|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
19-01-2017, 19:06 | #11 |
Reputacja: 1 | Sytuacja była niejasna, a tego nie lubił, miło było wiedzieć komu trzeba przyłożyć. Zdawało się, że tym razem będzie musiał z tym najpierw poczekać. Wizyta u Prazy była o tyle dobra, że nie zwlekał z wypłatą zaliczki na wyposażenie wyprawy. Nie potrzebował wielkiego uzupełniania zapasów, ale kilka dodatkowych rzeczy zawsze się mogło przydać. Zastanawiał się czy większa menażeria będzie im towarzyszyć, czy będą tak nazywać ich, kiedy mieszkańcy zobaczą kto wyrusza do lasu. Nie było jednak tak źle jak być mogło, przeważali ludzie, nie było przemieszania elfów z krasnoludami, co zwykle się wiązało się z mordobiciem lub wyzywaniem matek do czwartego pokolenia. Dwa psy i łasica nie bardziej pasowały do wyjścia na piknik niż wyprawę. Kiedy przepytali już wszystkich, którzy przychodzili im do głowy, ruszyli się przygotowac, zakuty ciągle w zbroję wojownik poszedł w kierunku sklepu Eyarmucka. Zakupy dla Kobuza były dość proste, uzupełnił zapasy kwasu, który używał czasem również do ozdabiania wyrobów, ostatnio nawet częściej niż jako broni. Do tego pięć flaszek oliwy, jednak bardziej jego uwagę przykuł asortyment pocisków i broni. – [i]Baggnockle, na co ci tyle srebra, jakieś plotki których nie słyszałem, szykuje sie najazd, czy nowa moda wśród karawan i strażników, że ci sie opłaca tyle tego trzymać? – Zagadał Kobuz i pogadał jeszcze chwilę, nim ruszył dalej. Następny w kolejności był rzeźnik, gdzie zaopatrzył się w świeże mięso dla Mili, biorąc poprawkę na zaskarbienie sobie przyjaznego nastawienia dla dwóch psów, które miały również wyruszyć. Na koniec zaś dotarł do Stalowego Dębu, by wypełnić swe bukłaki piwem na drogę oraz rozejrzeć się po przebywających w mieście twarzach przy kufelku, narzekając na ceny żelaza i węgla ostatnimi czasy. Nie żeby miał ku temu powody, zwyczajnie, z przyzwyczajenia. Męzczyzna powoli pił gęste piwo, a Mila w tym czasie polował. Polował, nie polowała, imię łasicy wzięło się z czasów, kiedy Kobuz o tych stworzeniach wiedział naprawdę niewiele. Od tego czasu zdążył się nauczyć, że mieszka pod jedym dachem z drugim samcem, imię jednak przylgnęło. Mila miał swego rodzaju układ z karczemnym kotem, nie polowali na siebie nawzajem. Miejscowy kot cenił swoje futro i uznał dłuższy czas temu, że jest tam dość myszy, by móc się dzielić z łasicą. Wieczorem, po powrocie do domu, z rozkoszą wysupłał się ze zbroi i rzucił na łóżko. Musiał poustawiać sobie prioytety na wyprawe. Musieli uważac na wszystko, zwłaszcza dzikie elfy, a przy okazji odróżnić ich od druidów, z którymi wypadałoby najpierw porozmawiać a którzy mogli nie mieć niczego wspólnego z tym co się w lesie działo. Niepkoiły go nieco słowa Arathorna, to mogło być tylko jego przeczucie, ale Kobuz dawno temu nauczył się ufać przeczuciom, czasem były jedynym powodem, dla którego wracało sie z tarczą a nie na tarczy. Zwłaszcza kiedy mówił o niepokoju druidów. Nie wyglądało mu to dobrze, ale jeśli jemu to brzydko pachniało, przeciętny mieszkaniec miasteczka miałby pełne gacie. Poprawił koce, i po chwili spokojnie spał, by rano zerwać się nieco przed świtem.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
19-01-2017, 22:45 | #12 |
Reputacja: 1 | Gdy Dragomir wyszedł, spojrzał z ulgą i zdziwieniem na Afera, który przyjaźnie się witał z bydlęciem Aldony. - Jaki ten świat mały - rzucił z uśmiechem do strażniczki, którą po reakcji rozpoznał jako panią Pieseła. - A ten komendant nawet wyraźnie zapytany nie powiedział, jakie mamy uprawnienia w negocjacjach... Nieźle. Za samo użeranie się z takim dowódcą zasługujesz na miano weterana wojennego. * * * - Psia choroba, tom sobie z Orethesem pogadał... - mruknął Łowczy w "Stalowym Dębie". Dragomir fachowo ocenił łeb niedźwiedzia i z uznaniem w milczeniu pokiwał głową. * * * Dragomir cierpliwie wysłuchał Urathesa i zwrócił się do niego w języku leśnym, z zamiarem tłumaczenia na bieżąco przebiegu rozmowy na wspólny: - Masz na myśli, że na pewno nie przez druidów z Wężowego Lasu, czy ogólnie na pewno żaden druid za tym nie stoi? Bo pamiętasz, jak ci opowiadałem moją podróż na wschód? Druidzi bywają różni i co niektórzy wzajemnie się tłuką. I jeszcze coś... czego możemy spodziewać się po centaurach? Może kogoś z twoich spotkamy. Zastanawiam się, jak wtedy z nimi postępować. - Myślałem, że spotkam Orethesa, ale ledwo przybył, to wybył... pozdrów go ode mnie, jeśli wróci pod moją nieobecność. I trzymaj się - powiedział myśliwy na pożegnanie. * * * Przy rozmowie z Artahornem Dragomir chciał się upewnić, czy kapłan potwierdza wersję Urathesa. - Jak sądzisz - czy to, co tam się wydarzyło, musi być związanie z siłami wrogimi Naturze - może coś z nekromancją albo wynaturzeniami? Czy może jest szansa na to, że jacyś wrodzy druidzi przejmują las, choćby ci od Malara? - A szare elfy mogą teraz współpracować z druidami przy tym wszystkim? - dodał jeszcze Dragomir. * * * Łowczy zawitał jeszcze do Baggnockle'a. - Mam wieści. Komendant wezwał mnie, żeby iść z paroma innymi gośćmi do lasu, rozwiązać problemy z druidami... nie użyczyłbyś czegoś, co by pomogło mi nie zginąć? Taka inwestycja w trwałość hodowli - uśmiechnął się bezczelnie. - Przy czym gwarantem mojego przeżycia może okazać się przeżycie moich towarzyszy wyprawy... A właśnie, chciałbym jeszcze wziąć trochę karmy dla psów z naszych zapasów. Może nie być czasu na polowanie, a jak nas jakiś zwierzyniec napadnie, to nie wiem, czy przy tych gościach z wyprawy będzie co z tych zwierząt zbierać. Magia, rozumiesz. Ooo, i miałeś tu gdzieś srebrne strzały. Tam w lesie to chyba nie tylko nasi rodzimi druidzi rozrabiają, więc mogą się przydać. A może miecze także... Po rozmowie wstąpił jeszcze do hodowli, żeby opierniczyć wszystkich pracowników, tak na zachętę. * * * Na koniec Dragomir trafił do kolejnego znanego mu miejsca - kaplicy Torma. W końcu był tu może nie najgorliwszym, ale jednak regularnym bywalcem. Z zainteresowaniem wysłuchał uwag kapłana. Reszta dnia upłynęła myśliwemu na sprawdzaniu sprzętu i relaksacyjnym, oględnie mówiąc, opierniczaniu się przez wyprawą. Ostatnio edytowane przez Kawalorn : 19-01-2017 o 23:04. |
20-01-2017, 21:08 | #13 |
Reputacja: 1 | Po odebraniu należnej zaliczki i wędrówce po osobach mogących mieć potrzebne informacje Aldona stanęła przed wyzwaniem co zrobić z reszta dnia. Na zakupy nie miała pomysłu; dopiero w lesie okaże się czego zapomniała, to pewnie! Chwilę zastanawiała się nad kajdanami na niesfornych druidów, lecz w końcu machnęła ręką. Sznur starczy. Ktoś z grupy rzucił pomysł kupna za zaliczkę i zrzutkę różdżki leczenia, na co Aldona przystała. Miała trochę wolnej gotówki, żeby się dorzucić, choć inni mieli wyrażnie wiecej, więc nie wychodziła przed szereg. Po uregulowaniu rachunków i pożegnaniu strażniczka ruszyła do budynku straży by przejrzeć raporty o leśnych napaściach innych niż zwykłe leśne napaści. Nie było tego wiele. Atak niedźwiedzi na patrol w lesie, ankhegów na farmę przy granicy z lasem i rozszarpanie podróżnych przez wilki i pająki lub węże - to samo co powiedział im komendant. Ofiarami byli najprawdopodobniej podróżni, choć nietypowi, bo nie mieli przy sobie żadnych torb z dobytkiem. Może uchodźcy, ofiary napadu na karawanę gdzieś głębiej w lesie, albo nietypowi pielgrzymi. W świetle aktualnych faktów były to faktycznie przypadkowe osoby. Albo podrzucone trupy... mruknęła do siebie dziewczyna. Cóż, jutro zobaczą co i jak, może odwiedziliby miejsce zbrodni... Dopytawszy się o lokację kolegów z oddziału Aldona ruszyła do domu. Trzeba było się spakować, najeść - a przede wszystkim wyspać. - No nie... - westchnęła patrząc na rozwalonego na środku zbrojowni Pieseła. Musiała kupić dla niego żarło; nie było szans, by to bydle nagle zaczęło polować na króliki, a w domu go nie zostawi, bo matka dostanie szału... Ponoć psy mogły jeść co kilka dni bez uszczerbku dla zdrowia, jak wilki; niestety Pieseła się to nie tyczyło. Starczył niecały dzień postu by zaczynał wyć jak oszalały. Z kolejnym westchnieniem Aldona zawróciła w stronę rzeźnika. Cóż, torba będzie nieco... bardziej niż nieco cięższa... |
21-01-2017, 00:36 | #14 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Spotkanie z komendantem Obelardem do zbyt interesujących przeżyć nie należało. W kilku zdaniach przedstawił im czekające ich zadanie i prawie natychmiast wykopał za próg, licząc że w ciągu jednej doby udadzą się do Wężowego Lasu i zaprowadzą tam porządek. Tak szybkiej odprawy Kendrick sobie nie wyobrażał, podobnie jak oszczędnego wsparcia ze strony władz, które skracało się do “radźcie sobie sami”. Początkowo chciał odmówić udziału w wyprawie, lecz nie miał innego pomysłu na spłacenie długu. Apetyt dodatkowo podkręciła otrzymana zaliczka w wysokości dziesięciu sztuk platyny, co znacząco przybliżyło go do zrealizowania swojej obietnicy, jednakże ku jego rozpaczy, całą sakiewkę przejęła Aldona, tłumacząc potrzebę wydania złota na magiczną różdżkę, która potrafiła regenerować nawet najbardziej paskudnie wyglądające rany. Kendrick głośno zaprotestował, gotów się awanturować o swoją część złota, lecz w dyskusję wtrąciła się Furia, dziwiąc się jego przywiązaniu do pieniędzy, kiedy w grę wchodziło jego życie. Niebianin musiał ugryźć się w język, żeby nie wypalić o ciążących nad nim długach i nie potrafiąc wymyślić lepszego argumentu, z wyraźną niechęcią pozwolił Aldonie zabrać jego zaliczkę.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 |
21-01-2017, 22:59 | #15 |
Reputacja: 1 | - Bozaf, ty zostań - powiedział komendant, gdy wszyscy zbierali się do wyjścia. Mężczyzna posłusznie przepuścił wszystkich w drzwiach puszczają figlarny uśmiech do Aldony gdy wychodziła. Dłuższy uśmiech i bezczelny wzrok omiatający całe, ponętne ciało zostawił dla diablicy. Co prawda rogi to nie była jego bajka, ale jak to mawiają starsi i szanowani zbereźnicy - kto wybrzydza, ten nie rucha. W przeciwieństwie do Aldony, w przeciwieństwie do tych wszystkich innych dziewczyn, Dijan nie zwrócił uwagi ani na zgrabne nogi w obcisłych spodniach, ani na tyłek wypełniający materiał niczym wiatr wypełnia żagle. Nawet pominął cycki, ponieważ w pierwszej kolejności skupił się na włosach. Jak fetysz to fetysz. Mężczyzna chłonął ognistą czerwień bujnych włosów swobodnie opadających na filigranowe ramiona dziewczyny. Prawie czuł ich miękkość pod palcami, gdy falowały przy każdym jej kroku. Zastanawiał się jak pachną włosy diablicy mokre od potu, gdy wygina się w uniesieniu? Przez ułamek sekundy widział jak mokre skręcają się w loki opadając na miedziane, przymknięte oczy. Jak wpadają w kącik lekko rozchylonych, czerwonych, wąskich ust. Nie przejmował się wcale ani tym, że dziewczyna nie przyszła sama, ani tym, że ktokolwiek, w tym sama Furia zobaczy jego lubieżne spojrzenie. Kobiety tak ubierające się chcą być podziwiane i kimże był Dijan, żeby odmawiać im należnej im atencji? Bez zażenowania spojrzał na pełne, jędrne cycki falujące w parze z włosami napinające niemal do granic wytrzymałości drobne czarne oczka zbroi, później na biodra, długie nogi w butach dodających nieco centymetrów do niepozornej postury. Spodziewał się butów na obcasach, jednak kwestie praktyczne mogły wziąć tutaj górę. Przynajmniej nie odwaliła się na spotkanie z komendantem w pełną płytę jak kowal. Nie miała też kopyt, co było zachęcające. Zadbane kobiece stopy na odpowiednim obcasie, przypominały mu o naturalnym kształcie prężącej się kobiety, więc cieszyło go, że nie zobaczył żadnych racic. Dawało to też szanse, że jej nogi nie będą zbyt owłosione. Wspomnienie traumatycznego dzieciństwa nie chciało go opuścić nawet w takiej chwili. Żeby upewnić swoją teorię, Mężczyzna przyjrzał się jeszcze ostatniej niecodziennej części ciała dziewczyny - ogonowi. Owłosiony, czy gładki? Naturalnie, czy golony? Uśmiechnął się szelmowsko gdy go mijała i zamknął drzwi za ostanim wychodzącym. Odwrócił się do komendanta z kąśliwą odzywką, jednak mina Obelarda sprawiła, że się powstrzymał. - Jakkolwiek nie przychodzi mi to łatwo, mam dla ciebie dodatkowe zadanie od Rodziny - powiedział podając zwinięty w rulon pergamin z pieczęcią rodu Heremby. Dijan zerwał pieczęć i zerkając na komendanta raz po raz przeczytał treść. Widać było, że Obelard już ją znał. Pewnie dlatego jego oczy nie mogły spotkać się ze spojrzeniem łotrzyka. - Ciekawe - mruknął spoglądając jeszcze raz na sumę na samym końcu listu. - Naprawdę myślisz, że to się uda? Co z twoim poczuciem prawości? Takie działanie, nazwijmy to... - Zamknij się - komendant odebrał list, który chwilę potem znalazł się z powrotem w szufladzie biurka. - Nie jestem z tego zadowolony, ale obowiązki, to obowiązki. Ja mam swoje i ty teraz też masz swoje. Dopełnij ich, a nie ominie cię nagroda. - Myślisz, że można mnie kupić byle pieniędzmi? - obruszył się łotr, po czym, zaraz dodał z uśmiechem - Znasz mnie zbyt dobrze - uśmiechnął się wykonując teatralny ukłon. - A co z tą twoją Aldoną? Nie poszczuje mnie psem? - To już twoje zmartwienie - odpowiedział komendant. - A teraz idź do reszty, macie zadanie do wykonania. - Tak jest panie komediancie! - wykrzyczał Dijan i natychmiast zamknął drzwi za sobą. Dogonił resztę na dworze akurat gdy dwa kundle skończyły obwąchiwać swoje zady. - Super, widać zwierzyniec się już zna i lubi - skwitował, jednak ton mógł sugerować, że niekoniecznie chodziło o psy i łasicę. Tworzyli dość ekscentryczną grupę, jednak po chwili refleksji, Dijan doszedł do wniosku, że w sumie niczym nie różnią się od grupy przypadkowych awanturników związanych dziwnymi układami z miejscowymi oficjelami. - To jak panie i panowie, rozumiem, że dostaliśmy zaliczkę i możemy zaszaleć? Proponuję nabyć trochę magii leczniczej, bo wybaczcie, ale żadne z was nie wygląda na żarliwie wiernego wyznawcę. - Gdy zebrali się i ruszyli na tournée po miejscowych sklepach, Bozaf raczej słuchał niż udzielał się. W towarzystwie barda, dwóch przybyszów, kowala w pełnym rynsztunku bojowym wyglądał dość normalnie. Starał się też tak zachowywać. U kapłana Torma załatwił zniżkę na używaną różdżkę, samemu biorąc miksturę niewidzialności przed nieumarłymi. Na niewiele więcej było go stać z magicznych błyskotek, więc pożegnał się z resztą i ruszył na miasto. Miał jeszcze sporo czasu i trochę grosza, postanowił więc kupić srebrne bełty do kuszy w sklepie z różnościami, przy okazji podpytując o pozostałych towarzyszy, a resztę czasu przeznaczyć na picie i dupczenie w karczmie. Nie omieszkał przy okazji również wypytać się o resztę drużyny, wiadomo - trzeba być przygotowanym i wiedzieć z kim się idzie. Wiedzieć kto co umie, żeby nie być zaskoczonym. Tak, dla własnego bezpieczeństwa. Dowiedziawszy się, Dijan przebalował resztę dnia z nieco grubszą niż zwykle, ale nadal ponętną czarnowłosą pięknością zdradzającą w rysach domieszkę elfiej krwi. ~ A kto dziś się nie kurwi i nie ma domieszki innej krwi? ~ pomyślał otwierając drzwi do swojego pokoju. ~ Kto wie jak długo będziemy w lesie? Kto wie jak łatwe są dziewczyny, które zebrał komediant? Lepiej się naruchać na zapas, bo coś czuję, że przez następne parę dni będzie zmuszony pościć ~ zamknął za sobą drzwi na klucz.... Ostatnio edytowane przez psionik : 21-01-2017 o 23:01. |
21-01-2017, 23:26 | #16 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
23-01-2017, 00:21 | #17 |
Reputacja: 1 | 27 Eleint 1273 roku, Popołudnie |
25-01-2017, 11:34 | #18 |
Reputacja: 1 | Dzień wstał paskudny niczym morda miejscowych pijaków, pełna brudu, smutku i beznadziei. Wszystko wokoło wołało o pozostanie w łóżku - deszcz siąpiący prawie do świtu, szaro-bure niebo ledwie przepuszczało promienie słoneczne, które jakimś cudem przeciskały się przez okiennice rozpraszając mrok pokoju lekkim jedynie światłem. Chłodny wiatr za to nie miał żadnych problemów, by przecisnąć się przez dziury, w których słońce ledwo dawało radę i raz po raz chłostało zimnem po plecach. Dijan wrócił do rozgrzanego nocnymi zabawami łóżka, nakrywszy się ciepłą pościelą. Przez chwilę walczył z pokusą nie wychodzenia z łóżka co najmniej do popołudnia. [media]http://www.magic4walls.com/wp-content/uploads/2014/03/painting-brunette-girl-digital-art-snowflakes-artwork-wallpaper-224x160.jpg[/media] Alicja poznana dzień wcześniej spała jeszcze zajmując większą część sporego, drewnianego i niemiłosiernie skrzypiącego łóżka. Jej blada cera kontrastowała z czarnymi włosami opadającymi na nagie ramiona. Dijan objął leżącą tyłem do niego dziewczynę, która przez sen wtuliła się w mężczyznę moszcząc swój okrągły tyłeczek na jego miednicy.- Chyba mogę się trochę spóźnić - mruknął sięgając ręką do sterczącej brodawki na nagiej, krągłej piersi... Dijan opuszczał karczmę, Słońcu udało się przebić przez chmury, a zgiełk uliczny wrócił do normy. Omijając kałuże błota, gdakający drób i przekupki, mężczyzna ruszył w kierunku południowej bramy. Solidna porcja jajcówy na mięsie i cebuli, oraz piwo poprawiły mu i tak dość dobry humor, więc zwinnie omijał wszelkie przeszkody. Ubrany był w czarny strój - czarne skórzane buty z cholewami, czarne spodnie, lnianą koszulę na którą nałożył ciemnobrązową skórznię, oraz czarną bandanę. Na plecach miał mały typowy dla najemników plecak ze sprzętem do "przeżycia w dziczy", a także kieszonkami na różnego rodzaju mikstury i różdżki. Przy pasie przyczepioną miał ręczną kuszę i małą pałkę, zaś na prawym udzie kołczan z bełtami. Za pasem zatkniętych było kilka różdżek i sporych wielkości kamieni półszlachetnych. - Witam towarzystwo! - uśmiechnął się mimo ponurego dnia. Widać było, że nikt nie był zbyt rozmowny mimo takiego stężenia charyzmatycznych indywidualności jaką stanowili. Nic to, na pewno uda się im jakoś przezwyciężyć poranne niedogodności. Droga upływała im dość monotonnie, tym bardziej, że wilgoć po nocnej ulewie zdawała się dostawać w każde możliwe miejsce na ciele. Nie poprawiało to nastrojów drużyny, której morale dość szybko spadały. Jedyne co ratowało humor Dijana, to Furia idąca przed nim. Nieważne w co się ubrała, jej kształty i pukle rudych włosów były doskonale widoczne z miejsca, które zajął. Gorzej zaczęło się robić, gdy zboczyli ze szlaku. Mgła robiła się bardziej nieznośna i zdecydowanie działała na wyobraźnię łotra. Las w jednej chwili stał się ponury, niedostępny. Drzewa rzucały chybotliwe cienie, które równie dobrze mogły być ukrytymi obserwatorami, lub przeciwnikami planującymi zasadzkę. Szli przez jakiś czas wsłuchani w szelest liści i igliwia na mokrej ściółce leśnej, gdy w pewnym momencie Dijan zorientował się, że nie słychać w ogóle zwierząt. Nie świergotał żaden ptak, żadna kukułka nie kukała, z oddali nie słychać było żadnego dzięcioła. Ta cisza w połączeniu z mgłą i powykręcanymi drzewami była prawie nie do zniesienia! Wreszcie, gdy chyba nerwy wszystkich były na granicy wyszli na coś, co możnaby nazwać polanką. Możnaby, gdyby nie mgła, która oczywiście nie chciała opuścić tego przeklętego miejsca. Dijan zrzucił plecak i rozprostował się. Był przemoczony od otaczającej ich wilgoci, jednak starał nie dawać tego po sobie poznać. - Wszystko w porządku? - spytał Furii, która nie wyglądała najlepiej. Krótszy oddech, zarumieniona szyja i policzki - ta droga nie mogła być aż tak męcząca. - Nic ci nie jest? -podał jej bukłak z wodą. Jej towarzysz również nie wyglądał najlepiej, więc w dalszej kolejności Dijan zamierzał również poczęstować go wodą. Tak jakby nie mieli jej dość na sobie. Wtem, umysł łotra zidentyfikował dźwięk, jaki od dobrych paru chwil drażnił jego uszy pozostając gdzieś na peryferiach percepcji. - GNOLLE! - krzyknął wyjmując różdżkę. Przeciwnik mimo początkowego zaskoczenia ruszył do ataku. ~ To nie jest zasadzka. One też wędrowały po lesie ~ pomyślał Dijan uskakując w bok. Drużyna również okazała się wyjątkowo szybka i nie dała sobie odebrać inicjatywy. Zanim łotr uskoczył w krzaki trzy gnolle padły. Bozaf namierzył dowódcę gnolli, jednak nie mógł podejść, ponieważ drogę zagradzały mu dwa skradające się szkielety wilków. Mężczyzna wstrzymał oddech przepuszczając je w odległości kilku metrów od siebie. Nie zauważyły go! Wyjął różdżkę jedynie po to by spojrzeć, jak dowódca gnolli ginie pod ostrym cięciem broni kowala. Reszta psowatych zbójów widząc śmierć towarzyszy natychmiast wycofała się by najpewniej przegrupować siły, jedynie nieumarli parli bezmyślnie do przodu. Ukrywanie się nie miało sensu, więc mężczyzna wyskoczył celując różdżką w jednego z przeciwników. Nie musiał wykrzykiwać żadnych rozkazów, ta różdżka działała na polecenia myślowe. [media]http://ak3.picdn.net/shutterstock/videos/1945954/thumb/1.jpg[/media] Mężczyzna skupił się na wyobrażeniu efektu i po chwili różdżka rzygnęła płynnym ogniem omiatając jeden ze szkieletorów. Kości momentalnie sczerniały, czuły słuch Bozafa wyłapał pęknięcia kości, jednak gdy płomienie ustały, przeciwnik nadal szedł do przodu. Jasne, bez jednej łapy, ogona i części żeber, ale nadal szedł.- Przeklęte nieumarłe - przeklął pod nosem celując jeszcze raz. Drużyna doskoczyła momentalnie do przeciwników dobijając nadpalonego, więc Dijan ponowił różdżkę celując w kolejnego nieumarłego tym razem spopielając go na miejscu. Walka skończona. Podszedł do reszty: - Wszyscy są cali? Ktoś oberwał mocno? Ostatnio edytowane przez psionik : 25-01-2017 o 12:18. |
25-01-2017, 13:15 | #19 |
Reputacja: 1 |
|
26-01-2017, 04:01 | #20 |
Reputacja: 1 | Poranek był szpetny, nic go nie ratowało, poza tym, że nie siedział w jakimś bagnie, ale wtedy pewnie i tak by mu to nie robiło różnicy, bo wątpił czy by spał. Prędzej starałby się czuwać i doczekać dnia rdzewiejąc. Zwlókł się z łóżka i obmył w zimnej wodzie, szybko przytomniejąc. Zjadł śniadanie na zimno i wbił się ponownie w zbroję, do powrotu z wyprawy, miała się stać dla niego niemalże drugim domem. Na razie poradził sobie jak się dało, po spotkaniu z resztą miał zamiar poprosić Aldonę o pomoc w dopięciu koniecznych rzemieniu i pasków. Zdawała się znać na czymś więcej niż lekkich pancerzach. Droga w kierunku lasu wcale nie poprawiała mu nastroju. O ile trakt był mu znany i nie robił większego wrażenia, o tyle wejście w las sprawiło, że włosy na jego karku zaczęły niemalże stawać dęba. Jego szósty zmysł wariował, całkiem jakby najadł się grzybów munka-nabu. a może to były sproszkowane liście zielonej fafiry, nie był pewny, nawet nie bardzo go to obchodziło, posarkał więc tylko na to, że Chauntei siąpi z nosa na jesień i ewidentnie się na sam las obraziła. To ostatnie mogło nawet być prawdą, było tu... dziwnie, nieswojo, obco. Tyle że wyczuwał to nawet Mila, a on z kolei powinien czuć się tu jak w domu niemalże, a ten jeżył się i chował głębiej do kieszeni płaszcza. Cichą litanię narzekania przerwało natknięcie się na gnolle. Z tym Kobuz wiedział doskonale jak sobie radzić. Miecz do tej pory niesiony na ramieniu, powędrował do pozycji, trzy czwarte, by wykonać zamaszyste cięcie na jednego z psowatych. Furia nieco go ubiegła i osłabiła stwora, trafiając go czymś, więc jego zamaszysty cios, jedynie go dobił, niemalże pozbawiając ramienia. Potem wszystko przerodziło się w błyskawicznie zmieniający się chaos. Momentem ostudzenia i skupienia uwagi wojownika, była strzała, wypuszczona przez największego psowatego wśród grupy. Zdawało się, że był to dowódca, który miał nieszczęście zostać przebity na wylot mieczem Kobuza. Pchnięcie, które przeznaczone było zwykle dla przebijania ciężkich pancerzy, przeszło szczęśliwie przez serce, nie dając gnollowi nawet wiele czasu na to, by się zdziwić. Za to szkielet, który wynurzył się zza krzaków tuż obok, wykorzystał moment, kiedy ostrze utkwiło w ciele, by dotkliwie ugryźć mężczyznę. Nie pomogło mu to za wiele, kilka chwil później, dołączył do stosu strzaskanych kości i parujących trupów, zaścielających polankę. Nie wyglądało to źle, mieli dwóch rannych po swojej stronie, a rozbili przeciwników doszczętnie. - Zdaje się że ta różdżka przyda się na już. Nie podoba mi się że zwiały, mogą wezwać posiłki, te szkielety z kolei, nie wiem czy gnolle same je stworzyły, czy ktoś inny, ale onyksów używa się właśnie do tworzenia ożywionych ciał. - Kobuz wskazał na czarne kamienie znalezione przy dowódcy gnolli. Po czym zajął się niszczeniem ciał, żeby nie mogły zostać ponownie wykorzystane. -Problem z nimi jest jeden, ktoś musi je kontrolować, przyjmują tylko proste komendy. Myślę, że jeśli to nie te hieny je stworzyły, to ktoś zostawił je do pilnowania tego miejsca, po co, nie bardzo wiem. Chyba że mordowanie podróżnych, którzy tu zbłądzili, lub kogokolwiek miało być celem samym w sobie. - Dodał po pobieżnym przeszukaniu okolicy. - Trzymajmy tak dalej, grunt to nie dać się zabić. - Rzucił jeszcze całkiem poważnie, zastanawiając się, co tu jest naprawdę grane.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |