Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-09-2018, 08:19   #121
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Opuśćcie te włócznie przyjaciele, wszak nie jestem uzbrojona. Jestem druidem i nie mam złych zamiarów, więc... może porozmawiamy przy śniadaniu? – powiedziała ostrożnie Shee’ra. Miała nadzieję, że jej towarzyszom nie wpadnie do głowy szarża z jaskinii. Trzymała też Nazira na odległość.

Na wspomnienie o byciu druidem kobold obejrzał ją od stóp do głów, po czym zmrużył jedno oko. Nie wyglądał na przekonanego. W tej samej chwili jeden z koboldów wyciągnął jej zza pasa sierp i pokazał temu w szacie.
Skończ gierki i gadaj kim żeście naprawdę są! Czego tu szukacie? – dowódca w żadnym razie nie wyglądał na uspokojonego słowami Shee’ry.
Podniesione głosy doszły do Torina, który rozmyślał nad kolejnym wytwarzanym dziełem dla chwały Moradina. Rozpoznał po głosach, że znalazły ich koboldy. W skórzni, chwyciwszy tylko tarczę z symbolem Moradina, stanął u wejścia do kryjówki, z krasnoludzkim toporem w dłoni. Na jego piersi, pomiędzy zaplecioną brodą, kołysał się złoty medalion Moradina
Przemówił we wspólnym, po czym powtórzył to samo w smoczym.
Jam jest Torin Hameraxe, Kapłan Moradina i emisariusz z wioski Ostoja. Podążamy do waszego wodza Kirkrima by wyjaśnić czemu to atakujecie mieszkańców wioski. Jesteśmy emisariuszami.

W chwili, kiedy ruszył z miejsca dwie strzały zaświszczały mu koło uszu. Ivor z Xhapionem w ostatniej chwili zdążyli rzucić się na ziemię, by przypadkiem jakaś zabłąkana strzała nie posłała ich na tamten świat. Parę uderzeń serca później nad ich głowami dwa pociski uderzyły w skałę.
Zobaczywszy poruszenie w swych szeregach czarownik postąpił kilka kroków w stronę jaskini, jednocześnie wołając coś po koboldziemu. Od razu po tym, jak gdyby mu odpowiadając, zabrzmiał ciężki krasnoludzki głos, najpierw w mowie ludzi, potem w dialekcie gadów. Kobold spojrzał to na Shee’rę, to na Torina, po czym wydał krótki rozkaz. Łucznicy nieznacznie opuścili łuki, lecz nie zdjęli strzał z cięciw. Wojownicy zaś z wyczekiwaniem zerkali na swego dowódcę, który wrócił do Shee’ry.

Emisariusze? – z tonu głosu kobolda można było wywnioskować, że nie jest co do tego przekonany, aczkolwiek stał się bardziej niepewny. – Słowa to mało. Co macie na ich poparcie?
Słowo krasnoluda jest wszystkim, wszędzie stanowi rękojmię. A słowo kapłana Moradina jest niepodważalne. Powinieneś o tym widzieć. Zawsze dotrzymujemy słowa. – Torin odpowiedział we wspólnym, stał pewnie na nogach, uginając je, osłaniając się tarczą.
Xhapion zaklął pod nosem. Krasnolud nie mógł zostawić tej sprawy druidce. Musial dołożyć do tego swoje trzy pensy co o mały włos nie skończyło się dla nich kiepsko. Sam czarodziej nie podnosił się z ziemi licząc, że koboldy nawet go nie zauważą.

Dowódca odwrócił głowę w kierunku krasnoluda wyraźnie niezadowolony, że przeszkadza mu się w przesłuchaniu Shee’ry. Rzucił okiem na twarz druidki, po czym przemówił we wspólnym do brodacza:
Jak na rzekomego emisariusza szybko sięgacie po broń. Jak jeszcze raz odezwiesz się niepytany z krasnoluda zmienisz się w jeża! – rzekł, po czym w szybkich słowach koboldziego dialektu wydał rozkaz, a łucznicy unieśli łuki celując w Torina. Kobold patrzył na całą sytuację przez chwilę, po czym skupił swą uwagę na druidce.
Nasze pakty były zawierane z niziołkami, nie krasnoludami. Jego słowa nic nie znaczą – rzekł do niej cicho, tak, by tylko ona była w stanie usłyszeć te słowa. Po chwili rzekł głośniej, dobitniej – Dowody.
Torin nie przejął się groźbami. Ciągle osłaniając się, przygotował się do rzucenia czaru, gdyby tylko czarodziej próbował spleść zaklęcie, będzie pierwszy.
Opuśćże broń, mości Torinie, nie przybyliśmy tutaj wojować, a pertraktować – powiedziała stanowczo Shee’ra – Pozwól mi więc rozmawiać. – Nie czekając na ripostę krasnoluda kontynuowała. – Dunin przesyła pozdrowienia, bardzo martwi się tym co zaszło, dlatego wysyła nas aby pertraktować o tym jak można przywrócić pokój między waszym plemieniem i wioską niziołków. Jest pewien, że zaszła jakaś wielka pomyłka, a nie chciał obecnością innych niziołków prowokować kolejnego konfliktu. Czy możemy usiąść i porozmawiać? Opowiem po kolei co wiemy…

W czasie, gdy kobold rozważał słowa druidki Torin opuścił topór. Zajęło mu to dłuższą chwilę, podczas to której zerkał co i rusz na Shee’rę, albo okrążoną w jaskini resztę intruzów. Wreszcie przemówił do kobiety.
Czy coś ci mówi imię Qorr?
Druidka przez chwilę zastanawiała się, ale skinęła twierdząco głową, po czym dodała dyplomatycznie:
Niewiele, ale tak. Słyszałam, że podzielił wasze plemię i nie jest przychylny pokojowi. Czy to prawda?
A skąd o tym wiesz?
Shee’ra spojrzała bystro na dowódcę, zmrużyła oczy jakby coś oceniając, po czym odpowiedziała:
Mogłabym cię okłamać czarowniku i powiedzieć, że słyszałam gdzieś plotki, ale uważam, że pertraktacje powinny opierać się na wzajemnym zaufaniu. Mieliśmy niedawno potyczkę z oddziałem wiernym Qorrowi. Napadnięto nas niedaleko stąd, w pobliżu menhirów. Od jednego z młodych wojowników dowiedzieliśmy się o rozłamie w plemieniu. Stąd decyzja o szybkim spotkaniu z Kirkrimem. I żeby od razu uprzedzić pytania – dodała śpiesznie. – Mamy dziewięciu żywych jeńców, ukrytych w bezpiecznym miejscu z naszymi pozostałymi towarzyszami. Wasz wódz powinien zadecydować, co z nimi dalej zrobić…

Kobold zamyślił się. Przejechał pazurami po dolnej szczęce i spojrzał raz jeszcze na Shee’rę i na jej towarzyszy. Cisza trwała dość długo, a napięcie zdawało się rosnąć z chwili na chwilę. Knykcie zaciskały się mocniej i mocniej na drzewcach włóczni, a magowie zaczęli
asekuracyjnie sięgać po różdżki, bądź powtarzać magiczne formuły. Wtedy kobold przemówił.
Zaprowadzę was do Kirkrima, ale oddacie całą broń i dacie się związać – rzekł, po czym dokończył głośniej, tak, by wszyscy z intruzów słyszeli. – Oddajecie się w nasze ręce, albo posłużycie za tarcze strzeleckie.
Na koniec wydał jeszcze szybki rozkaz w koboldzim, na który łucznicy opuścili łuki.
Tylko bez sztuczek. Jaka, jest wasza decyzja?
Zapomnij koboldzie, nigdy żaden kapłan Moradina, emisariusz chroniony odwiecznymi prawami, w tym do zbroi i broni, nie dał się rozbroić. Jak dla mnie jesteście w zmowie Qoorem i chcecie nas wziąć łatwy i tanim kosztem. Pragniecie pogłębienie waśni pomiędzy Ostoją a co zatym idzie całym światem, gdyż po nas nie przyjdą emisariusze tylko zawodowe wojska w liczbie setek a może nawet tysięcy. Mam dla was jednak propozycje, aby dowieść Waszych dobrych intencji sami rozbrójcie się i dajcie się doprowadzić do Kirkima związani. W przeciwieństwie do nas, nie jesteście emisariuszami, więc nie jest to dla Was żadna zniewaga. Jednak jestem rozsądny emisariuszem dam się przekonać. Idziemy w pełni uzbrojeni, opancerzeni jak przystało na emisariuszy, jednakże broń mamy za pasem. Niby macie przewagę, więc też nic na wizerunku nie stracicie. Teraz możesz udowodnić, że jesteś w zmowie Qoorem dalej na nas naciskając lub przystać na te rozsądne warunki. – Torin rozpostarł ramiona i całkowicie się odsłonił, jednakże wyczekiwał na atak ze strony zdradliwych koboldów.

Xhapion pokręcił tylko głową na krasnoludzki upór. Przygotowywał się do nieuchronnej potyczki. Spróbował szeptem porozumieć się z Ivorem.
Jakiś pomysł jak wydostać się z tej kabały? Mógłbym okryć nas mgłą ale nie wiem na ile to wystarczy. Trzeba by też jakoś dotrzeć do naszej przewodniczki.
Widząc całą tę sytuację kobold pokręcił głową.
Popieracie waszego głupiego towarzysza? – rzekł jeszcze do pozostałych szykując się do wydania rozkazu.
Torin przyklęknął dotykając dłonią dzierżącą topór ziemi i zasłonił się tarczą.
Nigdy nikt kto zachowuje się jak bandyta i wróg, mierząc do emisariuszy, łamiąc odwieczne prawa paktów, nie dotknął broni ni pancerzy poświęconych Moradinowi. Za mojego życia tak nie będzie. Shee’ra co jeszcze nam każą? Związać Nazira i nieść go jak upolowaną zwierzynę? Zabić twojego zwierzęcego towarzysza? Zniszczyć krąg druidyczny? Jeśli boją się kilku emisariuszy, nawet uzbrojonych, lecz pod strażą, co mówi to o ich intencjach. W końcu tam gdzie idziemy, będzie całe plemię. Skoro nie respektują praw i słowa honoru, jak można im ufać. Mogę im dać słowo, iż nie zaatkowany nie użyję broni. Znają dokładnie wartość krasnoludzkiego słowa, bo zawsze go dotrzymujemy. Mogę złożyć nawet taką przysięgę na Moradina.
Torinie zachowaj spokój. – Shee’ra stanowczo powiedziała do krasnoluda – Jestem pewna, że gdyby te koboldy służyły Qorrowi to ta rozmowa nie miałaby miejsca. Czarowniku – zwróciła się do kobolda – oddamy naszą broń, ale nie damy związać się jak prosiaki. W zamian złożymy przysięgę, że nie mamy złych intencji. Uszanujcie posłów. Jest was tylu, że nie musicie obawiać się o swoje bezpieczeństwo. Co ty na to?
Jestem spokojny, nie znasz koboldów tak dobrze jak ja, chociaż poznałaś już część ich możliwości w temacie podstępów i zdrad. Zostaliśmy dokładnie zapoznani z ich truciznami, którymi potraktowali emisariuszy. Moja broń i pancerz pozostanie przy mnie, bo jest poświęcona Moradinowi i żaden przeniewierca nie może jej dotykać. Mogą dostać moje słowo i przysięgę na Moradian, że nie zostanie użyta, jeśli nie zostanę zaatakowany. Zrozum oddanie, czy nawet pozwolenie by dotykała przedmiotów istota, która ma nas za wrogów, przedmiotów poświęconych Moradinowi, to dokładnie tak, jakbyś zabiła Nazira i sam zniszczyła krąg druidyczny. Jeden uzbrojony emisariusz nie powinien stanowić dla nich problemu, jeśli mają czyste intencje. tym bardziej, iż mogę złożyć przysięgę o której mówiłem. – Torin był spokojny bo tu wkroczono już na pole wiary. Wierzyło się albo nie wierzyło, skazując na wieczne potępienie w ścianie płaczu. Torin wierzył, że jego wytwory poświęcone Moradinowi były dla niego rękojmią wiary, Zaklął w nich setki godzin modlitw do Moradina.
Nie wierzę im – powiedział bardzo cicho Ivor. – Za grosz. Bez broni nie mamy żadnych szans. Gdyby nie Shee'ra... Załatwiłbym większość z nich taką ładną kulą ognia. Jeśli ktoś z was chce, niech się odda w ręce koboldów, ale ja tego nie zrobię. Może ją zawołasz, Torinie, żebyśmy mogli się naradzić?
Shee'ro podejdź do nas gdyż i inni emisariusze chcą się naradzić. – zawołał kapłan Moradina.
Shee’ra spojrzała pytająco na czarownika…

Słowa Torina o rzekomym bandytyzmie czarownik nie był zadowolony.
Dostałem rozkaz, by chronić mój klan przed wszelkimi intruzami, a na wasze nieszczęście ostatnie wydarzenia są winą wam podobnych, ludzi, albo elfów. Powinieneś więc rozumieć dlaczego postępuję tak, a nie inaczej, by chronić mój lud. – rzekł, a w jego głos był twardy i zdeterminowany. Spojrzał raz jeszcze niechętnie na Torina, po czym przeniósł wzrok na druidkę jednocześnie o czymś rozmyślając.
Kirkrim oczekuje wieści od Dunina, lecz ja nie ufam waszym słowom. Niemniej muszę brać pod uwagę możliwość, że mówicie prawdę – rzekł na tyle cicho, by jedynie Shee’ra była w stanie dosłyszeć te słowa. Najwyraźniej traktował jej słowa jako bardziej szczere, bądź mógł uznać, że jest ona zwyczajnie rozsądniejsza od porywczego krasnoluda.
Radźcie więc, ale czynicie to na widoku. Jakikolwiek przejaw agresji będzie oznaczał, że nie jesteście tymi, za których się podajcie – rzekł głośno, tak by wszyscy intruzi mogli dosłyszeć.

Pilnujący Shee’ry wojownicy odsunęli włócznie i postąpili kroku w tył dając jej możliwość przejścia. Odprowadziły ją niepewne spojrzenia. W chwili, gdy oddaliła się ona od dowódcy nadbiegła dwójka koboldzich łowców i szepcząc rzekła coś do czarownika. Ten wysłuchał ich, po czym odpowiedział, a oni zniknęli w gąszczu położonym na północ od nich. Następnie wrócił do obserwowania Shee’ry oraz jej towarzyszy, a dwójka z wojaków, którzy pilnowali druidki poczęła wymieniać z nim krótkie szepty.

A co, jeśli to jest Qorr? – Ivor spojrzał na pozostałych towarzyszy.
Shera, nie wierzę ich słowom, powinien zezwolić nam na pełne uzbrojenie. Nawet gdy będziemy uzbrojeni nadal mają nad nami przewagę. Negocjuj przejście w uzbrojeniu pod przysięgą, że niezaatkowani sami nie zaatakujemy. To jest rozsądny warunek, jego żądania są śmieszne. Emisariusz by nie przystał na jego warunki. Pamiętaj już nas raz zaatakowali, pamiętaj o zamordowanych niziołkach, pamiętaj o cierpieniu ich bliskich. – Torin mówił cicho, wyczekiwał nie zmieniając pozycji, w każdej chwili gotowy do odparcia ataku. – Przysięga, krwi na bogów, na czas rokowań, że jeśli nie zostaniemy zaatakowani my lub nasi towarzysze to sami nie zaatkujemy. Plemię musi znać wagę przysięgi krwi. Jeśli jej nie przyjmą w zamian za to, że pozostaniemy uzbrojeni to znaczy, że musimy walczyć.
Qorr nigdy by z nami nie rozmawiał – zwróciła się do Ivora. – oni od razu atakują, przypomnij sobie poprzednią bandę. Gdyby chcieli nas zabić, naszpikowali by nas strzałami i włóczniami. Chcecie walczyć z ponad dwudziestoma koboldami we czwórkę? Kilka celnych, zatrutych strzał i już po nas. Nie, przyjaciele. Stary powiedział mi po cichu, że Kirkrim oczekuje wieści od Dunina, ale boją się nas, stąd te środki ostrożności. Zaproponuję im przysięgę krwi, ale w ostateczności ja gotowa jestem im oddać broń. Zawsze jeszcze pozostają nam czary.
Nie oddam broni oraz pancerza poświęconego Moradinowi, więc szykuj się na walkę. Nie łamałem praw twojej wiary w kręgu druidycznym, więc i ty nie łam moich. I tak będę walczył o to. Jak powiedziałem, koboldy nie dotkną broni ani pancerza poświęconego Moradinowi, nie za mojego życia. Więc nie idź na oddanie broni, bo tego nie zrobię. – powiedział cicho Thorin, cały czas w pozycji do walki. – Mogę im oddać jedynie sztylet, on nie został poświęcony Moradinowi. Przekonaj go do tego, byśmy pozostali uzbrojeni i opancerzenie po złożeniu przysięgi, zagroź zerwaniem rokowań z Ostoją. Przekonaj go, że to my po ataku koboldów nie wierzymy nikomu kto nie jest Kirkimem.
Tak się ładnie ustawili, że jedna kula ognia wyeliminowałaby większość z nich – powiedział Ivor. – A jeśli chodzi o zabijanie... Może lepiej nas wziąć żywcem, wydusić informacje o wziętych do niewoli koboldach, albo złożyć w ofierze jakiemuś koboldziemu bogu? Gdyby na zaatakowali, to któryś z nich mógłby zginąć, a tak to mają nas bez walki.
Nie tylko to. Cały czas mam przygotowaną moc obszarową Moradina, która uniemożliwia im działanie. Zamienię cały obszar, na którym stoją w głębokie błoto. Obejmie większy obszar od kuli, zapewne obejmie wszystkie koboldy. Potem zaś zginie większość z nich, jeśli nie wszystkie. Pod naszymi czarami i mocami. Nie chcę tego robić, lecz jeśli nie wynegocjujesz tego o czym mówiłem, uczynię to by bronić mojej wiary. – szepnął Thorin, obserwujący poczynania koboldów.
A może dołożyć do tego token dobrej woli? – zapytał nagle Xhapion. – Oddać im jednego z nas, bezbronnego i spętanego jako formę zabezpieczenia oraz potwierdzenia, że nie mamy złych zamiarów. W końcu w wypadku jakiejkolwiek agresji taka osoba momentalnie straciła by życie, a nikt nie zaryzykował by dobra towarzysza. Mogę dać się spętać, jeżeli pozwoli to nam dotrzeć do Kirkima. I tak lepiej radzę sobie bez broni.
Wolę takie rozwiązanie niż kolejną walkę. – przytaknęła Xapionowi niechętnie Shee’ra – Nie mam zamiaru wykończyć całego plemienia po to, aby rozwiązać konflikt, którego na razie nie widzę. Thorinie, trzeba było ci lepiej zostać z jeńcami, nie wiedziałam, że te przedmioty są dla ciebie święte.
– Możecie mówić, co chcecie – Ivor pokręcił głową – ale dla mnie odbieranie komuś broni i wiązanie nie jest oznaką przyjaznych zamiarów. Jak chcecie, to się oddajcie w ich ręce, ja tego nie zrobię, bo im nie ufam ani trochę.
Nie mogłem zostać. Jestem jedyną osobą, która zna smoczy. Opieranie się w negocjacjach tylko na wspólnym może doprowadzić do nieporozumień. Poza tym, co jest najważniejsze, rezygnuje się wtedy z możliwości słuchania rozmów we smoczym, jakie prowadzą zwykli członkowie plemienia, czy nawet przywódcy plemienia. Nie przypuszczałem też, że ktoś pomyśli o poddaniu się koboldom, jak jeniec, po tym jak nas zaatakowali. Ivor też nie ufa koboldom. – powiedział spokojnie cicho Torin gotowy do walki, w odpowiedzi na wrogie ruchy koboldów.
Tymczasem dowódca koboldów zakończył naradę ze swymi wojownikami i w ich eskorcie zbliżył się. Pierwsza linia włóczników rozstąpiła się na tyle, by mogli rozmawiać z nim twarzą w pysk. Ani z oczu, ani z ruchu mięśni pod pokrytą łuską skórą, nie dało się nic wyczytać. Postawę miał pewną, zdecydowaną. Jedyną rzeczą, która zdradzała jego nieprzychylne im stanowisko był wyraz pyska, gdy wodził wzrokiem po ich twarzach, zwłaszcza krasnoludzkiej.
Przejawem dobrej woli była okazja do tej narady, lecz czas tej dobiegł końca. Mówcie co macie do powiedzenia. Wówczas zadecyduję, co z wami uczynić – rzekł, a ton jego głosu był z tego rodzaju, które nie chcą, by owijano w bawełnę. Oczekujący konkretów.
Faktem jest, że koboldy zaatakowały emisariuszy. – Torin był gotowy do walki gdyby koboldy nie zaakceptowały wypracowanego kompromisu. – Sheero proszę przedstaw nasze stanowisko.
Moi dwaj towarzysze nie ufają koboldom po wcześniejszym napadzie, czarowniku. I trochę ich rozumiem. Nie możemy się więc wszyscy zgodzić na rozbrojenie i spętanie. Mamy jednak propozycję, żebyście również z naszej strony poczuli się bezpiecznie. Jeden z nas gotowy jest oddać się wam jako jeniec na czas rozmów. Oczywiście bez broni. My zaś pod waszą strażą porozmawiamy z Kirkrimem. Myślę, że to uczciwa propozycja?
Zaatakowali was zdrajcy, głupcy, którzy uwierzyli w kłamstwa Qorra. Nie macie więc prawa obwiniać o to klanu – odrzekł na postawiony zarzut, po czym zrobił krótką pauzę zastanawiając się. – Które z was miałoby być tym jeńcem?
Wyczekując odpowiedzi spoglądał na krasnoluda.
Nie patrz tak na mnie koboldzie. Jestem kapłanem Moradina i emisariuszem Ostoi, nie dam się rozbroić ani skrępować. Okaż teraz swoje prawdziwe intencje i zaatakuj, bo do tego od samego początku dążysz. – Torin spokojnie powiedział gotowy na bitwę.
Ha! Zdradziłeś właśnie co tobą kieruje krasnoludzie. Jakbyś nie zauważył, to mogłem was zabić już wcześniej i to bez żadnych rozmów. Lecz nie zrobiłem tego, czyż nie? – rzekł widząc upór brodacza do oślego upierania się przy swych podejrzeniach. – Nie oznacza to jednak, że wierzę waszym słowom, a dowodów, czy poręczenia za waszą wersją nie znajduję. Co z tym jeńcem?
Nie jesteśmy tak bezbronni jak myślisz, w końcu poradziliśmy sobie z bandytami nasłanymi przez Qorra, którzy też zaskoczyli nas w obozowisku. Weź pod uwagę, iż waszych rannych, nawet bandytów wyleczyliśmy. Oczywiście masz na to moje słowo, potwierdzone słowem Sheery. My dwaj nie musimy się lubić. Mamy prowadzić negocjacje z Kirkrimem. – głos Thorina był spokojny i pewny. Cały czas był przygotowany by na atak odpowiedzieć atakiem. – Nie wybiera się na emisariuszy osób, które nie potrafią sobie poradzić z zwykłymi bandytami. Ani takich, którzy pozwolą by godność mieszkańców Ostoi, których mordują koboldy, była na dodatek deptana.
Spokojnie, Thorinie, spokojnie – czarodziej wysunął się naprzód chcąc odgrodzić powoli skaczących sobie do oczu przedstawicieli równie upartych ras. – Wyrażono zainteresowanie naszym kompromisem, nie ma co eskalować napięcia. Ja jestem gotów oddać się pod waszą opiekę jako jeniec. Liczę, że będzie to jasny przykład na to, że szukamy rozmowy, nie zwady.
Czarownik popatrzył przeciągle na krasnoluda, lecz nie rzekł nic. Wówczas to odezwał się Xhapion, a gad śledził jego ruchy uważnie, przyglądając się przy tym całej jego postaci. Pogładził się pazurem po brodzie w zastanowieniu, po czym raz jeszcze zerknął na Torina oraz Shee’rę.
Niech więc tak się stanie.
Rzekł i ruchem głowy wskazał czarodziejowi, by odsunął się od swych towarzyszy i zbliżył do jego wojowników. Gdy tamten to uczynił dwa koboldy pozbawiły go jego kostura, sztyletu oraz kuszy. Następnie inna para, tym razem większych i lepiej umięśnionych gadów, wyciągnęła linę i związała go. Skrępowano ręce na piersi i poczyniono dodatkowe wiązania, które poskutkowały tym, iż na wysokości jego bioder zawisły teraz dwa końce sznura mogące posłużyć do tego, by dwaj wojownicy byli w stanie go prowadzić. Samo wiązanie odbyło się zaś sprawnie i bez większych nieprzyjemności dla wiązanego. Z tego co mógł się zorientować sam zainteresowany to węzły trzymały mocno, lecz pozostawiono mu bardzo niewielką dozę swobody, zapewne dla ułatwienia wędrówki. Czarownik skinął głową, po czym zwrócił się do pozostałych.
Ruszajmy zatem.
Torin szybko opancerzył się i zebrał swoje rzeczy. By spięty gotowy odpowiedzieć atakiem na atak, lecz sam nie atakował pierwszy.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 13-09-2018, 21:04   #122
 
Rozyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
Tropicielka wpatrywała się przez pewien czas w zwierzę, nie będąc pewną co powinna zrobić. Wiedziała oczywiście, że wilki potrafią być bardzo groźne, ale ten jeden wyglądał na wyjątek od reguły. Ponadto jego wataha najpewniej go porzuciła…
Przeklinając w duchu swój brak leczniczych mocy Heleny czy Torina i towarzyszącą mu głupotę postanowiła zbliżyć się powoli do zwierzęcia, mówiąc do niego uspokajająco:
Cśś… Już dobrze. Pokaż tę łapę…
Chociaż na razie, nie będąc jeszcze pewną reakcji psowatego, wolała trzymać się daleko poza zasięgiem jego kłów i łap.
Wilk dosłyszał jej kroki i szybko odwrócił się obnażając kły. Sam obrót był bardzo niezgrabny, zwłaszcza na samym końcu, gdyż zwierzę całe się zachwiało. W jego oczach Astine dostrzegła mieszankę gniewu, strachu i głodu. Pokazał zęby jeszcze wyraźniej, przylgnął do ziemi, czemu towarzyszył grymas bólu, i położył po sobie uszy. Następnie zaczął powarkiwać.
Ja jestem tutaj, aby ci pomóc. Naprawdę. – Przystanęła, nie chcąc prowokować wilka i postarała się ocenić z tej odległości, co mogło mu się stać.
Wilk przylgnął do ziemi na tyle na ile mógł, lecz Astine mimo to udało się przynajmniej pobieżnie przyjrzeć jego ranom. Lata spędzone u boku mistrza oraz niezliczone wyprawy do lasu obdarzyły ją wiedzą, która w tej sytuacji okazała się niezwykle przydatna. Nie potrzebowała wiele czasu, by z całą pewnością stwierdzić, że zwierzę jest zmęczone, wygłodzone i silnie poturbowane. Trudno było powiedzieć, czy wilk jest chory, nie dostrzegła bowiem ropiejących ran, ani niczego podobnego. Najprawdopodobniejszą przyczyną takiej kondycji była rzecz jasna noga, która najpewniej była złamana.
W tym samym czasie, kiedy dziewczyna przypatrywała się jego ranom, wilk nie spuszczał jej z oka szukając okazji do ataku albo ucieczki. Wychudzona sylwetka sprawiała, że bez trudu można było zobaczyć napinające się mięśnie.
Kobieta jeszcze przez jakiś czas starała się uspokoić zwierzę i odniosła nawet jakieś rezultaty. Wilk, o ile dalej był spięty, nie wyglądał już jakby miał przegryźć jej gardło albo uciec. Podeszła do niego spokojnie o kilka kroków, zastanawiając się jak może pomóc biednemu zwierzęciu. Raczej marny byłby z niej weterynarz, wątpiła aby udało jej się nastawić mu nogę. O tym, że po tak bolesnym zabiegu zwierzę na pewno by się na nią rzuciła nawet nie wspominała.
Och, Mielikki, co robić, co robić… – wyszeptała Astine, starając się wymyśleć cokolwiek.[/i]
Wilk obserwował uważnie każdy jej krok, lecz uniósł się lekko z ziemi oraz podniósł uszy. Ich wzrok spotkał się, a dziewczyna mogła zobaczyć w oczach zwierzęcia ból, zmęczenie, głód.
Zostań tu, zaraz wrócę – rzuciła tropicielka, bardziej do siebie niż do zwierzęcia. – Przyniosę tylko zioła. Potrzebne mi są, aby ci pomóc… – dodała, po czym ruszyła przeszukać las.
Mając nadzieję, że zwierzę nie ucieknie, albo nie zrobi czegoś równie niechcianego, ruszyła w las na poszukiwania odpowiedniego ziela. Przetrząsała krzewy, zarośla, wszelki gąszcz w zasięgu wzroku w nadziei, że znajdzie to czego szuka. Kierowana pośpiechem oraz chęcią pomocy zapuszczała się coraz głębiej w Wysoki Las bez zważania na okolicę, czy trasę. Miała przed sobą jeden cel i chciała go osiągnąć. Niemniej natura oraz łaska bogini szczęścia zdawały się jej nie sprzyjać, gdyż nigdzie nie mogła dostrzec tego zielska. Sfrustrowana parła więc naprzód. W pewnym momencie coś poruszyło się pod jej stopami. Wystraszona Astine odskoczyła w samą porę, gdyż o mało co, a zostałby ukąszona przez żmiję. Na całe szczęście wąż trafił w grubą skórę buta, lecz bogowie wiedzą co by ją mogło czekać w innym wypadku. Zdawszy sobie wreszcie sprawę z ryzyka na jakie się naraża postanowiła zawrócić. Szła po własnych śladach, chociaż miejscami było to dość trudne, gdyż odruchowo starała się pozostawiać ich za sobą jak najmniej. W pewnym momencie usłyszała za sobą rżenie konia. Konia? W takim gąszczu? W samym sercu lasu? Spodziewając się wszystkiego, od rycerza na białym rumaku po samą kostuchę, przylgnęła do drzewa. Wyjrzała zza pnia i dostrzegła jedynie jakiś biały kształt, który szybko zniknął jej z oczy. Kierowana dziwną odwagą, oraz ciekawością, wyszła zza swej kryjówki i ruszyła do miejsca, gdzie jak jej się wydawało widziała ów biały kształt. Gdy tam dotarła ujrzała to, czego tak wypatrywała.
U jej stóp rósł dorodny krzew Belladonny.
Dziękuję ci, Mielliki, jeśliś to była ty – szepnęła cicho dziewczyna, po czym, nauczona ostatnią przygodą, przed zebraniem zioła sprawdziła czy nie ma tu żadnej żmiji. I postąpiła słusznie, bowiem, gdy tylko poczęła nachylać się do krzewu, dojrzała pomiędzy liśćmi, długi kształt zlewający się z otoczeniem. Wychwyciła delikatny ruch, refleksy świetlne na łuskach. Cicho i ostrożnie sięgnęła po miecz. Z pomocą klingi odsunęła delikatnie liście Belladonny, spod których wyjrzały złotawe oczy o pionowej źrenicy.
“Obym nie natrafiła się na więcej niespodzianek takich jak ta…” – pomyślała, przysuwając klingę nieco bliżej żmii. Działała bardziej instynktownie niż zazwyczaj, gdyż jakoś nie podobał jej się pomysł uspokajania tego konkretnego zwierzęcia. Liczyła na to, że zwierzę wślizgnie się na miecz, dając jej okazję do wyrzucenia żmii daleko w jakieś krzaki, gdzie nie będzie sprawiać jej większych problemów.
Jak przewidywała wąż zainteresował się ostrzem jej miecza i po zaledwie chwili zaczął piąć się po nim. Wzrok Astine był w pełni skupiony na głowie gada, który odwzajemnił spojrzenie. Jego złotawe oczy zdawały się mieć hipnotyzującą moc, ponieważ dziewczyna w ostatniej chwili szarpnęła klingą i posłała go w niedalekie zarośla. Rozniósł się syk zagłuszony następnie szelestem liści. Nie było czasu do stracenia, to też tropicielka czym prędzej wyjęła sztylet i zebrała porządną porcję gałązek pełnych listowia.
Mając w rękach Belladonnę czym prędzej ruszyła w drogę powrotną. Jak wcześniej starała się podążać własnym tropem, co nie było proste biorąc pod uwagę pośpiech oraz niedawne spotkania z wężami, które wciąż zajmowały jej myśli. Parę razy wydawało jej się wręcz, że dosłownie obok czaił się kolejny gad. Niedawne wydarzenia przy menhirze poważnie nadszarpnęły jej psychikę, która nieprzywykła była do tego typu widoków. Nieszczęścia, czy śmierć można było spotkać wszędzie, lecz coś podobnego do tej wizji (o ile to była rzecz jasna wizja) nie są czymś takim. Są czymś, co sięga bezpośrednio w nasze jestestwo, w to kim jesteśmy i dręczy nas tym, co tam znalazło.
Wtem, z myśli krążących wokół własnej paranoi, wyrwał ją warkot. Rzuciła okiem na okolicę i zrozumiała, że jest już blisko miejsca, w którym napotkała wilka. Bardzo blisko.
Zwolniła nieco, nie chcąc niepotrzebnie go denerwować. Zresztą, i tak będzie musiała przygotować jeszcze zioła, a przy takich sprawach pośpiech nigdy nie jest wskazany.
Już, już… Spokojnie. Żaden ze mnie nadgorliwy myśliwy, jestem tutaj, aby ci pomóc – odezwała się do psowatego kojącym głosem.
Mówiła zmierzając do miejsca spotkania z białym wilkiem i zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Warczenie było jakieś dziwne, głośniejsze niźli wcześniej. Podeszła ostrożnie do drzewa, zza którego wcześniej przypatrywała się zwierzęciu i pojęła co się dzieje.
Naprzeciwko białego wilka stał drugi wilk, tym razem szary. Oba położyły po sobie uszy, obnażyły zęby i powarkiwały na siebie. Żądzę krwi można było wręcz wyczuć w powietrzu. Czasu na reakcję pozostało niewiele, a albinos zapewnie nie da sobie rady w pojedynkę. Przewagą dziewczyny było to, że najwyraźniej napastnik nie zdał sobie sprawy z jej obecności.
Tropicielka nie myślała zbyt wiele. Nie po to kilkukrotnie niemalże dała się zagryźć jadowitej żmiji, aby teraz jej wysiłki zostały przekreślone. Nałożyła cicho strzałę na cięciwę i posłała ją w stronę szarego wilczura, chcąc go przepłoszyć.
Astine naciągnęła łuk, przycelowała bacząc przy tym, by nie stanowić zagrożenia dla albinosa, po czym wystrzeliła. Szary wilk w ostatnim momencie dosłyszał naciąganie cięciwy, lecz było już za późno. Grot bez problemu przebił skórę, ominął żebra i dotarł do serca. Zwierzę padło z jękiem na ziemię, martwe. Kulawiec chwilę jeszcze trwał w pozycji obronnej, po czym zbliżył się wreszcie do ciała, z ktorego jak zatknięta flaga sterczała brzechwa strzały. Odwrócił łeb w kierunku Astine.
Widzisz? Mówiłam, że jestem po twojej stronie… – odparła tropicielka, zakładając łuk z powrotem na plecy. – Daj mi chwilę, naszykuję leki, a poczujesz się lepiej.
Słowa Astine zdawały się uspokajać wilka, chociaż najpewniejszym było, iż czynił to ton jej głosu, aniżeli same słowa. Tak czy inaczej zwierzę powoli się uspokajało, kiedy ona zgniatała liście Belladonny na papkę. Trudno jej było określić jaka dawka będzie odpowiednia, lecz zerkając na wymizerniałe ciało zwierzęcia była pewna, że nie może przesadzić. Rozgniotła jeszcze kilka liści, po czym w kilku słowach poprosiła Melikki o błogosławieństwo. Pozostała jeszcze kwestia tego, jak skłoni wilka, by ten połknął papkę. Dostrzegła wówczas, że tamten zabrał się za rozrywanie brzucha niedawnego agresora. Wylały się z niego flaki oraz krew, które zajadle pożerał. Kiedy stanęła nad nim Astine z papką w rękach podniósł łeb i spojrzał na nią, a pysk miał cały we krwi.
 
Rozyczka jest offline  
Stary 15-09-2018, 11:23   #123
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
pętanie Xhapiona stało się punktem przełomowym, który zadecydował o nieprzelewaniu krwi, tak koboldziej, jak i innych rozumnych ras. Prawdopodobnie to właśnie ten gest i przekucie w czyn rzekomych dobrych intencji awanturników, uchroniło ich przed ranami, możliwą eskalacją konfliktu pomiędzy zwaśnionymi rasami, a może i śmierci od gadzich dzid. Tak przynajmniej mogło wydawać się postronnemu obserwatorowi, lecz gdybyż osoba ta znała w jakimkolwiek stopniu podłość i zdradzieckość koboldziego rodzaju, to równie dobrze mogłaby ona wysnuć wniosek, iż śmiałkowie popełnili zapewne ostatni błąd w tym żywocie. Mogli bowiem posłużyć równie dobrze jako rozrywka, posiłek, bądź ofiara w krwawym rytuale ku czci Kurtulmaka. Która wersja jest bliższa prawdy zaprawdę trudno orzec, chociaż niektórzy, a dokładniej Torin oraz Ivor, skłonni byli skupić się na swych negatywnych odczuciach względem gadziej rasy. Czy pozwoli im to zachować skórę, czy może wręcz przeciwnie i sceptycyzm doprowadzi do incydentu dyplomatycznego? Czas pokaże.

wanturnikom, z oczywistym wyłączeniem czarodzieja, pozwolono zachować rynsztunek, aczkolwiek koboldzi wojacy łypali na nich nerwowo. Równie niechętnie zwrócono Shee’rze jej sierp. Nie dozwolono im jednak podróżować w zwartej grupie i rozdzielono tak, by każdy z nich szedł w innej części pochodu. Ten otwierał i zamykał jeździec dosiadający wielkiej łasicy. Za pierwszym z nich podążała grupka wojowników, a kolejno za nimi, pilnowani przez pozostałe gady, szedł Ivor, Shee’ra z Nazirem przy boku, a niemal na samym końcu Torin. Natomiast koboldzi dowódca trzymał się czoła kompanii, mniej więcej pomiędzy Xhapionem, a Ivorem. Ogólnie rzecz biorąc grupa poruszała się sprawnie, lecz marsz spowalniał związany czarodziej oraz krótkonogi krasnolud, na którego z resztą co jakiś czas łypały koboldzie ślepia, jak gdyby bezgłośnie poganiając. Paru nawet chciało mu pewnie coś takiego rzec, lecz zamykali swe pyski pod spojrzeniem czarownika. Przeprawy przez las nie ułatwiało bynajmniej powstałe po ostatnim deszczu błoto, czy nierówny teren, lecz dzięki bardzo dobrej znajomości terenu nie spowalniało ich to tak znacząco, jakby mgło.

ie trzeba było być wielkim obieżyświatem, by stwierdzić, że byli już blisko górskich stoków. Jasno dawał to do zrozumienia mroźny wicher oraz rzednący las. Niewiele mijali już potężnych dębów, gdyż ich miejsce zastępowały wysokie, smukłe sosny. Jednocześnie dzikie ostępy stały się dzięki temu o wiele jaśniejsze, gdyż słońce łatwiej mogło przebijać się przez rzadsze listowie. Dostrzec też można było już z łatwością chmury, których gęsty całun zalegał na niebie, niby niechybny zwiastun kolejnego deszczu. Koboldy również to spostrzegły, dlatego też dowódca nakazał przyśpieszenie marszu, by dotrzeć do siedziby klanu przed zmrokiem. Owo postanowienie nie trwało jednak długo, gdyż musieli zwolnić z zupełnie innej przyczyny niż siły natury. Mianowicie trasa, którą byli kierowani poczęła kluczyć, ostro skręcać, czy wręcz wić się przez zalesioną okolicę. Shee’ra bez większego problemu dostrzegała niektóre z poukrywanych ścieżek, którymi ich prowadzono, a Torin w mig pojął o co chodziło. Bynajmniej nie jedynie o utrudnienie im zapamiętania trasy, a o mijanie zastawionych pułapek. Z czasem uświadomili sobie to również pozostali awanturnicy, gdyż byli niemal pewni, że przynajmniej z raz mijali wilcze doły. I to dobrze zamaskowane.

tmosfera podczas wędrówki była napięta. Z łatwością można było wyczuć unoszącą się w powietrzu nieufność wzbogaconą nutami strachu oraz złości, lecz mimo tych wszystkich negatywnych emocji koboldy zdawały się zachowywać niezwykłą dyscyplinę. Nawet sam Torin był pod pewnym wrażeniem, gdyż grupa ta nie przypominała barbarzyńskiej bandy podobnej do tej, która niedawno na nich napadła, a bliżej jej było do karnego oddziału wojskowego. Była to zasługa dowódcy, który cieszył się szacunkiem oraz posłuchem swych wojowników, czy też może zmian jakie zaprowadził w klanie Kirkrim? Zapewne prawda leżała gdzieś pośrodku, lecz tak, czy inaczej można już teraz było przyznać, że skoro rządy Kirkrima doprowadziły plemię do siły w dość krótkim czasie, to cóż mogą osiągnąć w dłuższej perspektywie? Była to myśl w części zarówno pokrzepiająca, jak i niepokojąca.

okolicach późnego popołudnia zaczęli słyszeć szum płynącej wody, który z każdą chwilą się nasilał. Bez wątpienia kierowali się na wschód, to też musieli być już bardzo blisko koboldziej siedziby. Drzewa zauważalnie przerzedziły się jeszcze bardziej, a podłoże stało się bardziej kamieniste. Nie potrwało długo, jak wyszli z lasu i znaleźli się nad brzegiem niewielkiego strumienia. Powiedli wzrokiem ku jego górnemu biegowi i ujrzeli w oddali coś, co przypominało chaty, dość prymitywne, lecz zdradzające obecność stałego zamieszkania. Niemniej rzec coś więcej było nie sposób, bowiem te były za daleko.
Za chwilę popatrzycie sobie z bliska – rzekł do nich we wspólnym czarownik, który dostrzegł ich zainteresowanie, bowiem teraz trzeba było przekroczyć strumień. Nie była to rzecz trudna, lecz wpadnięcie do zimnej wody skończyć się mogło oczywiście nie najlepiej. Skorzystano więc z wystających ponad nurt kamieni oraz ustawionego w poprzek pnia, ewidentnie przyniesionego tutaj specjalnie po to, by ułatwiać przeprawy. Będąc już na drugim brzegu znów zagłębili się w las, by po raz kolejny począć kluczyć po koboldzich szlakach. W międzyczasie pierwszego jeźdźca wysłano, by poinformował plemię o ich nadejściu.

oboldzia wioska, czy może raczej siedziba plemienia, wyglądała specyficznie. Nawet Torin, zaznajomiony mniej więcej z możliwościami gadziej nacji, został zainteresowany tym co widział. Podstawową rzeczą były oczywiście wszelkiego rodzaju oraz rozmiaru chaty zbudowane z drewna, skór oraz płótna, z których to unosiły się strużki dymu. Niemniej mimo swej pozornej prymitywności zdawały się być naprawdę solidne. Do tego było ich wiele, naprawdę wiele, szybki rzut oka pozwalał domniemywać, iż mogło ich być dobrze ponad kilka dziesiątek. Zadziwiające o tyle, że koboldy winny nie lubić światła, ale temu plemieniu zdawało się ono nie wadzić. Tak, czy inaczej, to nie chałupy były tym, co zaabsorbowało uwagę awanturników. Tym czymś było spore wejście do jaskini, które na oko mogło mieć z dobre dziesięć metrów szerokości i z pięć wysokości. To właśnie w tamtym kierunku ich poprowadzono.


dących środkiem wioski awanturników obserwowało prawdziwe mrowie koboldów. Byli wśród nich przedstawiciele każdego niemal zawodu, jaki można było znaleźć w tego typu społecznościach, od myśliwych i garbarzy, po górników. Obok nich z zainteresowaniem przyglądały się kobiety we wszelkim wieku, chociaż trudno było orzec, czy mają do czynienia ze staruszką, czy z młódką, chociaż prawdę powiedziawszy nie byli również do końca pewni, czy rzeczywiście są to kobiety. Jak gdyby tego wszystkiego było mało młode gady czyniły straszliwy hałas, któremu bezskutecznie starali się zapobiec starsi. Pod wieloma względami przypominało to ich wjazd do Ostoi, co było poniekąd pokrzepiające. Korzystając z okazji i pchani najzwyklejszą ciekawością, rzucili okiem na obejścia chatek, to co walało się tu i ówdzie, jak również na symbole, które można było gdzieniegdzie dostrzec. Przede wszystkim zdali sobie sprawę z tego, że pomimo pewnego prymitywnego charakteru, wszystko zdawało się być wykonane porządnie, na tyle sprawnie i dokładnie, iż nie powstydziliby się tego miastowi rzemieślnicy. Same obejścia wyglądały na zadbane, częściowo oczywiście zawalone różnego rodzaju odpadkami, lecz w gruncie rzeczy niczym się nie wyróżniały, nie licząc majaczącego większego budynku, z którego kierunku można było usłyszeć syczenie łasic. Niemniej to wszystko było niczym w porównaniu ze zdziwieniem, gdy zdali sobie sprawę, że namalowane i rozwieszone wszędzie symbole gwiazdy i czerwonej łuny, która zeń wypływa, przywodzą im na myśl fragment świętego znaku samej Mystry, bogini magii.

o wprowadzeniu do jaskini ujrzeli coś w rodzaju sali tronowej. U wejścia płonęły dwa duże paleniska jednocześnie ogrzewające oraz oświetlające pomieszczenie. W gruncie rzeczy była to naturalna jaskinia, nie licząc środka, który ewidentnie został oczyszczony i wyrównany ze skał oraz stalagmitów. Na naturalnym podwyższeniu skalnym umieszczono wykonany z drewna i skór tron przyozdobiony drobnymi kamieniami szlachetnymi. Siedział na nim kobold o czerwonej łusce, odziany w brązowe szaty z szerokimi rękawami i przyozdobione ciemniejszym wykończeniem, które zapewne miało przypominać pióra. U pasa przyczepione miał różnego rodzaju sakiewki i woreczki, zaś w dłoni dzierżył pokryty runami kostur z czerwoną, runiczną kulą umieszczoną na szycie. Głowę częściowo skrywał pod kapturem, lecz bez trudu można było ujrzeć, jak w jego ślepiach odbijają się płomienie z palenisk. Nie był rzecz jasna sam. Po bokach stały cztery inne koboldy, dwa po każdej z jego rąk. Odziani byli w szaty podobne do tych, które miał na sobie dowódca, każdy zaś trzymał w ręku kostur z innym kryształem z wyjątkiem jednego, który z kolei odznaczał się zawieszonym na piersi symbolem, identycznym do tych widzianych na zewnątrz. U podnóża podwyższenia stali dwaj strażnicy, dość podobni do czempiona, który dowodził napaścią. Czterej kolejni stróżowali po bokach komnaty.

Na ścianie za tronem wymalowano wielką gwiazdę, z której wypływa czerwona łuna.


im dane było awanturnikom rzec cokolwiek wystąpił dowódca oddziału. Przyklęknął, po czym rzekł coś w koboldzim, a wódz odpowiedział mu w kilku słowach, po czym gestem nakazał wstać i zająć miejsce pod jedną ze ścian. W międzyczasie Xhapion został rozwiązany i masując nadgarstki zrównał się ze swoimi towarzyszami. Wówczas to siedzący na tronie kobold wstał i rzekł we wspólnym:
Jam jest Kirkrim, wódz plemienia Czerwonej Gwiazdy. Przekazano mi, że podajecie się za emisariuszy z Ostoi. Mówcie kim jesteście i z czym przychodzicie. Uprzedzam, że będę wiedział jeżeli będziecie próbowali kłamać.
Głos miał poważny, lecz dość uprzejmy. Wyczekując na odpowiedź zasiadł ponownie na swym tronie. Wyraz twarzy zaś miał spokojny i nieodgadniony, a oczy nie zdradzały niczego. Jeszcze trudniej było coś z nich wyczytać przez odbijający się w nich ogień.


atomiast w obozie Elely zdała sobie sprawę z dłuższej nieobecności Astine. Niziołka przeczesała najbliższą okolicę, lecz nie znalazła jej. Niemniej Saug wyczuwał jej trop, który prowadził głębiej w las. Zaniepokojona wróciła do Heleny, która w tym czasie zajmowała się doglądaniem rannych koboldów. Rany tychże dobrze się goiły, zapewne dzięki wsparciu leczniczych mocy oraz medykamentów. Nawet przytomne koboldy przestały się wiercić, a młodzik wręcz podziękował za posiłek. Dawno musiał niczego nie mieć w ustach.
Astine mówiła ci coś o tym, że zamierza znów zapolować? Długo jej nie ma, a ja zaczynam się martwić.

 
Zormar jest offline  
Stary 17-09-2018, 21:15   #124
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Obozowisko w lesie

Gdy reszta najemników ruszyła wgłąb lasu na polanie przed krzywymi drzewami zrobiło się dziwnie cicho i pusto. Oczywiście były tam nadal koboldy, Astine, Elely i czworonogi, ale większość tej gromady naturalnie nie przejawiała ochoty do rozmowy czy integracji. Zresztą Astine szybko ruszyła na polowanie. W zapasach, jakie zabrali z niziołczej osady nie przewidziano karmienia dziewiątki zielonoskórych jeńców; z sarny też zostało już niewiele...

Helena zerkała na Elely zastanawiając się co powiedzieć. Nie była dobra w niesieniu pociechy i wsparcia; zresztą Tyr tego nie wymagał jak Illmater czy choćby Sune. O tak, sunnitka by się tu przydała, w końcu rozmnażanie się było jedną z jej domen... chyba. Helena nie miała nigdy ciągot rozrodczych, toteż tym bardziej nie wiedziała jak zacząć rozmowę z niziołką, która chyba tej rozmowy potrzebowała. A może i nie? Astine jak na złość polazła w dzicz i tyle ją widzieli. A bogowie... brrr! Nie, nie będzie myśleć o tym głupim mirażu!

Kapłanka odkładała myślenie na później i zajmowała się czym mogła: podsycała ogień, sprawdzała opatrunki i więzy - w końcu na głupich nie trafiło! - pilnowała, żeby jedzącym (a przez to częściowo rozwiązanym) koboldom nie wpadły do łbów pomysły o ucieczce; zrobiła nawet pranie! Oczywiście swojej odzieży; koboldy nadal zostały śmierdzące i zakrwawione. Pozostawało liczyć na to, że Saug odstraszy ciekawskich padlinożerców.

Tak się zajęła niemyśleniem, że o mało nie zaczęła zamiatać leśnej ściółki. Nie zaczęła tylko z braku miotły. Dopiero słowa Elely wyrwały ją z zapamiętałego porządkowania łupów i ekwipunku.

- E... nie, nie mówiła. Nie znam się na polowaniu. To chyba zwykle długo trwa, prawda? Tropienie, zakładanie wnyków, czekanie aż coś się złapie... Nie jest tak? - kapłanka spojrzała pytająco na zleceniodawczynię. Miała nadzieję, że Elely nie wpadnie do głowy szukanie Astine. Spojrzała a słońce; faktycznie, ranek minął już dawno. - Na pewno zaraz wróci... - dodała pocieszająco, choć wcale nie była tego pewna.

 
Sayane jest offline  
Stary 19-09-2018, 13:09   #125
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tymczasowy rozejm został zawarty.
Jeśli nie chcieli wybić do nogi wszystkich koboldów, było to jedyne, co mogli w danym momencie zrobić. A Ivor był pewien, że tak mieszkańcy Ostoi woleliby żyć w zgodzie z koboldami, na współpracy z którymi nie wychodzili przecież źle.

Brak wiary w dobre intencje koboldów nie oznaczał poparcia dla - zdecydowanie agresywnego - nastawienia Torina, które ten okazywał na każdym kroku. Pokojowe załatwienie sprawy raczej nie powinno się zaczynać od zastraszania czy zatajania niektórych spraw. Informacje o jeńcach powinny stanowić gest dobrej woli, a nie kartę przetargową podczas negocjacji.
Jednak Ivor postanowił pozostawić swe przemyślenia w sekrecie. Do rozmów wystarczała jedna osoba. Kilka - to już było za dużo.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-09-2018, 08:10   #126
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Obozowisko w lesie

Na słowa Heleny Elely potrząsnęła głową.

– Nie do końca, a przynajmniej nie wówczas, gdy nie zna się terenu. Kiedy tak jest myśliwy przeważnie wie, gdzie może się spodziewać zwierzyny itd. Wtedy polowanie sprowadza się głównie do cierpliwości i wypatrywania okazji – niziołka mówiła z dawno niewidzianym zaangażowaniem. Czyżby pomagało jej to zepchnięciu strasznych myśli na dalszy plan? Tak, czy inaczej po krótkim zastanowieniu kontynuowała. – Tylko, że w tym wypadku, bez znajomości terenu, zazwyczaj stawia się na polowanie aktywne. W ruchu. Szukając tropów, podążając nimi i prowokując okazję… ale i niebezpieczeństwo. I tego się obawiam.

Helena znów spojrzała na słońce. Faktycznie, trochę dnia ubyło.
- Jeśli odeszła daleko to ciężko ją będzie odnaleźć. Chcesz ją wytropić? Samodzielnie to zbyt ryzykowne, a we dwie… - wskazała wymownie na koboldy. - Ich też coś może zjeść.
Kapłanka bardziej martwiła się potencjalną ucieczką jeńców, ale przypuszczała, że ich krzywda bardziej trafi Elely do przekonania.
Twarz niziołki wykrzywił grymas, a ona sama westchnęła i przytaknęła skinieniem głowy. Odwróciła wzrok, przygryzła wargę.
Pewnie masz rację… Tylko...Arghh… – westchnęła po raz drugi, a głos jej wskazywał na wewnętrzny smutek, bądź coś bardzo temu bliskiego. – Cholera, nienawidzę bezsilności… Tych chwil, kiedy wiem, że nic nie mogę zrobić…
- Rozumiem - Helena pokrzepiająco poklepała niziołkę po ramieniu i odchrząknęła. - Wiesz, myślę że nie masz sobie czego zarzucać. Dzięki tobie mamy gdzie spać i uniknęliśmy bezsensownego zabijania jeńców… Astine znała ryzyko, sama je zresztą znasz jako tropicielka. Może… poczekajmy jeszcze świecę. Jeśli nie wróci to zastanowimy się nad misją ratunkową.


Elely odwróciła się do Heleny, a ta zauważyła, że usta tamtej układają się w niewielki uśmiech.
– Zrobiłam tylko to co do mnie należało.
Powiodła wzrokiem po obozie i pojmanych koboldach.
– Nigdy nie lubiłam zabijać – mówiąc sięgnęła po swój łuk. – Oczywiście poluję, ale traktuję to jako konieczność, nie przyjemność. Dunin… on to rozumie. Może właśnie dlatego powołaniem jego było być Ponurym Strażnikiem. A ja… ja… Zajęłam się hodowlą.
Wspominając o hodowli głos jej począł się lekko łamać i cichnąć.
Przepraszam – powiedziała uspokoiwszy głos.
- Nie ma powodu by przepraszać. To na pewno… hm… musi być bardzo trudne - wydukała kapłanka czując, że oto przyszedł czas na rozmowę, na którą wcale nie miała ochoty. - Próbowałaś… hm… słyszałam, że *te* sprawy to czasem wina jakiejś choroby… Nie jest to moja specjalność, ale… hm… mogę popytać, poszukać… - zaproponowała niepewnie Helena.

Niziołki spochmurniała, wstąpiły na nią cienie, a uśmiech zniknął. Słuchając słów Heleny przygryzła wargę. Westchnęła.
Ja… – szukała słów. – Myślałam o tym.... Dunin również.
Usiadła, by łatwiej jej było mówić.
– Nawet składał ofiary i modlitwy Urogalanowi, by ten obdarował go łaskami uzdrawiania. Ale… nie pomogło… Arini… ona… wiesz…
Otarła łzy, które przecisnęły się jej przez kąciku oczu. Wzięła głęboki oddech.
– W końcu zrezygnowaliśmy… My… ja… Pogodziłam się z tym, ale… ta wizja, czy co to było… wtedy przy menhirze… – kiedy mówiła niespokojnie bawiła się palcami, łapała je, ściskała i przesuwała jednymi po drugich. – miałam nadzieję, że to już… za mną.
- W sumie nie dziwota; bóg umarłych raczej nie jest zainteresowany dawaniem życia. Co innego jakiś bóg płodności… o, Sune Światłolica na przykład. Wasza Yondalla też się tym zajmuje, prawda? To ona przede wszystkim. Albo Tymora, łut szczęścia się przyda, nie tylko tobie, ale i Duninowi - Helena poczuła się nieco pewniej. - Świat jest wielki i kto wie, może lek czeka za następnym, albo jeszcze kolejnym zakrętem! - nie czuła się źle z tym, że dawała Elely być może fałszywą nadzieję. Niziołka wyraźnie *nie* pogodziła się ze swoim stanem, a przez głupią ciekawość najemnego czarodzieja będzie się teraz zadręczać wspomnieniami bogowie wiedzą jak długo.
– Nie wiesz zbyt wiele o Urogalanie, prawda? – głos niziołki nie zdradzał zdziwienia, raczej zrozumienie. – Rozumiem. Bogowie… tym się zajmujący nie cieszą się wielką sympatią.Mówiła cicho, spokojnie. Po chwili kontynuowała.
Urogalan, on… Nie cieszy Go śmierć. Nie wyczekuje niczym sęp. On... strzeże nas. Uczy, że śmierć jest naturalna, nieunikniona… że nadaje wartość życiu, które… którego do niej prowadzi.
Spuściła głowę, po raz kolejny przygryzła wargę, aż niemal popłynęła krew. Wzięła kilka głębokich oddechów.
– Może masz rację. Może powinnam… Ahhh! Sama nie wiem!
Chwyciła się za głowę.
- Nie musisz przecież decydować teraz. Jeden problem na raz, a teraz naszym bieżącym problemem są koboldy. I nieobecność Astine - Helena poklepała ją znów i lekko przytuliła. - A z Urologanem nie miała na myśli nic złego. Są bogowie dający życie i ci, którzy czuwają nad jego końcem. Jedni i drudzy są potrzebni, tak jak dzień i noc. Bez nich ci pomiędzy nie mieli by wiele do roboty - spróbowała zażartować.

Elely wzięła się trochę w garść pod wpływem gestów i słów Heleny, chociaż żart najwyraźniej do nie trafił, gdyż skwitowała go najzwyklejszym “Tak”, do tego wypowiedzianym bez przekonania. Kobieta wzięła jeszcze jeden głęboki oddech, po czym wstała.
– Jeszcze raz sprawdzę okolicę – powiedziała niewesoło i odeszła.
Grzejący się przy ognisku Saug zawiesił przez chwilę wzrok na Helenie, po czym ruszył za swą panią.
- Nawet psa nie bawię... - mruknęła pod nosem Helena i z braku innego zajęcia zajęła się porządkowaniem ekwipunku.


 
Sayane jest offline  
Stary 24-09-2018, 08:29   #127
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Rozmowa z Kirkrimem - post wspólny

Jam jest Kirkrim, wódz plemienia Czerwonej Gwiazdy. Przekazano mi, że podajecie się za emisariuszy z Ostoi. Mówcie kim jesteście i z czym przychodzicie. Uprzedzam, że będę wiedział jeżeli będziecie próbowali kłamać.
Głos miał poważny, lecz dość uprzejmy. Wyczekując na odpowiedź zasiadł ponownie na swym tronie. Wyraz twarzy zaś miał spokojny i nieodgadniony, a oczy nie zdradzały niczego. Jeszcze trudniej było coś z nich wyczytać przez odbijający się w nich ogień.

Torin wystąpił na przód, oparł prawą dłoń na krasnoludzkim toporze zatkniętym za pas.
- Jam jest Torin Hameraxe, kapłan Moradina i wysłannik Ostoi. Pełnię rolę tłumacza i doradcy. - krasnolud powiedział to w smoczym, potem we wspólnym, przy czym gładził się po brodzie.
Po tych słowach przeszedł na wspólny.
- Jestem tu by nasze słowa nie zostały opacznie zrozumiane. Przybyliśmy by dowiedzieć czemuż to mordujecie mieszkańców Ostoi, gdy do tej pory pokojowo wspódziałaliście, co jak widzę było korzystne zarówno dla Ostoi, jak i dla Twojego plemienia wodzu Kirkrimie. W imieniu Ostoi przemówi druidka Shee’ra. Reszta pełni rolę ochrony, doradców i tłumaczy. Sam jestem oburzony, iż jeden z naszych towarzyszy musiał iść jak jeniec, co uwłacza wysłannikowi oraz Ostoi. Teraz przemówi emisariusz Shee’ra.
Torin cofnął się o dwa kroki pozostawiając pole druidce.

Mówiąc *wy* musisz mieć na myśli Qorra i jego zdrajców. Pochopnych i żądnych krwii głupców, których już niedługo spotka zasłużona kara. Możesz się z tym nie zgadzać, twa wola, lecz faktem jest, że to nie me plemię jest odpowiedzialne za te zbrodnie. Każdy, kto ma czelność wystąpić przeciwko interesom naszego plemienia uznawany jest za zdrajcę – odrzekł mu Kirkrim, po czym spojrzał na Xhapiona, jeszcze chwilę temu związanego, a następnie na swego dowódcę, by ostatecznie znów skrzyżować wzrok z brodaczem. – Zapatrzony jesteś w siebie Torinie, przez co umyka ci to, co oczywiste i zrozumiałe. Na miejscu Koraka postąpiłbym tak samo, jak nie jeszcze bardziej stanowczo. Ludzie i inni “cywilizowani” naruszyli nasze granice i porywają mych współplemieńców. Snuję nadzieję, że pojąłeś dlaczego postępujemy tak, a nie inaczej.
Rzekł, po czym gestem poprosił Shee’rę.

-Witaj Kirkrimie, wodzu plemienia Czerwonej Gwiazdy. Wybaczcie porywcze słowa mojego towarzysza. Świetny z niego wojownik i kompan, ale słaby dyplomata - mówiąc to Shee’ra mrugnęła lekko do krasnoluda, dając do zrozumienia że żartowała. Potem jednak natychmiast poważniejąc rzekła - Przybywamy tutaj z posłannictwem, w sprawie, która spędza sen z powiek Duninowi i całej wiosce niziołków.
Źle się stało, że doszło do rozlewu krwi pomiędzy wami, ale Dunin wierzy, że uda się przywrócić pokój i wzajemną współpracę. Chciałby jedynie poznać przyczyny napaści koboldów na jego wioskę.
- Shee’ra spojrzała na kobolda i kontynuowała - Myślę, że tą przyczynę częściowo udało się nam już poznać. W czasie naszej podróży zostaliśmy napadnięci przez grupę koboldów. Szczęściem dla nas udało się ich pokonać i wziąć jako jeńców. Jeden z młodych wojowników powiedział nam o Qoorze. Nasi współtowarzysze wraz z niziołką Elely pilnują zakładników, a my przybyliśmy tutaj aby w twoje ręce oddać decyzję co zrobić z pochwyconymi.

Żart o krasnoludzkich zdolnościach dyplomatycznych najwyraźniej nie wywarł na Kirkrimie wrażenia, bądź nie dawał tego po sobie poznać. Panował już dość długo, by potrafić kontrolować swe emocje.
Przyczyn napaści jest kilka, a są to głupota, krótkowzroczność, ciemnota, ignorancja, ślepy fanatyzm, zawiść, nienawiść oraz zazdrość. Głównie jednak krótkowzroczność i zazdrość tych, którzy pozostali przy autodestrukcyjnej wierze w Kurtulmaka z Qoorem na czele.
Odczekał krótką chwilę, by awanturnicy mogli przetrawić jego słowa, po czym kontynuował.
Tym, co sprowokowało ich do sprzeciwienia się mej władzy były porwania, które miały miejsce jakiś czas temu. O kilku naszych łowcach słuch zaginął, jak również o oddziale, który został wysłany na ich poszukiwania. Wszystkim co wówczas udało się nam znaleźć były ślady pozostawione przez kogoś o wzroście mniej więcej niziołka, a także kilka tropów pochodzących od ludzi, bądź elfów. Stąd uprzedzenia i sceptyzm względem was. Uprzedzając pytania, od samego początku nie przyjmowałem do wiadomości twierdzenia, że stoi za tym ktoś z Ostoi. Znam incydent, który miał miejsce wraz z pojawieniem się innego kapłana w osadzie. Zdaję sobie również sprawę z tego, że Dunin dba o to, by tego typu zajścia nie miały miejsca. Jego pogląd względem współistnienia naszych ludów jest jasny, nie czyniłem więc większych podejrzeń względem niego i nie myliłem się. To nie Ostoja jest odpowidzialna za te porwania. Uczyniła to, i stara się czynić nadal, jakaś grupa kryjąca się gdzieś na północy. Do tego parać się muszą magią, gdyż niemal nie ma śladów po ich napadach. Niemniej co się jeszcze tyczy Ostoi, to fakt, że Qorr i jego banda fanatyków wykorzystała niejasne ślady, by zyskać poparcie żądnych krwi głupców. Przede wszystkim części młodych oraz niektórych weteranów, którym Kurtulmak pozostał bliski. Myśleli zapewne, że jestem ślepy na ich knowania. Gdybym był ślepy i głuchy już dawno nie byłbym wodzem. Tak, czy inaczej musieli zdecydować, że wymierzą mylnie rozumianą sprawiedliwość na własną rękę. Nie mogłem ryzykować wysyłając nikogo za nimi. Las jest ogromny, więc szukanie ich na nic by się zdało, w tym czasie moje siły i tak były już wystarczająco podzielone. Część szukała porywaczy, a pozostali czuwali nad bezpieczeństwem klanu – przedstawił im jak rozwija się sytuacja, a mówił o tym spokojnie, bez większych emocji, jakby mówił o kolejnym zwyczajnym problemie. Niemniej, kiedy wspominał o rzeczonej grupie porywającej jego ludzi można było wyczuć pewną frustrację.

Co się tyczy jeńców, to dziękuję Wam za zajęcie się nimi. Ilu dokładnie pojmaliście żywcem? Czy Qorr może wiedzieć o ich porażce? – zapytał po chwili.
- Mamy dziewięciu, w tym jednego szamana. Jednego z młodych wojowników nie udało nam się niestety uratować, nie pomogła nawet magia - dodała Shee’ra ze smutkiem - Co do drugiego pytania… trzech zdołało nam zbiec. Z pewnością Qorr będzie szukał swoich l…. - tu chrząknęła ledwie hamując wydobywające się z ust słowo “ludzi”- ...wojowników, ale oddaliliśmy się od miejsca starcia w dość bezpieczne miejsce. Liczę na to, że ich szybko nie znajdą, ale dobrze by było mimo wszystko wrócić po nich ze wsparciem. - Potem kontynuowała - Wiadomość o porywaczach z pewnością zainteresuje Dunina. Sam zachodził w głowę, co mogło wywołać wasz konflikt.

Kirkrim przytakiwał słowom druidki. Przechylił głowę i chwycił się za brodę, po czym dłuższą chwilę wpatrywał się w płomienie jednego z palenisk. W tym samym czasie awanturnicy zauważyli jak niektórzy z doradców, bądź uczniów, Krikrima wymieniają ze sobą spojrzenia, czy krótkie szepty. Na pysku jednego z doradców, zapewne kapłana, pojawił się drobny uśmiech.

Hrrrr… Kiedy i gdzie odbyła się ta walka? – rzekł odwracając szybko wzrok na Shee’rę.

Torin podszedł i stanął po prawej stronie Sheery.
- Informacja o miejscu tego bandyckiego napadu koboldów należących wcześniej do Waszego plemienia nie wnoszą nic nowego do sprawy Wodzu. Najważniejszą kwestią jest jak ukażesz winnych mordowania mieszkańców Ostoii, oraz jaką rękojmię dasz, że to nie powtórzy się w najbliższym czasie. Dla mieszkańców Ostoii to też kwestia przetrwania.
W tym czasie Torin próbował sobie przypomnieć co mówi Dunin o wodzu Kirkrimie, a szczególnie czy był on kapłanem.

Doprawdy? – Kirkrim wyprostował się. – Chyba czegoś nie rozumiesz. Wiedza o tym, kiedy i gdzie była owa potyczka pozwoli przewidzieć następny ruch Qorra. Co jest jasne jego siły są osłabione. Otrzymaliśmy okazję, by położyć kres tej rewolcie. Czyż nie najlepszą rękojmią nie będzie pozbycie się zagrożenia?

- Nie trzyma się wszystkich jaj w jednym koszyku, Sheero. Zbyt wiele uszów słucha nas w tej chwili. - Torin miał nadzieję, iż to ludzkie przysłowie uświadomi druidce, że w jaskini nadal mogą być szpiedzy Qorra, a wyjawiając zbyt dużo narazi swych towarzyszy na niebezpieczeństwo.

Niektóre z koboldów spojrzały na Torina nieprzychylnym okiem.
Mam pełne zaufanie do wszystkich w tej komnacie. Nawet gdyby ktoś chciał podsłuchiwać z zewnątrz to nie uda mu się to. *Zapewniam Cię*.

Torin wzruszy ramionami.
- Khym.
Udzieli swojej rady, Pozostał jednak przy druidce by być bliżej koboldów i nasłuchiwał szeptów.
Shee’ra rozumiała intencje Torina, jednak konieczne było okazanie dobrej woli w kruchym niepisanym rozejmie jaki zawarli z Kirkrimem. Powiedziała więc:
- Rozumiem twoją ostrożność Torinie. Jednak sytuacja jest wyjątkowa, a jeśli Dunin ufa Kirkrimowi to i ja zaufam. - Tu krótko opisała miejsce, w którym ich napadnięto. - Wiecie gdzie to jest? - spytała

Kirkrim zastanowił się chwilę, spojrzał również na stojącego po swojej lewicy kapłana, który skinął mu głową.
Znam to miejsce. Druidyczny menhir postawiony na żyle magicznej. Interesujące miejsca dla każdego, kto para się Sztuką. Taaak… – czarownik dostrzegł błysk klejnotu na dłoni Shee’ry, lecz kontynuował. – Przypuszczałem, że mogą się czaić w tamtej okolicy. Kiedy dokładnie Was zaatakowali? Z wieści od Koraka wiem, że znalazł was niecały dzień drogi od klanu.
- Cóż….- zastanowiła się Shee’ra - po bitwie zmieniliśmy miejsce pobytu na bardziej bezpieczne i tam też spędziliśmy noc. Następnego dnia wyruszyliśmy w drogę do was. Kolejnego dnia znaleźliście nas przed jaskinią.

Kirkrim złączył pazury na kształt piramidy i pogrążył się w zastanowieniu, zamknął oczy. Po dłuższej chwili przemówił:
Trzy dni. Nawet w pojedynkę powinni dotrzeć do Qorra i przekazać mu wieść o swej porażce. Zapewne więc będą starali się odbić swoich, o ile oczywiście wieści do dotarły. Oraz, czy wiedzą o jeńcach. Jeżeli nie, mogą nie przypuścić kontrataku. Z kolei przy założeniu, że żadne wieści do nich nie dotarły zapewne ruszą na poszukiwania zaginionych. Z waszych słów wynika również, że ukryliście się, zapewne skutecznie. Tak, czy inaczej przyjdzie im więc czas jakiś błądzić. Najlepszym wyjściem byłoby wysłanie oddziału zbrojnego i pochwycenie pozostałych. Wówczas zagrożenie dla Ostoi zostałoby powstrzymane, a jeńcy przekazani. Aprobujecie takie rozwiązanie?
Odczekał chwilę, zastanowił się nad kolejną sprawą i dodał:
Jestem skłonny wynagrodzić Was, jeżeli zaoferujecie swą pomoc w pojmaniu reszty zdrajców.

- Ale równie ważna jest sprawa tych, co doprowadzili do konfliktu między wami, a mieszkańcami Ostoi - po raz pierwszy odezwał się Ivor. - Pojmanie zdrajców może być jedynie wstępem do dalszych działań. Inaczej sytuacja może się powtórzyć.
- Tutaj zgadzam się absolutnie z Ivorem. - dorzuciła trzy grosze Shee’ra.
- Wynagrodzenie naszych starań to słuszna decyzja. Oczywiście jestem gotowy pomóc dojść do prawdy kto chciał wywołać konflikt pomiędzy Ostoją i plemieniem. Jednakże rozważ też wodzu Kirkrimie ustanowienie jakiejś rękojmi dla mieszkańców Ostoi. W zwyczaju jest wysłanie pierworodnych synów wodza i członków rady. Są oni traktowani zgodnie z ich statusem, jak goście i wychowankowie społeczności. Póki utrzymujecie pokój pomiędzy plemieniem nic by im nie groziło, a nawet byliby bardziej bezpieczni niż w plemieniu. - Torin w zamyśleniu mówił powoli gładząc się po brodzie, zaplecionej w trzy warkoczyki.

A czy mówiłem, że nie jest ważna? – odparł Kirkrim. – Nie gonisz za spłoszonym stadem, kiedy pali ci się dom, że pozwolę sobie na porównanie. Wybryki Qorra marnują nasz czas i nie pozwalają skupić się na prawdziwym problemie. Posyłam zwiadowców na poszukiwania, lecz dysponując jedynie częścią sił owe poszukiwania zapewne na nic się zdadzą. Bez wątpienia ich zmysły mamione są magią. Kiedy rebelia zostanie stłamszona będzie można skupić się na porwaniach. Co się tyczy pokoju pomiędzy plemieniem, a Ostoją, to kwestia ta leży po stronie mojej i Dunina. On jest tym, z którym będę zawierał pakty. Bez pośredników.
Shee’ra westchnęła z ulgą.

- Jak rozumiem przyjmujecie moją propozycję? - spytał Kirkrim.
Ivor skinął głową. Kirkrim zaś wstał i stanął przed swym tronem.
Zatem wyruszymy skoro świt, by rozwiązać sprawę Qorra raz na zawsze. Spotkanie w sprawie Ostoi uważam na tę chwilę za zakończone – rzekł, po czym uderzył kosturem o ziemię.
Nim udacie się na spoczynek chciałbym poprosić Waszą trójkę na rozmowę – gestem wskazał na Xhapiona, Ivora oraz Shee’rę. – Pragnąłbym poruszyć z Wami pewną sprawę. Na osobności.
- Z pewnością jest to jakaś poważna sprawa, a zatem zgoda. - Ivor odezwał się jako pierwszy z całej trójki.
Shee’ra również przytaknęła na zgodę.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 25-09-2018, 13:01   #128
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
elena została pozostawiona samej sobie. Jedynym towarzystwem jakie jej zostało było ciepło ogniska, z którego co jakiś czas strzelały iskry. Przyjemna rzecz przełamująca monotonię lasu, którego miała prawo mieć już trochę dosyć. Zagajniki to jedno, a pradawne puszcze drugie. Tak, czy inaczej do koncertu włączyło się nieśmiało chlupotanie wody w bukłaku oraz stukot rozkładanych pochodni. Niestety sprawdzanie ekwipunku nie zajęło dużo czas i kobieta po raz kolejny nie wiedziała w co ma ręce włożyć. Jeńców dopiero co doglądała, Elely sobie poszła, ognisko płonęło, a Astine nie wracała. Wędrując wzrokiem od jednego drzewa do drugiego nagle drgnęła, bowiem umysł jej przecięła nowa myśl. Wstała i poczęła grzebać w upchniętych po norze łupach. W ciemności przewracała włócznie, macała mieszki, aż wreszcie natrafiła na rzemień i przyczepiony doń kawałek drewna. Pociągnęła go i wyciągnęła na światło dzienne. Amulet koboldziego czempiona. Kiedy wstała z klęczek zobaczyła, jak z zaciekawieniem przypatruje jej się trójka koboldów. Bez wątpienia dostrzegły co trzymała w rękach, lecz nic nie powiedział. Niemniej w oczach fanatycznego wojaka, którego niedawno przesłuchiwali, pojawiły się złowrogie błyski. Będąc pewną, że więzy dobrze trzymają, Helena wróciła do ogniska.

zasu na badanie wisiora miała, aż nadto, więc powoli zabrała się do oględzin. Z wyglądu amulet nie wyróżniał się raczej niczym szczególnym nie licząc tego, że składał się z dwóch elementów, okrągłego kamienia oraz drewnianej rzeźbionej płytki, w której to osadzono kryształ. Drewno nie licząc wyrytego zdobienia zdradzało oznaki starości oraz zużycia. Na krawędziach dominowały zadrapania, ślady po oderwanych drzazgach, czy najzwyklejsze przetarcia. Najbardziej wytarty był rzecz jasna od dołu. Samym swym kształtem amulet przypominał trzonek toporka, albo łuskę, trudno jednoznacznie stwierdzić. Tak, czy inaczej najważniejszym elementem był kamień, w którym Helena dostrzegła żarzącą się iskierkę magii. Aura, którą emanował wisior była tak słaba, że bez odpowiedniego skupienia można było ją przeoczyć. Z tego, co dowiedziała się od Torina to wyczuł on efekty magii przemian. Nie trudno więc było dojść do wniosku, że niemal na pewno amulet miał w jakiś sposób wpływać na noszącego. Do tego sam fakt zdjęcia go z kobolda stanowił gwarancję, iż nie jest przeklęty. Tego typu zwodnicze artefakty mają bowiem tendencję do usilnego trzymania się swej ofiary. Może więc…

iedziona ciekawością oraz przeczuciem założyła go na szyję. Nie odczuła żadnej różnicy. Rozczarowujące. Możliwe, że magia została dawno wykorzystana, a jej resztki, niby echo, pozostało w amulecie. Chwyciła się za głowę i wówczas zdała sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Czoło jej bowiem było strasznie suche, a skóra jakaś taka sztywna. Jakby tego było mało opuszkami palców odkryła, że ma na niej jakieś nierówności. Szybko podniosła ręce do oczu i w świetle ogniska oraz słońca dostrzegła, że całe dłonie ma pokryte malutkimi łuskami w kolorze skóry. Szybko ściągnęła wisior, a gdy to uczyniła zniknęły łuski, które stopiły się ze sobą i powróciły do dawnej formy, zwykłej, gładkiej ludzkiej skóry. Zrozumiała z czym ma do czynienia. Słyszała o tego typu wisiorach, zaklętych błyskotkach, które utwardzają skórę, która dzięki temu niekiedy może zatrzymać nawet ostrze miecza. Nazw posiadają wiele, od Amuletu Łusek, czy Wisiora Zdrewniałej Skóry, aż po najbardziej fachową, czyli Amulet Naturalnego Pancerza.

elena była tak pochłonięta swoim odkryciem, że nie usłyszała, jak wróciła Elely. Niziołka ni z tego ni z owego pojawiła się obok niej i przyglądała się, czym kapłanka jest tak zaabsorbowana.
Wiesz coś o tym? – głos niziołki stracił już część wcześniejszego smutku. Najwyraźniej przechadzka po lesie dobrze jej zrobiła. Nim Helena miała okazję odpowiedzieć obie dosłyszały, jak zarośla zaszeleściły. Ktoś, albo coś się zbliżało. Kapłanka odruchowo sięgnęła po miecz, a Elely napięła łuk. Niezadowolone, z przedzierania się przez nie, krzewy obwieszczały to coraz głośniej. Pierwszym co zobaczyły było białe, zakrwawione futro górujące nad liśćmi i gałązkami. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się dojrzały wczepione weń ręce i brązowe włosy. Spomiędzy krzewów wyszła Astine niosąca na swych barkach białego wilka. Postąpiła kilka kroków bliżej, po czym zwaliła się na kolana i z trudem położyła zwierzę na ziemi. Dziewczyna dyszała ze zmęczenia, a całą prawą rękę miała zakrwawioną.
P-poomóżcie… mu… – wysapała, po czym zemdlała.

obiety spojrzały po sobie, po czym Elely ostrożnie zbliżyła się do wilka. Saug trzymał się przy nodze swej pani gotowy do skoku. Niziołka objęła zwierzę wzrokiem, obejrzała od zakrwawionego pyska, aż po nienaturalnie wygiętą nogę. W tym samym czasie Helena przyciągnęła Astine do ognia i sprawdziła co z jej ręką. Ta była cała we krwi, a przedramię rozorane zębami. Dziewczyna miała sporo szczęścia, że zębiska ominęły największe żyły. Gdyby nie to już dawno by się wykrwawiła. Trzeba było działać szybko.


Chodźcie za mną – gestem poprosił Shee’rę, Xhapiona oraz Ivora, by ruszyli za nim. Zatrzymał się jednak, gdy dostrzegł minę Torina. Odwrócił wzrok ku jednemu z młodszych czarowników. Był to kobold niższy od swego przywódcy o głowę, oczy miał błękitne, a skromną użytkową szatę w kolorze nieba. W dłoniach zaś dzierżył prosty kostur z osadzonym na szczycie onyxem. Przekazał mu kilka szybkich instrukcji w koboldziej mowie, po czym zwrócił się do krasnoluda już we wspólnym:
Torinie, oto jest Xoro – dłonią wskazał kobolda, z któremu wydał przed chwilą rozkazy. – Jeden z moim uczniów. Zaprowadzi Cię do przygotowanej chaty i postara się dostarczyć Ci wszystkiego, co konieczne, byś jutrzejszego dnia był gotów wyruszyć w drogę.

irkrim rzucił okiem na pozostałe koboldy w sali tronowej, po czym wypowiedział głośno jedno słowo, na którego dźwięk większość obecnych ruszyła do wyjścia. Nie trzeba było być znawcą koboldziego języka, by szybko zrozumieć, co też zostało powiedziane. Z kolei, ci którzy taką zdolność posiedli usłyszeli proste stwierdzenie: Rozejść się!.
Teraz możemy iść – rzekł we wspólnym do trójki swych gości, po czym ruszył ku wąskiemu tunelowi mieszczącemu się w głębi jaskini. Nie była to konstrukcja naturalna, przynajmniej nie w pełni, bowiem natrafiali na zwężania oraz poszerzenia, jak również odnogi. Z jednej z nich dobiegały jęki i dźwięki koboldziej mowy. Szli jednak dalej prowadzeni przez Kirkrima oraz dwóch jego strażników, którzy ruszyli wraz z nimi.

odróż tunelem nie należała do najwygodniejszych, głównie dlatego, że nie był on przystosowany do goszczenia tak dużych istot jak ludzie. Na całe szczęście jednak był na tyle wysoki, by nie trzeba było iść po kolanach, a jedynie ze zgiętymi plecami. Do tego był całkiem dobrze oświetlony z pomocą kryształów rzucających różnobarwne światło. Mijając je wyczuwali bijącą od nich prostą magię. Wreszcie korytarz zaczął się powiększać, aż ostatecznie płynnie zmienił się w kolejną jaskinię, czy może raczej komnatę, która przypominała coś w rodzaju laboratorium.

świetlał ją duży błękitny kryształ zawieszony na łańcuchu pod wysokim stropem. Lśnił lekko błękitnym światłem padającym na wypełnione kryształami, słojami oraz zwojami stoły. Tych zaś było kilka, każdy ustawiony tuż pod ścianą. Na tym najbliżej wejścia rozłożone były drobne kamienie szlachetne, trochę metalu, drewna oraz przeróżne sprzęty przeznaczone do ich obróbki, głównie dłuta i młoteczki. Na blacie naprzeciwko rozstawiono szklane oraz kryształowe flakony, buteleczki oraz misy, nad którymi zawieszono półki pełne różnego rodzaju składników alchemicznych. Ostatni ze stołów zawalony był papierzyskami, głównie pergaminowymi zwojami oraz luźnymi kartami, lecz był wśród nich również pojedynczy tom oznaczony czerwoną gwiazdą. Niemniej tym, co wzbudziło wśród gości największy podziw, zainteresowanie oraz lęk, był wyrysowany na podłodze skomplikowany, runiczny krąg. Zajmował on większość miejsca, a w równych odstępach wokół niego poustawiane były na stojakach kryształy, a w niektórych miejscach dostrzegalne były resztki po wypalonych świecach.


irkrim pewnym krokiem obszedł krąg, po czym zatrzymał się przy stole pełnym papierzysk. Odwrócił się i gestem poprosił ich by podeszli bliżej. Strażnicy zatrzymali się przy wejściu, lecz na tyle blisko nich, by w razie czego móc momentalnie doskoczyć i wbić ostrze w plecy. Kirkrim w międzyczasie odwrócił głowę w stronę kolejnego przejścia umieszczonego pomiędzy pomiędzy aparaturą alchemiczną, a stołem kryształami.

Zikriku chodź – zawołał we wspólnym, a z przejścia po chwili wyszedł kobold odziany podobnie do kapłana, który był obecny na audiencji, lecz szaty miał bogatsze, z większą liczbą wyszytych run oraz lepiej barwione, gdyż były w kolorze niemal identyczne z symbolem noszonym na szyi. Pod względem wieku był zapewne rówieśnikiem Kirkrima, chociaż trudno to było stwierdzić w przypadku, kiedy łuski skutecznie utrudniają dopatrywanie się delikatnych rysów twarzy, albo pyska.

Poznajcie Zikrika – wskazał na kapłana, który stanął obok niego. – arcykapłana Mysatii, boskiej opiekunki naszego plemienia.
Nie będę owijał w bawełnęKirkrim stał się śmiertelnie poważny. – Korak przekazał mi wieści, że wyczuł od was jakąś dziwną, ale i potężną magię. Kiedy weszliście do sali tronowej ja również to wyczułem. Owa moc emanuje z kryształów na waszych rękach. Nie patrzcie na mnie, jak na kogoś, kto chce wykraść czyjeś sekrety. Splot, który emanuje z tych kryształów jest dziwny i niepokojący. Chcę wiedzieć, czy nie zagraża klanowi, albo jutrzejszej wyprawie. Żądam odpowiedzi z czym przychodzicie. Wybaczcie, ale nie jesteście kimś, kto mógłby w stanie dokonać czegoś takiego w dziedzinie magii.*


o opuszczeniu sali tronowej Torin był prowadzony przez Xoro. Kobold był młody, niemniej niemal wszystkie padające na niego spojrzenia były pełne szacunku, a te kierowane ku krasnoludowi z kolei nieufne, emanujące strachem, bądź wrogością. Atmosfera podczas przechadzki pomiędzy chatkami nie należała do najlepszych. Wreszcie oboje stanęli przed jednym z wejść, a Xoro odsłoniwszy zasłonę kosturem zaprosił krasnoluda do środka. Wewnątrz pachniało dymem, pieczonym mięsem oraz koboldem. “Izba” była dość przestronna, podłoga w części wyłożona skórami oraz drewnem. W na środku zaś płonęło palenisko, a dym uchodził przez umieszczony nad nim otwór w dachu. Na rożnie piekł się bliżej niezidentyfikowany kawał mięsiwa.
Potrzebujecie czegoś? – kobold odezwał się we wspólnym, ale to jego głosu zdradzał niezbyt umiejętnie skrywaną niechęć pod skrywaną pod płaszczykiem niechęci.

 
Zormar jest offline  
Stary 28-09-2018, 09:46   #129
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
- Ładne mi polowanie... - sarknęła Helena, gdy już otrząsnęła się z zaskoczenia wywołanego widokiem Astine. Wodą z bukłaka omyła rany by zobaczyć, czy nic w nich nie ma i bez problemu zasklepiła je odpowiednim błogosławieństwem otrzymanym od Torma. Ech, wody zużywały tyle, że przydałoby się do jej noszenia wiadro. Albo nawet kilka. Spojrzała na drapieżnika, którym zajmowała się Elely. Nie była miłośniczką dzikiej fauny, ale potrafiła docenić piękno leżącego obok zwierzęcia. Saug nie mógł się z nim równać.

- Rozumiem, że i jego powinnam uzdrowić? W końcu Astine nie tachała go tutaj by wyprawić go na palto... - sarknęła znowu. W zły humor wprawiła ją nie tyle potrzeba leczenia zwierzęcia co fakt, że po tylu godzinach nieobecności kobieta przyniosła do obozowiska żywego wilka zamiast martwego składnika na obiad. A Elely tak się martwiła!

- Może powinnyśmy go jakoś spętać? Nie wiem kto pierwszy się ocknie - on, czy Astine - spojrzała na niziołkę. Ta lepiej od kapłanki znała się na dzikich zwierzętach.

 
Sayane jest offline  
Stary 03-10-2018, 11:57   #130
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Post wspólny: Rozmowa z Kirkrimem

Shee’ra spojrzała na swoich towarzyszy, potem na Kirkrima i kapłana, który mu towarzyszył. Jeszcze przez chwilę milczała, po czym dość niechętnie odpowiedziała:
- Problem w tym wodzu, że sami nie wiemy co to jest. Te kryształy…. wrosły w nasze dłonie po tym, jak dość...nierozważnie uruchomiliśmy menhir z druidycznego kręgu. - mówiąc to trochę zaczerwieniła się na twarzy - Do tej pory zauważyłam jedynie, że ów kryształ wzmacnia rzucane przeze mnie czary. Czy jakoś wzajemnie na siebie oddziaływują? Na to nie potrafię odpowiedzieć.
- Na pewno oddziaływują na siebie - wtrącił się Xhapion odrywając wzrok z run zdobiących ziemię. - Kiedy oddaliłem się od was czułem, jakby część mnie była wyciągana w waszym kierunku. Nie odważyłem się ryzykować dalszej samotnej wędrówki.

Zaskoczone tymi wieściami koboldy spojrzały na siebie z lekkim niedowierzaniem.
Uruchomiliście zaklęcia zamknięte w menhirze? Ten, niedaleko którego stoczyliście walkę z poplecznikami Qorra? – Kirkrim wykazał dość żywe zainteresowanie pomieszane z niedowierzaniem. Odwrócił się do Zikrika, lecz ten tylko wzruszył ramionami również nie wiedząc co o tym myśleć. Jakby tego było mało kolejne opisy wpływu kryształów zdawały się niczego nie wyjaśniać.
Nigdy o czymś takim nie słyszałem. Wiem jednak, że te pokryte runami kamienie są niezwykle stare. Sam fakt, że zaklęte w nich moce przetrwały do naszych czasów jest niebywały, chociaż trudno powiedzieć, czy przecięcia żył, na których je wzniesiono z czasem ich nie wypaczyły. Niemniej dość prawdopodobnym jest, że to właśnie ten fakt utrzymuje je w mocy – rzekł Kirkrim po dłuższym zastanowieniu, po czym popatrzył w stronę stolika z kryształami, a potem na przybyszów.
Samo wzmacnianie czarów jest przydatne, ale ta więź.. niezwykłe i niepokojące – dodał po chwili, a Zikrik wystąpił o krok, gdy skończył się nad czym zastanawiać.
Na menhiru kamieniu coś, runy, znaki, albo słowa wyryto, albo zapisano? – słowa kapłana były dziwne, lecz zrozumiałe i wyraźne. Niemniej składnia nie była jego najlepszą stroną. Najpewniej nie miał licznych okazji do rozmawiania we wspólnym.

Słowa koboldów zaniepokoiły Shee’rę i pobudziły lęk, jaki czaił się w jej duszy od momentu, w którym obudziła się z koszmaru i ujrzała wtopiony w jej dłoń czerwony kryształ.
- Cóż.. najpierw chyba pojawiły się na nim dwa napisy. Po lewej stronie “Potęga przekleństwem”.... a po prawej “Arogancja skazą na duszy”. - przypominała sobie Shee’ra - A kiedy przyłożyliśmy dłonie do trzech gorejących punktów pojawił się trzeci napis, który brzmiał “Moc w jedności”. Potem… wszyscy straciliśmy przytomność na jakiś czas. Czy coś wam to mówi?
Druidka rozmawiała z koboldami jednocześnie przyglądając się runom i układom kręgu oraz starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Była pewna, że ktoś go używał nie tak dawno i że służył on przyzywaniu jakichś potężnych i niebezpiecznych istot. Tylko w jakim celu???
- Jakim celom niegdyś służył ten menhir, tego nie wiemy - dodał Ivor - ale niezbyt przyjemne wizje nas wtedy naszły. Nie tylko zresztą naszą trójkę.

To mi wygląda na rytuał… Te formuły… – Kirkrim myślał na głos.
Ciemne słowa – odezwał się kapłan. – Niepewne.
Wódz spojrzał na niego z zainteresowaniem, po czym na chwilę pogrążył się w zamyśleniu. W tym samym czasie . Zikrik zaczął przerzucać papiery, zapewne poszukując czegoś.
Zikrik ma rację. Słowa te są bardzo tajemnicze, a sam fakt, że na koniec rytuału doświadczyliście wizji zdaje się tylko to potwierdzać. Traktowałbym je z ostrożnością – Kirkrim wreszcie przemówił ponownie.
I raczej nie dosłownie – dodał po chwili. – Wróżby, czy przepowiednie mają znaną tendencję do ukazywania prawdy w wywrotowy sposób. W tym przypadku może być podobnie. Hrrr…
Chwycił się za brodę, by znów coś przemyśleć, a kapłan wzniósł triumfalne pomruki, czy może raczej pocharkiwania i zbliżył się do Shee’ry. W dłoniach miał inkaust oraz czystą kartę pergaminu.
Słowa i znaki tutaj zapiszesz? Z innymi znakami i słowami je porównać chcę – zapytał druidki jak potrafił, po czym rozłożył wszystko na wolnym kawałku, za niskiego dla niej, blatu. Wyczekująco przypatrywał się jej..
– Jakiego rodzaju to były wizje? Wróżebne? Coś z waszej przeszłości? Odnoszące się do istoty was samych? – odezwał się nagle Kirkrim nadal trzymając się za brodę, lecz oczyma zerkając na przybyszów.

- Nie wiem, jak inni - powiedział Ivor - ale w moim przypadku była to śmierć podczas jakiegoś obrzędu. W wyniku zdrady, zapewne. Ktoś inny widział zniszczenie swej osady. Żadna wizja nie skończyła się dobrze. Traktowałbym to jako poważne ostrzeżenie, tylko, niestety, nie wiem czym.
- Przed nami? Naszymi pragnieniami? Obawami? Skrywanymi tajemnicami? Odpowiedzi może być wiele, żadna nie jest w pełni satysfakcjonująca. Nie lubię jak napotykam coś czego nie rozumiem - stuknął lagą o posadzkę w jedną z run
Shee’ra przykucnęła i przez chwilę skupiła swoją uwagę na zapisywaniu run. Kiedy zapis był gotowy wstała i odrzekła:
- W mojej wizji spłonęłam w ogniu jakiejś nieznanej mi istoty, wyglądającej jak żywy płomień. Nie mam pojęcia co to może oznaczać…

Śmierć, zniszczenie, zdrada… – Kirkrim powtórzył w zastanowieniu. – Jeżeli rzeczywiście to były wizje wróżebne to traktowałbym je z należytą uwagę i ostrożnością. Również jako ostrzeżenie, bądź przestrogę. Jeżeli jednak nie pokazywały one przyszłości… to co? Sheer’o, czy tak? Czy przed tą wizją szczególnie obawiałaś się ognia?

Czarownik rzucił Xhapionowi nieprzychylne spojrzenie, gdy ten począł bez pozwolenia grzebać przy kręgu.
Albo ty zdrady? – zwrócił się do Ivora.
W tym samym czasie kapłan podziękował druidce skinieniem głowy i z ekscytacją przyjrzał się zapisanym runom. Okręcił kartę parę razy, po czym ruszył do miejsca, z którego przyszedł.
Sprawdzę i wrócę – rzucił do nich zatrzymując się w pół drogi, by po chwili zniknąć za załomem.
- Nie... nie przypominam sobie żadnych zdarzeń związanych z tym żywiołem. Nie mam też specjalnego odniesienia do niego - zastanowiła się druidka spoglądając za znikającym kapłanem.
- Zdrada? - Ivor pokręcił głową. - Nic takiego nawet nie przychodzi mi na myśl.
Hrrr… – Kirkrim podrapał się po brodzie pazurem. – Bardzo dziwne zatem. Pozwolicie mi zbadać te kryształy?
Xhapion spojrzał niepewnie na kobolda, a potem na swoich towarzyszy.
- A co chcesz uczynić?

Kobold popatrzył na nich w skupieniu, po czym rzekł:
Z pomocą katalizatora zamierzam wzmocnić zaklęcie wykrywające magię. Powinien wówczas zwizualizować się przed nami Splot, z którego utkano magię zamkniętą w kryształach. Powinno nam to dość dokładnie objawić z jakiego rodzaju czarami mamy do czynienia. Powinniśmy być w stanie rozróżnić z jakimi dziedzinami obcujemy, o jakiej potędze oraz o sposobie w jaki zostały razem splecione. Od tego chciałem zacząć.
- Mam tylko nadzieję, że kryształy nie zechcą bronić swych tajemnic - powiedział Ivor. - Ale uważam, że można, a nawet warto by spróbować.
Trochę niechętnie Shee’ra skinęła przyzwalająco głową.
- Zgoda, ale ostrożnie. Nie chciałabym się usmażyć jak w mojej wizji. - dodała druidka.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172