Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-02-2017, 13:04   #1
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
[WoHF 5E / ACKS] Między Mosiężnym Miastem a Białym Królestwem


Część trzecia:
Zobaczyć Mosiężne Miasto i umrzeć


"My smoków dziedzice" - o sobie powiadają
Ich krwi, krwi gorącej ognie się nie imają
A tego Skandyka? Ha! Ofiara Xardika
Z ojczyzny magią, złą mocą wypędzona
Duma wasza głupia niech w płomieniach skona
Znów głuchymi będą, kuszeni przez ciemności
A Prawo i Chaos trwać w bezowocności
Jeśli zaś od kostuchy milsza wam niewola
Tam Mosiężne Miasto syczeniem kuźni woła

Nie mogliście oderwać oczu od zaciskającej się spazmatycznie dłoni. Ręka Hargara tonęła w płynącej ospale lawą, zamierając w ostatnim geście na chwilę przed zanurzeniem, a wraz z nią diamentowa kolia Ontussy, zerwana przez barbarzyńcę z szyi ginosfinksa w akcie ostatniej bezrozumnej furii. W głowach wirowały wam słowa wypowiedziane przez tą istotę, równie majestatyczną co mściwą. Wiedziała o was więcej, niż byliście w stanie przypuścić.

Żaden dźwięk nie dobiegał z całego pustkowia, tylko wasz szybki oddech. Do tej pory, jako rozbitkowie na tajemniczej wyspie, nie mieliście nadziei na wybawienie - trudno było opisać sytuację teraźniejszą, jeszcze gorszą od poprzedniej. Jacy to bogowie obrali sobie za najlepszą zabawkę wasze biedne ciała i dusze? Gdybyście mieli choć trochę uczucia religijnego, niezawodnie znaleźlibyście pociechę w modlitwie do znanych bogów. Jednak wzywaliście ich tylko w ostatecznym strachu lub narzekaniach...

Staliście jak wryci, oglądając się wokoło. Ontussa musiała zawrzeć we wierszyku jakaś magiczną formułę. Podświadomie czuliście, że wiecie, w którym kierunku leży Mosiężne Miasto... Co robicie?



Elcadia obserwowała z ukrycia zajście, które miało miejsce między dziwną grupą, a sfinksem, którzy jakimś dziwnym zrządzeniem losu znaleźli się w tym gorącym i niebezpiecznym miejscu.

Nie miała w zwyczaju oceniać nikogo powierzchownie, dlatego z jednej strony chciała zapobiec atakowi na majestatyczną postać sfinksa, a z drugiej pomóc nieznanym jej przybyszom. Była gotowa użyć swych pół-anielskich skrzydeł i zdemaskować się przed nimi by ocalić spadającego do śmiertelnie gorącej lawy wojownika, niestety było już za późno. Widok ciała wojownika ginącego w lawie i ostatnie słowa sfinksa wprawiły w aasimarkę w chwilowe osłupienie. Dziewczyna otrząsnęła się chwilę po zniknięciu sfinksa i wróciła do obserwacji nieznanych jej podróżników. Uznała, że sama nie przetrwa na Planie Żywiołu Ognia, a jeśli tu zginie to misja dla której jej ojciec i przyjaciele poświęcili swe życia legnie w gruzach. Powoli i nieśmiało wyłoniła się zza skały za którą się chowała i podniosła ręce pokazując, że nie ma zamiaru nikogo atakować, po czym zwróciła się do grupy stojącej przed nią.

- Witajcie… Nazywam się Elcadia, kapłanka Mitry, nie jestem wam wrogiem. Jakimś dziwnym trafem znalazłam się w tym miejscu razem z wami i pewnie tak jak wy chcę się stąd wydostać - assimarka powoli i ostrożnie podchodziła w kierunku spotkanych podróżników.

Amira gdy tylko ujrzała symbol wagi na szyi nowo przybyłej, skłoniła się w geście szacunku należnego kapłance Mitry. Po czym odezwała się głosem wyrażającym coś na kształt respektu:

- Elcadio, nikt z nas nie jest twym wrogiem, nazywam się Amira i obiecuję nie dopuszczę do tego aby spotkała cię jakakolwiek krzywda z rąk mych towarzyszy.

Orryn rzucił się w stronę swojej skrzyni, której nigdzie nie mógł znaleźć.

- Nie……...Nie……….NIE……… NIEEEE! - wykrzyczał widząc, że zniknął cały jego niezbędnik, który w połączeniu z jego czarami wielokrotnie pozwalał mu penetrować wszelkiego typu ruiny czy labirynty. Zacisnął dłoń w pięść i nastroszony podszedł do Rashada wytykając go palcem.

- Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony. Utknęliśmy tutaj, bo zaczepiliście sfinksa. Zdaje się, że nawet udało wam się go zaatakować! Ten worek mięśni zginął i jest to tylko i wyłącznie wasza wina. Ostrzegałem, by go nie irytować!

Rashad ze zgrozą wpatrywał się przez chwilę w miejsce, w którym przed chwilą lawa pochłonęła Hargara. Mało brakowało a mógł być na jego miejscu… popełnili błąd w kontakcie z Ontussą, musiał teraz być czujny i przebiegły jak nigdy dotąd, aby wraz z Amirą wyszli z tego piekła cało…

Obrócił się do gnoma z westchnieniem i rozłożył ręce. - Szkoda Hargara, znaliśmy go bardzo krótko, lecz był wielkim i dumnym wojownikiem… niestety poniósł konsekwencje własnych czynów, jak pewnie zauważyłeś Orrynie, po twoim ostrzeżeniu bylibyśmy gotowi opuścić leże sfinksa, mimo tego, jak nas haniebnie potraktowała… wszyscy z wyjątkiem naszego porywczego przyjaciela, więc proszę abyś nie obwiniał mnie o tę sytuację.

- Wydajesz się być tu szefem. Kto weźmie odpowiedzialność za mój stracony sprzęt? Kto weźmie odpowiedzialność za fiasko mojej ekspedycji badawczej? Miałem nadzieję spotkać profesjonalistów! - Gnom znacząco spojrzał na arystokratę, czekając na jego reakcję. Zdenerwowany, zaczął ponownie nabijać swoją fajkę, tupiąc niecierpliwie nogą

- Przykro mi z powodu twojego straconego sprzętu Orrynie, mam nadzieję że będzie możliwe ci to zrekompensować. Z drugiej strony masz właśnie możliwość zbadać nowy plan istnienia czyż to nie jest też okazja z której warto skorzystać? - Odparł Rashad z ledwo wyczuwalną nutą ironii.

-Trzymam cię więc za słowo w kwestii wynagrodzenia mojej straty i darowałbym sobie uwagę odnośnie badania nowego planu. Nie masz pojęcia jakie niebezpieczeństwa na nas tu czyhają i wątpię, byśmy byli należycie przygotowani - mruknął gnom i zaczął oglądać otoczenie.

Słowa Amiry uspokoiły trochę Elcadię, dziewczyna cieszyła się, że wśród tej grupy jest ktoś, kto jest w stanie walczyć po jej stronie, jednak widząc niezgodę jaka panuje między towarzyszami, uznała że do czasu dopóki nie okażą się tego godni, nie będzie dzielić się z nimi informacjami o misji znalezienia Siedmioczęściowego Berła. - Przykro mi z powodu waszego towarzysza... - zwróciła się do kłócących się mężczyzn. - Co tu właściwie zaszło? Dlaczego ten sfinks był tak gniewnie wobec was nastawiony? - spytała wodząc wzrokiem po wszystkich nowych towarzyszach.

- Trudno powiedzieć, zaczęło się od drobnego nieporozumienia a potem sprawy wymknęły się spod kontroli - odpowiedziała Amira wzruszając nerwowo ramionami - po prawdzie lepiej było omijać sfinksicę szerokim łukiem, no ale stało się to co się stało i jakoś musimy sobie z tym poradzić, niech Mitra ma nas w opiece.

Anlaf spoglądał przez chwilę w miejsce w którym zniknęła Ontussa. Był tak blisko celu i w oka mgnieniu stracił nawet ten jeden promień nadziei. Czuł potworne gorąco buchające niemal z każdej strony. Rozejrzał się po ognistych pustkowiach zastanawiając się co teraz. Odpowiedź wydawała się oczywista. Odwrócił się więc do reszty grupy gwiżdżąc głośno by zwrócić na siebie uwagę i rzekł sucho: - Każda minuta w tym płonącym kotle przybliża nas do śmierci. Niczego już nie zmienimy. Będziemy tu stać i tracić czas na pogawędki czy wyruszamy do miasta?

Rashad skinął głową druidowi, też nie miał nastroju na próżne kłótnie.

- Tak ruszajmy bez zwłoki - obrócił się do Elcadii, pięknej kapłanki która zjawiła się nie wiadomo skąd. Podszedł i pocałował ją w dłoń szarmanckim gestem.

- Pani, a ty skąd się zjawiłaś w tym miejscu równocześnie z nami? Co za zbieg okoliczności, chyba szczęśliwy bo samemu w takim miejscu trudno przeżyć… Rashad miał nadzieję, że ta istota jest kim wydaje się być, po ostatnich doświadczeniach z Gorklu był wyczulony na kolejne podstępy.

Aasimarka odwzajemniła gest mężczyzny szczerym uśmiechem. Musiała jednak uważać jak odpowie na jego pytanie i ostrożnie dobierała słowa by nie zdradzić żadnych informacji o szukanym przez nią artefakcie. - Wraz z moimi towarzyszami badaliśmy ruiny, niestety w pewnym momencie coś zaczęło nas gonić… Nawet nie wiem co, zaczęliśmy uciekać i rozdzieliliśmy się - dziewczyna starała się aby jej słowa brzmiały wiarygodnie, gdyż nie była nauczona kłamać. - Błąkając się po tych ruinach usłyszałam jakieś głosy. Myślałam, że to moi towarzysze i pobiegłam w ich kierunku, gdy w pewnym momencie jakaś moc przeniosła mnie tutaj. Teraz jestem pewna, że głosy które słyszałam musiały należeć do was. - skończyła swoje wyjaśnienia wzruszając ramionami. Miała nadzieję, że mężczyzna uwierzy w jej historię.

Po chwili zwróciła się do człowieka, który poganiał ich by opuścić to miejsce. - Zgadzam się z tobą, panie… - zawiesiła się na chwile nie wiedząc jak ma się zwrócić do mężczyzny, ponieważ nie znała jego imienia. - Z tego co wiem to z Planem Żywiołu Ognia sąsiaduje Plan Żywiołu Powietrza, moglibyśmy spróbować się tam dostać…

Rashad nie był przekonany czy do końca wierzy młodej kapłance, ale na razie nie było czasu żeby drążyć temat.

- Czyli jesteś jak my poszukiwaczką skarbów, Elcadio? Ja jestem Rashad Al-Maalthir z Viridistanu, druid to Anlaf, nasza urocza bardka to Minerva, gnomi uczony to Orryn, też spotkaliśmy się z nim w ruinach, ten człowiek z dalekich stron to Mawashii. Moją kuzynkę Amirę już poznałaś. A teraz nie mamy chyba wyboru, ruszajmy w kierunku w którym podobno znajduje się to Mosiężne Miasto.

Kapłanka skłoniła się w stronę przedstawionych przez Rashada towarzyszy. - Bardzo miło mi was poznać, a wracając do pytania - zwróciła się do swego rozmówcy - to fakt, jestem poszukiwaczką skarbów, a konkretnie skarbów jakimi jest wiedza. Badaliśmy ruiny w celach… Naukowych - uśmiechnęła się, po czym dodała: - Ale szkoda tracić czasu na ten temat, lepiej faktycznie ruszajmy.


Byliście otoczeni przez smoliste, ostre jak pinakle szczyty, które wyglądały jak ponurzy bogowie z odległych światow, pochylający się nad waszym okrutnym losem. Szliście przed siebie. Poprzez wypełnione gryzącym pyłem powietrze, które przytłaczało was od góry niczym jakieś wywrócone piekło, dostrzegliście tuzin, może trzynaście niewyraźnych, czerwono-czarnych sylwetek zmierzających w waszą stronę. Ludzie, tutaj? Pięciu z nich dosiadało jakichś wielkich, dwunożnych jaszczurów. Dobre dwie mile dystansu, jednak byli równie spostrzegawczy jak wy. Podzielili się na trzy grupy: po dwóch jeźdźców i pięciu pieszych na flankach, a pomiędzy nimi pozostali. Nie wyglądali jednak, jakby mieli wrogie zamiary - zamiast broni w ręku nieśli kadzidła dymiące szkarłatnymi oparami. Wciąż zmierzali w waszą stronę.

- Wyglądają na pielgrzymów… - gnom wpatrywał się ciekawie w niesione przez ludzi kadzidła. Po chwili podejrzliwie rozejrzał się dokoła.

- Czasami najspokojniejszy strumień okazuje się najbardziej zdradliwy - odparł mnich do gnoma - Choć faktycznie zdają się wyglądać na pielgrzymów. Pytanie gdzie zmierzają? Lub może lepiej, do kogo? - Mawashii spojrzał podejrzliwie na Elcadię.

-To, że są pielgrzymami wcale nie oznacza, że nie są dla nas zagrożeniem, w takim ponurym miejscu mogą to być wyznawcy jakiegoś bóstwa lubującego się w krwawych ofiarach… na tych jaszczurach pewnie byśmy mogli szybko dostać się do Mosiężnego Miasta... powiedział Rashad patrząc się zmrużonymi oczami przez przepełnione wyziewami powietrze.

- I wiedzieli, że przybędziemy? Nie jesteśmy tu aby przypadkiem? Chyba, że Rashad wie więcej i zrobił to celowo… - gnom łypnął na arystokratę.


Byli coraz bliżej. Solidne i praktyczne, acz prymitywne ubrania sugerowały, że macie do czynienia z nomadami żyjącymi z rzadkich dobrodziejstw wulkanicznych pustkowi. Skóra tubylców była głęboko czerwona, a ich włosy wyglądały jak fale ognia - byli to genasi, potomkowie ifrytów i śmiertelników. Dwunożne wierzchowce z bliska bardziej przypominały obrane z piór, czerwonoskóre strusie niż jaszczury. Pyski potworów uzbrojone były w rząd ostrych kłów przeznaczonych do rozrywania mięsa, a z ich nozdrzy buchała gorąca para.

Gdy tylko zbliżyli się na odległość głosu Amira skłoniła się kupieckim ukłonem pełnym gracji, szacunku lecz bez cienia uległości następnie odezwała się dźwięcznym głosem:

- Jakże miłe spotkanie, jestem Amira wraz z mymi towarzyszami podążaliśmy za sławą przez dzikie kraje, plan wody i teraz wylądowaliśmy tu… -zawiesiła głos na bicie serca lub dwa - słyszałam wiele o Was i waszym temperamencie gorącym jak ogień bez którego życie na większości planów nie byłoby możliwe, nie dane mi było jednak spotkać żadnego z Was do tej pory.

- Ustąpcie drogi pustynne demony albo będziecie po trzykroć przeklęte za zakłócenie świętej procesji ku chwale Imixa, Wszechpotężnego Ognia!

Amira aczkolwiek mocno urażona w swej dumie, ustąpiła z drogi pustynnym stworom, uznając że są to istoty nie warte aby jej ewentualnych obrażeń w tym nieprzyjaznym świecie. Obawiała się jednak czy inni członkowie drużyny okażą się być równie spolegliwi.

Rashad widząc reakcję tych dziwnych pielgrzymów podobnie jak Amira ustąpił im drogi. Obserwował te dzieci ognia czy nosili się jak groźni wojownicy i jakim sprzętem dysponowali. Jego oko błysnęło na widok wielkich sztab czerwonego złota niesionych przez idących pieszo pielgrzymów. Procesja kierowała się na górę wulkanu, z którego wypływała rzeka lawy.

Minerva co raz zerkała w lusterko (które sobie wyśpiewała) i poprawiała fryzurę. Chciało jej się ćwiartować i łamać kogoś ze złości, na utracone lata, jednak trzeba było stanąć ponad całą sytuacją. Przynajmniej narazie. Kobieta podobnie jak Armira usunęła się z drogi pielgrzymom. Bardka położyła palce na strunach i podjęła pieśń która przyszła jej właśnie do głowy.

“Niechaj zapłoną stosy
Na których złożymy
Naszą przeszłość
Niechaj zapłoną stosy
Na których spalimy
Naszą dawną tożsamość
Niechaj boski płomień
Obudzi w nas pragnienie zemsty
Niechaj ogień który wzniecimy
Obudzi w nas dumę”

Wyśpiewała ją do odwróconych plecami pielgrzymów. Nawet jeden nie raczył zerknąć przez ramię.

Amira poczuła jak po plecach spływa jej smużka potu, cieszyła się że przynajmniej tym razem udało się wyjść im bez szwanku, ze spotkania z obcymi. Gdy opadła z niej adrenalina oparła się o ramię krewniaka.

Toczący ze sobą wewnętrzną walkę Rashad szepnął do Amiry:

- Oni mają dużo złota widziałaś? Przy ataku znienacka mielibyśmy szansę...

- Sam wiesz, że zawsze lepiej mieć złoto, aniżeli go nie mieć, szczególnie w takim miejscu, jednakże obawiam się, że jesteśmy zbyt osłabieni, a nawet złoto nie jest warte krwi Al-Maalthirów… oni mają liczne przewagi, znają teren, wyglądają na dzielnych wojowników, a my musimy racjonować wodę, nie dogonimy ich, a nawet jeśli wątpię żeby udało się nam ich zaskoczyć.

- Mówisz rozważnie, musielibyśmy zresztą to złoto przenieść przez wiele dni drogi a ci nomadzi mogliby nas ścigać - westchnął Rashad. Był gotów do dalszej drogi.

Mijający awanturników pielgrzymi w pierwszym momencie przerazili aasimarkę, jednak gdy okazało się, że nie mają wrogich zamiarów, kobieta dziękowała Mitrze, że się zjawili i odwrócili uwagę nowych towarzyszy od jej wyjątkowo nieudanego kłamstwa. Kiedy ruszyli w dalszą drogę, podeszła do Amiry i idąc obok niej zapytała cicho: - Czego właściwie chcecie szukać w Mosiężnym Mieście? Jeśli oczywiście mogę wiedzieć…
- Wody i sposobu na opuszczenie tego planu, cóż więcej nam jest potrzebne - odpowiedziała Amira.

Aasimarka się uśmiechnęła: - Faktycznie to było głupie pytanie - machnęła ręką. - Myślę że, moglibyśmy spróbować dostać się do planu Powietrza, przyda się ochłodzenie po pobycie w tym okropnie gorącym miejscu - dziewczyna próbowała podrzucić pomysł podróży do Planu Żywiołu Powietrza, musiała się tam dostać, ale póki co nie chciała się dzielić ani z Amirą ani z resztą towarzyszy dlaczego.

- Nie powiem tu jest ciekawie, ale z całą pewnością na planie powietrza nie byłoby, aż tak gorąco… - odpowiedziała Amira, która zdążyła już polubić tą dziewczynę. Poza tym w życiu jak w biznesie, zawsze warto otaczać się ludźmi, którzy nie potrafią kłamać.

- Amira, Anlafie…..musimy zdobyć wodę. Mam pewien pomysł, choć nie wiem czy zadziała. Sądzę, że możecie dysponować zaklęciami zamrażającymi? No więc trzeba byłoby je rzucić na jakiś bardziej płaski, podobny do niecki kamień. Widzicie…..zaklęcia zamrażające powodują, że powietrze zawierające wodę się…..krystalizuje. No więc rzicając je na jakąś kamieną nieckę, lód się…..roztopi, a my będziemy mogli się napić. Moglibyście spróbować? Inaczej nasza wędrówka w tym upale szybko się skończy - Orryn rozejrzał się za odpowiednim kawałkiem kamienia.


Plan Orryna spełzł jednak na niczym - zaklęcie Anlafa nie było w stanie stworzyć pożądanego efektu. Za to Rashad wpadł na pomysł, żeby znalezione przez Anlafa rośliny z czerwonymi liśćmi, grubymi i twardymi jak łyko lipowe, upleść w podobne do bukłaków naczynia i związać rośliny prostą magią. Mieliście trzy bukłaki pełne wody i jeden napełniony zaledwie do połowy. Nie dawaliście tego po sobie poznać, ale wiedzieliście, że z takimi mizernymi zasobami nawet czworga z was może umrzeć z pragnienia i gorąca jeszcze tego dnia. Przyszła pora, aby rozdysponować zdobytą wodę... Niewiele brakowało, byście rzucili się na ziemię i jak szaleńcy wyrywali włosy garściami. Zamiast tego niestrudzenie ruszyliście dalej, bo przecież "pieczone gołąbki nie przyjdą same do gąbki". Kroczyliście po równinie, skalistej i trudnej do przebycia, rozciągającej się u podnóży niedostępnych gór. Upał wycieńczał wasze siły, a powietrze, przesycone parą, niemal dusiło. Do tego teren się wznosił, układając w pofalowane, ostro pościnane wzgórza, na które jakby jakiś gigant rozsypał worek pełen wielkich głazów.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: psionik, Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: wolny czas

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 09-03-2017 o 21:39.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 16-02-2017, 02:22   #2
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
03 01

Hulał tu wyjący, niebezpieczny wiatr, dobywający się z pustynnych terenów przed wami. W najdogodniejszym punkcie do obserwacji, przed przełęczą, która chroniłaby w dalszej drodze od nasilającej się pylistej zamieci, mignęły wam już znajome sylwetki nomadów i ich potwornych wierzchowców. Prawie trzy tuziny mieszkańców pustkowi miało tu swój obóz. Musieli być tu już jakiś czas. Piętnaście "łazików" wypasało się na skąpej roślinności. Kilku wartowników pastwiło się nad niewolnikami czy jeńcami - również genasimi - przymuszając ich do bezsensownego kopania dołu w twardym podłożu lub do przenoszenia kamieni z miejsca na miejsce. Jak który padł ze zmęczenia, to był dobijany i rzucany na żer wierzchowcom. Nie mieliście pojęcia, czy napotkana wcześniej procesja należała do plemienia będącego tu oprawcą czy ofiarą. Nie troszcząc się o tą wiedzę, skupiliście się na celu - musieliście przedostać się do osłonionej przełęczy. Taka zamieć w otwartym terenie wykończy każdego śmiertelnika w kilkanaście bić serca i nie potrzeba tu było Anlafa, by prawidłowo ocenić wasze szanse. Choć kto nie ryzykuje, ten nic nie ma... Co robicie?

- Znowu ten pomiot ifrytów - burknął Rashad, z trudem osłaniając się ręką przed pyłem przynoszonym przez zamieć - i ci wyglądają na jeszcze mniej przyjaznych niż tamta grupa, są też liczniejsi….spróbujmy może się przekraść, wspominałeś chyba Orrynie, że znasz się na magii iluzyjnej?

- Znam drobne sztuczki. Niewiele, ale zawsze coś. Kwestia tego, jak zamierzasz to zrobić, bo nie wszyscy muszą znać się na skradaniu się - Orryn obserwował obozowisko, starając się oszacować szanse proponowanego przez arystokratę planu.

- Jeśli nie Orryn, to myślę, że ja mogę coś na to poradzić - odrzekł Mawashii wpatrując się w oddalonych nomadów - Starożytna sztuka, którą praktykuję, nie bez przyczyny nosi nazwę Drogi Cienia.

Anlaf nie był w nastroju na takie wypady, ale musiał przyznać, że w tak niegościnnym środowisku spenetrowanie obozowiska może naprawdę podnieść szanse na przetrwanie. Podrapał się po brodzie słuchając reszty, po czym dodał: - Hm, chyba znam to zaklęcie. To może nam wszystkim znacznie ułatwić zadanie. Myślę, że nie będziemy wiele ustępować grupie łotrzyków. A może nawet... - zamyślił się przez chwilę - uda nam się coś wykraść z obozowiska? Szkoda, że nie ma już z nami Reetera albo Jacka. Bez trudu wykorzystaliby taką okazję. A co gdyby ktoś z nas odciągnął ich uwagę? Może jakaś iluzja? Co o tym sądzisz Orrynie?

- Kuszące. Okraść przestępców to dobry uczynek. Można spróbować odciągnąć uwagę straży, a ktoś niewidzialny mógłby na przykład zwędzić nieco bukłaków z wodą… - Orryn podrapał się po brodzie. Rozpaczliwie chciało mu się pić, stawał się więc nieco drażliwy i chętny do awanturnictwa. -Kusimy los. Udało się przemknąć, po co ryzykować? Może idźmy dalej?

- Oni mają dużą przewagę liczebną, ukradzenie czegoś cennego będzie trudne, tyle par oczu, a każda może nas zauważyć, mają też zwierzęta... mamy ważniejsze sprawy niż tych łachmytów okradać. - Dodał Rashad.

- Dobrze zatem - odpowiedział druid. - Może trafi się jeszcze lepsza okazja. Jak na takie pustkowia dość spory tu ruch - dodał z uśmiechem. - Tyle tu karawan, że może i znajdziemy jakąś oazę. Haha! No, może chociaż kaktusa. Zobaczymy. - Zaśmiał się i tym samym rozbawionym tonem zaczął mruczeć pod nosem słowa rytuału. Pnącza… Tam! To mi wygląda na całą dżunglę - Zakrzyknął z ironią w głosie - pewnie sfinks teleportował tu Wyspę Grozy, albo pomieszałem coś w zaklęciu.


Chyba w samą porę zatęskniliście za wyspą, która w tragiczny sposób połączyła wasze losy. Klaustrofobicznie wąska przełęcz przeprowadziła was bezpiecznie przez skaliste pustkowia pogrążone w pylistej zamieci. Serca wam zabiły gwałtownie, gdy ujrzeliście, że zmierzacie ku... Dżungli. Właściwie to ku grotesce dżungli, jaką mogło wyhodować tylko nieustanne ścieranie się i przeplatanie ze sobą Planów Wewnętrznych. Z karłowatych drzew wyrastały purpurowe liście i sinoczerwone, nabrzmiałe owoce. Nieznośny upał stał się już nie do wytrzymania. Zmęczeni, z oczyma niepewnie omiatającymi dżunglę zatrzymaliście się, pewni, że wkrótce sen sklei wasze strudzone powieki. Co robicie?

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: psionik, Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: wolny czas

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 09-03-2017 o 21:50.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 20-02-2017, 07:21   #3
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Orryn nie mógł wprost uwierzyć w to co widział. Las w tym piekielnym miejscu wydawał się senną marą. Drzewa, w dodatku owocowe nie miały prawa rosnąć w takiej temperaturze. Ale rosły, a na ich gałęziach uginały się najdziwniejsze owoce, jakie gnom kiedykolwiek widział.

- Anlafie, jesteś genialny! - powiedział głośno czarodziej, przejęty możliwością wyczarowania dżungli pośrodku tego gorącego piekła.

- Trzeba zebrać tyle wody ile się da. Nie od rzeczy byłoby spróbować owoców. Może są jadalne?

- Najwyraźniej bogowie jednak wciąż nam sprzyjają - Rashad spojrzał z pewnym sceptycyzmem na Elcadię, która ukrywała coś przed nimi, ale jej pomoc była użyteczna. Sam został wychowany w kulcie okrutnego Pana Wodnej Śmierci, państwowej religii Viridistanu, ale nie wykraczał poza pozory pobożności ani też nie dołączył jak Amira do herezji mycrańskiej. Było tak wielu bogów, że bezpieczniej było szanować wszystkich bo gniew potrafili wywrzeć straszliwy, lecz miał wrażenie, że śmiertelnicy są dla nich jeno zabawkami, po prawdziwą potęgę trzeba było sięgnąć samemu, ileż było historii o śmiertelnikach którzy sami po boskość sięgali?

- W takim miejscu jakoś nie wierzę w prezenty, które wydają się zbyt piękne żeby były prawdziwe, takie schronienie na pewno przyciąga wiele istot, bądźmy czujni… - nagle Rashad prawie potknął się o jakiś przedmiot, którym okazała się być prymitywnie wykonana gliniana fiolka z jakimś dziwnym czarnym płynem, który wywierał niepokojące wrażenie. Pokazał go Orrynowi w celu wspólnego zbadania, wyglądało to jak krew jakiegoś magicznego stworzenia.

Elcadia zauważywszy dziwną fiolkę z zainteresowaniem podeszła do dwójki mężczyzn. Nie wiedziała czym jest czarny płyn w tajemniczym naczyniu, ale wydał jej się niepokojący. - Mądry panie - zwróciła się z szacunkiem do gnoma - Wiesz może czym jest ten… ten dziwny płyn?

Orryn pokraśniał zadowolony, że ta młoda i ładna kobieta doceniła jego wiedzę i umiejętności, poprawił swoje gogle na nosie i zwyczajowo przesunął szkło powiększające na oko, badając dziwny płyn. Przechylając fiolkę sprawdzał, jak ścieka po ściankach, gęsta niczym maź. Zapach przypominał nieco eter - energię magiczną tworzącą większość magicznych efektów. Konsystencja zaś…

-To krew demona - Orryn starał sobie przypomnieć, do czego takie substancje mogły być użyte. Znalazłby pewnie kilka mocnych, magicznych mikstur. Picie na surowo nie było najmądrzejsze, choć uzyskiwało się pewne moce. - Rzadki składnik alchemiczny. Nie poleca się tego pić….ale jak przypili…

Na słowa Orryna Aasimarka zesztywniała. - Wyrzućcie to… - powiedziała - to nie przyniesie nam nic dobrego…

- Rozumiem twoje obawy pani, ale taki przedmiot może być użyteczny, jak wspomniał Orryn, jako składnik mikstur i zaklęć, bądźmy ostrożni lecz nie wyrzucajmy. - Rashad patrzył się na mroczną ciecz z fascynacją.

- Skoro tak uważacie… - kobieta patrzyła na fiolkę z czarną cieczą z odrazą - ale mówię wam, będziemy żałować, że się tego nie pozbyliśmy - zastanawiała się jak świeża jest owa krew, na samą myśl, że demony, które tak jak ona poszukują fragmentów berła, mogą być gdzieś blisko przeszedł ją dreszcz.

- Dlaczego trzeba to wyrzucić? - Orryn nie odrzucał nigdy rady, choć znaleziona substancja mogła być niewątpliwie przydatna. Może kapłanka miała jakąś wiedzę na temat dziwnego znaleziska.

- Po prostu mam dziwne przeczucie, że nie przyniesie to nic dobrego. Skoro znaleźliśmy krew demona, to skąd wiadomo, że nie znajdziemy i jego, albo co gorsza on nas… - odpowiedziała Elcadia. Nie chciała dodawać, że ma ze sobą przedmiot, który demony chcą znaleźć, przynajmniej jeszcze nie teraz.

Czarodziej, nieprzekonany słowami kapłanki zmarszczył brew, wzruszył ramionami, po czym rozłożył wszystkie potrzebne utensylia do rytuału wykrywania magii. Wzmocnione magią zmysły szybko wychwyciły magiczną aurę przedmiotów niesionych przez awanturników. Schował do kieszeni butelkę z demoniczną krwią i zainteresował się magią bijącą od ozdoby na szyi arystokratki. - Ciekawy amulet czarodziejko - Orryn popatrzył na Amirę przez swoje powiększające szkło.

Amira bez słowa podała mu amulet.

- Same z nim tylko kłopoty - powiedziała.

Orryn zaczął oględziny amuletu, starając się zidentyfikować wpierw wszelkie inskrypcje lub zdobienia, które mogłyby powiedzieć mu coś więcej o pochodzeniu przedmiotu. Następnie odprawił nad nim prosty rytuał poznania, próbując wysondować przedmiot magią.

- Ciekawe… - Orryn oddał kobiecie jej przedmiot.

- Jeśli znasz siebie i swojego wroga, nie musisz się obawiać tego co przyniosą nadchodzące bitwy. Jeśli zaś nie znasz swego wroga, na każde twe zwycięstwo przypadnie także porażka. Nie popadajmy w skrajną paranoję, pozwólmy Orrynowi zbadać krew - powiedział Mawashii, aż się trząsł na samą myśl możliwości przeanalizowania zawartości fiolki. Jeśli im się poszczęści, może będą mieli nawet możliwość zbadać demona?

- Mówisz dość mądrze Mawashii - odparła aasimarka. - Jednak ostrożności nigdy za wiele, widzia… czytałam do czego są zdolne - mówiąc starała nie krzywić się od zapachu mnicha.

- Demony to niezwykle niebezpieczny przeciwnik, lecz my też przecież bezbronni nie jesteśmy - Rashad pogładził rękojeść swojego rapiera z drapieżnym uśmiechem. - Z kapłanką światłości, której powołaniem jest walka z pomiotem Otchłani, nie musimy chyba trząść się ze strachu, czyż nie Elcadio? - Zastanawiał się jaką mocą może dysponować ta młoda kapłanka, najwyraźniej demony wzbudzały w niej lęk.

Dziewczynę zaczęło męczyć ukrywanie swej tajemnicy, prędzej czy później ta grupa odkryje co ukrywa. - A co jeśli, tak teoretycznie… One mogą chcieć mnie znaleźć? - dziewczyna spojrzała na Rashada.

Mawashii wreszcie oderwał swój wzrok od fiolki i zaczął gapić się na Elcadię. Przez jego umysł przemknęło w jednej chwili tysiące myśli. Większość wahała się pomiędzy “Będą z tego kłopoty”, a “Świetnie! Zastawimy pułapkę na demona!”.

- Instynkt jednak mnie nie zawiódł - mnich zbliżył się na odległość kilkudziesięciu centymetrów do Elcadii. - Czym ty w sumie jesteś? Jasna skóra, wysoka, ale charakterystycznych uszu brak… Ciekawa mieszanka krwi ludzkiej i elfiej w najlepszym przypadku. Hm… Co wiesz o tych, którzy cię “mogą” ścigać?

Dziewczyna zagryzła wargę i zaczęła przeszukiwać swoje rzeczy. Po chwili wyciągnęła fragment Siedmioczęsciowego Berła. - Wiem o nich tyle, że szukają tego… i pozostałych jego części. I owszem masz rację, nie jestem człowiekiem, ani elfem, ani nawet pół-elfem. Jestem aasimarem. W połowie jestem człowiekiem… a w połowie aniołem. Zostałam wysłana przez Wietrznych Książąt z Aaqa wraz z moimi towarzyszami w celu odnalezienia fragmentów Siedmioczęściowego Berła zanim zrobią to słudzy Chaosu. Ten fragment znaleźliśmy na wyspie z której Sfinks zesłał nas tutaj. Kiedy biegłam w waszą stronę uciekałam z częścią berła, a moi towarzysze… - łzy napłynęły dziewczynie do oczu - poświęcili się dla sprawy… Dlatego muszę dotrzeć do Planu Żywiołu Powietrza, muszę oddać ten fragment w bezpieczne ręce. A potem szukać następnych, dokończyć to za co moi towarzysze i mój ojciec poświęcili swe życia! - ciągnęła dalej, a po jej twarzy ciekły łzy. - Zrozumcie, nie mogłam wam od razu powiedzieć, nie wiedziałam czy mogę wam ufać… Dalej nie wiem, ale nie dam rady już tego ukrywać. Prędzej czy później, samo by się wydało. - Aasimarka schowała fragment berła z powrotem do swych rzeczy.

Kiedy dziewczyna zaczęła opowiadać o ścigających ją demonach, Rashad zmarszczył brwi, jego spojrzenie które spoczęło na dziewczynie było kalkulujące, gdy ta kontynuując opowieść zalała się łzami, jego wyraz twarzy nieco się rozpogodził. Podał jej liść by mogła oczyścić twarz z łez.

- Dziękuje za zaufanie anielska córo, na pewno nie jesteśmy przyjaciółmi demonów a pewnie Plan Powietrza w tej sytuacji byłby dla nas bardziej gościnny niż Ognia, zakładam że szlachetni Wietrzni Książęta okazali by łaskawość dla tych którzy wspomagali ciebie w tej misji?

Elcadia wzięła liść oferowany przez mężczyznę i otarła łzy: - Dziękuję Rashadzie, jeśli chodzi o łaskę moich zwierzchników to jestem pewna, że za pomoc okazali by wam swą wdzięczność. Odnalezienie i zabezpieczenie Berła jest dla nich najważniejsze. - rozejrzała się po reszcie towarzyszy - Przepraszam, że na początku usiłowałam was oszukać, fakt, faktem i tak nie daliście się nabrać, ale i tak szczerze przepraszam. - Z jednej strony dziewczyna nie wiedziała, czy dobrze zrobiła wyjawiając im całą prawdę, ale z drugiej poczuła ogromną ulgę.

- Nie masz powodu przepraszać, łzy nie przystoją twoim pięknym licom. W takim razie moglibyśmy spróbować odnaleźć drogę na Plan Powietrza, czy masz może jakiś sposób na skontaktowanie się z Wietrznymi Książętami? I czy wiesz coś więcej o tych demonach, które mogą polować na fragment berła, właściwie to czy mógłbym na nie spojrzeć? Chcemy ci pomóc, Elcadio. - Powiedział z emanującym pewnością siebie uśmiechem, patrząc kapłance głęboko w oczy, żałował, że jest znacznie wyższa od niego.

Twarz kapłanki oblała się rumieńcem, dziewczyna nie przywykła do bycia nazywaną piękną, wśród anielic w Celestii była uznawana za wręcz przeciętną. Przez chwilę wahała się z podaniem Rashadowi fragmentu berła, jednak po chwili przełamała się i podała mężczyźnie artefakt. - Tylko ostrożnie… - powiedziała wyciągając dłoń w kierunku magicznego przedmiotu trzymanego przez mężczyznę. Bała się, że ten może go upuścić bądź uszkodzić.

Rashad ostrożnie wziął do ręki fragment berła, jego palce dotykały go niemal pieszczotliwie. Nie udało mu się odnaleźć na Wyspie miecza zwanego Spragnionym ani innych artefaktów Tlan, a tutaj nagle pojawiło się to… - Fascynujące, powiadasz, że to tylko jedna z siedmiu części niezwykle potężnego artefaktu? Czy pojedyncza część ma moc samą w sobie?

Anlaf nie potrafił ukryć swojego zaskoczenia. Patrzył na dżunglę z szeroko otwartymi oczyma. - A ja myślałem, że to tamta wyspa obfituje w niespodzianki. - Powiedział bardziej do siebie niż do towarzyszy. - Katon miałby niezłą zabawę - dodał zwracając się do Mawashiego. - Albo ktoś wpompował w tą roślinność potężną magię, albo to naprawdę szczególne gatunki. Ha! Jak wrócę kiedyś do gaju to opowiem o tym paru starym znajomym. Coś takiego w samym środku domeny ognia... Nie uwierzą mi!

Elcadia zrobiła w kierunku Rashada gest dłonią pokazujący by ten oddał jej już fragment berła, po czym dodała - Tak, jest to tylko jedna z siedmiu części. Każda ma inne właściwości i każda w nieodpowiednich rękach może być niebezpieczna, już nie mówiąc o tym gdyby ktoś nieodpowiedni dostał w swe ręce całość. - dziewczyna powtórzyła wcześniejszy gest - Ekhem… możesz mi już oddać ten artefakt. Co do demonów to dużo by opowiadać. Póki co mogę powiedzieć, że ten który szukał berła na tamtej wyspie to lycosidilith, który podszywał się pod pewnego czarodzieja… czekaj jak mu było? Blackwood? - powiedziała pytając jakby sama siebie.

Amira na dźwięk tego nazwiska podniosła głowę gwałtownym ruchem.
- Podszywał się pod czarodzieja? Mogłabyś powiedzieć nam coś bliżej na ten temat?

- Z tego co wiem, to wyciągnął on od czarodzieja potrzebne mu informację, po czym go zabił i podszył się pod niego. W ten sposób na jakimś statku dostał się na tamtą wyspę poszukując części berła. - wyjaśniła kapłanka. - Mam nadzieję, że nie dostał się tutaj, tak jak my… - mówiąc to miała nadzieję, że jej nowi towarzysze okażą się godni zaufania jakim ich obdarzyła i że dzieląc się z nimi tymi wszystkimi informacjami nie popełnia olbrzymiego błędu.

- Bathasard był potężnym czarodziejem, mającym wielką wiedzę o sferach, był też naszym przewodnikiem w tej wyprawie, ale przy pierwszych problemach pozostawił nas w dżungli… czyżby od początku naszej wyprawy nie żył i podszywał się pod niego ten czart? - Rashad osłupiał słysząc te informacje, zastygł w ponurej zadumie pozwalając Elcadii wziąć od niego fragment berła.

- Znałem go - dodał Orryn. - Mistrz przywoływań. Obstawiam, że przywołał demona, stracił nad nim kontrolę i został zabity - wzruszył ramionami.

- Niestety to bardzo prawdopodobne - stwierdziła aasimarka, chowając zwrócony przez Rashada fragment do swoich rzeczy - a czego wy szukaliście na tamtej paskudnej wyspie? - dziewczyna zdecydowała się urwać temat berła i demonów. - Trochę mało przyjemne miejsce na tropikalne wakacje, czyż nie? - dziewczyna zaśmiała się.

- Nie na wakacje przybyliśmy, tylko na poszukiwanie skarbów utraconego Tlan, by odzyskać dziedzictwo które mnie i Amirze odebrano… szukaliśmy przede wszystkim Spragnionego, legendarnego miecza króla dawnego Tlan, Tecutli-Lelem-Meyela. Natomiast Anlaf i Mawashii należeli do załogi Bellit, niesławnej piratki, też wedle mojej wiedzy skarbów szukali.

- Imię legendarnego Tecutli-Lelem-Meyela jest mi znane, w jego grobowcu wraz z moimi towarzyszami odnaleźliśmy fragment berła - odparła kapłanka lustrując szybko wzrokiem mnicha i druida, na wzmiankę o piratach zaczęła się poważnie zastanawiać czy faktycznie zrobiła dobrze pokazując im część Siedmioczęściowego Berła.

- Jeśli byłaś w samym grobowcu, nie rzuciła ci się w oczy pewna machina…..urządzenie….w każdym razie coś wyglądające na coś takiego… - Orryn wyciągnął z torby swoją mapę, pokazując szkic na jej marginesie.

- Niestety, nie miałam okazji widzieć tego urządzenia - kapłanka wzruszyła ramionami, po czym zwróciła się z powrotem do Rashada - Żadnego miecza także w grobowcu nie było.

- Może to i lepiej - odezwał się mnich, który miał najwidoczniej urazę do przeklętej broni - Po opowieściach można było się tylko domyślać, jaką przerażającą moc miał w sobie skrytą.

Mawashii w zamyśleniu kontemplował nad zaistniałą sytuacją:

- Hm… Aasimar… tak, to by miało sens. Powiadasz więc Elcadio, iż jesteś kapłanką. Czy moc jaką obdarza cię Mitra, pozwala ci zdejmować uroki lub inne, równie nieprzyjemne… efekty? Widzisz, nawet kąpiel nie jest w stanie usunąć zapachu pewnej substancji, z którą miałem przez przypadek okazję wejść w kontakt. Żałuję jednak, że nie zebrałem jej próbki. Mogłaby się przydać Orrynowi, ale nie sądziłem jeszcze wtedy, że ma takie silne działanie…

- Znam jedno zaklęcie, które powinno pomóc, poczekaj chwilę - kapłanka zaczęła recytować zaklęcie mające pozbyć się nieprzyjemnie pachnącego uroku, dręczącego mnicha i nozdrza wszystkich jego towarzyszy. Smród znikł.

Minerva przysłuchiwała się wszystkim rozmowom starając się, mimo wszechogarniającego upału przyswoić wszystkie nowe informacje. Przyglądała się też w milczeniu swoim dłoniom i zbierała myśli. W końcu, złożyła palce na strunach i zaczęła z chicha nucić melodię. Wysuszona skóra jednak nie odmłodniała, nie zniknęła ani jedna zmarszczka.

Amira spojrzała na pół-anielicę zdejmując z szyi medalion:

- Odkąd założyłam ten medalion dotknęła mnie pewna przypadłość, czy mogłabyś robić dla mnie to samo co dla Mawashiiego? - to mówiąc skłoniła się delikatnie.

Elcadia uśmiechnęła się do Amiry - Zrobię co w mojej mocy - odstąpiła od mnicha i podeszła bliżej szlachcianki w celu pozbycia się jej dolegliwości. Słowa modlitwy przerwały niewidzialną więź, jaka łączyła zaklinaczkę z przeklętym amuletem. Amira poczuła się jak feniks powstający z popiołów. Amira w podziękowaniu ofiarowała Elcadii najpiękniejszy ze swoich uśmiechów, po czym powiedziała cichym głosem:

- Jestem twoją dłużniczką, a Al-Maalthirowie zawsze spłacają swe długi.

 

Ostatnio edytowane przez BloodyMarry : 20-02-2017 o 08:19.
BloodyMarry jest offline  
Stary 02-03-2017, 13:10   #4
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Upał był porównywalne nie tyle z łaźnią, co z wnętrzem pieca. Leniwie zajmowaliście się wielorakimi obowiązkami obozowego życia po tym jak Orryn i Mawashii dzięki ziołom Anlafa wydobrzeli z zatrucia, ich twarze znowu nabrały kolorów. Jedynym, co pomogło wam zabić przez trzy gorące dni czas, było znalezienie oskubanych do czysta kości czegoś, co mogło być szkieletem krasnoluda i pełnego kurzu bukłaku. Godzinami snuliście absurdalne przypuszczenia, co lub kto mogło stać za śmiercią samotnego wędrowca i wymyślaliście sposoby pokonania owego czegoś.


Czwartego dnia, kiedy wszyscy siedzieliście w chatce Leomunda, liście wysokich, paprociowatych drzew zaczęły nagle szeleścić. Rojące się pośród gałęzi węże i jaszczurki zniknęły w zielonej gęstwinie, ustępując przed czymś, co odbierało mowę grozą. Wielkich jak konie, syczących i sapiących obrzydliwie czterech iguan dosiadały groteskowe, człekokształtne istoty, które najzwięźlej można było opisać jako połączenie mandryla o jasnobrązowym futrze i kłach dzikach z niskim Mgończykiem, których plemiona zamieszkiwaly tropikalne rejony Dzikich Krajów. Czterej jeźdźcy dzierżyli krótkie łuki i włócznie, a odziani byli w grube skóry jakichś stworzeń dżungli - wszystkie te przedmioty świadczyły o inteligencji wyższej niż małpia. Jeden z nich - roślejszy i o lepiej ukształtowanej czaszcze - wysunął się do przodu. Mimo że was nie dostrzegł, pochwycił poszlaki, jakie zostawiają zwykle obozujący, a brązowa kula, w której mieliście schronienie, przykuła jego uwagę. Począł się do niej niebezpiecznie zbliżać. W takim to kłopotliwym położeniu się znaleźliście. Kiedy domniemany przywódca był już blisko i lustrował wasze magiczne schronienie, zauważyliście przy jego przepasce biodrowej fiolkę, glinianą fiolkę podobną do tej, na którą niedawno wpadliście. Ciekawe, czy w niej też znajdowała się krew demona... Zaintrygowani tym odkryciem poczęliście przyglądać się pozostałym małpoludom - każdy z nich miał podobną fiolkę! Co robicie?


- Co robimy? Czekamy na Rashada i Minervę czy wychodzimy do nich? - Orryn liczył na swoich bardziej bojowych towarzyszy. Nie znał się na walce i jego zdolności były mniej niż skromne.

- Siedźmy cicho może sobie pójdą, zanim nasi wrócą - powiedziała Amira mocno przyciszonym głosem.

- Jestem za - powiedziała Elcadia ściszonym, kiwając twierdząco głową w kierunku Amiry. - Nie ma sensu ich zaczepiać, nie wiemy jakie będą mieć zamiary. Martwi mnie jedynie to, że Rashad i Pani Minerva mogą wracając na nich wpaść. - spojrzała zatroskaną miną po swych towarzyszach, nie znała ich jeszcze za dobrze, ale martwiła się o dwójkę, która wybrała się na łowy.

Orryn pokazał dłońmi, że nad nimi krążył jego chowaniec po czym przekazał gestem, że się tym zajmie.

Anlaf również nie chciał ryzykować. Kiwnął głową i przyłożył wskazujący palec do ust sugerując reszcie jak najcichsze zachowanie.

Dominujący w stadzie stwór-mandryl zsiadł z iguany, podszedł w kilku małpich skokach do utkanej z magii kryjówki i wdrapał się na jej szczyt. Drapiąc łeb siedział tak jak na wielkim głazie, rozglądając się po okolicy. Szukał was. I najwidoczniej nie zamierzał prędko odejść. Co robicie?

Orryn na migi zaczął przekazywać towarzyszom instrukcję. Po jego wyjściu chatka natychmiast się rozpraszała, co poskutkować musiało spadnięciem małpiaka w sam środek awanturników. Orryn dał znać Mawashiemu, by wyszykował swoje miecze i przystawił je do gardła małpiakowi jak tylko spadnie na swój kuper. Jednocześnie wysłał impuls do chowańca, każąc mu skrzeczeniem i krążeniem nad ich głowami ostrzec polujących w pobliżu Rashada i Minerwę.

Z głębi czerwonej dżungli doszedł do waszych uszu straszliwy małpi krzyk, w którym pobrzmiewała nuta... Triumfu? Małpoludy, które grasowały po waszym obozowisku, nagle zbystrzały. Wymieniły się kilkoma krótkimi zdaniami w małpim języku, odpowiedziały lasowi podobnym okrzykiem i szykowały się do drogi, pewnie drogi powrotnej. Najokazalszy z nich miał już zamiar zeskoczyć ze szczytu zakamuflowanego magią schronienia. Mieliście ostatnią szansę na wdrożenie w życie swego sprytnego planu...

Amira zamknęła oczy i przywołała wiatr niebios, który otoczył skośnookiego wojownika...


Spędziwszy sporo czasu na bezowocnych polowaniach i pieszych rekonesansach, Minerva i Rashad byli rozgoryczeni, bez śniadania i z rozstrojonymi nerwami, a los gotował wam już kolejny gorzki zawód. Beznadziejne polowanie przerwało pojawienie się potworów, na widok których niejeden mąż ukryłby twarz w dłoniach i zaczął szlochać jak dziecko. Wielkich jak konie, syczących i sapiących obrzydliwie czterech iguan dosiadały groteskowe, człekokształtne istoty, które najzwięźlej można było opisać jako połączenie mandryla o jasnobrązowym futrze i kłach dzikach z niskim Mgończykiem, których plemiona zamieszkiwały tropikalne rejony Dzikich Krajów. Czterej jeźdźcy dzierżyli krótkie łuki i włócznie, a odziani byli w grube skóry jakichś stworzeń dżungli - wszystkie te przedmioty świadczyły o inteligencji wyższej niż małpia. Potwory przystąpiły do krytycznych oględzin waszych osób, spokojnie zakładając strzały na nienapięte cięciwy łuków.

Wysilaliście nadaremno mózgi starając się gorączkowo obmyślić jakiś sposób obrony bądź ucieczki, gdy jeden z nich - roślejszy i o lepiej ukształtowanej czaszce - wysunął się do przodu i zapytał w mowie powszechnej:

- Kim jesteście?!


Rashad przez nieudane polowanie nie był w najlepszym nastroju (najwyraźniej uroki Minervy były dla niego zbyt rozpraszające, następnym razem musi sam zapolować), a pojawienie się tych małp nie poprawiło jego humoru. Jednak oni na razie chcieli rozmawiać, postanowił więc odpowiedzieć na ich pytanie, będąc gotów do przywołania swojego rapiera gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli. Minimalnie skinął głową i odpowiedział, starając się by jego głos brzmiał pewnie i spokojnie.

- Jestem Rashad Al-Maalthir z Viridistanu, a to Minerva Czarna, Pani Pieśni. Jesteśmy wędrowcami z Planu Materialnego, podczas podróży zostaliśmy przeniesieni na Plan Ognia i obecnie podążamy w stronę Mosiężnego Miasta, aby opuścić ten Plan. Polowaliśmy właśnie w celu uzupełniania zapasów żywności. Nie znam waszego ludu.

Zaciekawione małpoludy poszeptały między sobą. Padło kolejne pytanie:

- Co wiecie o magii?


- O magii wiemy wiele, ja sam choć jestem wojownikiem, znam kilka zaklęć, Minerva jak mówiłem włada magią pieśni i słowa, nasi pozostali towarzysze którzy nie poszli polować też władają magią, moja kuzynka Amira jest potężną zaklinaczką której moc pochodzi od smoków, mamy też kapłankę i czarodzieja… - Rashad zdecydował się odpowiedzieć, ciekaw kim są te stworzenia i czemu pytają o magię.

Słowa Rashada sprawiły, że podniecenie Behtu sięgnęło punktu wrzenia. Jeźdźcy pochylili się ku sobie i wymienili kilka słów w dzikim języku. Ekscytacja popychała ich do odruchowego działania. Podsycany ich podszeptami lider rozkazał wam:

- W takim razie idziecie z nami. Żadnych sztuczek - wielkie jaszczurki poczęły się do was zbliżać i otaczać. Zaskrzypiały napinane cięciwy łuków.

Przywódca uderzył się w pierś i wydał z siebie przeraźliwy, małpi okrzyk. Echo rozniosło się po czerwonej dżungli. Odpowiedział mu inny, ale podobny krzyk. I jeszcze jeden. Sygnały, domniewaliście.


Minerva nie była przekonana do małp, dlatego zareagowała w sposób oczywisty. Cały czas uśmiechała się serdecznie do zwierzątek, po czym wtuliła głowę w ramię stojącego obok Rashada i kładąc dłoń na struny zanuciła melancholijnie.

“Na błękicie jest polana, dwa obłoki to hosanna. Jeden chłopak… drugi panna.”

Kiedy mężczyzna “zniknął” kobieta podparła się pod boki i zrobiła grymas jak na herszta piratów przystało.

- No dobra, posłuchajcie mnie wy dzieci garbatych pająków. Ja jestem Minerva Czarna, Wiedźma Stu Mórz… to coś takiego jak morze ognia, tylko bardziej mokre - wyjaśniła po czym kontynuowała patetycznie. - Niech dojdzie do was, że mogę sprawić ot pstryknięciem palców, że każdy z was z osobna zniknie wpizdu! - pogroziła palcem - oczywiście, mogę też być bardzo miła i podzielić się z wami swoją wiedzą i umiejętnościami. pytanie jedynie, czy warto?... - rozejrzała się po małpoludach - skąd mam wiedzieć, że jesteście tutaj najsilniejszą, najliczniejszą bandą hę? pokażcie mi jakieś wota, skalpy, trofea, jesteście silnymi wojownikami czy co? tylko nie próbujcie mnie tu oszukiwać!

Małpoludy popatrzyły po sobie zakłopotane. To jeden, to drugi wzruszył ramionami i rozłożył ręce, jakby nie wiedząc, co powiedzieć. Dla Minervy wyglądali jak banda ciamajdowatych piratów w tawernie, onieśmielonych jej gadką - był to idealny moment na ciętą ripostę...

“Wiedźma Stu Mórz” westchnęła głośno:

- Taaa… dobra, do brzegu - dała nonszalanckim gestem dłoni znak, że ma już gotową odpowiedź na wszystkie problemy i małe główki małpek nie muszą już się trudzić: oto zbawienie nadeszło - słyszę przecież, że jest was tutaj od chuja i trochę - rozejrzała się wymownie dając do zrozumienia, że chodzi jej o głosy które odpowiadały liderowi. - ja się nigdzie nie wybieram bo mnie i tk już dupa obciera, toteż ogarnijcie się, rozmówicie z resztą i wtedy mnie tu spowrotem znajdziecie bo jak widać, daleko to ja nie chodzę, no już, skończyłam z wami na razie - machnęła dłonią - tylko nie łaźcie tam za długo, tak jak mówił ten mężczyzna zanim… zanim nie zmieniłam go w niebyt, mam towarzyszy władających mocami tak przerażającymi, że można srać oczami! ja przy nich to: “nie, nie, nie i jeszcze długo nie”, jak to się mówi… - pokiwała głową, Jak nie każecie im czekać całego dnia, spotkają się z wami, tylko muszę z nimi najpierw sama na osobności zagadać bo obcych nigdy nie spotykają a wiecie czemu?... - bardka wybałuszyła oczy upewniając się, że małpy patrzą na nią i są uważne - bo zmieniają w niebyt wszystko i wszystkich którzy ich denerwują! - no dobra, jak tu wrócicie w kupie i pokażecie, żeście faktycznie silni, to ich z wami umówię.

W międzyczasie Rashad skorzystał z niewidzialności by wymknąć się z okrążenia przez małpich wojowników, starając się zająć pozycję za plecami stworów, jednocześnie mając możliwie dobrą drogę ucieczki. Minerva była przebiegła i urokliwa w zuchwały sposób, godny pirackiej kapitan, kilka upojnych chwil które spędzili podczas obozowania w tej dziwacznej dżungli pozwolił mu ją docenić pod jeszcze innymi względami. Miał nadzieję, że jej bezczelny według niego blef jednak zadziała, w przeciwnym wypadku ucieczka mogła nie być łatwa.

"To mogło się udać", myślała Minerva, dopóki jej uszu nie dobiegł kolejny małpi okrzyk z dżungli, o wydźwięku niemal identycznym jak słowa: "to pułapka!". Niepewne oczka Behtu rozbłysły złośliwie, a na ich pyskach pojawiła się zabójcza determinacja. Potwory niemal jednocześnie, jak na rozkaz, wzięły głęboki wdech, by wypuścić z malutkich płuc już nie powietrze, a... Ogień!

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: psionik, Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: wolny czas

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 02-03-2017 o 15:14.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 07-03-2017, 22:50   #5
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Fatalne zauroczenie

Łuski Amiry się wygładziły i po chwili znów wyglądała normalnie, zaś jej uśmiech wydawał się jeszcze bardziej ciepły na brudnej twarzy. Odwróciła się do behtu, nie zwracając uwagi na ból poparzonych ramion.

- Bogowie nie sprzyjali ci dzisiaj mój przyjacielu - powiedziała głębokim głosem opierając rękę na jego ramieniu - stanąć pomiędzy własnymi ludźmi a przyjaciółmi to musiało być dla ciebie trudne - dodała przesuwając się delikatnie w kierunku w którym uciekli pozostali małpole, mając nadzieję, że ich przyjaciel odwrócony tyłem do pojmanych nie zauważy, jak powoli będzie z nich uchodziło życie…

Zauroczony magią mandryl podrapał się po głowie i popatrzył na Amirę głupim, przyjaznym spojrzeniem.

- Duże jest twoje plemię? Ilu macie wojowników? - zapytała Amira powoli i wyraźnie uświadamiając sobie, że prowadzi konwersacje z przygłupem.

- Z dwa tuziny wojowników będą, z rodzinami prawie sześć.

Mawashii przystąpił do ponurej czynności zbierania przydatnych fantów z ciał poległych. Nie było w tym za grosz godności, ale musieli zwiększyć swoje szanse jak tylko mogli. Tym bardziej, że to, co przychodziło mnichowi na myśl na widok napotkanej rasy, było przerażające…

- Gdzie Minerva i Rashad? - zapytał, będąc świadomy co może ich czekać - Elcadio, pomóż mi związać jeńców.

- Nie wrócili jeszcze z łowów, niech Mitra ma ich w opiece jeśli natknęli się na te stworzenia… - odpowiedziała Elcadia z troską w głosie, jęknęła cicho na słowa mnicha, dźwięk słowa jeniec, niewolnik czy jakikolwiek inny synonim tych słów wzbudzał w kapłance obrzydzenie. Wiedziała jednak, że małpoludy które mają związać są groźne i dla bezpieczeństwa grupy musi pomóc Mawashiemu. - Dobrze - pokiwała potakująco głową - Podaj mi linę.

- Sprawdzę co z naszymi myśliwymi. Jak tylko zobaczyłem te stworzenia, wysłałem moją sowę aby ich ostrzegła. Powinna gdzieś krążyć nad nimi - Orryn przysłonił ręką oczy, osłaniając je od palącego słońca - hmmm - chwilę pomruczał, odsyłając chowanca do kieszeni międzywymiarowej po czym kazał mu zmaterializować się na jego ramieniu - No, jesteś - Orryn zaczął wypytywać sowę telepatycznie, czy widziała gdzie znajdują się łowcy i co im się przytrafiło.

Magiczny chowaniec potwierdził najbardziej ponure przypuszczenia awanturników. Rashad i Minerva trafili do niewoli ludożernych behtu. Zostaną zabrani tam, gdzie szaleństwem byłoby się zapuszczać - w najciemniejsze ostępy Czerwonej Dżungli, do podziemnych sal i czarnych korytarzy jednej z wielu świątyń wzniesionych ku chwale Mechuitiego...

Gnom natychmiast wysłał swojego chowańca wysoko w górę, każąc mu krążyć dokoła w zasięgu mocy telepatycznych czarodzieja. Co kilka chwil Orryn przystawał, co jakiś czas sprawdzając wzrokiem czarodziejskiej sowy czy jakiś wróg nie próbuje ich podejść. Pilnował jednak zaczarowanego behtu, patrząc na wysiłki Amiry.

Gdy Mawashii z Elcadią zakończyli wiązanie ogłuszonych i zahipnotyzowanych behtu, mnich skinął głową w kierunku zauroczonego małpola:

- Wygląda na to, że sobie z nim nie radzą, pomóż im. Przypilnuj, żeby nie zrobili mu krzywdy, bo mogą przerwać urok.

Mawashii zawołał także druida:

- Anlafie, mogę prosić na chwilę? - następnie upewniając się, że Elcadia jest zbyt zajęta zauroczonym jeńcem, dodał dużo ciszej. - Wiesz kim oni są? Zakładam, że słyszałeś opowieści o kulcie Krwawiącej Czaszki. Zapewne się też domyślasz, jak bardzo problematycznym będzie dla nas zabrać ich ze sobą, tym bardziej, iż wątpię, by był z nich jakiś pożytek dla nas. A wypuścić ich nie możemy… - powiedział ponuro, dobywając miecz.

Elcadia podeszła do Amiry przesłuchującej małpola - Powiedział coś ciekawego? - spytała kobietę.

Amira otarła pot z czoła, zmordowana tą rozmową z małpolem.

Aasimarka westchnęła ciężko - Ach… czyli to chyba znaczy, że nic ciekawego… - spojrzała zrezygnowanym wzrokiem na twarz towarzyszki. - Widać, że jesteś wykończona, może ja spróbuję z nim porozmawiać? Ty chwilę sobie odpocznij. - uśmiechnęła się ciepło do Amiry, po czym spojrzała na zahipnotyzowanego Bethu - Witaj, nazywam się Elcadia - uśmiechnęła się do małpola - obiecuję, że nie pozwolę by stała Ci się krzywda, ale musisz odpowiedzieć mi na parę pytań, zgoda? - powiedziała powoli, tonem takim jakby mówiła do dziecka lub kogoś niezbyt mądrego, tak aby zrozumiał.

behtu kiwnął głową.

- Śmiało.


- Gdzie trzymacie jeńców, jak daleko to jest, jak tam trafić co z nimi robicie?

- Żyjemy w miejscu, które płonące krasnale nazywały kuźnią, tylko nie pamiętam jaką. Wierną, wietrzną, wieczną, coś w ten deseń, moja przyjaciółko - odpowiedział na pierwsze pytanie.

- Jak tam trafić? - Amira się niecierpliwiła, pomimo że starała się zachować spokój czuła jak ogień zaczyna jej krążyć tuż pod skórą.

Przewrócił oczami i pokazał palcem w głąb wynaturzonej, czerwonej dżungli, wyrastającej - co było nieprawdopodobne - spomiędzy obsydianowych i bazaltowych płyt, jakie tworzyły niekończące się pustkowia tego poziomu egzystencji. Wzruszył ramionami i skwitował:

- Łatwiej zaprowadzić niż powiedzieć.


- Jaką drogą wracają patrole? Czy da się ich gdzieś spotkać po drodze?

- Jaką drogą, jaką... Jaką im się zamarzy? Chyba tylko małpy trzymane w klatkach spacerują w tą i z powrotem? - podrapał się ponownie po głowie. - Nigdy nie widziałem małpy w klatce.

- Co robicie z magicznymi więźniami?

- A to są więźniowie magiczni i niemagiczni? - wytrzeszczył gały. - W smaku się nie różnią, tak przypuszczam, tak...

Ta, - Odrzekł Anlaf do mnicha nie ukrywając grymasu na twarzy - banda kanibali którzy czczą jakiegoś małpiego demona tworzącego wynaturzenia. Nie ma co liczyć na jakiekolwiek pokojowe kontakty z nimi. Ale ten tutaj - kiwnął głową wskazując zauroczonego behtu - można by go wykorzystać, żeby odbić Rashada i Minervę.

Orryn miał wrażenie, że coś w czasie przesłuchania mu umknęło, zbliżył się więc do jeńca z własnym pytaniem.

- Kto wami dowodzi?-

- Herazibrax - odpowiedział krótko.

- Kim jest? Wojownikiem? Kapłanem...? Czarodziejem? - dopytywał Orryn.

- Smokiem. Taaaaaaaakim wielkim! - rozwarł ramiona najbardziej jak mógł, co przy jego niewielkiej posturze wyglądało komicznie. Tak nieprecyzyjny opis nie ułatwiał wam zadania, a jedynie zniechęcał do podjęcia misji ratunkowej.

- A tak w ogóle - przełknął ślinę i zmrużył niewielkie oczka - to dlaczego związaliście Kanka, Nara, Chela, Rulta i Tebsa?


- Dla ich bezpieczeństwa. - odparł niedbale druid - Zachorowali i mogą sobie zrobić przypadkiem krzywdę.

- To przykre! Znacie się może na chorobach? Jesteście w stanie im pomóc?

- I kto zabił te dwa bakhi? - wskazał na trupy wielkich jaszczurek. - Gdzie jest moja, gdzie jest Fregga?!


- Tygrysy. Wielkie i złe tygrysy. Zabiły jaszczurki - Orryn wskazał kierunek, w którym pobiegły.

- Biedna Fregga, złe tygrysy, bakhi można jeść? Szkoda, żeby to mięso się zmarnowało - Amira wskazała na jaszczurki.

W oku behtu pojawił się jakiś podejrzliwy błysk. Cofnął się o krok.

- Muszę odnaleźć Freggę! Pozwolicie, że opuszczę was na chwilę, prawda?

Nie czekając na odpowiedź, rzucił się do biegu.


- Stój! - krzyknęła Amira - jeśli tygrysy już jej nie zjadły, przyciągniemy tylko do niej uwagę, zostań tu, a będzie bezpieczniejsza.

Znikające plecy behtu odpowiedziały Amirze milczeniem. Mawashii westchnął, spoglądając na rozgorączkowanych drobnym niepowodzeniem awanturników. Małpolud uciekał nieporadnie, nawet dwa razy wolniej niż mnich był w stanie biec. Będzie to bułka z masłem, chyba że ma inny pomysł.

Orryn błyskawicznie nakazał sowie śledzenie uciekającego behtu. Na chwilę wszedł w skórę chowańca, aby zobaczyć, czy stwór nie wciąga ich w jakąś pułapkę. Oczy czarodzieja wywróciły się białkami - zmysłami był w ciele sowy, nie zauważył więc, że jego hipnotyzujące zaklęcie przestało działać. Związane behtu zaczęły się szamotać, a jeden z nich - wyjątkowo pomysłowy - instynktownie wpadł na pomysł przepalenia liny ognistym oddechem, nie przejmując się ewentualnymi poparzeniami, które były dla nich niewiele bardziej bolesne od poparzenia pokrzywą. Wszystkie trzy syknęły złowrogo i, zesztywniałe od krępującej liny, zerwały się niezdarnie do ucieczki, ale chyba przemyślanej, gdyż wymieniły się kilkoma słowami w swym małpim języku i usiłowały rozbiec we wszystkie strony. Co robicie?

Orryn momentalnie opuścił chowańca po czym przymrużył jedno oko i puścił w najbliższego behtu ognisty pocisk. Płomienie połaskotały futro małpoluda. Nie przestawał uciekać. Gnom zaklął pod nosem.

- Stop! - krzyknął Mawashii, zatrzymując co bardziej narwanych towarzyszy. - Wszystkich nie złapiemy, a rozdzielenie się grozi nam kolejnymi stratami - mnich zbliżał się pewnym krokiem w stronę leżącego, nieprzytomnego Behtu. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, ostrze miecza przecięło powietrze i zatopiło się w szyi małpy, oddzielając głowę od ciała. Mawashii otarł broń o truchło, nie okazując na twarzy żadnych emocji.

- Tamtego - wskazał ostrzem na weterana - zwiążemy i zakneblujemy. Elcadio, rzuć mi twoją linę. Nie możemy tu zostać, musimy zatrzeć nasze ślady. Orrynie, czy jesteś w stanie znów przywołać dysk, by przenieść jeńca?

Gnom kiwnął głową i zabrał się za przygotowanie do rytuału. - zniszczcie broń, której nie zabieramy. Jeśli tu wrócą, będą bezbronne w tej puszczy - powiedział gnom. Połamaliście w chwilę te krótkie łuki i włocznie, których nie postanowiliście zabierać.

Elcadia widząc jak mnich przeciągnął ostrzem po szyi nieprzytomnej małpy poczuła pewnego rodzaju wstręt, nie z powodu samego zabicia małpy, lecz z powodu zabicia jej kiedy była bezbronna. Wiedziała jednak, że gdyby wpadli w ręce tych stworzeń, to one na pewno nie potraktowały by ich lepiej. Zdała sobie sprawę, że w tym miejscu musi się do takich widoków przyzwyczaić. Wyciągnęła swoją linę i według polecenia mnicha podała mu ją. - Proszę - uśmiechnęła się ponuro. - Miejmy nadzieję, że tej nie spali.

Położyliście związanego małpoluda na dysk Tensera. Z nerwami napiętymi do ostatnich granic byliście gotowi. Gotowi do pogoni i desperackiej walki o życie Minervy i Rashada.

 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 07-03-2017 o 22:55.
Wisienki jest offline  
Stary 08-03-2017, 00:07   #6
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Chwila Prawdy
- Gonimy tych, co złapali Rashada i tą starszą wierszokletkę? Czy tylko przenosimy obóz? - Orryn zagadnął Mawashiego.

Amira spojrzała na gnoma i nie czekając na odpowiedź mnicha powiedziała:

- Choć mówię to z wielkim żalem moim zdaniem moim zdaniem najrozsądniej będzie przenieść obóz i przeczekać kilka dni, gdy sytuacja się uspokoi, spróbujemy odbić naszych, jak bogowie dadzą będzie jeszcze kogo odbijać w przeciwnym razie wywrzemy słuszną pomstę i być może uda nam się uzyskać jakieś odszkodowanie

Elcadia położyła dłoń na ramieniu Amiry. - Trzeba mieć nadzieję, że będzie kogo ratować - uśmiechnęła się szczerze do towarzyszki, po czym na chwilę spochmurniała: - ta nieprzyjemna sytuacja przyniosła nam też bardzo ważną lekcję, nie możemy się w tej krainie rozdzielać - powiedziała po czym przeleciała wzrokiem po reszcie grupy.

Orryn podrapał się po swojej niewielkiej łysince na czubku głowy. - Muszę zapamiętać, by nigdy nie ożenić się z kobietą z Viridistanu… Grunt to rodzina, jak mawiają - mruknął do siebie cicho po czym wzruszył ramionami akceptując ich decyzję. Musiał zapalić fajkę, bo ręce trzęsły mu się niemożebnie i dopiero kilka porządnych dymków uspokoiło nieco skołatane nerwy czarodzieja.

Amira uśmiechnęła się do Orryna.

- Jakby ci to powiedzieć… malutki towarzyszu gdyby chodziło o mojego męża rekomendowałabym odwrót, bo primo jeśli sobie nie poradzi to widać nie jest wart związku z smoczą krwią - to mówiąc uniosła brodę w pełnym dumy geście - a poza tym to niefortunne zdarzenie zwiększyłoby wydatnie mój majątek więc kto wie może masz rację - to mówiąc mrugnęła okiem do Elcadii i zaśmiała się perliście - ale mówiąc prawdę chodzi mi głównie o to, że wszyscy jesteśmy osłabieni po tym co nam się przydarzyło i z całą pewnością nie damy rady w tej chwili pokonać prawie dwudziestu małpich wojowników, którzy na dodatek zieją jeszcze ogniem, wszyscy byśmy poginęli, więc jak to mówił Osivilus III, mój wielki przodek “znaj proporcję mocium panie”.

Orryn jeszcze przez chwile drapał się po głowie, jednak argumenty kobiety były takie… krasnoludzkie. Bliskie jego sercu. Kiwnął głową i zaczął chodzić dookoła rozmawiających, patrząc uważnie między drzewa, wypatrując behtu lub innych groźnych stworzeń, co jakiś czas używając wzroku chowańca krążącego nad nimi obserwował okolicę, gotów zaalarmować towarzyszy gdyby nadchodził kolejny przeciwnik. Dysk ze związanym i zakneblowanym behtu podążał za czarodziejem, co wyglądało nieco komicznie.

Kapłanka zaśmiała się razem z Amirą, jednak żart o wykorzystaniu nieszczęścia bliskiej osoby do zwiększenia swego majątku nie do końca przypadł jej do gustu. Jednak nie czas było zastanawiać się nad tym jakie żarty są na miejscu, a jakie nie. - To co? Ustaliliśmy, że odpoczniemy, a potem spróbujemy odbić Rashada i panią Minervę, tak? - spytała kierując wzrok na mnicha i druida.

- Najpierw musimy znaleźć inne miejsce na odpoczynek - odparł Mawashii. - Zbierzcie co potrzebne i ruszamy niezwłocznie. Amiro, spal to ciało - mnich postąpił parę kroków w kierunku dżungli chowając swój zakrzywiony, wykonany na wschodnią modłę miecz.

Anlaf prychnął. - Może rzeczywiście lepiej będzie jak ich tam zostawimy. Jeżeli są godni naszej kompanii to się uwolnią i sami do nas dołączą - odrzekł ironicznie patrząc na Amirę. - Dwóch moich kompanów już raz nadstawiało karku za paniczów z Viridistanu. Stoją sobie teraz spetryfikowani w jaskini pięciogłowego potwora bo jaśnie książęce moście nie pokwapiły się odwdzięczyć. Chcecie znać moje zdanie? Idźmy to tego miasta. Wypijemy, zażyjemy trochę luksusów, może trafi się okazja na zarobek, a potem pomyślimy co dalej.

Aasimarka spojrzała pytającym spojrzeniem na Amirę. - Co się wtedy stało? - spytała, po czym zwróciła się do druida - zróbmy tak jak mówił Mawashii, znajdźmy miejsce gdzie odpoczniemy. Myślę, że po drodze będzie czas na rozmowę o waszych przygodach na wyspie, jak sądzisz Amiro?

Amira wzruszyłą ramionami.

- Jakieś parce chciało się “szukać kwiatków” w okolicy leża skorpioliszka i tak się zdarzyło, że przypadkiem natrafili na niego kiedy po potyczce wracał do domu. Niestety zamienili się w kamień, żadna w tym moja wina, ale co niektórzy nie potrafią analizować zdarzeń, ani wyciągać wniosków na temat przyczyn i skutków działania ludzi których lubili. Sama wiesz zawsze łatwiej winić innych niż siebie - spojrzała na druida - bo przecież mogłeś ich powstrzymać, powiedzieć im że to nie jest dobre miejsce na poranny spacer… - po czym przykucnęła przy jaszczurce próbując wyciąć z jej ciała jakiś porządny kawałek miejsca na później - ale nie, co to za druid który nie ostrzeże kompana, że ranne zwierzę często rozwścieczone wraca do swego leża, a ta dżungla to nie jest dobre miejsce na słodkie tête-�--tête, zresztą teraz to już nie ważne co się stało się nie odstanie, a zbierając siły jeszcze się nagadamy.

Anlaf klasnął zadowolony w dłonie - Świetnie! Zatem głupcy są sobie winni, że poszli sami w dzicz. Kolejny argument, żeby ich zostawić. Muszę przyznać, że idąc twoim tokiem myślenia życie staje się łatwiejsze.

Amira spojrzała na niego jak na debila

- Uderz w stół a nożyce się odezwą, dokładnie z tą tylko różnicą, że Rashad i Minerva mieli więcej szczęścia i jeszcze żyją, więc o ile nie ma sensu płakać po martwych bo czasu się nie cofnie, to jednak żywi zawsze mogą okazać się wartościowi, ale jeśli chcesz iść proszę droga wolna - powiedziała owijając mięso w liście palmy - idziemy czy noc nas tu zastanie i mam wieczerzę gotować?

Kapłanka przysłuchiwała się awanturze Amiry i Anlfa, pakując swoje rzeczy i sprawdzając czy na pewno wszystko jest na miejscu. - Anlafie? Jeśli mogę spytać, to o co ci chodziło gdy mówiłeś, że Amira i jej kuzyn za coś się nie chcieli odwdzięczyć? To i tak nic nie zmieni, ale po prostu jestem ciekawa - podniosła wzrok znad swych rzeczy i spojrzała na druida.

- Walczyliśmy z orkami, które nas zaatakowały - odparł druid - niemal ich zabiły, ale wymieniliśmy ich za szamana, którego pochwycił Hargar. Kiedy odeszły wydawało się spokojnie, ale do leża wróciła bestia, którą wcześniej prawie pokonaliśmy, choć nam uciekła. Zwiali pierwsi. Byle tylko ratować własne tyłki. Tchórze. Jak będziesz kiedyś w tarapatach to pamiętaj, że oni dla ciebie nie zaryzykują.

Amira nic nie powiedziała przewróciła jedynie oczami, ot częsty bełkot człowieka niezrównoważonego pod wpływem skrywanego poczucia winy i bólu, przerzuciła tobołek z palmowych liści przez ramię.

- Idziemy? - zapytała ponownie tym razem już ze zniecierpliwieniem w głosie.

Głos kobiety wyrwał kapłankę z zamyślenia w które wprowadziły ją słowa druida. - Ja już jestem gotowa, jeśli o mnie chodzi to możemy iść, zależy od reszty - powiedziała zarzucając torbę ze swoimi rzeczami na plecy, po czym podeszła do druida i spytała cicho. - Ta dwójka… Zmieniona w kamień… Byli twoimi przyjaciółmi? Znaczy, rozumiem, że towarzyszami w tej nieprzyjemnej przygodzie to na pewno, ale jak widzę nie darzycie się tu wzajemną sympatią… A wygląda jakby strata tej dwójki mocno ci ciążyła. - spojrzała na Anlafa. - Znaczy, jeśli nie chcesz mówić, albo moje pytania są zbyt natrętne to rozumiem i przepraszam - dziewczyna pośpiesznie dodała czerwieniąc się trochę na twarzy, bo zdała sobie sprawę, że może za głęboko brnie ze swymi pytaniami.

- Żeglowaliśmy razem na Królowej Hebanowego Wybrzeża. - odrzekł Anlaf - Pod dowództwem Bellit. Na morzu rodzą się - druid zamyślił się na chwilę - ciekawe więzi. Rozbiliśmy się na tamtej wyspie, ale teraz… chyba większość nie żyje. Możliwe, że ja i Mawashi jesteśmy ostatnimi członkami załogi.

- Możemy o tym pogadać w czasie drogi. O ile będziecie w miarę cicho i ktoś pójdzie przodem - Orryn pociągnął Elcadię delikatnie za krawędź rękawa i wskazał Mawashiego, który dziarsko ruszył przez dżunglę.

Elcadia spojrzała w dół na gnoma ciągnącego za jej rękaw. - Już dobrze proszę pana, już dobrze, już idziemy - uśmiechnęła się do mędrca, po czym znów zwróciła się do druida - współczuję ci utraty twych towarzyszy, wiem co czujesz, sama straciłam swoich. Jednak nie musimy skazywać Rashada i pani Minervy na ten sam los. - powiedziała i ruszyła w stronę za mnichem.

Niebezpieszeństwa Czerwonej Dżungli
Anlaf ruszył, a wy za nim, rzucając chmurne spojrzenia. Wkrótce Czerwona Dżungla zamknęła się wokół was. Druid niespokojnie potrząsnął głową. Nie czuł się pewnie w tak osobliwym otoczeniu, które mogło kryć wszystko. Nie mógł polegać na ruchu słońca przy wytyczaniu kierunku podróży. Całe niebo było posępnie rozpalone, niczym ognisty bezmiar, za dnia błyszczący jak złoto, a nocą rzucający krwawą poświatę na obsydianowo-bazaltowe pustkowia.

Nie minęła godzina, a uświadomiliście sobie, że powietrze przesycone jest osobliwym jakimś, egzotycznym aromatem. Za późno. Z kępy purpurowych, przedziwnie ulistnionych łodyg ku Amirze i Orrynowi kłoniły się olbrzymie czerwone kwiaty. Rozwijały płatki i szeleściły, choć nie było wiatru. Zdawały się do nich kiwać, zapraszać, gnać w ich stronę sprężyste szyje. Ich zapach niósł śmierć. Już czuliście, że omracza was letarg, ale zdążyliście ściąć wężowe łodygi zdradzieckich roślin… Natychmiast oddaliliście się od trujących kwiatów. Co robicie?


Cholera, jakby jakiś wieszcz powiedział mi miesiąc temu, że będę się przedzierał przez czerwoną dżunglę w samym środku ognistego świata i walczył z małpami ziejącymi ogniem to chyba bym położył się ze śmiechu. - Zaczął Anlaf próbując rozładować napiętą atmosferę. - Jeszcze te kwiaty... przynajmniej nie mają na podorędziu tuzina żywych trupów. Chyba musimy tu trochę odpocząć. -Dodał po chwili. - Powinniśmy nabrać sił przed dalszą podróżą, niezależnie gdzie zdecydujemy się udać.

- Tak, musimy odpocząć, padam z nóg - kapłanka przytaknęła druidowi po czym obejrzała się na Amirę i Oryna, którzy po “spotkaniu” z kwiatami nie wyglądali zbyt dobrze - Amiro, panie Orrynie, mam nadzieję, że wszystko w porządku? Jak się czujecie? - zapytała przyglądając się troskliwym spojrzeniem twarzom rannych towarzyszy.

-Bywało lepiej - czarodziej zebrał nieco pyłków kwiatów do swoich fiolek, zamierzając w wolnym czasie spreparować coś w rodzaju odtrutki lub antidotum uodparniającego.

- Hm… tak, powinno to wystarczyć. Moje zaklęcie zapobiegło pozostawieniu przez nas śladów. Bez magii nas nie wytropią, możemy rozbić obóz - Mawashii zgodził się z Druidem - Jak wszyscy odzyskamy oddech, zastanowimy się co dalej.

Amira w milczeniu pokiwała głową.
 

Ostatnio edytowane przez BloodyMarry : 08-03-2017 o 00:30.
BloodyMarry jest offline  
Stary 08-03-2017, 00:44   #7
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację

Dziedzictwo Czerwonego Smoka

Obudziłeś się, jednak na wszelki wypadek nie dałeś tego po sobie poznać. Czułeś, że klęczałeś. Klęczałeś ze spętanymi rękoma i nogami. Na twoich ramionach zaciskały się niewielkie dłonie, pewnie dłonie behtu, przytrzymujące cię w tej pozycji. Smród siarki i dymu wypełnił twoje nozdrza. Przez zamknięte powieki widziałeś jasne światło, a na policzkach czułeś ciepło, żar niczym z kuźni, jakbyś wszedł do paszczy smoka. Miałeś włosy mokre od potu, jednak nie było nikogo, kto by je odgarnął z twojego czoła. Słyszałeś małpie gwarzenie, trzaskający ogień. Nie uważałeś się za przesadnie strachliwego, musiałeś jednak przyznać, że w sytuacji, w której się znalazłeś, nerwy zaczęły ci jakby puszczać. Czy to nie straszne być na łasce potworów w podziemiach pełnych trudnych do przewidzenia niebezpieczeństw, w krainie tak niegościnnej dla jakiegokolwiek śmiertelnika?

“Dość tego”, pomyślałeś. Otworzyłeś oczy i uniosłeś głowę z odwagą wojownika, jednak widok, jaki ujrzałeś, mógł zatrzymać serce niejednego bohatera. Nie było takiej pieśni ani opowieści, która mogłaby przygotować umysł na te doświadczenie. Wpatrywały się w ciebie ślepia lśniące żółcią. Źrenice płonęły niczym czerwone słońca. Omal się w nie zapatrzyłeś i nie zostałeś usidlony; bowiem człowiek nie powinien spoglądać w smocze źrenice. Umknąłeś wzrokiem przed lepkim spojrzeniem, w którym migotała złośliwa inteligencja. “Gdzie jest Minerva?”, zapytałeś się zaniepokojony.



Żółty dym wydobył się z sykiem z nozdrzy potwora, wędrując w dół podium i muskając twoje kolana: był to smoczy śmiech.

- Jest rzeczą bardzo zwyczajną, że koty bawią się myszami, zanim je zabiją - odezwał się potężny oschły głos, któremu zawtórował służalczy chichot behtu.

Szpic smoczego ogona, ostry jak miecz, ale pięciokrotnie od miecza dłuższy, wygiął się łukowato ku górze jak ogon skorpiona ponad pokrytym łuską niczym kolczugą grzbietem smoka. Zapanowała cisza.

- Rzeczą niezwyczajną zaś mysz z jedną, może dwoma kroplami krwi starożytnej Scratharessar - czerwonej smoczycy z fortecy Badabaskor - w morzu słabej mysiej krwi. Po co tu przybyłaś, moja mała myszko?


Rashad przełknął ślinę, wpatrując się w płomiennego smoka obolałymi od dymu oczami. Przypomniał sobie historie, które rozjaśniły mu kim były te istoty, historie o hordzie piekielnych małp, żywiących się ludzkim mięsem, które służyły władcy demonów w jego wojnie z Viridistanem. Podobno cesarz uwięził Mechuitiego w wulkanie na Planie Żywiołu Ognia. Desperacko zastanawiał się jak może wykorzystać tę wiedzę by się ocalić. Myśl o torturach i skończeniu w żołądkach Behtu napełniała go lękiem, czy on, nadzieja rodu Al-Maalthirów, miał naprawdę tak żałośnie skończyć?

Skłonił głowę przed smokiem w geście szacunku i przemówił również w tym tonie, starając się jednak nie okazywać nadmiernego strachu.

- O potężny, zaszczyt to wielki dla mnie, że dostrzegłeś smocze dziedzictwo płynące w moich żyłach, mądrość twa zaiste dorównuje twojemu płomiennemu, straszliwemu majestatowi, który oślepia moje oczy. Jestem Rashad Al-Maalthir, wraz z moją kuzynką Amirą, zaklinaczką, w której smocze dziedzictwo ujawniło się bardziej niż we mnie, udaliśmy się na wyprawę na wyspę gdzie znajdują się ruiny starożytnego Tlan, położoną na Planie Wody, poszukując sekretów starożytnych by wspomóc naszą sprawę, którą jest obalenie władzy przeklętego tyrana Zielonego Cesarza Viridistanu, który wygubił prawie cały mój ród, lecz jego czas się kończy, a wraz z nim zginie jego plugawa rasa. W ruinach starożytnych napotkaliśmy zdradzieckiego sfinksa, Ontussę, która przeniosła nas do tego Planu. Podążaliśmy w stronę Mosiężnego Miasta i zdecydowaliśmy się odpocząć nieco w tej dżungli gdy zaatakowali nas twoi słudzy, z którymi nie szukaliśmy zwady...

Kiedy mówiłeś, smok zdawał się go w ogóle cię słuchać. Wylegiwał się w pierwotnym ogniu płonącym na szczycie podium. Czyścił i piłował pazury mieczem. Bogato zdobionym obosiecznym mieczem wykutym przez azerskich mieczników kto wie ile wieków temu... Był młody, niewiele większy od jaszczurek, których dosiadały behtu, ale arogancki jak starożytny jaszczur. Twoja służalczość go widocznie bawiła, sprawiała mu przyjemność.

- Ciekawa historia, szkoda byłoby, gdyby nagle się skończyła... Darowanie twojego życia jednak byłoby przysługą, a bardzo rzadko się zdarza, aby smoki chciały wyświadczać ludziom przysługi. Co takiego możesz mi zaofiarować, czego nie potrafiłbym odebrać ci, kiedy tylko zechcę? Może potrafisz uwolnić Mechuitiego? - parsknął sarkastycznie.


Rashad zastanawiał się czy zaoferować smokowi fragment Siedmioczęsciowego Berła, byłaby to zdrada Elcadii, lecz z drugiej strony jeżeli mógłby w ten sposób ocalić życie… zachowa to jako ostatni as w rękawie, zdecydował…

- Zaiste, o potężny, byłaby to szkoda, chociaż jeżeli miałbym zginąć, to wybrałbym właśnie śmierć zadaną przez taką majestatyczną, płomienną istotę - Rashad pomyślał ponuro, że rzeczywiście wolałby szybką śmierć zadaną przez smoka niż tortury i pożarcie przez Behtu:

- Brakuje mi talentu, by należycie oddać ci hołd, bardka którą pojmali ze mną twoi słudzy, na pewno mogłaby ułożyć piękną pieśń, która należycie oddałaby twą chwałę. Jeśli chodzi o uwolnienie wielkiego władcy demonów Mechuitiego, skłamałbym mówiąc, że znam pewny sposób, ale mógłbym podjąć próbę wspomożenia ciebie, panie, w tej sprawie, zacząłbym od zbadania z bliska miejsca jego uwięzienia. Może przyjmiesz mnie wielki panie na swą służbę… i tak nie potrafię opuścić tego miejsca i Planu, a mamy przecież wspólnego wroga w Zielonym Cesarzu, mogę być bardziej użyteczny niż większość z tych którzy ci służą…

Herazibrax pstryknął pazurem. Azerski miecz, którego smok używał jako luksusowego pilniczka, upadł pod twoje kolana. Potwór skinął monstrualnym łbem. Rozwiązano cię, postawiono na nogi, wręczono oręż. Nigdy wcześniej nie widziałeś równie doskonałej broni. Kiedy dotknąłeś rękojeści, poczułeś mrowienie spowodowane przez magię zaklętą w mieczu.

Nie przewidziałeś jednak odwiecznej, smoczej złośliwości. Behtu wprowadzili do sali związaną i zakneblowaną Minervę. Rzucili ją na kolana prosto przed ciebie.

- Udowodnij mi więc swoją lojalność, Rashadzie - zgrzytliwy odgłos wydobył się z gardzieli smoka, jak odległy łoskot kamiennej lawiny spadającej pośród gór. Ogień tańczył po jego rozszczepionym na troje języku. Gdy wymawiał twoje imię, było to, jakby trzymał cię na niewidzialnej, cienkiej smyczy, zaciskającej się na twojej gardzieli.

Musiałeś wybrać.


Rashad czuł jak napięcie i adrenalina pulsuje w jego żyłach niczym smocza krew. Wibracje które czuł od miecza wzbudzały w nim pożądanie, w końcu znalazł upragniony magiczny oręż… chwycił miecz do ręki, drugą ręką podnosząc głowę Minervy. Ze smutkiem spojrzał jej w oczy (żal mu było zabijać kochankę, lecz czyż była ona warta by za nią umierać, i jeszcze gdy taki wspaniały oręż otrzymał by złożyć ofiarę niczym bohater tragicznej sztuki podążając ku swojemu przeznaczeniu?) po czym niemal pieszczotliwie przeciął mieczem żyły u nadgarstka Minerva z której zaczęła cieknąć strużka krwi..w ciągu kilku minut bardka miała wykrwawić się na śmierć jeśli nie udzielona jej zostanie pomoc, co dawało trochę czasu by spróbować przekonać smoka do darowania jej życia. Następnie jedną ręką przystawił ostrze rapiera do gardła Minervy drugą zdjął jej knebel, chwycił za włosy i obrócił twarzą do smoka:

- O Płomienny mój Panie, składam ci tę oto kobietę z którą dzieliłem łoże w ofierze, właśnie ulatuje z niej życie ku twej chwale, rzeknij tylko słowo, a utnę jej głowę i złożę ją u twych stóp…. lecz jest to utalentowana trubadurka, może w swej mądrości rozważyłbyś uczynić z niej swoją niewolnicę, oczywiście jeżeli uznasz to za właściwe?

Herazibrax kiwnął łbem - pokrytą szaroczarnymi łuskami kulą ognia. Behtu, jakby wyczekując tego znaku, doskoczyły do krwawiącej Minervy. Podziemia zatrzęsły się od rozbestwionych okrzyków. Wojownicy, jeden po drugim, zbliżali się do jej ciała jak do upolowanej ofiary, zadając razy włóczniami. Wargi i piersi pokryły się pianą. Wielkie kły wpiły się w zwłoki, szarpiąc wielkie kawały mięsa.

Trudno było ustrzec się spojrzenia w głąb czerwonych, bacznych oczu Herazibraxa. Powiedział oschle:

- Częstuj się Rashadzie. Taka uczta prędko się nie powtórzy.

Najsilniejsze behtu zdobywały najlepsze kąski, słabsze gromadziły się naokół, jak warcząca sfora, oczekująca sposobności, by coś skorzystać i pochwycić, zanim wszystko zostanie rozdarte. Stałeś chwilę oszołomiony, próbując zetrzeć krew Minervy z miecza. Nie schodziła. Już nigdy miała nie zejść.


Rashad nie mógł oderwać przepełnionego zgrozą spojrzenia od przed chwilą pięknego ciała pełnej życia bardki, które teraz zmieniło się w ochłapy rozrywanego na strzępy mięsa. Z całej siły, aż do bólu zaciskał dłoń na wspaniałym mieczu. Miał wrażenie, że aura tej magicznej broni daje mu siłę, żeby wytrzymać to wszystko. Musiał jak najszybciej związać się z mieczem, wtedy nikt mu go nie zabierze...tak, a Minervę przecież próbował ratować, więcej nie mógł zrobić, w końcu znał ją tylko od kilku dni, jej życie było ofiarą konieczną by on mógł przeżyć i podążać ścieżką potęgi...kiedy zostanie władcą upewni się, że imię Minervy będzie wspomniane w pieśniach które o nim powstaną….

Skłonił się smokowi - dzięki ci potężny Herazibraxie za okazaną łaskę, wybacz mi ale po trudach podróży przez Plan Ognia i spotkaniu z twoimi sługami muszę trochę odpocząć żeby zregenerować siły zarówno fizyczne jak i magiczne…na pewno w pełni sił będę w stanie lepiej ci służyć...muszę też przyzwyczaić się do zwyczajów odżywiania się jakie panują w tym miejscu, jestem raczej przyzwyczajony do jedzenia mięsa ugotowanego niż surowego.

- Nie ma czasu na odpoczynek. Jako nowy członek naszej rodziny wybierzesz się z diablicą Sadonakai i demonem Tressakiem do naszego pana, aby oddać mu hołd.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 08-03-2017 o 01:23.
Lord Melkor jest teraz online  
Stary 10-03-2017, 08:16   #8
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Na twarzy pojmanego małpoluda malowała się zupełna obojętność. Trudno było określić jego wiek. Gdyby był mandrylem, zdaniem Anlafa byłby pewnie jednym z młodszych osobników. Jednak hart ducha i ułamany prawy kieł z kłów tak charakterystycznych dla behtu świadczył o jakiejś ciężkiej przygodzie. Dopiero na widok waszych groźnych sylwetek, gromadzących się w celu przesłuchania, zapowiadającego się na doznanie boleśniejsze od dziesiątek piekących smagnięć batem, z jego ust wydobył się słaby, nieartykułowany jęk, choć jeszcze daleki był od skomlenia ze strachu. Czy dla Mechuitiego, swego demonicznego władcy i stwórcy będzie gotowy znieść wszystkie tortury, krzywdy i brutalności, jakie przyjdą do waszych mściwych głów?

Więzień stał wycieńczony sztywno przywiązany do drzewa na wysokości kostek, kolan, tułowia, ramion oraz szyi. Dodatkowo jego ręce były wykręcone do tyłu i ciasno związane w nadgarstkach a w ustach tkwił knebel. Amira przełknęła ślinę zastanawiając się jak bardzo szmata w ustach musi potęgować poczucie suchości. Na myśl o tym pociągnęła sugestywnie łyk z bukłaka rozlewając kilka kropel wody. “Nawet dla stwora z planu ognia brak płynu przez tyle godzin musi być uciążliwy” - pomyślała odstawiając bukłak tak blisko małpola, że zakrawało to już na torturę.

- Rozumiesz co do ciebie mówię? - zapytała Amira - Jeśli tak, skiń głową.

Behtu nie reagował. I najwidoczniej w tym braku reakcji był zupełnie szczery. Chyba pozostało wam tylko załamać ręce - pojmaliście mniej obyty w świecie okaz niż ten, który padł ofiarą magicznego uroku Anlafa dzień temu...

Widząc brak reakcji pojmanego Amira przywołała smocze łuski a następnie powtórzyła to samo pytanie w języku smoczym, zakładając że jako podwładny smoka może znać ten język przynajmniej w jakiejś podstawowej formie. Bez efektu.

- Pytaj go. Postaram się tłumaczyć mu to na migi, lub spróbuję w innych językach. - Orryn zaoferował pomoc szlachciance - nie mam pewności, czy mnie zrozumie, ale spróbować można - czarodziej stanął koło Behtu tak, aby ten go widział ale aby w razie jego ewentualnego uwolnienia mógł szybko znaleźć się poza zasięgiem jego zionięcia po czym zaczął tłumaczyć i interpretować konwersację pomiędzy kobietą a dziwnym stworem.

- Chcesz wody? - zapytała Amira - dam ci się napić jeśli obiecasz, że nie będziesz krzyczeć…. Jestem Amira krewna Herazibraxa gdyż ród mój czerpie swój początek od smoków nie jesteśmy twymi wrogami a wręcz przeciwnie mamy wspólnego wroga - Zielonego cesarza i dlatego nie chcemy twej krzywdy. Odpowiedz na moje pytania a włos nie spadnie z twej głowy i bezpiecznie wrócisz do domu do kuźni - mówiła powoli spokojnym głosem wierząc głęboko, że małpol wpadnie w zastawioną zasadzkę wszak to kłamstwo brzmiało wiarygodnie nawet dla jej własnych uszu….


Elcadia przysiadła opierając się o jedno z sąsiednich drzew i przyglądała się przesłuchaniu z daleka. Nie miała ochoty w tym uczestniczyć, wiedziała, że Bethu zginie nie ważne czy cokolwiek powie czy nie. Nie przejmowała się jednak tym, tak jak wtedy gdy Mawashii rozpruł gardło tamtego poprzedniego. Zaczęło do niej docierać, że ten świat to nie sala w Celestii, w której szkoliła się pod pieczą Anahela i że tutaj prawie każda walka wiąże się ze śmiercią. Patrząc na przesłuchujących małpiaka towarzyszy, wspominała grupę z którą została zesłana na Wyspę Grozy którzy poświęcili swe życia by ona mogła uciec z fragmentem Berła, potem ogromnego Skandyckiego wojownika który zginął w gorącej lawie i zastanawiała się ile razy jeszcze będzie musiała oglądać śmierć zanim uda jej się skompletować Berło, a co gorsza ile sama będzie musiała ją zadać.

Potwór nie chciał pić. A nawet jeśli, nie rozumiał Amiry, był zbyt dumny lub zbyt nieufny. Pokiwał twierdząco głową, gdy Orryn zapytał się, czy rozumie jego pytania. Kolejnymi ruchami głowy oznajmił, że wie, gdzie znajduje się jego legowisko, że leży ono blisko, gdzieś na zachód. W odpowiedzi na pytanie o odległość w milach zastygł jak posąg. Mógł nie rozumieć pojęcia mili.

Orryn spróbował z określeniami używanymi w podróży takimi jak staja. Większość koczowników używało nieco innych określeń czasu i dystansu, które opisywano za pomocą popasów czy odpoczynków. Na migi wyjaśnił stworowi o co mu chodzi i znów zaczął liczyć od jednego, do dziesięciu, ufając, że stwór zrozumie o co chodzi.

Zakłopotany małpolud słuchał i słuchał objaśnień Orryna bez okazywania najmniejszej chęci zrozumienia. Kiedy gnom pokazał jeden palec, Behtu kiwnął głową na tak najszybciej jak się dało.

-W sumie dowiedziałem się już wszystkiego co mnie interesowało. Coś jeszcze? - Orryn przeszedł za plecy związanego stwora, spojrzał po towarzyszących mu osobach pytająco. Najdłużej zatrzymał wzrok na Mawashim któremu wzrokiem wskazał unieruchomionego Behtu.

Mawashii miał jeszcze jedno pytanie:

- Zapytaj jeszcze, jak wielki jest ich gadzi pan. Tak jak to drzewo? Większy? Mniejszy? - wskazał na wynaturzoną roślinę, jakich wiele było w czerwonej dżungli.

Jeniec kiwnął głową na słowo drzewo. Herazibrax musiał być młodym smokiem.

Anlaf siedział ze skrzyżowanymi nogami przysłuchując się próbom wyciągnięcia informacji z jeńca. Piekielne gorąco sprawiło, że zatęsknił nawet za prostymi chatami Tanaroa, pośród których obozował zaledwie kilkanaście dni temu. Pytanie o smoka wzbudziło w nim jednak dawny gniew wyrastający jeszcze z dzieciństwa. Z jednej strony pragnął ubić bestię z drugiej zaś marzył by wrócić do gaju, albo chociaż na Wyspę Grozy i być może odnaleźć tajemniczy głos lub resztę załogi. Odkąd Anlaf przebywał na Planie Żywiołu Ognia, Głos w Snach milczał, a sny druida wypełniało obrzydliwe syczenie węży.
Orryn upewnił się, że jeniec jest dobrze związany i pilnowany przez mnicha, usiadł w pobliżu kapłanki i druida, po czym zaciągnął się kilka razy ze swojej fajki, intensywnie myśląc. Smok, nawet niewielki był ogromnym problemem. W dodatku nie byli tu u siebie, a okolicę patrolowało dwa tuziny smoczych sługusów.



 

Ostatnio edytowane przez BloodyMarry : 10-03-2017 o 08:20.
BloodyMarry jest offline  
Stary 11-03-2017, 14:30   #9
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację

Granice możliwości

- Zamierzacie tam iść? - Zapytał Anlaf. - Chętnie skopałbym tyłek temu plugawemu gadowi, ale pamiętajcie jak wiele ryzykujemy. Sytuacja i tak nie jest najlepsza. Mamy niewielkie zapasy, a do miasta długa droga. Jesteście gotowi poświęcić życie dla dwójki, która może być już martwa?

- Rozumiem, że gdybyś był na ich miejscu chciałbyś abyśmy zostawili cię w niewoli, ale Al-Maalthirowie nie pozostawiają swych towarzyszy gdy jest jeszcze dla nich szansa ani nie poświęcają lekkomyślnie własnego życia. Spróbujmy więc chociaż zobaczyć czy mamy jakieś szanse zanim odwrócimy się do nich plecami - powiedziała Amira patrząc druidowi prosto w oczy.

Anlaf uśmiechnął się w odpowiedzi. - Nie, to ja rozumiem, że gdybym był na miejscu Rashada bylibyście pierwszymi, którzy obstawali by za tym, żeby nas zostawić.

- Druidzie, wątpisz w moją lojalność czy zdrowy rozsądek? - powiedziała Amira z miną urażonej niewinności - Czyż nie dowiodłam jednego i drugiego walcząc u waszego boku? - prychnęła gniewnie, a z jej lewego nozdrza wydobył się delikatny obłok pary. Miała nadzieję, że szczere, wypływające wprost z jej serca słowa zbiją z pantałyku prostego druida.

- Amiro - kapłanka spojrzała na twarz kobiety z bólem w oczach. - Ubolewam całym sercem nad losem twego kuzyna i pani Minervy, jednak po tym jak sobie przemyślałam całą sytuację to z bólem muszę odmówić… Nie mogę ryzykować utratą Berła. Ta decyzja będzie mi ciążyć na duszy do końca życia, ale nie mogę pomóc ci w ratowaniu kuzyna. Nawet nie mamy pojęcia czy jest kogo ratować… - oczy kapłanki zaszkliły się, nie chciała porzucać pojmanych towarzyszy, jednak odnalezienie Berła było priorytetem.

- Jestem najdalsza od ryzykowania, uderzania na oślep, też chcę żyć i odejść wolna, miałam jednak nadzieję, że chociaż spróbujemy się podkraść pod osłoną... nocy... do wioski i zobaczyć jak sytuacja wygląda, przekonać się czy możemy odejść z czystym sumieniem. Rozumiem wasze stanowisko też się lękam i również nie zależy mi w tej chwili na smoczym skarbie, rozumiem też, że od dzisiaj każdy liczy tylko na siebie, a kto zostanie w tyle ten sam jest sobie winny i umiera. - Amira zawiesiła głos. - Nie ma jak lojalność - dodała - zatem równie dobrze każde z nas może iść sam własną drogą skoro nie obchodzi nas los naszych towarzyszy.

- Zapominasz, że nie ruszymy na jakieś bezmyślne bestie. Smoki są inteligentne i sadystyczne, a behtu na pewno spodziewają się, że spróbujemy odbić towarzyszy. To nie będzie wycieczka krajoznawcza. Pozwolą nam podkraść się bliżej, a potem otoczą nas z każdej strony - Odparł Anlaf.

- Tylko, że jeśli dla ciebie samobójczy atak osłabionych i rannych na skorpioliszka rozjuszonego był rozsądną opcją to tym bardziej nie powinieneś krytykować logicznej opcji jaką jest obserwacja i albo atak z zaskoczenia i ocalenie towarzyszy albo gdyby okazało się to być niemożliwym lub nieracjonalnym ucieczka. Zwłaszcza, że tu mamy dość cywilizowane warunki - dostęp do wody i jedzenia oraz znanego wroga a jeśli pójdziemy gdzieś dalej osłabieni nie wiadomo co nas czeka.

- A to dobre! Uciekłaś przed skorpioliszkiem, a chcesz, abyśmy mierzyli się ze smokiem? Nie słuchałaś mnie. Nie będzie możliwości ucieczki. Spodziewają się nas. Złapią nas w pułapkę i rzucą na pożarcie temu smokowi. To ich teren, znają tu pewnie wszystkie kąty i są dość liczebni, żeby patrolować je z dużą skutecznością.

- Tyle tylko, że wtedy byliśmy słabi, a teraz będziemy gotowi? Nie proszę o wiele, ale przemyślmy to jeszcze raz i zagłosujmy, każdy zgodnie ze swym sumieniem i w oparciu o wyznawane przez siebie wartości niech zdecyduje czy warto iść do Mosiężnego Miasta z pustymi rękoma i zostać niewolnikami czy też podjąć próbę zdobycia bogactwa dokonując przy okazji jednego małego dobrego uczynku, który zmieni świat dla dwojga z naszych kompanów.

- Pytanie czy zanim będziemy gotowi, oni będą jeszcze żywi… - wtrąciła aasimarka.

- Miejmy nadzieję, że będą Minerva to bystra kobieta, a mój krewniak wbrew pozorom jest twardy wierzę, że kilka dni przetrwają jeśli nie odejdziemy z czystym sumieniem, inna sprawa, że kto nie ryzykuje ten nie pije szampana.

- Wybacz mi Amiro - głos kapłanki drżał - ale czasami ryzyko jest za wysokie. Wielu moich towarzyszy zginęło podczas poszukiwania Berła, w tym mój ojciec. Nie mogę teraz zaprzepaścić ich poświęcenia… Naprawdę mi przykro… - Elcadia odwróciła wzrok, nie mogła spojrzeć towarzyszce w oczy.

Behtu wiercił się niespokojnie, jakby wasza niepewność dodawała mu sił i odwagi. Nie byliście pewni, czy lina wytrzyma napór potwora, mimo niewielkich rozmiarów silniejszego niż niejeden mąż. Wiedza, że stoi w obliczu śmierci, z kneblem w pysku, nie powstrzymała kpiącego uśmiechu.

- Jeżeli nie pomagamy towarzyszom to on nie jest nam już potrzebny Anlafie, Elcadio - wymownym gestem wskazała na stwora - rozumiem, że w obliczu pozostawienia towarzyszy na pewną śmierć zabicie tej bezbronnej związanej małpy nie będzie stanowić dla was żadnego problemu, oddaje go więc w wasze ręce a sama będę medytować nad czekającym nas losem póki co tchórzy a z czasem pewnie niewolników.

Słowa Amiry kłuły sumienie kapłanki niczym noże, jednak nie mogła pomóc czarodziejce. - Trzeba odróżniać odwagę od głupoty, a tchórzostwo od rozsądku moja droga - powiedziała przyciszonym głosem - ratowanie twojego kuzyna to misja samobójcza… - zwróciła wzrok w stronę związanego Bethu - wiem, że nawet gdybyśmy podążyli Rashadowi i Pani Minevrze na ratunek, to i tak nie moglibyśmy go wypuścić - dziewczyna na chwilę zamilkła, a jej dłonie zaczęły trząść się z nerwów. Po chwili wydusiła cicho, drżącym głosem - Anlafie… Masz jakiś sztylet...?

Amira patrzyła twarzą wyrażającą jedynie smutek i bezsilność jak Elcadia i Anlaf zabierają się do czynu który już zawsze pozwoli jej grać na ich poczuciu winy. W jej duchu walczył płomień radości właśnie zyskiwała narzędzie kontroli nad towarzyszami jednakże ceną było poświęcenie jej krwi i ta cena wydawała jej się zbyt wysoka do zapłacenia. Poprzysięgła więc w duchu, że jeżeli jej krewny zginie w stosownym czasie wyrówna rachunki z tą dwójką.

- W zasadzie… gdybyś miała jakiś sensowny plan który brzmiałby lepiej niż brnięcie w nieznaną dżunglę… - Orryn obserwował egzekucję z niesmakiem, ale nie był skłonny przerywać koniecznego, choć okrutnego wyroku jaki wydano na Behtu. Rozumiał, że stwór nie odpłaciłby im wcale lepiej, a informacje które przekazał mogły być nieprawdziwe. Czekał, aż Amira powie coś sensownego niż wygrzebywanie starych niesnasek, które pogarszały jedynie i pogłębiały podziały wśród planarnych rozbitków. Miał ochotę poprzeć dobrze zaplanowaną ekspedycję. Kłótnie i niesnaski go nie interesowały.

- Potrzebujesz Anlafa i Mawashiego. Potrzebujemy wody zapewnianej przez Elcadię. Nasza magia to tylko dodatek Amiro. Gdyby był z nami jakiś wojownik… najlepiej krasnoludzki tarczownik obeznany z walką w podziemiach i jaskiniach, wiedzący jak walczy się z wielkimi gadami, nie miałbym skrupułów - czarodziej spokojnie pykał z fajki.

Mnich westchnął lekko, zamknął oczy nabrał powietrza w płuca i powoli je wypuszczał, jak przy medytacji. Przeszedł między wahającymi się towarzyszami i jednym ruchem z szybkością mrugnięcia dobył miecza. W następnej sekundzie już trzymał go wysoko nad głową, a strużka krwi zaczęła sączyć się z szyi behtu i wnikać w małpią sierść. Dopiero gdy Mawashii odwrócił się na pięcie, głowa jeńca powoli zsunęła się i upadła na trawę. Mnich otarł miecz i prawie pieszczotliwie schował go z powrotem.

- Doskonale cię rozumiem Elcadio. Dla mnie też liczy się przede wszystkim, by mój klan przetrwał. Byłem zmuszony zrobić przez to wiele rzeczy w swoim życiu i uwierz mi, że to co właśnie widziałaś, nie było wcale najgorszą z nich - wskazał na swoją broń. - Tym samym mieczem, który wcześniej należał do mojego brata, byłem zmuszony go zgładzić - mnich mówił bez zawahania czy choćby cienia żalu, zupełnie jakby to nie jego dotyczyło. Zwrócił się już bardziej ogólnie: - Zgodzę się pójść w kierunku, który wskazał nam jeniec, ale mam zamiar obserwować leże smoka z daleka.

Elcadia spojrzała na Mawashiego smutnym spojrzeniem, jednak dało się w nim dostrzec pewnego rodzaju ulgę. Aasimarka położyła dłoń na ramieniu mnicha i szepnęła: - Dziękuję… - cieszyła się, że mnich wziął życie małpy na swoje sumienie, jednocześnie było jej go żal gdy usłyszała, o tym jak zmuszony był zabić swego rodzonego brata.

- Mam propozycję, spróbujmy z daleka zobaczyć jak wygląda obóz behtu, ilu ich jest, jak jest ufortyfikowany a potem zdecydujemy co robić. Jeśli misja będzie zbyt ryzykowna odejdziemy, jeśli będzie szansa aby bez strat własnych odbić naszych i przy okazji jeszcze się na tym wzbogacić spróbujemy. Jak myślicie jak najłatwiej przeprowadzić rozpoznanie? Może gdyby tak użyć niewidzialności na jednym z nas, albo na chowańcu Orryna...? Mawashi myślę, że masz największe spośród nas doświadczenie w podchodzeniu przeciwnika, powiedz więc mi proszę jak twoim zdaniem najlepiej przeprowadzić rozpoznanie, Anlafie znasz się na naturze możesz nam podpowiedzieć jak najłatwiej się zamaskować i uchronić przed niepożądanym zainteresowaniem?

- Znam zaklęcia, dzięki którym mógłbym zrobić zwiad całego obozu nie wchodząc do niego. Jednak słucham cię dziewczyno, i nie mogę uwierzyć własnym uszom… jak możesz zagwarantować brak strat? I o co chodzi z tym zyskiem, który będzie dokładnie zerowy, jeśli skupimy się jedynie na zwiadzie? Aby cokolwiek zyskać, należałoby wejść do leża smoka i owych behtu i ich po prostu pokonać. Dysponujesz jakimiś mocami, które pozwoliłyby na pokonanie behtu i ich gadziego pana? Jeśli nie, ryzykujemy więcej, niż możemy zyskać. Jeśli jednak damy radę podejść do obozu w miarę bezpiecznie... możemy ewentualnie zadecydować na miejscu - Orryn zerknął przez chwilę w szklane oko, które przez chwilę trzymał w ręku. Przyszłość była mglista, i nie wiadomo było jak potoczą się ich dalsze losy.

- Nic nie gwarantuję, twierdzę jedynie, że jeśli będziemy mieli niezbędne informacje o siedzibie behtu, jej zawartości, prawdziwej liczebności sił nieprzyjaciela będziemy mogli podjąć racjonalną decyzję czy odchodzimy czy robimy coś innego. Warto spróbować zwłaszcza, że, jak sam wspomniałeś możesz dokonać zwiadu w obozie bez ruszania się z miejsca a więc bez narażania kogokolwiek na niebezpieczeństwo.

- Jeśli przekonasz Anlafa i Mawashiego i Elcadię do swojego planu, wesprę cię moją dalekowidzącą mocą… za twoje potencjalne zyski z tej eskapady. Ty odzyskasz rodzinę, o ile jeszcze żyje, ja wezmę twój udział w zyskach. To chyba uczciwa propozycja za ryzyko - Orryn uśmiechnął się, jednocześnie pokazując Amirze stary, odwieczny gest palcami, oznaczający pieniądze.

- Pod warunkiem, że gdy wrócimy do cywilizowanego świata będę miała możliwość pierwokupu tego co przypadnie jako tobie jako mój udział - to mówiąc splunęła w dłoń i wyciągnęła ją do gnoma.

- Oplułaś się - ironicznie się uśmiechnął - nie interesuje mnie tron Viridistanu, tylko to, co znajdziemy w legowisku behtu i smoka i czym ewentualnie będziemy musieli się po równo podzielić. Jeśli nie znajdziemy nic… to moje ryzyko. Jeśli znajdziemy coś wartościowego i to podzielimy, chcę twoją działke.

- Rozumiem, nie rozumiem zaś czemu nie mogłabym zastrzec sobie uprawnienia do pierwokupu jeżeli będziesz sprzedawał a ja będę miała środki - wzruszyła ramionami dyskretnie wycierając dłoń o szatę - to nielogiczne.

Orryn wzruszył ramionami: - Będziesz miała takie prawo, o ile będę zainteresowany sprzedażą. Chyba mamy układ - czarodziej zajął się swoją robotą.

Elcadia przysłuchiwała się rozmowie Amiry z gnomem z pewną odrazą. Miała wrażenie, że Amira, która przed chwilą walczyła o ratowanie swego kuzyna niczym lwica, tak naprawdę chciała głównie dobrać do skarbów smoka, a krewniaka ratować “przy okazji”. - Jeżeli wszyscy wyrażą zgodę na tą wyprawę i będą chętni iść to pójdę... Oczywiście jeśli moc szanownego pana Orryna pokaże nam, że mamy po co tam iść i nie będziemy się zbytnio narażać. Bo rozumiem, że priorytetem jest ratowanie twego kuzyna i pani Minervy, prawda Amiro?

- Dokładnie - odpowiedziała Amira, już plując sobie w brodę, że przez kuzyna przejdzie jej koło nosa część smoczego skarbu.

 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 11-03-2017 o 14:35.
Wisienki jest offline  
Stary 11-03-2017, 17:41   #10
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Próba krwi


Wielkie wrota prowadzące do wykutej w klifie twierdzy zatrzasnęły się za wami - za tobą, Sadonakai i Tressakiem - gdy opuszczaliście Wieczną Kuźnię. Ciężkie buty diablicy chrzęściły po rozdrobnionym obsydianie, warstwą zalegającym na sypiącym się moście wzniesionym z tego samego kamienia, łączącym dwa brzegi przepaści nad rzeką lawy, leniwie płynącą dziesiątki stóp pod wami. Tutejsi wartownicy - skrzydlate małpy zwane Ibu - wystrzeliły w powietrze i zasalutowały na widok goryliego tanar’ri, wielkiego jak ogr. Ten odpowiedział uderzając się w szeroką pierś donośnie niczym w bęben.


Czarne jak smoła usta alabastrowego diabelstwa rozwarły się. Spojrzała na ciebie z wyraźną niechęcią i wyjaśniła kąśliwie:

- Herazibrax mógł w tobie coś dojrzeć mimo słabości rasy, z której się wywodzisz, ale dopiero pokłon przed Mechuitim i próba krwi dowiedzie, czy twoja służba będzie warta więcej niż choćby jeden kawałek obsydianu, po którym stąpasz. Zrozumiano? Pytania?


Rashad, którego ostatnie wydarzenia wprawiły w ponurą zadumę, rozglądał się czujnie dookoła, wiedział, że nie może pozwolić sobie na słabość ani brak uwagi. Przybrał pozę szlacheckiej nonszalancji, wzruszając ramionami, po czym uśmiechnął się do diablicy, skinąwszy jej głową pełnym gracji ruchem:

- Może moje pochodzenie nie jest tak godne jak twoje, Pani, jednak Herazibrax w swojej mądrości je zauważył, mój ród jest starożytny i jest cierniem w oku samego Zielonego Cesarza. Niewiele jest w stanie ukryć się przed smoczymi oczami, mam nadzieję, że dowiodę, że jestem godzien zaufania jakim obdarzył mnie Herazibrax. Na czym polega Próba Krwi która mnie czeka?

- Twoja duma znaczy dla mnie tyle, co źdźbło słomy na wietrze - odrzekłą ze straszliwą pewnością siebie. - Nie będziesz jednym z nas dopóki, dopóty krew Mechuitiego nie płynie w twoich żyłach - wyszczerzyła zęby jak upiór. Wspomniałeś, co ichor czynił z pijącymi go behtu. Czy będą wlewać w ciebie tą plugawą truciznę, aż staniesz się miekki i podatny na każde życzenie, aż każdy rozkaz tej kultystki nie stanie się dla ciebie wolą bogów?

Rashad starał się nie poddawać ponurym myślom, choć nie było to łatwe….zastanawiał się czy Amira będzie go szukać, zakładał, że tak, ale czy pozostali będą chcieć, a nawet jeśli, to czy mają szanse ze smokiem wspieranym przez demony?

- Oczywiście, wiem, że krew Mechuitiego jest potężna, widziałem jaką siłę dała Behtu, rozumiem, że wszystkie dzieci Mechuitiego korzystają z jej mocy?

- Tak - szyderczo kiwnęła głową - jednak jej działaniem nie da się kierować.

- Jednak na pewno ktoś posiadający taką mistyczną wiedzę ja ty, pani, może w dużo bardziej oświecony sposób korzystać z tego wspaniałego daru...

Rashad pragnął mocy, ale nie za cenę stania się bezwolnym niewolnikiem…


- Służ dobrze, a z psa zżerającego resztki pod murem świątyni może staniesz się wasalem naszego pana - wtrącił się Tressak oschłym głosem.

Rashad westchnął i lekko pokiwał głową na słowa Tressaka, zastanawiając się jak potężnym byłby przeciwnikiem. Oceniając muskuły demona, musiał on dysponować nadludzką tężyzną, Rashad nie oceniał wysoko swoich szans w pojedynku z nim.Nie miał już ochoty płaszczyć się przed jakąś demoniczną dziwką, smok to inna sprawa, były to w końcu wspaniałe istoty…

- Słusznie mówisz Tressaku. Skoro próba o wszystkim rozstrzygnie to ruszajmy.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: psionik, Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: wolny czas
Lord Cluttermonkey jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172