lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [PF 1e 18+] Inwazja Żelaznych Kłów [Ukończona] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/17912-pf-1e-18-inwazja-zelaznych-klow-ukonczona.html)

Obca 21-06-2019 12:29

Emi:

Emi poczekała aż jej towarzysze się ustawią na swoich miejscach. Kiedy druga grupa była niemal gotowa, zeszła z wieży. Naturalnym krokiem zeszła po schodach i kiedy nikt na nią nie patrzył umknęła za namiot sypialny. Idąc najostrożniej jak mogła przedostała się na tyły namiotu alchemików. Okrążając go od strony ostrokołu przemknęła do środka. Mając w pamięci, że ci na górze chcieli podpalić namiot uznała, że lepiej będzie jak zacznie od rozlania oleju. Uznała, że większa szansa jest, że jak zacznie podrzynać gardła to się pozostali pobudzą. To był błąd. Gdy flaszka oleju już się kończyła, Emi zaczynało kręcić się w nosie od jego zapachu.
- Co tak śmierdzi… - usłyszała głos za plecami. Gdy się odwróciła, zauważyła podnoszącą się z łóżka asystentkę alchemiczki, w swej hobgoblińskiej formie - Co do cholery?! - szczurołaczka zapytała podniesionym głosem, widząc innego hobgoblina z butelką oleju w dłoni.
~ A żesz kurwa… ~ Emi nie używała wcześniej zbyt często oleju. Nie była podpalaczem. Nie przyszło jej do głowy, że może mieć tak silny zapach aby obudzić szczurołaczkę. No cóż, w takich chwilach nic tylko improwizować! Butelka z resztą oleju poleciała w asystentkę, obryzgując ją resztkami płynu. Ta warknęła głośno i ruszyła na dopplerkę, zmieniając się w hybrydę szczura i hobgoblina.
- Kolejny sabotaż! - krzyknęła, budząc pozostałych w namiocie.
Emi sięgnęła po ogień alchemiczny.
~ Witajcie ponownie koszmary ~ pomyślała odsuwając się i rzucając butelkę w alchemiczkę. Flaszka rozprysnęła się, zalewając hobgoblinkę płynnymi ogniem. Drobinki płomieni trafiły także na oblane olejem futro szczurołaka, zapalając je na chwilę, oraz na oblane przez Emi skrzynie - w ciągu sekund pożoga objęła wszystkie znajdujące się w namiocie zapasy. Dopplerka poczuła, jak ogień liże jej plecy. Rozbudzone krzykiem i światłem hobgobliny zerwały się z hamaków i wybiegły na zewnątrz.
- PALI SIĘ! - wrzasnął któryś z nich. Emi nie mogła jednak sobie pozwolić na rozproszenie, bo szczurołaczka rzuciła się na nią. Zwinnie uniknęła ciosów i kątem oka dostrzegła, że alchemiczce udało się ugasić płomienie. Zaklęła pod nosem. Nie ma takich, płoń! Druga butelka poleciała w hobgoblinkę obryzgując ją i lykantropkę ogniem. Zaskwierczało. Emi uśmiechnęła się pod nosem. Tak jak by to zrobiła Vixen widząc ból u przeciwnika. Próbując się wycofać została jednak odgrodzona od wyjścia. Fukając z poiytowania wyciągnęła sztylety i po prostu zrobiła sobie przejście w płachcie namiotu uciekając na zewnątrz.

“Grupa uderzeniowa” czekała w napięciu na powrót Kharricka, oddzielona od obozu hobgoblinów jedynie gęstymi cierniowymi zaroślami. Nagle, czułe zmysły Jace’a wychwyciły jakiś krzyk dochodzący ze strony obozowiska. Zdążył jedynie spojrzeć na Sulima, który także musiał to usłyszeć, gdy fragment nieba za krzakami pojaśniał nieco, a wszyscy już usłyszeli kolejne krzyki w goblińskim.
- Pali się! -


Grupa uderzeniowa:

Mikel wyrwał się pierwszy ścieżką do miejsca gdzie przetrzymywani byli jeńcy. Poranił się jednocześnie o wszechobecne ciernie - o dziwo, gąszcz roślin wydawał się go w ogóle nie spowalniać.
Sulim stworzy dla reszty przejście w krzakach. Grupa uderzeniowa wbiegła na teren obozu. Zobaczyli że namiot alchemika pali się w najlepsze - wybiegło z niego właśnie kilku hobgoblinów. To oni pewnie narobili tego rabanu. Przez ścianę namiotu wycinając sobie wyjście nożem, wypadł kolejny hobos.
Ćmiło i jedyne źródło światła odchodziło od ogniska … i ognia trawiącego namiot.

W namiocie jeńców:
Mikel wszedł do namiotu i zabrał się za uwalnianie więźniów. A dokładniej uwolnił jednego i podał mu nóż by ten uwolnił pozostałych.
-Czas stąd pryskać. W plecaku jest broń i mikstury lecznicze. Musimy jeszcze stąd się wydostać. - Powiedział zostawiając im magiczną torbę z bronią i wyposażeniem.
- A jednak skurwysyny nie robiły nam nadziei dla zabawy, dziękuję! - wychudzony mężczyzna z zapałem zabrał się do przecinania więzów pozostałym. Kilku więźniów było także miało na sobie znacznie cięższe pęta, a także połamane palce - uciekną, ale do walki nadawać się nie będą.

Reszta:
Widząc prawie tuzin osób wychodzących z nieprzebytych zarośli, ciężko opancerzony hobgoblin zamarł z szeroko rozwartą szczęką, ale szybko się zreflektował. Uderzył mieczem o tarczę, wrzeszcząc - Intruzi przy zagrodzie! - i zaszarżował na Irvana. Jego cięcie o włos minęło szyję półorka.
Jace rzucał już swoje czary na worgi.
Laura patrzy na drugą stronie obozu. Ognisko i zielono i szaroskórych otaczających go. Czarownica wykastowała zaklęcie i posłała siatkę lepkiej pajęczyny w stronę ogniska.
- To ich trochę spowolni. - Mruknęła pod nosem.





Pajęczyna oplątała całą grupę hobgoblinów, ale momentalnie zajęła się ogniem z ogniska. Płomienie poparzyły parzyły dwa hobgobliny po prostu stojących na pajęczynie, a wszyscy pozostali przykleili się mocno do sieci. Oni też będą ofiarami płomieni niech tylko zaczekają.
Walka się rozpoczęła, hobgobliny szybko odnajdywały się w sytuacji i chwytały za broń.
Jeden najbliżej płonącego namiotu wskazał na zmienioną w hobosa Emi, krzycząc - Zdrajca, dorwać go! ŻYWEGO! - Emi czuje na sobie jego świdrujący wzrok, sprawiający, że lekko kręci jej się w głowie.
Po tych słowach dziwny, zakolczykowany hobgoblin skupia się na chwilę i ciska identyczną siecią do tej stworzonej przez Laurę w grupę, która wybiegła z zarośli. Podczas gdy Laura, Jace, Irvan i Torve zostali pochwyceni, Rufus uciekł poza obszar sieci atakując wilka goblinów. Wziął potężny zamach i zatopił ostrze widmowego topora w biodrze zwierzęcia te zawyło z bólu. Sam półork też oberwał od nieprzyjaciela ale chwile później poczuł magiczną energie która powiększyła go do olbrzymich rozmiarów. To magia Shagariego który postanowił, dosłownie, zwiększyć ich szanse w walce.

Emi w tym czasie przeżywała trudne chwile z bardzo złymi na nią goblinami atakującymi ją całą grupą. Trzymała się dzielnie i udawało jej się unikać części ciosów, niestety nie wszystkich.
- To jest obóz karny, a nie wojenny! Głupcy słuchają Scarviniousa- Wykszyczała Emi, przemykając, zwinnie unikając ciosów, po czym szybkim ruchem dźga dziwnego hobgoblina, raniąc go mocno.

Gblin atakujący ze zwierzętami wrzeszczy piskliwie-chrapliwym głosem. - Wy zostawić Kadu! - i biegnie zaatakować Vitalego. Goblin odbija się od grzbietu wilka i z obrotu kopie zaskoczonego Vitalego prosto w skroń. Uderzenie nie było bardzo mocne, ale mimo to wojownik pada bez przytomności na ziemię.

Goblin który wybiegł z innego namiotu krzyknął - Łucznicy! - i popędził w stronę schodów by dotrzeć do łuczników którzy prowadzili ostrzał obozu z podwyższenia, wraz z Vanem. Ten rzucił jedną z przygotowanych bomb w grupę stojących koło siebie przeciwników. Rzucona wyjątkowo celnie jak na taką odległość bomba wybucha z hukiem, raniąc mocno cel, a także obryzgując płomieniami stojące obok stwory.

Mikel w namiocie więźniów:
-Jak uwolnicie i uzbroicie się kto może to dopiero wtedy wyjdźcie z namiotu. Zawołajcie "Mikel", a ja wam dam znać którędy biec do wyjścia i czy już można to robić. Jeśli ktoś zdecyduje się na walkę, to łatwo będzie mnie znaleźć. - po tych słowach wojownik sięgnął po przygotowaną wcześniej miksturę i wypił magiczną miksturę.
Wojownik zaczął od razu rosnąc zamieniając się w olbrzyma.


Reszta
Wojownik który podniósł alarm próbował zranić Laure ale tej dzięki magicznej zbroi nic się nie stało.
Jace użył ognia alchemicznego żeby oswobodzić siebie, Laurę i Irvana. ~ Uwolnię nas, ale może być gorąco ~ odezwał się w głowach towarzyszy Jace. ~ Lauro, uważaj na włosy ~ Sieć zapaliła się a płomienie błyskawicznie rozprzestrzeniły się, parząc lekko trójkę uwięzionych. Laura posłała na atakującego ją wojownika złe spojrzenie przeklinając jego kolejne ataki pechem.

Walka trwała obie strony obrywały i zadawały rany, choć wydawało się, że Żelazne Kły są silniejsze. Może trzeba się było lepiej przygotować, może zasadzka była zbyt prosta.
Na polu walki pojawił się dowódca, wyszedł z namiotu z wyciągniętym krótkim łukiem i od razu strzela do wiedźmy, ale niecelnie - Zabić magów! - wrzeszczy, przejmując dowodzenie.

Sulim uniósł ręce w górę a po chwili drzewo stojące na środku obozu zwiadowców ożyło. Jedna z gałęzi wystrzeliwuje w hobgoblina, łapie go i odciąga od Rufusa



Półork skupia się przez chwilę (unikając ataku okazyjnego wilka), po czym z rykiem rzuca na uchwyconego przez drzewo wojownika. Hobgoblin, który nie zdążył założyć swojego ciężkiego pancerza, nie miał najmniejszych szans - ostrze widmowego topora jednym ruchem rozcięło go na dwie połowy, obryzgując Rufusa i pień drzewa obok fontanną posoki.

Shagari przeklina jednego z goblińskich wilków przekleństwem ‘snu’. Wilk momentalnie zasypia pod spojrzeniem mężczyzny koło nieprzytomnego Vitalego.

Łucznicy:
Po salwie ostrzału postanowili się wycofać utrudniając przeciwnikowi ostrzał ‘zwrotny’. Szykowali się tym na konfrontacje z małą grupą przeciwników którzy rzucili się do schodów by dotrzeć do łuczników.

Obóz:
Emi bez wysiłku uniknęła ataków i umknęła za namiot alchemiczki.
W tym czasie ostrze Irvana odbija się od zbroi hobgoblina - Może jakaś pomoc?! - wrzeszczy półork, rozeźliony.
Goblin opiekujący się zwierzętami widząc powalonego wilka wrzeszczy wściekle - KAAADUU! - i rzuca się z gołymi łapami na Psotnika, ale ledwie robi mu jakąkolwiek krzywdę.
Alchemiczna hobgoblinów podbiegła bliżej ciżby walczących i cisnęła w nich bombą alchemiczną celując w Torvego. Bomba trafia drwala, zadając mu potężne obrażenia i powalając. Wszyscy dookoła niego zostali obryzgani oplątującymi, płonącymi wiciami.
Z namiotu dowódcy wybiegła kapłanka i rzuca czar, wznosząc do góry symbol Hadregasha, boga goblinoidów. Koło Jace’a pojawił się korbacz utkany z (nie)czystej mocy, który sam z siebie zamachuje się na psionika. Mężczyzna jednak unika ciosu, jakby spodziewał się, skąd nadejdzie.

Trudno było powiedzieć która strona miała przewagę, mimo trupów po stronie Żelaznych Kłów nie wyglądało by ponieśli jakieś ważne straty które zwiększyłyby ich szanse na wygraną tej potyczki.
Choć to był dopiero początek.

psionik 25-06-2019 16:24

Jace rozejrzał się po polu walki. Sytuacja daleka była od zarówno od krytycznej wpadki, jak i idealnej wersji ich planu. Przeglądając w głowie możliwe scenariusze, psionik nie mógł nie skrzywić się zadając sobie pytanie dlaczego nie spróbowali zakraść się schodami i zdjąć przeciwnika po kolei, zamiast wszystkich naraz? Albo korzystając z możliwości Emi nie wyciągnąć części żołnierzy z obozu pod pretekstem znalezienia uchodźców i rozprawić się z mniejszymi grupkami? Refleksja naszła go jednak zbyt późno. Oto stał pośrodku wrogiego obozu pogrążonego w chaosie walk pomiędzy żądnymi krwi hobgoblinami i walczącymi o swoje życie, napędzanymi chęcią pomszczenia swoich rodzin phaendarczykami dodatkowo zaognionym płonącym namiotem alchemików. Ponownie myślami wrócił do feralnego wieczora gdzie płonęło Phaendar. Stłumiony zgiełk walk, okrzyki rannych i umierających docierał do niego jakby przez niewidzialną zasłonę, barierę tłumiącą dźwięki. Tym razem jednak to oni przynieśli walkę do obozu Kłów. Jego rodzeństwo wspierane przez Erika i Vane’a ostrzeliwało obóz z góry ściągając na siebie prawie wszystkich bugbearów. Elda - wilcza towarzyszka Yana dzielnie broniła schodów przed napierającymi przeciwnikami pozwalając łucznikom na terroryzowanie zarówno Kłów wchodzących po schodach, jak i tych walczących na polu bitwy. Ta część placu boju wydawała się być opanowana i nie wymagała większej uwagi Jace’a, który mógł skupić się na wybiegającym z namiotu dowódcy.
[media]https://db4sgowjqfwig.cloudfront.net/images/4567520/Sergeant_Scarvinious.png[/media]
Spojrzał w lewo szukając Mikela, który miał zająć się dowódcą oddziału, jednak ten utknął gdzieś na polu bitwy rozdając cięcia i pchnięcia trójce hobgoblinów głupich na tyle by mierzyć się z powiększonym magią wojownikiem z Phaendar.

Przed sobą miał Irvana chroniącego go przed ciężkozbrojnym hobgoblinem, za sobą Laurę, która nie oszczędzała się i w heroicznym wysiłku wysyłała fale leczniczej energii zasklepiając rany Torve’a i Rufusa. Potężny drwal nie miał łatwo. Ścinanie drzew to jedno, walka z jednym przeciwnikiem to drugie, ale chaos walki jaki wywołali w obozie to zupełnie co innego. Mężczyzna słabo radził sobie atakowany z wielu stron i jego siła musiała ustąpić doświadczeniu i zaprawie bojowej przeciwników.

[media]https://assets.echomtg.com/magic/cards/cropped/110167.hq.jpg[/media]
Teren wokół był w tej chwili bardzo niebezpieczny. Wychodzący z namiotu potężny bugbear wzbudzał szacunek i postrach samym wyglądem. Jace zaryzykował i wszedł w jego głowę odnajdując kontrolowanie dużego wojownika zarazem proste, jak i bardzo skomplikowane.
Chęć mordu i niezmierzone pokłady sadystycznej wręcz perwersji niemal wyrzuciły chłopaka z umysłu dowódcy, jednak psionik szybko ustawił właściwe bariery wokół siebie. Obawiał się, że wejście w ten chory umysł niechybnie sprowadzi na siebie szaleństwo. Ustawiwszy jednak zapory bugbear okazał się być prostym w obsłudze przeciwnikiem, którego Jace podporządkował sobie całkowicie. Wystarczyło zanurzyć Scarviniousa w okrucieństwie i pchnąć go na właściwe tory, by ten sam z siebie, z przyjemnością wycelował łuk w kierunku swojej kapłanki. Ta zaskoczona nie była w stanie uniknąć dwóch strzał, które wbiły się w bark i udo. Przerażenie na jej twarzy wzmogło się gdy dowódca odrzucił łuk i doskoczył do niej tnąc zdradziecko dwoma krótkimi mieczami. Osłupiała kobieta nie zdążyła podnieść tarczy gdy jedno ostrze milimetry minęło szyję gruchocząc obojczyk, podczas gdy chwilę później drugie zagłębiło się pod żebrami. Nie chcąc ryzykować śmiertelnych ciosów wycofała się rakiem okrążając namiot. Beleren nie miał ochoty puszczać jej wolno, ale nie był w stanie kontrolować Scarviniousa całkowicie. Cały czas musiał poświęcać swoją uwagę na polu bitwy by nie zostać trafionym przez celowe, lub przypadkowe ataki i jednocześnie nie pozwolić olbrzymowi się wyrwać.
Całe szczęście, że Sulim kontrolował resztę pola bitwy. Pnącza jakie przywołał pochwyciły prawie wszystkich hobgoblinów uniemożliwiając im celowanie, a stojące na środku drzewo siało istne spustoszenie sięgając swoimi rozłożystymi konarami po kolejne ofiary, z których dosłownie wyduszało ostatni dech. Wiedźmiarz Shagari, Laura i Sulim dzielnie obdarowywali towarzyszy tak potrzebną magią leczniczą, a Rufus z Irvanem wiązali walką kolejnych przeciwników.
Magiczny korbacz wciąż próbował trafić skupionego na Scarviniousie psionika, jednak ten bez większego trudu zbijał, lub unikał uderzeń.
~ Musimy się ogarnąć i zacząć aktywnie kontrolować pole walki ~ pomyślał obserwując pole bitwy. Przeciwnicy nadal mieli liczebną przewagę, a zaskoczenie przestawało działać na ich korzyść.

Sindarin 25-06-2019 18:28

Walka rozgorzała na dobre. Mikel, zręcznie unikał strzał i ostrzy otaczających go hobgoblinów, a także oplatających wszystko pnączy, znajdując nawet chwilę, by odgryźć się przeciwnikom za zaledwie jeden celny cios w ramię. Jego ostrza bezlitośnie cięły, pozbawiając życia kolejnego żołnierza Kłów – jednak wciąż było ich wielu, a on był daleko od towarzyszy. Rozglądając się za następnym celem, napotkał wzrok wychudzonego hobgoblina o twarzy pokrytej kolczykami. Emi nazwała go czaromiotem, i chyba była bliska prawdy. Samo spojrzenie wystarczyło, by Mikel poczuł, jak zaczyna mu się kręcić w głowie. Świat zaczął się chwiać, ciężko mu było zebrać jakiekolwiek myśli, poza jedną: ZABIĆ VITALEGO!

W tym czasie Jace przejął koordynację ataku. Jego pewność siebie podminowana przez wcześniejsze dyskusje i jawne zarzuty Mikela wzięła górę w obliczu zagrożenia z jakim się mierzyli. Nieskoordynowane ataki świadczyły dobitnie, że nie można liczyć na doświadczenie phaendarczyków. Trzeba było przejąć kontrolę i skoordynować atak. ~ Rozbiegnijcie się, żeby nie stać w grupie! ~ krzyknął mentalnie Jace. Czar magicznej ciszy mógł uniemożliwić im komunikację i czarowanie, ale on nie potrzebował krzyczeć. Mógł uśpić czujność przeciwnika, nie spodziewającego się koordynacji, ani czarowania ze strefy ciszy. ~ Uważajcie na bomby alchemika. Torve i Psotnik zajmijcie się wilkami, potem wspomóżcie Mikela. Diethard - dołącz do Irvana i Rufusa. Laura… ~ zawahał się na moment, widząc, jak wiedźma zostaje raniona przez zakutego w ciężką zbroję hobgoblina, którego sejmitar przebił się przez magiczny pancerz ~ …uciekaj w kierunku krzaków, przegrupuj się i dołącz do Mikela. Ja zajmę czymś Scarviniousa. ~
~Sam se uciekaj w krzaki! ~ nadeszła szybka odpowiedź ~Shagari leży, potrzebuje pomocy. ~
Psionik westchnął nie mając czasu na kłótnie. ~ Odwrócę jego uwagę, uciekaj! ~ odpowiedział tylko, choć wiedźma odczuła mentalne westchnienie. Ruszył w kierunku krawędzi obozu z łatwością unikając zbyt wolnego i przewidywalnego ataku ciężkozbrojnego przeciwnika. Odwrócił się jeszcze i uśmiechnął widząc jak Laura oddala się nie niepokojona w stronę ciemnoskórego wiedźmiarza. Sam skupił się ponownie na Scarviniousie, ponownie mieszając w jego percepcji i zmuszając go do zaatakowania swoich podwładnych. Potężny bugbear rozejrzał się i zauważywszy nieopancerzonego żołnierza, który ruszył mu na pomoc, skoczył na niego. Kilka cięć dosłownie rozerwało hobgoblina na strzępy – ten pokaz biegłości w broni nie nastawiał pozytywnie. Co prawda jeden przeciwnik mniej, ale co, jeśli dowódca zwiadowców wyrwie się spod zaklęcia Jace’a? Diethard nie zważał jednak na niebezpieczeństwo, z niesłyszalnym bojowym okrzykiem szarżując i zatapiając topór w boku Scarviniousa.

Rufus wykorzystał sztuczkę jaką kilka dni wcześniej Jace pokonał go w siłowaniu się na rękę, sięgając po niedostępne wcześniej rezerwy siły. Momentalnie poczuł jak adrenalina pulsuje w żyłach napędzając go do działania.
- ZDYCHAJ WRESZCIE! - zaryczał wkładając w atak dodatkowo wykrzesaną siłę. Potężny cios z hukiem rozbił zbroję hobgoblina, który atakował Laurę, i przeciął kręgosłup, zabijając go na miejscu.Dysząc ciężko, półork nie krył radości. - JACE! IRVAN! WIDZIELIŚCIE TO? - krzyczał z radości, ale w sferze ciszy nikt nie mógł go usłyszeć. Nie mając przy sobie dotychczasowego przeciwnika, Irvan szybkim ruchem sięgnął po jeden ze swoich oszczepów i cisnął nim w dowódcę hobgoblinów, ale pocisk zamiast tego wleciał prosto do namiotu, wbijając się w coś z głuchym stukiem.

Wolna od bezpośredniego zagrożenia Laura dobiegła do nieprzytomnego ucznia, z przerażeniem obserwując strumień krwi tryskający z miejsca, w którym niedawno była dłoń Shagariego. Nie zważając na posokę i szalejącą dookoła bitwę, przyklękła przy nim i wezwała swoje moce, błyskawicznie zasklepiając kikut. Przybysz z Mwangi otworzył oczy i spojrzał na dziewczynę w niemym podziękowaniu, po czym podniósł się chwiejnie, kierując swe złe spojrzenie na Scarviniousa i sprawiając, że ten przez kilka chwil miał nie zważać na parowanie ciosów. Laura zaś w ostatnim momencie uchyliła się przed strzałą śmigającą jej tuż nad głową, by zaledwie sekundę później zostać trafioną w bok oszczepem ciśniętym przez jednego z bugbearów. Wiedźma padła nieprzytomna tuż obok miejsca, w którym przed chwilą leżał Shagari.

W tym czasie koło wilczej zagrody wyczerpany po wybuchu szału Torve bezskutecznie próbował trafić kolejnego wilka, ale wyręczyło go w tym kontrolowane przez Sulima drzewo. Jedna z gałęzi poderwała zwierzę w powietrze i z mocą cisnęła nim o ziemię, gruchocząc kości. Krasnoludzki druid ruszył do przodu, by zmusić przywołane pnącza do zaciśnięcia się mocniej wokół kończyn hobgoblińskiego maga. Mijając masakrowanego właśnie przez Psotnika worga, nadział się na jego szczęki, które szczęśliwie nie powstrzymały go przed dalszym działaniem. Odzyskawszy przytomność, Vitale zerwał się na nogi, dobijając ranną bestię.

Stojący przy krawędzi wąwozu łucznicy, osłaniani przed atakiem bugbearów przez Yana i Eldę, oddali salwę w stronę walczących. Niestety jedynie Klara była w stanie trafić wrogą kapłankę, ledwie przebijając jej pancerz. Wspinający się po schodach goblinoid, ostatni żywy po wybuchowych atakach Vane’a, rzucił się desperacko na Eldę, trafiając ją mocnym ciosem morgenszterna. Zaraz potem Yan zemścił się za atak na towarzyszkę, szybkim cięciem rozrywając mu gardło i pozwalając wilczycy na dołączenie do walki na dole. Kapłanka ledwie zdążyła uleczyć część swoich ran, gdy została zagoniona przez Eldę w róg pod schodami.

Krwawiący z wielu ran po sztyletach hobgoblin próbował dobić niewiele lepiej trzymającą się Emi, ale mimo zmęczenia dopplerka bez problemu uniknęła niezdarnego ataku, a gdy jej przeciwnik padł nieprzytomny, przyjrzała się dobrze jego twarzy. Chwilę później zza namiotu wybiegł ten właśnie hobgoblin, momentalnie grzęznąc w pnączach.
- Szag! Cel zabezpieczony, pomóż mi - odezwał się do alchemiczki szarpiąc się z roślinami i po chwili wyślizgując się z ich objęć.
- Spierdalaj! To wy robicie za ochronę! - odwarknęła hobgoblinka, posyłając kolejną wybuchową mieszankę w ciżbę walczących. Celnie rzucona bomba po raz kolejny powaliła drwala, raniąc także kilku jego towarzyszy. Zaraz potem, w myśl zasady „Kto mieczem wojuje…”, na piersi alchemiczki rozprysnęła się podobna bomba, ciśnięta wysokim lobem przez Vane’a, który wyraźnie odkrywał w sobie nowe talenty. W tym czasie jej asystentka, póki co ignorowana przez walczących, przedzierała się przez wijące pnącza, wyraźnie kierując się w stronę głównego wyjścia z obozu.

***

Hobgoblińscy łucznicy, kilka chwil wcześniej przerażający swoją celnością, pod wpływem przyzwanych przez Sulima pnączy stracili większość swej skuteczności. Żadna z wystrzelonych przez nich strzał nie dosięgła swojego celu, nawet kiedy był nim pozornie nieopancerzony Shagari. Nawet ten dziwny, zakolczykowany hobgoblin nie jest w stanie ponownie użyć swojej magii, mocno trzymany przez rośliny.

Kierowany złowrogą magią Mikel zignorował swoich dotychczasowych oponentów, dając im okazję do trafienia go w plecy, i ruszył na niespodziewającego się ataku z tej strony Vitalego. Jedno uderzenie wystarczyło, by posłać wojownika z powrotem na zlaną posoką ziemię. Zaraz po tym na Mikela ruszył jeden z bugbearów, nie doceniając jednak zasięgu chłopaka, który odzyskiwał już jasność myślenia. Zanim dotarł na wyciągnięcie ręki, został cięty potężnie przez pierś, przez co jego atak nie trafił.

- LAURA! - krzyknął Jace widząc, jak wiedźma pada bez życia, ale nikt go nie mógł usłyszeć przez strefę ciszy. ~ Rufus, ulecz ją! ~ wydał polecenie. Ta chwila wystarczyła, żeby olbrzymi postrach wyrwał się spod mentalnej kontroli psionika. Jace poczuł kropelki potu na plecach gdy pomyślał o zniszczeniach, jakie może poczynić dowódca hobgoblinów, jednak nie poddawał się. Nadludzkim wręcz wysiłkiem skupił się ponownie łamiąc mury obronne prymitywnego umysłu. Stąpnął ze zmęczenia, jednak nikt nie był w stanie usłyszeć jęków wysiłku w wytworzonej magicznie strefie ciszy. Udało mu się otrzymać kontrolę, choć czuł, że zbliża się do granicy swoich możliwości.
~ Pospieszcie się z czaromiotami, nie wiem jak długo go będę w stanie kontrolować ~
Jakby na potwierdzenie jego mentalnej wiadomości, Scarvinious wzorem Mikela zignorował zagrażających mu Rufusa i Dietharda i popędził na jednego z łuczników, nie zważając na rany, jakie zadali mu wojownicy. Dopadając swój cel, zadał mu potężny cios, niewystarczający jednak, by go powalić.
~ Diethard, Irvan, odetnijcie mu drogę od klifu i schodów ~ poinstruował wojowników Jace. ~ Rufus, zajmij sie Laurą, a potem złapcie go w kleszcze. ~
Słuchając polecenia psionika, Irvan cisnął niecelnie oszczepem i pognał w stronę Scarviniousa, a zaraz za nim Diethard, zatrzymując się przy namiocie sypianym. Rufus zaś wyciągnął miksturę leczniczą i wlał ją w gardło nieprzytomnej Laurze. Wiedźma zakrztusiła się i rozkaszlała, odzyskując przytomność – wciąż była ledwo żywa, ale przynajmniej mogła działać. Nie do końca świadoma, pozwoliła Shagariemu zabrać zawieszoną u pasa różdżkę leczniczą, którą ten wykorzystał do zasklepienia ran Vitalego. Wojownik nie otworzył oczu, ale przynajmniej mieli pewność, że nie wykrwawi się bez niczyjej pomocy.

Wiedząc, że jego zaklęcie dobiega już końca, Sulim skupił całą swoją uwagę na hobgoblinie, który zaklął Mikela. Pnącza i korzenie oplotły jego ciało niczym roślinną mumię, a następnie ścisnęły, aż mimo bitewnego zgiełku dało się usłyszeć chrzęst gruchotanych i łamanych kości. Po chwili czar przestał działać, a na ziemię upadło bezwładne, zmiażdżone ciało.

Alchemiczka ledwie zdążyła otrząsnąć się po wybuchu bomby Vane’a, gdy w bark trafiła ją wystrzelona przez Klarę strzała, a zaraz po niej nad głową świsnęła ta od Tezzereta. Hobgoblinka odwróciła się do stojącego za nią zbrojnego, by rozkazać mu ją bronić, jednak zamiast odpowiedzi i wykonania polecenia otrzymała jedynie ostrze sztyletu, które z chirurgiczną precyzją przecięło jej gardło. Kiedy padała na ziemię, topiąc się we własnej krwi, na jej szarej twarzy malował się wyraz ogromnego zdumienia. Niewiele mniej zdumiony był Erik, widząc zdradę w szeregach wroga. Nie zastanawiał się jednak nad tym długo, biorąc sobie na cel jednego z łuczników, i trafiając go bełtem w ramię. Raniony hobgoblin nie zdążył odpłacić się traperowi, gdyż bomba rzucona przez mającego wyjątkową passę Vane'a zwaliła go z nóg, parząc przy okazji jego towarzysza.

Atakowana przez wilczycę kapłanka rozpoczęła kolejną inkantację, nic sobie nie robiąc z wilczych szczęk zaciskających się na nogawicach jej zbroi. Gdy tylko ją ukończyła, jej dłoń otoczyła mroczna poświata negatywnej energii - dotknięcie wystarczyło, by Elda zaskomlała głośno z bólu. Słysząc to Yan szaleńczym ruchem przesadził barierkę schodów i skoczył na kapłankę, ta jednak w ostatnim momencie zasłoniła się tarczą, przez co Beleren odbił się, nie robiąc jej żadnej krzywdy. Przetoczywszy się, zerwał na nogi, gotów do walki ramię w ramię z wilczycą, której kolejne ugryzienie zostało zatrzymane przez mocny pancerz.

Przewaga liczebności i doświadczenia Kłów powoli zaczynała ulegać nietypowym umiejętnościom i czystej determinacji phaendarczyków. Z pewnością hobgobliny nie spodziewały się, że zamiast grupki zlęknionych uciekinierów, potrafiącej poradzić sobie co najwyżej z samotnym patrolem, zostaną zaatakowani przez regularny oddział partyzantów, mimo nieudanej zasadzki nie tylko broniący się dzielnie, ale wręcz przechylający szalę zwycięstwa na swoją stronę. Jednak na świętowanie wygranej było zdecydowanie za wcześniej - kilku atakujących leżało bez przytomności, Kłów pozostała prawie połowa, a Jace wiedział, jeszcze kilka sekund i straci kontrolę nad Scarviniousem, który wyglądał na przerażająco skutecznego wojownika. Nie było sposób przewidzieć, jak dalej potoczy się ta bitwa…

Asderuki 26-06-2019 12:26

Walka trwała w najlepsze, Emi nie potrafiła wszystkiego dostrzec w zgiełku jaki panował. Musiała utrzymać siebie przy życiu. Kiedy jednak wyszła spomiędzy namiotów dostrzegła jak dowódca obozu wyrwał się z pnączy i brnie do Dietharta. Chwilę wcześniej Mikel posłał innego bugbera do piachu samemu grzęznąc w roślinach. Czar Sulima zarówno pomagał jak i przeszkadzał. Jace mignął jej gdzieś za drzewem. Wyglądał na zmęczonego. Pewnie szastał swoją mocą na lewo i prawo, a i tak nikt nie mógł tego dostrzec. Laura również była gdzieś dalej. Po drugiej stronie hobgobliny nie ustawały w atakowaniu phaendarczyków. Strzały i ostrza przecinały powietrze i zatapiały się w ciała. Jednak Hobosów robiło się coraz mniej i Emi uznała, że już nie da rady zachować przebrania bez ryzykowania, że ktoś ją zaatakuje. Okazja nadarzyła się akurat jak Sulim przestał podtrzymywać czar oplątania...

Walka trwała i zwiadowca wiedział, że nie jest dobrze. Cholerni ludzie zaczynali zabijać jego pobratymców, zaś sami nie chcieli zostać na ziemi. Wściekły napiął cięciwę śląc strzałę do ciemnoskórego człowieka. Uśmiechną się przy tym okrutnie jak dostrzegł, że strzała rozcięła mu skroń. Mając za sobą alchemiczkę nie miał się czego obawiać. Plecy miał zabezpieczone. Przeklinał jednak jej asystentkę, bo próbowała uciec. Dezercja? Dowódca też się dziwnie zachowywał. Chyba mu jednak wróciły zmysły, bo przestał okładać swoich i ruszył na krasnoluda. Przerośnięty półork zamachnął się na niego dziwną bronią uderzając potężnym toporem znad głowy.

- GIŃ! - wrzasnął, ale dowódca ani myślał posłuchać. Przyjął cios i stał tak jak wcześniej. Zwiadowca był zadowolony. Wierzył, że ludzkie ścierwa umrą tak jak powinny, a oni dostaną nagrody za rozprawienie się z problematycznymi uciekinierami. Ktoś jednak do niego zagwizdał zza pleców. Zerknął przez ramię i zobaczył jak jego kolega traci formę. W ciągu chwili nie stał już przed nim Kalmant, a człowiek. Był cały w posoce leżącej pod jego nogami alchemiczki.

- No chodź, niech te ostrza posmakują twojej posoki.

Zwiadowca zadrżał. Jak? Co? Nie rozumiał tego co się stało. Dzisiejszego dnia widział jak dowódca odzierał ze skóry starszego żołnierza, a jednak ten człowiek sprawił w nim więcej trwogi. Zaczynał pojmować, że te kilka dni, te nieporozumienia, choroba, kradzież... to mogła być wszystko jego sprawa! Jednego marnego człowieka! Odgłosy bitwy przestały mieć znaczenie dla zwiadowcy. Ktoś z daleka krzyczał we wspólnym, że potrzebują srebra. Jego towarzysz upadł mu prawie pod nogami. On jednak stał przygnieciony świadomością, że zostali oszukani i wrobieni.

- Zasypcie go strzałami! - krzyknął człowiek zostawiając go bez spełnienia obietnicy. Zwiadowca tępo powiódł wzrokiem za nim aż strzała przed nim świsnęła. Podniósł głowę w stronę krawędzi wąwozu tylko po to, aby zobaczyć celującego prosto w niego chuderlawego człowieka. Kusza zwolniła cięciwę i bełt wbił się prosto w czoło. Mógł odpocząć.

***

Kiedy Kharrick miał swoją chwilę triumfu na polu pozostali walczyli o swoje życie. Mikel powstrzymał szczurołaczkę przed dalszą ucieczką powalając ją na ziemię. Jace nie mogąc już kontrolować umysłu Scarviniousa zesłał na niego wspomnienie bólu. Bugbear wydał z siebie jęk i zacisnął zęby nie mogąc się skoncentrować na walce. Przypomniał sobie jak to on kiedyś był niski rangą i jego ojciec oraz dowódca znęcał się nad nim. Teraz był dokładnie takim samym, jak nie gorszym porucznikiem. To wspomnienie rozzłościło go, bo chciał zapomnieć o swojej bezsilności. Dając jej upust zasypując swoich przeciwników gradem ciosów. Krasnolud padł mu pod nogami tocząc krwią z ran. Podobnie do siebie półorkowie stanęli mu naprzeciw. Scarvinious funkął i zaczęli się wymieniać ciosami.

Krew wsiąkałą w piasek i Laura wraz z Shagarim robili co mogli, aby utrzymać swoich na nogach. Uzdolnionej w magii leczenia wiedźmie szło znacznie lepiej niż uzbrojonemu w różdżkę wiedźmiarzowi. Mimo to dzięki ich staraniom Rufus znów czuł się w pełni sił, a Irwan mógł utrzymać się na nogach.

Tymczasem jeden z bliźniaków próbowała pokonać kapłankę, która okazała się bardziej zajadłą przeciwniczką niż się spodziewał. Mimo, że przycisnął ją do muru, mimo, że był wspomagany przez wilczycę... to oni zostali pokonani. Elda pierwsza straciła przytomność od mocy jakimi dysponowała hobgoblinka. Zaraz potem dołączył do niej Yan. Widząc to Klara porzuciła swój łuk zbiegając po schodach rozpaczliwie chcąc wspomóc brata. Tez bardziej rozważnie jeszcze obserwował pole walki powoli schodząc po schodach.

Po drugiej stronie obozu Mikel, Sulim, Psotnik i Kharrick starali się powstrzymać szczurołaczkę przed ucieczką. Złodziej niczym cień dopadł do towarzyszącego jej zwiadowcy tnąc go w nogę tylko po do aby tanecznym niemal krokiem znaleźć się z jego drugiej strony. Lykantropka była zasypywana ciosami przez Sulima. Spanikowana zaczęła się zbierać z ziemi, aby uciec. Mikel wykorzystał ten moment, aby zadać jej jeszcze jeden cios. Krew popłynęła spod jej futra.

shewa92 26-06-2019 13:44


Mikel nie był zachwycony dotychczasowym przebiegiem walki. Kilka głupich błędów popełnionych na samym początku nawarstwiało się w trakcie starcia i mimo, że teraz wydawało się, że w końcu kontrolują sytuację, byli zdecydowanie zbyt blisko porażki, by coś takiego mogło się jeszcze powtórzyć. Jednak to nie był jeszcze czas na rozmyślania i wnioski. W tym momencie wojownik starał się zatrzymać uciekającego wroga. Działał błyskawicznie, jedną ręką przewracając szczurołaka, a drugą przebijając i zabijając pobliskiego hobgoblina.
Próbowała się podnieść, co skutkowało dwoma kolejnymi ciosami od Sulima i Mikela, po czym uciekła przez ostrokół, klucząc po zdawałoby się losowej trasie.

Sulim, nie chcąc dać jej uciec po raz kolejny przywołał na pomoc pnącza, które zaczęły wyrastać w okolicy. Odgłosy bitwy zostały zagłuszone przez szereg min, które wybuchały naruszone przez wijące się rośliny. Szczurołaczka nie dała się oplątać, ale nie zdążyła uskoczyć przed wybuchającą obok miną, która parzy ją dotkliwie.
- Ratujcie pozostałych, Sulim i Psotniczek nie pozwolą temu paskudztwu uciec!- krzyczknął krasnolud, ruszając w stronę wroga z magicznym młotem w dłoni. Psotnik, pogoniony przez druida, popędził do ataku, w końcu gryząc mocno hobgoblinkę, która ledwie stała na nogach, a zapędzona w kozi róg i wykończona atakami, w desperackim geście dźgęła Psotnika, rozcinając mu tętnicę, po czym sama padła nieprzytomna. Na szczęście druid był tuż za nim i szybko udało mu się ustabilizować przyjaciela.
- Już po niej! Sulim zaraz do was biegnie! - - zawołał.


Na drugim końcu obozu Laura z morderczą furią w oczach skupiła się na irytującej kapłance. Kula z czystego cienia pojawiła się tam, gdzie stał cel, jednak tej udało się uniknąć obrażeń.


Scarvinious zbliżył się do Rufusa, jednocześnie zasypując Irvana serią szybkich ciosów. Widać, że mimo odczuwanego bólu i licznych poważnych ran, bugbear wciąż był niebezpiecznym przeciwnikiem. Rufus, rozwścieczony widokiem ranionego brata, zatakował z całej siły, ale niestety zabrakło mu celności i atak ledwie otarł się o zbroję dowódcy.
Irvan ostatkiem sił, zignorowany już przez Scarviniousa, zadał mu ostateczny cios, wbijając miecz prosto w kręgosłup. Po tym uderzeniu półork padł bez życia na ziemię
Kapłanka krzyknęła przeraźliwie, widząc padającego dowódcę, po czym pobiegła w jego stronę, wyciągając przed siebie symbol Hadregasha unikając po drodze ciosu Klary i nie dając się trafić strzałem Erika. Fala negatywnej energii rozlała się od niej po wszystkich w okolicy, powalając część z pheandarczyków, w tym Laurę, co natychmiast spostrzegł jej bliźniak.

Nagle wszyscy zaczęli biec. Tez, Kharrick starali się dołączyć do walczących, Vane ruszył do powalonych z medykamentami, a Mikel ku siostrze.
-Laura! - w głosie wojownika po raz pierwszy słychać było przerażenie.
Jace, widząc, co się stało z wiedźmą, zacisnął zęby i niewidzialna siła wyrwała kapłance jej tarczę, która poleciała prosto w jego ręce. Rufus skorzystał z okazji, doskoczył do przeciwniczki i ciął ją potężnie. Klara i Tezzereth nie potrafili przebić się przez zasłonę hobgoblinki, ale sytuację uratowała Emi. Przebiegając sprintem przez prawie całą szerokość obozu, Kharrick dopadł do kapłanki, przez którą wielu jego towarzyszy wyglądało już na straconych, i nie bacząc na swoje bezpieczeństwo, skoczył na nią, wbijając sztylet prosto pod osłonę szyi, przebijając aortę. Krew trysnęła zarówno z rany, jak i z ust pokonanej, a ta upadła pod ciężarem wściekłego złodzieja.

Mikel akurat zdążył dobiec do Laury i właśnie wlewał jej do gardła miksturę leczącą.
-Siostra! Nie rób mi tego… Wracaj do mnie natychmiast! - głos mu się łamał, a oczy szkliły.
Laura odkaszlnęła kiedy odrobina mikstury wpadła nie do tej rurki w gardle co trzeba.
- Nie ...khe khe...mów ...khe mi ...co khe mam robić. - Odpowiedziała cicho, choć było widać jak mikstura robi swoje. Wiedźma otworzyła oczy i zapytała spokojnie. - Już po? Wygraliśmy?
-Tak! Wygraliśmy!- do wojownika ta informacja dotarła dopiero w chwili, kiedy przekazywał ją bliźniaczce. Chwycił Laurę w ramiona i przytulił ją mocno. -Tak się o Ciebie bałem, nie powinienem był Cię zostawiać…
Wiedźma odwzajemniła uścisk. - Zdążyłeś to najważniejsze. - Pocieszyła go choć sama miała wilgotne oczy. Ze strachu, który kiedy adrenalina w końcu opadała, wkradł się na pierwszy plan. Kiedy tak trwali w uścisku, Laura sięgnęła do magii i rzuciła dwa małe wiedźmie czary na siebie i Mikela.
- Już mi lepiej, powinnam pomóc reszcie. - Powiedziała nie puszczając jeszcze brata.
-Jasne. Możesz sprawdzić co z Vitalim? Prawie go zabiłem... - wojownik puścił w końcu siostrę i odsunął się od niej, spuszczając głowę.
- Nie byłeś sobą, no i dodatkowo możesz przyprowadzić jeńców na pewno też potrzebują pomocy.- Pocieszyła Wojownika i powoli zaczęła stawiać się do pionu.
-Pewnie. Już po nich idę. Dziwię się, że sami jeszcze nie wyszli. - uśmiechnął się jeszcze raz do Laury i ruszył w stronę namiotu. Idąc, Mikel przyglądał się pobojowisku. Wszystko wskazywało na to, że nikt nie poległ w czasie walki. Kilka osób było jeszcze nieprzytomnych, ale ich stan się stabilizował. Najgorzej wyglądał chyba Shagari, który po opadnięciu adrenaliny, w końcu zrozumiał, że stracił dłoń. Usiadł na ziemi w pewnym oddaleniu od pozostałych i mamrotał coś pod nosem w nieznanym wojownikowi języku, kiwając się do przodu i do tyłu.

Sindarin 28-06-2019 09:38

A jednak. Wbrew obawom i zdrowemu rozsądkowi, phaendarczykom udało się nie tylko pokonać wysłany za nimi do Fangwood oddział łowców, ale także dokonali tego, nie poświęcając życia żadnego ze swoich towarzyszy. Atak na Żelazne Kły był ogromnym wyzwaniem, jednak odnieśli zdecydowane zwycięstwo. Teraz pozostało jedynie posprzątać…

Obóz Krwawej Szczęki, przez ostatnie minuty wrzący od bitewnego zgiełku, obecnie przepełniała bliska grobowej cisza, zakłócana jedynie przez trzask ognia w płonącym namiocie alchemika, choć i to nie trwało długo, ponieważ Sulim przywołał strugi wody, by ugasić niekontrolowany pożar. Pozostał jedynie rosnący szum poruszanych przez wiatr liści i cichnące owady: zbierało się na deszcz. Phaendarczycy, a przynajmniej ci przytomni - Yan, Diethard i Elda wciąż leżeli bez świadomości, ale dzięki nowo odkrytym mocom Rufus pilnował, by ich dusze siedziały grzecznie w ciałach - rozsiedli się na ziemi przy kilku magicznych światłach i ognisku, odpoczywając, zbierając siły, i ignorując leżące dookoła kilkanaście trupów, nie mówiąc o krwawych plamach i rozbryzgach zdobiących całą okolicę. Zmęczenie brało górę nad obrzydzeniem, a widok pobojowiska dawał mimo wszystko pewną satysfakcję - był najlepszym dowodem na to, że nie byli już ani ofiarami najazdu, ani uciekinierami z oblężonego miasteczka. Stawali się kimś zupełnie innym - bojownikami, partyzantami, obrońcami? Nazwa nie miała na razie znaczenia, ważniejszy był fakt, że nie poddali się, stawili czoło Legionowi Żelaznych Kłów i wygrali. Może była to dopiero pierwsza bitwa w długiej wojnie, której finału nie dało się przewidzieć, ale z pewnością nie zamierzali się teraz poddać.

Laura

Wiedźma z ledwo ukrywaną troską doglądała nieprzytomnych i rannych phaendarczyków, czyli praktycznie całej grupy. Jedynie Erik Dunkir wyszedł z bitwy bez szwanku - doświadczony traper albo cieszył się niesamowitym szczęściem, albo naprawdę miał talent w unikaniu niebezpieczeństw. Pozostali byli w lepszym lub gorszym stanie, ale zgrywali twardych i wzbraniali się przed leczeniem twierdząc, że "dadzą sobie radę" - dopiero mordercze spojrzenia sprawiały, że pokornieli i bez marudzenia poddawali się terapii. Nawet dzięki magii zajmowanie się tuzinem rannych było czasochłonne, tym bardziej że jej uczeń, Shagari, potrzebował jeszcze czasu na pozbieranie się po utracie dłoni. A planowała jeszcze zamienić kilka słów z Emi, jednak dopplerka gdzieś wyparowała, podobnie zresztą jak Mikel i Jace, którzy zamiast pomóc jej z rannymi, zaczęli robić sobie wycieczki po obozie.

Mikel

Dręczony wyrzutami sumienia Mikel ruszył w stronę znajdującego się na uboczu namiotu jeńców, zastanawiając się, czemu dotąd nikt go nie opuścił. Podczas ataku nie miał czasu na dokładne przyjrzenie się im, nie widział też zbyt wiele w ciemnościach, ale wydawało mu się, że więzy nie powinny być dla nich aż tak kłopotliwe. Rozpaliwszy pochodnię, pełen niepokoju wszedł do środka.
Reszta była tylko odruchami - upuścił źródło światła, lewą zakutą w rękawicę dłonią chwycił za mknące ku jego głowie ostrze miecza, a prawą zamierzył się do ciosu, powstrzymując w ostatnim momencie. Potężny, choć teraz wychudzony mężczyzna, którego oswobodził jako pierwszego, zasłaniał się, gotów na przyjęcie uderzenia. Dopiero po sekundzie spostrzegł, kogo zaatakował.
- Cholera, to Ty! Przepraszam, nie wiedzieliśmy, kto idzie. Czy to znaczy, że ich pokonaliście? Nie bylibyśmy zbyt przydatni - powiedział bardzo szybko, a Mikel w końcu miał okazję przyjrzeć się jeńcom Żelaznych Kłów. Trzy kobiety i sześciu mężczyzn różnych ras, wszyscy jednakowo ranni i poturbowani, a do tego niesamowicie wymizerniali - najwyraźniej hobgobliny oszczędzały im zarówno jedzenia, jak i snu, braki nadrabiając kopniakami. Nie wszyscy byli też jednakowo skrępowani - kilkoro miało na sobie łańcuchy spięte kłódkami, a zbroja, którą widział wcześniej na grzbiecie krasnoluda, okazała się być zwykłą stertą pospinanego żelastwa. Po co w ogóle mieliby coś takiego robić?! Z mechanizmami mocowała się szczupła elfka o smukłych palcach. Uporała się już z częścią, gdy wojownik wszedł do namiotu, i gdy Mikel zwrócił na nią uwagę, wykrzywiła wargi.
- Spinką do włosów i paroma drucikami niewiele zdziałam, nie macie klucza? I tak dobrze, że zapomnieli połamać mi palce - po tych słowach wzrok chłopaka powędrował po innych dłoniach, a z ust wyrwało mu się przekleństwo. Przynajmniej połowa jeńców miała je tak powykrzywiane i połamane, że utrzymanie czegokolwiek zupełnie nie wchodziło w grę. Hobgobliny znały sposoby, by unieszkodliwiać znienawidzonych magów, nie zabijając ich, a przy okazji miały pewnie niezły ubaw obserwując, jak ci męczą się z najprostszymi czynnościami.
- Ucieklibyśmy wcześniej, ale nie chcieliśmy nikogo zostawić. No i po bitwie mogło być łatwiej... - odezwał się mężczyzna, który próbował zaatakować Mikela, a w jego głosie brzmiała niepewność - Jestem Ravi. Wiem, że i tak już nam uratowaliście tyłki, ale możesz jakoś pomóc? Albo chociaż wyjaśnić, co tu się dzieje? -

Jace

Kiedy Mikel udał się sprawdzić, co z jeńcami, Jace postanowił zbadać namiot Scarviniousa - może znalazłby tam więcej informacji odnośnie tego, co w ogóle planują Żelazne Kły? Kłopoty zaczęły się już, gdy zbliżył się do niego na kilka metrów. Wtedy też zauważył dokładnie, że jego ściany wyłożone są pozszywanymi ze sobą skórami zdartymi z różnych humanoidów - w kilku przypadkach uchowały się nawet wykrzywione w agonii twarze i włosy. Również ta należąca do Yastry. Jace pamiętał ten widok ze wspomnień Sulima, ale nie przygotowało go to ani trochę na zobaczenie tego z bliska, ani na aurę bólu i cierpienia, która uderzyła w niego znienacka. To, co czuł w Gristledawn, a miał pewność, że tamta masakra była dziełem tego oddziału, było niczym w porównaniu do okrucieństw, których Scarvinious musiał dopuszczać się w swoim namiocie.
Psionik ze sporym wysiłkiem zmusił się do wejścia do środka. Wnętrze prezentowało się czysto, wręcz nienaturalnie czysto, co tym bardziej kontrastowało z pobojowiskiem na zewnątrz. Na meblach nie było nawet grama kurzu czy brudu, skromne posłanie było idealnie ułożone, tak samo jak papiery na sporym biurku z ciemnego drewna, w które wbił się oszczep Irvana. Zapach źrącego środka czyszczącego, kojarzącego się Jace’owi z garbarnią, kręcił mocno w nosie, zagłuszając odór krwi. Porządek panował również na środku pomieszczenia, gdzie na drewnianym stelażu wisiała ostatnia ofiara bugbeara - nagi elf o ciele pokrytym dziesiątkami płytkich nacięć, ranach po zerwanych paskach skóry i poparzeń, zapewne wywołanych tym samym środkiem czyszczącym, którego pełne wiadro stało w kącie. Wyglądało na to, że nieszczęśnik skonał niedawne, zapewne dowódca Kłów zabił go tuż przed wyjściem z namiotu, ale jego męczarnie trwały przynajmniej od kilku dni. Odwracając wzrok od ciała, Jace skupił się na pozostałych szczegółach pomieszczenia - niewielkim stoliczku z pedantycznie rozłożonymi narzędziami do tortur, stojaku na broń pełnym różnego oręża, plikach papierów na biurku oraz trzech zamkniętych skrzynkach pod wyłożoną futrami ścianą, na której pyszniły się dwa trofea Scarviniousa - świetnie wykonana drewniana tarcza z symbolem gałęzi przebitej strzałą i nietypowa szabla o czarnym ostrzu. Psionik rozpoznał w symbolu znak Łowców z Chernasardo, a w mieczu rodowy oręż Yastry, z którym elfka nigdy się nie rozstawała.

Emi

Kiedy było pewne, że niczyje życie nie jest zagrożone, Emi mogła zabrać się za to, co planowała od paru dni. Korzystając z nieuwagi pozostałych, dopplerka, jeszcze jako Kharrick, przełknęła szybko miksturę zwiększającą siłę, i bez problemu zarzuciła sobie na plecy pogruchotane ciało zakolczykowanego hobgoblina. Na szczęście było lekkie i leżało tuż przy wyjściu z obozu, dlatego szybkim krokiem zniknęła w mroku, niezauważona przez nikogo.
Maszerowała przez chwilę, kierowana przez głos swojego gościa, aż końcu ten uznał, że może się zatrzymać.
~~Koordynaty są w porządku, połóż go na ziemi~~ wykonując polecenie dopplerka w końcu mogła przyjrzeć się połamanemu hobgoblińskiemu magowi dokładniej. I doszła do wniosku, że z pewnością ma przed sobą jakiegoś demonicznego mieszańca - skóra miała inny odcień, część blizn wydawała się być wrodzona, a do tego martwe oczy miały fioletowy odcień, zamiast typowego pomarańczowego. Do tego wszechobecne kolczyki i skaryfikacje - dopełniało to obraz osobnika zafiksowanego na bólu i cierpieniu, co pasowała do jego dowódcy.
~~Gotowe? To gasimy światło~~ stwierdził głos, a potem Emi mrugnęła, i znów była w swojej naturalnej formie.
Ciało leżało nagie, rozłożone na ziemi, z wyciętymi na całej powierzchni setkami przedziwnych, nic nie mówiących symboli. Od szyi po krocze, a także od mostka do ramion ciągnęły się głębokie nacięcia, których przeznaczenie akurat było jasne - dostanie się do narządów wewnętrznych, jak na sekcji zwłok. Te zaś leżały w równym rządku obok, także pokryte dziwnymi nacięciami. Głowa hobgoblina wyglądała nie lepiej - oczy, nos, uszy oraz język zostały wycięte i odłożone. Na czole widniała pozioma kreska, czaszka musiała zostać ścięta równiutko, by wyjąć mózg.
~~Możemy wracać~~ powiedział głos, a Emi wyczuła w nim satysfakcję.

Rufus

Mimo ran, Rufus czuł się wspaniale. Przez całe życie czuł, że jest stworzony do czegoś więcej niż kręcenie się po okolicznych wsiach i lanie po gębach agresywnych chłopów, czy okazyjne walki z bandytami. Chciał walki, wyzwań i przygód, dlatego tak bardzo zazdrościł Mikelowi, który opuścił Phaendar, by obejrzeć kawałek świata - zrobiłby to samo, ale nie chciał opuścić brata, któremu spokojne życie wydawało się wystarczać. Od śmierci rodziców mieli tylko siebie, więc półork zaciskał zęby i obiecywał sobie, że kiedyś w końcu go przekona.
Okazało się jednak, że Legion Żelaznych Kłów go w tym wyręczył, atakując Phaendar i zmuszając ich do ucieczki w gęstwiny Fangwood. Rufus z początku godził się na zostawanie i bronienie pozostałych uciekinierów, ale teraz, odkąd Jace pomógł mu odkryć jego moce, nie miał zamiaru czekać, kiedy pozostali ryzykowali życia. To, co potrafił, dosłownie go upajało - zawsze miał wrażenie, że ktoś przygląda się temu, co robi, ocenia go. Teraz był już pewien, że to nie były zwidy, tylko jego przodkowie, czuwający nad nim i jego bratem. Widział ich, tak jak widział dusze próbujące opuszczać ciała Yana i Dietharda - wystarczyło jedno spojrzenie, jeden zakazujący gest, by te wróciły na swoje miejsca, nie pozwalając towarzyszom umrzeć.
~Tak, właśnie tak - ratuj i broń swych towarzyszy, a wrogom spuszczaj solidny wpierdol!~ usłyszał głos we własnej głowie. Przez chwilę rozglądał się, zdziwiony, wzrokiem szukając Jace’a, ale zamiast tego ujrzał widmową orczą twarz, odrobinę podobną do niego, spoglądającą na niego z ostrza topora ~Tu jestem, matołku. Nie będę wiecznie milczał, a z bratem odwaliliście kawał dobrej roboty~

Hannskjald

Pierdolone hobgobliny znały się na swojej robocie.
Po pierwsze, tydzień temu złapały go w zasadzkę, gdy zmierzał ich tropem po zobaczeniu pozostałości tego, co zostało po masakrze w Gristledawn. Lepiej, żeby nikt w Crystalhurst się o tym nie dowiedział, bo nie dadzą mu żyć.
Po drugie obiły na tyle, że już wybierał się na sąd Pharasmy - cóż, jak to mówią, i krasnolud dupa, kiedy gobosów kupa. Dobrze, że w ostatnim przytomnym geście ukrył Lawinę w posążku, zarżnęliby ją niechybnie, szczególnie po tym, jak rozerwała na strzępy i towarzysza.
Po trzecie, i chyba najgorsze, kiedy już odzyskał przytomność w ich obozie wśród jeńców, okazało się, że zakuły go w jakieś kute żelastwo, które skutecznie odcięło jego więź z naturą, pozbawiając wszelkich zdolności. Wszystkie jego rzeczy, w tym Lawina, zniknęły. Jedyne co zostało, to miotać się z kapturem na głowie i złorzeczyć, kiedy z rzadka wyjmowali mu knebel, żeby mógł zjeść jakieś marne resztki. Hannskjaldowi wydawało się, że los jego i pozostałych jeńców jest przesądzony, aż do czasu, gdy nagle usłyszeli głos należący do człowieka, który obiecał im uwolnienie za parę dni. I chociaż brzmiało to mało prawdopodobnie, bogowie się nad nimi ulitowali - ktoś zaatakował i pokonał hobgobliński oddział, a oni byli wolni.
No, przynajmniej będzie, jak już ktoś ściągnie z niego to żelastwo.

Obca 29-06-2019 13:28

Laura patrzyła jak jej towarzysze rozchodzą się by “zająć się” tym czym zająć się trzeba po rzezi. Sama wiedźma postanowiła zabrać się za leczenie i stawianie swoich towarzyszy bardziej do pionu. Z pomocą Van’a i Shagariego powinno pójść żwawo.
“Shagari...” Wiedźma pomyślała patrząc w stronę wiedźmiarza. Poszła i przysiadła się do mężczyzny.
-Shagari. - Zwróciła się do niego zwracając na siebie jego uwagę. Wyjęła miksturę leczenia i otworzyła podając mu w jedyną dłoń jaka mu została. Jej działania były delikatne podobnie jak pierwsze słowa. - Wypij to potrzebujesz leczenia….a reszta potrzebuje ciebie..
Ciemnoskóry mężczyzna przyjął miksturę i wykonał polecenie, ale jego ruchach była jakaś mechaniczna sztywność, nieobecność. Gdy eliksir zadziałał i większość jego ran zasklepiła się, jego spojrzenie w końcu odzyskało ostrość.
- Dziękuję, mwalimu.
- Proszę,...a teraz wróć do nas. - Laura dotknęła jego zasklepionego kikuta. - Nie będę kłamać, że jestem w stanie wyobrazić sobie co czujesz. Nie jestem, nikt z nich nie jest. Pamiętaj tylko że jesteś jak Ja i Olga. Nie zostawimy cię z tym samego. Obiecuję że znajdziemy sposób by zwrócić ci to co straciłeś.- Spojrzała na niego z determinacją w oczach.- Ale teraz musimy dokończyć to co zaczęliśmy, walka się skończyła ale nadal jesteśmy potrzebni, im i jeńcom. Potrzebuje byś wstał i pomógł mi i Vanowi.
Shagari wzdrygnął się, gdy Laura dotknęła kikuta, ale wysłuchawszy jej słów pokiwał głową i z pomocą wiedźmy chwiejnie podniósł się na nogi.
- Zrobię, jak mówisz, mwalimu. Chociaż nie przydam się tak bardzo jak pełny człowiek. -
Laura patrzyła na niego tym swoim oceniającym spojrzeniem a potem sięgnęła do swojej szyi. -Z twoją wiedzą przydasz się nawet bardziej, ale nowa sytuacja może być rozpraszająca. Proszę. - Powiedziała zakładając mu na szyje magiczny wisior z zasuszonej elfiej ręki. - To magiczna...ręka. Wiem że może się to wydać...groteskowe ale uznajmy to jako czasowe rozwiązanie.
Shagari pokręcił głową - Nie, bwana, nie mogę tego przyjąć. Jeśli mam znowu stać się pełnym człowiekiem, muszę nauczyć sobie radzić z tym niepełnym człowiekiem -
Laura kiwnęła w zrozumieniu głową, i poszła w stronę alchemika.
Ustalili że Vane zajmie się chwilowo członkami grupy uderzeniowej którzy nie mogli już być uzdrowieni przez magię Laury. Wiedźma i Shagari pójdą ocenić i zająć się jeńcami.

Laura miała jeszcze chwilę z zmiennokształtnym który w końcu poszedł po rozum do głowy i sam się zgłosił po pomoc medyczną.

Asderuki 29-06-2019 13:46


Emi wzdrygnęła się widząc co zrobił jej “gość”.
~ Bogowie… czy to dlatego Grimwald cię trzymał u siebie?~ zapytała czując lekkie kręcenie w głowie. A może to było tylko w powodu odniesionych ran?
~~Kto powiedział, że mnie trzymał?~~
~ Byłeś w jakimś magicznym kręgu… Myślałam, że tak się więzi istoty… magiczne istoty. Poza tym jeśli nie byłeś więziony to nasza umowa…~ dopplerka przełknęła ślinę. Może powinna wrócić do pozostałych, bo ledwo stała.
~~No tak, wpakowałem się do kręgu i ciężko było wyjść, racja~~ gość wydawał się lekko zawstydzony, jakby przyłapała go na kłamstwie.
~ Chyba w końcu muszę zadać to pytanie. Tylko tym razem zgodnie z tym co umówiliśmy się wcześniej odpowiesz normalnie. W końcu zmieniłam swoje postrzeganie kiedy używałam totemu od Lury. Kim ty jesteś?~
~~Sobą~~ głos aż ociekał złośliwością ~~A dokładniej, głosem w twojej głowie~~
~ Miało być bez takich!~ dopplerka oburzyła się. Zamaszyście zabrała z ziemi przedmioty należące do czaromiota i ruszyła z powrotem do obozu.
~ Umówiliśmy się.~
~~No dobra, dobra, to konkretniejsze pytania zadawaj ~~
~ Masz jakieś imię? Ewentualnie jak mogę się do ciebie zwracać? ~ zapytała przypominając sobie samej, że w sumie musi stać się Kharrickiem.
~~Mów mi Vox~~
~ Miło w końcu poznać. Jak pytałam wcześniej o to kim jesteś, chodziło mi o to jakiego rodzaju istotą. A więc?
~~Nie mam pewności~~
~ Nie? Ale… ale to nie tak, że Grimwald ciebie stworzył prawda? ~ Kharrick poczuł pewną sympatię do Voxa. Może dlatego, że niby wiedział czym on sam jest, ale nie mógł być do końca pewien swojego pochodzenia. Matki nie pamiętał, opowiadaniom ojca wierzył. Tylko czy naprawdę to tak wyglądało?
~~Wątpię, by ten wariat to potrafił, zbyt skupiony na cielesności był.~~
~ To znaczy, że nie masz fizycznej formy?~
~~Przecież mam. O, tą~~ dłoń Kharricka popukała go w czoło.
Złodziej westchnął głęboko.
~ Aha, a wcześniej cwaniaku? ~ musiał się pilnować z tymi pytaniami ~ Wcześniej, jak byłeś w kręgu?~
~~Nie jestem pewna, wspomnienia są dość …zamazane. Ale raczej nie w tej rzeczywistości.~~
Kharrick po raz kolejny usłyszał jak Vox używa innego zaimka. Jako dopplera nie powinno go to dziwić, ale w sumie nie słyszał o innych istotach poza Doppelgangerami o takich możliwościach.
~ Ty masz płeć? Bo jesteś równie swobodna co ja przy tym jak się wyrażasz.~
~~Nie ograniczają mnie takie błahostki jak was~~
Kharrick prychnął śmiechem.
~ Kogo ogranicza, tego ogranicza. Zdradzisz mi do jakich celów cię uwięził Grimwald? Tylko ze względu na twoje zamiłowanie do sekcji zwłok, czy coś jeszcze?~
~~Jego spytaj~~ myśl zabrzmiała jak lekceważące prychnięcie ~~I kto powiedział o jakimkolwiek zamiłowaniu?~~
~ Aj weź nie bierz mnie tak dosłownie. Musisz mieć wiedzę na ten temat patrząc na to co zrobiłaś. Precyzyjne cięcia i równo ułożone. Jakoś nie wydaje mi się aby ktoś bez oddania takim rzeczom zachowałby taką dokładność.~
~~Ty nieźle potrafisz zabijać - bo to lubisz, czy z potrzeby?~~
Kharrick się skrzywił. Vox trafił w punkt. Powoli zbliżali się do obozu
~ Dobra, dobra. To czemu pociąłeś tego czaromiota?~
~~To było konieczne. Dowiesz się w swoim czasie~~
Ciekawość i niecierpliwość sprawiły, że mężczyzna burknął po raz kolejny niezadowolony.
~ Dobrze, niech będzie.~ zgodził się wytrzymać i poczekać z dalszymi pytaniami. Jedna rzecz go tylko jeszcze nurtowała.
~ Swoja drogą myślałem, że zdobycie mocy od ciebie będzie bardziej… bolesne? Jakoś tak po tym co Jace przeszedł spodziewałem się większej reakcji w moim własnym ciele.~
~~NASZYM ciele~~ odpowiedź była kròtka, jakby sam nacisk na pierwsze słowo powinien wystarczyć. Kharrick naburmuszył się już zupełnie. To była jedyna rzecz z którą nie umiał się pogodzić. Może gdyby tylko słyszał ten głos. Albo w jakiś inny sposób był z nim związany. Dzielenie się ciałem zaczynało coraz bardziej irytować. Najgorsze było to, że druga strona konfliktu spokojnie mogła odczuwać wszystkie jego emocje i myśli. Pytaniem było czy byłby w stanie ukryć swoje zamiary przed Voxem. Czy byłby w stanie wygrać spór o ciało? Do tej pory Vox pokazał wyraźnie, że Kharrick nie potrafił nawet wyczuć momentu, w którym on przejmuje kontrolę. To się po prostu działo.

Złodziej wrócił na pole walki. Miał już wejść pomiędzy resztę kiedy zatrzymał się przy asystentce alchemiczki. Leżała dalej od reszty i jeszcze do niej się nie zabrali. Westchnął ciężko i uklęknął na jedno kolano w nierównym piachu. Zabrał się do przeglądania jej zawartości zaczynając od odpięcia puklerza Rathana.
- Oby twoja dusza zaznała spokoju, a śmierć szybka była - zmówił coś w rodzaju modlitwy. Żałował, że nie zrobił więcej. Oglądając ciało, które po śmierci wróciło do hobgoblińskiej postaci, zdębiał na moment. Na szyi, poniżej lewego ucha, lykantropka miała wypalone znamię w kształcie stylizowanych liter G i U.
Musiał poświęcić chwilę aby uwierzyć w to co widzi.
- Kurwa - zaklął pod nosem, a potem powtórzył jeszcze kilka razy.
~ Proszę powiedz mi, że tamten czaromiot nie miał tego znaku.~
~~Nie widziałam.~~
To było marne pocieszenie, ale przynajmniej tyle. Złodziej zabrał wszystkie użyteczne rzeczy z lykantropki i z humorem godnym stanu w jakim był kroczył w światła obozu.

TomBurgle 29-06-2019 14:34

- Co się dzieje, co się dzieje. Wydali walną bitwę Legionowi, ot co. W końcu ktoś, na dziewięć piekieł. mowa krasnoluda była przytłumiona przez worek na jego głowie.
- I z tego co słyszałem, nie była to łatwa przeprawa przymusowo zakuty w żelazna "zbroję" krasnolud usilnie próbował odzyskać chociaż odrobinę godności i usiąść.
- Hannskjald Włóczęga, druid Zielonego Kręgu w Crystalhurst, wasz dłużnik

-Mikel.- zwięźle przestawił sie wojownik i zaczął pomagać krasnoludowi w uwalnianiu się z tego twarzowego wodzianka - Druidzka magią nie lubi metalu tak? Po to Ci ten... kombinezon założyli ?

- To nie tak, ale i tak nie mogłem nic zrobić kiedy tylko został uwolniony odetchnął boleśnie i przeciągnął się szeroko z chrzęstem rozprostowywanych po raz pierwszy od wielu dni stawów.

- A i tak wyciągnąłem dłuższe źdźbło zatoczył się z osłabienia, ale po chwili odzyskał równowagę.

- Spokojnie przyjacielu! - Wojownik szybko wyciągnął rękę, by potrzymać druida. -Za chwilę ktoś Cię połata. - Mikel uśmiechnął się życzliwie. Jego dotychczasowe doświadczenia z druidami ograniczały się tylko do Sulima. ~To chyba jakaś nowa krasnolidzka moda?~ pomyślał, dziwiąc się wybranej przez rozmówcę profesji.

- To później, a teraz - macie klucze? Albo dłuto i młot, cobyśmy wszyscy wyszli z tego zafajdanego namiotu

-Gdzieś pewnie są...Mogę rzucić okiem? - zapytał, wskazując na kajdany.

- Nikt tutaj nie odmówi brodacz uśmiechnął się po raz pierwszy, ale mina mu zrzedła kiedy kolejny raz zachwiał się na własnych nogach
- Wynośmy się stąd, zanim dotrą posiłki

Wojownik sięgnął do zapięcia, krępującego krasnoluda, próbując brutalną siłą oswobodzić byłego jeńca. Metal zgrzytnął i wygiął się lekko, ale niestety trzymał nadal.
-Potrzebujemy Szlemy, albo faktycznie trzeba będzie poszukać tego klucza. Wybacz. - uśmiechnął się tym razem przepraszająco. -Jak reszta? - zwrócił się do pozostałych, wypatrując znanych twarzy. Pozostali jeńcy, przynajmniej ci już oswobodzeni, powoli podnosili się z ziemi. Widać było, że potwornie zastałe mięśnie i niedożywienie zrobiły swoje - chwiali się nie mniej od Hannskjalda, ledwo trzymając się na nogach.

- Damy radę iść, jak rozruszamy trochę nogi - stwierdził Ravi, który chyba wziął na siebie rolę reprezentanta. Mężczyzna wydawał się Mikelowi dość podobny do Torvego, ale może był po prostu drwalem? Oni zwykle sa do siebie podobni - wielkie, zwaliste i brodate chłopy.

- No to chodźmy krasnolud niepocieszony ustawił się do wyjścia za Ravim, niepewny jak jego oczy po pobycie w worku przez tak długi czas zareagują na nawet tak słabe światło jak pochodnie zdobywców.


Obca 30-06-2019 14:54

Kharrick w końcu pojawił się w obozie. Niósł ze sobą część ekwipunku jaki zebrał. Rozporządzając znalezionym dobytkiem złodziej zostawił sobie puklerz jaki przywłaszczyła sobie lykantropka i usiadł zostawiając na moment przeglądanie wszystkiego innym. W końcu jednak nie mógł dłużej ignorować swojego stanu.
- Hej, ślicznotko! - zawołał do Laury - Myślisz, że starczyłoby ci jeszcze sił opatrzyć starego dziada?
Laura spojrzała na złodzieja swoim krytycznym wzrokiem zaczęła go gniewnie karcić. - Gdzieś ty się podziewał?! Kiedy zamierzałeś się do nas zgłosić po pomoc?! Kiedy byłbyś na ostatnich siłach czy liczyłeś że w porę cię znajdziemy nieprzytomnego i brodzącego we własnej krwi?! - O dziwo w miarę mijania kolejnych słów i patrzenia mężczyźnie prosto w oczy, Kharrick czuł się lepiej, może nie w pełni sił ale zdecydowanie była odczuwalna różnica.
Mężczyzna skurczył się z początku od nagłego wybuchu wiedźmy. Podniósł nieśmiało dłonie w uspokajającym geście, ale odczuwając nagłą poprawę aż się zdziwił. W końcu się uśmiechnął pojednawczo.
- Och, może nie byłoby tak źle. Odnalezienie jednak w ostatniej chwili brzmi tak bardzo dramatycznie. Czemu nie? Następnym razem upewnię się, że tak właśnie będzie - zażartował słabo.
Laura chwyciła złodzieja za ucho i pociągnęła bliżej namiotu jeńców. - Siadaj i ściągaj koszule opatrzę ci resztę ran na bandaże zanim zajmę się tymi z namiotu. - Wskazała na jakiś pieniek i zwróciła się do wiedźmiarza - Shagari idź przodem i zrób prosze selekcję tych najbardziej potrzebujących. - Ciemnoskóry skłonił się i udał się w wskazanym kierunku a Laura wyciągnęła z torby zestawy lecznicze i magiczne bandaże które Kharrick miał już przyjemność raz nosić.
- Ał, ała, Lauro! - Kharrick zaprotestował, ale nie miał już siły stawiać fizycznie oporu. Rozmasował ucho i z skwaszona minął zaczął powoli pozbywać się zbroi. Resztę załatwiły magiczne ubrania. Jedno przesunięcie rękawów i siedział tylko w spodniach. Nie krwawił, ale miał kilka poważniej wyglądających ran. DO tego, to już Laura widziała, jeden z jego boków pokrywałą sporych rozmiarów blizna wskazująca na poparzenia.
Nie marnując czasu wiedźma zaczęła nakładać różne rodzaje maści na różne rodzaje świeżych ran i blizn. Jej smukłe palce rozprowadzały ziołowe maści szybko i sprawnie. Towarzysz nawet nie miał czasu zacząć marudzić kiedy zaczął być bandażowany. - Zaraz skończę i będziesz mógł zrobić coś przydatnego, słyszałam że jest tutaj parę upartych skrzyń i zamków które nie chcą się otworzyć.
- Dobrze, dobrze… to co się dzieje, gdzie te złe i niedobre uparte zamki? - sapnął złodziej krzywiąc się z bólu.
Laura już chciała mu odpowiedzieć gdy nagle… z namiotu jeńców wynurzył się ponury, pobrzękujący kajdanami orszak. Głównym źródłem hałasu był idący jako drugi krasnolud, mający na sobie zauważalnie większą ilość krępującego żelastwa niż pozostali. Prowadził Mikel, ale widać było, że wolalby być gdzieś indziej. Widok rannego Vitalego wywołał grymas bólu na twarzy młodzieńca.
- To jest ten … no… Han! Tak… Han i Ravi i reszta jeńców. - chłopak miał coś w rodzaju nawrotu dawnej nieśmiałości. - Widział ktoś klucz do tego? - wskazał gestem na oporne kajdany. - Kharricku? Dasz radę zaczarować zamek? - wojownik wyraźnie chciał oddać komuś głos i usunąć się na bok.
- No proszę, najwidoczniej praca sama cię znalazła. - Skomentowała Laura wstając i ruszając w stronę nowej grupy podopiecznych. - Nazywam się Laura a to Shagari, opatrzymy was wszystkich ale zaczniemy od tych najbardziej potrzebujących. Proszę usiądźcie w jednym miejscu. - Siostra Mikela była dobrą organizatorką a co mniej zmęczeni kiedy od razu zauważyli że jest ona ładniejszą kobiecą wersją znanego już wojownika.
Kharrick westchnął widząc łańcuchy.
- Ano - przytaknął wiedźmie grzebiąc w plecaku i wyciągając z niego zestaw narzędzi zawieszonych na metalowej obręczy.
- To się zabiorę do roboty. Kharrick. Może wy nie, ale ja was wcześniej widziałem. - Głos zgadzał się z tym, który mogli jeńcy usłyszeć niemal dzień przed atakiem na obóz.
- To ty! To ciebie słyszałem, prawda? W naszym namiocie? - druid jako pierwszy usiadł i jako pierwszy chciał wstać żeby zostać rozkuty, ale zmęczenie powiedziało swoje i klapnął z powrotem na swoje miejsce
- Dzięki za danie nam nadziei, zwłaszcza jeżeli mogło was to tyle kosztować
- RAAVI! - ryk Torvego mógłby obudzić umarłych. Drwal mimo ciężkich ran zerwał się na widok jeńców i rzucił ze radosnym okrzykiem na przedstawionego przez Mikela mężczyznę. Widać było, że są do siebie bardzo podobni. Przywitali się niedźwiedzim uściskiem, od którego kości niedawnego jeńca aż zachrzęszczały. - Puść, braciszku, bo mnie połamiesz - wystękał Ravi, ledwie znajdując siły na radowanie się.
- A nam na pewno utrudnisz dalszą pracę i stawianie go na nogi. - Skarciła drwala Laura patrząc na niego srogo...nie tak naprawdę, bo rozumiała czym jest radość z odnalezienia żywego członka rodziny, ale niczym “padlinożerca” bacznie obserwowała te wylewne powitanie.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:56.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172