Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-10-2017, 20:15   #21
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Na placu przed katedrą

- Za dzwon? - odpowiedział chłopak czarnowłosej, wzruszając ramionami. Jego oczy przeniosły się z jej sylwetki i zgrabnych nóg na zbliżającego się szeryfa. Aż mu zabłysły z ciekawości. - Jak się ludzie zbiorą. Nowi tutaj i już ze strażą zadarli? - spytał ciekawie.
Tymczasem Kilyne swoje spojrzenie kierowała na tłum. Tego dnia wielu ludzi ubranych było odświętnie, kolorowo i ładnie. Było tu także trochę szlachty z Magnimaru, a niektórzy kupcy na takie dni ubierali jedwabie. Nie udało się jej wypatrzeć w tym tłumie i zamieszaniu znanych z portretów i opisów twarzy. Mało jednakże prawdopodobne, aby wcale się nie pojawiły na tym placu, centrum całego festiwalu.
- Wręcz przeciwnie, pomogli wskazać szpiega - Kilyne poważnym tonem odpowiedziała chłopakowi. - Wrócę w takim razie za niecały dzwon - dodała i oddaliła się od ciekawskiego organizatora zawodów w rzucaniu nożami. Skoro wszyscy mieli swoje sprawy, zamierzała obejść cały plac, tuż przy straganach i festynowych konkurencjach. Osobiście interesowały ją te zręcznościowe i szybkościowe, ale nie brała w niczym udziału. Udawała też, że ogląda wystawione towary, tak naprawdę przyglądając się ludziom. Zapamiętywała twarze i imiona, tworząc w głowie mapę tutejszego społeczeństwa. I szukała tych, którzy interesowali ją najbardziej. W końcu to dla nich przybyła w to miejsce.
Przy głównym placu zbierano głównie zapisy, Kilyne mogła bez trudu wpisać się na listę zawodów w poszukiwanie ukrytych przedmiotów, strzelanie z łuku, czy kilka zwinnościowych konkurencji rozgrywanych jedna po drugiej. W większości z nich nie przewidywano nagród innych od lauru zwycięzcy i dobrej zabawy. Ludziom to nie przeszkadzało. Wreszcie kiedy obeszła już praktycznie cały plac, dostrzegła jednego z poszukiwanych. Titus Scarnetti przechadzał się wraz ze swoją czarnowłosą i równie dumną co on żoną. Oboje ubrani byli w bogate, odświętne stroje, znacznie mniej kolorowe od większości uczestników festiwalu. W pewnym momencie nawet przesunął spojrzeniem po Kilyne, lecz nie było w tym zagrożenia. Jeszcze nie.
Stojąc bokiem do pary starała się im przyjrzeć jak najlepiej. Rysopis Titusa się zgadzał, pierwszy raz widziała natomiast jego żonę. Bo to musiała być żona. Kilyne wróciła do miejsca zapisów zawodów w chodzenia po linie, podając swoje imię organizatorowi. Była teraz na drodze przejścia interesującej ją pary. Zamierzała poczekać aż będą tuż obok, aby podążyć tuż za nimi lub wręcz obok. Ciekawa o czym rozmawiają i co noszą przy sobie. Nie zamierzała zawalić swojej pierwszej misji przez popędliwość i nie zwracanie uwagi na szczegóły. Nie wyszło jej to najlepiej. Para delikatnie zmieniła kierunek, zrobiło się trochę mniej ludzi i uchwyciła jedynie kilka słów, w których kobieta wyrażała swoją dezaprobatę na jakiś temat. Titus odwrócił głowę i na chwilę spotkało się jego spojrzenie z oczami Kilyne. Co myślał nie wiedziała, aczkolwiek zdawała sobie sprawę ze swojej atrakcyjności - spojrzenie nie musiało więc mieć drugiego dna. Kierunek zmienić jednakże musiała, nie usłyszawszy nic istotnego, ani nie dopatrzywszy się niczego w bogatych strojach Scarnettich. Nawet jeśli Titus miał przy sobie klucze do swojej rezydencji, nie nosił ich na wierzchu.
Kilyne była pewna, że się zarumieniła. Odwróciła się odrobinę za szybko, zmieniając kierunek i przeklinając swoją nieporadność. To takie proste, a się nie udało! Policzki kobiety zapłonęły ze złości i dopóki nie ochłonęła szła przed siebie. Oby Scarnetti wziął to za rumieniec płochliwej niewiasty. Teraz już wiedział jak wyglądała.
- Ehhh… - westchnęła do siebie i zawróciła w stronę zapisów na zawody w chodzeniu po linie i równoważni. Musiała oczyścić głowę, a nic nie robiło tego lepiej od skupienia. No i nowi znajomi ciągle nie wracali, a chciała się czymś zająć.

Zawody na równoważny połączono z chodzeniem po linie. Najpierw należało pokonać szereg bardzo cienkich deseczek, przeskakując z jednej na drugą i podnosząc z nich przedmioty. Każde dotknięcie ręką lub spadnięcie eliminowało z zabawy. Następnie wchodziło się na napiętą na wysokości pół metra linę i przechodziło na drugi jej koniec. Większość startujących spadała już na równoważniach, lecz Kilyne złość rzeczywiście dodała skrzydeł, bowiem bez trudu przeszła najpierw pierwsze eliminacje, a potem pokonała swoich przeciwników w zawodach równoległych. Teraz stanęła przed ostatnim: małą gnomką o różowych włosach, która obserwowała półelfkę z uśmiechem błąkającym się na ustach.
- Hej, duża! - zaczepiła czarnowłosą. - Może utrudnienia? Szarfa na oczy i skrępowane dłonie? Jak wygrasz, dostaniesz dziesięć złotych monet! - zachichotała.
Różne rzeczy mówili o gnomach. Na pewno były ekscentryczne. Część przypisywała im do tego uwielbienie do psot, oszukiwania i kradzieży. Ale czyż nie przypisywano tego również półelfom?
Akurat obok pojawili się Kas z Lugirem. Shoanti przyglądał się ciekawie końcówce zawodów i bił głośno brawo, gdy Kilyne zwyciężyła.
- Niezła jest - szepnął do druida - I pewnie bardzo gibka, jeśli wiesz co mam na myśli.
Kiedy ich znajoma zeszła z toru przeszkód i padła propozycja gnomki głośno skomentował:
- Widziałem jak cyrkowcy robili takie rzeczy z zawiązanymi oczami i bez rąk, ale jedno i drugie? - pokręcił głową. - Niemożliwe.
Czarnowłosa uważnie przyglądała się gnomce, mrużąc przy tym oczy. Ta dziwna i mało znana rasa miała swoje sztuczki. Nie spojrzała w stronę barbarzyńcy, bez trudu rozpoznając go po głosie.
- Nic nie jest niemożliwe. Lubię wyzwania - lekko przechyliła głowę, splatając dłonie na piersi. - Dwa warunki: bez podnoszenia przedmiotów i bez pomocy magii. Potrzebny więc jakiś czarodziej jako arbiter. Nie żebym ci nie ufała… - błysnęła zębami w stronę różowowłosej. - Ty mi dasz monety, a jeśli ja przegram?
- Tylko charakter może ci nie spasować - białowłosy odpowiedział sąsiadowi i bez dalszego gadania wmieszał się w krąg widzów. Mógłby sędziować, ale z zasady nie wpychał się sam na świecznik. Co innego jakby go poproszono, ale skoro chcieli czarodzieja, to stulatek mógł udawać że nie chodzi o niego.
- Ha, boi się! - gnomka wytknęła Kilyne palcem i wyglądało na to, że mało brakowało, żeby pokazała też język. - Jak chcesz magika to sobie go musisz znaleźć, ale szybko. No już już! Przecież nie damy im czekać. Przedmioty nie, zgoda.
Przez cały ten czas różowowłosa spacerowała i gestykulowała energicznie.
- Jak przeeegrasz… - zamilkła i zamarła, nadymając się w zamyśleniu. - Jak przegrasz to wymasujesz mi tu i teraz stopy, a-ha! - zachichotała.
Kilyne popatrzyła dziwnie na gnomkę, walcząc ze sobą. Nie wytrzymała po chwili i parsknęła śmiechem, kręcąc przy tym głową.
- Niech będzie. Poznałam jednego czarodzieja, tylko gdzie on się zapodział… - rozejrzała się w poszukiwaniu Izambarda. - Widzieliście naszego wieszcza? - zwróciła się do Lugira i Kasa. - Jakoś nie wierzę tej małej, że nie umie latać albo coś - mrugnęła do nich. Prawdę mówiąc słysząc co chce za wygraną różowowłosa, mogłaby podjąć się tej rywalizacji i bez maga, ale słowo się rzekło.
- Izambard rozmawiał z ojcem Zantusem pod podium, kiedy się rozstaliśmy - ubawiony druid spojrzał na jedną i drugą - No, ludzie, widział go kto? Blizna na oku, krótka bródka, szata czarna jak humor wszystkich magów - zapytał otaczających go ludzi.
Shoanti opanował już śmiech po usłyszeniu stawki zakładu i zwrócił się do gnomki:
- Jest w mieście jakaś trupa cyrkowa?
Ludzie pokręcili głowami na pytanie Lugira. Większość z nich przebywała w tym miejscu od jakiegoś czasu, a i w tłumie mniej zwracało się uwagę na poszczególne jednostki.
- Oni mogą patrzeć, że nie będę fruwać - gnomka pokazała palcem na białowłosego, przekrzywiając główkę. Jej włosy musiały się na czymś dobrze trzymać, bo przekrzywiały się również. - Nie ma tu trupów, duży. Ale ja jestem dobra w sztuczkach.
Nagle znikąd pojawiły się małe kolorowe piłeczki i dłonie różowowłosej zaczęły się poruszać, żonglując bez widocznego wysiłku czterema kulkami.
- Ano też mogę pilnować. Jak tylko dacie znać - zgodził się druid. Ciekawiło go za to skąd gnomka wiedziała kim jest; to nie tak że kiedykolwiek się ukrywał z byciem druidem, ale wciąż sporo osób w Sandpoint bardziej kojarzyło go z niebiańsko-elfiej urody niż z praktycznego zawodu. Na pewno jej nie leczył; może kogoś z jej rodziny? Może kupili jeden z jego naparów?
- Kas miał na myśli grupę cyrkowców - przyszedł w sukurs towarzyszowi - Równie dobrych? - zapytał barbarzyńcę
- Przecież wiem co miał na myśli - gnomka nie przestała żonglować, zezując na Lugira i Kilyne jednocześnie. Gałki oczne trochę zabawnie, trochę makabrycznie skierowały się z delikatnie przeciwne strony.
- Dobrze, już dobrze, niech Lugir pilnuje - poddała się Kilyne. Uznała, że jak zwlekać będą jeszcze dłużej, to te zawody będą jeszcze większą farsą. Gnomka zasługiwała w pełni na reputację, jaką cieszyła się jej rasa. - Ma pan coś do obwiązania oczu i związania rąk? Wygra ta z nas, która dotrze dalej.
- Ja mam - Kas zaoferował dwa ze swoich licznych rzemyków. - Z tyłu czy z przodu?
- Kraaa! Kraaa! - usłyszeli nad swoimi głowami. Nisko kołujący nad nimi znajomy już kruk powoli szykował się do lądowania w jakimś miejscu.
Jak się można było już domyślić, wybrał głowę. A dokładnie głowę Kilyne.
- Kraa! Mistrzu mnie uciachać chce! - krakał wniebogłosy, powtarzając jak uszkodzony gramofon ciągle tą samą frazę, przy tym wiercąc się niespokojnie.
- Chcesz zmienić właściciela? - zapytał kruka Kas.
- Gadający ptak to też oszukiwanie! - oburzyła się gnomka, a wśród ludzi przeszedł szmer zdziwienia. Kruki zwykle były złym omenem, a ten na dodatek gadał. Kilyne jeszcze nie miała na głowie opaski, do zawiązania tych dopiero zabierał się organizator, a na nadgarstkach rzemienia, zdążyła więc machnąć dłonią i zmusić chowańca do ponownego wzbicia się w powietrze.

Mimo tej przeszkody, zawody wreszcie się rozpoczęły. Na druidzie teraz spoczęła odpowiedzialność za nieprzewidywalnego kruka głównie, bowiem różowowłosa nie wydawała się oszukiwać w żaden widoczny sposób.
Nie zdążyła.
Kilyne zgrabnie wskoczyła na pierwszą równoważnię i pamiętając wszystkie jej szczegóły, zwinnie przeszła również na drugą, a potem trzecią. Dopiero przy linie omsknęła się jej noga i spadła na ziemię zanim udało się jej postawić drugą stopę na ruchomej przeszkodzie. Różowowłosa tego nie ułatwiała, bo gnomka spadła zaraz na pierwszej równoważni i wcale nie była po tym cicho.
- Ej, to niesprawiedliwe. To przez tego kruka! Ja chcę jeszcze raz!
- Zrzucił ci co na głowę? Albo poniósł ją na skrzydłach? - druid zażartował i zwrócił się przodem do publiki - Skoro nie, to jak chcesz jeszcze raz to musisz się z nią dogadać. Zaproponować inną stawkę, podbić, czy coś. Ale to co było ustalone wcześniej, to wygrała ona - wskazał zwycięzcę, ale nie kończył sprawy. Bo kto jak kto, ale druid nie był od tego żeby burzyć świąteczny nastrój w świąteczny dzień.
Kiedy się skupiała, Kilyne potrafiła wyłączyć się na cały świat. Była tak blisko, kiedy omsknęła się noga! Zaczekała aż zostanie rozwiązana i zdjęła opaskę z oczu, uśmiechając się do krzyczącej gnomki.
- Ha, wygrałam! - czarnowłosa popukała się palcem po brodzie. - Jesteś mi winna dziesięć monet. Jeśli chcesz rewanżu, to musisz zaproponować coś lepszego za moje następne zwycięstwo.
- No no, jestem pod wrażeniem - rzekł Kas, rozwiązawszy jej dłonie. - Byłaś w jakiejś trupie cyrkowej? - założył z powrotem swój rzemyk na przedramię.
- Zwycięża Kilyne! - oznajmił organizator, a kilka osób zaklaskało. Ktoś nawet gwizdnął, ale w tym przypadku bardziej zapatrzył się na pośladki dziewczyny. Czarnowłosa dostała wyrzeźbioną tabliczkę, na której wypalono szybko i zgrabnie jej imię. Gnomka przegrała zawody, ale wcale nie zamierzała odpuścić rewanżu. Szybko przebierając nóżkami stanęła tuż przed Kilyne, sięgając jej niewiele powyżej pasa i wręczyła platynową monetę.
- Nie zamierzam oszukiwać, przecież mówię! Gupia deska była krzywa. Chcę się odegrać, masaż za masaż. Ty możesz wybrać co będę masować, o.
Kilyne przyjęła obie nagrody z dumą i ukłoniła się odrobinę klaszczącym. Powstrzymała też mężczyzn zabierających krępujące przedmioty.
- Trupie cyrkowej? - roześmiała się na pytanie Kasa. - Nie. Wykorzystuję swoje umiejętności do zarabiania w inny sposób - mrugnęła do barbarzyńcy i spojrzała w dół, na stojącą przed nią gnomkę.
- Dobrze, możemy jeszcze raz się spróbować. Ale ja wymasuję cię tylko wtedy, kiedy dotrzesz do końca toru przeszkód.
- Groźba czy prośba, zaczynajmy! - rzucił druid - A ty, nieduża, będziesz pierwsza, tak dla zbudowania napięcia. Swoją drogą, jak kogo cię mają dopingować? Z jakiego miana?
- Jako najlepszą tancerkę na świecie! - odpowiedziała natychmiast gorliwa gnomka. Na słowa Kilyne nawet nie odpowiedziała, uznała to za oczywistość. Ponownie zawiązano oczy i ręce i dziewczyny stanęły obok siebie na torach przeszkód. Niewielu ludzi odeszło, większość była ciekawa tego pojedynku.
 
Lady jest offline  
Stary 27-10-2017, 19:14   #22
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Ojciec Zantus z ciekawością przyjrzał się nowoprzybyłym. Skinął głową druidowi, który pojawił się obok czarodzieja zupełnie niespodziewanie, uścisnął dłoń kapłana i poszedł dalej. Izambarda obdarzył dłuższym spojrzeniem. Sam był niemłodym już, siwiejącym, ale dobrze trzymającym się mężczyzną.
- Przepraszam najmocniej. Izambard Morieth się nazywam. Ojciec Zantus, jak mniemam? - zapytał wieszcz, wcześniej oczywiście składając krótki, grzecznościowy ukłon będacy wyrazem szacunku dla stojącego przed nim człowieka oraz pełnionego przezeń stanowiska. - Tak, tak mnie nazywają - kapłan uśmiechnął się dobrodusznie. - Lecz me imię brzmi Abstalar i nie mam nic przeciwko, aby się tak do mnie zwracać. W czymś mogę pomóc?
- Mistrz Corfilas przesyła pozdrowienia, kapłanie Abstalarze - powiedział, przekazując mu pięknie zalakowany obszerny zwój pergaminu - Mój nauczyciel przekazuje wszelkie dokumenty dotyczące stanu prawnego świątyni wraz z zapewnieniami, że teraz jedynie smoczy ogień byłby w stanie strawić ten kamień, i korespondencję, której treści nie znam. Przekazał również, iż w trakcie mojego pobytu w mieście mam służyć panu pomocą, jeśli będzie to konieczne.
Trochę zaskoczony Zantus odebrał pergamin, przyglądając się pobieżnie pieczęci. Uśmiechnął się do Izambarda.
- Dziękuję ci młody człowieku. Miałem nadzieję, że zjawi się osobiście… ale nigdy nie można mieć wszystkiego, oczywiście - schował papiery w kieszeni swojej szerokiej szaty. - Pomocy nam na razie nie trzeba, ten projekt był niezwykle skomplikowany, przyznaję, lecz efekt powala, nie uważasz? - spojrzał z wyraźną dumą w stronę katedry. - Baw się dzisiaj i ucztuj, niech szczęście Desny cię nie opuszcza.
Świątynia co prawda poświęcona miała być sześciu bóstwom: Abadarowi, Desnie, Erastilowi, Gozrehowi, Sarenrae oraz Shelyn, ale sam Zantus nosił symbol Matki Księżyca.
Spojrzenie czarodzieja również powędrowało w stronę potężnego budynku nakreślonego wcześniej ołówkiem jego mistrza. Był on dość specyficzny właśnie z powodu mnogości kapliczek znajdujących się w środku. Katedry wszelkiego rodzaju miały w zwyczaju być poświęcone jednemu bogu. Było to dość interesujące zjawisko.
- I ja dziękuję, choć moje uczestnictwo w festiwalu pewnie skończy się głównie na opisywaniu wydarzeń i podjadaniu potraw z Rdzawego Smoka - powiedział żartobliwie, wyciągając swój dziennik oraz swój bardzo dziwny przyrząd piśmienniczy - Choć pomagałem nieco Mistrzowi Corfilasowi z samą budowlą, to jednak jestem zaciekawiony pewną rzeczą, oczywiście jeśli mogę zapytać. Dlaczego aż sześć bóstw, a nie tylko Desna, której jest kapłan sługą? Jak mieszkałem tutaj dawno temu, to tutejsza świątynia była poświęcona wcześniej jedynie Pani Gwiazd.
- Nie tylko, to głównie Desna nie była w tym miejscu tak wyznawana - odparł ojciec Zantus. - Sześć bóstw związane jest mocno z tradycją Sandpoint i Varisii. Abadar, Gozreh, Sarenrae oraz Shelyn są patronami rodów założycielskich, Erastil natomiast był głównym bóstwem wyznawanym przez inicjalnych mieszkańców tego miejsca. Desna zaś symbolizuje pokój i szczęście w jakim żyją wszyscy w Sandpoint. Jestem jej sługą, tak samo jak jestem sługą wszystkich żyjących w tym mieście.
Mag pokiwał głową ze zrozumieniem, skrzętnie zapisując słowa kapłana.
- A skąd wzięło się święto Swallowtail? Rozumiem, że każde bóstwo ma swoje własne obchody, jednak ciekawi mnie co powie mi kapłan, a nie podręcznik dotyczący avistańskich wierzeń.
- Swallowtail jest akurat świętem ku czci Desny - Zantus chętnie odpowiadał na pytania. - Jest związane z legendą, w której awatar bogini spadł na ziemię Golarionu po bitwie z Lamashtu. Ranna i słaba była niemal bezbronna. Zajmowało się nią ślepe dziecko, które w ramach podzięki zamieniła potem w pięknego, nieśmiertelnego motyla. Swallowtail. Pozwoliła mu w ten sposób podziwiać piękno naszego świata po wieczność.
- Czyli wybrała na swojego awatara dziecko? - Izambard podrapał się palcem po czole zastanawiając się, czy to aby na pewno była to dobra decyzja, ale nie zamierzał kwestionować boskich wyborów. Postanowił wszystko zapisać i przejść do następnego pytania.
- Czy ów motyl był kiedykolwiek widziany? Czy jest to po prostu legenda? Nie chcę oczywiście kwestionować niczyjej wiary, ale to w tym momencie moja osobista ciekawość - zapytał, przerywając pisanie. Było to tylko cienką nitką powiązane z aktualnym świętem, więc nie zamierzał tego notować.
- Och nie, jej awatar był zupełnie inny - uśmiechnął się kapłan. - Ta przypowieść ma w sobie prawdę. Jesteśmy pewni, że Desna przemierzała nasz świat w cielesnej powłoce. Upadek z niebios musiał także pozbawić ją sił i być może rzeczywiście uratowało ją ludzkie dziecko. Lub chociaż okazało dobroć - w sprawach religijnych jak zawsze nigdy nie było całkowitej pewności. W końcu bogowie stali ponad ludźmi, w teorii przynajmniej. Zantus położył dłoń na ramieniu Izambarda. - Wybacz mi teraz młodzieńcze, pozostało mi jeszcze kilka rzeczy do przygotowania. Jeśli pragniesz dowiedzieć się więcej, zapraszam po poświęceniu tej pięknej katedry, kiedy już Swallowtail nieco zwolni.
Czarodziej skinął głową, rozumiejąc kapłana. Sam miał przecież coś do zrobienia.
- Proszę o wybaczenie, Ojcze. Mojemu matematycznemu umysłowi sprawy boskie zawsze wydawały się podejrzanie piękne i niezrozumiałe, dlatego szukam odpowiedzi. Nie będę zajmował już więcej czasu i skieruję swe kroki do pani burmistrz - uśmiechnął się, gdy wyciągnął kolejny, podobny zwój pergaminu, oglądając go z każdej strony w poszukiwaniu nieistniejących uszkodzeń - Na pewno zjawię się wieczorem, by obejrzeć katedrę od środka.
Tak pożegnawszy kapłana, zaczął rozglądać się za burmistrzową, która była tu jeszcze dosłownie przed chwilą. Miał cichą nadzieję, że jeszcze nie udała się z powrotem do ratusza.
Na szczęście tego dnia pani burmistrz nie miała raczej urzędowych spraw i dostrzegł ją wcale nie tak daleko, w otoczeniu trzech dobrze ubranych osób: dwóch mężczyzn i kobiety. Izambard rozpoznał twarze towarzyszącej Kendrze pary, choć po tylu latach trudno było w pełni skojarzyć imiona. Zdaje się, że był to brat pani burmistrz i jego żona. Trzeciej osoby nie rozpoznał. Nie ociągając się ani chwili dłużej, powoli powędrował w stronę tego niewielkiego zgromadzenia, stając na uboczu tak, by nie podsłuchiwać, ale zwrócić na siebie uwagę pani burmistrz, zwłaszcza pieczęcią znajdującą się na korespondencji. Gdy już ta zwróciła na niego swój wzrok, skinął na nią w geście przywitania i oczekiwał, nie zamierzając im przeszkadzać.
Musiał przyznać, że nieco ciekawiło go czy była to dyskusja na jakiś konkretny temat, czy może po prostu zwykłe pogaduszki. Przemógł jednak nadmierne zainteresowanie, zajmując swoje myśli innymi sprawami. W końcu nie przybył tutaj szukając plotek, choć te na pewno do niego dotrą, a faktów i informacji służących mu w badaniach. No i kim była ta trzecia osoba? Rozejrzał się dookoła siebie, podziwiając mnogość kolorów wykorzystywanych przez obecnych wokół niego osób i zasłuchał się w gwar rozmów. No… można było się poczuć jak na rynku w Magnimar. Mesmir zaś pozwolił sobie wylądować akurat w tym momencie na jego głowie i zaczął skakać radośnie z bogowie jedni wiedzą jakiego powodu.
- Mesmirze. Zachowuj się - mruknął, przeganiając chowańca machnięciem ręki.
- Kra! Ojciec Zamtuuuuuz! Zamtuuuuuz! Ojciec Zamtuuuuz! - krakał, latając w kółko nad jego głową, widocznie mając świetny ubaw.
- Bogowie… To jeden z tych dni, kiedy żałuję, że nie mogę cię odesłać skąd przybyłeś. Chociaż… w sumie mogę - zamyślił się, robiąc minę taką, jakby obmyślał teraz jakiś morderczy plan wobec zwierzęcia.
- Kra?! Kra! - kruk, widocznie wyczytując z postawy ciała gniew swego mistrza, czym prędzej odleciał z daleka od niego, gdzieś w tłum. Izambard bardzo szybko stracił go z oczu.
- Ciekawe gdzie go skrzydła poniosą… - mruknął mag, oglądając się za nim. Nie miał wątpliwości, że w końcu wróci, ale dopiero później. Postanowił więc skupić się na aktualnym zadaniu, a nie biec za swoim kompanem.
Kendra nie przedłużała swojej rozmowy, sądząc po zachowaniu i raczej szczęśliwych minach, nie były to też sprawy wagi państwowej. Ani nawet miastowej. Krótkowłosa kobieta zbliżyła się do czarodzieja zamaszystym krokiem, uśmiechając się na powitanie i po męsku wyciągając dłoń.
- Witaj. Rozumiem, że ma pan do mnie sprawę, ale proszę mi wybaczyć - zmarszczyła brwi - bo nie poznaję z kim mam przyjemność. Jestem Kendra Deverin, ale to na pewno już jest panu wiadome.
- Witam panią - uścisnął jej dłoń - Izambard Morieth, czarodziej i uczony z Kamienia Wieszczów w Magnimar. Bardzo miło mi panią poznać.
Podał jej zapieczętowany pęczek zwojów pergaminu wraz z danymi osoby, w rękach której miał się on znaleźć.
- Mistrz Corfilas przesyła pozdrowienia! Wraz z przekazaniem wiadomości prosił mnie, bym prosił wszelką pomocą oraz radą jeśli zajdzie taka potrzeba. W samej paczuszce zaś, pomijając osobistą korespondencję, której treści nie znam, znajdzie pani wszelkie dane konstrukcyjne katedry, okres konserwacji, poniesione koszta, wykorzystane materiały i wszelkie inne informacje potrzebne do ewentualnych modernizacji oraz konserwacji - kontynuował czarodziej - Przepraszam, że akurat teraz panią nachodzę z takimi sprawami zaraz po rozpoczęciu festiwalu, jednak dostałem polecenie, by przekazać je najszybciej jak to możliwe.
- Och, rozumiem - pani burmistrz wydawała się bardzo zaskoczona zarówno przesyłką, jak i osobą doręczyciela. Opanowała się jednakże szybko. - Dziękuję bardzo, chociaż ja osobiście znam się na tym słabo. Żałuję, że mistrz nie mógł przybyć osobiście. Mam nadzieję, że nie stało się nic złego? - wydawała się rzeczywiście zatroskana i zmartwiona brakiem na uroczystościach głównego architekta. Na pierwszy rzut oka Deverin nie była kobietą potrafiącą doskonale ukrywać swoje prawdziwe emocje.
- Nie, wszystko w porządku. Miał po prostu trochę bardzo ważnych spraw do załatwienia, więc wysłał tutaj mnie, bym przyjrzał się kaplicy w dniu święta - odpowiedział, rozumiejąc troskę kobiety i chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości - Nie zostałem wtajemniczony w tą sprawę, co osobiście uważam na nieco dziwne, ale jeśli nie uznał tego za stosowne, to nie mam zamiaru wtrącać się w sprawy swojego mistrza. Proszę się jednak nie martwić, bowiem rzekł, iż na pewno tu przybędzie w najbliższym czasie, by… ekhem… “zobaczyć czy nie narobiłem żadnych szkód” - wywrócił oczami i wzruszył bezradnie ramionami.
- Och, rozumiem - Kendra uśmiechnęła się, a niepokój zniknął. Ten rodzaj odpowiedzi był chyba u niej odruchowy. - Dysponuje pan wiedzą o planie i architekturze katedry? Może chciałby pan powiedzieć o tym kilka słów dzisiaj przy święceniu?
- Byłoby to dla mnie wielkim zaszczytem - skłonił się lekko - Tak, mam odpowiednią wiedzę. Byłem przy mistrzu Corfilasie gdy kreślił plan i wyjaśniał mi rzeczy, których nie rozumiałem. Rozumiem, iż mam czekać na wywołanie?
Przemowa… Na samą myśl poczuł tremę. Nie to, żeby nie wiedział co powiedzieć, a raczej kwestia ogólnego wykonania. Musiało być to perfekcyjne! Ośmieszenie się przed tak wielką grupą ludzi byłoby… przynajmniej niezręczne. A przyniesienie wstydu sobie i jego nauczycielowi to hańba, która by długo na nim pozostała. Postanowił więc spędzić cały czas aż do momentu wystąpienia spędzić na preparacjach.
- Przed zmierzchem zaczynamy - pani burmistrz skinęła głową w potwierdzeniu. - Tamtą część uroczystości planował ojciec Zantus. Obiecaliśmy mu, że każdy powie co najwyżej kilka zdań - roześmiała się szczerze. - Bez długich wykładów więc. Nam będzie również miło wysłuchać o tym cudzie architektury.
- Rozumiem. W takim układzie będę się streszczał wygłaszając swą mowę - zastanawiał się w międzyczasie czy na pewno da się to na tyle skrócić, by nie mówić zbytnio o wszystkim znanych ogółach - Nie będę pani już zajmował więcej czasu. Udam się w poszukiwaniu pewnego… ech, kruka - podrapał się po policzku. Gdzież Mesmir mógł polecieć, to chyba tylko czarty mogły wiedzieć w tym momencie.
- Miłego dnia więc - pożegnała go Kendra.
Kruka nie trudno było znaleźć, był jedynym ptakiem nad głowami tłumu. A zaraz pod nim Izambard dostrzegł trójkę niedawnych towarzyszy. Kilyne zdawała się właśnie kończyć jakieś zawody, w których uczestniczyła.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 03-11-2017, 15:26   #23
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Tym razem było zupełnie inaczej. Różowowłosa została lekko na starcie, lecz szybko odzyskała werwę - nie spadając z równoważni i doganiając swoją przeciwniczkę. Przez następne belki szły łeb w łeb, aż do samej liny. Tym razem Kilyne udało się na nią wejść, ale i gnomka nie odpuszczała. Dopiero na środku tej przeszkody, jak na zawołanie, obie straciły równowagę i musiały zeskoczyć na ziemię. Czarnowłosa w tym momencie była co najwyżej kilka cali przed swoją przeciwniczką.
- Kto wygrał, kto wygrał?! - dopytywała się od razu różowowłosa, przebierając niecierpliwie nóżkami i patrząc na Lugira.
- Ja mogę rzec że uczciwie walczyłyście, jakom miał baczyć - szerokim rozłożeniem rąk druid zakończył zaklęcie detekcji i wziął się do oklaskiwania talentów obu zawodniczek wraz z resztą widowni.
- Jak kto będzie chciał mojej opini to powiem, jak nie to nie, a bez tego to jak zwykle; wszyscy są szczęśliwsi jak druid siedzi cicho - zwrócił się do młodocianego organizatora, nie chcąc odbierać mu chwały organizatora zawodów.
- Kilyne wygrała! - oznajmił wszem i wobec Shoanti. - O długość stopy, ale jednak!
Skrzyżował ramiona na piersi i rozejrzał po widowni, jakby sugerował, że nie zgodzenie się z nim w tej kwestii jest kiepskim pomysłem.
- Kra? Stopę Kilyne wygrała? - chowaniec czarodzieja spojrzał, prawdopodobnie wielce zdziwiony, na barbarzyńcę - Krrrr… krrogo stopę?
- Masaż stóp! - Kilyne roześmiała się jak tylko ją rozwiązano. Zwróciła się do swojej przeciwniczki i ukłoniła. - Możemy uznać to za remis, skoro moje stopy są większe.
- Gratuluję, gratuluję - białowłosy ponadstulatek do gratulacji dołożył obu zawodniczkom powolne kiwnięcia głową, z czymś pomiędzy szacunkiem a zrozumieniem - Idę popytać czy ktoś nie widział mego towarzysza, a chętnie siadłbym z wami do świątecznego stołu. To gdzie was znajdę? - zwrócił się do całej trójki, pokazując paluchem każde jedno - trzecim była gnomka - z osobna.
- Ja to bym chciał zobaczyć morze - rzekł Kas. - Bom nigdy nie widział. A potem katedrę, bom też nigdy tak wielkiej nie widział. A potem sprzedać łupy, com je złożył w twoim domu. Możemy się spotkać za godzinę w Rdzawym Smoku, jak już załatwisz swoje sprawunki. Pozwiedzasz ze mną? - zapytał Kilyne.
- Ah, wygrałaś. Bez oszukiwania - niechętnie, ale honorowo przyznała gnomka. Zaraz wrócił jej humor i zaklaskała w dłonie. - Masaż więc! Ale wieczorkiem. Gdzie cię znaleźć? - zapytała Kilyne.
- Szukaj mnie w Rdzawym Smoku - weszła jej w słowo czarnowłosa.
- Teraz za dużo atrakcji! - gnomka prawie podskakiwała z ekscytacji. - Jestem Ixa - przedstawiła się na koniec i usłyszawszy odpowiedź czarnowłosej, pobiegła w tłum.

Ludzie już się rozchodzili, niektórzy gratulując wygranej i nawet poklepując zwyciężczynię, która musiała uniknąć również jednej próby poklepania po tyłku od podchmielonego już odrobinę jegomościa.
- Za dwa dzwony żarcie! - wykrzyknął ktoś, wskazując na wystawiane z drugiej strony placu stoły. Mignęła im tam głowa Ameiko. Tego dnia karczmy były niemal puste, wszystko odbywało się na zewnątrz.
- Morze, a raczej zatoka, jest tuż obok - wskazała na zachód, rozbawiona chęciami Kasa. - Chciałam jeszcze porzucać tymi nożami, ale innych planów nie mam. Mogę ci potowarzyszyć.
Schowała swoje zwycięskie trofea do niedużej sakiewki trzymanej u pasa, unikając klapsa w tyłek i wymierzając w napaleńca mocnego kuksańca.
Kas zaś wymierzył w niego groźne spojrzenie i chwycił za rękaw.
- Chcesz, żebym go walnął mocniej? - zapytał dziewczyny.
- Po co? - zapytała zdziwiona czarnowłosa. - Czasami się to zdarza w miastach. Ja patrzą na to inaczej: mój tyłek najwyraźniej jest całkiem apetyczny - roześmiała się, wyraźnie nie traktując całego zdarzenia poważnie.
Shoanti puścił delikwenta i tylko warknął na niego na odchodne.
- Bo jest - zgodził się bez skrępowania. - Czy porównanie do zadu dorodnej klaczy to właściwy komplement dla kobiety z nizin?
Próbowała utrzymać poważną minę, ale poległa błyskawicznie, śmiejąc się głośno.
- Nie. Porównywanie kobiet do zwierząt nie zaskarbi ci ich wdzięczności. Zwłaszcza do zadów - kręcąc głową ruszyła przed siebie. - Najpierw zawody czy morze?
- Tak myślałem - pokiwał głową Kas. - Jestem już trochę obyty w świecie. Najpierw morze. Naprawdę nigdy nie widziałem.

Kiedy doszli na nabrzeże stanął i gapił się dłuższą chwilę w błękitny bezkres.
- Dużo wody - powiedział w końcu. - Dużo więcej niż w jeziorze Skotha. Chyba, bo tam też czasem nie widać drugiego brzegu.
- Możesz płynąć przed siebie przez dni i tygodnie i nie zobaczyć stałego lądu - Kilyne nie patrzyła na morze, bardziej interesując się pobliską wyspą i ruinami latarni morskiej. - Tak przynajmniej mówią, sama nigdy nie odbyłam takiej podróży - wzruszyła ramionami jak wtedy, kiedy mówi się o mało interesującym dla siebie temacie. - Bardziej mnie ciekawi jak wygląda okolica ze szczytu ruin - zadarła głowę, szacując możliwość wspięcia się.

Widok nawet z tego miejsca był bardzo ładny. Pogoda dopisywała i Chasequah mógł sięgnąć wzrokiem całkiem daleko. Stali niemal przy brzegu klifu. Z jednej strony mieli morze i wyspę o równie wysokim brzegu, z tyłu zaś rozciągało się samo Sandpoint, widoczne nieźle ze względu na pochyłość terenu. Pod klifem, jakby chcieli się wychylić i spojrzeć, rozciągała się plaża. Na północy od miasta nie wyglądała ona zbyt pięknie, najwyraźniej stanowiła w dużej mierze składowisko odpadków, które z czasem pochłaniało morze. Po lewej stronie mieli zaś ruiny latarni, która ciągnęła się aż od poziomu morza, a i tak wystawała jeszcze ze trzydzieści metrów ponad klif. W większości były to tylko ruiny, stare uszkodzone mury i gruzowisko u podstawy. Kilyne oceniała, że wspinaczka jest możliwa, choć nie jest też bezpieczna. Ostatnie metry trzeba było pokonać po pionowym murze, a kto wie jak stabilny on był?

Kas razem z nią ruszył ku ruinie, przyglądając się jej szczytowi. Wszedł do samej podstawy muru i zbadał jego fakturę dłońmi.
- Dałoby radę wejść - ocenił. - To trochę inne od naturalnej skały. Może być niestabilne, bezpieczniej by było najpierw sprawdzić liną z hakiem. Mam taką w domu Lugira, jak chcesz.
Obejrzał się na dziewczynę.
- Swego czasu dużo się wspinałem, po Żelaznych szczytach. Młodzieńcy Shriikirri-Quah muszą przejść dużo prób i inicjacji nim zostaną pełnoprawnymi członkami klanu. Samotne przetrwanie miesiąca w dziczy, nurkowanie na dno jeziora, wykradzenie jaja z gniazda roka, narysowanie penisa na czole śpiącego giganta… i takie tam. Była też wspinaczka na Diabelski Szczyt. Powiem tylko, że zasłużył na swą nazwę. U twojego ludu też przechodzicie próby?
- Ja wspinałam się co najwyżej na miejskie dachy - odparła zamyślona Kilyne. - Nie znam tutejszych zakazów, a włażąc tu przyciągnę uwagę. Może w nocy? Albo o świcie. I bez liny, z liną jest… nudno - uśmiechnęła się, bardziej do siebie niż do niego. - Nie mamy prób, w moim przypadku były to egzaminy. Kiedy nie zdasz, zwykle możesz próbować ponownie, a nie giniesz straszną śmiercią spadając z urwiska. Wszystko zależy też od cechu czy gildii. Niektórzy wymagają zrobienia porządnego buta, u innych próbą jest zadanie pierwszej śmierci. Tak słyszałam w każdym razie.
- A ty? Szyłaś but czy zabijałaś? - zapytał, jak zwykle bezpośrednio.
- Na całe szczęście miałam jeszcze mnóstwo innych rzeczy do wyboru - odpowiedziała mu z uśmiechem, nie wykazując chęci wdania się w szczegóły. - Napatrzyłeś się? Wracamy rzucać nożami?
- Jasne - skinął głową, schodząc z ruin. - Aha, chciałem cię zapytać jeszcze o jedno. Bo wczoraj mówiłaś, że są tu miejsca gdzie płaci się kobiecie, żeby z nią spędzić noc. Przecież to bez sensu. Płaci się rodzinie kobiety, końmi lub bydłem, ale dopiero jak bierze się ją na żonę. A wcześniej niby po co? Tutejsze kobiety normalnie nie dają? Kobiety Shoanti same chętnie chodzą spać z mężczyznami, bo dziewicy nikt za żonę nie weźmie, bo to znaczy, że coś z nią jest nie tak.
Kilyne popatrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami, przez moment namyślając się czy przypadkiem sobie z niej nie żartuje. Nie wyglądał. Mogłaby odpowiedzieć zwyczajnie, snując opowieść o miastowych zwyczajach, lecz szybko wybrała inną drogę.
- Z tymi brzydkimi, starymi, albo z małymi kuśkami też idą? I zawsze idą? - zapytała. - Te w tym domu za trochę monet pójdą z każdym i zawsze. I jeszcze będą udawać, że im dobrze.
- Naprawdę? - Niektóre sprawy na tym świecie były najwyraźniej nowością dla Chasequaha, który zaczął rozmyślać na głos nad jej słowami. - Wiesz, na Płaskowyżu Storval mało kto dożywa starości a już na pewno nie sam. Zaś dla kobiet Shoanti ważniejsze jest męstwo niż uroda. Poza tym jest ich dużo więcej niż dorosłych mężczyzn, więc nie są takie wybredne. Młody wojownik taki jak ja, w każdym razie nie może narzekać.
Znów zagłębili się w tłum, kierując ku miejscu, gdzie rzucało się nożami.
 
Bounty jest offline  
Stary 08-11-2017, 09:33   #24
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Druid po gratulacjach odbił w tłum podążając za gnomką. Po krótkiej rozmowie o nadciągających na stoły specjałach rozeszli się, a Lugir wrócił do wypytywania uczestników festiwalu o swojego krasnoludzkiego towarzysza, przeciskając się w kierunku swojej chatki tuż poniżej katedry. Może ktoś jednak go widział?

Większość kręciła głowami, choć kiedy dotarł do tutejszego garbarza - tego samego, z którego obecności na festiwalu śmiała się pani burmistrz - ten skinął głową.
- Wczoraj go widziałem - zazgrzytał swoim mało przyjaznym głosem Larz Rovanky. - Rano jeszcze, przechodził garbarskim mostem. Wiem, bo zagadał i prosił o skórę z niedźwiedzia, którą wcześniej mi dostarczył. Gdzie poszedł nie mówił. Może wrócił za dzwon, ale to to już nie wiem.

- Każda wskazówka pomoże - Lugir szczerze podziękował Larzowi za pomoc - A mówił może po co mu ta skóra? A w ogóle to szedł mostem od czy do Standpoint ?

- Z miasta wychodził, a co i gdzie nie mówił. On taki mrukliwy jak i ty, białowłosy - burknął Larz, wzruszając ramionami. - Skórę mu dałem, wziął i poszedł. Tyle wiem.

- A wieczorem już nie wrócił, zapasów na noc nie wziął - Lugir mruknął pod nosem - Dzięki, Larz, chyba trza będzie ruszyć jeszcze dziś w las, skoro tak. Choć festiwal...ale trudno - uścisnął dłoń mężczyźnie i ruszył żwawo do nieodległej chatki, chcąc się upewnić jeszcze raz czy krasnolud nie wrócił lub czy nie zabrał jednak jakiegoś sprzętu wskazującego dokąd się udał lub kiedy chce wrócić.

No i zawsze po prostu mógł mu nabrać pyszności na później, gdyby ten faktycznie nie wrócił na nadciągającą ucztę. Krasnolud mógł zawsze zwyczajnie nie lubić zgromadzeń ludzkich. W końcu i Lugir nie bywał niezwykle towarzyski. Ciężko powiedzieć co zniknęło z domu, może oprócz plecaka. Zapasy jego towarzysz również mógł nabyć po drodze. Skóry z niedźwiedzia w domu także nie było, dodatkowy dowód, że nie wrócił od wczoraj.

Druid dla zasady sprawdził czy nikt z mieszkańców nie zostawił mu niczego pod domem, choć patrząc na entuzjazm z jakim zabrali się do świętowania nie spodziewał się znaleźć żadnych próśb o wizytę, nawet od najbardziej schorowanych mieszkańców. No i koty, jego tresowane koty też przyszłyby dać znać że ktoś go szukał. Pojawiło się pytanie: czy Bofan nie chciał, czy nie zdołał wrócić do Sandpoint? Krasnolud mógł chcieć uniknać tłumów, zgoda, ale czy opuściłby rywalizację karczm? Wątpliwe. Tłucząc się z tą niewesołą myślą podoprawiał swoje napary, sprawdził czy zioła się susza i ruszył z powrotem na festiwal. Patrząc na ostatnie zdarzenia, głłupotą byłoby ruszyć na poszukiwania samemu. A skoro Kas sam zaproponował pomoc…

No i był gobliński nóż. Który bódł jego dumę praktycznego osobnika. Ale miał już pomysł, kto w ogóle mógł go kupić. W końcu dziś wieczorem miały być opowiadane historie - a jaka historia nie zyska na uwiarygodniającym przedmiocie? Musiał tylko znaleźć kogoś, kto będzie chciał nastraszyć dzieci opowiastką o goblinach.

I w końcu wypatrzył pierwszego potencjalnego kupca. Właściciela teatru - być moze mężczyzna potrzebował dida..didi….elementów przebrania goblina? Czasu było niewiele - kiedy tylko zabije dzwon na jedzenie, nikt nie będzie chciał słuchać o kupnie czegokolwiek.

- Słyszałem że będzie niedługo wielkie przedstawienie - zagadnął druid.

- Oh tak, jutro wieczorem - zapalił się natychmiast Cyrdak, zwracając z uśmiechem do białowłosego. - "Klątwa Harpii" to opera, ale jaka! Nawet Magnimar nie miał jej jeszcze wystawionej!

- O czym to będzie? - druidowi słowo opera niewiele mówiło, ale robił dobrą minę do złej gry.

- O pięknej kobie… - zaczął Drokkus, ale szybko przerwał i uniósł palec.

- O nie nie nie, ja was już znam. Chcecie dowiedzieć się wszystkiego o fabule zanim wystawimy operę! Musisz przyjść i przekonać się samemu.

- Jakich nas? - pół-niebianin rozejrzał się dookoła z żartobliwym uśmiechem, jakby spodziewał się za sobą tuzina białowłosych druidów - O kobiecie mówisz. Gniewu jej się nie obawiasz, za opowiadanie jej historii? Kobiecy gniew spada na nieostrożnych mężczyzn szybko, i jest straszny - dodał, nieudolnie fingując groźną minę

Cydrak zamrugał zaskoczony, wyglądając na osobę, którą rozmówca zupełnie zbił z tropu.
- Was, takich co chcą poznać fabułę i rozgadać ją wszystkim, psując przyjemność z przedstawienia? - podsunął właściciel teatru lekko niepewnym tonem. - Pewne historie natomiast opowiedziane być muszą, bo są tego warte.

- Oho - burknął z kpiącym spojrzeniem druid - Ale jak rozpoznać te które są tego warte?

Jego rozmówca za to uśmiechnął się całkiem szczerze, zbliżając do ucha druida i odpowiadając konspiracyjnym szeptem.
- Jeśli jakaś nie byłaby warta, trzeba sprawić, aby taką została. Wtedy z podniesionym czołem odpowiadasz, że warta jest każda - odsunął się i mrugnął, zezując na właśnie przechodzącą obok niewiastę w odświętnej sukni odważnie odsłaniającej ramiona i łydki.

- A jak sprawiłbyś żeby historia o goblinach na świątecznym trakcie byłaby warta opowiedzenia? - Lugir wyciągnął gobliński sztylet na stolik.

- Jest na to mnóstwo sposobów - mężczyzna odpowiedział po chwili zastanowienia. Wziął nawet do ręki sztylet, ale szybko go odłożył. - Aj, to jest prawdziwe i ostre. Nie, tak nie wolno! W takiej historii byliby dzielni bohaterowie i złe, straszne gobliny oczywiście. Ludzie kochają takie przygody, szczególnie w czasie karnawału i festiwali.

Druid mocno zdziwiony spojrzał na nóż. Do tej pory każdy jeden handlarz mówił jak tępym badziewiem posługiwały się te gobliny. A tutaj taki psikus.
- Mam nawet dzielnego bohatera do takiej sztuki - Lugir spojrzał w dal, licząc czy być może zauważy Kasa - A jeżeli miałbyś zdążyć jeszcze w trakcie festiwalu…

- Ależ to jest ostre! - oburzył się raz jeszcze Cydrak. - To nie godzi, każdy aktor by mnie pozwał za ryzykowną pracę w tym śmiercionośnym narzędziem. Gdyby to była replika, tak starannie wykonana, to co innego…

- Pół dzwona i ostre nie będzie, a dalej będzie to prawdziwy gobliński majcher a nie jakaś podróbka - druid szybko odzyskał rezon po tym jak Cydrak z jakiegoś powodu przeskoczył z aktora z powrotem na broń. Bardzo po jego myśli, swoją drogą.

- Ale w teatrze chodzi o symbolikę, nie taką… prymitywną dosłowność - właściciel teatru powiedział to jednakże z pewnym wahaniem. Nie wyglądał na osobę, która widziała coś podobnego kiedyś w swoim życiu, zwłaszcza dzierżone przez autentycznego goblina. - I gobliny to stadne potwory… gdybyś miał kilka takich i faktycznie nie byłyby zdolne do zrobienia krzywdy, to może może… nie do tej sztuki oczywiście, ale w przyszłości…

- Zacznijmy od tego jednego. Znajdę cię…- zerknął na potrawy które zaczęły być wykładane na stołach - No, stępię go po posiłkach, tyle co musi poczekać.

- Nie nie, nic byle jak! Co mi po jednym, jak z jednym dobrej inscenizacji nie zrobię? - Cydrak pokręcił głową. - Będzie więcej, kupuję. Tak z pięć, sześć, idealna ilość na zbrojną grupę podstępnych goblinów! - najwyraźniej od razu zaczął myśleć nad jakąś sztuką, albo wczuwał się w rolę, zagapiwszy się w niebo i wycelowaną w nie swoją rękę.

- No, to możemy zrobić i tak - białowłosy wyciagnął rękę na przybicie targu, zdecydowanie bliżej ziemi. Cydrak uścisnął ją i całkiem zamyślony odszedł w losowym dla siebie kierunku, potrącany przez zaskoczonych ludzi.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 08-11-2017, 14:45   #25
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Izambard… zaczął się zastanawiać. Widząc, że pozostali członkowie jego drużyny się rozeszli, postanowił podążyć za druidem, bo cóż miał innego do roboty w tym momencie, poza składaniem w swoim własnym umyśle przemowy złożonej z najważniejszych faktów przekazanych w jak najbardziej ludzkim języku, by mieszkańcy nie patrzyli na niego wielkimi oczami nic nie rozumiejąc.
Oglądając różnorakie kolory obecnych na rynku gości i mieszkańców Sandpoint, zaczął sięgać nie tak daleko w przeszłość, kiedy jeszcze jego rodzina coś znaczyła w tych stronach. Co by się stało, gdyby ona jednak nie zaginęła? Albo gdyby podjął się innego zajęcia?
Teraz miał przynajmniej środki, by to sprawdzić. Osiągnął swój życiowy cel. Ale co dalej? Zapewne czas pokaże.
Sprzedał stary dom jakiemuś handlarzowi czy bogowie wiedzą kim ten człowiek był… Czy on dalej istnieje? A może został rozebrany? Jeśli tak, to z pieniędzy ze swoich badań wzniesie go na nowo.
O ile uda mu się zebrać jakieś pieniądze.
A czym był ten tajemniczy niepokój wwiercający się w tył jego czaszki subtelnymi, ledwie wykrywalnymi ukłuciami, znajdujący się właściwie na granicy świadomości? Co było powodem tego uczucia? Nauczył się już je ignorować, jako że gości ono w jego umyśle już od dawna, lecz było wciąż obecne. Powiadają, że każdy wieszcz ma trzecie oko. Nie miał jednak jeszcze okazji zrozumieć tego zjawiska. Czy to… było to?
Stojąc przy druidzie, niezbyt uważnie słuchając toczonej z garbarzem rozmowy, Izambard skupił - ku swojemu zaskoczeniu - spojrzenie na ogniu. Ogniu niewielkim, zaledwie małym płomyczku utrzymującym w cieple zawartość jakiegoś kociołka przy którym tłoczyły się dzieci. W oczach czarodzieja te płomienie jednak rosły, wytwarzane przez nie ciepło aż wibrowało w powietrzu, pochłaniając coraz to większy obszar.
Wszystko zniknęło jak tylko poruszył głową, a małe płomyki znów stały się wesołe i niegroźne. Ale mimo to nie mógł oderwać od niego spojrzenia. Czy to nie poprzednią świątynie pochłonęły płomienie? Albo miał zwidy, co było dość wątpliwe biorąc pod uwagę zdrową dawkę snu, jaką zaznał w komfortowym, a przynajmniej dla niego, łożu, albo coś było bardzo, ale to bardzo na rzeczy. Zaniechał podążanie za druidem i udał się do Rdzawego Smoka, by przemyśleć pewne rzeczy.

***

Kiedy zaczęli wracać na plac przed katedrą, wjechał na niego również zakryty wóz, pchany przez akolitów ojca Zantusa. Sam kapłan natomiast opowiadał podniesionym głosem przypowieść, którą wcześniej usłyszał już Izambard. Historię o Desnie, która upadła na ziemię i w jej powrocie do zdrowia pomagało jej ślepe dziecko. Jako podziękowanie, bogini przemieniła je w nieśmiertelnego motyla. Na te słowa akolici zdjęcli płachtę, a chmara różnokolorowych motyli pofrunęła w górę i na boki, wśród radosnych krzyków dzieci, zagłuszających wszystko co zostało jeszcze powiedziane.

Zabawa ciągle trwała. Teraz przyłączyły się do niej również karczmy i tawerny, każda wystawiała na ogólnodostępnych stołach swój najlepszy posiłek. Ameiko uwijała się wśród nich, a od stołu z Rdzawego Smoka dobiegał zapach egzotycznych, wyrazistych przypraw, w których podawany był widoczny i znacznie łatwiej rozpoznawalny łosoś. Wśród pozostałych najwięcej chętnych miała zupa z homara serwowana przez kucharza Polnej Ryby, z dużą ilością smacznej wkładki w środku oraz pieprzna dziczyzna prosto z największej karczmy w Sandpoint - Białego Jelenia. Zawody trochę straciły na ważności, kiedy ludzie zaczęli napełniać brzuchy.

Izambard, gdy usłyszał o przewożonym wozie od kilku losowych osób i że podobno ma to być wielkie wydarzenie, od razu udał się, by ujrzeć całą kolorową chmurę uciekającą w stronę niebios. Nie mógł powiedzieć, że go to urzekło, choć widok był imponujący. Zamiast tego wciąż zastanawiał się nad swoją przemową. Skupienie się na tym przychodziło mu raczej z trudem w związku z dziwną wizją i próbą jej interpretacji.
Za dużo myśli na raz. Nawet praca w ten sposób nie ma sensu, a co dopiero myślenie.
Głodny również nie był, choć Ameiko oraz pozostali przygotowali naprawdę wspaniałą ucztę. Obserwując na uboczu aktualne wydarzenia, postanowił poczekać na pozostałych.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 08-11-2017, 20:28   #26
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Kilyne weszła ponownie na główny plac u boku Kasa, początkowo chcąc ominąć największy tłum. Dopiero kiedy dostrzegła co jest powodem takiego zgromadzenia, zmieniła zdanie i skierowała się w największą ciżbę, ciągnąc za sobą Shoanti.
- Chodź, bo nam wszystko zjedzą. A ja chcę spróbować wszystkiego! - krzyknęła prawie, żeby przekrzyczeć panujący tu gwar i zwinnie omijała wszystkich chętnych. Wcale a wcale nie zamierzała czekać grzecznie w kolejce.
- Darmowe jedzenie! - Kasa nie trzeba było namawiać. Spokojnie, lecz stanowczo utorował im drogę do stołu, przepychając na bok jakąś chytrą babę z Sandpoint, która ukradkiem ładowała żarcie do torby.
Przebicie się do stołów okazało się nie aż tak trudne dla nich - choć kilka osób zdążyło zwyzywać barbarzyńce. Wyzywając go głównie od barbarzyńców, co swoją logikę miało. Ameiko posłała im szybki uśmiech, rozpoznając w tłumie. Wyglądało na to, że jedzenia miało nie zabraknąć dla wszystkich, karczmy się naprawdę postarały. Cóż, nagrodą był puchar dla najlepszej. Łosoś z Rdzawego Smoka smakował wybornie i egzotycznie niczym sama Kajitsu. Pozostali nie ustępowali samym smakiem, ale nie za często spotykany smak curry przechylał szalę większości, sądząc z zasłyszanych rozmów. Kilyne niespodziewanie znalazłą się tuż obok Titusa Scarnetiego, biorącego właśnie dwie porcje.
Festiwal toczył się dalej swoim tempem.
Czarnowłosa nie mogła nie skorzystać z tej okazji. Przeciskając się do stołu, gdzie wydawano posiłki, sama stworzyła taki sztuczny tłok, aby musieć otrzeć się o Titusa. W razie czego mogła zamaskować to zalotnym uśmiechem, kiedy jej dłonie będą przeszukiwały zakamarki pod ubraniem, szukając sakiewki, kluczy i wszystkiego, co mogło okazać się potem wartościową informacją. Scarnetti otarł się o nią, nie zauważając lub nie łącząc twarzy z wcześnieszym wydarzeniem. Dłonie przysunęły się po jego ciele, rozpoznając ukrytą pod tuniką sakiewkę, ale nic poza tym. Titus przepychał się już z powrotem do swojej żony.
- Dobłe! - mówił obok Kas z pełną buzią. - Napławdę podoba mnie się to święto! Spłubuj tego! - podektnął jej pod nos ciasteczko.
Powąchała, lecz zamiast je ugryźć, zaczęła nakładać sobie tego sławnego łososia. Poniechała podążania za Titusem, nie dając też po sobie poznać, że jest nim w jakikolwiek sposób zainteresowana. Zamiast tego przytaknęła Shoanti.
- Jedz jedz, będziesz ciężki i leniwy, łatwiej cię pokonam! - mimo swoich słów sama także wepchnęła sobie sporą porcję jedzenia w usta, żując z przyjemnością.
- To chcesz rzucać nożami czy uprawiać zapasy? - zapytał Chasequah, którego apetyt zdawał się być nieograniczony.
- Obżerasz się na zapas, bo u siebie w klanie zawsze brakowało ci pożywienia? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, szczerząc do Kasa zęby. - Bo jak byście mieli, to stalibyście się grubasami przy wpychaniu w siebie takich ilości jedzenia.

Nawet Chasequah wreszcie musiał się poddać i dać żołądkowi odpocząć po tym ataku niepowstrzymanego głodu. Stoły były powoli oczyszczane z pożywienia, ale wystarczyło dla wszystkich - również dla lekko spóźnionego Lugira. Izambardowi przechodząca obok Ameiko obiecała zatrzymać porcję na czas, kiedy zgłodnieje. I poklepała po plecach, zachęcając do rozchmurzenia tej zamyślonej miny.
Najedzeni zawodnicy chętni do rzucania nożami zjawili się na placu z tarczą i słupkami w chwili, kiedy właśnie swoją kolejkę wykonywał wysoki, chudy mężczyzna we fraku. Przez każdym rzutem unosił wysoko rękę, a po puszczeniu noża wykrzykiwał "a-ha!". Co ciekawe trafiał w środek tarczy. Oprócz niej zawodnicy mieli także cele na oddalonych coraz dalej drewnianych słupkach, na których poukładano jabłka.
- Ha, duży! - różowowłosa gnomka pojawiła się znikąd. - Jak cię pokonam, to będziesz mnie nosił gdzie zechcę na barana do zmierzchu - pokazała palcem na Kasa, tym razem to z nim mając chęć konkurować.
Mag, podziękowawszy Ameiko, zdecydował się zająć tym razem myśli czymś innym, być może skorzystać z uroków festiwalu. Z jakiegoś powodu zdecydował się więc również porzucać nożami, choć jego umiejętności w takich kwestiach nie przekraczały niezdarnego używania nożyków do masła i kopert.
- Przepraszam, czy dla czarodziejów również się znajdzie znajdzie tutaj miejsce? - zapytał się żartobliwie barbarzyńcy, gdy stanął obok niego, po czym jego wzrok spoczął na niewysokiej gnomce - Widzę, że znalazłeś sobie koleżankę. Izambard Morieth, miło mi.
- Kra? Gnom! Nieeeee! Kraa! - zaczął głośno krakać Mesmir, zdzielając skrzydłem po twarzy maga i prawie Kasa.
- Ugryź się w dziób - mruknął czarodziej, najspokojniej jak się tylko dało - Bo cię odeślę do Rdzawego Smoka.
Poskutkowało. Chowaniec się uspokoił, przynajmniej na razie. Wlepiał jednak w gnomkę swoje ptasie oczy, co trudno było logicznie wyjaśnić biorąc pod uwagę, że wcześniej ją widział.
Shoanti roześmiał się tubalnie.
- Ale jak wygram, będziesz do zmierzchu mi usługiwać - postawił warunek gnomce, przymierzając się do rzutu nożem.
- Mam lepszy pomysł - wtrąciła Kilyne, która zaczynała się wciągać w te zakłady. - Ostatni usługuje pozostałym podczas kolacji. Tylko bez złośliwości! - wzięła swój komplet noży, ustawiając się w kolejce do tarczy.
- Ha, tylko bez dużych zboczeństw! - gnomka najwyraźniej nie bała się niczego. - Małe mogą być - zachichotała.

W pierwszej rundzie rzucało się tylko do tarczy. Kasowi poszło średnio, pierwszy nóż trafił w w siódemkę, drugi w dwójkę, ostatni zaś w szóstkę. Izambard zaczął od idealnego trafienia w środek dziesiątki i tak się tym podekscytował, że za drugim razem ledwo zaliczył jedynkę. Trzeci nóż trafił w piątkę. Gnomka zaczęła od piątki, potem słabej dwójki, aby zakończyć dzisiątką. Za to Kilyne chyba miała jakieś niespełnione marzenia, bowiem jej wyniki: dwójka i trójka przy trzecim nożu lecącym obok tarczy, były co najmniej zastanawiające. Żadne z nich nie uplasowało się w czołówce całej konkurencji i szanse na wygraną ostateczną nie były duże. Pozostawała wewnętrzna rywalizacja w drugiej rundzie: rzucania do jabłek na coraz dalej oddalonych słupkach. Rzucało się aż do momentu strącenia ostatniego - piątego - lub pierwszego pudła. Po pierwszej konkurencji prowadził wysoki mężczyzna we fraku, któremu kibicowały wyraźnie dwie młode dziewczyny w kolorowych, pobrzękujących strojach odsłaniających brzuchy.
Druid w końcu przestał się wlec za całym towarzystwem. Dołączył do nich niemal równo z ogłoszeniem uczty, ale cały czas zostawał z tyłu, raz że próbując po trochu wszystkiego co proponowano - co samo w sobie było zajmującym zadaniem - a dwa, że pogadywał z kucharzami o dziczyźnie, ziołach i przyprawach, gratulując im wybornego wykorzystania darów natury które im dostarczył.
- Znalazłeś swojego ptaka - Lugir dosiadł się na ławę naprzeciwko czarodzieja z pasiastym, czarno-rudym kotem na ręku - Latał sobie po jarmarku.
Kilyne zacisnęła wargi. Znowu nie potrafiła przezwyciężyć swojej słabości. Pierwszy niecelny rzut i dalej już poszło. Z trudem panowała nad mimiką, próbując powtarzać sobie, że to tylko zabawa. Mogła jeszcze się odbić od dna. Nie odzywając się do pozostałych wzięła ponownie noże, w pełni skupiona podchodząc do drugiej rundy.
- Może rzucanie do jedzenia pójdzie mi lepiej - westchnął Kas, gdy ktoś podsumował wyniki rzutów, bo dodawanie powyżej ilości palców u rąk szło mu tak sobie. - To zawsze zwiększa motywację.
Zważył w dłoni swój nóż o drewnianej, rzeźbionej na kształt zwierzęcego totemu rękojeści, zamachnął się i cisnął nim w jabłko.
Zaskoczony własnym wynikiem Izambard mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Była to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał po swoim niezbyt bojowym przeszkoleniu. Nie powiedział jednak nic, po prostu był poniekąd dumny z samego siebie.
- Tak, Lugirze. Mesmir się odnalazł - odpowiedział druidowi - Uciekł, kiedy go skarciłem za nazywanie kapłana “Ojcem Zamtuzem” - podkreślił tą jakże urocze określenie tak, by doskonale wiadomym było o co chodzi.
Po czym czarodziej zabrał się za kolejną rundę rzucania do celu.
Każdemu z nich zabrakło sporo do wirtuozów trafiających nawet w ostatnie jabłko. Takich znalazło się dwóch, ale najlepszy z nich - o dziwo był to Izambard - trafił tylko dwa i poległ na trzecim. Gnomka i Kas solidarnie nie trafili w drugie, a na punkty między tą dwójką zwyciężyła różowowłosa. Najgorsza z ich czwórki okazała się ponownie Kilyne, której skupienie kompletnie nic nie dało i pierwszy nóż poleciał daleko od pierwszego jabłka. Przy tej swojej zwinności, jaką pokazała w poprzedniej konkurencji, to wyglądało jak oszustwo w drugą stronę.
- Ha, Kilyne chyba chce nam usługiwać przy kolacji! - zaśmiał się Kas. - Kyline, nie wiem czy znasz taki shoantyjski zwyczaj.... - przerwał, bo na placu rozległy się paniczne krzyki.
Na plac wjechał przestraszony wierzchowiec, goniony przez kilku ludzi. Zawody w ujeżdżaniu musiały pójść źle. I dobrze dla Chasequaha, bo zacięta mina i ciskające sztyletami, znacznie celniej niż ręce, oczy, zwiastowały chęć mordu.
- Sama chciałam - wymemłała przez zęby i przez następną godzinę jej nie widzieli.
 
Lady jest offline  
Stary 18-11-2017, 22:50   #27
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Festiwal toczył się swoim rytmem, pełen gwaru, zabaw i tańców, aż do chwili, kiedy niebo na zachodzie zaczęło się czerwienić. Wiedzieli już mniej więcej co ma się wydarzyć, bowiem po Izambarda przyszedł jeden z akolitów kapłana, prosząc go o udanie się w stronę podium. W końcu młody czarodziej miał powiedzieć kilka słów. Głuchy odgłos, niczym dźwięk odległego gromu, przetoczył się po Sandpoint. Jakiś bezpański pies, schowany pod wozem niedaleko stojących na placu Kilyne, Chasequaha oraz Lugira, obudził się i ziewnął. Szum dwóch tuzinów rozmów cichł szybko, uciszany dodatkowo przez tych co bardziej zorientowanych. Na centralne podium wchodził właśnie ojciec Zantus, dźwigający jakąś sporą, bogato zdobioną księgę.

Otworzył ją, wziął głęboki wdech i zanim z jego ust wydobyło się choćby słowo, ostry, głośny kobiecy krzyk przeciął powietrze. Kilka chwil później rozległ się następny. I jeszcze jeden. Wokół podniósł się gwar, ludzie zaczęli się rozglądać, ale i tak do ich uszu docierały również bardziej niepokojące dźwięki. Odgłosy inne, ostrzejsze, wyższe i niezbyt ludzkie. Tłum rozstąpił się i ujrzeli jak coś biegnie nisko przy ziemi, wydając z siebie dźwięki szczerej radości. Nagle dopadło do wozu i bezpański pies wydał z siebie krótki skowyt, zanim padł z gardłem rozciętym od ucha do ucha. Krew trysnęła na ziemię, przy akompaniamencie jeszcze wyższych i bardziej panicznych krzyków, które i tak nie zdołały zagłuszyć ochrypłego dźwięku dziwnej pieśni, intonowanej przez przenikliwe, szorstkie głosy. Kilyne i Lugir dostrzegli to, co umknęło większości uciekających ludzi oraz ciągle patrzącemu zbyt wysoko Kasowi. Na skraju wozu krył się szaro-bury goblin, zlizujący krew ze swojego długiego, zakrzywionego noża podczas rozglądania się za nowym celem.

Przerażona tłuszcza - w dużej mierze nie do końca wiedząc dlaczego - pędziła już w stronę uliczek, tłocząc się, popychając i tratując. Niewielu pozostało na miejscu. Dwóch akolitów, którzy towarzyszyli Izambardowi tuż przy podium, wchodziło właśnie pod nie, a sam czarodziej ze swojej pozycji widział trzy biegnące od północy gobliny, wybiegające właśnie spomiędzy domów.
- Co się dzieje?! - zapytał Shoanti. - To jakiś dziwny tutejszy obyczaj?
Dobył miecza i wskoczył na stół biesiadny, rozglądając się dookoła.
- Nie, gobliny! - odpowiedział przekrzykując tłum druid - Jeden jest na skraju wozu! - wskazał kierunek, jednocześnie wyciągając zza pasa pałkę - A słychać więcej! -
Białowłosy z bronią w ręku podbiegł do wozu za którym chował się goblin, pilnując by mały potwór raczej trafił nożem w koło lub burtę niż w niego samego.
Izambard był zdecydowanie zbyt daleko, by móc ich usłyszeć. Już od dawna miał przygotowaną w dłoni owalną runę magicznego pancerza przygotowaną, gdy przez jego myśli niczym piorun przeszedł obraz płonącego miasta, którą strzaskał, osłaniając się niewidoczną magiczną sferą. Następnie przygotował w glif tłuszczu na swojej dłoni przy użyciu odrobiny masła wyciągniętej z fiolki, mając w planie go użyć gdy małe pokraki się zbliżą odpowiednio blisko.
- Leć do pozostałych, o tam! - ruchem dłoni wskazał swojemu chowańcowi - Powiedz: gobliny z północy!
- Kra! Kra! Gobliny z północy! - odkraknął Mesmir i odleciał tak szybko jak się dało.
Kilyne, która już zupełnie doszła do siebie po nieoczekiwanej, katastrofalnej klęsce w zawodach, sięgnęła od razu do specjalnych kieszonek w gorsecie. Nie krzyczała, dodając niepotrzebnego zamieszania i hałasu - Lugir już przekazał wszystko co sama wiedziała. Zamiast tego w jej dłoniach pojawiły się metalowe, ostro zakończone gwiazdki. Jedna od razu pofrunęła w stronę goblina. Jak te małe pokurcze dostały się do miasta całkiem niezauważone?!
Lugir ruszył, z pałką gotową do ataku. Nie zaskoczył jednakże szarozielonego potworka, za to zrobił dokładnie to, do czego próbował sprowokować goblina - to jego broń zahaczyła o burtę wozu. Za to zakrzywiony nóż wroga ciachnął go po nogach. Polała się krew, małe stworzenie zakrzyknęło z uciechy. Niestety dla niego szybko zakończonej. Najpierw w jego pierś wbiła się gwiazdka ciśnięta przez Kilyne o wiele celniej niż noże podczas konkursu. A potem przeciwnika wreszcie dojrzał Kas i runął na niego z mieczem. Jednym ciosem rozpłatał czaszkę, kawałki kości i mózgu prysnęły na boki po tym brutalnym ciosie.
- Kra! Kra! Gobliny z północy! - rozległo się nad nimi krucze wołanie.

Rzeczywiście, zauważyli je spoglądając w tamtą stronę. Na szybko pustoszejącym placu wrogowie stawali się o wiele bardziej widoczni, szczególnie, że wcale nie próbowali się kryć. Nie skręcili w stronę Izambarda, zamiast tego upatrzyli sobie stragan z owocami. Jeden wskoczył na dwukółkę, strącając kilka koszy z jabłkami, które potoczyły się po bruku. Drugi złapał jedzenie i zaczął upychać je sobie do kieszeni, a trzeci zatańczył coś co wyglądało jak taniec radości i zwycięstwa jednocześnie, kiedy dojrzał niedaleko trójkę bohaterów przy zwłokach swojego pobratymca.

Druid szczęśliwie wiedział gdzie jest północ. I miał niezły słuch, więc nie musiał szukać zbyt długo. Wyciągnął z goblina gwiazdkę Kilyne i oddając ją właścicielce sam sięgnął po procę.
- Że dopadniemy ich jak tylko wylezą zza straganu? - zapytał towarzyszy wychodząc na lepszą pozycję do rzutu.
- Nie będę się bawić w podchody z trzema zielonymi pokrakami! - warknął Shoanti i ruszył szybkim krokiem ku goblinom, zamierzając obejść namiot obok straganu i zajść je z boku, żeby nie blokować strzału pozostałym.
- Widzimy trzy - odkrzyknął druid.
Tymczasem Izambard podszedł do kapłana, ścierając runę bez wyzwalania zaklęcia. Czuł wciąż zagrożenie, a uczucie goszczące mu od wielu dni jeszcze bardziej się nasiliło.
- Ojcze! Kusza! Macie tu kuszę?! - zapytał się go, chowając się przed goblińskim wzrokiem za podestem.
Kilyne w tym przypadku zgadzała się z myśleniem Kasa. Odebrała podaną jej gwiazdkę, przesuwając się o kilka metrów, żeby namiot nie zasłaniał pola widzenia i cisnęła drugim małym pociskiem w stronę stojącego na dwukółce goblina. Jak tylko opuścił jej dłoń, sięgnęła po sztylet, w razie gdyby pokurcze zdecydowały się jednak zaatakować.
Migoczący i wirujący w powietrzu szuriken ponownie trafił w swój cel, zadając kolejny kłam konkursowym niepowodzeniom Kilyne. Chwilę później poleciał kamień z procy, z satysfakcjonującym dźwiękiem wbijając się w... melona. Tańczący goblin zawył nagle z oburzenia i uciechy jednocześnie i popędził na czarnowłosą, machając swoim doglicerem z takim zapamiętaniem, że kobieta bez trudu uskoczyła mu z drogi. Drugi zielonoskóry cisnął w Lugira nagryzionym jabłkiem, po czym orientując się, że pocisk pokonał zaledwie połowę dystansu, zeskoczył z dwukółki i ruszył do ataku na druida. Trzeci pozostał na miejscu, ciągle pakując jedzenie do kieszeni i pod ubranie i rechocząc do siebie niczym po dobrych "ziółkach". Kas zachodził go z boku, jedcznocześnie wychodząc na plecy obu atakujących stworzeń.

- Kusza? Jaka kusza?! - ojciec Zantus został wyraźnie zaskoczony pytaniem Izambarda. Rzeczywiście, skąd szykujący się do święcenia kapłan miałby mieć przy sobie kuszę? Zaprzestał już wysiłków w uspokajaniu ludzi, w okolicy zresztą już ich prawie nie było, zamiast tego skupiając się na próbie wyciągnięcia akolitów spod podestu. - Wychodźcie, ludzie potrzebują pomocy! Szukajcie rannych i pomagajcie im przejść do świątyni!
Przestraszeni młodzieńcy wychodzili niepewnie, zerkając co chwilę na ścierające się z trójką bohaterów gobliny. To spokojne miasteczko, umiejscowione z dala od problemów, nie miało w sobie zbyt wielkiego ducha walki.
 
Sekal jest offline  
Stary 19-11-2017, 13:37   #28
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Boleśnie draśnięty Lugir wrócił z powrotem do trzymanej oburącz pałki i przysunął się bliżej goblina który zaatakował Kyline. Jeden problem naraz.
- Won, pokurcze! - wrzasnął, próbując posłać głowę potwora w daleką podróż.

- Mam nadzieję, że tylko tyle tych pokrak tu zobaczymy - mruknął do siebie mag, wychodząc zza osłony i biegnąc, by dołączyć do pozostałych.
- Znajdź dla siebie i innych bezpieczny kąt! Jeśli jest ich więcej, to może się zrobić gorąco! - krzyknął jeszcze do kapłana odwracając się dosłownie na krótką chwilę.

Kilyne zacisnęła wargi, kiedy zakrzywiony nóż śmignął wcale nie tak daleko od jej nóg. To się nazywało morale, szarżować na znacznie większych przeciwników z pieśnią na ustach. Nigdy by się nie spodziewała, że takie istoty zdecydują się zaatakować miasto!
- Szaleństwo… - wymruczała pod nosem i pchnęła sztyletem swojego przeciwnika, starając się przy okazji zmienić pozycję i uderzyć z przeciwnej strony goblina niż zamierzał zrobić to druid.

Kas tymczasem wypadł zza namiotu i - w drodze wyjątku bez bojowego okrzyku - zamachnął się mieczem w zajętego plądrowaniem straganu goblina.

Lugir zaskoczył z boku skupionego na czarnowłosej goblina. Potężne uderzenie pałką trafiło w wątłą pierś, a zielonoskóry zaliczył dwumetrowy lot w tył. Uderzenia w ziemię już nie czuł bo nie żył. Drugi stwór rzucił się z wrzaskiem na Lugira, ale druid w ostatniej chwili zrobił krok do tyłu i kundlociachacz bez szkody prześlizgnął się po skórzanej zbroi. Kilyne przychodząc na odsiecz niestety nie trafiła. Sztylet był bardzo krótki, pokurcz szybki, a żeby go w ten sposób trafić musiała celować w dół, co nie było zbyt wygodne. Również Kas miał problemy z wymierzeniem we wroga. Goblin zauważył go w ostatniej chwili i pochylił głowę. Miecz wgryzł się w owoce na wózku, robiąc z nich soczystą surówkę, ale goblin pozostał nienaruszony. Chwycił sztylet i przeturlał się pod wózkiem, mierząc już wzrokiem następny łakomy kąsek: Kilyne. Pozostały tylko dwa, przeciwko dwukrotnie liczniejszemu wrogowi - bowiem Izambard właśnie dobiegał do białowłosego - a mimo to nie zlękły się. Wręcz wyglądały na pewne swojego zwycięstwa!

- Kra, kra! Goblin na dachu! - wrzasnął Mesmir, sprawiając, że jego pan odwrócił głowę w samą porę, aby widzieć jak jakiś zielonoskóry spada z budynku na bruk. - Kra! Gobelin na ziemi!

- Mesemir, leć, policz je! - krzyknał druid, zachodząc goblina atakującego Kyline od tyłu i przymierzając należycie. Jak teraz nie uda się go wbić w klepisko…

Czarnowłosa skrzywiła się, przez kilka krótkich chwil zastanawiając się, czy z tymi poczwarami nie powinna przypadkiem walczyć w kucki. Próbując przesunąć się tak, żeby ten nowy pokurcz nie miał prostej linii ataku, ponownie zaatakowała pobliskiego goblina.
- Chodź tu mały smrodzie! - barbarzyńca wyszarpnął miecz ze straganu i skoczył w pościg za zielonym stworem.

“W sumie to niegłupie”, pomyślał czarodziej słysząc druida. Zastanawiał się tylko czy inteligencja Mesmira będzie w stanie ogarnąć ich dokładną liczbę i ją podać, ponieważ określenie “dużo” jest bardzo, ale to bardzo subiektywne.
- Tak, leć i podaj nam ilość goblinów w okolicy - powiedział chowańcowi, który zdążył już uczepić się jego włosów. Sam w tym czasie zaczął się zastanawiać co mógł teraz ze sobą zrobić, więc odwrócił się plecami do pozostałych i wyglądał kolejnych goblinów chcących wypaść całkiem przypadkiem na główny plac.

Pałka Lugira, szczególnie atakując od tyłu, okazywała się zabójcza dla małych goblinów. Drugi właśnie padł na bruk ze zgruchotanym kręgosłupem, który nie miał szans wytrzymać silnego uderzenia. Kilyne na chwilę zabrakło celów, lecz wkrótce się to zmieniło dzięki Kasowi. W pogoni za zielonoskórym rzucił się przez dwukółkę, prawie ją przewracając, plącząc się o jakiś sznurek i wraz z koszami z owocami spadając na bruk. Zanim się z niego zebrał, pokurcz zdążył odbiec i dziabnąć zbyt wolną tym razem czarnowłosą w w udo. Cięcie przeszło przez skórzane spodnie i poszczerbione ostrze zakosztowało krwi. Tyle, że goblin nie cieszył się długo. Kobieta w podzięce błyskawicznym ruchem wraziła mu sztylet w oko tak głęboko, że czubek wyszedł drugą stroną.

Plac na tę chwilę stał się spokojny. Ojciec Zantus cofnął się pod dach świątyni, a jeden z akolitów prowadził pod rękę ranną kobietę. Oprócz goblinich oraz tych nalężących do psa, na bruku leżały dwa ciała. Oba bliżej południowej strony, jedno damskie, drugie męskie. Trudno było powiedzieć, czy któreś z tych ludzi jeszcze żyło. Kruk wzbił się w powietrze głośno kracząc, a obserwujący otoczenie Izambard ujrzał w jednej z uliczek uciekającego przed jednym z miejskich strażników goblina z pochodnią w łapie. Ciągle słyszeli prymitywną pieśń, najgłośniej obecnie rozbrzmiewała z południa... czyli od strony portu i Rdzawego Smoka.

Shoanti klnąc pod nosem podniósł się z ziemi i rozejrzał, szukając nowego przeciwnika. Skoro nie znalazł, podszedł do towarzyszy broni.
- Lugir, chodźmy do twego domostwa albo daj mi klucz - rzekł do druida. - Zostawiłem tam zbroję, tarczę i łuk. To niedaleko, zaraz pod wzgórzem. - zwrócił się do Kilyne, wskazując mieczem na południowy wschód i mając na myśli wzniesienie, na którym zbudowana była katedra. - Lepiej się nie rozdzielać, tych pokurczów wdarło się chyba do miasta więcej a w kupie są bardziej niebezpieczne.
Chciał już ruszać, ale zauważył ranę na udzie kobiety.
- Rannaś, czekaj no - zdarł jedną z opasek oplatających jego ramię, przyklęknął i zawiązał ją na udzie Kilyne, które było podobnej grubości. - A może schroń się w świątyni z czarownikiem? - zaproponował.

Zaskoczona tym gestem Kilyne właśnie wycierała nóż i szurikeny o truchło goblina. Rana na nodze nie była aż taka głęboka, aby się nią poważnie przejęła. Oczy otworzyły się jej jeszcze szerzej, gdy usłyszała zadane przez Kasa pytanie.
- Zabiłam jednego goblina i zraniłam dwa inne, kiedy ty sobie biegałeś gdzieś z tyłu. Może to ty powinieneś się schronić? - uniosła brwi i wstała, odsłaniając zęby w zjadliwym uśmiechu. - Gdyby naprawdę zalały miasto, to widzielibyśmy ich wszędzie w dużych grupach, ale zgadzam się, lepiej się nie rozdzielać.

- Te pokraki były zbyt pewne siebie atakując Sandpoint - odezwał się Izambard, rozglądając się na boki w poszukiwaniu większej ilości przeciwników - To nie jest zbyt naturalne dla nich. Część z nich również przyszła z pochodniami. Widziałem jednego goblina ściganego przez strażnika miejskiego.
Mag się nieco zasępił mówiąc akurat o pochodni. Ogień, wcześniej doświadczona wizja i atak goblinów zdawały się ze sobą zgadzać. Przybyły podpalić miasto? Czy to na pewno możliwe?
- Mam nadzieję, że nikt z was nie jest ciężko ranny. Mamy natomiast naglący problem w postaci sprawdzenia czy to aby na pewno koniec naszych kłopotów z goblinami. Muszę przyznać, że od jakiegoś tygodnia uczucie niepokoju gościło mi każdego dnia, kiedy myślałem o podróży tutaj i chyba już wiem dlaczego. Poza tym wierz mi, Chasequah’u, że magowie potrafią zadbać o siebie, a przy okazji również o innych, więc idę z wami - uśmiechnął się kącikiem ust Izambard na te słowa, w międzyczasie rysując w powietrzu kolejną ze swoich dziwnych run, tym razem otoczoną idealnym okręgiem. Kiedy się rozpłynęła w powietrzu, oczy maga zdawały się na krótką chwilę zaświecić, by za chwilę przybrać poprzedni wygląd.

- Tu jest klucz - Lugir podał klucz Kasowi - ale dołączę do was za chwilę, muszę sprawdzić czy nie mogę im pomóc - żwawo ruszył sprawdzić stan leżących ludzi - Zejdę skarpą między świątynią a domem.
Shoanti skinął mu głową i schował klucz do sakiewki, opiekę nad rannymi pozostawiając druidowi i kapłanom.

- Za mną więc! - zawołał do dziewczyny i czarodzieja, po czym z dobytym mieczem ruszył szybkim krokiem w stronę uliczki schodzącej ze świątynnego wzgórza.

Białowłosy przyklęknął koło bliższego, kobiecego ciała, szukając oznak życia. Miał za pazuchą leczniczy napar - i bez większego żalu poświęciłby go żeby uratować komuś życie. Ale były granice tego na co natura mu pozwalała. Więc szukał śladów życia, nie chcąc marnować bezcennej mikstury na truposza. Starsza kobieta, do której dotarł jako pierwszej nie wykazywała żadnych oznak życia.

Zanim Lugir zdążył podejść do drugiego ciała, a Kas i reszta opuścić plac, Izambard krzyknął ostrzegawczo. Najpierw z uliczki przylegającej do placu, nad dachami blokujących wzrok domów, buchnęły kłęby czarnego dymu. Chwilę później z południa wybiegło czterech goblinów. Trzech dzierżyło w łapach zarówno swoje noże jak i pochodnie. Śmiejąc się i krzycząc natychmiast rzucili się w stronę najbliższego wozu, służącego jeszcze kilka minut wcześniej za stragan, próbując go podpalić. Za nimi natomiast podążał nieco wolniej drący z całych sił gębę zielonoskóry bez pochodni, za to z biczem. To był jeden z tych, którzy intonowali prymitywną pieśń słyszaną w całym Sandpoint. Było pewne, że za chwilę zauważą stojących na otwartej przestrzeni bohaterów lub opatrującego ranną kobietę Ojca Zantusa, odwróconego plecami do nadbiegających. Na razie jednak to wieszcz dostrzegł ich pierwszy, a zaraz za nim pozostali.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 19-11-2017, 21:22   #29
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Druid, wstając znad ciała martwej kobiety, rzucił złym spojrzeniem w stronę goblinów. Sugestywnie spojrzał na pozostałych i ruszył za namiot, tak by wciąż być niewidocznym - ale coraz bliżej. W marszu zaczął przemianę - taką samą jak na wozie. Umięśnione kończyny wydłużały się, skóra pod pancerzem robiła się coraz bardziej zielona, a z rąk wyrastały imponujące pazury.
- Nie możemy pozwolić, aby pobiegły na kapłana! - syknęła do towarzyszy Kilyne, ponownie w jednej dłoni trzymając sztylet, a w drugiej gwiazdkę. Zerknęła szybko w stronę barbarzyńcy i podążyła szybko za druidem. To czego nie powinni robić to jedno, wystawić się samej na atak to całkiem co innego. Miała nadzieję, że jeszcze przez chwilę małe pokurcze będą się cieszyć podpalaniem i zdąży wejść chociaż w zasięg celnego rzutu.
Izambard jedynie podążył za pozostałymi, by znaleźć się w skutecznym zasięgu dla swoich zaklęć. Od razu się domyślił, że to ten śpiewak napędzał całą tą rozróbę i miał zamiar z tym szybko skończyć. Miał w zanadrzu parę ofensywnych trików - to właśnie teraz je wykorzysta.
Kas za przykładem pozostałej dwójki podbiegł parę kroków i ukrył się za namiotem, oberwując przeciwną stronę niż Lugir, by wypaść z zaskoczenia na wrogów gdy będą ich mijać.
Drący mordę śpiewak zauważył ich, kiedy przemykali za namiot służący jeszcze nie tak dawno za stragan z różnościami przeznaczonymi do gospodarstw domowych - głównie narzędziami wszelkiej maści. Przez ten śpiew nie miał szans nic usłyszeć, nawet jak Kas poprzewracał ustawione rzędem siekiery i motyki w próbie skutecznego schowania się. Goblin zaczął podskakiwać i pokazywać ich paluchem, lecz jego pobratymcy ani myśleli zwracać na niego uwagi. Udało im się rozniecić ogień na wózku i w tym samym czasie dojrzeć Ojca Zantusa, który właśnie odwrócił się w ich kierunku. Wrzasnęły i pognały w jego stronę. "Bard" zielonoskórych widząc to, podjął nieco bardziej inteligentną decyzję, biegnąc za swoimi i jednocześnie próbując wymienić broń na wiszący mu na plecach łuk.
Czarodziej, pomimo że tego nie lubił, postanowił użyć kolejnej części zapamiętanych przez siebie zaklęć. Naszkicował odrobiną masła błyszczącą runę na dłoni i rzucił się w stronę szarżujących na kapłana goblinów, wyzwalając zaklęcie. Glif zabłyszczał na moment w powietrzu, a plama tłuszczu uformowała się pod biegnącymi w stronę kapłana goblinami.
Shoanti wypadł zza namiotu i omijając podpalony stragan z prawej strony popędził na drącego ryj goblina z uniesionym mieczem. Dopiero dobiegając do niego wydarł się bojowym okrzykiem:
- Kalla! Kalla!
Kilyne zdecydowała się na podobny ruch tuż po barbarzyńcy. Ukrywanie się, kiedy kapłan pozostał na widoku okazało się złym pomysłem! Biegnąc w stronę ostatniego z szarżujących na Zantusa stworków cisnęła w niego szurikenem jak tylko uznała, że jest w zasięgu celnego rzutu.
Dwa gobliny, pod którymi pojawiła się mokra i śliska plama, wyłożyły się na kamiennej powierzchni efektownie i natychmiastowo. Chasequah wybiegł i coraz bardziej zbliżał się do sięgającego po łuk śpiewaka, a depcząca mu przez pierwsze kilka kroków po piętach Kilyne celnie rzuciła szurikenem w zielonoskórego. Zaskoczony pokurcz obrócił się i widząc nadbiegającego barbarzyńcę nie uląkł się wcale. Wręcz przeciwnie, skoczył ze schodów i sieknął Shoanti po nogach. Pozostałe dwa gobliny próbowały właśnie wstawać i się pozbierać, ostrożnie stąpając po śliskiej powierzchni. Ich uwaga również została odwrócona od Ojca Zantusa i skierowana ku atakującym ich ludziom.
Druid, obecnie zielonoskóry, przemknął między namiotem a Kyline i włączył się do walki. Zębiskami sięgał najbliższego goblina i tylko czekał na okazję, a łapami szachował kolejnego gdyby próbował wstać. Czarnowłosa widząc jak ładnie gobliny się przewracają, nie sięgnęła po drugą gwiazdkę, zamiast tego podbiegając do podnoszącego się stwora i dźgając go sztyletem. Patrzyła przy tym na nogi, uważając aby nie wkroczyć na objętą zaklęciem powierzchnię.
Kas zaś warknął w odpowiedzi na draśnięcie i obrócił się bokiem, żeby zyskać przestrzeń do zamachu, po czym sieknął mieczem z góry na dół.
A mag, jakby nigdy nic, po prostu zaczął po prostu szukać jakiegoś kamienia do rzucania. Zdawał sobie sprawę, że nie był wojownikiem, więc nie chciał się za bardzo wtrącać w sprawy osób wyszkolonych.
- Mesmir! Pomóż Chasequah’owi! - krzyknął chowańcowi przyglądając się gdzieś pod swoje buty.
Wielkie pazurzyska i niemniej groźne kły poszły w tany, zaczynając od najbardziej niefortunnie (dla niego samego) ustawionego goblina i przechodząc dalej, kiedy pierwszy przeciwnik miał dosć.

Lugir jako całkiem solidnie przerażająca bestia, wpadł na goblina. Mały i sprytny pokurcz zanurkował jednakże pod wydłużonymi ramionami, ciągle rechocząc, niezrażony niczym. Śpiewak porzucił natomiast zamiar użycia łuku i w jego ręku pojawił się ponownie doglicer. Ciął nim Chasequaha, do którego leciał dopiero kraczący chowaniec czarodzieja. Było to niegroźne cięcie, ale barbarzyńca miał ich na sobie już całkiem sporo - wraz z ranami z dnia poprzedniego. W odpowiedzi Kas uderzył swoim mieczem z całą siłą i prawie mu się udało odciąć na czysto łeb śpiewaka. Ten co prawda się odchylił, ale to mu nie pomogło wiele, kiedy ostrze przecięło jego mordę i szyję, posyłając na bruk.
I ten cholerny śpiew wreszcie umilkł!
Pozostałe gobliny mimo tego wcale nie zamierzały rezygnować. Kilyne pchnęła jednego sztyletem, ale wszedł zbyt płytko pod skórznię zielonoskórego, aby go zabić. Co więcej, ten się odwinął znacznie skuteczniej, jego kundlociachacz o nierównym ostrzu pozostawił paskudne cięcie na udzie kobiety. Drugi spróbował się ruszyć, ale przeszkodził mu zarówno celnie rzucony przez Izambarda kamień, jak i śliska powierzchnia, na której znów stopy nie znalazły oparcia i popędliwy goblin ponownie grzmotnął w ziemię. Trzeciemu nie przeszkadzało to, że z jednej strony miał wielkiego barbarzyńcę, a z drugiej monstrualnie wyglądającego obecnie druida. Zaatakował tego drugiego. Wielka łapa odbiła na bok dość niezdarne cięcie, a nieszczęsny stwór poczuł pełnię wściekłości. Pierwszego uderzenia zdołał uniknąć, ale następne rozszarpało mu gardło, prawie odrywając zbyt dużą w porównaniu do reszty ciała głowę. Niewiele mniej wkurzona Kilyne poprawiła swoje uderzenie i tym razem ostrze gładko przeszyło zielonoskórego, pozbawiając go życia.
Pozostał tylko jeden, podnoszący się dopiero z kolan. Chyba nawet wreszcie do niego dotarło, że trzeba zwiewać.
Kilyne syknęła, wyrywając nóż z martwego już potworka. Przycisnęła dłoń do drugiej już zadanej przez te szkodniki rany, cofając się. Ostatniego zostawiła towarzyszom.
- Ubijcie to cholerstwo! - krzyknęła, przeszywając goblina wściekłym spojrzeniem. Zdjęła nowo nabytą chustę i owinęła ją sobie wokół uda. Przy okazji rozejrzała się po opuszczonych straganach, szukając czegoś solidniejszego lub zastępstwa do przesiąkającego krwią materiału. Uczciwie sobie zapracowała na to, żeby sobie coś od właścicieli towarów pożyczyć!
 
Lady jest offline  
Stary 29-11-2017, 21:51   #30
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Kas zastąpił drogę uciekającemu stworowi. Goblin próbował go obejść, lecz nie docenił zasięgu ostrza. Po chwili został przyszpilony i częściowo rozsmarowany po fasadzie katedry.

- Ubite - zameldował Shoanti. Nie schował miecza. Obejrzał oba draśnięcia, ale były na tyle lekkie, że nie zamierzał nawet fatygować się ich opatrywaniem.
- Wszyscy cali? - zapytał. - Lepiej pójdźmy kupą. Lugir, sprowadzisz nas tą ścieżką, o której mówiłeś?

- Tam nie ma ścieżki, to po prostu urwisko - głos druida chaotycznie zmieniał się z chrapliwego, oślizgłego głosu trolla z powrotem na znacznie przyjemniejszy głos aasimara. Ręką wskazał kierunek - Idźcie, ja sprawdzę czy żyje - ruszył w kierunku mężczyzny do którego nie zdążył dotrzeć przed drugą falą goblinów - Chyba że widzicie więcej goblinów? -

- Chyba nie - odpowiedział Izambard, rzucając spojrzeniem na lewo i prawo - Z miasta nie słychać również niczego, więc chyba odparliśmy najazd. My również chyba się trzymamy, choć bogowie wiedzą jakiego zakażenia od tych można dostać - zerknął na półelfkę, a dokładnie na obwiązaną ranę ciętą na jej nodze - Musimy zapytać Ojca Zantusa o jakieś środki lecznicze bądź leczenie magiczne.

Mag podszedł niespiesznie do śpiewaka goblinów, niezgrabnie przewrócił go na plecy kosturem, i zaczął się przyglądać czy aby przypadkiem nie miał przy sobie niczego, co mogłoby wyjaśnić powód tego chaotycznego ataku. Koncept organizacji raczej jest obcy tym stworzeniom, a co dopiero przypuszczenie szturmu na jakieś miasto w biały dzień! Nie spodziewał się jednak niczego specjalnego, co sam zdołał podkreślić mruknięciem słyszalnym jedynie uważnym uszom: “Nie wiem nawet czego ja oczekuję po tych zielonoskórych”.

- Lugirze, zechcesz później mi opowiedzieć o swoich zdolnościach przemiany? - czarodziej zadał pytanie, w którym zdecydowanie było słychać zaciekawienie.

- Może kiedyś - klęczący nad umierającym aasimar nagle zaczął gwałtownie szukać czegoś po kieszeniach. Wyciągnął żelazną fiolkę i w pośpiechu wlał mężczyźnie w gardło szlamowatą miksturę. Rany leżącego się zasklepiły, oddech uspokoił, ale pozostał nieprzytomny.
- Weźcie go w bezpieczne miejsce! - druid zaczął machać do ocalałych biesiadników, wymownie patrząc na ojca Zantusa. Kto jak kto, ale on powinien mieć dość miru by takie coś zorganizować.

I faktycznie miał, bo to z jego polecenia akolici biegali teraz jak poparzeni. Przyprowadzali do kapłana mniej lub bardziej rannych, układając ich na skórach i płachtach zdartych ze straganów. Na krzyk Lugira dwóch chłopaków od razu ruszyło po wskazanego przez białowłosego mężczyznę. Brak goblinów w okolicy dodawał im animuszu. Zresztą Izambard miał częściowo rację - odgłosy z miasta, a zwłaszcza te irytujące pieśni, mocno przycichły. Choć nie umilkły zupełnie. Jakiś goblin wyskoczył właśnie przez okno jednego z domów i pogonił za uciekającym mu psem. Gdzieś z oddali dobiegały ciągle pokrzykiwania, szczęk oręża i piski goblinów. Tu na placu wyglądało na to, że jest najspokojniej. Nie licząc dwóch płonących wozów. Dobrze, że oba stały wystarczająco daleko domostw, aby te nie zajęły się od ognia. Ten w uliczce zresztą już mieszkańcy Sandpoint usiłowali ugasić.

Izambard przyjrzał się bliżej powalonemu śpiewakowi. Niewiele różnił się od innych goblinów. Jego zbroja miała więcej metalowych elementów, w uszach znajdowało się więcej kolczyków, a obok ciała oprócz zakrzywionego noża leżały krótki łuk oraz bicz. Oprócz tego miał kilka dziwnych fetyszy z zasuszonych części zwierząt - chyba psów i goblini symbol, oznaczający przynależność lub coś w tym stylu. No i sakiewkę, z zawartością dwudziestu złotych monet oraz miksturę u paska. Nic więcej nie znalazł. No ale, chyba nie spodziewał się rozkazów na piśmie, prawda?

Kilyne w tym czasie zdążyła obejść pobliskie stragany i namioty. Do owinięcia ran znalazło się tam wystarczająco dużo tkanin, choć niewiele pożytku dawały obecnie czarnowłosej narzędzia czy sprzęty gospodarstwa domowego. Albo fragmenty zwierząt - głównie ich skóry. Tylko jeden kupiec w tej okolicy sprzedawał błyskotki, głównie tanie i jarmarczne. Miał jednak także trochę jedwabiu i sporo ładnie wyglądających amuletów i kamieni na rzemieniach.

Kiedy już mieli się zbierać, to nie od strony dalekich odgłosów z głębi miasta, a od północy dobiegło ich wyraźne i bliskie wołanie o pomoc. Męski głos powtarzał co chwila "pomocy!", a wśród tych okrzyków przebijały się wysokie piski i wrzaski, a także psie ujadanie i szczekanie.

Okrzyki zastały druida z nową werwą zbierającego goblińskie uzbrojenie i błyskotki. Na szybko zarzucił tobołek na plecy i wyciągnął w stronę towarzyszy ostatnią leczniczą miksturę, zdobycz z wczorajszego dnia.

- Biegniemy przez chatkę czy prosto tam?

- Ten ktoś nie dożyje pomocy, jak nie ruszymy tam zaraz! - odparł szybko Shoanti. Chwycił mikstrurę, ale tylko po to, by podać ją Kilyne. Sam pobiegł ku ulicy wychodzącej z placu na północ, trzymając się jednak blisko domostw, by najpierw z ukrycia policzyć przeciwników.

Krzyk zastał Kilyne właśnie owijającą się nową zieloną, jedwabną chustą. Przez ramię przewieszone miała jeszcze dwie kolorowe, a czarną wsadziła za pasek. Odwróciła się w stronę krzyku z niewielkim grymasem niezadowolenia. Kas miał niestety rację, z żalem więc porzuciła od razu dalsze poszukiwania i pobiegła w stronę ciała śpiewaka, które przeszukiwał Izambard, w międzyczasie łapiąc rzuconą jej miksturę oraz zwalniając kiedy udo odezwało się bólem.

- Podaj mi łuk! - krzyknęła już w drodze do czarodzieja. Łuk i strzały to było to, czego jej brakowało. Trzymanie się za plecami kompanów brzmiało jak dobry plan.

Krzyki wyraźnie przerwały inkantację prostego zaklęcia wykrycia magii na gobliniej miksturze. Jeśli było jeszcze więcej zielonoskórych w mieście, to trzeba było je unieszkodliwić jak najszybciej nim wyrządzą jeszcze więcej szkód. Porzucił i złoto, i miksturę tam gdzie je znalazł, mając obecnie ważniejsze rzeczy na głowie. Wziął za to od krzykacza… łuczek oraz strzałki i podał je półelfce.

- Nie zrób sobie tym krzywdy. Nie wiemy jak bardzo jest to wytrzymałe - stwierdził po przekazaniu pożądanych przedmiotów i pobiegł w stronę nawoływania. Łuk rzeczywiście nie wyglądał na arcydzieło, ale na kilka strzałów powinien wystarczyć. No i pozwalał zachować niezbędną rannej i odrobinę kulejącej Kilyne odpowiednią odległość od wroga.

Nie musieli daleko biec. Na następnej ulicy, prowadzącej prosto do otwartej szeroko bramy, tuż przy drugiej gospodzie Sandpoint - Białym Jeleniu - ujrzeli kolejną zgraję goblinów. Trzy wyskakiwały właśnie zza wozu i rechotały szczęśliwie, obserwując jak czwarty z nich przebija myśliwskiego psa drzewcową bronią. Wyglądał niczym ich dowódca, siedząc na goblińskim psie: skrzyżowaniu paskudnego, zajadłego kundla i oskubanego z sierści dzika. Wszystkie pokurcze odwrócone były do nich tyłem lub bokiem, całą uwagę kierując na wydające ostatni skowyt zwierzę oraz ukrytego za beczką z deszczółką mężczyznę. To on krzyczał, wzywając pomocy. Pozbawiony broni próbował przestawić beczkę tak, żeby stanowiła jakąkolwiek ochronę. W dłoniach miał tylko jakiś patyk, kompletnie nieprzydatny przeciwko zajadłym, liczniejszym wrogom.

- No by was pokręciło, wściekłe pokurzcze - druid zatrzymał się, kiedy z praktycznej oceny sytuacji wyszło mu jak nieduże szanse miał mężczyzna. Nabrał powietrza i wskazując pałką trawiaste podłoże między napastnikami wysapał zaklęcie. Trawa i drobne zielska drgnęły i rzuciły się łapiąc gobliny za kolana.
- Łapcie kamulce, jak tacy cwani - białowłosy wyciągnął zza pazuchy procę i zerknał na towrzyszy.

- … Same problemy - westchnął Izambard, szybko oceniając położenie przeciwników. Przygotował ostatniego asa ze swojego arsenału magicznego, planując szybko powalić wodza na ziemię… Ale zaczęła wyrastać przed nim jakaś puszcza.
- Tego nie było w planie - mruknął mag, podrapawszy się po głowie i zaczął się powoli zbliżać na odpowiednią odległość, odzywając się do druida - Przesuń te zarośla troszkę dalej w ich stronę, Lugirze!

Kilyne nie potrzebowała skomplikowanych planów. Miała teraz łuk! Szczerząc zęby niczym ten gobliński pies, napięła cięciwę i wypuściła pierwszą strzałę w to zwierzęce obrzydlistwo. Jak można było w ogóle dotykać tego czegoś? Miała nadzieję, że te roślinki atakujące pokurcze przytrzymają je na tyle długo, że nie trzeba się będzie zbliżać.

Shoanti zaś, nie mając łuku ani nie znając się na czarach, zawahał się chwilę. Mógł czekać aż jego kompani przetrzebią wraże szeregi, lecz tego z kolei mógł nie doczekać osaczony człowiek, któremu przybyli z odsieczą. Ruszył zatem biegiem na goblińskiego jeźdźca, wrzeszcząc:
- Hej! Tutaj, ścierwa!
Zatoczył przy tym tylko lekki łuk w lewo, żeby nie blokować pola widzenia pozostałym.

- Pomocy! - pierwszy zauważył ich chowający się za beczką mężczyzna, jednocześnie skutecznie unikając wściekłego ataku trawy. Pędy, pnącza i każdy fragment zieleni zaatakowały wszystko co żyło. Pies wraz z jeźdźcem szybko odskoczyli, podobnie uniknął jeden z goblinów, wskakując na koło wozu. Dwa pozostałe jednakże zostały skutecznie złapane i unieruchomione przez roślinność. Wraz z krzykiem Kasa również w pełni zainteresowały się nadciągającymi przeciwnikami. Zwłaszcza, kiedy pocisk Kilyne okazał się zabójczo skuteczny, przebijając na wylot szyję paskudnego zwierzęcia, które tylko zacharczało, zrobiło dwa chybotliwe kroki i padło na ziemię. Jeździec zdążył zwinnie zeskoczyć, krzycząc wściekle. Mężczyzna wołający pomocy stał się teraz dla zielonoskórych celem zdecydowanie drugorzędnym. Czarnowłosa z zaskoczeniem spojrzała na zabrany goblinowi łuk. Spodziewała się, że pęknie, a nie okaże się tak celny. Nie namyślając się długo napięła ponownie cięciwę, tym razem celując w jeźdźca. Zamierzała wykorzystać to chwilowo szczęście ile się tylko dało.

Druid nieśpiesznie podbiegł bliżej, zakręcił procą aż zafurkotało, i wypuścił polny kamyk w stronę bliższego z oplątanych goblinów.
A czarodziej po prostu podszedł na granicę roślinności. Stanąwszy przed goblińskim jeźdźcem, zaczął wypowiadać niezbyt skomplikowaną tajemną frazę, spisując dziwną, kolorową runę w powietrzu, która rozbłysnęła wszystkimi kolorami tęczy, oblewając obszar przed czarodziejem feerią dzikich, mieniących się barw.

Goblin zagapił się na to, zamrugał… i z wrzaskiem zaszarżował przez kolorową chmurę, wpadając prosto na czarodzieja i przebijając go swoją drzewcową bronią. Izambard poczuł potężny ból w okolicach brzucha, który niemal pozbawił go przytomności. W tym samym czasie Kilyne puściła cięciwę… a ta z nieprzyjemnym dźwiękiem zerwała się! Pocisk poleciał w ziemię. Dobra passa skończyła się zanim w ogóle mogła się zacząć. Kamień z procy druida także minął swój cel, za to jeden z goblinów wyswobodził się z oplatającej go trawy. Ten, który uniknął tego wcześniej, zeskoczył z koła wozu i pognał na wieszcza, wymachując przy tym kundlociachaczem. Rośliny złapały go znowu, kiedy już był przy czarodzieju.

Co Izambard sobie myślał podchodząc tak blisko, zamiast trzymać się bezpiecznych tyłów? Kas nie miał teraz czasu się nad tym głowić, o jego zdziwieniu świadczył tylko wyraz twarzy. Zamachnął się mieczem od góry, ale spieszony gobliński kawalerzysta był szybszy. Ostrze barbarzyńcy opadło na niego już po tym jak włócznia wbiła się w trzewia maga. Mimika Kilyne mówiła to samo. Z zaskoczenia nie poczuła nawet złości na rozpadający się gobliński łuk, który cisnęła na ziemię. Mając nadzieję, że to był ostatni wybryk czarodzieja i teraz już pójdzie rozum do głowy, wyciągnęła sztylet i ostatnią gwiazdkę, przeklinając się za nie odzyskanie pozostałych z ciał zabitych. Zaczęła się zbliżać, licząc na odsunięcie się Izambarda i odsłonięcie pokurcza, który go ranił i tak skutecznie unikał oplątania. I owszem, mag odsunął się daleko, bardzo daleko, zupełnie poza zasięg prymitywnego oręża. Adrenalina redukowała odczuwanie bólu do poziomu widocznego jedynie na skrzywieniu na twarzy oraz obmacywaniu ciężkiej rany. Jego myśli, ciągle atakowane przez bardziej naglące potrzeby, były jednak zajęte czymś zupełnie innym. Zaklęcie… nie zadziałało tak jak powinno. Jak do tego doszło? Zielona pokraka musiała odwrócić wzrok w odpowiednim momencie, by się obronić przed czarem zwalającym z nóg nawet silniejszych wojowników. Po goblinach nie można było się jednak niczego spodziewać, były nieprzewidywalne, a to…
Ała.

- Kraa! - lotem pikującym znalazł się w pobliżu swego mistrza Mesmir, odczuwając jego ból - Kra! Takimi zaklęciami się, kra!-nie ryzykuje!
- Mieszkaniec Sandpoint był w niebezpieczeństwie, musiałem spróbować - mruknął, osuwając się na ziemię pod jakimś budynkiem. Zbadał pobieżnie swoją ranę i uśmiechnął się kącikiem ust - Wyliżę się z tego. Pomóż Chasenquah’owi.
- Krraaaas! Się kraa-obi! - zameldował kruk, odlatując w stronę wojownika.
Widząc że sprawa szybko przeszła z bezpiecznego strzelania do unieruchomionych goblinów na życia ważące się na ostrzu noża, z cichym warczeniem zaszarżował na plecy bardziej odsłoniętego goblina.

Atak Chasequaha pokazywał, że niektóre sprawy należało załatwiać brutalną siłą, a nie efektownymi zaklęciami. Miecz trafił w małego przeciwnika, który przeżył tylko dzięki zbroi. Kawałek naramiennika poleciał gdzieś na bok, wzmacniana metalem skóra została przecięta, popłynęło dużo krwi. Lecz goblin ciągle stał. Wydawało się przez krótki moment, że przecinająca powietrze gwiazdka zakończy jego żywot definitywnie, lecz zielonoskóry uchylił się w ostatniej chwili i szuriken z brzękiem odbił się od pancerza, nie przebijając go. Przynajmniej jednak już-nie-jeździec stracił zainteresowanie czarodziejem liżącym rany pod budynkiem - zamiast tego dziabnął prymitywną gizarmą Kasa, ale ten w ostatniej chwili odbił zmierzające w jego trzewia ostrze. Przy okazji pokurcz odsunął się od próbujących ciągle go łapać traw.

Ten zielonoskóry, któremu udało się już wcześniej oswobodzić, teraz przedzierał się do schowanego za beczką mężczyzny, który nieco za dużo uwagi poświęcił obserwowaniu toczącej się walki. Stwór zaszedł go od boku i ciachnął nożem. Co gorsza najwyraźniej człowieka złapały wściekłe trawy, którym pokurcz tym razem umknął. Pozostałe dwa gobliny skutecznie wyszarpywały się z roślinnych więzów. Ten dalszy uznał, że woli wybrać łatwiejszy, bezbronny cel i zbliżał się do niego.
Drugi chyba próbował ucieczki, ale Lugir dogonił go bez większego trudu i powalił ciosem w plecy, łamiąc kręgosłup potwora.
Gizarma wyrównywała trochę szanse goblina w starciu z dzierżącym półtoraręczny miecz barbarzyńcą. Ale tylko trochę. Ranny zielonoskóry i tak miał szczęście, że w ogóle przeżył cios Kasa, bo to rzadko się zdarzało.

- Lugir, usuń żesz to zielsko! - zawołał Shoanti, chwytając miecz oburącz i nacierając, żeby dobić goblina.
Druid tylko zamaszyście kiwnął głową na potwierdzenie, nie chcąc zdradzić goblinowi że właśnie zachodzi go zza pleców. A zaklęcie faktycznie zwolnił w momencie kiedy towarzysze natarli na pozostałe gobliny. Czarodziej w międzyczasie zaczął szukać jakiejś broni dystansowej, mając nikły cień nadziei, że znajdzie jakąś losową strażniczą kuszę.

- Kraa! Pomagam! - kraknął kruk nad uchem barbarzyńcy cały czas klepiąc go swoją ptasią nóżką po ramieniu.

Kilyne spojrzała na ranę na swoim udzie, potem na marny sztylet. Nie zachęcało to do szarży na gobliny, dlatego powoli zbliżała się w stronę pokurcza walczącego z Kasem. W razie czego mogła pomóc, lecz bardziej liczyła na znalezienie broni. Swojej gwiazdki, jakiegoś łuku lub w ostateteczności nawet tej gizarmy.

Pozbawiony psa goblini jeździec nie zamierzał łatwo złożyć broni i gdyby Kas był sam, walka mogłaby jeszcze chwilę potrwać. Zielonoskóry unikał szybko i zwinnie, a nawet kontratakował. Obaj walczący sparowali swoje wypady, ale wtedy nadbiegł od tyłu Lugir i jednym ciosem zakończył sprawę definitywnie. Kilyne mogła spokojnie przejść nad zwłokami nie martwiąc się o utratę zdrowia, a jej oczy dostrzegły zarówno szurikena, jak i łuk wraz ze strzałami, które jeździec zgubił w trawie zeskakując z zabitego przez nią psa. Izambard miał mniej szczęścia, jedyne co miał na podorędziu to zawiniątko z kundlociachaczami, które zostawił druid zanim ruszył do ataku.

- Pomocy! Pomocy! Aaaaa! - wrzeszczał coraz głośniej zdesperowany mężczyzna. Zajęci swoimi problemami przez chwilę nie zwracali na niego uwagi. Teraz stał na beczce i próbował przeskakiwać nad tnącymi go ostrzami obu pozostałych przy życiu goblinów, które rechocząc próbowały pociąć go na tyle, aby spadł do nich na dół.

Tęgie razy rozdawane goblinom dębową pałką przez goblina miały się niedługo skończyć z prozaicznego powodu - braku celów. Tymczasem jednak druid szybkim spojrzeniem upewnił się, że zapoatrznie ran czarodzieja nie jest najrychlejszą potrzebą - było nią odpędznie goblinów od mocno już rannego biedaka. Zabrał się do tego w rozsądny - w swoim mniemaniu - sposób i zamiast biec na wprost na gobliny i zderzyć się z Kasem i Kyline, burknął magiczną sylabę i niczym pędzący wilk przegalopował na czworaka między wozem a stosem pakunków, wyskakując za plecy jednego z goblinów.
- Jeszcze chwila! - krzyknął do mężczyzny.

Kas nie zwlekając ani chwili zaszarżował na plecy drugiego pokurcza. Starcie było praktycznie rozstrzygnięte, ale zupełnie pozbawione instynktu samozachowawczego gobliny mogły jeszcze zdążyć zabić bezbronnego człowieka. Jak najszybsze zatłuczenie ich było jedynym rozwiązaniem.
- Waaaargh! - zawył dziko Shoanti, by zwrócić na siebie ich uwagę.

Kilyne nie zastanawiała się ani chwili, z dwóch broni wybierając łuk. Podniosła go wraz ze strzałą, przykucając na trawie. Nieduże rozmiary broni pozwalały naciągnąć ją i wypuścić strzałę z tej pozycji. Celowała w tego goblina, którego w tej chwili nie zasłaniał żaden z towarzyszy.
Rozpędzony Lugir odbił się od koła wozu i runął z góry na goblina, próbując maczugą wgnieść pokurcza w ziemię. A ten jakimś cudem dostrzegł go kątem oka i uskoczył w bok, chichocząc… prosto na strzałę czarnowłosej. Grot przebił jego pierś, a chichot przez moment nie wiedzącego co się dzieje zielonoskórego zakończyły czerwone bąbelki. Po tym goblin padł i nie mógł widzieć, jak ostatniego pobratymca morduje Chasequah. Barbarzyńca zahaczył swoją ofiarę zaledwie końcówką miecza, ale to wystarczyło, aby przeciąć wystarczającą ilość naczyń krwionośnych. Potworowi udało się jeszcze zrobić kilka kroków, zanim padł.

A zaraz za nim mężczyzna, który spadł z beczki na trawę dysząc głośno z zamkniętymi oczami i trzymając się za pocięte nogi. Nie wydawał się szczególnie mocno ranny. Choć krwawił z zadanych mu przez gobliny ran to wszystkie wyglądały na płytkie.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172