Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-09-2018, 16:39   #41
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wędrówka przez las

W ciemnościach ciężko było szukać drogi, nawet prowadzącej szlakiem przez las, który wił się i rwał pomiędzy zalesionymi wzgórzami. Co i rusz awanturnicy wpadali na jakieś duże skupiska drzew, czy gęstych krzewów, i zmuszeni byli do cofnięcia się z powrotem na leśną ścieżkę. Teren i pora dnia nie sprzyjała nocnej nawigacji, a przecinające co jakiś czas niebo chmury utrudniały orientację z gwiazd, na którą tak liczył leśny elf, przywykły do dziczy.
Zdawać musiał sobie sprawę, że daleko mu do wiedzy łowców jego szczepu, którzy niemalże z zamkniętymi oczami, prowadzeni samym węchem lub słuchem potrafili znaleźć w dziczy zwierzynę. Daivyn nie był jednak łowcą, a łucznikiem i techniki przetrwania nie były jego najmocniejszą stroną.


Widoki w pełni wynagradzały jednak mozolne brnięcie przez ciężki, traladarański busz. W promieniach księżyca i gwiazd, które od czasu do czasu oświetlały awanturnikom drogę widać było majestat dzikiej przyrody. W końcu jednak, las który zdawał się być pełen nocnego życia, bombardując uszy bohaterów istną kakofonią nocnych dźwięków świerszczy, pohukiwania sów i skrzypienia targanych wiatrem gałęzi... zamilkł. Drzewa stały się jakby starsze, powykręcane niczym ludzie starszym wiekiem, zmurszałe, ubrane w mech. Świeży zapach iglastego lasu ustąpił nieco wilgotnej duchocie, a kroki awanturników wyciszyła gęsta w tym miejscu leśna ściółka. Ścieżka prowadziła jednak dalej, jakby nie przejmując się przyrodą dokoła.
Nie zdając sobie sprawy dokąd zmierzają i czy prawidłowo idą, brnęli traktem który wydawałoby się, prowadził na południe. Po trzech godzinach wędrówki usłyszeli krzyk. Rozpaczliwy, niemalże płaczliwy, dziewczęcy krzyk w traladarańskim języku, dochodzący z pobliskich chaszczy
- Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!
- Widać można zbłądzić jeszcze bardziej… po tej drobnej przygodzie rozświetlę nam drogę, nawet jakbym miała słuchać waszego narzekania przez całą drogę. - wyszeptała Alladien, szykując broń i tarczę oraz przeczesując wzrokiem okolice krzaków, z których dobiegał głos.
Alladien weszła w głąb lasu. Odgłos dobiegał niecałe sto stóp, w kierunku czerniejącego w oddali zagajnika. Kapłanka słyszała również odgłosy czegoś dużego.
- I ty wierzysz w to, że ktoś potrzebuje pomocy? - powiedział Daivyn, ruszając za Alladien, z bronią gotową do strzału. - Dziewczynka niosąca koszyczek swojej chorej babci? - Nawiązał do znanej bajki.
- Jeśli chcesz, aby coś nas zaskoczyło i wskoczyło na plecy, twoja sprawa. Ale pamiętaj, że to nie ja ubezpieczam tyły - odparła kapłanka, dotykając swojej tarczy i szepnęła cicho - Ojcze, rozświetlisz mi drogę?
Aurora spojrzała na łucznika i kapłankę.
- Idźcie, ja zostanę z dziećmi. Nie możemy zostawić ich tu samych, a jeśli jest tam coś niebezpiecznego to nie możemy ich tam prowadzić. W razie czego krzyczcie, to w ostateczności na moment zostaną same, a ja do was pobiegnę.
Alladien i Daivyn szybko podążyli w stronę źródła hałasu. Przeszli kawałek wąską ścieżynką prowadzącą przez zagajnik z pokrzywionych drzew, i po kilku chwilach ścieżka otworzyła się na niewielką polankę, ciekawie ukrytą przed wzrokiem ciekawskich gęstymi i nieprzeniknionymi niczym żywopłot krzakami. Krzyczącą okazała się młoda, płomiennoruda kobieta, na oko wyglądająca na jakieś dwadzieścia wiosen. Gdyby była człowiekiem.


Elf stwierdziłby, że była całkiem zgrabna, choć obecnie wyglądała na przerażoną, niż skorą do pozowania na tle natury. Ku zdziwieniu Daivyna okazała się być elfką, i to z leśnego plemienia, być może z odległego szczepu, bo spiczasto zakończone uszy i pierzaste zdobienia jej szaty jasno zdradzały jej elfie pochodzenie. Stała u wejścia do jaskini, znajdującej się mniej więcej na wysokości jakichś piętnastu stóp na całkiem sporej, przypominającej wystający z ziemi bolec skale. Skała ta, z jednej strony była pokryta pnączami, które najpewniej umożliwiły kobiecie ucieczkę. Źródło jej przerażenia, i tak karkołomnej i desperackiej wspinaczki znajdowało się u stóp skały, skrzeczące i syczące z wściekłości. Łuk kobiety leżał u stóp skałki, potrzaskany, wraz z kołczanem z którego wysypały się wszystkie strzały, leżąc wśród traw. Bestia deptała swoimi łapskami po strzałach, a suchy trzask łamanych brzechw świadczył, że albo była na tyle sprytna, aby odciąć kobietę od jej broni, albo był tak bezrozumny, że nawet nie zdawał sobie sprawy co tratuje.


Sowoniedźwiedź również desperacko szukał sposobu w jaki mógłby się dostać do upragnionej zdobyczy. Chodził dokoła skałki, drapiąc pazurami kamienie. W końcu zaczepił jedną z łap o zielone pnącza i począł gramolić swoje cielsko w górę, jednocześnie próbując złapać dziewczynę drugą łapą. Cios sowoniedźwiedzia przeciął powietrze jakąś stopę od dziewczyny, która pisnęła przerażona.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-09-2018, 20:16   #42
 
Rozyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
Z pewnością najrozsądniejszym wyjściem byłoby odwrócenie się na pięcie i zostawienie dziewczyna na pastwę sowoniedźwiedzia, jednak Daivyn nie potrafił wykrzesać z siebie odpowiedniej dozy rozsądku. Wycelował i strzelił do krzyżówki sowy i niedźwiedzia. Strzała Daivyna wbiła się w ciało potwora, który prawie nie poczuł, że cokolwiek go trafiło.
Sowoniedźwiedź targnął łbem, i skrzeknął głośno, schodząc ze skały. Ruszył w kierunku klekocącej zbroją Alladien, która najpewniej hałasem pancerza drażniła jego wyczulone na dźwięki uszy. Ziemia drżała pod jego łapami, a trawa i żwir pryskały spod pazurów, kiedy zbliżał się do awanturników, zamierzając rozerwać ich na strzępy ostrym dziobem i pazurami wielkości sztyletów.
Alladien na samą myśl o tym, że wielka bestia na nią szarżuje, ciarki przebiegały po plecach. A teraz ów myśl stała się prawdą. Nie mogąc sobie jednak pozwolić nawet na chwilę wahania, zaczęła działać. Najpierw zaczęła okrążać sowoniedźwiedzia, biegnąc najgłośniej jak tylko umiała, i krzycząc na biedne zwierzę.
- Dajesz! Pokaż co na co cię stać!
Następnie, aby rozzłościć je jeszcze bardziej, przywaliła mu swoim buzdyganem, wzniosła w górę tarczę wraz z doczepionym do niej świętym symbolem i wykrzyczała słowa modlitwy.
- Wielki Ixionie, broń mnie ode złego!
Alladien zamachnęła się swoim buzdyganem...i chybiła, wbijając go w ziemię przed zwierzęciem. Kapłanka szeptała słowa modlitwy, otulając się ochronną mocą Ixiona.
Dziewczyna zwinnie zeszła z kamiennego słupa i zaczęła szybkim krokiem oddalać się w stronę leśnej gęstwiny.
Daivyn nie zamierzał pozostawać zbyt blisko potwora. Strzelanie z łuku wymagało pewnego dystansu do przeciwnika. Fizycznego dystansu.Dlatego też elf ostrożnie odsunął się od sowoniedźwiedzia, po czym strzelił. Ponownie trafił i ponownie trafienie nie zrobiło na potworze większego wrażenia.
Aurora-pająk zacisnął szczęki na jednej z łap sowoniedźwiedzia. Ociekające jadem szczęczkoczułki wbiły się głęboko w jego futro. Bestia zaskrzeczała z bólu.
Kudłata bestia skupiła swoją uwagę na wielkim pająku, który próbował go zjeść. sowoniedźwiedź drapał pazurami i uderzał swoim wielkim dziobem. Pazury rozdzierały cienką skórę pająka, a ogromny dziób wyrywał całe kawałki mięsa, rozrzucając dokoła czarną juchę pająka który zdechłby od takich ran. Aurora szybko więc odzyskała swoje rzeczywiste kształty kiedy jej zwierzęca forma nie była w stanie utrzymać się przy życiu.
Keek z okrzykiem na ustach dopada do walczących już Alladien i Aurory, starając się jeszcze bardziej oszołomić bestię. Z bezpiecznego dla siebie dystansu uderzył biczem. Ten jednak jedynie chlasnął powietrze obok potwora, lekko go rozjuszając.Alladien uderzyła potwora maczugą, która zapłonęła ogniem Ixiona. Płomienie momentalnie objęły potwora, podpalając go.Nieznajoma dziewczyna sadziła susami przez polanę, aż znikła awanturnikom z oczu, przedzierając się gdzieś przez zarośla.
Strzała Daivyna wbiła się w potwora z kolejnym brzęknięciem cięciwy. Aurora rzuciła się w stronę polany, zwinnie unikając szalejącego sowoniedźwiedzia.
Wściekła bestia zwróciła się przeciw kapłance. Pazury śmignęły w powietrzu nad jej głową, jednak dziób uderzył silnie w jej bark. Ogień na sowoniedźwiedziu zgasł, kiedy bestia szarpnęła łbem. Alladien wytrzymała jednak koncentrację na zaklęciu, pomimo sporego bólu.
Bicz Keeka uderzył z szybkością błyskawicy, prosto w pysk potwora który aż skulił się z bólu. sowoniedźwiedź ryczał i słaniał się już na nogach, krew ciekła mu z ran zadanych ogniem, trucizną, biczem, i maczugą kapłanki. W dodatku wystające tu i ówdzie brzechwy strzał również barwiły jego futro i pióra na karminowy kolor. sowoniedźwiedź wpadł w panikę i szykowało się, że będzie uciekał.
Alladien jednym silnym ciosem posłała sowiniedźwiedzia na polanę. Ogłuszony i ranny, padł tam gdzie stał, chwilę kołysząc się na zadnich łapach.
- Chcesz go tak zostawić? Żywego? - spytał Daivyn, gdy podszedł bliżej i przekonał się, że potwór jeszcze żyje. - Trzeba było rozwalić mu łeb. Chcesz, żeby za parę dni zapolował na kogoś innego?
Wyciągnął miecz, z wyraźnym zamiarem skrócenia życia sowoniedźwiedzia.
Elfka przytrzymała klingę miecza Daivyna.
- Poczekaj. A może by spróbować go jakoś okiełznać? Oswoić? - spytała. - To by było ciekawe, mieć takiego stwora jako sojusznika.
- Ty tak poważnie? - Elf nie wierzył własnym uszom. - Jak tylko otworzy oczęta, to zechce dokończyć dzieła. Wszak to nie pisklak, odchowany od małego.
- Hm… A może gdzieś w pobliżu jest jego leże? Jak będziemy mieć szczęście to znajdziemy pisklęta, albo jaja. Bez tego wielkiego… - wskazała na leżącego stwora - i tak nie przetrwają.
- To jest on, czy ona?
Aurora przykucnęła przy nieprzytomnym stworze i zaczęła go oglądać.
- Samiec - powiedziała po chwili. - Cóż, chyba nici z mojego pomysłu.
- Wolałbym nie spotkać w tej chwili jego... drugiej połówki. Proponowałbym jednak utłuc i iść stąd jak najszybciej.
- Drapieżniki polują na zwierzynę, taka jest kolej rzeczy. Kim ja jestem, aby zmieniać cykl natury? - spytała kapłanka. - Puśćmy go wolno, raczej nikt poza naszą piątką nie będzie na tyle głupi, aby iść środkiem puszczy w nocy.
- Świat jest pełen głupków - odparła Aurora. - Na przykład nasza koleżanka. - Wskazała w kierunku w którym uciekła uratowana przez nich elfka. - Na pewno znajdzie się ktoś, kto tu zbłądzi. Jeśli nie chcemy spróbować go oswoić, to go zabijmy. Zresztą jest tak ranny, że sam się z tego nie wyliże. Stanie się ofiarą dla innych mieszkających drapieżników. Zabijając go okażemy mu łaskę, Alladien. - Spojrzała na kapłankę. - Zabijmy go i wracajmy do dzieci.
- A co mogłoby zaatakować takie bydle? Nie, żebym się na tym znała, ale zwierzęta nie atakują się dla zabawy.
- Ranne? Wszystko, choćby wataha wilków. - odrzekła elfka. - I nie dla zabawy, po prostu ranny będzie łatwiejszym celem. Zapewne są tu też inne drapieżniki, które chętnie zapełnią swe brzuchy.
- To odeskortujmy go do jego nory, czy gdzie tam żyje ta rasa, niech się wyliże i po sprawie. Od razu ją przeszukamy, ta elfka raczej nie polowała na niego bez powodu.
- Ty sobie, żartujesz? Jak chcesz go odeskortować? Bo chyba go nie poniesiesz? Widzisz jakie to wielkie? A wybacz, ale dziś nie dam rady już w nic się przemienić, żeby go taszczyć. To zabiera mi zbyt dużo energii. Po za tym co jeśli w leżu jest samica? Która raczej nie przywita nas radośnie kiedy nas zobaczy? - Aurora spytała kapłankę. - Ile razy mam ci powtarzać, że całego świata nie uratujesz?
- To chyba najprostsza część, niech sam tam pobiegnie, jak się ocknie. Sama widziałaś, jak się bał.
- Chcesz go puścić do leża, a potem je przeszukać? I myślisz, że on ci na to pozwoli? Od razu go lepiej zabij. - druidka zaśmiała się ironicznie.
- Ja? Skądże, na co mi skarby tego świata? Ale wy już pewnie za nimi przepadacie. Nie mogę go zabić, mam wystrzegać się wszelkiego zła.
- Obrażasz mnie teraz - rzuciła druidka. - Żadne pieniądze i skarby nie pomogą ci w sytuacji, w której przed chwilą byliśmy. Zresztą, gdzie ty tu widzisz zło? Ten zwierzak nie wahałby się ani chwili ,aby cię rozszarpać. To się nazywa prawo natury, silniejszy przetrwa a słabszy zginie.
- Mi tam zebrane na wojnie skarby ocaliły przed chwilą życie. Zabicie kogoś, kto nie umie się obronić, to zło. A ja nie jestem zwierzęciem, aby działać jak jedno z nich.
- TO… JEST… BESTIA… ALLADIEN! Nie potulny pluszaczek! Jak wyzdrowieje, o ile wyzdrowieje, będzie dalej polował, a jeśli kolejni ludzie wejdą na jego terytorium też mogą zostać zaatakowani, jak ta elfka! Jest niebezpieczny! Widziałaś co potrafi zrobić?! Zniszczył moją pajęczą postać kilkoma uderzeniami! Widzisz to?! - Wskazała na swoją ranę. - Zresztą spójrz po sobie, na swoje rany! I nie pieprz więcej o zabijaniu kogoś kto nie umie się bronić, bo te zwierzę potrafi bronić się doskonale, po prostu przegrało. Jeśli ty tego nie potrafisz zrobić, to zrobię to ja, Daivyn czy Keek. - Elfka spojrzała na nieprzytomnego potwora i puściła klingę miecza Daivyna, którą cały czas trzymała jedną ręką.
- Na mnie nie patrz - odpowiedział profesor - Nie potrafiłbym zrobić mu teraz krzywdy. Interesuje mnie za to jego jaskinia… - Keek skierował swe kroki w stronę jamy i zastanawiał się jakby się wdrapać do na skałę. Szukał wzrokiem czegoś o co mógłby złapać się biczem i rozhuśtać do środka. Wyglądało na to, że natury kobolda się już nie zmieni.
- Może cię podsadzić? - zaproponował Daivyn, który stale pilnował sowoniedźwiedzia. Mówiąc to spojrzał na Aurorę, czekając na jeden jej gest, oznaczający koniec życie potwora.
Druidka skinęła głową i elf wykonał cios łaski.
Keek zamknął oczy, by nie widzieć egzekucji, a gdy było już po wszystkim, powiedział tylko cicho do Daivyna:
- Tak, podsadź mnie.
Jaskinia jednak nie zawierała żadnych skarbów. Ot, sucha i nieco zbyt przewiewna dziura w skale, niewielka nawet jak dla kobolda, co tłumaczyło, dlaczego elfka wisiała na skale, zamiast schronić się w niej przed atakiem drapieżnika. Keek dostrzegł jednak, że miejsce to najpewniej służyło wcześniej jako miejsce ukrycia czegoś, bo w zagłębieniu wypełnionym piaskiem kobold zauważył rdzę, i drobny strzępek skórzanej kaletki. Żadnej okutej skrzyni, którą wyobraził sobie kobold czy pękatego, skórzanego worka czy sakwy jednak tu nie było. Pozostawało więc gonić elfkę przez las. Daivyn mógł też odzyskać tuzin strzał rozsypanych dokoła skały, łuk jednak nie nadawał się do niczego, chyba jedynie na opał. Broń była kunsztownie wykonana, z cisu, z wymalowanymi na łuczysku symbolami elfich bogów.
W czasie gdy Alladien poszła po dzieci, Daivyn zajął się pozyskiwaniem trofeów.
Gdy tylko cała grupa znów była w komplecie, ruszyli w ślad za elfką.
Pościg po lesie za elfką zakończył się po jakiejś godzinie, kiedy stało się jasne, że przepadła w gęstwinie jak jakaś senna mara. Nawet ślad, w pewnym miejscu bardzo wyraźny po prostu się urwał, jakby uleciała pod niebo. Nie pomogła nawet lampa, którą uprzejmie użyczył Keek.
- Zabrała skarb i uciekła, nie dziękując za ratunek - podsumował całą sytuację Daivyn. - Świat schodzi na psy.
- Trzeba było dać się zwierzakowi najeść - rzuciła ironicznie Aurora.
- Ta… Tu się z wami zgodzę, to dość… niewdzięczne z jej strony... - westchnęła Alladien.
- Może trochę odpoczniemy? - Daivyn zmienił temat. - Dzieci wyglądają na trochę zmęczone.
- Od razu opatrzę sobie bark… To zwierzątko może i było niewinne, ale na pewno nie słabe - rzekła Alladien.
Aurora jedynie przewróciła oczami na nazwanie śmiertelnie groźnego potwora zwierzątkiem. Była zbyt zmęczona, aby kontynuować tę dyskusję. Usiadła na trawie by trochę odetchnąć.
 
Rozyczka jest offline  
Stary 12-09-2018, 18:57   #43
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Jaskinia Xvartów
- Nie ścigajmy ich - Oosa krzyknął do pozostałych, kiedy walka dobiegła końca, a on pozbierał oszczepy.
- Wycofajmy się nad rzekę. Opatrzymy rany i uderzymy z drugiej strony, przez podwodny tunel. Nie mają prawa się tego spodziewać. Nad rzeką łatwiej też będzie nam się bronić w razie kontrataku.

Gadzi pysk zarechotał, a potem wskazał pazurzstym palcem na dwóch śpiących.
- Psszessłucham ich. Nie ssabijajcie.
Usta Oosy wykrzywił okrutny uśmiech. Ten pomysł mu przypadł do gustu. Podał Daliantholowi zwój liny. - Może rodowity Ierendczyk zademonstruje nam na tych kurduplach, jak wiązać węzły żeglarskie - zaproponował. Kiedy byli już związani, wziął ich na plecy i ruszył z powrotem, w stronę rzeki, rozglądając się za jakimś drzewem, na którym mógłby ich zawiesić do góry nogami niczym worki do bicia.
Teto zaś poszedł przeszukać ciała pokonanych, zwłaszcza szamana który padł na samym początku. Potem zaś zabrał jeden z mieczy xvartów i powoli odcinał im głowy na trofeum dla pracodawcy.
Szybki rzut oka na ciała podpowiedział czarodziejowi, że przy ciałach brakowało tajemniczych strzałek, którą znaleziono na dnie rzeki w pobliżu łowiska.
- Nie ma sstrzałek. Cossś jesszcze tu jesst w to ssamiessszane.- syknął do paladyna w alpathiańskim, żeby ciężej go było zrozumieć, gdyby ktoś im się przysłuchiwał.
- Hmmmm... - Oosa zamyślił się. - To jeszcze jeden powód, żeby się wycofać. Mogą nas zaatakować z dwóch stron, kiedy tu jesteśmy. Wystarczy, że ci w jaskini się o nas dowiedzą i wypłyną, aby nas złapać w pułapkę na lądzie - tryton nie czuł się pewnie z dala od wody, w której mógłby się całkowicie zanurzyć.
- Niedługo się zresztą dowiemy, kim są - zapewnił, spoglądając do tyłu na niesionych jeńców. Prawą rękę trzymał na rękojeści miecza w razie gdyby któryś z nich przedwcześnie się obudził i zamierzał sprawić kłopoty.
Teto wzruszył ramionami, wyjął nóż i wyciął serce szamana a potem zaczął się nim zajadać, chłepcąc krew która znajdował się w jeszcze ciepłym sercu, kiedy kierował swoje kroki w stronę łódki, razem z resztą.
Oosa, jeszcze ciężko dyszący, co jakiś czas przyglądał się błyszczącemu topazowi. Czarowny klejnot, musiał przyznać. Aż trudno było uwierzyć, że tak śliczne świecidełko znajdowało się do tej pory w tak paskudnych łapach. Coś w tej biżuterii jednak sprawiało, że przebiegały mu ciarki po skórze, mimo iż naszyjnik nie był zaklęty. Wtedy jeszcze nie wiedział, że tak jak on cieszył swój wzrok żółtym kamieniem, tak coś równie złocistego - wielki okrągły kształt; może oko? - napawało się każdym jego ruchem...*




Gregor pomógł jaszczuroczłekowi związać wrogów, po czym zajął się opatrywaniem swoich ran.
-Zaszczytem było walczyć u twego boku, twoje ostrze trafia celnie a i radzisz rozsądnie - zwrócił się do Oosy.
- Wzajemnie - ten odrzekł, wracając myślami do kompanów. - Nasz oręż spłynie jeszcze krwią niejednego wroga.
-Moglibyśmy może ich zaskoczyć z wody ale pytanie ilu ich jest jeszcze w jaskini, może od jeńców coś się dowiemy…- jego wzrok przyciągnął widok czarodzieja jedzącego serce szamana karzełków, skrzywił się walcząc z obrzydzeniem...
-Twól lud ma w zwyczaju jedzenie wrogów?
- Tsssak, a twój nie? Psszeciesssz to miesso. - Jaszczur odwrócił się do Ossy, z prośbą o przetłumaczenie
Gregor przerzucił zmieszane spojrzenie z jaszczura na trytona.
-Dlugo go znasz? Rozumiem, że nie dzielisz tych upodobań do surowego mięsa? -Spytał się Oosy na boku.
- Nie - Oosa parsknął ze śmiechu. - Choć ryby w Podmorzu jadamy surowe. Znam go niewiele dłużej niż ciebie, Gregorze. A gdzie się poznaliśmy, to długa i dziwna historia... - powiedział rycerz, poprawiając majdan w postaci dwóch związanych xvartów, których targał na swoich plecach.
- Jeśli spotkamy się z ogromną przewagą liczebną, wrócimy pod enk... miasto - powiedział Oosa westchnąwszy. Nie mógłby się pogodzić ze stratą któregokolwiek ze swoich kompanów. Poza nimi nie miał nikogo na tym obcym lądzie.
- Mam nadzieję, że przy życiu zostało niewiele potworów, ale to tylko nadzieja. Nic ponadto. Gdyby nie ona, już bym wracał. Ta robota może okazać się takim gównem, w którym nawet lepsi od nas nie ruszyliby palcem, gdyby w nie wdepnęli. Nie chcę w nim utonąć - syknął.
- Nie za kilka monet jakiegoś przypadkowego prywaciarza. Możemy je równie dobrze zarobić gdzie indziej.
- Kupiec chciał się dowiedzieć kto niszczy jego sieci więc nie wracamy z niczym. Możemy tu wrócić z jego ludźmi skoro znamy kryjówkę potworów i mocno je osłabiliśmy, ale zobaczymy czy się czegoś od tej dwójki dowiemy. - Gregor przeniósł surowe spojrzenie na dwójkę pojmanych.
- Ten kto walczy i ucieka następnego dnia doczeka - Oosa przytoczył znane powiedzenie.
- Kiedy już się uporamy z przesłuchaniem, chciałbym, żebyście to wy zadecydowali, czy chcemy dzisiaj podejmować dalsze ryzyko - popatrzył na rannego Gregora, Tetoteco i Seafoama.
- Mnie tylko krwią pochlapały... - już się zaczynał przechwalać - choć raniąc moich kompanów, raniły też mnie - jednak zdążył z tego sprytnie wybrnąć, przyjmując poważną minę. - Macie mój miecz niezależnie od decyzji.

- To nie koniecznie były te sstwory. Jak jussz mówiłem, sstrzałka nie passuje do nich. Nikt takiej nie usszywał. To i ten gigant na dole osssnacza ssze sssprawa jesszcze nie rosswiąsana. - dorzucił jaszczur przygotowując się do swoich rytuałów.
- Sssieci wyglądały jakby rosserwała je ogromna sssiła. Te pokurcze raczej nie były by do tego ssdolne. Raczej nie ssabiły by tessz giganta. A w jasskini jesst jakiessś śssródło maagicznego sspektrum.
-interesująca sprawa….- odparł Gregor gdy Oosa przetłumaczył przenikliwe słowa dziwacznego czarodzieja… - tylko pamiętacie że obiecaliśmy Stefanowi że jutro wyruszamy z eskortą jego koni? Słowa danego szlachcicowi przez szlachcica nie rzuca się na wiatr.
- Tak. Zrobimy tyle, ile czterech najemników zdołałoby zrobić, a jutro nas tu nie ma. A jeśli Dimitrij nie wynagrodzi naszych dotychczasowych wysiłków żadną monetą... to obśmiejemy dusigrosza podczas naszych wieczornych występów - Oosa poklepał Seafoama.
- Wtedy z pewnością znajdzie sobie godnych następców. Jeszcze sam będzie tu nurkować. Nawet mam już pomysł na kilka pierwszych wersów... - uśmiechnął się okrutnie. Bywał mściwy, kiedy go nie doceniano.
- Mosszemu tu wrócic ssaras ss jego ludźmi. Powinnissśmy ssprawdzić tą jasskinę. I dobić xvarty, nie lubie ssostawiać psszeciwników, lubią ssię mśscić. - Jaszczur trochę popatszył w ssstronę wody.
- Chociassz, ta jasskinia była by wsspaniałą kryjówką dla nass. Zablokować wejśsscie od lądu… Wtedy lepiej by jej nikomu nie pokassywać.
- Zamek tego zarozumiałego barona byłby jeszcze lepszą, prawda Gregor? - odpowiedział, nie traktując pomysłu jaszczuroluda zbyt poważnie.*
-Ta jaskinia to co najwyżej dobra kryjówka dla bandy zbójców, a my przecież zbójami nie jesteśmy, prawda? - Stwierdził Gregor, jeszcze podejrzliwiej patrząc na jaszczura.*

Przesłuchanie Xvartów szło opornie. Posługiwali się oni jakąś odmianą plugawego języka pozaświatowców, i ciężko było im przetłumaczyć przekaz. Jednak dzięki pomocy czarodzieja, który migowo próbował wyjaśnić im, o co dokładnie chodzi udało się szczątkowo przekazać najważniejsze kwestie. Zrozumienie demonicznej mowy nie było już żadnym problemem dla czarodzieja, który korzystając ze sprytnego rytuału wydobył niezbędne informacje.
- Jesteśmy sługami Pani. Pani jest potężna i silna, i każe nam odprawiać rytuał, który przywołuje bestię z rzeki. Wielką bestię, silną bestię. Ona niszczy sieci ludzików, a my dostajemy za to jedzenie i szacunek. Pani mieszka w ogrodzie. Ogród jest na bagnach, daleko, ale Pani przychodzi kiedy jest pełnia i nagradza za wysiłki.

- Pewnie zaschło wam w gardle od kłapania jęzorami, moi mali przyjaciele - Oosa ponownie opuścił i zanurzył głowy związanych xvartów w rzece. Kiedy potwory się szarpały, tryton westchnął tylko znudzony, zmęczony mozolnym, karkołomnym przesłuchaniem i spojrzał po kompanach. Zatrzymał się na Tetoteco.
- Kiedy będzie następna pełnia? Jeśli nie dzisiaj, to niewiele tu po nas.
- Nie rossumiem twojego ssnurzenia. I miałem rację. Osszywiają giganta w wodzie. Tak jak psszypusszczałem. To cssennne informacje. Znisszczmy ołtarz, zzniszzczmy olbrsssyma, zabiesszmy jego kości na bsszeg. A jak będzie chciał żebyśmy sssię zajeli tą panią… to kiedy zapłaci nam więcsssej. - Jaszczur się zamyślił.
- Wskazówki cenne, to fakt - przyznał tryton - ale przesłuchiwanie na migi i łamany planarny to nie moja najmocniejsza strona... Spytaj się może, ilu ich tam jest - powiedział Oosa. - O ile uda ci się coś jeszcze z niego wyciągnąć.
Teto zaczął pokazywać xvartom, najpierw wskazał na nich potem narysował dwie kreski na piasku, wskazał ucięte głowy i i dorysował kolejne dziewieć kresek, potem wskazał na jaskinię i czekał na odpowiedź.
Xvarty kręciły głową. Albo nie rozumiały, albo nie chciały powiedzieć, co na jedno wychodziło.
- Jeśli nie masz nic do powiedzenia, napij się - powiedział pod nosem tryton i ponownie zanurzył xvarty.
- Chcecie coś jeszcze dzisiaj tutaj zdziałać? - zapytał się Oosa. Nie chciał narzucać żadnego pomysłu, ponieważ jemu najmniej się oberwało. Jego kompani ryzykowali bardziej.

- Mussimy cssonajmniej znisszczyć sszkielet na dnie. I przyniessiemy go na dowód. Mosszemy się jesscze wybrać do jassskini, ssobaczyć co tam mają cssennnego. I ssnisszczyć ołtassz, i dobić ressztę. Zatsszemy śslady, a marte xvarty o nass nic nie powiedzą. - Jaszczur zatrząsł głową. Nie rozumiał braku zdecydowania u Ossy. Łowy nie były dokończone.
- To do dzieła - powiedział Oosa. - Mogę już skończyć z naszymi jeńcami? - rozległ się syk ostrza wydobywanego ze skórzanej pochwy.
Teto pokiwał twierdząco głową, a potem spojrzał na pozostałych towarzyszy.
Gregor nie protestował, więc Oosa bez najmniejszych skrupułów wykończył szamoczących się xvartów pod wodą, aby nikt nie usłyszał ich ostatnich krzyków. Opłukał i wytarł ostrze miecza. Io Wrócił do kompanów.
- Mosszemy też poprossić żeby wstawił ssie za nass u kapłana. W końcu walczylissśmy z czarownikami, nieprawdassz.- Tetotecko zmrużył oczy.
- Mussze ssdobyć zioła, i węgle by ssnów psszyswać Sote. Psszyda się psszed jutsszejssą esskortą. A ty csso myssslissz Gregor?
-Dobry plan, ciekawe kim jest ta Pani… dobrze byłoby się dowiedzieć, ilu ich jeszcze zostało w tej jaskini- Gregor podrapał się w zamyśleniu po brodzie, nie miał jeszcze nigdy w życiu do czynienia z tak dziwaczną sprawą.

Tetotecko przygotował się do pierwszego zadania. Być może szamana już nie było, i nie było już komu ożywiać giganta, jednak lepiej żeby nie był już możliwy do wskrzeszenia. Rozpoczął swój rytuał. Rozmalował na piasku układ gwiazd w kręgu, a potem nucił w nim dłuższą chwilę. Jego oczy znów wypełniły się bezkresem nocnego nieba.
- Gotów… najpierw ssszkielet.- I przygotował linę, by przy nurkowaniu, wyciągnąć czaszkę i pare kości giganta.
-Wyciągniemy czasszkę, miednicę i barki. Zosstawimy je na drugim bsszegu, i popłyniemy do jasskini.
- To zbyt czasochłonne zadanie, aby się go teraz podejmować - ocenił Oosa, wynurzając się z rzeki, w której spędził ostatnią godzinę.
- Idźmy za ciosem albo zrezygnujmy zupełnie z kolejnego ataku. Nie możemy dać tym potworom zbyt wiele czasu.
- Zgadzam sie - stwierdził Gregor, który skończył opatrywać swoje rany i sprawdził stan zbroi. Stał już gotowy do działania z młotem i tarczą w rękach.
- Jak mamy nacierać to róbmy to od razu.
Oosa wyprostował się i również dobył miecza. Duch walki go inspirował, ale zanurzywszy się po szyję w wodzie poczuł przebiegający po plecach zimny dreszcz niepokojącego przeczucia.
- Może nie powinienem tak łatwo godzić się na kolejny atak... - powiedział bardziej do siebie niż do kompanów.
- Obyśmy wyszli cało z tej potyczki.

Ponownie wpłynęli do podwodnej groty, tym razem jednak zachowując pewien bojowy szyk i należytą ostrożność. Było to wystarczające, bo nikt tym razem nie oczekiwał na awanturników, ani nie próbował ostrzeliwać ich ze skalnych półek. Ołtarz, pokryty żółtą mazią połyskiwał fosforyzująco w ciemności, które rozjaśniało jedynie wpadające przez wąskie, pokręcone przejście światło dnia. W smudze światła padającej z jednej strony na kamienny ołtarz można było zobaczyć mosiężną misę, służącą najczęściej do odprawiania rytuałów, a być może również do przywoływania istot z innych wymiarów. Tak przynajmniej wydawało się czarodziejowi.
Z oddali słychać było znajomy szum rzeczki, przy której starliście się jakiś czas temu.
Na okalającej podziemne jezioro półce skalnej widać było przygotowane do odparcia ewentualnego ataku sterty kamieni, i kilka porzuconych strzałek, podobnej do tej, jaką wcześniej znalazł czarodziej. Sterta kości, którą zauważył Gregor najpewniej należała do innych nieszczęśników, którzy okazali się zbyt słabi i ulegli Xvartom.
Dokoła ołtarza widac było wyraźnie ślady małych stóp, niewątpliwie Xvartów. Prowadziły one w głąb jaskini, gdzie ukryta była kamienna nisza z szerokim na niemal dwie stopy otworem w skale, prowadzącym gdzieś w głąb podziemi. Lina, przywiązana do stalagmitu była świeża i gruba. Tetoteco miał wrażenie, że wciąż buja się, trącona przez schodzących po niej Xvartów. W jaskini panowała wyczuwalnie niższa temperatura, niż na zewnątrz, jakby coś blokowało ciepło wiosennego słońca wdzierającego się od zewnątrz.
Ściany kamiennej niszy z otworem w podłożu były pokryte dziwnymi, niepokojąco wyglądającymi glifami, które pokryte były brunatną mazią.
Z otworu dobiegały czasem stłumione odgłosy Xvartów, ich pogwizdywania, cmokanie i jęczenie, jakby ustalali właśnie jakiś niecny plan działania, lub planowali po prostu ucieczkę. Ogniki czarodzieja oświetliły część podłogi pod otworem w skale nad którym obecnie stali. Dno kolejnej jaskini, położone jakieś dwadzieścia stóp od nich wydawało się piaszczyste i suche. Pokryte były licznymi kamieniami a pojedyncze stalagmity przebijały się przez warstwę piasku. Na suficie kamiennej niszy znajdował się kolejny otwór, mniej więcej piętnaście stóp powyżej miejsca, w którym stali teraz awanturnicy.
Oosa dał ręką znak milczenia. W pierwszej kolejności napiął swój szósty zmysł, w nadziei, że dostarczy mu jakichś wskazówek odnośnie ołtarza i glifów. Następnie ocenił, czy istnieje jakaś łatwa droga ku górze.
Wspinaczka piętnaście stóp do góry nie nastręczyłaby wielu problemów, co najwyżej zabrałaby czas i byłaby kłopotliwa jedynie w przypadku walki. Jednak zmysły paladyna zamroził nieprzyjemny dreszcz, coś jakby przeczucie graniczące z pewnością. Oosa niemalże fizycznie zaczął odczuwać... obecność. Bardzo złą obecność. Coś ohydnie złego czaiło się jeszcze w głębi jaskini.
Podmorski rycerz dostał nietęgiej miny. Odwrócił się w stronę kompanów. Pokazał mieczem dziurę w podłożu, a palcem drugiej ręki przejechał po gardle na znak śmiertelnego niebezpieczeństwa... Następnie wskazał tym samym palcem dziurę w suficie, przyjmując pytający wyraz twarzy. W skupieniu nasłuchiwał, czy na górze nie było żadnych wrogów. Na ścianie zauważył jakby odpryski, jakby coś odłupało kamień na ścianach lub go gładziło. Może xvarty w ten sposób zbierały kamień, którego sterty zgromadziły przy jeziorze, a może wdrapywały się tam do góry.
Tetotecko nie zamierzał ponosić niepotrzebnego ryzyka. Przyjrzał się uważnie misie, sprawdził czy nie kryje się pod nią pułapka, a następnie przywłaszczył sobie miskę. Przyjrzał się śladom.
- Coss tedy pęssło.- wyszeptał, potem wskazał na doł.
- Idziemy sssa nimi?
Kiedy jaszczurolud wypuścił dźwięki zza zagrody zębnej, perfekcjonistyczny Oosa obrzucił go zawiedzionym spojrzeniem. Miał nadzieję, że jest ciut bystrzejszy. Mimo to tryton pokazał palcem na magiczne światełka, na których czarodziej się koncentrował. Podszedł do ściany i wykonał tym samym palcem łukowaty ruch, kierując go ku górze. Miał zamiar się wspiąć i zobaczyć, co znajdowało się nad nimi, kiedy Tetoteco oświetlił mu drogę.
W międzyczasie Gregor rozglądął się z zainteresowaniem i lekkim niepokojem dookoła, jakie to plugawe praktytki odbywały się w tej jaskini? Kiedy Oosa pokazał, że w dziurze kryje się niebezpieczeństwo, skierował w jego stronę pytające spojrzenie. Ale tryton zdecydował się wspiąć na górę, wiec na razie ubezpieczał go, rozglądając się czujnie dookoła.
Otwór na górze był zaciemniony, jednak po chwili jedno ze światełek czarodzieja ujawniło Gregorowi zawartość otworu na górze. Przegrodzony był on sporym kamieniem, wyciosanym najpewniej w kształcie z grubsza pasującym do kamiennej niszy w której się obecnie znajdował. Gregor, wciąż wisząc na ścianie zdał sobie sprawę, że obserwuje po prostu zastawioną, morderczą pułapkę w którą mógł złapać się każdy, kto spróbowałby przejść przez otwór na dole, w głąb jaskiń. Kamień był gęsto omotany grubymi linami, więc najpewniej mechanizm zwalniający znajdował się po jego drugiej stronie, niedostępny z niszy w którą Gregor zaglądał.
-To pułapka, jest tu mechanizm który zrzuci głaz na głowę schodzącym na dół - rycerz poinformował towarzyszy, zastanawiając się jak rozbroić pułapkę.
Tetoteco zaczął się rozglądać dokładniej. Tak jak przypuszczał ślady wynikały z tego że coś z dużą siłą przepchało się przez tunel. Przy czym nie był to duży stwór, tylko wynik najprawdopodobniej dopasowywania kamienia do szybu. Skoro kamień zagradzał drogę na górę, to mogło to oznaczać że gdzieś może być jeszcze jedno wejście na górę. Przyjrzał się najpierw linie która niedawno jeszcze się poruszała, mogła być mechanizmem spustowym, sprytnie ukrytym tak by uruchomić się pod odpowiednim obciążeniem, lub po jego nagłym braku. A potem poszedł badać w poszukiwaniu innego wyjscia, pomagajac sobie strzałką, którą delikatnie, drewniana częscią opukiwal skały, by wyczuć coś co jego oczy mogły przegapić.
- Mechanizm? - zapytał Gregora Oosa. - Żadnego nie widzę. Ani nikogo, kto chciałby go uruchomić. Więc zróbmy to sami i przejdźmy górą.
Tetocetcko jednak już przewidział taki rozwój sytuacji. Poczekał aż pozostali towarzysze nie będa w drodze kamienia, i posłał w kierunku liny ognisty pocisk.
- Sssobaczymy jak ssareagują. - Wyszeptał.
Lina oplatająca kamień, potraktowana przez czarodzieja zaczęła się palić. Po dłuższej chwili zerwała się a ogień przenosił się na pozostałe, które pękały niczym przejrzała skórka owocu. Kamień drgnął. Najpierw nieznacznie, potem coraz bardziej a liny pękły z cichym trzaskiem. Kamień ruszył z hukiem po niszy, i z ogromną prędkością runął w dół, gładko przechodząc przez otwór w podłodze jaskini, trzaskając o jedną z krawędzi i odłupując nieco odłamków skalnych, które prysnęły z grzechotem po ścianach dokoła, leciał w ciemność aby rozbić się na podłodze jaskini poniżej, rozpadając się na dwa ogromne kawałki. Kurz na chwilę przysłonił wszystko, powoli opadając. Odgłosy z jaskini poniżej ucichły.
Tetotecko posłał światła w górę szybu, a następnie wskazał wojownikom że mają pierwszeństwo. Sam chciał iść drugi, żeby móc wspomóc się nimi podczas wspinaczki.
Szyb kończył się po jakichś kilkunastu stopach kolejnym głazem. Czarodziej widział, że zanim chodnik kończył się przewężeniem w kształcie tulei, wyciosanej w skale, w niszy były jeszcze trzy takie kamienie, gotowe do zrzucenia. Napięte liny, niczym ogony komen wystawały z niewielkiego otworu, nieco grubszego od ramienia Oosy*
Czarodziej cofnął się w bezpieczne miejsce. Tą pułapkę trzeba było rozbroić całkowicie, bo mechanizm zwalniający mógł być kompletnie gdzie indziej. Na ten przykład pod łapą jakiegoś Xvarta. Tetotecko podniósł kulę która teraz wyglądała jak kula płomieni, z której raz po raz wystrzeliło parę ognistych łuków, kierujących się prosto na liny.
- Narobiliśmy już tyle hałasu, że chyba nie muszę się krępować - powiedział Oosa. - Na dole wyczułem czarta - ostrzegł kompanów. - Musimy uważać.
Głazy po prostu zleciały, jeden po drugim w głąb dolnej jaskini, z każdym uderzeniem wzniecając chmurę kurzu. Żadna nie trafiła na tyle niedokładnie aby zaklinować się w otworze, za to odłamki skalne stworzyły niewielką stertę dokładnie pod otworem.
- Naprzód! - rzucił Oosa, poczekał aż Tetoteco oświetli dół i zaczął ostrożnie opuszczać się po linie jedną ręką, drugą trzymając tarczę w gotowości.
 
Jendker jest offline  
Stary 12-09-2018, 21:46   #44
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Przedzierali się przez ciemny las, przy słabym świetle księżyca. Tętent kilku koni po równym trakcie i głośne nawoływania wywołały chwilową ostrożność, ale i wzbudziły nadzieję. Równy trakt w końcu zabębnił im pod stopami, kiedy druidka w końcu połapała się w terenie i wyprowadziła awanturników na szeroki trakt, prowadzący na południe. Konnych nigdzie nie było widać, bo zniknęli zanim awanturnicy w ogóle dotarli do szlaku, jednak wyraźne ślady końskich kopyt podpowiedziały druidce, że konni podążyli na północ, najpewniej w stronę zrujnowanej wsi, którą napotkali wcześniej.
Z boku traktu, bezczelnie, niczym narzędzie mordu na miejscu zbrodni leżał sobie kamień milowy, z oznaczeniem milowym i traladarańską runą oznaczającą kierunek. Calvinum leżało już tylko kilka godzin spaceru i awanturnicy ruszyli na południe, ufając, że żadne niespodzianki nie będą ich trapić po drodze.
Jednak świtało już, i wszelki nocny zwierz lub wróg wracał najpewniej do swojego leża, i nie w głowie byłoby poranne polowanie na ofiary, które powoli czuły się coraz bardziej bezpieczne. Słońce stało już całkiem wysoko kiedy zobaczyli mury miasta i wysokie wieże, wystające zza okolicznych krzewów i nielicznych już drzew.
Wyszli z lasu na podgrodzie, ciesząc oczy cywilizacją. Ogromny mur odgradzał całe miasto od ciekawskiego widoku podróżników, służąc za ochronę przed wszelkim plugastwem ciągnącym z gór. Uzasadnione, jak stwierdzili awanturnicy obawy musiały rodzić odpowiednio duże i skuteczne działanie, co objawiało się konstrukcją masywnego muru.


Miasto było duże. Dla Keeka niespecjalnie jednak duże. Korunglain, w którym spędził sporą część życia było znacznie większe, a mury miało o wiele wyższe niż to, które w tej chwili widział. Od razu jednak wiedział, że miasto często musiało być poddawane srogim terminom, skoro władca zadbał o odpowiednią ochronę. Elfy nie były przyzwyczajone do tak wielkich skupisk ludzi. Ich niewielkie wioski i enklawy były raczej niewielkie, podobne do ludzkich wsi bardziej niż miast, a ich główną ochroną były pułapki, las i broń wojowników mieszkających w osadach, nie ogromne, widoczne z daleka mury.
Alladien również rzadko miała okazję widzieć duże miasta. Stepy Ethengaru to był raj dla koczowniczych ludów, nienawykłych do zakładania wielkich miast, a raczej przejściowych obozów, które przenosiły się wraz z dostępnością pożywienia.

Stali jednak na trakcie, z którego bliżej było jednak do niewielkiej osady pod samymi murami miasta, najpewniej niewielkiego przysiółka, zapewniającego miastu dopływ świeżych ryb. Liczne maszty przycumowanych na nabrzeżach i pomostach łodzi mogły świadczyć zarówno o zasobności miasta, jak i o jego biedocie i poleganiu na rybach, tradycyjnie posiłku ubogich.


Pod widocznym w oddali, przyklejonym do muru, z przerzuconym nad niewielką fosą warownym moście dostrzec można było wydzieloną ostrokołem część, do której zdążały liczne wozy karawan kupieckich, chłopów wiozących swój urobek z pól, jak również korowód wszelkiej maści luźnego hultajstwa. Bramy były pilnowane przez strażników noszących kolczugi i spiczaste hełmy. Długie włócznie i tarcze skutecznie odstraszały natrętów.
Trakt prowadził wzdłuż rzeki, którą płynęły obecnie dwie obszerne barki, wyładowane po brzegi ludźmi i towarami. Gwar głosów dochodzący z rzeki świadczył, że też zostaliście zauważeni i komentowano wasz wygląd.

Patrol konny, który zbliżał się od miasta pędził dokładnie w waszym kierunku i po chwili tuzin konnych otaczał was zgrabnym kołem. Jeźdźcy czujnie obserwowali was z pod okapów hełmów. Wojownik w pełnej zbroi płytowej, sądząc z wyglądu rycerz, podniósł rzeszot swojego hełmu. Jego młoda, acz już pobliźniona twarz była surowa i poważna, a niebieskie oczy spojrzały na was groźnie.
- W imieniu barona Desmonda Calvinna II zapytuję, kim jesteście i czego tu szukacie? - Włócznie jeźdźców połyskiwały groźnie w przedpołudniowym słońcu.
- Podróżnymi - odpowiedział Daivyn. - Prócz tej dwójki dzieci - pokazał na Marikę i Dymitru. - Są, a raczej byli, z Piata Negra. Wyciągnęłiśmy je z łap niedźwieżuków. Podobno mają w Calvinum rodzinę.
- Także jak ujął kolega… - wtrąciła się elfka. - Chcemy tylko oddać dzieci w bezpieczne ręce rodziny.*
- Powtórzę pytanie, choć jako elf nie powinieneś chyba mieć problemów ze słuchem, prawda? - odparł butnie rycerz - Kim jesteście, i czego tu szukacie? Mam prawo i obowiązek znać wasze miano, cel podróży i skąd przybywacie, gdyż jest to w moim interesie i pana tych ziem. Jeśli nie usłyszę odpowiedzi szybko, uznam was za wrogów barona - rycerz zniżył głos niebezpiecznie. Awanturnicy wyczuli w jego tonie groźbę.
- Nazywam się Aurora Asvych. - odparła elfka. - Ten tutaj elf to Daivyn, ta wysoka blondynka zwie się Alladien, a nasz mały łuskowany przyjaciel to profesor Keek. - dodała. - I jak już mówiłam, chcemy odprowadzić te dzieci do ich rodziny.
Rycerz popatrzył na dzieciaki.
- To prawda? - zapytał chłopaka.
- Tak, Panie. Schwytały nas gobliny w pobliżu wioski, tak jak mówiła Pani Aurora. W Calvinum mamy nadzieję zostać oddani naszej ciotce - chłopak nawet nie podniósł wzroku, który wbijał w gościniec. Widać było, że drżał ze strachu.
- No... nie można było tak od razu? - Rycerz zwrócił się do Daivyna. - Uciekinierzy z Riflian? Kupcy? Słowo podróżnik to bardzo częsta wymówka wszelkiej maści łotrów, przybywających tu ostatnio. Małe dzieci też znikają z ulic. - Niebieskie oczy patrzyły zimno na elfy, aasimarkę i kobolda.
- Śmiesz podejrzewać kapłankę wielkiego Ixioma o bycie jakimś pospolitym łotrem, chcącym wkraść się do miasta? Cóż za bezczelność z pańskiej strony! - rzekła oburzona aasimarka. - Może jeszcze zbombardowaliśmy ich wioskę trebuszami? - dodała, zamaszystym gestem pokazując na dzieci.
Rycerz popatrzył ciekawie na kobietę.
- Mamy powód sprawdzania wszystkich. Doszły nas słuchy, że w okolicy działa jakaś organizacja kupująca i sprzedająca niewolników. To jest zakazane w Traladarze. Dobrze wiedzieć, że nimi nie jesteście. Bo nie jesteście? - upewnił się jeszcze i nawet się uśmiechnął. Widać było, że albo go to rozbawiło, albo z jakichś innych powodów nie ukarał kapłanki za tak bezpośrednią wypowiedź.
- Ja osobiście szukam swojego miejsca, po tym jak moja wioska została doszczętnie zniszczona, moich obecnych towarzyszy spotkałam całkowicie przez przypadek, ale mogę ręczyć za siebie i za nich, że nie sprawimy żadnych problemów - odpowiedziała druidka.
- Trzymam za słowo. - Rycerz wskazał na waszą broń. - W obozie trzymajcie je w pochwie. Za rozbój grożą surowe kary. Czarostwo jest karane. Nie lubimy tu zaklęć latających i krzywdzących innych ludzi. Poza tym...witamy w Calvinum. - Rycerz uśmiechnął się do elfki i zaczął zawracać konia w stronę podgrodzia, otoczonego ostrokołem.
- Czy wiecie już, że Piata Negra opustoszała? - spytał Daivyn. - I że wioska została zaatakowana zapewne za pomocę trebuszy?
Rycerz wstrzymał konia.
- Wiele wiosek opustoszało i zostało zaatakowanych. Mamy tu najazd goblinów i nie jest to jakiś łupieżczy rajd. Wielu z pobliskich wiosek znajduje schronienie na podgrodziu, wy też tam traficie. - Rycerz powiedział to tonem wyrażającym pełne przekonania.
- Na kogo możemy się powołać przy przechodzeniu przez bramę? - Daivyn zadał kolejne pytanie. - Czy też po raz kolejny będziemy odpowiadać na pytania?
- Do miasta nie wejdziecie. A na podgrodzie was wpuszczą. O ile wasza broń będzie schowana - wzruszył ramionami rycerz. - Strażnicy już nas widzą - uśmiechnął się - jeśli zaczniemy was bić, to nie wpuszczą. Jeśli was puścimy, to was wpuszczą. Proste, prawda?
- Bardzo proste. - Daivyn skinął głową.
Gdy rycerz i jego świta oddalili się poza zasięg głosu, elf dodał, niezbyt zresztą głośno:
- Jakoś on się przedstawić nie raczył.
- Pewnie uznał, że nie jest to konieczne. Swoją drogą jakoś nie zależy mi na zaśmiecaniu swej pamięci jego tożsamością - odparła Aurora.
- Aż mnie ciarki przeszły - powiedział Keek zaraz po głośnym przełknięciu śliny - Bałem się, że nie będą tak tolerancyjni - dodał, mając na myśli swoje “smocze” pochodzenie.
- Na szczęście nie jesteś goblinem czy niedźwieżukiem - odpowiedział Daivyn. - Wtedy wszyscy trafilibyśmy do lochu. Bez względu na nasze dobre intencje, poparcie Alladien czy świadectwo Mariki i Dymitru.

Do bramy dotarli nie niepokojeni już przez nikogo, strażnicy również nie wykazywali chęci, by ich zatrzymać. Widocznie faktycznie śledzili poczynania anonimowego dowódcy patrolu.
- Dzień dobry. - Daivyn zatrzymał się na moment. - Możecie mi powiedzieć, kim jest ten rycerz, który z nami rozmawiał przed chwilą, na trakcie?
Strażnik zaśmiał się.
- Jeśli się nie przedstawił, widocznie nie musiał. - Spod kapalinu spojrzały na elfa chłodne, niebieskie oczy. - Jam jest Thaius Cosades, dziesiętnik. Jeśli Cię to interesuje - powiedział cicho - pewnie już powiedziano wam wszystko, co powinniście wiedzieć, więc nie zatrzymuję was. Na pewno macie mnóstwo spraw do załatwienia w Calvinum - machnął ręką zapraszająco - no, chyba, że macie coś do oclenia?
- Dziękuję, dziesiętniku. - Elf uprzejmie skinął głową, nie dzieląc się rozważaniami na temat głupich sekretów. - Daivyn - przedstawił się. - Na wypadek, gdybyś kiedyś potrzebował cywilnej pomocy. Do zobaczenia.
Razem z pozostałymi wkroczył na teren podgrodzia.
 
MatrixTheGreat jest offline  
Stary 15-09-2018, 15:55   #45
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Podgrodzie miasta było już całkiem nieźle zapełnione. Na ogromnym placu, ogrodzonym palisadą, stłoczonych było na oko jakieś dziesięć tysięcy ludzi. Gwar i zapach przytłaczały nieprzyzwyczajone do takiego ludzkiego skupiska elfy. Alladien też czuła się lekko nieswojo. Jedynie Keek poczuł nieco bardziej swojski klimat, choć nie patrzono tu na niego zbyt przychylnie. Czujne uszy elfów łowiły strzępy rozmów i plotki, a liczne kuchnie i jadłodajnie oferowały ciepłą strawę i możliwość odpoczynku, szczególnie, że wam się należało.
Temat, który bezustannie przewijał się wśród zgromadzonych w namiotach i pod licznymi garkuchniami Traladaran, był jeden. Gobliński najazd. Wieści nadchodziły co i rusz od powracających z patroli zwiadowców barona i były coraz gorsze. Forty i zamki na granicy władztwa były odcięte od miasta, niezdolne udzielić mu pomocy, i najpewniej zdane na siebie.
Calvinum desperacko potrzebowało bohaterów, którzy zdolni byliby mu pomóc. Bo przecież wiara w bohaterów była w Traladarze bardzo silna. Halav, Zvirchev i Petra byli podobno bohaterami, w dawno zamierzchłych czasach, jeszcze przed założeniem dawnych królestw i czasów pożogi.
To były złe czasy dla ludzi, ale dobre czasy dla przedsiębiorczych awanturników, gotowych zmierzyć się z własnym przeznaczeniem.
Pierwszą taką okazją mogło być wstąpienie w szeregi żołnierzy Calvinum. Miasto desperacko potrzebowało silnych rąk które mogłyby bronić miasta i jego mieszkańców. Perspektywa służby jednak pod znanym z surowości Constantinem Kierescu nie nastrajała optymistycznie. Przywykły do tego, aby jego rozkazy były spełniane co do joty, wymagający bezwzględnego posłuszeństwa rycerz mógł i na pewno budził w swoich ludziach zarówno szacunek, jak i strach.
W każdym razie drzwi do zostania żołnierzem przed silnymi i zręcznymi awanturnikami były otwarte.
Kolejną okazją mogłaby być służba Kościołowi Traladary, mającego wielkie wpływy w Kalvinum. Mnisi i klerycy kościoła oferowali złoto i pomoc w realizacji wielu przedsięwzięć, w zamian za drobne jak to określali przysługi. Kapłan, który rozbił swój namiot na podgrodziu, Mikhail Valero, oferował posługę duchową i zapewniał stały kontakt ze świątynią.

Kupcy, będąc klasą społecznie dobrze sytuowaną, acz wciąż niezadowoloną ze swojego statusu, chcąc najpewniej podzielić los ich znacznie bogatszych i wpływowych kolegów, którzy wpuszczeni zostali do miasta, nie zawahałaby się przed niczym, by zdobyć wpływy które mogłyby im to umożliwić. Również i oni potrzebowali pewnych usług, które najpewniej mogli wykonać ludzie spoza jakiegokolwiek układu. Nicolae Antonescu, prężny działacz zgromadzonych wewnątrz ostrokołu handlarzy mógł załatwić wydawałoby się każdą rzecz, za odpowiednią cenę.


Zawsze pozostawała również warstwa, której z wierzchu nigdy nie było widać. Lokalne zakapiory rekrutowały wszelkiej maści rzezimieszków i rębajłów, typów spod gwiazdy ciemnej i ciemniejszej, pozbawionych skrupułów. Mroczni bogowie również słuchali i dawali korzyści każdemu, kto zbójecko sięgał po sławę i bogactwo. Osobnik przedstawiający się jako Pan Kocur oczekiwał wpierw próby, o ile znajdzie się śmiałek, który pokonać by go mógł w rzucie nożami do celu.
Zawsze można też było posłuchać plotek i dopomóc zwykłemu ludowi pracującemu. W czasie klęsk jaką niewątpliwie był wrogi najazd gubiono rozmaite rzeczy.
Pewien rycerz na przykład, Stephan, zagubił gdzieś brata, jak i swoje przepiękne koniki, za które oferował okrągłą sumkę, lub udział w zyskach, jeszcze bardziej okrągłych.

Trankwilus Marius, kupiec z Thyatis oferował złoto i wpływy za pomoc w odzyskaniu pewnych dokumentów, zagubionych przez niego w ruinach. I choć zapierał się, że była to jego własność, zawsze jakoś zniżał głos ilekroć lokalna władza w postaci żołnierzy Calvinum przechodziła obok. Suma jednakże którą oferował zdecydowanie zasługiwała na dyskrecję.

Pewna rodzina z Piatra Negra, warownej wioski na północy zagubiła kilkuletnią dziewczynkę w czasie ucieczki z miasta. Chłop imieniem Mirko Vircek ufa, że uda się znaleźć małą Lenkę w pobliżu wioski, bo być może wróciła do domu, ukrywając się przed najazdem.

Jak zwykle, w plotkach również tkwiło ziarno prawdy. Opowiadano o jakimś lokalnym bohaterze, Dragosie Śmiałym, który zaginął w ostatnich dniach gdzieś nad rzeką Szuturgą. Nosił on podobno miecz, broń o magicznej mocy, która byłaby niewątpliwie pomocną w tych ciężkich czasach.

Nie milkną też plotki o tajemniczym, brutalnym morderstwie dokonanym na pewnym szlachcicu, Viandru Dimitrescu. Nikt nie zna szczegółów, ale podobno w grę wchodził handel ludźmi na wielką skalę, a to pachniało stryczkiem dla wielu wysoko postawionych osób. Choć najpewniej i tak zawisną jedynie szumowiny, to baron wciąż trzyma nagrodę dla wybitnego umysłu, zdolnego rozwikłać tę kryminalną zagadkę.

Jakkolwiek plotki o nielegalnym szmuglowaniu Szuturgą szlachetnych kamieni przez gnomy z Wysokiego Kowadła wciąż są nie potwierdzone, to faktem jest niezbitym, że z torbami poszło już kilku znaczniejszych jubilerów w Calvinum. Gildia Jubilerów oferuje niezłe pieniądze za zbadanie problemu i najpewniej byłaby zainteresowana w wycięciu perfidnych gnomów z interesów.

Problemów mogła również przysporzyć zauważalna niechęć ludzi do siebie. Gołym okiem było widać, że zwykły, prosty lud nie darzy zaufaniem swoich obrońców. Żołnierze, najczęściej ubrani na styl Thyatis, reprezentowali swoich arystokratycznych nuworyszy, przybyszów z obcego cesarstwa, którzy dopiero niedawno legalnie zasiedli na książęcym tronie. Chodziły plotki, że baron jest tylko pionkiem księcia, i figurantem nie wartym szacunku. Prości ludzie, zwykli traladańczycy mieli inne zwyczaje, niż uznawany za zdegenerowane Thyatis. Nie w smak im były ani ich rozrywki, ani ich moda, ani tym bardziej buta którą usprawiedliwiali "niesienie cywilizacji". Traladańczycy byli twardzi, pobożni i przyzwyczajeni do swoich zabobonów. Również od strony religijnej wyczuwało się napięcia. Kiedy na podgrodziu pojawił się przedstawiciel kościoła Thyatis, rubaszny Atticus Warus, Mikhail Valero patrzył na niego czasem jak na morowe powietrze, a czasem jak na krowi placek. Mimo, iż żaden nie uronił do siebie ani słowa, było jasne, że gdyby zostawić ich samych z jakimiś pałkami pod ręką, dyskusja mogłaby być niesłychanie zażarta.
W takiej to atmosferze plotek, nieufności i potrzeb wszelakich zewsząd sygnalizowanych, nasi bohaterowie mogli rozpocząć nowy rozdział swojej przygody, siedząc w namiotach i planując kolejne posunięcie, w celu zdobycia sławy, bogactwa, może... nieśmiertelności.

W obecnej chwili stali jednak na obszernym placu, gdzie pewna
młoda, ciemnowłosa kobieta
kobieta kończyła właśnie występ, tańcząc i grając dla publiczności. Duży namiot, będący prowizorycznie skleconą karczmą oferującą różne napitki rozpościerał się za nią, tworząc równie kolorowe tło dla artystki. Nagradzana gwizdami i oklaskami przyciągała niemało męskich spojrzeń, i robiła sobie równie dużo wrogów wśród tej ładniejszej części widowni.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 25-09-2018, 22:34   #46
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Idziemy coś zjeść? - Daivyn zwrócił się do pozostałych członków ich czteroosobowej drużyny. - Nogi trochę odpoczną, a potem poszukamy waszych krewnych. - Spojrzał na dzieci. - Jak się nazywają? I czy wiecie, gdzie mieszkają?
- Chirilov. Mieszkają w mieście. Ciotka jest praczką, a wuj... ostatnio był chyba piwowarem - wybąkał chłopiec nie będąc pewny.
- Traficie stąd do ich domu? - spytała delikatnie Alladien, mimowolnie rozglądając się dookoła. Wędrowne grupy artystów nie były jej obce. Właściwie wędrowne grupy kogokolwiek nie były jej obce. Zdawała sobie sprawę, że nierzadko znajdują się w nich złodzieje, w tym i kieszonkowcy.
- Tak, odstawcie nas pod bramę. Na pewno ktoś zna wujka. Albo ciocię - chłopak przytaknął.
- Hmm… Nie boicie się pytać obcych ludzi, gdzie mieszkają?
- Zbrojni w mieście to wciąż zbrojni - zdziwił się podejrzliwością kapłanki chłopak - na pewno zaprowadzą nas do naszej rodziny. Tak postąpiono by w naszej wiosce. Zawsze, jak mamy kłopoty, to nas odstawiają do domu… - Chłopak opuścił głowę, przypominając sobie o tym, że już go nie ma
- Dobrze. Odprowadzę dzieci, a wy może zajmiecie jakieś miejsce i coś zamówicie? - zwróciła się do awanturników. - Tylko sakiewek pilnujcie, różni ludzie i nieludzie tu latają.
- Nie zabłądzisz gdzieś po drodze? - zapytał Daivyn, z udawaną powagą. - Szkoda, że przy okazji nie da się załatwić wejścia do miasta. A wy pozdrówcie od nas ciocię i wujka. Jeszcze jedno... - Spojrzał na Alladien. - Pamiętasz, co mówiono o zaginionych dzieciach? Oddaj ich w pewne ręce.
- Oczywiście. Mogę nie być zbyt światła, ale nie jestem tępa. Oddam je w ręce straży - odparła kapłanka, po czym wzięła dzieci za ręce i ruszyła w kierunku malujących się daleko umocnień właściwego miasta. Żołnierska natura jej duszy nie mogła się powstrzymać przed mimowolnym podziwianiem ich ogromu…
- Jest tu może jakiś kupiec, co inkaustem i pergaminami lub papierem handluje? - spytała dzieci, gdy odeszli już kawałek.
Chłopak wybałuszył tylko oczy na kapłankę, nie mając pojęcia o czym ona mówi. Po chwili brnięcia przez zatłoczony namiotami plac dotarli do bramy miasta, zawartej na cztery spusty i pilnowany przez uzbrojonych po zęby strażników. Po chwili wyjaśniania dzieciaki zostały przepuszczone przez furtkę w bramie.
- Ich wujostwo was znajdzie, o ile będziecie jeszcze na podgrodziu - mruknął strażnik, wyglądający na dowódcę straży.
- Dziękuję. I do widzenia, dzieciaki! Pozdrówcie od nas wujostwo - odparła kapłanka, machając im na pożegnanie i wracając do drużyny.

* * *


Daivyn odprowadził kapłankę wzrokiem, po czym spojrzał na pozostałą dwójkę.
- Chodźmy zająć miejsca - powiedział. - Gdy występ się skończy, to pewnie mnóstwo osób rzuci się do namiotu jak do wodopoju.
Aurora skinęła głową.
- Z chęcią. Po tych wszystkich ostatnich przygodach z chęcią się czegoś napiję.

Namiot-kantyna należał do "budowli", które śmiało można było określić mianem prowizorka. Jego wnętrze również nie należało do luksusowych. Bar zbudowany był z byle jak obrobionych desek, a stoły, ławy i krzesła z pewnością nie wyszły spod ręki doświadczonego rzemieślnika.
W środku jednak panował przyjemny chłód, a dochodzące z zaplecza zapachy sugerowały, że kuchnia jest na lepszym poziomie, niż to mógłby sugerować wystrój wnętrza.

Kobold wdrapał się bez większego trudu na ławę, na której zasiadła też reszta towarzyszy.
- No no, niby takie nie największe te miasto, a na podgrodziu to ruch jak w Korunglein. No, może trochę mniejszy, zależnie od pory dnia. Ciekawe co tu mają dobrego, bo o dziwo ładnie pachnie.
- Pustkami to miejsce nie świeci - stwierdził Daivyn - więc jest szansa, że zapach odpowiada jakości. Nie mówiąc już o tym, że z pewnością będzie to lepsze, niż nasze żelazne racje.
- Wszystko będzie lepsze niż surowe mięso worga - wzdrygnęła się druidka, przypominając sobie moment, gdy w postaci pająka odgryzła kawał łba jednego z potworów.
- Zapach sugeruje, że tu, na szczęście, pieką czy gotują - pocieszył ją elf.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-09-2018, 00:50   #47
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Rybobranie

Oosa zjechał po linie ostrożnie, oświetlany przez czarodziejskie ogniki. Gdyby w jaskini znajdowałby się ktokolwiek z bronią strzelecką nie mogły nawet marzyć o lepszym celu niż dyndający na linie paladyn. Nawet w kłębach wzbitego kurzu byłby doskonale widoczny. Nic takiego się jednak nie stało, bo kiedy stanął już pewien na stercie kamieni, usłyszał tylko szmer oddalających się kroków dobiegających z jednego krańca jaskini. Paskudne przeczucie wciąż go nie opuszczało. Czart gdzieś tu się czaił, w mroku. Jaskinia była dosyć duża, pocięta miejscami stalagmitami, wystającymi z podłoża, nierównego, ale miejscami wypełnionego pyłem i piaskiem.
Jakieś czterdzieści stóp po lewej znajdowała się wąska odnoga, zakręcająca jeszcze bardziej w lewo. Na wprost paladyna, w odległości ponad pięćdziesięciu stóp znajdowało się większe przejście, rodzaj gardzieli, za którym widać było szerokie przejście, lekko odbijające raz to w jedną, a raz w drugą stronę, jednak szerokie na tyle, by niemal dało się przejechać konno. Oosa widział mnóstwo odcisków stóp Xvartów prowadzących do tej gardzieli i przez nią.
- Czysto, chodźcie! - podmorski rycerz zawołał kompanów. Kiedy wszyscy znaleźli się na dole, tryton pokazał oszczepem tunel po lewej. Warto było go zabezpieczyć przed dalszym śledzeniem xvartów.
Tetotecko powoli zsunął się na linie za resztą kompanów. Teraz pilnował by światła ich nie oświetlały ale były przed nimi. Omiótł powoli światłami całą jaskinię i przyjrzał jej się dokładnie, poświęcajac szczególną uwagę stalagmitom, piaskom na ziemi oraz sufitowi. Skręcił potym światła w lewą stronę, oświetlając mniejszą odnogę. Powoli skradał się za swoimi towarzyszami, przemykając od stalagmitu do stalagmitu,
Gregor zsunął się na linie bez większych przeszkód, pomimo zbroi utrudniającej mu nieco ruchy i podążył za trytonem, z wiernym, oczyszczonym już z krwi i bebechów Xvartów, młotem w dłoni. Rozglądał się na ile mu na to pozwalało magiczne światło Teco. Myśl o konfrontacji z czartem napełniała go mieszkanką niepokoju i ekscytacji, nie mierzył się nigdy z tego rodzaju istotą, ale w końcu któż jeśli nie on, Dragonescu, dziedzic bohaterów, może stawiać czoła takim plugastwom?
 
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 26-09-2018, 15:43   #48
 
Rozyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
Maria była głodna. Dyskretnie otarła pot z czoła i kierowała się w stronę kantyny, gdzie zwykła o tej porze jadać obiad. Przyzwyczajona do dużych skupisk ludzi więc zręcznie przechodziła pomiędzy pomiędzy tłumem. Po części zapewne dlatego, że każdemu jej ruchowi towarzyszyło delikatne dzwonienie naszyjnika zrobionego z jakiś obcych monet, od czasu do czasu wzmacniał je niby przypadkowy dźwięk tamburyna, po części zaś ponieważ wydawała się zupełnie nie zwracać uwagi na otoczenie. Było to jednak dalekie od prawdy. Idąc wypatrywała naiwnych zamożnych panienek oraz bogatych mężczyzn, rzucając im od czasu do czasu powłóczyste spojrzenia, a potem uciekając niby to spłoszonym wzrokiem. Przez chwilę wydawało, jej się że widzi znajomą twarz. Zatrzymała się powodując za sobą mały zator a następnie skierowała się w stronę grupki świeżych przybyszy. Normalnie zrobiłaby to samo, próbując znaleźć sposób w jaki mogłaby na nich zarobić, ale nie teraz…
- Pani Alladien? - zapytała cichym lecz dźwięcznym głosem.
- Maria? - spytała zaskoczona kapłanka. - Na wielkiego Ixiona, jak dobrze cię widzieć! Jak wylądowałaś w tej mieścinie? Też za sprawą tego światła?
Maria spojrzała zaskoczona na kapłankę i pokręciła głową.
- Przyprowadziła mnie tu Petra i droga kupca - odpowiedziała niepewna, czy kapłanka nadal jest przy zdrowych zmysłach. - Widzę, że i wy przybyliście z daleka. - Pozdrowiła wszystkich w Thyatiańskim języku po czym powtórzyła powtórzyła przywitanie kierując je bezpośrednio do elfów w języku w którego nauczyła ją matka.
Elf, który z pewnym zaskoczeniem obserwował niespodziewane spotkanie, nie zwlekał z odpowiedzią. W tym samym języku.
- Witaj. Jestem Daivyn. - Gestem zaprosił znajomą kapłanki by usiadła.
Aasimarka usiadła przy towarzyszach, spoglądając pytająco na rozmawiającą po elficku dwójkę.
- Witaliśmy się - wyjaśnił Daivyn.
Maria nie dała sobie tego dwa razy powtarzać i szybko zajęła miejsce na ławie, przez grzeczność starając się nie gapić na kobolda w kapeluszu.
- Aurora - odpowiedziała druidka.
- To pani występowała przed chwilą na zewnątrz, prawda? - zaczął profesor. - Jestem miłośnikiem wszelkiego rodzaju sztuki, nawet jeśli nie jest ona “utrwalona w kamieniu”. Keek, do usług - przedstawił się, zdejmując kapelusz.
- Jak mówiłam, rzucono na mnie jakiś urok. - Alladien nawiazała do wcześniejszej wypowiedzi Marii. - Widziałam białe, niemal oślepiające światło, a potem znalazłam się w jaskini. Z siedmioma innymi awanturnikami. Część z nich to właśnie moi towarzysze.
Maria grzecznie kiwała głową, ale jedynie utwierdziła się w przekonaniu, że kapłance chyba coś dolega.
- Jedliście już ? - zapytała.
- Nie - odparł Daivyn. - Dopiero się zastanawialiśmy, co warto wybrać. Nie znamy miejscowych specjałów. I nie chcieliśmy zaczynać bez Alladien.
- Znacie już miejscową kuchnię? Jeśli, nie to wszyscy mówią, że najlepiej spróbować sarmale z mamałygą. Albo mici, jeśli wolicie wyłącznie mięsne potrawy.
- Na razie wolę zjeść taniej. Nie mam nieprzepastnej sakiewki… - rzekła nieśmiało Alladien.
- Dowiemy się, jakie tu są ceny - stwierdził Dayvyn, rozglądając się za kelnerką. - A potem rozejrzymy się za jakąś godną nas pracą. - Spróbował podnieść poziom optymizmu. - Mario, słyszałaś o jakim dobrze płatnym i zarazem uczciwym zajęciu?
Maria wzruszyła ramionami.
- W tak niespokojnym czasie wielu szuka zbrojnej pomocy bo i kupcy, i szlachcice, i kapłani. No i armia jest zawsze chętna na nowych rekrutów, no ale tam bym się akurat nie pchała…- Zawiesiła głos pozwalając milczeniu przemawiać. - Ješli chodzi o ceny to tu akurat nie jest drogo.
- Korzystajmy więc, póki to nie ulegnie zmianie - powiedział Daivyn. - Ja siebie też nie widzę w wojsku - wrócił do poprzedniego tematu. - Może kapłani? Ci nas przynajmniej nie będą próbowali oszukać. Poza tym Alladien powinna się z nimi dogadać.
- Alladien powinna się też dogadać z tym rycerzem od transportu koni, w końcu kto jak kto, ale ludzie z jej plemienia znają się na rumakach - dodała Maria.
- Po prawdzie nie jestem wielkim mówcą… - odparła nieco zawstydzona kapłanka - …ale oczywiście, pogadam z nimi.
Daivyn w tym czasie zdołał przywołać jedną z dziewek.
- Dla mnie mici i duże piwo - poprosił.
- Zasugeruję się radą pani Marii. Dla mnie sarmale. I też piwo - dorzucił Keek.
- i dla mnie to samo - dodała Maria.
- Również poproszę - dodała Aurora.
- Jak wszyscy to wszyscy. Sarmale, i tak nie znam tutejszej kuchni - dodała kapłanka.
Po odejściu dziewki Keek zaproponował:
- Gdyby znudziło nam się ganianie za końmi, chętnie przyjrzałbym się sprawie morderstwa tego szlachcica, o którym tylu ludzi mówiło. Może nie jest to związane z odkrywaniem sekretów dawnych czasów, ale to nadal zagadka, której nikt nie rozwikłał!
- Możemy, ale na mnie raczej nie masz co liczyć - przyznał Daivyn. - Nigdy nie przepadałem za wszelkiego rodzaju zagadkami. Poza tym możemy się jeszcze dowiedzieć, jakie zadania mają kapłani. No i można by oddać ten symbol, który znaleźliśmy przy goblinach. - Spojrzał na Alladien.
- Nie wiem jak mogę pomóc przy morderstwie, nie mówiąc już o wykonaniu tego zadania eskortując konie. A kapłańskie “drobnostki” też brzmią mi… Mętnie. Po mojemu nie ma co chwytać trzech srok za ogon jednocześnie, skupmy się na dogodzeniu szlachcicowi, a dopiero potem pomyślmy o innych sposobach niesienia pomocy - rzekła kapłanka.
- Muszę przyznać, że bardziej mi chodzi o zarobienie paru sztuk złota, byśmy z głodu nie padli - całkiem szczerze powiedział elf. - Pomaganie innym może się odbywać niejako przy okazji. Raczej nie powinno stanowić podstawy działalności.
- Przytoczyłabym przypowieść odnośnie takiego zarobku, ale wiem, żeście mało religijni, więc ograniczę się do powtórzenia tego o srokach. Lepiej wykonać jedno zadanie i dostać pewne pieniądze, niż podjąć się trzech naraz i odnieść w nich wszystkich spektakularną porażkę.
- Jakie pesymistyczne spojrzenie na świat - powiedział. - Ale niech ci będzie.
- Pesymistyczne? - Aasimarka spojrzała zdziwiona na elfa. - Wiele rzeczy słyszałam o mej wierze, ale pierwszy raz ktoś nazywa ją pesymistyczną.*
- Zakładanie, że podjęcie się paru zadań jest skazane na klęskę, jest pesymistyczne - odparł Daivyn.
- Optymizm winien być rozróżniany od zbytniej pewności siebie. Liczenie na to, że uda się nam spełnić szemrane drobnostki kapłanów, przeprowadzić śledztwo i jednocześnie podróżować z końmi podchodzi niemal pod pychę. A wobec niedawnych wydarzeń, nie muszę mówić jak może zakończyć się pycha. Dlatego niechaj każdy z nas wyciągnie lekcję ze swojej nauki, i będzie rozważniejszy.
- Szemrane drobnostki? - Daivyn z niedowierzaniem spojrzał na Alladien. - Czy ty sama nie jesteś przypadkiem kapłanką?
- Jestem, jednak nikt mi nie zakazuje nie lubić określenia “drobna pomoc”, które nie mówi nawet czego ta pomoc dotyczy.
- Jak nie spytasz, to się nie dowiesz - odpowiedział łucznik.
I tu wymiana poglądów uległa zawieszeniu, jako że pojawiła się panienka z zamówionymi potrawami.
Gdy jedzenie znalazło się już na stołach a dziewczyna odeszła, Daivyn spojrzał na Marię.
- Jesteś tu już dłużej, niż my. Z pewnością wiesz, gdzie się można zatrzymać na noc?
- Można wynająć miejsca we wspólnych noclegowych namiotach, ale chyba bardziej się opłaca kupić swój i spać na czystym, a nie obawiać się że oblezą cię pluskwy, pozostawione przez poprzedniego lokatora - odpowiedziała Maria.
- Jak myślicie? - Daivyn spojrzał na pozostałą trójkę. - Kupimy sobie namiot? Na dłuższą metę wyjdziemy na tym lepiej.
- Myślę, że to dobry pomysł. Kupimy raz, posłuży na dłużej. A tak byśmy musieli cały czas wydawać kasę na wynajem - odparła Aurora.
- Ach, niech wam będzie, kupmy te, jak to określiliście, namioty, choć jak mam to porównać do domu, to odnoszę wrażenie że to szałasy. Mimo wszystko to chyba ciągle lepiej niż spać na gołej ziemi. A co sądzicie o jakimś mule lub ośle? - spytała kapłanka.
- Co, nie przyzwyczajona do tego typu standardów? - spytała ironicznie druidka, która większość prawie całe swoje życie mieszkała w skromnej wiosce w środku lasu.
- Allaryk, mój wspaniały wódz, żył w namiocie zdolnym pomieścić czterdziestu zbrojnych. No i był utkany ze szlachetnych tkanin, nie ze zwykłego płótna czy z czegokolwiek wy robicie te namioty. Więc tak, nawet w porównaniu do tego, co uświadczyłam w wojsku, to jak kupka cegieł porównana do domostwa.[/i]
- Łatwiej nosić kupkę cegieł, niż cały dom - zażartował Daivyn.
- Myślę, że kupienie muła to dobry pomysł - wtrąciła się Maria. - Dźwiganie namiotu na swych plecach i jednoczesne eskortowanie koni… może nas delikatnie opóźniać.
- Przecież to ciągle był namiot, składało się go i spokojnie można go było przenieść - rzekła Alladien, z lekko rozmarzonym uśmiechem. - Ach… To były piękne czasy…*







- A więc wszystko wskazuje, że znajdę w Calvinum wystarczająco dużo najmitów na swoją wyprawę? - zaśmiał się młody szlachcic, przedstawiający się jako Stefan.
- Zadanie jest proste. Trzeba mi silnych i odważnych zbrojnych, aby pomogli mi przetransportować dużą grupę koni z mojej rodzinnej posiadłości, tu, do Calvinum. Jeśli konie dotrą do celu, dostajecie po sto royali na głowę, a jeśli nie stracicie po drodze ani jednej sztuki, dorzucę ekstra premię. - Rycerz czekał na wasze pytania, wiedząc, że najemnicy zawsze lubili zadawać pytania. - Dodam, że misja może być niebezpieczna. I najpewniej będzie, widząc co dzieje się ostatnimi czasy w okolicy.
Maria stała za za panią Alladien, uśmiechając się w duchu. Przyłączenie się do niej już teraz okazało się być dobrym pomysłem. Sto royali, to było więcej niż mogła wytańczyć i wywróżyć w tym czasie, a sama nie była w stanie podjąć się żadnej większej roboty. Uśmiechnęła się więc promiennie do szlachcica, nie odzywając się ani słowem.
- Gdzie leży ta posiadłość? - spytał Daivyn. - Przydałby się nam też jakiś przewodnik... chyba że pan jedzie z nami. I ile ma być tych koni?
- Wyglądacie na takich, co radzą sobie w lesie - zachichotał rycerz patrząc na Aurorę i Daivyna. - Cóż, może to i prawda w tym, co mówią, że elfy teraz do miast się schodzą, zamiast siedzieć w swoich lasach… Cóż, nie potrzebny będzie przewodnik, bo ruszymy barką. Pomieści on wystarczającą ilość koni. Niestety, dopłyniemy jedynie do pewnej części rzeki, stamtąd ruszycie piechotą prosto do mojej posiadłości. Nie zgubicie się, bo jest to cały czas traktem, w dodatku wzdłuż pewnej rzeki. Po drugiej stronie traktu będzie jedynie rozlewisko, więc jeśli zamoczycie buty, znaczy, że zgubiliście drogę - zaśmiał się, przekonany, że najmici sobie poradzą. - Zresztą nie będziecie sami. Wynająłem również innych najmitów, i mam kilku swoich ludzi. To będzie duża wyprawa. Gobliny grasują po całej okolicy, i nie zamierzam ryzykować niepotrzebnie. One boją się tylko dużych band. Kilku awanturników nie robi na nich wrażenia - wyjaśnił rycerz. - To co? Czy macie jeszcze jakieś ważkie sprawy, tak jak tamci, czy chcecie jeszcze coś... załatwić? Wypływamy jutro o świcie, z przystani, rzecz jasna.
- To odkryta barka czy też ma jakieś zadaszenie? - spytała Alladien.
- Ma dach, nawet ma nadbudówkę...czemu pytasz? - Rycerz spojrzał z ciekawością na Alladien.
- Przez okno też zobaczysz wschód słońca - mruknęła pod nosem Aurora, wesoły humor ich potencjalnego pracodawcy nie udzielał jej się. Całe życie spędziła wśród “swoich” i miasto, w którym większością populacji byli ludzie, przytłaczało ją.
- Po prostu na myśl o tym, że spadnie na nas deszcz goblińskich strzał, które zdziesiątkują stado, slabo mi się zrobiło. Ale jak widzę, to nie będzie problemem - odpowiedziała kapłanka, puszczając mimo uszu uwagę druidki.
- Jak to jest daleko? - spytał Daivyn. - Ile dni to może zająć? Wyżywienie we własnym zakresie, czy jako dodatek do tych stu royali?
- Póki jesteście na barce lub w posiadłości, dostaniecie jeść - wzruszył ramionami rycerz- Zresztą nie będziemy długo podróżować, moje włości są jakieś dwa dni drogi od Calvinum. Nawet nie zdążycie porządnie zgłodnieć.
- W takim razie spotkamy się o świcie - powiedział Daivyn. - Mamy jeszcze parę spraw do załatwienia. No i musimy sobie znaleźć jakiś nocleg - dodał.

Keek, który wśród ludzi wolał się zbytnio nie wychylać, odezwał się dopiero gdy odeszli od szlachcica:
- Dobry układ, robota raczej bez większego ryzyka, skoro będą jeszcze inni najemnicy, a jest to jakiś start. Będziemy potrzebować tego złota, czy to żeby nie umrzeć z głodu, czy się stąd wyrwać - rozmyślał na głos profesor.
- Mamy jeszcze dość dużo czasu - powiedział Daivyn. - Chodźmy sprzedać wszystkie trofea. Potem kupimy namiot i odwiedzimy tego kapłana. Jak mu było? Mikhaił?
- Mało ważne, jak mu było - stwierdziła Aurora. - Najpierw, jak mówiłeś, sprzedajmy te trofea i kupmy namiot. Musimy mieć gdzie spać.
- Romantyczny nocleg pod gołym niebem ma swój urok - odparł elf - ale z pewnością nie w mieście.
- Tyle, tylko że tu nie ma za bardzo innej opcji niż namiot - odpowiedziała Maria - no chyba że jakoś dostaniesz się do centurm…
- Na taki awans społeczny musimy jeszcze poczekać - zażartował Daivyn. - A mówiąc o gołym niebie miałem na myśli dosłownie księżyc i gwiazdy. Ewentualnie chmury.
Maria roześmiała się
- Fakt. Śpiąc pod gołym niebem w mieście trzeba uważać na gospodynie, opróżniające nocniki przez okno... poza miastem przynajmniej z taką niespodzianką nie trzeba się liczyć.
 
Rozyczka jest offline  
Stary 26-09-2018, 20:25   #49
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Jaskinia Xvartów

Poszukiwacze przygód rozpoczęli powolną eksplorację jaskiń. Z duszą na ramieniu, wsłuchując się w każdy podejrzany odgłos, próbując przebić wzrokiem blado rozświetlane przez czarodzieja. Brnęli naprzód, zwiedzając kompleks jaskiń ,który składał się z trzech dużych jaskiń, połączonych ze sobą wąskimi przejściami, przegrodzonymi parawanami z drewna.

Kompleks jednak był opuszczony. To słowo zaczęło definiować ten obszar, kiedy paladyn przestał w pewnym momencie wyczuwać te zimne, paraliżujące zło. Tak, jakby istota która nim emanowała została wymazana z powierzchni rzeczywistości. Paladyn i czarodziej mogli się jednak domyślić, że takie istoty międzywymiarowe są jedynie gościnnie w ich świecie, i najpewniej wróciły do swojej otchłani czy innego piekła z którego zostały przywołane, albo były gdzieś bardzo daleko. Jaskinie, choć miejscami duże zostały opuszczone przez całkiem spore jak na oko Gregora plemię czy też może bandę Xvartów. Porozrzucane tu i ówdzie szczątki butelek, połamane wiklinowe koszyki, czy podarte skrawki worków świadczyły, że musiały spakować się i uciec całkiem niedawno, najpewniej w czasie, w którym awanturnicy robili sobie odpoczynek na powierzchni. Czarodziej wydedukował, że te Xvarty, które słyszeli schodząc do jaskini mogły stanowić rodzaj tylniej straży, lub może osobistej straży tajemniczego czarta. Zagadką wciąż jednak pozostawało, czy to właśnie nie ta istota rwała rybakom sieci, i czy problem został rzeczywiście rozwiązany.

Wśród pozostałości po Xvartach można było znaleźć takie dziwy jak zatkaną butelkę z zielonkawym płynem, całe dwadzieścia pięć miedziaków porozrzucanych po jamach i załomach jaskini, trze strzałki do rzucania i wgięty hełm z brązu, należący najpewniej do jakiegoś wojownika Xvartów a który najwyraźniej o nim zapomniał.
Ostatnią jaskinią, do której prowadziło największe przejście i do którego nbiegły liczne ślady Xvartów okazała się czymś w rodzaju świątyni, choć tym razem rolę ołtarza pełniła dłoń ogromnej rzeźby wyciosanej wprost ze skały.



W powietrzu unosił się zapach kadzideł, który miał odwrócić uwagę od zakrzepłych plan krwi, pokrywających wnętrze dłoni posągu. Niepokojąca obecność którą wcześniej wyczuwał paladyn już dawno zniknęła i jedynie wiatr wiejący z dużej dziury w suficie jaskini, przez którą widać było las i wpadające blade światło słońca. Świątynia została oczyszczona z najdrobniejszego miedziaka, poza wciąż skwierczącymi kadzidłami.

Pozostawało więc wdrożyć w życie pierwotny plan rozmontowania podwodnej padliny z giganta, która według pewnej wersji czarodzieja miałaby być ożywiana. Zajęło to resztę dnia, niemalże mordując awanturników którzy musieli zrobić kilka kursów niewielką łódką i wyciągnąć te elementy, które mogłyby zniweczyć ewentualne ożywienie trupa.
Kiedy jednak zadowoleni wrócili po odbiór nagrody, przedsiębiorca rybny był nieugięty. Jego nieugiętość najpewniej zwiększała straż Calvinum, z którą akurat rozmawiał.
- Dam wam pieniądze dopiero wtedy, kiedy sieci pozostaną całe przez przynajmniej tydzień -



***


Nabrzeże Calvinum, następnego dnia

Niewielka karaka stała przy nabrzeżu, kołysząc się delikatnie na leniwych o tej porze dnia i roku rzece.




Odgłosy budzącego się obozu i miasta ledwie docierały jeszcze na nabrzeże, w którym nieliczne łodzie rybackie stały sobie spokojnie, zacumowane do drewnianych kładek i pomostów. Stefan zebrał zacną drużynę najemników. Sześciu lekkozbrojnych najmitów z włóczniami i lekkimi tarczami oczyszczało właśnie pokład z wszelkich zbędnych elementów wyposażenia. Kilku marynarzy kręciło się po pokładzie, przygotowując statek do drogi. Duża kładka służąca do załadunku koni wylądowała na płaskim dachu nadbudówki, tworząc niewielki, acz przyjemny okap, który można byłoby docenić w czasie uciążliwego deszczu lub upału. Nic takiego nie miało mieć dziś miejsca, bo według wszelkich wskazań na niebie, dziś pogoda miała być bardzo dobra. Aurora przeczuwała, że lekki wiaterek nie będzie zbyt przeszkadzał łukom i strzałom, ani żadna mgła nie powinna zakłócić ewentualnej walki.
- Nie dopłyniemy do samego Sukiskyn. Za głęboko to osadzone – szyper Kalanos miał sceptyczny wyraz twarzy na wszelkie wyjaśnienia Stefana odnośnie ich przedsięwzięcia – Na pewno dotrzemy aż do brodu starego Miszy. Tam wysadzimy najemników którzy pójdą po konie. My w tym czasie obrócimy w górę rzeki i jak będziemy wracać, zabierzemy konie – dla rycerza plan wydawał się prosty. Może w innych okolicznościach taki był, ale nie uwzględniał kilku rzeczy.
Na przykład bandytów, którzy niewątpliwie zechcieliby zaatakować tak nieruchawy statek w tak ograniczonej przestrzeni jaką był nurt rzeki. I kiedy pierwsza strzała strzelców poukrywanych na wysokich brzegach rzeki uderzyła w burtę karaki, wszyscy wiedzieli, że ten interes nie będzie tak zyskowny, jak zakładano. A przynajmniej, że ryzyko będzie większe niż zakładano.
Ostrzegawczy krzyk szypra nakierował wasze spojrzenia na pojedynczy masz, wynurzający się zza zakrętu rzeki. Polowanie na wasz statek i być może, wasze życia się zaczęło...
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172