apłanka nachyliła się nad zwierzęciem. Wyciągnęła ręce, rozłożyła dłonie. Zamknęła oczy i zaintonowała słowa błagalnej modlitwy będącej zarazem zgodą na stanie się przekaźnikiem dla boskiej mocy. Energia darowana jej przez
Torma spłynęła na nią i wypełniła każdy skrawek ciała. Następnie przeskoczyła z koniuszków palców na wilka, rozlała się po jego istocie, by po chwili powrócić do
Heleny. Prorocze zaklęcie podziałało, została obdarowana wiedzą, iż zwierzęcia nie zżera trucizna. Miał wielkie szczęście, chociaż nie można wykluczyć, iż
Tymora tym bardziej czuwała nad
Astine. Jednak co istotniejsze, kiedy zainteresuje się więc nią
Beshaba? Zaprawdę kwestie szczęścia i pecha nie były tym nad czym chciałby teraz rozważać. Odsunęła tę myśl, cisnęła nią w zakamarki umysłu, by móc ponownie skupić się na
Tormie i jego darach. Poprosiła już nie o wieszczenie, a o najprostszą leczniczą magię. Niemal natychmiast błagania zostały wysłuchane, a przez dłoń popłynęła dobroczynna moc zasklepiająca rany.
hłód wody przyjemnie objął dłoń, która spryskała twarz
Astine. Kapłanka dostrzegła, że usta tamtej wykrzywiły się w grymasie, oczy ruszyły pod powiekami, a mięśnie napięły. Jasnym się stało, że nie będzie potrzebne wiele zachodu, by dziewczyna się wybudziła.
Helena stanowczo poklepała ją po policzkach, czemu towarzyszył dość charakterystyczny dźwięk, dodatkowo spotęgowany resztkami wody.
Astine powierciła się chwilę w odruchu na wilgoć i dotyk. Powieki jej rozwarły się, najpierw z wolna, by po chwili już błyskawicznie ukazać oczy w pełnej okazałości. Błyszczało w nich zaniepokojenie, zdziwienie oraz strach. Dziewczyna szybko podniosła się i zasyczała z bólu, w chwili kiedy to oparła się na zabandażowanej ręce. Spojrzała na nią jakby nie rozumiejąc co się dzieje, po czym szybko omiotła teren wokół siebie. Prędko znalazła to czego wyglądała. Wilk leżał związany, a nad nim stała
Elely wraz z
Saugiem. Dopiero wówczas uświadomiła sobie, że ma nad sobą
Helenę. Z wolna podniosła na nią wzrok, by ujrzeć jasny grymas niezadowolenia na jej obliczu.
męczenie dało o sobie znać kiedy tylko zostali pozostawieni samym sobie. Umysły ich zaprzątały myśli dotyczące dnia następnego, koboldów, ich misji oraz magicznego związania, którego padli ofiarą. Ciała ich z kolei były zmęczone intensywną oraz ciężką wędrówką przez błotnisty las. Oswobodzone z obuwia stopy zdawały się nabierać osobistych oddechów, a odciążone barki stały się tak lekkie, jak gdyby ktoś przyczepił do nich skrzydła. Przygotowany im posiłek składał się głównie z mięsiwa oraz kilku rodzajów napojów. Oprócz tego znalazło się trochę suszonych grzybów oraz owoców, lecz niezbyt wiele. Nie było jednak przymusu i niektórzy woleli wyszperać z własnych juków suchary.
yjście na zewnątrz mogło nie być najlepszym pomysłem. Powietrze w szybkim tempie stawało się chłodne, a okoliczne ziemia błotnista, pełna drobnych odpadków. Zupełnie pozbawiona zieleni. Jedynymi oznakami jakiegokolwiek życia były poruszające się szybko plamki owadów, bądź cichutkie popiskiwania gryzoni. Zapach również nie należał do zbytnio zachęcających, lecz
Shee'ra wiedziała, że podoła tym niewygodom, w końcu była to dla niej nie pierwszyzna, chociaż w duchu wolała mieć pod nogami ściółkę, a nad głową korony drzew. Pocieszającym pozostawał jednak fakt, że nikt nie zdoła zniszczyć nieboskłonu, tego oddalonego obrazu czystego, naturalnego piękna. Zawsze miała również u swego boku
Nazira. Wiernego towarzyszą gotowego na wszystko. Czuwał przy jej boku również w tej chwili, strzegł i pilnował, by nikt nie przeszkadzał, kiedy półelfka sięgała do samego jestestwa otaczającego świata.
ieczór minął im dość intensywnie, bowiem trzeba było poczynić niezbędne przygotowania do jutrzejszej wyprawy. Niemniej, gdy już wszystko zostało zrobione, a brzuchy zapełnione nadszedł czas czas na upragniony i wyczekiwany spoczynek. Zapadali w sen szybko, bez większych trudności, zwłaszcza bezproblemowo przyszło to
Shee'rze, która już wcześniej wyciszyła swój umysł, a teraz zatopiła się w cieplutkim futrze Nazira. Niemal równie szybko w krainy snu odpłynął krasnolud, którego myśli kręciły się wokół radosnych wspomnień związanych z co dopiero zakończoną pracą oraz
Xii, jak i
Elie. Najgorzej z kolei przyszło to
Xhapionowi, bowiem głowę jego niemal rozsadzały myśli, a niesforny język chciał za wszelką cenę mówić, przez co długo mu zajęło nim go ostatecznie okiełznał, a umysł wyciszył. Niemal natychmiast po tym, jak zamknął oczy poderwać się. Coś wyczuł. Moc, silne napięcie splotu charakterystyczne dla magii z wyższych kręgów wtajemniczenia. Nie był w tym osamotniony, bowiem dostrzegł, że nie tylko on się przebudził. Wszyscy popatrzył na siebie skołowani próbując dociec cóż się wydarzyło. Jedyną wskazówką pozostawało niknące prędko echo wyzwolenia potężnej mocy gdzieś na północy. Z dużym trudem udało im się przespać jeszcze tych parę godzin do świtu.
orin ocknął się po tym, jak coś go dotknęło. Instynktownie sięgnął po leżący obok topór. Niewiele brakowało, a skróciłby
Xoro o głowę, lecz w porę się wstrzymał. Kobold popatrzył na niego zaskoczony nie kryjąc się z niezadowoleniem, że tak go potraktowano.
–
Uspokójcie się. Chcecie iść do tej kuźni, czy nie? – rzekł do krasnoluda cicho, bowiem pozostali jeszcze spali. Po tych słowach oddalił się w kierunku zasłony.
–
Zaczekam na zewnątrz – dodał, po czym uczynił jak powiedział.
Siedział chwilę na swym posłanie jakoby zdezorientowany. Nocne niepokoje nie wpływały dobrze na samopoczucie. Nie pogardziłby jeszcze odrobiną odpoczynku, lecz z drugiej strony kolejnych okazji może nie być, by odprawić modły do
Moradina w pełniejszej krasie. W kilka chwil stał gotowy do kucia.
oboldzia kuźnia prezentowała się lepiej, aniżeli początkowo przypuszczał. Budynek był zbudowany zdecydowanie solidniej i porządniej, aniżeli jego sąsiedzi. Ściany postawiono na kamiennych fundamentach, a wyższy dach obłożony czymś bliskiemu gontowi. Nad wszystkim górował zbudowany z kamienia okrągły komin, który wychodził z potężnego, szerokiego paleniska, przy którym mogło pracować do czterech kowali. Jego konstrukcja została wykonana w taki sposób, że bez większych problemów można było zarówno rozgrzewać metal, jak i przetapiać rudy. W bliskiej odległości stały ustawione kowadła różnej wielkości i kształtach, by móc zmieniać kształt metalu wedle swej woli. Ponad to wszędzie pełno było narzędzi, tak kowalskich, jak i tych, które wyszły niedawno spod młota. Pod zachodnią ścianą stała beczka wypełniona oskardami.
Do wnętrza wprowadził
Torina Xoro, gdzie krasnolud dostrzegł dwa inne koboldy. Odziane były w skórzane, brudne fartuchy. Kowale spojrzeli po sobie, a następnie niepewnie popatrzyli na krasnoluda.
–
Ten tutaj Torin musi się przygotować do wyprawy, a aby to uczynić musi skorzystać z kuźni. Zapewnicie mu wszystko, czego będzie potrzebował – rzekł do nich
Xoro w koboldzim, a
Torin dostrzegł konsternację na pyskach koboldzich kowali.
–
Niedługo wrócę – rzekł do krasnoluda we wspólnym, po czym skinął na tymczasowe sługi
Torina i wyszedł pozostawiając zebranych w niezręcznie ciszy.
hee'ra,
Xhapion oraz
Ivor niedługo po tym, jak zostali przebudzenie przez
Xoro, nadal co najmniej trochę zaspani szli przez koboldzią osadę. Mieli przy sobie swój ekwipunek, lecz ze słów
Xoro wynikało, że jeszcze nie będą wyruszać. Czarownik ograniczył się jedynie do informacji, iż
Kirkrim życzy sobie, by możliwie jak najprędzej stawili się w sali tronowej.
Xoro, jak to miał w zwyczaju, nieumiejętnie krył się z emocjami, to też bez problemu wyczytali z jego postawy, gestów oraz tonu głosu, że nadal jest niezadowolony z roli, jaką mu przypadła, lecz co ważniejsze dał im do zrozumienia, że nie spodziewał się, iż będzie musiał przekazywać im jakieś wcześniejsze wezwanie. Ba sam wydawał się podirytowany tym, że nie do końca wie co się dzieje.
ymczasem w okolicy wrzało. Wszędzie kłębiły się koboldy. Niektóre ewidentnie brały się za swoje obowiązki, lecz niektóre dawały się ponieść ciekawości i obserwowały przygotowania. Co i rusz można było dostrzec jakiegoś mężczyznę, który zakładał pancerz, bądź przypinał oręż do pasa. Zdarzało się nawet, że obok przejechał jeździec dosiadający przerośniętej łasicy. Pochłonięci swoimi rozkazami nie zwracali awanturników większej, niż przelotne uwagi, głównie dlatego, że po prostu górowali nad kłębiącą się dziatwą. Najwięcej działo się w centralnej części osady, tuż przed jaskinią wodza. Zbierały się tam już pierwsze zbroje grupki, jedne uzbrojone lepiej, inne gorzej, lecz większości wyposażeni lepiej od obdartusów, którzy zaatakowali ich w lesie. Nie przystając ani na chwilę weszli do środka odprowadzani wieloma spojrzeniami.
ewnątrz było tak samo jak wczoraj, nie licząc zgłaszanych palenisk oraz większego rozgardiaszu oraz bieganiny. W centralnej części stał jeden z uczniów
Kirkrima, który energicznie wydawał rozkazy. Co i rusz ktoś do niego podchodził i przekazywał jakieś wieści, bądź otrzymywał rozkazy. Dopiero w chwili, gdy się zbliżyli spostrzegli, że to w cale nie jest jeden z uczniów, a sam
Kirkim, tylko odziany w prostsze i praktyczniejsze szaty. Pochłonięty organizacją początkowo nie spostrzegł, ich pojawienia się, lecz gdy już to nastąpiło szybko przeszedł do rzeczy.
–
Jesteście. Widzę, że noc nie była dla was łaskawa – pysk wykrzywił mu się w drobnym uśmiechu. On również wyglądał na takiego, który nie zaznał dobrego odpoczynku. Pod oczami dostrzegalne były zmarszczki, efekt niewyspania. Niemniej głos miał silny i energetyczny, chociaż już odrobinę zdarty.
–
Mniejsza jednak o to. Chodźcie za mną. Kirkrim ruszył tunelem, a oni nie mogąc począć nic lepszego za nim. Podążyli za nimi również strażnicy wodza, tak jak nakazywał im obowiązek.
–
Przygotowania są już na ukończeniu. Nie minie wiele czasu, a będziemy mogli wyruszyć. Planowałem, iż uczyniły to wcześniej, lecz pewne sprawy doprowadziły do tego, że musiałem opóźnić wymarsz. Nie wydając się w szczegóły musiałem jeszcze coś sprawdzić. Tak, czy inaczej mam wieści, które powinny Was zainteresować. Mianowice, co niespodziewane, Zikrik coś znalazł. A przez coś rozumiem zapiski. Trudno powiedzieć, kto jest ich autorem, ponieważ dysponujemy jedynie czymś w rodzaju odpisu, przepisu, bądź najzwyczajniej w świecie przerysowaniu run, lecz co istotniejsze znajdują się tam symbole niemal identyczne do tych, które ty zapisałaś Zikrikowi Shee'ro. Możliwe więc, że ktoś kiedyś próbował badać coś podobnego, tego nie jestem w stanie stwierdzić, lecz być może, któremuś z Was uda się odczytać to, co tam zapisano – mówił prowadząc ich przez jaskinie, aż wreszcie dotarli do sali z kręgiem. Na miejscu dostrzegli, że wszystkie stoły zostały zawalone księgami, zwojami oraz papierzyskami.
Kirkrim gestem nakazał im, by zaczekali, kiedy on będzie szedł po owe zapiski.
W chwili kiedy tylko weszli do owego pomieszczenia wyczuli emanujące z kręgu pozostałości mocy. Powietrze było gęste i naelektryzowane. Zapach świec zdominował wszelkie inne wonie. Ewidentnie został wykorzystany tej nocy.
irkrim wreszcie powrócił niosąc zarówno kartę, którą wczoraj zapisała
Shee’ra, jak i zwój zdradzający swym wyglądem, iż najlepsze czasy ma już za sobą. Zbliżył się do jednego ze stołów i odgarniając wszystko inne zrobił trochę wolnego miejsca. Gestem poprosił ich do siebie. W międzyczasie rozwinął zwój, to też, gdy podeszli mogli już bez trudu spojrzeć na pokryty mocno wyblakłymi symbolami pergamin. Ten był niezwykle stary, miejscami pojawiły się przebarwienia, a nawet drobne dziury, lecz sam tekst pozostawał jeszcze jako tako czytelny. Znaki rzeczywiście bardzo mocno przypominały te z menhiru, ba część była identyczna, lecz tylko w nielicznych przypadkach.
–
Któreś z was byłoby w stanie to odczytać? – zapytał ich
Kirkrim, chociaż spoglądał w głównej mierze na druidkę.