|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
|
29-05-2018, 00:09 | #1 |
Reputacja: 1 | D&D 5e Dolina Nentir: Strażnicy Puszczy D&D 5e Dolina Nentir: Strażnicy Puszczy MateriałyKomentarze Prolog Mordred Modlitwa przynosiła rycerzowi ukojenie. Spokój duszy, w świętym miejscu nie nękanym przez tajemniczy cień. Poszukiwania wędrowców, których ujrzał w swojej wizji, nie dały jak dotąd rezultatów. Po kilku dniach przesiadywania w karczmach, najwyższa kapłanka Erathis w Zasępcu, Lucinda przysłała gońca z zaproszeniem dla młodego paladyna. Sama świątynia sprawiała bardzo pozytywne wrażenie. Otoczona murem, z dużym brukowanym dziedzińcem wznosiła się ponad okolicznymi budynkami. Sam dziedziniec był gwarny i zatłoczony. Mordred przechodząc przez bramę ustąpił drogi grupce wyjeżdżających wysłanników świątynnych. Świeżo wyświęcony kapłan w pełnej zbroi wraz z grupką towarzyszących mu żołnierzy jechał stępem, powoli przepychając się przez zatłoczone ulice miasta. Paladyn prychnął lekko. Wiedział, że po mniej więcej dziesięciu milach, kapłan zdejmie hełm, a jeśli do tego czasu nie zdejmie tez rękawic, to rano przez ból nadgarstków nie będzie w stanie trzymać lejców. Tylko dzieciaki myślą, że pełną zbroję nosi się cały czas, a Mordred, pomimo młodego wieku, dzieciakiem już nie był. Kapłankę spotkał na schodach wiodących do głównej nawy katedry. Po serdecznym przywitaniu, wręczyła młodemu rycerzowi zapisany kawałek pergaminu. Wyglądał on tak, jakby był pisany dla ptaka pocztowego, co mogło być prawdą, gdyż paladyn nie widział, aby kapłanka hodowała ptaki, a teraz dokarmiała siedzącego na poręczy wielkiego kruka. - To list od mojego wieloletniego przyjaciela, Mordredzie. Napisał go Saiderin, elfi mędrzec, mieszkający na północ od miasteczka Nenlast, niedaleko Puszczy Zimowych Pni. Prosi o pomoc w zorganizowaniu wyprawy na teren Puszczy, w celu zbadania zaginięć ludzi, zapuszczających się w te rejony. O ile zawsze było tam niebezpiecznie i zaginięcia były częste, według niego teraz jest znacznie gorzej, niemalże jakby jakiś cień powoli pokrywał całą Puszczę… Wspomina także o poszukiwaniu kogoś określanego jako Strażnik, kto mógłby pomóc. Chciałabym prosić cię o dołączenie do tej wyprawy, twoje umiejętności z pewnością będą pomocne. Saiderin jest jedną z tych osób, które darzę zaufaniem, jego głównym celem jest poprawa życia wszystkich w Dolinie.Data spotkania jest podana w liście, jeśli wyruszyłbyś dziś, to zdążysz na czas. Doki przy rzece pachniały mułem i rybami. Rodzeństwo miało dość umiejętności, aby miejscowe opryszki trzymały się od nich z dala, jednakże to nie oznaczało że mogli medytować w pełni spokojnie. Oboje rozumieli, że nastał czas aby znów poszukać zarobku i to tym razem dużego, bo póki co w krasnoludzkim banku mieli odłożone zaledwie połowę kwoty wymaganej do odkupienia posiadłości. A w międzyczasie też trzeba mieć co do garnka włożyć. W takim oto czasie do Althaei przyleciał kruk. Przyniósł on wiadomość, która skonsternowała rodzeństwo, które powoli zapominało już o przeszłości. List od Saiderina, elfiego mędrca zapraszał ich do udziału w wyprawie w głąb Puszczy Zimowych Pni, w celu ustalenia przyczyny zwiększonej liczby zaginięć ludzi w Puszczy i odnalezienia osoby znanej jako Strażnik lasu. Co najbardziej poruszyło rodzeństwo, to to, że Saiderin twierdził, że to ich zhańbiony ojciec Heian Cithreth był owym Strażnikiem, a sam Saiderin odnalazł fragment jego dziennika… Zajazd „Pięć Lig” był pełen podróżnych, co od wielu miesięcy było dość niezwykłe. Niewielkie karawany złożone z kilku wozów, grupy wędrownych handlarzy i rzemieślników, rolnicy wędrujący z rodzinami w celu osiedlenia się na nowej ziemi, kuglarze i bardowie przemierzali Drogę Handlową, głównie pomiędzy Hammerfast i Zasępcem. Główna sala zapraszała ciepłem bijącym z kominka i zapachami świeżej kolacji. Siedząca przy jednym ze stołów dwójka towarzyszy dumała nad częściowo wypełnionym trzosem sącząc miejscowe piwo, warzone według miejscowej niziołczej receptury. W sali panował gwar, goszczący tu wędrowcy schodzili tu aby wykorzystać wieczór, przed ponownym wyruszeniem drogę. Bardowie przygrywali otoczeni wianuszkiem słuchaczy, głównie dzieci. Nagle, do stolika przy którym Ardiel Mercuri wraz z Deiredem przepijała piwem pieczeń z dzika, przez otwarte okiennice wleciał wielki, czarny kruk. Wywołał niemałe poruszenie, jednak ponieważ nie wydawał się być agresywny, po sali rozległy się tylko śmiechy. Dość hojnie obdarzona przez bogów dziewka służebna, która zdawała się trochę zbyt często (jak na gust Ardiel – oczywiście tylko ze względów dobrego wychowania…) ocierać o ramię Deireda, spojrzała ze śmiechem na młodego kapłana. Nachyliła się lekko przy stole, przez co przód jej koszuli ładnie się wypełnił. - Panie, musicie uważać na swojego… ptaka. Może pomóc wam się nim zając? - Eeee… - Ardiel zauważyła, że uszy jej towarzysza przybrały kolor świeżo startych buraczków – to nie mój, on sam się… dosiadł. Zanim elfka zdążyła się wypowiedzieć, ptaszysko zmyślnie wyciągnęło dziobem mały pergamin z tubusa przymocowanego do swojej nogi, po czym z głośnym „KRAAA!” upuściło go obok talerza Ardiel. Przekrzywiwszy łeb, kruk wyglądał, jakby chciał się upewnić, czy elfka zrozumiała o co chodzi, po czym machnąwszy kilkukrotnie skrzydłami wyleciał przez okno, dając zgromadzonym w Sali dzieciakom okazję do kolejnej salwy śmiechu. Pergamin był listem. Piękne litery elfiego pisma, stawiane były pewną ręką, przez osobę dla której nie była to pierwszyzna. Wiadomość pochodziła od Siaderina, elfiego mędrca, który poszukiwał ochotników do wyprawy w głąb Puszczy Zimowych Pni, w celu ustalenia przyczyny zwiększonej liczby zaginięć ludzi w Puszczy i odnalezienia osoby znanej jako Strażnik lasu. Ardiel ledwie pamiętała mędrca, głównie uczył on pieśniarzy ostrzy w Ladrinaer, chociaż zajmował się także nauką czytania i pisania innych wychowanków. Samo zlecenie było dobrze płatne, 50 złotych monet (do podziału między nią i Deidreda za każdy dzień wyprawy. Wyprawa miała wyruszyć z miasteczka Nenlast, data była podana. Jeśli towarzysze wyruszyliby jutrzejszego ranka, to dotarliby na czas do miejsca spotkania. Rytm oddechu biegnącej postaci był nadal pewny, pomimo kilkugodzinnego wysiłku. Tego cywilizowani ludzi nigdy nie mogli zrozumieć. Wśród ludzi lasu biegało się wszędzie. Na polowaniu czy na wojnie, zawsze biegiem. Teraz tylko to ratowało życie uciekającej postaci. Gałęzie chłostały twarz i ciało, kamienie ocierały nogi. Oddech przyspieszył jedynie, gdy do uszu uciekiniera dotarły odgłosy pogoni. Warkoty i ciche tąpnięcia poduszek łap wielkich wilków. Pokrzykiwania i gardłowe odgłosy karłów ich dosiadających. Daleki brzęk cięciw i cichy świst strzał, mijających uciekającą postać. Na ułamek uderzenia serca myśli biegacza pomknęły wstecz. Jak kilka dni temu udał się wzdłuż szlaku jednego ze szczepów Tygrysich Kłów, aby tak jak obiecał dołączyć do wiosennych łowów. Przypomniał sobie jak poszukiwał obozowiska i jak je odnalazł, puste, pełne poniszczonych sprzętów i śladów walki. Jak tropił tych, którzy pojmali cały szczep i jak z łowcy niespodziewanie stał się zwierzyną. Strzała muskająca lotkami jego ucho wyrwała go z zamyślenia. Przemykając pod i ponad powalonymi drzewami i prastarymi korzeniami skręcał to w prawo, to w lewo, niczym zając. I niczym zająca ścigali go bezwzględni łowcy. „Na południe”, o tym tylko myślał. Dostać się do jeziora Nen, potem jakoś pójdzie. Jest ich zbyt wielu a on jest sam, w lesie w końcu go osaczą. Wtem, z boku zauważył ruch. W mgnieniu oka zmienił krok, odruchowo uderzając toporem. Z krzaków wypadło na niego szare cielsko, wielki wilk, w którego głowie natychmiast zakleszczyło się stalowe ostrze. Gdy padał, jeździec, karzeł, skoczył prosto na uciekiniera. Z niemal zwierzęcym warkotem dwa ciała splotły się w śmiertelnym uścisku, gdy obaj próbowali sięgnąć po noże. Nagle uciekinier poczuł pod stopą pustkę. Urwisko! Nie zdołał nic zrobić, pchany do tyłu siłą rozpędu i uderzenia karła. Z płuc jego prześladowcy wydarł się skrzek strachu i wściekłości, gdy dwa ciała spadały w odmęty jeziora. Przebudził się w ciepłej izbie, przesiąkniętej zapachem ziół. Leżał na łóżku, dość wygodnym, jego ciało okrywały bandaże. Obandażowane miał głownie ręce i nogi. Przez chwilę czuł tylko panikę, aby zaraz poczuć ulgę gdy udało mu się poruszyć palcami. Dostrzegł, że obok prawej ręki spoczywa pas z jego nożem. - Wszystko w porządku. – spokojny głos rozległ się od strony wielkiego kominka. Postać dorzucająca drew do ognia wstała i uciekinier mógł dojrzeć twarz mężczyzny. Elf, nie udało by mu się określić wieku. Ubrany dobrze choć nie przesadnie bogato. Rozejrzawszy się barbarzyńca dostrzegł przy ścianach półki zastawione książkami, szklanymi i porcelanowymi butlami i pojemnikami. I ptaki. Na przebiegających pod sufitem belkach przesiadywało całe stado czarnych niczym noc kruków, których oczy obserwowały leżącego. Barbarzyńca wzdrygnął się lekko, gdyż w oczach największego z nich przez chwilę dostrzegł nie oczy kruka, a orła. - Nic ci nie będzie, nic ci tu nie grozi. Jestem Saiderin, wyłowili cię rybacy z jeziora Nen i przywieźli do mnie. Jestem swego rodzaju… uzdrowicielem. Nie masz odmrożeń, choć obawiałem się że tak długa kąpiel może uszkodzić twoje ręce i nogi. Ale udało mi się zapobiec poważniejszym uszkodzeniom. Miałeś dużo szczęścia. Możesz tu zostać, dopóki nie wydobrzejesz. *** Wszyscy - Teraz, gdy zebraliśmy się tutaj wszyscy, chciałbym wam podziękować za przybycie. - Aby zrozumieć wydarzenia które miały tu miejsce, konieczne jest, abyście wysłuchali pewnej historii. Informacje, które teraz wam przekażę, są niepełne i mogą być niepewne. Jednak stanowią owoc mojej wieloletniej pracy, poszukiwań i zbierania informacji zarówno tradycyjnymi, jak i mniej... pospolitymi metodami. Dlatego proszę was o wysłuchanie tego co udało mi się odtworzyć na temat wydarzeń w naszej Dolinie, w ostatnich stuleciach. Jak wszyscy wiecie, ponad sto lat temu upadło Imperium Nerath. Jedną z istot, któr przyczyniły się do tego, był Torak. Syn czerwonego smoka i czarnej smoczycy, nosił przydomek „Krwawy”, bowiem jego łuski były koloru zaschłej krwi. Była to niesamowicie plugawa bestia, potężna, żądna krwi i zniszczenia, a przy tym sprytna i wyrachowana. Z jakichś powodów pragnął zniszczenia Nerathu i w ostatnich dniach Imperium, zadał mu ostatni cios. Zgładził wszystkich potomków linii Cesarzy Nerathu, aż do ostatniego kuzyna. Wtedy otrzymał przydomek „Zguba Królów”. Zniszczenie Imperium nie było jedynym jego celem. Pragnął także zdobyć naszą Dolinę. Znów, nie znamy powodów jakimi się kierował. Osobiście sądzę, że miała z tym związek Cyriss Tańcząca Łuska. Była to mosiężna smoczyca, mająca swoje leże głęboko w Puszczy Zimowych Pni. Niedługo przed najazdem Krwawych Włóczni, Torak zaatakował Dolinę. A przynajmniej miał taki zamiar, gdyż powstrzymała go Cyriss. Walczyli daleko nad północnymi pustkowiami i jedynie niektóre miejsca w Puszczy są świadectwem furii, jaką potrafiły wykrzesać z siebie dwa walczące smoki. Elf przerwał na chwilę, wpatrując się w wasze twarze, rozświetlane blaskiem ognia w kominku. - Cyriss nie przetrwała. Pokonała Toraka, wyrywając mu co najmniej jedno oko i zabiła, lub przepędziła... tego nikt już chyba nie wie. Sama jednak przypłaciła to życiem. Jak się dowiedziałem, była Strażniczką Puszczy i chyba całej Doliny. Nie była jednak sama. Wraz z nią, było co najmniej dwoje innych, mieszkających w Puszczy. Mieli oni także pomoc. Jeden z elfów żyjących w Zasępcu otrzymał dostęp do skarbca zmarłej smoczycy i dzięki temu zbudował rodzinną fortunę. Trafiłem na informacje o „wielkim” lub „największym” skarbie smoczycy. Elf ten miał wspierać pozostałych Strażników i w razie potrzeby ich zawiadomić, lub „wybudzić” w razie potrzeby. - tu mędrzec bezradnie rozłożył ramiona. - Wybaczcie, te informacje pochodzą z zaszyfrowanego dziennika który udalo mi się odnaleźć. Odczytałem zaledwie część zapisków, a wiele stron jest zniszczonych. Saiderin położył na stół gruby dziennik w skórzanej oprawie. Widać było, że wiele stron leżało włożonych luzem, liczne były częściowo spalone a okładki były niemal czarne od upływu czasu, jednak sam widok wystarczył, aby Soveliss i Althea zaniemówili. Elfi mędrzec spojrzał prosto na nich. - Ten dziennik należał do waszego ojca. Sądzę, że był on Strażnikiem, który miał ostrzec pozostałych w Puszczy. Poznałem nieco historię waszej rodziny. Jego zaginięcie mogło wynikać z tego, że ktoś chciał mu przeszkodzić. Orkowie być może nie przeszli by przez Puszczę, gdyby byli tam pozostali dwaj Strażnicy. Jednak coś musiało się stać i nie dotarł do celu. Proszę. Przyjmijcie ten dziennik, mogę wam dać choć tyle. Wykonałem dokładną kopię tego dziennika i mam zamiar nadal pracować nad jej odczytaniem. Po chwili ciszy westchnął i przemówił ponownie. - Od ostatnich lat, w Puszczy dzieje się coś złego. To się nasila, stopniowo, jak powoli podgrzewająca się woda w kotle. Coraz więcej osób zapuszczających się do Puszczy nie wraca. Straciłem nawet kontakt z moimi rodakami z Edvenelvin. Chciałbym wynająć was abyście wyruszyli do Puszczy, odnaleźli dwóch pozostałych Strażników, lub przynajmniej zbadali miejsca gdzie według dziennika powinni się znajdować i spróbowali ustalić, co się stało. Za część zaginięć mogą odpowiadać gobliny, które pojawiły się w południowej części Puszczy. - tu wskazał na potężnie owłosionego mężczyznę – jeden z was miał już z nimi bliskie spotkanie. Ardiel, wiem, że jeden z Twoich dawnych towarzyszy, Malaggar Baenre, pojawił się w Puszczy. Młodziutka elfka popatrzyła na mędrca ze zdziwieniem. Malaggar był drowem, Mrocznym Elfem z podziemnej krainy Podmroku, który został przyjęty do nauki jako sierota, podobnie jak i ona. Wykazywał się bardzo dobrymi umiejętnościami i silnym talentem do magii, jednak nie był specjalnie rozmowny, w zasadzie nie mogła sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek dłużej rozmawiali, zniknął natomiast razem z pozostałymi mieszkańcami ich małej osady... Tu mędrzec umilkł, pozwalając aby wszyscy w chwili spokoju mogli przemyśleć to, co usłyszeli.
__________________ -To, że 99% ludzi jest innego zdania niż Ty, wcale nie znaczy, że to oni mają rację. Ostatnio edytowane przez Prince_Iktorn : 29-05-2018 o 00:39. |
06-06-2018, 22:31 | #2 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 13-06-2018 o 00:42. |
13-06-2018, 22:38 | #3 |
Reputacja: 1 | Soundtrack Po przygotowaniach, drużyna zebrała się rankiem nad brzegami jeziora Nen. Samo jezioro było wielkie, tak wielkie, że potrzeba było kilku dni, aby przepłynąć je ze wschodu na zachód, a jego brzegi niknęły w porannej mgle. Na towarzyszy czekała an brzegu duża łódź rybacka, wraz z załogą. Było to dwóch mężczyzn, jeden stary i brodaty, drugi młody, który jeszcze nie zaczął się golić. - Jestem Hanno, a to jest Jaslo – starszy przedstawił obydwu. - Saiderin wynajął nas abyśmy pomogli wam w podróży po jeziorze Nen i Wielkiej Rzece. Nie jesteśmy wojownikami, ale zabierzemy was tam, gdzie będziecie chcieli dotrzeć. Jeśli wyrazicie takie życzenie możemy też popłynąć gdzie rozkażecie i am na was poczekać. Po krótkim przywitaniu, drużyna załadowała wyposażenie na łódź dostrzegając, że elfi mędrzec nie żartował, gdy mówił o dodatkowym wyposażeniu. W łodzi był zapas racji żywnościowych, lin, wody i prowiantu obozowego. Konie trzeba było jednak zostawić. Puszcza nie była miejscem nadającym się do jazdy. Pozostały w stajni pod opieką Saiderina i wcale nie wyglądały na niezadowolone. Hanno i Jaslo okazali się dobrymi żeglarzami. W przeciągu dnia dotarli do miejsca, gdzie Wielka Rzeka spływa do jeziora Nen i tam przeczekali noc. - Niedaleko stąd cię wyłowiono – wskazali miejsce Aldrikowi. Ten nie od razu rozpoznał okolicę, za dużo się wtedy działo, jednak ostatecznie zdołał umiejscowić całe zdarzenie i swoją ucieczkę. Miejsce w którym kiedyś był obóz jednego ze szczepów z plemienia Tygrysich Kłów teraz nie wykazywało śladów życia. A przynajmniej tyle mogli stwierdzić płynąc rzeką dalej na północ. Puszcza przywitała ich ogromem przestrzeni, dzikiej przyrody, olbrzymimi połaciami lasu. Nie był to jednak las wymarły. Ptaki i zwierzęta zasiedlały Puszczę w olbrzymich ilościach. Mając w drużynie zawołaną łuczniczkę i myśliwego, drużyna mogłaby nawet nie zabierać wiele racji żywnościowych, ale nikt nie chciał ryzykować postojów na polowania. Nie było to bowiem miejsce bezpieczne. Co kilka godzin trafiali oni na ślady starych kości, które mogły opowiedzieć niejedną smutną historię. Szli dość szybko, pomimo ciężkiego i trudnego terenu, dającego się we znaki mniej doświadczonym w takich wędrówkach. Kierowali się w stronę miejsca oznaczonego na mapie jako jedna z możliwych siedzib strażników. Aldrik prowadził ich pewnie, jednak nawet on został zaskoczony gdy wychodząc na przecinkę trafili na jednego z drapieżników puszczy. Olbrzymi niedźwiedź z głębokiej Puszczy, z pyskiem pokrytym zakrzepła krwią ucztował właśnie na czymś, co najlepiej określić można było mianem pobojowiska. Wokół bestii walały się szczątki wielu ciał. Gdy niedźwiedź ujrzał grupę wędrowców, ryknął, po czym powoli wycofał się w głąb lasu. Na polance walały się resztki co najmniej kilkunastu ciał. Gobliny, wilki, hobgobliny i niedźwieżuki znalazły tutaj śmierć. Na pogiętych, połamanych i roztrzaskanych pazurami tarczach widniał symbol pięści powstającej z płomieni, podobny znajdował się na małych podartych tunikach i wielkich wystrzępionych tabardach. Aldric przypomniał sobie, że takie właśnie tuniki nosili jego prześladowcy. Mordred i Althaea skojarzyli pogłoski o potężnym dowódcy kompanii najemnych goblinów zwanym Gotai, który obrał sobie właśnie taki znak. Ardiel natomiast przypomniała sobie pogłoski o silnej kompanii najemnych goblinów, Płonącej Pięści, która podobno imała się każdego zajęcia. Pogłoski te wystarczały aby kupcy na traktach oblewali się potem... Walka na polanie miała miejsce niedawno, krew nie zdążyła jeszcze dobrze okrzepnąć, ale smród już dawał się we znaki. Po polance rozrzucone było mnóstwo elementów ekwipunku, teraz dawało się dostrzec zarówno krótkie maczety goblinów jak i szerokie szable hobgoblinów czy wielkie topory niedźwieżuków.
__________________ -To, że 99% ludzi jest innego zdania niż Ty, wcale nie znaczy, że to oni mają rację. |
15-06-2018, 01:37 | #4 |
Reputacja: 1 | Aldric prowadził swoją dziwną grupę pewnie, widać było, że Puszcza jest mu znana, chociaż ich droga prowadziła do części, której nawet on unikał. Był więc czujny, co jakiś czas przystawał i nasłuchiwał dźwięków, niczym polujący drapieżnik, chociaż był pewien, że Adriel nie poradziła by sobie dużo gorzej, co innego te dziwne miejskie elfy... nie do końca wiedział, co ma o nich myśleć. Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 15-06-2018 o 12:28. |
15-06-2018, 15:59 | #5 |
Reputacja: 1 | Althaea poszła w ślady "Orlego Szpona". Zatrzymała się przy jednym z trupów i przyglądała się symbolowi na ich tunikach. - Coś może być w tym, że gobliny stoczyły tu walkę z niedźwiedziożukami. - odpowiedziała Aldricowi. - Pod tym symbolem nosił się Gotai... - stwierdziła bez emocji, bardziej jakby sama do siebie niż do swych towarzyszy. - Ciekawe, czy te gobliny pochodziły z jego kompanii... - podniosła się z klęczek. - W każdym bądź razie musieli narobić rabanu, a niedźwiedź przyszedł ich uciszyć. Myślę, że powinniśmy pójść z tego miejsca zanim uzna, że też zakłócamy tu spokój. Ostatnio edytowane przez BloodyMarry : 15-06-2018 o 16:03. |
16-06-2018, 20:48 | #6 |
Reputacja: 1 | Ardiel od razu, bez słowa, zabrała się za poszukiwanie śladów ewentualnych zbiegów. Elfka nasłuchiwała, przyglądała się - zarówno pobojowisku jak i otaczającym je zaroślom, co jakiś czas kucała by sprawdzić tropy. Jeśli ktokolwiek przeżył, to chciała wiedzieć ilu ich było, dokąd poszli, czy są ranni... Była w swoim żywiole. Poruszała się zwinnie i cicho, a jej wszystkie zmysły ochoczo wyostrzyły się na samo wspomnienie starych, dobrych czasów, gdy w lasach nic nie wydarzało się bez wiedzy elfów z partyzantki. |
16-06-2018, 23:41 | #7 |
Reputacja: 1 | Mordred przyglądał się trupom leżącym na polanie, chciał dowiedzieć się kto tu z kim toczył bój. Jeśli okazałoby się że to ten odchodzący niedźwiedź zaatakował tę grupę, to rzeczywiście był on duchem lasu potrafiącym zadbać o jego czystość. Rada Althaei by oddalić się, byłaby w tym przypadku jedyną rozsądną. Co jednak, jeśli to nie niedźwiedzie szpony widać na tarczach goblinów? Czyżby jeszcze groźniejszy potwór krążący po okolicy? A może to była zwykła potyczka między dwoma zwalczającymi się grupami, których niedobitki ostatecznie wykończył niedźwiedź? Pytanie mnożyły się w głowie paladyna, czy zdoła uzyskać na nie odpowiedzi, widząc li tylko ślady na pobojowisku? |
18-06-2018, 00:42 | #8 |
Reputacja: 1 |
|
20-06-2018, 00:22 | #9 |
Reputacja: 1 | Towarzysze rozglądali się po polanie, Ardiel badała ślady w okolicy, zaś Mordred oglądał zwłoki. Rycerz od razu zrozumiał jedno, ran na szczątkach goblinów nie zadała broń. Zdecydowanie były to szpony. Może jednak niedźwiedź? Stopień rozczłonkowania i... nadjedzenia zwłok uniemożliwiał stwierdzenie, jak liczny był gobliński oddział. Jednakże rycerz zauważył coś szczególnego. Oderwana or reszty ciała dłoń hobgoblina w pancernej rękawicy wciąż ściskająca torbę na zwoje. W środku Mordred znalazł list. Rycerz, barbarzyńca i łuczniczka znali znaczenia niektórych słów. Rawi to dowódca. Lo-kar to mały patrol. Puh-Duj to zleceniodawca. W międzyczasie Soveliss rozkoszował się wrażeniami. Lot zawsze był wspaniały. Wrażenie wolności wszechogarniające. Widział i co chwila tracił z oczu sylwetkę Ardiel, która niknęła między drzewami. Deired Woborn, jej towarzysz podróży został przy polanie. I dobrze bo młody kapłan w zbroi nie podszedłby niezauważony nawet do pijanego krasnoluda. Soveliss oczami sowy badał okolicę, ta była jednak pusta, jakby wszystkie zwierzęta bały się niedźwiedzia. Gdy w końcu nakazał sowie powrót, na polanie dostrzegł potrzaskane klatki, które chyba były przytroczone do grzbietu jednego z wilków. Wokół walały się pióra i szczątki kilku ptaków. Ardiel badała okolicę. Nie spieszyła się. Metodycznie szukała śladów i znalazła ich wiele. grupa goblinów, wilków, hobgoblinów i niedźwieżuków wędrowała razem, kierując się z północy na wschód. Na polance wpadli jednak na niedźwiedzia, który przybył z południa. Efekt końcowy był widoczny aż nadto... poza tym nie wyglądało na to, że w chwili obecnej drużynie coś grozi, ale w puszczy było sporo zwierzyny, a także drapieżników. Ciche charknięcie i splunięcie poniosło się nad lasem. Einar, przyjaciel (i najemnik) Althaei spojrzał na drużynę, potrząsając niezbyt imponującą sakiewką którą znalazł przy szczątkach. - To co robimy dalej?
__________________ -To, że 99% ludzi jest innego zdania niż Ty, wcale nie znaczy, że to oni mają rację. |
20-06-2018, 00:43 | #10 |
Reputacja: 1 | - Jak już wcześniej mówiłam, powinniśmy opuścić to miejsce w razie powrotu niedźwiedzia. - stwierdziła Althaea. - Nie trzeba być wielkim uczonym, żeby po liczbie trupów, które się tu znajdują, stwierdzić że spotkanie z nim może być nie ciekawe. - ciągnęła dalej. -Z treści listu wynika, że komuś bardzo zależy na pozbyciu się strażnika, ale niedźwiedź skomplikował jego plany. To uśmiech losu, ale nie możemy liczyć, że los będzie uśmiechał się do nas stale i musimy jak najszybciej odnaleźć strażnika, o ile jeszcze żyje. - mówiła dalej, po czym zwróciła uwagę na sakiewkę, którą znalazł Einar. - A co ty tam masz, przyjacielu? - spytała kokieteryjnym głosem i sięgnęła po sakiewkę trzymaną przez mężczyznę. Ostatnio edytowane przez BloodyMarry : 20-06-2018 o 23:12. |