|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
14-04-2018, 09:13 | #1 |
Reputacja: 1 | [D&D 3.5/Zapomniane Krainy] Szlachetny Gniew: Koboldzi Czerep (Możliwe +18)
Ostatnio edytowane przez Zormar : 11-06-2018 o 23:17. |
15-04-2018, 21:25 | #2 |
Administrator Reputacja: 1 |
|
16-04-2018, 17:27 | #3 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Rozyczka : 11-06-2018 o 23:23. |
17-04-2018, 00:51 | #4 |
Reputacja: 1 | Wokół czarodziejów narosło wiele mitów. Ciężko było stwierdzić czy były one prawdziwe. Na pewno nie jeżeli uznać Xhapiona za standardowy przykład. Gdy pojawił się w kompanii otoczony był welonem tajemniczości. Skryty pod kapturem płaszcza, ze swoim wiernym kompanem na ramieniu i osuchem w dłoni. Głos miał chrapliwy, a słowa wypowiadał oszczędnie. Z kobietami przywitał się głębokim ukłonem, a mężczyźni musieli się zadowolić jedynie skinieniem głowy. Gdy odkładał swój dobytek na wóz ten brzęczał niebezpiecznie. Zresztą od razu widać było, że nie lubił się z nim rozstawać. Już w ciągu podróży można było poznać inną stronę jego charakteru. Przede wszystkim wcale nie był tak stary na ile mogła by wskazywać jego przypruszona siwizną broda. Jego kruczoczarne włosy spływały na kark. Jedynie oczy, stalowe i zimne, zdradzały trudy życia. Wyglądały jakby były wiecznie zmęczone. Zmarszczki na czole uwidaczniały się za każdym razem gdy się zamyślał. A zdarzało się to często. Potrafił w trakcie rozmowy nagle odpłynąć w sobie tylko znanym kierunku, a potem wrócić do przerwanej rozmowy jak gdyby nigdy nic. Zdarzało się to nader często. Tłumaczył się, że jego myśli są niczym wiatr. Zwykle płyną swobodnie we wszystkich kierunkach, ale kiedy zbliża się sztorm potrafią zamienić się w niszczycielską siłę. Pomimo wszystkiego zdawał się być przyjazny. Często zadawał pytania, próbował kontynuować raz zaczęty wątek. Chłonął wszystkie informacje z wyraźnym zachwytem. Wieczory zaś spędzał zwykle blisko ogniska przenosząc swoje myśli na papier, mamrocząc do siebie w dziwnym języku. Zagadnięty o to chwalił się swoimi postępami w opracowywaniu skuteczniejszych mikstur leczniczych oraz różnym epidemiom chorób na jakie natrafił w trakcie swoich podróży. Jednoznacznie dawał też znać, że wyniki różnych jego badań znajdują się wśród jego rzeczy, więc lepiej nie ryzykować stłuczenia złej fiolki. Mogło wydać się dziwnym, że ktoś taki zajmuje się tak niebezpiecznym zawodem jak alchemia. Xhapion wiele razy podczas podróży udowodnił, że był raczej niezdarą. Niezależnie czy trzeba było poprawić polana w ognisku czy przynieść suche gałęzie zawsze potrafił wywinąć coś co wywoływało uśmiech podróżnych, a w najlepszym wypadku wyraz politowania. Znacznie jednak większym utrapieniem był jego ulubieniec, kruk. Często latał nad głowami podróżników albo przyglądał się swoim olbrzymim okiem ich czynnościom, kracząc od czasu do czasu swoje nieśmiertelne "Neverrrrmore". Jego ulubioną ofiarą był wilk pół-elfki. Nie raz przelatywał tuż nad jego głową kracząc szyderczo, w ostatniej chwili umykając przed szczękami warczącego czworonoga. - Ah, kobieta z ludu? Rzemieślniczka ziemi - odparł z nieukrywanym zachwytem po słowach Astine. - Zawsze miałem wielki szacunek dla człowieka roli. W swoich topornych dłoniach trzyma on nie tylko los swój i rodziny, ale również życie niezliczonych ludzi czerpiących korzyści z wyników jego pracy. Xhapion ukłonił się głęboko. Jego oczy błysnęły spod kaptura. - Sam nie doznałem tego zaszczytu. Zamknięty w wieży mojego mistrza mogłem tylko z wysoka obserwować ludzi pracy i czerpać przyjemność z jej owoców. Odkąd jednak wysłał mnie na świat ujrzałem wiele dziwów. Mówił mi, żebym uczynił go dumnym i wrócił jako lepszy człowiek. Postanowiłem, że zrobię coś więcej. Na tym świecie skrytych jest wiele tajemnic, brak jest zaś jednostki, która potrafiła by je wykorzystać. To jest mój cel oraz odwieczne marzenie. Odnaleźć sposób na poprawę losu zwykłych ludzi i nie-ludzi. Niezależnie czy to przez okiełznanie chorób czy wojen. Wszelkie istoty mają w sobie potencjał do rozwoju, trzeba tylko odnaleźć Katalizator. *** Zielona Ostoja i jej problemu. Sposób na zdobycie kolejnych środków na kontynuowanie swoich eksperymentów. Do tej pory czarodziej nie miał możliwości na bliski kontakt z koboldami. Również słynna niziołcza odporność fascynowała go. Miał teorie, że wynikała ona ze specyficznej diety tej rasy, planował ją potwierdzić na własnej skórze. Sam konflikt odsuwał się na razie na drugi plan. Był pewien, że jak zwykle jest to zwykłe nieporozumienie. Jeżeli zaś nie to już współczuł każdemu kto wejdzie w drogę Torina. – Pan naprawdę czaruje? – miłym głosikiem zapytała mała dziewczynka. Mężczyzna spojrzał na nią z góry. Kruk obrócił swój łebek raz w jedną raz w drugą stronę mrugając za każdym razem. Ich spojrzenia były początkowo zimne. Szybko nabrały jednak przyjemniejszych barw. - Tak, drogie dziecko - położył głowę na jej czuprynie mierzwiąc ją delikatnie. Uśmiechnął się spod kaptura. - Chciała byś dołączyć do swojej przyjaciółki w świecie myszek?
__________________ you will never walk alone |
17-04-2018, 14:53 | #5 |
Reputacja: 1 |
__________________ Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają! Ostatnio edytowane przez Felidae : 18-04-2018 o 16:40. Powód: literówka |
19-04-2018, 11:15 | #6 |
Reputacja: 1 | Podróżowanie ma to do siebie, że nie należy do najtańszych i w każdej, nawet najzasobniejszej kiesie w końcu widać dno. Zwłaszcza gdy musi się przy tym płacić za zbierane informacje. Helena już dawno sprzedała konia i od wielu dekadni podróżowała na własnych nogach lub woza życzliwych ludzi i nieludzi, którym odwdzięczała się ochroną i boskimi łaskami. Co prawda większość z nich bardziej potrzebowała leku na suchoty niż zasklepienia ran, ale coś zawsze dawało się zrobić. Podczas szkolenia Helenę długo dziwiło, że łatwiej wyleczyć ranę od miecza niż katar, aż w końcu przeor wytłumaczył jej, że rana jest miejscowa, choroba zaś obejmuje całe ciało. Niby to miało jakiś sens, może nawet całkiem duży… lecz i tak widziała rozczarowanie w oczach wieśniaków, gdy przywróciwszy drwalowi zmiażdżoną przez upadające drzewo nogę do stanu używalności nie potrafiła wyleczyć kaszlącego niemowlaka. Rozczarowanie i rezygnację, że to nie pierwszy raz… Ech. Dlatego wolała życie na trakcie od lokalnej posługi. Mniej wymagań, mniej zawiedzionych spojrzeń… Przeor twierdził, że powinna dojrzeć, zaakceptować własne ograniczenia… Helena miała jednak nadzieję, że walcząc w imię Torma zasłuży w końcu na jego wyższe łaski. W końcu patronował nie tylko leczeniu, ale i ochronie, prawu, sile… Zapewne był to z jej strony przejaw pychy, ale miała nadzieję, że Lojalna Furia nie ma nic przeciwko takiej drobnej przywarze u swojej wiernej służki. Zlecenie na koboldy znalazła w całkiem dogodnym momencie. Co prawda złota jeszcze trochę miała, ale lepiej dźwigać niż ścigać; no i informacji o zaginionej relikwii ani widu, ani słychu. Krótko mówiąc - nudziła się. No bo ileż można z karawanami jeździć? Do tego południe męczyło ją swoim gwarem i wczesną wiosną… Wyprawa do wioski niziołków wydawała się całkiem obiecującą alternatywą dla rutyny ostatnich dni. Z zainteresowaniem wysłuchała opowieści niziołka na temat problemów w osadzie. Z jednej strony rozumiała podejście kapłana Arvana. Koboldy za progiem… brrr! Z drugiej jednak strony prawo było prawem; skoro wioska miała taki a nie inny sojusz, niegodzący w prawa ludzkie czy boskie to kimże on był by się sprzeciwiać? Helena nie znała się na niziołczych bóstwach, ale z tego co pamiętała nie miłowały one agresji. Miała nadzieję, że kapłan Arvoreena nie zszedł na złą drogę, karmiąc własne ambicje kosztem ludzi oddanych mu pod opiekę… - Jestem kapłanką Torma, pochodzę z Północy. Podróżuję po okolicy już jakiś czas, głównie chroniąc karawany i niosąc posługę - odparła na pytanie Pamosa. Już dawno nauczyła się, że nazwa któregokolwiek z Dziesięciu Miast nic tutaj nie znaczy. Ba, większości osób wydawało się, że na Grzebiecie Świata Faerun się kończy. Większość kompanii nie była zbyt rozmowna, czujnie obserwując pozostałych. Helena miała nadzieję, ze to się zmieni; w końcu będą musieli współpracować, opracować jakąś strategię postępowania, czy nawet walki, jeśli zajdzie potrzeba. Gdy dotarli do wioski nic nie wskazywało na to, że zostanie ona zaraz najechana przez koboldy. Ot, może jakieś nieuchwytne napięcie, ale takowoż często związane było i z przybyciem obcych zbrojnych do małej społeczności. - Najpierw powinniśmy się chyba przywitać z panem Duninem. Przecież on tu rządzi, prawda? - oprotestowała decyzję kompanów. - Jeśli pójdziemy najpierw do kapłana, który konkuruje z nim o wpływy i do tego być może wywołał cały konflikt, będzie to duży afront. Niby to Avoreen wystawił ogłoszenie, ale... - spojrzała na Pamosa oczekując, by doradził im jak rozwiązać ten dylemat, nie obrażając żadnego ze skonfliktowanych mężczyzn. |
19-04-2018, 21:24 | #7 |
Reputacja: 1 |
__________________ Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę. Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem. gg 643974 Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975 Ostatnio edytowane przez Cedryk : 20-04-2018 o 21:28. |
21-04-2018, 12:04 | #8 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Zormar : 18-08-2018 o 17:38. |
21-04-2018, 13:23 | #9 |
Administrator Reputacja: 1 | Wioska, jak się niestety okazało, nie była taka sielska-anielska, jak to się wydawało na pierwszy rzut oka. Starty wśród mieszkańców, efekt ataku koboldów, zaowocowały tak nieufnością do obcych, jak i smutkiem, widocznym na niektórych twarzach. |
23-04-2018, 08:20 | #10 |
Reputacja: 1 | Rada Pamosa brzmiała rozsądnie. Co prawda ogłoszenie wywiesił Arvan, ale szacunek nakazywał, żeby najpierw udać się do głowy wioski Dunina i wysłuchać jego opowieści. Trzeba to było ustalić z pozostałymi.
__________________ Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają! |
| |