Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-02-2019, 00:17   #21
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację


Nadzieja. Kiełkowała w sercach więźniów od samego początku i nawet okrucieństwo drowów nie było w stanie jej wyplenić. Nasiono, tak długo pielęgnowane, musiało w końcu wydać owoc. Podlane koszmarem, który wrzeszcząc i drapiąc zajmował w tej chwili uwagę całego Velkynvelve.

Nie wiadomo czym były istoty atakujące posterunek drowów, ani skąd wzięły się cieniste istoty które rzekomo przyzwał Zak. Jedne, Balzac mógł się mylić i być może po prostu perfidnie dawkował nową torturę, dręcząc swojego podopiecznego, Zakowi zaś mogłoby się wydawać, że to jakieś mroczne zaklęcie Jorlana rozniosło magiczne zabezpieczenia na stropie ich jaskini, jak i przyzwały istoty z mrocznego wymiaru.
Natura magii i nieznane wymiary pozostawały jeszcze tajemnicą, nieznaną jeszcze ani dla Cefrey, ani dla Zaka, choć być może w przyszłości mogło się to zmienić. Istoty nie zajmowały się śmiertelnikami, którzy mogliby nawet dywagować, skąd się wzięły i jaka jest ich natura. Ich cieniste, podobne do kruczych skrzydła i ostre dzioby kłapały teraz w zimnym i wilgotnym powietrzu ogromnej jaskini, próbując rozszarpać się wzajemnie. Powietrze trzeszczało od iskier, ich głośnych, przenikających kości wrzasków i zawodzeń. Podmuchy wiatru targały linami mostków z pajęczych lin, a pajęczyna rozpięta pod posterunkiem chwiała się niebezpiecznie, grożąc zerwaniem, protestując głośnym trzeszczeniem i skrzypieniem.

-Później młodzieńcze. Uciekajmy stąd! - Buppido nie wdawał się w zbędne dyskusję tylko rzucił się w stronę strażnicy po huśtającym się mostku. Wszyscy się rzucili, gnani niczym konie na wyścigach. Długie nogi elfów, i wężowa zwinność yuan-ti wystarczyła, by Daerdan i Zak wysforowali się najbardziej na przedzie. Tuż za nimi Leshana i Aelin następowali im niemal na pięty. Mostek zatrzeszczał niebezpiecznie, czując wagę Ronta i Derendila, sapiących na plecy Cefrey i Lyssy. Reszta tłoczyła się jeszcze przy wejściu do jaskini, czekając na swoją kolej. Wystarczyłby jedno cięcie miecza drowów w linę mostku, a niemal wszyscy spadliby w dół, na pewną śmierć. To się jednak nie stało, i każda chwila przybliżała uciekinierów do strażnicy.

Łoskot zagłuszył na moment wszelkie dźwięki, kiedy skłębiona masa walczących istot uderzyła o sufit. Na chwilę istoty przerwały walkę i krążyły przez chwilę, ukazując się śmiertelnym w całej swej ohydnej krasie.
Te, co wypełzły z jaskini, podobne do ohydnych ptaków, powierzchniowych sępów lub kruków wydawały się być zrobione z samej ciemności. Ich kontury rozmywały się i falowały, niczym ułuda na pustyni. Kiedy przelatywały dokoła stalaktytów, ciągnęły za sobą zielonkawe, gęste kłęby dymu, śmierdzące siarką. Dym był gryzący, i oczy łzawiły kiedy jeńcy biegli w kierunku zbrojowni, kuląc się, kiedy cienista istota skrzecząc robiła szeroki nawrót, by dopaść swoich przeciwników. Ich łapy, zbrojne w długie, zakrzywione pazury podobne były do łap wielkich jaszczurek, a imponujące, zdobione kostnymi wypustkami ogony smagały ściany stalaktytów. Jeden z nich krzyknął głośno, posyłając jeńców podążających mostkiem na chwilę na kolana, wywołując ból w uszach, promieniujący aż do samych kości. Kita dymu ogarnęła mostek, powodując pieczenie w oczach, i ponownie zsyłając ostry ból, parząc i drażniąc skórę. Najbardziej ucierpiała Leshana, którą zielonkawa chmura przykryła niemal w całości. Pieczenie oczu i poparzenia na rękach wyglądały bardzo groźnie. Daerdan złapał się za twarz, którą owiał kosmyk zielonego dymu. Lyssę zapiekł ogon, a z bólu aż otworzyły jej się pazury i nastroszyły włosy.

[MEDIA]https://vignette.wikia.nocookie.net/warhammer40k/images/0/0e/Battleflies.jpg[/MEDIA]

Te zaś, które narobiły wpierw hałasu swoim krzykiem, alarmując Velkynvelve, podobne były do ogromnych much, opalizujących w świetle nielicznych już świateł faerie, które gasły ilekroć przelatywały w pobliżu skał i stalaktytów. Jakby jakaś nieziemska magia tłumiła zabezpieczenia Velkynvelve i powoli, acz nieubłaganie wielka jaskinia pogrążała się w ciemności. Miały ciała podobne do wielkich żuków gnojarzy, skrzydła które poruszały się szybko niczym u ważki, szeleszcząc metalicznie niczym ostrza rydwanu. Ich niewielkie głowy sprawiały wrażenie, jakby zbudowane były z samych oczu i wielkiego, prostego dzioba, którym próbowały przebić swoich ptakopodobnych wrogów. Odgłos ich skrzydeł dziwnie hipnotyzował, wlewając słabość w palce, sprawiając, że Aelin omal nie wypuściła z rąk swojego krótkiego miecza, tak sprytnie ukradzionego. Zakowi zakręciło się w głowie, i byłby niechybnie upadł, gdyby nie Buppido, podążający za nim krok w krok. Włos zjerzył się na grzbiecie Lyssy, która na moment nie wiedziała nawet gdzie biegnie. Dopiero pazurzasta łapa zatrzymała jej ciało i postawiła z powrotem na huśtającą się kładkę. Książę Derendil wyszczerzył się w grymasie, który od biedy mogła uznać za uśmiech. Cefrey, Leshana i Daerdan jak i reszta uciekinierów okazała się jednak dosyć odporna na niepokojący dźwięk który wytwarzały skrzydła mrocznego ohydztwa, to jednak szybko staało się jasne, że walka z tymi istotami musiałaby skończyć się dla uciekinierów tragicznie. Na szczęście, istoty zdawały się całkowicie ignorować śmiertelników, najwyraźniej zamierzając rozerwać się na strzępy w dzikim, niekontrolowanym szale.
Krzyki, warknięcia, mlaskanie i gwizdy, raz to oddalające się, raz przybliżające się do strażnicy, w miarę jak istoty przemieszczały się z ogromną prędkością po całej jaskini. Skrzydła brzęczały a dzioby uderzały o chitynowy pancerz z głośnym łoskotem. Powietrze drżało od wyładowań i magii, brzęczenia i łopotu skrzydeł. Chmary trujących oparów przysłaniały ten wściekły tuman a po chwili z sufitu jaskini oberwał się wielki głaz, który wpierw powoli wynurzył się z zielonej chmury, aby runąć w dół z zawrotną prędkością, niknąc gdzieś w ciemności dna jaskini. Mostek linowy zakołysał się, kiedy uderzył o nią, rozpadając się na kawałki w wielkiej eksplozji ciemnego dymu i chmurze drobnych odłamków.

Kiedy Zak i Daerdan, którzy pierwsi dobiegli do strażnicy, zastali ją pustą, a drzwi prowadzące do zbrojowni otwarte na oścież. Nie sposób było nie skorzystać z sytuacji i jeńcy szybko uzbroili się w to, co pozostało, choć lwią część najpewniej najlepszego uzbrojenia zabrali już ich strażnicy, którzy najwyraźniej szykowali się do odparcia ataku drowów. Można było na moment zerknąć na zewnątrz, i korzystając z chwili wytchnienia, zastanowić się, co robić dalej.
 Loot
6 krótkich mieczy
6 Kolczug
6 lekkich zbrój skórzanych
6 tarcz
6 ręcznych kusz
20 skrzynek z bełtami (po 20 sztuk w każdej)
6 worków z kolczatkami (caltrops)
4 zwoje 100 stóp liny z pajęczego jedwabiu (silk rope)
2 młotki (nieużyteczne jako broń)
2 worki metalowych kołków(po 10 kołków na worek)



Daerdan widział swoim przyzwyczajonym do ciemności wzrokiem, jak skupiali się na największej platformie, a z głównego stalaktytu wyleciały obie kapłanki, lewitując w powietrzu i wysyłając jaskrawe błyskawice energii prosto w stwory, które kłębiły się obecnie niemal przy samym suficie jaskini.
Sarith patrzył z niepokojem na rozwijające się do ataku drowy – Szybko pójdzie. Mamy niewiele czasu... - mruknął.

[MEDIA]http://1.bp.blogspot.com/_ceR65LbbBTI/TUnju2FAwQI/AAAAAAAAAOw/Yt4ASfTgdHg/s1600/Thunder_Goddess_by_Aliapkin.jpg[/MEDIA]

Jorlan, Shoor i porucznicy obu wojowników oderwali się szybko od ziemi, dołączając w powietrzu do kapłanek i szyjąc gęsto z ręcznych kusz. Sześciu wojowników z platformy dosiadło ogromnych pająków i pełzło mozolnie po ścianie jaskini, zamierzając najpewniej oskrzydlić stwory od sufitu. Można było przez moment podziwiać zadziwiającą zręczność i organizację ataku drowów, które bez najmniejszego grymasu strachu na swoich twarzach spokojnie celowały i posyłały zatrute pociski w cielska mrocznych istot, które ośmieliły się naruszyć spokój ich jaskini. Leshana wprawnym wzrokiem wojskowego szybko oceniła, że jeśli drowom uda się ten manewr, istoty znajdą się pod krzyżowym ogniem szybkostrzelnych ręcznych kusz, choć manewr ten wybitnie rozciągnął siły drowów. Istoty mroku jednak, zajęte sobą nie byłyby w stanie szybko temu zapobiec i elfka była pewna, że walka ta będzie miała jednostronny przebieg. Uderzenie na drowy, skupione przy quaggothach było dla obeznanej z wojaczką elfki co najmniej ryzykownym posunięciem, choć widząc rozdzielenie się drowich wojowników na trzy osobne zespoły, Leshana była pewna, że jeśli atak byłby odpowiednio szybki i skuteczny, platforma może zostać opanowana. Uzbrojenie ze strażnicy mogło wystarczyć, zawsze jednak pozostawała kwestia kosztów. Doświadczenie podpowiadało, że do wygrania walki potrzeba jedynie odpowiedniego klucza, strategii do jej wygrania i należało jedynie znaleźć ten element niewiadomej. Eldeth zaciskała mocarne łapska na swoim kantowniku – pora komuś przypierdolić... - chrząknęła – chuda, idziemy? - zapytała Leshanę z nadzieją, czując rychłą walkę. Mimo, iż krasnoludka wyglądała bojowo ze swoim kantownikiem, wartość bojowa reszty jeńców była wielką niewiadomą.

Lyssa szybko oceniła siły stojące na platformie przed głównym stalaktytem, naprzeciwko windy prowadzącej na dno jaskini. Jej czuły węch i słuch pozwalał jej na wyczucie, że wszystkie quaggothy skupiły się na platformie. Czuła smród ich piżma. Były wystraszone. Na platformie zaś widziała w oddali dziewiętnaście sylwetek, z czego siedem szyjących z kusz. Oczy wszystkich skierowane były na głośny spektakl dziejący się przy suficie jaskini. Wróg wydawał się rozproszony, i jak mogła zauważyć Lyssa, nie było wśród wojowników elfich strażników pilnujących obu wejść. Kuszące wydawało się też zejście stalaktytem bezpośrednio w dół, i zeskok wprost do jeziora poniżej. Nie wydawało się tak wysoko, choć kąpiel w bajorze pełnym odpadków napawała obrzydzeniem istotę, której żywiołem zdecydowanie nie była woda. Z drugiej strony Lyssa, która jakby instynktownie wiedziała gdzie można uderzyć, widziała niemal wszystkich napastników poza stalaktytami, i wiedziała doskonale, że wystarczy przejść jeszcze jeden mostek dalej, aby odzyskać wszystkie błyskotki, które zgromadziła Ilvara, zajęta obecnie posyłaniem kolejnych piorunów w kierunku dziwnych istot. Winda wydawała się bardzo blisko stalaktytu i była zdecydowanie bezpieczniejsza niż zeskok do jeziora. na platformie nie było też załóg obu strażnic, więc było jasne, że północnego wyjścia z Velkynvelve broni jedynie dwóch, być może mało świadomych zagrożenia strażników. Krzaczór i Kępa dziwnie patrzyli się na Lyssę i jej merdający ogon. Ten bełkoczący wydawał się uśmiechać, a oczy lśniły mu jakimś dziwnym blaskiem. Podszedł do niej, niemalże podchodząc pod ręce, sprawiając wrażenie, że chce się łasić. Potem kichnął pociesznie, najpewniej od jej zapachu. Drugi nerwowo przestępował z nogi na nogę, ale wydawał się wpatrywać w Lyssę, niczym w szefową. Tabaxi wyczuła ich strach i obawę ale i nadzieję, że ona sama zapewni im bezpieczeństwo.

Aelin, elfka będąca znacznie bliżej natury niż jej bardziej cywilizowani pobratymcy czuła pierwotną dzikość istot ścierających się pod pułapem, a jej elfie zmysły łowiły przestraszone powarkiwania quaggothów gdzieś z oddali. Słyszała w ich głosie niepewność. Czuła jednak jeszcze inne stworzenie, bardziej prymitywne. Czuła w pobliżu jego obecność i dzikość. Czuła je z dna jaskini, jakby skamlał o ofiarę.
Ront również był wściekły. Wielki ork wręcz gotował się do walki. Kły, odsłonięte niczym u wściekłej małpy wysyłały jasny sygnał. Napięte muskuły pod zielonkawą skórą wypychały żyły, a sierść na karku zjeżyła się ostrzegawczo. Aelin była niemal pewna, że Ront wkrótce wpadnie w szał, i nic nie zdoła przemówić mu do rozsądku. Derendil również był rozdrażniony. Jak na elfa nie potrafił zapanować nad swoim prymitywnym, zwierzęcym ciałem i jego włos również niebezpiecznie się nastroszył. Kłapał szczęką, jakby zamierzał przestraszyć zgromadzone na platformie przed nimi quaggothy. Obaj prezentowali się o wiele lepiej, niż każdy ze zgromadzonych na platformie quaggothów i Aelin była przekonana, że rozbiją wiele czaszek i połamią wiele kości, jeśli doszłoby do ewentualnej walki.

Zak i Cefrey z kolei z niepokojem obserwowali moc obu kapłanek, wysyłających błyskawice w stronę mrocznych istot. - założę się, że są potężniejsi od was – mruknął Jimjar.
Cefrey jednak oceniała szansę na powodzenie swojego planu. Zeskok był możliwy, o ile trafiłoby się w pajęczynę ochraniającą Velkynvelve, a potem trzeba byłoby zeskoczyć wprost na stertę śmieci pośrodku jeziora. Szanse były całkiem duże, choć z drugiej strony, taka też wydawała się odległość. Zak widział kolisty ruch wody pośrodku jeziora. Szlam wciąż tam był i nie wiadomo było, czy smaczniejsze wydadzą mu się śmieci, czy skaczący do jeziora uciekinierzy. Dno było bardzo bagniste, i ciężej uzbrojeni mogliby już nigdy nie wydostać się z klejącej brei, w którą zamieniło się dno jeziora.

Jedynym, który jak zwykle pozostał spokojny był Shushaar. Ten po prostu siedział na kamiennej podłodze, wolny od trosk wyborów i decyzji,po prostu wlekąc swoje ciężkie cielsko za resztą. Na moment jedynie zerknął na oparzenia elfów i tabaxi, po czym wycedził jakieś bełkotliwe słowa w swoim dziwnym języku, brzmiące, jakby ktoś próbował mówić w balii pełnej wody, a po chwili białe kosmyki energii oplotły oparzenia, kojąc ból i wlewając w członki jakąś tajemniczą siłę. Smród eteru szybko uzmysłowił Zaka i Cefrey, że oto mieli przed sobą kolejnego użytkownika mistycznych mocy.
Shuushar beknął donośnie, a wielkie oko łypnęło z góry, jakby oceniając robotę. Wszyscy mieli wrażenie, że wielki kuo-toa się uśmiechnął. Z drugiej strony, już od dawna nikt nie widział, aby Shuushar cokolwiek jadł i Zakowi wydawało się, że język ryboluda mlasnął niebezpiecznie, a oko bez powiek zatrzymało się na jego osobie.

Krzyki Ilvary oznajmiły tymczasem początek ataku. Zaczynała się bitwa o Velkynvelve...

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 22-02-2019, 19:01   #22
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Cefrey biegła przed siebie z zaciśniętymi zębami. Byle do przodu, byle przed siebie. Bolały ją mięśnie, od pracy, łańcuchów, niezliczonych tortur drowiego więzienia. Skrzywdzone były jej duma i serce, kiedyś rycerz, teraz prawie złamana i bezsilna. Piekła twarz, z której od czasu do czasu spływy krople krwi, wypływając z ranek wyrządzonych przez roztrzaskane zaklęciem Zaka łańcuchy.
Zak... mężczyzna denerwował ją swoją lekkomyślnością i brawurą, którą popisywał się choćby wtedy, gdy drowy zabierały go z celi na biczowanie. A jednak nie potrafiła się zdobyć na to, by go skarcić. Być może dlatego, że zachowanie Zaka tak bardzo przypominało Cefrey ją samą? Jednocześnie niepokoiły ją mroczne moce, od które wręcz emanowały od mężczyzny.

Gdy dotarli do stróżówki i zbrojowni, Cefrey od razu chwyciła za tarczę i krótki miecz, patrzyła także łapczywie na kolczugę, lecz mieli zbyt mało czasu, by mogła ją założyć. Przejechała dłonią po skórzanej zbroi, jakby oceniając jej użyteczność, ale z tego pomysłu także zrezygnowała. Każdy cios, który mogła zablokować skóra, jeszcze lepiej mogły zatrzymać jej łuski, które można było dostrzec pod skórą pobudzonej adrenaliną kobiety.

Cefrey zbiera:
- krótki miecz
- tarczę
- ręczną kuszę
- dwa "case'y" na bełty
- zwój liny
- worek caltropsów
- młotek i worek z kołkami



Cefrey zaczęła obserwować drowie kapłanki, ścierające się z mrocznymi istotami niewiadomego pochodzenia. Zauważyła, że Zak również im się przyglądał. Były na zupełnie innym poziome i oni jedni wiedzieli jak skończy się ich ucieczka, jeśli wpadną na choćby jedną z nich.
Kuchnia wydawała się także kuszącym celem, bez zapasów ich ucieczka mogła się okazać tragiczna w skutkach, ale na drodze stało mnóstwo quaggothów i drowów. Ryzyko było zbyt wysokie.

- Nie podniecajcie się tak - powiedziała Cefrey stanowczo widząc bojowe postawy Eldeth, Ronta i Derendila - Widzicie te dwie fruwające wiedźmy? Nie macie pojęcia jaką mocą władają, jedna wystarczy, żeby zetrzeć nas wszystkich w proch. Mamy liny i kołki, zejdźmy po nich do jeziora i stamtąd do wyjścia. Buppido, twoje rękawice mogą się tutaj przydać do wspinaczki.

Kobieta wzięła zwój liny i zarzuciła sobie przez ramię, ustawiając się przy wyjściu ze stróżówki, patrzącym w stronę wodospadu i skał, po których planowała zejść.
 

Ostatnio edytowane przez MatrixTheGreat : 23-02-2019 o 12:05.
MatrixTheGreat jest offline  
Stary 24-02-2019, 20:11   #23
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację


Biegnąc do strażnicy, wśród skrzypień rozbujanego drewna zobaczyła w końcu ich i zlękła się. Wydarte z jakiegoś paskudnego koszmaru istoty które przypominały mieszankę osy, pająka i komara sprawiły że Tabaxi straciła jakieś resztki pewności siebie. Paskudne, nieludzkie i szalone, wyły w locie przy suficie jaskini, poruszając się tak szybko że miało się wrażenie że chwila nieuwagi mogłaby wystarczyć by któryś zanurkował prosto na nich. Lyssa nie miała zamiaru ich jednak podziwiać, a jej otulona porwanym od bata ubraniem sylwetka pognała do przodu byle by zejść z tego przeklętego mostu. Nie zdążyła, gdy jakaś zielona i piekąca chmura przeleciała przez całą ich gromadę. Kocica chwyciła się kurczowo liny, byle ktoś nie zrzucił jej z mostku, gdy drugą dłonią osłoniła oczy przed żrącym dymem. Cichy jęk bólu Tabaxi rozległ się dookoła wraz z nerwowym machnięciem ogona, gdy ten znalazł się w piekącej chmurze. Nie zdarzyła wstać gdy latający potwór wydarł się, a jego przeraźliwy głos przeszył ciało jak lodowata woda górskiego strumienia.

Wpierw upadła na kolana, strosząc pazury, ale już za moment zerwała się i biegła dalej. Nie miała zamiaru dać za wygraną. Nie teraz.

Obrazy zamazały się wśród tłoku uciekających więźniów i dopiero gdy coś ją szarpnęło, dziewczyna ochłonęła nieco. To Derendil powstrzymał ją przed szaleństwem paniki która zdołała opanować ciało. Silna dłoń "Elfiego Księcia" zatrzymała kocicę i nawróciła na drogę do strażnicy.

- Dziękuję.. - Odpowiedziała cicho, nieco skołowana sytuacją i zacisnęła zęby, wyginając uszy w tył byle nie słyszeć wrzasków bestii. Nie przywykła do podziękowań więc z każdym czuła się odrobinę dziwnie, nie był to jednak czas na takie dylematy.

Wbiegła do strażnicy zaraz za resztą, a pomieszczenie okazało się puste, na dodatek było tam wciąż trochę rzeczy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ACajHb72eV0[/MEDIA]

Delikatna dłoń szorstko i brutalnie chwyciła za krótki miecz, który wyciągnęła z zapasów zbrojowni. Wyjęte z pochwy ostrze, zwróciło się ku górze i dopiero teraz dotyk dziewczyny nabrał subtelności. Patrzyła się wprost na szarą taflę stali przez moment nie uważając na nic i nikogo dookoła. Tylko ona i jej miecz. Czerwone oczy Tabaxi odbiły się w ostrzu, przypatrując jej samej niespokojnie. Widziała tam zaledwie karykaturę siebie jaką znała. Brudne, sponiewierane futro i skórę. Drobne zacięcia, gojące się rany i rubiny swoich oczu które skalane, raz biły chłodem i bólem, by zaraz płonąć w strachu, jak u zaszczutego zwierzęcia. Powieki Lyssy zmrużyły się z nieukrywaną niechęcią i złością w której wydęła lekko wargi. Pochwyciła jeden ze skórzanych pancerzy i czym prędzej ściągnęła jego wiązania, może nawet nieco zbyt ostro.

Krótki miecz zawisł u boku jej zgrabnego biodra, a po drugiej stronie zadyndała zaraz, przewieszona w pośpiechu drobna kusza. Tabaxi zgarnęła jeszcze jakieś dwadzieścia bełtów, część wrzucając do znalezionego na ziemi woreczka i mocując na pasie, za biodrami. Drugą część, połączoną rzemieniami obwiązała dookoła uda.

Czas uciekał niczym gasnące dookoła ogniki faerie, podczas gdy Lyssa przyglądała się sytuacji na platformie w dość nieczuły sposób. Podjęła już decyzję i nawet przyjemne mrowienie leczniczej magii nie zmieniło jej zamysłu. Spojrzała kątem oka na ShuShaara, ale nie podziękowała tylko z drowią stanowczością spojrzała na Krzaczóra i Kępę. Ci dwaj z jakiegoś powodu zdawali się uznawać ją za jakiś autorytet, na co Tabaxi nie miała zamiaru narzekać. Być może przydadzą się w realizacji jej planu.

- Krzaczór, Kępa. Jeśli chcecie to przeżyć, trzymajcie się mnie. Choćby to co robię wydawało się szalone, musicie podążać. - Lyssa spojrzała dyskretnie po pozostałych niewolnikach w przelotnym zamyśleniu.

Zerwała się by wręczyć jeszcze jedną ręczną kuszę Kępie, zaś Krzaczórowi rzuciła kilka bełtów czyniąc z nich dość dziwny zespół w którym jeden nie mógł istnieć bez drugiego.

- Nie ma na co czekać, drugiej takiej okazji nie będzie. TO JEST NASZA SZANSA BY ODZYSKAĆ WOLNOŚĆ. Nie zamierzam zginąć zakuta w kajdanach! Będziemy walczyć! - Powiedziała do zebranych i podeszła do Saritha, przybierając cichszy, normalny ton głosu. - A Ty, trzymaj się blisko mnie, jedynej osoby która nie czuje potrzeby zabicia Cię. Jesteśmy sobie potrzebni.

Nie czekała dłużej, ładując kuszę i wychodząc prędko w stronę drewnianego pomostu prowadzącego w stronę głównego stalaktytu i platformy gdzie zebrane wraz z quaggothami drowy ostrzeliwały latających napastników. Biegła szybko, czując jak strach dodaje jej skrzydeł i wiedziała że niektórzy pobiegną razem z nią by przypuścić ten szalony atak.

Koci ogon za którym podążali wywijał w powietrzu hipnotyzująco, pozwalając jej zachować równowagę nawet przy tak dużym pędzie. Prowadził ich do walki z dumą, aż wysunięta na przód w odsieczy Lyssa zeszła z mostku i postawiła but na ścieżce prowadzącej bezpośrednio już na największą platformę. Ogon zawinął, machnął w powietrzu, a figura Tabaxi wykręciła się z gracją i zamiast prosto na quaggothy wbiegła na mostek linowy do głównego stalaktytu. Sfirfnebli podążające zaraz za nią, tak jak im kazała, im bliżej drowiej armii tym bardziej traciły rezon, ale widząc tą zmianę planów śmiało podążyły za Lyssą.

Tabaxi odwróciła się stojąc już po przeciwnej stronie mostku linowego z krótkim mieczem w zębach, który zaraz pochwyciła i na oczach wszystkich przecięła jego wiązania. Droga zapadła się, brutalnie zerwana, a między głównym stalaktytem i resztą niewolników powstała nieskończona przepaść. Kocica uśmiechnęła się paskudnie.

- Przykro mi, ale tutaj nasze drogi się rozchodzą.. Powodzenia. - Rzuciła dość szorstko, i wpuściła do środka stalaktytu sfirfnebli. Wyjęła swoją kamienną myszkę, przez krótki moment patrzyła na nią, podrzuciła kilka razy w dłoni po czym zamachnęła się. Spetryfikowana mysz poleciała w stronę gdzie drowy wciąż prowadziły ostrzał, by zwrócić ich uwagę w stronę gdzie znajdowali się niewolnicy. Przez moment jeszcze ich spojrzenia spotkały się, nim Lyssa pomachała samymi paluszkami w stronę dawnych towarzyszy niedoli i zniknęła wewnątrz głównego stalaktytu.

.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 26-03-2019 o 19:26.
Kata jest offline  
Stary 25-02-2019, 19:50   #24
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Aelin wpadła do zbrojowni chwilę po Zaku i Daerdanie. Od razu wzięła się za przeszukiwaniu broni w nadziei znalezienia trochę większego ostrza niż krótki miecz znaleziony w drowich jaskiniach. Ku swojemu rozczarowaniu, nie znalazła niczego takiego, jednak nie było czasu na wybrzydzanie. Chwyciła jedną z leżących tam tarcz, zwój liny i worek kołków. Spojrzała krzywo na jedną ze skórzanych zbroi, zastanawiając się przez chwilę czy jej nie wziąć, jednak bardzo szybko odrzuciła ten pomysł.
W momencie kiedy reszta ubierała zbroje i przeszukiwała zbrojownię rudowłosa elfka wyglądała czy nikt się nie zbliża. Jej elfie zmysły łowiły pełne niepewności i strachu powarkiwania Quaggothów dobiegających gdzieś z oddali.

Plan Cefrey spuszczenia się w dół po linach przypadł elfce do gustu. Kiedy wszyscy już zdecydowali co zabierają ze zbrojowni, elfka ustawiła się przy wyjściu ze stróżówki zaraz obok paladynki. W pewnym momencie wojowniczka dostrzegła mały przedmiot lecący w kierunku prowadzących ostrzał drowów. Kiedy spojrzała w kierunku z którego został rzucony ujrzała sylwetkę tabaxi stojącą przed przepaścią powstałą po podcięciu lin trzymających most machającą im z wrednym uśmieszkiem na twarzy. Pierwszą myślą elfki było “jak ona do cholery wylazła ze zbrojowni bez zauważenia przez któreś z nas?”, po chwili dotarło do niej, że kocica zdradziła ich i rzucając w drowy chciała ściągnąć ich uwagę na swoich byłych współwięźniów.
- Ty pieprzona suko… - wycedziła przez zęby z trudem opanowując się by nie pobiegnąć za łotrzycą, która posyłając im ostatni szyderczy uśmiech zniknęła w głebi głownego stalaktytu i nie roztrzaskać jej głowy o pierwszą lepszą skałę. Zdawała sobie jednak sprawę, że mają gorsze zmartwienia w tej chwili niż przejmowanie się Lyssą. Większym problemem było to, że jej wybryk mógł w każdej chwili sprowadzić im drowy na głowę, a nie dajcie bogowie nawet i Ilvarę.

 

Ostatnio edytowane przez BloodyMarry : 25-02-2019 o 21:45.
BloodyMarry jest offline  
Stary 25-02-2019, 23:29   #25
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację


UCIECZKA CZĘŚĆ 1
Leshana i Daerdan


Daerdan odjął ręce od twarzy, którą instynktownie osłonił przed jęzorem zielonkawego, śmierdzącego siarką dymu, który spowił mostek. Przez jedną gęstą od strachu i napięcia chwilę wydawało mu się, że wszyscy na mostku zginą, uduszeni trującymi oparami. Za chwilę jednak dym opadł, a leśny tropiciel znów odetchnął lodowatym powietrzem jaskini.
Rozejrzał się wokół i ocenił trzeźwym okiem sytuację. Mimo gęstego obłoku dymu, jaki spowił przez chwilę mostek, wydawało mu się że wszyscy jakimś cudem wyszli z opresji bez szwanku.

Wszyscy... z wyjątkiem Leshany.

Elfka przez chwilę klęczała na ziemi. Czuła potworne pieczenie, które odbierało jej zmysły. Nie trzeć oczu… nie dotykać. Czuła jak po jej policzkach spływają łzy. Musiała się podnieść i iść dalej. Nie oddzielać się od grupy… nikt nie przetrwa sam w podmroku. Tylko czemu te cholerne powieki nie chcą się rozewrzeć? Próbowała się podnieść po omacku, jednak osłabione nogi uparcie trafiały na jakieś ruchome kamienie i wtedy poczuła jak ktoś pewnie chwyta ją za ramię i stawia do pionu. Otworzyła oczy, ale widziała tylko mgłę wywołaną łzami.
- Wszystko w porządku? - Głos Daerdana dotarł z bliska zdradzając, że to on jej pomógł.
- T..tak… chyba… nie widzę… - Elfka zachwiała się i oparła o ramię tropiciela. - Ork by to zeżarł…
- Będzie dobrze. - Poczuła jak objął ją w pasie ramieniem i ruszyli dalej. Pieczenie dłoni i twarzy było nie do wytrzymania… ale pomału odzyskiwała wzrok.
- Dziękuję. - Szepnęła po elficku, pozwalając by ich piękny język choć na chwilę rozbrzmiał w tym paskudnym miejscu.
- Nie ma za co. Jestem obok. - uspokajający, melodyjny dźwięk elfickiego języka w ustach Daerdana zabrzmiał w uszach Leshany jak najpiękniejsza muzyka.

Dała się doprowadzić do zbrojowni, na szczęście jednak gdy znaleźli się już w środku widziała na tyle by móc samodzielnie wybrać uzbrojenie. Miała już kuszę i jeden zatruty bełt… dobrała kołczan z większą ich ilością. Zdjęła ze ściany pochwę z mieczem i ułożyła je przed sobą nim założy zbroję. Chciała je mieć blisko. Wciąż słabym wzrokiem spoglądała w stronę drzwi starając się umocować skórzany pancerz na swoim obolałym ciele. Czuła jak zakrwawiona tunika przykleja się do zbroi. Gdy poruszała palcami czuła jak jej skóra pęka. Nie da rady…
Smukłe ręce Daerdana znów znalazły się tam, gdzie trzeba, wprawnie naciągając skórzane zapięcia, zakrywając posiekane batami ciało elfiej wojowniczki płatami wytrzymałej, wygarbowanej i zabarwionej na ciemny kolor skóry. Daerdan podał jej miękkie, utkane z pajęczego jedwabiu czarne rękawiczki, które wciągnęła na smukłe palce tuż przed tym, jak Daerdan zapiął na jej przedramionach ochraniacze ze sztywnej skóry jakichś podmrocznych stworzeń. Jej wracający do pełnej sprawności wzrok zarejestrował, że elfi łowca stoi już przed nią kompletnie odziany w dopasowany strój - skórzane spodnie i czarna jedwabna tunika uzupełniona takimiż rękawicami wystawały spod elementów skórzanej zbroi. Nad ramionami pancerza wystawały rękojeści dwóch krótkich drowich mieczy, a ręczna kusza zwisała przewieszona przez ramię. Pas obciążały dwa skórzane futerały wypełnione bełtami. Daerdan trzymał też w ręce zwój liny i worek wypełniony brzęczącymi kolczatkami.
- Gotowa? - spytał po elficku.
Leshana chciał się uśmiechnąć do elfa ale poczuła jak oparzona skóra twarzy protestuje. Zrezygnowana sięgnęła po przygotowane kołczan i miecz.
- Niezbyt przyjemny widok, co? - zamontowała przy pasie miecz i wskazała okrytą rękawiczką dłonią na swoją twarz. - Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
- Nie przejmuj się widokiem. I jeszcze raz - nie ma za co - skromnie odrzekł Daerdan i ponowił pytanie. - Gotowa?
- Tak. - Leshana skinęła głową i chwilę później poczuła coś dziwnego ból zniknął. Poruszyła dłońmi i spróbowała się uśmiechnąć. Oparzenia zniknęły. Obejrzała się na Cefrey, Zaka… by swym spojrzeniem dotrzeć w końcu do kuo-toa. Widziała jego pokraczny uśmiech i szybko uświadomiła sobie, że to jemu zawdzięcza to szybkie ozdrowienie. Skłoniła się nisko układając dłonie w dziękczynnym geście.
 
Aiko jest offline  
Stary 25-02-2019, 23:34   #26
Konto usunięte
 
Loucipher's Avatar
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
UCIECZKA CZĘŚĆ 2
Leshana i Daerdan


Bitwa wokół głównego stalaktytu trwała w najlepsze, tymczasem więźniowie szykowali się do przejścia niżej, głównym mostem prowadzącym nieopodal wodospadu do wykutej w skale platformy, z której krótki mostek prowadził do głównego stalaktytu.
Zanim wyszli, Daerdan dokonał przeglądu. Więźniowie, mimo że poubierani w zbieraninę pancerzy, kostiumów i oporządzenia drowów, nadal nie wyglądali jak oddział mrocznych elfów. Trzeba było uciec się do podstępu.
- Kto nie wygląda na elfiego strażnika, niech ukryje broń i stara się udawać, że ma skute ręce. - polecił. - Reszta mieć broń na widoku, udajemy, że eskortujemy pozostałych. Może drowy nie zwrócą na nas uwagi, dopóki będziemy wyglądać na część załogi. A ja - zakończył z błyskiem w oku - przebiorę się za jednego z nich!
Ręce Daerdana zatańczyły w skomplikowanym geście, magiczna inkantacja przeszyła powietrze, które zaśmierdziało ozonem, jakby trafił w nie piorun.
Przed skazańcami stał... Sorn, weteran straży. Albo ktoś bardzo do niego podobny. Czarna skóra, czerwone oczy, zacięty, nienawistny wyraz twarzy, błyszczący ekwipunek drowskiego wojownika... niemal nic nie wskazywało, że pod tym kamuflażem kryje się łowca.
- Na co czekacie, niewolnicy? - zapytał żartobliwym tonem. - Jazda, idziemy defilować przed panią Ilvarą!

Otaczana przez kilka upodobnionych do drowich żołnierzy sylwetek kolumna niewolników powoli posuwała się chwiejnym linowym mostkiem, którego skrzypienie zagłuszał szum spadającego w pobliżu wodospadu. Wreszcie uciekinierzy wyszli na solidną, skalną półkę, skąd już krótka droga po kolejnym linowym mostku prowadziła do głównego stalaktytu.

I wtedy właśnie Daerdan - a wraz z nim wszyscy inni - ujrzał dziewczynę z kocim ogonem. Tą, która śpiewała Ilvarze, gdy jej strażnik chłostał Daerdana do utraty przytomności. Stała na szczycie mostka, tuż przy wejściu do stalaktytu. Tuż obok niej majaczyły małe, kudłate sylwetki dwóch svirfneblińskich bliźniaków, Krzaczóra i Kępy. Na oczach wszystkich dziewczyna wzniosła ostrze krótkiego miecza i jednym cięciem rozpłatała liny mostka, który zatrząsł się, zwisł przez chwilę jak pozbawiony napięcia, po czym runął w przepaść.

Leshana patrzyła na opadający most i powoli podniosła nienawistne spojrzenie na kotkę. Nie planowała tam iść, ale… Lyssa osłabiła ich siły… odcięła alternatywną drogę. Zobaczyła jak kobieta wypuszcza tą swoją skamieniałą durną zabawkę i odwraca się. Przekaz był jasny.. Coś chciała zrobić. Co? Opuszczanie twardych rzeczy w dół zazwyczaj kończyło się w jeden sposób. Hałasem. Teraz odgłos zniknął pośród odgłosów walki. Przepadł… i elfka szczerze życzyła kotce by i ona przepadła... bez śladu. Bo jeśli trafi na nią, to zadba o to by z jej ogonka zrobić sobie talizman na szczęście. Podeszła do Cefrey zdejmując z ramienia swoją linę.
- Zabierajmy się stąd jak najszybciej.

Daerdan oderwał wzrok od niknącej we wnętrzu stalaktytu Lyssy. Jego serce trawił czarny, znajomy płomień nienawiści. Zdradziła. Kolejna istota w jego życiu, której okazał odrobinę zaufania, to zaufanie zawiodła. Jeśli czegoś Daerdan szczerze w swym życiu nienawidził, to właśnie zdrajców. Już wiele przez nich wycierpiał i nie miał zamiaru pozwolić, by kolejny z nich przysporzył mu więcej cierpień.
Odwrócił głowę w kierunku stojących za nim postaci.
- Wilk, który odłącza się od stada, by polować w pojedynkę, jest albo bardzo silny, albo szuka śmierci. W jej przypadku chyba to drugie. - rzekł ze stoickim spokojem. - My prowadźmy nasze stado. Na dół.

Mogli walczyć… Leshana pomagając Cefrey z wiązaniem z sobą lin zerkała na pole bitwy. Może mieliby szanse…. Może gdyby nie zdrada Lyssy. Obejrzała się na wojowniczą krasnoludzicę.
- Najważniejsze byśmy uciekli. Najlepiej… z prowiantem. - Obejrzała się na pozostałych. Wiedziała, że odwiedzenie kuchni byłoby ryzykowne, ale czy wędrówka bez zapasów nie była jeszcze bardziej niebezpieczna. - Jeszcze powalczymy.
Daerdan skinął głową.
- Można podwędzić zapasy z kuchni, o ile ich zbyt mocno nie pilnują. - powiedział. - Jeśli się nie uda, nie martwcie się. Podmrok nas wykarmi. Wiem, czego i gdzie szukać, będziemy sobie radzić. - zawiesił głos, pozwalając drużynie podjąć decyzję.
 
Loucipher jest offline  
Stary 26-02-2019, 14:06   #27
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
- Cicha woda brzegi rwie. - Mruknął do siebie Zak, zakładając na siebie drowią zbroję skórzaną i zezując w stronę nagle głośno nawołującej do walki Lyssy, dotychczas najbardziej wycofanej i cichej z więźniów.

- Jego plan jest do dupy. - Syknął Balzacc, pokazując kciukiem na Daerdana. Czarnoksiężnik zaśmiał się i zwrócił do elfa.

- Mój chowaniec mówi, że twój plan jest do dupy. Ewidentnie nie nauczyłem go jeszcze - Yuan-ti przeniósł wzrok na diabła. - żeby nie odzywać się, kiedy dorośli rozmawiają.

- Co, może nie jest? -

- To bez znaczenia. Trzymamy się reszty i obserwujemy, rozumiesz? - Burknął Zak, maszerując za resztą.

- A propos trzymania się reszty i obserwowania… Spójrz tam. -

- Gdzie mam patrzeć? Jesteś niewidzial… o, skubana. - Zak zauważył kaskaderski wybryk kocicy i ze złowieszczym uśmieszkiem wycelował w jej postać palec.

- Na co czekasz, chudy? Zabij ją! - Warknął Balzacc, pociągając swojego mistrza za kosmyk białych włosów. Młodzieniec zastygł na moment, a po chwili Lyssa zniknęła wewnątrz stalaktyku. - Co do chuja? Miałeś ją jak na dłoni! Suka musi zginąć! -

- Wszystko w swoim czasie, przyjacielu. Podoba mi się jej styl. Poza tym... - Zak pomyślał o pół-orczym wspólniku, którego poświęcił podczas ataku drowów na ich biuro. Jak on miał na imię? - ...wszystko idzie zgodnie z planem, prawda, Buppido? - Okaleczony czarnoksiężnik odrzucił głowę w tył i zarechotał, gotując się do walki. Lub ucieczki, w takich sytuacjach dobrze było być elastycznym.
 
Krieger jest offline  
Stary 28-02-2019, 00:49   #28
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Jeńcy uzbrajali się w co popadnie. To, czego nie zabrały elfy, czarownik, tabaxi i paladynka, trafiło w ręce pozostałych, choć niektórzy, jak Ront czy Eldeth mieli problemy z wciśnięciem się w pancerze, ewidentnie dopasowane pod szczupłe, elfie kształty. Rozszabrowano jednak wszystko co się dało, i kiedy opuszczali zbrojownię, świeciła ona dosłownie pustkami.
Krótkie miecze idealnie leżały w dłoni. Zrobione z ciemnego żelaza, wydawały się jednak bardzo lekkie, niczym stalowa broń powierzchniowców. Bełty niestety nie były zatrute, choć ich groty z obsydianu świeciły ostrością krawędzi i zapewniały, że poradzą sobie nawet z utwardzaną skórą, choć Leshana czy Cefrey nie zakładałaby się, czy tak samo skuteczne będą przeciwko metalowemu pancerzowi.
Kusze ręczne były niemalże całkowicie z grzybodrewna, którego w podmroku było pod dostatkiem. Ilość metalowych elementów ograniczano do minimum ze zrozumiałych względów.
Liny, długie i mocne warte były całego hulaszczego dnia w dobrej karczmie w Waterdeep i te szybko znalazły amatorów.

- Oczywiście, drogi Zaku, oczywiście. Jak zwykle trafna ocena sytuacji. Pan Balzak to również ma głowę na karku. Trzeba o tym porozmawiać jeszcze kiedyś panowie – oczy Buppido lśniły jakimś dziwnym blaskiem, kiedy patrzył w stronę skupionych na skalnej półce drowów z Velkynvelve. On jedyny nie wziął żadnej broni, za to jego własnej roboty pazury klekotały złowieszczo, kiedy zacierał ręce najpewniej wyobrażając sobie moment, w którym dopadnie swoich ciemiężycieli.

Ruszyli, zdecydowani zginąć lub uciec. Jednak nie wszyscy mieli ten sam pomysł na ucieczkę, co stało się jasne już od pierwszego kroku na linowy mostek.

Daerdan zamieniony w drowa i Sarith prowadzili całą resztę grupy, wygladając zgodnie z planem łowcy jak gromada jeńców pędzona na rzeź, lub do pracy. Wyglądało to nieco absurdalnie, biorąc pod uwagę fakt, że cała załoga Velkynvelve była akurat zajęta odpieraniem ataku i strażnicy, którzy zazwyczaj zajmowali się na co dzień jeńcami znajdowali się gdzieś tam, przed nimi, ale plan działał, choć wydawało się, że tylko dzięki przypadkowi.
Mostek linowy bujał się, kiedy uciekinierzy przedarli się na główną platformę, przez wąski chodnik wzdłuż pionowej ściany jaskini. Przeszli obok napełnionych wcześniej wodą stągwi i beczek z grzybodrewna, i poczuli zapachy gotowanej strawy, wykręcającego zagłodzone kiszki zapachu prawdziwego jedzenia, nie brei którą karmiono ich od jakiegoś czasu.
Huk zaklęć, dźwięk szybujących w powietrzu bełtów, okrzyków quaggothów i skrzek walczących pod sufitem jaskini istot narastał, zlewając się w jeden wielki hałas, drażniący bębenki w uszach i tłumiący niemal wszystkie rozmowy między wami do nieledwie szeptu.
Plany które snuli, zakładały szybki wypad do kuchni, użycie windy lub opuszczenia się po linach w dół, wprost ku wolności. Sarith parsknął szyderczo na propozycję Lyssy i pokręcił głową. Najwyraźniej miał inny pomysł i nie zamierzał tego z nią dyskutować.

Lyssa miała inny pomysł. Kilka szybkich susów zwinnego ciała kocicy wystarczyło, by wskoczyła do głównego stalaktytu wraz z podążającymi za nią niczym dwa niewielkie cienie, nieletnimi sfirvnebli, które z jakichś sobie znajomych powodów przyjęły Lyssę jako nieformalną przywódczynię.
Cięcie miecza i most linowy, łączący wąską kładkę z głownym stalaktytem runął w dół, zwisając bezwładnie od strony platformy. Niewielki przedmiot, rzucony przez Lyssę w stronę elfów uderzył w skalną półkę, wprost pod nogami jednego z drowów na platformie, który akurat składał się do strzału.
Drow podniósł skamieniałą mysz, po czym zaczął rozglądać się dokoła. W pierwszej chwili dostrzegł obie grupy. Prześlizgnął się wzrokiem po Daerdanie i Sarithu, których w panującym zamieszaniu wziął za drowy i zwrócił wzrok na tabaxi i dwa sfirfnebli. Podniósł kuszę do strzału i tylko kocia zręczność i niewielkie rozmary obu sfirvnebli, które momentalnie uciekły do stalaktytu uchroniło ich przed pewnym trafieniem bełtem, który odbił się od skały stalaktytu i koziołkując poleciał gdzieś w otchłań poniżej. Drow jednak nie miał szansy zawiadomić reszty pobratymców, bo jedna ze strąconych istot spadła prosto na kamienny chodnik, dokładnie pomiędzy stojących na kamiennym chodniku uciekinierów, a obszerną skalną półką. Istota z potwornym rykiem uderzyła prosto w otwór jaskini, w której znajdowała się jadalnia. Chwilę później ciemności przeszyły dwie błyskawice, które uderzyły w istotę z zabójczą precyzją, i choć można było poczuć smród eteru, jedynym większym efektem były pełgające wszędzie dokoła niewielkie, niebieskawe łuki energii, rozchodzące się promieniście po całej półce, podnoszące włosy na głowach i elektryzujące swoim magicznym dotykiem.
Huk pękającej skały zmroził uciekinierów ale na krótko. Potem chodnik runął w dół, prosto w ciemność.


***


Tabaxi mogła jedynie bezsilnie patrzeć, jak wszyscy towarzysze niedoli znikają w ciemnej otchłani, wraz z obsuwającym się w dół chodnikiem. Widziała uderzenie pioruna, które naruszyło podtrzymujący chodnik stalagmit. Kamień nie wytrzymał wyładowania mistycznej energii i po prostu rozprysnął się, posyłając całą sekcję chodnika, wraz z jej towarzyszami prosto w ciemną czeluść poniżej . Bełty jednak zaczęły świstać coraz gęściej, i łotrzyca zdała sobie sprawę, że jej pozycja znajduje się dokładnie na przedłużeniu lini strzału całej tej stłoczonej na platformie drowiej czeredy, która wysyłała salwę za salwą w szamoczącego się, cienistego potwora. Jeden krok w znajdowała się jednak w miejscu, do którego chciałby dotrzeć niemal każdy złodziej. W siedzibie władcy Velkynvelve, najpewniej pełnych skarbów owego władcy. Świątynia Lolth, komnata Ilvary, w której znajdowały się jej rzeczy i kilka niewątpliwie cennych zabawek, oraz pomieszczenie dowódcy wojowników, Shoora.
Czy oni... - młody sfirvnebli podążający za Lyssą miał łzy w oczach. Drugi wciąż zezował na kamienne chodniki, niemal niezdolny się ruszyć. Chwilę później coś trzasnęło, Lyssa poczuła smród eteru i po chwili zobaczyła sylwetkę Buppido. Magia, tego tabaxi była pewna.
Otrzepał swoją brudną przyodziewę swoimi pazurami – Spadli w dół. Ale wierzę, że plan zostanie wykonany? – wzruszył ramionami derro i popatrzył pytająco na Lyssę, tak jak dwie pary czarnych jak onyks, migdałowatych ślepi.
Mblhmmm Mblhmmm – powiedział jeden ze sfirvnebli – Krzaczór pyta, co robimy? – wyjaśnił Kępa, siorbiąc nosem.
Szybki rzut oka za siebie, w niewielki, wyciosany w skale korytarz podpowiedział jej, że znajdują się przy wejściu do świątyni Lolth. Podłogę całkiem obszernego pomieszczenia zdobiły porozkładane maty, zrobione najpewniej z delikatnego, pajęczego jedwabiu. Wzory pajęczyn i symbole pajęczej królowej dobitnie świadczyły o ich przeznaczeniu. Maty skupiały się dokoła zrobionego z grzybodrzewa cokołu, rzeźbionego w pajęcze motywy, rozszerzającego się na górze niczym kielich grzyba. Siedział na nim....ogromny pająk. Przez chwilę tabaxi poczuła strach na widok tak wielkiego drapieżnika, ale opalizujące szlify i błysk wykonanych z onyksów oczu uświadomił łotrzycy, że to jedynie plugawy pomnik, wzniesiony ku czci pajęczej królowej.
Kolejny huk, dobiegający gdzieś bezpośrednio zza ściany uświadomił jej, że wciąż trwała walka, i jeśli zamierzała wydostać się z tego miejsca, korzystając z zamieszania, to czas nie stał w miejscu, a nawet wydawało się, że zaczął bardzo pospiesznie uciekać.


***


Spadali w ciemność, bezwładnie i bezsilnie. Żegnając się z życiem i robiąc rachunek sumienia. Albo przeklinając los i swoich bogów, którzy opuścili ich w potrzebie.
Potem miękki wstrząs, jakby spadli na wypełniony puchem materac. Bogowie musieli mieć dziś poczucie humoru.

Niczym ulęgałki, z cichymi pacnięciami wpadali prosto na biały kobierzec pajęczego zabezpieczenia Velkynvelve, a ten robił to, co do niego należało. Miękko złapał wszystkich spadających, wyginając się w kilku miejscach, przytwierdzając kończyny i ciała spadających, by nie odbili się od zabezpieczenia i nie wylądowali poza pajęczyną, gdzie czekała na nich śmierć od upadku. Drowy i ich pajęcze sługi wykonały bardzo dobrą robotę.
Przez moment, wszyscy poczuli chwilę wytchnienia, bo choć liny lepiły się do ubrań i ciał, były też przyjemnie miękkie i pachnące niczym wełniana nić.

[MEDIA]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/2019/2/27/14361843_ausstellung-von-tomas-saraceno-1021920x1080.jpg[/MEDIA]

Uczucie to jednak towarzyszyło im jedynie przez niewielką chwilę.
Ogromny blok skalny, urwany ciężarem szamocącej się na górze bestii lub może oderwanym zaklęciem, spadł nieopodal uciekinierów, wyginając całą sekcję sieci niebezpiecznie blisko nich. Pojedyncze nitki zaczęły się wyginać i pękać z głośnym trzaskiem, i jedynie lepkości sieci można było zawdzięczać, że nikt nie ześlizgnął się po ciągniętej w dół, i nachylającej się powierzchni pajęczyny, najwyraźniej nie projektowanej do znoszenia takich ciężarów. Nitka po nitce, które pękały z trzaskiem odłamek skalny wyciągał sieć jeszcze bardziej w dół, w stronę czarnej jak smoła tafli jeziora poniżej.

Przez moment wydawało się, że sieć wytrzyma, kiedy odłamek zawisł nieruchomo a sieć przestała się na moment bujać. Kiedy jednak przyklejony do sieci Ront zapragnął oderwać swoją wielgachną łapę od jednej z nitek, przez całą sieć przeszedł jakby dreszcz, potem coś pękło, z odgłosem przypominającym zerwanie struny w cytrze.
Sieć ustąpiła, rozlatując się niczym rwące się płótno, dzieląc na fragmenty i opadając w dół, posyłając wszystkich prosto w czarną wodę poniżej. Głośne plaśnięcia kwitowały lądowanie każdego nieszczęśnika w błotnistej, podobnej do śluzu bardziej, niż do wody mazi, która momentalnie oblepiała ubrania, włosy, ciała, wlatując do uszu, nozdrzy i ust. Smród wypełnił płuca, utrudniając oddychanie a sieć, wciąż przyklejona do ciał i ubrań robiła się coraz cięższa, plącząc się dokoła nóg i rąk, utrudniając ruchy. Wprawni awanturnicy wysunęli głowy nad kleistą maź, chcąc rozeznać się w sytuacji.
Cefrey i Zak znów poczuli ten sam smród co w czasie swojego zejścia tutaj. Mogliby nawet mówić o pewnym...przyzwyczajeniu. Elfy zareagowały dużo gorzej, a ich wyczulone zmysły powonienia zostały zaatakowane taką feerią zapachów, że miały wrażenie, że zapach wdziera się prosto do ich trzewi, w których niemal od razu poczuły nieznośne pieczenie. Kwestią czasu było, kiedy ich żołądki odmówią posłuszeństwa.

Jimjar momentalnie zaczął tonąć, Eldeth również. Oboje nie potrafili pływać i młócili jedynie bezwładnie ramionami, z każdą chwilą nabierając w usta ohydnie cuchnącą maź. Rozpaczliwe wołania o pomoc zagłuszyły chwilowo jednostajny szum wodospadu, i odgłosy walki gdzieś na górze. Ront miał więcej szczęścia. Plasnął w wodę i mimo, iż jego zdolności pływackie pozostawiały wiele do życzenia, utrzymywał się na powierzchni wyjątkowo dobrze, młócąc ramionami.Wydawał się nie przejmować strasznym odorem jaki wydzielała woda do której wpadli. Derendil również dzielnie okładał breję ramionami, z podobnym skutkiem co Ront, choć na jego pysku widać było obrzydzenie i niemal pewne było, że zaraz zwymiotuje.
Shuushar zaś...mimo faktu, że woda przypominała raczej błoto doskonale sobie radzuł. Widać było ogromnego Kuo-toa, a właściwie samą jego płetwę grzbietową, kiedy zataczał szybkie kręgi dokoła was i od czasu do czasu wynurzając głowę i parskając głośno. Wydawał się szczęśliwy.
Sarith jako jedyny...nie wpadł do wody. Śmiał się ironicznie widząc wszystkich taplających się w wodzie, wolno lewitując nad powierzchnią brei. Wtórował mu Balzak, kręcąc piruety nad powierzchnią wody.
Nie było jedynie Buppida...
- Gdzie on... - mruknął Sarith i obrócił gwałtownie głowę, w ostatniej chwili unikając ogromnej, smoliście czarnej macki. Stwór, który wychynął z pod powierzchni, bulgoczący, ogromny, oblepiony nieczystościami nie wydawał się materialny.
[MEDIA]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/2019/2/27/14361795_ooze.jpg[/MEDIA]
Wydawał się być zrobiony z samej kleistej mazi, zebranej z powierzchni jeziora, i wydawał się równie śmierdzący co swoje legowisko.
- Mięso....mięso....mięso dla pana bez twarzy....mięso....mięso...mięso dla pana bez twarzy.... - istota nie miała ust. Głos zaś dobiegał zewsząd, jakby rozbrzmiewała w waszym umyśle. Cienie na ścianach zatańczyły, kiedy istota rzuciła się do przodu, wymachując kleistymi mackami.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 04-03-2019, 22:33   #29
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Nagłe pojawienie się dziwnego stwora zaskoczyło kompletnie uciekinierów, którzy rozpaczliwie starali się uwolnić z sieci, jednocześnie zaś próbując utrzymać się na powierzchni wodnistej brei, w którą zamieniło się jezioro.
Aelin widząc śluzowate stworzenie ogarnięta paniką zaczęła się szamotać próbując uwolnić się krępującej jej ciało pajęczyny. W pewnym momencie sieć puściła, a elfka podjęła rozpaczliwą próbę dopłynięcia do brzegu i oddalenia się od potwora. Kiedy wojowniczka zaczęła czuć grunt pod nogami, jej strach powoli zaczął opadać. Jednak nie minął do końca ponieważ do brzegu wciąż brakowało paru stóp.
“Dasz radę, już niedaleko” Motywowała samą siebie w myślach.
Daerdan zręcznym ruchem rozciął krępujące go sieci. Rozejrzał się wokoło. Obok niego wszyscy robili to samo. Prawie wszyscy. Sylwetka Jimjara, rozpaczliwie miotającego się w brejowatej wodzie, znikała pod powierzchnią. Daerdan bez namysłu rzucił się w tamtą stronę. Już wyciągał rękę, by pochwycić tonącego gnoma za czuprynę, gdy jego plecy przeszył ból, kiedy macka stwora gruchnęła go mìędzy łopatki. Powietrze jaskini wypełnił swąd trawionej kwasem skóry pancerza. Ale Daerdan nie odpuścił. Dopadł do zanurzajacego się Jimjara i złapał go, gdy ten znikał już pod powierzchnią, po czym odbił się nogami od kleistej wody i zaczął powoli ciągnąć gnoma w stronę odległego o kilka metrów brzegu.
Leshana przecięła kuchennym nożem otaczającą ją pajęczynę i ruszyła za drugą elfką w stronę brzegu. Poczuła na jak jakaś siła popchnęła ją w wodę. Obrzydliwy odór wypełnił jej nozdrza i na chwilę pozbawił oddechu. Dobrze, że udało się jej zacisnąć usta. Ślad po uderzeniu piekł niemiłosiernie, wiedziała jednak, że musi się poruszać i to szybko. Pochwyciła za ramię krasnoludzicę i spróbowała ją pociągnąć za sobą.*
Zak spojrzał na stwora pełnym nienawiści spojrzeniem.
- Pomóż mi, ty latający karakanie! - Krzyknął do Balzacca, który kilkoma ruchami swoich ostrych jak żyletki pazurów wyswobodził swojego mistrza z sieci. Marząc tylko o usmażeniu galarety piekielnym ogniem, yuan-ti zaczął zwinnie płynąć do brzegu. Gdy oddalił się na bezpieczną odległość, odwrócił się do potwora i wycelował w niego dłonią. - Do kroćset, płoń, przeklęta kreaturo! PŁOŃ! - Krzyknął, a z jego palców wystrzeliły języki piekielnego ognia. Przepełniony chęcią skrzywdzenia kogoś lub czegoś od pierwszej chwili wzięcia w niewolę, czarnoksiężnik nie mógł powstrzymać swej żądzy krwi. Czy słusznie?
Cefrey dłuższą chwilę szamotała się w sieci, zanim udało jej się dobyć miecza i rozciąć pajęczynę. Gdy dostrzegła, że elfy zajęły się tymi, którzy potrzebowali pomocy, a reszta zbiegów daje sobie radę sama, ruszyła poprzez znajomą już sobie breję w stronę Zaka, by wesprzeć go swoją magią.
Derendil i Ront sprawnie młócili wielgachnymi łapskami i wkrótce ich stopy zaczęły ślizgać się w błotnistej mazi, świadczącej o bliskości brzegu. Shuushar nie miał najmniejszych problemów w tym wodnym żywiole. Jego płetwa mignęła jedynie, kiedy pomknął jak strzała w stronę brzegu, i choć później jego zwaliste ciało miało pewne problemy z wyjściem na brzeg, to sapiąc i kołysząc się na boki niczym zmęczony starzec poczłapał, za najbliższy stalagmit, chowając swoją zwalistą posturę za czarną jak smoła skałę.
Woda zakotłowała się, niczym w kotle, kiedy smoliście czarna istota pomknęła za szczepionymi razem Leshanę i Eldeth. Krasnoludka krzyknęła z bólu, próbując strząsnąć z siebie oślizgłe macki, parzące ją kwasem.Śmierdząca woda kipiała i pryskała na boki, kiedy wojowniczka kopała i uderzała gołymi rękoma wijące się, ruchliwe macki.
“Mięso….mięso….” wyło stworzenie w waszych głowach.
Sarith jakby na to czekał. Z gracją chlupnął prosto do wody i szybkimi, wprawnymi ruchami podążył do brzegu, zrównując się niemal z Aelin i Cefrey. Sprytnie wykorzystał moment, kiedy mackowaty stwór zajął się nieco bardziej tłustym kąskiem w postaci Eldeth
Aelin jakby z pewnego rodzaju podziwem spojrzała na drowa widząc jak sprawnie radzi sobie w wodzie, jednak bardzo szybko jej wzrok z przerażeniem przeniósł się na szamoczące się w wodzie Eldeth i Leshanę. Ze ściśniętym gardłem dopadła do brzegu zła na siebie, że nie jest w stanie pomóc towarzyszkom, jednocześnie też żywiąc nadzieję, Zak i Cefrey za pomocą swej magii umożliwią im ucieczkę z macek potwora.
Tuż za barbarzyńską wojowniczką na brzeg wydostał się Daerdan. Zostawiwszy charczącego, plującego wodą i ciężko dyszącego Jimjara wprawnym ruchem zdjął z pleców ręczną kuszę. Skrzywił się z bólu, gdy rzemień boleśnie wbił się w oparzone kwasem miejsce, ale to była jego jedyna reakcja. Ze stoickim spokojem załadował bełt, napiął cięciwę i nacisnął spust. Ostry jak pazur śmierci pocisk z furkotem pomknął w stronę rozlanej w wodach jeziora oleistej sylwetki stwora.
Tymczasem czarnoksiężnik wylazł na suchy ląd i spojrzał po swojej uwalonej brudem i smrodem osobie. Po jego ramionach przeszły trzaskające, karmazynowe wyładowania, a skóra zaczęła parować.
- Spokojnie, szefie. Złość piękności szkodzi. - Zachichotał Balzacc. Yuan-ti rzucił mu mordercze spojrzenie, a jego ręka wystrzeliła do przodu i posłała w stronę diabła błyskawicę czystej, magicznej energii. - Whoa! - Imp zwinnie uniknął ataku, który trzasnął w galaretowatego potwora. - Ty kurwiu! - Warknął stwór, podlatując do czarnoksiężnika i upierdzielając go uzbrojonym w żądło ogonem prosto w kark. Młodzieniec pisnął z bólu i zgiął się w pół, rozmasowując boleśne ukąszenie.
Leshana szybko dobyła miecza i spróbowała odciąć nim kwasową mackę by uwolnić krasnoludzicę. Zobaczyła jak ostrze pokryło się charakterystycznym rudawym nalotem i zaczęło parować. Szybko wydobyła je ciągnąć za sobą towarzyszkę i starając się jak najszybciej oddalić od bestii.*
Cefrey udało się wreszcie wygramolić z cuchnącej brei, nazywanej pieszczotliwie jeziorem. Podbiegła do Zaka, potykając się po drodze w głębokiej do kostek, mętnej wodzie. Chowając broń, już koncentrowała swoje myśli na formule prostej, acz niebezpiecznej sztuczki magicznej. Jej ubranie zaczęło sztywnieć, gdy jej włosy, rzęsy i brwi pokryły się szronem, jakby spędziła noc pod gołym niebem podczas pierwszych mrozów zimy.
- Civip Nil’gnos! - krzyknęła paladynka, a z jej wysuniętej do przodu dłoni, ułożonej w sposób przypominający szpony, wystrzelił promień mrozu, który trafił w potwora, spowalniając jego ruchy i zamrażając wodę dookoła - Teraz, uciekajcie stamtąd! - krzyczała do Leshany i Eldeth, skupiając się na utrzymaniu promienia lodu na potworze.
Shuushar i Ront szybko dołączyli do Kuo-Toa, wyłażąc z błotnistego brzegu i ukrywając się za stalagmitami, szerokimi i ostrymi niczym zęby jakiegoś potwora. Eldeth, wciąż w uścisku Leshany rozpaczliwie próbowała się bronić, dobywając swojego pieczołowicie kutego w więzieniu drowów płaskownika. Kilka uderzeń później, płaskownik zaczął skwierczeć i parować, przeżerany kwasem, który najpewniej wydobywał się z ciała potwora, który wydwał się być nie do zabicia. Oszroniony, podpalany, atakowany diabelską magią wciąż wymachiwał mackami. Wyciągnął się gwałtownie, przypominając lśniący ząb, lub kolec, a z jego czubka na moment wydobyło się zielonkawe światło. Leshanie wydawało się, że z jego smolistej powierzchni na moment wystaje jakaś twarz, być może jakiejś poprzedniej ofiary, a potem poczuła ból, kiedy jej umysł zaatakowały ohydne wizje szlamu, wdzierającego się do ust, nosa, uszu, gniotącego i piekącego “- Pan bez twarzy chce twojego mięsa. Mięsa!” - grzmiało w umyśle.
Sarith nie czekał na spotkanie ze śluzowatym monstrum i po chwili, kilkoma zwinnymi susami uwolnił się z błota i pobiegł w stronę Kuo-toa i Aelin, zerkających zza skały*
- Leshana! - krzyknęła rudowłosa elfka widząc w jak poważnych tarapatach znajduje się druga elfka. Czując, że musi zrobić cokolwiek, bez namysłu chwyciła za leżący obok niej kamień i cisnęła nim w stronę stwora.
- Nie możesz polewitować po nie i je tu sprowadzić?! - rzuciła nerwowo w stronę Saritha, chowając się z powrotem za skałą.
Blada elfka odskoczyła w bok, ciągnąc za sobą krasnoludzicę i unikając kolejnego ataku. Jej głowa nadal pulsowała od tamtego okrzyku. “Mięso… mięso…” Czuła, że zaraz zwariuje. Brodząc w wodzie z trudem dotarła do brzegu podając krasnoludzicę Aelin.
- Wiejmy od tego gówna. - Wydusiła z siebie z trudem, gramoląc się na brzeg.
- Tak… - przytaknęła Aelin. - Ehh… przydałaby jej się dieta. - dodała przytrzymując krasnoludzicę.
- Wszystko w porządku? - zapytał Daerdan, przystając na chwilę tuż obok ciągnących na zmianę krasnoludkę elfek. - Wiejcie wszyscy z tego brzegu, ale już! Osłaniam was! - mówiąc to zaczął wycofywać się w stronę najbliższej osłony. Gdy już tam się znalazł, wysunął kuszę, zarepetowaną i przeładowaną w międzyczasie, ponownie wycelował w rozlewające się monstrum i znów posłał w nie ostry jak brzytwa pocisk.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem! - Krzyknęli do siebie czarnoksiężnik z impem jednym głosem, grożąc sobie nawzajem pięściami. Zak z pianą na pysku oderwał dłoń od puchnącego użądlenia i zogniskował kolejną magiczną błyskawicę, tym razem celując w śluz.
- Giń wreszcie!
Leshana skinęła jedynie głową Daerdanowi i sama ruszyła w kierunku schronienia. Otwieranie ust po brodzeniu w tym bagnie było ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę.
Paladynka chwyciła ręką, w której trzymała tarczę przedramię drugiej, starając się lepiej wycelować ciągle bijący z jej “szponów” promień lodu. Wydała z siebie okrzyk bojowy, którego nie powstydziłby się zaprawiony w boju krasnoludzki weteran i choć jej magia nie wyrządzała potworowi takiej krzywdy, co pociski Zaka, lód skutecznie utrudniał śluzowi poruszanie, pozwalając innym lepiej celować.
Krasnoludka, wyholowana na brzeg wstała i pobiegła w mrok, chowając się za skałami. Potwór bezsilnie miotał się w na wpół zamrożonej tafli jeziora, okładany magią Zaka i Cefrey, którzy bezlitośnie miotali w potwora mistycznymi pociskami. Mróz zamrażał macki i wodę dookoła potwora, spowalniając tajemnicze stworzenie a piekielne pociski Zaka wypalały energią wielkie dziury w gumiastym i oślizgłym ciele potwora, który wyglądał już naprawdę nieciekawie. Płaty flegmy wisiały mu niczym sople, porwane macki przypominały połamane gałęzie, a w wielkim, niekształtnym ciele potwora ziały ogromne dziury. W końcu, skrzecząc wciąż w waszych umysłach istota opadła na samo dno bagnistego jeziora, rozpłaszczając się niczym ogromna płaszczka, aż woda chlapnęła dokoła w wielkim rozbryzgu.
Leshana wytarła twarz, wepchniętymi do prowizorycznej sakwy zużytymi bandażami i w końcu poczuła, że jest w stanie oddychać nie czując jak jej ostatni posiłek stara się cofnąć do gardła.
- Zak, Cefrey! Zostawcie to gówno. - Podniosła się z ziemi. - Zabieramy się stąd!
- A niech to dunder świśnie! - Czarnoksiężnik ze złością kopnął w ziemię, posyłając w wodę deszcz kamyków. Nie mógł nawet dokończyć dzieła. - A wy! Banda tchórzliwych, bezużytecznych leszczy! - Zak omiótł oskarżycielsko ruchem dłoni chowających się za skałami uciekinierów.
Aelin słysząc słowa Zaka wyłoniła się zza skały i stanęła przed czarnoksiężnikiem.
- Nie każdy potrafi władać magią nadęty łbie! Widziałeś co to robi z bronią?! - elfka wskazała na miecz Leshany. - Gdybyśmy go zaczęli okładać mieczami cała nasza wyprawa do zbrojowni poszłaby na marne bo zniszczylibyśmy cały sprzęt! Zresztą jeszcze nie opuściliśmy Podmroku i na pewno reszta też będzie miała okazję się wykazać. A póki co cieszmy się, że wszyscy żyjemy… - syknęła chłopakowi prosto w twarz.
- Nie dziękujcie. - Odparł szyderczo czarnoksiężnik. - Miejmy nadzieję, że następne przeciwności, którym przyjdzie nam stawić czoła, będą bardziej dostosowane do waszych… - Zak omiótł wzrokiem elfkę i trzymany przez nią oręż. -... możliwości. Hrmph!
- Ty bezczelny, chamski prostaku! - elfka podniosła rękę jakby chciała spoliczkować czarnoksiężnika, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała i opuściła ją. - Arghhh… - warknęła tylko i obróciła się na pięcie.
- Leshana ma rację, zbierajmy się stąd.
Blada elfka tylko westchnęła ciężko.
- Zak jak chcesz to możesz się ładować do tego gówna, pożyczę ci mój miecz, co byś dobrej broni nie psuł. - Pokazała zardzewiałe ostrze z szyderczą miną. - Chętnie też postoję i popatrzę.
- Nie zesraj się. Stanie i patrzenie to akurat potraficie. - Burknął Zak.
- Sam się nie zesraj, szczupły. - Skrzeknął gdzieś z góry Balzacc.
- Niesamowite, po prostu niesamowite. - Zak załamał ręce. - Jestem atakowany z większą werwą, niż potwór, który chciał was wszystkich pożreć.
- Niektórzy wzięli by to za okazję do autorefleksji. - Zarechotał imp, siadając na jednym z kamieni.
- A co powiesz na autopsję, przerośnięty homunkulusie?
- Może jakbyś nie był takim chamem to nikt by cię nie atakował, ale dzięki że atakowałeś tego stwora, jednak skoro wszyscy jesteśmy póki co bezpieczni nie ma sensu się narażać przy próbie dobicia go. No chyba, że lubisz pływać. - wtrąciła Aelin. - Idziemy już?!
Leshana przytaknęła. Dla niej liczyło się tylko, że nie siedziała już w tym przeklętym więzieniu. Z jedzeniem czy bez, z zardzewiała bronią czy bez niej… wszystko było lepsze.
- Nie czas jeszcze na skakanie sobie do gardeł - skomentowała krótko Cefrey, która właśnie nakładała z powrotem tunikę, po strzepaniu z niej tej części nieczystości, której dało się pozbyć. Następnie wyciągnęła miecz i z krzywą miną zaczęła zeskrobywać breję z rozpadających się butów - Nie wiemy jak wygląda sytuacja na górze, czarne sukinsyny mogą tu być lada chwila, a ja wolałabym być wtedy daleko stąd. - schowała broń i odwróciła się w stronę wyjścia z jaskini, lecz zatrzymała się po pierwszym kroku - Dobra robota Zak.
- Tak... dobra robota - potwierdził Daerdan, wstając z przyklęku, w którym trwał aż do tej pory, wciąż omiatając wzrokiem falującą taflę bajora znad trzymanej w rękach ręcznej kuszy. - A teraz, jeśli już skończyliśmy żreć się między sobą jak stado wilczych szczeniąt, poszukajmy stąd jakiegoś wyjścia. Najlepiej takiego, o którym nie wiedzą lokatorzy posterunku. Sądzę, że jak tylko zorientują się, że nas nie ma, zaczną nas szukać.
-Równie dobrze mogą pomyśleć, że pożarły nas te latające stwory. - zauważyła Aelin. - ale nie ma co kusić losu. - przytaknęła łowcy. Przywołana do porządku przez słowa rozsądku Cefrey i Daerdana uznała, że nie ma co marnować sił na waśnie między sobą. Spojrzała w kierunku krasnoludzicy. - Mała ru… To znaczy Eldeth, wszystko w porządku? - spytała z ledwo wyczuwalną troską w głosie, chcąc upewnić się, że mimo obrażeń krasnoludzica da radę iść, bogowie wiedzą jak długą drogę.
Leshana także spoglądała niepewnie na wyłowioną przez siebie, niedoszłą przekąskę tego wielkiego gluta. Przez tą całą akcję ratunkową, była cała w tej brei, z nadszarpniętymi nerwami i do tej pory czułą dreszcze po rażeniu tych upierdliwych macek… Ale mieli trzymać się razem.
 
MatrixTheGreat jest offline  
Stary 08-03-2019, 20:40   #30
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
"Mięso...mięso........mię......so...."

Krzyki potwora cichły, w miarę jak oddalał się coraz bardziej od brzegu. Uciekał najpewniej do wielkiej sterty śmieci, zgromadzonej w pobliżu wodospadu. Wystawała ona z wody na prawie stopę, cuchnąc i pryskając dokoła nieczystościami.

Wolność.

Nie przywitała łaskawie. Ściana ciemności rozpościerająca się przed uciekinierami przytłaczała niczym wielki gmach. Ogromny mur, odgradzający od tego, co znajome, a kryjący nieznaną krainę. Pełną głodnych istot, które tylko czekały na nowe ofiary.

"Mięso..." zabrzmiało znów w umysłach niektórych , posyłając dreszcze przez całą długość kręgosłupa.

- Dokąd teraz? - zapytała Eldeth szczękając zębami .
- Blingdenstone.... - szepnął Jimjar – założę się, że damy radę tam dotrzeć! Z wami się uda! Jestem tego pewien! - niemal zakrzyknął gnom.
- stawiam sto blingów, że się uda! Jesteście cwaniacy, z takimi to kurwa można na robotę chodzić! - pochwalił Jimjar uśmiechając się i pociągając głośno z wielkiego nochala.
- Acha...i wystarczy jeden nieodpowiedni skręt i przejdziemy się do Menzoberranzan. A tam czeka nas...śmierć – uśmiechnął się zagadkowo Sarith.
- Ront chcieć iść na górę. Ront chcieć jeść krowa. I goblin. Goblin dobry. Smaczne goblin żyć na góra, na zielona trawa – wojownik miał własne zdanie co do kierunku ewentualnej ucieczki.
- To....kurwa mać, zabrzmi dziwnie...ale zgadzam się z tym idiotą...no, nie w sensie goblinów, bo wolę wieprzowinę - mruknęła Eldeth jakby zaskoczona – ale nie znam się na kierunkach, za to wprawny ze mnie zwiadowca. Mogę ci pomóc długouchy z tym karmieniem... - krasnoludka zaczęła zbierać swoje graty.
- Osobiście uważam to za doskonały pomysł. My, Tel quessir, powinniśmy trzymać się razem i próbować znaleźć jakieś wyjście na powierzchnię, czyż nie? - Derendil uśmiechnął się do Leshany, choć w jego przypadku uśmiech polegał na dziwnym zmarszczeniu pyska, odsłonięciu większości kłów, w tym dwóch par przednich, imponującej długości od których widoku robiło się nieprzyjemnie. Książę miał też przedziwny zwyczaj kręcenia głową po takim uśmiechu, obracając ją szybko, niczym pies strząsający pchły z łba i karku, lub takiego, co dopiero wyszedł z kąpieli.
Shuushar jak zwykle siedział, niemal nieruchomo. Najwyraźniej był zupełnie obojętny co do dalszych planów uciekinierów. Gapił się tylko w taflę wody, od czasu do czasu przekrzywiając wielki łeb, a czasem gapiąc się w górę, nasłuchując odgłosów toczącej się na górze walki. Wciąż trwała, z sykiem błyskawic, bełtów, i wśród ryków walczących ze sobą pod sufitem istot.
- Sloobludop.... - skrzeknął patrząc na wodę. Tym razem, jakimś cudem znów go rozumieliście. Nad jego łbem zaczął połyskiwać tajemny płomień. Cefrey i Zak momentalnie rozpoznali prosty rytuał, przydatny czarodziejom w ich sztukach konwersacji.
- Mój lud pomoże. Trzeba nam do Sloobloodup – gulgotał Shuushar – - wielka woda. Dobra woda – zapewniało wielkie stworzenie.
- W tamtym kierunku nigdy nie szedlem, ale tam... - Sarith wskazał południowe wyjście – znajduje się miasto podziemnych krasnali, a gdzieś za nim, coś o czym wspomniał mi ten mały mykonid. Bezpieczne miejsce. Jaskinia, pełna jego pobratymców. I wyjście na powierzchnię, bo mały wspominał o tajemniczym świetle z góry, któremu oddają cześć – wyjaśnił Sarith – gdyby szedł z nami ten krasnal, Buppido, byłoby prościej przekonać jego pobratymców, bo możemy przejść w pobliżu miasta..
- Założę się, że nie zabłądzimy! - upierał się Jimjar – wspaniałe miasto mojego ludu z pewnością przyjmie nas ciepło. Mam tam przyjaciół – zapewnił Jimjar.
- I wrogów... a z całą pewnością, wierzycieli – dodała Eldath patrząc pytająco na powierzchniowców.
Potworny trzask z góry kazał wszystkim odsunąć się nieco, kiedy kolejny, całkiem spory odłamek skalny z sufitu wylądował w błotnistym bajorze.

Dno jaskini było muliste i nierówne. Stalagmity wystawały z podłoża niczym zęby ogromnego potwora. Zapach stęchlizny z jeziora mieszał się z zapachem grzybów, rosnących praktycznie wszędzie. Ich wielkie kapelusze wystawały z mroku, tworząc miejscami zaciszne kryjówki. Grzyby upodobały sobie głównie ściany, z których skapywała wilgoć i gromadziła się w pęknięciach podłoża.

Trzy wyjścia. Jakże różne. Każde prowadziło w inne rejony podmroku i choć legendy wspominały, że przepastne korytarze łączyły się ze sobą i zawsze można było dojść w miejsce, które obrało się sobie za cel. To była kwestia czasu, a czas w podmroku płynął nieco inaczej niż na powierzchni. Cóż znaczą w podmroku dni, tygodnie, czy nawet lata. W końcu zawsze gdzieś można dojść...

Północne wyjście było najłatwiej dostępne. Szeroka ścieżka ze żwiru i wycięte grzyby zurkh świadczyły o użytkowym charakterze szlaku. Przejście było wysokie, szerokie i niemal zapraszające, niczym otwarta brama zamku lub świątyni. Widać było już od razu, że to właśnie tędy będą zmierzać spodziewane posiłki do Velkynvelve. Gdzieś tam, ukryte wśród zawiłości korytarzy, znajdowało się jednak miasto gnomów. Daerdan słyszał o pełnym wspaniałości podziemnym mieście sfirvnebli i wśród najciekawszych była pewna i potwierdzona informacja o kamiennych, spiralnych schodach prowadzących do niewielkiej powierzchniowej twierdzy gnomów, zbudowanej kilkanaście wieków temu. Wyjście zapraszało, ale Leshana oceniała odległość okiem wojownika. Jakieś sto pięćdziesiąt stóp. Pod ogniem z góry. Dwie ręczne kusze strażników.
Ogromny kapelusz grzyba zurkh pomógł ukryć przypatrujących się wyjściu uciekinierów przed wzrokiem czatujących gdzieś powyżej drowów. Musieli jedynie przebiec, licząc, że załoga strażnicy zajęta jest walką lub obserwacją sufitu. Jeśli nie, szykowało się polowanie...

Wschodnie wyjście było nieco bardziej problematyczne. Ostra skała odgradzała bezpośredni dostęp do wejścia, choć wspinaczka po niej nie była niemożliwa, to jednak co bardziej wątli uciekinierzy mogli mieć nie lada problem próbując utrzymać się na linach, potrzebnych do sforsowania tej niewątpliwie ciężkiej przeszkody. Wyjście, położone na wysokości ponad pięćdziesięciu stóp było osiągalne, ale każdy błąd mógł srogo kosztować ewentualnego amatora wspinaczki, który ryzykował upadek wprost na ostre stalagmity położone dokładnie pod stromą skałą.
Wyjście miało niewątpliwą zaletę, że znajdowało się z dala od okien załogi Velkynvelve. Jednakże...załoga Velkynvelve obecnie znajdowała się na zewnątrz, zwrócona twarzami mniej więcej w tym kierunku. Najbliżej zaś wyjścia znajdowała się Ilvara, której magię wciąż można było podziwiać jedynie podnosząc głowę do góry.

Wyjście południowe było o tyle ciekawe, że znajdowało się w niewielkiej, wypełnionej błotem niecce skalnej. Ogromne grzyby ocieniały je od strony strażnicy drowów, jednak wyjście po kilkunastu stopach krótkiego, lejkowatego przejścia kończyło się kolejną pionową skałą, tym razem jednak w dół. I choć perspektywa utraty jednej z pajęczych lin nie była jeszcze taka dotkliwa, to przynajmniej była dużo bardziej bezpieczna, a przynajmniej tak się wydawało. Aelin dostrzegła jednak nieco bardziej ryzykowne rozwiązanie. Kapelusze grzybów, które upodobały sobie szczeliny i niecki w skałach rosły również na pionowej ścianie południowego przejścia. Odpowiednio zwinny wspinacz mógłby wykorzystać kapelusze i zeskakiwać na nich niczym na gęstych gałęziach drzew, co leśne elfy znały i czasem praktykowały w czasie zasadzek i ataków. Jednak powierzchniowe elfy potrafiły zachować równowagę na swoim leśnym, chwiejnym terenie a patrząc na Shuushara, Ronta czy Derendila, elfy nie mogły być pewne czy zejście takie jest odpowiednie dla wszystkich. Linę zaś, można było przywiązać jedynie do wyciętego pnia grzyba zurkh, a ten kawałek jaskini znajdował się dokładnie pod okienkiem strażników z południowej jaskini. Śmiałek, chcący umocować linę która wytrzymałaby ciężar Shushaara czy Ronta ryzykował ostrzał strażnicy. Chyba, że osoba taka uzyskałaby wsparcie towarzysza, umiejącego walczyć w szyku, niczym rycerz lub żołnierz. Cefrey szybko obliczała szansę. Eldeth też była dobrej myśli.

- A może użyjemy magii? Zabijmy ich wszystkich! I przejmijmy Velkynvelve! - zaproponował Balzack patrząc się na Zaka i pozostałych obłędnym, błyszczącym wzrokiem.

Odgłosy walki przybrały na sile. Należało podjąć decyzję, bo ogniki faerie, którym drowy obramowały walczące pod sufitem istoty zbliżały się niebezpiecznie.
Wolność, zdobyta tak szybko mogła zostać równie szybko utracona. W bajoro chlapnął kolejny, oderwany od sufitu blok skalny, a wściekłe krzyki Ilvary stały się jakby wyraźniejsze.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172