Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-04-2018, 09:13   #1
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
[D&D 3.5/Zapomniane Krainy] Szlachetny Gniew: Koboldzi Czerep (Możliwe +18)



siężyc w pełni zalewał swym blaskiem całą osadę, począwszy od ginącego w mroku skraju Wysokiego Lasu na wschodzie, przez zakamarki między chałupami, aż po płaski, poprzetykany nielicznymi drzewami horyzont na zachodzie. Wokół kamienia w rytm hymnu tupią bose stopy. Raz i drugi, raz i drugi, a cicha żałobna pieśń unosi się ku niebu. Mężczyźni i kobiety krążą wokół skały wraz z kapłanem. Ten, odziany w brązowy ornat i z symbolem psiej głowy na piersi przewodzi modłom. Wszyscy zachowują się niemal tak, jakby byli w transie. Kolejne zwrotki hymnu wypełniają umysły i zajmują usta. Kroki wydeptują w młodej trawie okrąg.

pewnej chwili jedna z kobiet podnosi wzrok na kamień nagrobny, na wypisane nań znaki, na imię. Już zgubiła rytm pieśni i kroków. Wszystko momentalnie traci płynność. Ona, zauważywszy to, desperacko próbuje wrócić na swoje miejsce, ale jest już za późno. Nie jest już w stanie trzymać na wodzy rozpaczy, która gwałtownie wypełnia jej oczy łzami. Dwa słone potoki spadają po twarzy. O mały włos nie upada na ziemię, lecz zatrzymuje się na czyjejś piersi. Pomiędzy łzami dostrzega brązowe szaty. Płacz zmienia się w szloch. Ktoś obejmuje ją ramieniem i podnosi, by w następnej chwili stać się nową podporą dla rozpaczy w małym ciele. Mężczyzna w szacie stoi tam gdzie stał. Pieśń w jego ustach jest ledwie słyszalna, a zaciśnięte w pięści palce zlewają się z blaskiem Selune. Smutek, żal i bezsilność przywiązują go do tego miejsca i nie pozwalają się ruszyć.

en, Który Musi Istnieć przygląda się temu w milczeniu oczyma drewnianej figurki ustawionej u stóp nagrobka.


ecomber. Miasto pełne poszukiwaczy przygód. Śmiałków, łotrów, podróżnych magików, awanturników, domokrążców i sprzedawców cudownych specyfików wątpliwego pochodzenia i skuteczności. Miejsce nieznające spokoju, a jedynie zgiełk i ciągły ruch. To właśnie w tym miejscu Pamos sprzedawał jeszcze nie tak dawno temu swe klejnoty, a niezadowolenie takim obrotem spraw próbował zrekompensować sobie zyskiem ze skór, odzienia, ale przede wszystkim butów niziołczej roboty. Niestety los znów się doń nie uśmiechnął. Sfrustrowany począł raz jeszcze myśleć o tym wszystkim co wydarzyło się ostatnimi czasy w Ostoi. Ruchu i tak praktycznie nie miał, więc rozsiadł się wygodnie, nabił fajkę i począł, już nie wiadomo który raz, rozważać przeszłość i przyszłość swoich interesów.


ajpierw to całe pojawienie się Arvana i wprowadzanie w Ostoi nowych porządków, gdzie przez nowe porządki rozumiał między innymi przymusową pomoc w budowie tej jego zakichanej strażnicy. Żeby tego było mało potem popsuły się stosunki z głupimi koboldami i stracił swoje główne źródło utrzymania w postaci sprzedaży klejnotów. Jakby tego było mało późniejsze napaści koboldów poskutkowały tym, że mało kto wybierał się już do lasu. Innymi słowy nie było czego zabrać do Secomber na sprzedaż, bo ani z lasu nic nie dało się uszczknąć, ani pogrążonym w żałobie mieszkańcom ręce nie rwały się do roboty.

zamyślenia wyrwało go dopiero pytanie zadane przez niską, blondwłosą kobietę. W pierwszej chwili sądził, że ma przed sobą elfkę, lecz dziewczyna miała barki zbyt szerokie, oczy za małe, ale jak elf zielone, a przede wszystkim brakowało szpiczastych uszu. Z nawyku szybko ocenił ekwipunek, który miała przy sobie. Ciało opinała ćwiekowana skórznia z mocnej skóry, za pasem zatknięty był doskonale wykonany sztylet, a znad barku wystawało ramię łuku, które zakończone było rogiem jelenia niewątpliwie pochodzącym gdzieś z okolic Waterdeep. W skrócie miał przed sobą kogoś, kto mógł sobie pozwolić nawet na całkiem spory zakup.

mgnieniu oka znalazł się za ladą i miał już proponować nowe buty, albo pas, lecz nieśmiałe pytanie dziewczyny zbiło go z tropu. Otóż bowiem nie interesowały jej wyroby ze skóry, nawet przedniej niziołczej roboty, ale to, czy ma przyjemność z Panem Pamosem z Zielonej Ostoi. Ten odrzekł, że oczywiście, a w tym samym czasie jego bystra głowa poczęła łączyć fakty. Być może ten dzień nie okaże się kompletnie stratny.

eszcze tego samego dnia z podobną sprawą zgłosiło się do niego paru śmiałków. Najwyraźniej ogłoszenia Arvana rzuciły się w oczy co bardziej łasym na złoto awanturnikom. Osobiście nie widział w takim życiu nic pociągającego, tylko niepotrzebne niebezpieczeństwo i wątpliwy zysk. Niemniej jak to się powiada w krainach ludzi: żadna praca nie hańbi. A przynajmniej nie wprost. Ważniejszym jednak było to dzięki nim trochę zarobi, a w konsekwencji być może uda się naprawić sytuację z koboldami.


astępnego dnia Pamos był już gotowy do drogi i na swym wozie oczekiwał pojawienia się poszukiwaczy przygód. Musiał przyznać przed samym sobą, że dawno nie spotkał takich dziwaków. Od praktycznie wszystkim czuć było magią, bardzo różną magią, ale jednak magią.

iedy on tak sobie rozmyślał powoli zaczęli się schodzić ci, którzy mieli stać się przyszłymi wybawicielami Zielonej Ostoi. Albo nie. Pierwsza pojawiła się Astine, ta sama dziewczyna, która pierwsza zagadnęła go o Ostoję i tamtejsze problemy. Wyglądała praktycznie tak samo jak poprzednio tylko, że tym razem miała przy sobie jeszcze plecak, a u boku przypięty miecz. Przyglądając jej się tak musiał przyznać, że była całkiem urodziwa, lecz niezbyt w jego typie.

araz za nią wyrósł wysoki, młody mężczyzna. Odziany był w strój podróżny, który, co bardziej obytym z towarzystwem awanturników, od razu przywodził na myśl jakiegoś czarownika. Raczej nie maga, ci to zawsze ubierali się bardziej dostojnie, ale można było z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że właśnie ma się do czynienia z kimś, komu lepiej nie zaleźć za skórę. Jeszcze gotów zmienić ci dupę w trąbę, albo co. Zwał się natomiast Ivor, Igor, Ivol, czy jakoś tak. Spamiętywanie imion nigdy nie było jakąś jego mocną stroną.

iedługo po nich pojawiły się kolejne dwie kobiety. Obie podobnego wzrostu do Astine, lecz zupełnie inaczej odziane. Pierwszą z nich, tą na pierwszy rzut oka porządnie uzbrojoną, była Helena. Opięta w kolczą koszulkę i z mieczem u boku prezentowała się jak doświadczona wojowniczka, a odważnie prezentowany symbol Torma. W chwili, kiedy pierwszy raz ją ujrzał miał wrażenie, że stoi przed nim jakaś paladynka, lecz chwili rozmowy i obserwacji bliżej jej było do zaprawionej w boju kapłanki z rodzaju tych, które wolą nawracać poprzez smaganie niewiernych mieczem po plecach, aniżeli kazania w świątyni. Oczywiście mógł się mylić, ale wolał asekuracyjnie zakładać gorszą opcję. Zawsze się można wówczas pozytywnie zaskoczyć, czyż nie?

jej boku lekko stąpała Shee’ra, półelfka odziana w czarny płaszcz i skórzane odzienie. We włosach odznaczały się wplecione pióra, gałązki i bogowie wiedzą co jeszcze. Urodą odznaczała się… specyficzną. Trochę… surową? Nie było to zbyt trafne określenie, aczkolwiek na inne nie miał w tej chwili pomysłu. W dłoni trzymała kostur, a na plecach w rytm kroków podskakiwał łuk i kołczan ze strzałami. Jednak to nie broń nadawała jej groźnego wyglądu, a, jak się zdawało oswojony, wilk trzymający się łydki. Ślepia bestii wpatrzone były w niziołka, na co ten, aż się wzdrygnął i odwrócił wzrok w samą porę, by zauważyć, iż przy wozie stoi kolejny całkiem groźnie wyglądający jegomość.

ył on wysokim mężczyzną o twarzy skrytej w cieniu kaptura. Wystawała spod niego jedynie zadbana, krótka broda oraz pobłyskiwały spokojne, wręcz zimne oczy. Odziany w wyblakłą czerwonawą szatę, która mimo wszystko zdradzała kunsztowne wykonanie, a przede wszystkim dodawała swojemu właścicielowi aury tajemnicy i mocy. Tak, zdecydowanie w tym przypadku mieliśmy do czynienia z czarodziejem, który woli już samym swoim wyglądem zniechęcać innych do wtrącania się w jego sprawy. Po prawdzie bardzo praktyczne, tylko nie musiał jeszcze trzymać do tego wszystkiego kruka na ramieniu, ale o gustach się nie dyskutuje. Zwłaszcza z czaromitami. Zwłaszcza z takimi. Zwie się on Xhapion.

statni członek tej barwnej zbieraniny przybył z istnym hukiem, gdyż zakupy w pełną płytową zbroję krasnolud nie należał do tych istot, które preferują ciszę, ale miast tego wolą porządny pancerz uzupełniony niezgorszą tarczą, a i orężem przedniego wykonania. Jeżeli koboldy miał mieć z kimś problemy w walce to będzie to zdecydowanie ten zapuszkowany brodacz, Torin.

ebrawszy wreszcie wszystkich chętnych do udania się ku Zielonej Ostoi można było wyruszać. Prawdę powiedziawszy był to już czas najwyższy, gdyż słońce powoli zbliżało się do wyznaczenia południa, a droga przed nimi niezbyt krótka. Oczywiście nie była to wyprawa do Waterdeep, czy jeszcze dalej, ale wiosenne deszcze nie oszczędzały słabo uczęszczanej trasy i można było dość łatwo utknąć. Zdecydowanym plusem był jednak praktycznie zupełny brak bandytów, czy innych rabusiów, którzy nie mieli się za bardzo gdzie ukrywać na pustej równinie. Rozpoczynająca się właśnie parodniowa podróż będzie dobrą okazją do nawiązania nowych znajomości i dowiedzenia się, przynajmniej powierzchownie, o co to całe zamieszanie.


Tak to jest jak się przyzwyczaisz, że jest dobrze. Jest dobrze, to jest dobrze i nie obchodzi cię dlaczego tak jest, aż przestaje być dobrze. Wówczas otwierają ci się oczy, ale już jesteś w dupie. Przepraszam za wyrażeniePamos zwrócił się do urodziwszej części kompanii – No i nie wnikałem w to jak się panu Duninowi udało dogadać z gadami, ale wyszło. Przestaliśmy sobie wchodzić w drogę, ba nawet nawiązaliśmy handel. Wymienialiśmy ich klejnoty na nasze zboże, wyroby ze skóry i tym podobne. I tak to się toczyło nasze spokojne życie w Ostoi, aż dwa lata temu nie wparował do osady ten cały Arvan, kapłan Arvoreena, który to kazał mu zmierzać od wioski do wioski i stawiać mury, wieże strażnicze i szkolić rolników do bitki. Od samego początku wiedziałem, że z nim to będą problemy i nie pomyliłem się. Pan Dunin najpierw próbował się go delikatnie pozbyć, ale dziadowi nie dało się przemówić do rozumu, że u nas wszystko w porządku i nie ma się czym martwić. No i został. Zaczął od wybudowania strażnicy połączonej z kaplicą Arvoreena w części wioski położonej bliżej lasu. Mieliśmy nadzieję, że postawi sobie tą wieżę i odjedzie, ale pech chciał, że zobaczył jakiego kobolda. Ponoć od razu pognał na niego z obnażonym mieczem i o mało co go nie zabił, ale w porę pojawił się pan Dunin. Rzucił na Arvana boski urok i ten nie mógł się ruszyć, kiedy on z magiczną pomocą opatrzył kobolda i przepraszał za incydent. Na całe szczęście nie popsuło to całej ugody. Szkoda żeście nie widzieli późniejszej awantury pomiędzy panem Duninem, a Arvanem. Pierwszy raz widziałem go w złości. W pewnej chwili wszyscy myśleli, że rzucą się sobie do gardeł, ale ostatecznie chyba coś trafiło do tego zakutego łba i się trochę opanował. Nie był entuzjastycznie nastawiony do tego całego pokoju, ale obiecał, że nie będzie się rzucał na każdego kobolda jakiego zobaczy. Niestety postanowił też, że skoro mamy te gady praktycznie za progiem to on się stąd nie ruszy, aż nie będzie pewny, że nie grozi nam niebezpieczeństwo. W skrócie oznaczało to, że albo wszystkie koboldy nie wymrą, albo on sam nie zdechnie.

amos przerwał swoją opowieść, by pociągnąć piwa z bukłaka, który miał za sobą, po czym puścił go dalej pomiędzy pozostałych.

Na czym to ja skończyłem? Na koboldach? Tak. No to od tamtego incydentu minęło sobie trochę czasu, nic się za specjalnie nie działo nie licząc okazyjnych kłótni pomiędzy naszymi kapłanami, czy świętowania z narodzin kolejnego dzieciaka, albo ożenku. I tak to się sielankowo toczyło, aż do niedawna, kiedy to wszystkie ugody szlag trafił. Organizowaliśmy właśnie święto podczas Zielonych Traw ku radości z końca zimy i zbliżającego się lata. Jak co roku rozpalaliśmy ogniska i bawiliśmy się przy nich. Wszyscy radowali się, pili i tańcowali. A przynajmniej do chwili, kiedy ktoś zauważył, że banda koboldów napadła na rodzinę przy jednym bardziej oddalonym ognisku. Nim zorientowaliśmy się co się dzieje kilkoro zostało zabitych, a gady uciekły do lasu. Arvan wpadł we wściekłość, ba w istny szał. W sumie mu się nie dziwię, ale kiedy on chciał organizować zbrojną wyprawę pan Dunin próbował dociec co zaszło i dlaczego gady zaatakowały. To nie miała żadnego sensu po tych wszystkich latach układów z koboldzim wodzem. Po prawdzie nie znam więcej szczegółów ponieważ następnego dnia już byłem w drodze do Secomber, ale jeżeli mnie pytać o przyczynę tego wszystkiego to widzę dwie możliwości. Pierwsza: zmienił się koboldzi wódz i nowy nie pała do nas miłością. Nie wydaje się to takim znowu nietrafionym pomysłem biorąc pod uwagę to co się opowiada o niektórych bóstwach jakie czczą ich szamani. I druga, czyli, że to Arvan jakimś sposobem sprowokował koboldy do ataku. Nie wydaje mi się to możliwe, nawet on nie jest taki głupi, by wywoływać wojnę tylko z powodu własnych ambicji, niemniej ostatnimi czas tarcia między nim a panem Duninem się nasiliły. Może stracił cierpliwość, albo co? Przyznam się wam, że nie mam dobrego przeczucia względem tego wszystkiego, ale starczy mojego biadolenia. Wasza kolej opowiedzcie coś o sobie, o waszych przygodach, czy wyczynach. Wszakże musieliście jakieś mieć nawet jeżeli żywot wasz nieliczny w zimy.


roga do Zielonej Ostoi minęła im spokojnie i bez większych problemów, gdyż ostatnie dni były całkiem ciepłe, a deszczu nie spadło za wiele. Na niebie goniło się kilka obłoków, a okoliczny teren zaczynał obfitować w coraz to liczniejsze drzewa i krzewy. Na morzu traw liczniej i liczniej spotykane były zagajniki i niewielkie wzgórza. Jedne i drugie zieleniły się młodymi listkami i skrywały resztki niedawnej zimy pod płaszczykami wczesnowiosennych kwiatów i ziół.


óz Pamosa powoli wtaczał się na wzgórze, by z jego szczytu podróżnicy mogli pierwszy raz na własne oczy ujrzeć urokliwą Zieloną Ostoję. Z daleka osada przypominała zbudowany z drewna i słomy port majaczący na tle ciemnego lasu i wznoszących się nad nim gór. Z kominów unosiły się delikatne kłęby dymu na wiatr niósł w ich stronę beczenie owiec i radosne okrzyki dzieciarni. Spośród chałup wyróżniała się samotna kamienna wieża nieśmiała górująca ponad pozostałymi strzechami.

raz ze zbliżaniem się do osady awanturnicy poczęli dostrzegać także inne szczegóły, jak to, że kolejne domostwa dzieliły kawałki poletek, czy też to, iż niektóre zdawały się tworzyć zwarte grupki, zapewne dobudowywane przez kolejne pokolenia rodzin. Nie licząc wcześniej już wspomnianej strażnicy spośród budynków wyróżniał się jeszcze jeden, którym była oddalona od wszystkich, samotna, większa od innych chata. Z początku taka sama jak wszystkie, nie licząc rozmiaru, ale z bliska wyglądająca na zaniedbaną i bez właściwego obejścia.

statnim miejscem zasługującym na szczególną uwagę była niewielka polana pełna rozrzuconych na niej większych kamieni, czasami wielkości małych głazów. Dopiero przejeżdżając obok zdali sobie sprawę z tego, iż był to cmentarz, na co naprowadziły ich wiązki kwiatów, wypalone resztki świec i figurki czarnego ogara siedzącego na straży, symbole niziołczego boga zmarłych Urogalana.

ch pojawienie się w wiosce spotkało się z wielkim zainteresowaniem w czym oczywiście przodowały dzieci. Jedne podbiegały do ciągnącego wóz konia, inne przyglądały się z mieszanką strachu i podekscytowania kroczącemu za wozem wilkowi, a jeszcze inne umykały przed wzrokiem maga, jakby bojąc się, że opowieści będą prawdziwe i skończą jako żaby. Ostatecznie jednak mała dziewczynka w połatanej koszuli pokonała strach i odważyła się podejść do Xhapiona. W chwili, kiedy podlotka zbliżyła się dostrzegli na jej ramieniu myszkę tulącą się w poły kaptura.
Pan naprawdę czaruje? – miłym głosikiem zapytała, a oczy jej stały się wielkie jak monety.



 

Ostatnio edytowane przez Zormar : 11-06-2018 o 23:17.
Zormar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172