Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-08-2018, 20:05   #1
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Noc jest ciemna i pełna strachów [D&D5, Mystara, sandbox, 18+]

Oto Bóg na nas kometę przysyła;
Nieunikniona zbliża się zagłada.
Czuję już, czuję, jak niszcząca siła
Uderza w ziemię i w gruzy ją składa.
Żegnajcie, uczty, żywota sąsiedzi!
Zostawcie wasze zatrute puhary!
Dusze lękliwe, idźcie do spowiedzi!
Potrzeba skończyć, bo nasz świat już stary.
I dnia, i nocy kolejne przemiany
Zginą na wieki — o biada nam, biada!


(Maestro Condratius z Aethenos aka Majster "Lepka Ręka" Kondrat zza Doków)

Przez błękitne, niemal chabrowe o tej porze roku Mystarańskie niebo, ciągnąc czerwoną, płomienistą smugę, przecinając nieboskłon nad Znanym Światem pędziła ku ziemi kometa. Gdyby nie owe niecodzienne zjawisko, dzień dwudziestego czwartego Thaumonta roku tysięcznego kalendarza Thyatis nie wyróżniałby się niczym szczególnym dla wielu mieszkańców Znanego Świata, zajętych swoimi obowiązkami. Niektórzy nie mieliby w ogóle okazji podziwiania jej długiego, ognistego warkocza tak jak krasnoludowie z Rockhome, podziemnej domeny wyznawców Kagyara którzy najczęściej byli zbyt zajęci swoim górniczym rzemiosłem by zajmować się czymś tak abstrakcyjnym jak oglądanie nieba. Niemniej nawet ich kapłani którzy mieli więcej wolnego czasu na tak ezoteryczne rozrywki zanotowali jedynie jej pojawienie się w swoich przepastnych księgach z właściwym krasnoludom pragmatyzmem.Równie mało uwagi poświęcano jej w dwóch największych potęgach świata. Dzień ten nie wydawał się zbyt niezwykły dla przeciętnego obywatela ogromnego imperium Thyatis, położonego na skraju kontynentu Brun i Wyspy Świtu niczym rozłożony nad rzeką i czyhający na ofiarę krokodyl. Niektórzy mieszkańcy ogromnej stolicy cesarstwa zadzierali głowę, myśląc o kolejnym podstępie odwiecznego wroga Thyatis, cesarstwa Alphatii, której magiczna groza czaiła się gdzieś na wschodzie. Zagrożenie jednakże, było w ich mniemaniu bardzo odległe, niczym jakiś mit lub legenda z dawnych czasów. Większość była zbyt zajęta spiskami i intrygami wielkich rodów i przyziemnymi interesami dnia codziennego a jedynie najbardziej zabobonni byli skłonni wierzyć, że oznacza ona coś istotnego w ich zabieganym życiu. Miasto Thyatis tętniło więc zwyczajnie, swoim rytmem wyznaczanym przez gwr kupców, świst batów, stękanie niewolników i nawoływania licznych agitatorów.

Na zachodzie i północy Znanego Świata zainteresowanie zjawiskiem było nieco większe, przechodząc od stanów nabożnej obserwacji, do nawet lokalnej paniki. Magowie na dalekiej północy, zaklinacze i czarnoksiężnicy z ekscentrycznych państewek Glantrii obserwowali przez swoje magiczne lunety ów niezrozumiały dla nich omen. Niektórzy wieszczyli rychły upadek niektórych co bardziej znienawidzonych przez siebie rodów. Ci bardziej zadufani w sobie poczytywali ją sobie jako szczęśliwą wróżbę czując, że ich spiski i intrygi przyniosą im upragnione profity. Najpewniej owe wątpliwości już nazajutrz zostaną poruszone w czasie licznych debat w stolicy przy okazji święta Arcanum, w czasie którego arystokracja Glantrii wymieniała się tradycyjnie wiedzą, przy okazji częstując trucizną i magicznymi pułapkami, dostarczanymi przez swoich szpiegów i popleczników. W kupieckiej republice Darokin kometa, jak każde niecodzienne wydarzenie stała się natychmiast okazją do zarobku. Fałszywi prorocy i kapłani końca świata nabijali mieszki na potęgę kosztem zabobonnych przyjezdnych i co bardziej naiwnych mieszkańców republiki. Niewątpliwie robili właśnie interes życia, tak jak zacierający ręce wysoki urzędnik skarbowy republiki, nadzorujący pobór podatków i obmyślający właśnie kolejną daninę "od zjawisk astralnych". Daleko na północy republiki, żołnierze drugiego legionu stojący na murach twierdzy Corunglain z niepokojem patrzyli na północną granicę, ściskając piki w zmarzniętych rękach. Stare wiarusy wiedziały, że może to oznaczać kolejną pożogę krwii i zniszczenia której źródłem były Spustoszone Ziemie. Na zachodzie, gdzieś na jednej z licznych łąk ogromnego płaskowyżu, sędziwy szaman klanu łosia obserwował kometę poprzez dym kadzidła. Mrucząc i mlaskając, próbując interpretować nieustanny ciąg wizji i omamów zsyłanych niewątpliwie przez samego Atruagha, praojca plemion, starzec pyknął kilka razy z fajki wypełnionej ziołami, prawie opanowując drżenie powykręcanych przez lumbago rąk. Czekający z niecierpliwością na wróżbę, siedzący nieopodal ognia młody wódz patrzył z satysfakcją na cierpienie malujące się na twarzy starca. Być może młodzieniec czuł, że wróżba zapowiada śmierć i zniszczenie, które od dawna obiecywał wrogiemu wodzowi. Być może nie zdawał sobie sprawy, że starzec wczorajszego dnia nadużył nektaru z purpurowego kaktusa, powodując potworny ból głowy. Faktem jednak było, że od mroźnej północy Norwoldu, po zachodnie stepy Ethengaru, plemienni wodzowie zbierali swoich kapłanów i szamanów, licząc na pomyślne wróżby usprawiedliwiające kolejne podboje. Czy to co widzieli na niebie było obietnicą łaski nieśmiertelnych, czy też może oznaką ich gniewu?
Mędrzec z pustynnego Ylaruam, za pomocą misternych urządzeń astronomicznych spokojnie śledził tor lotu komety, wiedząc, że nie uderzy w jego rodzinne ziemie. Ibn-Haakim al Bahras poprawił kefiję na głowie, spokojnie zamoczył pióro w kałamarzu, i zaczął opisywać w kunsztownie ilustrowanej księdze astronomiczne zjawisko z typowym spokojem oświeconego naukowca, któremu obce były barbarzyńskie zabobony ościennych ludów.
-Uderzy w ziemie Imperium? - zapytał mędrca jego pomocnik, trzymający za uzdę pasące się obok wielbłądy. - Prawie Yehangirze, prawie. Spadnie najpewniej w jakąś barbarzyńską dzicz na jego pograniczu – mruknął Ibrahim po czym zamknął księgę, obserwując jeszcze gołym okiem niknącą za horyzontem głowę komety.
- Jedźmy już, niedługo będzie burza piaskowa, a wody nie mamy wiele – dodał mędrzec i po chwili obaj jechali już w stronę horyzontu, na którym majaczyła się w oddali zielona oaza.

***

Północno wschodnie ziemie Księstwa Karameikos, gdzieś pośród Czarnych Szczytów....
24 Thaumont , rok 999 PK

Blade światło wdarło się w korytarz, ukazując misternie zdobione, marmurowe kafle, w akompaniamencie dźwięku, który poznałby każdy zawodowy awanturnik.Kiedy kamienne drzwi trą o marmurową podłogę, podziemia wydają ten charakterystyczny, ostrzegawczy szept uwalniając zatęchłe powietrze pachnące śmiercią. Nie wchodź! Mówił loch.
A jednak wielu skusiłoby się patrząc na sam jedynie marmur. Podziemia tak kunsztownie wykonane musiałyby kryć niewyobrażalne skarby i złodziejska dusza poszukiwacza skarbów sama wyłaby do nich, tracąc po drodze resztki rozsądku. Zbyt wielu nie słuchało. Światło, które tak gwałtownie wdarło się do środka nie mogło jednak ukazać całego piękna owych zapomnianych przez bogów lochów i owej przepięknej marmurowej podłogi, ponieważ była ona pokryta grubą warstwą kurzu, na tyle cienką jednak, że uważny obserwator mógłby zauważyć bardzo wyraźnie zaznaczone ochronne glify i ostrzegawcze inskrypcje, wyryte i wytrawione na ogromnych kaflach podłogi. Odgłos przesuwanych, ciężkich drzwi zamarł, niczym zając zdybany na łące przez cień skrzydeł jastrzębia.

Kroki przerwały jednak tą krótką chwilę cichej grozy. Powietrze zaśmierdziało ozonem a inskrypcje na podłodze rozżarzyły się czerwonym blaskiem, w którym można byłoby zobaczyć odzianą w czarny kaptur i takowy płaszcz postać, która szła pewnie przez korytarz, jakby za nic mając wszelkie zastawione pułapki. Magia trzaskała i jęczała, wypalana przez ochronne zaklęcie tajemniczego nieznajomego, który powoli, acz z nieugiętą wolą zbliżał się do serca owych lochów, wyglądającego niczym sanctum jakiejś starożytnej świątyni. Za nim, serie człapnięć, szczeknięć i powarkiwań znaczyły pochód jego potwornej eskorty, czy też może sługusów na tyle słabych, by odważyć się wejść przed nieznajomego. Ten wszedł już do pomieszczenia, kierując się ku ołtarzowi z czarnego kamienia. Przez chwilę przyglądał się przedmiotowi, który leżał na nim niczym jakiś zwój, lub może obrus. Mroczna postać przez moment pochylała się nad nim, uważnie studiując jakieś starożytne sekrety. Jednak kiedy zakończył naukę, i sięgnął po przedmiot na ołtarzu, ten rozpadł się w pył, pozostawiając jedynie kilka nitek i garść pyłu.
Mroczny zerwał z głowy kaptur, ukazując łysą, wytatuowaną inskrypcjami głowę, rycząc z wściekłości. Z jego ręki buchnął płomień, który uderzył w ściany świątyni, paląc wszystko na swojej drodze. Mag nie dbał o to, czy jego sługusy się odsunął, i palił dalej, aż z misternych ozdób w świątyni nie został tylko sam popiół.
- Panie? - postać która weszła do pomieszczenia nie wyglądała na przestraszoną. Wyróżniałaby się z pośród tłumu tchórzy niczym wilk w stadzie owiec. Był rosły, nawet jak na hobgoblina. Jego poznaczona bliznami skóra nosiła pamiątki po wielu bitwach i potyczkach, a pancerz, będący zbieraniną łupów i użytecznych elementów stanowił równie ciekawą mozajkę jak podłoga, na której stał jej właściciel.

- Gartok...mam dla ciebie nowe zadanie – Mag wysyczał rozkaz, który odbijał się echem od ścian świątyni.

- Żyję, by służyć...- hobgoblin opadł na jedno kolano, zginając się w parodii ukłonu. Przebiegły stwór wiedział jednak, że jego pan to doceni.
- Weźmiesz swoje hordy, i zejdziesz w doliny. Będziesz palił i mordował, grabił i niszczył. Wszystko co znajdziesz, jest twoje. W zamian, przyniesiesz mi to... - mag wyciągnął rękę, i na opalonej ścianie ukazał się obraz pewnego przedmiotu, niezwykle podobnego do leżącego wcześniej na czarnym ołtarzu. Potem wyciągnął z pod płaszcza ciemne, nasączone złą magią berło, które nadawało metalowi głowni purpurowy poblask.
- Weź buławę, i nie spraw mi zawodu - wysyczał czarodziej napełniając całą świątynię plugawą, mroczną magią wylewającą się z niego w miarę, jak jego gniew i wściekłość ponownie narastała.

Gartok nie czekał jednak na dalszy ciąg, wziął buławę i wyszedł ze świątyni, ciągnąc za sobą wszelkiej maści gobliny, koboldy i orki, dotychczas tchórzliwie chowające się w załomach korytarza. Kiedy znów wyszedł w światło dnia, zobaczył las włóczni i sztandarów. Setki czerwonych oczu wpatrywało się w Gartoka, jakby czekając na sygnał. Hobgoblin wzniósł buławę, patrząc na niebo i opadającą przez nieboskłon kometę. Stwór uśmiechnął się, bo nie było szczęśliwszej wróżby niż spadająca kometa. Sztandary załopotały w łoskocie włóczni, tarcz i wyciąganych z pochew szabel. Horda ruszyła.



***

Światło...białe światło. I ból, obezwładniający, przenikający wszystkie kości. Wpierw pulsujący, niby światło gwiazd, potem narastający niczym morska fala zbierająca się na morzu by z hukiem uderzyć na złocistą plażę.

Światło...i cienie. Cienie układające się w twarze. A może pyski? Wzrok płatał figle, kiedy nowe fale bólu przenikały, drażniły i czyniły bezradnym niczym nowo narodzone kocięta.

Twarze pochylały się, wirowały dokoła, jakby cierpienie było czymś ciekawym. Jakby bawiły się waszym bólem. Jedna z twarzy zbliżyła się...

Oczy...wielkie i ciemne, bez źrenic ani białek...ciemna czeluść. Tak jakby niebo zapragnęło zajrzeć prosto w duszę. Świdrujące, obce.

Potem to uczucie ciągnięcia, jakby coś próbowało zwinąć ciało od wewnątrz. Początkowo delikatne, potem coraz mocniejsze. Uczucie spadania. Szarpnięcie. Ból. Kolejne szarpnięcie. Ból.

Światło zniknęło, zastąpione przez ciemność. Smród dymu. Smak piasku. Ryk ognia gdzieś w oddali, i pierwsze sygnały powracającej świadomości.

Uciekaj!

Zderzenie z rzeczywistością bywa bolesne. To było. Rzuciło was niczym zabawkami w bawialni rozpieszczonej królewny. Cisnęło o piaszczyste podłoże jaskini. Leżeliście przez chwilę, rozkoszując się ulgą, brakiem bólu i powracającym widzeniem, jednak jak to zwykle bywa, nie na długo. Im więcej zmysłów wracało, tym coraz bardziej docierało do was, że bogowie jeszcze z wami nie skończyli, i zabawa dopiero się rozpoczyna.
Ci, którym pierwszy wrócił wzrok, przyzwyczajeni do widzenia w ciemnych czeluściach jaskiń i podwodnych głębinach mórz i jezior, wciąż widzieli światło. Jednak tym razem nie było ono białe, tylko czerwone niczym palenisko kuźni. I znajdowało się nad wami, w każdej chwili gotowe spaść w dół, kończąc ten krótki epizod świadomej egzystencji. Ci zaś, którzy odznaczali się niezwykłym słuchem jak długouche elfy słyszeli burczenie z głębi ziemi, i słyszeli kamienne porykiwania jaskini znajdującej się nad wami. Po chwili zaś wszyscy zdaliście sobie sprawę, że kołysanie się gruntu nie jest spowodowane waszym szalejącym błędnikiem. Ziemia naprawdę postanowiła sobie zaszaleć i tylko kwestią czasu było, kiedy podłoga zarwie się pod wami, w rytmie wstrząsów i pęknięć.


Bystre oczy awanturników dostrzegły plecaki i sprzęt, zwalone na jedną wielką stertę, a w oddali jedno z trzech wyjść z jaskini. Od pierwszego, największego i najbardziej widocznego wyjścia, sporego pęknięcia w skale które rozszerzało się ku podstawie, i kończyło na górze niczym jakiś naturalny łuk dzieliło was pięćdziesiąt stóp stromej skały. Żadna przeszkoda dla wprawnego wspinacza, jednak w tej sytuacji, kiedy wzrok płatał figle a podłoga trzęsła się, wspinaczka mogła być ryzykowna.

Być może innym, nieco łatwiejszym mogła się wydawać inna droga, spory mostek skalny, najprawdopodobniej powstały naturalnie, przez ukruszenie się jakiegoś ogromnego głazu. Prowadził szerokim łukiem za załom jaskini i nijak nie można było stwierdzić, co jest po drugiej stronie mostku, dopóki nie weszło się na niego. Mostek zaś wisiał nad sporą, mrocznie wyglądającą czeluścią, i mimo, iż kamień z którego mostek się składał wyglądał na całkiem spory, niektórym mogło się wydawać, że kiwa się w takt wstrząsów i pomruków góry.

Ostatnim wyjściem z jaskini był częściowo zalany powoli płynącą wodą korytarz skalny, szczelina właściwie, ciasna i wąska która być może prowadziła w inne rejony jaskiń. Cichy szmer wody niemal nie przebijał się przez porykiwania skał nad wami. Istoty, które radziły sobie w wodnym środowisku wiedziały, że z tej strony raczej nie było źródła wody, która w jakiś sposób płynęła, a więc gdzieś po drugiej stronie musiało istnieć inne wyjście. Czy było ono na tyle blisko, by przetrwać taką przeprawę, to pytanie pozostawało jednak bez odpowiedzi.



 
Asmodian jest offline  
Stary 02-08-2018, 08:39   #2
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Oosa-Aqua-Alfa z trudem i niezgrabnie podniósł się z ziemi. Zaszeleściły błękitne ogniwa kolczugi przypominające kształtem krople wody, które opinały potężną pierś. Pośród swego z natury niskiego ludu uchodził za wojownika o gigantycznej posturze, jednak w tej jaskini był przynajmniej jeden powierzchniowiec, któremu nie dorównywał wzrostem. Uniósł drżącą, muskularną rękę do obolałej skroni i zamruczał coś w języku, dla uszu lądowców brzmiącego jak bulgotanie tonącego. Genasi i jaszczuroludź rzuceni nieopodal zrozumieli ten język:

- Przecież to niemożliwe... - wymamrotał.

Poczucie bezradności opanowało go po raz pierwszy w życiu. Żył, był cały i zdrowy, a wydawało mu się, że zginął na polu bitwy. Ostatnim co pamiętał była próba wycofania się jego oddziału wobec niezwyciężonego naporu morskich diabłów. Później było już tylko białe światło. Nawet nie miał pewności, czy ktokolwiek z ewakuowanych przeżył. Czy wysiłek jego i jego towarzyszy broni poszedł na marne? Po świetle nastała ciemność, w której jego umysł był pogrążony zanim nie rozświetliła go nagła błyskawica.

Wulkan! Nie mógł mieć pewności, czy w końcowej fazie oblężenia jego ojczyzny, podwodnego miasta Smaar, jakieś nowe zjawisko wulkaniczne nie zapoczątkowało wynurzania upadającego miasta na powierzchnię fal. W tej części Podmorza sygnalizowane były przecież liczne wulkany podmorskie, których odmęty się nieprzerwanie kotłowały, powodując niezwykłe wstrząsy. Oosa-Aqua-Alfa nawet szczerze wolałby, aby jego dom stał się ofiarą podwodnej walki żywiołów niż kolejnym legowiskiem rosnącego w siłę imperium ixitchachitlów. Jednak jeśli faktycznie się tak stało, nie mógł wykluczyć możliwości, że siły natury nie rzuciły nim wcale tak daleko od domu, choć obecność lądowców ewidentnie wskazywała, iż tak nie jest. Chyba że byli jednymi z kolaborantów zdrajcy, Oosa-Aqua-Omegi? Kiedy rozpalił pochodnię, omiótł ich spojrzeniem dziwnie błoniastych, okrągłych oczu. Wątpił w swoje podejrzenia, ponieważ wyglądali na równie zagubionych jak on sam. Żaden zresztą nie sprawiał wrażenia czarodzieja zdolnego eksplorować głębie Podmorza na równi z trytonami. Jednak na myśl o bracie, obecnie wrogu, jego dłoń mimowolnie zacisnęła się w pięść, a myśli na chwilę przepoiła bezgraniczna nienawiść. “Strzeż się, bracie, właśnie po ciebie ruszam...”

Tryton zrozumiał, dlaczego w pierwszym odruchu pomyślał o wulkanach. W jaskini było niemiłosiernie gorąco. Żar bijący od pochodni również nie polepszał tej opłakanej sytuacji. Chwycił ozdobioną jego herbem - morskim smokiem - tarczę w kształcie muszli, która poniewierała się po ziemi, jakby rzucona w gwałtownej ucieczce. Zastanawiał się, kto lub co mogło ułożyć rynsztunek jego i mu nieznajomych w jedną stertę. Obawiał się, że to jakiś okrutny żart, gra bogów. Zebrał swoje rzeczy. Spiął z tyłu długie włosy koloru morskich glonów. Żołnierska dyscyplina przywróciła mu jako taką trzeźwość umysłu.

- Teraz mówcie, o co chodzi - przypomniał sobie słowa języka thyathiańskiego i powiedział głosem, który dla innych ludów Znanego Świata musiał brzmieć beznamiętnie i rozkazująco, mimo że Oosa-Aqua-Alfa chciał po prostu porozmawiać i zorientować się w sytuacji. Wychowanie w odizolowanym trytońskim społeczeństwie przeszkadzało mu w sprawnej komunikacji. O jego dobrych zamiarach świadczyło jedynie to, że nieproszony upewnił się, iż nikt nie jest ranny. - Kim jesteście? - powtórzył, tym razem w alphatiańskim. Sam nie przedstawił się w obawie przed czarnoksięskimi sztuczkami. Zrozumiawszy, że zebrani nie żywią wobec niego wrogości i nie czekając na odpowiedź, zaczął wchodzić na mostek, aby zobaczyć, co jest po jego drugiej stronie. Może tam będzie chłodniej... Dopóki pozostali nie przygotowali się do drogi, stał na ich straży.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 25-09-2018 o 23:50.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 02-08-2018, 09:39   #3
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Ból był przejściowy. Zidentyfikował go jako czynnik zewnętrzny, a nie wynik odniesionych obrażeń. No może oprócz tego ostatniego uderzenia, to było jak najbardziej realne. Powoli ostrość wzroku wracała do wielkich żółtych oczu, a nad nim malował się dziwny widok. Czerwona łuna coraz bardziej nabierała kształtów i detali, by wreszcie oświetlić nieco całość sytuacji. Znajdował się w jakiejś dziurze. Nad nim znajdował się obiekt oddający światło w wyniku najpewniej co najmniej termoluminescencji, jeśli nie po prostu oddający nadmiar energii w formie promieniowania.

Rozejrzał się po, jak się okazało, jaskini. Obok znajdowały się inne istoty o podobnym co on położeniu, również dopiero co wracające do przytomności.
Najbardziej prawdopodobne se tssak jak ja poddane ssosstały transsslokacji. Tssynnik ssagrossenia niessnany. Nalessy ssbadać.- Pomyślał
Długa ręka sięgnęła swoją czteropalczastą dłonią gdzieś w odmęty podręcznej torby, w poszukiwaniu nieodłącznej kuli. Z wnętrza skórzanego worka wyłonił się przedziwny widok. Kryształowa kula, w której było widać dziwne obiekty, jak i coś, co mogło wyglądać jak gwiazdy, tyle że nie było to nocne niebo, a raczej, było ono wszędzie. Palce kreśliły chwile po powierzchni kuli, by wewnątrz niej pojawiły się poruszające się źródła światła, pędzące jak komety przez przestrzeń.
- Toseras estosse — Wypowiedział słowa i nagle komety wewnątrz kuli zmieniły trajektorię. Zdawać by się mogło, że zmierzały w kierunku maga. Powiększały się coraz bardziej, aż w końcu blask wypełnił na chwilę całą kulę, by potem ją opuścić w postaci czterech świecących delikatnym, niebieskim blaskiem kul, które zatrzymały się nad głową maga, oświetlając jego sylwetkę oraz odrobinę jaskinię.

Niezbyt wysoki jaszczur był pokryty w całości niebieską łuską, gdzieniegdzie przetykaną kolorami farby i złotymi ozdobami, w które zatknięte były od czasu do czasu kolorowe pióra. Był bardzo szczupły jednak nie całkiem cherlawy, a choć nie był wielkiej postury, to jego sylwetkę przedłużał długi, mięsisty ogon, zakończony złotym okuciem. Oprócz tych okuć było na nim jeszcze niewielka pelerynka ze skóry jakiegoś innego gada oraz kilka małych podręcznych toreb. Głowę wieńczył zaś spory pióropusz kolorowych piór zatkniętych w zloty diadem. Sam pióropusz skrywał nieco pod sobą, na głowie i karku stwora coś na kształt płetwy grzbietowej.
Długi, rozwidlony mięsisty język wystrzelił z najeżonego ostrymi zębami pyska stwora, i polizał najpierw lewe, a potem prawe duże żółte gadzie oko.

Tetoteco poczłapał w kierunku górki z plecakami i odnalazł swój worek. Ze swoją własnością na plecach postanowił obejrzeć jaskinię.
Wtedy usłyszał krótki urywek w pierwotnym, języku żywiołów. Obejrzał się za siebie, żeby zobaczyć trytona, który właśnie najpierw grzebał w górce z plecakami. Potem chwycił tarcze i zaczął coś mówić w niezrozumiały sposób. Po chwili dało się go jednak już zrozumieć.

Światła zatańczyły wokół tetoteko, oświetlając go teraz mocniej. Położył swoją szponiastą dłoń na torsie.
- Ja Tetotecko — Odpowiedział w Pierwotnym, by zaraz potem przerzucić się na alpathiański, wysyłając część świateł w kierunku czerwonego obiektu.
- Ss niewiadomych psssyczyn nasstąpiła transslokacja Medium tsso najprawdopodobniej tssen obiektss. Ssspadająca gwiassda. Dasse tsynniki niessnane.
Przez chwilę przyglądał się świecącemu obiektowi na górze.
- Obiekt ssnajduje sssię w ssstanie półsstałym. Posssiada olbrzymi potsenciał energetssyczny. Będssie obnissał sswoją wysssokość popsseż sstopniowe opadanie. Należy opusscić to miejssce.
A potem zaczął oglądać resztę jaskini, puszczając światła w różne jej zakątki. Inni również zaczynali wracać do siebie,, ale mag zignorował paplaninę tych których języka nie rozumiał i nigdy nie słyszał. Wyciągnął swoją prawą rękę prosto w bok i pstryknął palcem. Na ołuszczonym ramieniu zatrzepotały pióra i można było zobaczyć oplecionego wokół niego węża. Węża niezwykłego, bo posiadającego kolorowe skrzydła. Ten zbudził się i wzbił się w powietrze.
Mag usiadł, a kule światła powędrowały do góry, za nimi zaś mały chowaniec.
 

Ostatnio edytowane przez Jendker : 02-08-2018 o 14:24.
Jendker jest offline  
Stary 02-08-2018, 11:58   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przebudzenie nie należało do najmilszych, jakie Daivyn miał w swoim życiu. A to, że nic go nie bolało, kazało przez moment zastanawiać się, czy jeszcze żyje.
Słuch przekazywał niepokojące bodźce. Na tyle niepokojące, że Daivyn po raz kolejny zaczął się zastanawiać, co się mogło stać.
Przekroczył próg szałasu, a potem...? Ktoś go oslepił magią, czy po prostu walnął go maczugą w łeb?
W ostatniej chwili powstrzymał się przed sprawdzeniem, czy ma na głowie guza...

Doświadczenie z lat młodości kazało mu jedynie lekko uchylić oczy. I to wystarczyło, by nie uwierzyć w to, co widzi... chociaż w swym życiu widział niejedno. I był pewien, że nie tak powinno wyglądać wnętrze opuszczonego myśliwskiego szałasu.
Wnętrze zamieszkałego i najbardziej nawet zadbanego szałasu tak nie powinno wyglądać. A na dodatek do najbliższych gór trzeba by jechać dobrych kilka dni.
Ile czasu zatem minęło od chwili, gdy stracił przytomność?
Dlaczego zatem nie czuł głodu? Ktoś go karmił?

Przypomniał sobie oczy.
Wpatrzone w niego oczy, które widział w jakimś tam momencie spadania.
Jakaś dobra duszyczka go dokarmiała?
Nie sądził, by na świecie istniał ktoś, poza Rai, kto by się nim bezinteresownie zajął... a te oczy z wizji były całkiem obce, beznamiętne.

Usiadł i otworzył oczy. I niestety okazało się, że ani wzrok, ani słuch go nie mylił. Faktycznie trafił do jakiejś jaskini.
Chociaż kochał lasy i szerokie przestrzenie, to nie miał nic przeciwko jaskiniom... pod warunkiem, że sam do nich wchodził, świadomie i dobrowolnie. No i wiedział, jak z nich wyjść.

Okazało się, że nie był tu sam. Co wcale nie było pocieszajace, bowiem towarzystwo, jakie się zebrało w jaskini było, można by rzec, malownicze. O dziwo, znalazły się tu też dwie kobiety, co oznaczało, że Porywacz (bo tak Daivyn postanowił nazywać tego, kto go tutaj umieścił) przynajmniej w pewnym stopniu uznawał równouprawnienie płci. No chyba że łapał każdego, kto mu wpadł w ręce.
W każdym razie Porywacz był na tyle uprzejmy, że nie wrzucił ich tu gołych i bosych.
A nawet był ich ekwipunek.
Daivyn dopiero teraz sobie przypomniał o jednym drobiazgu... W paru krokach był przy swoim plecaku. Otworzył go i odetchnął z ulgą. Vyk siedział skulony w kąciku, cały i zdrowy, chociaż jeszcze trząsł się ze strachu.

- Wszystko będzie dobrze - szepnął Daivyn (chociaż sam nie był tak do końca pewien) i pogłaskał myszkę po łebku.

Gdy po raz kolejny rozejrzał się po jaskini, zobaczył stwora, który zajmował się czymś, co wyglądało na szklaną kulę.
Zdecydowanie nietypową szklaną kulę.
Magiczną, bez wątpienia.

- Czy to twoja sprawka? - zwrócił się, tonem pełnym podejrzliwości, do maga. Po thyatiańsku, bo sądził, że tamten szybciej zrozumie język ludzi, niż elfów.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-08-2018, 00:16   #5
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Kargar wstał z pod ściany jaskini pod którą leżał, próbując zaorientować się w położeniu. Pogładził się masywną dłonią po łysej głowie, mrużąc oczy, obolałe od tego palącego, nieludzko białego światła które przed chwilą jeszcze zewsząd go otaczało....próbował sobie przypomnieć jak właściwie znalazł się w tym miejscu, pamiętał że po odejściu ze swojej kompanii, a raczej jej haniebnym rozbiciu, zaciągnał się jako ochroniarz karawany podróżującej do Rockhome. Pamiętał zasadzkę goblinów na leśnej drodze, świszczące strzały i krzyki, jego krew mieszającą się z posoką zielonych gdy dosięgało ich jego ostrze. A potem już nic nie pamiętał.....

Zaniepokojony spojrzał pod nogi, trzęsienie gruntu nie zanikało mimo że otoczenie postrzegał coraz lepiej. Przynajmniej wciąż miał na sobie swoją kolczugę, pomimo kilku wgnieceń zdatną do użytku, a na plecach z ulgą wymacał swój wierny dwuręczny miecz. Jego plecak zaś leżał niedaleko.

Najemnik oparł się plecami o ścianę, by otaczające go obce istoty nie mogły łatwo go otoczyć, na wszelki wypadek zasłaniając się mieczem. Przeszył obcych czujnym spojrzeniem zapędzonego w kąt drapieżnika, chyba nie czaili się na niego, oni też wydawali się być zagubieni i dochodzić do siebie. Sami prawie nieludzie, w tym jakiś jaszczurzy szaman, kobold, rybopodobny stwór którego nie rozpoznawał, dwójka elfów... i dziewczyna, którą rozpoznał...

-Ty! - Syknął po Thyatiańsku, rozpoznając tę posągową kapłankę Erethgarskich dzikusów, z którymi Krwawe Kruki stoczyły ostatnią bitwę. Gniewnie zacisnął dłoń na rękojeści, wspominając zdradę Legata, który wystawił ich wrogom, i druhów którzy ginęli na jego oczach. Lecz zaraz uspokoił się nieco, przypominając sobie, że ta dziewczyna uleczyła jego rany, gdy ciężko ranny dostał się do niewoli, zamiast dobić go jak innych. Lecz nie było czasu by tonąć we wspomnieniach, należało stąd uciekać...spojrzał do góry, chyba dałby radę wspiąć się do tej szczeliny.

-Właśnie, co tu się dzieje!? Wiesz coś o tym?! - Wysunał się nieco do przodu, podobnie jak elf spoglądając podejrzliwie na jaszczurowatego szamana, który rzucał jakieś zaklęcia.
-Jestem Kargar i nie wiem jak się tu na wszystkie piekła znalazłem! Musimy się wydostać z tej jaskini, zanim się zawali i nas pogrzebie, proponuje wspiąć się na górę.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 03-08-2018 o 00:35.
Lord Melkor jest offline  
Stary 03-08-2018, 09:04   #6
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Oosa-Aqua-Alfa podszedł do kamiennego mostu, mocno popękanego i wciąż pękającego, a ponadto chwiejącego się pod wpływem wstrząsów. W blasku jednej z kul wyczarowanych przez jaszczurzego czarodzieja, za którą był w duchu wdzięczny, dostrzegł, że urwisko nie miało dna. A przynajmniej nie było go widać. Dziura musiała być zatem bardzo głęboka. Wiało z niej powietrzem, co było uczuciem miłym, ale nie przynosiło jeszcze pożądanej ulgi. Uchodźcy szkoda było tracić pochodnię, by dokładniej oszacować odległość do dna. Nie wiadomo przecież, jak długo będą przedzierać się przez te tunele... Omiótł również spojrzeniem skalne ściany. Nadawały się do wspinaczki, jednak uważał pomysł schodzenia w dół za wysoce ryzykowny. Co jeśli zabraknie im w pewnym momencie liny? Stracą tylko czas.

Po słowach Tetoteco poczuł ukłucie nie podejrzliwości, gdyż jaszczurzy szaman wydawał się skory do współpracy, przeprowadzając magiczny rekonesans, a ciekawości. Wiedza podmorskiego rycerza o gwiazdach, szczególnie spadających, była znikoma w porównaniu z wiedzą pierwszego lepszego lądowca, a co dopiero doświadczonego astronoma. Czy też żeglarza, płynącego na statku będącego dumą Znanego Świata, a zaledwie zabawką na wodach zamieszkałych przez jego lud. Dzięki trytonom mogli oni pływać spokojnie, choć pewnie nie zdawali sobie do końca sprawy, komu zawdzięczają swoje bezpieczeństwo. A raczej: komu zawdzięczali, bo to już była tylko przeszłość, o której można było tylko bohaterskie pieśni pisać... Skupił myśli zanim się znowu rozpłynęły między jedną falą gorąca a drugą. Oddalił się od kamiennego mostka.

- Nazywam się Oosa - przełamał się i przedstawił wreszcie. - Będziemy mieli dość czasu na rozmowę, ale później - odparł beznamiętnie. - Teraz uciekajmy albo zostaniemy pochłonięci.

Wskazał zalany wodą korytarz.

- Statek z dwoma sterami będzie zmierzać w kierunku skał. To jest właściwa droga i tą was poprowadzę - powiedział właściwym sobie autorytarnym tonem, choć po prostu chciał zaproponować swoje rozwiązanie i poddać je do dyskusji. Zauważył, że Tetoteco, dzięki swoim magicznym zmysłom, również dowiedział się czegoś ciekawego, o położonym wyżej wyjściu, więc paladynowi pozostało czekać na opinie pozostałych. Tak jak w upadającym Smaar, i tutaj nie zamierzał nikogo zostawić z tyłu i bez pomocy.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 25-09-2018 o 23:50.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 03-08-2018, 12:07   #7
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Aurora obudziła się zdezorientowana. Nie wiedziała co się dookoła dzieje. Ostatnia rzecz którą pamiętała, to zbieranie ziół z matką przed ich chatą. A teraz była... No właśnie gdzie? Podniosła się z ziemi i zaczęła rozglądać się dookoła. Jaskinia... ale jak się tu znalazła? I co to za lu... istoty znajdujące się tu razem z nią? Zauważyła górę składającą się z plecaków i innych rzeczy. Podeszła do niej i przejrzała to co się tam znajdowało. Ku jej zdziwieniu znalazła tam swoje rzeczy. Wciągnęła swój plecak na ramiona i rozejrzała się po nowych "towarzyszach". Spojrzała w kierunku trytona, chcącego wyprowadzić ich na zewnątrz.
- Aurora... - podała jedynie swoje imię i skierowała się w stronę mostu posyłając wszystkim obecnym nieufne spojrzenie. Nie była duszą towarzystwa i nie lubiła strzępić języka kiedy nie trzeba.
 
BloodyMarry jest offline  
Stary 03-08-2018, 23:27   #8
 
Koinu's Avatar
 
Reputacja: 1 Koinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputację
Seafoam chwycił się za głowę i wziął kilka głębszych oddechów. "Jak tu gorąco! - pomyślał. Przetarł spocone czoło i otworzył oczy. Wzrok jeszcze nie wrócił mu do normy, ale widział nad sobą jakieś rozmazane, czerwone światło.
- Niech ktoś mi pomoże... - jęknął w thyatiańskim - nie mam zamiaru leżeć tu całą noc!
Po chwili poczuł mokre dłonie swoich wiernych towarzyszy. Pomogli mu się podnieść, za co im podziękował i każdego pogłaskał po głowie jak szczeniaczka.
Zauważył jak jego trzej poddani przyjęli groźne pozy i wyciągnęli długie jęzory w akcie odwagi.

- Co jest...? - zapytał zdezorientowany Seafoam i spojrzał tam gdzie i oni patrzyli. Zobaczył budzących się ludzi. Od razu pomyślał, że wyglądają, jakby znaleźli się w tej samej sytuacji co on. "Może oni też są jakimiś ważnymi osobistościami i jakiś podły czarnoksiężnik potrwał nas dla okupu? Tyle, że nie widziałem ich podczas mojego występu..."- rozmyślał.
- Spokojnie! - powiedział do swoich poddanych - chyba nam nie zrobią krzywdy. Ale miejcie na nich oko! - polecił i rozejrzał się pospiesznie po miejscu, w którym się znaleźli.

Usłyszał jak jeden z tu obecnych wyraził się w języku pierwotnych.
Ktoś w magiczny sposób zapalił światełka, ułatwiając tym samym widoczność. Seafoam od razu dojrzał pobłyskujacą wodę w skalnym korytarzu. Natychmiast rzucił się w jej pobliże, wykonał śmieszny gest dłonią i woda wzbiła się w powietrze, najpierw otaczając jego ciało, a potem skupiając sie przed nim w wysoki i szeroki na pięć stóp sześcian.

Seafoam wykonał ponowny, identyczny gest i lewitująca niewysoko nad ziemią woda w jednym momencie zamrazła i upadła przed nim.
Chłopak natychmiast przytulił się do lodowatej kostki i jęknął z ulgą. Z brodą opartą na kostce zaczął wsłuchiwać się w to co mówią inni.

Prychnął na dźwięk zabawnie brzmiącej wypowiedzi jaszczurzego człowieka.
Za chwilę niemal podskoczył, kiedy ktoś znienacka po raz pierwszy się odezwał i zaczął pytać o co tu chodzi.

Dostrzegł, że inni, jeden po drugim, podchodzą do jakiejś sterty i wyciągają coś stamtąd. Wyglądało na to, że to była sterta plecaków.
- Mako Mako! Zobacz, czy nie ma tam mojego. No już, na co czekasz? Proszę, proszę! - popędzał mężczyznę.

- Ja nie mam zamiaru tu umierać, więc lepiej szybko coś wymyślcie! - zwrócił się do wszystkich, a potem spojrzał na trytona i dodał w pierwotnym:
- Twój pomysł brzmi wyśmienicie. Jeśli mnie stąd wyprowadzisz żywego, moja rodzina ugości cię na wyspach Irendii jak króla. Bo wiesz, moje nazwisko, Dalianthol, tam wiele znaczy - po czym spojrzał na swoich trzech towarzyszy i dodał niechętnie - najchętniej to po prostu uciekłbym stąd tymi korytarzami zalanymi wodą, ale ci głupcy się potopią, jeśli to zbyt długa droga. Najpierw musimy sprawdzić jak to tam wygląda.

Czuł jak kostka topiła się szybko pod wpływem wysokiej temperatury i wtulał się w nią jak tylko mógł, aby skorzystać z jej błogiego, uciekającego chłodu.
 

Ostatnio edytowane przez Koinu : 04-08-2018 o 00:33.
Koinu jest offline  
Stary 04-08-2018, 00:45   #9
 
Rozyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
To miał być być jeden z najszczęśliwszych dni w jej życiu. W końcu miała odebrać ostatnie, oficjalne śluby i w końcu zostać pełnoprawną kapłanką. Móc w końcu zacząć nowe życie i zapomnieć o tej rzezi w jakiej musiała uczestniczyć. Niemal jej się to udało, ale wtedy ujrzała oślepiająco białe światło. W pierwszej chwili myślała, że to jakaś wizja zesłana przez Ixiona bądź jej anioła-opiekuna, jednak szybko okazało się, że temu... czemuś daleko było to halucynacji. A dużo bliżej do teleportacji.
Teraz leżała zmoczona w wodzie, otoczona przez obcych jej awanturników różnej maści. W pierwszej chwili bała się, że cały jej ekwipunek przepadł, jednak szczęśliwie szybko wypatrzyła górę sprzętu należącego pewnie do każdego w jaskini. Rzuciła się zachłannie do swojej tarczy, resztę rzeczy zbierając już dużo spokojniej. Rozejrzała się po zgromadzeniu raz jeszcze.
Elfy, trytony, jaszczury, ludzie... Ktokolwiek albo cokolwiek ich tu sprowadziło, musiało się nieźle naszukać, aby zgromadzić takie osobistości. Nagle uśmiechnęła się. Ten ktoś lub coś pewnie nie musiało się zbytnio trudzić ze znalezieniem człowieka, ale jednak wybrało akurat takiego, którego znała!
- Kargar! Na Ixiona, jak dobrze cię widzieć, już byłam gotowa uwierzyć że to jakieś złe moce się zmówiły, aby mnie porwać. Musimy się stąd wynosić...
Łatwo było to powiedzieć, ale nieco trudniej zrealizować. Starała się obmyślić cokolwiek sensownego, ale takie rzeczy nigdy nie były jej mocną stroną. A hałas, stres i gorąc wcale nie ułatwiały jej sprawy. Przynajmniej wojownik nie miał z tym takich problemów. Na szczęście.
- Wszyscy dacie sobie radę ze wspinaczką? Czy komuś trzeba będzie pomóc?
 
Rozyczka jest offline  
Stary 05-08-2018, 17:52   #10
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Oczy kobolda otwarły się szeroko, a pionowe, smocze źrenice omiotły delikatnie oświetlone pomieszczenie. Głowa pulsowała tępym bólem i Keekowi wydawało się, że wie komu może za to dziękować. Nadal znajdował się w podziemiach, widocznie pomylił się do grupy, z którą się wybrał na poszukiwanie przygód. Słysząc głosy podniósł się szybko, jednak zdziwił się, gdy dostrzegł nie swoich dotychczasowych towarzyszy, a całkowicie nieznajome twarze. Na dodatek wydawali się jeszcze bardziej zdezorientowani niż kobold.

Spojrzał pod ścianę, pod którą inni przegrzebywali jakieś pakunki. Na szczycie sterty plecaków dostrzegł kapelusz - swój kapelusz. Potykając się, ruszył w stronę ściany, wspiął się na plecaki i umieścił kapelusz pewnie na głowie. Był także jego plecak, co oznaczało, że nie został okradziony. Jego przypuszczenia, iż został wystawiony przez dotychczasowych towarzyszy przestawały mieć sens. Czas uciekał, sklepienie było coraz niżej, trzeba było jak najszybciej znaleźć drogę ucieczki.

- Bez obawy zagubieni wędrowcy! - powtarzał wszystko dwa razy w dwóch najbardziej rozpowszechnionych w Znanym Świecie językach - Jestem Keek Ye'Ras. Zapewne część z was już mogła o mnie słyszeć, jestem znanym w całej Republice Darokin archeologiem i zaraz znajdę sposób, aby wydostać nas z opresji!
 

Ostatnio edytowane przez MatrixTheGreat : 05-08-2018 o 19:16.
MatrixTheGreat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172