lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [RotR] Burnt Offerings (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/17307-rotr-burnt-offerings.html)

Sekal 16-02-2019 12:48

Plan był prosty jak budowa cepa. Potwór postanowił pójść im na rękę, prawdopodobnie nie posiadając skomplikowanego umysłu. Wybiegł na nogach przypominających psie, szybki właśnie niczym te zwierzęta. Mimo to dwójka z nich zdążyła wystrzelić. Strzała Kilyne wbiła się mocno w bark, pocisk wypuszczony przez Kasa okazał się mniej skuteczny, zaledwie przecinając bok charczącego wroga. Ten skoczył i w locie jeszcze spróbował ugryźć Lugira, który w ostatnim momencie uchylił się i zbił ramieniem głowę przeciwnika, który zasyczał, a palcopodobne macki w jego paskudnej paszczy zadrgały. Białowłosy poczuł tylko kropelki śliny na twarzy, ale chwilę później odwinął się i jego laga trafiła z głośnym chrupnięciem prosto w głowę stwora. Pocisk Nuki przeleciał tuż obok, pudłując, dziewczyna musiała dokładnie mierzyć, aby nie trafić towarzyszy. Ale nie miało to znaczenia, bo druid przetrącił kręgosłup śmierdzącej paskudy, która to osunęła się na ziemię. Znowu zapanowała cisza.
- Tfu - Lugir otarł twarz z oślizgłych śladów kontaktu z tą obrzydliwością - A to tak dla pewności - mruknął, zdzielając leżące stworzenie przez krzyże jeszcze raz - To cię tak poszarpało? - zapytał Nukę, sam kierując magiczne zmysły w głąb korytarzy
- Wygląda bardzo podobnie - cicho odpowiedziała zamiast niej Kilyne, przyglądając się martwemu stworowi. We czwórkę poradzili sobie z nim gładko, na szczęście. - Oby to nie był ten sam. Ciało leżało tu - wskazała na ziemię na środku korytarza. Pójdę ostrożnie przodem, przyświecajcie mi z odległości.
Przysunęła się bliżej ściany i zaczęła powoli przemieszczać się głębiej w ten podziemny tunel, omijając pomieszczenie, w którym potwór się czaił.
- Czy to aby nie ghul? - Kas obejrzał trupa w świetle pochodni. - Najlepiej by to spalić, ale odrąbanie łba też powinno działać.
Dwoma cięciami oddzielił głowę stwora od tułowia i kopnął, tak że poturlała się tunelem w stronę wyjścia.
- Jak to ghule to zeżarły wczorajszego trupa - powiedział. - Chyba, że był nie całkiem martwy i się nie dał.
Z pochodnią i dobytym mieczem ruszył za Kilyne, podążając kilkanaście metrów za nią.
Druid, przed ruszeniem za resztą, dla pewności podniósł rzuconą jako przynętę pochodnię i przyłożył ją do urżniętego łba stwora. Nieprzyjemne skwierczenie i gryzący zapach smażonego szlamu były niewielką ceną jeżeli miałyby upewnić się że stworzenie nie wstanie za ich plecami.
Kiedy oni unicestwiali ciało nieznanego im wynaturzenia, Kilyne zagłębiła się głębiej w tunel. Od razu za pierwszym pomieszczeniem znajdował się prowadzący w lewo tunel, który przechodził dalej chyba w coś bardziej wyrzeźbionego ludzką ręką zaopatrzoną w narzędzia. Wzrok półelfki nie sięgał tak daleko, podobnie jak dalej, gdzie zatrzymała się na skraju światła pochodni pozostałych przy reszcie drużyny. Tunel prowadził jeszcze dalej, ale także odchodził znowu w prawo. Kiedy tam wyjrzała, widziała ciemność - jej wzrok choć dobry, nie potrafił penetrować zupełnych ciemności.
- Przeklęty labirynt - mruczał pod nosem Shoanti. - Nie lubię miejsc, gdzie nie można wjechać koniem. No chyba, że karczem. I gór. W górach daleko wszystko widać…
Mamrocząc tak dołączył do Kilyne na rozwidleniu, rzucając pochodnią trochę migotliwego światła na obie odnogi.
- Nie rozdzielajmy się - rzekł głośniejszym szeptem. - I chodźmy tam. - wskazał pochodnią na lewo. - To wygląda jakby dokądś prowadziło.
- To co? - szepnęła zbliżywszy się do rozdroża. - Nie ma co zmieniać dobrego rozwiązania, więc kolejny rzut pochodnią?
Kilyne popatrzyła na wprost, gdzie pokazywał Kas.
- Ja bym sprawdzała odnogi po kolei, na pewno nie od środkowej - szepnęła. - Wyczuwasz coś tam z przodu Lugir?
- Tak, trzymajmy się razem - druid potwierdził, mieszając swoimi cienkimi sandałami w piachu na ziemi. A może było to już coś innego niż tylko piach z plaży? Coś na podstawie czego mógłby wywnioskować w co tak właściwie weszli - Czułem chwilę temu, chyba nawet więcej niż jeszcze jedno stworzenie.
- No to jeb - Kas skręcił ciało jak dyskobol, nawet nie wiedząc kto to jest dyskobol, wziął zamach i cisnął pochodnią w ciemność lewego korytarza.
Odczekać chwilę, podejść, podnieść pochodnię, powtórzyć. I tak do skutku. Wydawała się to rozsądna taktyka na zwiedzanie tych podziemi.
Lugir był prawie pewien, że jego zaklęcie wskazywało miejsce na wprost korytarza, nie na prawo od miejsca, w którym się znaleźli teraz.
- To było tam, wzdłuż plaży, chociaż nie wiem czy te tunele się nie łączą - Lugir omiótł magicznymi zmysłami także boczny korytarz - I bądźcie ostrożni, bo może tu żyć coś jeszcze, coś co nie przeszkadza naturze tak bardzo jak te stworzenia.
- No ale skoro pochodnia poleciała już tam - skinęła głową, by pokazać kierunek - to chyba możemy ten tunel sprawdzić. - Kończąc zdanie ruszyła ostrożnie w stronę światła. Nie zamierzała jednak wysuwać się na przód.
Skoro Kas już rzucił pochodnią, czarnowłosa nie wdawała się w dalsze rozmowy, zamiast tego ruszyła powoli, ostrożnie badając teren pod nogami i na wszelki wypadek zerkając również na ściany i sufit. Gdzie kryło się jedno zagrożenie, tam równie dobrze mogło być ich o wiele więcej.

Całe te dywagacje częściowo zakończyła pochodnia, która po kilku metrach odbiła się od ściany. Kilyne podążyła za nią pierwsza, nie natrafiając na żadne przeszkody czy pułapki. Tunel kończył się ścianą oraz… dziurą wydrążono równo w gładkim, położonym ludzką ręką kamieniu. Ze środka ziała ciemność. Przechodząc korytarzem mimowolnie, dzięki trzymanej drugiej pochodni, zajrzeli w prawy tunel. A raczej już nie tunel, a wyłożone kamieniem nieduże pomieszczenie, na środku którego stał posąg. Zwrócony do nich przodem przedstawiał ludzką kobietę z bojowej pozie, z księgą w jednej ręce i drzewcową bronią w drugiej. Z tej odległości w ciemnościach nie dostrzegali wielu szczegółów, ale Lugir widział prawidziwą furię wyrzeźbioną na jej twarzy.
Kilyne cofnęła się do pozostałych zaraz po swoim odkryciu, niosąc rzuconą przez Kasa pochodnię.
- Tam jest zejście w dół - szepnęła, ciekawie zerkając w stronę statuy. - Którędy wchodzimy?
- Jeszcze niżej? - głos Kasa brzmiał słabo, co zdarzało się rzadko. - Może najpierw zbadajmy ten poziom?
Przejął pochodnię i rzucił ją, tak że upadła obok posągu a następnie odczekał chwilę, by pójść ją podnieść.
- Drugie stworzenie czułem z tej strony - druid wskazał na dziurę w korytarzu na wprost z kierunku z którego przyszli - Ale ten posąg...nigdy nie przywiązywałem wagi do ziemskich bóstw, ale może to posąg jednej z nich?
- Idźmy w dół, rzekłbym, o ile mamy jak. A to zależy od tego jak tam jest głęboko - druid rzucił kamyk do otworu i zaczął nasłuchiwać odgłosu uderzenia.
Stuknął o kamień szybko, odległość nie była większa niż trzy, maksymalnie cztery metry.
- To żadna z bogiń czczonych przez klany, tyle wam mogę powiedzieć - rzekł Shoanti, wchodząc śladem rzuconej pochodni do pomieszczenia z posągiem, by lepiej mu się przyjrzeć i sprawdzić czy prowadzą stąd jakieś inne przejścia.
Nuka również podeszła do posągu. Zastygła w ruchu kobieta nie przypominała jej nikogo, o kim mogłaby słyszeć. Obchodziła rzeźbę dookoła by lepiej się jej przyjrzeć, od czasu do czasu gładząc opuszkami palców niektóre jej elementy. Uznała też, że warto sprawdzić czy w na trzymanej przez nią księdze nie widnieją żadne napisy.
Zwiedzanie podziemi przy pomocy rzucanej pochodni nie było niezawodnym sposobem, co wyszło na jak kiedy odbiła się od posągu i zgasła. Musieli ją rozpalać ponownie od drugiej, na szczście nic nie przybiegło i ich nie pożarło. Kiedy tylko weszli do niewielkiego pomieszczenia okazało się, że rozgałęzia się w każdą stronę. Po lewej od wejścia znajdowały się solidne drzwi, po prawej korytarz z dwoma następnymi odnogami, ledwie widocznymi w słabym świetle. A na wprost schody prowadziły gdzieś wysoko w górę, ginąc w ciemnościach.
Statua rzeczywiście przedstawiała ludzką kobietę, której teraz mogli się przyjrzeć dokładnie. Była uderzająco piękna, lecz jednocześnie monstrualnie wykrzywiona w niewyobrażalnej furii odbijającej się na twarzy o ostrych rysach. Miała na sobie powiewającą szatę, pięknie przedstawioną przez rzeźbiarza, a w długie włosy wpleciono haki i ostrza. W lewej ręce dzierżyła księgę z wyrysowanym na niej symbolem siedmioramiennej gwiazdy, w drugiej trzymała odbijającą światło pochodni broń. Nuka w pierwszym momencie nie wykryła żadnej magicznej aury, ale po kilku sekundach dotarło do niej, że skupiała się na zbyt małym fragmencie. Całe to miejsce, łącznie ze statuą i kamiennymi ścianami, wydzielało bardzo delikatną poświatę związaną z jakimś wplecionym w nie zaklęciem.
Czarnowłosa kręciła się chwilę przy posągu, ale kobieta na nim przedstawiona nic jej nie mówiła.
- To jakaś bogini? Z tych… mrocznych? - zapytała cichym głosem.
Strzał w ciemno, to nic nie zmieniało. Jeśli przeżyją to zwiedzanie to zawsze mogli podpytać o nią ojca Zantusa. Zwróciła się w stronę korytarza z widocznymi dwoma odnogami.
- Skoro i tak powinniśmy zwiedzić całość, to proponuję zacząć od tej strony. Nie uśmiecha mi się wskakiwać do dziury.
Hałasu i tak narobili już dużo, ale Kilyne i tak zachowała ciszę i ostrożność, skradając się ku pierwszemu zakrętowi.
- Czuć tu magię - rudowłosa odezwała się, gdy Kilyne zmierzała już w obranym przez siebie kierunku. - Ciekawe dokąd wyprowadziłyby nas te schody - skinęła głową w ich stronę, choć zgadzała się z tym, że należy przeszukać wszystkie korytarze.
- Nie znam ani z niczym mi się nie kojarzy, no może poza zemstą na Sandpoint - Lugir odpowiedział Kyline półgłosem - A skoro w górę, to pod Sandpoint. I nigdy nie brzmi to dobrze, żeby taki kult krył się pod miastem - druid z pewnym wyrzutem spojrzał na wracającą do swoich naturalnych rozmiarów pałkę i ruszył za Kyline.
Na razie było spokojnie i czarnowłosa odkryła tylko dwa puste tunele niknące w mroku tam, gdzie przestawało sięgać światło pochodni. Oba wydawały się skręcać w tę samą stronę.
- Te przeklęte podziemia mogą być starsze niż miasto - rzekł Kas. - Może pochodzą nawet z czasów Cheliaxian. Zacznijmy od dalszego tunelu - zaproponował, podążając zaraz za druidem i Kyline z uniesioną wysoko pochodnią. Zaniechał już rzucania nią, zajmowało to za dużo czasu, podziemia były rozległe a pochodnie się wypalały.
Korytarz skręcał i zaraz kończył się drzwiami. Kilyne zbliżyła się i nie znajdując ani pułapek, ani nie słysząc nic niepokojącego, uchyliła je. Ich oczom ukazało się prostokątne pomieszczenie z dziurą z jednej strony, przechodzącą w widziany wcześniej tunel. Kamienną posadzkę pokrywały sterty rozkładających się, starych śmieci zmieszanych z ziemią.
Kilyne zachowywała pełną ciszę aż do chwili uchylenia drzwi i przyjrzenia się zaśmieconemu miejscu. Zawróciła od razu i pokręciła głową na pytające spojrzenia.
- To inne wejście. Spróbujmy następny korytarz - szepnęła. - To niesamowite, że takie miejsce pozostało nieodkryte przez tyle czasu…
Zaczęła się skradać następnym przejściem, wysunięta do przodu na tyle, aby trzymana przez kogoś pochodnia dawała wystarczająco światła.
Nuka jeszcze przez chwilę przyglądała się pomnikowi, jakby liczyła, że z czymś jej się w końcu skojarzy. Tak się jednak nie stało więc po krótkiej chwili dogoniła towarzyszy.
- Nieodkryte? - zdziwiła się na słowa czarnowłosej. - Coś mi mówi, że ktoś może tu całkiem regularnie bywać - szepnęła. Zdecydowała się też na zapalenie trzymanej przez siebie latarni. Ciekawość i chęć obejrzenia tuneli dokładnie były ciekawsze od strachu przed ewentualnym zagrożeniem.
- Ostatnio pewnie bywał tu Tsuto. - Chasequah podążał z pochodnią za Kilyne do drugiego korytarza. - I pewnie oddaje cześć tej bogini z posągu. Jego ojciec też mógł wiedzieć o tym miejscu i może dlatego zginął. Każdy inny z miejscowych co się tu zapuścił, pewnie zaginął bez wieści, zeżarty przez te stwory.
- Myślicie że Tsuto miał jakiś sposób na ominięcie tych potworów? - druid dalej ubezpieczał tyły, omiatając magicznymi zmysłami to przód, to tył - Bo jeżeli tak, to faktycznie miałby tu doskonałą kryjówkę.
Jedno co pamiętali ze swojej wędrówki w to miejsce, jak także z wizyty w piwnicy huty, to całkiem świeżo zburzone mury. Ani jeden ani drugi nie przywodził na myśl kamienia z jakiego zbudowano to miejsce i trudno powiedzieć kiedy je postawiono odgradzając drogę. Zburzyć je mógł Tsuto, ale były to jedynie przypuszczenia, które mogli wysnuwać.

Kilyne tymczasem przemieszczała się dalej korytarzem, aż doszła do jego załomu, wyglądając za niego. Korytarz rozszerzał się w coś przywodzącego na myśl kapliczkę. Kamienne schody prowadziły na platformę z szarego kamienia. Na jej szczycie stał starożytny ołtarz, niewiele więcej niż kawał pokruszonego czarnego marmuru z płytkimi wcięciami na górnej powierzchni. Wyglądały na wypełnione brudną, lepką wodą. Z pomieszczenia wychodziły zamknięte, podwójne drzwi kamienne drzwi bez żadnej szpary pozwalającej zajrzeć przez nie bez otwierania.
Ciemnowłosa dziewczyna nie weszła na stopnie, okrążając ołtarz w bezpiecznej odległości. Podeszła do drzwi i zaczęła uważnie badać ich powierzchnię w poszukiwaniu pułapek i sposobu otwarcia, przy okazji uważnie nasłuchując odgłosów z wewnątrz.
- Wygląda jak ołtarz ofiarny - stwierdził Kas. Szeptem, bo aura tego miejsca skłaniała do ściszania głosu.
Również nie zbliżając się do ołtarza przykucnął i w świetle pochodni przyjrzał się podłodze, szukając śladów czyjejkolwiek bytności.
- Lugir, wyczuwasz coś za drzwiami? - zapytał.
Druid przecisnął się między towarzyszami, starając się przecisnąć magiczne zmysły przez kamienne drzwi tudzież słabsze fragmenty ścian dookoła.
Z niepokojem patrzył na ołtarz. Rzeczywiście wyglądał na ołtarz ofiarny, i to tych największych - z życia. Jako druidowi wpojono mu ich wagę, ale też lata doświadczenia mówiły mu jak rzadko były to ofiary dobrowolne. Z jakiegoś powodu ludziom łatwiej było poświęcić kogoś niż siebie.
Mimo to płyn nie przypominał krwi, ani krwią nie pachniało w pomieszczeniu. Kas nie odkrył śladów bytności, z drugiej strony posadzka nie była pokryta kurzem - to także mogło o czymś świadczyć. Po drugiej stronie drzwi odpowiadała Kilyne wyłącznie grobowa cisza, a oczy kobiety nie odnalazły żadnej pułapki ani mechanizmu otwierającego. W skrzydłach natomiast zamontowano uchwyty, za które dało się pociągnąć drzwi ku sobie lub pchnąć.
- To miejsce nie wygląda na opuszczone. Gdyby tak przyczaić się tu i poczekać na tego, kto tu przychodzi - rzuciła szeptem pierwszy pomysł, który wpadł jej do głowy i wydawał się być całkiem sensowny. Miał jednak jedną wadę. - Ciekawe tylko ile czasu musielibyśmy tu siedzieć żeby cokolwiek odkryć. No i tego bezgłowego trupa, którego zostawiliśmy za sobą trzeba by sprzątnąć. Chyba nic z tego - dokończyła swój monolog. - Otwieramy? - skinęła w stronę drzwi.
- Nie po to tu przyszliśmy, żeby zawracać - odpowiedział Shoanti.
Chwycił za uchwyt i spróbował uchylić lekko prawe skrzydło drzwi - na tyle, by wrzucić do środka pochodnię i w jej świetle przez szparę przyjrzeć się najpierw temu co było drugiej stronie.
- Ciągle jedno z tych stworzeń czai się za nami, przy tamtym posągu, ale za tymi drzwiami żadnego z nich nie ma - niemniej, druid ustawił się tak by móc prewencyjnie spacyfikować cokolwiek by wybiegło na Kasa przez uchylone drzwi

TomBurgle 26-02-2019 00:15

Pochodnia poleciała i odbiła się od kamiennej posadzki. Przygasła, ale nie zgasła zupełnie, oświetlając najbliższe otoczenie. Wszystko wskazywało na to, że pomieszczenie za drzwiami jest bardzo duże i wysokie. Bezpośrednio przed nią płomienie ukazywały okrągły basen, w środku którego błyszczały się ludzkie czaszki balansujące na cienkich szpikulcach. Je także ustawiono w okrąg. Dalej cienie gęstniały, nawet wzrok Lugira z trudem wychwytywał szczegóły. Dwie pary schodów umiejscowione przy ścianach prowadziły na podwyższenie. Wszystko sprawiało wrażenie stworzonej pod ziemią katedry, na której ołtarzu coś lśniło i błyszczało na żółto. Coś, czego z tej pozycji nie widzieli.

Nagle od tamtej strony poniósł się wściekły skrzek. Coś załopotało skrzydłami, dźwięk był jednoznaczny, niczym cholernie wielki nietoperz. Wściekły głos, który usłyszeli, poniósł się po podziemiach.
- Jak śmiecie nachodzić sanktuarium Matki!
Miał w sobie coś kobiecego, jak również bardzo nieludzkiego. Dochodził gdzieś od strony podwyższenia, ale nie widzieli jego właścicielki.

Druid, słysząc to, zdrowo łyknął z bukłaka i przepchnął się do przodu stając ramię w ramię z Kasem. Blokował przejście przez korytarz czemukolwiek co spróbowałoby tamtędy przejść, jednocześnie nie wychodząc do przodu na tyle daleko żeby coś znienacka mogło mu spać na głowę znad przejścia.

- Jest tylko jedna bogini-matka, Matka Księżyca, Desna! - odkrzyknął Chasequah. Opierając się o drzwi, by nic nie otworzyło ich szerzej z wewnątrz schował miecz i dobył łuku.
- Będziemy potrzebować więcej światła - szepnął do kompanów. - Zapalcie resztę pochodni.

Prócz tej wrzuconej do środka i prawie wypalonej, mieli jeszcze trzy, w tym jedną już zapaloną przez Nukę.
-Potrzebować to możemy teraz pomocy Twojej bogini-matki, oby była ci przychylna - powiedziała, gdy po jej skórze przebiegał nieprzyjemny dreszcz. Odwróciła się plecami do kompanów, by kontrolować, czy nic nie spróbuje zajść ich od tyłu, gdy wszyscy skupią się na drzwiach i dochodzących zza nich odgłosach.

- Przepuśćcie mnie - wyszeptała Kilyne, stojąca do tej pory przy ścianie, obok drzwi, starając się nie być widoczna dla tego czegoś w środku. Gdy tylko między kompanami pojawił się prześwit, przymknęła oczy, koncentrując się głęboko. I zniknęła im z oczu. W kilku krokach znalazła się w dużym pomieszczeniu, poruszając tuż przy ścianie w stronę schodów.
Nikt nie podjął z nimi dyskusji, ani nie spróbował przedostać się przez drzwi. Panowała niemalże idealna cisza, gdy przebrzmiały ostatnie słowa. Kilyne poruszała się prawie bezszelestnie, krok po kroku zbliżając się do schodów. Jej wzrok nie był tak dobry jak ten Lugira, ale i tak widziała sporo dzięki pochodni i blaskowi na podwyższeniu. A mimo to nie widziała innej obecności w tym przypominającym świątynię miejscu. Drzwi, które minęła po drodze trzymały się już ledwo-ledwo i nie wyglądały, żeby prowadziły gdziekolwiek. Kiedy zaś się wsłuchała, jedyne co wychwyciła to ciche, niezidentyfikowane szmery od strony podwyższenia.

Po chwili skrzypnęły główne drzwi, otwierając się szerzej i do środka wkroczyli ostrożnie pozostali, na czele z Kasem. Shoanti w jednej dłoni trzymał łuk a w drugiej pochodnię i gotową do nałożenia na cięciwę strzałę, gotów upuścić pochodnię, gdy tylko dostrzeże coś wartego strzału.

Lugir wolał nie rozstawać się z tarczą i kroczył zasłaniając się nią przed niewidocznym wrogiem. Nie wychodził przed Kasa żeby nie oberwać strzałą w plecy, ale ciągle próbował znaleźć przeciwnika. Kilyne również podążała do przodu, wkraczając na schody ze strzałą nałożoną na cięciwę. Uważnie nasłuchiwała, gotowa zwrócić się w stronę odgłosów i zastanawiając, czy głos dochodził z tego samego miejsca co poświata.

Nuka wciąż trzymała się z tyłu, choć odległość, która dzieliła ją od mężczyzn z każdym krokiem stawała się coraz mniejsza, nie chciała bowiem zostawać sama. Duże, tajemnicze pomieszczenie napawało ją niepokojem. Przyświecając sobie pochodnią rozglądała się czujnie, gotowa w każdym momencie wspomóc się magią.

Przez chwilę słyszeli tylko własne kroki, wchodząc do mrocznego, dużego pomieszczenia. Kiedy jednak stopy Kilyne zaczęły natrafiać na stopnie, w zasięgu wzroku pojawiła się ona, unosząca się na skrzydłach nad żółtym światłem. W pierwszej chwili poczuli szok, w drugiej zorientowali się, że istota z rogami i skrzydłami wygląda co prawda jak demon z opowieści, ale jest wielkości przerośniętego kota. Wcześniej musiała być pod wpływem zaklęcia, które rozproszyło cięcie sztyletem po przedramieniu. Krew skapała w stronę światła i niemal natychmiast na podwyższeniu zaczął się formować humanoidalny kształt. Z przerośniętymi ramionami i paskudnymi mackami wokół ohydnej paszczy. Cóż, takie dwa już zabili.

- Zapłacicie za to wtargnięcie! - głos istoty był zadziwiająco silny jak na jej rozmiary. Czarnowłosa wychwyciła jednak zaniepokojone spojrzenie, jakie latające stworzenie rzuciło temu formującemu się poniżej.

Lugir żwawym machnięciem zerwał zaklęcie detekcji - nie było już potrzebne. Przydatne było za to co innego, i po znanym już towarzyszom zaklęciu jego pałka znów urosła do rozmiarów małego, tęgo łojącego, drzewka. Ostrożnie, po łuku pozwalającym towarzyszom bezlitośnie szyć z łuku, Lugir ruszył w stronę dopiero co powstającego stwora, gotów zdzielić go pałą przez łeb kiedy tylko rzeczony łeb się uformuje.

Czarnowłosa zmrużyła oczy. Pani tego miejsca, albo służka tej pani, nie wyglądała imponująco. Chwila pierwszego szoku minęła. I to spojrzenie! Demonica musiała się spodziewać kompletnie innego efektu, ciekawe jakiego. Nie wdając się w dłuższe rozważania napięła łuk i ciągle stojąc na schodach, wystrzeliła strzałę w stronę latającego potwora.

Rudowłosa cały czas poruszała się cicho i spokojnie starając się nie zwracać na siebie uwagi przeciwników. Kątem oka zauważyła, że druid przyjął odwrotną strategię, przez co mógł skierować na siebie zainteresowanie obecnych w sali stworzeń i dać jej sekundy potrzebne na pochwycenie broni. Stanęła pod ścianą na wysokości zbiornika z wodą. Szybkim, choć łagodnym ruchem odłożyłą pochodnię, pewnie złapała kuszę i załadowała. Celując w znajomo wyglądającego stwora, strzeliła.

Dwa pociski pomknęły do celu. Bełt minął stworzenie, odbijając się ze stukiem gdzieś od ściany z tyłu, ale wypuszczona z zaskoczenia strzała dosięgła latadła. Mimo to, potwór pokazał jak twardą ma skórę, kiedy strzała jego długości jedynie pozostawiła szramę. Demon krzyknął ze złości i bólu, po czym… zniknął.

Wynaturzenie nie zastanawiało się za to nad niczym, nie kalkulowało i nie próbowało wymyślnych strategii. Zagulgotało i rzuciło się prosto na zbliżającego się Lugira, skacząc na niego ze schodów i próbując złapać mackami i ugryźć. W ostatniej chwili zablokował to bronią, uskakując jednocześnie w bok. Śmierdząca ślina opryskała twarz druida, sama w sobie powodując mdłości.

- Co na zadek ogra… - Kas zamrugał oczami, gdy latadło, w które już wymierzył strzałę, po prostu zniknęło.
Nie zastanawiając się nad tym dłużej rzucił łuk i dobył miecza, by pomóc Lugirowi w walce z mniej efemerycznym potworem.

Czarnowłosa nałożyła następną strzałę na cięciwę i zaczęła cofać w stronę drzwi, z głową zadartą i aktywnie przepatrującą duże pomieszczenie, gotowa do wypuszczenia pocisku. Nie chciała zużywać na razie więcej swojej wewnętrznej energii, nie wiedząc do końca z czym tu przyszło im się mierzyć.
Nuka uznała, że mężczyźni powinni poradzić sobie ze stworem o mackowatej gębie. Nie zmieniając pozycji, bo ze ścianą za plecami czuła się bezpiecznie, z gotową do wystrzału kuszą obserwowała otoczenie. Była przekonana, że fruwagło, które przed chwilą zniknęło jej z oczu pojawi się zaraz w innej części pomieszczenia.

- Nosz tylko tych parszywych stworów... - druid zaczął, ale obrzydliwy zapach uderzył go w nos i na dobrą chwilę zniechęcił go do otwierania ust. W zastępstwie machnął swoim niewielkim drzewkiem próbując pozbyć się stworzenia.
- ... mi tu brakowało - dokończył, cofając się od stwora tak by zmusić go do obrócenia się tyłem do Kasa. I zdobyć trochę świeższego powietrza.
Druid trafił w głowę, aż coś chrupnęło i paskudne wynaturzenie chodziło przekrzywione, jakby szydziło ze wszystkich w tym pomieszczeniu. Uchyliło się przed ciosem zachodzącego z boku Kasa, w taki właśnie na pozór lekceważący sposób, a macki wyciągały się ku wrogom, wydając z siebie obrzydliwe, mlaskające odgłosy.

Przewidywania Nuki sprawdziły się. Istota pojawiła się nad basenem, kończąc właśnie rzucać jakieś zaklęcie. Tuż przed dziewczynami otworzył się portal i wypadło z niego coś jeszcze bardziej ohydnego niż to z czym walczyli mężczyźni. Stworzone z czegoś lepiącego się, niczym połączenie błota, odchodów i kleju, bezgłośnie zaatakowało natychmiast, tłukąc rudowłosą swoimi łapami i obijając wyjątkowo boleśnie. Latająca demonica zasyczała złośliwie w ich kierunku, na razie ciągle widoczna.

Półelfce zakręciło się w głowie, z trudem powstrzymała też odruch wymiotny, który mógł być wywołany przez silny ból lub wygląd i smród czegoś, co ten ból zadało. Za wszelką cenę chciała oddalić od siebie obrzydliwego napastnika. W jednej chwili upuściła kuszę i skierowała otwartą dłoń na przeciwnika. Z bladej skóry zaczęły wyłaniać się wielokolorowe, poruszające się szybko iskry tworzące coś na kształt stożka.
Miała nadzieję, że te paskudztwa z mackami to najbrzydsza rzecz, którą tu spotkają. I myliła się. Kilyne wstrzymała oddech. Rzucanie się na to z mieczem od przodu w jej przypadku i tak nie miało szans powodzenia, dlatego pozostała przy łuku, napinając go i wypuszczając pocisk prosto w paskudną karykaturę twarzy. W następnej kolejności chciała okrążyć Nukę i potwora, chcąc mieć dostęp do bardziej newralgicznych miejsc tej ohydy. Oby latający potwór miał ograniczone możliwości przywoływania kolejnych sprzymierzeńców!

Kas zerknął na czarodziejkę, która najwyraźniej nie miała bitewnego szczęścia. Szkoda, bo szczęście jest ważne, kto wie czy nie najważniejsze. Za wodzami, o których mówiono, że urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą Desny chętnie podążali wojownicy Shoanti.

Nuka jednak czarowała a jak czarownik czaruje, znaczy że jest żyw.
Chasequah zostawił Lugirowi dobicie rannego potwora i skoczył z uniesionym wysoko mieczem ku nowej kreaturze.
- Zatrzymamy te dwa, walcie w latadło! - zawołał.

Lugir, który dopiero co podsumował swoje potężne trafienie zadowolonym sapnięciem, wykorzystał gwałtowny ruch i krzyk Shoanti za plecami stwora by po raz kolejny spróbować zdzielić stwora pałą przez … łeb? Stwory były obrazą dla natury - a skoro latający demon je wzywał to był temu winny - ale zadowolona mina druida wynikająca z oczyszczania tego miejsca mocno skwaśniała, gdy zobaczył drugą potworność zabierającą się do ich towarzyszek.



Sytuacja zmieniała się bardzo szybko, a dwie szczupłe i niezbyt imponujące dziewczyny miały wyraźny problem z unieszkodliwieniem tej paskudnej, wydającej z siebie zupełnie bezrozumny, obleśny dźwięk kreatury. Z dłoni Nuki wyprysnął wachlarz intensywnych kolorów, który okrył sylwetkę wroga. Ten tylko zamrugał, niezrażony. Strzała Kilyne wystrzelona została tak niefortunnie, że prawie trafiła rudowłosą zamiast ruchliwego potwora. Kto wie jakby się to skończyło, gdyby nie nagła szarża Kasa? Barbarzyńca z okrzykiem bojowym, nic sobie nie robiąc z tego, że dostał przy okazji przez plecy pazurem od abominacji, wpadł na plecy przyzwańca i uderzył potężnie. Miał wrażenie, że to był najmocniejszy cios jaki zadał w życiu, ale wcale nie przeciął nim wroga. Skóra tego czegoś okazała się bardzo sprężysta i twarda i choć rana była wyraźna, do ubicia ohydy trochę pozostało. Odwróciła się od razu, porzucając swoje zainteresowanie zaklinaczką, skupiając się na tym, co zadał jej ból. A przynajmniej próbując, bo Chasequah nie dał się zaskoczyć i zwinnie uskakiwał przed chaotycznymi uderzeniami wielkich jak maczugi łap. A przy schodach Lugir oraz plująca i charcząca maszkara wymieniali niecelne ciosy i ugryzienia, tańcząc wokół siebie. Latający stwór wykorzystał tę chwilę na ponowne zniknięcie wszystkim z oczu.
- Twoja matka jest brzydsza od ciebie! - Kas rzucił pod adresem glutowatej ohydy pierwszą obrazę jaka przyszła mu do głowy. Uchylił się przed machnięciem łapy i ciął poziomo po nogach, kombinując, że to coś jest wolne, a bez nogi będzie jeszcze wolniejsze.

Druid, lubo ciągle cały, zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Atakując stwora cofnął się plecami w stronę fontanny, ostrożnie sprawdzając nogą głębokość wody. Kilyne natomiast postanowiła posłuchać na razie Kasa. Cofnęła się o krok, poza zasięg łap tego paskudztwa i wypatrywała latającego wroga ze strzałą nałożoną na cięciwę.

Nuka również przygotowała się do strzału, nie miała jednak zamiaru wypatrywać demonicy. Zdenerwowana, że zaklęcie nie tknęło nawet paskudy postanowiła zrobić kilka kroków do tyłu i wykorzystując okazję, że śmierdziel interesuje się Kasem wpakować bełt w jego pokaźne plecy lub bok.
Noga druida wstępowała właśnie do lodowato zimnej wody i zanurzała się w niej po kolano, kiedy aberracja zaatakowała ponownie, wściekle rzucając się na białowłosego i otwierając paszczę. Długie zęby znów ugryzły tylko powietrze, za to tym razem laga Lugira trafiła cel i głowa odskoczyła w drugą stronę, z nieprzyjemnym chrzęstem. Ciało przeszło jeszcze krok do przodu i zwaliło się na krawędź basenu, który w swojej zewnętrznej części nie był głębszy niż pół metra, za to straszliwie zimny. Chasequah wymieniał ciosy z przyzwanym przez latadło potworem, ale to wcale nie on okazywał się szybszy. Jego miecz niegroźnie odbił się od tego co mogłoby być bardzo masywną nogą, za to łapa wroga jakby się wydłużyła i trafiła go mocno w żebra. Bełt wystrzelony przez Nukę, która cofnęła się ostrożnie o krok, aby nie przyciągnąć uwagi paskudy i podniosła kuszę, nie uczynił żadnej szkody wrogowi. Zbyt szybko nacisnęła spust i spudłowała.

Barbarzyńca nagle poczuł, jak jego członki twardnieją, a chwilę później nie mógł poruszyć już zupełnie niczym! W tym samym momencie wysoko w powietrzu, w rogu sali znów pojawił się demoniczny kształt. Kilyne wystrzeliła, ale strzała minęła cel. Zacisnęła mocniej zęby i od razu sięgnęła po następną strzałę, chcąc wykorzystać fakt, że istota znowu była widoczna. Kątem oka dostrzegła jak Kas zamiera w miejscu, ale jemu nie mogła pomóc. Najpierw musieli zlikwidować źródło tych zaklęć!

Druid, mimo swojego wcześniejszego planu, nie chciał pozostawiać Kasa na łasce potwora i zamiast zaszarżować na latającą pokrakę okrążył fontannę i usiłował zdzielić pałą potwora. Coś takiego powinno zwrócić jego uwagę, a do tego jeżeli przyzwaniec spróbuje dobić bezbronnego barbarzyńcę, to zdzielił by go co najmniej jeszcze raz.

Nuka sfrustrowana kolejnym pudłem, bez chwili namysły przygotowała do strzału kolejny bełt. Tym razem przymierzyła nieco dokładniej i znów strzeliła w ohydne brązowe cielsko.
Bełt rudowłosej trafił, ale odbił się od paskudnego potwora nie czyniąc mu krzywdy, kiedy ten obijał bezbronnego Kasa swoimi olbrzymimi, twardymi jak kamienie pięściami. Zdołał nawet odskoczyć przed ogromną lagą Lugira. Ten chociaż osiągnął jeden cel: został przez raczej bezmyślną istotę uznany za większe zagrożenie. Wielkie łapy zaczęły wymachiwać w kierunku białowłosego i jedna osiągnęła swój cel, na razie niegroźnie obijając żebra. Kilyne nie zdążyła wystrzelić ponownie zanim demon zniknął i śledziła otoczenie przenikliwym spojrzeniem. Nuka strzeliła jeszcze raz i jeszcze raz poczuła ten sam zawód, kiedy bełt trafił w cel i niegroźnie odbił się od jednocześnie twardej i sprężystej skóry czy tego co tam ten potwór miał zamiast niej.



Walka nie szła po ich myśli, ani trochę. Kolejna pięść trafiła, kiedy białowłosy podobnie jak w walce z goblinami, zupełnie przestał być skuteczny. Broń Nuki okazywała się kompletnie nieskuteczna, a co gorsza, demonica znów się ukazała, tym razem unosząc się w powietrzu nad podwyższeniem. Jej dłonie ponownie poruszały się i tuż obok czarnowłosej wyskoczył z portalu wielki, płonący żuk, atakując dziewczynę, skutecznie gryząc ją w łydkę. Kilyne skupiona na obserwacji poczuła nagły ból, ale mimo tego jej spojrzenie sięgnęło małej demonicy i uchwyciło fakt, że po ranie jaką wcześniej zadała, nie było teraz śladu!
Trafiony druid sapnął, ale wcale nie wyglądał jakby specjalnie przejął się ciosami
- Dawaj tu, pokrako, no chodźże ze mną - po raz kolejny spróbował zdzielić stwora lagą przez łeb … przez to co łeb udawało, w każdym razie i odciągnąć przywołańca od Kasa w stronę ołtarza Kas nie utrudniał tego ani nie ułatwiał, leżąc nieruchomo jak posąg, tak jak upadł po ciosach. Nie wypuścił nawet broni, jego skamieniałe dłonie wciąż zaciskały się na rękojeści miecza.

- Musimy się wycofać! - krzyknęła Kilyne, cofając się o krok i wypuszczając strzałę w to palące się, żukopodobne coś. Nie widząc śladu po trafieniu na ciele latającego wroga, postanowiła lepiej zadbać o swoje i kompanów bezpieczeństwo, zanim wspólnie zajmą się najgroźniejszym przeciwnikiem.

Rudowłosa kiwnęła głową w geście aprobaty pomysłu Kilyne, która wydawała się być ich głosem rozsądku. - Weźcie Kasa - powiedziała do towarzyszy a jej dłonie znów zaczęły poruszać się w sposób przypominający taniec - a ja postaram się ich zablokować.
Liczyła na to, że zaklęcie zadziała na płonącego owada i obrzydliwą kreaturę.
Magia zupełnie została zignorowana przez to glutopodobne coś, jak gdyby potwór był na nią tak po prostu odporny. Ciągle wymachiwał wielkimi łapskami, próbując dosięgnąć Lugira. Żuk natomiast odwrócił się ku rudowłosej, na moment wytrącony z chęci zagryzienia Kilyne. Okazało się, że ta chwila ze śmiertelnego zagrożenia zmieniła sytuację na względnie znośną. Obrzydlistwo oberwało lekko lagą druida i wyglądało po tym ciągle całkiem żwawo, pojawił się jednakże portal, który wessał go bezpowrotnie. Czarnowłosa zaś celnie przybiła wydzielającego jasną, ciepłą aurę przerośniętego robala do posadzki i ten także zniknął w obłoku dymu.
Pozostało latające, małe straszydło. Znowu się pojawiło i tym razem cisnęło małym sztyletem, który ugodził ciągle nieruchomego Kasa w udo, znowu upuszczając barbarzyńcy krwi. Ten czuł jednak, że powoli wraca mu sprawność ruchu. Jeszcze kilka sekund!

Widząc że pozostałym nie grozi już bezpośrednie zagrożenie, druid potrząsnął przecząco głową i z głośnym burknięciem - Nieee - popędził po schodach w stronę latającego potwora. Zamierzał go schwytać zanim znów zniknie i, trzymając pewnie w garści, obić do nieprzytomności. Metodą dowolną, a biorąc pod uwagę przez co stwór ich przeczołgał metody co bardziej śmiercionośne także wchodziły w grę. Widząc jak Lugir gna do ataku, niewielka Kilyne nie miała wyjścia. Mogła co najwyżej spróbować zasłonić barbarzyńcę swoim ciałem, częściowo to zawsze lepiej niż wcale, strzelając przy tym do fruwającego, uporczywego stworzenia, którego nienawidziła coraz bardziej.

Nuka nie lubiła, gdy coś szło nie po jej myśli. A tu niemal wszystko szło źle. Z wściekłością wymalowaną na twarzy stanęła ramię w ramię z czarnowłosą. We dwie miała większą szansę zasłonić rosłego barbarzyńcę, a pociski wystrzeliwane z dwóch broni też zwiększały szanse na trafienie.

- Blueeeergh…uh... łaaabić! - Kas najpierw odzyskał mowę, choć jeszcze nie całkiem artykułowaną. - Aaaah! Gdje?
Powoli i z głośnym jękiem zaczął się wyginać, po czym stawać na nogi, z obłędem w oczach rozglądając się za wrogami.

Lugir pędził tak szybko jak mógł, ale nie zdążył. Zresztą wiszący wysoko ponad posadzką stwór był niełatwy do trafienia, a jak tylko białowłosy machnął bronią, demon zniknął ponownie. Wyglądało na to, że może to robić w nieskończoność. Mężczyzna usłyszał tylko łopotanie małych skrzydełek, które wniosło się wyżej. Zapadła cisza. Kas wreszcie mógł się ruszać, czując ból wielu ran. Pozostali także poobijani stanowili tylko trochę lepszy obrazek.
Poczekali chwilę, ale nic nowego się nie ujawniło. Stworzenie mogło gdzieś tu być, mogło także opuścić tę podziemną świątynię nieznanego bóstwa. Nie ujawniało się. I nie przyzywało nowych szkarad.

- Neijnnawidz… ugh… przeklęte czary! - poobijany Shoanti wstał, ale zaraz opadł na kolano. - Spalę to miejsce, słyszysz?! - krzyknął do niewidzialnego stworzenia. - Zrównam… uff… z ziemią!
Klepnął na tyłek, zaciskając zęby wyciągnął sztylecik z uda i zaczął opatrywać ranę. Jak się okazało, sztylecika w udzie nie było. Rozpłynął się w powietrzu.
Kilyne nie przestawała wgapiać się w sufit, ze strzałą nałożoną na cięciwę.

- Nadal uważam, że powinniśmy się wycofać. I to… przedyskutować.
Miała kilka pomysłów, ale prawdę powiedziawszy wolałaby je omówić bez potencjalnych, słyszących to uszu niewidzialnej istoty.

- Chodźmy więc - burknął druid, rozglądając się ostrożnie dookoła żeby nie dać stworowi wyskoczyć za swoimi plecami, ale zaczął się cofać w kierunku towarzyszy - Kas, wstawaj a nie biwak tutaj rozkładasz.

Nuce nie pozostało nic innego, jak tylko kiwnąć głową na znak, że zgadza się z towarzyszami. - Może tak do trzech razy sztuka, co? Za pierwszym razem prawie mnie zaciukali, a teraz wszyscy przynajmniej mamy siłę stać na własnych nogach - rzuciła próbując dodać sobie i innym otuchu.

- Prawda - Chasequah wprawdzie ledwo stał na nogach, ale stał. - Diabelskie czarnoksięstwo. Potrzebuję kapłana.
Utykając zaczął wycofywać sie wraz z innymi. Kilyne czekała na samym końcu, stojąc tuż przy drzwiach i nasłuchując trzepotu skrzydeł. Gdy wszyscy opuścili pomieszczenie, zaczęła zamykać drzwi.

Odwrót został utrudniony tylko dwoma pojawieniami małej demonicy, której sztylet fruwał w powietrzu w stronę Kasa. Raz trafił i barbarzyńca ledwo już trzymał się na nogach, kiedy wszyscy opuścili pomieszczenie, a Kilyne zamknęła za nimi drzwi. Stwór pojawiał się nad basenem, więc czujnie nasłuchująca czarnowłosa była niemal pewna, że pozostał w środku.
Kilyne odetchnęła z ulgą, całą sobą opierając się o zamknięte drzwi. Z niepokojem spoglądała w stronę ciężko rannego Kasa.

- Potrzebujemy drugiego oddechu i wyleczenia ran, ale jak to zostawimy samemu sobie to kto wie co czeka nas następnym razem? - odezwała się cicho, ciągle starając się też nasłuchiwać ewentualnych odgłosów z wewnątrz.
Chasequah zaraz za drzwiami znów klepnął na tyłek, klnąc na czym świat stoi w chropowatym języku Shoanti.
- Może… - powiedział już po taldańsku. - Może zabarykadujmy te drzwi od zewnątrz? Albo niech ktoś pobiegnie po kapłanów i posiłki.

- Jakie posiłki? - Kilyne parsknęła, odrywając się od drzwi i podchodząc do towarzyszy, ściszając głos.- Musimy opatrzeć rany i zastanowić się jak pochwycić to coś. Można obsypać ją czymś co będzie widać nawet jak zniknie, albo złapać w siatkę. Jak nie będzie mogła znikać, to już nie będzie taka twarda! - czarnowłosa wściekle spojrzała w stronę drzwi. Miała z tym czymś rachunek do wyrównania.

- A tymczasem spadajmy stąd, póki wszyscy są w jednym kawałku, co? W takim stanie nic nie zdziałamy, a to cholerne fruwadło może znaleźć inne wyjście z komnaty i nas tu dopaść. - Nuka rozejrzała się trochę zaniepokojona.

Kas obwiązał sobie opatrunkiem draśnięte ramię i wstał, nie bez pomocy Lugira. Drzwi nie bardzo było czym zabarykadować, poza tym magiczka mogła mieć rację.
- Przysięgam, że zrobię z tego fruwadła obrok dla konia, jak już je dorwiemy - syknął, ruszając.

- Może skończyły się jej już zaklęcia? - wrodzona niechęć do porzucenia rozpoczętych spraw sprawiała, że Kilyne niechętnie myślała o wycofaniu się. - Musielibyśmy wrócić tu jak najszybciej. Inaczej zdąży się przygotować…

- Teraz to my musimy stąd wyjść żywi, a nie jestem pewny czy nie natrafimy na jeszcze jedną z tamtych potworności - przypomniał burkliwie druid - Kas, wypijże to, bo nam głupio kipniesz w drodze i nie będzie do trzech razy sztuka- wcisnął barbarzyńcy mały blaszany słoiczek z jakże dobrze już wszystkim znanym - i rozpoznawalną po zapachu szlamu wyjętego spod wychodka - naparem leczniczym

Kas po łyknięciu mikstury od razu poczuł się lepiej, czując jak część ran powoli się zasklepia. Mimo tego, to tylko Lugir czuł się na siłach dalej walczyć. Pytanie co dalej? Sprawdzili korytarz, droga powrotna wydawała się pusta. Mogli stąd wyjść w każdej chwili i, nie czekając zbyt długo by nie sprezentować kolejnej szansy małej potworności Lugir poprowadził sromotnie ostrożny odwrót na plażę

Lady 18-03-2019 19:04

- Musimy się wycofać! - krzyknęła Kilyne, cofając się o krok i wypuszczając strzałę w to palące się, żukopodobne coś. Nie widząc śladu po trafieniu na ciele latającego wroga, postanowiła lepiej zadbać o swoje i kompanów bezpieczeństwo, zanim wspólnie zajmą się najgroźniejszym przeciwnikiem.
Rudowłosa kiwnęła głową w geście aprobaty pomysłu Kilyne, która wydawała się być ich głosem rozsądku. - Weźcie Kasa - powiedziała do towarzyszy a jej dłonie znów zaczęły poruszać się w sposób przypominający taniec - a ja postaram się ich zablokować.
Liczyła na to, że zaklęcie zadziała na płonącego owada i obrzydliwą kreaturę.
Magia zupełnie została zignorowana przez to glutopodobne coś, jak gdyby potwór był na nią tak po prostu odporny. Ciągle wymachiwał wielkimi łapskami, próbując dosięgnąć Lugira. Żuk natomiast odwrócił się ku rudowłosej, na moment wytrącony z chęci zagryzienia Kilyne. Okazało się, że ta chwila ze śmiertelnego zagrożenia zmieniła sytuację na względnie znośną. Obrzydlistwo oberwało lekko lagą druida i wyglądało po tym ciągle całkiem żwawo, pojawił się jednakże portal, który wessał go bezpowrotnie. Czarnowłosa zaś celnie przybiła wydzielającego jasną, ciepłą aurę przerośniętego robala do posadzki i ten także zniknął w obłoku dymu.
Pozostało latające, małe straszydło. Znowu się pojawiło i tym razem cisnęło małym sztyletem, który ugodził ciągle nieruchomego Kasa w udo, znowu upuszczając barbarzyńcy krwi. Ten czuł jednak, że powoli wraca mu sprawność ruchu. Jeszcze kilka sekund!
Widząc że pozostałym nie grozi już bezpośrednie zagrożenie, druid potrząsnął przecząco głową i popędził po schodach w stronę latającego potwora. Zamierzał go schwytać zanim znów zniknie i, trzymając pewnie w garści, obić do nieprzytomności. Metodą dowolną, a biorąc pod uwagę przez co stwór ich przeczołgał metody co bardziej śmiercionośne także wchodziły w grę. Widząc jak Lugir gna do ataku, niewielka Kilyne nie miała wyjścia. Mogła co najwyżej spróbować zasłonić barbarzyńcę swoim ciałem, częściowo to zawsze lepiej niż wcale, strzelając przy tym do fruwającego, uporczywego stworzenia, którego nienawidziła coraz bardziej.
Nuka nie lubiła, gdy coś szło nie po jej myśli. A tu niemal wszystko szło źle. Z wściekłością wymalowaną na twarzy stanęła ramię w ramię z czarnowłosą. We dwie miała większą szansę zasłonić rosłego barbarzyńcę, a pociski wystrzeliwane z dwóch broni też zwiększały szanse na trafienie.
- Blueeeergh…uh... łaaabić! - Kas najpierw odzyskał mowę, choć jeszcze nie całkiem artykułowaną. - Aaaah! Gdje?
Powoli i z głośnym jękiem zaczął się wyginać, po czym stawać na nogi, z obłędem w oczach rozglądając się za wrogami.
Lugir pędził tak szybko jak mógł, ale nie zdążył. Zresztą wiszący wysoko ponad posadzką stwór był niełatwy do trafienia, a jak tylko białowłosy machnął bronią, demon zniknął ponownie. Wyglądało na to, że może to robić w nieskończoność. Mężczyzna usłyszał tylko łopotanie małych skrzydełek, które wniosło się wyżej. Zapadła cisza. Kas wreszcie mógł się ruszać, czując ból wielu ran. Pozostali także poobijani stanowili tylko trochę lepszy obrazek.
Poczekali chwilę, ale nic nowego się nie ujawniło. Stworzenie mogło gdzieś tu być, mogło także opuścić tę podziemną świątynię nieznanego bóstwa. Nie ujawniało się. I nie przyzywało nowych szkarad.
- Neijnnawidz… ugh… przeklęte czary! - poobijany Shoanti wstał, ale zaraz opadł na kolano. - Spalę to miejsce, słyszysz?! - krzyknął do niewidzialnego stworzenia. - Zrównam… uff… z ziemią!
Klepnął na tyłek, zaciskając zęby wyciągnął sztylecik z uda i zaczął opatrywać ranę. Jak się okazało, sztylecika w udzie nie było. Rozpłynął się w powietrzu.
Kilyne nie przestawała wgapiać się w sufit, ze strzałą nałożoną na cięciwę.
- Nadal uważam, że powinniśmy się wycofać. I to… przedyskutować.
Miała kilka pomysłów, ale prawdę powiedziawszy wolałaby je omówić bez potencjalnych, słyszących to uszu niewidzialnej istoty.
- Chodźmy więc - burknął druid, rozglądając się ostrożnie dookoła żeby nie dać stworowi wyskoczyć za swoimi plecami, ale zaczął się cofać w kierunku towarzyszy - Kas, wstawaj a nie biwak tutaj rozkładasz.
Nuce nie pozostało nic innego, jak tylko kiwnąć głową na znak, że zgadza się z towarzyszami. - Może tak do trzech razy sztuka, co? Za pierwszym razem prawie mnie zaciukali, a teraz wszyscy przynajmniej mamy siłę stać na własnych nogach - rzuciła próbując dodać sobie i innym otuchu.
- Prawda - Chasequah wprawdzie ledwo stał na nogach, ale stał. - Diabelskie czarnoksięstwo. Potrzebuję kapłana.
Utykając zaczął wycofywać sie wraz z innymi. Kilyne czekała na samym końcu, stojąc tuż przy drzwiach i nasłuchując trzepotu skrzydeł. Gdy wszyscy opuścili pomieszczenie, zaczęła zamykać drzwi.
Odwrót został utrudniony tylko dwoma pojawieniami małej demonicy, której sztylet fruwał w powietrzu w stronę Kasa. Raz trafił i barbarzyńca ledwo już trzymał się na nogach, kiedy wszyscy opuścili pomieszczenie, a Kilyne zamknęła za nimi drzwi. Stwór pojawiał się nad basenem, więc czujnie nasłuchująca czarnowłosa była niemal pewna, że pozostał w środku.
Kilyne odetchnęła z ulgą, całą sobą opierając się o zamknięte drzwi. Z niepokojem spoglądała w stronę ciężko rannego Kasa.
- Potrzebujemy drugiego oddechu i wyleczenia ran, ale jak to zostawimy samemu sobie to kto wie co czeka nas następnym razem? - odezwała się cicho, ciągle starając się też nasłuchiwać ewentualnych odgłosów z wewnątrz.
Chasequah zaraz za drzwiami znów klepnął na tyłek, klnąc na czym świat stoi w chropowatym języku Shoanti.
- Może… - powiedział już po taldańsku. - Może zabarykadujmy te drzwi od zewnątrz? Albo niech ktoś pobiegnie po kapłanów i posiłki.
- Jakie posiłki? - Kilyne parsknęła, odrywając się od drzwi i podchodząc do towarzyszy, ściszając głos.- Musimy opatrzeć rany i zastanowić się jak pochwycić to coś. Można obsypać ją czymś co będzie widać nawet jak zniknie, albo złapać w siatkę. Jak nie będzie mogła znikać, to już nie będzie taka twarda! - czarnowłosa wściekle spojrzała w stronę drzwi. Miała z tym czymś rachunek do wyrównania.
- A tymczasem spadajmy stąd, póki wszyscy są w jednym kawałku, co? W takim stanie nic nie zdziałamy, a to cholerne fruwadło może znaleźć inne wyjście z komnaty i nas tu dopaść. - Nuka rozejrzała się trochę zaniepokojona.
Kas obwiązał sobie opatrunkiem draśnięte ramię i wstał, nie bez pomocy Lugira. Drzwi nie bardzo było czym zabarykadować, poza tym magiczka mogła mieć rację.
- Przysięgam, że zrobię z tego fruwadła obrok dla konia, jak już je dorwiemy - syknął, ruszając.
- Może skończyły się jej już zaklęcia? - wrodzona niechęć do porzucenia rozpoczętych spraw sprawiała, że Kilyne niechętnie myślała o wycofaniu się. - Musielibyśmy wrócić tu jak najszybciej. Inaczej zdąży się przygotować…
- Teraz to my musimy stąd wyjść żywi, a nie jestem pewny czy nie natrafimy na jeszcze jedną z tamtych potworności - przypomniał burkliwie druid - Kas, wypijże to, bo nam głupio kipniesz w drodze i nie będzie do trzech razy sztuka- wcisnął barbarzyńcy mały blaszany słoiczek z jakże dobrze już wszystkim znanym - i rozpoznawalną po zapachu szlamu wyjętego spod wychodka - naparem leczniczym
Kas po łyknięciu mikstury od razu poczuł się lepiej, czując jak część ran powoli się zasklepia. Mimo tego, to tylko Lugir czuł się na siłach dalej walczyć. Pytanie co dalej? Sprawdzili korytarz, droga powrotna wydawała się pusta. Mogli stąd wyjść w każdej chwili i, nie czekając zbyt długo by nie sprezentować kolejnej szansy małej potworności Lugir poprowadził sromotnie ostrożny odwrót na plażę i dalej, do miasta.
- Kyline ma rację - wysapał Shoanti, wciąż lekko kuśtykając, bo rany choć się zasklepiły to całkiem się nie zaleczyły a żebra wciąż miał obite. - Skorzystajmy tylko z zaklęć kapłanów, odsapnijmy chwilę i wracajmy. Żadne czary nie są niewyczerpane, znaczy się mam nadzieję, że z demonami jest tak samo. Weźmiemy mąkę, sieć i złapiemy tą małą latającą kurwę na pieroga. Może ojciec Zantus ma też jakieś święte oleje…
- Aleeee, że jak na pieroga? - Nuka zmarszczyła brwi, po czym zaśmiałą się krótko. - Chcesz ją sypnąć mąką, gdy zniknie? - zapytała zaskoczona dziwacznym, choć możliwe, że skutecznym pomysłem? Gdy szli przez miasto modliła się w cicho, by nie spotkać matki. Jeśli Orneta zobaczy ją w takim stanie może okazać się, że jest groźniejsza od znikającej mini demonicy.
- Pieróg to takie jedzenie co je robią niziołki - Kas wyjaśnił nie do końca to o co magiczce chodziło. - Lepią ciasto i wkładają coś do środka, mięso, ale może być też kapusta lub grzyby. Na pieroga, znaczy sypiąc mąkę, się łapie czarowników, co potrafią być niewidzialni. Gorzej, jak ten demon nie jest niewidoczny, tylko umie naprawdę znikać. Wtedy nic to nie da.
- Musimy czegoś spróbować, jak będzie tak sobie znikać to nic nie poradzimy. Przydałoby się zaklęcie albo coś - Kilyne nigdy nie spotkała się z takim przeciwnikiem, więc snuła tylko teorie. - Takie nie pozwalające znikać albo widzieć znikniętego. W Sandpoint są chyba sklepy albo jakiś czarodziej, którego można by było o to zapytać. Ewentualnie kupimy i miasto nam zwróci jak pokażemy co się tu pod ziemią kryło.
- Mamy to - Lugir sięgnął do sakiewki i sypnął garścią tęczowego pyłu - A siatką bym toto potraktował jako Kas mówi, to nawet jak zniknie to nigdzie się nie podzieje i utłuczemy to szkaradztwo. I dopiero wtedy wpuściłbym tam ojca Zantusa coby prześwięcił to miejsce. Ale pogadać z nim można od razu - dodał, po czym na chwilę przystanął - A dowiedzieliście się coś o Izambardzie, jak już przy czarodziejach jesteśmy?
- Nic nowego, niestety - pokręcił głową Kas.

Bounty 18-03-2019 19:19

Na tych dywagacjach zeszła im krótka przecież droga do furty w północnym murze Sandpoint. Otworzył im młody strażnik, otwierając szeroko oczy.
- Co, co tam było? Gobliny? Zabiliście je wszystkie? - dopytywał z niezdrową ekscytacją. Na szczęście nie było trudno od niego uciec. W końcu nie mogli się przyznać, że przegonił ich koto-nietoperz. Nie musieli też na razie wędrować nigdzie po mieście, katedra stała przecież zaraz za bramą. Jeden z akolitów dostrzegł ich jak tylko się pojawili i od razu pobiegł po Ojca Zantusa.

- Widzę pośpiech i zmartwienie w waszym zachowaniu - przywitał ich kapłan. - Co się stało?
- Tak, wielebny… - Kas ukłonił się i jęknął, bowiem zabolały go obite żebra. - W podziemiach, które wczoraj odkryliśmy, prócz kolejnych monstrów znaleźliśmy świątynię jakiegoś bóstwa. Niestety pilnujący jej demon okazał się zbyt silny, chociaż na pierwszy rzut oka nie wyglądał.
Opisał jak umiał najlepiej samą świątynię jak i demoniczną istotę, która sprawiła im tyle kłopotu.
- Ta mała ku… ku… ekhem, istota władała potężną magią - dodał. - Ale podejrzewamy, że zużyła większość swej czarnoksięskiej mocy i dlatego chcemy zaraz tam wrócić, nim zdąży zregenerować siły. Przyszliśmy po radę i z prośbą o wyleczenie ran.
- Albo wskazanie kogoś w mieście, kto mógłby się znać albo na istotach, albo na znikaniu - dodała Kilyne. - Bo kiedy to może zawsze stać się niewidzialne to będziemy mieli duży problem ze zniszczeniem jej.
Twarz kapłana tężała podczas opowieści o tym, co kryło się pod Sandpoint. Słuchał uważnie, czasami kiwając do siebie głową. Kiedy skończyli, przemówił po krótkim zastanowieniu.
- To rzeczywiście brzmi jak demoniczna lub diabelska istota, ale nie mam o nich na tyle dużej wiedzy, aby potrafić ją określić. To co opisujecie musiało być pod naszym miastem długo, dłużej znacznie niż samo Sandpoint - westchnął. - Na pewno musimy je oczyścić, ale moja pomoc jest niestety ograniczona po porannym leczeniu panny Nuki. Mi i moim akolitom pozostało cztery, może pięć wezwań mocy. Zastanówcie się na kogo i ile mamy przeznaczyć. Wezwij pozostałych - Zantus zwrócił się tu do tego akolity, który go przyprowadził. Chłopak skinął głową i odbiegł.
- Natomiast co do mocy niewidzialności, to muszę skierować was do kogoś innego. Niewielu mamy magów, ale być może coś odpowiedniego znajdziecie w Pierzastym Wężu, mają różne magiczne towary z Magnimaru. Jedynym magiem, którego widziałem posługującego się sztukami jest Ilsolari. Prowadzi Akademię Turandaroka.
- Turandaroka? - zdziwił się Kas. - Po shoantyjsku to znaczy gulasz wieprzowy. Ale o magiczne rzeczy najlepiej niech pyta nasza magiczka. Wszyscy oberwaliśmy, więc najpierw uleczcie dziewczęta.
- Ja w tym czasie zajmę się zdobyciem kilku sieci na tą paskudę, a może i odrobiny wsparcia - druid odbił od drużyny w kierunku baraków, mając nadzieję że straż Sandpoint będzie posiadała sieci na dzikie zwierzęta lub chociaż ułatwi mu ich wypożyczenie. W drodze powrotnej miał zamiar zwerbować swojego krasnoludzkiego towarzysza i, być może, Ameiko do zapolowania na diabelskie stworzenie.
- Już ty nie bądź taki bohaterski - rzuciła do Kasa. - Może najpierw uleczmy tych, którzy najbardziej oberwali, to by było logiczne - tym razem zwróciła się do kapłana. - A z tym magiem chętnie porozmawiam, o ile skóry jest do rozmowy i dzielenie się wiedzą? - pytająco uniosła brwi.
- Prowadzi akademię, ale nie magiczną. To bardziej szkoła dla dzieci i przytułek dla sierot - wyjaśnił Zantus. - Nie wiem jak wysoko stoi z wiedzą magiczną, ale jak mówiłem, w Sandpoint nie mamy wielu czarodziejów.
Wbrew słowom Nuki, to ona zaliczała się do tych, co najbardziej oberwali. W końcu Kas już łyknął jedną miksturę. Zantus wezwał moc Desny, po razie na każdą z kobiet. Rany czarnowłosej zasklepiły się do końca.
- Zdradziecki brat Ameiko sprzymierzył się z tymi demonami, by ściągnąć zgubę na Sandpoint. - Chasequah pokazał kapłanowi rysunek znaleziony w piwnicy.

Nuka szczerze podziękowała ojcu Zantusowi za leczenie i poradę, po czym dopytawszy o dokładną lokalizację i najszybszą drogę do Akademii Turandorka ruszyła na spotkania z Ilslarim. Kilyne również podziękowała i udała się razem z Kasem. Oprócz mąki miała zamiar podpytać o coś, co najlepiej klei się do ciała i ubrania. Najczęściej wskazywano na smołę i miód.
Shoanti na rynku nabył dwa małe worki mąki. Nie omieszkał przy tym opowiedzieć zainteresowanym o dzisiejszym odkryciu w zamian za kilka łyków wina oraz podpłomyk. Następnie poszedł zaczekać na pozostałych pod katedrą, gdzie się umówili. Przysiadł w słońcu na schodach świątyni.
Wkrótce dołączyła do niego Kilyne, ciągnąc na małym wózeczku wiaderko smoły.
- Znasz się na sieciach? Pewnie nie, bo gdzie na stepach ryby - zadała pytanie i sama na nie odpowiedziała. - Chciałabym zanurzyć w tym sieć, ale też umożliwić łatwe rzucanie nią. Może powinniśmy udać do rybaków na ćwiczenia?
- Mamy ryby - oznajmił Kas. - Minogi w rzece Czarnych Minogów, sumy w jeziorze Skotha i pstrągi w strumieniach, które spływają z Żelaznych Szczytów. Ale ja umiem łowić tylko oszczepem. Możemy poprosić rybaków, ale oni chyba nie rzucają sieci w powietrze, nie? Chyba, że macie tu latające ryby.
- Nie wydaje mi się, że ktokolwiek łapie zwierzynę w sieci - Kilyne rzekła po krótkim namyśle. - Za to chwyty na sieci i najlepsze sposoby rzutu nią będą chyba bardzo podobne, czy do wody czy w powietrze. Nie mamy nawet jeszcze nic do poćwiczenia. Gdzie ten Lugir się szwęda?
- On przecie poszedł właśnie po sieci - odpowiedział Shoanti. - I chyba szukać krasnoluda. Chodź, może znajdziemy naszego druida w porcie. Nuce pewnie trochę się zejdzie. Tylko poproszę akolitów, żeby przechowali nam ten kram.
Wzięli smołę i mąkę i zostawili na zapleczu katedry, po czym ruszyli do portu.
- Po co właściwie chcesz nużać sieć w smole? - zapytał Kas.
- Żeby sieć się lepiła. To coś używa skrzydeł, może jak się jej zlepią to nie tylko będziemy wiedzieć gdzie jest, ale też spadnie na ziemię? - przedstawiła swoją prostą odpowiedź Kilyne, podążając obok barbarzyńcy.
- Jak oplącze ją sieć to i tak spadnie - stwierdził Shoanti. - A lepką od smoły siecią ciężej rzucać. Jeśli wcześniej uda się ją oblać smołą to będzie widoczna. A wtedy sieć albo… pochodnia. Buch! - zobrazował dłońmi widok czegoś szybko zajmującego się ogniem.
- A jak chcesz ją tą smołą oblać, jeśli nie z pomocą sieci? To nie woda, że można sobie chlusnąć z wiaderka - parsknęła rozbawiona taką wizją Kilyne.
- Dobra no, nie znam się za dobrze na smołach i takich tam - przyznał Kas. - Chyba rzeczywiście trzeba ją podgrzać, żeby się lała. Zamoczymy w niej sieć. Można też posmarować strzały i zapalić od pochodni. Są i rybacy - wskazał na grupkę ludzi w porcie, do którego doszli. - Ej, ludzie, widzieliście druida? - zapytał ich.

Zasuszony morską wodą, podstarzały mężczyzna uniósł wzrok, mrużąc oczy.
- Druid? - zapytał zdziwiony, ale szybko skojarzył. - Ten białowłosy? Wziął sieci i poszedł.
- Dawno temu? - dopytała jeszcze Kilyne, pokazując na sieci. - Jak nimi najłatwiej rzucać, aby się nie poplątały? Po namoczeniu smołą będą przylepne?
- Niedawno - bardzo "dokładnie" wyjaśnił rybak. - Smołą to nie namoczysz, wiele się do tego nie przylepi. Pierz może - wzruszył ramionami. - Lepiej haczyki zamocować, takie na ryby. Jak to się wbije to koniec - pokiwał głową do siebie, tak jakby to kiedyś już przetestował.
“No widzisz” - mówiła mina Kasa, gdy spojrzał na Kyline.
- Kupimy od was kilka - wybobył z sakiewki parę drobniaków. - Sieci oddamy jak tylko schwytamy w nie demona, co mieszka pod miastem - dodał lekkim tonem, jakby była to rzecz, którą robią średnio co wtorek. - To jak, pokażecie jak się tym rzuca?
Rybacy pokazali. Mniej więcej.
Mieli już zgodnie z planem zmierzać z powrotem do podziemi, ale okazało się, że Nuka zebrała trochę informacji o rzeczach, które mogły okazać się przydatne w walce z demonem. Dlatego najpierw skierowali kroki ku zbrojowni Savaha.

Vivianne 18-03-2019 21:24

Pozostawiona samej sobie Nuka musiała skradać się bocznymi uliczkami. Akademia Turandaroka, jak jej wyjaśniono, znajdowała się przy głównym rynku, na którym ciągle koczowała przybrana rodzina dziewczyny. Zaklinaczka zasłoniła więc swoje charakterystyczne włosy, otuliła się płaszczem i przemknęła - ku swojemu szczęściu nie zauważona - pod same drzwi dużego, kamienno-drewnianego, dwupiętrowego budynku. Ze środka dobiegała tupanina i krzyki, a kiedy przeszła przez jak się okazało otwarte drzwi, tuż obok przebiegła dwójka goniących się, może dziesięcioletnich, dzieciaków. Jakiś mniejszy kiedy tylko ją zauważył zniknął w jednym z pokoi i niemal od razu w korytarzu pojawił się starszy mężczyzna ubrany w proste, ale dobrze skrojone i uszyte szaty. Potarł swoją długą brodę, poprawiając monokl na prawym oku.
- Witaj, dziecko. Szukasz schronienia? - zapytał miękkim głosem. W sumie przez to całe skradanie Nuka wyglądała trochę jak uciekinierka.

- Dzień dobry - przywitała się i jakby lekko dygnęła, czego zupełnie nie planowała. - Na imię mi Nuka - powiedziała ściągając z głowy obszerny kaptur. - Pan Ilsolari? - spytała mrużąc lekko oczy - przyszłam prosić o poradę.

Zmrużył oczy i poprawił monokl, przyglądając się uważnie dziewczynie.
- Oczywiście, moje dziecko. Zapraszam - wskazał na przejście, z którego wyszedł. Kiedy Nuka podeszła, zobaczyła nieduży gabinet, pomniejszany jeszcze wizualnie przez duże regały w pełni zastawione księgami. Wiele z nich na pierwszy rzut oka wyglądało tak samo. Poza nimi stało tu biurko i kilka krzeseł. Ilsolari powoli podszedł do swojego fotela i opadł na niego, wskazując rudowłosej miejsce naprzeciwko. - Co cię sprowadza do Akademii?

Nie usiadła od razu. Przyglądała się półkom uginającym się pod ciężarem książek i zapisanej w nich wiedzy.
- Nigdy nie widziałam tylu ksiąg jednocześnie - powiedziała, gdy w końcu postanowiła usiąść. Przemknęło jej przez myśl, że tylu książek nie widziała pewnie w całym swoim życiu. - Ojciec Zantus powiedział, że być może będzie pan w stanie pomóc mi i moim towarzyszom. Odkryliśmy pod miastem podziemne korytarze i coś, jakby świątynie. W nich gobliny i inne plugastwa - opowiadała nie bez emocji. - Szczególnie dała nam się we znaki mała, skrzydlata postać, demon być może? - ton jej głosu balansował między stwierdzeniem a pytaniem. - Władała magią, znikała, przywoływała inne plugastwa, które nas atakowały. Dysponuje pan wiedzą na temat takich stworzeń?

Przysłuchiwał się uważnie, szczególnie kiedy wspomniała o świątyni. Oczy aż mu zabłysły, poprawił monokl i gładził brodę, kiwając do siebie głową.
- Pod Sandpoint? Niesamowite! To brzmi jak coś bardzo starego. Skąd jednak pomysł, że mam wiedzę o tego typu istotach? Skierowałbym was prędzej ku miejskiej bibliotece. Czytałem księgę czy dwie o różnych bytach, ale nie wiem czy mógłbym pomóc.
Nagle jakby coś przyszło mu do głowy, wyjął pergamin i położył go przed Nuką, podsuwając jej atrament i pióro.
- Czy mogłabyś naszkicować tę istotę?

- Pytam, bo powiedziano mi, że para się Pan sztuką magiczną a to stworzenie z pewnością do magicznych należało. W samych podziemiach też magia jest wyczuwalna - powiedziała chwytając za pióro i zabrała się za szkic. Artystka malarka była z niej żadna, ale jakby narysowała krowę i konia to nikt nie miałby problemu z odróżnieniem co jest co. Szkic znikającego fruwadła, któremu nie miała okazji przyjrzeć się zbyt dokładne bo albo znikało albo atakowało wykonała najlepiej jak potrafiła. - No mniej więcej tak to wyglądało - przesunęła pergamin w stronę mężczyzny. - I było takiej wielkości - rozsunęła dłonie na szerokość, w której zmieściłby się kot.

Roześmiał się szczerze na pierwsze stwierdzenie rudowłosej.
- Parać się sztuką magiczną nie oznacza od razu znać się na wynaturzeniach tego świata - sprostował. - Potrafię rzucić zaklęcie czy dwa, ale nie zgłębiałem nigdy wiedzy o potworach, a tymbardziej na mieszkańcach otchłani czy piekieł. To co namalowałaś rzeczywiście może i przypomina niewielkiego demona. Nigdy się z takimi nie spotkałem. Niestety znów muszę odesłać cię do Ciekawego Goblina.

- Do Ciekawego Goblina? - zmarszczyła brwi - Chyba nic pan wcześniej nie wspominał. - O czym są te książki? - skinęła głową w kierunku imponujących regałów.

- Wspomniałem o bibliotece. Tak się u nas nazywa księgarnia i biblioteka w jednym, Ciekawy Goblin - mężczyzna uśmiechnął się lekko, tłumacząc miękkim tonem. - To są pomoce naukowe dla dzieci uczęszczających do mojej akademii. Dlatego każdej posiadam po kilka kopii.

- Dobrze, czyli do Ciekawego Goblina - powtórzyła pod nosem. - Czego uczy pan w akademii? - spytała wstając.

- Wszystkiego, czego młodzi potrzebują do osiągnięcia w życiu sukcesu. Lub przynajmniej dostatniego życia - uśmiechał się cały czas, słysząc te pytania. Najwyraźniej lubił jak pytano o księgi i naukę. - Głównie podstawy. Czytanie, pisanie, rachunki. Obawiam się, że wyrosłaś już z wieku, który kwalifikowałby cię do nauki tego.

- Dziękuję za rozmowę - powiedziała i obdarzyła mężczyznę szczerym uśmiechem. Akademia i sama postać Ilsolariego napawały ją spokojem i poczuciem, że to dobre miejsce, w który chętnie by jeszcze został. - Czas na mnie, gdzie znajduje się księgarnia?

- Tuż obok, następny budynek na prawo od wyjścia - wyjaśnił mężczyzna. Nuka po drodze minęła jeszcze kilkoro dzieci, które rozbiegły się na wszystkie strony widząc jak wychodzi z gabinetu.

Do księgarni rzeczywiście trafić było banalnie łatwo. Przed wejściem do niedużego domu wisiał szyld z goblinem i książką - niewątpliwy sygnał, że to właśnie tu. Pogłębiło to wnętrze - suche, ciemne, z charakterystycznym zapachem, do którego nie wychowująca się przecież wśród ksiąg Nuka nie była przyzwyczajona. Regały przy ścianach od góry do dołu zastawione były księgami, zarówno w tym pomieszczeniu, do którego weszła tu z dworu, jak również następnym widzianym przez wąskie przejście. Z niego wynurzył się siwy właściciel tego przybytku, mrużąc oczy na widok elfki.
- Witam, witam - zaskrzeczał i odchrząknął. Mówił cicho, powoli. - Czego panienka szuka w skromnych progach Ciekawego Goblina? Czegoś o szydełkowaniu, haftowaniu może?

- Może innym razem - odpowiedziała. - Pan Insolari powiedział, że znajdę tu coś o demonach, konkretnie chodzi o możliwość ich unicestwienia - powiedziała bez ogródek. - Czy dysponuje pan też księgami dotyczącymi magii obronnej i leczącej? - pytała rozglądając się z zainteresowaniem po pomieszczeniu.

- Demonach! - jego głos stał się na moment wręcz piskliwy, kiedy wypowiadał te słowo. - Panienka nie wie, że księgi o demonach są zakazane i pilnie strzeżone?! - złapał się za serce, oddychając głęboko. - O teorii magii ochronnej kilka ksiąg by się znalazło - dodał po chwili. - Ale to bardzo szeroki temat. O leczącej niewiele mi wiadomo, chyba, że chodzi panience o moc zsyłaną przez bogów?

- Nie, nie wiem - odpowiedziała zmieszana lekko reakcją właściciela. - Ale to nie ma sensu, nie sądzi pan? - spojrzała na niego spod przymkniętych powiek. - Może i księgi o przyzywaniu demonów powinny być zakazane, ale o tym jak je pokonać? Jak już się taka kreatura pojawi to ma hulać po świecie, bo ksęgi o tym jak ją przegnać są strzeżone? No bezsens.

- Wtedy zwraca się do odpowiednich osób - wyjaśnił starzec, jakby to było najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Niewielu jest takich, co przeżyło zobaczywszy demona. Oczywiście są księgi opisujące je oględnie i nie w pełni dokładnie, przedstawiające część ich cech i tym podobne. Ale nie jest to bardzo dokładna wiedza, którą ja cenię.

- Odpowiednich osób? Czy w Sandpoint jest ktoś taki?

- Och nie, ale demonów też tu nie ma - zapewnił, całkowicie pewny tych słów.

- No to pana zaskoczę, i nie będzie to niestety pozytywne zaskoczenie. Strażnicy Sandpoint natknęli się na istotę, która może być demonem.

- Niemożliwe! - znowu wydawał się zainteresowany, nawet trochę przestraszony. - Gdzie? Czy nam zagraża? Wiesz coś więcej?

- No proszę - znów zmierzyła go spojrzeniem przymrużonych, jakby kocich oczu. - Przed chwilą wydawało się, że dałby pan sobie rękę obciąć, że demonów żadnych tu nie ma, a wystarczyło jedno moje słowo i to przekonanie zniknęło. Po reakcji wnioskuję, że kiedyś jakiś demon mógł się w mieście pojawić? Wie pan coś na ten temat?

- Oczywiście, że nie mógł! - pokręcił głową, machając ręką na jej słowa. - Wiele istot można tak nazwać, więc jak wiele plotek ta musi przesadzać. Plotki są złe, młoda panno, bo zaburzają prawdę. Należy je obalać i do tego właśnie potrzebują byś odpowiedziała na moje pytania.

- Proszę posłuchać - zaczęła i opowiedziała mu o tym, na co natrafili w tunelach pod miastem. Nie szczędziła przy tym dokładnego opisu przywoływanych przez domniemanego demona potworów.

- Doprawdy, niesamowita opowieść - przyznał, ale nie z jakąś wielką pewnością w głosie. Cóż, Nuka potrafiła być przekonująca, nawet hipnotyczna, nawet jak sama rzadko sięgała po te atuty. - Zaklęcia przywoływania, tak. Te dwa, tak. Ale to pierwsze stworzenie? Nie potrafię powiedzieć. Ten ów demon zaś, rzeczywiście może i ma cechy demona. Quasit, może? Pasuje mi do wielkości i skrzydeł. To pomniejsza istota, tylko skąd się tam mogła wziąć? - jak każdy wielbiciel wiedzy, ten także zaczął od razu się rozwodzić nad możliwościami. I pomimo tego całego zakazania ksiąg o demonach, zdecydowanie coś o nich wiedział.

- Wygląda na to, że dysponuje pan większą niż moja wiedzą na temat takich istot - stwierdziła - może go ktoś przywołał? Sam by się znikąd raczej nie pojawił? - rozważała na głos. - No i to, że jest już wiemy, pozostaje pytanie, jak się tego pozbyć? Są na to jakieś zaklęcia? Specjalna technika walki? Ma to jakieś słabe punkty?

- Nie jestem wojownikiem, młoda panno! - oburzył się księgarz. - Albo takim… no… poszukiwaczem wrażeń! Wiem tylko tyle, że ciężko je zranić, to jakby cecha wspólna demonów. Jeśli to demon. Są odporne na żywioły i na zwykłe ostrza. Musi być magiczne, albo no… ze specjalnego materiału. Albo nacechowane energią dobrych bóstw. Inaczej nawet jak wali się bardzo mocno, to prawie tego nie czują.

- Nie jestem żadną poszukiwaczką, a strażniczką tego miasta - powiedziała całkiem poważnie choć ją samą śmieszyły nieco te słowa. - Sporo pan wie o demonach więc jako porządny obywatel Sandpoint na pewno będzie pan chciał pomóc - jej głos był miły i jakby pokrzepiający. - Jaki to specjalny materiał? A co do energii bóstw to błogosławieństwo kapłanów pewnie nie wystarczy?

- Błogosławieństwo pewno nie, ale chyba potrafią się o coś takiego pomodlić. Nacechowanie broni energią dobra albo magią - podrapał się po głowie, niepewny tych słów. - A odnośnie materiału… - podszedł do jednej z półek, przez chwilę szukał odpowiedniej księgi, zdjął ją i zaczął kartkować. Wreszcie uniósł palec. - Ah tak, zimne żelazo, tak się nazywa. Niektóre i na nie są odporne, ale taki mały niekoniecznie.

- A skąd uzyskać taki materiał? - pytała wyraźnie zainteresowana słowami księgarza i samą księgą do której starała się zerknąć. - Czy można zwykłe żelazo przekuć w jakiś specjalny sposób?

- Dobry kowal jest w stanie coś w tym wykuć, nie znam dokładnie metody - wyjaśnił mężczyzna. - Nie da się już wykutej rzeczy przekuć na zimne żelazo. Tak mi się zdaje. Jestem pewien, że Savah ma coś wykonanego w ten sposób w swojej zbrojowni.

- Bardzo mi pan pomógł. Miastu z pewnością też - mówiąc to ścisnęła jego dłoń dwiema swoimi i potrząsnęła lekko. Uśmiechnęła się. - Chętnie porozmawiałabym jeszcze na temat zaklęć, o których wcześniej wspominałam, ale czas nagli. Odwiedzę pana innym razem. Dziękuję - powiedziała opuszczając księgarnię i ruszyła biegiem w umówione miejsce, by jak najszybciej opowiedzieć towarzyszom czego się dowiedziała. Była z siebie zadowolona.



TomBurgle 19-03-2019 20:42

Lugir oddalał się od pozostałych. Nie znalazł krasnoluda w ich chacie, nie znalazł też Ameiko - białowłosy miał niewiele empatii wobec ludzi, ale nawet on zauważył naganę w spojrzeniach, jakie mu posyłano, kiedy o nią pytał. I przypominając, że tego dnia straciła resztę swojej rodziny, w ten czy inny sposób. Nie znalazł też sieci na zwierzynę, bardzo rzadko w ten sposób łapało się przecież leśne stworzenia. Co innego ryby, rybacy na pewno posiadali mnóstwo sieci, chętnie się nimi dzieląc z bohaterami Sandpoint. No i przy obietnicy zwrócenia w miarę możliwości. Druid przewędrował w poszukiwaniu krasnoluda przez ich chatę, przez Rdzawego Smoka, zbrojownię Savah i garnizon, w końcu odpytał także i strażników na bramach.

Sugestię napotkanych ludzi co do Ameiko przyjął na dobrą monetę - on sam chciał zaproponować jej przekucie gniewu i żalu na coś pożytecznego, ale skoro kolejna i kolejna osoba zaznaczała mu że tutaj żałobę obchodzą inaczej, to być może mieli rację. Kilka osób rzeczywiście widziało krasnoluda wędrującego jak zwykle cholera wie gdzie, nikt nie potrafił też powiedzieć gdzie dałoby się go spotkać. Znając go to znów planował. Nie opuścił Sandpoint, tyle wydedukował Lugir po odpowiedziach zapytanych. Ktoś tam jeszcze coś o goblinach wspomniał. Cóż, to się przeradzało w osobistą wendettę.

Wendettę, która z jednej strony nadzwyczaj dobrze odpowiadała potrzebom z Sandpoint, a z drugiej groziła szybką, bolesną i zupełnie niepotrzebną śmiercią krasnoluda jeżeli byłaby wdrożona samotnie.
Lugir poprosił każdego mijanego strażnika Sandpoint o przekazanie jego towarzyszowi że druid go szuka i powędrował najpierw kierunku ich wspólnej chaty by zrzucić zbędny balast, a potem nad klif tak by nowi znajomi nie musieli na niego czekać.

Sekal 08-06-2019 15:27

Savah zajęta była właśnie polerowaniem wyjątkowo długiego ostrza, kiedy weszli do zbrojowni. Poznała od razu, szczególnie, że nie wszystkie twarze były tu nowe.
- Ah, bohaterowie w moich skromnych progach! - ucieszyła się, a na prostej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Kiedy wyjaśnili o co im chodzi, zmarszczyła brwi i rozejrzała się po stojakach.
- Zimne żelazo, mówicie - podeszła do jednego z drewnianych stelaży i zdjęła z niego długi miecz i sztylet, kładąc to na ladzie. - Rzadko ktoś to kupuje, więc mam tylko te dwa okazy.
Broń wyglądała zwyczajnie, może ostrza były odrobinę ciemniejsze niż przy użyciu zwykłej stali.
Kas podniósł miecz, oglądając ostrze i ważąc go w dłoni.
- Skolko? - z roztargnienia zapytał po shoantyjsku. - Znaczy się, ile kosztuje?
Kilyne przyjrzała się z kolei sztyletowi.
- Ja bym mogła wziąć to, no chyba, że posiadasz strzały lub chociaż groty do nich z tego materiału?
- Jak dla was oba ostrza za dwadzieścia pięć sztuk złota - zaproponowała cenę. Nie mieli pojęcia czy to rzeczywiście była obniżka, żadne z nich nigdy wcześniej nie miało wiele wspólnego z tak kutym metalem. Na pytanie Kilyne zastanowiła się, a potem zaczęła szperać. - Coś chyba byłam, ale broń i pociski z tego materiału nie jest chodliwym towarem.
Po kilku dłuższych chwilach wyciągnęła mały pęczek związanych sznurkiem strzał. Było ich siedem.
- Są! Mogę dorzucić do tego - wskazała leżącą na ladzie broń.
Shoanti odsunął się, przyjął bojową postawę i zrobił kilka wymachów mieczem. Chyba dobrze mu leżał w dłoni, bo w drugiej zaraz pojawiła się w niej sakiewka.
- Bierzemy - oznajmił. - Jakaś zniżka dla straży? Opuszczając cenę o kilka monet możesz mieć swój mały wkład w pokonanie demonów pod miastem. Będziemy wszędzie opowiadać, że dopiero z bronią ze składu Savahy daliśmy im radę.
- Ha, to już jest specjalna cena! - roześmiała się kobieta. - Komu innemu policzyłabym o dziesięć złota więcej.
- No skoro tak, to w porządku. - Kas wysupłał z sakiewki monety.
Nie kupił pochwy na nowy miecz, więc na razie niósł go w dłoni.
- I tak musimy zajść do katedry po mąkę i smołę, więc może poprosimy jeszcze ojca o pobłogosławienie broni i wodę święconą?
- Liczę na to, że miasto nam za to zwróci - mruknęła Kilyne, płacąc za strzały. - Ktoś chce sztylet? Może Nuka? Ja raczej skupię się na używaniu łuku. Kapłana jak najbardziej odwiedzimy.
- Sztylet, też bierzemy - powiedziała ważąc do w dłoni, po czym zajrzała do sakiewki, by wydobyć odpowiednią sumę. - To teraz niech nam te ostrza wyświęcą i do roboty.
Wciąż oglądała niepozornie wyglądający sztylet.
- Nie wiem na co to potrzebujecie, ale złojcie mu skórę! - Savah pomimo dawanych zniżek bardzo była zadowolona z robienia interesów z bohaterami Sandpoint. Niestety odwiedzony zaraz potem kleryk nie miał już takich dobrych wieści.
- Mam dostępne dwie flaszki wody święconej, jeśli wam potrzebną. Pobłogosławię was także w imieniu Desny, lecz nie mogę wspomóc żadnymi zaklęciami. Większość działa krótko, ale nawet jakby, to zużyłem wszystko na leczenie was.
- Rozumiemy przecie - skinął głową Shoanti. - Łaska bogów nieskończoną nie jest. Nie miało by to wszak sensu, gdyby całą robotę odwalali za nas.
Kończąc ten krótki wywód teologiczny schował jedną z flaszek i podziękował za błogosławieństwo.
Zaraz potem, ciągnąc wózek ze smołą i mąką, ruszyli za miasto, gdzie z pewnością niecierpliwił się już druid. Kiedy zebrali się wszyscy razem, już za miejską furtą, Kilyne odezwała się pierwsza.
- To ustalamy jakiś plan? Mogę jeszcze raz zniknąć i zaatakować z zaskoczenia. Do rzucania siecią się niezbyt nadaję. Nie wiemy nawet gdzie teraz spotkamy tę istotę, może powinnam pójść bardziej z przodu?
- Myślę, że ty i Kas powinniście zająć się latającym demonem, bo jeśli wierzyć księgarzowi tylko zimne żelazo może taką istotę zabić. My - Nuka wskazała kolejno na siebie i driuda - może postaramy się ogarnąć ewentualne inne stwory, hm? - spojrzała po towarzyszach.
- Ktoś musi sprowadzić to na ziemię i utrudnić znikanie, za pomocą sieci albo smoły. Lugir? Możesz też dostać sztylet i po złapaniu dziabać to coś - podsunęła kolejną propozycję Kilyne.
- Ja tą cholerę wpierw spróbuję obsypać mąką - Kas poklepał worek, przez szparę którego wydobyła się biała mgiełka. - Jak będzie ją widać to łatwiej będzie mierzyć. Wezmę jedną sieć, rybacy pokazali nam jak rzucać. Lugir, weź drugą. Kyline ma groty z zimnego żelaza to niechaj strzela.
Rozwinął sieci i namoczył je częściowo w smole, ale tylko trochę, by nie były za ciężkie i nie zlepiły się przed rzucaniem.
- Mąka może nie zadziałać - powiedziała ostrożnie Kilyne. - Kiedy ja znikam, to ze wszystkim co mam na i przy sobie. Sieć to coś innego, nawet jak się zniknie, to wciąż będzie otaczać pokazując gdzie jest.
- Nie żebym bardzo popierałą pomysł zsypaniem jej mąką, ale nie rozumiem dlaczego mąka, którą jest obsypana miałaby zniknąć a sieć nie? - patrzyła pytającą na Kilyne bo zdecydowanie coś jej się nie kalkulowało.
- Dobra już, skończcie fizjolofować - prychnął Shoanti. - Sprawdzimy to imperycznie, jak spóbujemy to zobaczymy co znika a co nie.
Rozdał wszystkim nowe pochodnie, które wzięli ze świątyni. Skrzesał ogień i zapalił jedną u wejścia do jaskini.
- Wchodzimy?
- Bo taka jest natura magii - Kilyne czuła się dziwnie, tłumacząc to było nie było czarodziejce. - Mąka to coś jak ubranie. Sieć trzyma ktoś inny, jest duża i zwisa, okala cię a nie jesteś w nią ubrana. Tak ja to widzę.
Czarownowłosa rzuciła jeszcze szybkie spojrzenie milczącemu druidowi i nie widząc u niego chęci do zabrania głosu wzruszyła ramionami.
- Wchodzimy. Idę pierwsza. Od razu do tej podziemnej świątyni?
- Natura magii to jest nieprzewidywalna - rzuciła kończąc temat i sięgnęła po jedną z pochodni. - Podejście trzecie. Nadal planu brak. Są za to silne artefakty do walki z demonami: mąka i sieć - zakpiła pod nosem. - Walcie w nią celnie tym zimnym żelazem to może tym razem się uda - dodała jakby na pokrzepienie i ruszyła za czarnowłosą. - Do świątyni.
- Mąka może zniknie albo nie. Sieć już nie powinna. - druid otrząsnął się ze złych myśli o wynaturzeniach które grasowały pod Sandpoint - Chodźmy do świątyni, ale powoli. Bo ta dziura dalej tam jest, i któraś z tych obraz natury może skorzystać z okazji żeby urwać nam głowę - zastanowił się chwilę - A plan nie jest zły. Wszyscy razem łapiemy demona w sieci, a potem wy dwoje próbujecie go wykończyć ja i Nuka pozbywamy się przywołańców.


Zeszli na plażę i bez problemów zanurzyli się ponownie w podziemia pod Sandpoint. Nic nie czekało na nich przy wejściu, ani nawet dalej, w tunelach. Cicha i starająca się stapiać z cieniami Kilyne prowadziła całą tę wyprawę. Zaglądała w każdą odnogę, wypatrując tam niebezpieczeństwa, ale nic nie znalazła. Niewidoczna istota mogła być wszędzie. Przynajmniej te jej paskudne sługi się tam nie czaiły. Dotarli do posągu, równie nieruchomego co wcześniej. Otaczała ich cisza aż do samych drzwi prowadzących do kaplicy, na pozór zamkniętych i pozostawionych w tym samym stanie, w którym je zostawili. Czarnowłosa uchyliła je odrobinę i zajrzała do środka. Nie dostrzegła żadnej aktywności.
- Dobra, ty mała latająca mendo - mruknął pod nosem Kas. - Zobaczymy kto tym razem kogo przechytrzy.
Uchylił szerzej drzwi, wrzucił do środka pochodnię, po czym jako pierwszy wkroczył do komnaty, z siecią przewieszoną luźno przez ramię oraz z workiem mąki w dłoniach.
Kilyne nałożyła na cięciwę strzałę o grocie z zimnego żelaza. Nie mogła ich marnować, ale na razie oszczędzała swoje zdolności. Mogła zniknąć tylko raz i wolała wtedy mieć już pewny cel. Zaczekała aż Kas wejdzie kilka kroków i ruszyła wzdłuż ściany, rozglądając się uważnie i słuchając.
Druid, idący na flance, z siatką gotową do rzutu w prawej ręce obserwował otoczenie. Sejmitar czekał za pasem - nie mógł wszak naraz trzymać sieci, tarczy i ostrza. A trochę także nie chciał, bo jednak miał zamiar tym razem szybciej wejść w zwarcie z małą demonicą. Co niejako prowadziło do drugiej decyzji - dziwnych zmian nóg druida, od kilku kroków dłuższych i zginających się w nieco mniej ludzki sposób.
Trójka z nich weszła do świątyni, ich kroki - może z wyjątkiem Kilyne - niosły się echem po dużym pomieszczeniu. Wydawało się przez moment puste. Aż przed podwyższeniem znów nie pojawiła się ta mała, latająca demonica! Kończyła właśnie zaklęcie. Dla stojącej jeszcze za drzwiami Nuki wyglądało to tak, jak gdyby coś nie wyszło. Ale pozostali poczuli nagły, nieokreślony strach. Kas i Kilyne dali radę się z niego otrząsnąć, lecz i tak czuli zimno w swoich ciałach. Lugir natomiast zdrętwiał ze strachu, nie będąc w stanie się ruszyć.
- Zabić ich! - wrzasnęła, a boczne drzwi, za którymi wcześniej nic się nie kryło, teraz otworzyły się z hukiem, wypuszczając dwie pokraczne istoty, z którymi już przyszło im tu walczyć.
Druid, zastygły w bezruchu, przetoczył przerażonym spojrzeniem po sali. Czy te dwa przywołane stworzenia były daleko? Kilyne nie zastanawiała się, widząc zagrożenie z boku. Cofnęła się pod ścianę, używając swojej ostatniej sztuczki i wtapiając się w cienie. Ruszyła w głąb sali, ciągle trzymając się ściany. Nie miała się co mierzyć twarzą w twarz z długołapymi, ale to latające coś poprzysięgła sobie zestrzelić!
Kas zawahał się na ułamek sekundy. Jedna z bestii była tuż tuż a on miał w rękach pieprzony worek mąki! Z Lugirem było coś nie tak. Demonica była dalej, na nią mąka mogła zadziałać albo nie. Shoanti rozsupłał worek i sypnął całą jego zawartością na stwora, aby go oślepić. Chmura białego pyłu spowiła róg sali.
Nuka wciąż stała w wejściu z kuszą gotową do oddania strzału. Przygryzła wargę, zmróżyła oko i posłała bełt w kierunku potwora, który był już całkiem blisko znieruchomiałego druida. Trafiła, bełt wbił się w pędzące na Lugira cielsko, jedynie przez jedno uderzenie serca zaskoczone zniknięciem pierwszego swojego celu, czyli czarnowłosej. Mimo to oba rzuciły się na swoje opatrzone ofiary, przebijając się przez wywołaną przez mąkę "mgiełkę". Kas niestety trochę źle trzymał worek i nie udało mu uzyskać zbyt spektakularnego efektu, większość po prostu wysypała się na ziemię. Mimo to, chyba trochę podziałało. Zbił pięścią próbę ugryzienia, ale przerażony białowłosy nie miał już takiej możliwości. Długie zęby wbiły się w jego szyję, poczuł jak obrzydliwy smród wnika w jego nozdrza, a coś równie paskudnego atakuje jego żyły. Strząsnął to siłą woli, której jednak nie wystarczyło do zwalczenia trzymającego go w miejscu przerażenia. Latająca demonica zaśmiała się piskliwie i przerażająco jednocześnie, celnie ciskając sztyletem w druida.
Dla barbarzyńcy priorytet był jasny. Demonica nie przywołała tych pokrak z innych wymiarów i raczej nie miała ich na usługach więcej. Poza tym właśnie zagryzały druida. Dobyty miecz (ten ze zwykłego żelaza) świsnął w powietrzu spadając na kark bestii.
Nuka przeanalizowała szybko kilka możliwości i bez wyrzutów sumienia wybrała tę najbezpieczniejszą dla niej, choć ryzykowną dla druida. Bełt po raz kolejny wystrzelił w stronę zębatego monstra, które aktualnie znajdowało się niebezpiecznie blisko białowłosego. Kalkulacja Kilyne była jeszcze szybsza. Miała demona niemal na wyciągnięcie ręki, ale bez sieci i z Lugirem wyraźnie sparaliżowanym, strzelanie w latadło nie miało sensu. Zamiast tego naciągnęła cięciwę i z żalem wychynęła z cieni, wypuszczając strzałę w potwora atakującego białowłosego.
Bełt minął swój cel, kiedy potwór nagle skoczył w bok. Dostał jednak strzałę w plecy, nie spodziewając się stamtąd kolejnego wroga. Zachwiał się, zasyczał i wściekły na brak efektu ugryzienia, zaczął szarpać ciało druida pazurami. Jedna łapa wbiła się i przeorała ramię. Lugir już ledwie stał, ale wreszcie poczuł, jak strach mija. Najwyraźniej ból wreszcie go otrzeźwił i pozwolił mu wreszcie się ruszyć. Tuż obok Kas i jego przeciwnik tańczyli wokół siebie, wzajemnie nieskutecznie próbując się zabić. A demonica widząc nagłe pojawienie się Kilyne… zniknęła znowu.
Plany, mąki, sieci, smoły i ostrza z dziwnego żelaza… i tak skończyło się jak zwykle. Może trzeba było zaskoczyć demonicę i wejść tu inną drogą? Barbarzyńcy też czasem uczą się na błędach, jeśli mają szansę dożyć drugiej szansy. Ewentualnie trzeciej.
Druid obok miał coraz mniejszą.
Uskakujący zwinnie przeciwnik pogłębił jeszcze frustrację Kasa. Nie wiedzieć kiedy z piersi Shoanti dobył się wściekły ryk a jego oczy zaszły krwawą mgłą. Zabić! Zabić!
- Kalla!
Jako że rzucanie siecią we wroga którego szpony dopiero co opuściły twoje ciało nie jest najlepszym pomysłem, Lugir salwował się ucieczką. Taką odrobinę rozsądniejszą niż pełny paniczny odwrót, ale zdecydowanie musiał wyjść ze zwarcia. No i tyle z planu zatrzymania demona. Nawet nie próbowali zakładać, że będą tu kolejne te długołape, obrzydliwe stworzenia! Kilyne uznała, że póki co są większym zagrożeniem od niewidzialnego latadła, więc wypuszczała w nie zwyczajne strzały, nie zamierzając przestać aż do momentu, w którym oni będą martwi albo nie pojawi się większe zagrożenie.
Założenia Nuki były podobne. Kolejny bełt wystrzelony został w kierunku stwora, od którego przed chwilą uwolnił się druid. Rudowłosa liczyła na to, że sługus latające demonicy padnie zaraz trafiony pociskami z kuszy i łuku a wtedy będę mogli zająć się w końcu tym, po co tu przyszli. I tak rzeczywiście się stało, przynajmniej jeśli chodziło o ich cel. Bełt co prawda chybił znowu, Nuka nie okazywała się wytrenowaną kuszniczką, ale za to kolejna strzała wbiła się w plecy potwora, który zakasłał krwią i padł na posadzkę. Drugi z nich żył jednak ciągle, wywijając łapami w stronę Kasa. Barbarzyńca uniknął jednych pazurów tylko po to, aby oberwać tymi z drugiej łapy. W oczach Shoanti poczerwieniało tak bardzo i uderzył tak mocno, że minimalnie chybił. Co rozwścieczyło go tak bardzo, że widział już tylko swój irytujący, uciekający przed ciosami cel. Kilyne kątem oka uchwyciła jak na chwilę znowu pojawia się demonica, mrucząca coś pod nosem. Czarnowłosa poczuła jak coś dziwnego wkrada się jej do głowy, coś każe jej wyrzucić do basenu całą broń… ale przecież to było absurdalne! Wpływ minął po chwili.
Ta mała suka próbowała grzebać w jej głowie. Kilyne odwróciła się wściekle, sięgając tym razem już po strzałę z zimnego żelaza i wypuszczając ją w stronę latającego demona. Próbowała nie zastanawiać się, w jaki sposób dobiją to coś, kiedy jej towarzysze ciągle skupieni byli na wykorzystywaniu najpierw mieczy zamiast sieci. Pocisk spudłował, odbijając się gdzieś od ściany daleko za celem, demon zniknął. Żadnego sukcesu na tym polu.
Pozostali natomiast dali radę wreszcie atakującemu ich stworzeniu. Miecz wściekłego Kasa trafił przez pierś i choć nie zabił, to wytrąconemu z równowagi wrogowi nie udało się ugryźć barbarzyńcy. Bełty Nuki co prawda pozostawały wciąż nieskuteczne, ale Lugir zaraz dopadł i silnym uderzeniem rozłupał paskudną czaszkę paskudy.
Pozostała im ta latająca maszkara.
Ukryta gdzieś zaklęciem niewidzialności.
- Drzwi! - Kas dopadł do najbliższych i je zatrzasnął. Sapał, jeszcze nie całkiem otrząśnięty z szału. - Może umie znikać, ale przenikać przez ściany… nie sądzę.
Schował miecz i dobył sieci, rozglądając się po sali.
Nuka stanęła w drzwiach zza których przed chwilą niecelnie miotała bełtami. Zatrzasnęła je i zasłoniła swoim niewielkim ciałem. W prawej dłoni trzymała sztylet z zimnego żelaza. Lewą, uniesioną na wysokość klatki piersiowej trzymałą przed sobą gotowa wystrzeić zakleciem z otwartej dłoni, gdy tylko fruwadło pokaże się w pobliżu. Kilyne nie zbliżała się do towarzyszy, powoli wchodząc na schody i dalej na podwyższenie. Na cięciwie trzymała nałożoną strzałę z zimnego żelaza, gotową do wypuszczenia w demona.
Druid, korzystając z chwili spokoju, odkorkował jeden ze swoich metalowych pojemników i z głośnym gulgotem wypił śmierdzącą bagnem miksturę. Jego rany zaczęły się zasklepiać, a on sam tak jak Kas zamienił ostrą broń na sieć i ruszył ku środkowi sali, by mieć wszędzie blisko gdy nadejdzie czas na łapanie demonicy.

Przygotowali się, zamykając przejście. Była uwięziona. Z drugiej strony, pomieszczenie było naprawdę duże. Nie pojawiała się. Co prawda Kilyne wychwyciła coś jakby trzepot skrzydeł wysoko nad basenem, ale gdzie dokładnie? Zaraz zresztą ucichł. Niewidzialna demonica prawie na pewno tu była, tak blisko, a jednak ciągle poza zasięgiem.
- Ciekawe jak długo umiesz być niewidoczna, ty mała dziwko? - rzucił Kas w powietrze. Gotów użyć sieci, gdy tylko latadło się pojawi, postanowił tymczasem przyblokować oba boczne drzwi truchłami zabitych monstrów, by demonica nie zdołała szybko sobie ich otworzyć i uciec. Raczej nie dysponowała znaczną siłą fizyczną. W następnej kolejności planował pozbierać część rozsypanej mąki do worka.
Kilyne odczekała jeszcze kilka chwil, a kiedy demonica nie pojawiła się, zaczęła się zbliżać do Nuki, posyłając jej porozumiewawcze spojrzenie.
- Chodź, pójdziemy do miasta po pomoc. Wykurzymy ją stąd dymem! Chłopcy w tym czasie przytrzymają ją tu dla nas.
- Ta, a ona przywoła jeszcze parę tych stworów - druid, nie widzący sygnału między kobietami - albo po prostu nie rozumiejący koncepcji żartu - zaoponował nerwowo rozglądając się po sali.
- Już by przywołała - stwierdził Shoanti. - Czary się jej skończyły, swenh'd'aenh yakonkwe erhar! - dodał po swojemu, sądząc po tonacji przekleństwo.
Cwany plan Kilyne wydawał się całkiem niezły, najlepszy, jaki w tej chwili mieli.
- Wrócimy najszybciej, jak się da - odezwała się otwierając drzwi nieznacznie, tak, by po kolei mogły się przecisnąć przez powstałą szparę. - Nie dajcie się wykończyć tej małej kurwie - rzuciła do mężczyzn.
Czarnowłosa wyszła zaraz za nią i zatrzasnęła drzwi. Potem ruszyła w głąb korytarza, głośno stawiając stopy.
- Chodź, musimy się pospieszyć - rzuciła do Nuki i pobiegła aż do korytarza, gdzie się zatrzymała. I cicho, na paluszkach, zaczęła wracać.
Dziewczyny zaczęły wracać najostrożniej jak umiały. O ile Kilyne wychodziło to dobrze, to Nuka zahaczyła po drodze o jakiś kamyk, który głośno potoczył się po kamiennej posadzce. Zatrzymały się, w podziemiach zaległa cisza. Już mieli przyznać, że ten plan się nie powiódł, kiedy od posadzki przy nogach Lugira odbił się z brzękiem mały, zakrzywiony sztylet. Za chwilę zniknął, ale teraz zobaczyli wiszącą wysoko nad basenem z wodą małą demonicę.
- Tuś mi jest - druid zerknał gdzie stoi Kas by się nie zderzyć i z rozpędem rzucił się w stronę basenu by zarzucić sieć na demonicę. Barbarzyńca skoczył zaraz za nim z dokładnie takim samym zamiarem, tyle że trochę z boku, by rzucone sieci nie splątały się ze sobą. Skoczyli obaj, niemal w jednej chwili, ciskając sieciami. Ta druidzka doleciała zaledwie do połowy wysokości, spadając niegroźnie na ziemię, ale co innego u Kasa. Barbarzyńca, pomimo wycieńczenia szałem, rzucił nią idealnie, trafiając w demonicę, która nagle spanikowana znów zniknęła. Teraz niezbyt skutecznie, kiedy sieć zwisała z niej, dając bardzo dobre rozeznanie gdzie się znajduje. Przy takim rozbiegu obaj próbowali równie szybko wyhamować, ale tylko barbarzyńcy się to udało. Druid wpadł po pas do lodowatej wody i sieć znalazła się poza zasięgiem jego ramion.
- Mamy ją! - ryknął triumfalnie Chasequah, starając się skoczyć i złapać lewitującą sieć, by ściągnąć demonicę na dół.
Kilyne pchnęła barkiem drzwi jak tylko usłyszała krzyk barbarzyńcy. Jedną ręką unosiła już łuk, drugą nakładała strzałę na cięciwę, szybko dostrzegając sieć. Wycelowała tam, gdzie musiała znajdować się potworzyca i wypuściła pocisk z zimnego żelaza.
Po szybkiej ocenie sytuacji Nuka postanowiła po prostu nie przeszkadzać. Nafaszerowanie małej demonicy strzałami z zimnego żelaza było teraz najrozsądniejszym wyjściem. Miała nadzieję, że kreatura spadnie zaraz na ziemię dając tym samym okazję do zadania ciosu sztyletem.
Lugir, hałaśliwie plując wodą wyprostował się i rzucił się do krawędzi fontanny, chcąc pomóc Kasowi w ubiciu demonicy swoją pałką. Brakowało mu sporo, ale bynajmniej nie zamierzał z tego powodu porzucać zamiaru.

Kas szarpnął siecią, ściągając demonicę w swoją stronę. W tym samym momencie strzała Kilyne przecięła powietrze w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu znajdowała się niewidzialna istota, która ujawniła się i szybkim ruchem pazurzastych łap cisnęła zaklęciem w barbarzyńcę. Ciemny promień wniknął w jego ciało, które poddało się i mężczyzna poczuł się tak słaby, jak jeszcze nigdy. Szarpiące się stworzenie zaczęło mu się wyrywać! Lugir wydostał się z basenu, a Nuka zbliżyła się do nich, nie oddając jednak strzału. Stwór ciągle wisiał nad basenem, co utrudniało dosięgnięcie i jego i sieci. Następna strzała czarnowłosej trafiła, ale zaraz potem zniknęło i szarpnęło w przeciwną stronę, próbując ściągnąć przedstawiciela plemienia Shoanti do wody. Skutecznie! Kas wpadł z pluskiem, utrzymał jednak sieć, choć jedynie z jednej strony, z drugiej wróg miał coraz bliżej do wydostania się z pułapki. Lugir lub Nuka musieliby skakać nad wodą, aby móc złapać sieć i pomóc osłabionemu, mającemu wyraźne problemy (z tak małą istotą!) barbarzyńcy.

Ociekający wodą, zabezpieczony grubą, wyprawioną skórą druid nie był specjalnie skoczny. Uczciwie mówiąc, nie był zdatny do skoku w nawet najmniejszym stopniu, a co dopiero do skoczenia tak wysoko. Ale od czego były jego druidzkie wywary? Wypełzł na brzegu fontanny, łyknął zawartość kolejnej mikstury i, nabrawszy rozpędu, skoczył na sieć.
Kilyne mogła im pomóc tylko w jeden sposób: wyjęła kolejną strzałę, wymierzyła i wypuściła ją w miejsce, w którym powinna znajdować się demonica.
Shoanti z całym żelastwem ważył dobre sto kilo, ale ta mała istotka z piekła rodem jakimś cudem wciąż utrzymywała go w powietrzu i szurała nim po ziemi oraz wodzie. Zamierzał sięgnąć po miecz z zimnego żelaza, lecz poczuł, że teraz go nie uniesie. Więc tylko trzymał się kurczowo sieci, próbując znaleźć nogami jakieś oparcie. Mimo wszystko demonicy ciężko było się z takim balastem poruszać, więc stanowiła łatwiejszy cel dla pozostałych.
Dosięgnięcie przeciwnika sztyletem wciąż wydawało się niemożliwe dlatego Nuka postanowiła oddać strzał z kuszy. Bełty może i nie były wykonane z zimnego żelaza, więc z tego, czego się dziś dowiedziała zabić demona nie mogły, ale celne trafienie na pewno by im w tym momencie nie zaszkodziło. Ot choćby po to, by małe fruwadło trochę uszkodzić lub przynajmniej zdekoncentrować.
Dwa pociski pofrunęły w mały, szarpiący się w sieci cel. Bełt spudłował, ale strzała Kilyne trafiła w cel. Tym razem usłyszeli też wyraźny pisk bólu. Lugir skoczył, wzmocniony swoją miksturą i wyciągnął dłonie w stronę sieci, łapiąc ją koniuszkami palców. Ale to wystarczyło, obaj z Kasem ściągnęli stworzenie w dół i złączyli sieć, aby nie mogło się wydostać. Demonica pojawiła się nagle, pracując małym sztylecikiem na rybackiej sieci, zadziwiająco łatwo przecinając jedną linkę za drugą. Ciągle też się szarpała, przez co kolejna strzała czarnowłosej chybiła celu.
- Zaraz nas traficie! - warknął Chasequah. Przytrzymał kraniec sieci kolanem i jedną ręką sięgnął po miecz z zimnego żelaza (na szczęście lżejszy niż półtoraręczny), po czym dźgnął sztychem demonicę. Lekko, żeby nie uszkodzić sieci i jakby dla ostrzeżenia.
- Dawaj złoto! - pogroził jej, po czym wyjaśnił kompanom: - Jak się złapie karła to daje garniec złota, a to jakby karzeł, tylko latający i z piekła.
- Przytrzymajcie mi ją! - krzyknęła Kilyne, zdając sobie sprawę, że zgubiła się w rachunkach. Miała jeszcze jedną, może dwie strzały z zimnego żelaza, ale ani na moment nie zawahała się, nakładając kolejną na cięciwę i wypuszczając w stronę demonicy.
- Nie strzelaj - powiedziała do znajdującej się nieopodal łuczniczki licząc się z ewentualnością, że małe cholerwstwo znów się im wymknie i strzały mogą się jeszcze przydać. - Lepiej załatwić to stacjonarnie - powiedziała całkiem głośno i skinęła głową na Barbarzyńcę, który dzierżył w dłoniach miecz z zimnego żelaza.
Sama ruszyła w kierunku mężczyzn trzymających sieć z miotając się zawartością. - Trzeba skrępować jej ruchy i przepytać zanim się jej pozbędziemy - mówiła idąc szybko w obranym kierunku. W dłoni trzymała zdobyty dziś sztylet.
- A potem zaś będziemy jej szukali? - Lugir usiłował złapać demonicę prującą sieć tak, żeby nie zostać ugryzionym, ale jednocześnie nie dać jej uciec

Otoczona ze wszystkich stron i unieruchomiona, wrzeszczała w niebogłosy. Nawet jeśli część z nich liczyła na przesłuchanie, inni tłukli i strzelali aż demonica zamilkła ostatecznie, zamieniając się w pył. Pozostał po niej tylko mały sztylecik.


..:: Ciąg dalszy raczej nie nastąpi ::..


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:04.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172