Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-02-2017, 15:07   #1
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Arrow Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Przeklęta Polana - Dyndały kontratakują!

Scenariusz i sama sesja są całkowitym i samodzielnym dziełem wymienionych powyżej graczy. Ja tylko dałam startową lokację i gorąco kibicowałam ich szalonym poczynaniom, które są godną spuścizną sesji "Skarb Viseny II" oraz "Visena - nowi bohaterowie".
Sayane




Scena 1 - “Olbrzym”,
czyli Baryła odnajduje się, a po posiłku nieustraszona drużyna
rusza tropem olbrzymich myśli.





Pomimo usilnych poszukiwań, Polanowiczom nie udało się odszukać beczek w dniu, w którym młodzi, niedoszli bohaterowie (prócz Yolandy) opuścili ich dworek. Ślady znalezione w lesie po beczkach były- zdaje się - jedyną po nich pozostałością. Jednak wiele do zastanowienia dawał stan Kacpra oraz zniknięcie Baryły. Jednak dnia następnego ten wkrótce powrócił. Twierdził, jednak że niczego nie pamięta i że “tylko głowa boli”.
Widok ów jakby przeczył logice. Coś takiego nie dzieje się w normalnym świecie.
Khogir, poczciwy krasnolud spojrzał z góry na Baryłę... to znaczy... tak to wyglądało. Jakkolwiek niewiarygodne by to się zdawało, bowiem Baryła był olbrzymem, a Khogir wspomnianym krasnoludem, ale... patrzył nań tak... tak dominująco, że wielkie cielsko Baryły aż skuliło się do rozmiarów niewielkiego kamyka.
- Baryła nie skradł. Khogir wybaczy. Baryła nie skradł... – mamrotał mały, skulony kamyk o bardzo niepewnym (jak na kamyk) grymasie twarzy.
Lecz nie powstrzymywało to gniewu strasznego krasnoluda. Khogir dziabnął władczo paluchem w kolano Baryły.
- Na twoim miejscu oskarżyłbym swoją twarz o… Ha! Oskarżyłbym swoją twarz o potwarz! – Khogir był aż czerwony ze złości, lecz nim kontynuował znalazł czas by uspokoić myśli i z niemałym zainteresowaniem przeanalizować co właśnie powiedział. [...]
- Nie, to bydle jeszcze się nie przyznaje… - Oburzenie Zeda sięgnęło zenitu - Tak być nie może - ja go przytrzymam a ty go lej. Weź mu do rzyci nakop, to zacznie gadać, czekaj podsadzę cię… - Mało brakowało żeby oszalały ze złości Zed faktycznie podniósł Khogira - z magicznym pasem było to właściwie wykonalne.
- Khogira się nie podsadza... Ha! Czekaj no! Niechże pójdę tylko po swój dywan! - Khogir zakasał rękawy i energicznie zabrał się za wykonanie swej groźby.
- No co ty? Chcesz go ubić i zawinąć w dywan? - Nie wiadomo dla czego Zedowi stanął przed oczami właśnie taki scenariusz - Nie wyniesiemy go wtedy sami przecież…
Krasnolud przystanął. Miał już wyjaśnić, że przecież chodzi o TEN dywan, ale nie nadążył za strumieniem słów staruszka.
- Czekaj, czekaj, Baryła nie ucieknie - Nieoczekiwanie dla samego siebie powiedział Zed, wskazując przy tym na krzątającą się w ich kuchni dziewoję - Osz, ty… Widziałeś kiedy coś takiego?
Khogir spojrzał za zamglonym wzrokiem Zeda i sam aż zahukał z wrażenia.
Yolanda walczyła w kuchni jak prawdziwa amazonka. Od wyjazdu swojej drużyny, wpadła w morderczy szał sprzątania domku i jego okolicy, jak i gotowania wszystkiego ze wszystkim. “Chłopcy” byli chudzi, mizerni, bladzi… zaniedbani. Sunitka poczuła misję by wprowadzić w ich życie trochę smacznego rosołku z dzięcioła i potrawki z łasicy na ziołach, które poleciły jej skrzaty. Wszystko było prawie gotowe… ale pod kuchenką zabrakło drewna, a żadnego z mężczyzn ani widu, ani słychu.
- Jak zwykle wszystko na mojej głowie! Gdzie siekiera! Drewna potrzebuję!

Krasnolud i Zed wymienili się spojrzeniami, a raczej to krasnolud wymienił się za nich obu, bowiem staruszek nie miał w zwyczaju odrywać oczu od narowistej kucharki. Co ciekawe, ktoś kto obserwowałby ich z boku zauważyłby że prócz Zeda są tam teraz właściwie dwa skulone kamyki.

- Ekhm… - krasnolud wziął pod ramię łydkę Baryły i zwrócił się do Zeda - to ja ten... pójdę. Ustalę z Baryłą czego nie pamięta. - mówiąc to wcisnął w ręce staruszka swój toporek do drewna, który (prawie) zawsze nosił przy sobie.
Tego było za wiele, nawet nie raczyli odpowiedzieć, gdzie w tym rujnującym się przybytku trzymają siekierę, ale jak będą głodni to od razu przyjdą się przymilać. Już ona im popali! Yola wyskoczyła z kuchni i pognała na zewnątrz, zwiastując łomotem swych kroków rychłą burzę… a właściwie, śmierć najbliższej rachitycznej brzózki, którą tak długo miętosiła, tak długo wyginała i łamała, że w końcu wyrwała niemalże z korzeniami.
Z rykiem lwicy, kapłanka paradowała przed wejściem do dworku i prezentowała… chyba tylko drzwiom, swą wspaniałą zdobycz, która starczyłaby tylko na rozpałkę ćwierć ogniska. Mizerność drzewka najwyraźniej nie przeszkadzała młodej półelfce, która dając upust swoim emocjom, postanowiła zrobić listę zakupów… spiżarka była już prawie pusta. Wszystkie zapasy jakie mieli zostały albo ugotowane i zjedzone, albo przetworzone w weki i upchane w pustych gąsiorkach po nalewkach.

Osłupiały Zed od pewnego czasu przyglądał się kuchennemu tańcu Yoli. Groźne “Gdzie siekiera!” sprowadziło go jednak na ziemię. Chwilę potem poczuł w dłoniach stylisko Khogirowego toporka. Ten to wiedział jak się ustawić…
- Tu jest… - Zaczął niepewnie. Zaraz ugryzł się jednak w język i schował toporek za plecami. Dla pewności w dwóch skokach schował się za rogiem, ukrył narzędzie pod połą płaszcza i postanowił sytuację przeczekać . Pasja z jaką Yola szarpała za drzewko budziła respekt. Było w tym coś wręcz erotycznego.
Tym bardziej, na śmierć wystraszony Zed poczłapał jednak za Sunitką kiedy ta już skończyła.
-Nie męcz się dziecko drogie, Drewno mamy tutaj, Baryła narąbał… -Powiedział wskazując przez okno na stertę pociętego w niewielkie szczapki drewna. Czujnie oczekiwał reakcji, gotów w każdej chwili pobiec szukać krasnoluda i Baryły. Wypił dziś stanowczo zbyt mało, żeby dyskutować z młodą dziewuszką jak równy z równym. Cały czas, jego purytańskie wychowanie walczyło o lepsze z obudzonym ostatnio lovelasem. To, że w nocy usiłował zbałamucić Jacię, było zaskoczeniem nawet dla niego samego. Teraz, mając przed sobą dawno nie widzianą przedstawicielkę płci przeciwnej nie czuł się zbyt pewnie. Nie wiedział nawet jak zwracać się do niej. Mościa panno? Tylko co do ciężkiej cholery znaczy mościa?
Mospani? Gorzej jeszcze…
W międzyczasie wzrok jego padł na nalewkowe gąsiory wypełnione jakimiś resztkami jedzenia.
- Co to jest?! - Zawołał ze zgrozą. Cała niepewność wyparowała w jednej chwili - Co z tymi gąsiorkami zrobiłaś?! Drożdże! Szlachetne drożdże! Wiesz co to są drożdże?! I kultury?!!!
Yola oparła drzewko na ziemi, prężąc się i stojąc niczym zaposążona bogini wojny. Przynajmniej Zed odpowiedział na jej wołania, za co była mu wdzięczna, ale nie omieszkała ofukać mężczyzny za zwłokę.
- Gdzie byłeś jak cię nie było? Wołałam was! - zaciekawiona podreptała za kompanem do drewutni, której jeszcze nie zdążyła wysprzątać. - Baryła… będę musiała mu podziękować. - mruknęła do siebie, doceniając gorliwość i sumienność owego osobnika, którego nie miała okazji jeszcze poznać.
- Drożdże? Drożdże dawno zdechły… obserwowałam jak sukcesywnie wspinają się po szyjce, aż w końcu padły na dno zrezygnowane… wysprzątałam i narobiłam sałatek. Proszę. Kartoflanka z suszonymi grzybami, Kapuścimarchew z brukwią i Buraczki z duszoną pokrzywą w pędach brzozy z jagodami jałowca. - z matczyną dumą zaprezentowała swoje szalone dzieła. - Chcesz spróbować? Na pewno się już przegryzły. Mam nawet łyżeczkę. - wyciągając sztuciec zza kołnierza, dmuchnęła, chuchnęła i otarła z pyłków po czym zabrała się do odkorkowywania jednego z gąsiorów. - Tak w ogóle to zapasy się skończyły, trzeba zrobić zakupy. Wybierzemy się do miasta. Co wy na to? Przygoda! Przy okazji rozejrzymy się za tymi waszymi cosiami do pędzenia nalewek, trzeba wznowić biznes. A teraz otwórz buzię i powiedz aaaa.
Od pewnego już czasu Zed stał z otwartą ze zdziwienia gębą. Tyle słów, tyle niepotrzebnych czynności… Nawet podłoga była zamieciona. No i co to jest sałatek? W jego gardle rodziło się powoli nie tyle aaaaa, co głupkowate eeeee. Ten moment wykorzystała szalona kucharka żeby wlać zawartość łyżki do otworu gębowego Zeda. Przełknął odruchowo. Zamarł. Usta rozciągnęły mu się dotykając prawie uszu a oczy zrobiły się wielkie i zamglone.
-To jest… To jest… - Nie mógł dojść do słowa. Oczy robiły się coraz większe, aż do wytrzeszczu, usta rozchyliły, ukazując zęby. - To jest… To jest bez alkoholu!!! - wykrztusił wreszcie. - To jest ten twój sałatek? Jak to pić?
- No jasne, że bez alkoholu głuptasie… widział kto kiedy zieleninę z prundem? - rudowłosa zatkała gąsiorek by dorwać się do następnego. - To przetwory… mama nie robiła ci na zimę przetworów? Kiszona kapusta? Albo kwaszony ogór na zagrychę? Ja wyszłam trochę poza ramy… tego czegoś… co się zwie… no wiesz… przetworami. - półelfka nadstawiła łyżeczkę z kolejnym specyfikiem. - Mówiłam, że kolonia padła i musiałam ją wymyć…
- Ko, ko, kooolonia padła? Moje kultury? - Zawołał Zed łapiąc się przy tym za serce - Niektóre z nich były starsze od ciebie! Wiesz, ile czasu minie zanim odtworzę recepturę?
Na twarz dziewczyny wstąpiła zamyślona i trochę zmartwiona mina. No przecież mówiła, że padła… jak to się stało, że Zed nie usłyszał za pierwszym razem? Może był chory? Albo odniósł jakieś obrażenia podczas młodzieńczych wojaży? Yola tchnięta nagłym spostrzeżeniem, przyjrzała się mężczyźnie… no do najmłodszych to on nie należał, ale za starca też nie mogła go brać… jeszcze. Dochodząc do wniosku, iż bimbrownik załapał jakieś choróbsko, wzięła go opiekuńczo pod ramię.
- No padła, padła… nic się nie dało z tym zrobić… jednego dnia szturmowała szyjkę gąsiorka, a drugiego była już nieruchoma na dnie… - pogładziła mężczyznę po ramieniu dodając mu otuchy. - Znajdziesz sobie nową… bardziej żywotną, na zakupach. W mieście. - poprowadziła oboje do kuchni, gdzie miała zamiar zaparzyć leczniczych ziółek.
- A więc to sabotaż! - z mocą zawołał Zed - Najpierw beczki a teraz cała kolonia? To musi mieć związek. Może nawet z tą Cycoliną, Cyconellą, czy jak jej tam… - Nagle, dotarła do niego absurdalność jego ostatniego zachowania. Nocne pielgrzymki do Yaci, ciągłe gapienie się na Yolę… Jak sobie przypominał, nie robił tak już od ćwierćwiecza, dlaczego nagle zaczął robić to znowu? To wpływ tej Cycatej bestii! Okazało się, że sprawa jest znacznie poważniejsza niż się wydawało. - Zapomnij o mieście, najbliższe jest wiele dni drogi stąd - powiedział zupełnie już spokojnie - Teraz musimy dopaść Cyconicę.
Oznaczało to, że Baryła jest niewinny.
-Khogiiir! Gdzie jesteś?! Oszczędź go! To nie on!
- Aha! Cycolina! Od początku mówiłam, że nie można lekceważyć takich gabarytów! - półelfka pokraśniała ze złości, ciskając ścierką przez kuchnię. - Co noc pilnuję naszych drzwi, by się ta podstępna dyndająca naguska do nas nie zakradła! - Yola była tak poruszona, że aż stwierdziła, że musi coś ugotować by trochę ochłonąć.
Zed w tym czasie, by trochę ochłonąć solidnie pociągnął z gąsiorka. Bardzo solidnie.

 
Sayane jest offline  
Stary 03-02-2017, 15:11   #2
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Khogir zjawił się niedługo potem, bo i daleko wraz z Baryłą nie odeszli. Olbrzym przybył z nim i miał na podorędziu wiadro z kwasem buraczanym, a krasnolud zaś trzymał pod pachą… jakby inaczej- dywan. Baryła, kiedy nie popijał z wiadra, lampił się ze zdziwieniem na Yolę, podczas gdy Khogir zawołał:
- Ha! Jak to nie on, hę?! Przecież właśnie się przyznał!
- Do wszystkiego się przyzna - wiesz przecie. To ciemniak jest. Beczki zniknęły, drożdże zdechły, a ja całą noc podchody do małolaty robię… Tu magia plugawa winna. Demon z cycami nam szkodzi i w głowie Yoli mąci.
Baryła spojrzał na Zeda niewiele rozumiejącym wzrokiem
- Ciemniak? -spytał ostrożnie.
- Odmiana ziemniaka - wyjaśnił mu od niechcenia Khogir, po czym zwrócił się do Zeda i Yoli - Ha! Nie tak się przyznał. Boli go głowa i pije jak olbrzym… ekhm!... dwa. Musiał gdzieś wczoraj zabawić.
- To na pewno te wiszące dyndały! Drożdże utłukła! I nie możemy iść do miasta na zakupy! Powiedz mu Zed… - wtrąciła się kapłanka, energicznie mieszając w rondelku. - A jak będzie trzeba to obij co potrzeba… może jest pod wpływem jakiego uroku!?
- Co w takim razie radzisz druhu? - Lekko już pijany Zed popatrzył na krasnoluda wzrokiem zbitego psa.
- Baryły nie było cały wczorajszy dzień, mimo że go szukaliśmy, a jego śladów nigdzie nie widać. Teraz nagle zjawia się skacowany. Coś mi tu śmierdzi… - zaczął krasnolud
Na stwierdzenie, że “coś śmierdzi” półelfka zdjęła rondelek z ognia. - Musiałam przypalić… otworzę okno.
- ...może Binkerbaum by coś zaradził, pamięć Baryle jakoś przywrócił? - dokończył. Widać było, że ma już swoją teorię na temat tajemniczych zniknięć, chciał się nią pochwalić, lecz oto usłyszeli tubalny głos olbrzyma.
- Dziura w kamień… - zaczął niepewnie, lecz potem powtórzył to kilka razy coraz głośniej.
- Dobrze… w takim razie. Zjemy i idziemy. - oznajmiła kapłanka stawiając na stole talerze z parującym smażonym mięskiem (czyim?), w kolorowej zieleninie (jakiej?), w podejrzanie gęstym i lśniącym sosie (z czego??!!).
Rudowołosa zasiadła przy stole i popatrzyła na zebranych wyczekującym wzrokiem.
- No jemy, jemy panowie! - popędziła ich po matczynemu, nawijając na sztuciec kiełka.

Khogir niepewnie spojrzał na kobietę, która zajadała swoje specjały, a potem na sztućce leżące obok talerza. Khogir mógłby przysiąść, że całą srebrną zastawę porwał albo to Smoczek, albo Zed. Nie miał pojęcia skąd, ta wyczarowała kolejne. Nie zwykł też w towarzystwie przyjaciół męczyć się ciągłym nabijaniem posiłków na te niezręczne, (zwłaszcza w jego grubych paluchach) metalowe patyki. Teraz jednak z niejaką bojaźliwością złapał za widelec i wbił w mięsny udziec (czyj?).
- Moglibyśmy wykorzystać mój dywan, by rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu “Dziury w Kamień”. - rzekł Khogir, nie do końca zdając sobie sprawę z tego co czyni. Jeszcze nigdy na nim nie leciał (prócz paru średnio udanych prób przy udziale olbrzyma). Nie wiedział czemu to powiedział... był może trochę skrępowany obecnością nowej osoby na Polanie. - Ha! To nie muszą być wcale TE jaskinie.
Słysząc o “tych jaskiniach” Zed mimo woli podskoczył. Nerwy miał napięte do granic wytrzymałości z powodu prób wykazania się obyciem i umiejętnością obsługi tego demonicznego przyrządu, używanego do jedzenia. Żeby nie było wątpliwości co do posiadanej wprawy, starał się używać jednocześnie dwóch widelców. Zgranie obu rąk i ryła pochłonęło go całkowicie. Dodatkową trudność potęgował fakt, że Zed porwał się gównie na sos, którego to raczej nie dostarczał mu płaszcz. Głodny nie był, ale postanowił z klasą dotrzymać jedzącym towarzystwa. Wiosłował więc tymi widelcami jak jakiś galernik, unosząc je, choć puste do ust i chwaląc przy tym umiejętności kucharki. Miał wrażenie, że przydałaby się tutaj zwykła łycha, ale nie powiedział tego głośno, żeby nie wyjść na chama i buraka. Trochę poprawiał mu humor widok krasnoluda męczącego się jednym tylko widelcem. Mimo wszystko szło mu jednak lepiej. Dostatecznie szybko podniesione widelce miały na sobie jakieś resztki dającego się wylizać sosu. Nerwy jednak miał napięte i nagłe “te jaskinie” wytrąciły go z rytmu. Lewym widelcem prawie wydłubał sobie oko, w prawym udało mu się odgryźć jeden z zębów.
-Jaskinie powiadasz? Wiesz, i jajakoś o jaskiniach pomyślałem. Gdzie niby złodzieje beczki schować by mogli? Można by się przejechać i sprawdzić. Mam jeszcze konika, co mnie do Viseny woził, tylko że jeden na nim pojedzie… Nawet jak beczki odzyskam, to co z nimi zrobię? No i trochę niebezpiecznie, gdyby ich tam więcej było.
A co z twoim dywanem? Nie boisz się, że zeżrą ci go mole?
Khogir próbował nabić udziec na sztuciec i zgrabnie oddzielić nieco mięsa. Uśmiechnął się zmieszany, kiedy to co skrupulatnie wydłubywał przez ostatnie chwile, wyskoczyło z talerza i upadło na ziemię. Choć żywił nadzieję, że nikt tego nie zauważył to spróbował zażartować i rzekł do Yoli coś w stylu: “Ha! Świeżutkie, aż jeszcze po talerzu skacze!”, zaraz potem odpowiedział Zedowi:
- Mole? Rozpłatam jak spróbują, ot co! Ha! - teraz krasnolud bardzo żałował tego, że wspomniał wcześniej o dywanie. Był odważny, ale do bitki. Khogirowy dywan był niezwykły, ale jak będzie się sprawować na dużych wysokościach? Nie przywykł do wysokości. Nie lubił ich. Krasnolud przełknął ślinę i powiedział coś czego miał już niedługo żałować jeszcze bardziej i znacznie dłużej. - Polecę z Baryłą i znajdziemy Dziura w Kamień. - mówiąc to spojrzał na nadchodzącego właśnie Baryłę, który uparł się że przyniesie widły, kiedy tylko zobaczył widelce. - Baryła! Jedz szybko! Musimy się przygotować do drogi!

Zed już planował co zrobi, jak demonicę dopadnie, a nie były to takie tam sobie plany. Na twarz wypełzł mu obleśny uśmiech, oczy zaszkliły jeszcze bardziej. Ogólnie plany miały związek głownie z tymi legendarnymi już dyndałami. Już on je… A potem… No i jeszcze...
NIE.
Potrząsnął głową i dla pewności strzelił się po twarzy, co zostało uprzejmie przez obecnych niezauważone. To znów ona wpływ na niego wywiera, ale nie pora teraz na zemstę, albo sprośne zabawy - jedno w końcu nie wykluczało drugiego. Teraz trzeba odzyskać beczki. Cycella będzie następna.
- I ja pojadę - konik musi sobie czasem pobiegać, z resztą na razie nie mam tu nic do roboty. Panienka Yolanda oczywiście dla jej bezpieczeństwa zostanie tutaj. Zabarykaduje się jak co noc w wieży. - Spokojnie zakomunikował Zed.
Kulturalnie wylizał do czysta widelce i resztę sosu z talerza, rękawem starł tłuszcz z brody i potarł co większe plamy na płaszczu. Widać było, że potrafi się zachować przy stole. Miał beknąć na znak, że się przyjęło, ale ostatecznie postanowił tego nie robić.
- Jak to zostaję?! - żachnęła się kapłanka, uderzając piątką w stół a kawałek mięsa, który był na widelcu w panice spadł z powrotem na talerz. - A jak dojdzie do epickiej walki z mocami ciemności i mnie tam nie będzie? To jak zyskam sławę i pieniądze na otworzenie własnej karzmy przy królewskim trakcie, gdzie stołować się będą sami najznamienitsi tego świata? - tak być nie mogło, przy ubiciu Cycoliny musiała być i jej skromna osoba, co by bardzi wiedzieli o kim pieśni śpiewać. - A jak ranni zostaniecie? A jak się zgubicie? A jak pająki was za obraz wciągną? Kolejni co do jaskiń chcą się wybierać, noż cholera jasna! - rudowłosa pokraśniała na piegowatym licu. Sytuacja się powtarzała, stare chłopy były równie głupie co młode i jak tylko mieli okazje do penetrowania jakiś ciemnych norek, to zaraz się tam pchali na ura i nie wiadomo co jeszcze. - MOWY NIE MA! Idę z wami, urok dyndały na mnie nie działa, jak wam zacznie mącić w głowach to wam przywalę i wrócicie znowu do normalności! Postanowione, kończcie jeść i ruszamy.
Khogir spoglądał ukradkiem to na Binkerbauma, to na Zeda, nawet na Baryle zatrzymał wzrok szukając tam zrozumienia. W milczeniu zjadł wszystko co miał na talerzu, czasem prócz widelca używając jednak palców. Gdy skończył cmoknął w zamyśleniu patrząc na dywan.
- Muszę jeszcze coś zabrać. - klepiąc się po udach wstał od stołu i oddalił się w stronę swojej komnaty.
- Poczekaj pójdę z tobą - zerwał się Zed...
W kilku skokach dogonił krasnoluda.
- Słuchaj, ta wiewióra nie może wyruszyć z nami. Tu już zepsuła wszystko, co się dało i więcej nie da już rady - Zed cały czas nie mógł wybaczyć Yoli zmarnowanych kultur - Ale po drodze… Kto wie, co jej do głowy przyjdzie? Może wyleje wszystko z beczek i coś w nich sobie zapekluje?
Nie czekajmy ani chwili. Póki jest zajęta, bierz dywan, ja konika i spotkamy się przy wejściu do jaskini. Uważaj tylko, żeby cię nie zauważyła.
Dumny z fortelu wygrzebał figurkę konia. Chwilę potem siedział w siodle i wyrywał przed siebie z wielką prędkością. Udało się, nic nie zauważyła! Pewnie coś tam sobie pichci i wiele czasu upłynie, zanim się zorientuje, że ich nie ma. Będą już wtedy daleko a ona nawet nie będzie wiedziała w którą stronę pojechali. Duma go rozpierała.
 
Sayane jest offline  
Stary 04-02-2017, 11:40   #3
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
W zasadzie cała inicjatywa została zainicjowana przez inicjatora Paszczakora. To jemu powinna przypaść duża część sławy i bogactwa jakie przyniesie ta sesja wszystkim twórcom. Zapytacie czemu więc w panelu sesyjnym jest dwóch Khogirów? W momencie gdy powstawało to dzieło, miałem najwięcej przestrzeni czasowej do zagospodarowania (albo najgorzej to ukrywałem), więc trochę więcej "światotworzyłem", ale ta sesja nie ma MG, lub raczej należałoby skromnie powiedzieć:
"wszyscy jesteśmy tu Mistrzami".

Poza tym... tak się złożyło, że Khogirów jest w tej sesji... po prostu dwóch.
- Marek Rewik



Scena 2 - “Dywan”, czyli zdecydowanie nie autopilot Khogira i Baryły




Khogir rozłożył dywan na trawie, jakby szykował się do ekskluzywnego pikniku, ale to nie był piknik. Oj nie... zdecydowanie nie piknik…
~ Gordul! Na co mi to? Pieszo pójdę! ~ Przecząc sam sobie ułożył własnego projektu stelaż, nad którym skrycie pracował. Jakoś nie ufał wiotkim krawędziom dywanu. Wszystko przewiązał grubymi pasami. Miał za sobą już kilka prób latania. Wzniósł się na trzy stopy i raz zakręcił uderzając w ścianę. To bogate doświadczenie czyniło z niego najlepszego pilota dywanów w okolicy.
Teraz wszystko miało być inaczej. Miał wznieść się ponad drzewa i pomknąć w poszukiwaniu Dziura w Kamień... z Baryłą…
Baryła usiadł przy krasnoludzie, przysłaniając całkiem miło przygrzewające słońce. Mimowolnie olbrzym zepchnął go nieco na bok. Było to nawet wskazane, dla zachowania równowagi całego ustrojstwa. Na szczęście Khogir pomyślał również o barierkach. Samo latanie dywanem było dość tajemnicze. Dywan jakby odczytywał myśli siedzącej nań istoty. Krasnolud miał nadzieję, że w tej kwestii dywan słusznie pominie obecność Bary... Dywan wystrzelił! Pomknął jak z procy! Na koniec polany i dalej, dalej, dalej!
- Gorduuuuuuul! Uchowajcieeeee!

Zed pognał za nimi, z początku tracąc na dystansie.

- Baryła!!! – krzyczał Khogir, próbując zwalczyć zatykający go pęd powietrza. - Nie myśl tyle!! Przestań myśleć!!!
- Co Baryła zrobić?! – Nie wiedzieć czemu Baryła wydawał się niezwykle spokojny i opanowany, podczas gdy świat pod nimi przewijał się jak na jakimś szalenie przyśpieszonym filmie.
- Nie myśl!!! Nie myśl o tym gdzie lecimy!!
- O Dziura w Kamień? - zapy... Dywan jeszcze przyśpieszył! Pognał z zawrotną szybkością, niemal zrzucając trzymającego się barierek Khogira. Omal nie uderzyli w korony co wyższych drzew i wtedy tak samo szybko dywan pomknął pionowo do góry, wgniatając ich w metalowe rurki stelażu.
Khogir musiał coś zaradzić... i to szybko! Krasnolud opanował swoje myśli i spróbował przejąć kontrole nad dywanem. Dwa tytaniczne umysły zderzyły się ze sobą wydając ciche stęknięcie, aż wreszcie dywan zwolnił i... zaczął opadać. Był to jednak nieistotny szczegół. Baryła wyniósł ich na wysokość…
- Gordul...

Zed niemal stracił ich z widoku. Najwyraźniej zauważyli w końcu, że stali się niewidoczni dla tych na ziemi, bo zaczęli rozsądnie zniżać lot.

- Aaaaaaaaaaaaaaaaa! Równaj! Równaj! Równaaaaj!!!! - wyrównali i poczekali aż Zed zbliży się na odpowiednią odległość.
Wkrótce Khogir i Baryła zatrzymali się przy jaskini. TEJ jaskini.
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 04-02-2017 o 11:43.
Rewik jest offline  
Stary 05-02-2017, 15:09   #4
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Scena 3 - "Łoś" czyli taki tam autopilot Yoli (sama tego chciała)
Zupełnie zszokowana Yola stała i przez okno patrzyła na szybko znikający punkt, chwilę wcześniej będący Khogirem (z Baryłą) na latającym dywanie. Tuman kurzu zasłonił jej widok podejrzanie szybko galopującego za nim konno Zeda.
- Tak być nie może. - Powiedziała do siebie - Ktoś musi ich pilnować. Przecież sami sobie nie poradzą. Nie wiedzą co robią i tyle. No i komu będzie gotować jeśli ich zabraknie? Melisowi?
- Ja z wami - powiedziała stanowczo.
Po krótkim przygotowaniu i zebraniu najpotrzebniejszych rzeczy kapłanka już zamierzała opuścić kuchnię, by udać się w ślad za bohaterami choćby pieszo, kiedy wzrok jej padł na nieumyte po ostatnim posiłku naczynia. Spokojnie wróciła, żeby je umyć i kiedy ostatni, lśniący czystością rondelek zawisł na kołku opuściła wreszcie dwór.
Perspektywa drogi przed nią, nie napawała optymizmem i wyjątkowo uwidoczniała potrzebę posiadania jakiegoś środka transportu. Dlatego też aż przystanęła ze zdziwienia, widząc wielkie, silne zwierze stojące jej na drodze i wlepiające w nią ogromne, ufne ślepia.

Nie wierząc własnym oczom, ostrożnie podeszła do okazałego łosia, który nie był dość sprytny, by uniknąć wnyków. Używając odrobiny magii zauroczenia, uspokoiła zwierze na tyle, żeby uwolnić uwięzione kopyto. Magia ta nie była przeznaczona dla zwierząt, ale o dziwo łoś chyba wyczuwając w niej dobro, albo zapach ostatnio ważonej strawy i nie uciekł natychmiast. Mało tego - zbliżył się i trącił chrapami kapłankę.
~A może? Nie, to głupie… Z drugiej strony, w czym taki łoś ustępuje koniom? Na mokradłach nawet lepszy, bo kopyta ma szersze. No i można się poroża przytrzymać jakby coś.~ Łoś wyglądał na zdrowego i na silnego. Mógł być też ostatnim łosiem w sezonie. Decyzja właściwie została podjęta. Yola zgrabnym skokiem przeniosła się na grzbiet łosia.
- Nazwę cię Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka - Obiecała klepiąc go po karku.
Niezbyt mądry wierzchowiec, bo mimo wszystko tylko taki dałby się złapać w zwykłe wnyki, czy to odruchowo, czy to z wdzięczności za nadanie imienia ruszył przed siebie. Niedługo później kapłanka zauważyła zależność związaną z ciąganiem za rogi zwierzęcia. Jeśli ciągnęła za lewy - skręcał w lewo, jeśli za prawy - w prawo. Nie miało to większego znaczenia, bo i tak poruszał się z wyjątkowo nikczemną prędkością, łażąc właściwie od szyszki do szyszki, które najwyraźniej uwielbiał, bo przy każdej zatrzymywał się, by zeżreć ją z widocznym zadowoleniem. Wyglądało na to, że jego motorem napędowym było żarcie, ale mimo wszystko przemieszczał się w ślad za Khogirem i Zedem. Yola pomyślała, że na własnych nogach byłoby znacznie szybciej, ale gdyby przyszło przywieźć z powrotem kilka beczek łoś będzie nieoceniony. Z tą myślą ujęła w dłonie poroże, pochyliła się nad wierzchowca grzbietem i popędziła inaczej prosto do kolejnej szyszki.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 05-02-2017 o 15:11.
sunellica jest offline  
Stary 06-02-2017, 15:42   #5
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację


Scena 4.
“Jaskinia”, czyli zbrodnicze rytmy, cz. 1






Khogir pomyślał o powolnym lądowaniu, a latający dywan jakby połączony mentalną nicią podążył za tym rozkazem. Falujący na lekkim wietrze dywan oblepiony w krasnoludzki stelaż wylądował niedaleko nieznanej im jaskini.

Khogir kazał zejść Baryle z dywanu zanim samemu to zrobił. Wstając krasnolud zmełł w ustach przekleństwo na temat latania i na nieco chwiejnych nogach podszedł bliżej do wiejącego grozą otworu jaskini. Prócz odgłosów zbliżającego się Zeda, wokół panowała cisza jak nad ranem po święcie Moradnina. Zdawało się, że nawet zapach się zgadzał...

Tętent konno nadciągającego Zeda coraz donośniej dobiegał zza pleców krasnoluda, nerwowo wpatrującego się w czeluść jaskini. Jego dłoń spoczywała na toporze. Nie tym do rąbania drewna, a prawdziwym - bojowym toporze. Jego palce bębniły o stylisko tuż pod głownią, gotowe natychmiast go dobyć. Mrużył oczy, na przekór słońcu świecącemu w twarz oraz ciemności groty, próbując dojrzeć co znajduje się wewnątrz.

W tym czasie Zed pędził konno w ślad za krasnoludem. Z wielką przyjemnością oderwał się od problemów związanych z utratą beczek. Gdzie podziały się czasy, kiedy nic nie zaprzątało jego uwagi? Pełny bukłak, wyprawa, dobre towarzystwo. Czego chcieć więcej? Naturalnie nie mógł się mierzyć z Khogirem na dywanie, ale pędził z wiatrem w zawody i czerpał z tego niemałą przyjemność. Płaszcz łopotał, na hełmie błyskały refleksy światła, przy pasie dyndał mu kiścień. Zed wystroił się na tą wyprawę jak na małą wojnę. Odzyskanie beczek nie było zadaniem zbyt ambitnym, ale w wyobraźni Zeda takim się stało. Nie jechał po beczki. Jechał o nie walczyć i odbić je z rąk… Właściwie nie wiedział kogo. Uznał za stosowne przyodziać hełm, mimo, że nie miało być walki. Kiścień też właściwie zabrał zupełnie bez powodu. Może to nadzieja? Długo już gnuśniał na polanie i pędził więcej bimbru niż zdołałby wypić. To nie była próba odzyskania własności, to była prośba o to, żeby coś się wreszcie wydarzyło. Nie potrafił tego nazwać, ani zrozumieć, ale miał wrażenie, że Khogir myśli podobnie. Cóż z tego, że jakieś miasteczko nie dostanie zamawianych nalewek? Wiadomo - profesjonalizm, umowy… Ale jeśli wytłumaczą, że to demony porwały beczki? Kto choć szepnie złe słowo? Przeciwnie - jeśli towar odzyskają, wtedy dopiero okażą się bohaterami (nie pierwszy raz zresztą). Chwilę przed osiągnięciem przez konia maksymalnego dystansu Zed ujrzał Khogira i Baryłę oczekujących u wejścia do jaskini.
Pamiętał ją. To była Ta jaskinia. Tu z Bimbruszem ważyli magiczne nalewki. Efekty wspólnej pracy wiózł ze sobą. Zwłaszcza berserkerówka budziła nadzieję. Żeby tylko znalazł się powód do jej użycia.
Osadził konia przed wejściem do jaskini.
Na widok bojowego topora rozciągną wargi w uśmiechu. Więc nie tylko on tak myślał.
-To jak? Skopiemy parę zadków?

Krasnolud zakasał rękawy i szybkim ruchem dobył topór. Spojrzał na Zeda. Staruszek wyglądał jak wtedy, kiedy ratowali tych Viseńczyków. Khogir uśmiechnął się mimowolnie i podniósł wzrok na Baryłę, a potem znów na jaskinię.
- Mghrrr! Zapekluję szujom mordy, aż się zblanszują, a potem napcham czumbru w te ich patisony! ...aż się uduszą! – W większości to były nowe słowa, które Khogir poznał od kapłanki Yoli. Nie do końca wiedział co znaczą, jedynie o czubrze miał niejakie pojęcie, ale podobał mu się ich wydźwięk. – Baryła! – zakrzyknął znów - Bierz jakąś pałkę i idziemy! – Baryła „pałką” nazywał drzewo. Khogir doskonale o tym wiedział.
Zed z mieszaniną zawstydzenia i podziwu spojrzał na Khogira. Na twarz wypełzł rumieniec - Ten to potrafił przeklinać…
Skoro już sam ten czomber, to było takie straszne świństwo, to na bogów - Czym mógł był patison? Co oznaczało blanszowanie bał się nawet pomyśleć.
Pomyślał, że dobrze jednak mieć za towarzysza takiego twardziela.

Ruszyli.

Z wnętrza jaskini pachniało mocnym alkoholem. Od samego zapachu można było się upić. Niewątpliwie dobrze trafili, a jeśli ktoś tam jest to na pewno zalany w trupa. Khogir nie spodziewał się żadnych komplikacji. Jaskinia była na tyle obszerna by pomieścić Baryłę z “pałką”. Pierwsza komnata zakręcała w nieco węższy korytarz, wciąż jednak bardzo rozległy. Nie widział jak daleko kończy się owa wędrówka, ale sądząc po zapachu byli coraz bliżej. Jego krasnoludzki wzrok zdążył już przywyknąć do ciemności.

 
Sayane jest offline  
Stary 06-02-2017, 20:46   #6
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Scena 5 - “Jaskinia”, czyli zbrodnicze rytmy cz. 2




Yolandzie wyczerpały się tematy do rozmowy, a właściwie, monologów. Łoś… był łosiem i jak to łosie mają w zwyczaju, żył w swoim świecie, maszerując swoim tempem i tylko łosie jemu podobne wiedziałyby dokąd właściwie zmierzał.
Kapłanka zaczynała żałować, iż nie umie szydełkować lub robić na drutach. Mogłaby w tym czasie udziergać sweterek dla Zeda, co by się nie przeziębił… bo mizernie wyglądał. Khogirowi zrobiłaby czapkę i rękawiczki w końcu jako drwal na pewno nie raz i nie dwa odmrażał sobie uszy, rąbiąc drwa do kominka lub kuchni.
Tak… po powrocie z misji ratowania beczek, będzie musiała się ostro wziąć za siebie.
Skupiona na samodoskonaleniu własnej osoby, nie zauważyła nawet, gdy teren się zmienił z lesistego na… jaskiniowy. Pochyliwszy się, oczywiście podświadomie, by nie dostać w łeb od pojedynczych stalaktytów, podążała w ciemność ku chwale sałatek i dżemów.

Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka zatrzymał się naglę z głośnym chrumknięciem, potężnych nozdrzy. Dotarli… choć półelfka nie zdążyła tego jeszcze zajarzyć.
- No i gdzieś ty mnie przyprowadził Mickiewiczu W Skrócie Miętko? - żachnęła się płomiennowłosa kobieta, zeskakując dumnie z grzbietu równie dumnego wierzchowca, który począł oblizywać chłodny hełm Zeda.
- Chłopcy… OCH Chłopcy! - zawołała radośnie, poprawiając w kroczu spodnie, które wlazły jej tam gdzie nie powinny. - Szukałam was! Tak szybko wybyliście, nie zdążyłam wam zapakować podwieczorka! - Yola prezentowała się w swej przydużej koszulce kolczej, niczym nieudolny rzezimieszek klasy XYZ. U pasa wisiał jedynie koński bat, gdyż w pośpiechu zapomniała swego obucha. Na szczęście miała tarczę, przysmoloną… bo częściej robiła za patelnię niż za przedmiot obronny.
- Przyniosłam wam… sałatkę - oznajmiła dumna i blada, jak na rudą kucharkę przystało.

Trzej podróżnicy zatrzymali się na chwilę by przegrupować szyk. W korytarzach, mimo, że nie takich znów ciasnych przemieszczanie się z olbrzymem wymagało żeby czasem poruszać się gęsiego. Zed zamykał pochód człapiąc na końcu. W ciaśniejszych miejscach wpadał na plecy idących przed nim. Po którymś razie poczuł, że jego rogaty hełm zsuwa mu się na oczy. W pierwszej chwili pomyślał, że zaczepił o jakiś stalaktyt, jednak głośne “och chłopcy” spowodowało, że ze strachu prawie popuścił w spodnie.
Wielka, rogata bestia z siedzącą na niej Sunitką, którą przecież zostawili na polanie były czymś niesamowitym. To, że Jola jechała wierzchem w podziemiach i to na łosiu czymś niepojętym. Ale, że to bydle lizało go po hełmie, było przerażające. Ze strachu wydał z siebie odgłos jakby gulgotania, czym zagłuszył słowa o sałatce. Zed zrozumiał, że to z niego i oczywiście Khogira chce zrobić sałatkę
Na Khogirze najwyraźniej zjawienie się Yoli i łosia nie zrobiło większego wrażenia. Od jakiegoś już czasu nasłuchiwał, bowiem wydawało mu się że coś słyszy. Coś jakby muzykę. Powietrze wokół było przesiąknięte alkoholowymi oparami, ale to nie tłumaczyło przecież niemal namacalnie słyszalnej muzyki. Wytężał słuch od jakiegoś już czasu, więc spodziewał się za plecami… ekhm... łosia w jaskini...
- To jest ta Cycellina? – zapytał wyraźnie zawiedziony krasnolud patrząc na Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętkę. Zaraz jednak zmienił temat.
- Słyszycie to co ja? - zapytał wyraźnie zakłopotany. Podrapał się po głowie. Stuknął otwartą dłonią w okolice skroni. Nie pomogło. Dźwięk wydobywał się z dość daleka. To musiała być długa jaskinia.
- Nieeee no co ty… widzisz by miał cycki? - spytała skonsternowana, wręczając zdębiałemu Zedowi słoiczek z przetworami. - To jest… Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka! - odpowiedziała dumnie, przeciskając się między krasnoluda a olbrzyma z drzewem w łapie. - Poznaliśmy się niedawno… ale to na pewno miłość. - Przechyliła lekko głowę uważniej nasłuchując. - Impreza jak nic. Ciekawe co podali na zagrychę.


Kiedy tak stali i słuchali, Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka, nie czekając na pozwolenie, ruszył przed siebie majestatycznym krokiem. Emanował pewnością siebie charakterystyczną dla kogoś kto często bywa w tej jaskini, jego dopiero co poznana luba kapłaneczka, ruszyła dziarskim krokiem, tuż za nim, dając się wprowadzić na “włości”.

Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka doskonale wiedział dokąd iść. Wśród wijących się korytarzy Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka czuł się jak ryba w wodzie, jak ptak w powietrzu, jak łoś w jas...

Mijali zakręt za zakrętem, a muzyka stawała się coraz głośniejsza i wyraźniejsza. Trochę przyzwyczaili się do zapachu alkoholu w powietrzu. Oczywiście poza Zedem, który właściwie nie musiał się przyzwyczajać. Nigdy mu ten zapach nie przeszkadzał, sam roztaczał podobny. Mimo poważnego zadania humory mieli weselne. Krasnolud trochę z tym walczył. Wyglądał jakby jakieś koszmary z minionych lat nie dawały mu spokoju, jednak w końcu i on zaczął trochę się wygłupiać. Jego zachowanie wywoływało na twarzy Zeda pełen zadowolenia uśmiech. W końcu nawet Khogir mieszkając na polanie przekona się i zacznie chlać jak powinien. Wreszcie dotarli i stanęli w oniemieniu!


Przed ich oczyma zajaśniała obszerna komnata, pod sklepieniem której przysiadywały i podlatywały tysiące podobnych do muszek świecących robaczków. Było ich tyle, że pokrywały swym pięknym zielonkawym światłem niemal całe sklepienie jaskini.

Pośrodku tej bajecznej scenerii stał lekko przygarbiony, tajemniczy skrzypek. Postać nie widziała ich, bowiem stała do nich tyłem i była zupełnie pochłonięta przez magię swej muzyki. Było coś dziwnego w owej postaci. Nie był to człowiek ni krasnolud, ni elf czy gnom. Coś jakby skrzat, ale nie do końca. Ciężko było stwierdzić w tym oświetleniu kim jest ów maestro. Stał sam. Sam jak palec pośród tysięcy latających owadów i tęsknych dźwięków.
Yolanda zatrzymała się podziwiając rozgwieżdżoną jaskinię. Wolną ręką pacała Zeda w ramię, drugą pokazując mu to co mieli przed sobą. Robaczkogwiazdy. Prawdziwe robaczkujące i gwieździste.
Miejsce to było najpiękniejszym, jakie dotąd spotkała, a widziała niewiele.
- Jak zjecie sałatkę, to podwiniemy trochę tych cusów i będę mieć niekończącą się pochodnię!
Nagle dźwięki skrzypiec ucichły. Kreatura na środku komnaty w pierwszym odruchu chciała się odwrócić w stronę skąd dobiegło wołanie Yolandy, lecz rychło, jakby się rozmyśliła.
- Kto tam?! - zapytała postać piskliwym i nieco przestraszonym głosem - przyjęcie dopiero wieczorem... - zgarbiona postać wykonała kilka chaotycznych ruchów dłonią, w której wciąż trzymała smyczek, dłoń zaświeciła, a potem przyłożona do twarzy zniknęła przysłonięta głową stworzenia.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 24-04-2017 o 14:20.
sunellica jest offline  
Stary 06-02-2017, 21:07   #7
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację


Scena 6 - “Skrzypek ze strachu”, czyli gdybym ja był piękny Pan.



- Kto tam?! - powtórzył już nieco spokojniej i jakby przyjemniejszym głosem jaskiniowy maestro.

- To ja! - przywitała się kapłanka, widząc, iż komentarz jej został dosłyszany. - Przybyłam wraz z Miętką. - Oznajmiła skrupulatnie Yola, kładąc rękę na ramieniu Zeda. - Przywitaj się - szepnęła cicho, trącając nogą Khogira by zrobił to samo.
- Nazywam się Yolanda i przybywam z daleka w poszukiwaniu kradzieja beczek z alkoholem. Teraz twoja kolej. Kim jesteś? I co robisz w jaskini? Jesteś bezdomny? - W głosie kapłanki można było wyczuć nutkę troski, ale także sporą dawkę improwizacji, jakby procentowe powietrze zaczynało burzyć porządek pod rudą grzywką.

Krasnolud spojrzał pod nogi szukając tego, co przed chwilą pod nimi przebiegło trącając stopy. W końcu wzruszył ramionami, a kiedy uniósł wzrok, skrzypek stał już do nich przodem.


Wyglądał dziwnie. Niby młodo, lecz jednak znać było w jego twarzy upływ czasu. Kreatura badawczo spojrzała na każdego z nich, nieco dłużej przyglądając się Baryle i łosiowi Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka. Czas jakiś nie odzywał się... jakby coś szybko kalkulował.

Chłopina wyglądał dla Yoli jakoś dziwnie. Mizernie. Blado. Choro. Smutno.
- Jesteś niedojedzony. - Kapłanka stwierdziła oczywisty fakt smutnej miny grajka, gdy w końcu oświeciło ją, co takiego jej się nie podobało w posturze mężczyzny. - Ale tak się składa, że zawsze noszę przy sobie coś do jedzenia. - Wyciągając z torby kolejny słoik tym razem z potrawką, odkręciła zassane wieczko z głośnym cmoknięciem, po czym wyciągnęła zza kołnierza srebrny widelec. - Chodź… jeszcze ciepłe, pakowałam prosto z gara. Śpiesz się by nie wystygło bo ciągnie w tej jaskini wilkiem. Chłopcy się trochę pokręcą i powęszą za beczkami, a później wszyscy wrócimy do dworku gdzie zaparzę ziółek i upiekę deser! No już, już nie tracimy czasu panowie, raz, raz, raz! - Klaszcząc w dłonie pogoniła wszystkich do jedzenia i roboty.

Stworzenie otrząsnęło się z zamyślenia, gdy tylko Yola powiedziała coś o dworku
- Nie, nie... nie! Nie jestem głodny. – zaprzeczył, mimo że samo jego spojrzenie mogłoby pochłonąć potrawkę w trymiga. – Tu nie ma żadnych beczek z alkoholem– skrzypek rozłożył swe chude ramiona (w dłoniach wciąż trzymał smyczek i skrzypce) i przez chwilę zastanowił się co teraz powinien zrobić.
Wreszcie, wykonał swymi kończynami wyganiający ruch.
- Sio! - powiedział i znieruchomiał oczekując w napięciu.

Zed całkowicie dał się ponieść magii chwili. Miła atmosfera, widoki, nastrojowa muzyka, wyjątkowe towarzystwo, dużo alkoholu (może własnego, ale zawsze), nawet zapach powodowały, że Zed osiągnął stan zbliżony do nirwany. Chwilę stał razem ze wszystkimi i patrzył na grajka. Nie zastanawiał się jednak jak inni, kto to i po co tu jest, tylko stał z rozanieloną gębą i gibał się w takt muzyki. Taka chwila mogłaby trwać wiecznie. Z tego stanu wyrwał go dotyk na ramieniu. Tak bliski kontakt z płcią przeciwną ostatnio miał ponad dekadę temu, oczywiście nie licząc czarownicy na której leżał, ale to się nie liczyło, bo tylko na nią wpadł, a poza tym i tak nic by z tego nie wyszło.
Z żalem skoncentrował się na tej dziwnej sytuacji. Stojącego grajka otaksował czujnym spojrzeniem.Ukradkowe ruchy w okolicy twarzy skojarzyły mu się jednoznacznie.
~A ten co tam wyrabia? Pije co po kryjomu? Może dzielić się nie chce? - Pomyślał.
- Cham - wymamrotał pod nosem, ale tak cicho, że tamten na pewno nie mógł usłyszeć.
Patrząc na szpetną fizjonomię grajka, Zedowi wydawało się, że ta trochę dziwie się rusza, jakby falowała czy coś takiego... Wrażenie to było chyba jednak spowodowane stanem, do jakiego się doprowadził po drodze. Z drugiej strony, nigdy nie zdarzyło mu się upić w taki sposób. Dodatkowo od kiedy został magicznie uzdrowiony, niejako przy okazji wybitnie poprawił mu się wzrok. Można było powiedzieć, że widzi jak sokół. Wlepił więc ten wzrok w dziwoląga, zupełnie jak dziwoląg wlepił swój w szczerą i szlachetną twarz Zeda. Było to trochę niegrzeczne z jego strony Zed był w końcu starszy, więc tamten powinien raczej patrzeć skromnie w dół. To, że odmówił poczęstunku nawet dobrze o nim świadczyło – nietaktem byłoby obżerać gości. Ale zamiast zaproponować samemu coś na ząb, wyrzucił z siebie tylko to "sio".

Po chwili ciszy Khogir wybuchnął rubasznym śmiechem.
- Ha! Ja bym się przestraszył! - zawołał radośnie Khogir, zaraz jednak zdziwił się na widok smutno obracającego się łosia i Baryłę. Wyglądali jakby…
- Baryła! ...i eee… Mietek… ha! Wy tak na prawdę? Zamierzacie się go posłuchać? - krasnolud spojrzał zdziwiony na Zeda i Yolę szukając u nich zrozumienia. Tymczasem Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka i olbrzym rzeczywiście oddalali się powoli idąc z powrotem skąd przyszli.

Zdziwienie krasnoluda osiągnęło zapewne apogeum w momencie kiedy Zed, patrząc tępo przed siebie, odwrócił się na pięcie i ruszył w ślad za Baryłą i łosiem. Nie uszedł jednak dalej niż kilka kroków, gdy nie wytrzymał i zaczął głośno rechotać. Wrócił do Khogira i ciągle zanosząc się śmiechem wykrztusił:
- Wybacz druhu, nie mogłem się oprzeć.
Teraz, kiedy stał tak, ciesząc się z udanego dowcipu, resztki otępienia ustąpiły i twarz skrzypka zafalowała tak bardzo, że nie dało się tego w żaden inny sposób wytłumaczyć, niż ten, że falowała na prawdę. Było w niej jeszcze coś dziwnego. Coś, co na pierwszy rzut oka umykało patrzącemu. Może to że miał troje oczu? Eee…. Chyba nie… Jak mógłby tyle mieć? Na pewno to wina alkoholu. Chociaż nigdy tak po nim nie miał… No dobra, może ten gość ma trzy oczy i już. Co w tym dziwnego? Mieszka w jakiejś jaskini, światła mało, no to ma, żeby lepiej widzieć… A zęby? No… Przecie nie ma tu kowala…
-A dlaczego masz takie duże zęby? - Nie wytrzymał i zapytał tego dziwaka.

Przestraszony grajek wlepił swe patrzajki w staruszka.
- Du… duże? - zająkał piskliwie - ... zwyczajne! Zwyczajne, prawda? - wyglądało na to, że pytanie skierował do pozostałych, lecz ewidentnie stwór nie potrafił dobrze kłamać, zlękniony zaczął cofać się w głąb jaskini, a Zed nabierał coraz większej pewności, że to co na pierwszy rzut oka widać to tylko maska skrywająca jego prawdziwe oblicze.
- Wracajcie! - wrzasnął skrzypek za Baryłą i Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętką - Wracajcie!
W momencie kiedy do jego policzka znów przylgnęły skrzypce, po jaskini znów rozbrzmiała niesamowita muzyka


- Tańczcie! - zapiszczał rozpaczliwie.

Nagle Khogir poczuł, że jego nogi odmawiają mu posłuszeństwa i na ugiętych kolanach zaczął kierować się ku Yoli.
- Gordul! - zakrzyknął zaskoczony krasnolud nie poznając swoich własnych kończyn. Z przestrachem spojrzał na kapłankę ku której nieuchronnie się kierował.
- Czemu nie tańczysz?!- zakrzyknął znów maestro do Zeda, by zaraz wrócić w pełnym skupieniu do swego instrumentu. Iluzja na jego twarzy zniknęła już całkowicie dla Zeda, lecz Khogir i Yola wciąż widzieli go we wcześniejszej postaci.


W oddali słychać było nadbiegającego olbrzyma i stukot łosia.

Iluzja ustąpiła już całkowicie. To coś wcale nie miało szpetnej mordy. To był pysk jakiegoś demona – więc to coś było demonem! Pokrętna Zedowa logika była jednak żelazną logiką i całe rozumowanie było słuszne. Nawet gdyby słuszne nie było, to właściwie Zed zbytnio by się tym nie przejął. Za stosowne uznał, że profilaktycznie trzeba grajka uciszyć, najlepiej dając mu w łeb, no i przycisnąć w sprawie beczek. Ścisnął mocniej rękojeść kiścienia ukrytego pod płaszczem i tanecznym krokiem - jeśli nazwać by tak można śmieszne podrygi, wykonywane nieco chaotycznie i nie w takt - zaczął zbliżać się do maestro. Żeby wyglądało to wiarygodnie, nie podbiegł do niego od razu, tylko zbliżał się stopniowo, obracając się co jakiś czas i wykonując dziwne figury. Liczył na to, że ten fortel pozwoli na zajście skrzypka z boku, na tyle blisko, żeby ten już nie mógł uciec.
A wtedy z całej siły kiścieniem w łeb mu przypieprzy.

Yola stała w milczeniu i z nadąsaną miną, bo gość, którego uraczyła z dobrej duszy poczęstunkiem, odmówił i jeszcze wyprosił jej łosia.
Zła kapłanka, skrzyżowała więc ręce na piersi, wylewając na siebie odrobinę zawartości ze słoika, którego upchała pod pachą.
Jak to tak nie chcieć jeść? I to jeszcze jej potrawy? Zdenerwowana tupała stópką o kamień, gdy w pewnym momencie załapała, iż stuka w rytm muzyki. Znała te muzyczkę, wesołą karczemną przyśpieweczkę. Rozpromieniona na wspomnienia szalonych tańców z synem karczmarza, zaczeła bujać się na boki, niczym młoda brzózka, a gdy dostrzegła Khogira z wyciągniętymi ku niej ramionami, z radością przyjęła jego ręce w swoje, obracając krasnoluda w piruecie, przy okazji odstawiając weki na pobliski kamień, bo a nuż grajek skusi się na trochę wiewiórczego gulaszu z paprotką.

Zaraz po udanym, choć nieco niezgrabnym piruecie, wciąż nieco przerażony krasnolud przylgnął szczelnie do kapłanki wiedziony jakąś magiczną siłą i napierając lekko to w jedną, to w drugą stronę ruszył w tango. Wiódł kapłankę w najdalsze i najskrytsze zakamarki komnaty, by zaraz wrócić, zwolnić w pełnym napięcia zwrocie. Nawet nie musiał wsłuchiwać się w muzykę. Sama go wiodła w swój takt, podczas gdy jego ucho oparte o pierś Yoli wschłuchiwało się w rytm jej bijącego serca. Czy to co słyszał to było tango?

Gdy nietypowa para, tańczyła właśnie swój namiętny taniec dwóch połkniętych kijów, na scenę wkroczył nie kto inny a Delijani Wallance Faleiro Won Mickiewicz W Skrócie Miętka. Łoś jak to łosie miały w zwyczaju, chwiejnym krokiem bujanego fotela, wyprowadził się na pierwszy plan, tuż przed nos grajka, kłaniając mu się zgrabnie, po czym jak gdyby nigdy nic, jak gdyby była to najprostsza i najnormalniejsza rzecz na świecie, ugiął przednie nogi i… stanął na głowie, a w zasadzie na rozłożystych łopatach, po czym odpychając się kopytami od ziemi, zaczął wirować w akrobatycznym tańcu połamańcu.

Wtem na parkiet wkroczył barczysty Baryła. Szybkim spojrzeniem omiótł salę w poszukiwaniu wolnych partnerek. Jego wzrok spoczął na wirującym w piruetach Zedzie. Ułamał gałęź z drzewa, które ciągle wlókł za sobą i włożywszy ją w zęby niczym różę, ruszył podbijać parkiet.


Zed widząc kątem oka wracających Baryłę i Miętkę przyspieszył swoje pokazy taneczne.


Już prawie miał grajka w zasięgu, kiedy wzrok jego padł na wirującego szaleńczo łosia i od tego momentu nic już nie było takie jak kiedyś. Zatrzymał się nagle wytrzeszczając oczy ryzykując tym dekonspirację i w ogóle, że cały misterny plan diabli wezmą. Na szczęście widok sunącego w jego kierunku Baryły, zmobilizował go do dalszych pląsów, oczywiście solo. W końcowej fazie wykonał nawet kilka podskoków, trzaskając przy tym w powietrzu obcasami. Najwyraźniej było to na tyle przekonywujące, że nie niepokojony dotarł tuż za plecy skrzypka. Mocno zasapany, ale i zadowolony wyciągnął z pod płaszcza kiścień. Już miał go użyć ale tym razem spostrzegł tańczących Yolę i Khogira. Rozczulił się patrząc na nich. Te dzieciaki… Znów zamierzył się i… Nie mógł. Po prostu nie mógł tego zrobić. Schował śmiercionośne narzędzie, poczekał aż zakończy się melodia i dopiero wtedy złapał mocno dziwoląga za jego wyjątkowo długie ucho. Trzymając pewnie przy samej podstawie, wykręcił je, zmuszając posiadacza do obrócenia się razem z nim.
U-HA!!! - ryknął mu prosto w twarz przytupując i wyrzucając w górę wolną rękę.
Nie tracąc go z oczu odnalazł jeszcze wzrokiem Baryłę. Na szczęście ten, przykucnięty z rękoma założonymi na piersi wyrzucał przed siebie na przemian prawą i lewą nogę, czasem nawet obie jednocześnie. Uspokojony skupił się całkowicie na twarzy, której ucho trzymał.
I co powiesz mistrzuniu? Skoro tu nie ma żadnych beczek, to powiedz, z łaski swojej gdzie są?

- Puść! Puść! Wszystko wyjaśnię! Proszę! - zaskrzeczał demonopodobny. Był słaby, a ręce miał zajęte skrzypcami i smyczkiem. Nie chciał ich opuścić, by nic się im nie stało.
- Barył, pomóż mi! - załkał demon łamiącym się głosem.
Olbrzym, który dopiero teraz zauważył brak muzyki zauważył Zeda targającego za ucho maestra. Widać było, że zmaga się z czymś w środku, w końcu jednak podążył na ratunek grajkowi.
- Stój! - zakrzyknął nagle krasnolud.
Kiedy muzyka ucichła za sprawą dzielnego Zeda, czar trzymający ich w swej pieczy prysł. Krasnolud stał teraz z niejakim zakłopotaniem wpatrując się… w to co miał przed oczyma. Odsunął się od kapłanki
- Ekhm… Miło było... - powiedział do Yoli, zaraz jednak zajął się naglącą sprawą. Sięgnął po topór i mierząc nim w Baryłę jeszcze raz powtórzył:
- Ani się rusz! Omamił cię jak jakiegoś jargh! Tfu! - krasnolud wyzywając Baryłę, zdawał się nie zauważać, że przed chwilą i on był pod wpływem czaru. Niemniej jednak groźba najwyraźniej poskutkowała, bo olbrzym zatrzymał się wpół kroku. Krasnolud podszedł nieco chwiejnie do demona.
- Ha! To co nam powiesz? Hę?!

Demon spojrzał z przestrachem na topór Khogira. Khogir spojrzał z niesmakiem na twarz demona, bowiem również ten czar prysł.
- Nie jestem złym impem! Musicie mi uwierzyć! Nie jestem jak moi bracia! Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie ta twarz! Mieszkałem kiedyś wśród ludzi! Mieli piękny sad! Dali mi skrzypce… o! - stwór uniósł swój skarb, by go lepiej zaprezentować - Ja dobry imp! Dawali mi sfermentowane owoce, a ja grałem na ich zabawach! Tak! Dobry imp!

Zarumieniona od emocji i wysiłku Yolanda w pierwszej chwili nie dostrzegła nagłej zmiany w fizjonomii grajka. Wachlując się wdzięcznie rączką, obserwowała jak łoś wytrąca prędkość krakołomnego tańca na łopatach, by w końcu w pokazowy sposób wylądować na boku z szeroko rozkraczonymi nogami.
- Brawo! Brawo Miętko! - Zachwycona półelfka, poczęła energicznie klaskać, zachwycona talentem swojego wierzchowca.
- Zed! Jak Sune kocham co ty robisz tej brzydkiej i biednej pokrace!?! Nie wolno się znęcać nad słabszymi! - Rudowłosa podskoczyła do mężczyzn z bacikiem w ręce, gdy tylko dostrzegła co ci robili biednemu skrzypkowi. - Puszczaj ty okrutniku zbereźny! - Pokraśniała ze złości, zaczęła machać rękoma nad głową, jakby miała ochotę prać każdego kto się napatoczy na trasę uderzenia końskiego poganiacza.

- Zbereźny?- Nie zrozumiał Zed. - Czemu? To wy przecież tańczycie tak zapamiętale, że nie wiadomo czy na polanie nie przybędzie mieszkańców. A tak w ogóle może ktoś by mi pomógł? To bydle ma strasznie śliskie uszy i nie utrzymam go sam zbyt długo. No i jak to nie wolno się znęcać nad słabszymi? Przecie silniejsi sobie nie pozwolą…

- Brzydkiej? - zaskomlał imp - Tak, brzydki, ale nie zawsze taki był! Demonica obiecała, że odwróci krzywdę, jak tylko wykonam zadanie. Nie moja wina, że beczki skradłem! - imp umilkł i nieco poruszony zaraz wybuchnął - To wasze beczki skradłem! To wy mieszkacie na Przeklętej Polanie! Pomożecie mi? Tylko cicho! Cicho! Nie wymawiajcie jej imienia, bo się tu zjawi!

- CYC… - Yolanda pokraśniała cała na twarzy, zdzielając Zeda przez hełm. -CYCOLINAAAA! - zapiała opluwając się niemalże. W migdałowych oczach, zapłonęły prawdziwe ognie bojowe. Kapłanka wyprostowała się, rosnąc w oczach. - ZABIJE! Gdzie ona jest??!! Gadaj co wiesz pokrako przebrzydła, ale już!

- Cycolina? Inaczej kazała na siebie mówić. Wszystko zaczęło się od jastrzębia. Ćwiczyłem właśnie pod jabłonią nową melodię. Taką wesołą. Wieczorem Alina wychodziła za mąż… ouć!... - imp spojrzał błagalnie na wciąż trzymającego go za ucho Zeda, nic jednak nie mógł na to poradzić - ...zleciał na gałąź, a był olbrzymi! Chciałem go poczęstować podgniłym jabłkiem, takim nie za bardzo, ale też nie za mało, w sam raz. Wyobrażacie to sobie? On tylko popatrzył się i odleciał! Potem widziałem go jeszcze za oknem na weselu. Jak Alina i Adam zniknęli tośmy w końcuśmy i my posnęli. Nad ranem, czuję że ktoś mnie kopie. Wykopali mnie za drzwi prosto w kałuże. Podnoszę się i patrzę i nie poznaję siebie. Paskudny! Wtedy ją spotkałem, alem nie wiedział jeszcze, że to przez nią! “Ci niewdzięcznicy nie zasługują na twoje umiejętności” powiedziała i zabrała mnie do tej jaskini. Ktoś ważył już tu alkohol. Myślę sobie, nie będzie tak źle... Obiecała, że mi pomoże odzyskać twarz, jak tylko zdobędę dla niej jakieś zapiski. Miałem skraść beczki i ją zawołać jak się zjawicie, ale ja już jej nie wierzę! To wszystko jej wina. Nie Cycoliny znaczy, inaczej ma na imię!

Słuchając tej ckliwej historyjki Zedem targały sprzeczne uczucia. Z jednej strony prawie ulewało mu się od płaczliwych opowieści dziwoląga, z drugiej, na wzmiankę o pędzeniu alkoholu w tym miejscu poczuł pewien niepokój. Skąd to dziwadło wiedziało o pędzeniu, skoro był pewien, że kiedy wraz z Bimbruszem uwarzyli tu kilka nowych, magicznych nalewek na pewno nikogo poza nimi tu nie było. Nawet Khogir nic o tym nie wiedział.. Więc jakim sposobem wiedziało o tym to bydle uszate?! Z obrzydzeniem spoglądał na szpetny pysk i ledwo mógł utrzymać obślizgłe ucho (chyba budził się w nim rasista). To wszystko, było jednak niczym, w porównaniu z nowiną o jastrzębiu i pewnych zapiskach. W tym momencie w mózgu Zeda, a przynajmniej w miejscu gdzie go miał, zaskoczyły zapadki odpowiedzialne za kojarzenie faktów. Zrozumiał nagle, czyj to jastrząb i o jakie zapiski chodzi. Zrozumiał też, jak bardzo ma przerąbane, gdyż kartki z dziennika nosił w krzaki, gdzie używał ich nie do końca zgodnie z przeznaczeniem i poza tymi gdzie były przepisy na nalewki zostało ich niezbyt wiele. Czy to możliwe, że cycata demonica, sukkub, to była ona? Wróciła? Ale przecież ona nie miała takich cycków (właściwie, to nie miała żadnych). No i czego chce? Tego dziennika? Na cholerę jej? Zemsty? - Przecież nie oni ją dziabnęli mieczem... Chyba, że wszyscy pozostali już nie żyją a oni są ostatni?
Ucho osiągnęło kres swojej wytrzymałości, jeszcze chwila i zostałoby w ręku Zeda.
-Ma na imię Eillif - powiedział tak nienaturalnie spokojnym głosem, że zabrzmiało to jakby wrzasnął - Nie wiem czego chce, ale czuję, że nam się to nie spodoba. Nie zabrała beczek, żeby je wychlać, tylko, żeby nas zwabić. Bierzmy je, póki jej nie ma i wracajmy na polanę - musimy się lepiej przygotować.

 
Rewik jest offline  
Stary 07-02-2017, 11:18   #8
 
Paszczakor's Avatar
 
Reputacja: 1 Paszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumny


Scena 7 - “Cycelina, czyli demon Eillif”





Jakkolwiek dobry byłby to plan, niestety nie miał żadnych szans na powodzenie. Beczek nigdzie nie było widać, natomiast dokładnie przed nimi powietrze zafalowało jak w upalny dzień. Jednocześnie zrobiło się jeszcze zimniej, niż zwykle w takiej jaskini. Zed zdążył tylko pomyśleć, że byłyby tu doskonałe warunki do przechowywania alkoholi i właściwie to śmieszne, że beczki tu trafiły. Atmosfera zgęstniała jak kisiel. Tfu! Skąd te skojarzenia? Co on tak ostatnio o żarciu? Pewnie przez tą nową...
Więc atmosfera zgęstniała jak melasa i to taka, z której można zrobić spirytus. Wszechogarniający wszystkich niepokój przeradzał się dość szybko w strach. Ten z kolei nieubłaganie w coś, co wyglądało na przerażenie. Byłoby to zrozumiałe, w końcu nadchodził demon, mimo wszystko jednak Zed pomyślał, że nie powinien aż tak bardzo reagować na wizytę cycatej lali. To znaczy nie w ten sposób co teraz, czyli przerażeniem. W inny sposób też właściwie nie powinien. Może ćwierć wieku temu, ale nie teraz. Teraz powinien wykazać uprzejme zainteresowanie, no i zapewne pochwalić te partie ciała od których demonica otrzymała przydomek. Tymczasem trząsł się już, jak w delirium i wyglądało, że trzęsą się też wszyscy obecni. Najbardziej panikował uszaty grajek, ale mimo to, całkiem przytomnie skoczył nagle w stronę portalu i jak to z portalami bywa zniknął w nim.
-Gdzie? Stój bydlaku! - Oburzenie niecnym występkiem uszatego trochę otrzeźwiło Zeda. To musiała być jakaś magia - dlatego tak się bali. Mimo wszystko skok w portal, był całkiem niezłym pomysłem. Na pewno lepszym niż walka bez odpowiedniego przygotowania, albo ucieczka ciasnymi korytarzami.
-W NOGI! - Ryknął - Uciekajmy portalem! - dodał za chwilę, widząc jak Khogir opacznie odbierając Zedową zachętę przymierza się do zadania straszliwego ciosu w dolne kończyny nie do końca zmaterializowanej demonicy. Całkiem fajne kończyny, co zauważył mimo powagi sytuacji. Miała na nich takie śmieszne majtasy. Niby majtki, a jednak spodnie!

-Kobiety i Łosie pierwsze! - Zed właśnie odkrył w sobie organizatora. Ucapił łosia za jedną z łopat, jedną z szynek (jeden udziec) i korzystając z pomocy magicznego pasa wepchnął go w portal. Kiedy ten zniknął, już wyciągał rękę, żeby ucapić Yolę za jedną z szynek i wepchnąć w portal, ale przypomniał sobie namiętne tango, będące jej i Khogira udziałem. Pomyślał, że krasnolud może sam zechce partnerkę ratować. Drobnymi kroczkami dotruchtał do portalu, skinął uprzejmie głową pozostałym i dał jeszcze jeden krok i zniknął.
-Tylko nie siedźcie tu za długo, nie wiem, czy wiecie, ale nadchodzi demonica - odkrywczo powiedziała surrealistycznie wyglądająca, jakby zawieszona w powietrzu głowa Zeda, którą wystawił z powrotem po tej stronie jeszcze zanim pojawił się wraz z nią z tamtej.

Khogir zastygł z uniesionym toporem. Niby zadanie proste, ale informacje sprzeczne. Miał jednak czas na ocenę sytuacji, bowiem chuda baba, jak każda baba długo się szykowała do wyjścia. Wtargnięcie do tego świata zajęło jej akurat tyle ile potrzebowałby Baryła na zorientowanie się w sytuacji, a Khogir był znacznie cwańszy od Baryły, oj tak! Pamiętał o potrawce Yoli. Kto inny by zapomniał, ale nie on. On pamiętał. Chybcikiem pobiegłszy po słoiczek, jeszcze zdążył “ubezpieczyć” odwrót towarzyszy. W zasadzie nie rozumiał czemu uciekają… Nawet jeśli faktycznie to była ta Eillif.

~ Mufse przyznać, że ta potrafka ci się udaha~ powiedział do Yoli Khogir zaganiając Baryłę do portalu i zajadając się przy tym zawartością słoiczka. Niechętnie wszedł zaraz za nim akurat, gdy po jaskini rozległ się w ryk wściekłej demonicy, którą faktycznie niegdyś zwano Eillif.
Gdy tylko Yolanda spostrzegła materializujące się nogi demonicy, jej twarz zrobiła się równie czerwona co jej włosy… na głowie, żeby nie było!
Jak to tak, do czorta, jakiś podrzędny demon może mieć tak zgrabne uda?! A ten tyłek? Pewnie sztucznie nadmuchany… uuu ale spodniomajtki fajne. Kapłanka na chwilę pochyliła się by przyjrzeć się ornamentom, gdy tymczasem Cycolina w końcu pojawiła się w swojej pełnej krasie.
- ONE NIE MAJĄ PRAWA BYTU! - wypaliła wściekle sunitka, wprost w biust nowo przybyłej, po chwili prostując się niczym struna. - CYCKI! WISZĄCE DYN-DAAAŁY! Ooo i do tego jakie jędrne… - Taka zniewaga wobec płaskiej półelfki, wymagała poważnych środków.
Po pierwsze Yola za wszelką cenę musiała dowiedzieć się jaką dietę stosowała Cycata, może piła dużo mleka? Po drugie… jako kapłan, musi usunąć zło z tego świata, więęęc jak już tylko się dowie jak wyhodować podobne balony, szybko ukaże plugastwo swoim wspaniałym, końskim BATEM!
Ale zanim to…
- Chłopcy nie patrzcie na nią! Bo się jeszcze zgorszycie! - Zakrywając swoim ciałem i tarczą, miejsce w którym jak mniemała stali, już dawno zniknięci w portalu mężczyźni, popatrzyła hardo na przeciwniczkę w rozmiarówce.

Jak to zwykle w takich momentach bywa, gdy mówisz “nie patrz”, gapiów przybywa. Khogir ponownie pojawił się po tej stronie portalu, a kiedy tylko oswobodził każdą kończynę z tego magicznego paskudztwa i do końca spożył ostatni kęs potrawki, splunął do środka, nie do końca zdając sobie sprawę, że może napluć na któregoś z towarzyszy po tamtej stronie.
- Tfu! Hersidurt portale i inne plugastwa! Yola! Ha! No co ty?! Nie wygłupiaj się! Chodź!

Nieruchome powietrze w jaskini wirowało wokół materializującej się demonicy niosąc zapach siarki. Wichura wzmagała się coraz bardziej, czyniąc coraz głośniejszy, świszczący huk.

Khogir ciężkimi krokami zbliżał się by złapać Yolę w pół. Idąc pod wiatr, wyglądał jakby walczył o każdy krok, jakby wbijał swe umięśnione nogi niczym wspinacz haki w powierzchnię lodowca, jakby walczył o każdy centymetr w zabójczym pojedynku z napierającym nań bykiem, ale tak naprawdę, po prostu tak chodził. Przynajmniej kiedy nie do końca był trzeźwy.

- Yola! - stojący obok kapłanki krasnolud starał się przekrzyczeć huk zmąconego powietrza - Szybciej! ...bo ci ślimaki buty zjedzą!

Nie czekając dłużej na reakcję napalonej (na walkę) kapłanki, Khogir chwycił ją wpół i przerzucił przez swe ramię, niczym jakąś osobliwą wierzbową kłodę wierzgającą witkami i ruszył w stronę portalu.
- Puszczoj mnie zboczeńcu jeden! - Yolanda była tak nakręcona, że już nie rozpoznawała z kim i dlaczego ma walczyć. Przewieszona przez ramię krasnoluda, chłostała go bacikiem po tyłku, wierzgając nogami, jak gdyby od tego całego pedałowania w powietrzu, zależeć miały losy światów.
 

Ostatnio edytowane przez Paszczakor : 07-02-2017 o 19:01.
Paszczakor jest offline  
Stary 08-02-2017, 13:22   #9
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację


Scena 8 - “Polana Portali”, czyli podróż w nieznane





- Szybko! Szybko do kolejnego portalu! Zanim tu przyjdzie! – to był znów piskliwy głosik skrzypka. Stworzenie rozpaczliwie próbowało iść w stronę losowo wybranych magicznych wrót. W tym czasie, z portalu obok, z cichym “pyk!” wyskoczył Khogir z Yolą na ramieniu.

Znajdowali się w... okolicy co najmniej baśniowej. Była to niewielka polana zawieszona ponad światem i ponad czasem, a na niej wznosił się istny labirynt magicznych konstrukcji, które najwyraźniej były portalami. Takimi samymi, jak ten z którego właśnie wyszli.

- Gordul! Gdzie my jesteśmy? - zapytał sam siebie krasnolud, pozwalając kapłance wreszcie stanąć na własnych nogach, poczerwieniała na twarzy od wysiłku i emocji, Yola bezceremonialnie zdzieliła krasnala w głowę.
- Coś ty zrobił tchórzu jeden! Trochę cycków żeś zobaczył i od razu dziewica się w tobie odezwała??!!
-Tutaj
- Przytomnie zauważył Zed - Co tak długo? Łoś się niepokoił…
Stał tak, ponownie trzymając za ucho skrzypka. Tym razem przez szmatę, żeby mu się znów nie wyślizgnął.
- MUSIMY IŚĆ DALEJ! - przypomniał stworek nie dając za wygraną. - do kolejnego portalu, tylko tak nas nie znajdzie…
- Ja nie idę! Ja tu zostaję! Albo wracam… tak, wracam! - kapłanka nie mogła przeboleć, że demoncyca ponownie umknęła przed gniewem sunitki.
- Gdzie niby? Wiesz gdzie? Pełno tu tego badziewia. A jak nas przerzuci do jakiej groty pająków, czy lasu z wilkołakami? - Zed był wyjątkowo sceptyczny. Chyba fakt, że ścigała ich Eillif jakoś wyjątkowo działał na jego wyobraźnię.
Krasnolud popatrzył trochę bardziej trzeźwo na maestro.
- Ha! Brzydal tym razem ma rację. Byłbym za bitką, ale to chyba jakiś demon, nie wiem jak mielibyśmy z tym walczyć. Ha! Pająki, czy wilkołaki to inna bajka! - Khogir mimo obaw Zeda, ruszył w kierunku wybranego portalu. Jednego z wielu. Nie wiedział czemu wybrał akurat ten, ale wydawał mu się najodpowiedniejszy. - Chodźcie!
- Chodźcie, chodźcie - wymamrotał pod nosem Zed. Prawa rządzące portalami nie były do końca zrozumiałe. Czekając na pozostałych zdążył osuszyć całkiem spory bukłaczek, no i oczywiście ponownie złapać grajka - Wszystko na mojej głowie…
Pilnując, żeby nie zobaczyła tego Yola, kilka razy kopnął w dupę łosia, starając się nadać mu mniej więcej kierunek jaki obrał Khogir. Nie wiedział przecież o sterowaniu nim za pomocą poroża. Miał pewne obawy, jak skieruje Baryłę, na szczęście ten, wystraszony sam potruchtał za krasnoludem. Tym razem świadomie wypuszczony grajek również nie wybrzydzał i wybrał ten sam portal. Kiedy łoś szczęśliwie dotarł do portalu i wreszcie w nim zniknął, Zed odwrócił się do Yoli z niemym pytaniem. Wolałby żeby sama poszła, nie był pewien, czy w ostateczności mógłby powtórzyć naprowadzanie a`la łoś - bądź, co bądź Yola to kobieta…
- Dlaczego tam? Dlaczego musimy iść? Dlaczego nie zostać? Dlaczego nie wrócić? Dlaczego nie będziemy walczyć?! - Kapłaneczka ponownie zaczęła się nakręcać jak katarynka i co gorsza, teraz gdy była z Zedem sam na sam, postanowiła wykrzyczeć się na całego, właśnie na niego.
- Łajdaki, mięczaki, pado… peda… patata… PĘTAKI! Tak! Gdzie ja jestem i dlaczego tu jestem??!! Musimy walczyć, ale nie tu i nie tam. - Półelfka wskazała na portal w którym zniknęła cała ferajna. - Musimy wracać, świat chwieje się ku zagładzie! Demoniczne cycki zostały wypuszczone z najgłębszych czeluści piekieł, Viseńczykom grozi niebezpieczeństwo! Jesteśmy ostatnim bastionem dobrego smaku i przyzwoitości! - Rudowłosa złapała się za głowę, okrążając Zeda w amoku. - Tylko pomyśleć, aż dotrą one do pierwszej palisady wioski… tylko czekać, aż spojrzenia ciekawskich chłopców padną na te dwa niewyobrażalnie wielkie, pulchne, sprężyste i bujające się przy każdym kroku półkola najwspanialszych kobiecych krągłości… - Dziewczyna pobladła w przerażeniu na samą myśl, a może wspomnienie, a może… i jedno i drugie. - Tuż to się nie godzi! Nie mam z nią szans, jestem płaska jak deska! NIE MOŻE DOTRZEĆ DO VISENY! ROZ… - Półelfka ruszyła szaleńczo w stronę kompana, ale potknęła się i wpadła z cichym pyknięciem w portal w ślad za Khogirem.
Zed otrząsnął się z szoku. Jeszcze przed chwilą miał w planach siłą zmusić sunitkę do podróży, podczas gdy ta nie wykazywała zbytnio do niej chęci. Wydzierała się tylko, tak, że na wszelki wypadek gorliwie kiwał głową, czym jak miał wrażenie zaskarbił sobie jej przychylność. Już zbierał się w sobie, żeby z zaskoczenia, tygrysim skokiem rzucić się na Yolę, zbić ją z nóg i przeciągnąć na tamtą stronę , gdy ta, całkiem nieoczekiwanie sama zniknęła w portalu. Nie mógł uwierzyć swojemu szczęściu i już chciał się rozluźnić, ale napięte do granic możliwości mięśnie, jak stalowe sprężyny musiały po po prostu wystrzelić. Stało się. Zed w jednej chwili stał w miejscu, w drugiej leciał w stronę, gdzie przed chwilą stała kapłanka. Przysiągłby, że słyszał dźwięczny ton, jakby zerwanej struny. Zdążył tylko pomyśleć, że właściwie w tym wieku nie powinien tak się forsować. Na szczęście wszystko działo się tak szybko, że nie miał czasu na dalsze rozmyślania, bo niechybnie nabawił by się jakiejś depresji. Wyciągnął jeszcze przed siebie rękę, żeby nie uderzyć głową w taflę portalu, kiedy jak worek kartofli zwalił się na ziemię, tuż przed miejscem, w którym stała Yola. Zamroczony, nie nadwyrężał się dodatkowo i na czworaka osiągnął cel a na polanie zrobiło się pusto.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 08-02-2017 o 13:25.
sunellica jest offline  
Stary 08-02-2017, 20:08   #10
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację


Scena 9 - “Mirad”, czyli zakazane królestwo.




Pac! Pac! … Bum! Pac! Pac!

Kolejno lądowali na miękkim mchu w blasku niskich promieni przeciekających między pniami drzew. Wyraźnie czuć było różnicę, a przynajmniej czuł ją krasnolud, który od wielu lat nie stanął nogą w tych terenach. Teren górzysty. Powietrze jakim dane było im teraz oddychać, gdyby nie fakt, że śmierdziało orkami, pachniałoby tak jak pachnie tylko powietrze nieopodal siedziby Grodu Stalowych Toporów- Miradu. Tak Khogir to wiedział. Nie tylko po zapachu poznał gdzie się znajdowali, rozpoznawał okolice.

Co sprawiło, że zjawili się akurat tutaj? Czy trafili na portal, który kierował do miejsca, do którego najbardziej pragnęło się trafić? Tylko dlaczego prócz krasnoluda, byli tu także oni? Jego… przyjaciele? Czy miał na to wpływ fakt, że to Khogir wszedł w portal jako pierwszy? A może podświadomie wybrał akurat ten, spośród wielu, wiedziony długo skrywaną tęsknotą?


Mirad leżał na północnym wschodzie od Wilczego Lasu (w czeluściach którego znajdowała się Visena oraz “Przeklęta Polana”), u samych stóp Lodowych Gór. Było to miasto wtłoczone w masyw górski, które niczym góra lodowa, większość swojej objętości skrywało przed oczyma głęboko pod zboczem góry. Oczywiście nie znaleźli się w samym Miradzie. Nie, obok. Nieopodal wąwozu, który znajdował się w lesie odległym od siedziby Stalowych Toporów o dwa rzuty szyszką.

- Aaa niech mniee… - Khogir chodził po okolicy, co chwila schylając się po każdy kamyk na jakim się wychował. - Nic się nie zmieniło… Ha! Chłopaki! Ekhm! I ty... - wskazał paluchem Yolę - Ha! Mam zaszczyt powitać was w Królestwie Miradu! W Królestwie w którym... Gordul! Nie powinienem był tu stopy postawić!

- Ou… - wyjęczała rudowłosa półelfka, podnosząc się na klęczki i masując półdupek. Pech chciał, że musiała wylądować na zadku… i to na kamieniu, który dzielnie wystawał, niczym samotna wyspa, z morza mchu dookoła. - Ou… - powtórzyła nieco głośniej, pomagając łosiowi pozbierać nogi i ostatecznie podźwignąć się na kopyta, samej stając na nogach.

Korzystając z okazji, rozejrzała się wokoło. Minę miała chmurną, niczym stary mops po zjedzeniu kostki mydła. Duma bolała ją równie mocno co tyłek.
Widoczki były ładne… tylko takie jakieś wiejskie troszku, no i zalatywało gnojowicą.
- Co to za dziura… - szepnęła do Zeda, łapiąc go pod ramię i podnosząc niczym staruszka wygrzmoconego na lodzie.

Z odpowiedzią przybył Khogir. Yola domyśliła się, że krasnolud mógł mówić z takim uczuciem tylko o swoim rodzimym miejscu. Zasznurowała więc usta w dziób i pary z nich już nie puściła, nie chcąc robić koledze przykrości.
Zastanowiła się dlaczego portal wypluł ich właśnie tutaj i ile czasu im zajmie powrót do domu… na Polanę.

- No… gdybym wiedziała, że nas tak wywieje to bym więcej sałateczki ukręciła… Mam nadzieje, że mi nie zasłabniecie… - mruknęła smętnie bardziej do siebie i swoich myśli, niż do towarzyszy.
Miętka trącił chrapą policzka kapłaneczki, po czym polizał w lekko szpiczaste ucho. Fakt, był tylko łosiem. W dodatku bardzo głupim, ale serce miał ogromne i nie mógł znieść rozterek swojej pani, na temat rozmiarówki w biustonoszach.

Nozdrza Khogira rozszerzyły się, a twarz krasnoluda pokraśniała. Tak właśnie było.
- Czujecie to co ja? - zapytał z niesmakiem. Tym razem mówił nieco ciszej niż poprzednio, jakby obawiał się, że ktoś ich może usłyszeć, czy podsłuchać.

- Eeee… świeże, górskie powietrze? - spytała niepewnie kapłanka.

- Łoś się zesrał? - Zgadywał Zed wypluwając źdźbła trawy.

- Smród. Chyba ze sto orków. Ze strony z której wieje wiatr. - Khogir kiwnął głową w odpowiednim kierunku, a gdy zawiało Yola i Zed znów poczuli gnojowicę.

- Orki powiadasz? - Legendarna pewność siebie Zeda została wystawiona na ciężką próbę.
- A za nami demon? - dodał, dla pewności.

Khogirowi bardzo coś się tutaj nie zgadzało. To miejsce, ta… pora roku i dnia? W dodatku w oddali dało się słyszeć jakieś przytłumione wołanie.

“Jestem synem Toruna Aelin Fohr, Wielkiego Dowódcy Stalowych Toporów!”

- Cicho! Słyszeliście? - Khogir złapał za topór - Gordul! Niech mnie broda po jajach smyra! Toż to Grinmork! Jaki mamy dzień? Skrzacie! - Khogir złapał milczącego dotąd skrzypka za fraki - czy to możliwe, że nie tylko przeniosło nas w inne miejsce, ale też… ha! w inny czas?!

- Ama nnie jest pewien, al… ale szanowny krasnolud mógł wbiec w portal, który prowadzi tam, gdzie najbardziej się pragnie wrócić. Takk… tak myślę?

-Czas musi być inny, bo dopiero co wypiłem bukłaczek a w ogóle tego nie czuję - Z pewnym smutkiem powiedział Zed. Zapasy kończyły mu się szybciej, niż powinny. Niedługo zostaną mu tylko supernalewki, pędzone z Bimbruszem przy portalu. Właściwie Khogir nic o nich nie wiedział, ale w tej sytuacji, może należałoby, żeby wszyscy pokrzepili się “Berserkerówką”? Te orki nie dawały mu spokoju.

- Skrzat! Szybko! Jeśli to prawda, to musisz mi pomóc! Użyjesz swojej magii na Grinmorku i każesz mu trzymać gębę na kłódkę, nim sprowadzi na siebie śmierć! Za mną! - Khogir w podskokach ruszył w stronę gdzie wiał wiatr.

Ama spojrzał zdezorientowany na Zeda, najwyraźniej pełen obaw o swoje uszy. Jego wzrok zdawał się pytać “czy Ama powinien biec za nim?”.

- Orki śmierdzą… i są zielone… - Yola nie była przekonana czy chce biec za krasnoludem, popatrzyła więc na Zeda, który aktualnie hipnotyzowany był spojrzeniem paskudnego skrzata.
- Ech, wszystko na mojej głowie… - Odnalazła w mchu bacik i wlazła na łosia, który stał jak ciele i się patrzył we własne raciczki. - No ruszże się! - Ruda smagnęła Miętkę bacikiem i ten ruszył truchcikiem za Khogirem.

- Słyszałeś kłapołuchy dziwolągu? Potrzebny jesteś. - Zed taktownie zachęcił Ama do udania się w ślad za Khogirem.
Pomyślał, że lepszej okazji nie będzie i solidnie pociągnął z dziwnej, kryształowej flaszy z koślawym napisem “BERSERKERÓWKA”. Rezultat przeszedł jego najśmielsze oczekiwania.
 
Rewik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172