Od czasu sprzeczki z Zazą Yastra szybkim krokiem chodziła po całym obwodzie targu z odstraszającą wręcz wściekłością na twarzy. Przechodnie schodzili jej z drogi dokładnie tak, jakby miała za chwilę rzucać kulami ognistymi. No bo co to miało być? Powiedziała tylko drobny, całkowicie niewinny żart, jakich wiele rzuciła już w swoim życiu! Bardzo wątpiła, że w Phaendar ktokolwiek z mieszkańców uchronił się przed odrobiną jej dowcipnej złośliwości, jaką rozrzucała dookoła i już zdołali się nauczyć kompletnej nieszkodliwości jej słów. A ta półorczyca rzuciła się na nią z groźbami i pięściami! A takim się nie da przemówić słowami do rozsądku, więc musiała być gotowa do obrony. Miała się dać uderzyć? Niedoczekanie.
Ale Aubrin zażądała spokoju w trakcie święta, a elfka szanowała ją jak nikogo innego. W końcu to dzięki niej żyła i mogła zamieszkać w osadzie. Wolała więc po prostu zrezygnować z wyrażania swoich opinii, odchodząc, by zająć się wyznaczonym przez nią zadaniem. Nie chciała narobić jej ani sobie problemów. Z doświadczenia wiedziała również, że ostatecznie Zaza, tłumacząc swoje postępki, sama się pogrąży. I tak też było, przynajmniej z tego, co zdołała usłyszeć za swoimi plecami.
Dawno temu, gdy Eric sprowadził małą zielonoskórą do Phaendar oraz opowiedział związaną z tym historię, ona wyraziła swoje zdanie - będzie problemem. A choć było lepiej, niż się spodziewała, to wciąż była problemem i zagrożeniem dla otaczających ją osób. Każdy, kto na nią krzywo spojrzał, od razu miał dostawać toporem w łeb?
Jeden pozytyw wychowania Erica ukazywał się właśnie w priorytecie działań Zazy. Najpierw używała pyska i pięści, a nie broni.
Problem leżał jednak w sile uderzeń tymi pięściami. Ona gołymi rękami by mogła zabić!
Barbarzyństwo… A jeszcze niedawno była dzieckiem.
A gdyby tak…
Jej rozmyślania na temat planów jak tu dogryźć półorczycy, a być może orczycy, zostały przerwane przez gwałtowny ruch wyłapany gdzieś kątem oka oraz przekleństwo jakiejś dziewczyny. Pijany facet, który zdecydowanie zbyt wcześnie rozpoczął świętowanie, zaczął ciągnąć swoją “zdobycz” w bliżej nieokreśloną stronę, nazywając ją co najmniej niestosownie. Na ten widok w Yastrze aż się zagotowało, co w połączeniu z poprzednim napięciem doprowadziło do wybuchu. Wpadła między tą dwójkę, kopnęła pijaka w krocze tak, że aż gałki oczne wyszły mu na wierzch, a na deser potraktowała go sierpowym w podbródek.
Raczej szybko się nie podniesie, a okrucieństwo tego zagrania zebrała mały krąg wokół nich przyglądających się z niemym ciekawieniem.
Poczuła, jak cała skumulowania w niej złość opuściła ją wraz z tymi dwoma zadanymi uderzeniami. Znowu poczuła się dobrze, a dobry humor znowu powrócił tak, jakby w ogóle nie zniknął.
Tak sobie pomyślała… może nie powinna była tak traktować Zazy? Przynajmniej dla dobra własnego i wszystkich dookoła. Gdyby wpadła w berserk, to niewiele by mogło zostać z tego, co mogłaby uznać dla siebie za ważne. Tym bardziej biorąc pod uwagę jej nieco inne wychowanie przez pierwsze lata życia raczej nie powinna tak robić. W końcu w typowym społeczeństwie orków chwycenie broni oznaczało mordercze intencje.
Ale jedno było pewne, czego nie chciała już mówić Aubrin - na pewno nie była bohaterem.
*
Mniej więcej pod koniec targu, dziękując wszystkim bogom za lekkość swojego ubioru i czerpiąc przyjemność z wiatru łaskoczącego jej skórę, Yastra obserwowała zwijające się kramy z dachu kościoła, zajadając się zakupionymi wcześniej brzoskwiniami. Kilka chwil temu, gdy pewien handlarz popadł w zachwyt widząc jeden z jej
obrazów i zdecydował się go zakupić, skorzystała z okazji i odłożyła zgromadzone na targu rzeczy do domku, pieczołowicie je umiejscawiając w odpowiednich dla nich miejscach. I wtedy właśnie zadecydowała o kolejnej wycieczce poza Phaendar. Pogoda zapowiadała się wyborna! Zakupiła kilka racji żywnościowych, spakowała do plecaka wraz z innymi ważnymi rzeczami i wzięła wszystko wraz ze sobą do “Korzenia”, by być gotową do wyruszenia. Być może Pani Snów i Gwiazd da jej jakąś inspirację na nowy malunek?
W gospodzie, machnąwszy wcześniej dłonią do Aubrin, że zrozumiała o co jej chodzi, zajęła swoje ulubione, wręcz domyślnie zarezerwowane przez siebie miejsce nieopodal lady, by mieć w pobliżu Jet do plotkowania, z którą przywitała się cmoknięciem w policzek. Był to mały stolik dla trzech osób, z widokiem na większość karczmy. Siedziała na drewnianym krześle, mając założoną nogę za nogę, i delektując się smakiem czerwonego półsłodkiego wina z trzymanego w dłoni kieliszka. Wodziła spojrzeniem po twarzach w gospodzie, co jakiś czas przyłapując kogoś na wpatrywaniu się w nią, na co w odpowiedzi obdarzała go ładnym uśmiechem i mrugnięciem okiem. Co jakiś czas zerkała za Zazę sprawdzając, czy aby przypadkiem nie dostaje kolejnego ataku furii, oraz na siedzącego w pobliżu mężczyznę, którego sobie upatrzyła.
I wtedy pojawił się Jace. Westchnęła głośno na jego widok, jednak nie z niechęci, a tak po prostu.
-
Hejo! Nóżki bolą po patrolu? - zaśmiała się, gdy zajął miejsce naprzeciwko. Już myślała, że będzie mieć jakiegoś partnera do rozmowy, ale się zawiodła.
Ale przynajmniej Rathan stanął na wysokości zadania… Tyle że jej wino zdążyło się już skończyć.
Poszła więc do Jet, by jej nieco pomóc w kuchni, ale została stamtąd tradycyjnie wygoniona.