Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2019, 14:00   #21
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Reaktywacja sesji

[MEDIA][/MEDIA]

Wśród Wiedzących istnieje potępiona przez eklezjastów Siedmiu teoria o niekończącym się cyklu, w który świat został zapętlony przez bogów. Miałby brać swój początek wśród małych, odizolowanych osad, powstających z mroków barbarzyństwa. Łącząc się dla wzajemnej ochrony pod rządami jednego władcy, wioski te powoli zaczynają dominować otaczające tereny i stają się wielkimi państwami. Ich armie, coraz większe i silniejsze, podbijają sąsiadujące plemiona i tworzą imperium. Jednak prędzej czy później cesarstwo się rozpada, dzieląc na wiele skłóconych prowincji. Poddani rozpraszają się jak szczury, a rozpalone w morderczych trudach światło cywilizacji ustępuje pierwotnym mrokom dziczy. Na samym końcu cyklu pozostaje znowu tylko kilka punktów światła, które podtrzymują wątły ogień Prawa dopóki, dopóty cykl nie będzie mógł rozpocząć się od nowa.

Ale co powoduje, że te imperia upadają raz po raz? Dlaczego Zahara, Thrassia czy Argolla nie osiągały coraz wyższych poziomów rozwoju, by w końcu rozciągnąć się na cały świat i ogłosić koniec historii?

Czasami są osłabione po dziesięcioleciach wojny z innym, równie zachłannym cesarstwem, co pozostawia każde zbyt wyczerpane, by mogło przetrwać. Innymi razy rozdzierane są przez szaleńcze, bratobójcze walki o sukcesję i w skutku pozbawiane władcy zdolnego kontynuować rządy. Zbyt często też klasy rządzące obrastają w tłuszcz i gniją od środka, wyczerpawszy skarbiec dla ich własnych dekadenckich przyjemności, aż imperium zostaje wyssane i zwiędłe.

Ale najczęstszą przyczyną upadku są potwory.

Niektóre z nich o potędze pozwalającej im w pojedynkę wygrywać z całymi garnizonami. Drugie rozmnażają się tak szybko, że są w stanie pokonać wszelki opór przerażającą liczebnością, jeśli ich populacja wymknie się spod kontroli. Jeszcze inne mogą podstępnie ukrywać się wśród mieszkańców wsi i miast. Nigdy nie ujawniając prawdziwej tożsamości, żerują na ciałach i plugawią dusze zwykłych ludzi aż nie jest za późno na ratunek.

Wszystko to może się połączyć w jeden niszczycielski atak na cywilizację, niszczący ją zarówno od wewnątrz, jak i od zewnątrz. Nawet ogromne imperia pozostają podatne na takie ataki, gdyż, jak na ironię, przez poczucie bezpieczeństwa za murami wielkich miast przestają być ostrożne, na co mniejsze państewka nigdy by sobie nie pozwoliły.

Być może istnieją także ciemniejsze, bardziej zorganizowane siły knujące w celu obalenia nawet najpotężniejszych bastionów Prawa - tajne, potworne kulty czy legiony Chtonicznych Otchłani. Być może są nawet aktywnie sterowane przez bóstwa o zakazanych imionach. Niektórzy uczeni szeptają, że może potwory mają swoich bohaterów, czempionów Chaosu, odpowiadających na wezwanie potwornego ludu, cierpiącego pod twardym obcasem imperium i spiskującym, aby się spod niego jak najszybciej wyzwolić.

Cywilizacja zawsze wisi na włosku. Ignorowanie zagrożenia ze strony potworów powoduje tylko, że z czasem to zagrożenie tylko rośnie. Aby społeczeństwo przetrwało, prosperowało i wciąż rosło, potwory żerujące na nim muszą być nieustannie zwalczane. Same armie nie są w stanie tego zrobić - podczas gdy mogą stać twardo przeciwko całym hordom najeżdżających potworów, są zbyt powolne, zbyt defensywne, zbyt ograniczone w doświadczeniu z ogromną różnorodnością stworów i zbyt skupione na patrolowaniu i ochronie własnych domen.

Wszakże potwory nie uznają żadnych granic za niedozwolone, a więc Prawo potrzebuje własnych obrońców, którzy mogą iść wszędzie tam, gdzie są akurat potrzebni. Aby dać cywilizacji szansę w tej nierównej walce, na przestrzeni wielu cyklów wyłoniła się nowa kasta wojowników, którzy nie tylko bronią punktów światła przed atakami potworów, ale również uderzają mocno i szybko, prześladując potwory na ich ziemiach, w ich własnych legowiskach. Niektórzy nazywają ich poszukiwaczami przygód czy żołnierzami fortuny, ale ich właściwe imię to Pogromcy, gdyż zabijanie potworów zdaje się być ich ostatecznym powodem istnienia.

Większości z nich nie przeżywa dłużej niż jeden rok.

Trzy lata temu tarkaun imperium Aury odpowiedział na wezwanie imperatora Somirei. Wysłano statkami na zachód siły stacjonujące na wschodniej granicy, aby wspólnie stawić czoła barbarzyńskim hordom Skysostańczyków zagrażającym cywilizowanemu światu. Wschodnia część Magerum Menotürum, “nieprzerwanej linii” pięćdziesięciu sześciu fortów, wzniesionych zniewolonymi rękami Kryseańskich separatystów, nagle opustoszała. Z trzydziestu trzech tysięcy legionistów został zaledwie ułamek tej potęgi. Kiedy zwierzoludzie zdobywali i grabili jeden pograniczny fort po drugim, Jutlandzcy najeźdźcy i Celdoreańscy piraci przeprawili się przez morze Ammasaurëan, paląc i łupiąc imperialne wybrzeża. Niedawno pojawiły się opóźnione (i miejmy nadzieję, że zniekształcone) pogłoski o okrążeniu aurańsko-somireańskich sił przez Skysostańczyków i ich ostatecznym unicestwieniu. Jeśli teoria Wiedzących była prawdą, obecny cykl wchodził właśnie w swą najniebezpieczniejszą fazę…

Po brutalnych atakach potworów na wioski i karawany podjęto kroki na tyle stanowcze, na ile osłabione Pogranicza były zdolne. Legat fortu Turos Tëm, Ulrand Valerian, obiecał wysoką nagrodę dwóch tysięcy aurańskich złotych słońc temu, kto stłumi w zarodku najazdy zwierzoludzi. Motywowani przez imperialne złoto lub z dowolnie innych pobudek, właśnie tutaj rozpoczynaliście swą opowieść…

[MEDIA][/MEDIA]

Kwatera główna fortu Turos Tëm
Calefadras, 16 Pendaelen 381 Roku Imperialnego
Ranek, pogoda nijaka

Ogłoszenie zamieszczone w imieniu legata przykuwało dzisiejszego dnia nie tylko waszą uwagę. Od pewnego czasu w forcie Turos Tëm było głośno i ludno. Moment, od którego to się zaczęło, był nawet możliwy do określenia. Kiedy dwóch śmiałków, niejaki fechtmistrz Klaudiusz i złodziejaszek Tercjusz wrócili z lasu Viaspen, z kłami i łuskami purpurowego smoka, a także niewyobrażalnym łupem pilnowanym przez tą legendarną bestię, nic nie było już takie jak przedtem. Po niedawnym złupieniu i spaleniu wioski Tibur przez człekokształtne stwory, ich bohaterska wyprawa wydawała się pogrążonym w beznadziei pogranicznikom pierwszym krokiem ku lepszemu jutru, nawet gdy ataki dzikich band nie ustawały, a niewielu naśladowcom heroicznego duetu udało się powrócić, nie mówiąc o powtórzeniu podobnego wyczynu.

Cały fort żył opowieścią o ogromnej, granitowej kopule leżącej gdzieś w cieniu starych drzew Viaspen, wciąż zamieszkałych przez ostatnich elfów, ponoć zdziczałych i nie pragnących niczego ponad kęs człowieczego mięsa. Pod popękaną skałą, skryta w ciemnościach miała znajdować się świątynia zła, wzniesiona w starożytnych czasach, a dzisiaj będąca legowiskiem plugawych zwierzoludzi, znanych pod różnymi nazwami: cynocefali, kobaloi, gnolli… Istnienie przeklętego miejsca poniekąd potwierdzała Genelen. Kapłanka sprawująca opiekę nad fortowym szpitalem ponoć znała legendę o miejscu tak przepełnionym złem, że zostało zapieczętowane wielką skałą przez samego Ammonara, kiedy świat był jeszcze młody...

Wspomnianych zwierzoludzi wyróżniało to, że nie atakowali zza Strzały, rzeki zwanej po argollańsku Krysivor. Przedostali się przez wodę i imperialne fortyfikacje. Aby to w pełni zrozumieć, trzeba by się cofnąć z dobre sto lat wstecz. Po zaciętych i brutalnych kampaniach aurańskie legiony wyparły pierwotnych, potwornych mieszkańców Pogranicz za tą rzekę, która stała się nową granicą, a na podbitych terenach zorganizowano najdalej wysuniętą na wschód prowincję imperium. Nowe ziemie wnet podzielono między kilka tireneańskich rodów. Rozpoczęła się migracja, nieraz przymusowa, osadników z głębi kraju, głównie Kryseańczyków, karczowanie pradawnych, argollańskich puszcz pod pola uprawne, wytyczanie traktów, zakładanie wsi i miasteczek, pośród których najdumniej błyszczy stolica Cyfaraun. Ziemia była żyzna, tania jak przysłowiowy barszcz, a czynsze niskie. Oprócz patrycjuszy - pragnących zwiększyć swoje dochody z ziemi - interes zwęszyły również gildie kupieckie, zainteresowane futrami dzikich zwierząt, od których roiło się w puszczy. Wokół fortów i wież obronnych prędko rosły osady o charakterze służebnym i usługowym, choć nawet dzisiaj teren Pogranicz nie został w pełni zagospodarowany. Komendę nad fortyfikacjami powierzano zawodowym wojskowym, niekoniecznie szlacheckiego pochodzenia, weteranom walk ze zwierzoludźmi. Do dziś reprezentują oni władzę prefekta Cyfaraun w terenie - strzegą granicy, spełniają funkcje policyjno-sądownicze oraz zbierają podatki. Z powodu przerzucenia znacznej części wojsk na zachodnią granicę imperium do walki z hordami Skysostańczyków, zrezygnowano z planów przejścia przez Krysivor i kolonizacji terenów zarzecznych, nad którymi w oddali majaczy bazaltowy płaskowyż zwany Tenebris Murum, czy też Czarnym Murem - dawna granica czarnoksięskiego imperium Zaharańczyków. Niestety, opróżnienie fortów z wojsk zbiegło się to w czasie z coraz agresywniejszymi atakami potworów, raz po raz zapuszczających się za rzekę i napadających na osadników. Zawsze mówiło się, że gdyby jakiś charyzmatyczny wódz zjednoczył rozproszone i wiecznie zwaśnione plemiona, taka siła byłaby nie do pokonania. Czy nadszedł już ten moment? Oby nie...

Na kolumnadzie kwatery głównej znajdowały się też inne ogłoszenia. Ciężko byłoby się do nich dostać bez użycia łokci w brutalny sposób. Wśród tych wszystkich najemnych szumowin nie uważaliście również tego miejsca za najbezpieczniejsze do snucia planów. Ściany, no i kolumny, miały uszy. A kiedy wczoraj kładliście się po raz pierwszy do łóżek w zajeździe wzniesionym w cieniu fortu, naiwnie spodziewaliście się mniejszego ruchu. Za kolumnadą znajdował się pusty plac, na którym każdego świtu musztrujący żołnierze odbierali rozkazy od legata, a pod samą ścianą kilka pomieszczeń: kantyna legionistów, biuro kwatermistrza, strzeżona na okrągło najświętsza kaplica przechowująca sztandar fortu, gabinet kronikarza i archiwum garnizonu.

Usłyszeliście za plecami donośne kichnięcie. Co więcej, Septymus poczuł spływającą nieprzyjemnie po karku wilgotną wydzielinę. Przepychający się w stronę wyjścia zakapturzony plebejusz nie raczył za nią przeprosić...

- Bodajby ci kuśka uschła w pysku zwierzoludzia. - Warknął z cicha Septimus za odchodzącym przechodniem.

…ani odszczeknąć Septymusowi.

Sarius stał w pobliżu. Jego strój - pocerowany, w kolorach zieleni i brązu - oraz wytłuszczona skórznia - wskazywał na człowieka lasu. Uzbrojony był w długi łuk i miecz. Widząc “przygodę” Septimusa odezwał się do niego:

- I pomyśleć, że mówią, że to po lasach pleni się plugastwo.

- Spokojnie chłopaki! - niecierpliwie warknął Karl, zwinny były zwiadowca jak zwykle dobrze przygotowany do drogi. - Mieliśmy się rozejrzeć na pograniczu, a nie szukać guza pod okiem wojsk legata! A zatem pomóżcie mi się dostać do miejscowej listy ogłoszeń. - po wygłoszeniu tej tyrady Karl zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku kolumnady.

Karl nie rozpychał się łokciami, a i tak zniknął w tłumie, zostawiając was w tyle. Prześlizgiwał się zręcznie między najemnymi mieczami, hałaśliwymi kupcami i plotkującymi miejscowymi, aż nie trafił na gołe, muskularne plecy olbrzyma wspartego jedną ręką o kolumnę. Pochylał się nad jednym z ogłoszeń. Jego prawy biceps opasała kunsztownie wykonana branzoleta z brązu, chyba w kształcie węża. Wielkolud pokiwał zawiedziony na boki głową i odwrócił się, stając oko w oko z Karlem. Minę miał nietęgą, ale nagle uśmiechnął się, zaskoczony.

- Na swego trafić, to mi niespodzianka! - Huknął w jutlandzkim. - Bogowie, w samą porę... Znacie się może na literach? - Zauważyłeś, że w ręku trzymał topór, jutlandzki skeg, którego ostrze polerował ogłoszeniem zerwanym z kolumny. - Weźcie mi to przeczytajcie. - Podał ci pergamin. Usłyszałeś z tłumu kilka niezadowolonych głosów. Niezadowolonych i na obnażoną broń, i na zachowanie cudzoziemca. Nie po to wywieszano w kwaterze ogłoszenia, aby pierwszy lepszy interesant je sobie zrywał i pakował pod tunikę... tudzież do sakiewki.

Karlowi na ten obrót sytuacji zrobiło się gorąco... jednak spojrzał tekst zamieszczony na kartce zerwanej przez narwanego rodaka i powoli wyciągnął po nią swą dłoń. Robiwszy tą czynność powiedział głośniej niż zwykle, w nadziei, że usłyszą go towarzysze - Tak! Trochę znam się na literach. Pozwól panie się przyjrzeć tym tutaj.

Gaius Caepio Strabo ubrany był jak na kapłana przystało. Fakt, że czcił akurat Calefę, Panią Losu i Matkę Żałoby było swego rodzaju uśmiechem ehkm... losu. Ciekawe czasy nastały, a w takich to, chcąc nie chcąc, dużo się umierało, więc i o datki było łatwiej.

- Ehkm. Chyba nasz drogi Karl znalazł swojego guzodawcę. - młody mężczyzna widząc, że osiłek jest raczej przyjaźnie nastawiony, podszedł nieco bliżej, by słyszeć co Karl ma do powiedzenia.

- Synu! - Gaius uśmiechnął się pod nosem, zwracając się do swego towarzysza przy ogłoszeniach. - Przeczytaj no i inne ogłoszenia, by każdy poczciwy człowiek spośród tu zebranych mógł usłyszeć. Pozwólcie mu czytać dobzi ludzie!

- Nie musicie mnie od panów wyzywać - zażartował do Karla olbrzym. - Jestem Olf. Olf Asmundsson.

Karl w skupieniu przeczytał kilka przesadnie wyszukanej składni zdań o niejakim “Maguriusie Wspaniałym”. Poszukiwał on śmiałków gotowych udać się “do samego jądra bagien Viamir” w poszukiwaniu “wiedzy niebywale cennej historycznie i ezoterycznie zarazem”. “Zdeterminowanych i gotowych do działania” prosił w skrupulatnie wykaligrafowanym ogłoszeniu o przybycie do jego pracowni położonej w osadzie zwanej Cochleae, czyli potocznie Ślimakami.

Nie wspominał nic o nagrodzie, ale powszechnym, w imperium nawet skodyfikowanym prawem waszej nietypowej profesji było prawo do zachowania wszystkich zdobytych łupów. Nie mogły być też obciążone żadnym podatkiem, nawet najmniejszym. Poza tym, według prawa zwyczajowego zleceniodawca powinien zapłacić adekwatnie do zadania, a przynajmniej tyle, ile był w stanie. Skoro miał pracownię i zdawał się być Wiedzącym, to można było się spodziewać chociaż wiktu i opierunku, nawet jeśli mieszkał w jakiejś biednej wiosce na głuchej, bagnistej prowincji. Ogłoszenie sugerowało, jakby planował odkupić przynajmniej część łupów, co już brzmiało bardziej obiecująco niż tylko ciepła micha i kąt do spania. A jeśli Magurius był jednym z tych uczonych, których nazywano potocznie “latarnikami”, pewnie sam zamierzał brać udział w tej wyprawie, aby zdobyć pożądane informacje z pierwszej ręki, na co bardziej stateczni patroni pokroju legata nigdy by się nie odważyli. Pytanie, jakie niebezpieczeństwa mogły czyhać na bagnach Viamir? Niestety niewiele o nich wiedziałeś.

Karla doszły krzyki Gajusza zachęcające do przeczytania, a raczej z uwagi na panujący hałas - wykrzyczenia wszystkich wiadomości z pergaminów przybitych do licznych kolumn. Jednak ludzie zebrani w kwaterze zareagowali na ten pomysł obojętnie. Czyli nie zareagowali wcale. Wnioskowałeś, że większość mieszkańców cesarstwa w przeciwieństwie do twojego nieokrzesanego rodaka musiała potrafić czytać (przynajmniej w jakimś stopniu), mimo utartej, pesymistycznej opinii, iż dzisiejsze imperium składa się już tylko z cudzoziemskich najemników i niewolników.

- Chyba nie zamierzasz zabrać tego świstka ze sobą, hę? - Zapytał podejrzliwie mężczyzna, który w międzyczasie wyłonił się z tłumu. Świdrował Karla prawym okiem. Na lewym zaś miał czarną przepaskę. Olf stanął między wami, górując nad nieznajomym jak wilk nad psem.

- Ty czekasz. Najpierw moja kolej. - Wycedził wielki Jutlandczyk. Spojrzał na Karla wcale niecierpliwie, ciekaw, co wyczytałeś z pogniecionego ogłoszenia.

- Spokojnie mości panowie! Spokojnie! - odrzekł Karl - Najpierw oznajmię co na niej jest, a następnie panowie zrobią co sobie żywnie życzą.

Po tej deklaracji zwiadowca odprawił rytuał jaki odprawiają heroldowie i uroczyście odczytał ogłoszenie. Gdy skończył deklamację zamarkował gest wyciągnięcia ręki z kartką ku mężczyznom. - Zanim panowie się pozabijają o tę kartkę pozwolę sobie przedstawić pewną propozycję. Za drobną opłatą jestem w stanie poszukać dla panów zleceniodawców i waszmości do nich doprowadzić.

Septimus, który może wątłej postury i w zniszczonym nieco płaszczu legionowego zwiadowcy, też przebił się w końcu do olbrzyma, dorzucił swoje trzy miedziaki. - Bagna są paskudne, są tam pewnie zwierzoludzie, ale tych można i zabić, ino juchę mają jakąś dziwną. Tylko drogę łatwo pogubić. - Powiedział do dwóch Jutlandczyków.

Luccius spokojnie obserwował rozgrywającą się scenę, z niemalże stoickim spokojem, starając się tłumić na swojej młodej twarzy ironiczny uśmieszek. Barbarzyńskie zachowanie, szczególnie tu, na pograniczu było komentowane w stolicy w dosyć niewybrednych epitetach. Tutaj jednak, z dala od stolicy młody magister łączył właśnie teorię z praktyką, słuchając kubła inwektyw i barbarzyńskiej mowy. Spokojnie podszedł do słupa z ogłoszeniami, zapoznając się z nimi jak i resztą imperialnych dokumentów. Odziany w brązowy, wełniany płaszcz spięty broszą ze zdobieniami świątyni Istreusa, okrywający białą szatę, związaną w pasie zdobionym sznurkiem, postukiwał w mokre klepisko trzymaną w dłoni, długą laską z jesionowego drewna, jakby zastanawiając się nad pozyskanymi informacjami. Zza pazuchy wystawała torba, z różnymi utensyliami, zdradzającymi uczonego, medykusa sądząc z zapachu ziół i rozmaitych ingrediencji plamiących brzegi owej torby. Luccius, będąc wysokim młodzieńcem, nieledwie dorosłym obecnie, kręcił kędzierzawą głową raz to w lewo, raz w prawo, ciekawie wypatrując w tłumie ciekawych osób lub zdarzeń. Co jakiś czas przestępywał z nogi na nogę, mlaskając obutymi w sandały stopami po grząskim w tym miejscu majdanie strażnicy.

Do przodu wysunął się śmiało młody mężczyzna, nieco kościsty, lecz solidnie umięśniony, o krótko, po żołniersku, obciętych włosach. Dość marne ubranie i skórzana zbroja wskazywały na najemnika, lecz na szyi nosił dumnie słoneczny symbol Ammonara.

- Zawsze chętnie pomogę w walce ze zwierzoludźmi, trzeba to plugastwo wygnać z imperialnych ziem. A ogłoszenia są dla wszystkich, nie zrywajcie ich dla siebie jak banda dzikich. - Zgromił spojrzeniem Jutlandczyka.

Jednooki przechwycił pergamin i oddalił się w kierunku kolumny, ignorując ofertę Karla. Mruknął tylko jakieś przekleństwo pod nosem, pewnie na temat tych zasranych cudzoziemców. Natomiast Olf zmrużył oczy. Błysnęła w nich iskierka gniewu. Odpowiedział Kwintusowi, cedząc słowa:

- Ogłoszenia może i są dla wszystkich, ale sama robota - barbarzyńca zrobił pauzę - tylko dla najlepszych. Ha, najdzikszych! Gdyby fortowe psy takie jak wy miały w sobie choć odrobinę tej dzikości, łby zwierzoludzi już dawno zdobiłyby cały trakt stąd do Cyfaraun.

Kiedy wyładował złość, olbrzym zwrócił się w stronę Karla. - Viamir… Znacie drogę na te bagna? Prowadźcie. Dostaniecie nawet dwie “drobne opłaty”, jeśli przestaniecie mnie w końcu wyzywać od panów. - Parsknął śmiechem.

Moja pierwotna oferta obejmowała doprowadzenie do Maguriusa - przemówił Karl - ale tak się składa, że ja sam i moi towarzysze jesteśmy z tych co poszukują podobnych zleceń, a do tego się składa, że doprowadzę cię jako pełnoprawny towarzysz podróży na koszt tego męża. Stoi? Eee, jak się ziomku zwiesz?

Jutlandczyk nie zastanawiał się zbyt długo. - Umowa stoi. Nazywam się Olf, mówiłem już. Prawie jak “pan”, tylko musisz przestawić kilka liter. - Błysnął zębami w szczerym uśmiechu.

[MEDIA][/MEDIA]

- No to fajnie! - rzekł Karl i wyciągnął rękę na znak zawarcia umowy - Muszę zebrać jeszcze towarzyszy, a i ty Olfie masz pewnie jakieś przygotowania do drogi. Zatem przydałoby się umówić przy bramie wychodzącej na drodze do Cochleae... powiedzmy za godzinę.

- Tylko nie każcie mi za długo czekać! Poranna chwila ma złoto w ustach - rzucił na odchodnym, choć jego ostatnie spojrzenie w stronę Kwintusa sugerowało raczej skysostański strzał pokroju: “im więcej kucharzy, tym gorsza zupa”... Wyszedł z kwatery pogwizdując zadowolony, z ostrzem skega opartym o goły bark.

Kwintus odprowadził dzikusa zimnym spojrzeniem, jego zdaniem tamten do niczego nie był im potrzebny, ale skoro i Karl i pozostali się z nim dogadali…

- Mam nadzieję że w walce ze zwierzoludźmi będzie równie mocny jak w gębie - syknął cicho do towarzyszy.

Na takie odchodne pozostało tylko wzruszyć ramionami. Gdy już było po wszystkim Karl rozejrzał się za Gajuszem. A zauważywszy go podszedł do niego i rzekł - Złapałem dla nas robotę... trzeba tylko szybko się zebrać.

Gaius przeżegnał się według standardów Matki Żałoby.

- Już strach mną znieruchomiał Karl. Co tym razem? Silny, nie wygląda na zbyt majętnego. - Gaius krytycznie spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał rosły Olf. - Ekhm... sam pomysł dobry, ale… ja wiem… - oderwał wzrok i spojrzał na swojego towarzysza. Ten znał niedoszłego kapłana już na tyle dobrze, że wiedział jak Gaius zinterpretował jego zamiary. Wyruszyć razem z Olfem w byle głusz, okraść i w nogi.

- Jeszcze nie zauważyłeś druhu, że wolę żerować na mieniu porzuconym? - obruszył się Karl. - A poza tym ta robota jest naprawdę na tych przeklętych bagnach i dotyczy tej całej tajemniczej wiedzy. I jeśli jesteś łaskawy pójść na uczciwy zarobek to zbierz resztę przy naszych zapasach za trzy kwadranse, ja w tym czasie muszę zorientować się gdzie jest te całe Ślimaki...

Gaius wyszczerzył zęby w głupkowatym na pokaz uśmiechu.

- Jak zwykle wymagający, ale jakoś podołam. Chyba... - Chyba tylko obecność wielu obcych mu osób spowodowała, że nie kontynuował swoich tradycyjnych wygłupów, zamiast tego zaczął rozglądać się po kwaterze. Wszyscy byli na miejscu. Septimus, Sarius, Kwintus , a nawet Luccius. Stali ledwie kilka kroków dalej.

Luccius zerknął na resztę towarzyszy, i wygodnie rozparł się na stołku, trzymając w ręku swoją księgę, aby po chwili zatopić się w lekturze.

Zwiadowca po rozmowie udał się do gabinetu kronikarza z założeniem, że jeśli Magurius jest faktycznie Latarnikiem, to kronikarz powinien podać jakąś wskazówkę na temat lokalizacji jego siedziby albo chociaż naprowadzić na wysłannika, który dostarczył ogłoszenie o wyprawie.

Gaius zaś oznajmił czterem pozostałym przyjacielom, co zamierzają i poprosił by nie odchodzili za daleko, bowiem mają się niedługo spotkać z Karlem.

- Trzebaby kupić zapasy. A jak gotówki starczy, to i muła, co by je niósł? - powiedział Sarius.

- Osiołka mam, ale jeden sam wiele nie uniesie. - Rzucił Septimus, który wolał dźwiganie zrzucać na osiołka niż swoje własne plecy.

- Muła chceta? Mam jednego na sprzedaż - odezwał się baryłkowaty miejscowy. Ściany faktycznie miały uszy. Lucjusz w tym czasie, kiedy wy zastanawialiście się nad tym, co kupić i w jakiej ilości, przeczytał pozostałe ogłoszenia: o nagrodzie legata za zwierzoludzi, o zaginionych kupcach Darosie i Odysiosie, rekrutację do “Dzikiej Braci”, list gończy za bandytą Drususem, zalecenie w sprawie bezsenności nękającej żołnierzy fortu.

Biuro kronikarza fortu Turos Tëm
Calefadras, 16 Pendaelen 381 Roku Imperialnego
Ranek, pogoda nijaka

Biuro pogrążone było w zwojach, kodeksach, woskowych tabliczkach, piórach, kałamarzach i stosach niezapisanych pergaminów. Za długim, dębowym stołem, na wyplecionym krześle siedział pochłonięty codziennymi obowiązkami kronikarz, w kwiecie wieku i, sądząc po sylwetce, lubiący dobre wino i syty posiłek. Zasiadał jednak z godnością odpowiednią dla imperialnego urzędnika i historyka najdumniejszej, największej cywilizacji znanego świata. Na widok strażnika prowadzącego gościa oderwał się od pracy. Zdezorientowany i trochę zdenerwowany niezapowiedzianą wizytą, schował pospiesznie pergamin, na którym pisał, pod togę, ale powitał Karla i jego pytania przyjaznym uśmiechem.

- Magurius Wspaniały, mój przyjacielu… - Kronikarz zamyślił się. Z uśmiechem kontynuował: - Wspaniałość jeszcze przed nim, ale to utalentowany Wiedzący. Do tego stopnia, że nigdy nie rozumiałem, co go trzyma na tych bagnach, kiedy mógłby przebywać w takim Cyfaraun. A tu proszę, może ta zagadka się niedługo dzięki wam wyjaśni.

- Sam nigdy tam nie byłem, ale powinniście kierować się traktem do Siadanos, a następnie dróżką w stronę Viamir. - Kontynuował kronikarz.

- Magurius, poniekąd znany w towarzystwie z częstych zmian poglądów na różne sprawy, kiedyś doszedł do wniosku, że prawdziwy mędrzec nie powinien opuszczać swojej pracowni, więc pewnie rozumiecie, jak wyglądał nasz kontakt przez ostatnie lata. - Kontynuował kronikarz. - Pamiętam tyle, że wybrał się tam kierowany różnymi przedziwnymi pogłoskami: legendami o elfiej panience, doniesieniami o przerażająco zniekształconych ludziach z bagien czy starożytnym miejscu pochówków... tylko pytanie kogo? Zaharańczyków? Thrassiańczyków? Argollańczyków? - Rozłożył ręce. - Ile w tym zresztą może być prawdy? Wystarczy dla porównania posłuchać, ile do powiedzenia mają miejscowi o pierwszym lepszym wzgórzu po drugiej stronie rzeki, czy innym miejscu, gdzie nigdy nie postanęła ich stopa. Smok leży na smoku. - Zażartował. - Moim zdaniem prawdziwym utrapieniem Pogranicz od zawsze było to, co zostało po eksperymentach zaharańskich czarnoksiężników. Zwierzoludzie. Więc kiedy skończycie uganiać się za fanaberiami mojego drogiego przyjaciela, wróćcie proszę do nas. - Westchnął.

- Do archiwum zapraszam, przychodźcie śmiało w czasie mojej pracy, ale o bagnach niewiele tu znajdziecie. Jak podczas wypraw znajdziecie coś ciekawego, to też mogę rzucić okiem, doradzić. A teraz zrobię to, co kronikarz może. Wyślę list. Zapowiem was, skoro tam ruszacie. - Zakończył.

Po zakończonej audiencji Karl solennie podziękował kronikarzowi i udał się do zajazdu gdzie oczekiwała go reszta drużyny szykująca się do drogi.

Trakt imperialny Turos Tëm - Siadanos
Calefadras, 16 Pendaelen 381 Roku Imperialnego
Ranek, pogoda nijaka

[media][/media]

Z Olfem ponownie spotkaliście się już pod zajazdem leżącym w cieniu położonego na wzgórzu fortu, nazwanym pewnie z tego powodu “W cieniu legata”. Mimo że przybyliście punktualnie, Jutlandczyk i tak się niecierpliwił. Ruszyliście w drogę, kierując się na zachód, do miasteczka Siadanos. Niedaleko od strażnicy minęliście rów z rozkładającymi się, ograbionymi do cna zwłokami czterech człekokształtnych, żółtoskórych potworów, nie większych niż karły, jakie czasami można było zobaczyć w wędrownym cyrku. Walki na Pograniczach wciąż trwały i nieprędko miało się to zmienić.

Przez jakiś czas aurański trakt prowadził wzdłuż rzeki, która niedawno wylała; pośród pól z uprawami zrujnowanymi przez powódź. A kiedy gospodarstwa pod opieką fortu Turos Tem zostały daleko w tyle, szliście ostrożnie pośród powbijanych w ziemię, drzewa czy porozrzucanych pocisków, jakie zostały po salwach wystrzelonych przez jakichś wojujących kuszników. Niektóre z nich, niepołamane, można było nawet pozbierać, gdyż nadawały się do ponownego użytku. Na rozwidleniu dróg minęliście mocno zwietrzały i porośnięty mchem kamień, który wieki temu musiał być pomnikiem i szliście dalej traktem wiodącym między lasami Lusaun i Viaspen, mając tylko dziką naturę za towarzyszkę.

Upłynęła już trochę ponad połowa dnia pieszej wędrówki, kiedy minęliście zagrodę wyglądającą, jakby była opuszczona przynajmniej od dekady. I wtedy w oddali spostrzegliście mały, ciemny punkt blokujący drogę w miejscu, gdzie nieco zawijała z uwagi na ukształtowanie terenu. Jakby barykada czy wóz postawiony obok traktu, choć z tej odległości nie mogliście być pewni, czym dokładnie był.

- Zabrałbym więcej piwa, gdybym wiedział, jak długa będzie nasza wspólna wędrówka! - Rzekł Olf, kiedy oderwał wzrok od przykuwającego uwagę wszystkich punktu. Z jego miny można było jednak wyczytać więcej determinacji niż z żartobliwych słów. A obok determinacji, zniecierpliwienie. - To kiedy zamierzamy coś z tym zrobić? - Wskazał na horyzont.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 20-11-2019 o 18:22.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 29-11-2019, 19:23   #22
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Karl zrobił ruch wstrzymujący Olfa - Pozwólcie ruszyć mi przodem na zwiad. - rzekł i wziął w dłoń włócznię - To może być zasadzka! - ostrzegł towarzyszy, a następnie ostrożnie ruszył w kierunku podejrzanego obiektu blisko trzymając się kryjówek przed potencjalnym ostrzałem z jego strony.

Kiedy Karl się oddalił, zapanowała nerwowa cisza. Jutlandczyk zbliżył się na odległość, z której wprawny łucznik mógł już myśleć o napięciu cięciwy. Jednak żadna strzała nie została posłana w twoim kierunku. Byłeś pewien, że widzisz tam wywrócony do góry dnem wóz, ale z tego dystansu trudno było mówić o jakichś szczegółach. Wydawało ci się także, że usłyszałeś kilkakrotnie stłumiony szczęk żelaza.

Usłyszawszy szczęk Karl szybko uskoczył za najbliższe drzewo, a następnie gestem wskazując na pobliskie drzewa polecił druhom, aby uczynili podobnie.

Instynkt przezornego Karla jednak zawiódł. Żaden pocisk nie poszybował w kierunku któregokolwiek z was. Olf jako pierwszy zareagował na gest Karla, patrząc na niego z niekłamanym podziwem. - Widać, że płynie w nim jutlandzka krew! - Ruszył przygarbiony, ze strzałą i krótkim łukiem w rękach.

Sarius ruszył za Karlem, również się skradając, ze strzałą na cięciwie łuku.

- Oby płynęła jak najdłużej - Gaius poniekąd przyznał rację Olfowi. Zdjął swój plecak podróżny. Nie widział by, coś się ruszało w otoczeniu wozu.

- Zobaczę, jak wygląda to z bliższej bogom perspektywy - Korzystając z tego, że był raczej poza zasięgiem (choć nie mógł wiedzieć tego na pewno) ewentualnych ukrytych strzelców, chwycił gałąź najbliższego drzewa i już wdrapywał się na jego koronę, z nadzieją, że zdoła tam dostrzec, coś czego nie widzi w obecnych tu wysokich trawach.

Septimus naciągnął cięciwę na łuk i ruszył za pozostałymi. Nie uśmiechało mu się zostanie zbyt daleko w tyle. To mogło być również zabójcze, co wysuwanie się za bardzo na szpicę. Podchodził uważnie, rozglądając się na boki.

Pewnie jacyś zbójcy napadli podróżnych, zbadajmy sprawę zamiast kryć się jak szczury - Kwintus wydobył miecz i również ruszył do przodu.

- A ja z chęcią się ukryję w tych wysokich trawach i popatrzę. Nie jestem wojownikiem - wzruszył ramionami i odpierając zdziwione spojrzenia towarzyszy - za to mogę was połatać, o ile cokolwiek z was zostanie, w razie kłopotów.

Drzew było coraz mniej, ale zaryzykowaliście i podeszliście bliżej. Na tyle, by stwierdzić, że odwrócony wóz przypominał bardziej cyrkowy, niż taki odkryty, którym kupcy czy chłopi zwykle przewozili towary czy produkty. Gajusz wspiął się na jedno z nielicznych drzew. Z wysokości łatwiej było dostrzec zakryte przez trawę obiekty: beczkę stojącą przed wozem, a z prawego boku oparte o niego koło i jakąś drewnianą skrzynię. Nagle, ciszę przerwało głuche, pojedyncze uderzenie. Spowodowało, że koło spadło z lewej osi i znikło w wysokiej trawie. Wydawało wam się, że od uderzenia lewy brzeg pojazdu przesunął się nieznacznie w waszą stronę.

Sarius zaczął po półkolu obchodzić wóz w odległości kilkudziesięciu metrów. Chciał zobaczyć, co jest za nim.

Septimus rozejrzał się po drzewach dookoła, by znaleźć jakieś, z którego gałęzi mógłby szyć do zwierza, jaki był według niego uwięziony w wozie. Wściekłego zwierza najpewniej. - To może być jakieś zdziczałe, zranione zwierzę, rzucił do towarzyszy, na tyle głośno, by usłyszeli.

Aurelius obchodzi wóz z Sariusem, rozglądając się za jakąś szczeliną albo otworem przez który można zobaczyć co jest w środku.

Im bliżej Sarius i Aurelius byli, obchodząc wywrócony wóz od prawej strony, tym więcej szczegółów widzieli. Na samym szczycie pojazdu, między pozbawionymi kół osiami zatknięto kij z kawałkiem czerwonego materiału - może flagą? Trudno było powiedzieć przy bezwietrznej pogodzie. Sama konstrukcja podziurawionego furgonu tu i ówdzie była wzmocniona, a to przybitą deską, czy zawieszoną tarczą. Kilka kroków dalej i usłyszeliście… trzask! Zastygnęliście w bezruchu. To trzasnęły drzwi wozu, z których wybiegł człowiek… człowiek czy nie-człowiek? Trudno było powiedzieć z takiej odległości. Tym bardziej, że obchodziliście obiekt od przeciwnej strony. Nie minęło kilka bić serca, a uciekający zniknął wam z oczu. Padł w trawę ze strzałą w plecach. Po chwili tajemniczy strzelec, albo jakiś jego równie tajemniczy kompan, nie wychylając się ze środka, zamknął z powrotem drzwi wozu. Znowu zapanowała martwa cisza.

Karl widząc nerwową reakcję Sariusa i Kwintusa rzucił się do wysokiej trawy i po schowaniu się w niej zaczął żwawo zachodzić wóz z strony przeciwnej niż harcownicy.

Lucjusz, schylony w wysokiej trawie podkradł się w pobliże drzewa, na którym znajdował się Septimus. - Masz może coś do rozniecenia ognia? - zapytał starając się nie podnosić głosu, aby tylko Septimus go słyszał. Przezornie jednak zmienił od razu pozycję, podkradając się za pień drzewa, aby oddzielało go od wozu obok traktu.

- Mam flaszkę oliwy i pochodnie, natomiast pytanie co się tam dokładnie dzieje. - Septymus zszedł z drzewa, by uwiązać osiołka przy drzewie, na którym przed chwilą sam się skrył.

- Co to się dzieje, na światło Ammonara? - Syknął cicho Kwintus, mając zamiar dalej podkradać się z prawej strony.

Sarius kontynuował okrążanie wozu, poza zasięgiem długiego łuku. Wypatrywał otworów strzelniczych, okien, drzwi.

Mniej więcej w tym samym czasie Karl i Olf zaczęli się czołgać w stronę zabitego strzałą, przekradający się Lucjusz dołączył do Septymusa pod drzewem, Kwintus i Sarius kontynuowali podchody, a Gajusz obserwował to wszystko z korony cedru. Przewrócony do góry nogami wóz miał drzwi po obu krótszych bokach, z czego jedne były obecnie zastawione skrzynią i kołem, a przez drugie właśnie przed chwilą strzelano do pechowego uciekiniera. Będący coraz bliżej furgonu Kwintus i Sarius zauważyli również przybitą gwoździem za ogon martwą łasicę. Trzy niewielkie okna, zasłonięte w znacznej części trawą, miały zamknięte i zabite dechami okiennice, za to nad nimi lub pomiędzy nimi wybito kilka małych otworów… Wtedy, kiedy wszystkie elementy - usłyszane szczęknięcia żelaza, głuche uderzenia dobiegające ze środka, zastrzelony uciekinier, zaimprowizowane wzmocnienia wozu, zatknięta na szczycie flaga i trofeum z łasicy - zaczęły układać wam się w jedną historię o nietypowej kryjówce zajętej przez bandę kłótliwych potworów, pomiędzy deskami błysnęły czerwone ślepia, a martwą ciszę przerwał... syk cięciw! Wystrzelony z kuszy bełt rozciął ramię Sariusa. Kilka kolejnych pocisków świsnęło koło uszu najbardziej wysuniętych naprzód drużynników. Skrzekliwy głos podniósł alarm w nieznanym, plugawo brzmiącym języku. Kryjcie się!

- Rzeczywiście! To zasadzka, a do tego jakiegoś plugastwa! - Karl syknął Karl do Olfa gdy usłyszeli złowrogi skrzek. A następnie podniósł się z trawy, dał Olfowi znak, aby sprawdził uciekiniera z pociskiem w plecach i zaczął skokami od drzewa do drzewa biec ku wozu wyglądając po drodze otworów, przez które da się strzelać.

- Schowajcie się, spróbuję podpalić wóz oliwą i może uda się te stwory wykurzyć! - Krzyknął Septimus, cisza i ostrożność były już zbyteczne. - Albo użyjcie trupa jako tarczy. - Dodał po chwili, szukając flaszki i odpowiedniej szmaty, by móc stworzyć namiastkę bomby zapalającej.

Usłyszawszy Septimusa Karl postanowił kontynuować zbliżanie się do wozu dopóki sam nie zostanie ostrzelany lub gdy nie dotrze do granicy traktu, a gdy się schowa zmienić broń na kuszę.

Sarius zawrócił i pobiegł z powrotem do miejsca, z którego nie widać było otworów strzelniczych, itp. Chciał się ustawić tak, by w razie wyjścia kogoś z “fortu” móc go ostrzelać, ale by być jednocześnie niemożliwym do ostrzelania przez rezydentów wozu. W ten sposób od jednej strony ubezpieczałby Septimusa.

Kwintus, chociaż wolał stawiać czoła wrogowi twarzą w twarz, dołączył do Sariusa, uznając że w takiej sytuacji sytuacji samotna szarza na osłoniętego wroga, byłaby szaleństwem a nie odwagą.

Nie bardzo znał powód, dla którego wszyscy nagle chcieli dorwać się do wozu, zamiast bezpiecznie go obejść.

- Rozstrzelają gamoni! Sarius już dostał. - Gajusz przeszedł na niższą gałąź i zeskoczył na ziemię. Uważając pomysł Lucjusza i Septimusa za udany, podał im również swoją oliwę, sam zaś był gotów pomóc im wzniecić ogień przy pomocy krzesiwa, ale wpadł na inny pomysł. Niedaleko była opuszczona chata, mijali ją po drodze i jeszcze ją widział. - Zaraz wracam.

Karl poderwał się z ziemi i popędził ile sił w nogach do drzewa. Schowałeś się za jego wąskim pniem. Byłeś już niespełna czterdzieści metrów od wozu. Trudno było powiedzieć, czy Olf zrozumiał twój znak, jednak, sądząc po ruchu trawy, Jutlandczyk wciąż czołgał się ku niczego nieświadomym strzelcom. Septymus przygotował flaszkę oliwy do rzutu, był jednak za daleko, by mieć nadzieję na trafienie. Zaś Gajusz wcielił w życie swój plan i pobiegł do porzuconej zagrody. Na jej tyłach, pod nędznym szkieletem dawnego budynku gospodarczego znajdował się czterokołowy wóz w stanie pozostawiającym wiele do życzenia, ale zdatny do takiego krótkotrwałego użytku, jaki miałeś na myśli. Oddalony od kompanów nie usłyszałeś świstu kolejnej salwy. Zanim Sarius zdążył zareagować, już z osłupieniem patrzył na wyrastający z jego ciała krótki pocisk o czerwonej lotce. Runął na ziemię. Kwintus zaś ryknął, kiedy grot rozciął jego łydkę. Reszta posłanych bełtów albo nie dolatywała, albo nie czyniąc szwanku trafiała ze stukiem w pnie nielicznych drzew. Jeszcze przed chwilą Kwintus zamierzał się wycofać, ale obecnie oznaczałoby to zostawienie kompana na pastwę losu. Czy paladynowi wystarczy odwagi, by mu pomóc? Nad tym samym zastanawiał się Lucjusz, obserwujący chaotyczną potyczkę zza pnia cedru. Był gotowy do działania.

Lekko drżącymi rękoma, Lucjusz zaczął rozpalać ognisko, używając do tego celu oleju do lamp, aby po chwili podsycać ogień wiechciami wyrywanej spod drzewa wysokiej trawy. Potem zaś planował odprawić metodycznie jeden ze swoich rytuałów, opisanych w księdze świątynnej, i skierować dym z ogniska wprost na wóz, a jeśli nie byłoby to możliwe, przynajmniej osłonić rannego, a być może umierającego towarzysza aby można było wyciągnąć go spod morderczego ostrzału.

Kwintus starał się odepchnąć od siebie ból zranionej łydki, jako paladyn Ammonara nie mógł pozostawić tak towarzysza na pastwę losu. Miał zamiar wycofać się w stronę gęstszych drzew, starając się nie być na prostej linii strzału.

Gdy Lucjusz ocenił odległość i stwierdził, że znajdował się za daleko, aby zaklęcie mogło się udać, przemknął między drzewami i dopiero wtedy, schowany za jednym z bliżej położonych pni, zaczął rozpalać ognisko oliwą zostawioną przez Gajusza. Kwintus zaś podbiegł i klęknął przy wykrwawiającym się Sariusie. Trafiony bełtem kompan był już sztywny jak posąg. Jeśli paladyn nie chciał podzielić jego ponurego losu, musiał się jak najszybciej wycofać.

Kwintus ze smutkiem spojrzał na martwego kompana, ale nie było teraz czasu na żałobę. Rzucił się w stronę gęściejszego zalesienia.

Olf czołgał się nadal, jeżeli trawa była na tyle wysoka i gęsta, by go ukryć.

Sytuacja stała się krytyczna. Po jednej stronie wozu Sarius i Kwintus są pod ciężkim ostrzałem, a po drugiej... Olf zmierza ku uciekinierowi, aby go sprawdzić i Karl, który mógłby zaszarżować na wóz, ale był pewny, że byłoby to samobójstwem. Zwiadowca postanowił zatem poczekać na realizację planu z podpaleniem pojazdu. W międzyczasie położył się w wysokiej trawie, gdzie do kluczowego momentu zamierzał udawać, że go nie ma. Ponadto poszukał kamyków czy innych przedmiotami, którymi można by rzucić w wóz dla odwrócenia uwagi wrogów od reszty towarzyszy.

Septimus z kolei rozlał część oliwy na kawałek urwanego płótna, by potem wsadzić tak nasączoną szmatę ponownie w butelkę. Przy okazji złorzeczył pod nosem jak tylko legionista czy doker potrafią, na zasadzkę, prawdopodobnie śmiertelną odwagę podchodzących pod wóz, swój brak rozsądku, by machnąć na wszystko ręką i obejść wóz z dala. Kiedy prowizoryczna bomba była gotowa, zaczął czołgać się do ogniska Lucjusza, tam miał już gotowe źródło ognia, a i mógł spokojnie poczekać na Gajusza.

Świstające strzały ścigały pięty wycofującego się Kwintusa. Żaden z wystrzelonych bełtów go jednak nie dosięgnął. Ammonar jeszcze miał go w opiece. Wtem usłyszeliście dudniący jazgotliwie dźwięk rogu. Sygnał dochodził z wozu, ale nigdzie nie było widać instrumentu. Dmiący musiał być z drugiej strony furgonu. Odwrócone do góry nogami drzwi otworzyły się po raz kolejny. Rzucający zza drzewa kamieniami Karl nie zdążył się poderwać, a już został otoczony przez wybiegającą jeden po drugim bandę. Cztery karłowate, łyse stwory o żółtawej skórze, spiczastych, długich uszach i czerwonych, zmrużonych od blasku słońca ślepiach pragnęły poćwiartować cię na kawałki tasakami, krótkimi mieczami i sztyletami. Co gorsza, ostrzał nie ustawał - zastanawialiście się, jak wiele tych potworów mógł pomieścić wóz?

[media][/media]

Fortel Karla się nie udał, a co gorsza ściągnął na siebie szarżę stworów. Śmiałkowi nie zostało nic innego jak podjąć walkę. Szybko chwycił leżąca obok włócznie i krzycząc: - Olf, pomocy! - wstał. Gdy już był na równych nogach przepuścił atak na najbliższego wroga, a następnie wykorzystując w miarę potrzeby drzewo jako podparcie starał się nie dopuścić goblinów za plecy.

Tymczasem Gajusz nieświadom tego, jak potoczyły się losy drużyny, aż zagwizdał widząc rozklekotany wóz. Nadałby się wyśmienicie, więc rychło zabrał się za jego przepchnięcie. Dopóki nie musiał przepchnąć go pod górę, sprawa wydawała się łatwa, ale już kilka metrów dalej doszedł do wniosku, że nie da rady samemu. Nie było jednak czasu wołać po pomoc. Porzucił pomysł przepchnięcia wozu i nerwowo rozejrzał się po budynku szukając czegokolwiek przydatnego. Do wyboru, do koloru, chciałoby się powiedzieć. Drzwi, okiennice, szafy, stoły, skrzynie... a wszystko mocno naznaczone przez ząb czasu.

Karl był szybszy. Zardzewiałe ostrza z trzaskiem zderzały się z jego włócznią, kiedy parował wściekły grad ciosów. Bicie serca później szczerbaty potwór klął przez dziurawą zagrodę zębną, leżąc i trzymając się za przeszyte włócznią udo aż nie znieruchomiał. Kolejnemu, jednookiemu włócznik przyrżnął drugim końcem trzonka w brzuch tak, że zwierzoludź zgiął się wpół i przez chwilę nie był w stanie złapać tchu. Kiedy się wyprostował, Jutlandczyk dokończył dzieła - ostrze przeszło na wylot i wyszło mu między łopatkami. Pozostałe dwa straszydła patrzyły na to szeroko otwartymi ze strachu ślepiami. Tak szeroko, że słońce - ich odwieczny wróg - im przestało na chwilę przeszkadzać. Już nie odważyły się zaatakować. Czekały tylko na odpowiedni moment do wycofania się… tylko gdzie? Drzwi do wozu zamknęły się z trzaskiem, a ostrzał chwilowo ustał. Brawurowa obrona Karla wobec przygniatającej przewagi przeciwników zasiała niepewność w czarnych, miniaturowych sercach stworów. Tylko jazgotliwy róg znowu się odezwał, mącąc ponownie ciszę…


Septimus, widząc odpowiedni moment, odpalił swoją bombę i popędził, by spróbować dorzucić do wozu a następnie paść na ziemię. Miał nadzieję, że stwory w środku będą nieco zdezorientowane i nie zwrócą na niego uwagi, bardziej martwiąc się niebezpieczeństwem znajdującym się pod ich nosami.

Olf rycząc zaszarżował na wrogie stwory, dopóki ich morale było niskie.

Kwintus kiedy tylko opuścił bezpośrednie sąsiedztwo wozu, wezwał moc swojego boga, by złagodzić doznaną ranę i móc wrócić do walki, która rozgorzała teraz na dobre.

Septymus dobrze ocenił sytuację. Kusznicy byli najwyraźniej zajęci szukaniem czystej linii strzału w Karla lub Olfa, gdyż żadna strzała nie padła w twoją stronę. Zajął pozycję, odpalił naprędce skonstruowaną bombę i szykował się do rzutu...

Olf szarżował jak byk. Dopiero kiedy wyszarpnął topór z czaszki drugiego zabitego przezeń goblina, poczuł krew cieknącą spomiędzy palców dłoni, którą zaciskał ranę. Zimnego żelaza wbijającego się moment temu w bok nie czuł wcale, tak szaleńcza była odwaga barbarzyńcy z północy. Para Jutlandczyków wkrótce stała nad zwłokami czterech pokonanych zwierzoludzi. Droga do drzwi kryjówki potworów zdawała się być wolna. Jeśli nie chcieli lec z dziurami od strzał jak Sarius, musieliście działać, i to szybko.

Septymus rzucił flaszką oliwy i padł na ziemię. Gliniana butelka rozbiła się nad otworami strzelniczymi. Wywrócony wóz powoli, acz nieubłaganie zaczął stawać w płomieniach. Najbliżej znajdujący się Karl i Olf usłyszeli kilka komend wyszczekanych w niezrozumiałym dla nich języku.


Karl widząc, że stwory niebawem będą musiały otworzyć drzwi do swojej twierdz postanowił przeprowadzić szturm i pognał do wozu, a następnie walnął ze trzy razy otwartą ręką w jego drzwi. Gdy to uczynił odskoczył w stronę, w od której one się otwierają i stanął przy skraju ściany, do której dobiegł starając się stanąć poza strefą, gdzie wystają różne otwory, z którego mogą wyskoczyć wrogie pociski czy włócznie oraz gdzie mógłby go dosięgnąć ogień. Zająwszy tą pozycję jął się szykować do ataku na wybiegających.

O wiele dalej, Gajusz chwycił za stolik z miarę grubym blatem i nie wiedząc, że już za późno, pognał z nim z powrotem na tyle szybko, na ile pozwalały mu jego wątłe ramiona.

Kiedy światło Ammonara zasklepilo otwartą ranę na jego łydce, Kwintus uznał, że trzeba pomścić kompana. Dobywając oręża dobiegł do wozu, starając się zająć pozycję na skraju obok Karla.

Biegnąc w stronę wywróconego wozu Karl zauważył, że wokół było porozrzucane wiele świeżo przekopanej ziemi. O tył wozu oparte było kilka łopat. Wyglądało to co najmniej podejrzanie, ale nie wpadł w żaden wilczy dół, a wokół kryjówki goblinów nie było żadnej fosy czy czegoś podobnego. Uderzył w drzwi i wspólnie z Kwintusem, który do niego dołączył, przygotowali się na prawdopodobnie najgorszą część tej nieprzemyślanej batalii.

Ku zaskoczeniu Karla, drzwi nie uchyliły się. Usłyszał jednak trzask. Okna z drugiej strony! Gobliny wypełzły przez nie i otoczyły go oraz Kwintusa. Wracający z zagrody Gajusz patrzył na to wszystko przerażony. Jeden, drugi, trzeci… aż siedem! Czerwone gały zwierzoludzi jarzyły się ślepą wściekłością, ale żółtawe ciała trzęsły się ze strachu. W ferworze walki rozwrzeszczane zbiegowisko walczyło nazbyt bezładnie i chaotycznie. Żaden cios ich nie dosięgnął, ale przy takiej przewadze liczebnej była to tylko kwestia czasu. Ciarki przebiegły wam po grzbietach, kiedy usłyszeliście jeszcze jakiś ruch w środku wozu.

Bo i było ich więcej! Ukryci pod płonącym drewnem wozu kusznicy zamiast ciągnąć za spusty kusz tym razem wypchnęli przez okno wozu jakąś złupioną beczkę. Piwem ugasiły pożar, wystawiając się w ten sposób przynajmniej na chwilę na atak.


Septimus zwinnie poderwał się z ziemi, dobywając miecza z pochwy przy pasie i sztyletu z cholewy buta. Jego szaleńcza szarża się jeszcze nie zakończyła. Teraz, kiedy stwory musiały decydować, czy wolą za niedługo zacząć się smażyć, strzelając do ludzi, czy wyjść ze swojej kryjówki, ponownie zaczął biec w kierunku przewróconego wozu.

Wywabieni z kryjówki potworni kusznicy pociągnęli za spusty zanim Septymus zdążył dobiec do wozu. Wiele amunicji zostało zmarnowanej w tej chaotycznej salwie i nie słyszałeś nawet świstu pocisków, tak niecelnie były posłane. Widząc chaos ogarniający pole walki Gajusz odrzucił znaleziony stołek i rzucił się do biegu na pomoc.

Karl wykonał dźgnięcie włócznią w stwora celując w odsłonięty bok. Pchnął w puste powietrze, które szybko wypełniło się wzmożonym ujadaniem goblinów. Karłowaci przeciwnicy przeszkadzali sobie nawzajem, przepychali się i szamotali we własnej strachliwej niezdarności. Zadawali ciosy albo zbyt wcześnie, albo za późno. Świst spathy Kwintusa i skega szarżującego Olfa również tym razem nie wywróżyły śmierci. Z daleka ręczny bój wyglądał jak jeden wielki, wirujący, warczący i wrzeszczący pierścień.

Lucjusz stwierdził, obserwując toczącą się walkę, że jego czarowanie zda się na nic, jeśli gobliny zdążą wykończyć wojowników zanim jego inkantacja zostanie zakończona. Postanowił przyspieszyć ceremonię, uwalniając mistyczne energie znacznie mocniej i szybciej niż początkowo planował. Poczuł jak krucha równowaga metafizyczna została zachwiana przez brak absolutnej koncentracji. Odprawiana ceremonia spełzła na niczym.

Nieudolne ataki goblinów pozwoliły Karlowi się szybko otrząsnąć. Korzystając z chwili, gdy akurat żaden ze stworów go nie atakował, zwiadowca wziął głęboki oddech. Gdy już Karl odzyskał równowagę ruszył z natarciem na najbliższe kreatury starając się przedostać przed ścianę, tak aby zejść z linii strzału kuszników i ograniczyć wrogom możliwość otoczenia. Jutlandczyk krzepko dzierżąc włócznię przebił grotem żółte ciało jednego i nie tracąc ani bicia serca doskoczył i skłuł drugiego goblina, przeszywając mu brzuch.

Wybijani zwierzoludzie odpowiedzieli rozpaczliwym atakiem. W agonii kąsali i rozszarpali nawet Kwintusa, krzepkiego wojownika. Jedynie jęk bólu od czasu do czasu oznajmiał, że jeszcze żył i leżał w pobliżu, słaby i zamroczony.


Były legionista rzucił się na uzbrojone w kusze gobliny, by zasiać chaos, panikę i śmierć. Miał nadzieję, że jego dwa ostrza dadzą mu przewagę. Nie miał zamiaru przebierać w środkach, byle rozpruć jak najwięcej stworów jak najszybciej. Septymus długim, prosty pchnięciem wbił ostrze w brzuch nosatego goblina. Potwór wydał wysoki, przeraźliwy pisk przechodzący w zduszony bulgot. Osunął się na ziemię jak zmięty łachman.

Jeszcze będąc daleko od wozu, Gajusz rozpoznał leżącą wśród traw sylwetkę Sariusa. Przerażenie zawładnęło jego sercem. Zwolnił na chwilę, ale tylko po to, by wydobyć sztylet i uzbrojonym dołączyć do walki, by uchronić w jego błędnym przekonaniu jeszcze żywego towarzysza od śmierci. Dołączył do wrzejącej, morderczej walki wręcz, która stawała się coraz bardziej zacięta. Gobliny chwiały się pod bezlitosnym naporem, ale nie ustępowały pola.

Lucjusz nie był wojownikiem, a widząc fiasko swojego czarowania zdecydował się jednak na pomoc towarzyszom. Powoli, używając wysokiej trawy jako zasłony i korzystając z faktu, że wszyscy zajęli się walką, młodzieniec zaczął skradać się w kierunku walczących, licząc, że dotrze chociaż do jednego rannego aby służyć mu pomocą.

Olf wycofał się z walki, by pomóc Kwintusowi. Jeden z jego towarzyszy już nie żył, nie mógł dopuścić do tego, by padł kolejny. Jutlandczyk pomógł zamroczonemu, krwawiącemu kompanowi tak jak mógł, jednak Kwintus mógł nie dożyć następnego ranka, jeśli ktoś nie udzieli mu profesjonalnej pomocy. Jego kolano było w naprawdę paskudnym stanie.

Karl szybko chwycił najbliższą z porzuconych broni i zorientował się, że Olf postanowił ratować ciężko rannego Kwintusa, a zatem z najbliższymi goblinami walczy sam jeden! Zatem ruszył na wrogów z ponurą determinacją, aby kontynuować masakrę, ale i przede wszystkim oddalić zagrożenie od bezbronnych towarzyszy.

Mawiało się, że Fortuna sprzyja odważnym. Septimusowi wydawało się, że zna dopisek do tej doktryny. Sprzyja tylko wtedy, jeśli odważni wiedzą co robią i upewnili się, że strona przeciwna, wie jak najmniej. Szybkie zabicie goblina, nieco podniosło mu morale, więc skupił się na jak najszybszej eliminacji wroga. Co prawda martwy potwór to najlepszy potwór, ale taki, który uciekł, pozwalając opatrzyć rannych, też wchodził w rachubę. Dlatego skoncentrował swoje ataki na otaczających go kusznikach, wrzeszcząc niczym opętany, byle te jak najszybciej dały nogę.

Lucjusz zbliżył się do ręcznego boju dopiero wtedy, gdy chylił się on ku końcowi. Karl stał się celem dźgająco-siekającego huraganu. Uniki i parowania go szybko zmęczyły. Nie zdołał już wyprowadzić ataku tak skutecznego jak poprzednie. Zaś pomagający Kwintusowi Olf nie mógł skupić się na obronie. Zimne żelazo wbiło się w jego ciało i o mały włos nie zemdlał z bólu. Coraz gorsza i coraz krwawsza sytuacja zmieniła się dopiero wtedy, gdy gladius Septymusa przeciął chudy kark kolejnego goblina aż po krtań. Tryskając krwią, potwór runął na piach, z niemal zupełnie odciętą głową. Wreszcie prawdziwy strach ścisnął serca zwierzoludzi swą kościaną pięścią. Krzyczały na odwrót, co można było wywnioskować nawet nie znając ich plugawej mowy.

Karl podczas służby zwiadowcy nie nawykł do takich batalii i w końcu stracił energię do efektywnej walki, jednak gdy już zaczął tracić nadzieję na pomyślny koniec walki usłyszał panicznie wrzaski wrogów, a ci podjęli ucieczkę. Zmotywowany tym podniósł okrzyk bojowy, aby spotęgować panikę goblinów, a następnie przezbroił się w kuszę i przypadając do najbliższej osłony jął kontynuować atak wybierając na cel ostrzału stwory dzierżące kusze.

- Tak! Uciekajcie! - uradował się Gaius, który praktycznie nawet nie dobiegł do wrogów, gdy ci zaczęli uciekać. Zaraz jednak przypomniał sobie o leżącym bez ruchu towarzyszu i popędził sprawdzić co z nim.

Tuż za nim podążał Lucjusz, wyciągając z torby swoje lekarskie utensylia i ziołowe preparaty, których woń drażniła nos i oczy ostrym zapachem.

Po pomocy towarzyszowi broni Olf zobaczył uciekające stwory. Barbarzyńca dysponował łukiem, którego zamierzał teraz użyć. W pierwszej kolejności, jęcząc z powodu bólu ran i obtłuczeń nie dających mu swobodnie oddychać, wycelował w najbliższego uciekającego kusznika.

Septimus odczekał tylko aż przeciwnicy zaczną uciekać, by wyrwać jedną z kusz z martwych łap zwierzoludzi, by posłać bełt za uciekającymi potworami. Nie można było pozwolić im na przegrupowanie, to musiała być pełna ucieczka, jeśli ludzie chcieli przeżyć.

Zanim pozbawione serca do walki gobliny zdążyły się wycofać, Karl jeszcze raz zamierzył się groźnie i nadział na włócznię jak żabę najtłustszego z bandy. Cięciwa Olfa jęknęła i po krótkim, błyskawicowym locie strzała ugrzęzła w plecach kluczącego między drzewami i krzewami kusznika. Ostatniego strzelca pozbył się Karl, wypuszczając bez zbytniego pośpiechu bełt ze zdobycznej kuszy goblińskiej roboty. Septymus posłał ostatni celny strzał. Goblin runął na łeb, przestrzelony na wylot. Pozostałych czterech zdołało uciec.
 
Rewik jest offline  
Stary 29-11-2019, 19:33   #23
 
archiwumX's Avatar
 
Reputacja: 1 archiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputację

Gdy było pewnym, że stwory im już nie zagrażają, przyszła pora na przeszukanie wozu, okolicy i spróbowanie ruszenia wozu z miejsca, co mogło być niełatwym zadaniem, ci, którzy pozostali w pełni sił, nie byli największymi osiłkami. - Trzeba spróbować postawić i ruszyć ten wóz. Jeśli pociągniemy wspólnie z osiołkiem, to jest szansa, że dostarczymy Kwintusa do jakiegoś medyka, zanim wyzionie ducha. Ciało Sariusa też można by godziwie skremować. - Ostatnie dodał rozważając czy nie lepiej pomyśleć nad bezimiennym grobem, chociaż nie chciałby sam w takim skończyć.

- Święta prawda! - odrzekł Karl, gdy odzyskał dech. - Pamiętajmy też o nieszczęśniku, którego gobliny dręczyły przed naszym przybyciem. - a następnie chwycił dwie łopaty i zaczął rozglądać się za tkaniną do zrobienia noszy.

Nieszczęśnik Karla okazał się być jednym z goblinów i to najroślejszym z tych, z którymi przyszło się mierzyć awanturnikom. Czarna jucha sączyła się z miejsca, w którym jego żółtawe plecy przebił bełt wystrzelony z kuszy. Nawet śmierć nie pozbawiła jego czerwonych ślepi okrucieństwa. Najwyraźniej pobratymcy wdali się z nim w kłótnię i postanowili rozprawić w szybki i brutalny sposób.

Widok truchła tak zdenerwował Karla, że aż na niego splunął. Mimo to szybko przy nim przykląkł i jął go przeszukiwać. Goblin zginął z małą, drewnianą szkatułką ściśniętą w rudnych łapskach. Gdy skończył oględziny i uwolnił szkatułkę z rąk wroga i wziął w swoje, wrócił do towarzyszy pomóc im w sprawie stawiania odbitego wozu z powrotem na koła.

Zanim odszedł, Karl zauważył na nadgarstku martwego ubrudzoną ziemią srebrną bransoletę z wygrawerowanymi drzewami, grzybami i ptakami. Była cienka, zdobienia kojarzyły się z infantylną scenką, a rozmiar pasował w sam raz na przegub dziecka.

Karl ze wstrętem wyrzucił oko, a jego miejsce zajęła dużo cenniejsza bransoleta. Gdy skończył z zdobyczami zwiadowca wściekle ruszył w kierunku wozu.

Zaś gdy Karl zajrzał do szkatułki, w pierwszym odruchu z obrzydzenia chciał ją zamknąć. W środku znajdowało się tylko… oko. Usmarowane krwią oko i niewielki skalpel.

Tymczasem Septymus zajrzał przez drzwi. W nozdrzach poczuł zwierzęcy smród. Wnętrze wywróconego do góry kołami wozu było brudną norą. W niewielkim kociołku było niedawno gotowane jakieś tłuste mięso, odpychający pokarm zabitych kuszników. Obok leżały czyjeś caligae pogryzione małymi, goblińskimi ząbkami. Oraz na wpół zjedzony mięsny placek, z którego wystawał dziób, pióra i kości jakiegoś pechowego ptaka. Po posadzce walało się kilka solidnie wykonanych włóczni, którymi pewnie broniono kryjówki wtedy, gdy ostrzał z kusz ostatecznie zawiódł. Awanturnik znalazł jeszcze porysowany, mosiężny pierścień, z którego wyrwano wszystkie kamienie szlachetne, a coś, co wydawało mu się rubinem, okazało się zaledwie truskawką zalaną jakimś syropem. Prawdziwym zaskoczeniem był widok zbitej z desek drabiny, prowadzącej gdzieś pod ziemię przez wąską, ciemną dziurę. To do jej kopania gobliny używały łopat…

Okład z żywokostu na kolanie Kwintusa zaczął działać. Ranny oprzytomniał. Po chwili był już w stanie ustać na własnych nogach, ale wyraźnie potrzebował odpoczynku. Może minąć wiele dni zanim będzie w stanie znowu walczyć czy dotrzymać pozostałym tempa w podróży.

- Przeklęte gobliny, plugawy pomiot chaosu, przynajmniej je stąd przepędziliśmy - syknął Kwintus, oglądając swoje będące w paskudnym stanie kolano. - Dostaliśmy lekcję od bogów, następnym razem musimy być ostrożniejsi… powinniśmy sprawdzić co robiły tutaj te gobliny i pogrzebać nieszczęsnego Sariusa - ja niestety potrzebuję pomocy lekarza zanim będę w stanie ponownie stanąć do boju.

- Ty lepiej niczego nie grzeb i się nie ruszaj za bardzo, bo też będziesz potrzebował grabarza. Żywokost działa, rana po jakimś czasie się zagoi, ale musisz wypoczywać i to dużo. No i wisisz mi paczkę dobrych ziół. Jak ci noga dojdzie, poćwiczysz na okolicznych polach zrywanie kwiatów - Lucjusz skończył swoją robotę. Zamierzał pomóc w grabieniu wozu i dobytku z pobojowiska, hołdując zasadzie, że trupom ekwipunek na nic, a biednym awanturnikom przyda się on nieporównanie bardziej.

- Tak… dziękuję za pomoc - odburknął Kwintus, który wydawał się zawstydzony sytuacją i słowami wykształconego młodzieńca.

Septymus schował pierścień i wyciągnął na zewnątrz zdobyczną broń, wydawała się całkiem dobra jak na coś, co posiadały gobliny. Caligae wskazywały na to, że był to łup po legionistach. - Te bezbożne pokurcze wykopały pod spodem tunel. - Rzucił były zwiadowca do reszty. - W środku jest drabina i wejście do jakiegoś tunelu, ale za to włócznie całkiem wartościowe. Trzeba zdecydować, czy chcemy go w ogóle badać, czy wracamy do miasta wydobrzeć, zasięgnąć języka czyj to mógł być wóz i co zwierzoludzie tak blisko fortu robili. - Mężczyzna systematycznie przedstawił wszystkie ważne punkty, które przychodziły mu do głowy na już.

- Jeśli macie jeszcze chęć, można zbadać tunel. Kto wie, jakich skarbów broniły zwierzoludy - Lucjusz zaproponował nieśmiało - zostawmy tylko kogoś na górze, aby w razie czego miał baczenie na gobliny. Mogą wrócić - ostrzegł młodzieniec.

- Ja jestem za powrotem, wykurowaniem się i dopiero wtedy zbadaniem tego miejsca - powiedział Olf i głośno syknął, gdy umieszczając topór za pasem, uraził sobie ranę.

- Lucjuszu, mógłbyś obejrzeć moje rany?- zwrócił się do towarzysza broni.

Ten kiwnął bez słowa głową i zajął się raną Olfa, grzechocząc swoją torbą z utensyliami medycznymi.

- To jeden z tych łajdaków! - gniewnie krzyknął Karl gdy wrócił. Gdy usłyszał o tunelu w wozie poczuł zew zwiadowcy - Powinniśmy zbadać tą dziurę, a następnie zgłosić sprawę do sztabu. Niech ludzie legata martwią się co dalej z tym zrobić - klarował gdy włączył się do dyskusji.

- Idziesz, czy tylko gadasz? - Gaius podrażnił się z Karlem - użyczy ktoś pochodni? - zapytał z wyraźnym zamiarem niezwłocznego wejścia do środka. - Później weźmiemy Sariusa do tej chaty za nami i tam odprawię pochówek. - Gaius może i nie był pełnoprawnym kapłanem Calefy, ale wiedział, jak należy godnie odprawić duszę przyjaciela.

- Jak chcesz możesz iść pierwszy. - odrzekł Karl, a następnie oparł plecak o skrzynie i zaczął szukać materiałów do zrobienia kilku pochodni.

- W takim razie ja wejdę trzeci, na wypadek, gdyby tunel się odgałęział pod spodem. Może tylko czegoś szukali, ale z jakiegoś powodu na pewno kopali. - Powiedział Septimus rozdzielając swój ekwipunek tak, żeby zabrać ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Łuk w wykopanym tunelu raczej na wiele by mu się nie przydał. Trzeba było tylko jeszcze osiołka sprowadzić w pobliże wozu, nie lubił zostawiać go samego na zbyt długo jeśli nie musiał.

- Środkowy trzyma pochodnię, mamy sześć sztuk, jeśli zużyjemy wszystkie, to się zdziwię. - Powiedział Septimus, kiedy osiołek Salami był już uwiązany przy przewróconym wozie.

Wąski i niski tunel prowadził przez zwłoki kilku goblinów, które musiały zginąć w bratobójczej sprzeczce, do nory wyłożonej kocami i skórami. Pośród nich wznosił się prymitywny, drewniany tron sklecony z tego, co akurat było pod ręką. Za nim znajdował się drugi korytarzyk. Niedługi, bo światło pochodni rozświetlało jego rozszerzający się koniec, będący składowiskiem złupionych skrzyń i beczek. Awanturnicy będą mieli trochę roboty z ich wynoszeniem.

- Chcieli tu założyć królestwo czy co? - zapytał szeptem kompanów Karl, gdy ujrzał tron. Dokładniej mu się przyjrzał, a następnie dał ręką sygnał, aby pójść do pieczary ze skarbami i ostrożnie ruszył przodem.

- Kto je tam wie, te przeklęte stwory, ale wydaje się, że będzie trzeba jakiejś liny, żeby to powyciągać. Nie wiadomo też co w środku, czy to zboże, piwo, klejnoty, czy ludzkie kości. - Rzucił ponuro Septymus.

- Sprawdźmy, co tam jest! - zniecierpliwiony Gaiusz, obiegł chciwym wzrokiem po każdej ze skrzyń i wrócił się po swoje spinki, łomiki i wytrychy.

Pułapka! Kiedy Gajusz wszedł w drugi korytarzyk, jeden z jego ostrożnych kroków po nierównym, zaśmieconym podłożu - nieróżniącym się na pierwszy rzut oka od tego w „sali tronowej” - uwolnił kilka napiętych jak sprężyny gałęzi. Ostre, żelazne groty, którymi były prostopadle zakończone, wbiły się w brzuch i pachwinę młodzieńca. Zgiął się w pół, jęknąwszy z bólu ustami złożonymi w „o”. Karl i Septymus popędzili mu na pomoc, jeszcze zanim osunął się na ziemię. Pani Litości widocznie miała go w opiece, bo rana nie wróżyła śmierci. Jednak sądząc po czerwonej plamie krwi na kroczu, mógł na dobre zapomnieć o posiadaniu potomstwa…

Gajusz długo dochodził do siebie, nie mogąc pogodzić się z tym co mu się przytrafiło. Strach i niepewność odebrały mu jakąkolwiek chęć do przeglądania łupów. Przez cały ten czas leżał blady i zszokowany.

Łup goblinów był pokaźny, to musieliście przyznać. Z niemałym trudem wynieśliście wszystko na zewnątrz. Dwie skrzynie najróżniejszego rodzaju aurańskiego rynsztunku były warte z czterysta pięćdziesiąt złotych słońc. Do tego dwie beczki piwa, pięć galonów oliwy do lamp i trzy beczki zasolonej ryby. Na jednej ze skrzyń leżała też sakiewka z dwudziestoma złotymi monetami, z których skrwawionych, ale ostatecznie zwycięskich awanturników pozdrawiał tarkaun Aury, a na rewersie widniało skrzydlate słońce.

Na samym dnie skrzyni z orężem i pancerzami znajdowała się spatha na pozór nie różniąca się od innych mieczy. Jednak po wyjęciu ze skórzanej pochwy poczuliście się jak gdyby podczas ceremonii w ammonarskiej świątyni, tak intensywny był zapach kadzidła. Domniewaliście, że oręż musiał drażnić goblińskie nozdrza, dlatego znajdował się pochowany pod stertą rynsztunku.

- Wspaniała klinga. - Westchnął Septymus, patrząc na spathę. - Trzeba będzie zdecydować czy ktoś zrobi z niej użytek, czy lepiej nam pójdzie sprzedawanie jej. - Dodał po chwili, a teraz chyba zostało chyba tylko wrócić do miasta, ale nie wiem czy Salami wszystko udźwignie. Widzieliście gdzieś jaki inny wóz, czy próbujemy ten postawić? - Były legionista sceptycznie spojrzał na wóz broniący pustej już kryjówki. - Mogę jeszcze sprawdzić, czy nie ma tam jakiegoś dodatkowego przejścia, ale wątpię. - Powiedział spokojnie, zastanawiając się, czy warto narażać swoją skórę, skoro mieli tyle łupu i rannych do przetransportowania.

- Hmm… - mruknął Karl podziwiający posrebrzany sztylet - Jeśli chodzi o magię tego miecza, mogę zapytać kronikarza. Może jeśli sam się na tym nie zna może skierować do tego się w tym specjalizuje. A jeśli chodzi jego sprzedawanie - tu zwiadowca się zamyślił - Raczej się nie zdarza się, żeby obwoźni handlarze wozili magiczne bronie. Może ten miał zlecenie komuś go dostarczyć?

- A może być, z takimi rzadkimi przedmiotami trzeba się zastanowić, żeby komuś nie zachciało się na nas napaść, żeby ją zdobyć. - Septymus miał na myśli to, że muszą bardzo uważnie zadawać pytania.

- Zanim się zorientujemy, kto zamówił ten miecz musimy się zorientować kto jechał tym wozem i skąd. Tak czy siak cała ta sprawa zdaje się nie kolidować z wyprawą Maguriusa. - nagle Karl zaczął dokładnie oglądać wóz i skrzynie oraz inne pojemniki jakie wokół niego były - Trzeba znaleźć coś co może być charakterystyczne dla tego kupca! - krzyknął, gdy dopadł do skrzyni, która stała przed nim. Zastał w niej tylko smród po pożartych rybach. Jednak niedaleko, pod jednym z krzewów, leżała skórzana opaska na nadgarstek, do której przymocowano miniaturowy zegar słoneczny w niewiadomym celu. Pewnie jakiś kolejny, wymyślny, krasnoludzki wynalazek. Gdy urządzenie wylądowało w szkatułce znalezionej przy zbiegłym goblinie zwiadowca dla pewności przyjrzał się ścianom i wieku skrzyni, a następnie zaczął prowadzić podobną inspekcję pozostałych skrzyń i beczek. Nic ciekawego już nie znalazł. Mimo zniechęcenia postanowił kontynuować poszukiwanie znaków szczególnych poczynając od konstrukcji wozu, poprzez deski prowadzące do dołu i na tronie "króla goblinów" kończąc. Jego wysiłki spełzły na niczym.

Karl widząc, że poszukiwania okazały próżnym trudem ze złości przewrócił tron na bok, a następnie energicznie wszedł na górę i wychodząc z wozu podszedł do miejsca, gdzie spodziewał się dobrego chwytu do przewrócenia pojazdu z powrotem na koła. Gdy się tam powiedział do reszty - Nic tu po nas! Pomóżcie z tym wozem!

- I głowy zwierzoludzi, może ktoś je kupi, może tylko miejscowym morale podbudują. - Dodał zamyślony Septymus.

W trakcie, gdy inni łupili jamę goblinów, Olf uważnie lustrował okolicę, trzymając łuk gotowy do strzału. Ktoś musiał czuwać nad tymi wszystkimi rozbieganymi nagle ludźmi.

- Olaf, jest przynajmniej piwo w takiej ilości, jakiej trzeba. - Zaśmiał się ponuro były legionista do Jutlandczyka, a następnie ruszył pomóc z wozem, szukając odpowiedniego podparcia.

- Podkurowałeś mnie tą wieścią, już czuję się lepiej - zarechotał Olf, wciąż rozglądając się po okolicy.

Lucjusz również stał na górze, wsparty na swoim kijku, otulając się szczelnie płaszczem. Zamyślił się głęboko. Cała ta eskapada kosztowała ich za wiele i choć zwierzoludzi padło całkiem sporo, to jednak śmierć i rany, które spowodują, że przyjdzie bezczynnie siedzieć tygodniami w forcie to nie był najprzyjemniejszy koszt. Miał nadzieję, że towarzysze znajdą pod wozem coś naprawdę wartego uwagi.

Wywrócony wóz obróciliście z powrotem na koła… To znaczy, jedno koło, które właśnie pękło z trzaskiem. Drugie, całe, leżało nieopodal. Gdzie było trzecie, czwarte? Przednia oś wymagała też drobnych napraw, a nie mieliście nawet młotka i gwoździ. Wnętrze wozu było teraz całe w potrawce przyrządzonej przez goblinów.

- Szlag by to trafił! - warknął Karl gdy stało się jasne, że sami wozu nie ruszą. Następnie oparł się zmęczony o jego ścianę i zaczął rozważać - Pewnie rzemieślnik z Turos pewnie załatwiłby sprawę. Ale trzeba załatwić jakiś inny transport przynajmniej dla Gajusza i Kwintusa.

Po krótkim odpoczynku zwiadowca wyszedł na środek traktu i zaczął uważnie przeglądać okolicę. Po kilku sekundach krzyknął: - Tam jest jakaś chałupa! - i wskazał ręką na porzucony budynek. - Może tam znajdziemy jakieś wozidło dla naszych rannych.

Zajęliście się karkołomną próbą stworzenia jednego solidnego wozu z dwóch niesolidnych. Gobliny nie wracały. Pytanie, jak długo miało to potrwać. Po pewnym czasie zmontowaliście coś, co miało komplet kół i potrafiło jeździć. Załadowaliście cały zdobyty łup. Okazało się, że Salami Septymusa nie pociągnie tego ładunku nawet o centymetr. Zmęczony i zawiedziony Lucjusz usiadł i westchnął ciężko. Po niebie szybował majestatyczny, biały orzeł. Wiedzący śledził wzrokiem lot. Ptak przysiadł w pewnej oddali. Zdawało ci się, że wypuścił ze szponów coś błyszczącego zanim ponownie wzbił się w górę.

- Wygląda na to, że trzeba beczki schować z powrotem do dołu... a następnie sprowadzić po nie tragarzy, albo kogoś z kilkoma zwierzętami jucznymi. - wysapawszy to Karl wszedł na improwizowany wóz jął szykować się do zsuwania nadmiernego ciężaru.

- Szlag by to. - Zaklął upocony już Septymus, który nie przepadał za ciężkimi pracami fizycznymi. Czuł się jak magazynier, a nie zwiadowca. - Jak trzeba, to trzeba, a w drodze z powrotem do Ślimaków, kupimy jakiś wóz i woły albo konia, zapasy zawsze się przydają i coś mi się widzi, jakieś miejsce na rannych, albo mała grupka pomagierów. - Na myśl o ostatnim westchnął przeciągle, szykowały się koszta.

- Się nie martw przyjacielu. Wszak najwięksi bohaterowie zaczynali od ciężkiej harówki. Dojdziemy do czegoś… ale trzeba się nieco napocić - Lucjusz zasępił się - ale w tych poematach heroicznych mogliby kurwa jego mać uwzględnić taki szczegół, jak oni ładowali te łupy… - mruknął i podrapał się po gęstej od loków głowie i zakasał rękawy, oceniając wagę przedmiotów i dystans do Ślimaków.

- Kwintus na Salami, dajcie mi trochę tych pancerzy, poupycham po torbach. Oliwę też wezmę, zawsze jest jej za mało jak się okazuje. Olf, bierz juki z osiołka i idziemy, beczki się odkopie jeśli znajdziemy wóz, wystarczy jutro na jeden dzień wynająć, albo dostarczymy zapasy do Ślimaków później, chociaż pewnie będą bardziej chętni na oliwę i piwo niż ryby. Jedną beczkę ryb możemy spróbować porozrzucać po workach, ale wolałbym te łby wziąć niż ryby, żeby nikt nas nie podejrzewał o wyrżnięcie jakiejś karawany. - Przedstawił swój pomysł Septymus i zajął się odrąbywaniem łbów.

- Widzisz tych spryciarzy? - Karl serdecznie się zaśmiał, a następnie zwrócił się Lucjusza - Luciuszu, chyba nie masz wyboru. Musisz pomóc mi to targać! - i zaczął pchać pierwsza beczkę ku krawędzi podłogi wozu.
 
__________________
Szukam tajemnic i sekretów.
archiwumX jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172