Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-06-2019, 20:59   #81
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
puścili wiedźmią chatę w ciszy, w której rozbrzmiewał niekiedy szczęk pancernych blach. Troa przyjęła w swym skromnym domostwie dwie grupy śmiałków zdolnych przetrwać w otaczającym ich koszmarze, a którzy teraz mieli wspólnymi siłami położyć kres tej katordze. Tak przynajmniej przepowiadały jej wróżby, lecz nie były to wszystkie widzenia jakie miała do tej pory, lecz dobrze wiedziała kiedy takimi należy się dzielić, a kiedy lepiej jest milczeć. Mowa jest dla żywych, milczenie jest dla umarłych... ale i to nie zawsze.

Wiedźma stanęła na progu jako ostatnia. Popatrzyła raz jeszcze do wnętrza, zastukała dwa razy kosturem o deskę progową, a tlące się ognisko momentalnie zgasło pozwalając ciemnościom owładnąć jej domenę. Oczekiwała tam jeszcze chwilę, a z poruszających się szybko ust wydobywały się bardzo ciche słowa skierowane do wnętrza. Modlitwa? Pożegnanie z domem? Wiedziała to jedynie Troa i bogowie… a nie wykluczone, że również ci o bardzo dobrym słuchu. Kiedy skończyła dołączyła do pozostałych, którzy w ciszy oczekiwali na jej dołączenie. Kobieta dostrzegła szczerzącą zęby Lunę, a wrogość ta skierowana była w Valfarę. Astine starała się temu zapobiec, lecz niezbyt skutecznie. Wiedźma weszła między nie i położyła zwierzęciu dłoń na głowie, a to w jednej chwili uspokoiło się. Popatrzyła na obie panie, a te zajęły swe miejsca w obrębie grupy. Od Astine otrzymała życzliwy uśmiech odwzajemniony skinieniem.
Ruszajmy zatem – rzekła Troa i bez innych zbędnych słów ruszyli ścieżką pomiędzy wierzbami, a z powietrza przyglądały im się czarne ślepia kruka.



aszir z lekkim ukłonem powitał Cealenę u swego boku posyłając jej jednocześnie krótki uśmiech. O wiele chłodniejsza atmosfera panowała natomiast w centralnej części kompanii, gdzie Mukale szedł obok Valfary. Dwójka ta zerkała na siebie stanowczym, ostrożnym wzrokiem. W przypadku woja z Mutampa można było się w tej rezerwie doszukiwać rozczarowania i braku przekonania do tutejszej kultury, w której to najwyraźniej łatwiej było znaleźć wojowniczki, aniżeli prawdziwych łowców. Z kolei w przypadku jego towarzyszki owe spojrzenie było raczej czymś naturalnym. Tak czy inaczej dłonie spoczywały na broni niezależnie od powodów takiego stanu rzeczy, a w skład tych wchodziło ewentualne zagrożenie ze strony dyniowatych, ponieważ niedługo po wyruszeniu Pelaios oraz Cely dostrzegli ciągnące się pomiędzy drzewami ślady po sunących dyniach. Na całe szczęście były to tylko one, a nie jakieś silniejsze osobniki, lecz tak czy inaczej sam fakt ich tak bliskiej obecności nie napawał optymistycznie. Wprawdzie siła grupy była znaczna, zwłaszcza, że mieli po swej stronie wiedźmę służącą Panu Umarłych, ale ile byliby ich w stanie zgładzić nim zabrakłoby im sił lub szczęścia? Setkę? Dwie? Być może niedługo przyjdzie im się o tym przekonać, bowiem widmo przejścia przez pełne dyń pole stawało się wyraźniejsze z każdym krokiem i rozpadającymi się pod butami liśćmi.

Nie przystawali na polanie, jak to uczynili poprzednim razem, bowiem ta przeorana została przez dynie. Najwyraźniej słowa Zaszira odnośnie tego, że podążały za zapachem były prawdziwe. Trudno było stwierdzić czy były to pozostałości po tych, które już napotkali, czy może było to inne – z braku lepszego słowa – stadko. Skończyło się na wymianie porozumiewawczych spojrzeń i kontynuowaniu wędrówki. O dziwo na wpół niesiony przez Hanah Delran stanowił nadspodziewanie mało problemów, lecz prawdziwe wyzwanie było jeszcze przed nimi.



atrzymali się dopiero na skraju lasu, gdzie rzednąca ściana drzew pozwalała popatrzeć na rozciągające się przed nimi dyniowe pole oraz majaczące pośród mgły budynki. Ustawili się gęsiego, by tak jak uprzednio można było iść najbezpieczniejszą ścieżką wyznaczoną przez Lunę i Astine. Byli świadomi czyhającego na nich zagrożenia, stąd też Mukalego postawiono w samym środku grupy, gdyż jego święta włócznia obłożona była strzegącymi błogosławieństwami. Po chwili ruszyli.

Jak poprzednio Astine wraz z wilczycą bez większych problemów pokonywała kolejne metry przemykając pomiędzy dyniami. Z rzadka jedynie jakakolwiek zaczynała się budzić, ale umykali od nich na tyle prędko, że tamte nie mogły zareagować. Napięcie rosło z każdym krokiem, gdyż zbliżali się do kulminacyjnego i decydującego momentu przeprawy. Na samym środku pola pomarańczowych czerepów było zdecydowanie najwięcej, a wijące się pod nogami pędy najzdradliwsze. Pierwszy przekonał się o tym Pelaios, bowiem w przeklętych roślinach zaczepiła mu się noga i o mały włos nie stracił równowagi. Tak czy inaczej ich spokojna podróż właśnie dobiegła końca. Leżąca obok dynia skoczyła ku niemu rozwierając swą szczękę, lecz diablę błyskawicznie cięło rapierem rozbijając przeklęte warzywo na kawałeczki. Tymczasem szczęk metalu towarzyszący ruchom Valfary oraz Tarczy doprowadził do kolejnych przebudzeń. Obok wojowniczki ocknęły się co najmniej cztery sztuki, których liczba jednak szybko zmalała za sprawą ostrzy wojowniczki. W jej stronę wyskoczyły dwie następne, ale zostały one powstrzymane przez stojących obok towarzyszy broni. Rycerz odbił jedną z nich przy pomocy tarczy, a następną nadział na swą włócznię Mukale, by zaraz zrzucić ją pod swe nogi i rozdeptać na pomarańczową miazgę. Valfara skrzywiła się z bólu, kiedy jeden z potworów próbował wgryźć się w jej opancerzoną łydkę. Nastąpił szybki, gwałtowny zamach, a mięsiste kawałki dyni wraz z małą czaszką pofrunęły w dal.

O wiele mniej szczęścia miał za to cyniczny łucznik, bowiem nie zdołał on ani razu wystrzelić ze swojego łuku, w którym jak na złość przerwała się cięciwa. Zaklął szpetnie, a potem syknął z bólu, kiedy szkaradztwo wgryzało mu się w rękę. Na chwilę też oślepł, bowiem dosłownie przed twarzą buchnęły mu płomienie. Rękaw od koszuli został nadpalony, a razem z nim w popiół obróciła się dynia.
Uważaj do cholery! – zrugał stojącą nieopodal Cely, a dziewczyna przyglądała się swym dłoniom. Pocisk, który posłała był gorętszy i większy niż poprzednie. Czyżby użyła za dużo mocy? Ale nieświadomie? Do tej pory nigdy coś takiego nie miało miejsca. Te i im podobne myśli na chwilę wypełniły jej głowę, aż ktoś nie szturchnął jej w ramię. Tym kimś był Zaszir wskazujący na śpieszącą ku zabudowie resztę grupy. Co było wielce zaskakujące żadne monstrum nie zainteresowało się ani Hanah, ani Delranem. Najwyraźniej szczęście sprzyjało pijakom bądź kapłanka zasłużyła na boskie wstawiennictwo.
Szybko! – rzucił nożownik, a ciśnięty przez niego toporek rozłupał jedną z poczwar. – osłaniam cię – dodał z tym samym uśmiechem co poprzednio i pomknęli wspólnie za resztą. Diablę początkowo zostało trochę w tyle, lecz szybkim ruchem ręki wyszarpnęło swą broń z dyniowatego truchła i dogoniło dziewczynę. Trzeba mu było oddać to, że na tych swoich kopytach poruszał się całkiem sprawnie.

Ostatecznie udało im się przebić do osady nie odnosząc przy tym poważniejszych ran. Zwiększona liczebność grupy zdecydowanie pomagała rozprawiać się z dyniami. Kiedy tylko wydostali się z pola skoczyli między budynki, by zyskać tymczasową kryjówkę. Oczywiście tutaj też mogły się kręcić te poczwary, lecz ich liczba najpewniej nie mogła się równać z tą na polu. Rytm szybkich oddechów zagłuszyło nagłe warczenie wilczycy. Wszystkie oczy skupiły się na niej i dostrzegli oni spływające spomiędzy zębów dyniowe soki. Zwierzę przyjęło agresywną postawę, a celem jej gniewwu zdawała się być Valfara. Kobieta pochyliła się lekko do przodu, a w chwili kiedy Luna ruszyła na nią sama wyszczerzyła zęby i warknęła groźnie. Coś w tym odgłosie sprawiło, że wilczyca natychmiast zatrzymała się w pół kroku. To w zupełności wystarczyło by Astine udało się zajść ją od tyłu i przygwoździć do ziemi. Zaraz też znalazła się przy niej Troa, która z pomocą niewielkiej dawki magii przywróciła zwierzęciu zmysły. Tropicielka odetchnęła z ulgą.
Musisz być czujniejsza, następnym razem nie będę się cackać – rzuciła Valfara, a Astine spuściła głowę. Następnie wojowniczka zwróciła się do Pelaiosa. – Nie traćmy czasu i ruszajmy.

Uczynili wedle jej słów, kiedy tylko elf dzięki swej magii zmył z ich ciał ślady dyniowatej posoki. Kluczenie pomiędzy zamglonymi budynkami, biorąc pod uwagę to co ich tutaj ostatnio spotkało, budziło szczególny rodzaj napięcia. Nasłuchiwali czujnie, lecz wokoło królowała jedynie cisza przerywana niekiedy zgrzytami blach, co niektórych przyprawiało o jeszcze większe zdenerwowanie. Tak czy inaczej byli coraz bliżej swojego celu, aż w pewnym momencie Neff nakazał zatrzymanie się. Niektórzy popatrzyli na Mukalego pytająco, lecz ten zaprzeczył. Włócznia nie ostrzegała o niebezpieczeństwem. Tymczasem elf gestem zasygnalizował ciszę i wskazał by wytężyli słuch. Przez chwilę absolutnie nic nie słyszeli, aż w końcu do ich uszu dobiegły niezbyt rytmiczne głuche odgłosy odbijające się echem od budynków i rozpływające we mgle. Najostrożniej jak tylko mogli ruszyli w stronę, z której dochodziły niepokojące dudnienia, a był to kierunek wiodący ku świątyni. Przylgnęli niemal do ścian oraz zlali się z okolicznymi cieniami. Każdy krok stawiany był ostrożnie i miękko by zminimalizować wszelki hałas. Niespodziewanie rozniósł się syk, a jego źródłem był wojownik z dalekiego Mutampa. Opierał się on o drewnianą ścianę budynku, a z uniesionej stopy sączyła się krew. Z rozciętej skóry oraz mięsa sterczały kawałki ostrego szkła z rozbitej w ciemnościach butelki. Mężczyzna w kilku ruchach pozbył się odłamków. Nieznacznie utykając postąpił jednak naprzód. To nie był czas na opatrywanie ran, bowiem dla wojownika takiego jak on takie nieznaczne rany były czymś nieistotnym. Był bowiem mężem silnym i zdrowym, a proszenie o pomoc w tym przypadku byłoby oznaką słabości.

Dudniące odgłosy nasilały się, a z czasem doszedł do nich jeszcze coraz wyraźniejszy skrzek dyń. Hałas przybierał na sile wraz z tym, jak zbliżali się do świątyni. Na suchej ziemi znaleźli świeże ślady dyń, zarówno małych sunących po glebie, jak i tych podobnych do ludzi. Wywnioskowali czas ich powstania po tym, że ich wcześniejsze ślady częściowo zatarły tropy ich adwersarzy, a tych zdawało się być wielu. Byli już niemal u celu, dosłownie parę domostw od niego, kiedy Pelaios nakazał im zatrzymać się. Wiedział, że może to być ryzykowne, ale ostatecznie wskazał na Cely oraz Neffa i wspólnie we trójkę wybrali się krótki zwiad. Ten był rzecz jasna ryzykowny, lecz diablę potrafiło łączyć fakty, a ślady wrogów prowadzące w stronę świątyni oraz głuche dudnienie wystarczyły, by móc stwierdzić, że coś tam musiało się dziać. Ku swemu nieszczęściu miał rację.

Ostrożnie wychylili się zza węgła, by dostrzec coś co można by nazwać oblężeniem. Oto bowiem kolos, ogromna dynia napotkana w pobliżu domostwa rodziców Astine, raz za razem uderzała swym cielskiem we wrota. Pozostawione na nich ślady jednoznacznie wskazywały, że dobijać się do środka musiała już od jakiegoś czasu. Oba skrzydła były już trochę rozwarte, a z dziury nagle wystrzelił niewielki snop świętego światła. Trafił on monstrum, ale jedynie je spowolniło. Na wybrukowanym przed świątynią placu zgromadziła się nie mała horda najpospolitszych dyń, nad którą kontrolę zdawała się sprawować trójka większych dynioczłeków. Kiedy im się przyjrzeli zdali sobie sprawę, że mieli już do czynienia z im podobnymi podczas obrony w domu tropicielki. Z relacji Neffa wynikało dość jasno, że tego typu osobniki zdawały się mieć pewną kontrolę i dowodzić pomniejszymi stworami. Poza wyżej wymienionymi po okolicy krążyło również kilku zakapturzonych człekowatych. Dość ciekawym było też to, że część placu oraz dolne części ścian kaplicy były pokryte pędami. Pomiędzy tymi bliżej murów Pelaios dostrzegł kawałki kolorowego szkła i dopiero wówczas podniósł głowę wyżej. Wszystkie witraże zostały rozbite. To musiało im wystarczyć, bowiem w ich kierunku zaczął się zbliżać jeden z dyniostworów. Czym prędzej wycofali się i powrócili do reszty, która wyraźnie denerwowała się ich nieobecnością. Relacja odnośnie sytuacji nie poprawiała humorów.
Przypuszczam, że nie chcecie tego tak zostawić i ruszyć bezpośrednio w stronę posiadłości?Valfara przesunęła wzrokiem po grupce awanturników zatrzymując się na Hanah.


 
Zormar jest offline  
Stary 12-06-2019, 10:24   #82
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację

oczątek drogi był dla pół-drowki dość spokojny. Zasługą mogła być obecność Zaszira, który był bardzo uprzejmy wobec dziewczyny, a rozmowa z nim w pewnym stopniu uspokajała nerwy zaklinaczki. Spokój ten został jednak zmącony, kiedy grupa zaczęła przedzierać się przez dyniowe pole. Kiedy jedna z dyń rzuciła się na łucznika, zaklinaczka bez wahania cisnęła ognisty pocisk w potwora. Nie spodziewała się jednak, że zaklęcie będzie miało większą siłę niż zazwyczaj i że może być w stanie zagrozić też mężczyźnie. Kiedy ten zrugał ją za brak uwagi, zaklinaczka stała bez ruchu niczym zmieniona w kamień i spoglądała na swoje dłonie. Czuła, że pulsująca w niej moc jest zdecydowanie silniejsza, na tyle silna że byłaby w stanie obrócić w popiół budynek. Stała tak, przez dłuższą chwilę gdy nagle poczuła jak ktoś szturcha ją w ramię. Spojrzała zaskoczona na stojącego obok niej Zaszira, ponaglił ją że powinni ruszać dalej za oddalającymi się towarzyszami.


dy Pelaios zabrał ją i Neffa na zwiad, dziewczyna była bardzo nerwowa. Kiedy tylko ujrzała Kolosa i inne pomniejsze dynie próbujące dostać się do budynku świątyni, miała ochotę od razu zacząć ciskać w nie ogniem. Zrezygnowała jednak zdając sobie sprawę, że jest ich zbyt dużo. O porzuceniu tego pomysłu zdecydowała także obecność Sile i mieszkańców, którzy znajdowali się w środku. Bała się, że nie da rady opanować swojej mocy i zamiast pomóc niszcząc potwory, skrzywdzi też ludzi znajdujących się wewnątrz.
Chyba powinniśmy jak najszybciej ruszyć po resztę i pomóc Sile oraz ludziom w środku. – powiedziała do towarzyszy, nerwowo przyglądając się całej sytuacji.





 

Ostatnio edytowane przez BloodyMarry : 12-06-2019 o 15:31.
BloodyMarry jest offline  
Stary 12-06-2019, 20:07   #83
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację

effowi wreszcie udało się poskromić kolejną niechcianą zmianę nastroju. Znajomy ciężar medalionu przyjemnie trzymał jego świadomość w stanie, nad którym w miarę panował.

Gdy prowadził samotne życie w zaciszu biblioteki lub w głębi wielkich lasów, wahania emocjonalne nie przynosiły mu takiego dyskomfortu, jak teraz, gdy otoczony był towarzyszami. Wieczny wewnętrzny chaos. Światło miesza się z ciemnością. Dobro ze złem. Spokój z euforią.

Podróż powrotną do wioski spędził w głównej mierze kontemplując swe ostatnie doświadczenia.

Atak dyń, wątpliwości, ułuda. Maska pod jaką musiała się skrywać Iskierka. Śmierć Drwala i Khelbena. Urok jakiemu mogli zostać poddani mieszkańcy wioski. Łzy Szeptu po stracie ukochanej osoby. Mgła zasłaniająca wszystko jak okiem sięgnąć. Niekończąca się noc. Ciemność…

Bliskość towarzyszy. Poświęcenie, odwaga. Płomienie Lisa, pochłaniające potwora. Niezachwiany spokój Golasa. Energia leczniczego dotyku Dzierlatki, przepędzająca ból. Ciepło płomieni Iskierki. Światło…

Gdzieś między tymi dwoma przeciwieństwami musiała znajdować się równowaga, której tak potrzebował. Równowaga, niczym kościane szale wagi Pana Umarłych.

Zatopiony w swych myślach niemal nie zwracał uwagi, gdy raz za razem kolejna dynia przebudzała się, by ich zaatakować.

Z zadumy wyrwały go niespodziewanie dźwięki, dobiegające gdzieś od strony świątyni. Nie był w stanie jeszcze rozpoznać czym było ich źródło, ale jedno wiedział na pewno – coś było nie tak.

Podążając za Lisem i Iskierką, jego oczom ukazał się mrożący krew w żyłach obraz. Na widok potwora, który zabił jego wiernego kompana, wezbrała się w nim wściekłość. Potworów jednak było zbyt wiele.

W chwili obecnej nie mógłby nawet odwrócić ich uwagi, wykorzystując którąś ze swych zdolności, ponieważ zapasy jego mocy były już na wyczerpaniu.

Przez chwilę rozważał zaproponowanie Iskierce, by podkradli się bliżej, tak aby ona mogła magicznie przenieść się do środka budowli i stamtąd wesprzeć broniących swymi ognistymi zaklęciami. Szybko jednak odrzucił taką możliwość.

Nie mogli być pewni jak Zakonnica zareagowałaby, na jej ponowne pojawienie się.

Połączył więc umysły swych towarzyszy telepatyczną więzią i czekał na inne propozycje działania.

 

Ostatnio edytowane przez Koime : 12-06-2019 o 20:09.
Koime jest offline  
Stary 16-06-2019, 17:34   #84
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
apłanka, choć mogło się to wydawać błahe, nie miała najłatwiejszego zadania. Ciągnięcie ze sobą nietrzeźwego człowieka i jednocześnie trzymanie garnka z dwoma sadzonkami było wyzwaniem dla równowagi kobiety. Choć ćwiczyła wielokrotnie z mnichami z klasztoru, nigdy nie dorównała im nawet w połowie, jeśli idzie o ich zwinność. To i szła ciężko, od czasu do czasu musząc poprawiać zawieszonego na jej barku Delrana.

No i coś ty sobie zrobił chłopie? Aż tak śpieszno ci na tamten świat? – zaczęła kiedy głowa mężczyzny przekrzywiła się na jej stronę. Od razu odwrócił spojrzenie. Nie odpowiedział jednak. Hanah kontynuowała nie mogąc powstrzymać potoku słów.

Mam trójkę rodzeństwa. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby spotkał ich podobny los... Może chciałabym tak samo jak ty oddać ból jakiego doznali tym co ich skrzywdzili. Nie wiem tylko czy to byłoby słuszne. Nie byłabym wtedy lepsza od nich. Życia też by im to nie zwróciło i wcale nie czułabym się lepiej. Proszę, nie zatracaj się, nie uciekaj. Zwątpienie może doprowadzić cię do upadku gorszego niż śmierć... – Poprawiła uchwyt na garnku, przyciągając jednocześnie Delrana mocniej do siebie, aby utrzymać równowagę.

Wiesz... też straciłam kogoś dla mnie bliskiego. Też nie mogłam nic z tym zrobić. Mój mentor był po prostu zbyt stary... Ilmater wezwał go pod swoją opiekę. Coś jednak we mnie wtedy umarło. Brakowało mi go strasznie i wyobrażałam sobie wielokrotnie co by było, gdyby żył. Jak potoczyły by się moje losy. Chciałam zrzucić całą winę za moje porażki na to, że jego już nie było koło mnie. – Głos kapłanki był cichy. Pomimo hałasu jaki robił rycerz, nie chciała, aby ją samą było specjalnie słychać.

Ale to nie była prawda. To mnie zabrakło ducha. Chciałabym ci powiedzieć teraz jak heroicznie sama sobie z tym poradziłam, ale byłoby to kłamstwo. Mój starszy brat był przy mnie, kiedy tego potrzebowałam najbardziej. Nawet jeśli nie do końca wiedział co mi potrzeba, nawet jak jego pomoc była bardzo niezgrabna... nie zostawił mnie. Opowiadam ci to, bo chcę abyś wiedział, że mimo tego, że się nie znamy to możesz na mnie liczyć. Nawet jak nie jestem tą, której szukałeś. Wystarczy tylko, że będziesz chciał.

Mogło się wydawać, że cały monolog kapłanki zdał się na nic, bo Delran nie odpowiadał. Unikał też spojrzenia. Może wcale nie zrozumiał lub nie słuchał co do niego mówiła. Dla Hanah ważne było, że powiedziała. Decyzja była jego. Zmusić go do niczego nie mogła.


Opowieść o czasach jak mieszkała u Jadena sprawiła, że zaczęła rozmyślać i o reszcie rodziny. Ofra chyba wciąż mieszkała ze swoim mężem w Waterdeep. Jak miała dwadzieścia lat swoje spędziła machając mieczem. Życie awanturnika jednak nie było dla niej. Nie dlatego, że go nie polubiła. Zakochała się w mężczyźnie, którego największą przygodą było pomylenie dokumentów. Zawsze z niesamowitą ekscytacją opowiadał ileż to trudu musiał włożyć w odwrócenie tej pomyłki. Hanah zawsze wtedy patrzyła na młodszą siostrę pytającym spojrzeniem, szukając u niej wytłumaczenia o co właściwie chodzi. Jedyne co widziała to szczerą miłość do tego człowieka. On zaś obdarzał Ofrę takim samym uwielbieniem, podziwiając jej siłę i smykałkę do cieśli. Nie rozumiejąc tego nie zmierzała się wtrącać. Wyglądali na szczęśliwych.

Jej starszy brat, Jaden, w tym temacie był dużo bardziej powściągliwy. Raz jeden udało jej się wyciągnąć z niego, że jest zainteresowany pewną osobą, ale nic ponad to. Miała wobec niego dług wdzięczności, którego nie zamierzała zapomnieć. Ostatnim z jej rodzeństwa był Aleksander. Najmłodszy z nich wszystkich. Hanah nie wiedziała co porabia. Kiedy odeszła do klasztoru on był jeszcze w brzuchu matki. Potem zaś jakoś nigdy nie znaleźli wspólnego języka. Wiedziała tylko, że ku wielkiemu smutkowi ojca, on również nie zainteresował się rzemiosłem i tylko Ofra z całego potomstwa ciągnie tradycje dalej.

Kapłanka westchnęła ciężko. Miała nadzieję, że uda jej się jeszcze spotkać swoją rodzinę.


Rozmyślania trwały do czasu dotarcia na dyniowe pole. Kobieta poprawiła uchwyt, którym podtrzymywała Delrana i z pełną napięcia minął podążyła za resztą. Była, jakby to ująć dosadnie, bezbronna. Nawet kopniak w dynię mógł spowodować, że się wyrżnie stając się na łatwym celem. Jakoś jednak nic się nimi nie interesowało. Za co Hanah podziękowała Ilmaterowi i wszelkim siłom wyższym. W końcu mieli chwilę odpoczynku. Mukale pomimo jej zainteresowania nie chciał jej pomocy. Nie pierwszy raz z resztą. Nie nalegała. Pilnowała czy Delran stoi i czy jej roślinki żyją. Wieści jakie przynieśli Pelaios z pozostałymi nie napawały optymizmem. Do tego Valfara ewidentnie chciała sprawdzić kapłankę i jej przekonania. Zawsze sobie tacy ludzie wybierają najbardziej odpowiednie momenty.
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 16-06-2019 o 17:38.
Asderuki jest offline  
Stary 16-06-2019, 17:35   #85
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
puszczając chatę, która jawiła się jako ostoja bezpieczeństwa, Pelaios ponownie spochmurniał i przyjął zmęczoną postawę. Atmosfera okolicy dawała się we znaki. Sączyła przez ciało aż do kości i myśli. Te pojedyncze wybuchy śmiechu jakie mu przyszło doświadczyć w domostwie wiedźmy zbladły. Nawet rozmowa z Cely zdawała się teraz błaha i nieważna... wręcz niewyraźna. Tak jakby mgła oddzielała go od przeszłości... nie pozwalała dostrzec przyszłości. Był zawieszony w "tu i teraz". To wrażenie testowało jego trzeźwość myśli i zdrowe zmysły. Dotkliwie.

Jeszcze jedna myśl nie dawała mu spokoju. Już zdążył sobie odpowiedzieć na pytanie, czemu wszyscy za nim podążają. Odpowiadało to naturalnemu porządkowi rzeczy. Wciąż nie mógł się jednak z tą świadomością oswoić (oraz z tym, czemu się na to zgodził). Brzemię odpowiedzialności było ciężkie i nie potrafiła go zmyć wymówka, że w razie tarapatów "oni sami się o to prosili". Wiedział że to tylko wymówka. Był też świadom, że jeśli im wszystkim coś się stanie, to najprawdopodobniej on nie będzie w lepszej sytuacji. Dlatego nie pozwalał sobie na opuszczenie gardy. Pozostawał czujny podczas wędrówki przez las, a później w trakcie przemykania pomiędzy chatami.


rzypuszczam, że nie chcecie tego tak zostawić i ruszyć bezpośrednio w stronę posiadłości? – Valfara przesunęła wzrokiem po grupce awanturników zatrzymując się na Hanah.
Pelaios również powiódł wzrokiem po towarzyszach i również zatrzymał się przy Hanah. To nie powinno być pytanie o to “czy” zamierzają się tym zająć, a raczej “jak”.
Potrzebujemy planu – oznajmił. – I to szybko… ale atak frontalny na taką hordę odpada.
Nie zostawię Sile oraz pozostałych na pastwę dyń. Szczególnie, że poświęciliśmy też czas na znalezienie składników do rytuału… A i zanim komuś wpadnie do głowy, że może dałoby się wspomóc tymże rytuałem teraz… od pół godziny do godziny będzie trwać. – kapłanka podała Troi sadzonki. – Raczej nie będziesz brała udziału w walce. Nie mylę się?
Jeżeli nie chcecie to mogę się nie włączać, ale mam parę sztuczek – rzekła, a na szyi zakołysał się symbol Kelemvora wykonany z kości.
Frontalne natarcie to jak sam zauważyłeś głupota – Valfara zgodziła się z Pelaiosem. – Wspominaliście, że macie jakąś oliwę czy coś tego rodzaju jak dobrze pamiętam. A coś jeszcze by się u was znalazło?
Tymczasem wiedźma chwyciłą się pewniej kostura i zamknęła oczy. Kruk zaś wzbił się w powietrze i odleciał.
A w czym nam pomoże oliwa, przeciwko krwiożerczym warzywom? – spytała Cely.
Będziemy je nimi polewać?
Jeśli dobrze pamiętam, to oliwa jest łatwopalna – kapłanka spojrzała wymownie na Cely mając w pamięci jej ognistą naturę.
Nie wiem czy to dobry pomysł… W chacie o wymknęło się to spod kontroli bez oliwy.– Zaklinaczka zauważyła, wspominając niedawną sytuację. Nadal czuła pulsującą w jej żyłach energię, którą nie do końca rozumiała i trochę się jej obawiała.
To jeden z tych momentów, w których taki wybuch byłby pożądany – zauważył Pelaios. – Nie wiem czy mamy wystarczająco dużo oliwy… ale można by podpalić plac tuż przed wejściem do kościoła. To może nam kupić trochę czasu. Witraże są poprzebijane, więc można się zakraść do środka… Pytanie, czy ten rytuał przepędzi te dynie?
Nie wiem ile czasu potrzeba aby świątynia wróciła do pełni mocy. Nie polegałabym na tym za bardzo. - mruknęła sceptycznie Hanah. Zabrała na nowo sadzonki i westchnęła. – Ja mam dwie butelki oleju.
– “Moglibyśmy podzielić się na dwie grupy” – zaproponował bezgłośnie Neff – ”Jedna odwróciłaby uwagę dyń. Druga wraz z sadzonkami wykorzystałaby zamieszanie i udałaby się do świątyni”*
Nie jest to zły pomysł, tylko jak wtedy się dzielimy? – spytała Cely.
Zaszir wymienił spojrzenie z łucznikiem, a Valfara zmróżyła lekko oczy.
Jakie podziały? Nie mówiliśmy o żadnych podziałach – rzekła przyglądając się kolorowej grupie, którą miała przed sobą.
Neff? – pół-drowka spojrzała na elfa, by ten objaśnił swój plan wojowniczce i jej towarzyszom.
Przepraszam. Wypowiedziałem pewnie moją propozycję zbyt cicho – skłamał elf –[i] Zastanawiałem się, czy dobrym pomysłem nie byłoby się rozdzielić na dwie grupy. Jedna stworzyłaby dywersję gdzieś dalej, np. płomienie i huku, tym samym odciągając uwagę dyń. Druga mogłaby w tym czasie przedostać się, niezauważona do świątyni.
Wojowniczka zmierzyła go wzrokiem.
Taak… Tylko co chcecie tym osiągnąć? Odprawić rytuał? I co z grupą od dywersji? Mają dać się zabić? Te cholery od tak ich nie zostawią.
A to co proponuje nasza doświadczona życiem wojowniczka? – rzuciła Cely.
Stać i narzekać każdy potrafi.
Pelaios odchrząknął głośniej zwracając na siebie uwagę i wyciągnął sztylet.
Oczy tutaj – rzucił do wszystkich.
Szybkimi ruchami naciął w ziemi kształt świątyni oraz okoliczne budynki otaczające plac.
– [i]Skoro nie jesteśmy pewni tego, czy rytuał zadziała, tak jak tego oczekujemy, musimy wybrać cięższą drogę. Mówiliście, że dynie przyciąga ich własna posoka? To oznacza, że to te trzy człekokształtne przywiodły hordę pod świątynię.
Tak – potwierdził Zaszir.
Neff wspomnniał, że przejawiają jakąś zdolność do kontrolowania pozostałych istot – kontynuował Pelaios – Ja to widzę tak… trzeba się pozbyć tych trzech i skierować pozostałe w inną stronę wioski. Wysmarować jakiś dom szczątkami dyń, zostawić ich okruszki na drodze… nie wiem jak, ale to będzie na pewno łatwiejsze niż pozbycie się tamtej trójki.
Diabelstwo nakreśliło jeszcze kierunki podpisując je jedną literą. Las, Młyn, Posiadłość.
To już coś. A nie myślałeś o tym, by spróbować je zwabić w jakieś miejsce, stłoczyć tam i spalić za jednym razem?
Pelaios uśmiechnął się szeroko.
Teraz już myślę – odpowiedział. – Ale widzieliśmy jak ten kolos przebija się przez ścianę budynku. Ciężko będzie coś takiego uwięzić i spalić.
Przede wszystkim myślałam o reszcie tej zgrai. A co ty na to by spróbować go powalić? Na chwilę powinno go to przygwoździć do ziemi i dać nam szansę.
Astine. Czy w tej wiosce są jakieś doły lub rowy, w których to coś mogłoby chociaż na chwilę utknąć? – zapytał Neff, po czym przypomniał sobie jej dom, z wyważoną ścianą – A może tam moglibyśmy je zapędzić. Znaczy się do twojego domu. Sporo tam pewnie strzechy z zawalonego dachu.
Astine zrobiła niepewną minę.
No nie wiem… ale tam też kręciła sią masa tych dyń. – zauważyła, po czym zastanowiła się nad słowami Pelaiosa. – O rowy trudno, nie mamy tutaj rzeki, a co do dołów… to chyba jedynie takie na kompost. Z tego co pamiętam największy w wiosce był całkiem spory, ale raczej nie za głęboki.
Kompost? Zdecydowanie trzeba tam je zaciągnąć. W klasztorze też mieliśmy kompostownik. Jak raz się iskra jednemu akolicie zaprószyła, to brwi mu potem trzeba rysować. – Hanah uśmiechnęła się pomimo sytuacji. – Dobra, to bierzmy się do roboty, bo te drzwi długo nie wytrzymają
Pelaios pokiwał głową. Spojrzał na Astine i wyciągnął ku niej nóż rękojeścią do przodu. Ona zaś wzięła i nachyliła się nad prowizoryczną mapą.
Gdzie jest ten kompostownik? – zapytał, po czym dodał – Możemy spróbować ich zwabić od razu, samym atakiem… albo zabić te człekokształtne i powieść resztę podstępem.
Tutaj – Astine wskazała na miejsce położone na północnym zachodzie względem świątyni. Niedaleko ich aktualnej pozycji. – Mniej więcej.
Widząc niezdecydowanie wśród towarzyszy diabelstwo zaklęło zrezygnowane pod nosem.
No dobrze… zatem to będzie wyglądało tak…
Rysując nożem po ziemi zaczął tłumaczyć, jak to podejdą z trzech stron do placu i zaatakują skupiając się na człekoształtnych potworach. Po ich zabiciu lub jeśli nie uda się tego uczynić w krótkim czasie, należało się wycofać w kierunku kompostownika. Walka oraz ucieczka z placu miała być skoordynowana (aczkolwiek po użyciu tego słowa Pelaios od razu się poprawił korzystając z powszechniej zrozumianego “uporządkowana”). To oznaczało kontakt telepatyczny pomiędzy trzema grupami, który mógł zapewnić Neff. Astine miała prowadzić ucieczkę pomiędzy chatami, by uniemożliwić dyniom otoczenie ich. Hanah przygotuje docelowe miejsce oblewając je oliwą. Po wprowadzeniu pogoni w kompostownik, zadaniem Cely było rzucenie iskry.
Neff zaproponował jeszcze jedno usprawnienie do finalnej części planu. Chciał aby potwory jak najdłużej pozostały w kompostowniku. Jego pomysł zakładał, że po sprowadzeniu dyń do miejsca, w którym rozlana została oliwa ustawić się tak by między nimi a poczwarami w jednej linii znajdowała się pułapka. W tym momencie, aby zablokować wszystkie ich zmysły Neff stworzyłby kulę ciemności, Iskierka wytworzyła imitację zapachu mazi dyni, a Lis wyczarował niewielkie wstrząsy ziemi, by wyeliminować ryzyko wykrywania przez nie wibracji. Tak uziemione mogłyby być łatwiejszym celem do podpalenia.
Valfara, weźmiesz swoich ludzi i uderzysz od północy. Ja, Troa, Astine i Hanah uderzymy od zachodu. Neff, Cely i Mukale od południa. Delran – diabelstwo spojrzało na człowieka nie wiedząc co ma w zasadzie z nim począć.
Schowa się w domostwie, co? Schowasz się nie? – Kapłanka poklepała Delrana po boku aby zrozumiał, że do niego są kierowane słowa. – Potem do świątyni pójdziesz. Tak? Jak już odciągniemy dynie.
Tak będzie chyba dla niego najbezpieczniej… i dla nas. – Celaena zgodziła się z kapłanką. – To kiedy zaczynamy?
Teraz – odpowiedział Pelaios podnosząc się z kucek i wyciągając rapier.

 
Jaracz jest offline  
Stary 19-06-2019, 14:12   #86
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
lan został przemyślany na tyle na ile pozwalały warunki oraz czas. Ruszyli czym prędzej do kompostownika, by przygotować zasadzkę, a także poznać trasę, bowiem wszędobylska mgła mogła pokrzyżować im plany lub sprowadzić na kogoś zgubę. Biorąc pod uwagę, że zamierzali się rozdzielić znajomość drogi wydawała się całkiem istotna. Podążali więc za Astine, która przeprowadziła ich pomiędzy paroma budynkami, aż do dziury w ziemi ogrodzonej z dwóch stron domostwem oraz stodołą. Gnoju było wprawdzie raczej niewiele, ale był za to praktycznie suchy.
To i lepiej – skwitowała ten fakt Hanah, kiedy reszta zajęła się ustawieniem częściowej zapory z porozrzucanych wszędzie narzędzi, beczek, skrzyń i wszystkiego co tylko udało im się znaleźć. Zadbali też o to by móc to wszystko dość szybko zamknąć i odgrodzić się od dyń. Delran został schowany w jednej z chat, która prezentowała się raczej bezpiecznie, a oliwa rozlana w taki sposób, by pokrywać jak największy obszar. Szczególnie nie poskąpiono jej u głównego przejścia. Potencjalna ściana ognia była zbyt kuszącą opcją. Kiedy już wszystko zostało przygotowane raz jeszcze powtórzyli plan, po czym rozeszli się w trzech grupkach. Na miejscu pozostał jedynie błędny rycerz, którego pancerne buciory mogły pogrzebać ich szanse na zwycięstwo.

Rozdzielenie się było ryzykowne, zwłaszcza, że po okolicy nadal mogły kręcić się dynie, lecz w owej chwili priorytetem była horda szturmująca świątynię. Jeden czy dwa potwory wydawały się niczym spoglądając po armii z która planowali się rozprawić. Valfarze i jej ludziom przypadło uderzenie od północy, pomiędzy zachodnią ścianą świątyni, a rzędem budynków. Natomiast dwie grupki złożone z awanturników w tym samym czasie miały uderzyć z południa oraz zachodu. W dłoniach znalazły się łuki, toporki oraz magia. Plan zakładał by w pierwszej kolejności pozbyć się dowódców nadzorujących działania potwornej bandy. Z jednej strony sprawę ułatwiał fakt, iż dynioczłeki te były blisko siebie, problemem jednak było to, że owe miejsce znajdowało się w samym centrum hordy. Po części więc trzeba było zdać się na los i kaprysy mgły, która przez cały czas myliła wzrok.




odejście od północy prowadził Herd, gburowaty łucznik, bowiem kroki jego były najcichsze, a wzrok najbystrzejszy. Zaraz za nim była wojowniczka i nożownik, oboje z toporkami w rękach. Mieli nadzieję, że uda im się dorzucić nimi do celu. Nie były to kusze ani łuki, zdolne posłać pocisk na setki metrów. Cięciwą były mięśnie, a spustem odpowiedni zamach. Szli blisko ściany, aż mężczyzna nie nakazał gestem zatrzymania się. Wyjrzał zza węgła i obserwował sytuację.
O cholera… więcej ich Piekła nie miały?
Na dźwięk tych słów pozostała dwójka popatrzyła po sobie i skwitowała słowa towarzysza kręceniem głową.
Widzisz ty…Valfara nie dokończyła, bowiem rozległ się huk łamanego drewna. Brzmiało to jakby jedno ze skrzydeł wrót zostało wyłamane.
Tak są na środku… Czekaj… jeden idzie w naszą stronę. To będzie nasza szansa – rzekł, po czym ostrożnie sięgnął do kołczana i wyjął z niego strzałę o szerokim, płaskim grocie. Zaszir popatrzył na niego z zaciekawieniem.
No co? Lepszej okazji może już nie być. Pamiętaj, że wisisz mi złoto za pozostałe.
Diablę uśmiechnęło z lekkim niedowierzaniem, nie rzekło nic, a jedynie poprawiło uchwyt na rękojeści toporka. Pozostało czekać na sygnał.

Grupie południowej przewodził Nephilin, którego krok jak na elfa przystało był wręcz bezszelestny, czego nie można było niestety powiedzieć o towarzyszącej mu Cely oraz Mukale. Dzikiemu wojownikowi można było to jeszcze po części wybaczyć z uwagi na jego masywną posturę oraz świeże rany, ale pół-drowka nie miała się za bardzo czym wytłumaczyć. Być może niezdarność, z którą stawiała kroki wynikała z niedawnych przeżyć lub z pokładów nowych, dopiero co przebudzonych mocy. Tak czy inaczej ich podejście nie należało do najlepszych, ale w gruncie rzeczy dotarli na swoją pozycję bez wzbudzania zainteresowanie ze strony dyń.

Pod wpływem jednego z uderzeń kolosa przez okolicę przetoczył się głośny trzask. Neff przebijając swym wzrokiem ciemności oraz mgłę dostrzegł, że prawe skrzydło wrót zostało wyłamane. Zatrzymało się ono wprawdzie na ustawionej za nimi barykadzie, lecz nie wyglądało na to, by całość miała długo wytrzymać. Psionik tylko popatrzył na zaniepokojoną Cely i zdeterminowanego Mukalego, który w jednej z rąk trzymał toporek podarowany przez Zaszira. Ciskanie świętą włócznią w takiej sytuacji wydawało się nie być najlepszym pomysłem, to też trzeba mu było znaleźć przynajmniej kawałek zasięgowego oręża. Magiczka zaś zaczęła oczyszczać umysł i gotować się do rzucenia zaklęcia. Czuła, jak jej wewnętrzna moc zaczyna wypływać z niej i gromadzić się między dłońmi. Tymczasem elf natychmiast zdał Pelaiosowi telepatyczny raport o tym co zobaczył.

Pozostałych prowadziła natomiast Astine, zaraz za którą był Pelaios. Skryli się w dużej mierze za węgłem domu, a po części również porzuconego wozu, by nie być za bardzo zbitymi w jednym miejscu. Doprawdy żałosnym by było, gdyby dynie ich dopadły przez to, że wpadliby na siebie podczas odwrotu. Wspólnie przypatrywali się temu, jak trójka nadzorców dowodzi pozostałymi potworami. Robiły to przy pomocy prostych skrzeków popieranych gestami. Same w sobie polecenia wydawały się być bardzo proste, pokroju “stać”, “atakować”, “odsunąć się” czy “iść tam”. Niemniej ta chwila skupionych obserwacji wystarczyła diablęciu, by wyłapać, iż kolosem sterował jeden z człekokształtnych, podczas gdy pozostałe zajmowały się pomniejszymi stworami.

Przyglądając się zauważył, jak ten od dyni-giganta wydaje z siebie skrzek oraz wskazuje na świątynię. Masywne monstrum natarło po raz kolejny, a przez plac poniósł się dźwięk łamanych desek i wyrywanych zawiasów. Nie mogli z tej strony dostrzec dokładnie co się stało, lecz ich przypuszczenia szybko zweryfikowała mentalna wiadomość od Neffa. Wrota zostały uszkodzone. Pelaios odwrócił się do Troy, a ta natychmiast zamknęła oczy.
Valfara jest na miejscu, tak samo pozostali.
Diablę skinęło głową i przełknęło ślinę.
Daj sygnał.
Wiedźma przytaknęła i wówczas krążący ponad placem kruk zakrakał przeciągle zwracając na siebie uwagę większości monstrów. Zaczęło się.

Wszyscy jak jeden mąż wyskoczyli ze swych kryjówek napinając cięciwy, ciskając toporkami i rażąc magią. Dynioczłek kierujący się w stronę Valfary padł chyba najszybciej. Został niemal ścięty na miejscu w jednej chwili. Pierwsza uderzyła go strzała o szerokim grocie, a dzieła dokończyły dwa toporki rzucone przez Zaszira odrąbujące dyniowaty łeb na sztuki. Wojowniczka zaś zaklęła szpetnie widząc, że jej nie udało się trafić absolutnie niczego. Owa trójka dostrzegła, jak w pozostałe dwa monstra lecą szypy oraz magiczne pociski. Część z nich targnęła jednym z monstrów i to porządnie, aż nagle jego dyniowata głowa, jak gdyby sama z siebie, rozpadła się od środka. Niestety nie udało im się powalić wszystkich. Ostatni z generałów dalej stał pewnie na swych zdrewniałych nogach i zaskrzeczał przeciągle wskazując hordzie grupę Neffa.

To chyba nie był dobry dzień dla Celaeny. Najpierw straszliwa prawda o dręczącym ją koszmarze, jej ojcu i jego odrażającym dążeniu. Potem zalew niekontrolowanej mocy mogący nawet zabić wszystkich jej towarzyszy poprzez skazanie każdego z nich na unicestwienie w płomieniach lub w paszczach dyń. Później ta sytuacja na polu. Od przebudzenia miała wrażenie, że jest silniejsza, że skryta w jej wnętrzu moc stała się wyraźniejsza i gwałtowniejsza. Kiedy tak spoglądała na przypaloną koszulę Herda zrozumiała, że mogłaby go nawet zabić, gdyby źle wymierzyła. Trudno było powiedzieć czy winą za to co się wydarzyło podczas ataku na hordę powinna zwalić na siebie i swe nieokiełznane jeszcze zdolności, czy może na najzwyczajniejszego pecha. Otóż kiedy szykowali się do natarcia i wyczekiwali sygnału zaczęła gromadzić w dłoniach energię potrzebną do tego, by cisnąć w dynie najprawdziwszą ognistą kulą, która mogłaby bez większych problemów pochłonąć sporą część monstrów. Kiedy zaś padł znak wychyliła się zza węgła i już miała uczynić to co sobie wymarzyła, lecz zachwiała się, jedna z nóg straciła oparcie i nie zdołała ukończyć zaklęcia. Ze strachu instynktownie wykorzystała moc, którą do tej pory zgromadziła i wypuściła ją w formie małego ognistego pocisku. Był on jednak niestabilny i ostatecznie minął swój cel o dobrych kilka metrów. Kiedy zaś dostrzegła, że horda rusza w ich kierunku serce ścisnęła jej trwoga. Poczuła, jak ktoś, chyba Neff, łapie ją za ramię i ciągnie między domostwa. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyła na placu była scena, w której trzeci z dowodzących dynioczłeków łapie się z swój czerep, a ten eksploduje zasypując wszystko wokoło swymi szczątkami.

Biegli, a za sobą słyszeli skrzek dziesiątek, jak nie setek dyniowatych gardeł. Oglądając się za siebie widzieli ten potok przeskakujących przez siebie monstrów żądnych jedynie ich śmierci, zbliżający się na niebezpieczną odległość. Pociągnięta przez Neffa Cely zagapiła się na dynie, co skończyło się tym, że wpadła na jakąś beczkę czy skrzynkę. Upadła na kolana, a wygłodniały skrzeczący chór zbliżał się nieubłaganie. Zaraz obok niej pojawił się Mukale, by przyjąć na siebie pierwsze uderzenie. Nie mogli tutaj zostać, ale widok ten nadciągającej fali paraliżował i odbierał siły w nogach. Kierowana desperacką potrzebą wyrzuciła ręce przed siebie i z rozpostartych palców wystrzeliły płomienie zahaczające o bok wojownika, który syknął z palącego bólu. Zaskwierczało, zadymiło się, a powietrze wypełnił słodkawy smród palonej dyni. Korzystając z okazji i chwilowego zatrzymania hordy elf dopadł do dziewczyny i postawił ją na nogi. Przez noc przetoczył się czyjś stłumiony krzyk.

Pierwsza na miejscu pojawiła się grup Pelaiosa. Diablę przystanęło tuż przed kompostownikiem rozglądając się za pozostałymi. Podczas biegu słyszał krzyki, a to nigdy nie oznaczało niczego dobrego. Na domiar złego skrzek ścigających ich dyń nasilał się. Gorzej, że wśród nich był również kolos, którego obijanie się o ściany budynków było aż zanadto słyszalne. Po chwili zza jednego z domostw wyskoczyła grupa Neffa, zaś od północnego wschodu słyszał szczęk zbroi Valfary. Dołączył więc do pozostałych przy barykadzie. Tymczasem ciągnące za trójką ich towarzyszy dynie zaczęły się wręcz rozlewać się na uliczkę, którą biegli. Kiedy wylotu tej Pelaiosa zobaczyli ciągnącą drugą falę z kolosem na czele. Ten dostrzegł ich i ryknąwszy począł nacierać. Biegli ile sił w nogach mijając skrzyżowanie ścieżek. Po chwili wielka dynia z hukiem wbiła się w ścianę obok zatrzymując się na moment oraz spowalniając mniejsze stwory. Docierając do kompostownika kątem oka dostrzegli zbliżającą się Valfarę oraz Zaszira. Miecze wojowniczki spływały dyniowatą posoką, a twarz jej przepełniał gniew. Elf ledwo łapiąc oddech, jeszcze w biegu, rzucił na obornik odpowiedni czar. Powietrze wypełnił intensywny smród dyniowatej mazi. Mukale stanął na pierwszej linii obok Pelaiosa i Tarczy, a Celaena rozpłynęła się w we mgle, by mgnienie oka później pojawić na dachu jednego z budynków. Zaraz za nimi w miejscu zasadzki pojawiła się pozostała dwójka. Valfara smagała powietrze swoimi ostrzami rozrzucając wokoło krople i strugi pomarańczowych soków. Po chwili dopełniła pierwszą linię frontu.

Depcząca im po piętach horda dyniowatego pomiotu dosłownie wlała się w zamkniętą przestrzeń otaczającą kompostownik. Małe dynie skakały jedna przez drugą, przelewając się niczym fale morskie, a pomiędzy nimi biegły odziane w worki dynioczłeki. Przez owo dziwne morze sunął też kolos roztrącający mniejsze stwory niczym dziób okrętu. Jednym uderzeniem buławy błędny rycerz wprawił w ruch część zapory, a ta spadał zaraz przed nimi tworząc coś pokroju barykady. Czoło hordy rzuciło się na zaczarowane zapachem miejsce, niektóre skupiły się na śladach pozostawionych przez Valfarę, lecz większość nacierała prosto na nich. Pierwsze dynie uderzyły o beczki i skrzynie, ale następne już przeskakiwały zaporę. W ruch poszły miecze, włócznie o obuchy rozprawiając się z tymi, którym udało się przedrzeć. Skryta za kominem Cely czekała na to, aż cała horda wleje się wreszcie w rejon kompostownika. Starała się uspokoić rozedrgany od biegu oddech, lecz poczucie zagrożenia i rosnące napięcie sprawiały, że było to niemal niewykonalne. Przygryzała wargę widząc to jak dynie atakowały jej kompanów.

Hanah czym prędzej skorzystała z przygotowanej wcześniej drabiny i wspięła się na dach stodoły. Trzeba było zamknąć dyniom drogę ucieczki, a postawienie im na drodze ognistej kuli wydawało się najlepszym rozwiązaniem. Problem polegał jednak na tym, ażeby to uczynić musiała widzieć miejsce, w którym ta miała się pojawić, nacierająca zaś horda oraz wysocy towarzysze nie pomagali. Tymczasem Pelaios zaczynał tracić grunt pod nogami. Nie spodziewał się, że dranie będą atakować aż tak zapalczywie, Cely jak nie podpalała tak nie podpalała. Obawiał się, że zaraz ich tutaj zaleją. Jak gdyby na potwierdzenie owych słów rzuciły się na niego trzy dynie. Machał rękami i nogami, a wszystkim co widział były dyniowate paszcze chcące wgryźć się w jego ciało. Kątem oka wyłapał biały kształt, włochaty, warczący i szarpiący któregoś ze stworów. Jedna z dyń wskoczyła mu prawie na twarz, ale w porę złapał ją ręce. Kłapiące szczęki ne były najprzyjemniejszym widokiem, ale takim był zdecydowanie ten, kiedy ta obróciła się w proch, a na pierś spadła mu psia czaszka. Dostrzegł nad sobą Troę z wyciągniętym przed sobą znakiem Kelemvora, z którego bił szary blask. Sfera owego światła otaczała ich wszystkich, a wpadające w nią monstra albo obracały się w pył, albo odsuwały charcząc.
Długo ich tak nie zatrzymam – poinstruowała wiedźma.
Neff popatrzył na nią i usilnie szukał wzrokiem Cely. Co się z nią działo?

Pół-drowka zobaczyła, jak miejsce starcia otoczyła bańka szarego blasku. Horda wyraźnie straciła na impecie, ale nie zaniechała natarcia. Tymczasem większość stworów już stłoczyła się w obręb kompostownika. Niemniej wahała się. Czy jej moc wystarczy? Czy ją okiełzna? Rodzące się wątpliwości rozwiało nagłe pojawienie się płomieni po przeciwnej stronie dołu. Na samym środku przejścia zajaśniała kula składająca się z czystego ognia. Podpalająca wrogów i odgradzająca ich żarem od wyjścia. Część rozlanej oliwy zajęła się natychmiast i linie płomieni zaczęły rozchodzić się po kompoście jednocześnie rozłamując dyniowe szeregi. To była ta chwila. Dziewczyna wyszła zza komina i koncentrując się zaczęła inkantować zaklęcie. Czuła tę moc i to gorąco, które pochodziło z jej ciała, a które to teraz kumulowało się gotowe do wybuchu. Była już prawie gotowa by zesłać na to ścierwo swój ognisty gniew, kiedy dostrzegła, że kolos odwraca się w jej stronę i nadyma się. Wiedziała co się święci. Wstrzymała oddech, a serce zaczęło bić jak młotem. Monstrum już miało zaatakować, kiedy nagle gnój, na którym stało zapadł się częściowo je pochłaniając. Cely uśmiechnęła się widząc to. Najwyraźniej miała w tej chwili bogów po swojej stronie. Zebrawszy swą moc i furię cisnęła nimi, a dół wraz z horda eksplodował ogniem. Płomienie momentalnie spopielały dynie lub podpalały je. Dziura kompostownika zmieniła się w najprawdziwsze jezioro ognia, którego gorąco było przez chwilę tak wielkie, że aż odbierające dech. Wybuch cisnął zarówno potworami jak i niektórymi przedmiotami na wszystkie strony. Dynie, które zostały uwięzione pomiędzy owym jeziorem, a kulą Hanah stopniowo zajmowały się ogniem dzięki rozlanej oliwie. Reszta zaś padała pod ciosami broni lub wpadając do aury Kelemvora.

Było to zwycięstwo, temu nie można było zaprzeczyć. Kiedy pierwszy blask płomieni osłabł, a początkowa radość z wygranej zaczęła przygasać dostrzegli, że ogień zaczął przenosić się na na stodołę oraz domostwo, na których dachach były Celaena oraz Hanah. Neff i Mukale popatrzyli na Wielkiego Bawoła, który zaklął szpetnie.


 
Zormar jest offline  
Stary 24-06-2019, 16:20   #87
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację

ely przez chwilę wpatrywała się w szalejące płomienie jednocześnie zachwycona i przerażona możliwościami swoich mocy. Dopiero krzyk diablęcia dobiegający z dołu wyrwał ją z transu i zwrócił uwagę na to, że budynek na którego dachu się znajduje zaczyna płonąć. Dziewczyna próbowała skupić swą rozedrganą jeszcze poprzednim zaklęciem energię, by po chwili rozpłynąć się niczym mgła i znaleźć się na ziemi za domem. Czym prędzej pobiegła w stronę tych, którzy zostali na dole.
Musimy ugasić ten ogień, zanim rozprzestrzeni się na resztę wsi! – rzuciła do towarzyszy biegnąc w ich kierunku.
Tymczasem Hanah również uporała się ze swoim problemem. Nie mając takich umiejętności jak pół-drowka po prostu pobiegła do drabiny, która szczęściem się jeszcze nie zajęła ogniem i zeszła na dół. Zamiast jednak biec do pozostałych pobiegła po Delrana.
Upewniwszy się, że żadnemu z towarzyszy nic już nie grozi, zwrócił się do Lisa i Golasa.
Lepiej niech Troa spojrzy na wasze rany. Ja pobiegnę zobaczyć czy nie trzeba pomóc Dzierlatce.
Po tych słowach odwrócił się i pobiegł za dziewczyną.
Słowa elfa, zwróciły uwagę pół-drowki na stan Mukalego i Pelaiosa. Faktycznie nie wyglądali najlepiej, szczególną uwagę zwróciła na bok wojownika, który został poparzony przez nią.
Może znajdźmy trochę bezpieczniejsze miejsce na opatrzenie waszych ran. Nie wiem, czy okolica płonącego budynku jest na to dobrym miejscem. – zasugerowała przenosząc wzrok na pożerany przez ogień budynek.
Nie żebym żywiła jakieś uczucia względem tej dziury, ale zostawianie pożaru za plecami nie jest najlepszym pomysłem – skomentowała sytuację Valfara.
Słowa niewiast zatrzymały na chwilę elfa. Myślał energicznie, po czym spojrzał na Iskierkę.
Twoja szata! Jej magia może nam pomóc.
Cely obejrzała się po sobie, przypominając sobie o właściwościach jej szaty, jednak gdy spojrzała ponownie na ogień nie była pewna czy da magia szaty da radę powstrzymać ogień przed rozprzestrzenianiem się.
Obawiam się, że te zaklęcie nie obejmie wszystkich płomieni! – zawołała za elfem.
Możemy użyć szaty, ale potrzebujemy czegoś więcej czym możemy ugasić ten ogień. – dodała już bezpośrednio do reszty towarzyszy.
Rób co możesz… – od strony Pelaiosa dobiegło rozeźlone warknięcie – Resztę ugasimy ze studni.
Diabelstwo trzymało dłoń wciśniętą pomiędzy ramię, a bok. Ciężko było ocenić gdzie i jak bardzo jest ranny, z uwagi na szpecące go liczne plamy dyniowej posoki. Włosy były potargane, a rzemyk trzymający je do niedawna w ładzie gdzieś się zgubił. Choć twarz wykrzywiona była w grymasie złości zrodzonej z bólu, to jednak stał wyprostowany jak struna, a ostrze rapieru dzierżonego w zdrowej dłoni zataczało leniwe kręgi tuż nad pomarańczowym błotem.
Przejęci pożarem i zmęczeni starciem dopiero po chwili zorientowali się, że kogoś brakowało. Tym kimś był Herd. Spojrzeli uważniej na Valfarę i z jej pokrytej zmarszczkami, stężałej twarzy zdołali wyczytać gniew zmieszany z frustracją oraz smutkiem. Raczej dość pozytywny Zaszir zaś stracił swą radość ducha. Ręce trzymające w dłoniach sztylety były mniej żywe, ciążące. Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się przez moment w płomienie, aż nie usłyszał toczącej się obok rozmowy. Jego rysy twarzy zdradzały kryjący się wewnątrz smutek.
Skończmy to i chodźmy stąd… – W słowach Valfary można było dosuzkać się nuty żalu.

 
Koime jest offline  
Stary 24-06-2019, 20:09   #88
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację

Cely słysząc słowa diabelstwa bez dalszych wahań skupiła się na utworzeniu ściany wody oddzielającej obszar który zajęty był ogniem od reszty budynków. Postąpiła więc kilka kroków w kierunku szalejącego pożaru. Wzięła głębszy oddech i przykładając dłonie do zdobień pokrywających szatę skupiła się na wplecionej w nią magii. Palce podążały za liniami układającymi się w fale, chmury oraz rzeki, jak gdyby zbierając z nich kropelki mocy. Powtórzyła to kilka razy, aż miała wrażenie, że jej dłonie pokrywa chłodna woda. Owo uczucie stopniowo rozchodziło się po całym ciele, aż w wyobraźni ujrzała to co miało zostać powołane do istnienia. Jednak widok prostej ściany wykonanej z wody nie był tym czego oczekiwała. Na moment więc sięgnęła w głąb siebie, do samego źródła swych magicznych umiejętności i czerpiąc z niego poczęła dostosowywać obraz w swej głowie w taki sposób, by ten odpowiadał jej pragnieniu. Nie było to zadaniem łatwym, woda była ciężka, bardziej fizyczna aniżeli ogień, a do tego wszystkiego nie czuła się pewnie manipulując innym niż dotychczas żywiołem. Tak czy inaczej wreszcie otrzymała satysfakcjonujący ją kształ. Wówczas to pozostali dostrzegli, jak dziewczyna rozpostarła ręce stopniowo zaczęła unosić je w górę. Równocześnie symbole na szacie zajaśniały bladym błękitnym blaskiem, aż suchej szarej ziemi wytrysnęła woda. Ta zaś unosiła się w górę, wyżej i wyżej podążając za ruchami pół-drowki jak gdyby unoszącej kolejne fragmenty tej niecodziennej konstrukcji. Wreszcie wysoki na kilka metrów, lekko zwrócony w stronę epicentrum ognia wodny mur otoczył płomienie. Szeroka na około dziesięć centymetrów tafla mieszającej się wody emanowała przyjemnych chłodem, bądź po prostu blokowała bijący od ognia żar.

Kiedy skończyła oznajmiła oddychając ciężko.
Tyle jestem w stanie zrobić. Nigdy nie rzucałam takiego zaklęcia, nie wiem ile tą ścianą wytrzyma. – po czym podeszła do Zaszira, którego wyraz twarzy mówił wszystko.
Przykro mi z powodu twojego przyjaciela. – powiedziała cicho, kładąc dłoń na ramieniu diabelstwa. Ten zaś popatrzył na nią z nutką wdzięczności w oczach.
Aż tak to po mnie widać?
Dziewczyna odpowiedziała na pytanie smutnym uśmiechem.
Nie ma nic złego w okazywaniu żalu po stracie bliskiej osoby. Jednak w tej chwili musimy skupić się na tym, żeby ci co zostali zdołali przetrwać. W końcu pamięć o zmarłych, żyje we wspomnieniach żywych, prawda?
Zaszir odwzajemnił uśmiech, chociaż jego zniknął po paru chwilach. Popatrzył na Valfarę, która jedynie stała w milczeniu. Chciał już coś powiedzieć do Cely, kiedy dość niespodziewanie usłyszeli głos wojowniczki.
Rozpaczać będzie można później o ile wcześniej nie spotkamy go w zaświatach.
Tak… to gdzie ta studnia? – zgodził się Zaszir, po czym poszukał Astine. Ta zaś przywołała go ruchem ręki. Po chwili Valfara bez słowa ruszyła ich śladem.
Zaklinaczka zanim ruszyła w stronę studni, postanowiła najpierw podejść do Pelaiosa.
Jak się czujesz? – spytała z troską, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak głupie jest to pytanie biorąc pod uwagę stan diabelstwa.
Pelaios spojrzał na Cely spode łba, przeniósł wzrok na ukrytą pod płaszczem dłoń, potem znów na dziewczynę. Uśmiechnął się ponuro.
Nigdy nie było lepiej. – odpowiedział z sarkazmem. – Widzę że drzemie w tobie wielki potencjał dziewczyno. Ogień, woda… co dalej? Ziemia i powietrze? – zapytał. – Przydałoby się teraz powietrze…
Dziewczyna skrzywiła się trochę na jego słowa, po czym spojrzała na jego płaszcz. Zdawała sobie sprawę, że za chwilę pewnie zostanie zrugana z góry na dół, ale chciała wiedzieć co takiego mu się stało i dlaczego to ukrywa. Bez ostrzeżenia chwyciła za jego płaszcz, wyciągając spod niego schowaną rękę diabelstwa. Wyszarpnięta dłoń była zakrwawiona. Rękaw płaszcza oraz rękawiczka poszarpane od zębów dyń. Jucha wciąż sączyła się z ran. Bok pod płaszczem był w podobnym stanie. Kiedyś beżowa koszula była w tamtym miejscu brunatna od wsiąkającej posoki.
Diabelstwo syknęło z bólu i odsunęło się do tyłu, wyszarpując dłoń i tracąc na moment równowagę.
Do licha!? – zachrypiał zaskoczony.
Zaklinaczka zakryła usta dłonią, widząc rany towarzysza.
Na bogów… przecież to trzeba jak najszybciej opatrzyć… – szepnęła bardziej do siebie niż do niego, po czym podniosła głos.
Czy ty jesteś idiotą? Jak długo miałeś zamiar to chować?! Przecież to trzeba jak najszybciej opatrzyć bo nam się tu wykrwawisz albo wda się jakieś zakażenie i gangrena i będziemy ci musieli tą łapę urżnąć! – zrugała diabelstwo za ukrywanie tak poważnych obrażeń.
Szarpaniem nie zwiększasz moich szans na przeżycie – warknął i wcisnął dłoń ponownie pod ramię. – Hanah mnie zaraz opatrzy… a póki stoję i mogę się mądrzyć, nie jest tragicznie. Lepiej pomóż przy studni, bo ja na niewiele się tam zdam. – dodał, po prawdzie będąc zbyt zmęczonym by z entuzjazmem myśleć o gaszeniu cudzych chat.
Wprawdzie leczenie to nie moja specjalność, ale mogę rzucić okiem jeżeli chcesz – zaoferowała się Troa zwabiona podniesionym głosem Cely.
Będę bardzo wdzięczna. – zaklinaczka odparła wiedźmie z uśmiechem i ruszyła do studni pomóc ugasić ogień.
Pelaios odprowadził dziewczynę wzrokiem, a spojrzenie złagodniało. Mlasnął poirytowany i również skinął Troi głową.
Pomóż… proszę – rzekł sucho.
Kobieta początkowo zbliżyła się, ale zaraz postąpiła krok do tyłu. Wyjęła z pół swojego stroju małe naczynie, do którego wolną ręką wrzuciła swoje kości wróżbiarskie. Zaczęła je studiować i niezrozumiale szeptać urywki słów pod nosem. Po chwili podniosła wzrok na Pelaiosa.
To chyba nie będzie dobry pomysł.
Diabelstwo przez dłuższy moment patrzyło w milczeniu na wróżbiarkę. Sam nie wiedział czego się spodziewać więc po prostu pokiwał głową i rozejrzał się w poszukiwaniu kapłanki.
 
BloodyMarry jest offline  
Stary 24-06-2019, 20:24   #89
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Domek z Delranem

eff prędko dogonił Hanah i wspólnie ruszyli do domostwa, w którym zostawili Delrana. Była to jedna z chat położonych przy głównej drodze. Dotarcie pod skromny, pokryty strzechą budynek zajęło im zaledwie chwilę. W okolicy nie znaleźli żadnych śladów nie licząc swoich własnych, kiedy przyprowadzili tutaj swego kompana będącego w niemocy. Ciągnące się po ziemi bruzdy były dość jasną przesłanką, że mężczyzna nie trzymał się wówczas na nogach zbyt pewnie. W tym samym momencie elf spojrzał na kapłankę pod innym kątem, wszakże przez taki kawał drogi od chaty wiedźmy sama doniosła Delrana i to w jednym kawałki. Kiedy tak się nad tym dłużej zastanowić był to godny pochwały wyczyn. Tak czy inaczej owego kłopotliwego towarzysza trzeba było zabrać stąd czym prędzej. Pchnęli więc drzwi do wnętrza izby, gdzie znaleźli leżącego na środku podłogi Delrana, spod którego wypływała kałuża świeżej posoki. W powietrzu unosił się towarzyszący mu od jakiegoś czasu zapach alkoholu.
Serce Hanah stanęło na moment. Momentalnie znalazła się przy mężczyźnie. Odwróciła go na plecy szukając rany. W chwili kiedy to uczyniła uderzył ją jeszcze silniejsza woń alkoholu. Rozległ się również zgrzyt obijający się o siebie kawałków szkła odklejających się do mokrej piersi i spadających na ziemię. W miejscu, w którym leżał dostrzegli resztki małej rozbitej buteleczki. Mężczyzna bez wątpienia żył, świadczył o tym stały, aczkolwiek odrobinę nierówny oddech, by nie rzec, że dech wiadomego rodzaju. Tak czy inaczej Hanah dostrzegła również kilka niewielkich ranek od wbitych w ciało kawałków szkła. Zaciskając usta odetchnęła z ulgi. Przez moment bała się, że popełnił samobójstwo. Albo, że coś innego go dopadło. Oglądając rany skrzywiła się i sięgnęła do swojego plecaka.
Opatrzę go. Żyje na szczęście. – poinformowała Neffa zabierając się do czyszczenia ran.
Powiedz jeśli będę mógł jakoś pomóc – odpowiedział elf, po czym skupił się na jednej ze swych dyscyplin, by zdobyć podstawową wiedzę z zakresu leczenia ran.
Dziękuję, ale bardziej mi się przyda pomoc w niesieniu. Jest w takim stanie, że teraz nie dam rady jeszcze targać ze sobą roślin. Zajmiesz się nimi? – kapłanka wskazała na dwie sadzonki ciasno wciśnięte do garnka z ziemią.
– [i]Jesteś pewna, że można mi powierzyć opiekę nad roślinami? Może lepiej ja poniosę naszego przyjaciela?
Hanah spojrzała na elfa mierząc go wzrokiem od stóp do głowy.
A co ty chcesz robić aby jedna mała sadzonka miała być dla ciebie takim trudem? Nie przesadzaj Neff. Oczywiście, że możesz i dasz radę to zrobić. Wierz mi, noszenie luźnego ciała jest bardziej problematyczniejsze. Nie wyglądasz na to abyś miał tyle krzepy.
Neff już chciał wtrącić, że nie czułby się komfortowo, patrząc jak kobieta taszczy za sobą półprzytomnego mężczyznę, podczas gdy on zajmuje się lekkimi roślinkami, lecz byłoby to chyba równie złe, jak poglądy Golasa, więc skinął jedynie głową.


oddali spomiędzy domów w końcu wyłoniła się dwójka postaci. Neff szedł z rośliną w rękach i jednym dodatkowym plecakiem, a Hanah miała kogoś przerzuconego przez ramię. Najpewniej Delrana. Chwilę im zajęło aż zbliżyli się do pozostałych. Hanah niosąc mężczyznę nie mogła biegać.
Pelaios skierował się w ich kierunku, ale zaraz tego pożałował i przystanął.
Hanah… – zawołał – Powiedz proszę, że zostało ci jeszcze trochę błogosławieństw w zanadrzu…
Kapłanka spojrzała po diabelstwu. Cmoknęła z niezadowoleniem.
Neff? Mówiłeś o pomaganiu z Delranem, ale chyba tutaj będę potrzebować pomocy. Wypstrykałam się ze wszystkiego póki co. – Mówiąc to zdjęła Delrana z ramienia i położyła na ziemi.
Pokaż, co się stało i cię opatrzymy – mówiąc to zabrała od elfa roślinę aby ostrożnie postawić na ziemi, ze swojego plecaka wyjęła zestaw medyczny i zaklęła cicho. Kończyły jej się medykamenty.
Neff ostrożnie odłożył rośliny, uważając by w pobliżu nie było żadnego źródła ognia, który mógłby je uszkodzić. Dla pewności po obu ich stronach położył plecaki, by tworzyły barierę przed zabłąkanymi, niesionymi przez wiatr iskrami.
Przyklęknął przy Lisie i z pomocą magicznej sztuczki ostrożnie zaczął oczyszczać jego skórę i ubranie z brudu.
Kiedy elf skończył, Hanah oceniła czego będzie potrzebować dalej do kuracji. Z niezadowoleniem uznała, że część trzeba będzie zaszyć. Korzystając z odpowiednich maści uśmierzających ból kapłanka powoli zabrała się do dzieła. Mruczała coś pod nosem o tym, że szczęściem uważała na tych zajęciach. “Chwalić mamę, że przymusiła do nauki kilku ściegów” - też się pojawiło. Po wszystkim zabandażowała bok i dłoń pacjenta.
Dziękuję – rzekł Pelaios gdy było już po wszystkim. Wciąż się czuł źle, ale przynajmniej nie krwawił. – Teraz… zakończmy to.
Kapłanka zgodziła się widząc, że podczas jej nieobecności pojawiła się ściana wody odgradzająca ogień od reszty budynków. Kiedy zbierali się do studni spojrzała na tieflinga przyglądając mu się uważnie.
Do twarzy ci w rozpuszczonych.
Diabelstwo spojrzało zaskoczone na kobietę. Mruknął coś niezrozumiale pod nosem.
Z życiem też mi do twarzy – dodał – Zróbmy tak… ty podtrzymaj ten stan, a ja nie zwiążę włosów dopóki nie znajdę rzemienia.
Po tych słowach zwrócił swoją uwagę na Delrana, a potem na tych co gasili resztę pożaru, podczas gdy on był opatrywany. Czas upływał, a on wolałby odpocząć dopiero w świątyni. Trzeba było ruszać.
 
Asderuki jest offline  
Stary 25-06-2019, 09:32   #90
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
nalezienie najbliższej studni nie stanowiło dla Astine większego kłopotu. Znajdowała się ona pośrodku małego podwórza niedaleko miejsca, w którym rozprawili się z hordą. Rozchodzący smród spalenizny wyczuwalny był już tam. Wspólnymi siłami znaleźli wystarczającą liczbę wiader i czym prędzej zabrali się za gaszenie wznieconego przez nich samych ognia. Jednocześnie dokonali niepocieszającego odkrycia, że woda w studni była zielonkawa oraz cichnąca. Już jedno spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić, że raczej nie nadaje się do picia, przynajmniej nie bez konsekwencji. Nie zastanawiając się nad tą kwestią dłużej rozpoczęli długi maraton biegów z wiadrami. Czekający ich wysiłek był naprawdę znaczny, bowiem te skromne porcje wody, które byli w stanie wylewać na płonące deski i ściany nie robiły zbyt wiele. Buchająca co i rusz para unosiła się w górę, a płomienie jedynie nieznacznie traciły na sile. Nie mając innego wyjścia kontynuowali ten żmudny proces starając się chociażby zmniejszyć strefę zajętą przez ogień. Skupili się więc na gaszeniu zajmujących się budynków oraz zabezpieczeniu reszty zabudowy. Z każdym biegiem czekała ich chwila orzeźwienie, bowiem musieli przebijać się przez wodną zaporę, dzieło Cely. Ta chwila chłodu przygotowywała ich na bliskie spotkania z płomieniami oraz pozwalała odetchnąć w drodze powrotnej do studni. Niemniej niekorzystnie wpływało to na samą ścianę stopniowo tracącą na trwałości. Stałoby się to prędzej czy później, bowiem moc magicznej szaty była ograniczona, więc postanowili wykorzystać ów mur na jeszcze jeden sposób. Kiedy magia utrzymująca wodę w miejscu zaczynała się wyczerpywać przestali wracać do studni i zaczęli czerpać bezpośrednio ze ściany.

Powoli, ale sukcesywnie, udało im się powstrzymać rozprzestrzenianie się ognia, aczkolwiek budynku, które zdążyły się zająć były nie do uratowania. Pomimo tego całego wysiłku sam kompostownik dalej płonął i nie zanosiło się na to, by sytuacja miała prędko ulec zmianie. W tym wypadku ci, którzy nie byli jeszcze kompletnie zmęczeni sięgnęli po łopaty i odgrodzili płomienie niewielkim wałem z ziemi oraz piasku. Walka z pożarem poskutkowała nie tylko fizycznym zmęczeniem, bowiem w pewnym momencie Pelaios przewrócił się, a z jego boku popłynęła krew. Dzięki szybkiej interwencji Hanah oraz Neffa udało się zamknąć rany, które otworzyły się pod wpływem wysiłku. Tracąc resztki sił diablę położono pod najbliższą ścianą, by złapało oddech i nie wykrwawiło się.

Zostawiwszy za sobą wielkie ognisko oraz stertę rozbitych i pokruszonych kości udali się w kierunku świątyni. Zdecydowali się na najkrótszą drogę, będącą tą samą, którą Valfara i jej towarzysze ściągnęli swoją część hordy. Co wielce niepokojące nie znaleźli śladu po ciele swego towarzysza. Sytuacja nie poprawiła się z przybyciem na plac, gdzie wśród szczątków dowódców leżały fragmenty jedynie dwóch czaszek. Wyglądało na to, że ostatni zdołał się odtworzyć w czasie gaszenia pożaru. Nawet węch Luny nie zdołał znaleźć tropu, tak Herda jak i humanoidalnej dyni. Dym z kompostownika, stratowane ścieżki oraz wszechogarniająca obecność potworów niezwykle skutecznie pozbawiła ich jakikolwiek wskazówek w kwestii ich losów. Skierowali więc swoje kroki ku bramie świątyni będącej częściowo wyłamaną. Dolny zawias od prawego skrzydła został praktycznie wyrwany, przy czym górny również nie wyglądał najsolidniej. Do tego w całych wrotach nie brakowało wygiętych lub złamanych desek. Nie wyglądało to najlepiej.

Dostawszy się do środka dostrzegli zmęczoną akolitkę z rozerwanym prawym rękawem szaty oraz kilkoma zadrapaniami na ręce. Dziewczyna była jednocześnie przerażona tym co działo się na zewnątrz, jak i szczęśliwa z przybycia odsieczy oraz zobaczenia przyjaznych twarzy, chociaż w stosunku do Cely nadal wykazywała bardzo dużo dystansu. Pod srogim wzrokiem Valfary, aż lekko się odsunęła, zaś na Zaszira zareagowała raczej zdziwieniem, aniżeli obawą. Co się zaś tyczyło ocalałych to w większości wyglądali równie mizernie i okropnie jak wcześniej, z tą różnicą, iż dwójka mężczyzn pomogła odsunąć barykadę, a z dwóch prowizorycznych maczug wykonanych z nóg krzeseł można było wywnioskować, że zamierzali się bronić, gdyby stwory jednak wtargnęły. Nie licząc tej dwójki pozostali byli nadal osłabieni i na półprzytomnie czuwali bądź spali stłoczeni pod ścianą naprzeciwko wrót. Co ciekawe jeden z siedzących mężczyzn trzymał się za rękę, która nosiła ślady poparzeń.

Wszedłszy do środka Hanah spojrzała na świątynie swym drugim wzrokiem. Wypełniająca ją święta moc była o wiele słabsza niż uprzednio i wydawała się z każdą chwilą tracić na sile. Przez rozbite witraże niemal mogła dostrzec wnikający w owe mury mrok.

Hanah spojrzała na Sile.
Będziesz miała siłę przeprowadzić teraz ze mną rytuał? – zapytała po krótkim przywitaniu. – Udało się nam pozyskać brakujące składniki i myślę, że byłybyśmy w stanie odnowić boskie moce tej świątyni.
Dziewczyna niepewnie przytaknęła.
Potrzebuję chwili na uspokojenie się… i złapanie oddechu.
Dobrze. Słuchajcie!Hanah odwróciła się tak aby mogła spoglądać na wszystkich. – Jeszcze się trzymamy i możemy trzymać się lepiej. Jeszcze trochę wysiłku będzie potrzeba, niewiele i będziemy mogli odpocząć. Na tyle na ile można zabarykadujmy na nowo drzwi, wtedy wraz z Sile zabiorę się do odprawiania rytuałów. Ci najbardziej ranni i zmęczeni niech już znajdą sobie miejsce do odpoczynku. Kto może jeszcze wykrzesać z siebie jeszcze trochę energii proszę niech mi pomoże zapewnić nam bezpieczeństwo.
Mówiąc to przenosiła spojrzenia na odpowiednie osoby. Słowa kierowała zarówno do tych z którymi przyszła jak i tych pozostawionych w świątyni. Na sam koniec spojrzała jeszcze na Silę.
Posłuchaj, mam w plecaku butelkę wody święconej. Weź razem z Neffem rośliny jakie przyniosłam i wyciągnijcie je z ziemi. Najlepiej połóżcie je na ołtarzu. Pozostałą ziemię potrzeba poświęcić. Ja tego teraz nie dam rady zrobić, dasz radę?
Chyba tak… – odrzekła jej lekko niepewnie akolitka.
Dasz radę, wierzę w ciebie. – po tych słowach poszła odłożyć nieprzytomnego Delrana pod ścianą i zabrała się do układania nowej barykady.

Sila wraz z Neffen zebrała wszystkie przedmioty, które według Hanah miały być potrzebne do odprawienia stosownych rytuałów. Dziewczyna była spięta i niepewna, aczkolwiek szybko zabrała się do pracy. Ostrożnie wyjęła rośliny z garnków i delikatnie położyła je na skraju ołtarza. Zebrała rozsypaną ziemię z powrotem do prowizorycznych donic, a te postawiła przed sobą. Nim zaczęła błogosławieństwo zerknęła w stronę Hanah, która wraz z pozostałymi wznosiła znów barykadę oraz starała się poprawić ułożenie uszkodzonych wrót, by jakkolwiek mogły jeszcze stanowić pewną ochronę. Dziewczyna westchnęła i chwyciła za swój święty symbol, który najwyraźniej działał na nią uspokajająco. W końcu sięgnęła do swojej torby i wyjęła zeń małą sakiewkę opatrzoną znakiem Lathandera. Otworzyła ją, przechyliła, a na wyciągniętą dłoń wysypała się szczypta srebrzystego proszku. Akolitka ostrożnie odłożyła woreczek. W wolną rękę ujęła znak swego boga i poczęła szeptać jakąś modlitwę. W pewnym momencie ostrożnie przechyliła dłoń i wysypała jej zawartość na ziemię zgromadzoną w garnku. Kiedy to uczyniła symbol w jej dłoni zajaśniał lekko złotym blaskiem, tak samo jak ów srebrzysty pył. Wraz z tym jak światło zniknęło nie było też śladu po owym proszku, lecz w chwili, kiedy przyglądało się teraz zawartości garnka dostrzegało się coś jakby drobiny światła połyskujące między ziarenkami piasku i grudkami ziemi. Sila przyglądała się z temu zarówno z pewnym niedowierzaniem, jak i radością. Uśmiech na jej twarzy odwzajemniła Hanah aprobując czyn dziewczyny. Mogły zabrać się za właściwy rytuał.

Zaczęły od przyszykowania wszystkich potrzebnych przedmiotów oraz składników. Uroczystość, gdyż tak można by nazwać to co zamierzały zrobić, składał się z dwóch nabożeństw. Pierwszym był rytuał oczyszczenia. Wedle słów księgi należało go przeprowadzić w wypadku, kiedy świątynia została skalała złem lub zbrodnią. Biorąc pod uwagę to co się wydarzyło w Łanie oraz podziemiach świątyni było to zaprawdę konieczne. Do jego przeprowadzenia potrzebowały przede wszystkim wody święconej, pobłogosławionej ziemi, żywej rośliny, kadzideł oraz symbolu Wielkiej Matki. Natomiast drugi rytuał był ponownym poświęceniem świątyni bogini oraz oddanie jej pod opiekę. Owo nabożeństwo miało bowiem wypełnić na powrót to miejsce boską obecnością oraz chronić je przed wpływami mrocznych istot, jakimi jednoznacznie były dyniowe monstra. By to uczynić potrzebowały ziarna – znaleźli trochę nietkniętej pszenicy w świątynnym spichlerzu, żywej rośliny oraz płodu rośliny, najlepiej owocu i tym było jabłko wygrzebane przez Hanah z dna swojej torby. Wszystkie te składniki stanowiły ofiarę, którą należało podarować bogini, do czego wymagany był rytualny srebrny sierp oraz, jak poprzednio, symboliczne przedstawienie samej Chauntei. Wszystkie też rzeczy zebrały na ołtarzu oraz obok niego, by niektóre z ingrediencji nie rozpraszały ich. Kiedy Hanah otworzyła znalezioną wcześniej księgę na odpowiedniej stronie zapoznała się raz jeszcze z zawartymi weń instrukcjami, po czym skinęła akolitce głową, że będą zaczynać. Sila stanęła więc po drugiej stronie ołtarza. Pierwsze słowa modlitwy poczęły wybrzmiewać pośród świętych murów.



Chaunteo, Wielka Matko i Pani Plonów, wysłuchaj naszych próśb i wołań!
W imieniu tej ziemi, tej wody, tych roślin, tego wszelkiego życia wokół nas oraz nas samych wzywamy Twe Imię oraz poszukujemy Twego wstawiennictwa!
Błagamy Cię byś za Swą sprawą przegnała widma zła i zepsucia!
Prosimy wesprzyj nas w walce z cieniem oraz mrokiem zagrażającym tej ziemi oraz życiu, które ukochałaś!
Przegnaj brud i zgniliznę, które zalęgły się pośród tych murów, w tym kamieni, zaprawie oraz drewnie!
Niech Twój oddech przegoni poza krańce świata choroby, trucizny i szkodniki!
Niech dłonie Twe pozbędą się siedlisk zła i zepsucia niszczących to co Ci drogie!
Niech łzy Twoje spadną na te kamienie oraz przeniknął mury obmywające je z brudu oraz śladów czynów nikczemnych!
Niech za Twą sprawą oraz Twych wiernych sług znów będzie mogło w miejscu tym zakwitnąć wszelkie ziele, będą mogły rodzić się owoce, a każde żywe stworzenie będzie mogło z nich korzystać!
Raz jeszcze więc wzywamy Twe Imię, o Chaunteo, Matko-Ziemio troszcząca się o swe potomstwo, niech Twa moc wypleni mrok i zło, a na ich miejscu niech wyrośnie to co uznasz za dobre!

Niech zostanie oczyszczone to co brudem się pokryło,
Niech wyleczone będzie to co toczy choroba,
Niech wybawione od zguby będzie to co jadem dotknięte,
Niech zło ustąpi przed dobrem,
Niech ciemność rozpromieni się światłością,
Niech życie wygra ze śmiercią,
Niech się stanie według woli Matki,
Chauntei, dawczyni życia.

Wraz z wypowiadanymi słowami modlitwy na ołtarzu czynione były pozostałe części rytuału. W pierwszej kolejności zapalono kadzidło, którego delikatna woń poczęła wypełniać powietrze. Strużki dymu stopniowo zaczynały krążyć wokół nich wraz z tym, jak padały kolejne słowa modlitwy. W międzyczasie rozlano na ołtarzu odrobinę wody święconej i przy jej pomocy obmyto go z symbolicznego oraz rzeczywistego brudu. Następnie na samym środku usypano niewielki kopczyk z poświęconej ziemi, w której z odpowiednią czcią umieszczono roślinę. Wreszcie pozostałą świętą wodą podlano tę ofiarną sadzonkę. Przez cały czas trwania rytuału Hanah trzymała rękę na rozłożonym przed sobą symbolu Chauntei. Z czasem zaczęła wyczuwać bijącą od niego moc, a pozostali dostrzegli, że zaczynał lekko on emanować zielonym blaskiem. W momencie, kiedy rytuał zbliżał się do kulminacyjnego momentu kapłanka zdała sobie sprawę z JEGO obecności. ON był przy niej w tej chwili. Wydawało jej się, że trzyma swą dłoń zaraz obok jej, lecz śmiała się odwrócić. Nie teraz, kiedy czyniła coś tak ważnego. Musiała utrzymać skupienie. Z jej ust wybrzmiały ostatnie słowa modlitwy, a symbol jak i osadzona pośrodku ołtarza roślina zajaśniały bladym zielonym blaskiem. Wtem obie spostrzegły, że skapującej z kamiennej płyty ołtarza wody zaczyna przybywać, a następnie wręcz w błyskawicznym tempie rozlewać się delikatną taflą po całej posadzce, aż nie dotarła do ścian, bowiem wówczas zaczęła się po nich wspinać i “zalewać” je. Kiedy już objęła całą świątynię roślina oraz cały kopczyk na moment zajaśniały intensywniej, a woda wypełniła się zielonym, kojącym światłem, które zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Nie zostało również śladu po wodzie, ziemi oraz roślinie, które były na ołtarzu. Złapawszy oddech i przygotowawszy się do drugiego rytuału rozpoczęły kolejny zaśpiew.

Chaunteo, Wielka Matko wzywamy Twe imię!
Racz wysłuchać tych, którzy poszukują twych względów!

Ty otoczyłaś nas Swą miłością oraz obdarowujesz łaskami,
To za Twą sprawą możemy tutaj dziś być,
Karmisz nas, wspierasz nas i trwasz przy nas,
Pozwól nam się odpłacić!

Chaunteo, Wielka Matko wzywamy Twe imię!
Racz wysłuchać tych, którzy poszukują twych względów!

Matko dająca życie i opiekę,
Matko nieskończonej cierpliwości,
Matko żywiąca narody,
Wejrzyj łaskawie na naszą prośbę!

Chaunteo, Wielka Matko wzywamy Twe imię!
Racz wysłuchać tych, którzy poszukują twych względów!

Opiekunko ziela wszelkiego,
Opiekunko siejących i zbierających,
Opiekunko całego stworzenia,
Wejrzyj łaskawie na naszą prośbę!

Chaunteo, Wielka Matko wzywamy Twe imię!
Racz wysłuchać tych, którzy poszukują twych względów!

Pozwól nam trwać przy Tobie,
Pozwól nam głosić Twą chwałę,
Pozwól nam obdarować Cię tą świątynią,
Wejrzyj łaskawie na naszą prośbę!

Chaunteo, Wielka Matko wzywamy Twe imię!
Racz wysłuchać tych, którzy poszukują twych względów!

Niech Twa moc wypełni te fundamenty!
Niech Twa moc przesiąknie te mury!
Niech Twa moc ogarnie te posadzki!
Niech Twa moc spłynie na te ołtarze!

Niech Twa moc będzie im ostoją!
Niech Twa moc będzie im podporą!
Niech Twa moc będzie im obietnicą!
Niech Twa moc będzie im twierdzą!

Słowa modlitwy wypełniły świątynię i zdawały się być natchnione niby boską cząstką lub niezwykłą mocą, od której to można by rzec, że aż drżały. Wraz z kolejnymi wersami i zwrotkami odpalono nowe kadzidło, z którego unosiło się tyle wonnych dymów, że w jednej chwili były w stanie wypełnić całe wnętrze świątyni. Kiedy odurzająca wręcz woń atakowała nozdrza i płuca wokoło położonego na samym środku ołtarza symbolu rozłożyły nasiona, roślinę oraz jabłko. Hanah następnie chwyciła za srebrny sierp i końcówką ostrza uderzyła w cztery narożniki kamiennej płyty, by potem zacząć zataczać kręgi nad ofiarami. Kiedy zaśpiew wszedł w kulminacyjny moment, a powtarzane raz za razem dwa ostatnie fragmenty inkantacji, oczy kapłanki wypełniły się złotym światłem…



rażącym oczy, nieprzenikalnym blasku, który unosił się przed nią rysowała się znajoma sylwetka. Te same idealne proporcje ciała oraz rozłożyste skrzydła. Bardziej nie ważyła się unieść wzroku, by ten nie został przypadkowo wypalony z powodu jej zuchwałości.

Dobrze się spisałaś, lecz to dopiero początek twej misji. Postawiłaś pierwsze kroki ku wyplenieniu zła z tej krainy. Mrok rozciąga się nad nią, lecz wiedz, że ustąpi on przed mocą światłości. Nie chełp się jednak swym zwycięstwem, ani nie świętuj go przesadnie, powiem pycha prowadzi do zguby – słowa istoty z jednej strony emanowały zadowoleniem, lecz z drugiej były surowe i twarde. Hanah wręcz czuła na sobie jego wiecznie wymagający wzrok.



izja przeminęła tak szybko jak się pojawiła, a rytuał trwał nadal. Dostrzegła, że trzymany przez nią sierp zaczął emanować lekkim złoto-zielonym blaskiem. Wymieniła spojrzenia z akolitką, która skinęła jej głową. Na znak ten Hanah ruszyła ku wrotom świątyni i obchodząc barykadę zbliżyła się do ściany. Dotknęła jej czubkiem sierpa, a w miejscu, w którym to uczyniła rozeszła się boska energia niby kręgi na wodzie. Następnie zaczęła przesuwać ostrzem wzdłuż murów, aż nie przeciągnęła nim po całej świątyni i nie domknęła kręgu. W ślad za jej czynami dotknięte mocą mury wydawały się zyskiwać na twardości oraz czystości. Trudno było rzec, czy tak było w istocie, lecz wszyscy z nich tak to postrzegali. Kiedy skończyła powróciła do ołtarza i nadstawiła sierp ponad ofiarami. Te zajaśniały takim samym blaskiem jak narzędzie, by po chwili stracić swą formę i stać się energią. Owa moc wypełniła ostrze, które zdawało się, aż od niej kipieć. Kobieta odwróciła sierp w dłoni i jego tępą zewnętrzną częścią zaczęła uderzać w ołtarz niczym w kowadło. Prawdę powiedziawszy nie do końca zdawała sobie sprawę z tego co czyni. Postrzegała otaczającą ją rzeczywistość jak przez mgłę, a ruchami jej zdawała się kierować jakaś obca siła. Tymczasem wraz z każdym uderzeniem roznosił się dźwięk niby uderzenie małego dzwonu, a od ołtarza rozchodziły się fale mocy opływające wszystkich zlewające się ze ścianami świątyni. Kapłanka uderzała nieprzerwanie, aż do chwili, kiedy ogniskująca się w sierpie moc nie przygasła. Czubkiem ostrza jak na początku dotknęła czterech rogów ołtarza i odłożyła narzędzie na symbol Chauntei. Rytuał został zakończony, a modlitwa ustała. Obie kobiety były fizycznie i mentalnie zmęczone, lecz zadowolone, gdyż nawet bez wykorzystania magii można było wyczuć, że aura świątyni zmieniła się i to w tym pozytywnym sensie. W chwili, kiedy Hanah odłożyła sierp na symbol Chauntei kawałek płótna, na którym był on wyszyty poruszył się i owinął wokół rękojeści. Z zaskoczeniem popatrzyła na Silę, po czym ostrożnie sięgnęła po niego. Kiedy miała już go w dłoniach dostrzegła, że wzdłuż ostrza pojawił się roślinny wzór. Jednocześnie w jej umyśle zakwitła nowa wiedza.


 

Ostatnio edytowane przez Zormar : 25-06-2019 o 09:36.
Zormar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172