|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
06-08-2018, 13:13 | #11 |
Administrator Reputacja: 1 | Daryus nie mieszał się do dyskusji, tylko przysłuchiwał się jej z nic nie mówiącym wyrazem twarzy. To zaś, co słyszał, nie wyglądało najlepiej. A przynajmniej jemu się to nie spodobało, chociaż w zasadzie tego się spodziewał, ledwo ujrzał towarzystwo, jakie Denelor miał zamiar wysłać na poszukiwanie swej małżonki. Ewentualni członkowie ratunkowej wyprawy zamiast dowiedzieć się jak najwięcej o miejscu, do którego mieli trafić, jedno przez drugie rzucili się do udowadniania, kto i dlaczego będzie lepszym przywódcą i zaczęli walczyć o to przywództwo, niczym koguciki na podwórku. Wielki wojownik, potomkini samego Wielkiego Kagana i elfia księżniczka krwi. Banda zarozumiałych głupców. Zapewne kanapowe pieski, z których pewnie żaden nie spędził ani jednej nocy pod gołym niebem, a śniadanie z pewnością przynoszono im do łóżek. Pewnie gdzieś koło południa. Można by się założyć, że jedynym ich prawdziwym wrogiem była nuda. Poza tym... jeszcze nie wyruszyli, a już kłócili się o łupy i dzielili zdobyczami niczym przysłowiową skórą na niedźwiedziu. Nieco bardziej sensownym uczestnikiem wyprawy zdał się Daryusowi Herbert West, ale jego zainteresowania z kolei nie do końca przypadły magowi do gustu. Miał wrażenie, że Herbert patrzy na wszystkich zebranych jak na przyszłe obiekty swoich badań. Co nie znaczyło wcale, że Herbert miałby przyspieszyć ten moment. Tak daleko podejrzenia Daryusa nie sięgały... Walka o przywództwo trwała, chociaż jeden z kandydatów się wycofał. Ani księżniczka, ani prapra...potomkini Kagana nie zamierzały ustapić. Jakby nie wiedziały, że ich linie krwi są niewiele warte w zestawieniu z czekającymi w sferze niespodziankami. Całkiem jakby nie wiedziały, nikt nie jest uniwersalny i wszechwiedzący, i że do określonych zadań potrzebny jest fachowiec. Byle chłop lepiej sobie poradzi z pasaniem krów, niż księżniczka. Nie on jednak był tu od dzielenia się z pozostałymi ludowymi mądrościami. I nie zamierzał się do dyskusji wtrącać. Podobnie jak i nie zamierzał przed nikim klękać i przysięgac posłuszeństwa. Za długo żył na tym świecie, by robić takie głupoty. No i w koncu stało się to, co się musiało stać. Księżniczka się obraziła na cały świat i zrezygnowała z wyprawy. Dzięki czemu dyskusja przybrała nieco bardziej konkretne kształty. A potem się okazało, że El Taggaren zrezygnował ze służby u księżniczki i zdecydował się na wzięcie udziału w wyprawie. Czy szczerze odciął się od poprzednich pracodawców? Trudno było ocenić, ale zaufanie Daryusa do El Taggarena nie należało do największych. Jednak nie zawsze można było dobierać sobie odpowiednich współtowarzyszy podróży. |
10-08-2018, 14:04 | #12 |
Reputacja: 1 | Następna noc, dwadzieścia cztery godziny po pamiętnej kolacji, nadeszła szybciej niż można było się spodziewać. Pozornie wszystko było jak wcześniej. Księżyce, gwiazdy i lampy uliczne roztaczały swój blask, a spacerujący po ulicach i placach obywatele dodawali do tej sceny szmer swych głosów. Ale mimo tej zwyczajności coś było inaczej. Można było dojść do wniosku, że scena zyskiwała na wyjątkowości gdyż, być może, widzieliście ją ostatni raz. Drzwi Płaczącej Baszty uchyliły się tego wieczoru czterokrotnie, za każdym razem inna okryta płaszczem postać wślizgiwała się do środka, uprzejmie witana przez gospodarza i jego ucznia. Każdy gość prowadzony był do pierwszej nadziemnej gdzie na stole stała karafka i sześć kielichów, które to miały umilić oczekiwanie. Zapach tytoniu i szmer głosów unosiły się nad stołem niczym aromat dobrej wiadomości. I wreszcie wszyscy goście zebrali się razem. Nadszedł czas. Denelor sprowadził grupę do podziemi baszty. To on oświetlał drogę, z jego dłoni buchały płomienie niczym z pochodni, rzucając na bazaltowe ściany cienie o ton od nich ciemniejsze. Z każdym krokiem ciężar odpowiedzialności przygniatał was coraz bardziej. Nim dotarliście do stalowych drzwi, ozdobionych wizerunkiem otwartego oka, nikt już nie przerywał ciszy. Jedynymi dźwiękami były tupot butów, trzask płomieni magicznej pochodni i szelest oddechów. Oraz cichy klekot kości nieumarłych sług obu nekromantów, Herberta i Taggarena. Jak poprzedniego wieczora prosił Denelor Taggaren pozostawił szkielety hydry i jej jeźdźców w swojej kwaterze. "Rozumiesz, Taggarenie, słudzy muszą mieścić się w komnacie, a jak się przekonasz nie jest to dość duże dla twej pieszczochy pomieszczenie..." Drzwi skrzypnęły i otworzyły się powoli. Weszliście. Pierwszym co rzucało się w oczy, centrum pomieszczenia, była jasna kula na trójnogu, migocząca zmiennym światłem. Odchodziły od niej przewody połączone z ośmioma koncentrycznie ustawionymi stalowymi fotelami, z których każdy był zwieńczony hełmem z przeźroczystym wizjerem. Każde z siedzisk zostało już wcześniej wyścielone wygodnym skórzanym pledem. - To dla waszej wygody - mały czarodziej gestem zgasił magiczną pochodnię, na jeden jego znak umieszczone na hakach lampy, zapłonęły jasnym blaskiem wydobywając pomieszczenie z ciemności. - Rozumiecie, wasze ciała spędzą w tych fotelach jakiś czas. Widzę, że tak jak prosiłem przynieśliście broń, zbroje i ekwipunek. Rozumiecie, to kwestia idei. Do sfery trafią wasze umysły, obleczone w tkankę waszego ego, ale ekwipaż pozostaje ekwipażem. Tak jak obiecałem, gdy traficie do wnętrza sfery, będą na was czekać wierzchowce i nieumarłe sługi.. A tu macie jeszcze dwoje towarzyszy. Z dłoni czarodzieja wyleciała iskra, która przekształciła się w małą ognistą, skrzydlatą istotkę. Maleńki żywiołak wykonał kilka błyskawicznych ruchów, przyglądając się ciekawsko wszystkim obecnym. Po czym maleńka kobietka podfrunęła do Daryusa, nieoczekiwanie pocałowała go w policzek i zanurkowała w głąb jego piersi. Młody czarodziej poczuł przyjemne ciepło w sercu, niczym objaw szczerego uczucia. - To jest Iskierka - Denelor mówił spokojnie - Oprowadzi was po mieście i jego podziemiach. A to - czarodziej wskazał kolejnego przywołańca - to jest Stuk Puk. Otworzy każde drzwi, które napotkacie. Stuk Puk był stworem nieco większym od Iskierki, o skórze barwy gliny. Zeskoczył z dłoni czarodzieja i, po chwili wahania, wybrał Arretę. Podskoczywszy niczym wesz maluch znalazł się na dłoni kobiety, przeszedł pare kroków i wtopił się w jej ramię znikając z waszych oczu. Jedynym śladem było niewielkie zgrubienie na ramieniu Arrety. - Jak mówiłem, będę was śledził i w odpowiednim momencie wyciągnę was ze sfery. Dla bezpieczeństwa waszym miejscem startowym będą wzgórza kilometr za granicą miasta. A pierwszym celem będzie pewne pomieszczenie w pobliżu przedmieść, w którym to znajdziecie dwa lustra. Jedno z nich prowadzi do podziemi, drugie służy za bramę do domu. - Zajmijcie miejsca... ***** Przejście do innej sfery przypominało Rodrikowi operację, którą przeszedł po zranieniu w jednej z batalii. Złożono go wtedy na stole operacyjnym i podano wywar makowy. Zdążył jeszcze powiedzieć - "Ale mi się nie chce spać...". I tyle zapamiętał. Teraz było tak samo. Ledwie zdążyliście się ułożyć na fotelach, przyzwyczaić do ciepła i wygody pledu oraz zimnego dotyku stalowych podłokietników i ciężaru hełmu gdy Denelor klasnął w dłonie. W jednej chwili wasze oczy oślepił błysk. Zgasł momentalnie zastąpiony przez ciemny lej, w który spadliście na łeb na szyję... ***** Chłodny wiatr od morza. Smak soli na wargach. Ciepło słońca na odsłoniętych częściach ciała. Twardość ziemi pod stopami. Szum wrzosów i szept morskich fal. Pierwszym co zauważyliście było słońce, ciemnoczerwone i opuchnięte, podświetlające chmury na barwę karmazynu. Najwidoczniej TUTAJ było późne popołudnie. Staliście na porośniętym wrzosami wzgórzu. Przed wami... Miasto, rozrastające się swobodnie we wszystkich kierunkach nie miało murów obronnych. Położone nad morzem, dwa - trzy kilometry od waszego obecnego położenia, pyszniło się zwartą zabudową. Miedziane i łupkowe dachówki migotały w blasku słońca, sklepy i kamienice ozdobiono licznymi maszkaronami i gargulcami. W przeciwieństwie do Ostrogaru tutaj miasto nie rozbudowywało się w górę. Zwarta zabudowa, ciasne uliczki, ponura atmosfera, migotanie odległego morza. Wszystko to przypominało raczej portowe miasto Gett-war-gar, drugie pod względem wielkości i bogactwa na Archipelagu Centralnym, siedzibę namiestnika zwanego Czarnoksiężnikiem. Tu jednak brakowało ruchu na przystani. W oddali nie można było byc pewnym, ale przy falochronie kołysało się tylko kilka niewielkich stateczków. Brakowało dziesiątków statków i okrętów, setek pracowników portowych oraz krępej cytadeli strzegącej Gett-war-garu od strony morza. Najwidoczniej tu nie było potrzeby chronić sie przed piratami i konkurencją. Ciszę przerwało końskie parsknięcie. Zza krzywizny wzgórza wyłoniło się pięć rumaków. Mocne, zadbane, estetyczne stworzenia w prostych wojskowych rzędach. Jeden z nich, myszaty ogier, wyraźnie przewodnik stada, podszedł do Arrety i przyjacielsko szturchnął jaw ramię węsząc za...jabłuszkiem? Cukrem? Diabli wiedzą. Wierzchowce zachowywały się przyjaźnie zupełnie jakby parę kroków od nich nie stało kilka ożywionych trupów, których zapach zwykle wystarczał do wzbudzenia paniki wśród zwierząt. Tu nie było tego problemu. Co niektórzy z was oderwali wzrok od koni i miasta by spojrzeć w przeciwnym kierunku. Porośnięte wrzosem wzgórza prowadziły przez wiele kilometrów w kierunku pierwszych gór, które to razem tworzyły masyw przewyższający nawet Masyw Tarczowy, najbardziej imponujący mur górski Archipelagu. Porastające masyw lasy ciągnęły się daleko wrzynając swe korzenie głęboko w kości skał. Wyglądało na to, że jesteście wszyscy razem. Pytanie - co teraz? Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 11-08-2018 o 10:34. |
11-08-2018, 22:35 | #13 |
Reputacja: 1 | Arreta w pierwszym odruchu nerwowo potarła niewielkie zgrubienie na ramieniu. Następnie rozejrzała się dookoła. Szczęśliwie wszyscy byli obecni. Otworzyła sakwę wyciągnęła z niej jabłko i podała je uroczemu natrętowi na otwartej dłoni. Wyglądał na bardzo zadowolonego. Nie przeszkadzało mu też delikatne poklepywanie w trakcie posiłku. Gdy tylko skończył jeść, pogłaskała go ostatni raz już po chwili jednym sprawnym ruchem wojownika wylądowała w siodle. Rozejrzała się dookoła. - Jesteśmy w obcym miejscu, jest już dość późno myślę więc, że najrozsądniejszym wyjściem będzie udanie się do miasteczka, przy odrobinie szczęścia szybko dowiemy się w jego murach o tym na jakich zasadach działa ta sfera - ni to oświadczyła ni to zapytała.
__________________ Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett Ostatnio edytowane przez Wisienki : 11-08-2018 o 22:45. |
12-08-2018, 11:57 | #14 |
Reputacja: 1 | Kiedy ich gospodarz prezentował dziwaczne istoty mające 'być ich przewodnikami, Rodrik zmarszczył brwi, dla niego cała ta "Iskierka" i "Stuk Puk" wyglądali bardziej na zabawki dla dzieci niż wiarygodnych przewodników. Rodrik starał się tego nie pokazywać, ale odczuwał niepokój, kiedy kładli się w fotelach, by za chwilę opuścić ciała i przenieść się do innej, obcej sfery, nerwowo zacisnął pięści. Nie miał żadnej kontroli nad tym, co będzie się z nim działo, bym kompletnie zdany na łaskę Danelora. Czarodziej nie miał powodu by ich zdradzić, ale mimo to sytuacja była do niego niekonfortowa. Przynajmniej jeżeli misja się powiedzie, nie tylko potężny mag będzie jego dłużnikiem, ale zyska uznanie u arystokratki Uru-Hai, musiał wykorzystać tę szansę. Nie mógł pozwolić sobie na okazanie strachu ani słabości. Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 12-08-2018 o 20:21. |
12-08-2018, 18:24 | #15 |
Administrator Reputacja: 1 | Dlaczego Iskierka wybrała właśnie jego? Daryus nie miał pojęcia, czy był to wybór ognistej istotki, czy też mała żywiołaczka zrobiła to na polecenie Denelora. W każdym razie cieszył się z każdej pomocy, jaką mógł mu udzielić Denelor. A istota, która mogła być przewodnikiem, była bardzo cennym pomocnikiem. - Dzień dobry, Iskierko - powiedział cicho i ponownie poczuł przyjemne ciepło, całkiem jakby Iskierka odpowiedziała na powitanie. * * * Nikt (prócz Impi) nie przekroczył jeszcze bramy prowadzącej TAM i nawet Denelor nie potrafił powiedzieć, jak będzie wyglądała podróż do stworzonej przez Denelora sfery. To jednak, jak ta podróż miała wyglądać, podobnie jak i to, co miało ich czekać po drugiej stronie, Nie przeszkadzało Daryusowi. Skoro Impi się przedostała cało i zdrowo, to im również powinno się to udać. Dlatego też bez wahania zajął miejsce w jednym z foteli... i zamknął oczy, gdy runęli w czarną przepaść. Gdy je otworzył, znajdowali się pod czerwonym, zachodzącym słońcem. Daryus najpierw sprawdził ekwipunek, potem dopiero podszedł do jednego z wierzchowców i, podobnie jak Arreta, poczęstował go wyciągniętym z plecaka jabłkiem. Sprawdził popręg, po czym wskoczył na siodło w sposób wskazujący na pewną wprawę. - Gdy znajdziemy się w mieście - odparł na słowa Rodrika - to poproszę Iskierkę o pokazanie nam drogi. Wcześniej nie chcę zwracać uwagi na naszych pomocników. Trudno powiedzieć, jak zareagują mieszkańcy na jej widok. Gdyby był sam, to już ruszył w stronę miasta. Ale nie był sam. A w takim razie przodem powinni ruszyć albo ci, co się uważali za przywódców wyprawy, albo też zbrojni, którzy wszak po to byli, by chronić pozostałych członków wyprawy. I zbierać, w razie konieczności, cięgi. |
13-08-2018, 20:22 | #16 |
Reputacja: 1 |
__________________ Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę. Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem. gg 643974 Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975 Ostatnio edytowane przez Cedryk : 13-08-2018 o 21:00. |
19-08-2018, 13:25 | #17 |
Reputacja: 1 | Popołudnie TUTAJ minęło szybko. Nieśpiesznie, by nie męczyć koni (co jak co, ale lepiej było oszczędzać siły rumaków na wypadek zagrożenia) powędrowaliście w kierunku miasta. Nieumarli wędrowali z wami pieszo. To był kolejny powód by nie galopować. Lampart i psy nie miałyby problemu by dotrzymać wam kroku, ale humanoidalni nieumarli poruszali się dużo wolniej. Chwilę wcześniej, nim wyruszyliście, Daryus wywołał szeptem Iskierkę. Maleńka istotka wyfrunęła z jego piersi, zatoczyła kilka kółek, zalśniła jaśniejszym blaskiem, po czym bez pośpiechu pożeglowała w kierunku miasta. Wędrując po zboczach wzgórz porośniętych obficie wrzosem rozglądaliście się czujnie. W końcu nie wiadomo co tu mogło człowiekowi lub Urukowi skoczyć na kark. Póki co jednak nie widzieliście żadnych żywych czy nieumarłych stworzeń. Nawet ptaki, jeśli tu bytowały, trzymały się z daleka. Mniej więcej klepsydrę później przekroczyliście granicę miasta. Noc śmiało nadciągała z zachodu. Światło słońca podświetlające chmury z karmazynu przeszło w fiolet, a potem w czerń. Tętent kopyt na bruku. Klekotanie kości nieumarłych. Szmer oddechów. Dookoła rozciągała się miejska zabudowa. Ponure, ciasno uszeregowane kamienice, ozdobione maszkaronami i gargulcami. Wzorowane na Ostrogarze lampy uliczne, promieniujące żółtym blaskiem, wydobywały z ciemności wyłożone brukiem ulice i wasze szyderczo zniekształcone odbicia w mijanych szybach. Drzwi niczym wrota krypt. Okna jak strzelnice. Jakąkolwiek estetykę wyznawał Denelor nawet on musiałby przyznać, że jego miasto było mało urokliwe. Gdzieś na rogatkach zaczęły się gromadzić pasma mgły. Ćwierć klepsydry później, gdy już zagłębiliście się w miasto, pasma zmieniły się w prześcieradło brudnej zawiesiny. Światło lamp rozmyło się, a zachowanie czujności stało się nieco trudniejsze. W pewnym momencie dominującym zmysłem stał się słuch. Nagle, gdzieś daleko, rozległ się piskliwy wrzask jakiejś kotowatej istoty. Wasze dłonie instynktownie dotknęły broni, ale nie pojawiło się żadne zagrożenie. Ta reakcja najdobitniej pokazywała jak bardzo jesteście spięci. Mimo to, jechaliście, śmiało, czujnie i nieśpiesznie w głąb miasta. Jak się okazało nie musieliście jechać zbyt daleko. Gdzieś z otchłani pamięci wypłynęły słowa Denelora. Pomieszczenie z lustrami miało się znajdować na przedmieściach... ***** Tonąca w mgle ulica. Kamienica jakich wiele, usadowiona na podeście wynoszącym ją ponad pozostałe budynki. Szepty we mgle, słyszane na granicy uwagi. Iskierka śmiało skierowała się do środka przez uchylone drzwi. Coś trzeba będzie zrobić z końmi. Gdzieś z mgły dobiegł was wysoki pomruk polującego kota, a w jej odmętach zabłysła para skośnych żółtych ślepi... ***** W ciemności wnętrza mała istotka zaczęła promieniować silniejszym blaskiem, wystarczającym by nie rozbić sobie głowy o pochyły sufit, nie złamać nogi na spadzistych schodach. Ściany obłaziły ze starej, łuszczącej się farby. Na podłodze półpiętra poniewierały się odłamki rozbitej szyby. Mrok, rozświetlony blaskiem Iskierki, brał was w objęcia niczym czuły kochanek. Na pierwszym piętrze przewodniczka podleciała do starych skrzypiących drzwi z numerem dwa na zaśniedziałej płytce. Drzwi nie były zamknięte i ustąpiły pod pchnięciem. Większość pomieszczeń w podobnych kamienicach była obszerna i przechodziła w ciągi zamieszkanych sal. Jednakże tutaj wchodziliście do niewielkiego pojedynczego pomieszczenia. Ścianę po lewej zajmowało lustro. Ścianę po prawej również, z tym, że to po prawej było niekompletne. Przyjrzeliście się bliżej. W blasku Iskierki zauważyliście, że oba lustra należą do gatunku luster naściennych. Oba były wzrostu wysokiego człowieka. Oba posiadały ten sam mdły połysk uzyskany przez zmieszanie lustrzanej powierzchni z warstwami kurzu i brudu. Podstawową różnica polegała na tym, że jedno z luster, to po prawej, było niekompletne. Wyglądało na to, że ktoś rozbił lustro uderzeniem pieści lub tępego narzędzia, a następnie starannie wydobył odłamki szkła z dolnej części zwierciadła. Góra, mimo że popękana była nietknięta. U góry znajdowała się runa oznaczajaca „powietrze” lub „wolność”, Szybkie obadanie drugiego lustra ujawniło drugi znak oznaczający „ziemię” lub „podziemia”. Iskierka przyfrunęła bliżej i położyła łapkę na szklanej powierzchni. Drugą łapką wzywała Daryusa do siebie. Młody czarodziej położył dłoń na powierzchni lustra. Przez chwilę Daryus widział w odbiciu skupioną twarz Denelora. Przez umysł Parkaira przemknęły obrazy zbyt splątane by je rozszyfrować. Wiedział, że te obrazy widzą on i Iskierka. Wiedział, że nie widzi tego nikt inny. Nagle wizje zniknęły jak ucięte nożem. Jeszcze przez chwilę Daryus czuł zaskoczenie i wściekłość Denelora. Po czym coś odrzuciło młodego maga od lustra. Gdy chwilę później dotknął na próbę szklanej tafli raz jeszcze wyczuł tylko blokadę tak silną jakiej nigdy wcześniej nie zaznał. Mgliście usłyszał słowa zza bariery, ale po chwili i to ucichło... ***** W międzyczasie, gdy Daryus mierzył się ze zwierciadłem po prawej, Taggaren zainteresował się tym po lewej. Dotknął go ostrożnie gotów w każdej chwili odskoczyć. Ku swemu zaskoczeniu poczuł jak palce przenikają prze taflę lustra niczym przez powierzchnię wody. Wyglądało na to, że cokolwiek uszkodziło lustro „wolność”, pozostawiło drugie nietknięte. Iskierka podleciała do wyjścia z pokoju dając łapką znaki by za nią podążać. Co teraz? Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 19-08-2018 o 15:11. |
20-08-2018, 11:23 | #18 |
Administrator Reputacja: 1 | Miasto wyglądało na opuszczone. I Daryus nawet zbytnio się nie dziwił - sam by nie chciał mieszkać w takim ponuractwie. Ten, kto zbudował to miasto był osobą całkowicie pozbawioną smaku... a może i zmysłu praktycznego, bowiem układ ulic również nie sprawiał wrażenia arcydzieła architektonicznego. Chociaż było rzeczą możliwą, iż przedmieścia różniły się na niekorzyść od centrum, ale tam się Daryus chwilowo nie wybierał. Pozostawało również bez odpowiedzi pytanie, czy ktokolwiek kiedykolwiek zamieszkał w tym koszmarku, czy też może nigdy stopa istoty inteligentnej (jeśli to określenie w ogóle pasowało do mieszkańców sfery) nigdy w tym miejscu nie postała. Przynajmniej do chwili przybycia wyprawy ratunkowej. Daryus widywał już ruiny, które sprawiały przyjemniejsze wrażenie. Podążając za Iskierką zastanawiał się, jakież to stwory zamieszkały w mieście bez ludzi. Bo jakieś były - wszak było je nie tylko słychać, a pojawiające się tu i ówdzie oczy z pewnością nie były złudzeniem. I z tego powodu Daryus uznał, że nie należy zostawiać koni bez opieki. Problem na tym polegał, że w holu kamienicy zmieściłyby się najwyżej dwa konie. - Ktoś musi zostać i pilnować - powiedział. Co prawda powinna to zarządzić Arreta, która niby była szefową wyprawy, lecz widać wolała nie zabierać głosu w tak prozaicznej sprawie. Nie oglądając się na pozostałych Daryus wprowadził swego wierzchowca do środka, po czym podążył za miniaturową żywiołaczką. Iskierka okazała się idealnym przewodnikiem, lecz - jak się okazało - przybili na miejsce nieco po czasie. Co gorsza okazało się, że nie tylko uszkodzono jedno z luster, ale również ktoś, zapewne bardzo silny mag, zablokował możliwość komunikowania się z Denelorem. A kontakt by się przydał, bowiem obrazy, jakie ujrzał Daryus, był zbyt splątane, by mag potrafił z nich coś odczytać. Przynajmniej w tej chwili. - Ktoś na razie uniemożliwił możliwość nawiązania kontaktu z Denelorem - poinformował pozostałych, po czym, nie wdając się w czasochłonne wyjaśnienia, ruszył za Iskierką. Był pewien, że ta nie nadaremno zaprasza go do dalszej wędrówki. |
21-08-2018, 18:27 | #19 |
Reputacja: 1 |
|
23-08-2018, 15:31 | #20 |
Reputacja: 1 | Podróż do miasta, a następnie przez niego punure, opustoszałe ulice, przebiegła zasadniczo spokojnie. Danelor miał więc rację, że istoty zamieszkujące powierzchnię, do których najwyraźniej zaliczały się jakieś przypominające koty drapieżniki, nie będą ich zaczepiać. Rycerz starał się iść przodem, tak jak mu przystawało. Tylko to nagle narastająca mgła i szepty grały mu na nerwach, w służbie Katana zmagał już ze znacznie straszniejszymi rzeczami, ale nie lubił niejasnych zagrożeń, o których nie miał wiedzy. |