Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-06-2019, 12:32   #41
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Leshana nie zważała na ostrzeżenia łowcy i rzuciła się biegiem za porwaną towarzyszką. Daerdan zdążył jedynie pociągnąć za sobą szamoczącego się orka i wtoczyć się do powiększającego się z każdą chwilą tunelu, zręcznie wykopanego przez podziemnego porywacza. Krzyki krasnoludki były jedynym tropem, ale pomimo hałasu walących się z góry skał, które grzebały pod sobą skalne jeziorko w którym tak ochoczo wykąpał się Ront, i powiększały jednocześnie barierę oddzielającą oba elfy i ich barbarzyńskiego towarzysza od reszty. Tumany kurzu przesłoniły na chwilę widok, ale parli na przód, nie zrażeni walącymi się z góry odłamkami skalnymi, kopcami luźnej ziemi i żwiru, zostawianymi przez kolosa w miarę jak prowadził ich w jakimś nieznanym kierunku. Kołysanie pod nogami, wywołane zawaliskiem wkrótce ustało, zastąpione przez zimną ciszę, przerywaną jedynie przytłumionymi krzykami krasnoludki, chrapliwymi oddechami Ronta i elfów, które dzielnie brnęły na przód. Stwór zaczął kluczyć, a korytarze zakręcać pod najdziwniejszymi kątami, zmuszając elfy do jeszcze większego wysiłku i nie raz i nie dwa nogi ślizgały się po luźnym, wilgotnym żwirze umykającym z pod palców i stóp, i zamieniającym się pod ich dotykiem w mlaszczące błoto. Na domiar złego korytarze zaczęły się plątać i przecinać, tworząc całkiem pokręcony labirynt. Kierunki zaczęły mylić się Leshanie, podążającej naprzód już jedynie dzięki swojemu węchowi i słuchowi. Elfie zmysły

Ront ryknął krótko, jadąc na plecach prosto w jeden z korytarzy i przez krótką chwilę można by pomyśleć, że podmrok zabrał kolejną, nieszczęsną istotę.
Ork jednak szybko objawił się, wyślizgując się z jednego z bocznych tuneli i sunął na plecach w ślad za elfami, uderzając boleśnie o wystające nad błoto skały, chrząkając z bólu niemal na każdym zakręcie.
Wariacka pogoń wkrótce dobiegła końca.

Ogromnych rozmiarów jaskinia wchłonęła ich niczym morska gąbka wodę. Zatrzymała ich swoją otwartością i ogromem. Przestrzenią, od której niemalże odwykli przemierzając ciasne korytarze podmroku, i tunel umbrowego kolosa. Wzrok skupiały właśnie jego kołyszące się w mroku plecy, i jasna skóra targanej na nich krasnoludki, jednak nie sposób było na moment nie podnieść wzroku na skalny cokół.

Początkowo sprawiał wrażenie wyżłobionego naturalnie. Potem jednak bystre oczy elfów dostrzegły wyciosane u jego podstawy kamienne schody, prowadzące na szczyt cokołu. Dziwne, obco wyglądające światło, o barwie krwistej czerwieni wylatywało wąską, pionową smugą, niknąc gdzieś w górze, w ciemności. Smuga światła zdawała się rzucać krwawy poblask na płytką wodę, stojącą w kałużach na dnie jaskini, a jednocześnie jakby karmiło się ciemnością otaczającą ściany jaskini.

[MEDIA]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/2019/6/17/14729513_Alienmonolith.jpg[/MEDIA]

Powietrze falowało od jakiejś mrocznej magii, której wilgotny, plugawy dotyk nieprzyjemnie łaskotał wyczulone na eter elfy. Ciemne pasma odrywały się z cieni rzucanej przez otaczające ich skały, aby z trzaskiem wpadać prosto w krwisty promień.
Za cokołem widać było wylot szerokiego korytarza, którym płynął leniwie strumień ciemnej wody, a liczne arkady przecinające jaskinię przechodziły nad głowami nieostrożnych łowców, przywodząc na myśl sufit w ogromnych świątyniach ludzi, lub krużganki w ich kamiennych zamkach.
Leshana, mimo iż owładnięta chęcią zabijania sprawnie szacowała przyszłe pole bitwy. Nawyki zwiadowcy i rutyna brały górę nad dzikim instynktem. Śliski grunt, stojąca woda, mnóstwo skał dających osłonę, mnóstwo miejsca w którym można było ukryć armię. Dobre warunki do walki, o ile miało się armię. Jednocześnie jednak bystre oko Daerdana, wprawnego łowcy dostrzegły wystające ponad powierzchnię wody kości wielu ofiar potworów, resztki ich rynsztunku, pordzewiałego i w większości skorodowanego, gdzieniegdzie jednak błyszczącego połyskliwie z mroku.

Słaby, urywany krzyk Eldeth ponownie skupił na sobie uwagę elfów. Umbrowy kolos dotarł już do podnóża cokołu. Chrapliwy oddech Ronta, który ze strachu zrobił się niemalże fioletowy, a jego kudły na karku i głowie sterczały na wszystkie strony. Zaciskał mocarne łapska na swoich łańcuchach ale nie postąpił już ani na krok, stojąc niczym wmurowany. Potrząsał łbem, jakby próbował wyprzeć coś ze swojej głowy.
Cienie zafalowały, układając się i nabierając kształtu muskularnych, dużych stworów, kłapiących ogromnymi szczypcami. Czułki obracały się na wszystkie strony szukając nowych ofiar.

"...krew....więcej krwii...."

Szept, który rozlegał się w waszej głowie wydawał się dochodzić prosto z cokołu, i Daerdan mógłby niemalże założyć się z Jimjarem, gdyby z nimi był, że wewnątrz tego niepokojącego promienia światła widzi niewyraźną, rozmazaną sylwetkę jakiejś istoty.

"....więcej krwii....zabić..."

Cienie zaczęły wyłaniać się z mroku. Cztery mroczne sylwetki umbrowych kolosów ruszyły, by wykonać rozkaz swojego mrocznego mistrza. Oczy potworów skierowały się na swoje ofiary, niosąc szaleństwo i obietnicę rzezi.




***


Huk walących się skał ponaglił uciekinierów do działania. Zak pierwszy podążył za znikającym w mroku Jimjarem, ledwie mieszcząc się razem z Sarithem. Aelin i Cefrey skoczyły również niemal jednocześnie, popychane przez zwaliste cielsko kuo-toa.

Kolejny wstrząs, kiedy tony skał waliły się w dół, posłał wszystkich na twarde podłoże chodnika, który wpierw wybrzuszył się, potem pochylił, niczym targany falą okręt aby posłać całą grupę uciekinierów prosto w ciemną czeluść. Przez chwilę obijali się boleśnie o skały, niczym rzucone w kąt kukiełki, aby wylądować na płaskiej jak patelnia półce skalnej, której krawędzie, niczym zęby w paszczy ogromnego potwora stanowiły jedyną osłonę przed ciemną czeluscią rozpościerającą się kilkadziesiąt stóp poniżej. Kolejny blok skalny szybował właśnie w dół, ukruszając owe zęby i zabierając całkiem sporą ich część wraz ze sobą, przy akompaniamencie wstrząsów, okraszonych chmurą skalnych odłamków.

Cisza, jaka zapadła po chwili była niemal nieznośna. Jednostajne kapanie wody, i uspokajające się oddechy podpowiedziały, że chwilowo, podmrok nie zamierzał uciekinierom przeszkadzać. Jedynie osypujący się powoli, niemalże leniwie żwir, zasypujący z cichym sykiem resztki korytarza podpowiadał, że powrót nim był niemożliwy. Chyba, że dysponowało się całą gnomią społecznością górniczą, a chwilowo jedyny przedstawiciel tego gatunku siedział, rozcierając obolałą i poobijaną głowę, i mruczał cicho. Sarith leżał niemal bez ducha, choć w mroku można było dostrzec jego czerwone oczy, błądzące po ścianach. Najspokojniejszy był jak zwykle Shuushaar. Wydawało się, że ucierpiał najmniej, i choć kilka jego łusek na boku świadczyło o jakichś otarciach, po prostu siedział na zadzie i siorbał głośno, pocierając nosem ramiona, boki i uda, ukazując co jakiś czas czerwony jęzor, którym najwyraźniej...czyścił swoje łuski.
Oderwał jednak łeb, przerywając toaletę i zaczął węszyć.

Ciemna czeluść nie okazała się tak ciemna, jak początkowo się wydawało. Niewielkie ognisko rzucało bardzo niewiele światła, szczególnie kiedy rozpaliło się je pod kapeluszem ogromnego grzyba zurkh. Zapach pieczonego mięsiwa doleciał do nozdrzy pozostałym, mniej wyczulonych na zapachy uciekinierów, choć najpewniej równie głodnych. Żołądki wpierw grzecznie dały o sobie znać, po czym miało się wrażenie, że zaczynają wręcz dobijać się do głów swoich właścicieli. Wariackie tempo podróży miało swoje plusy. Pościg wszak mógł być niedaleko. Jednakże puste sakwy i puste żołądki w podmroku również mogły oznaczać problemy.

Postaci siedzących przed ogniskami był niecały tuzin. Dziewięć kudłatych, barczystych istot, nakrapianych, pasiastych szkarad. W cywilizowanych regionach tępiło się je bez litości, a ich skowyt przynosił zgubę niejednej farmie. Wprawni łowcy, bezlitośni łupieżcy, a jednak jak wiedziała Aelin, wystarczająco tchórzliwe, aby dało się je przepłoszyć.

Gnolle.


Ogromny samiec alfa, o rudym futrze i pysku poznaczonym bliznami rozdzierał właśnie pieczony nad ogniskiem odziec jakiegoś stworzenia. Ślina i tłuszcz kapały na kamienie, a gorączkowe spojrzenia jego kamratów trwożnie spoglądały, kiedy ich przywódca zakończy ucztę. Kolczugi, pocerowane i podniszczone, wzmocnione w niektórych miejscach kośćmi i kawałkami skór, lśniły złowrogą czernią w blasku ognia, żelazna obręcze osłaniały łydki i przedramiona, a mocarne, zbrojne w pazury łapska dzierżyły krzywe noże z czarnego żelaza. Dokoła obozu leżały włócznie, krzywe szable o ostrzach, maczugi nabijane żelaznymi ćwiekami, takież same kule na łańcuchach. Uwagę Aelin przyciągały jednak łuki, wygięte, klejone z rogów i ścięgien zwierząt, dobre na wilgotne jaskinie podmroku. I zabójczo skuteczne na tak bliski dystans.
Okrągłe tarcze, obciągnięte skórą nosiły krwawy symbol. Oko, przecięte błyskawicą. Cefrey rozpoznała w nim plugawy symbol Tego, który nie powinien być nazwany. Wiecznego łowcy, wiecznie głodnego, zbyt żarłocznego by utrzymać w ryzach nawet własnych wyznawców, których zwykł prędzej czy później pożerać. Istoty jednak chichotały co jakiś czas w swoim plugawym narzeczu, zajadając się w najlepsze. Bystry wzrok Aelin dostrzegł jednak metalowe pęta, skłębione pod jednym z grzybów. Niewielkie, skulone ze strachu istoty, o szarej skórze i migdałowych oczach. Jimjar jęknął cicho z rozpaczy, rozpoznając w gnomich jeńcach swoich niewielkich rozmiarów krajanów. Pod grzybem klęczeli też nieco więksi. Ludzie, elfy...któż to widział, szczególnie z tej odległości, przez ognisko i kiedy ofiara miała głowę okutaną brudnym workiem.
Zak wyczuł dotyk magii. Jeden z gnolli, o białym futrze, i jednym oku przewiązanym skórzaną opaską nie nosił broni. Tulił jednak w ręku kostur, zakończony zasuszonymi głowami swoich przeciwników, które skurczone, przypominały zasuszone owoce. Patrzył nienawistnym wzrokiem na pochłaniającego jedzenie przywódcę, jakby w jego głowie dojrzewał jakiś niecny plan.

Ogromny głaz, który spadł wcześniej na kamienną krawędź półki leżał wraz z ogromną masą skalnych głazów i żwiru poniżej, tworząc żleb możliwy do sforsowania. Gnolle sprytnie jednak rozbiły obóz, mając na oku zarówno krawędź niedostępnej wcześniej półki skalnej, jak i całe dno jaskini, a w szczególności całkiem wygodne przejście, będące wcześniej jedynym widocznym dla nich wyjściem.
Jeden z gnolli zagrzechotał łańcuchem, wyciągając do środka zgromadzonych przy ognisku niewielkiego gnoma. Na oko kilkunastoletniego. Łzy lśniły na ciemnych policzkach gnoma. Noże z czarnego żelaza obracały się w pazurzastych paluchach, a jazgot ich właścicieli przybrał na sile.
Dopiero rozpoczynali zabawę...
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 27-06-2019, 22:14   #42
Konto usunięte
 
Loucipher's Avatar
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Starcie w jaskini umberkolosów - post wspólny Lou & Aiko

Gdy tylko olbrzymia pieczara otworzyła się nad głowami elfów ścigających umykającego umberkolosa, Daerdan uniósł głowę i omiótł wzrokiem pomieszczenie. Było ogromne. Majestat wielkiej, z grubsza okrągłej pieczary, mającej według ostrożnych szacunków dobre kilkaset stóp średnicy, przytłaczał, stwarzał wrażenie, jakby Daerdana, Leshanę i Ronta połknął jakiś wielki, podziemny potwór, a ta jama, do której trafili, była jego wielkim, poszarpanym w kształtach żołądkiem. Wrażenia dopełniały kałuże brudnej, zastałej wody, połyskujące w krwistoczerwonym promieniu jak plamy zaschniętej krwi, oraz porozrzucane tu i ówdzie, częściowo zagrzebane w miękkim, rozbabranym błocku resztki kości i pordzewiałego rynsztunku. Należało uważać, by nie potknąć się o wystające tu i ówdzie kości, czy resztki broni i pancerzy.

Kolos niosący krasnoludkę skierował się w stronę środka jaskini. Wyostrzone w ciemności oczy elfów wyraźnie dostrzegły spory, mniej więcej okrągły cokół, sterczący ze środka jaskini jak pieniek wielkiego podziemnego drzewa, które gargantuicznych rozmiarów drwal ściął jednym machnięciem topora wielkiego jak księżyc. Księżyc, którego tu nie było, i to nie on dawał światło, które bladym, szkarłatnym blaskiem zalewało jaskinię. To ten pionowy, prosty jak napięta lina promień, który trafiał w sam środek okrągłego postumentu, oświetlał jaskinię. Wokół promienia, tam, gdzie światło mieszało się z ciemnością, tańczyły ciemne, postrzępione cienie, układając się w niepokojące kształty. Pomiędzy nimi elfy dostrzegły wylot korytarza prowadzącego gdzieś w stronę sklepionego kamiennego łuku, przecinającego górną część pieczary. Daerdan zauważył identyczne przejście po drugiej stronie pomieszczenia, zapewne prowadzące na drugi łuk, przecinający pieczarę nieco nad pierwszym łukiem. Całości dopełniał podłużny, ciemny otwór, ziejący w przeciwległej ścianie pieczary, nieco na lewo od cokołu. Wyglądał na drugie wyjście z jaskini, bo nad nim i w jego pobliżu nie było żadnego wyjścia na kolejną arkadę rozpiętą pod sklepieniem jaskini jak gigantyczna skalna pajęczyna.

Jaskinię przeszył kolejny, rozpaczliwy krzyk krasnoludki, która raz za razem na chwilę odzyskiwała przytomność i dość sił, by desperacko wypchnąć wraz z powietrzem z płuc kolejną prośbę o pomoc. Elfy ruszyły do przodu, śladem zmierzającego w stronę cokołu kolosa.

Krew... więcej krwi...

Krew zamarła w żyłach elfów i orka, wciąż zmierzających śladem kolosa. Nie wiadomo było, czy to ten bezcielesny głos, będący kwintesencją zła i ziejący czystą nienawiścią do życia, czy nie dający się z niczym pomylić zapach naelektryzowanego powietrza, niechybnie zdradzający obecność nadnaturalnych, magicznych sił, wywołały ten mrożący krew w żyłach efekt. Ale oprócz ozonu w powietrzu jaskini czuć było jeszcze jeden zapach, równie unikalny i nie dający się z niczym pomylić. Drażniący nozdrza, metaliczny, słodkawy zapach. Zapach krwi.

Daerdan i Leshana wymienili się niepewnymi spojrzeniami. Idący za nimi Ront zatrzymał się. W oczach umięśnionego zielonoskórego zalśnił strach. W świetle szkarłatnego promienia jego skóra przybrała niemal fioletową barwę, a kudły na jego głowie podniosły się jak naelektryzowane. Ork, potrząsając głową, jakby wzbraniał się przed dalszym pościgiem lub walczył z czymś krępującym jego wolę, zastygł w miejscu. Szarpał wściekle łańcuchy, którymi nadal skute były jego ręce, ale nie postąpił ni kroku dalej.

Więcej krwi... zabić...

Nienawistny głos zasyczał ponownie, szarpiąc dusze, mrożąc krew w żyłach. Tańczące wokół promienia cienie zgęstniały, zakotłowały się... uformowały w cztery opancerzone chitynowymi płytami sylwetki, bliźniaczo podobne do tej, która pracowicie szła w stronę cokołu, wciąż trzymając zwisającą bezwładnie Eldeth. Za nimi, na cokole, Daerdan dostrzegł jakiś ruch, na moment mącący jednolitą kreskę promienia. W jego upiornym szkarłatnym blasku ktoś się poruszał. Humanoidalna sylwetka, zalana czerwonym światłem, była ledwo widoczna w tej upiornej poświacie. Ale była tam, Daerdan był tego tak pewien, że gdyby obok niego zmaterializował się Jimjar i krzyknął "Stawiam dwadzieścia blingów, że to iluzja", Daerdan bez wahania postawiłby pięćdziesiąt na to, że tam ktoś jednak jest.

Leshana zatrzymała się gwałtownie. Co też do cholery wyrabiało się w tych podziemiach? Dobyła łuku i oddała strzał w kierunku bestii niosącej krasnoludkę, starając się trafić w jej rękę. Strzała ześlizgnęła się po pancerzu, wyrywając z ust Leshany przekleństwo. Elfia wojowniczka biegiem puściła się za kolosem.
Tuż obok Leshany szczęknęła ręczna kusza, gdy Daerdan posłał śladem uciekającego kolosa ostry jak szpilka pocisk. Niestety, skutek tego ostrzału był równie mizerny, pocisk świsnął obok zwalistego cielska kolosa, nieszkodliwie odbijając się od pobliskiego stalagmitu i lecąc z wizgiem gdzieś w mrok jaskini.
- Jesteśmy za daleko - sapnął Daerdan. - Biegiem za nim!
Zwinna sylwetka łowcy spięła mięśnie i z gracją pobiegła przez jaskinię.
- Nie podchodźmy za blisko - sapnął półgłosem Daerdan do Leshany, gdy oba elfy pracowicie skracały dystans do opancerzonego stwora. - Ich spojrzenie wywołuje strach i zmieszanie. Nie daj się im schwytać!
- Nie mam planu by zejść poniżej zasięgu łuku - mruknęła wojowniczka, przygotowując się do kolejnego strzału i szukając na ciele olbrzyma jakichś odsłoniętych miejsc.
Daerdan nie odpowiedział. Wciąż biegnąc za uciekającym kolosem, mocnym głosem, który echem odbił się wśród sterczących jak smocze zęby skał, wypowiedział zaklęcie, koncentrując magiczną energię na opancerzonej sylwetce. Już go nie zgubi. Przeładowawszy kuszę uniósł ją i posłał kolejny pocisk za ściganym stworem.
Dwa pociski niemal jednocześnie uderzyły w zwaliste cielsko kolosa niosącego wciąż nieprzytomną, nie dającą znaków życia krasnoludzką wojowniczkę. Ostre jak brzytwa groty przebiły warstwy chityny, dostały się między płyty organicznego pancerza, znalazły drogę do ukrytych pod nim miękkich tkanek. Kolos wydał z siebie świdrujący uszy syk, wypełniony bólem i wściekłością. Jednak nie zwolnił kroku, nieubłaganie zbliżając się do oświetlonego purpurowym płomieniem cokołu, przy którym wściekle tańczyła - wyraźnie już teraz widoczna - drobna humanoidalna postać.
Dwoje elfów wymieniło się krótkimi, porozumiewawczymi spojrzeniami, po czym jak na komendę uniosły broń i wystrzeliły w stronę uwijającej się wokół cokołu postaci. Jednak ich pociski poszybowały nieszkodliwie w mrok jaskini, nawet nie przechodząc zbyt blisko tajemniczego nieznajomego.
Leshana zaklęła pod nosem, patrząc, jak umbrowy kolos niosący krasnoludkę dobiega do promienia i kładzie Eldeth u stóp tańczącej na cokole postaci. Nim się zorientowała, ciało krasnoludki zniknęło, zostało wchłonięte przez czerwony promień. Wtedy nagle spojrzenie jej i jednej z bestii spotkało się.
Elfka zapatrzyła się w ciemne czeluście oczu umberkolosa i zamarła przez chwilę, jakby zastanawiając się, co zrobić. Umysł elfiej wojowniczki przeniknęło dziwne, nieznane i paraliżujące uczucie, bombardując jej oczy ułudami i iluzjami. Grunt zakołysał się pod jej nogami, choć mogło być to jedynie złudzeniem skonfundowanego umysłu. Leshana zachwiała się na nogach. Twarze jej towarzyszy wykrzywiły się, zgubiły kształty, zamieniły się w potworne, szkaradne maski... jednak trwało to tylko niewielką, niewinną chwilkę.
- Bestie... - szepnęła do siebie Leshana i obejrzała się na Deardana. - Uciekamy. - Szybkim krokiem ruszyła w stronę przejścia, którym się dostali do jaskini. Daerdan, obserwujący to wszystko z wyrazem bezsilnej wściekłości na twarzy, ruszył za nią, ale zaraz zwolnił kroku.
- Tamtędy nie uciekniemy - wysapał. - Drugie wyjście! - wskazał ręką kierunek, w którym na ścianie jaskini, jak otwarta rana na ciele skalnego smoka, czerniał sporej wielkości otwór. - Biegiem! Ront! - krzyknął do stojącego wciąż jak wryty orka. - Wiejemy! Biegiem do wyjścia! Ale już!
Dwoje elfów co sił w nogach popędziło w kierunku zbawczego otworu w ścianie kawerny, kuszącego ciemnością i bezpieczeństwem. Ale umberkolosy nie miały zamiaru pozwolić przybyszom tak po prostu odejść. Ich masywne sylwetki pobiegły za uciekającymi elfami, próbując przeciąć im drogę.
- To was zatrzyma - mruknął pod nosem łowca, kreśląc dłonią skomplikowany znak w powietrzu. - Hisfaithen! - krzyknął, a jego słowo znów mocnym echem poniosło się po jaskini. W miejscu wskazanym przez Daerdana powietrze zgęstniało, zmętniało i zakotłowało jak gotująca się zupa. Wkrótce wszystko zasłoniła gęsta, nieprzenikniona mgła. Leshana widząc działania towarzysza zwolniła, trzymając łuk w pogotowiu, na wypadek, gdyby ktoś chciał przeszkodzić w inkantacji zaklęcia. Uśmiechnęła się widząc jego efekty.
- Teraz! - Daerdan dał gestem znak pozostałym. - Uciekamy! Mgła nas ukryje!
Sylwetki uciekających skryły się w pasmach szarej mgły ścielących się po poszarpanej powierzchni jaskini. Wśród gęstych obłoków słychać było tylko oddechy elfów i poskrzypywanie chitynowych pancerzy kolosów, próbujących przebić się przez zasłonę.
- Musisz mnie tego nauczyć - mruknęła Leshana, przyłączając się w biegu do towarzyszy i starając się jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Przyjdzie czas i na to - uśmiechnął się Daerdan, pilnując uważnie, by ich ruchu nie wyczuły ukryte we mgle kolosy. Gestem nakazał pozostałym milczenie i poprowadził ich w kierunku wyjścia z jaskini, starając się poruszać tak bezszelestnie, jak tylko umiał.

Fortel elfiego łowcy zadziałał. Potężne, zwaliste cielska umberkolosów zniknęły w gęstym obłoku mgły i tylko klekoczące odgłosy ich pancerzy, chrzęst miażdżonych kości i resztek ekwipunku oraz przepełnione bezsilną wściekłością posykiwania ścigały trójkę istot, które przytulone do postrzępionych, skalistych ścian, ostrożnie stawiając stopy mlaskające w gęstym błocku pokrywającym szczelnie podłoże kawerny, powoli, ale nieubłaganie oddalały się od obłoku mgły i zagubionych w nim kolosów. Ich twarze, ściągnięte napięciem i strachem, lśniły w bladoczerwonym świetle, rzucanym gdzieniegdzie postrzępionymi plamami pomiędzy stalagmity i arkady przecinające jaskinię. Daerdan prowadził grupę od jednego takiego cienia do drugiego, starając się iść po miękkiej, błotnistej ziemi. Brodzenie w tej brei było nieprzyjemne, ale błoto doskonale tłumiło drgania gruntu, po którym, jak łowca doskonale wiedział, kolosy mogły ich wykryć równie łatwo, jak ostrym, przyzwyczajonym do skąpego oświetlenia wzrokiem.

Wreszcie troje uciekinierów wychynęło z ostatniego cienia, jaki pozostał na drodze do zbawczego wyjścia, zapraszającego przytulnym mrokiem, niezmąconym, stoickim spokojem ciemności. Ciemności, która tym razem była ich sprzymierzeńcem, która miała zapewnić im bezpieczeństwo i wyprowadzić z tego potwornego, oświetlonego szkarłatem grobowca. Daerdan i Leshana spojrzeli po sobie i oboje, niemal jak na komendę uśmiechnęli się. Tuż obok nich Ront, z którego twarzy zniknął ostatni ślad zwierzęcego strachu, również pokazał kły w zawadiackim wyszczerzu, jakby podwójnie zadowolony, że wychodzi z tej opresji cało, a poza tym, że żadna śmierdząca krasnoludka nie będzie mu broniła kąpieli w każdej wodzie, jaką znajdzie.

I wtedy, po raz ostatni przed wyjściem z jaskini, zamarli w bezruchu... gdy przeraźliwy, nieludzki krzyk poraził ich uszy, odbił się od ścian i sklepienia jaskini, upiorną wibracją wprawił w drżenie ich dusze i serca.

Krzyk Eldeth.

To nie był ryk wściekłości dumnej krasnoludki. Było w tym krzyku wszystko, czego się obawiali.

Pierwotny strach, jakby krasnoludzka wojowniczka stanęła naprzeciw swojego najgorszego koszmaru, a potem spojrzała mu w oczy i zdała sobie sprawę, na co patrzy.

Rozpacz tak wielka i bezdenna, jakby Eldeth dowiedziała się właśnie, że wszyscy jej pobratymcy, do których tak bardzo chciała powrócić, zostali bezlitośnie wymordowani, usunięci z powierzchni ziemi i wymazani ze wspomnień żyjących.

Ból tak dojmujący, jakby ktoś dotarł do każdego nerwu ciała krasnoludki i poraził go na każdy, najbardziej wymyślny i sadystyczny sposób. Ból, jaki mogłoby odczuwać bezbronne dziecko, mała dziewczynka rozrywana końmi na czworo lub palona żywcem na stosie.

Krzyk bólu, przedśmiertnego cierpienia, protestu wobec rozstawania się z życiem... w sposób, który cierpiącej duszy nie dawał nawet cienia nadziei na wieczny spokój... upiornym vibrato szalał między ścianami i sklepieniem kawerny... a potem umilkł. Zgasł jak zdmuchnięta świeca, skończył się jak ucięty nożem.

Gdy tylko przerażenie opadło na tyle, by sparaliżowane członki odzyskały zdolność ruchu, Daerdan, Leshana i Ront zniknęli w zbawczej ciemności wyjścia z jaskini, w której krasnoludzka wojowniczka w straszliwy i okrutny sposób dopełniła swego przeznaczenia...
 

Ostatnio edytowane przez Loucipher : 27-06-2019 o 22:17.
Loucipher jest offline  
Stary 29-06-2019, 16:39   #43
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Twarz Cefrey wykrzywiała się raz za razem w grymasach bólu. Już za niedługo do jej kolekcji dojdą kolejne siniaki, a nowo pojawiające się na ubranych łachmanach plamy świeżej krwi były skutkiem szkaradnie zdartych łokci, ramion i pleców. Ale ból przypominał jej także o tym, że nadal żyje. W głowie zawirowało jej, gdy podniosła się na klęczki, lecz odległy hałas pomógł jej oprzytomnieć. Nie byli sami. Spośród dźwięku osuwającego się gruzu dało się wyróżnić odległe chichotanie... czy może rżenie? Gdy obraz przed oczyma przestał płatać Cefrey figle, dostrzegła ona w oddali źródło śmiechu - gnole. Okrutne szkodniki rozłożyły godny pozazdroszczenia (z perspektywy uciekinierów) obóz.

- Szzz... - paladynka przyłożyła palec do ust i zaczęła ostrożnie lustrować okolice ogniska. Gnole, jak się można było spodziewać, miały ciągle na oku jedyne wyjście z jaskini, a szanse na przebicie się w otwartej walce szacowała na mniej więcej pół-na-pół. Dodatkowo paskudztwa miały więźniów, których sumienie nakazywało uratować... - Potrzebujemy planu - wyszeptała.

- Cała nasza grupa nie da rady się przekraść obok nich - oznajmiła i wskazała na skały poniżej - Te głazy mogą nam dać osłonę, gdy będziemy się do nich podkradać. Jeśli podejdziemy wystarczająco blisko i zaatakować z zaskoczenia, może uda nam się zrobić na tyle zamieszania, by złamać ich wolę walki. Przy nagłym ataku możemy sprawić wrażenie, że jest nas więcej. Ich zapasy też by nam mogły pomóc.

Cefrey poprosiła w myślach Bahamuta, by dał siłę jej i jej towarzyszom. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na każdego ze swoich kompanów:
- Aelin, Sarith i Jimjar, podejdźcie pierwsi, wyglądacie na takich, którzy lepiej sobie radzą z pozostaniem niezauważonym. Wykorzystajcie te skały na dole i rozproszcie się. Chcemy ich zaatakować z jak największej ilości kierunków. Zak i ja będziemy was osłaniać z tyłu zaklęciami, jeśli sprawy przybiorą zły obrót, dołączę do was z przodu. Shuushar - odwróciła się do humanoidalno-rybiego stworzenia - Trzymaj się za mną i Zakiem.
 
MatrixTheGreat jest offline  
Stary 30-06-2019, 23:14   #44
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KYoX2KtL_Z4[/MEDIA]

Bycie liderką drużyny było dla Lyssy przytłaczające przy jaj introwertycznym charakterze, a z drugiej jednak strony, nie znosiła wypełniać czyichś rozkazów. Jeszcze niedawno jej "problemem" była niechciana lekcja tańca, a teraz..? Teraz szła nie wiedząc kogo spodziewać się w obozowisku i licząc na to że nie będzie to żaden drow który postanowi zrobić sobie z jej ogona szalik. Na samą myśl zakręciła nim niespokojnie, ale nie zatrzymywała się i podeszła aby zbadać nowe znalezisko. Łapki kobiety cicho mlaskały po kamieniach, niedostrzegalne dla większości istot powierzchni, a nawet co poniektórych drapieżników, o wyczulonych zmysłach, łowiących każdy szmer mogący świadczyć o nadchodzącej ofierze. Obozowisko wyglądało spokojnie. Jakby osoba, która je rozbiła była nieobecna. Istotnie tak było. Lyssa wyczuła delikatną woń perfum, a jej oko szybko złowiło zdobione krawędzie rozłożonego obok skały koca. Modny podmroczny podróżnik, dosiadający ścierwnika pełzającego na powierzchni byłby prawdziwym kuriozum. Tu pewnie nie wydawałby się nikim szczególnym.

Nie tylko do pięknych rzeczy miał oko. Również nocleg wybrał w okolicy wręcz urzekającej swoim surowym pięknem. Skały, niczym zęby prehistorycznego potwora otwierały się na tę niewielką, skalną płaszczyznę, która wyprofilowana niczym język w potwornej paszczy dawała jednak schronienie przed wzrokiem ciekawskich i umożliwiała całkiem szybką ucieczkę. Biorąc pod uwagę zalety wierzchowca, którego chwytne, chitynowe odnóża umożliwiały podróże wprost po kamiennych ścianach, Lyssa doskonale rozumiała, jak ów niewidzialny podróżnik poradził sobie w podmroku. Pomyśleć że wpierw obawiała się kogo tam zobaczy, a teraz strach obleciał ją z powodu tego że nikogo nie zobaczyła. Czy ten podróżnik jest sprytniejszy od niej? Czy zaraz strzeli do niej z kuszy z ukrycia zanim zdąży wyjawić swe intencje?

Woda cicho kapała z sufitu, a ścierwnik spokojnie....się pasł. Całkowicie pochłonięty zwisającym z góry stalaktytem, którego czubek zwieszał się niemal pod samo obozowisko, wydawał się badać ciekawsko ten kamienny czubek, dotykając go niczym pies trącający szmacianą zabawkę. Jego spokój był pokrzepiający, ale też zazdrościła mu go. Ostatnie dni nie były niczym co można by zestawić ze słowem "spokój". Kiedy Lyssa podeszła jednak bliżej obozu, coś kapnęło ze stalaktytu, którym tak mocno zainteresowany był ścierwnik. Coś ciemnego, przypominającego smołę w panującym dookoła półmroku. Koci węch szybko wyczuł metaliczną, jakby pachnącą żelazem woń, której mięsożerne tabaxi nie pomyliłaby z niczym innym.

Krew.

Pokrywała jedną część stalaktytu niczym szkarłatna smuga. Jak jakiś obsceniczny drogowskaz, lub symbol, niedbale maźnięty na kamiennej ścianie w niewiadomym celu. Ostrzeżenie? Może bluźnierczy rytuał? Menażka, jakieś sztućce błyszczące z oddali obok ścierwnika, rozsypana sakiewka z precjozami...wszystko zaczęło układać się w głowie tabaxi, na którą po chwili spadła niewielka, lepka kropla, którą mogła niemal zlizać z pyszczka swoim długim językiem.

Krew. Gnomia...smak i zapach nie pozostawiał wątpliwości. Uniosła twarz by spojrzeć i...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=a5MPOrpDiYs&feature=youtu.be[/MEDIA]

W tym samym momencie wielka macka spadła w dół ze świstem, a gibkie ciało kocicy, pchane jakimś szóstym, a może nawet siódmym zmysłem próbowało jeszcze desperacko uskoczyć. Daremnie. Mięsista, śliska i lodowata, a jednak chlasnęła po grzbiecie i z odgłosem mlaskania ciągnęła do góry. Lyssa czuła, jak przyssawki wielkości sporych spodków do herbaty przywierają do jej futra, skóry, podartych spodni, czepiając się wszędzie i oplatając niechcianą miłością. Śluzowate zwoje oplatały się błyskawicznie wokół kończyn, próbując zamknąć kocicę w śmiertelnym potrzasku...



Krzyknęła wpierw przerażona i zupełnie zaskoczona, ale zaraz chłód bijący od oplatających ją macek sprawił że rozchyliła usta w niemym szoku, łapiąc powietrze niczym ryba na lądzie. Ta chwila której potrzebowała by się otrząsnąć już wystarczyła by jedna z macek okręciła się wokół jej uda i podporządkowała je sobie, wyginając nogę na bok i ciągnąc jakby Lyssa była jej zabawką. Ich dotyk miał mało wspólnego z subtelnością, ściskając i szarpiąc tak mocno że czasem sprawiało jej to ból.
Nigdy, przenigdy jeszcze nie spotkało jej coś takiego i zupełnie zaskoczona nie wiedziała co ma robić poza instynktowną próbą wyślizgnięcia się z okręcających się dookoła jej kończyn przyssawek. Ciągnięta w górę była zbyt zajęta walką i druga noga padła ofiarą kolejnej macki, gdy te błądziły po jej ciele szukając gdzie by się tu tylko zaczepić. Na szczęście żadna nie oplotła się wokół jej szyi, a Lyssa pisnęła po części z wysiłku walki, przerażenia i bezsilności siłowania się z chłodnym mięsistym cielskiem niczym u ośmiornicy.

Sam dotyk przyssawek był całkiem nowym doświadczeniem i może nawet byłby przyjemny gdyby był częścią usług masażu w jakimś przybytku ale nie w tych okolicznościach. Nie gdy kocica wciąż czuła zapach gnomiej krwi. Coś co właśnie próbowało ją obezwładnić musiało zabić tego podróżnika i chciało najpewniej zrobić to samo z nią! Czerwone oczy Tabaxi wpatrzone w wielką otulającą jej udo masę szukały jakiegoś sposobu by uwolnić swoją nogę, gdy wisząc w powietrzu zabujała z ruchem macek. Kocie oczy powiększyły się w panice gdy ukazała się im okropna, przypominająca dziób paszcza potwora!

- Puszczaj, puszczaj mnie… nie.. Nie! - Jęknęła rozpaczliwie a jej głos odbił się echem po chłodnej jaskini.

Wcześniej była tylko wystraszona, lecz teraz wpadła w prawdziwą panikę. Serce omal nie wyskoczyło jej z gardła, a pazury wyciągnięte z dłoni czepiały okrutnie macki próbując zrzucić ją z siebie i odzyskać swobodę ruchów. Dopiero całym wysiłkiem wbitych pazurków, a także wypychając ją butem drugiej nogi którą jakoś wyciągnęła z uścisku, udało jej się. Wykorzystując moment gdy stwór chyba próbował zmienić macki którymi ją chwytał, wymknęła się z uścisku zwinnie niczym łasica. Wykrzywiła usta i zamachała w powietrzu nogami, bo jej mały sukces miał zamienić się w kolejne wyzwanie.

Poczuła bezwładność i z miejsca zaczęła spadać, a puchaty ogon błyskawicznie wywinął w powietrzu gdy instynktownie okręcając się próbowała spaść na cztery łapy. Nie zdążyła, czując jak z głuchym łupnięciem uderza o skały, a one o nią. Jej oczy boleśnie zamgliło, ale w żyłach było tyle adrenaliny że nawet ten ból zdawał się tylko zapiec, niczym uderzona otwartą dłonią twarz. Jej sylwetka zadrżała, już nie tak zgrabnie unosząc się z ziemi by stanąć o własnych nogach. Te chwiały się nieco, tracąc dawną pewność ruchów, a sączący się gdzieś w tle ból powoli nabierał na sile. Kobiece rzęsy zatrzepotały nerwowo, a wzrok nabrał w moment ostrości, gdy sylwetka Lyssy wyskoczyła znów niczym dzika rzeka. Rwąc w biegu przez jaskinie, mijając ścierwnika i uciekając w stronę skąd przyszła tak szybko, że gdyby nie byli w jaskini z pewnością by się za nią kurzyło. Dopiero gdy poczuła że umknęła dość daleko, osunęła się plecami na kamienną ścianę, łapiąc oddech i próbując opanować bicie serca. Być może miała szczęście że oplatający ją stwór nie postanowił wykorzystać swojego chwytu by uderzać nią o kamienne ściany podmroku aż wyzionie z niej życie. Zawsze może być gorzej, tak? Wychyliła twarz zza rogu na tyle by spojrzeć i zobaczyła go.

Potwór wydając z siebie dziwne dźwięki sunął w dół, czując jej ból i przerażenie, jakby to była siła, która kierowała jego ruchami. Macki, wijąc się i okręcając dokoła kamieni parły w jej stronę. Tabaxi zaklęła, wciąż dysząc z niedawnego wysiłku i omotała pospiesznie wzrokiem otoczenie. W międzyczasie po gnomach nie zostało już śladu. Ich odwieczną taktyką w podmroku było raczej unikanie walki. W stalaktycie Ilvary nie było wyboru i dzieci musiały walczyć wraz z nią. W starciu z tak wielkim potworem, przeważyło ich wychowanie i instynkt. I pewnie tyle byłoby z ubezpieczania jej pleców, gdyby nie Buppido który próbował osłonić ją, w desperacji chlastając po mackach swoją rękawicą. Daremnie jednak, bo potwór wydawał się być coraz bliżej.
Nie spodziewała się po gnomach odwagi, ale liczyła że chociaż wesprą ją ostrzałem z kuszy. Na to małe rozczarowanie nie było teraz czasu gdyż stwór uparł się jakby zjedzony gnom mu nie wystarczył i gonił za nią uparcie.

Kocia ledwo stała na nogach, a jej twarz wyginała się w bólu mimo buzującej ogniem krwi. Oplatające ją wcześniej macki nie tylko chwytały, ale też brutalnie miażdżyły i szarpały ciało niczym jakaś machina tortur. Upadek z wysokości na twarde skały nie był wcale lepszy, ale przecież nie miała wyboru bo inaczej dałaby się pożreć. Ranna, oddychała szybko i drżała jakby miała się rozpłakać, ale nie płakała. Z kącika ust sączyła się po bródce jej własna krew. Czuła jej metaliczno słodki smak który napompował ją nienawiścią gdy dyszała przez zaciśnięte zęby, a oczy co chwile wychylały się w górę, obezwładnione cierpieniem. Wydawało jej się że ma złamane żebro, a może żebra? Stwór wciąż za nią pełznął, jak gdyby nie było innych kąsków, w tym tłustego ścierwnika. Jej “dzieci” schowały się, zostawiając ją samą, choć chyba nie mogła mieć im tego za złe. Potwór był przerażający prawie tak samo jak fryzura Ilvary i sama na widok jednego i drugiego miała ochotę czmychnąć. Pocieszające było że Buppido ruszył z pomocą, a obolała kocica postarała się wykorzystać to, opadając na kolano i unosząc drowią kuszę.

- Zdychaj proszę, zdychaj maszkaro..! - Wyszeptała mierząc w swój nowy koszmar senny. Nie oddała od razu strzału, a jej pionowa źrenica przeskoczyła szybko po całej oślizgłej sylwetce zmierzającego do niej stwora. Chciała by go też zabolało, a nawet by smażył się w piekle, dlatego szukała słabego punktu w jego paskudnym ciele.

Nacisnęła na mechanizm spustowy, a drowi bełt wystrzelił z broni i zatopił się cały w ciele drapieżnika z podmroku. Chyba dobrze oceniła miejsce strzału, bo stwór w reakcji rozpostarł macki i wypuścił w powietrze chmurę czarnych zarodników chowając się przed widokiem. Niby walka się nie skończyła, ale Lyssa uśmiechnęła się na myśl że odwdzięczyła się temu pełznącemu świństwu. Jej kocie ucho nastroszone wyłapało ruch maszkary. Wspinała się gdzieś w górę, bo z sufitu spadały kamienie strząsane jego mackami. Bestia chyba odpuściła pogoń za przeciwnikiem który potrafi oddać.

Tymczasem choć nie widziała tego, Buppido próbował chlasnąć jeszcze cofającego się stwora na ślepo swoim naręcznym ostrzem, ale spudłował tak straszliwie że niemal trafił się w swoją własną stopę.

- Uciekajmy! - Dało się słyszeć ponaglający krzyk Buppido i choć tabaxi pałała żądzą zemsty, to nie na tyle by pchać się w objęcia śmierci. Derro miał rację.

Czy to chciwość, czy też duma.. Lyssa nie mogła zaakceptować by z tej potyczki odejść z niczym. Była w końcu złodziejką. Uniosła się i spojrzała w lewo, potem w prawo. Łupów mieli już pod dostatkiem i nie widziała nic cennego wartego kradzieży. Nic poza...

Twarz Lyssy przechyliła się ukośnie w wyrazie kociej ciekawości, po czym dziewczyna zerwała się do biegu nabierając rozpędu. Tabaxi wskoczyła znienacka na grzbiet pasącego się i nic nie spodziewającego się ścierwnika, a zaraz potem wbiła lekko pazurki by dostać się aż na siodło swojego nowego wierzchowca. Robal był na tyle tłusty że miała nadzieję nie zrobić mu tym krzywdy. To było szalone, ale przecież nie mogła zmarnować takiej okazji.. pieszo drowy dopadną ich lada chwila, a tu mieli szansę. Tą jedną robaczywą szansę by uciec ich pogoni.

Ścierwnikowi najwyraźniej nie spodobał się "kot" na plecach i zerwał się z miejsca z takim pędem że Lyssa musiała zrobić wszystko by utrzymać się w siodle, dosiadanego przez siebie stunożnego rumaka. Wierzgający ścierwnik zupełnie się jej nie słuchał, gnając w wybranym przez siebie kierunku. Lyssa zdążyła jeszcze tylko zobaczyć jak mackowata ohyda rzuca się na coraz mniejszego Buppido nim kocica opuściła jaskinię w szaleńczym biegu stawonoga. Próbowała go zmusić by się zatrzymał, by wrócił i by mogli odjechać razem, ale stwór zupełnie jej się nie słuchał gnając przez otchłań. To rodeo trwało kilka dobrych minut przez niemal pionowe trasy które obrał sobie ścierwnik. W końcu robal albo się uspokoił, albo zmęczył zwalniając. Lyssa odnalazła się w mroku, sama na ścierwniku który stanął jak ciele podziwiając jakiś fragment fosforyzującego grzyba. Dotykał go szczękoczułkami, ze swoją szczęką zakutą w czymś w rodzaju uprzęży. Co jakiś czas z pod tego "kagańca" skapywała jakaś biaława ciecz, a kapiąc na ziemie wydawała syk jakby paliła kwasem.

To nie tak miało być. Mieli uciec wszyscy, a wyszło tak że to ona porzuciła swoich towarzyszy i nawet gdyby chciała wrócić, to nie wiedziała jak. Ścierwnik gnał tak szaleńczo że kocica zupełnie straciła orientację gdzie się znajduje. Buppido walczył za nią, a ona go zostawiła. Nie mogła sobie tego wybaczyć. Bała się też co stanie się z gnomami bez jej pomocy. Może trochę się z nimi już zżyła? Kocica schowała twarz w łapkach i jęknęła cicho, pociągając nosem. Jej sytuacja była beznadziejna.

Łaskoczący z lewa na prawo puchaty ogon zamiatał po odwłoku ścierwnika gdy Lyssa myślała co dalej zrobić. Wtedy dostrzegła coś co przegapiła wcześniej. Przy siodle znajdowała się długa tyczka zakończona haczykiem której musiał używać poprzedni jeździec tego "rumaka". Wzięła ten kij w rękę i przez chwilę przyglądała się starając zrozumieć jego zastosowanie. Wydawało się że nie była to broń więc pierwsze co przyszło jej na myśl było uzdą i wędzidłem. Zaciekawiona kocica złapała na ten haczyk fosforyzujący grzyb którego tak podziwiał ścierwnik. Wyciągnęła tyczkę a robal ruszył niczym ten osiołek w stronę światełka. Gdy tyczka skręciła wij również skręcał stając się wreszcie posłusznym wierzchowcem. Przynajmniej tak długo jak mogła skupić jego uwagę na "fascynującym" świecącym grzybku. Pytanie było tylko gdzie powinna jechać? Lyssa znalazła się w nieco większej i ciemniejszej, suchej jaskini. Wiodło z niej kilka wyjść z czego jedno na suficie, dwa w kierunku chyba północnym i jedno którym chyba wjechała, ale nie miała już pewności. Dostrzegła ślady na kamieniach i wyczuła zapach wyprawionej skóry, a nawet jakieś resztki mówiące że jeden z północnych szlaków jest często uczęszczany. Tu nie było żadnych dobrych wyborów.

Uczęszczany szlak mógł prowadzić do oazy, ale mógł też wieść do kolejnego miasta drowów lub innych bezdusznych stworzeń. Dzikie szlaki z kolei.. mogły być zamieszkane przez potwory rodzaju tego którego ssawki czuła jeszcze na skórze. Tunel w suficie dawał pewność że nie trafi tam na żadnych pieszych i co prawda drowy na pająkach mogłyby tam za nią pójść, ale część zagrożeń nie będzie w stanie podążyć pionową ścianą. Oczywiście nigdy nie wiadomo było dokąd prowadzi tunel...

Lyssa naprawdę chciała uciec, ale nie miała pojęcia gdzie. Poza tym pozostawała kwestia Buppido, Kępy i Krzaczóra. Być może już nie żyli, albo uciekli w losowym kierunku, ale tabaxi czuła że musi spróbować po nich wrócić. Bała się że zobaczy tego mackowatego stwora, żywiącego się na ich zwłokach, albo nie zastanie tam nikogo. Była też szansa na to że trafi na pogoń Ilvary i równie dobrze.. że wyjedzie w zupełnie innym kierunku. Ostatecznie bycie samą w podmroku, gdy nie ma się do kogo odezwać nastrajało depresją i szaleństwem. Złodziejka wykręciła kijek, zawracając ścierwnika w jeden z tuneli, łudząc się że odnajdzie drogę powrotną i odnajdzie porzuconych towarzyszy.

 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun
Kata jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172