Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-01-2019, 15:59   #51
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Ren nie przejął się poddawaniem w wątpliwość jego słów. Kiedy przestaliście mówić, zaczął chłodno relacjonować zdarzenia sprzed dekadnia:
- Anur zaczął mnie śledzić, kiedy ostatni raz stąd wyszedłem, zaraz po spotkaniu z waszymi przyjaciółmi. Wtedy, tamtego dnia zaczepił mnie na ulicy przypadkowy wróżbita. Gdyby nie prześladujący mnie pech machnąłbym na niego ręką jak na pierwszego lepszego szarlatana, ale już byłem w takim stanie, że zrezygnowany rzuciłem mu te kilka monet. Dziad w zamian szepnął mi na ucho, że mam się dzisiaj strzec wilka w skórze owcy. A głupi liczyłem, że jego słowa zdołają podnieść mnie jakkolwiek na duchu...
- Jeszcze niczego nieświadomy ruszyłem dalej, ignorując przepowiednię. Niedaleko Boskiego łapacza mijałem się z krasnoludem usiłującym zaprowadzić na łańcuchu wielkiego dzika do rodu Phylund. Kiedy zapytał się mnie zdenerwowany i zagubiony, czy zmierza we właściwą stronę, śledzący mnie Anur sprowokował bestię gnomią magią. Uderzył tak jakby grom z jasnego nieba i nagle wielki zwierz runął wprost na mnie. Raniony kłami - pokazał bliznę na brzuchu - zacząłem uciekać, ale Anur nie zamierzał mi prędko odpuścić. Ścigał mnie długo, aż w Dzielnicy Handlowej, w jednej ze starszych uliczek, nie zapadł się pode mną chodnik. Wpadłem do jakiejś piwniczki i tam stoczyliśmy pojedynek na śmierć i życie. Paskudnie ranił mnie w łydkę. Jeszcze do dzisiaj ją czuję. - Dotknął obandażowanej nogi.
Zoan usłyszał dobrze. Obecności poltergeista nie dało się zakwestionować. Był najbardziej zaangażowanym członkiem ekipy budowlanej, czasami wręcz jej kierownikiem. Przestawał pracować jedynie wtedy, gdy chcieliście się wyspać, choć i to nie zawsze. Niejeden wasz sen przerwał nagły trzask czy uporczywy stukot.
- Nie chcę teraz wykonywać żadnych pochopnych ruchów. - Renaer odpowiedział Andraste, nie zważywszy na jej pogardę. - Ostatni dekadzień spędziłem na zbieraniu informacji, a raczej ich strzępków, na temat Kamienia Golorra. Potrzebuję jeszcze trochę czasu.
Renaer nagle dziwnie zbystrzał i spojrzał na drzwi, jakby przeczuł pukanie.
- „Prawdziwy” Mirt oraz Jalester Srebrny Płaszcz z Sojuszu Lordów pragnęli się z wami spotkać, a raczej z waszymi poprzednikami... - Zmienił temat w odpowiedzi na prośbę Urtha. - Zresztą chyba o wilku mowa. - Usłyszeliście pukanie do drzwi. - Tylko pytanie o którym.
W progu stanął przedwcześnie siwiejący mężczyzna o smutnej twarzy. Wojownik, sądząc po atletycznej posturze. Nosił srebrną różę wpiętą w ubranie. Symbol ten powszechnie sygnalizował zainteresowanie tą samą płcią.
- Nie przeszkadzam? - Rozejrzał się po zebranych. - Przybywam w imieniu Sojuszu Lordów. Mam dla was robotę. - Powiedział krótko.

- Konkretny człowiek. Jestem Urth choć pewnie znasz już nas bardziej niż my ciebie. - był pewien profesjonalizmu rozmówcy - Z chęcią wysłuchamy szczegółów. - wskazał ręką wolne krzesło i poprosił gestem by usiadł. - Renarze kończąc twoją historię. Co się w takim razie stało z Anurem? - wzrok momentalnie skupił się na szlachcicu. Badawcze spojrzenie niemal go przeszywało.

Niebieskie oczy Renaera nie ustąpiły. Gdyby były wiatrem, ścinałyby młode zboże jak zimny podmuch.
- Na jaki los można zasłużyć w Waterdeep, dobywając miecza przeciw szlachetnie urodzonemu? - Wycedził. - W dodatku nosząc taki, a nie inny tatuaż na piersi? Twoi starzy kumple chętnie dopomogą ci w odpowiedzi na te pytania, bo awantura ta nie uszła uwadze strażników. Nawet przypomnieli sobie, co to ruch, rzucając się w pogoń za gnomem. Niestety byli za wolni żeby mnie obronić przed tym diabłem wcielonym. - Wzruszył ramionami. - Straż miejska nigdy nie przybywa na czas. Musiałem się bronić i wynik tego taki, że dla waszego kompana przepustką do nieśmiertelności będzie tylko kryminalna kartoteka. - Trupy badane przez świętej pamięci Alię miały większe poczucie humoru niż Renaer tego dnia.
Zaniepokojony Jalester zmarszczył czoło i wyciągnął przed siebie otwarte dłonie w uspokajającym geście.
- Mogę wyjść i poczekać, aż skończycie. Nie chciałem wam przerywać.

- Spokojnie Renaerze. Zadałbyś to samo pytanie będąc na naszym miejscu. - dodał pojednawczym tonem Urth. W myślach dodał, że pojmanego można przesłuchać… trupa natomiast jest znacznie trudniej.
- Nie trzeba, już kończymy, bo strzępimy tylko języki, próbując rozwikłać coś bez dowodów. Zagadkowe są działania Anura. Być może był kimś więcej, niż się wydawało, lub został do tego przymuszony, magią lub czymś innym. Komuś zależało na takich, a nie innych działaniach Anura. Zbadamy ten wątek. Tymczasem witamy przedstawiciela Sojuszu Lordów w naszych skromnych progach… - Herman zaprosił wchodzącego uprzejmym gestem, dając znak powietrzu, by podało i napełniło kufel gościowi.
Hermana ciekawiło, jak działa ta karczma i z chęcią przejrzałby księgi rachunkowe. Może powiedzą coś więcej o działaniach ich poprzedników.
Andreste jeszcze przez chwilę badawczo przyglądała się szlachcicowi. Może był powód dla, którego Anura na niego nasłano i wcale nie musiało to być związane z tym, przed czym go uratowali. Jak dla niej komuś mogło po prostu nie odpowiadać to, że po mieście pałęta się syn zdrajcy. Odwróciła wzrok od Reanera i także skupiła spojrzenia na przybyszu odruchowo starając się ocenić jego zamożność.
- Co cię sprowadza? Zajęła miejsce naprzeciwko Srebrnego Płaszcza, całkowicie ignorując szlachcica.
Eldoth rozglądał się badawczo, nie będąc pewien co ma myśleć o tej całej sytuacji. Czy Raenarowi można było ufać, skoro miał związek ze śmiercią Anura i Andraste wyraźnie miała do niego jakąś urazę... no, ale teraz trzeba było zająć się propozycją przedstawiciela Sojuszu Lordów i zobaczyć ile mogli na niej ugrać..
- Wybacz to zamieszanie szlachetny panie, chętnie wysłuchamy twojej propozycji. Mam nadzieję że piwo smakuje? - zwrócił się do przybysza.

- Piwo może być, choć napiłbym się wina. Najlepiej saerlooniańskiego topazowego, bo to moje ulubione. Może wpadnę na kieliszek kiedy już to miejsce stanie na nogach.
Jalester wziął łyk z kufla i zwilżył językiem usta.
- Na kolejny dekadzień potrzebuję ochrony dla służb porządkowych Waterdeep. Bracia Brunos, których mielibyście zastępować, zaczynali codzienną pracę o zachodzie słońca, od spotkania w karczmie Czaszki Muła. Taki patrol po ulicach to rutynowa robota, nie spodziewałbym się kłopotów. Płatne osiem smoków na głowę za każdy dzień. Co wy na to? Nowych kolegów z pewnością polubicie. Pracują ciężko, a po całym dniu harówki lubią się dobrze zabawić.

Andreste skrzywiła się. Mieliby ochraniać sprzątaczy… to nazbyt dobrze świadczyło o tym jaką opinię o nich miał Sojusz Lordów.
- A gdzie podziali się ci Bracia Brunos? - Starała się by w jej głosie nie dało się wyczuć pogardy dla Jalestara i jego zwierzchników.
- Na jakiej podstawie prawnej byśmy tam działali? - Urth szybko dorzucił pytanie. - Przydałoby się też odpowiednie upoważnienie na piśmie. Informacje o wcześniejszych problemach również byłyby mile widziane.
- No cóż, nie jest to może praca naszych marzeń, ale chyba lepiej ochraniać, niż samemu sprzątać, prawda? Może będzie okazja trochę informacji zdobyć łażąc po ulicach - dodał pojednawczo Eldoth (nie dodał że będzie to też dobra okazja do wyrycia symboli Glasyi na murach).
Herman pokiwał głową pykając z fajki. Miał podobne do Eldotha zdanie - Informacji nam akurat potrzeba. Po za tym siedząc tu i gadając nie rozwikłamy tej zagadki - podsumował czarodziej.
Zoan zaśmiał się. - Dwie osoby zniknęły, chcecie sześciu na zastępstwo. Najlepiej chętnych do bitki i zgarniacie ich osobiście. - podsumował. - Jeżeli spodziewacie się, że tą rutynę zakłóci coś ciekawego i ryzykownego, to może nawet bardziej zachęcić nas do działania. - zasugerował.

- Bracia Brunos... no i ich kuzyni - poprawił się Jalester - pojechali gdzieś pod Wrota Baldura. Rodzina ma tam zjazd czy obchodzi czyiś ślub. - Wzruszył ramionami niezbyt zainteresowany szczegółami ich życia. - W każdym razie żyją i żaden nie jest kaleką. Tyle w kwestii wcześniejszych problemów.
- Podstawa prawna? Nigdy by mi nie przyszło do głowy, żeby o to pytać. - Zdziwił się Jalester, chyba trochę rozbawiony. - Powiem wam, jak będzie wyglądać wasze życie - przyjął mentorski ton. - Jako poszukiwacz przygód wędrowałem z końca świata na drugi jego koniec, a po drodze, jak trafił się jakiś potwór, zabijałem go. I z tego miałem grosz. Czasami ktoś mnie specjalnie gdzieś wzywał, na specjalne zamówienie. W zależności od tego kto wzywał, po co i za ile jechałem i wykonywałem. Albo nie. Na tym polegał ten fach przez ostatnie dwie dekady i niespecjalnie wiele się zmieniło. Jak tego nie czujecie, na waszym miejscu zostałbym przy prowadzeniu karczmy.
- Myślę, że powinniście wziąć tą robotę - wtrącił się Renaer. - Tak wam niby zależy na informacjach, a nie chcecie zaprzyjaźnić się z gildią, która ma człowieka na każdej ulicy każdego dnia i siedzi po uszy w cudzym gównie? Zamiatacze nie należą do ludzi inteligentnych, kulturalnych czy przyjemnie pachnących, ale to równi goście. A w Dzielnicy Handlowej spodziewałbym się niejednej dystrakcji, która pomoże przemóc nudę rutynowego patrolu.

Andreste prychnęła słysząc słowa szlachcica.
- To nie tak, że nie chcemy tego zlecenia. - Spiorunowała Renaera wzrokiem. No dobrze.. ona nie chciała tego zlecenia, ale nie będzie jakiś tam syn zdrajcy ją pouczał. Przeniosła wzrok na Jalestera i uśmiechnęła się. - Kilku naszych kompanów niedawno zginęło, wolimy się upewnić na czym będzie polegać nasza praca i co nam ewentualnie grozi.
- Wziąłbym tę robotę. Mam jeden argument za wizytą w Dzielnicy Handlowej a spacer po ulicach za który w dodatku dostaniemy pewnie jakąś gratyfikację będzie przyjemnością - czarodziej miał chęć pomóc Sojuszowi Lordów.
- Jestem za tym zleceniem. - dodał Urth i nie komentował sprawy dalej.
- Ja też, wychowałem się w Waterdeep i to wcale nie w najlepszej dzielnicy, myślę że dogadamy się ze sprzątaczami, a naszą jaśnie panią postaramy się chronić przed najgorszymi wrażeniami - diabelstwo mrugnął zawadiacko do Andraste.
- Mhhhhhm… - mruknęła Iwka na szeroko rozumianą zgodę. Cokolwiek co zakończy rozmowę i przybliży coś więcej w rozumieniu kobiety treściwszego.
Zoan również przytaknął skinieniem głowy. Był lekko zawiedziony, że misja była banalna, ale pieniądz nie śmierdzi.
- Świetnie! - ucieszył się Herman - no cóż, mości Jalesterze masz ochronę dla tych...sprzątaczy.

Jalester odstawił niedopity kufelek.
- Wspaniale! - Powiedział nieco głośniej. Tylko nieco. W jego głosie zabrakło siły charakterystycznej dla prawdziwych przywódców. Trudno było wzniecić ogień w innych samemu będąc zrezygnowanym i strapionym. - Robota będzie czekać na was jutro o zachodzie słońca w karczmie Czaszki Muła.
Odwrócił się, ruszył ku drzwiom. Zdawało się, że wyjdzie bez słowa, bez pożegnalnego gestu. I tak właśnie wyszedł.

Po tym jak Jalester wyszedł z pomieszczenia, Zoan skrzywił się. - Poważnie oni chodzą po domach pytać podróżników "Ej, chcesz być w nudnej gwardii miejskiej?". - dalej nie dowierzał. - Przybiliby ogłoszenie do jakiegoś płotu i poczekali, aż bydło samo się zleci, co nie? - wyjaśniał swoje wyobrażenia. - Będę mocno zawiedziony, jak skończy się to na nudnym spacerze. - uśmiechnął się i sięgnął do kieszeni. Wtedy jego uśmiech znikł, ale grzebał w niej dalej. W końcu trzasnął dłonią o stół. Pięć złotych monet. - Nie później jak za drugim spacerem coś pójdzie nie tak. Mają jakiś problem, ale chcą nam wcisnąć stawkę za spacer, a nie za przygodnictwo. - zaproponował zakład.
- Przyjmuję, Zoanie. Wierzę, że nie będziemy tam tylko spacerować - uśmiechnął się Herman i kiwnął głową - myślę, że problemy nas spotkają. Może nie od razu, ale spotkają - doprecyzował czarodziej.
- ...No tak właśnie powiedziałem. - Odparł Zoan po chwili. - Chcesz się ze mną założyć, że mam rację? Jakby to miało działać? - zdziwił się kleryk. - Czy spodziewasz się kłopotów bardziej typowych dla tej roboty? Jeżeli napadnie nas coś bardziej podejrzanego niż szczury, to wygrałem. - Ostrzegł.
- No dobra, to ja obstawiam, że dopiero trzeciego dnia, lub w następne po nim. Twierdzę, że dziś niewiele się wydarzy, bo potencjalny napastnik nas zobaczy i będzie dopiero obmyślał plan. Chyba, że to jakieś bezmózgie stworzenie - wzruszył ramionami.

- Chciałem zasugerować, że może to próba pokory, konieczna przed powierzeniem wam większej odpowiedzialności… - Iwka przekrzywiła głowę. “Większej odpowiedzialności”? Jeszcze więcej karłów? - pomyślała kobieta. Szlachcic zaś kontynuował:
- ... ale prawdopodobniej lordowie muszą odwzajemnić gildii jakąś przysługę i dlatego nie chcą rekrutować byle kogo. - Powiedział zamyślony Renaer. Niedopity przez Jalestera kufel “odfrunął” za starą ladę. Szlachcic wstał, rozprostował nogi, poprawił spodnie. Też zbierał się do wyjścia. - Oby ta robota okazała się niebezpieczna jedynie dla waszych ubrań.


 
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 05-02-2019, 16:33   #52
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
21 Mirtula 459 Rachuby Północy
Rok Szkarłatnej Wiedźmy
Mglisty zachód słońca

[media][/media]

Znaliście drogę bezbłędnie i w “Czaszce muła” zjawiliście się w sam zachód słońca, mijając po drodze strawioną pożarem budowlę “Smoka z rożna”. Remont pechowej karczmy miał jeszcze długo potrwać, dlatego tego dnia w pobliskiej “Czaszce muła”, ubogiej tawernie portowej, było nadzwyczaj tłoczno. Gdzieś ci wszyscy rybacy i żeglarze musieli ugasić pragnienie. Było też głośno - podchmielony szewc z przejęciem opowiadał nad kufelkiem o nocy, w której spłonął “Smok z rożna”.
W tawernie urzędowała gildia zbieraczy łajna, których można było odróżnić od reszty gości po kapeluszach z wetkniętymi piórami barwionymi czerwienią i pomarańczą. Ulica Statkowa była zresztą jedną z niewielu ulic, na których zbieracze łajna mogli zgodnie z prawem mieszkać. W knajpczynie gromadzili się w ciemnym kącie, gdzie mieli swą “siedzibę”, czyli kilka zsuniętych stołów. Konfratrzy musieli przekrzykiwać ciżbę, aby jakkolwiek omówić zawodowe sprawy. Wyglądało to przekomicznie, nikt na sali jednak nie był na tyle odważny, by głośno kpić z biednego i niepozornego, ale na swój sposób wpływowego cechu. Wpływowego i do tego mściwego: w historiach o celowo obsmarowanych nieczystościami stoiskach, festhallach i karczmach nie było nic zmyślonego.

[media][/media]

- Hola, wy tam! - Gnom w charakterystycznym dla zbieraczy łajna nakryciu głowy wdrapał się zręcznie na stół i pomachał w waszą stronę. Kiedy podeszliście bliżej, spojrzał na rynsztunek wyróżniający was w tłumie i zapytał: - Wy w zastępstwie za braci Brunos? Sama radość, sama radość was poznać! Jestem Dungbung Andun, będziemy razem pracować! A to Dungfast, Dungo, Dungwin i Dungald, moi krewniacy. Oczywiście tak się nie nazywamy. Mistrz Zulgoss nie potrafił spamiętać naszych prawdziwych imion, więc zaczął tak nas nazywać i tak zostało. - Wyjaśnił z rozbrajającym uśmiechem.

- Jestem Urth Heartrider. To moi towarzysze Herman, Iwka, Eldoth, Zoan i panna Andrea. Będziemy przez najbliższe dni pilnować waszych pleców. - powiedział niczym do nowych przyjaciół - Wiem, że przed nami robota. Zapoznawczy kufel piwa jednak z pewnością nam dobrze zrobi. - Urth zaczął wzrokiem szukać karczmarza lub kelnerki o ile ten lokal ją posiadał. Chciał postawić kolejkę dobrego piwa wszystkim obecnym.
Zoan starał się ukryć swoją reakcję na nazwisko gnoma. Zastanowił się, czy powiedzieć im o domniemanej śmierci Anura, ale stwierdził, że to wszystko jedno. Przypomniał sobie w końcu opowieści barda o niskiej żywotności członków jego rodziny... Zaraz, czy to jakiś zły omen? - Też bym głosował za piwem na rozgrzanie. Może mgła się trochę przerzedzi. Póki zrobimy co mamy zrobić, wszystko jedno ile nam to zajmie.
- Mrrr… - Iwka zamrugała oczami starając się objąć w spojrzeniem wszystkich gnojarków.
- Miło mi panów poznać, może zagram coś na lirze? Robota nie ucieknie, czyż nie? Ulice ostatnio spokojne? - Eldoth uśmiechnął się porozumiewawczo.
“Miecze Leilonu nisko upadły” pomyślał patrząc jaka robota im się trafiła. “No trudno” pomyślał “Pokora to pierwszy krok ku oświeceniu, jak mawiają” pomyślał i zacisnął dłonie na księdze o aberracjach i innych potworach z innych wymiarów, którą miał ochotę przeglądać w czasie roboty, zabijając czas który niewątpliwie spędzą na obserwacji i czekaniu.
Andraste trzymała się nieco z boku. Cały czas nie wierzyła, że sama zgodziła się na tą robotę i dziękowała wszystkim bogom, za to, że sygnet rodowy wisi dobrze ukryty pod tunika, na łańcuszku. Nie miała ochoty rozmawiać z gnomami, więc skupiła się na tym po co tu przyszła. Rozglądaniu czy nic im nie zagraża.

Zbieraczom łajna się powodziło, co widać było po jedzeniu. Wszyscy z Andunów jedli jednomyślnie specjał gnomiej kuchni: zaszyte i duszone w owczym żołądku owcze podroby wymieszane z cebulą, mąką owsianą, tłuszczem i przyprawami. Podobno zarabiali tyle w dzień co robotnicy w tydzień, nie licząc “prawa do zmiatania” wygrzebanych znalezisk, więc nie żałowali sobie przed całonocną robotą. Pewnie nawet specjalnie zapłacili kucharzowi żeby nauczył się kilku gnomich przepisów. Nowi koledzy zrobili wam trochę miejsca w nadziei na to, że się dołączycie mimo duszącego smrodu, tworzącego niewidzialną, ale skuteczną barierę między “siedzibą” gildii a pozostałą częścią tawerny.
- Czy spokojnie... - zamyślił się Dungfast. - Jak to mówimy, dziwne to jest gówno, jak nie śmierdzi. Z Brunosami niejedną mieliśmy przygodę - zarechotał, a za nim pozostali. - Grajcie sobie, grajcie, i tak szybko nie zaczniemy. Musimy poczekać do wieczora, zgodnie z prawem.
Wzniesiono nieskładny, ale dosyć szczery toast na cześć hojnego nieznajomego. Jednak to nie był koniec zainteresowania osobą Urtha.
- Widzę, że niejedną sakwę masz dzisiaj pełną - kobieta szepnęła do byłego strażnika i chwyciła go między nogi. Wreszcie trafił się klient nieśmierdzący, a i ze smokiem w lochu. Wymalowana wiejska dziewucha wabiła sztucznym uśmiechem, jednak pod względem urody należała do tych, w wypadku których najlepiej zamknąć oczy i zrobić to szybko. Jej zaciekawione koleżanki siedzące kilka stolików dalej zerkały ukradkiem.
- Znamy się? - Dungbung zapytał się Zoana, kiedy ten dosiadł się z piwem. - Zdziwiłeś się, kiedy usłyszałeś moje imię, widziałem to. A może mnie z kimś pomyliłeś, mniejsza o to. Zaproś koleżankę do stołu - wskazał na Andraste. - Śmierdzić śmierdzimy, ale nasz smród nie gryzie, he, he!

Zoan dosiadł się do gnomów bez większych przeciwwskazań. Kapłan miał ogromne ambicje, więc nie mógł sobie pozwolić na przegraną z odrobiną smrodu. A poza tym, ponowne szukanie przygód u boku Iwki świetnie hartowało przed wciąganiem faktycznie ohydnych zapachów. - Jeden z waszych braci był kiedyś w naszej kompanii, choć nie widziałem go od dawna. - wyznał Zoan, nie kłamiąc i przy okazji nie psując nastroju. - Młody Anur był całkiem świetnym bardem, a w ostatnim czasie nawet zrozumiał mądrości Kelemvora. - skłamał. - gdybyście chcieli posłuchać o nim więcej, to jestem do usług. Boża opaczność z niejednej przygody potrafi gnoma wyciągnąć w całości...
Urth podczas wznoszenia toastu również uniósł w górę kufel i krzyknął.
- Dobrze jest być znowu w mieście wspaniałości! - niedoszły strażnik miejski cieszył się zwyczajnie z powrotu do domu. Postanowił to uczcić tym prostym gestem, stawiając kolejkę jego mieszkańcom. Gdy został zaczepiony przez ladacznicę uśmiechnął się jedynie.
- Nie jestem zainteresowany. - odpowiedział uprzejmie. Wręczył jednak jej dyskretnie srebrną monetę. Szeptając jednocześnie do ucha by nie rozpowiadała o tym geście. Hearthrider bacznie też pilnował sakiewki.
Eldoth rozsiadł się wygodnie, zagrał wesołą i skoczną melodię ze znanej pieśni o trollu i sprytnym gnomie. Uśmiechnął się do grupy ladacznic, które zaczepiły Urtha, oceniając która z nich jest najbardziej interesująca.
Herman pokręcił jedynie głową, widząc, że Miecze Leilonu nie nauczyły się niczego z doświadczeń poprzedniej grupy, która nie tak dawno przecież zaginęła w piwnicy Ziewającego Portalu. Zdecydował się należycie przygotować do roboty. Wpierw przygotował wszystkie komponenty do rytuału przywołania, garść ziół i mosiężny kadzielnik, następnie zaczął kreślić różdżką w powietrzu skomplikowane wzory. Z mosiężnego kadzielnika buchnął kłąb dymu, a z ust czarodzieja zaczęły wydobywać się skomplikowane formuły. Po kilkunastu minutach, dym wydobywający się z kadzielnika uformował się w kształt ptaka, który przysiadł na ramieniu czarodzieja. Duża sowa zahukała donośnie, obracając głową to w jedną, to w drugą stronę.
- No, to wy sobie popijcie i pośpiewajcie, a ja się nieco porozglądam - czarodziej zebrał wszystkie komponenty i donośnym głosem wyczarował kolejne zaklęcie. Cztery lśniące kule energii poszybowały w niebo, kręcąc się po ulicy, oświetlając bladym światłem okna i parapety pobliskich domostw. Jedną kulę zatrzymał bliżej siebie. Usiadł wygodnie na beczce i otworzył swoją księgę, zatapiając się w lekturze.
- Zgadzam się z Hermanem. Powinniśmy ruszać do pracy. - Andraste nawet nie zbliżyła się do stołu, zamiast tego obserwowała jak czarodziej rzuca zaklęcie. Po stokroć było to bardziej interesujące niż banda pijanych gnomów.
- Możemy zacząć po zmroku. To jeszcze chwilę zajmie. Słońce właśnie zachodzi. Nasi nowi towarzysze zjedzą i ruszymy. - Urth przypomniał o obowiązującym prawie i manierach.
- Więc niech jedzą spokojnie. - Andraste nie podeszła do stołu. - Skoro jest jakieś zagrożenie lepiej jak chociaż część z nas będzie czujna.
- Mhm - zgodziła się Iwka. Było powszechnie wiadomym, że kobieta lubowała się w obżarstwie, aczkolwiek prosty fakt tego, że szczurki nie zdychają od tego co jedzą, nie oznaczał iż warto żarła próbować samemu.
Przynajmniej… jeśli sytuacja nie wymagała.
Iwka postanowiła, że przypilnuje szamana i ostrouchą, którzy pewnie znajdą lepsze jedzenie.

- Pewnie, opowiadajcie! Już dawno nie widzieliśmy Anura... To miasto to przykład ludzkiego szaleństwa. Pluć na zarobek, Andunowie powinni jak najszybciej opuścić to miejsce, wrócić do lasu i trzymać się razem! Pamiętam jak starszyzna pukała się w czoło, kiedy wybieraliśmy się do Waterdeep. - Dungbung splunął. Po słowach Zoana gnom nie podejrzewał, że Anurowi mogło przydarzyć się coś złego.
Monety krążyły w tawernie z rąk do rąk. Muzyka Eldotha zaczęła przyciągać miedziaki rozbawionych bywalców. Gest Urtha co prawda uszedł uwadze natrętnych ladacznic, ale obdarzona srebrnikiem dziwka nie omieszkała pochwalić się łatwym pieniądzem przed rozchichotanymi koleżankami.
- Dla nas też masz jakieś monety, kochasiu? - Zapytała piskliwym głosem krzykliwie odziana dziewka, trzymająca pod rękę drugą, w czerwonej spódnicy.
Zgodnie z przewidywaniem Zoana mgła się przerzedzała. Niestety zaczął padać deszcz. Nie była to ciężka ulewa, ale również nie był to taki deszcz, w którym chciałyby się bawić małe dziewczynki. Sowi chowaniec Hermana obserwował wyludnioną ulicę Statkową, po której w stronę “Czaszki Muła” zmierzał wolnym krokiem samotny, zakapturzony i owity w płaszcz mężczyzna. Nie wydawał się przejmować przemoczonym ubraniem.

Urtha dał ladacznicy monetę za nic. Wymagał jedynie milczenia. Ta od razu rozgadała to koleżankom nie dbając o wymaganą dyskrecję. Niestety wszystko w życiu ma swoją cenę.
- Dałem jej monetę na napitek dla Was wszystkich drogie panie. Uważam to za miły gest ale na tym koniec - powiedział stanowczo.
- Może bym miał coś dla ciebie ślicznotko… - Eldoth przerwał na chwilę brząkanie na lutni i spojrzał lubieżnie na pierś jednej z ladacznic, którą natura najhojniej obdarzyła. Oprócz myślenia o przyjemności, wiedział, że ladacznice niekiedy handlują też informacjami.
- Ciekawe czy pośrod ich klientów są te sukinsyny od Xanathara - szepnął Urthowi.
- Ciekawe - mruknął Herman przekładając stronę książki, jakby komentując jej treść - pójdziesz sprawdzić? - czarodziej nie wychylał się zza swojej lektury i tylko właził w zmysły chowańca, którym przysiadł na dachu pobliskiego domu, by uważnie obserwować okolicę.
- Cóż, Anur pomógł uwolnić bardzo ważnego klienta, chociaż później znaleziono go na dnie studni z rozbitym łbem. - przyznał Zoan. - Śmierć jak śmierć, wreszcie przyjdzie po każdego. Nie znaczy, że musimy się jej obawiać. Kelemvor jest miłościwy dla każdego, człowiek czy gnom, czy inna kreatura.
Andraste powstrzymała niechętne spojrzenie jakim chciała obrzucić Eldotha. Teraz cieszyła się jeszcze bardziej, że odrzuciła jego “zaloty”. Stojąc z boku przysłuchiwała się rozmowie. Zaraz się mogło okazać, że sami będą sprzątać ulice jak gnomy dowiedzą się o śmierci swojego pobratyńca i postanowią wrócić do lasu.
- Cóż. To będzie chyba nudna, psia robota. Cóż złego, że przeszuka tą dziewkę? Może ma broń? - uśmiechnął się i wyjął swoją fajkę. Poza obserwacją gnomów i ich roboty i czekaniem, aż napastnik raczy się objawić, nie mieli innych rozrywek.
Iwka oparła się o krawędź stołu. Przekrzywiła głowę.
- Co on kupuje? - zapytała widząc gest Urtha. Kobieta rozumiała już, że monety daje się za coś. Iwka nie spuszczała swoich towarzyszy podróży z oczu odkąd znaleźli się w knajpie. Mimo wszystko całkowicie uciekł jej powód, dla którego człowiek opłaca pragnienie samic.
- Ciało. Kupuje ich ciało droga Iwko - wyjaśnił czarodziej zerkając na poczynania Urtha.
Kobieta z zainteresowaniem uniosła brew.
- Znaczy co dokładnie? rękę? stopę? upierdoli im czy same sobie ujebią? no i na chuj mu to? co on, Alia? - Iwka wspomniała wiedźmę, która zdawała jej się dziwna nawet jak na standardy wiedźm.
- Nie tym razem. Dałem im dodatkową monetę by napiły się za moje zdrowie. - odpowiedział Urth.
- Dałeś im magiczną monetę, która sprawi, że im bardziej się urżną, tym bardziej będziesz zdrowy? a co? choryś? - drążyła temat Iwka.
Czarodziej uśmiechnął się zza swojej książki. Rozmowa zaczynała robić się interesująca.
- To raczej takie świętowanie. Wróciłem do swojego miasta po długiej nieobecności. Cieszę się więc i chcę innym sprawić odrobinę radości. Stąd kupno alkoholu. Może mało oryginalne ale swojskie. Ci z kolei którzy taki prezent otrzymali, zazwyczaj piją za zdrowie stawiającego ot taki zwyczaj. Choć może chodzi oto, że im dłużej będzie zdrowy tym więcej kolejek postawi? - podrapał się po delikatnym zaroście. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. - wyznał mężczyzna a Iwka pokiwała głową.

- Musisz częściej tu bywać. Może któregoś razu na miłym geście się nie skończy...? - Ladacznica zaśmiała się piskliwie, puściła oko do Urtha i wróciła do swojego stolika. Uśmiech znikł jej z twarzy jak starty ścierką.
Natomiast ta w czerwonej spódnicy, która Eldothowi wydawała się “najhojniej obdarzona”, zaczęła kręcić się przy grajku. Milczała. Uśmiechnęła się tylko i nawinęła sobie ciemny lok włosów na palec, wtapiając w ciebie spojrzenie zielonych oczu. Czekała, aż odstawisz lutnię i weźmiesz ją na kolana.
Siedzący obok Dungfast nachylił się do ucha Eldotha i skomentował tonem znawcy, klepiąc cię w kolano:
- Tej lepiej nie pchaj koguta w usta. Mówię ci, nie ma języka! - W jego oddechu wyczułeś kwaśny zapach piwa.
Dungbung zaś nie przestawał dopytywać się o Anura, choć ponurość słów Zoana, nieustannie krążących wokół śmierci, powoli zniechęcała pełnego życia gnoma do dalszej rozmowy:
- Anurek zawsze był dobry w kombinowaniu - gnom z przekonaniem pokiwał głową. - Dlatego do roboty się nie garnął. Leń, cynik i samolubny drań, tak bym go podsumował. - Ocenił surowo, ale z pełnym braterskiej tęsknoty uśmiechem. - Naprawdę nie wiecie, co teraz porabia?
Nie zdążyłeś odpowiedzieć. Drzwi do tawerny nagle otworzyły się. Zapadła cisza, którą przerywał tylko odgłos siąpiącego deszczu. Do lady zbliżył się zakapturzony mężczyzna. Z ciężkiego płaszcza kapała woda. Niedowierzająca Andraste spostrzegła na okazałej spince do płaszcza herb Roaringhornów. Tajemniczy nieznajomy zajął jeden z ostatnich wolnych stołków, siadając do was plecami. W rękawicy mężczyzny pojawiła się sakiewka. Uderzyła o szynk z brzękiem monet. Nie rozumiałaś, dlaczego wargi beznosego karczmarza drżały w niemym przerażeniu. Nikt wciąż nie odważył się wydobyć z gardła coś głośniejszego niż trwożliwy szept.

[media][/media]

- Mmmm… - Iwka pokiwała w uznaniu głową - Ten to chyba musiał nazbierać najwięcej gówna. - kobieta oceniła sytuację.
Urth parsknął śmiechem na uwagę Iwki. Po czym przyglądał się jedynie nowo przybyłemu znad kufla piwa. Był ciekaw rozwoju sytuacji.
Andreste bez słowa podniosła się ze swojego miejsca i podeszła do mężczyzny zajmując obok niego miejsce przy kontuarze by móc swobodnie się przyjrzeć nowo przybyłemu. Jeśli był z rodziny… może go rozpozna.
Eldoth rozsiadł się i odstawiwszy lutnię, wziął ladacznicę na kolana. W związku z tym był chwilowo na tyle zajęty, że zbadanie sprawy tajemniczego nieznajomego pozostawił kompanom.
- Hm, a ten tu chyba nie pierwszy raz, znasz go ślicznotko? - zapytał się dziewczyny, bawiąc się jej włosami. Przy okazji mógł sprawdzić czy faktycznie była pozbawiona języka.
Zoan rozejrzał się po karczmie z zażenowaniem wypisanym na twarzy. - Jeżeli ma wam język do dupy uciec na widok gościa w karczmie to, po co wychodzicie z domu? - spytał gnomów i każdego co go usłyszał. - Nie wiem, kim on jest, ale każdy ma prawo zajść do karczmy na piwo i posiłek. - zauważył.
Herman chwilowo zignorował nieznajomego. Zoan miał rację. Ekscytować się każdym podróżnym nie było całkowicie w dobrym tonie. Mieli pilnować gnomów i ich roboty, a nie zaczepiać podróżnych. Zerknął jednak, próbując zapamiętać szczególy jego wyglądu aby wrócić po chwili do swojej roboty.

Ladacznica pokiwała przecząco głową. Uśmiechnęła się bezradnie, ale słodko, odwzajemniając pieszczoty Eldotha. Tymczasem przy ladzie, zakapturzony Roaringhorn jednym haustem wlał w siebie kufel piwa podany przez zastraszonego oberżystę. Andraste zamarła w bezruchu między stolikami, kiedy ze zdumieniem dostrzegła, że wypity trunek ściekł przez tunikę po nogawkach i stołku, tworząc pod mężczyzną rosnącą piwną kałużę. Następnie nieznajomy uniósł głowę jakby chciał beknąć, lecz z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Ruch zaś sprawił, że kaptur osunął się, ukazując nie głowę, a wyschniętą, wzbudzającą grozę czaszkę.
“M-m-m... Mardin?”, przypomniałaś sobie kuzyna, oceniając wzrost kościotrupa i kojarząc błyskawicznie fakty. Mardin również wybrał drogę poszukiwacza przygód i wyruszył w wielki świat jeszcze przed tobą. Jego śmierć Roaringhornowie opłakali cztery lata temu. Zginął w Podgórze. Przypuszczano, że został haniebnie zdradzony i zasztyletowany przez kompana, niejakiego Kressando Rosznara, którego oficjalnie nigdy nie odnaleziono. Za dzieciaka ćwiczyłaś z Mardinem na drewniane miecze, pod czujnym okiem starego zbrojmistrza, saera Flildina. Zacisnęłaś pięści na wspomnienie protestującej macochy, według której bękartom nie wolno było obijać prawowicie urodzonych...
- Miasto Umarłych z grobów wstaje! - Po chwili nerwowych szeptów rosnące napięcie pękło i jakiś wytatuowany żeglarz wreszcie zabrał głos. Pół tawerny zaczęło za nim powtarzać: “Zniszczyć go! Do gleby z nim!”. Kto mógł, chwytał za jakiś ciężki przedmiot.


[media][/media]

Iwka przekrzywiła głowę. Czaszka wyglądała zupełnie normalnie, w sumie nie dziwniej niż całe to miasto. Kobieta zerknęła na towarzyszy:
- Prać? - zapytała spodziewając się konkretnej jedno dźwiękowej odpowiedzi.
- Wolnego! To już truposzczak się napić nie może? - zdziwił się Herman. - Może opowie coś ciekawego, wstrzymajcie się dobrzy ludzie - czarodziej chciał usłyszeć, co ma jeszcze do powiedzenia tajemniczy jegomość.
- Mrr… - Iwka westchnęła, postawiła ogromny młot przed sobą opierając leniwie łapska o jego drzewce. Kobieta wciąż siedząc na blacie machała teraz niecierpliwie nogami.
- Taa, na przykład niech powie pokurczom gdzie można znaleźć najlepsze gówno w mieście… - zaproponowała.
- Czego chcą umarli? - Urth nie wierzył w możliwość racjonalnej rozmowy. Nim jednak poleje się krew nie zaszkodzi spróbować.
- Czego chcą umarli? - powtarzał raz za razem przekrzykując innych. Kuszę jednocześnie naszykował i miał w pogotowiu.
Andraste wydobyła miecz. Gadać… z umarlakami? Nie wierzyła, że to jej kuzyn… kto… co postawiło go na nogi? I przede wszystkim czemu?
- Co tu robisz Mardin? - Wypowiedziała jego imię licząc, że to zwróci na nią uwagę umarlaka.
Herman przygotował swoją różdżkę i już przypominał sobie zaklęcie które pozwalało szybko uspokajać gniewnych delikwentów. Wszystko zależało, jak rozwinie się akcja w knajpie.
Widząc nieumarłego, Zoan poderwał się od stołu. Zbłąkany nie wiedział, co robił albo szukał drugiej śmierci, wchodząc do publicznej tawerny. W zakonach Kelemvora wpajano mu, jak wielką obrazą dla świata są chodzące truposze. Były dwa sposoby się z nimi rozprawiać, zatłuc, albo rozwiązać ich życiowe problemy. Być może racjonalnym podejściem w tej sytuacji było zrobić z niego jeńca i dowiedzieć się jak wstał z grobu. Zoan nie był jednak inteligentnym człowiekiem. Hasło rzucone przez jednego z bywalców poruszyło go do akcji. - Przeżył swoje i jeszcze mu brakuje. - wycedził przez zęby, dobywając ekwipunku.
- Może wstrzymajmy się z atakiem, on tylko sobie spokojnie pije?! - zawołał czarownik, po czym z westchnieniem spojrzał na dziwkę z którą zaczął się zabawiać. Typowa reakcja motłochu, atakować czegoś czego nie rozumieją...
- Wybacz, musimy zrobić przerwę - stwierdził wstając.
- Zoan, opamiętaj się. Może wpierw zapytajmy nieszczęsnego, i sprawdźmy kto lub co sprowadziło go tutaj? - czarodziej położył rękę na ramieniu kapłana.

Czaszka obróciła się i puste oczodoły zwróciły się w stronę Andraste. Następnie capiący grobem, piwem i deszczem kościotrup spojrzał ponownie na zasmarkanego, beznosego oberżystę i zastukał palcem w stół, składając dłoń tak, jakby zamierzał coś napisać. Jednak zanim otrzymał potrzebne do pisania przybory, wytatuowany żeglarz wyrwał się z podburzonego przezeń tłumu i wziął potężny zamach gildyjną łopatą do łajna, którą podawano z ręki do ręki w nadziei na znalezienie dostatecznie odważnego bywalca.
- CUPIO, VIRTUS, LICET! - Rozległy się słowa zaklęcia, kiedy przed rękoma Hermana zaczęła kształtować się wiązanka zielonej energii. Cios nigdy nie dosięgnął truposza. Wilk morski zasnął na stojąco i runął ciężko na podłogę, a wraz z nim pięciu mu podobnych, najagresywniejszych typów, starannie wyselekcjonowanych przez czarodzieja z motłochu.
- Z truposzami wam się zachciało!? Mogłeś się nauczyć wiatr kontrolować, to chociaż byś się na łajbie przydał, spaczony zasrańcu! - Drewniany nagiel rzucony przez poparzonego marynarza trafił Hermana w czoło z taką siłą, że aż zobaczył wszystkie gwiazdy i spadł z ławy pod stół. Eldoth poderwał się na nogi, zganiając dziewkę z kolan. Iwka podniosła oparty o mebel wielki młot, a Urth dobył pistoletowej kuszy zza pazuchy płaszcza. Oboje ściągnęli na siebie wrogie spojrzenia tawernianej braci.

Zoan przyjął słowa Hermana, w ciszy oglądając magiczne przedstawienie. - Ta rzecz nie wyjdzie stąd cała. - Obiecał magowi, wychodząc pomiędzy tłum a truposza, chcąc dać drużynie przestrzeń. Ustawił się plecami do zgromadzenia, jedną ręką trzymając swoją buławę, a drugą tarczę z symbolem. - W imieniu Kelemvora nakazuję ci, wyznaj, kto jest twoim panem! Kto wyrwał twoje ciało z wiecznego spoczynku?! - Mężczyzny nie było stać na wiele więcej racjonalności.
- Ludzie spokojnie, my się tym stworem zajmiemy, znamy się na magii i kapłan Kelemvora jest z nami! - zawołał Eldoth, widząc rozwój sytuacji. Jednocześnie ukucnął za stołem i krzesłem, szukając osłony.
Urth zaczął cucić Hermana. Parę razy nim potrząsnął i dał mu z otwartej dłoni w policzek raz i drugi.
Andraste skróciła dystans między sobą, a tym co pozostało z jej kuzyna, trzymając w dłoni obnażony miecz.
- Kto cię wskrzesił Mardin? - Była zła… ktokolwiek bezcześcił zwłoki jej rodziny, zasługiwał na śmierć.
- Jazmiażdżyćtwojapysk! - Iwka zaszarżowała na truposza z okrzykiem zasłyszanym raz od pewnego ogra.

- Bierzmy nogi za pas! Lepiej być tchórzem, niż kolejnym kościotrupem! - Na dźwięk stalowych słów pewnego siebie Zoana kilku starszych rybaków wolało zostawić niedojedzony obiad i niedopite piwo niż ryzykować guza. W pośpiechu zapomnieli zabrać sieci.
Ani zaklęcie, ani rzucony nagiel nie wpłynęły w żaden sposób na zachowanie umarlaka. Rozkaz kapłana tym bardziej nie. Wciąż siedział na stołku i spokojnie czekał na pióro i kawałek pergaminu.
Nagle ktoś spróbował wyrwać Zoanowi buzdygan z rąk.
- Uważaj, gdzie pchasz tę pałę! Nie przychodzimy się tu bić, tylko obyczajnie spędzać czas na rozmowach! - Krasnolud z wyraźną nadwagą, który nie żałował sobie piwa tego dnia, siłował się bezskutecznie, ale nie zamierzał dać prędko za wygraną. - Elma wstań no, pomóż! - Zawołał swą kobietę. Brodatą.
- Gładkimi słówkami nas raczy, a zaraz urokiem położy do snu, poderżnie gardła i w szkielety pozamienia! Magusy śmierci, już ja wam pokażę... - W blat stołu, pod którym siedział Eldoth, trzasnęła beczka śledzi, rzucona z ogromną siłą przez żeglarza z tej samej załogi, co uśpieni przez Hermana.
Urth pochylił się nad Hermanem z dzbanem wina i go ocucił. Nagle zacząłeś tracić równowagę czując, że jesteś przez kogoś lub coś ciągnięty do tyłu. Zrobiłeś krok czy dwa i poślizgnąłeś się na śledziu. Odruchowo oparłeś się o stołek i odzyskałeś balans. Wymacałeś hak wczepiony w płaszcz. Wyjąłeś ramiona z rękawów, zsunąłeś ubranie i złapałeś za drewniany drąg, wyrywając go bezzębnemu rybakowi. Rozgniewany dziad zakasał rękawy, zamierzając odzyskać swoją własność.
- To nie jest miejsce dla lady - zwrócił się do Andraste ogromny Illuskańczyk o zaciekłej, zarośniętej twarzy i długich jasnych włosach rozpuszczonych luźno na ramionach zaraz po tym, jak ogłuszył jakiegoś rzezimieszka czającego się na ciebie. - Niech panienka schowa miecz i się zabiera z tej szczurzej nory. - Zamiast od razu posłuchać rady wciąż patrzyłaś na to, czym stał się Mardin. Kuzyn chciał coś ci przekazać pisemnie, jednak daremnie czekał na oberżystę, który zaszył się w kuchni i obserwował rozróbę z bezpiecznej odległości.
Iwka skoczyła jak pantera. Nikt nie zamierzał jej powstrzymać przed wytrzebieniem nienaturalnego zła. Kościotrup rozprysł się niczym szkło pod uderzeniem młota. Jedynie na ladzie została szkieletowa dłoń, która nie doczekała się przyborów do pisania... Zapanowała pełna napięcia cisza. Para krasnoludów przestała siłować się z Zoanem, burknęli tylko coś kąśliwego na odchodnego. Dziesięcioletni chłopczyk zaczął w milczeniu zbierać śledzie rozrzucone wokół waszego stołu. Wilk morski próbował dobudzić swoich kompanów, klnąc na czarodziejskie sztuczki. Karczmarz strącił kościaną dłoń z lady i zamierzał posprzątać Mardina do płóciennego worka. Przestaliście czuć się tu mile widziani.

Zoan pokiwał głową zirytowany bezsensownym krasnoludem, po czym pogratulował orczycy. - Świetna robota Iwka. - Pozostałości szkieleta, a raczej to, co z nimi zrobić, pozostawił Andraste. Schował broń za pas i wrócił do swojego plecaka, z którego wyjął skrzynkę na datki. Postanowił podejść do lady i położyć ją naprzeciw karczmarza. - Za egzorcyzm co łaska - uśmiechnął się.
- Kolejna tajemnica która pozostanie na razie nierozwiązana… - mruknął czarodziej rozmasowując czoło. - Jeśli skończyliście się już bawić, może wrócilibyśmy do roboty? - mruczał Herman niezadowolony
- Miasto Umarłych. Po naszej robocie trzeba będzie zapytać o to naszych pracodawców - pomógł podnieść się Hermanowi. Trochę się tu zrobiło nie ciekawie. Możemy już ruszać? - zapytał gnoma.
- No to dużo się nie dowiemy, ale przynajmniej Iwka się trochę zabawiła - skwitował sarkastycznie nieco zirytowany Eldoth, podchodząc do miejsca gdzie przed chwilą siedział truposz.
Kobieta wzruszyła ramionami.
- Gówno czeka a kto umarł, ten nie żyje - wydumała Iwka.
- Znałaś go może? - Purpurowy Jęzor zwrócił się do Andraste, przeszywając ją badawczym spojrzeniem.
- Gdy jeszcze żył… - Andraste podeszła do resztek Mardina.
Herman spojrzał na szczątki Mardina, wziął rękę i podał Andraste - schowaj. Należy się godny pochówek - mrugnął do niej okiem - zbliżył się do szlachcianki - Może Mardin wciąż żyje? Może sprawdzimy, jak będzie mniej pijaków w okolicy - szepnął cicho.
- Pochowaliśmy go cztery lata temu.

Dobudzony przez kompanów wilk morski podszedł do skrzynki na datki i strącił ją na podłogę. Następnie podszedł do Zoana na niekomfortowo bliską odległość. Zapukał palcem wskazującym w jego klatkę piersiową.
- Jeszcze raz któryś z was tknie mnie tymi czarodziejskimi błazeństwami, a będzie podcierał się hakiem. Żebym was tu więcej nie widział, bo tak zasrane gęby nieprędko zapomnę. - Zauważyłeś, że każdy z żeglarzy miał tatuaż oszalałego krakena na ramieniu.
Kiedy rozwścieczeni marynarze wyszli, któryś ze starszych wiekiem bywalców podniósł skrzynkę kapłana. Postawił ją z powrotem na ladzie i wrzucił do środka kilka monet. Podobnie postąpiło kilku innych. - Ex gratia, drodzy wierni. To jak żyjecie zadecyduje o reszcie waszego istnienia, zadbajcie, abyście nie musieli z zaświatów uciekać. - dziękował im Zoan.
- Ruszajmy! - Powiedział Dungbung nosowym głosem. Błyszczały mu się oczy. Był pod wrażeniem półorczycy. - Z Iwką z każdego wroga zostawimy tylko gówno!
- Panienka będzie wiedzieć najlepiej, gdzie go pochować - oberżysta wręczył Andraste płócienny worek z resztkami Mardina i poszedł umyć ręce.

Andraste przytaknęła i przyjęła podany worek.
- Dziękuję. - Odezwała się obserwując oddalającego się mężczyznę. Była ciekawa czy te kości będą mogły powiedzieć coś o tym kto wskrzesił jej kuzyna. Czyżby ktoś włamał się do rodzinnych katakumb? Lub co gorsza… druga myśl nawet nie chciała przejść przez jej głowę. Obejrzała się na Hermana. - Powinniśmy wrócić do naszego zadania.

- Jeśli lady chce odprawić szybki pochówek - Dungbung wskazał łopatą na worek - to możemy w tym pomóc. W każdym gównie można utopić przynajmniej jedną osobę - wyszczerzył się głupkowato - a Pandantilus w odróżnieniu od innych bogów nie upomni się o ofiarę. Wystarczy, że w podzięce lady skorzysta z wychodka, a ciało panienki już samo wygłosi adekwatną modlitwę.

- Dziękuję, za propozycję, ale… chyba macie inne obowiązki. - Andraste spakowała resztki Mardina do swojego bagażu. - Skupmy się na naszym zadaniu… tym zajmiemy się za dnia.
- Raczej pochowamy go w imieniu boga wartego czci. - zasugerował Zoan, wracając do drużyny. Schował swoje pudełko, założył plecak i złapał za tarczę. Był gotowy do drogi.

Dungbung chyba zamierzał sprawdzić, czy Zoan ma poczucie humoru:
- Cześć Pandantilusowi oddaje świadomie lub nieświadomie każdy, kto ma cztery litery i odwiedza wychodek. Czy można to samo powiedzieć o twoim bogu...?
- Zresztą jeśli liczyliście na spacerek zadbaną alejką Miasta Umarłych i pochowanie... - gnom zaciął się - waszego kumpla pod idealnie przystrzyżonym trawnikiem, to muszę was rozczarować. Nekropolii nie otworzono od czasu kiedy całe rzesze umarlaków zaczęły wstawać z grobów. Pamiętam to. Był to chyba jedyny dekadzień, w który dano nam wolne. - Uśmiechnął się. - Praca uszlachetnia, a lenistwo uszczęśliwia... Dobra, my ogarniemy taczki i łopaty, a wy weźcie sobie coś do jedzenia na drogę, bo czeka nas długa noc.

Zoan westchnął i wzruszył ramionami. - Sram na twoje bóstwo. A Kelemvora nie trzeba czcić. To jak urzędnik podatkowy. I tak musisz kiedyś go odwiedzić, a jak nie, to ktoś cię zaprowadzi. Tym kimś są jego klerycy. - Wyjaśnił Zoan. Następnie lekko spoważniał. - Na pochówek szlachcica otworzą. Najwyżej będziemy musieli przetrzepać trochę nieumarłego ścierwa po drodze. Jeszcze znajdziemy na to czas. - stwierdził.
Andraste zaniepokoiła przede wszystkim wzmianka o wstających z grobów umarlakach. Poprawiła ekwipunek na plecach niemal czując jak poruszyły się w nim resztki Mardina. Czy powinni to sprawdzić? Ostatnio zbyt duża ciekawość zabiła ich towarzyszy.

- Sraj śmiało! - Dungbung aż klasnął w miniaturowe dłonie. - Nasi bogowie mają ze sobą naprawdę wiele wspólnego! Choć mam nadzieję, że nie dożyję czasów kiedy ktoś będzie musiał odprowadzić mnie do wychodka... Wiesz, że Pandantilus też kiedyś był śmiertelnikiem i stąpał po ziemi? Tak mi powiedział nasz mistrz cechu, Zulgoss. On sam służy Lathanderowi.

- Nie słyszałem o nim wcześniej. - Przyznał się Zoan. - Ale szanuję wszystkie bóstwa, które stąpały po ziemi jako śmiertelnicy. Powinniśmy iść za ich przykładem i przynajmniej spróbować sięgnąć ku szczytom! - obwieścił i klepnął gnoma w plecy. - Więc prowadź i sprzątaj to gówno, jakby twój bóg patrzył ci na ręce.
W międzyczasie tej teologicznej dysputy, “karczmiennego soboru”, wręcz można by rzec, Iwka sprzątała ze stołu co większe kawałki jedzenia, do ust, a te naprawde wielgaśne, do plecaka.
- Ano… - kobieta dyrygowała trzymanym w dłoni, nadgryzionym udkiem czegośtam - robota czeka…
- Zoan... szacunek do wszystkich bóstw jakoś kłóci się z twoim na nich sraniem. Nawet nieśmiertelni mogą być drażliwi na takie obelgi… i nigdy nie wiesz, jak skończy się dzień. Wolę nie robić sobie jeszcze aż tak potężnych wrogów jak bogowie, moi, cudzy, czy jacykolwiek - powiedział czarodziej zerkając zza książki i pykając fajką. Posłuchał jednak rady gnoma i zabrał ze sobą prowiant. Nie, aby zamierzał zgłodnieć, ale nigdy nic nie wiadomo.
- A to się nie liczy jako oddawanie czci? - zmieszał się Zoan, nie do końca pojmując uroki gnomiego bohatera.

- Technicznie rzecz biorąc... - Dungbung podrapał się po bokobrodach. - Robimy to w wychodku... i na pewno nie na symbol Pandantilusa, czyli drewniany półksiężyc. Nie odmawiamy też żadnej modlitwy, mającej symbolizować zamianę wychodka w ciało Pandantilusa... A czy nasze nieczystości jako swego rodzaju ofiara trafiają do Bezdennego Kubła Pandantilusa? To już pytanie, które zostawiłbym wytrawnemu religioznawcy... Więc faktycznie, twoja wypowiedź Zoanie może nie była najbardziej celna, ale przede wszystkim podobał mi się w niej twój entuzjazm! - Gnom poklepał kapłana po udzie. - Patrzcie, mam nawet drzeworyt mający przedstawiać Pana Wychodków. Sporo mnie kosztował!

[media][/media]


Andraste także wzięła nieco prowiantu, starając się zlokalizować go w nieco innej części plecaka niż Mardina.
- Ruszamy? - Spytała przyglądając się reszcie drużyny.
 
Aiko jest offline  
Stary 23-02-2019, 22:39   #53
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Dwie dotąd ukryte sceny wrzucone przed przedwczesnym zakończeniem sesji

9 Mirtula 459 Rachuby Północy
Rok Szkarłatnej Wiedźmy

Po powrocie do Portalu Anur poinformował Durnana, że czeka na kogoś z Mieczy, a dla każdej innej osoby jest nieobecny. Zamówił też coś do jedzenia po czym zaciągnął Floona do swojego pokoju w piwnicy. Miesce lekko pod poziomem parteru o niskim stropie miało bardzo domowy klimat dla Anura.
- Siadaj, mamy dużo do przedyskutowania. Choć obiecuję ci, że nie jest tak źle. - Anur mówił dość szybko, chodząc po pomieszczeniu w te i we wte. Stres wydarzeń z magazynu i gildii wreszcie do niego docierał, gdy spływała z niego adrenalina. - Gildia chce Neverembera, którego uratowała reszta mojej drużyny. Wymienimy go za nas, przebadają sobie chłopaka magią i wymienią na okup, ty będziesz wolny, a ja wreszcie przestanę być biednym gnomem. - Anur wyjawiał swoje plany na przyszłość. - Jak szlachcic okaże się tchórzem, to będzie trzeba go zaciągnąć siłą, myślę, że Miecze nam pomogą, ale nie mam ku temu pewności. Ahhh... - Gnom złapał rękoma za stół, żeby powstrzymać się od chodzenia w kółko. - Obiecaliśmy im informację, ale wiedzą, że widziałem Neverembera, więc same informacje nie wystarczą. Musimy działać razem Floon. Jeden mały skok i cię z tego wyciągnę. - pokręcił głową, po czym odwrócił się szybkim ruchem do Floona. - Powiedz mi, co wiesz o całym zamieszaniu!

Wyglądałeś, jakbyś miał się za chwilę zagotować, ale Floon tym się nie przejął. Nie zdradzał zbyt wiele mimiką twarzy, co cię zaskoczyło. Spodziewałeś się zupełnie innego typu człowieka. Bawidamka i hulajduszy nie myślącego zbyt wiele o konsekwencjach, szczególnie długotrwałych. Z niepasującą do niego chłodną pewnością siebie Floon powiedział:
- Rozumiem. Uratowałeś mi życie. Pomogę ci.
Po czym zaczął relacjonować to, co pamiętał. Nie marszczył przy tym czoła ani nie mrużył oczu, robił tylko niewielkie pauzy. Zupełnie jakby wiedział, co chce powiedzieć. Może ostatnie wydarzenia odcisnęły na nim zbyt duże piętno? Stres pourazowy?
- Wyszli za nami z karczmy. Dopadli na ulicy. Przetrzymywali nas w magazynie. Oni, znaczy Zhentarimowie. Szukali Kamienia Golorra. Pamiętam imię Urstula Floxina. To ich szef. Zabrał pamiątkowy medalik Neverembera. Kiedy zaczęła się jatka, Urstulowi udało się zbiec, chyba jako jedynemu. Renaer ukrył się, a łysy elf pomylił mnie z Neveremberem i kazał zabrać do kanałów.
Floon Blaagmaar lustrował cię bacznym spojrzeniem. Może szpieg? Dla kogo pracował? Zacząłeś się obawiać, że zauważy twoje wątpliwości.

- Cofnijmy to trochę. Jak się znaleźliście w magazynie? Byliście wspólnikami w jakiejś konkretnej sprawie? - Anur obawiał się, że może utracić jakiś kontekst. Obietnica Floona wydawała mu się nieszczera. - Poza tym, pomóc mi? - zapytał. - A sobie?

- To nic wielkiego. Volo poznał nas ze sobą. Przyjaźniliśmy się. Renaer chciał wynająć mnie jako sobowtóra, bo szpiedzy ojca śledzili każdy jego krok, jednak z czasem uznał to za zbyt ryzykowne dla mnie, szczególnie teraz, gdy trwa ta afera o pół miliona smoków. Należy do Harfiarzy, ale niewiele się o tym mówi. Moim zdaniem chce zagarnąć całe złoto dla siebie. Jest dlatego i wrogiem Waterdeep, i swojego ojca-defraudanta. Nie ufasz mi? - Zapytał wprost. - Znam tego człowieka od podszewki. Przecież miałem być jego sobowtórem.

- Cóż, twoja pierwsza wypowiedź brzmiała, jak gdybyś nie interesował się własnym życiem. W takim przypadku stracilibyśmy wspólny cel. - skrzywił się gnom. - O skarbie nawet nie chcę myśleć, najpierw przeżyjmy najbliższe trzy dni. Wiesz coś o relacjach Neverembera z jego rodziną? Daliby za niego okup? „Szpiedzy” to jednak nie to samo co „ochroniarze”.

Floon wzruszył nieznacznie ramionami, czyli zgadywał albo wymyślał.
- Jego matka nie żyje, ale ojciec na pewno da. Pewnie wykorzystałby to jako okazję do pogodzenia się z dawno niewidzianym i skłóconym synem. Niby przestępstwo, a każdy na tym skorzysta. Gdzie go trzymacie?

Słuchając Floona, Anur zaczął stroić swoje skrzypce. Gdy mężczyzna skończył wypowiedź, gnom zasunął po strunach. - Jak to brzmi, przyjacielu? - zapytał. - Czego się przede mną wstydzisz? Widzę, że jakiś nieszczery jesteś. Próbuję ci życie uratować, więc chyba nie wypada z twojej strony.

Floon nie skomentował muzyki w żaden sposób.
- Mówię to co wiem. Tylko tyle i aż tyle. - Odpowiedź była spokojna, ponieważ był jeszcze pod wpływem zaklęcia.

- A na imię ci Floon Bloogmar? - spytał. - Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie, czy jesteś agentem gildii, czy prawdziwy Floon jest dziwakiem, w obu przypadkach chcę oddać Neverembera, aby mieć na koncie jakieś zasługi. No i spokojną głowę. - uprzedził.

- Na imię mi Floon Blaagmaar - odpowiedział bez cienia wątpliwości, akcentując “a”.

- Wybacz, nie mam pamięci do imion. Swoją drogą, ten skarb Neverembera w ogóle jest prawdziwy? - zapytał.

- Jak najbardziej, Anurze. - Floon powiedział nagle chłodnym głosem. - Pozwól, że teraz ja zadam ci pytanie...

- Wal. Po takim zaklęciu wiszę ci przynajmniej tyle. - odparł nieprzejęty Anur, lekko poruszając po strunach instrumentu.

- I SAM ZNAJDĘ ODPOWIEDŹ! - Dokończył nieludzki syk. Zanim zorientowałeś się, co się dzieje, cios szponiastej łapy prawie zdjął twoją głowę z karku. Floon Blaagmaar osunął się bez zmysłów na drewnianą podłogę, a ciebie zalała fala mentalnej energii. Całą siłą woli walczyłeś z ogarniającą cię ciemnością. Próbowałeś skoncentrować się na swoim celu, którym był... Mózg?! Szkaradny mózg na czterech pazurzastych łapach, niczym wzięty z koszmarnego snu. Rozpaczliwie odskoczyłeś pod ścianę, walcząc o życie i zdrowe zmysły. Krew zalała twoje oczy, kiedy pazury potwora przejechały po twojej twarzy. Straciłeś przytomność.

10 Mirtula 459 Rachuby Północy
Rok Szkarłatnej Wiedźmy

Kierowany przez pożeracza intelektu Anur z determinacją śledził swój cel, lorda Renaera Neverembera. Upolowanie go na mieście nie było łatwym zadaniem, bo wiosenna pogoda dopisywała i Waterdeep zdawało się dzisiaj pękać w szwach. Szlachcic, celowo ubrany przeciętniej i szarzej niż zwykle, co nie uszło uwadze gnoma już podczas długiej, drużynowej narady, narzucił kaptur na głowę i od momentu wyjścia z dworku szybkim krokiem podążał Wysoką w stronę Dzielnicy Zamkowej, starając się wtopić w tłum. Gdzieś niedaleko “Słodkiej Syrenki” młodego panicza zaczepił garbaty i usmarkany dziad. Wyglądał jakby zgłupiał od pustelniczego wiktu. Wydrwigroszowi brakowało tylko kapelusza z gwiazdkami. Jazgotał i wymachiwał przed Renaerem tym swoim drągiem, co to go pewnie nosił żeby psy odpędzać, jak go kto poszczuje. Zdziwiło cię, że patrol straży miejskiej nieopodal nawet się tym nie zainteresował. Strażnicy z napiętymi twarzami wydawali się być pochłonięci szeptaną, żywą dyskusją, nie swoimi typowymi obowiązkami. Arystokrata westchnął, widocznie przytłoczony ostatnimi doświadczeniami, i rzucił wróżbicie kilka monet w nadziei na pomyślną wróżbę. Z odległości, w jakiej się znajdowałeś, nie miałeś nadziei na usłyszenie, co dziadunio będzie miał do powiedzenia. Co robisz? Czekasz na lepszy moment? Próbujesz podsłuchać wróżbitę? Może zainteresowało cię nietypowe zachowanie strażników?

Zachowanie strażników było intrygujące, ale odbiegało od misji "Anura". Zarazem reakcja Raenara na wróżbitę wskazywała, że staruszek był przypadkiem, którym gnom nie musi się interesować. Aby nie umniejszać swoim szansom, bard pozostał w tłumie, zachowując bezpieczną odległość i czekając, aż Raenar ruszy dalej, by kontynuować swoją pogoń.

Kiedy ucho dziada odkleiło się od głowy Renaera, ten zamiast ruszyć dalej, rozejrzał się dookoła ostrożnie. Musiał usłyszeć straszną wróżbę. Może rzekomy jasnowidz zdążył cię zauważyć i po prostu ubrał przestrogę w swój zagadkowy język? Sprytne, ale nie, dziad nie obdarzył cię nawet jednym podejrzliwym spojrzeniem. Może naprawdę miał dar? Nie miało to zresztą większego znaczenia, bo dla swojej przyszłej, potencjalnej ofiary pozostawałeś niewidzialny. Ponure polowanie trwało więc dalej. Neverember skręcił z Wysokiej w Hassantyra i szedł między kamienicami w stronę widocznego już stąd kolosa zwanego Boskim Łapaczem. Na jednej z ciaśniejszych uliczek zostaliście prawie że sami. Pojedynczy, rudobrody krasnolud w oliwkowym kapturze klnął i pomstował na wielkiego dzika. Z trudem utrzymywał oporną bestię na łańcuchu. Ciężko byłoby odyńca wyminąć. Był szeroki jak alejka.
- Saer, gdzie mieszka klan Phylund!? - Krasnolud zapytał się głosem, w którym dźwięczał metal. - To miasto jest istnym przykładem ludzkiego szaleństwa! Jeszcze raz skręcę nie tam gdzie trzeba, a urządzę publiczne świniobicie!
Renaer zbliżył się i, zachowując odpowiedni dystans, zaczął tłumaczyć drogę brodaczowi.

Nie wychodząc z ukrycia, Anur postanowił spróbować magii: wykonał zaklęcie pomniejszej iluzji, aby przywołać dźwięk grzmotu błyskawicy. Niewinny zwiastun burzy, którego rozjuszona bestia raczej się nie spodziewa.

Wielki dzik szarpnął łańcuchem tak gwałtownie, że krasnoludzki treser niemal wyleciał w powietrze. Zanim Renaer zdążył sobie uświadomić, że stracił z oczu rozmówcę, potworny odyniec runął na niego ciężkim łbem, z którego sterczały wielkie kły. Uderzony w brzuch arystokrata zwinnie odbił się na rękach do tyłu i stanął na nogach, już z błyszczącym rapierem i sztyletem w rękach.
- Czas przyciąć cię do właściwych rozmiarów! - Rzucił odważnie arystokrata.

Widząc niespodziewany i zadowalający sukces szarży dzika, "Anur" postanowił wyjść z cienia i kuć żelazo póki gorące. Jeżeli nie dorwie Reanera teraz, ten może wyleczyć się nim pojawi się lepsza szansa na jego dobicie. Gnom grał na swoich skrzypcach ponurą pieśń. Jego struny zalśniły magicznym światłem, które powędrowało w stronę Renaera, aby objąć go swoim blaskiem, przyjmując, że ten nie uskoczy. - Walcz o swoją wolność, Knurze. Stań pośród nich niczym człowiek. - Gnom dodał słów otuchy zwierzęciu, chcąc wykorzystać jego szał na ile to możliwe. Zachowywał jednak maksymalny możliwy dystans, nie chcąc zostać nowym celem odyńca.

Kiedy krasnolud jedną ręką złapał łańcuch a drugą brał zamach toporkiem, wielki dzik niespodziewanie szarpnął. Zaskoczony ruchem treser uderzył się płazem ostrza w twarz, a łańcuch wyślizgnął się z jego dłoni. Zaklął siarczyście w swoim języku.
- Hola, Anur! Jesteś przyjacielem czy wrogiem?! - Wykrzyczał zdziwiony Renaer, kiedy jego dłonie pokryły się magicznym światłem. Żądny krwi odyniec minął rozświetloną ogniem faerie sylwetkę, by zawrócić i ponownie wziąć Renaera na kły, lecz nie uniknął rozcinającego futro sztyletu. Uderzony przez rozjuszone zwierzę mężczyzna ponownie użył wszystkich kończyn by uniknąć bolesnego upadku na plecy, ale tym razem na niebieskiej tunice pojawiła się poszerzająca plama krwi. - Straż! Gdzie jest straż?! Ach... Raniono mnie... Na pomooooc! - Zawołał Renaer i rzucił się do ucieczki.

Gnom spojrzał na odyńca zmrużonymi oczyma "gonisz go czy nie?" zapytał w myślach, samemu zrywając się w pogoń za Raenarem. Miał obowiązek doprowadzić to do końca. Straży się nie bał. Nie wiedział dlaczego była zobojętniała ale wiedział, że była.

Pożeracz intelektu nie przejął się ograniczeniami fizycznymi swego gospodarza i z zimną, nieludzką determinacją ruszył w pościg za zwinniejszym i szybszym celem, wyciskając z organizmu Anura co się tylko dało, nawet gdyby wysiłek miał kosztować gnoma życie. Ani na chwilę nie traciłeś illuskańczyka z pola widzenia, mimo że nieraz próbował cię zmylić. Dobrze znał miasto. Przebiegłeś pod bluszczem pokrywającym kamienny łuk. Zaraz za nim ćwiekowana pałka nadgorliwego strażnika świsnęła nad twoją głową. - Na Helma, stać! - Zabrzmiał rozkaz, na który nie zwróciłeś uwagi. Obejrzałeś się tylko za siebie. Cały patrol straży dołączył do szaleńczej gonitwy. Skręciliście w jakąś boczną, niewybrukowaną alejkę. Tam, na niewielkim placyku łączącym kilka równie ciasnych uliczek sfora rozszczekanych psów walczyła o kęs mięsa, blokując dalsze przejście. Mignęła ci sylwetka Renaera znikająca za zakrętem. Co robisz?

Anur szarpnął struną i gwizdnął na psy, nie przerywając biegu za Renaerem.

Zadziałało. Wyminąłeś wygłodniałe psy. Kundle rzuciły się za ciebie na iluzję sporo większego kawału mięsa i wpadły wprost pod nogi nadbiegających strażników. Niewyszukane przekleństwa odbiły się echem od kamienic i wąskich uliczek. Mundurowi nie mieli większych skrupułów. Pałki poszły w ruch i świstały jak takie, jakimi w rzeźni głuszy się zwierzęta. Tymczasem ciebie pościg za Renaerem doprowadził do niewybrukowanej uliczki zamienionej w plac budowy. Dyszałeś ciężko od wysiłku. Wznoszone konstrukcje wymagały ostrych skrętów i przeciskania się między rusztowaniami wzniesionymi gęsto na i tak wąskiej alejce. Zauważyłeś, że nikt nie pracował na budowie i miałeś się zaraz dowiedzieć dlaczego. Za kolejnym zakrętem dwie załogi robotników, wielkich illuskańskich chłopów, prało się po pyskach z jakiegoś niewiadomego, ale pewnie prozaicznego powodu. Wbiegając w bijatykę ryzykowałbyś guza. Miałeś jednak mało czasu na decyzję, gdyż za plecami usłyszałeś tupot ciężkich butów straży miejskiej. Znowu miałeś ich na ogonie. Renaer wybiegł z uliczki, skręcił w prawo i zniknął. Co robisz?

Tym razem gnom nie cwaniaczył. Postanowił polegać na swoim wybrakowanym wzroście i jakoś przecisnąć czy przeturlać się przez bijatykę.

Nie prześlizgnąłeś się przez bójkę bez szwanku. Uderzony kolanem w czoło upadłeś i zobaczyłeś wszystkie gwiazdy. Kierowany przez zdeterminowanego pożeracza intelektu nie do końca pamiętałeś, jak wyrwałeś się czy wypełzłeś z szamotaniny, ale wkrótce znowu pędziłeś za Renaerem z szybkością podwojoną przez wściekłość. Patrolu straży miejskiej już więcej nie zobaczyłeś. Musieli się zadowolić wlepieniem robotnikom kar za zakłócanie porządku. Ty zaś, jeśli posiadałbyś kuszę, miałeś swój cel na linii strzału, gdy niespodziewanie ulicę przegrodziło dwóch gnomów niosących szklaną szybę. Ogromny, niemal idealnie przezroczysty prostokąt. Widziałeś przez nią Renaera, lecz musiałeś poczekać, aż ślamazarni posłańcy przejdą. Co robisz?

'Anur' złapał się za głowę. Jego magia nie sięgała celu z tej odległości, a nie miał czasu podziwiać szybę. Bez słowa pchnął jednego z gnomów, aby roztrzaskać szybę i zrobić sobie przejście. Jeżeli zerwie się szybko do biegu, może nie zdążą go zatrzymać.

Popchnięty gnom nie dość, że nie stracił równowagi, to jeszcze celnym kopniakiem w brzuch posadził Anura na chodniku.
- Zasrany smarkaczu, nie zmuszaj mnie, bym rzucił robotę i nauczył cię manier! - Pogroził palcem.
Nic nie odpowiedziałeś na przekleństwa i głosy oburzenia gapiów. Jak zaprogramowany, bezwolny golem wstałeś i zerwałeś się do biegu. Prawie straciłeś cel w tłumie, jaki zgromadził się na głównych arteriach Dzielnicy Handlowej. Widziałeś tylko jego kaptur. Skręcił w boczną alejkę. Pognałeś za nim, przeciskając się pomiędzy licznymi nogami Waterdhaviańczyków. Dzięki gnomim rozmiarom nadrobiłeś w niemiłosiernym tłoku dystans. Przy zakręcie wymalowano na budynku napis “wstęp wzbroniony”. Nie było to czcze ostrzeżenie, bo kiedy biegłeś za Renaerem, nagle wydarzyło się coś dziwnego. Ścigany nieoczekiwanie... zapadł się pod ziemię! Przez chwilę byłeś zdezorientowany, ale wkrótce uświadomiłeś sobie błogosławieństwo Tymory. Chodnik zapadł się i Renaer wpadł do jakiegoś składziku czy piwniczki znajdującej się pod ulicą. Dopadłeś go, gdy jedną ręką złapał za krawędź zawalonego chodnika i próbował się wspiąć. Co robisz?

Los uśmiechnął się do gnoma, który bez wahania i skrupułów sięgnął po rapier i skoczył z pchnięciem prosto na wdrapującego się Renaera...

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 23-02-2019 o 22:46.
Lord Cluttermonkey jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172