Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-09-2017, 15:11   #1
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Wieczni Wojownicy: Uczta Doresaina


Część czwarta:
Uczta Doresaina

Przed sobą słyszeliście coraz głośniejszy furkot skórzastych skrzydeł, a w tyle widzieliście coraz mniejsze światło, gdy Amira i pozostali cofali się w stronę, z której przyszliście. Katon i Anlaf jako jedyni z awanturników dostrzegli w ciemnościach wroga. Rozproszonym szykiem, na różnych wysokościach, nadlatywało dziesięć oddziałów koboldów, dobre pięć dziesiątek wyposażonych równie starannie jak najemnicy Suwerennej Kompanii. Każda z jednostek leciała z własnym poddowódcą o charakterystycznej tarczy, przyozdobionej łuskami zrzuconymi przez czerwonego smoka.

Byliście pewni, że tarcze te będa ponurymi dowodami waszego dzisiejszego zwycięstwa. Schwytaliście niczego nie świadome koboldy w pułapkę jak króliki. Kiedy skręcały w boczny korytarz, przelatując nad lewym skrzydłem waszego szyku, bicie serca dzieliło ich od niespodziewanego gradu bełtów z gnomich kusz.

Jednak mimo to zdziwiliście się, nie dostrzegając pomiędzy koboldami Histbika! Co knuło to wredne i przebiegłe stworzenie? Przełknęliście ślinę, przeszyci nagłym deszczem grozy. Za chwilę cały korytarz miał zamienić się w nie jedną, a dwie wielkie, śmiertelne pułapki...

Nagle oślepił was potężny błysk. Rzuciliście się w tył, osłaniając oczy przed wybuchającym piekłem. Gorący powiew obmył wasze twarze. Powietrze zaśmierdziało siarką i zwęglonym mięsem waszych wrogów. Jestem martwy i w piekle, niejeden z was pomyślał. Chwilę potem wasze umysły rozjaśniło zrozumienie. To Katon uwolnił swoją ognistą kulę. Wielkie stalagnaty zawaliły się, a wraz z nimi część kamiennego sklepienia. Wydawało się, że cały świat się trzęsie. Wielkie bloki kamienia zaczęły walić się wszędzie wokół lewego skrzydła gnomów, grzebiąc walczących. Kawał czarnej skały runął, mijając Anlafa o centymetr. Cięciwy brzękły ostatni raz, wybrzmiały ostatnie, gorączkowe rozkazy. Dzisiejsza wygrana smakowała ponurą atmosferą śmierci i grozy.

Tholrak potoczył wzrokiem po rumowisku, w które zmienił się korytarz, i potrząsnął głową, próbując pozbyć się nieznośnego dzwonienia w uszach po eksplozji kuli ognia, która zwielokrotnionym echem niosła się jeszcze po podziemnym labiryncie.

Obok niego stanął Gundar. Białobrody kapłan, milczący jak zwykle, popatrzył na swego dowódcę i pokiwał głową, patrząc na przywalone odłamkami skał ciała. Nie wyrzekł ni słowa, ale Tholrak wiedział, co tamten chce powiedzieć.

Wzrok płomiennorudego krasnoluda spoczął na grupie postaci, która wedle wszelkich znaków na ziemi i pod jej powierzchnią była powodem tego zamieszania. Tholrak poszukał wzrokiem tego, który rzucił zaklęcie. Wydało mu się, że rozpoznał czarodzieja w wysokiej, smukłej postaci z długimi włosami, odzianej w zdobiony elfimi motywami płaszcz. “No nieźle. Elf. Do tego guślarz” - pomyślał. - “Będą z tego kłopoty.”

Szybkim spojrzeniem omiótł resztę postaci - jasnowłosego, niebieskookiego człowieka, wyglądającego na wojownika; starszego, ciemnowłosego człowieka o pociągłej twarzy w znoszonej skórzanej zbroi; dwoje ludzi - kobietę i mężczyznę, strojnych w czerwone, bogato zdobione szaty, wyglądających na spokrewnionych ze sobą; wreszcie dwie ostatnie postacie, które wydawały się jakoś nie pasować do reszty. Jedną z nich był odziany w błyszczącą płytową zbroję humanoidalny stwór, który człowiekiem jednak na pewno nie był - w miejscu twarzy lśniły smocze łuski. Towarzyszyła mu chuda, wytatuowana i odziana w lekką skórzaną zbroję elfiej roboty kobieta, w której wprawne oko Tholraka rozpoznało kolejną elfkę z powierzchni. Znów przeniósł wzrok na smoczego rycerza. “Kobold?” - zdumiał się Tholrak - “Nie, przecież koboldy nie są takiego wzrostu. Aha! Pomiot Smoczych Lordów.” Krasnolud o mało nie splunął na jego widok, jednak siłą woli powstrzymał reakcję. Krasnoludy z Podmroku nie darzyły potomków Smoczych Lordów wielką estymą, traktując ich jako nieco tylko lepszych od koboldów. Musiały im jednak oddać jedno - wojownikami byli znacznie lepszymi, niż ich pokurczowate parodie. A nawykłemu do wojaczki Tholrakowi zawsze bliżej było do jemu podobnych, choćby byli wcielonymi demonami.

Widok ostatniej postaci sprawił, że Tholrak utkwił w niej wzrok na dobrą chwilę i nie był w stanie go od niej oderwać. Wydawałoby się, że ta reakcja jest niczym nieuzasadniona - krasnolud nie pierwszy raz widział drowów, niejeden też raz przelewał ich krew. Jednak widok tej drobnej twarzyczki nieco ukrytej za farbowanymi w dwukolorowe pasy włosami sprawił, że Tholrak stanął niby gromem rażony. Nie, nie trafiła go strzała Amora - podobne bezeceństwa obce były pragmatycznej, bezwzględnej duszy khazadrugarskiego wojownika. Tholrakowi twarz drowki wydawała się po prostu dziwnie znajoma.

“Skądś znam tę smarkulę” - pomyślał. - “Niech no ja tylko sobie przypomnę…”

Obserwację ciemnoskórej elfki, do której nóg zaczął tymczasem łasić się sporych rozmiarów wilczur, przerwał Tholrakowi mag, który o mało nie zwalił był mu na głowę pół sklepienia chodnika. Tholrak z niesmakiem zauważył, jak elfi czarodziej wykrzyczał inkantację, po której jeden ze sporej wielkości kamieni zagradzających ścieżkę uniósł się nagle w górę i odpłynął w bok, pod ścianę korytarza. “Głupiec.” - prychnął w myślach Tholrak. “Trzeba było nie zawalać korytarza.” Dopiero po chwili dotarło do niego, że elf nie próbuje w ten zabawny sposób uprzątnąć gruzu, tylko chce dostać się do przygniecionej kamieniami małej postaci. Jakiś tuzin podobnych postaci kłębił się wokół smoczego rycerza, gorączkowo jazgocząc coś o ratowaniu przygniecionego towarzysza. Nawet z tej odległości Tholrak wyraźnie widział, że te drobne sylwetki to gwardziści ze svirfneblińskiej warowni Glimmerfell. Tholrak znał Glimmerfell, znał również dzierżcę tej warowni i władcę tamtejszego królestwa, Ardina Złotobrodego.

“Ciekawe” - pomyślał - “skoro tym awanturnikom towarzyszą gnomy z Glimmerfell, być może są porządniejsi, niż sądziłem. Król Ardin nie zadawałby się z szumowinami spod ciemnej gwiazdy. Kto wie… może będą wiedzieli, jaka panuje tam sytuacja, oraz czy Ardin żyje i ma się dobrze. No cóż… zobaczymy.”

Na widok wyciąganego spod skał nieprzytomnego gnoma Tholrak ledwo dostrzegalnie skinął głową na wciąż stojącego obok kapłana.

- Gundarze - przemówił w khazadrugarskim dialekcie wspólnej dla wszystkich mieszkańców Podmroku mowy - chyba ktoś tam potrzebuje duchowego wsparcia. Zajmij się tym. Gulmur, Hulnar, Torrim - zwrócił się do towarzyszących im trzech wojowników - za mną. Przeszukamy pobojowisko. Zdaje się, że gdzieś tam jest mój oszczep, a te ścierwa nawet po śmierci mogą nam powiedzieć, skąd tu przylazły. Ruszać się!

Odłamki skał zachrzęściły pod butami krasnoludów, gdy pięć krępych sylwetek wychynęło z odnogi korytarza...

- Mistrzu Sirronie, Mistrzu Sirronie! - nad gruzowiskiem znikąd pojawiła się potworna hybryda starego, brodatego człowieka i plątaniny macek, która w kilku sprawnych ruchach umięśnionych macek wydobyła spod zawaliska Anlafa. Chwyciwszy za szaty, Noriflist postawił rannego awanturnika na nogi jak lalkę. A nawet otarł jego ramiona z kurzu.

Katon przez chwilę stał jak sparaliżowany. Mógł przewidzieć, że eksplozja zapalnych gazów spowoduje falę uderzeniową która mogła mieć fatalne skutki w ciasnych pomieszczeniach. Przeklął swoją niefrasobliwość i szybko ruszył do przodu, mając nadzieję na odkopanie Anlafa. Po chwili jednak odetchnął z ulgą, widząc Noriflista, który pomógł wstać druidowi na nogi. Piski przestrachu gnomów, ocalałych po zawale uświadomiły jednak czarodziejowi, że ktoś jeszcze pozostał żywy pod gruzami. Szczególnie jeden głaz należało jak najszybciej poruszyć, co też elf błyskawicznie zrobił kilkoma prostymi gestami i starożytną sylabą w języku smoków. Krótkie, gardłowe okrzyki z ciasnego, bocznego korytarza uświadomiły mu szybko, że nie są tu sami.”Krasnoludy w podmroku. Czy może być gorzej?” zapytywał się w duchu czekając, aż reszta jego towarzyszy dobiegnie do gruzowiska.

Eolowi solidnie dzwoniło w uszach po pokazie mocy, jaki zafundował im elfi mag. Walka zakończyła się rzezią i koboldów i gnomów, i smokowiec zastanawiał się chwilę, czy bilans na pewno wypadł na korzyść awanturników, ale rozmachu i stylu Katonowi nie mógł odmówić. I wysunięcia się na prowadzenie w ilości zabitych wrogów.

Sięgnął myślą do czekającego gdzieś swojego rothe, by ten zabrał ze sobą porzucony w biegu bagaż, a sam wysunął język by przetrzeć nim oczy z kurzu i mieć nieco lepszy obraz tego, co właśnie się wydarzyło... i wtedy dostrzegł nadchodzące z głębi krasnoludy.

- STAĆ! - ryknął groźnie, unosząc w górę ciężką kuszę, bo to miał właśnie przygotowane na walkę z koboldami i mierząc nią w najbliższego duergara jakiego zauważył.

- Coście za jedni? - spytał władczym tonem, nie przejmując się tym, że mieszkańcy Podmroku mogą go nie rozumieć. - Wkroczyliście na nasze terytorium. Okażcie szacunek i opowiedzcie się!

Całą tą groźną przemową zepsuł nieco przeciągły, pełen bólu jęk, jaki dobył się zza pleców smokowca, gdy towarzysząca mu elfka padła na kolana i spazmatycznie zaczęła przekopywać gołymi rękami rumowisko, najwyraźniej szukając w nim swojej zaginionej przyjaciółki.

- Kapitanie, to chyba "nasi" - szepnął do Eola przestraszony Grimwig, który obawiał się, że drakon zwariował i nie potrafi odróżnić wroga od przyjaciela. - Choć tego czerwonobrodego akurat nie znam, wyglądają jak żołnierze Obsydianowego Legionu kazadrugarów.

Magiczni rycerze z Glimmerfell, którzy cały dzień maszerowali, wspinali się i teraz walczyli, byli zmęczeni i zdyszani. Euforia bitwy - szalony pęd, który nadchodził wraz z momentem położenia własnych żyć na szali, gdy ból, zmęczenie i wszelkie myśli o przyszłości znikały, a walczący całkowicie oddawał się przemocy, w ich przypadku powoli zanikał. Zastępował go gorzki zawód.

- Zabijanie i ginięcie z łap koboldów chwały nam nie przysporzy - burknął gnom Thrurfast. - Powinniśmy coś zrobić z tyloma trupami. Nie chcemy walczyć z nimi drugi raz w niedalekiej przyszłości.


- Było więc siedzieć cicho Thrurfast zamiast robić sobie żarty z koboldów. Minęłyby nas. Myślisz, że zabawne jest grzebanie was w tych korytarzach? - powiedział cicho i z naciskiem Katon, wściekły, że w niepotrzebnej potyczce zginęło tylu gnomów. - Dobra, mniejsza z tym. Co to za Obsydianowy Legion?

- To Grimwig jak zwykle się trząsł ze śmiechu, nie ja! - oburzył się Thrurfast.

- W ich języku Obsydianowy Legion nazywają Tor Zarak - wyjaśnił Grimwig, zmieniając temat. - Najlepsi z najlepszych. Ponoć jednostka ta pamięta czasy Najodleglejszej Wojny...


Kiedy Rashad odzyskał wzrok po nagłym wybuchu (na szczęście był od niego dość daleko) rozejrzał się dookoła, ale nawet w magicznym świetle przywołanym przez Amirę przywódca koboldów nie był widoczny. Perspektywy ścigania latającego przeciwnika były słabe.

- Ten cały Histbik uciekł, co oznacza że potencjalnie możemy oprócz Króla Ghuli mieć na głowie smoczego arcymaga i po co nam to, no cóż, przynajmniej gnomy dostały solidną lekcję za swoją głupotę - warknął cicho do stojących obok Amiry i Oscara, kiedy podchodzili do gruzowiska i reszty grupy. Miał wrażenie, że ktoś zaatakował koboldy od tyłu, dopiero teraz zauważył że była to mała grupa podziemnych krasnoludów, mało znanej mu rasy, lecz opinie które słyszał na temat duergarów od ich naziemnych kuzynów były mało pochlebne. Szybko zarejestrował że Mavis żyje, ale Vylyra chyba została przywalona gruzami. Szkoda było bardki, lubił jak słuchała jego historii i opowiadała własne, ale strata uroczej Mavis byłaby dla niego bardziej bolesna.

- Nie jesteś ranna? Jeżeli Vylyra żyje to jej pomożemy…. - Spytał podchodząc do elfki, jednocześnie drugim okiem obserwując duergarów z surową miną, gotów w każdej chwili do przywołania rapiera.

- Nie, ale dzięki za troskę - odparła z wyzywającym uśmiechem, ocierając się z kurzu. - Nawet pod ziemią los jest po mojej stronie.

- Grimwig znacie ich? Te… podziemne krasnoludy to wasi sojusznicy? - Zapytał widząc zadziwiająco przyjazną reakcję gnoma. A już nabierał przekonania, że wszystkie rasy Podmroku marzą tylko o wymordowaniu się nawzajem.

- W tak niepewnym położeniu trudno o niezmienną przyjaźń, ale lepiej być dobrej myśli - odparł Grimwig.

Tholrak spokojnie odczekał, aż wszyscy podejdą bliżej. Zuchwałość smoczego pomiotu zagotowała w nim krew, ale na jego poznaczonej zmarszczkami twarzy nie drgnął ni jeden mięsień. Utkwiwszy w smokowcu spojrzenie, które mogłoby iść o lepsze z petryfikującym spojrzeniem meduzy, warknął:

- Odłóż tą kuszę, chłopcze. Ani nią, ani swoim piskliwym posykiwaniem nie napędzisz tu nikomu strachu. - Omiótłszy spojrzeniem pozostałych zebranych przeniósł wzrok na Grimwiga, na którego widok podniósł pięść do hełmu w żołnierskim pozdrowieniu.

- Powierzchniowcy, kapitanie - syknął nieufnie Torrim. Za starych dobrych czasów weteran znany był z wyżywania się na ludzkich niewolnikach.

- Grunt, że nie corby - odpowiedział Hulnar, a Gulmur przytaknął.

- Jeśli nie chcecie umrzeć za ojczyznę, tylko sprawić, żeby tamci nieżywi skurwiele wreszcie umarli za swoją, zamknijcie pyski - odpowiedział Gundar, przyjmując najbardziej przyjacielską postawę, na jaką stać było przedstawiciela tak osobliwego ludu.


- Bądźcie pozdrowieni, dzielni żołnierze z Glimmerfell! - powitał Tholrak. - Czy król Ardin dalej cieszy się równie krzepkim zdrowiem, jak niegdyś?

- Dzięki niemu już tak! - powiedział niejasno gnom Warbel i pokazał na Anlafa, który chyba jeszcze nie doszedł do siebie.

- W podziemnej krainie - wszyscy, w tym kazadrugarowie po raz pierwszy, usłyszeliście kolejne "powiedzonko" Noriflista - królewicze wypoczywają na śnieżnobiałym mchu. Noriflist to widział, Noriflist to wie! Mistrzu Sirronie, proszę za mną! - zaczął ciągnąć oszołomionego Anlafa za rękaw.

- W Podmroku bez zmian? - zapytał się kazadrugarów Thraert, odwracając uwagę od dziwacznego widowiska.


- Nie znam się na zwyczajach waszego ludu, lecz pośród cywilizowanych istot nie jest oznaką dobrych manier rozmawianie w języku niezrozumiałym dla wszystkich uczestników. - Wtrącił zirytowany Rashad.

- Brzmi znajomo. Jak prostszy wspólny... zmieszany z jakimś dialektem elfim - Katona ciekawiła konwersacja. Z mimiki twarzy i gestów ogólnych próbował domyślić się co niektórych znajomo brzmiących fraz by wyłapać kontekst rozmowy.

“Vendiu…Pozdrowienia ..a jednak witają się jak elfy…..s`gos….astald chyba powinno być ale nacisk inaczej rozłożony…..thac`zil….to chyba z krasnoludzkiego...twierdza….dom….ziemia, na Cliboritha, ale niedouczeni barbarzyńcy. Nie znają pojęcia ojczyzny!” Katon podniósł brew, śmiejąc się w duchu z prostego, acz wciąż egzotycznego języka, który rad był jednak zgłębić. Może powinienem się przemóc, i poprosić Shillen o nieco konwersacji?” zastanawiał się czarodziej śledząc rozmowę i łowiąc dźwięki długimi, ruchliwymi uszami.

Anlaf zakasłał wykrztuszając resztki pyłu z płuc. Wciąż dzwoniło mu w uszach, a w ciemnościach niemal nic nie widział. Ból z poobijanych mięśni odmalował na jego twarzy grymas bólu. Rozpoznał jednak głos zaklętego czarodzieja. - Dziękuję ci - wysapał. - Głazy coś za bardzo mnie ostatnio polubiły - zażartował włócząc powoli nogami w kierunku, w którym ciągnął go Noriflist. Podniósł jedną brew słysząc głosy nieznajomych - niepodobne do koboldzich skrzeków, znacznie bliższe barytonu lub nawet basu. Wyrwało go to jednak z oszołomienia zmuszając do wzmożenia czujności. "Krasnoludy z Thunderhold?" Pomyślał.

Noriflist magią umożliwił druidowi widzenie w ciemnościach i poprowadził Anlafa kawałek drogi za skrzyżowanie korytarzy, wąskim tunelem, pomagając mu wdrapać się czy zeskoczyć tam, gdzie było to niezbędne do kontynuowania wędrówki. Wkrótce doszli do niewielkiej jaskini z dywanem z białego, piórzastego mchu, który był miękki w dotyku. Musiał wydzielać jakiś zapach, który odstraszał insekty, bo był czystszy niż niejedna tawerna, w której dane było nocować awanturnikowi podczas jego pirackiej kariery. Kiedy “mistrz Sirron” poddał się naleganiom Noriflista i ułożył na mchu, ten zaczął go delikatnie masować. “Na bogów, nigdy nie czułem się lepiej”, pomyślał z uśmiechem na twarzy obolały Anlaf.

Na widok dziwnej, siwobrodej ludzkiej głowy na czymś, co przypominało monstrualnych rozmiarów kurzą nogę, khazadrugarowie spojrzeli podejrzliwie.

- A co to był za frędzel? - rzucił zdumiony Torrim.

- Zaiste... dziwne stworzenie - odparł jak zawsze uprzejmy Hulnar.

- Wiecie co... pierwszy raz widzę siwowłosą miotłę na kiju - rozwinął myśl Gulmur - i do tego gadającą!

- CISZA! - huknął na nich Tholrak - Jeszcze raz się któryś odezwie bez pytania, posmakuje pięści!

Khazadrugarscy wojownicy umilkli, spłoszeni. Tholrak, którego uwadze nie umknęła nadąsana uwaga strojnego człowieka, uniósł dłoń.

- Zaiste, nie godzi się, byśmy rozmawiali w języku, który nie wszyscy rozumieją. Twoi towarzysze - przemówił do gnomskiego rycerza we wspólnej mowie - nie znają jak widać języka, którym mówimy w tej krainie. Mówmy zatem w języku, który, mam nadzieję, zrozumieją. - przerwał na chwilę, by sens jego słów dotarł do wszystkich obecnych. - Witajcie, podróżnicy. Dziwi nas, że spotykamy w naszych stronach grupę mieszkańców powierzchni, do tego w towarzystwie rycerzy z Glimmerfell, z którymi łączy nas braterstwo broni z czasów dawnych wojen. Ponieważ jesteście w ich towarzystwie, uznam, że nie macie wrogich zamiarów. Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem Tholrak Czerwonobrody, kapitan kompanii Czarnej Kuźni legionu Tor Zarak. Lub raczej tego, co z niej zostało... - urwał na chwilę, patrząc na swoich towarzyszy. - A zostało niewielu. Ci za mną to moi wojownicy - Torrim, Hulnar i Gulmur. Ten zaś, który tam dalej pomaga waszemu przygniecionemu przez skały towarzyszowi, to Gundar, akolita Asmodeusza i nasz kapelan - krasnolud zawiesił głos na chwilę. - Miło wiedzieć, że kiedy śmierć po nas przyjdzie, przynajmniej bogowie będą z nami. A wy? Kim jesteście i co was sprowadza w tą nawiedzoną przez umarłych krainę?

Shillen trochę jeszcze oszołomiona rozróbą jaką urządził Katon powoli dochodziła do siebie i przyglądała się krasnoludom. Ten Tholrak wydał jej się dość znajomy, jednak nie pamiętała nic na temat kompanii Czarnej Kuźni z której rzekomo krasnolud pochodził. - Ja jestem Shillen - odezwała się do krasnoludów zastanawiając się czy jej imię wywoła w krasnoludzie jakąś reakcję, która mogłaby jej podpowiedzieć skąd mogłaby go kojarzyć. Klęknęła przy Rahnulfie i strzepując z jego sierści kurz, który opadł po zawaleniu się części tunelu mówiła dalej. - Nasz siejący chaos elfi czarodziej to Katon, ten łuskowany z niewyparzonym językiem i elfka to Eol i jego towarzyszka Mavis, masowany przez brodatą szczotkę z mackami druid zwie się Anlaf, ten niebieskooki blondasek to Oskar, a te dwa kolorowe pawie to Rashad i jego kuzynka Amira - drowka wyszczerzyła zęby w złośliwym uśmiechu patrząc na Tholraka - Jeśli chodzi o cel podróży to ja osobiście jestem tu na wycieczce krajoznawczej po ziemi ojczystej. Dawno nie byłam w domu i chciałam zobaczyć co jeszcze z niego zostało - rzuciła szyderczym tonem.

Amira spojrzała z nieomal macierzyńską dumą na Shilien wielce kontenta faktu, że się dziewczyna wyrobiła w jej towarzystwie. Pamiętała ją z wyspy grozy, zamkniętą w sobie agresywną i dziką ot nic specjalnego, standardowa zbiegła niewolnica, ale teraz widziała w niej potencjał. Wsparła się więc o Rashada pozwalając drowce na przejęcie inicjatywy oraz obserwując jak się sprawy dalej potoczą.

- “Wróg mojego wroga” i tak dalej - wystąpił do przodu Oscar z rozłożonymi w geście powitania rękami. W przeszłości jego kontakty z krasnoludami były bardzo rzadkie, lecz tych ciemnoskórych to widział chyba pierwszy raz w życiu. “Niezłe paskudy” - Skoro nasza ciemnoskóra piękność już nas przedstawiła nie będę się powtarzał. Miło was poznać. Cholernie miło, zważywszy na to, że raz, jesteście żywi, a dwa, że nie skaczecie do gardeł na sam nasz widok w celu nabicia na ruszt, na przykład. Aaa trzy, że nie wyglądacie jak... - Skandyk urwał w pół słowa i podążył wzrokiem za Noriflistem, prowadzącym gdzieś druida - ...to. Chętnie uraczyłbym was trunkiem, gdybym sam posiadał, a teraz wybaczcie, bo TO mi porwało kumpla. Anla… Znaczy, Sirrionie! - Oscar pobiegł za przyjacielem w stronę bocznego korytarza.

Drowka odprowadziła biegnącego Skandyka wzrokiem, po czym mówiła dalej: - Jeśli chodzi o cel podróży, który ściągnął tu nas wszystkich, to jest to między innymi poszukiwanie artefaktu zwanego… - urwała zdanie i rzuciła na towarzyszy porozumiewawcze spojrzenie czy na pewno można powierzyć dopiero co spotkanym krasnoludom informację o poszukiwaniu Kuli Cienia.

Katon chrząknął cicho pod nosem, patrząc przeciągle na drowkę po czym przewrócił wymownie oczami, uśmiechając się pod nosem. “Tak, to by było tyle z tajemniczości na dziś” przeklął w duchu naiwność drowki, która właśnie wyspowiadała się, być może wrogom z celu ich misji. I choć krasnoludy ewidentnie pomogły im w walce, być może mieli jakieś swoje cele, niekoniecznie zbieżne z ich misją. Należało więc zachować ostrożność.

- Naszym aktualnym celem jest odzyskanie Glimmerfell i odnalezienie zaginionego księcia gnomów… - Wtrącił Rashad, chrząkając. - Docelowym zaś powstrzymanie ghuli z Białego Królestwa, w tym celu poszukujemy sojuszników. Miło mi poznać walecznych wojowników z Tor Zarak, czy wasze miasto jest niedaleko?

W odpowiedzi na słowa Rashada Tholrak przyjął nieco swobodniejszą postawę, a uważny obserwator dostrzegłby nawet cień uśmiechu pod płomiennorudą brodą krasnoluda.

- Jeśli szukacie sojuszników przeciwko ghulom, których hordy napadły na Podmrok, to dobrze trafiliście. Nam też zalazły za skórę. - Tholrak przerwał na chwilę. - Zwykle nas nie atakowały, choć pojawiały się i dawniej. Nigdy jednak w takiej liczbie... Spustoszyły nasze miasto, zajęły nasze kopalnie i wymordowały wielu naszych pobratymców, a ci, co ocaleli, tułają się teraz po Podmroku... tak jak my. Szliśmy właśnie do Glimmerfell, licząc, że tu sytuacja będzie lepsza... ale z tego co mówicie, tu również dotarły. Dobrze chociaż, że król Ardin ocalał... tak przynajmniej mówiły gnomy. Ponoć mieliście z tym coś wspólnego? Jeśli tak, chwała wam za to. - zamyślone spojrzenie krasnoluda utkwiło gdzieś w oddali, kolejne słowa wypowiedział już jakby nie do zgromadzonych awanturników, tylko do siebie lub kogoś zupełnie innego. - Chciały narothun. Nie możemy go oddać... Tak mówił. - Krasnolud zamilkł i wyglądało na to, że na chwilę odpłynął myślami gdzieś daleko. Po chwili potrząsnął głową i z powrotem utkwił trzeźwy wzrok w Rashadzie. - Pytasz, czy daleko do naszych siedzib. Daleko, i droga niebezpieczna. Przejść trzeba przez tereny, na których mieszkają corby. A gdybyśmy nawet tam doszli... to i tak niewiele tam zastaniemy... tylko śmierć i zniszczenie - zakończył gorzko.

- Jak w całym Podmroku… - burknęła pod nosem drowka z wzrokiem wbitym w krasnoluda, dalej zastanawiając się gdzie go już wcześniej widziała. W pewnym momencie zauważyła, że Rahnulf patrzy z niepokojem w kierunku w którym Noriflisf zaprowadził Anlafa. - No dobrze, idź sprawdzić czy twój kolega jest bezpieczny - poklepała wilka po łbie, a ten wydając z siebie coś na kształt radosnego szczeknięcia pobiegł do druida.

- Też zobaczę, co z Anlafem. I przypilnuję jakiegoś odpowiedniego pochówku naszych małych przyjaciół - mruknął czarodziej i nieśpiesznie udał się w ślad za Norflistem, po drodze ogarniając z gnomami kwestie pogrzebowe.

Shillen spojrzała na odchodzącego czarodzieja - To może ja też się przejdę, lepiej nie zostawiać Anlafa razem ze Skadnim, bo zdarza im się razem wpadać na głupie pomysły - w głowie elfki pojawił się obraz jeszcze z pokładu Hebanowej Królowej, gdy pijani Oscar i Anlaf przywiązali kwiat opuncji do rogu minotaura. - Strach pomyśleć co może im wpaść do głowy w Podmroku - ruszyła w ślad za wilkiem i czarodziejem.

Rashad westchnął, słysząc o rozbiciu duergarów, wsparcia armii raczej nie mogli się w tej sytuacji spodziewać, chociaż Tholrak wyglądał na potężnego wojownika.

- Czyli straciliście wasz dom, podobnie jak gnomy z Glimmerfell i drowy z Ylesh Nahei. kiedy nasz druid uleczył króla Ardina w ludzkim mieście Byrny, wyruszyliśmy wraz z jego doborowymi magicznymi rycerzami by odzyskać zalane miasto oraz poszukać zaginionego księcia… później planujemy zadać miażdżący cios władcy ghuli…. Co wiecie o pojawieniu się darakhuli w Podmroku? - zapytał się ostrożnie.

Tholrak obdarzył Rashada zmęczonym spojrzeniem.

- Co wiemy? Z podziemi przyszły, obrzydliwe, oślizgłe, bezmózgie wymiociny skalnych trolli! - warknął - Z podziemi głębszych niż te, w których sami mieszkamy. Nie wiem, co podkusiło górników z Mukgrim, by kopać głębiej, niż zwykle. Ale oni zawsze byli chciwi... bardziej niż inni. No i się dokopali. - zawiesił głos, przypominając sobie okropieństwa, których był świadkiem.

- Do czego się dokopali? - wtrącił Rashad, zaciekawiony opowieścią krasnoluda. Mavis też otrząsnęła się z szoku i nadstawiła uszu, opierając podbródek na ramieniu wojownika.

- Zrazu wszystkich ogarnęła euforia... okazało się, że znaleźli coś nowego - ciągnął Tholrak. - Jakąś rudę, której nikt wcześniej przed nimi nie znalazł. Jakieś nowe żelazo. Czarne, jak to, które zwykle wydobywamy, ale z purpurowymi żyłkami. Metalurdzy, którzy wytapiali tą nową rudę, z początku klęli na nią, na czym świat stoi. Wsad tak się nagrzewał, że piece nie wytrzymywały żaru i pękały. Z czasem jednak nauczyli się ją wytapiać i obrabiać... a wtedy okazało się, że ten metal ma jakieś dziwne właściwości... Wykonane z niego przedmioty jakby żyły własnym życiem. Nie były niby magiczne, ale w jakiś sposób dostrajały się do tego, kto ich używał. Dlatego nazwaliśmy ten nowy metal “narothun” - co w naszym języku znaczy “rozszczepiona dusza”.

Zebrani nastawili uszu, gdy dotarły do nich słowa o dziwnych właściwościach metalu... Pogłoski o krasnoludzkich skarbach niejednego już awanturnika sprowadziły w czeluście Podmroku.

- Kiedy już byliśmy pewni, że te nowe kopalnie faktycznie kryją w sobie duże pokłady tej nowej rudy i chcieliśmy rozpocząć wydobycie na planową skalę, tak, jak to się robi po naszemu... - krasnolud urwał na chwilę. - Przyszły. Wylazły z głębokich chodników, tam, gdzie drążyli przodowi. Nie wiem jak się tam znalazły... przelazły przez skały, jakby to był miękki piach. Najpierw zdziesiątkowały górników... niewielu z nich wróciło na powierzchnię, a ci, którzy wrócili, nie mieli nawet dość czasu, by ostrzec nas wszystkich. Gdy dowiedzieliśmy się o inwazji i o tym, ilu ich jest, Mukgrim już nie było... - krasnolud znów zawiesił głos. - Wszystkich wybili.

Tholrak zamilkł na chwilę. Widać było, że opowiadanie, jak również tłumienie wywołanych nim emocji, sprawia mu dużą trudność. Zaczerpnął głęboko powietrza, odchrząknął i kontynuował.

- Gdy uderzyły ich główne siły, byłem akurat z moją kompanią w okolicach kopalni narothun. Rzucili nas do walki, na pierwszy ogień, wraz z milicjami osad i gwardiami z twierdz. Nikt nigdy nie złamał połączonych sił wszystkich khazadrugarskich osad... - Tholrak przerwał i pokręcił głową. - Tylko im nie daliśmy rady. Były ich hordy. Całe tysiące. Wraz z nimi szli inni... wyżsi, inteligentniejsi. Dowodzili tamtymi bezmózgami. Władali jakąś czarną magią, potrafili nawet wstawać z pyłu, w który się rozpadali, gdy któregoś zabiliśmy. Wojownicy, którzy z nimi walczyli, umierali w ciągu kilku dni, choć wydawali się nawet nie draśnięci. Gaśli w oczach... a tuż przed śmiercią rzucali się w gorączkowym śnie...

Słuchające krasnoluda postacie zauważyły, że jeden z khazadrugarskich wojowników stojących za Tholrakiem zaczął wyraźnie dygotać.

- Walczyliśmy najdzielniej, jak umieliśmy, ale traciliśmy coraz więcej naszych... tymczasem ich było coraz więcej... wydawało się, że za każdego zabitego wstaje dwóch nowych... W końcu musieliśmy uciekać. Kto mógł, opuścił miasta i kopalnie. Wielu zginęło po drodze. Z mojej kompanii pozostała ta oto zaledwie garstka... inne kompanie zapewne również poszły w rozsypkę. - Tholrak zrobił efektowną pauzę. - Jeśli dotarły aż tutaj i spustoszyły Glimmerfell, to nie wiem, czy jest w Podmroku choć jedno bezpieczne miejsce. A jeśli jeszcze nie dotarły, to dotrą wkrótce. Jeśli nie zorganizujemy przeciw nim jakiejś obrony, Podmrok czeka zagłada. Jeśli oczywiście można się przed nimi jakoś bronić... - krasnolud znów zawiesił głos. - Topory i miecze z pewnością na nie działają. Ogień - Tholrak spojrzał wymownie w kierunku elfiego czarodzieja - z pewnością też. Chyba nawet trochę się go boją, bo władających ogniem i miejsca, w których płonęły duże ognie - jak na przykład kuźnie i hale metalurgów - atakowali na końcu.

Opowiadanie Tholraka przerwał Gundar, który podszedł do swego dowódcy i szepnął mu coś na ucho. Tholrak pokiwał głową i potoczył wzrokiem po zebranych.

- Gundar ma rację. To miejsce nie jest bezpieczne, powinniśmy się stąd zabierać. Półtorej godziny drogi stąd widziałem miejsce, w którym możemy rozbić obóz. Jaskinia z szeroką platformą przy jednej ze ścian. Powinno tam wystarczyć miejsca dla każdego. Dość dobrze zasłonięta z korytarza, ale widoczność stamtąd dobra, nie za łatwo będzie nas tam podejść. Co wy na to?

- To, że piękne historie to nie wszystko co trzeba, żeby nas przekonać. A przynajmniej niektórych z nas. - Eol prychnął, opuszczając kuszę. Ale cięciwa cały czas pozostała napięta, a oczy smokowca wpatrzone w krasnoludy.

- Zjawiacie się na gotowe, chwilkę po porażce koboldów, częstujecie łzawą opowieścią i całkiem przypadkiem zaraz obok macie “wygodne” miejsca na obóz. Za dużo tu dla mnie przypadków, a mając na uwadze kogo oddział właśnie spotkaliśmy, nie byłbym zbyt pochopny. Smoki nigdy nie zostawiają niczego przypadkowi - spojrzał ciężko na zasłuchaną w duergara drużynę - Z koboldami poszło zbyt gładko - a co, jeśli pójdziemy za radą tego konusa i odpoczniemy w sprytnie zastawionych sidłach?

- Na gotowe? - prychnął Tholrak, patrząc na smokowca najbardziej miażdżącym spojrzeniem, jakie rezerwował zwykle dla najbardziej tępych i niewyuczalnych rekrutów w swojej kompanii. - To raczej ty przywlokłeś swoje łuskowate dupsko na pole bitwy akurat po to, by pozbierać dobytek po zabitych, a teraz udajesz chojraka i wymachujesz kuszą, której nawet nie umiesz prosto trzymać! - ryknął krasnolud i wydął pogardliwie wargi. - Nie wiem, czym zasłużyłeś na to, by mienić się dowódcą gnomich rycerzy z Glimmerfell, bo na razie wmanewrowałeś połowę oddziału pod zawalone skały, a od reszty byłeś zbyt daleko, by w ogóle wydać im jakikolwiek sensowny rozkaz! Trzymaj się lepiej dowodzenia jucznymi zwierzętami, to ci lepiej wychodzi. - W tym miejscu Gulmur parsknął śmiechem. - A wojaczkę zostaw tym, którzy się na tym znają! - Tholrak zaczerpnął tchu po tej przydługiej perorze i nieco obniżył tembr głosu. - Widzę, że macie cały dzień wędrówki za sobą, a miejsce, które wybrałem, nada się na odpoczynek i nam, i wam. Szliśmy do Glimmerfell. Na koboldy, tak jak pewnie i wy, natknęliśmy się przypadkiem. Chcieliśmy się schować, aby nas minęli, ale widząc wasz atak przyłączyliśmy się do walki po waszej stronie. To chyba dowodzi, że nie mamy wobec was złych zamiarów. Ponawiam propozycję. Nie skorzystacie, pójdziemy na obóz sami. - zakończył i skrzyżował ręce na odzianej w płytowy pancerz piersi.

- Więcej. Szacunku. Robaki. - warknął Eol, nie odrywając oczu od grupki kranslodów. Jego cień nagle urósł, rozlewając się w demoniczne kształty po podłodze i ścianach korytarza; ciemne energie zawirowały wokół postaci wojownika, a jego gadzie oczy rozjarzyły się złym, zielonym blaskiem. Powietrze wypełnił stłumiony, odległy jęk nawołujących gdzieś zagubionych dusz, jakby za plecami smokowca nagle otworzyły się bramy do plany martwej grozy.

- Na szacunek zasłużysz, jak się nauczysz dowodzić. - zagrzmiał Tholrak. - A do tego czasu uważaj na słowa, bo po tym, co pokazałeś, wątpię, czy twoi podkomendni staną za tobą. Fyrstharr trogh!

Ostatnie słowo Tholraka mocnym echem odbiło się w korytarzu, gdy tuż za nim powtórzył je stojący obok, wsparty na solidnym bojowym młocie kapłan. Moment później obie sylwetki krasnoludów zaczęły rosnąć obserwującym ich awanturnikom w oczach. Chwilę później Tholrak i Gundar patrzyli na smokowca z wysokości trzech metrów. Tholrak zacisnął dłonie na trzymanej w rękach paskudnej glewii, a zawieszony na szyi Gundara wisior w kształcie trójkątnego symbolu rozjarzył się nagle krwistoszkarłatnym, złym blaskiem. Pozostałe krasnoludy - z widocznym na twarzach przestrachem - zbiły się w grupę, uniosły kusze i wycelowały w spowitego mroczną aurą smoczego rycerza.

Shillen idąc w stronę gdzie Noriflist zabrał Anlafa usłyszała, że za jej plecami zaczyna się jakaś wrzawa. Elfka obróciła się na pięcie i pobiegła w stronę z której przed chwilą szła. Gdy zobaczyła, że krasnoludy i Eol zaraz skoczą sobie do gardeł krzyknęła - Nie możesz choć na chwilę opanować swoich dowódczych zapędów, tylko musisz obracać przeciw sobie potencjalnych sojuszników, cholerny łuskowany zadzie?! Nie znajdujemy się na powierzchni i chyba lepiej, nie zrażać do siebie jedynych istot które nie próbują nas zabić, zakuty łbie!

- Ech...wojownicy. Z kim ja pracuję… - westchnął elf podnosząc się znad ciała jednego z zabitych gnomów.

- Staną, krasnoludzie. Mam z tym smokowcem pewien kontrakt. Ale Shillen ma rację i wasza… kłótnia nie przyniesie żadnego pożytku. Eolu, odstąp. Krasnoludzie, pohamuj swój język. Jeśli chcecie to rozstrzygnąć, zróbcie to w innym czasie i miejscu - elf był zmęczony i nie miał ochoty na dalszą walkę.

Spokojny ton Katona sprawił, że nerwy elfki zelżały. - Jak z dziećmi - burknęła pod nosem i splunęła na ziemię pomiędzy krasnoluda i smokowca, po czym poszła w stronę Anlafa i Oscara jak zamierzała na początku.

- Uspokójcie się! - Krzyknął Rashad, stając pomiędzy Eolem a krasnoludami, jego rapier rozbłysł jakby walnął w niego piorun wraz z ogłuszającym grzmotem który odbił się echem w korytarzu.

- Nie możemy stracić kolejnych ludzi w następnej bezsensownej walce jak przed chwilą! Równie dobrze możemy oddać się ghulom na pożarcie!

- Słuszna uwaga… - mruknął do siebie elf po czym postąpił krok do przodu. - Czy obaj wojownicy zechcą posłuchać propozycji? Zanim zaczniecie się mordować? - Katon podniósł głos tak,aby być słyszalny dla wszystkich w jaskini. Miał też nadzieję, że towarzysze w jaskini zainteresują się sytuacją, bo nie uśmiechało się elfowi stawać między dwój rozjuszonych wojowników.

- Nie dalej niż kilka dni temu zabiłem kilka większych od ciebie gigantów. I wyprułem flaki rhemorazowi, który był równie wielki. Od wewnątrz. - Smokowiec ziewnął lekceważąco, najwyraźniej nie przejęty nagłym powiększeniem się jego adwersarzy.

- Chcesz z nimi negocjować, to proszę, Katonie. Ja nie będę gadał z tymi zwęglonymi konusami więcej, to poniżej mojej godności. To jakby nieśmiertelny smok miał słuchać bełkotu pijanego goblina. Mogą iść w tylnej straży, na twoją odpowiedzialność - wzruszył ramionami i rozładował kuszę, demonstracyjnie odwracając się plecami do duergarów, jakby nie zamierzał dłużej dostrzegać ich obecności.

- Kto jest ranny? - zawołał do swojego oddziału. - Zbieramy sie, żywo. Czeka nas długi marsz jeszcze, a niebezpieczeństwo nie odeszło - zatarł dłonie, starając się zapanować nad rozbitym oddziałem i zaprowadzić jakiś porządek. Zadbał jednak o to, by Tholrak i kompania usłyszeli wyraźny rozkaz dla gnomów mówiący “jeśli wejdziemy w pułapkę, czarne karły giną pierwsze”.

- Boisz się zasadzki, jaszczuroludziu? - parsknął Tholrak za odchodzącym w stronę gnomówEolem - Niepotrzebnie. Zdrada nie leży w naszej naturze. Co do twoich osiągnięć, komentował nie będę, zobaczę, jak zobaczę. Na razie zgodzę się w jednym: czas zakończyć to czcze gadanie - krasnolud wrócił do normalnych rozmiarów i również oparł glewię o ramię, po czym odwrócił się do swoich żołnierzy. - Uważajcie na niego - rzucił w języku mieszkańców Podmroku. - Głupota i pycha to niebezpieczna kombinacja, a tu mamy przykład, że drugiego takiego w całym Podmroku próżno szukać. I przestańcie trząść tyłkami na widok ludowych guseł! Przynosicie wstyd imieniu Legionisty Tor Zarak! - wojownicy słysząc to położyli uszy po sobie.

Elf kiwnął głową podchodząc do wciąż gotowych do walki duergarów. - Może panowie nie wiedzą, ale prowadzimy tu coś w rodzaju… przedsiębiorstwa - Katon kiwnął głową do Rashada, aby również się zbliżył. Kusze duergarów nie wyglądały zbyt przyjemnie, i choć nie widział w żadnym objawieniu swojej śmierci, ostatnio nie patrzył zbyt często w gwiazdy, a wróżenie z mchów i porostów podmroku nie było najlepszą wróżbą, jakiej mógłby sobie życzyć.

- Oferuję swój udział w łupach, pod warunkiem jednakże, że pójdziecie pod moją komendę. Jeśli to liczba trupów kupuje wasz szacunek, przeliczcie łaskawie tamtą stertę… i pogadajmy o pieniądzach… - elf wskazał głową skalne rumowisko i spojrzał się znacząco na szefa duergarów. - A jeśli nie zadowalają cię trupy… może mały zakład? Co powiesz o siłowaniu się na rękę? Powiedzmy… ze mną? Tylko wtedy oczekuję, że będziecie pracować… za darmo.

-Mi też nie brakuje dumy - westchnął Rashad, unosząc brwi kiedy Katon zaczął bełkotać coś o siłowaniu się na rękę. - Pochodzę ze starożytnego rodu, płynie we mnie krew smoków, ale rozumiem, że albo zjednoczymy się przeciwko wspólnemu wrogowi, albo inwazja ghuli pochłonie nas wszystkich, ludzi, gnomów, kazadurgarów, elfó… masz rację Eolu, że w tym brutalnym świecie nie można ufać nowopoznanym, lecz przecież podziemne krasnoludy potrzebują nas, a nam przyda się ich pomoc, zresztą nasi przyjaciele svirfneblin mają ich za sojuszników, a my nie możemy wykrwawiać wciąż naszych za mało licznych sił w kolejnych niepotrzebnych walkach… - zwrócił się do gnomów.
- Naszym celem jest odzyskanie Glimmerfell i uratowanie waszego księcia. Czy walka z koboldami, którą zaczęliście, nas do tego przybliżyła? Oni nie planowali nas atakować, nie wiemy nawet, czy ich zamierzenia były nam wrogie… jeżeli mamy przeżyć i zwyciężyć, musimy działać jak jedność, a nie chaotyczna zbieranina!

Na dźwięk słów elfa i człowieka Tholrak odwrócił się w ich kierunku. Wysłuchawszy ich, podparł się pod boki i zarechotał.

- Z tobą? Na rękę? Nie rozśmieszaj mnie, elfie. Wyrwałbym ci tą drobną rączkę jak nadpróchniałego grzybka ze skały - przemówił we Wspólnej Mowie. - Ale twoja propozycja podziału łupówwarta jest wysłuchania, a jeśli będzie sensowna, to ją rozważę. Mów zatem, co masz na myśli.

- Nie na rękę? Szkoda…..no dobrze, pieniądze i złoto, tak. To dusza najemnika, prawda? Piśmiennyś? Pozwól więc, że zaznajomię Cię z pewnym dokumentem. Albo twojego…...kanclerza - elf zerknął spode łba na duergarskiego kapłana ze szczególnym uwzględnieniem pewnego amuletu - Zrobimy pewien aneks rzecz jasna - elf zatarł ręce i wyciągnął z tubusa opatrzony już pieczęciami zwój, śmiejąc się pod nosem.

Tholrak gestem ręki powstrzymał Katona.

- Tym możemy zająć się później - powiedział. - Ani tu dość światła, ani miejsca na rozłożenie tego zwoju. Na razie możemy wam towarzyszyć, dokądkolwiek idziecie, a dogadaniem szczegółó naszej współpracy zajmiemy się w spokojniejszym miejscu. Na przykład na biwaku, gdziekolwiek nań staniemy. A skoro już o tym... będziemy tu tak stać, czy ruszymy poszukać bezpiecznego miejsca na obóz?
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 01-11-2017 o 16:13.
Lord Cluttermonkey jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172