Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-08-2018, 14:34   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jaszczuroczłek usiadł pod urwiskiem i zdawało się, że nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w ścianę. Jednak po chwili gdy jego chowaniec był już na górze, odezwał się w Alpathiaskim.
- Na ssamym sszczycie jessst sałamanie, dużo ssstalagmitów i ssstalaktytów, nieregularnia rzessba terenu. Widaśss trochę mchu pssy jednej krawędzi. Sstalalagmity zassssłaniają widok, nie wisse nic więcsej.
Po chwili jego wzrok znów stał się normalny, a jego wąż zleciał i oplótł się wokół jego szyi, światła rozproszyły się zaś po większym terenie oświetlając znów całą jaskinię. Poczłapał do przejścia ukrytego pod wodą i wskazał na nie ręką.
- Kto sssprawdzi?
- Co ty tam gadasz, co jest na górze? Nie znam tego alpathianakiego bełkotu
- warknął nieufnie Kargar.
Seafoam wzdrygnął się na dźwięk groźnego głosu człowieka.
- Daivyn. - Skoro większość podała swe imiona, to i łucznik poczuł się zobowiązany do wypełnienia tej części obrzędów powitalnych. Z tego, co powiedział jaszczuroczłek, nie zrozumiał ani słowa. A sądząc po wyrazie twarzy niektórych osób - nie tylko on. Mag (czy może szaman?) mówił chyba w alpatiańskiem, w którym Daivyn rozumiał piąte przez dziesiąte, ale tamten dorzucał przy okazji tyle szelszczących spółgłosek... - Może mi ktoś powiedzieć, co pan jaszczurowaty powiedział? - poparł przedmówcę.
Jaszczuroczłek chyba się przedstawił jako Tetoteco, ale a nuż było to jakieś wyrażenie z jego języka? Na przykład 'dzień dobry'? Daivyn wolał się nie ośmieszać.
- Jak dla mnie, wspinaczka odpada. Zbyt niebezpieczne, a moi koledzy - Seafoam spojrzał na trójkę poddanych - się pozabijają, jeśli spróbują tam wejść. Podwodne korytarze mogą okazać się genialnym pomysłem. Ale najpierw ten pan tryton, wyglądający na niezwykle potężnego osobnika swojego gatunku, musi sprawdzić, czy jest tam bezpiecznie. Jak rozumiem, pan jaszczuroczłek zechce mu towarzyszyć? Ja oczywiście będę wszystko nadzorował i… - zawahał się chwilę i przyłożył palec do brody - was asekurował. Tak, ktoś musi dbać o wasze bezpieczeństwo z góry. Tylko prędko wróćcie, aby zameldować co tam zobaczycie. To jak, ustalone? - zapytał zadowolony i zaklaskał w dłonie. Wziął do ręki już niewielką kostkę lodu i przejechał nią po czole, pozostawiając chłodny ślad na skórze.
- Wątpię - powiedział Daivyn - by ktokolwiek z nas, oddychających powietrzem, zdołał przetrwać dłuższą podróż pod wodą. To pewna śmierć - dodał. - Wolę zaryzykować tamtędy. - Wskazał kierunek, w którym przed chwilą udał się latający wąż.
- A kto powiedział, że to będzie długa podróż? - zaśmiał się nerwowo Seafoam. - Pewnie trzeba będzie przepłynąć kilka metrów i wyjdzie się bezpiecznie w jakimś suchutkim, bezpiecznym korytarzu, którym będzie można dojść do wyjścia z tego przeklętego miejsca. - Spojrzał niepewnie w górę.
Tryton zwięźle przetłumaczył dyskusję. Przypomniał też o potencjalnych niebezpieczeństwach obu pozostałych dróg:
- Uważajcie na mech i bądźcie przygotowani do walki w trudnym terenie - powiedział podmorski paladyn do tych, którzy mieli zamiar się wspinać. - A zanim postawicie stopę na moście, sprawdźcie, co się pod nim znajduje. Przechodźcie pojedynczo, ubezpieczeni linami - zaproponował w odniesieniu do trzeciej drogi.
Był zdziwiony, że niektórzy z poznanych lądowców nie potrafili posługiwać się oboma językami. Sam miał okazję je poznać, mimo że nigdy wcześniej nie opuścił Podmorza. Ani też nigdy wcześniej nie zamierzał, dlatego nauka alphatiańskiego i thyatiańskiego zawsze wydawała mu się przykrym obowiązkiem, który nigdy nie przyniesie mu żadnych prawdziwych korzyści. Tetoteco i przedstawicielowi nieznanego morskiego ludu Oosa-Aqua-Alfa odpowiedział tylko kiwnięciem głowy. Nie angażował się w dalszą dyskusję, w tamtej chwili potrzeba było już tylko czynów. “Milczący trytoni rządzą głębinami”, powiadał w końcu świętej pamięci Oosa-Aqua-Epsilon. Rycerz przygotował się do podwodnej eksploracji, licząc na wsparcie jaszczurzego czarodzieja... i Dalianthola, jeśli potrafił robić coś poza gadaniem.
- Nikt przy wspinaczce się nie pozabija! - krzyknął kobold grzebiąc w plecaku. - Skoro mamy już rozeznanie, co znajduje się na górze, to możemy przygotować drogę pod wspinaczkę. Na wypadek, gdyby podwodny szlak był zbyt długi, rzecz jasna.
Keek po chwili wydobył kołki, młotek, a także odpiął od plecaka linę. Odwrócił się do pozostałych i powtórzył zarówno w Thyiańskim, jak i Alphatiańskim:
- Czy znajdzie się ktoś silny i odważny do pomocy?
- Ja mogę pomóc
- rzekła Alladien, spoglądając na kobolda.
- Też mogę pomóc - rzuciła od niechcenia Aurora. - Nie mam najmniejszego zamiaru przepływać jakimiś tunelami…
- Mi też niezbyt odpowiada pomysł podwodnej podróży
- dodał Daivyn. - Jakoś nie nauczyłem się oddychać pod wodą.
Kargar przez chwilę łypał w milczeniu spod oka na dziwaczne towarzystwo. Na widok zadziornego kobolda w kapeluszu z trudem powstrzymał śmiech. Podszedł i chwycił za linę swoimi muskularnymi ramionami.
- Dobra mały, ja też pomogę, nie mam ochoty na kąpiel. - Zarówno Alladien, jak i elfy chciały się wspinać. Nikomu tu do końca nie ufał ale wolał ich towarzystwo niż tego dziwacznego morskiego stwora i jaszczurzego magika. - Naprawdę nikt nie ma pojęcia jak tu się znaleźliśmy?
- Dla twojej informacji
- oburzył się Keek - jestem bardzo wysoki, jak na kobolda! Co do tego jak się tu znaleźliśmy, cóż… podejrzewałem, że grupa, z którą wybrałem się w poszukiwaniu starożytnych ruin mnie ogłuszyła. Teraz już sam się zastanawiam, bo niby po co, skoro mnie nie okradli?
- Może jakiś mag maczał w tym swe łapska?
- wysunął przypuszczenie Daivyn.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-08-2018, 21:32   #12
 
Rozyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
- Ojej, mały jaszczurek się zezłościł. - Aurora zaśmiała się lekko i poczochrała pieszczotliwie głowę kobolda, przypadkiem zsuwając mu kapelusz na oczy. - Nie mam pojęcia, kto za tym stoi. - Odwróciła się w kierunku Kargara. - Ostatnie co pamiętam to białe światło…
- Łapy przy sobie, elfie! - Keek zaczął się szarpać, by kapelusz przypadkiem nie został porwany.
- Elfko, jak już - uprzejmie wyprowadził go z błędu Daivyn.
Keek poprawił kapelusz dokładnie na głowie i kontynuował.
- Poważnie? Faktycznie, powtarzanie wszystkiego w dwóch językach sprawa, że miesza mi się już gramatyka, dziękuję. - Po czym ponownie zwrócił się do Aurory - Jakbyś się czuła, gdybym to ja naruszył twoją przestrzeń osobistą? Nie jestem jakąś tam zwykłą jaszczurką! Ani zwykłym koboldem! Jestem profesorem z dyplomem Uniwersytetu Corum w… zaczekaj, powiedziałaś “białe światło”?
- Dobrze, przepraszam. Już się tak nie ekscytuj. Po za tym co w tym złego, że wyglądasz jak urocza jaszczurka w kapeluszu? Wcale ci to nie ujmuje. - Chciała znowu poczochrać łeb kobolda, ale się powstrzymała. - A białe światło? Tak, pojawiło się nagle przed moimi oczami, gdy znalazłam… - urwała w połowie zdania.
- Prawdę mówiąc białe światło to też ostatnia rzecz, jaką widziałem - przyznał Daivyn. - Ale to było zdecydowanie daleko od gór. A to mi zdecydowanie wygląda na wnętrze góry.
- Profesor... Nie słyszałem o uczelniach które dają tytuły koboldom, chociaż w mojej kompanii trzymaliśmy kiedyś jednego jako maskotkę… - Łysy najemnik wpatrywał się w Keeka z powątpiewaniem.
- Światło, ja ostatnie co pamiętam to że walczyłem z goblinią bandą broniąc karawany na trakcie do Rockhome a potem to światło palące i oślepiające... wy też byliście w tamtej okolicy?
- Nie… - odparła sucho druidka. - Ja przebywałam w zgliszczach mojej wioski, spalonej najprawdopodobniej przez orków i trzymałam w ramionach ciało bliskiej mi osoby… To wspinamy się w końcu czy nie?!
- Koboldy przodem? - na wpół spytał, na wpół zaproponował elf.
- Widać to światło doświadczyło każdego z nas. Tyle że ja je ujrzałam w klasztorze, przy wypełnianiu ostatnich formalności. Ale nie mamy czasu o tym rozmawiać, chodźmy już stąd póki żyjemy - odparła Alladien.
Keek, zabierając się już do wspinaczki, rzucił jeszcze do Kargara:
- Cóż, wychowywałem się wśród ludzi, nie koboldów, więc co robiliście tam z moimi “pobratymcami” niespecjalnie mnie obchodzi. Ja w każdym razie nie mam zamiaru być żadną maskotką.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię… a krew kiedyś przelewałeś? - odparł Kargar, rozwijajac swoją linę. Ciekawe czy to stworzenie coś potrafiło poza gadaniem, zaraz się przekonają.
- Przeżyłem kilka bardziej lub mniej udanych przygód - odpowiedział ostrożnie Keek, zastanawiając się, czy osiłek nie próbował go “wybadać” - I zdarzyło mi się także walczyć. Z bestiami na przykład. Nie przelałem jednak nigdy krwi istot rozumnych.
- To pewnie nawet lepiej. Nie ma co się kłócić, a na pewno nie o takie drobnostki jak kto się kim urodził - wtrąciła aasimarka.
- Nie każdy jest taki jak ty kapłanko, dla wielu to, kto kim się urodził wystarcza do zabijania, ja przynajmniej nie robię tego bez zapłaty. - Najemnik spojrzał na anielską dziewczynę, przypominając sobie jak to go oszczędziła po przegranej przez jego stronę bitwie, czego on by pewnie nie zrobił na jej miejscu. - Dobrze że jesteś z nami - stwierdził z cieniem szacunku w głosie, stawiając ostrożnie stopę na skalnej ścianie.
- A szkoda. Tyle zła możnaby uniknąć, gdyby wszyscy potrafili wzbić się ponad takie drobnostki. Myślicie, że jesteśmy głęboko pod ziemią? Do rana powinnam znaleźć się na powierzchni - rzekła Alladien.
- A może już teraz jest rano? - Elf spojrzał na mówiącą. - Nie wiemy, ile czasu minęło od naszego... porwania.
- Błagam cię, nie strasz mnie… - powiedziała kapłanka, czując jak po plecach przebiegają jej dreszcze. - Nie mogę sobie pozwolić na przegapienie wschodu słońca.
- Słońce wstaje codziennie, co ci się stanie jak przegapisz jeden wschód? - spytała elfka, nie rozumiejąc paniki aasimarki.
- Jeśli nie będę obserwować wschodu słońca, mogę rozgniewać mego pana.
- O zgrozo… - druidka zakryła twarz dłonią. - A może twój pan, jest wspaniałomyślny i wybaczy ci ten jeden, raz bo nie obejrzysz wschodu nie z własnej woli… - próbowała jakoś wpłynąć na kapłankę.
- Mam taką nadzieję, ale wolałabym tego nie sprawdzać na własnej skórze. - Westchnęła ciężko. - Ledwo zostałam kapłanką, a zaraz przestanę nią być. To chyba będzie jakiś rekord.
- Też masz zmartwienie… - burknęła elfka, którą światło wyciągnęło z jej spalonej wioski i nie pozwoliło nawet godnie pożegnać Malona.
- Wszak to nie od ciebie zależy - powiedział elf. - To tak, jakbyś była chora i nieprzytomna. A tak w ogóle, to co to za bóg?
- Ixion - odpowiedziała kapłanka, wyglądając już na nieco spokojniejszą.
Seafoam zastanawiał się nad czymś w milczeniu i co jakiś czas zerkał to na przygotowujących się do podwodnej eksploracji dwóch mężczyzn, to na resztę.
W końcu z poważną miną podszedł do swoich poddanych i położył dłonie na ramionach jednego z nich.
- Posłuchaj, Sinu Hoka! Jesteś najbardziej rozgarnięty z waszej trójki. Bardzo możliwe, że wodne korytarze będą ciągnąć się tak długo, że nie dacie rady przepłynąć, więc nie możecie tam wejść bez mojego pozwolenia, chyba, że nie będziecie mieli innego wyboru. Jeśli będę musiał nagle zejść pod wodę i pomóc tym dwóm panom, a tu zacznie robić się nieciekawie - wskazał na powoli zbliżające się czerwonawe światło - musicie iść za resztą. Tobie powierzam przywództwo nad Mako Mako i Toki Gape. Róbcie wszystko, aby przetrwać. To ma być wasz nadrzędny cel. Wykonujcie polecenia innych WYŁĄCZNIE gdy nie zagraża to waszemu życiu. Mam jednak nadzieję, że nie będziemy musieli się rozdzielać. - Na koniec poklepał towarzysza po ramieniu i podszedł do wody. Przykucnął i czekał aż jaszczuroczłek oraz tryton przystąpią do działania. Teraz, zamiast głupiego uśmiechu na jego twarzy malowała się powaga i skupienie.
- My zssa nim. Ja dam śsswiatło. Sszukamy powietsssza dla czszłeków. - Odezwał się jaszczur w pierwotnym do barda, wchodząc do wody za paladynem. Pomachał mu ręką żeby do nich dołączył, a potem skierował światła w głąb podwodnego korytarza.
Genasi przewrócił oczami, spojrzał po raz ostatni na trzech poddanych i rzucił:
- Nie dajcie się zabić. Jak to przeżyjemy, to razem to opijemy. - I wszedł do wody tuż za Tetoteco.
- Powodzenia! - rzucił w ślad za nim Daivyn, którego, nie da się ukryć, bardziej interesowała wspinaczka niż przydługa kąpiel.
- W jakiej kolejności idziemy? - druidka spytała obserwując wojownika, który zabierał się za wchodzenie na skalną ścianę.
- Mogę wejść ostatni - powiedział Daivyn. - Nie wiem, czy nie warto wciągnąć wcześniej plecaków i wchodzić bez obciążenia.
- A w jaki sposób chcesz je przetransportować na górę? - elfka spytała krzyżując ręce na piersiach i podnosząc jedną brew do góry.
- Wystarczy przywiązać linę i wciągnąć - odparł elf, zaskoczony nieco tym, że dziewczyna nie pomyślała o tak prostym rozwiązaniu.
- Mogę iść druga. I nie wydaje mi się, abyśmy mieli jakiś problem ze wspięciem się na górę, jeśli będziemy mieli kołki, za dużo kombinowania byłoby z tymi plecakami. Mogę wnieść swój i twój naraz najwyżej, jeśli boisz się, że nie dasz sobie rady - rzekła Alladien.
- Nie, dziękuję. Jeszcze coś ci się stanie i będę cię mieć na sumieniu - odpowiedział, równocześnie obserwując postępy wspinaczy.
 
Rozyczka jest offline  
Stary 07-08-2018, 22:21   #13
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Powietrze śmierdziało gorącem, kiedy sprawne ręce profesora dzierżące młotek wbijały wspinaczkowe kołki prosto w szczelinę skalną pionowego urwiska. Powoli, kołek za kołkiem archeolog zbliżał się powoli do krawędzi. Jego niewielka postura i zwinne palce, a także ogon którym potrafił balansować powodowały, że wspinaczka za pomocą kołków to była niemalże spacerkiem. Długim jednakże, bo stojąc na szczycie pionowej skały widział, że już tylko przedziwni słudzy wodnego genasi zostali na brzegu podwodnej rzeczki, trwożnie zerkając to na wodną toń, to na jasny punkt za ich plecami. Kobold rzucił linę, umożliwiając reszcie stosunkowo bezpieczną wspinaczkę, aż wszyscy znaleźli się na samej górze. Alladien podniosła rękę, w której trzymała jeden z kamieni, wziętych z podłoża chodnika. Świecił jasnym światłem.
Czas był najwyższy bo strop jaskini okazał w końcu kres swoich możliwości, a skała, drażniona płomienistą kulą niczym zwierz raniony pociskiem z krasnoludzkiej rusznicy w końcu poddała się. Ogromny blok skalny oderwał się z sufitu jaskini, wraz z płonącą wciąż kulą, aby opaść na piaszczyste dno jaskini, z ogłuszającym łoskotem, który niemalże rozsadził wasze uszy. Wszystko na moment zniknęło w chmurze dymu i pyłu, potem pojawiła się na moment ogromna kula ognia, która rozrzuciła dokoła deszcz odłamków.


Profesor, który próbował wcześniej odwiązać linę poczuł ukłucie w ogon, kiedy odłamek skalny wyrzucony siłą podmuchu przeciął mu skórę, kalecząc boleśnie. Kargara coś uderzyło w plecy, metalicznie zazgrzytała kolczuga, której oczko przebił właśnie całkiem niemały odłamek skalny.
Daivyn, który wchodził jako ostatni i wciąż znajdował się bardzo blisko krawędzi złapał się za rękaw, rozcięty kolejnym odłamkiem. Na dłoni zobaczył swoją krew...

Przez moment wszystko się uspokoiło, ale to jeszcze nie był koniec. Ziemia wciąż drżała, początkowo nie było to odczuwalne dla nikogo, poza koboldem. Potem już wszyscy mogli odczuć, że coś jest nie tak, kiedy cała półka skalna na której stali zaczęła się chwiać, niczym tandetnie zbudowany balkon.
Kobold który chwilę wcześniej zapragnął uwolnić swoją linę z kołków, zobaczył coś, co kazało mu natychmiast rzucić się między stalaktyty, rzucając wpierw ostrzeżenie reszcie i porzucając ten element ekwipunku. Kobold nie wychował się w jaskiniach. Większą część swojego życia spędzając w cywilizowanych warunkach. Jednak instynkt pozostał, i kiedy profesor zobaczył powiększające się pęknięcie pod jego nogami, i poczuł te charakterystyczne kołysanie pod stopami, wiedział, że nie zostało już wiele czasu. I absolutnie nie ma czasu na linę.
Awanturnicy rzucili się w najeżony stalaktytami i stalagmitami korytarz. Najszybciej poradził sobie profesor i leśne elfy. Kobold po prostu smyrgnął pod nogami swoich towarzyszy, zwinnie unikając spadających z góry odłamków skalnych. Aurora i Daivyn również zręcznie przeskakiwali pomiędzy stalaktytami, a ich długie nogi niosły ich szybko i pewnie po huśtającym się na wszystkie strony korytarzu. Dużo gorzej jednak miał człowiek i aasimarka. W ciężkich pancerzach, obciążeni swoim sprzętem, i według elfich i koboldzich standardów zbyt ciężcy i niezgrabni na wąskie przejścia w jaskiniach, po prostu brnęli desperacko, kalecząc dłonie o ostre krawędzie skał. Stopy ślizgały się im na wilgotnych kamieniach podłoża, ale brnęli naprzód. Za nimi natura upomniała się o swoje. Półka skalna na której chwilę temu stali zniknęła w kłębach dymu i pyłu, waląc się dziesiątki stóp w dół, w ciemność. Stalaktytowo–stalagmitowe zęby urywały się, i spadały na siebie, rozbijając się, a chodnik kurczył się niczym szczęki jakiegoś prehistorycznego monstrum. Kobold i elfy pierwsze wybiegły z chodnika. Kobold zajęczał desperacko, widząc jedynie ciemną otchłań pod kolejnym urwiskiem, na którego brzegu stanęli. Kargar i Alladien wytoczyli się z chodnika, wpadając na stłoczonych na półce kamratów. Kobold zdołał jedynie pisnąć, kiedy pierwszy spadł w dół, prosto w ciemność. Elfy, których równowagę zakłóciło dwoje turlających się po podłożu ciężkozbrojnych przez chwilę chwiało się na krawędzi, jednak pod stopą Aurory zarwała się kolejna część chodnika, Daivyn zaś po prostu poślizgnął się na mokrym kamieniu i spadł tuż za elfką. Kargar i Alladien nie kontrolowali nawet swojego upadku, kiedy staczali się za towarzyszami prosto w ciemną przepaść.

Przez chwilę znów towarzyszyło im te same uczucie ciągnięcia od wewnątrz, jakby ktoś próbował zwinąć ich od środka. Coś mlasnęło lepko i znów poczuli huśtanie. Jednak tym razem o wiele łagodniejsze i było nawet przyjemne. Podłoże na które spadli było miękkie, jakby jedwabiste niczym poduszki. Przez chwilę poczuli ulgę, bo wciąż żyli i mieli się dobrze. Jednak kiedy kobold zapragnął wstać, lepka maź która pokrywała huśtające się podłoże na które spadli zmroziła ponownie krew w jego żyłach. Daivyn szarpał się bezsilnie, próbując odkleić swoje ramiona od lepkiego podłoża. Aurora również próbowała się uwolnić i ona jako pierwsza dostrzegła błyszczące w świetle kamienia Alladien oczy. Mnóstwo oczu…


Kargar pomimo upadku nie dał się zaskoczyć bestii. Pewnymi, mocnymi szarpnięciami rozerwał pajęczą sieć, po czym zwrócił desperackie spojrzenie na olbrzymiego pająka, który śmiał potraktować ich jak jakieś muchy. Widząc, że nie jest w stanie szybkim ruchem doskoczyć do potwora, pomógł smukłej elfce wydostać się z oplątującej ją sieci. Jednak potwór poruszając się pewnie po swojej pułapce, rzucił się na Aurorę, która po ugryzieniu obrzydliwych szczękoszczułek potwora opadła bezwładnie.
Wielki Pająk ruszył naprzód. Mimo, iż był wielkości konia, sieć niemal nie uginała się pod jego ciężarem, kiedy delikatnie przestawiał kończyny, sunąc po swojej klejącej pułapce. Stwór pochylił się nad Aurorą, wyczuwając łatwą ofiarę, a być może zapach który znał. Szczękoczułki załomotały o siebie, kapiąc jadem i ukąsiły dziewczynę boleśnie w ramię. Elfka poczuła przeraźliwy, paraliżujący ból. Na chwilę straciła przytomność, ale krążąca w jej krwi toksyna nie pozwalała jej umrzeć.
Alladien wstała i rozeznała się szybko po sytuacji. Kiedy ujrzała padającą elfkę, wypowiedziała modlitwę.
- Ixion winien być twą ostoją!
Efekty były bardziej niż zadowalające. Rana Aurory niemal całkowicie się zasklepiła, jednak niestety ta ciągle była sparaliżowana jadem bestii. Nie chciała jednak poprzestać ledwie na łagodzeniu skutków agresji tej bestii, ale również na przytemperowaniu jej temperamentu.
- Przepadnij, nieczysta bestio!
Zwierzę otoczył święty ogień, któremu mimo zręczności ofiary udało się ją zranić.
Kobold, nie dorównując reszcie towarzyszy siłą, szarpał się jedynie bezradnie w sieci, niczym mucha czekająca na śmierć.
Elfka poczuła lekką ulgę, gdy zaklęcie Alladien zasklepiło jej ranę, jednak dalej nie miała kontroli nad swym ciałem. Jej sparaliżowane usta nie mogły nic powiedzieć, jednak jej umysł krzyczał ogarnięty strachem, że ten wielki pająk znajduje się dosłownie obok niej, a ona nie jest w stanie nic zrobić.
Daivyn szarpnął się raz i drugi.
Być może kleju na niciach było mniej, albo szczęście mu dopisało, w każdym razie udało mu się wyrwać z pajęczej pułapki. Zerwał się na równe nogi, gotów do walki z bestią. By jednak nie spotkał go los Aurory, przesunął się nieco, by między nim a pająkiem znalazła się znacznie od niego lepiej uzbrojona i opancerzona aasimarka.
Kargar, widząc, jak święty ogień kapłanki rani potwora, wyciągnał zza pleców swojego najlepszego druha. Zamaszyste cięcie trafiło pająka, z którego pociekła posoka, ten jednak zrewanżował się natychmiast i tym razem zacisnął paskudny pysk na lewym ramieniu wojownika, szukając luki w jego kolczudze. Kargar zacisnął zęby, czując jak trucizna pali jego ramię, zachwiał się, ale w przeciwieństwie do Aurory utrzymał się na nogach.
Kapłanka, zrzuciła ciążący jej plecak, starając się uważać, aby ten nie spadł w przepaść. Następnie podeszła do pająka, walcząc z lepką substancją oklejającą pajęczynę. Spojrzała raźnie w oczy bestii i wymierzyła jej celny cios swoją wierną maczugą.
Keek nadal próbował się wyszarpać - nadal z takim samym efektem. W duchu dziękował, że pająk zainteresował się większymi celami.
- Dobrze przynajmniej, że to nie wąż!
 
BloodyMarry jest offline  
Stary 08-08-2018, 13:17   #14
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Wielki Błękit.
Oosa-Aqua-Alfa, wspomagany przez świecące światła Tetoteco pierwszy zszedł pod wodę, badając początkowo płytką, acz stale pogłębiającą się podziemną rzeczkę. Objawy gorączki ustąpiły już po chwili, kiedy lodowato zimna, czysta woda orzeźwiła mu członki. Woda to był żywioł trytona. Nie istniała woda zbyt zimna dla istoty przyzwyczajonej do najgłębszych, i najmroźniejszych oceanicznych wód. Tetoteco początkowo też nieźle się poczuł, chłodząc swoje łuski w rzece, jednak po chwili zdał sobie sprawę, że to też nie była dla niego najlepsza temperatura. Zdał sobie sprawę, że dłuższe przebywanie w tak zimnej wodzie wychłodzi go na tyle, aby stał się ospały. Jednakże jego żyły pompowały jeszcze rozgrzaną krew, i jaszczuroczłek szacował, że pierwsze objawy nastąpią dopiero za kilka godzin. Za nimi podążył wodny genasi, Seafoam Danlianthol, pozostawiając swoje sługi na brzegu. Zmartwieni i przestraszeni, przykucnęli oni w pobliżu wody, czekając na jakiekolwiek wieści. Rzeczka okazała się wbrew pozorom całkiem przystępna dla wprawnych pływaków. Pełno było tu jaskiń na tyle wysokich, by tworzyć niewielkie kieszenie powietrza, z których zaczerpnąć mogły istoty nie tylko przystosowane do wodnego środowiska, ale i wprawni pływacy z wysp Irendii. I kiedy wodny genasi zamierzał wrócić po swoją służbę, trzy głośne plaśnięcia w wodę podpowiedziały, że jego służba już do niego płynie, a wielka kula ognia i widoczna spod lustra wody, a chwilę później wyczuwalny wstrząs, który nieco zaburzył klarowną dotychczas wodę uświadomił szlachcicowi powód, dla którego byli zmuszeni zignorować jego zalecenie. Pływali jednak bardzo sprawnie, jak przystało na wyspiarski lud. Wyjęli zza pasa niewielkie, kościane rurki i pływając od jednego powietrznego bąbla do drugiego, podążali w ślad za swoim panem.

Trytoński rycerz prowadził ten przedziwny orszak przez zalane korytarze, zwinnie nawigując pomiędzy podwodnymi stalaktytami, unikając ostrych niby piły skał, podziwiając odbijające się w świetle czarodziejskich kul światła refleksach na kolorowych, mieniących się niby tęcza ścianach jaskini. Płynęli tak dobre pół godziny, co jakiś czas nabierając powietrza w niewielkich jaskiniach, które nie były całkiem zalane. W końcu dotarli do dużej jaskini, największej jaką do tej pory spotkali, której dna nie było widać nawet w świetle czarodziejskich kul, ani nie dostrzegało ich oko przyzwyczajone do podwodnych ciemności. Ciemności z której wyłoniło się sześć zwinnych sylwetek, sunących półkolem w waszą stronę.
Oczy wodnego genasi i trytona szybko wyłowiło odpowiednie szczegóły, identyfikując zagrożenie. Kuo-Toa zazdrośnie strzegło swoich podwodnych włości, a trójka podwodnych badaczy właśnie weszła na nie swój teren. W świetle czarodziejskich kul światła błysnęły ich ostre zęby, a groty ich zębatych włóczni skierowały się w stronę awanturników.




Nie mieli zbyt wiele czasu. Ryboludzie mieli sporą przewagę, zarówno liczebną jak i swojego własnego terenu. Sytuacja była bardzo napięta, wszyscy obserwowali swoje ruchy w wyczekiwaniu tego co się stanie. Wtedy Paladyn dał znak ręką, by wstrzymać się z atakiem. Tak też zrobili. Seafoam powiedział trytonowi parę słów zanim podpłynął do ryboludzi z rozpostartymi ramionami, niby przyjacielsko, ale tak naprawdę szykując się do rzucenia zaklęcia. Podobnie zrobił jaszczur, choć jemu było potrzebne powietrze do rzucenia zaklęcia, po które wypłynął na powierzchnię. Czekali w napięciu.
- Przybywamy w pokoju. Jesteśmy tu przypadkiem. - rzekł Alfa, a ryboludzie o dziwo widocznie zrozumieli.
-
Nie chcieliśmy zakłócić waszego spokoju. Przyjmijcie to w ramach przeprosin i dajcie nam odejść w pokoju. - To powiedziawszy wyciągnął błyskotkę i trochę jedzenia. Kua Toa, obejrzały się na najprawdopodobniej swojego przywódcę, największego z ryboludzi cechującego się czerwonym grzebieniem. ten popatrzył chwilę i pokręcił głową na błyskotkę i jedzenie.
- Złoto. - Powiedział wskazując błoniastym palcem na mieszek obok paska paladyna. - Całe. Wszystkich.
Grupa spojrzała po sobie. Gdy paladyn przedstawił im co się stało i jakie są żądania ryboludzi odetchnęli nieco z ulgą. Tetoteco zaczął przetrząsać swoje sakiewki wyjmując z nich najróżniejsze przedmioty i pokazując je towarzyszom, ale ci tylko kręcili głową, że nie o to chodzi. Nie miał złota. Seafoam popatrzył na swoje wierne sługi i odwiązał tylko sakiewkę i rzucił w kierunku ryboludzi. Tryton uczynił podobnie.
Kuo-Toa, najwyraźniej zadowolone z wymuszonego haraczu podążyły w dół, prosto w głębiny. Jeden z nich, ten z grzebieniem zatrzymał się przez chwilę i wskazał jeden kierunek. Potem pokręcił głową. Następnie wskazał kolejny i kiwnął nią na znak aprobaty, po czym zanurkował w ślad za swoimi towarzyszami. Tryton i wodny genasi czują, że z jaskini prawdopodobnie wychodzą jeszcze dwie odnogi, obie wskazane przez przywódcę Kuo-Toa.

Tetotecko wynurzył się na powierzchnię. Pstryknął palcami i na jego głowie znów pojawił się jego chowaniec. Podpłynął z nim najbliżej wejścia kolejnego tunelu jak tylko się dało, a następnie spojrzał przez jego zmysły i popłynął naprzód, swoje ciało zostawiając z tyłu. Wężowi zaś towarzyszyły światła.
- Ja terass śslepy. WIdzssę otsssami węsssza. Prowadzsscie jak płynąć. - I wyciągnął rękę sugerując że musi się kogoś złapać.
Genasi podpłynął do Tecoteco i dał się mu chwycić na czas chwilowej ślepoty. Wolał nie zostawiać tego swoim poddanym, aby trzymali się nieco z tyłu. Poza tym co chwilę musieli nabierać powietrza.
Tunel wskazany przez Kuo-Toa jako “bezpieczny” wyglądał jak zarośnięta roślinnością dziura. Woda miała nieco bagnisty smak, była też nieco bardziej mętna niż w całym jeziorze. Prąd wychodził z dziury, niewątpliwie zasilając jezioro ową mętniejącą wodą, która jednak nie mogła do końca zabarwić w miarę czystego jeziora. Wodna roślinność kołysała się powoli pod wpływem niezbyt silnego nurtu. Magiczne światło czarodzieja odsłoniło fragment dna jeziora, znajdujący się nieopodal podwodnego przejścia. Dno było bardzo skaliste, choć gdzieniegdzie łachy piachu, jakby naniesione przez prąd wypełniały zagłębienia w skale.
W oddali widzieliście też odnogę, którą Kuo-Toa odradzali płynąć i ta wyglądała niestety zdecydowanie lepiej. Prąd szedł wyraźnie w jej kierunku, a woda była czysta i klarowna. Nie było tam też roślinności, w której mógł ukrywać się wróg.
Wąż czarodzieja zbadał oba korytarze, które okazały się puste. Jeden miał dno pokryte falującą roślinnością. Drugi był skalisty, a ostre krawędzie skał przypominały zęby jakiegoś ogromnego potwora. Oba były jednak bardzo długie, a ich tajemnice kryły się być może za jednym z ich niezliczonych zakrętów. Choć z drugiej strony mogły być znacznie krótsze, niż to się wydawało na początek, i choć czarodziej główkował jak mógł, nie był w stanie wypuścić swojego chowańca na odległość większą niż sto stóp, nie tracąc telepatycznego kontaktu, umożliwiającego tak sprytny zwiad. Czarodziej dostrzegł jednak, że na suficie obu korytarzy zbiera się powietrze, w świetle jego magicznego światła.
Teto skierował swojego węża by ten zaczerpnął powietrza a sam zwrócił się do towarzyszy opisując im co widział.
- Lepiej iśsć tam gdzie ssą rossśliny. Mosszemy ssię tam ssschować. Mogę wypłosssyć wrogów ilusssją.
- Tak, tak będzie lepiej. Lepiej chodźmy zanim Kuo-Toa zmienią zdanie i do nas wrócą - powiedział Seafoam i spojrzał w stronę korytarza pełnego roślin, czekając aż Oosa popłynie pierwszy.
Oczy Tetoteco znów straciły koncentrację, wydawały się puste. W tym momencie wąż poruszył się szybciej, gotów do działania. Światła też uformowały się w szyk.
- Gotów. Powoli i ossstrożnie.
 

Ostatnio edytowane przez Jendker : 08-08-2018 o 13:20.
Jendker jest offline  
Stary 08-08-2018, 22:26   #15
 
Koinu's Avatar
 
Reputacja: 1 Koinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputację
Wielki Błękit (grupa podwodna)

Oosa-Aqua-Alfa prowadził swoich towarzyszy, zgrabnie nawigując w korytarzu, który skręcał co rusz to w jedną, jak i w drugą stronę. Czarodziej sprytnie wykorzystywał zmysły chowańca, który skakał od jednego bąbla powietrza do drugiego, służąc swoimi zmysłami. Kule światła płynęły powoli za nim, oświetlając korytarz, który czasem przechodził w nieco większe jaskinie, a wtedy w świetle czarodziejskich lamp można było zobaczyć nawet zielonkawy mech, porastający tu i ówdzie jego twarde ściany. Poplecznicy Seafoama nie mieli jednak czasu podziwiać podwodnych widoków, tak jak chowaniec czarodzieja bardziej zainteresowani byli dużymi bąblami powietrza, do których podpływali jak zwierzęta do wodopoju. Minuta za minutą, balansując powietrzem i światłami, grupa poruszała się w ciszy, docierając do nieco większej jaskini, nie tak ogromnej, jak poprzednia w której przyszło im zostawić swoje złoto, ale na tyle duża, że mogli wypłynąć na powierzchnię, łapiąc nieco oddechu.
Była wyraźnie płytsza od jaskiń w których dotychczas pływali, a woda wyczuwalnie cieplejsza. Dno było piaszczysto-kamieniste, i jedynie gdzieniegdzie wystawała jakaś skałka. Seafoam trącił stopą jakiś przedmiot, który okazał się czaszką ryboluda, gładko oczyszczoną przez jakieś wodne żyjątka. W piasku zagrzebanych było jeszcze kilkanaście różnych kości, niewątpliwie należących do ryboludzi, albo być może innych istot. Światło oświetlało nieco taflę wody, przechodząc przez niewielki otwór w skale, przegrodzony żelazną kratą, w której ktoś sprytnie zainstalował żelazną furtkę, obecnie zamkniętą masywnie wyglądającym łańcuchem. Kilkanaście stóp dalej od kraty, tryton zobaczył sterczące z tafli wody drewniane tyczki. Kilkanaście, pogrupowanych w pary lub po kilka w rzędzie świadczyły o rozpiętych tu i ówdzie sieciach. Za nią znajdowała się nieco większa jaskinia, która miała już tylko jedno wyjście. Ogromne, łukowato zakończone, na szczycie zwieńczone zieloną roślinnością, na tyle duże, aby mogła do jaskini wpłynąć łódź. I taka też stała w tej jaskini, duża, mogąca pomieścić z tuzin ludzi, leżała wyciągnięta na kamienisty brzeg. Jej maszt był pusty, a żagiel zwinięty. Tryton nie bez trudności rozpoznał zdobienia na burcie łodzi – to była łódź z północnych akwenów Morza Strachu. Za wyciągniętą na brzeg łodzią, na skalnej ścianie pobłyskiwała łuna ogniska, a do nozdrzy czarodzieja doszedł dym i zapach wędzenia. Cienie, które kładły się na ścianie podpowiadały, że za łodzią, przy rozpalonym ognisku siedziały jakieś istoty, choć z tej odległości nie dało się stwierdzić, czy były one liczne. Obok łodzi, pod ścianą jaskini stały drewniane żerdzie, służące do wieszania ryb. Obecnie puste, ale zapach wędzenia wskazywał, że długo nie będzie potrzeba, aby zapełniły się rybami.

Druga, szersza odnoga prowadziła dalej, wijąc się, jednak w oddali, na wysokości kilkunastu stóp widać było blask pochodni, lub może ognisk. Ryk wodospadu gdzieś z głębi tej odnogi zagłuszał wszystko, dźwięk zaś niósł się echem po całej jaskini, w której wypłynęli, jak też docierał do tej za żelazną bramą. Prąd w tym miejscu był dosyć silny, i paladyn z najwyższym trudem podpływał do wylotu tej odnogi, chcąc zobaczyć co jest dalej. Wodny genasi i jaszczuroczłek mogli mieć nie lada problemy płynąc tą odnogą pod prąd, choć używając nierównych krawędzi ścian tej odnogi, niewątpliwie dałoby się powoli brnąć w głąb korytarza. Tymczasem jednak poplecznicy barda, zmęczeni ciągłym pływaniem, o wargach sinych już z zimna, opierali się rękoma o wystające tu i ówdzie ze ścian skały. Jednak ich oczy błyszczały, widząc światło dnia, a ich nozdrza łowiły unoszący się w powietrzu zapach wędzonej ryby.
Światło, utrzymywane przez czarodzieja właśnie zgasło, jednak wciąż docierał do groty blask dnia z większej jaskini obok. Oczy awanturników powoli przyzwyczajały się do naturalnego światła.
Tetotecko pstryknął palcami i chowaniec zniknął i pojawił się za kartą. Podpłynął do kraty nie wynurzając się. Przygotował zaklęcie iluzji tak by w razie czego wydać odgłos pękających i walących się skał, a potem zanurzony, przejął kontrolę nad swoim chowańcem i wzbił się w powietrze. Latając blisko przy ścianie by móc obejrzeć salę z wysokości. Chciał przyjrzeć się łodzi i ludziom. Szukał jakiejś półki skalnej gdzie ciało chowańca mogłoby się schować, starał poruszać się jak najciszej.

Chowaniec czarodzieja zwinnie pofrunął w stronę jednej ze skalnych półek na ścianie jaskini. Jaszczuroczłek przez moment dostrzegł swoimi zmysłami cztery siedzące przy ogniu postaci. Odziane w futra, skóry i różne elementy najpewniej szabrowanych pancerzy, istoty o spiczastych uszach, czerwonych oczach i wrednym charakterze. Gobliny piekły, a raczej wędziły nad ogniem dużą rybę, najpewniej ogromnego pstrąga lub szczupaka. Ich broń w postaci włóczni i krótkich, wygiętych podwójnie łuków leżała nieopodal, oparta o niewidoczną zza kraty burtę łodzi, która osłaniała ich od strony jaskini w której podglądali ich awanturnicy, za to dawała im pełne pole obserwacji od strony wielkiego wejścia, którego najpewniej pilnowali. Szwargotali coś w swoim języku do siebie, co jakiś czas mlaskając nad posiłkiem.Nie zwrócili oni najmniejszej uwagi na poruszającego się cicho chowańca, który spokojnie przysiadł na skalnej półce, czekając na polecenia swojego pana*
Teto otworzył pod wodą swoje żółte oczy, i wskazał kompanom żeby do niego podpłyneli.
- Gobliny. Czssztery. Mają broń pssszy burcie. Mossze otwosszymy kratę moim sssztyletem, psszerwiemy łańcuch? Dlanthol podniesssie wodę, ona wygłussszy dźwięk.
- Nie mam lepszych pomysłów
- odpowiedział Seafoam, czując lekki skurcz w żołądku - musimy spróbować. Służę pomocą, jeśli chodzi o wodę.
- Poczekamy, aż zasną
- zaproponował w swoim stylu tryton.
Seafoam spojrzał na swoich poddanych i skrzywił się lekko.
- Nie wiem jak oni jeszcze długo wytrzymają - powiedział - wolałbym wydostać się stąd jak najszybciej.
- Sprawdzimy więc drugą drogę - powiedział po chwili Oosa-Aqua-Alfa. - Mamy plan, ale nie musimy się spieszyć z jego realizacją. Najwyżej tu wrócimy.
Następnie spojrzał na popleczników genasiego.
- Mam dużo żywności i pochodni. Przeżyją - odpowiedział tryton.
- Dla nasss prąd jessst tam bardzsso ssilny. Jessteśs, w ssstanie tam popłynąć? I sssprawdzić -
zapytał jaszczuroczłek.
- Ja tak. Wy pójdziecie z tyłu, po skałach - stwierdził tryton, jak zwykle autorytarnym tonem.
- To otwóssszmy tą kratę, a potem popłyńmy. Zawsssze to jussz otwarta droga gdyby tssszeba ssię wycofać.
- Popieram - powiedział Seafoam i uniósł rękę, a za nią podążyła woda. Umieścił całą lewitujacą wodę w obszar pokrywający kawałek łańcucha - proszę. Działaj.
Tetoteco włożył sztylet w oczko które wyglądało na najsłabsze, a końcówkę oparł o jeden z prętów i poczekał by pomóc paladynowi. Ten wziął się do roboty.

Oosa napiął mięśnie próbując rozgiąć łańcuch. Sztylet zazgrzytał niebezpiecznie. Oczko jednak w końcu puściło, wpadając do wody wraz z resztą przerdzewiałego łańcucha, który ześliznąłby się po kratach z metalicznym brzęczeniem, gdyby nie otaczająca go woda. Ostrze sztyletu wyszczerbiło się jednak, a rękojeść była luźna, czyniąc z broni mało przydatny złom.
Teto spojrzał szybko przez oczy chowańca czy gobliny zareagowały jakoś na ich poczynania. Potem dokładnie zbadał kratę czy nie ma jakichś mechanizmów lub przeszkód które mogłyby powstrzymać przed otwarciem. Pokazał ręką na zawiasy i poczekał aż genasi przeniesie wodę, tak by wygłuszyć kratę. Potem razem z paladynem spróbowali otworzyć kratę, powoli i ostrożnie. Seafoam sprawnie poruszył wodę delikatnym gestem, aby pokryła kraty.
- Na razie dobrze nam idzie - szepnął niepewnym głosem.

W głębi duszy darł się do siebie "czemu to akurat musiało spotkać mnie? Ja chciałem być tylko sławnym artystą!". Jedyne czego teraz pragnął, to wydostać się stąd. Już dawno zapomniał, że rozpoczął tę dziwną przygodę z dwojgiem elfów, koboldem, oraz ludzkim wojownikiem.
 

Ostatnio edytowane przez Koinu : 08-08-2018 o 22:39.
Koinu jest offline  
Stary 08-08-2018, 22:40   #16
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Na krawędzi (wspinaczkowcy)

Elfka leżała wciąż na pajęczynie, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, w pełni jednak świadoma tego, co się dzieje dokoła nich.
Elf nie miał zamiaru pozostawiać wszystkiego w rękach towarzyszy niedoli. Pająk był na tyle duży, że mógł sprawić wszystkim bardzo dużo kłopotów. Co prawda jego pajęczynie zawdzięczali życie, ale na tym dobroczynność przerośniętego ośmionoga się kończyła. Dlatego Daivyn starannie wycelował, po czym posłał strzałę w pająka.
Pocisk był celny i, ku zadowoleniu strzelca, pozbawił przeciwnika życia.
- Dobrze, że tu była ta pajęczyna - powiedział, spoglądając pod nogi, w rozciągającą się pod kleistą siecią przepaść. - Lot w dół skończyłby się dużo gorzej. Ale ten pająk to całkiem niepotrzebny dodatek.
Alladien widząc, że jej oponent w końcu padł, rzuciła tylko ciche “spoczywaj w spokoju”, a następnie podeszła do elfki i wzięła ją delikatnie na ręce, po czym spojrzała na wojownika obok niej.
- Możesz pomóc koboldowi wydostać się z sieci, czy wolisz odpocząć po tamtym ugryzieniu? - spytała ciepłym głosem.
- Ha, to nie jest dobre miejsce na odpoczynek, dam radę - odparł najemnik, starając się nie myśleć o bólu. Ale niosąc tę elfią dziewoję będzie nam ciężej. Dla pewności przebił mieczem truchło pająka. - Choci- dodał, pomagając “Profesorowi” się uwolnić.
- Och, dziękuję - westchnął Keek, nie ukrywając ulgi. Rozejrzał się po nowych towarzyszach - Dobra robota, mogło być z nami krucho.
- Gdyby Aurora nie przyjęła na siebie ataku pająka. - Elf skinął głową.
- Nie zostawię jej tu, choćby nie wiem co - stwierdziła aasimirka. - Muszę jeszcze tylko jakoś swoje rzeczy wziąć, i będę gotowa do drogi. - dodała, spoglądając na swój plecak. Westchnęła ciężko, po czym dodała. - Zaniesie mi ktoś moje rzeczy z dala od tej pajęczyny, proszę?
- Ja, za chwilę - zapewnił ją Daivyn.
- Dziękuję ci bardzo.
Sieć okazała się lepką pułapką, ale po chwili mogliście się zorientować, że chodząc po jej grubszych nitkach nieco ostrożniej można było zmniejszyć szansę na przyklejenie się do sieci. Aurora pozostawała przytomna, ale trucizna wciąż paraliżowała jej ciało. Tymczasem uwagę awanturników mogły przykuć dwa ciemne wyloty wąskich korytarzy, na których bestia umocowała jedną część swojej ogromnej sieci. Wysoko w górze zaś, wisiały trzy dość duże, szare worki, niby monstrualne polipy. Uważny wzrok elfa mógł rozpoznać, że owe worki również wykonane były z pajęczej wydzieliny.
- Popatrzcie. - Daivyn skierował uwagę swych towarzyszy w górę. - -Chyba mamy przed sobą, a raczej nad sobą, poprzednie ofiary naszego pająka. Nas pewnie też by czekał taki los. Jak sądzicie... dałoby się tam dostać?
- Możliwe że tak, ale dopiero gdy stan naszej towarzyszki się poprawi - odparła Alladien. - Pewnie nikt z was nie ma nic na trucizny, mam rację?
- Możemy spróbować, czekając aż Aurora stanie na nogi - odpowiedział elf. - A pewnie wygodniej by jej było poleżeć w korytarzu, niż wędrować na czyichś plecach.
- Ixion wie, ile czasu nam to zajmie i ile czasu mamy do wschodu, a tamtym już nie pomożemy. Zresztą w każdej chwili może się okazać, że jest tu więcej takich pająków. Chodźmy szybko, proszę.
- Którym korytarzem? - spytał elf.
Miał świadomość, że tamci od dawna rozstali się z życiem, ale ciekaw był, czy nie ofiary pająka nie miały jakiegoś przydatnego wyposażenia. Ale rozumiał (i częściowo podzielał) obawę aasimarki przed następnymi pająkami.
- Niestety nie wiem… Nie znam się na jaskiniach. Może nasz profesor potrafiłby oszacować, który korytarz wiedzie na górę? - spytała z cieniem nadziei w głosie kapłanka.
Sparaliżowana elfka czuła jednoczesne zażenowanie tym, że zdana jest w obecnej chwili na łaskę obcych i wdzięczność, że kapłanka nie chciała pozwolić na to, by ją tu zostawiono. W tym większą frustrację wprawiało ją to, że nie mogła nawet mówić. Z pewnym lękiem zastanawiała się kiedy i czy w ogóle paraliż ustąpi.
Obie szczeliny w skale wyglądały podobnie. Naturalne pęknięcia, o nieregularnych krawędziach. Chodnik za nimi nie miał równego podłoża, pełen był wystających skał i leżących luzem tu i ówdzie kamieni. Sufit obu chodników również pozostawiał wiele do życzenia, jeśli szło o wygodę podróży. Widać było, że miejscami będzie można się wyprostować, ale zapowiadało się, że miejscami trzeba będzie zejść nawet na czworaka.
Z lewego korytarza, dało się wyczuć słaby powiew powietrza, który przechodził niemrawo przez tą tajemniczą jaskinię, studnię bardziej, wchodząc do drugiej szczeliny. Przeciąg jednak był słaby, i jedynie kobold mógł go w tej chwili wyczuć swoimi niewielkimi nozdrzami. Aurora też to czuła, jednakże leżała wciąż bezwładnie, nie mogąc wydobyć głosu.
- Ciekawe, czy ta poczwara się tu urodziła, czy też kiedyś przylazła, urosła i nie mogła wyjść... - powiedział Daivyn, podnosząc równocześnie plecak elfki.
“Dzięki za pomoc, ale niech coś z niego zniknie...”, pomyślała elfka.
- Co ona tu nawpychała - mruknął. - To chyba waży więcej, niż jego właścicielka - dodał, spoglądając na szczupłą, acz odpowiednio wyposażoną przez naturę właścicielkę plecaka.
“Nie twój zasrany interes i czego się gapisz, ta cała sytuacja i tak jest frustrująca”, krzyczała w myślach gotując się w środku z nerwów, że nie jest w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.
- Ja bym się kierował tam gdzie czuć powietrze - stwierdził Kargar. - Ale może jednak byśmy sprawdzili tamte kokony, tam są pewnie ofiary pająków, mogą mieć coś co może nam się przydać, pewnie udało by się nam je ściągnąć na dół. Najemnik nie rozumiał czemu po pokonaniu wroga nie mieliby zaopiekować się pozostałym po nim łupem.
“A bawcie się z tym, ja się nigdzie nie wybieram. Mam czas”, pomyślała ironicznie druidka.
- Wejdźmy najpierw w jakiś korytarz - zaproponował Daivyn. - Ta pajęczyna nie musi być taka mocna, jak się może w pierwszej chwili wydawać.
- Ten pomysł z powietrzem byłby dobry, gdybyśmy wiedzieli skąd wieje wiatr. Ktoś coś? - Blondynka rozejrzała się bezradnie po towarzyszach. - I skończcie już z tymi pajęczymi skarbami, proszę. Mamy tu otrutą bogowie wiedzą jakimś świństwem ranną i w najlepszym wypadku kilka godzin do wschodu słońca, zostaliśmy porwani, w okolicy mogą grasować na nas krwiożercze bestie, a wy myślicie o napchaniu sobie kieszeni złotem?
“Serio tego nie czujecie? Lewy korytarz! Lewy! Na bogów, kiedy ten paraliż się skończy!?” Aurora wołała w myślach.
- Nie dziw się, Alladien. - Elf uśmiechnął się lekko. - Wygraliśmy walkę, a wtedy rasowi najemnicy myślą o łupach. Poza tym... Wcale nie musi chodzić o złoto.
“Złoto nie uratuje cię przed głodnym pająkiem, sowoniedźwiedziem czy innym potworem, zresztą patrząc na te kokony to ich inne rzeczy też im nie pomogły… Tak że może dacie sobie spokój?! Jeszcze coś spadnie na sieć i ją zarwie!” Elfka kontynuowała swoje milczące wywody.
Kobold, mając zamknięte oczy, poruszał nozdrzami niczym królik, próbując wyczuć kierunek, z którego wyczuł delikatny powiew powietrza. Następnie wskazał ręką na korytarz po lewej i otworzył oczy:
- Tam. Stamtąd czuję powiew. Czy oznacza to wyjście? Niekoniecznie, ale zawsze warto spróbować - Keek wzruszył ramionami - Ale przede wszystkim, zejdźmy z sieci na tamten chodnik. Pani Alladien, nikt nie mówił o napchaniu sobie kieszeni. Bardzo możliwe, że owi wiszący nieszczęśnicy byli lepiej przygotowani od nas, choć mieli mniej szczęścia. Może wśród ich rzeczy znajdziemy jakieś antidotum dla Aurory? A gdyby się okazało, że są oni wciąż żywi, tylko sparaliżowani, tak jak i ona? Chciałabyś zostawić ich na pastwę losu?
"Ale się profesorek rozgadał", pomyślał elf.
- Schowajmy się w korytarzu - powiedział. - Nie wierzę w taki nadmiar szczęścia - nawiązał do dalszej części wypowiedzi Keeka - że któryś mógłby mieć szkic tych podziemnych korytarzy. Niektórzy ruszają w jaskinie dobrze przygotowani - dodał.
- Bo wiecie - kontynuował profesor, unosząc szponiasty palec w górę - istnieją takie gatunki pająków, które wolą żywić się ofiarami, w których ciągle płynie świeża krew. Uważam, że powinniśmy chociaż spróbować. Kargarze, podrzucisz mnie?
Daivyn nie czekał na efekt rozmów. Ruszył, wybierając grubsze i mniej pokryte klejem liny, w stronę wskazanego przez kobolda korytarza.
“Podrzucać tym uroczym jaszczurkiem? Przecież może się uszkodzić! Taki profesor a nie wie, że upadki mogą być niebezpieczne… Z kim ja trafiłam do tej jaskini?!”, pomyślała słysząc pomysł kobolda.
- Pamiętaj tylko, żeby mnie później złapać - dodał Keek, poczym wspiął się na podanej przez Kargara ręce. Przygotował także bicz oraz wytężył gadzie ślepia, starając się wycelować w miejsce przytwierdzenia kokonu do sufitu.
- Jeśli naprawdę znajdziecie odtrutkę, dajcie mi ją szybko, ja idę razem z naszym elfem. Powodzenia! - odparła Alladien, ruszając za Daivynem.
Kargar wyszczerzył się w stronę kobolda
- No, dobrze gadasz, każdy łup może nam pomóc. Dalej, podrzucę cię.
- Jeśli już naprawdę musicie to robić… - Alladien starała się mówić głośno, aby reszta zgromadzenia mogła ją usłyszeć. - …to niech wam przynajmniej bóg dopomoże. Starczy nam jednej biednej duszyczki, która nie może nic robić. Niech ci Ixion pomoże w twoich zadaniach - dodała, kładąc dłoń na barku woja. - I uważaj.

Kargar chwycił kobolda oboma rękoma, kucnął, aby wykonać ciałem dłuższy ruch i podrzucił kobolda mocno do góry, ten zaś odbił się silnie nogami od ramion wojownika próbując biczem trafić jeden z wiszących kokonów. Poszło nawet zbyt dobrze. Kargar zaaplikował w czasie rzutu taką siłę, że mając w ręku kawał skały, mógłby z powodzeniem iść w zawody z trebuszem.
Plasnęło, kiedy koboldzi pocisk trafił w kokon. Profesor pisnął z wrażenia, choć pewnie nie o taki efekt mu chodziło. Mógł jednak wdrapać się na wiszący u sufitu worek zrobiony z nieco delikatniejszej pajęczej nici i odciąć go swoim sztyletem. Mógł też podążyć wzrokiem wyżej, gdzie kołysały się jeszcze dwa takie same worki, wszystkie zawieszone na całkiem długich i grubych pajęczych linach. Liny owe wystawały z mleczno białej, szarawej w lekkim poblasku świecącego kamyczka Alladien masy, zbitej z gęsto tkanej pajęczej sieci. Bystry umysł kobolda w mig wydedukował, że to właśnie tam musiało znajdować się właściwe leże pająka.
- Stąd widać tego więcej! - profesor zakomunikował reszcie. - Ale wygląda to niebezpiecznie, tam wyżej pająk miał prawdopodobnie domek - zachichotał i przystąpił do zrzucania następnych kokonów. Obecnie nie miał zamiaru pchać się w miejsce, które mogło okazać się paszczą lwa, nie chciał także ryzykować upadku z takiej wysokości.

Brnięcie przez pajęczynę nie było takie proste jak się wydawało. Obciążeni plecakami i ciężarem w postaci niesionej elfki, Daivyn i Alladien nie potrafili sami zrobić niemal kroku. Wydawało się, że trwać mogłoby to wieczność. Jednak w końcu dotarli do wylotu lewego korytarza. Miał bardzo nieregularne ściany, takież podłoże i sufit. Elf nie obawiał się o chodzenie czy nawet walkę po tak nierównym podłożu, ale Alladien mogła mieć już nieco większy problem, szczególnie jeśli utknęła by gdzieś na skałach, o co w ciężkim pancerzu nie było trudno. Korytarz wyczuwalnie wspinał się do góry, stopniowo, niczym schody, choć wyciosane niedbałą ręką natury. Ułożyliście elfkę na kamieniach, podłożywszy jej wpierw pod głowę płaszcz Daivyna i nawet wydawało się, że zaczęła ona jakby odzyskiwać czucie w palcach, a także zaczęła czuć mrowienie na twarzy. Paraliż, nieco powoli, ale ustępował.
- Jak dobrze stać w końcu na twardej ziemi… - powiedziała z pewną dozą ulgi Alladien. - Ale gorzej leżeć, masz może coś na czym możemy ją położyć? - dodała.
- Racja - uśmiechnął się Daivyn, wyciągając z plecaka śpiwór i rozkładając go na ziemi. - Przełożysz ją? Nie wiadomo, kiedy odzyska czucie w rękach i nogach, a po co ma zaczynać od siniaków.
- Zajmij się nią przez chwilę, ja muszę pomóc reszcie zanim jeszcze przypadkiem zrzucą profesora w tę przepaść rzekła Alladien, wracając na pajęczynę. Następnie dodała cicho, już sama do siebie. - Ileż to ja bym dała za pajęcze nogi…
Elfka próbowała ruszać palcami u rąk, jednak póki co słabo jej to szło. Obecna sytuacja denerwowała ją coraz bardziej. Nie cierpiała być uzależniona od kogokolwiek, jednak mimo wszystko była wdzięczna, że w tej chwili los postawił na jej drodze tą dziwną ekipę. Spojrzała na pilnującego ją elfa. Panująca cisza ją frustrowała, a to że sama nie mogła jej przerwać wzmacniało to uczucie.
Daivyn mniej jednak uwagi poświęcał elfce, a więcej korytarzowi, z którego (co miał nadzieję się nie zdarzy) mogło coś wyleźć.
- Słyszysz nas, prawda? - Daivyn spojrzał na dziewczynę, mając nadzieję, że ta jakoś zareaguje.
Druidka przewróciła oczami. “Jestem sparaliżowana, nie głucha.” pomyślała. Spróbowała raz jeszcze poruszyć palcami, wydawało jej się, że drgnęły, jednak nie była pewna czy elf to zauważył
Daivyn odetchnął z ulgą.
- Robisz postępy - powiedział. - Nie mówię, że zaraz staniesz na nogi, ale jestem pewien, że za parę chwil odzyskasz głos.
Wolał się nie zdradzać z wcześniejszymi obawami, że paraliż może trwać i trwać nie wiadomo jak długo.
Spojrzał w głąb korytarza, a potem ponownie przeniósł wzrok na elfkę.
Aurora także spoglądała raz na korytarz, a raz na elfa. Wyglądało na to jakby próbowała podjąć próbę powiedzenia czegoś, ale z jej ust wydobył się jedynie cichy jęk. W jej oczach malowały się widoczne gniew i niemoc.
- Spokojnie... - Daivyn położył dłoń na dłoni dziewczyny. - Jesteś w dobrych rękach - zapewnił.
“Wierzę, ale osobiście wolę być samodzielna” pomyślała. “Samodzielna” zawsze taka chciała być, właśnie dlatego mimo nalegań Malona wybrała się na zbieranie ziół kilka dni wcześniej sama. On, został w wiosce, a gdy wróciła już nie żył. Leżała wpatrując się w sklepienie jaskini pustymi oczami, dosłownie jakby zapominając o obecności elfa i obwiniając się o to, że nie chciała wtedy, by Malon z nią szedł.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 08-08-2018 o 22:49.
Lord Melkor jest offline  
Stary 08-08-2018, 23:17   #17
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Na krawędzi
W tym czasie kobold szybko rozprawił się za pomocą sztyletu z grubymi linami z pajęczyny. Z ostatnim kokonem spadł prosto na pozostałe dwa, które poturlały się ku środkowi pajęczyny. Przeszukanie tych dziwnych worków nie pozwoliło znaleźć żadnej mikstury, o ile nie liczyć lekko nadpleśniałego bukłaka przy pasie jednej z ofiar pająka. Te bowiem znajdowały się w sieci. Pierwszy worek zawierał chyba jeszcze żywego goblina, który dostał wydawało się znacznie większą dawkę trucizny co Aurora. Był siny, a jego fioletowy od toksyny język wystawał z paszczy pełnej pożółkłych zębów. Goblin wydawał się nie mieć nic przy sobie, poza sakwą ze skóry pełną bezużytecznych bibelotów i sakiewki, w której znajdowało się dwanaście pogiętych, miedzianych monet nieokreślonego pochodzenia. Drugą ofiarą pająka okazał się człowiek, który również napompowany został trucizną. Ten jednakże, musiał umrzeć stosunkowo niedawno, bo jego kończyny wciąż zachowywały pewną giętkość, co szybko zauważył profesor. Gdyby nie był taki napuchnięty, być może dałoby się zdjąć elementy ładnej, skórzanej zbroi, jednak ta miejscami powyginała się, a paski wcięły się w martwe ciało, czynią przedsięwzięcie ryzykownym i wybitnie mało atrakcyjnym. Człowiek jednak miał przy sobie sakiewkę zawierającą garść srebra. Równo szesnaście srebrnych monet leżało teraz na dłoni kobolda. Człowiek miał też na szyi kawałek bursztynu na skórzanym rzemieniu, ozdobę niewielkiej wartości. Ostatnia ofiara była częściowo pożarta przez pająka który najwyraźniej otoczył ją kokonem niczym kanapkę odłożoną na później. Nie miała głowy, sporej części barków i jednej dłoni. Gnił już, a od sinego od trucizny mięsa bił nieprzyjemny, słodkawy odór. W zagłębieniach ubrania i resztek kolczugi można było dojrzeć różowe robaki, które próbowały ucztować na trupie, jednak żaden nie przeżył tego posiłku. Trup miał jednak bardzo ładnie wykonany pas ze srebrną sprzączką, który dosyć fortunnie nie dotykał przegniłego już ciała i dał się w miarę bez problemów ściągnąć.
Kargar minimalnie wzdrygnął na widok częściowo pożartego trupa, ale widział już na wojaczce wiele paskudnych widoków, nie powstrzymało go to więc od przeszukania zwłok.
- Chyba jednak warto było sprawdzić - powiedział do kobolda, z zadowoleniem wkładając pas ze srebrną sprzączką do plecaka i podając Keekowi wisiorek z bursztynem..
- Ten goblin chyba jeszcze żyje, może ma jakieś informacje? Znam ich język. - Podrapal się po głowie, po czym przerzucił sobie goblina przez plecy.

Kobold i wojownik, porzuciwszy pomysły na zbadanie pajęczego gniazda, musieli w końcu dołączyć do towarzyszy, czekających w korytarzu nad sparaliżowaną druidką. Po dłuższej chwili czekania na kamiennym podłożu jaskini, druidka mogła w końcu rozmawiać. Początkowo powoli, i z wielkim trudem, ale w miarę, jak odzyskiwała władzę nad językiem po kilku chwilach mówiła już całkiem sprawnie, choć członki wciąż odmawiały jej posłuszeństwa.

- Proponowałbym iść dalej - powiedział Daivyn. - Auroro, fakt, czujesz się coraz lepiej, ale nie wiadomo, kiedy będziesz się mogła ruszać. Pomożemy ci iść tak długo, aż wreszcie nie staniesz na nogi.
- W obecnej sytuacji i tak nie mam innego wyjścia jak na to przystać. - Uśmiechnęła się trochę pochmurnie. - Tak że, o ile mnie tu nie zostawicie, to idę na każdy plan - dodała. Czuła się niezręcznie będąc ciężarem dla kogoś, kogo przed chwilą poznała, ale w tej chwili ich pomoc była jej niezbędna.
- Nie po to wyrwaliśmy cię z łap pająka, by teraz cię zostawić w jakimś zapomnianym przez bogów korytarzu - odpowiedział.
- Patrzcie, w jednym z kokonów był goblin, jeszcze żyje. - Kargar przerwał im rozmowę. - Alladien pomożesz mi go ocucić, może ma informacje o tym miejscu? - Najemnik zastanawiał się czy z tej zdobyczy będzie jakiś pożytek.
Kobieta skinęła jedynie głową, po czym powiedziała:
- Aurora szybko zdrowieje, pewnie za niedługo da radę sama chodzić. Co do goblina… Nie wiem. Pokaż mi go. Najwyżej wywleczemy go na powierzchnię i tam się przygotuję do wyleczenia go. Nie z trucizny, żeby nie było. Z samych ran.
- Ciekawe czy on też znalazł się tu w taki sam sposób jak my. - Druidka zastanawiała się.
Wystarczyło jedno spojrzenie kapłanki na zatrutego goblina aby stwierdzić, że zaaplikowano mu tyle trucizny, że leczenie go nie ma najmniejszego sensu. Toksyna trawiła go już od środka i jakakolwiek interwencja medyczna zakończyłaby się prawdopodobnie jego śmiercią.
- Zostawimy go tak - spytał Daivyn, gdy Alladien podzieliła się swoimi spostrzeżeniami - czy skrócimy jego męczarnie?
- Jeżeli nie można mu pomóc w żaden inny sposób, to chyba najlepiej ukrócić mu cierpień - odparła leżąca na ziemi Aurora. Bardziej jednak niż współczucie dla goblina, odczuwała ulgę, że nie skończy tak jak on.
- Niestety, wydaje mi się że macie rację - westchnęła ciężko Alladien. - Gdybyśmy tylko przybyli tu wcześniej…
- Jakbym wcześniej miała wybór, to osobiście w ogóle nie chciałabym tu przybyć… - rzuciła Aurora, która powoli odzyskiwała czucie w palcach, jednak dalej nie była w stanie się poruszać.
- Dobra, ja się na medycynie nie znam jak wy - odrzekł Kargar na słowa Alladien i Aurory, nieco rozczarowany. - W takim razie nie ma sensu, by tak konał. Widzę, że wracasz do siebie- skinął głową w stronę elfki. Oprócz tego w kokonach były tylko zwłoki, parę monet znaleźliśmy.
Daivyn w ostatniej chwili powstrzymał się przed rzuceniem paru słów na temat ewentualnego cudu, co z pewnością przedłużyłoby cierpienia goblina, a jako że nie widział żadnych sprzeciwów, zabrał niedoszły posiłek pająka z oczu obu pań, po czym skrócił męki biedaka. *

Podążyli korytarzem, ufni w umiejętności kobolda który powinien posiadać nieco większą wiedzę o podziemnym świecie. Korytarz wił się to w jedną, to w drugą stronę, miejscami schodząc bardzo stromo w dół, a miejscami trzeba było niemalże wspinać się, co było utrudnione ze względu na niesione ciężary. Miejscami trzeba było przerąbywać się przez częściowo podarte, ale jeszcze całkiem gęsto rozsiane pajęczyny, najpewniej pozostawione przez ich niedawnego przeciwnika. Bystre oczy awanturników odnajdywały gdzieniegdzie zmurszałe kości jakichś istot, rozrzucone między kamieniami. Próżno jednak szukali jakichkolwiek cennych przedmiotów – najpewniej strawionych przez pająka, a może zrabowane już przez istoty podróżujące przez te korytarze. Kimkolwiek oczywiście mogli być. Pazury kobolda nie raz ślizgały się po gładkich kamieniach, przegradzających czasem jaskiniowy chodnik, i nie raz i nie dwa serce upadało w awanturnikach, widząc niewielką postać kobolda który wskazywał im dziurę, przez którą niepodobna wydawało się przecisnąć. A jednak krok za krokiem, uparcie szli naprzód.
Aurora rozglądała się dookoła, niesiona przez aasimarkę.
- Myślisz, że profesor jaszczurek jest pewien, że dobrze idzie? - spytała tak by kobold nie usłyszał. - O mogę ruszać ręką! - uniosła dłoń przed twarz i zaczęła ruszać palcami.
- Jeszcze trochę i staniesz na własnych nogach - zapewnił ją idący tuż za nią elf.
- Mam nadzieję… Bycie noszoną niczym małe dziecko jest odrobinę… upokarzające - odparła.
- Wybacz, gdybym potrafiła pozbyć się tego jadu, zrobiłabym to z wielką chęcią, naprawdę - rzekła Alladien.
- Jak się zmęczyłaś, ja mogę trochę ją ponieść - wtrącil Kargar.
- Wierzę, Auroro... chociaż w niektórych sytuacjach być noszonym to ponoć przyjemność - odpowiedział.
- Nie przeczę, niestety jedyna osoba, w której ramionach czułam się dobrze, nie żyje - odparła sucho. - Ale chwilowo mamy większe zmartwienia, na przykład wydostanie się stąd - dodała już trochę milszym tonem. Przecież ani elf, ani reszta jej nowych towarzyszy nie była temu winna.
- Znam to uczucie. - Ton elfa był równie suchy. - Ale, jak na razie, korytarz nie broni nam przejścia rękami ani nogami. Możliwe, że tą drogą przyszły ofiary pająka.
Odruchowo rozejrzał się dokoła, jakby w poszukiwaniu śladów bytności innych osób.
- Najgorsze w takich sytuacji są te krążące po twojej głowie myśli, że to twoja wina. Że gdybyś zrobiła to albo tamto, do całej sytuacji by nie doszło. - Głos aasimirki załamał się na chwilę. - Prawda jest taka, że nie powinnaś się tym zadręczać - dodała, chcąc szybko skończyć temat.
Elfka trwała chwilę w milczeniu, było jej głupio, że potraktowała bogu ducha winnego łucznika w tak nieprzyjemny sposób.
- Prze… przepraszam. - te słowo nigdy nie przechodziło jej łatwo przez gardło.
- Nie powinnam tak na ciebie naskakiwać, ale jak widać dziś nie jest mój najlepszy dzień…
Daivyn machnął ręką.
- Nic się nie stało - skłamał. - Masz prawo być zła na cały świat - dodał.
- Nie prawda… - westchnęła. - Wy niczym mi nie zawiniliście, a wręcz uratowaliście mnie, chociaż wcale nie musieliście. Równie dobrze mogliście mnie tam zostawić, jednak nie zrobiliście tego - dodała.
- Po pierwsze - nie zostawia się towarzysza broni - odparł. - A po drugie... gdyby nie ty, to ta walka mogłaby się znacznie gorzej skończyć.
- Ty chyba żartujesz, nie zdążyłam go ani razu zaatakować. - Druidka odparła ze zdziwieniem.
- Odwróciłaś jego uwagę i to wystarczyło. A poza tym.... Wyobrażasz sobie, że nieślibyśmy przez te korytarze Kargara? - dodał z uśmiechem.
- Tak… to mogłoby być trudniejsze do wykonania. - Uśmiechnęła się.
- Mam tylko nadzieję, że moja rola nie ograniczy się do bycia wabikiem na potwory. -
Skrzywiła się trochę na myśl o tym.
- Staniesz na nogi i pokażesz, że to nie jest twoja rola w naszej małej grupce - zapewnił ją elf
- Miałaś pecha, pająk zaatakował pierwszą osobę z brzegu, która została schwytana w sieć - mruknął wojownik, którego narzekanie elfki zaczęło już męczyć. Jego zdaniem powinna się cieszyć, że uszła z życiem.
- Taaa… Co do nóg... Alladien, mogłabyś postawić mnie na ziemi? Zaczynam znowu czuć, że posiadam nogi. Chcę sprawdzić, czy jestem w stanie stać. - Elfka spytała kapłankę.
- Tylko uważaj, ślisko tu tak, że po tej pajęczynie łatwiej się już szło - rzekła Alladien, pomagając elfce stanąć. - Cieszę się, że na dłuższą metę nic ci nie jest.
- Dzięki za pomoc - uśmiechnęła się do anielskiej kapłanki, ostrożnie stawiając nogi na ziemi, cały czas podpierając się na aasimarce. - Chyba zaczynają działać, ale póki co nie dam rady iść samodzielnie…
- Jeszcze trochę i wrócisz do formy - stwierdził elf. - Na szczęście nie będzie to nauka od początku, bo musiałbyś zacząć od raczkowania.
- Jedyne sytuacje, kiedy będę mogła chodzić na czworaka, to w postaci jakiegoś jaguara czy niedźwiedzia gdy już nauczę się przybierać zwierzęce formy - uśmiechnęła się.
- Druidka? - Daivyn spojrzał na nią z cieniem zainteresowania. - Niewielu druidów miałem okazję spotkać.
- Tak, dokładnie. - Aurora potwierdziła domysły elfa.
Daivyn przez moment zastanawiał się, czy Aurora ma zwyczaj definitywnego ucinania tematów. Zdecydowanie za mało wiedział o druidach, by prowadzić dyskusję na ten temat.
- Interesuje cię coś konkretnego, jeśli chodzi o druidów? - spytała elfka widząc zainteresowanie łucznika.
- Ach, sama tylko słyszałam o druidkach. Dbanie o życie, roślinność, zwierzęta i balans… Szkoda że nie wszyscy podążają tą ścieżką. Świat byłby wtedy lepszym miejscem - rzekła Alladien.
- Powiadają, że dużo łatwiej trafić na czarownika czy innego maga, niż na druida - stwierdził elf. - No ale czasami takie spotkanie nie jest zbyt przyjemne. Niektórzy druidzi wolą las i zwierzęta. Wtedy krzywym okiem spoglądają na dwunożnych intruzów, nawet jeśli ci tylko przechodzą przez las.
- Nie dotyczy to wszystkich, ale niektórzy dają nam powody, żeby lubić ich mniej niż drzewa czy ptaszki. - Druidka odparła półżartem.
- Takiej druidce, co bardziej lubi roślinki, to się nawet bukietu kwiatów nie daje - zażartował.
- Sama sobie nazbiera. - Druidka odpowiedziała na żart, żartem. - Zresztą nie mówiłam o nikim z was. Nie znam was, nie mnie was oceniać. Poza tym ocaliliście mi życie.
- Drobiazg - rzekła kapłanka.
- Nie sądzę, by Aurora też tak uważała. - Elf pokręcił głową, lekko się przy tym uśmiechając.
- Elfy mogą żyć po kilkaset lat, zakończyć żywot w wieku sześćdziesięciu to w przypadku elfa marnotrawstwo. - Aurora uśmiechnęła się do swoich rozmówców. - Także racja, to nie dla mnie była drobnostka. Chcę jeszcze trochę pożyć.
- To są słowa, pod którymi mogę się podpisać obiema rękami - powiedział Daivyn, który od Aurory był jeszcze młodszy. - Nawet w dwóch językach - dodał żartem.
Aurora próbowała stawiać pierwsze kroki, wsparta na ramieniu aasimarki. Przebierała zesztywniałymi nogami niczym nowonarodzony źrebak stający po raz pierwszy na nogi, klnąc przy tym siarczyście w elfickim języku.
Daivyn skinął z uznaniem głową, jako że słownictwo Aurory było zdecydowanie barwne i nawet on nie znał paru określeń... co zapewne było spowodowane wychowaniem w nieco innym środowisku.
Aurora spojrzała na Daivyna i uświadomiła sobie właśnie, że on przecież też jest elfem i zrozumiał każde wyrzucone z jej ust słowo. Jej zawstydzona twarz zarumieniła się.
- Przepraszam z moje… słownictwo. - zwróciła się do elfa dalej w ich rodzimym języku.*
- Może trochę niekonwencjonalne - Daivyn zachował poważną minę - ale całkiem zrozumiałe w tej sytuacji - odparł w tym samym języku.
 
MatrixTheGreat jest offline  
Stary 11-08-2018, 17:42   #18
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Wielki błękit

Prąd zdawał się być coraz silniejszy, jednak silne ramiona paladyna młóciły wodę, powoli acz uparcie posuwając się naprzód. Nie było prądu na tyle silnego, by zatrzymać morską istotę jaką był tryton. Jaszczuroczłek i wodny genasi radzili sobie nieco gorzej, ale ściana korytarza była blisko, a skały umożliwiały pewny uchwyt. Jeden z popleczników barda, najsilniejszy z nich nawet podpływał za trytonem, rozgarniając wodę mocarnymi ramionami. Reszta zaś, kuląc się niczym pisklęta za kwoką podążały wzdłuż ściany za swoim panem. Po kilkunastu minutach awanturnicy dotarli do jaskini z wodospadem. Huk spadającej z kilkudziesięciu stóp był w tym miejscu ogłuszający, i nie było pewności, czy nawet krzyk byłby w stanie przebić się przez ten hałas. Korytarz rozszerzał się w niewielkie jezioro, zasilane wodospadem. Za nim zbudowano drewniany pomost, na którym zbudowano coś w rodzaju kołowrotu, napędzanego przez wodę, sprytnie zbieraną z wodospadu za pomocą drewnianej, masywnej rynny. Kołowrót napędzał coś w rodzaju żarna, widocznego w płytkiej, nie zalanej wodą niszy, w której kręciło się dwóch goblinów. Jeden, utytłany mąką kontrolował kamienie, drugi starał się przesypywać mizerny urobek z pod kamieni do nieco dziurawego worka. Oba gobliny nie miały widocznej broni, i były bardzo zajęte swoją robotą. Niewielkie schodki prowadziły od kołowrotu z niszą na chodnik dookoła jaskini. Zawieszony na ścianie jaskini na wysokości jakichś dziesięciu stóp od tafli wody, zakręcał tu i ówdzie na nierównej skalnej ścianie. Drewniane barierki, pokryte deskami i gdzieniegdzie zwierzęcymi skórami miały stanowić pewne zabezpieczenie dla idących chodnikiem. Chodnik spinał dwa wyjścia z jaskini, jedno prowadzące z grubsza w stronę jaskini z łódką i ogromnym wyjściem, drugie, nieco większe w przeciwną stronę. Z obu wejść widać było żółtawą łunę ogniska lub pochodni, świadczącą o tym, że korytarze czy też jaskinie znajdujące się za tymi przejściami są najpewniej zamieszkałe. Jakieś czterdzieści stóp powyżej tafli wody, znajdował się jednak kolejny otwór w skalnej ścianie, najpewniej rodzaj strażnicy lub gniazda wartowniczego. Widać było dwie sylwetki, sądząc po spiczastych uszach również goblinów. Błysk stali w świetle pobliskiej latarni potwierdził, że wartownicy byli uzbrojeni. Staliście jednak w miejscu, którego jeszcze nie mogli dostrzec strażnicy, którzy nie zwrócili najmniejszej uwagi na niewielkie stworzenie, które ponownie ciekawie im się przypatrując przysiadło na kawałku wystającej skały, oglądając całe pomieszczenie.
- Tu jesst młyn. I drugie weśsscie do jaskini ss łodzią. I sssą sstrasznicy. Nie widzsą nass.
Gobliny nie robia tsakich sszeczy. Okupują to miejssce.- Stwierdził mag.
- Wydają się bardzo zorganizowani - jęknął cicho Seafoam. - pewnie poprzednich właścicieli tego miejsca już dawno nie ma na tym świecie. Myślicie, że będziemy musieli z nimi walczyć?
- Mussiy unikać. A jessśli waczyć, to ukryć ciała w wodzssie. A najlepiej puśsscić tym saamym korytarzaem, którym prssszypłyneliśssmy. - Tetto zanurzył się pod wodę. Nie był bezbronny, ale tych goblinów mogła tu być cała armia.
Genasi spojrzał na swoich poddanych i uśmiechnął się.
- Jeśli wszyscy będziemy współpracować, na pewno jakoś z tego wyjdziemy - powiedział do nich, po czym spojrzał na Oosę i Teto, i powiedział:
- Najchętniej po prostu załatwiłbym po cichu te cztery gobliny przy ognisku, obok łodzi, przejąłbym samą łódź i uciekł stąd jak najdalej. Mako Mako i reszta znają się na tym, więc o obsługę łodzi martwić się nie musimy.
- Tak, ale nie wiemy csso jessst po drugiej ssstronie wyjssścia. - Teto podrapał się po głowie. - To tessz mussimy zbadać.
- No to co robimy? - fuknął Seafoam - Gdyby to ode mnie zależało, to zrobiłbym tak, jak powiedziałem. Ale jeśli macie lepszy pomysł, to proszę. Prowadźcie!
Teto zanurzył się w wodzie i podpłynął nieco w głąb jeziorka. Liczył na to że piana z wodospadu ukryje jego obecność, i że tak strażnicy nie dostrzegą jaszczura przyczajonego na dnie. Kiedy był już w bezpiecznym miejscu, usadowił się tak by prąd go nie porwał i znów połączył się myślami ze swoim chowańcem. Ten zanim opuścił swoją półkę skalną, przyjrzał się jeszcze raz strażnikom czy nie zareagowali, po czym bardzo ostrożnie, tak by nie być całkowicie na widoku strażników, przy bokach jaskini, podleciał sprawdzić co kryje korytarz który powinien prowadzić do jaskini z łodzią.
Strażnicy najwyraźniej zajęci byli czymś zupełnie innym niż stanie na straży, bo chowaniec nie miał najmniejszych problemów ze sfrunięciem z półki, prosto pod ich nosami. Lekko szybując wleciał w korytarz, ujawniając przed czarodziejem jego sekrety. Zgodnie z przewidywaniami czarodzieja, prowadził on w stronę dużej jaskini z łódką. Chowaniec przysiadł jednak na ziemi, bo korytarz nie był zbyt wysoki. W dodatku był on całkiem dobrze oświetlony pochodnią, która zamocowana była do skały za pomocą drewnianego uchwytu.
Wąż powoli sunął w głąb, gotów cały czas zerwać się do lotu gdyby został przyuważony.
Seafoam przyłożył dłoń do czoła, przymknął oczy i odetchnął głęboko. Już miał nadzieję, że towarzysze zgodzą się na jego prosty plan. Ale nic nie mogło być tak proste. Spojrzał na swoich poddanych i powiedział:
- Trzymajcie się w bezpiecznej odległości. Miejcie oczy dookoła głowy. Teraz wasz główny cel, to nie zostać zauważonym. Najlepiej trzymajcie się BARDZO daleko i starajcie się być w pełnej zasłonie przed oczami goblinów - po tych słowach zamilkł i czekał na relacje Tetoteco.
Słudzy barda zrobili to co im nakazał posłusznie...zostając na miejscu. Stali już dosyć dobrze ukryci i jedynie zerkali co i rusz na wyjście z jaskini.
- A gdybyśmy sprowokowali kuo-toa do walki z goblinami? Furtkę już uchyliliśmy - zaproponował tryton.
- A co jeśli nie zdołamy tego kontrolować? Fakt, faktem, lepsze to niż spędzenie wieczności tu, w ukryciu. Ale z pewnością tam jest więcej kuo-toa niż tylko te, które spotkaliśmy. O wiele więcej…
- Jak i goblinów - odpowiedział Oosa. - A bardziej mi po drodze z rybopodobnymi stworzeniami. Czy musimy to kontrolować? Niech się mordują nawzajem, a Tetoteco będzie to obserwować z ukrycia.
- Możemy więc spróbować, chociaż na razie trudno mi to sobie wyobrazić - westchnął ciężko Seafoam.
Oosa-Aqua-Alfa również wypuścił powietrze z nielada wysiłkiem.
- To nie jest łatwa decyzja, rozumiem. Jak ją podejmiemy nie będzie już odwrotu. Wyszkolono mnie do żołnierki i trudnych negocjacji. W tym czuję się jak w wodzie, ale w kwestii cichych zasadzek obawiam się, że gobliny wywęszą mnie równie łatwo jak wędzoną rybkę. Po czym faktycznie mnie uwędzą - zażartował. W jego ojczystym języku formułowanie myśli przychodziło mu zdecydowanie łatwiej. Nawet potrafił żartować.
Tetoteco kiwnął głową, zgadzając się na plan paladyna. Pozostawało więc wrócić z powrotem do jeziora w którym napotkaliście Kuo-Toa aby przekonać ich do planu podwodnego rycerza.
Oosa-Aqua-Alfa po drodze zamierzał wziąć łańcuch, który udało im się wspólnie zerwać, aby mieć dowód na poparcie swoich słów w kontaktach z kuo-toa. Wielcy trytońscy paladyni, którzy stali na straży krakena zamieszkującego głębiny Smaarp, wpoili mu, że kuo-toa żywili większą nienawiść do ludów lądowych niż morskich i podmorskich, gdyż to właśnie przez ludzi, elfów, gobliny i inne stworzenia ich powierzchniowi pobratymcy wyginęli, a rasa stoczyła się w ciemne czeluście podświata, w którym przez wieki pielęgnowali paranoję i chęć zemsty. Ten fakt dawał mu cień szansy na pomyślne negocjacje. Jeśli oczywiście był prawdziwy, ale Oosa-Aqua-Epsilon był prawdziwym mędrcem i rzadko kiedy się mylił. Przebiegły rycerz zamierzał zagrać na religijnych uczuciach ryboludzi, dając im okazję do okrycia ich rasy wielką chwałą goblinobójców. Kiedy drużyna była gotowa do drogi, poprowadził ją w stronę jaskini, w której ostatnio spotkali patrol kuo-toa, trzymając w jednej ręce zerwany łańcuch, a w drugiej czaszkę ryboludzia. Samo w sobie wyglądało to na dobrą metaforę zrzucania okowów wykutych przez stulecia przegranych walk. W duchu Oosa obiecał sobie, że będzie to pierwszy podbój, który zainicjuje. Następnym będzie odzyskanie Podmorza... A później, kto wie?
Paladyn ponownie prowadził swoich towarzyszy, tym razem jednak z powrotem w głąb jaskiń. Po kilkunastu minutach, płynąc szybciej z podwodnym prądem, dotarli do ogromnej jaskini. Przeczucie nie myliło podmorskiego rycerza, kiedy znów zobaczył sześć sylwetek, patrolujących te wody. Tym razem jadnak, Kuo-Toa nie podpłynęli w szyku bojowym,a raczej leniwie, trzymając włócznie opuszczone grotami w dół.Wydawali się spokojni, jakby zrelaksowani i znudzeni. Wydawało się również, jakby rozpoznawali awanturników którzy tak hojnie opłacili przebywanie na tych wodach. W każdym razie nie można było wyczuć, czy traktują ich jak wrogów, czy jak przyjaciół. Krążyły opowieści o szaleństwie ryboludzi, i nigdy nie wiadomo było, jakie emocje czaiły się za ich rybimi oczami.
Rybolud z czerwonym grzebieniem, który nastroszył się dumnie podpłynął do awanturników. Gestykulując płetwami, i zmieniając nieco kolor łusek stwór przekazał prosty komunikat, pytając czego chcą.
Oosa-Aqua-Alfa po drodze wymieniał myśli z Daliantholem, szukając inspiracji dla swej przemowy. Miał niewiele czasu na jej ułożenie, ale wiedza Dalianthola o dziejach i znajomość pieśni tego świata była nieoceniona, musiał je tylko przełożyć na ograniczone możliwości językowe, którymi był zmuszony się posługiwać w kontaktach z tymi stworzeniami. Dlatego kiedy już spotkali kuo-toa, tryton bez najmniejszej oznaki niepewności uniósł błoniastą dłoń i, szeroko rozpościerając palce, złączył środkowy z serdecznym na znak pokoju. Miał nadzieję, że czteropalczaste dłonie ryboludzi odpowiedzą tym samym.
- Ponieśliście straty - pokazał czaszkę kuo-toa z czcią należną zmarłym. - My zaś otworzyliśmy bramę do tamtych jaskiń - pokazał łańcuch, zaciskając pewnie pięść na przerdzewiałych ogniwach. - Macie szansę się zemścić na powierzchniowych oprawcach i ich barbarzyńskich bogach. Wziąć ich w niewolę. Możemy wam w tym pomóc.
Początkowo Kuo-Toa nie zareagował właściwie w ogóle. Wachlował się tylko swoimi płetwami wisząc spokojnie w wodzie jeziora. Upływały minuty, i kiedy paladynowi wydawało się, że negocjacje zakończą się porażką, lub być może rybolud nie zrozumiał rycerza, grzebień ryboluda poruszył się kilkukrotnie a zakończona pazurami łapa, z błoną pławną między kościstymi paluchami chwyciła czaszkę jednego z pobratymców. Łeb stwora przekręcił się na boki, a zimne, pozbawione powiek oko wpatrywało się w łańcuch, dyndający w dłoni rycerza.
Kreatura skrzeknęła, o ile tak właśnie można było nazwać ten przedziwny, podwodny bulgot po czym obróciła się na ogonie i pomknęła szybko w głąb jeziora, zostawiając jednak pozostałą piątkę Kuo-Toa na miejscu. Po kilkunastu minutach, z mroku głębin zaczęły wynurzać się kolejne Kuo-Toa. Wkrótce wokół awanturników pływało już dwudziestu ryboludzi. Dwóch z nich było znacznie masywniejszych od swych towarzyszy, o ogromnych pazurach które być może zdolne były nawet rozerwać metalową kolczugę. Ich dowódca, bo musiał niewątpliwie nim być, nosił kościany hełm, ozdobiony szlachetnymi kamieniami i perłami. Złote branzolety na jego dłoniach błyskały zdobieniami. Potrząsał groźnie swoim kosturem, zapewne symbolem swojej władzy, lub też może używał go, aby odprawiać swoje podwodne czary. Reszta Kuo-Toa którzy przypłynęli z głębin też wyglądała bojowo. Nie nosili żadnych ubrań, ale swoje sieci owinęli wokół siebie nieczym pasy, kościane oszczepy kołysały się w przytroczonych futerałach a włócznie z matowego metalu groźnie wskazywały jasninie goblinów. Grupa ruszyła, po kilkunastu minutach rozdzielając się w miejscu, gdzie paladyn wyłamał kratę. Sześciu ryboludzi, prowadzonych przez jednego z tych bardziej muskularnych Kuo-Toa wpłynęło do jaskini z łodzią przez wyłamaną kratę, sprytnie lawirując między rozstawionymi sieciami rybackimi. Druga grupa, w której był przywódca zaczęło walczyć z silnym prądem, próbując dotrzeć do drewnianej balustrady. Czarodziej obserwujący cały atak mógł tylko podziwiać ich zadziwiającą koordynację. Kuo-Toa doskonale wiedzieli, co robić rozdzielając się bez najmniejszego dźwięku, jakby ćwiczyli to od miesięcy.
Diabelskie ogniki tańczyły w oczach Oosa-Aqua-Alfy. Nie zdołał powstrzymać okrutnego uśmiechu. Przyszedł dwadzieścia jeden lat temu na świat zarażony gorączką walki, z bitewnym zapałem we krwi, tak kontrastującym z jego urodzeniem. Sianie przemocy pośród prymitywnych plemion zamieszkujących te jaskinie pozwoli mu chociaż na chwilę zapomnieć o całej okropności swego położenia; pozwoli mu cokolwiek “wygrać”. Z tarczą i oszczepem był gotów ruszyć do boju, jednak spryt i ostrożność kryjąca się w jego głowie, a odziedziczona po przodkach - szlachetnych generałach - kazała mu rozważyć także inne możliwe posunięcia.
- Wspomniałem, że możemy im pomóc - wyjaśnił po drodze Tetoteco i Seafoamowi - ale chyba mało ich obchodzimy! - syknął. - Udawajmy zaangażowanie, dopóki nie znajdziemy jakiejś drogi! - tryton miał nadzieję, że w wirującym chaosie jego plan stopi się w jedno z walką i pozostanie niezauważony.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 25-09-2018 o 23:51. Powód: drobna edycja
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 13-08-2018, 11:50   #19
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Po niemalże pół godzinnej męczarni, elfia druidka w końcu odzyskała władzę w kończynach w stopniu wystarczającym, aby móc zadbać o siebie i swój ekwipunek. Od tego momentu poruszanie się korytarzem stało się dużo prostsze. Kamień Alladien przestawał świecić, kiedy prosta sztuczka ulotniła się niczym senna mara o poranku, jednakże w ciemności dało się zobaczyć łunę, poblask właściwie.
Dotarli do półki skalnej, najeżonej ostrymi skałami, zawieszonej nad wielką jaskinią. Poblask rzucany przez dwa ogromne koksowniki ukazywał wysoką na dwadzieścia stóp kamienną kolumnę w kształcie człowieka, którego głowa jednak przypominała głowę psa, lub lisa. Muskularne ramiona posągu dzierżyły włócznię i zakrzywiony kostur. Za posągiem znajdowały się ogromne, masywnie wyglądające kamienne drzwi, pokryte glifami i płaskorzeźbami. Przed posągiem zaś, coś w rodzaju obscenicznego ołtarza, zrobionego z kości i drewna, obciągniętego jakby świńską skórą. Za ołtarzem, pod ścianą tej ogromnej jaskini znajdował się namiot ze skór dzikich zwierząt, otoczony czymś w rodzaju płotu z kamieni, patyków i suchych gałęzi krzewów, przetykanych kośćmi zwierząt. Najpewniej właściciel namiotu próbował w ten sposób zapewnić sobie minimum prywatności. W jaskini znajdowały się również drewniane totemy. Ponad dwa tuziny otaczały ołtarz i kamienny posąg. Połowa zajęta była przez nie dające się zidentyfikować, krwawe ochłapy, niewątpliwie będące kiedyś jakimiś humanoidami. Pięć niewielkich ognisk wyłaniało z mroku przykurczone sylwetki czternastu goblinów. Ich półnagie ciała pokrywały jakieś wymyślne rysunki namalowane ochrą, w blasku ognia przypominającą nieco krew. Szwargotali coś w swoim języku. Niektórzy wyglądali na przejętych, niektórzy zaś kołysali się niczym w transie. Rozmaite elementy broni i ekwipunku walały się dokoła ognisk. Wprawne do wojaczki oko Kargara naliczyło osiem włóczni, sześć krzywych szabel. Dostrzegł również coś w rodzaju jatek w pobliżu ołtarza i namiotu. Oprócz stosu kości i nieokreślonej kupy odpadków, zobaczył całkiem spory, dwuręczny topór. Połowa goblinów mogła zaś szybko uzbroić się w okrągłe, obciągnięte skórą tarcze, które wojownik widział nieopodal ognisk. Kobold lustrując otoczenie zobaczył drewnianą kratę przegradzającą szerokie przejście na przeciwko posągu. Powyżej nich jednak, kobold dostrzegł przejście, do którego jednak trzeba by było wspiąć się po niemal pionowej skale, jakieś sześćdziesiąt stóp od półki skalnej i dokładnie takiej samej wysokości nad głowami ponad tuzina goblinów. Ze skalnej półki prowadziła w dół jedna tylko droga - wąskie kamienne stopnie, częściowo wyciosane przez jakieś istoty, a częściowo przez kapiącą po ścianach wodę. Na dole, u stóp tych na wpół naturalnych schodów stało dwóch goblinów, najpewniej wartowników. Ich zardzewiałe szłomy, ozdobione czerwoną kitą z końskiego włosia były z góry doskonale widoczne, i choć sami wartownicy nie wyglądali na zbyt przejętych swoją robotą, było pewne, że mają niemal całe schody na oku. Bystre uszy elfów łowiły jeszcze szum wodospadu z oddali, a wszyscy czuli zapach gotowanej na ogniu strawy.
- Ciekawe czy to koledzy tego goblina, którego znaleźliście w kokonach... - szepnęła Aurora. - Raczej nie przepuszczą nas w zamian za dobre chęci niesienia pomocy ich znajomemu…
- Mówiłeś coś, Kargarze, o tym, że znasz ich język - rzekła Alladien, starając się nie zwracać na drużynę uwagi goblinów. - Możesz nam powiedzieć o czym rozmawiają, proszę?
- Chcesz się z nimi porozumieć? - zainteresował się Daivyn. - Boję się, że będziemy musieli wywalczyć sobie drogę do wolności.
- Wywalczyć? Nas jest pięcioro, ich szesnaście. Nie widzisz pewnych dysproporcji? - druidka zapytała z lekkim niepokojem.
- A widzisz inne wyjście? Bo nie sądzę, by się nam udało ich obejść albo przejść niepostrzeżenie obok. Chcesz wracać do pajęczyny i wypróbować drugi korytarz?
- Nie wiem, może drugi korytarz będzie lepszą drogą. Jak nie będzie innego wyjścia to będziemy walczyć, ale specjalnie tego nie widzę… - Elfka odpowiedziała sceptycznie.
- Mamy chociaż przewagę pozycji - odparł Daivyn. - Pod górę trudniej się atakuje. I chyba nie mają łuków.
- Gobliny nie lubią podejmować walki, jeżeli nie mają przynajmniej kilkukrotnej przewagi liczebnej, ale jak chcemy atakować, to z zaskoczenia mamy szansę. W mojej kompanii było paru hobgoblinów, ale tym tutaj pokurczom nie można ufać
Kargar skupił się, próbując podsłuchać gobliny.
Kargar jednak nie wiele słyszał przez szum wodospadu w oddali, a kakofonia tego szwargotania nie pozwalała wydzielić jakiegokolwiek sensownego wątku. Powtarzali jednak jedno słowo - “Czarny Pan”. Oraz od czasu do czasu, padało imię - “Gartok”, po czym najczęściej następowała jakaś goblińska inwektywa.
- Gadają o jakimś Czarnym Panie i przeklinają kogoś o imieniu Gartok - przetłumaczył szeptem kompanom.
- Nic mi to nie mówi - stwierdził Daivyn - ale to sugeruje jakiegoś wodza, który ich tu wysłał. Może na niego czekają i się nudzą. Szkoda, że nie możemy im zrzucić na głowy naszego kobolda. Z pewnością wytrąciłoby ich to z równowagi.
- Rzucać profesorem jaszczurką w gobliny? Że ci to w ogóle do głowy przyszło. - Elfka skarciła strzelca wzrokiem.
Keek rzucił parze elfów wymowne spojrzenie.
Daivyn machnął ręką.
- Przejęzyczyłem się - powiedział. - Miałem na myśli tego goblina, co go Keek - spojrzał na profesora i rozłożył bezradnie ręce - wyciągnął z kokonu. Jeśli go znali, to by zrobiło to na nich podwójne wrażenie.
Elfka uniosła jedną brew nie do końca wierząc, ale nie miała zamiaru drążyć tematu.
- To co w takim razie robimy? - spytała wszystkich towarzyszy.
- Jeśli mamy walczyć, to ja ich sprowokuję do przyjścia tutaj - odrzekł Daivyn. - Ustrzelę jednego czy dwóch, a jeśli was nie zobaczą, to może zechcą mnie dołączyć do swojej spiżarni. I wtedy spotka ich niemiła niespodzianka...
- Wolałabym, żeby nie zdążyli tu dotrzeć, ale może zanim tu dobiegną damy radę trochę zredukować ich liczbę… Nie jestem pewna co do szans powodzenia twojego planu - odparła Aurora zastanawiając się nad planem elfa, i starając się rozpatrzeć wszystkie jego dobre i złe strony.
- Ale chyba nie mamy wyjścia, trzeba jakoś sobie oczyścić drogę.
- Obyś tylko podołał. Obyśmy my wszyscy podołali - powiedziała Alladien, żałując że nie potrafiła wymyślić bezpieczniejszego rozwiązania.

Niektórzy (co rzucało się w oczy) nie pałali zbytnim entuzjazmem, wypowiadając się (lub znacząco milcząc) na temat planu, jaki przedstawił Daivyn. Z braku jednak rozsądnej alternatywy elf przystąpił do realizacji swych zamierzeń.
Żaden z goblinów nie wyróżniał się niczym specjalnym - wszyscy byli półnadzy i wymalowani ochrą w dziwne wzory i żaden nie wyglądał na wodza czy szamana. Z tego też powodu elf wybrał sobie na cel jednego z siedzących. Wycelował i posłał strzałę w jego plecy.
Pod ręką miał kolejny pocisk, by potraktować nim kolejnego goblina. A może i następnego, póki stwory będą spanikowane.

 
Asmodian jest offline  
Stary 16-08-2018, 13:51   #20
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
 
WIELKI BŁĘKIT
Kuo -Toa ruszyli, człapiąc odnóżami po drewnianych balach pomostu.Za nimi podążał Tetoteco. Drogę zagrodziła im drewniana krata, wstawiona nieudolnie, acz przemyślnie w poprzek wąskiego korytarza. Wojownicy Kuo-Toa uderzali swoimi rybimi ciałami, aż krata pękła i obaliła się z głośnym hałasem. Atak postępował, a mokre płetwy wojowników człapały po skalistej posadzce korytarza. Kolejne jęki goblinów z przodu, i kolejnych czterech wojowników wlekło swoje nieprzytomne ofiary w stronę jezior, aby zniknąć z nimi w głębinach. Goblińscy strażnicy w wąskiej wartowni nie byli w stanie powstrzymać stłoczonej w korytarzu masy łuskowatych ciał. Chodnik biegł dalej, spiralnie do góry, pod bardzo ostrym kątem.Kiedy wychynęli zza długiego zakrętu korytarza, ich oczom ukazała się w końcu ogromna jaskinia. Jej środkiem płynęła rzeka, a huk wodospadu nieopodal podpowiadał, że to ona właśnie spada kilkadziesiąt stóp poniżej czyniąc ten okropny hałas na dole. Czarodziej wydedukował, że musieli znajdować się mniej więcej na poziomie widocznej z dołu strażnicy. Przed sobą zaś, mieli położony w poprzek rzeki, drewniany mostek, szeroki na dziesięć stóp. Pachniało strawą. Gdzieniegdzie można było dostrzeć skrzynie, worki i inne skarby, będące najpewniej jakimś wojennym wyposażeniem, lub łupami.Liczne groty i zakamarki mogły ukryć mnóstwo skarbów. Mogły też ukryć całą armię. I ukryły, bo dopiero czarodziej poprzez swojego chowańca mógł jako pierwszy dostrzec wynurzające się z ciemności kształty. Podłoże zakołysało się, kiedy dwa ogromne głazy opadły z hukiem, za plecami Tetoteco, zamykając podążających przez jaskinię ryboludzi w potrzasku i zagradzając przejście całkowicie.
Potrzeba by chyba giganta, aby podniósł choćby jeden z tych ogromnych kamieni. Kuo-Toa, nieprzyzwyczajone do walki na powierzchni, albo być może zbyt naiwne, nawet nie przypuszczali, jakąż to niespodziankę przyszykowały im przebiegłe gobliny. Świsnęły strzały, a z grot po obu stronach ścieżki dobiegło ostrzegawcze warczenie.



Goblińscy niewolnicy ruszyli z wrzaskiem na wroga, próbując zatrzymać go przed mostem. Uzbrojeni w strzałki i parę długich noży rzucają w najbliższych Kuo-Toa strzałkami. Byli prawie nadzy, jeśli nie liczyć przepasek biodrowych. Jeden Kuo-Toa, naszpikowany strzałkami zwalił się krwawiąc z licznych ran do wody. Walka o podziemną rzekę ofiacjalnie się rozpoczęła, a pierwsza krew zostaje przelana przez gobliny. Wrzaski triumfu odbiły się echem od sufitu jaskini. Chwilę potem, ostrzegawczy warkot doszedł z obu jaskiń znajdujących się po bokach ścieżki prowadzącej na most. Ze znajdujących się tam skalnych jam spadli na Kuo-Toa włochaci brutale, rąbiąc swoją wielką bronią na prawo i lewo. Dwóch Kuo-Toa padło pod ciosami ogromnych, nabitych kolcami maczug.
Goblińscy strzelcy napięli swoje krótkie łuki, i wypuścili strzały prosto w stłoczony przy moście oddział Kuo-Toa. Dwóch ryboludzi, naszpikowanych strzałami niczym jeże upadło na posadzę jaskini, brocząc krwią. Przywódca Kuo-Toa uniósł swoją różdżkę, skrzecząc w jakimś dziwnym narzeczu, jednak zarówno symbolika gestu, jak i gestykulacja podpowiedziała czarodziejowi, że zaraz znów będzie musiał poćwiczyć pływanie. Zagrzmiało, i woda w rzece zaczęła podnosić swój poziom, wylewając z brzegów i zalewając właściwie wszystko...poza jednak skupionymi na półkach skalnych goblińskich strzelcach. Dowódca goblinów też wrednie się uśmiechał, stojąc na tej części chodnika, która znajdowała się wyżej, niż reszta jaskini. Niezadowolone mogły być Niedźwieżuki, które w tej chwili doświadczali na własnej skórze pojęcia wojskowego - mięso armatnie. Woda przykryła też tłoczących się na moście niewolników, ale tymi chyba obie strony niespecjalnie się przejmowały.
Coś jeszcze czaiło się w uryciu. Gdzieniegdzie uwazny obserwator mógłby pewnie dostrzec błyski metalu w ciemniściach, szuranie czy porarkiwania, świadczące o obecności dużej grupy wojowników, jednak trwała walka, a hałas przez nią powodowany sprawiał, że nie dałoby się odkryć, któż to czaił się w ciemnościach.

Gobliński przywódca ponownie rzuca oszczepem w Kuo-Toa jednocześnie znów wrzeszcząc jakąś komendę. Trafia w jednego Kuo-Toa raniąc go całkiem poważnie. Jucha ryboluda barwii wodę w rzece.
Dwaj wojownicy ryboludzi rzucili się, aby depseracko powstrzymać napierające z boku włochate Niedźwieżuki, ale daremnie. Jeden jedynie został draśnięty przez zwinnego ryboluda. Nieco lepiej szło wojownikom, którzy zaczęli mordować próbujących się utrzymywac na powierzchni niewolników. Trzech zanużyło się pod wodę, przebitych włóczniami Kuo-Toa aby nigdy już nie wypłynąć na powierzchnię. O to jednach chyba chodziło przebiegłemu goblinowi, bo tylko uśmiechał się złośliwie.
Mnisi Kuo-Toa rzucili się na niewolników. Woda zabarwiła się na czerwono goblińską krwią, kiedy mnisi darli pazurami i zębami goblińskie ciała. Kolejnych czterech przeciwników zniknęło pod wodą.
Tetoteco zanużył się tak, że nad głowę wystawała mu tylko głowa. Będąc w wodzie byli w miarę bezpieczni, zarówno łucznicy jak i niedźwieżuki będą musiały się napracować żeby ich trafić. Ale to dalej nie wyglądało dobrze, zdawało mu się że gobliny mają jeszcze jedną pułapkę w zanadrzu z którą tylko czekają aż wejdą na most. Chwycił swoją kulę i podniósł nieco nad głowę.
Chos przestrzeni nie dał mu odczytać poprawnego i jedynego rozwiązania, ale trzy niestabilne księżyce zdawały się krzyczeć co ma zrobić. Przyglądał się jak planety są pochłaniane i niszczone w przestrzeni kosmicznej.
- Tutaj juszz nie będą potsszebne. - I zaczął poruszać ręką, zmieniając orbitę trzech księżyców. Po chwili trzy ciała opuściły swoje planety i powędrowały w przestrzeń, wylatując z kuli w kierunku goblińskiego przywódcy. A potem nabrał powietrza i dał nura pod wodę.
Gobliński przywódca popatrzył zdziwiony na trzy kule energii lecące w jego stronę. Zareagował jak typowy, gobliński przywódca, woląc śmierć swoich podkomendnych od swojej. Sięgnął za załom korytarza, przy którym stał i szybko szarpnął, zamieniając się miejscami z goblińskim tarczowniekiem. Ten nie wiedział jeszcze co się dzieje, i dlaczego jego szef go szarpie, ale potem odwrócił głowę...i umarł, kiedy pociski dosłownie rozerwały go na strzępy.
Goblińscy niewolnicy desperacko próbowali odeprzeć mnichów i wojowników ale daremnie. Ich ciosy nie przebijały twardych, rybich łusek lub całkowicie chybiały ich śliskich od śluzu ciał. Niedźwieżuki miały niejakie problemy z walką na wodzie, pomimo znacznej muskulatury, która czyniłaby z nich wprawnych pływaków.Nie byli jednak w tym specjalnie biegli, a po za tym ich kudły szybko nasiąknęły wodą i stały się ciężkie, niczym zamoczony w wodzie pies i równie mało ruchliwe. Waliły jednak swoimi wielkimi maczugami, tak mocno, że udało im się rozłupać głowę jednego Kuo-Toa, który krwawiąc opadł na zalane dno jaskini. Kolejny został ranny, kiedy maczuga uderzyła go w jedną z jego łap. Niedźwieżuki, powoli płynęły w stronę przywódcy Kuo-Toa, zamierzając dodać sobie jego głowę jako kolejne trofeum.
Goblińscy strzelcy: Goblińscy strzelcy posłusznie wykonali rozkaz swojego dowódcy, skupiając ogień na przywódcy Kuo-Toa. Chmara strzał pofrunęła w stronę wynurzonego do pasa ryboluda...trzy czarno upierzone strzały uderzyły go w pierś. Zaklęcie, które powodowało, że jaskinia była zalana straciło swoją moc momentalnie, i wszyscy, którzy unosili się na wodzie powoli opadli na podłogę jaskin, która pokryta jeszcze gdzieniegdzie wodą, stała się zdradliwa niczym lód na wiosnę.
Kolejne zaklęcie przywódcy odbiło się echem jego skrzeczenia w podziemnej jaskini. Duchy jakichś istot morskich i wodnych, błękitne niczym niebo, błyszczące niczym perłowa macica zaczęła krążyć wokół Kuo-Toa. Jeden z nich dotknął Niedźwieżuka, po chwili przechodząc przez niego. Tetoteco zobaczył, jak wyjmuje on z niego coś ciemnego, jakby pierwotnego i barbarzyńskiego i ciska o skałę. Kolejne duchy atakowały już kolejne niedźwieżuki, które zaczęły ryczeć z przestrachu. Dwóch z nich pada na ziemię, z wyrwanymi przez duchy duszami, jeden, o silniejszej woli wciąż broni się przed bezcielesnym atakiem.Rybolud ruszył dostojnie do przodu, człapią swoimi stopami, próbując wejść na mostek. Duchy podążały za nim. otaczając go i broniąc.

Gobliński przywódca wyskoczył zza załomu skalnego, za którym się ukrył, i stojąc jedną stopą na rozerwanym na strzępy popleczniku wskazał ponownie łucznikom cel. Przywódca Kuo-Toa był zdaniem goblina zbyt groźny, by pozostawiać go przy życiu. Rzucił ponownie oszczepem, i znów trafił, ale szef ryboludzi był zbyt twardy aby przejmować się kolejnym pociskiem w jego ciele. Wojownicy Kuo-Toa wciąż napierali, niczym automaty czy bezmyślne golemy. Być może napędzała ich jakaś wola, a może po prostu byli zbyt głupi by odczuwać emocje. Ostatni niewolnik padł pod ciosem włóczni. Kolejni próbowali dopaść strzelających w nich łuczników i przywódcę. Bez rezultatu jednak. Łucznik zwinnie uniknął ciosu włóczni, zaś wojownik atakujący goblińskiego przywódcę, biegnąc po śliskiej i mokrej powierzchni poślizgnął się i pojechał do przodu na swoim rybim brzuchu. Goblin zarechotał, widząc desperackie wysiłki jego wrogów. Mnisi wpadli w jedną grupę łuczników. Pazury śmigały we wszystkie strony,ale zdołały trafić jedynie jednego strzelca, który padł z rozszarpanym gardłem.

Tetoteco zebrał mgławice gwiezdnego pyłu z kul i uformował ją górkę na swojej dłoni, po czym dmuchnął a srebrny pył powędrował w kierunku załomu w którym stał gobliński przywódca, tak by nie trafić ryboludzi. Po czym sam wskoczył do wody, nurkując nisko. Zaklęcie spowodowało, że przywódca odwrócił się i zaczął wrzeszczeć na swoich podkomendnych, których najpewniej część po prostu sobie przysnęła. Niedźwieżuki rozprawiły się już całkiem sprawnie rannym już wojownikiem Kuo-Toa, ruszając od tyłu na kładkę. Ryboludzie znaleźli się w potrzasku.Świsnęły oszczepy, rzucone silną ręką kudłatych brutali. Dwa wbiły się w przywódcę w plecy. Strażnicze duchy, odesłane w jakiś pozaziemski wymiar odeszły, zostawiając przywódcę niemal bez obrony.
Goblińscy Strzelcy wciąż strzelały w Kuo-Toa. Strzały śmigały gęsto, ale tego Tetoteco nie mógł już oglądać. Jedynie słyszał przytłumione odgłosy wściekłej walki, prowadzonej na kładce.

Nurt porwał go w stronę wodospadu i czarodziej mógł tylko bezsilnie czekać, aż znajdzie się na krawędzi wody. Tymczasem jednak jego obecność w wodzie nie została niezauważona. Pierwszy oszczep wszedł z impetem w wodę, przecinając ją niczym nóż masło...to zgromadzeni na brzegach w rezerwie tarczownicy goblińscy mieli za zadanie polować na wszystkie Kuo-Toa, które mogłyby się wymknąć z podziemnej pułapki. Czając się na brzegach rzeki niczym rybacy polujący na pstrągi, zaczęli swoją część roboty…
Jeden oszczep dosięgnął celu, niemal przyszpilając pazurzastą stopę Tetoteco do skalistego podłoża, ten jednak niesiony prądem płynął dalej, nie dając goblinom szansy na powtórzenie swojego sukcesu.
Czarodziej widział już przed sobą białą, gotującą się kipiel wodospadu...miał tylko jedną szansę. Skoczył dobrze, ale woda i tak cisnęła nim porządnie, kiedy spadał w dół. Zakotłowało nim porządnie i rzuciło w stronę skały. Stracił przytomność. Ciało czarodzieja porwane szybkim nurtem zostało wyrzucone przez przejście z kratą. Wolno płynęło w stronę łódki.
 

Ostatnio edytowane przez Jendker : 16-08-2018 o 13:55.
Jendker jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172