lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [Pathfinder/FR] Górskie eskapady (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/18426-pathfinder-fr-gorskie-eskapady.html)

Aro 07-06-2019 17:16

[Pathfinder/FR] Górskie eskapady
 

21 Mirtul, 1373 DR
Alamontyr, Pogranicze


Żar lał się z nieba. W południowym klimacie późna wiosna nie wiadomo kiedy przechodziła we wczesne lato, a wysokie upały prędko stawały się uporczywe. Alamontyr, wciśnięty między góry a Jezioro Pary, ostawał się jednak gorącu i wśród mieszkańców nadal królowały wiosenne tuniki. Przyjemna i słoneczna aura skutecznie motywowała miejscową populację do spacerów i wylegiwania się na wybrzeżu, a rzemieślnikom i szeroko pojętym ludziom pracy pozostawało jedynie przeklinać własne parszywe szczęście.

Przeklinał i Thurmir. Przez czarną brodę przebijała czerwień, zęby zgrzytały, a knykcie bielały od zaciskania palców na poręczy krzesła. Nie chodziło tutaj jednak o niemożność korzystania z pięknej pogody, o nie, nie! Chodziło - jakżeby inaczej - o biznes. Miesiące przygotowań i negocjacji, najmowanie tropicieli i zwiadowców, ba!, nawet czarodziejskie sondowania - to miała być trafiona inwestycja, margines błędu prawie że nie istniał. Życie, jak to życie, prędko pokazało że teoria rzadko idzie w parze z praktyką.

- …pański brat - smarkaty posłaniec trząsł się jak osika na wietrze, znając temperament krasnoluda - osobiście poprowadził grupę najemników, żeby zbadać kopalnię, a-a-ale…
- Ale co? - warknął Thurmir.
- Słuch po nich zaginął.

Krasnolud zazgrzytał ponownie zębami i walnął pięścią w biurko, a drewno zatrzeszczało w proteście. Miał ochotę ryknąć, rzucić czymś o ścianę, ale kultura mu na to nie pozwalała. Przy kobietach nie wypadało. Niziołka Yophina zdawała się jednak nie zauważać wybuchu Thurmira, spokojnie wysłuchując reszty raportu i dopiero gdy zostali w gabinecie sam na sam, westchnęła przeciągle. W trwającej ciszy spokojnie sączyła wino, a krasnolud dyszał i sapał.

- Mój ojciec będzie wściekły - Thurmir przerwał w końcu milczenie. - Nie tak to miało wyglądać, kotlina miała być bezpieczna.
- Miała - podkreśliła Yophina - ale nie jest. Siostry Lewyn też nie będą zadowolone z obrotu spraw, nie lubią tracić na swych inwestycjach. No, ale co poradzisz? Bywa i tak, musimy teraz te straty zminimalizować. Poślemy do kotliny kogoś, kto nam ten bałagan sprzątnie.

Krasnolud miał już, już coś odpowiedzieć, ale niziołka nie czekała. Odstawiła kielich i przyciągnęła do siebie czysty pergamin, który zaraz wzbogaciły eleganckie zawijasy. Pogranicze roiło się od zuchwałych poszukiwaczy przygód, wręcz stworzonych do zadań takich jak te, a obietnica hojnego wynagrodzenia działała na nich jak światło na ćmy. Yophina, pragmatyczna kobieta biznesu, nie przejmowała się.

Ktoś im ten bałagan posprząta.


***


28 Mirtul, 1373 DR
Góry Ogniste


Podróż do górniczej kolonii ciągnęła się niemiłosiernie. Krajobraz niby malowniczy, o tutaj trzeba było przyznać rację - wzgórza, pagórki i wzniesienia różnej maści rozciągały się na lewo przechodząc gdzieś w oddali w górskie pasma, a z prawej szumiała rzeka i obrzeża Cienistego Lasu - ale malowniczość prędko zbladła przez monotonię i rutynę. Trakt, meandrujący wraz z rzecznym korytem, był prima sort ale objuczone do granic możliwości wierzchowce, zapewnione przez pracodawców, pozostawiały wiele do życzenia pod względem prędkości. Poskrzypujący wóz, obładowany beczkami, skrzyniami i workami, też nie pomagał w narzuceniu żwawszego tempa nic, a nic.

Najgorszy był jednak upał. Gorąc bił bez pardonu po skórze, wykręcając z taboru siódme poty. Letnia aura sprawiała, że chcieli zrobić postój i popluskać się wesoło w szumiącej rzece, tudzież schować się na drugim jej brzegu w cieniu drzew. Chcieli, ale nie mogli. Zawarli przecież umowę, złożyli podpisy i uścisnęli dłonie. Profesjonalizm nie pozwalał na mitrężenie i rozrywki na boku, trzeba było przeć naprzód. Kontrakt podpisany z Kompanią Górniczą Reigsona i Kompanią Kupiecką Sióstr Lewyn zobowiązywał w końcu - dostarczyć wpierw zapasy do górniczej osady, a później rozwiązać problemy ją trapiące.

Tak zwana ostatnia prosta była nieco przyjemniejsza, łatwiejsza do zniesienia, gdy już poczuli chłodne górskie powietrze. Odbiwszy od uklepanego przez lata traktu, skręcili w stronę majaczących w oddali szczytów i rozpoczęli żmudną wspinaczkę w wyższe rejony. Na czoło pochodu wysforował się nastoletni pół-elf, który służył taborowi za przewodnika i zwiadowcę w jednym. Drogę znał jak własną kieszeń, w końcu przebył ją wiele razy odkąd osada stanęła na nogi. Tu kazał skręcić, tu się wspiąć, tu pójść okrężną drogą. Półelfie manewry i komendy może i irytowały co niektórych, ale nikt nie protestował. Oprócz wozu, który trzaskał i stękał na górskich ścieżkach.

Do celu podróży dotarli dnia szóstego, późnym popołudniem. Osada znajdowała się - jak miarkowali - w połowie wąwozu którym podążali od samego rana. Skalne ściany, przypominające nadmorskie klify, chroniły ich przed prażącym słońcem i rzucane przezeń cienie zdecydowanie umilały podróż.


***


Drewniana brama zajęczała przeciągle, wpuszczając ich skromną karawanę w obręby osady. Wąwóz rozszerzał się w tym miejscu i kawałek dalej odbijał gdzieś w prawo, a przestrzeń przed nimi roiła się od chałupek, budynków i namiotów wszelkiej maści. Nie zgadzał im się nieco rachunek - osadników miało być nieco ponad sto duszyczek, ale ciemna wyrwa w skalnej fasadzie daleko po lewej sugerowała, że część mieszkańców preferowała kamień nad głową.

Ledwo zdążyli ściągnąć ze swych wiernych wierzchowców dobytek, te już przeszły w ręce tutejszych którzy poprowadzili je za wozem, do - jak mniemali - magazynu. Próżno było wypatrywać komitetu powitalnego, ba!, nie poświęcono im nawet zbytnio uwagi. Ot, najemnicy. Mało to ich w okolicach? Pewnie trwaliby tak w miejscu i niepewności, gdyby nie ich półelfi przewodnik, Willem.

- Powinnyśmy znaleźć moją matkę - oznajmił nieśmiało. - Pan Reigson zostawił osadę w jej rękach, zanim ruszył do kopalni.


***


Willemową matkę znaleźli dosyć prędko. W podłużnym budynku przy lewej ścianie wąwozu, nieopodal jaskiniowego wejścia, który służył za baraki tutejszych zbrojnych. Młodziak nie miał jednak najwyraźniej chęci na spotkanie z matulą, bo zawinął się mamrocząc coś o “sprawach do załatwienia” i tyle go było widać. Powody nagłego zniknięcia od razu stały się jasne.

Eleonora Norcross, najemniczka i weteranka wojen, w niczym nie przypominała syna. Brakowało jej młodzieńczego zapału i naiwności, bo i rudy włos przyprószony siwizną sugerował, że swoje w życiu widziała i nie jedno przeżyła. Znaleźli ją pochyloną nad stertą papierów w skromnym gabineciku, będącym częścią baraków, ale i tutaj zabrakło ciepłego powitania. Szarym spojrzeniem wpierw otaksowała glejt od niziołki Yophiny z Alamontyru, a później ich niecodzienną ferajnę.

- Przybyło więc wybawienie - odezwała się w końcu, bębniąc palcami o poręcz krzesła. - W końcu. Odkąd Thormir zabrał mi najlepszych ludzi, cały ten pierdolnik zaczyna się sypać. Miało być tak pięknie, dziewicza kotlina i minimalne ryzyko, płaca większa niż nakład pracy. Taki chuj.

Eleonora machnęła dłonią i wygrzebała spośród papierowej sterty rulon, który zaraz rozłożyła na biurku i gestem kazała im podejść bliżej.

- Nie ma co mitrężyć. Kopalnia jest tutaj - palcem wskazała punkt na mapie. - Wpierw zniknęli górnicy, teraz zniknęli zbrojni. Chuj wie, co się tam zalęgło ale to już wasze zadanie. Znaleźć i wyrżnąć, co do jednego.

- Dosyć proste - skomentował jeden z najemników.

- Ba, żeby tak tylko kurwa było - ruda najemniczka prychnęła. - Kotlina daleka jest od bezpiecznej, a kopalnia to tylko początek problemów. Myśliwi mówią o ciemnych kształtach w gaju na wschodzie i zagoblinionych jaskiniach, zwiadowcy podobno widzieli barbarzyńców na północnych zboczach, wilcza sfora zaczęła krążyć po lesie, zaginęła trójka osadników. Jebane problemy mnożą się jak grzyby po deszczu, a ludzi brakuje. No, brakowało. Teraz jesteście wy.

Eleonora przeciągnęła powoli spojrzeniem po grupie, dalej wystukując rytm na poręczy krzesła. Uśmiechnęła się, ale kwaśno i bez radości.

- Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że Yophina dobrze wybrała.


***


Torby, plecaki i całą resztę dobytku zostawili na piętrze baraków, gdzie mieli zamieszkać na czas pobytu w kotlinie. Eleonora, kobieta pragmatyczna, przydzieliła im wspólną izbę na pięterku baraków, należącą do zaginionych zbrojnych. Próżno było spodziewać się luksusów na tym wygwizdowie, chociaż warunki były dalekie od drakońskich. Ot, prosty prostokątny pokój z łóżkami, skrzyniami, podłużnym stołem i krzesłami. Mogło być gorzej.

Późne popołudnie zaczęło powoli przechodzić we wczesny wieczór, więc robota niestety musiała poczekać do dnia następnego. Zdecydowali się na spacer po osadzie, coby nieco zapoznać się z nową siedzibą i nie musieć błądzić w przyszłości, gdy przyjdzie im czegoś lub kogoś szukać. Willem, uczynna duszyczka, czekał na nich przed barakami i chętnie obrał rolę przewodnika.

Górnicza kolonia zdominowana była w dużej mierze przez ludzi i krasnoludy, ale tutaj nie było co się dziwić. Wszak szło o górnictwo i kopalnie, a prym w dłubaniu w skałach wiodły właśnie te dwie rasy. Ale, ale! Tutaj było Pogranicze, więc była i różnorodność, i równouprawnienie, i osobnicy mniej lub bardziej egzotycznej proweniencji.

Obszerny magazyn pod wschodnią ścianą wąwozu zarządzany był przez siwego gnoma Merryna o haczykowatym nosie, a przyległa doń kuźnia należała do rudego krasnoluda Lefrica. Pieczę nad myśliwymi i zwiadowcami jednako sprawowała Marya z mintaryjskim akcentem; alchemiczna pracownia była królestwem Rodrika z Derlusk; była i jasnowłosa piękność w postaci uzdrowicielki Rhei.

Widać było, że obie Kompanie przedsięwzięcie traktowały poważnie i wyłożyły nań ładny pieniądz. Reigson i siostry Lewyn musieli pokładać spore nadzieje w kotlinie i liczyli pewnikiem na ładny zysk, inwestując wpierw w samą osadę, a teraz - gdy pierdolnik zaczął się sypać, jak to Eleonora zgrabnie ujęła - w najemników. Inwestycje miały jednak to do siebie, że zawsze istniało ryzyko, czy się zwrócą.

Czas pokaże.



___________________________________

Powodzenia i miłej zabawy!

Kerm 08-06-2019 12:56

Podróż do kotliny stanowiła okazję do lepszego zaznajomienia się z nowymi współpracownikami, ale poza tym należało uznać ją za - delikatnie mówiąc - męczącą. To była opinia Caspara, ale widać było, że podzielają również wierzchowce, a nawet wóz...

Na szczęście wędrówka nie trwała długie miesiące, a na dodatek nie trzeba było biegać po okolicznych polach i lasach w poszukiwaniu obiadu czy kolacji, za którymi to czynnościami Caspar niezbyt przepadał i wolał je zostawiać w rękach innych, bardziej ku temu predysponowanych osób.

Sama kotlina prezentowała się malowniczo, lecz wnet okazało się, iż za malowniczością kryło się mnóstwo problemów, bowiem te kopalniane nie były jedynymi. Zajęcia było, jak się okazało, dla całej kompanii najemników, a nie dla garstki poszukiwaczy przygód. I trudno było się dziwić, iż Eleonora Norcross siwieć zaczęła, a pomocy wypatrywała jak zbawienia.

* * *

- Najpilniejszą rzeczą - powiedział Caspar, gdy się już w swej komnacie znaleźli - wydaje mi się odnalezienie tych osadników, ale mam wrażenie, że do tego zadania tutejsi myśliwi powinni wystarczyć. A inne sprawy... Moim zdaniem, jak tylko załatwimy sprawę kopalni, to możemy i inne zlecenia przyjąć.

psionik 09-06-2019 22:27

Podróż upłynęła dość nieznośnie i to głównie przez ciepło. Renrark miał zainkasować sporą sumkę za sprawdzenie kopalni, ale póki co to co mu przeszkadzało najbardziej to cholerny upał.
Postawny zielony półork z olbrzymim toporem przewieszonym przez plecy spędził większość drogi opowiadając dowcipy i próbując zapomnieć o pogodzie. Miał tę dziwną manierę mówienia o sobie w liczbie mnogiej i czasem mylił znaczenie słów, ale ogólnie był bardzo sympatycznym i wesołym kompanem. Pomimo wytatuowanego całego ciała, wystającego zęba i wyglądu ostatniego zakapiora, przy bliższym poznaniu okazał się być nawet sympatyczny.


Otwarcie bram przywitał z wyrazem ulgi na twarzy.

- No, w końcu jesteśmy na miejscu! - skwitował.




- My z chęcią rozejrzymy się po okolicy zanim ruszymy do kopalni. - odpowiedział, gdy znaleźli się już w pokoju. - Może jest tu jakiś zamtuz, który przyjmie nasze zbolałe lędźwie? - Wizytę u rządzącej tym przybytkiem kobiety, której imienia nie zapamiętał przemilczał pozwalając wygadać się innym. Teraz jednak najwyraźniej odzyskał wigor.

shewa92 11-06-2019 15:23


Mnich, każący nazywać się Płomieniem z zadowoleniem rozgościł się w wyznaczonej izbie. Kwatera spełniała wszelkie jego potrzeby, głównie dlatego, że te nie były wielkie. Ważne, że było gdzie schować się przed deszczem i gdzie położyć głowę, gdy sen będzie niezbędny.

W czasie podróży chłopak dał się poznać jako dosyć wesoła osoba. Nie zachowywał się jak stereotypowy członek zakonu. Lubił towarzystwo, lubił dobre jedzenie czy niekoniecznie dobre żarty. Jedyne, co wskazywało na drogę życia, jaką wybrał to codzienne medytacje i treningi. Jeśli zaś chodzi o fizjonomię...

Dobrze zbudowany, przeciętnego wzrostu, bursztynowe oczy i ciemna gęsta czupryna. Chłopak, jak wielu w jego wieku. Wyróżniały go jednak dwie rzeczy. Jego ciało nie rzucało cienia. Generalnie ciężko było to zauważyć, kiedy był porządnie ubrany bo cienie, rzucane przez jago ubrania, całkiem dobrze to paskowały, ale przy ostatniej temperaturze i zamiłowaniu do krótszych, luźnych strojów, część ekipy zdążyła się o to podpytać. Odpowiadał zawsze tak samo.

-Twój cień chodzi za Tobą wszędzie, a mój wymaga tego ode mnie. Ja jednak nie jestem mu posłuszny. - o ile w większości dało się z Płomieniem normalnie rozmawiać, to czasem zdarzało mu się wygłaszać stwierdzenia nie do końca jasne, a nawet bardzo zagadkowe. Każdemu z nich zawsze towarzyszył uśmiech, mogący uchodzić za tajemniczy.

Drugą wyróżniającą go rzeczą były owe bursztynowe oczy. Spora część napotkanych osób skupiała się na nich na chwilę, nie wiedząc, co jest w nich niepokojącego. Po głębszym zastanowieniu dochodzili do wniosku, że spojrzenie chłopaka zawsze przypomina spojrzenie polującego kota. Czasem to wzbudzało niepokój czasem wręcz przeciwnie.

***

-Niech wam wyjdzie na zdrowie Renrarku. Niech wieczny płomień oświetli Ci drogę. Ja poczekam, aż będziecie gotowi. - mnich zdążył już polubić zabawnego i wesołego półorka. Kiedy ten wyszedł, sam oddał się medytacji i modlitwie do Kossutha, prosząc go o wsparcie w misji, którą mieli wykonać.

Highlander 12-06-2019 13:32

Lyn zajęła łóżko najbliżej okna i wywlekła na materac wszystkie swoje klamoty. Nie miała ich za dużo, bo niezależnie od tego, czy była gdzieś ciągnięta przez tabór koni, czy poruszała się pieszo, preferowała podróżować lekko. Ot, śpiwór, koc, trochę racji podróżnych, żelazna manierka i… ustrojstwo w kolorze smoły będące dziwaczną mieszaniną ptaka i gada. Wysiedlony w ten sposób chowaniec, który lwią część podróży spędził w przydużym rękawie dziewczyny, rzucił jej pełne wyrzutu spojrzenie, po czym zaczął dobierać się do pojemnika z wodą. Rozpracował nakrętkę swoimi pazurzastymi łapkami i, chłeptając przy tym łapczywie, raz po raz wrażał do środka swój węży język. Jego pani patrzała na to bez większych emocji, ale po szóstej „dolewce”, gdy dało się już zasłyszeć irytujący chrobot metalu, odebrała pierzastej gadzinie naczynie. Stwór syknął w proteście. Lymseia odsyknęła ripostę, ucinając tym samym ich spór w zarodku.

Wypowiedzi Caspara wysłuchała z uwagą, bo i wydał jej się najbardziej pragmatycznym członkiem grupy. Szybko ustalał sobie priorytety, a że nie kolidowały w żaden sposób z jej własnymi, postanowiła dorzucić trzy srebrniki.
- Nie zapominajmy także, że owe zaginięcia, te kopalniane i te osadnicze, mogą być ze sobą w jakiś sposób powiązane. Górnicy, zbrojni, osadnicy – to, co tak wprawnie zniknęło pierwszych i drugich, mogło także skusić się na trzecią garstkę. Może to jakaś forma ekspansji naturalnej (mniej)? Przypadek czegoś oczyszczającego swoje rdzenne tereny, a potem próbującego je z wolna poszerzyć? Fakt, że przy żadnym zajściu nie znaleziono zwłok zdaje się to sugerować, ale… na tę chwilę to czysta spekulacja z mojej strony. Zwykłe gdybanie o gruszkach na wierzbie. Żeby wiedzieć na pewno, potrzebujemy więcej informacji. Najlepiej zebranych samodzielnie, kiedy jutro udamy się do kopalni – podsumowała, co zwiastowało koniec słownej lawiny.

Cedryk 12-06-2019 20:06

Podróż do osady była przyjemnością dla Stratona. Ten młody kasztanowłosy człowiek czerpał przyjemność z podwórzy do doliny. W porównaniu z ostaniami czasy była dla niego wytchnieniem i przyjemnością. Widać było, że dba o swój wygląd. Brodę przycinał równo i pielęgnował nawet w czasie podgórzy. Zamyślony przebiegał palcami jakby grał na niewidocznej lutni. W czasie podróżny odziany był w podróżny płaszcz, spod którego widać było ćwiekowaną skórznię. W czasie podgórzy polował i często zdarzało się, iż urozmaicał podróżnym posiłki świeżą dziczyzną.

***

Górnicza osada nie wywarła żadnego wrażenia na Stratonie w swoim życiu widział wiele podobnych. Nigdy jednak nie mogły dorównać miejscu jego narodzin Waterdeep. W końcu widział najwspanialsze miast na Ferunie jak mówili żeglarze, a nawet w nim wychował się.
Jedyne co go w tej chwili interesowało to wykonanie zadani i zapłata. W sklepie widział lutnię, a palce nawykłe do gry potrzebowały instrumentu. Nie zdradził się jednakże swoimi zamiami przed sprzedawcą. Niedługo będzie jego muszą tylko zarobić.

***

Przysłuchując się rozmowie na temat zadania, zamyślony niemal ostatni zabrał głos.
- Możemy tez przepytać mieszkańców, chociaż wątpię by coś to dało. Najpewniej mamy do czynienia z jakimiś wędrownymi potworami lub plemionom humanoidów. Więcej zapewne dowiemy badając ślady na miejscu, w kopalni.

Aro 12-06-2019 23:07

Osadę opuścili następnego dnia późnym porankiem. Zostawiając palisadę w tyle, ruszyli dalej wąwozem który dosyć prędko - po parunastu minutach spacerowego tempa zaledwie - rozwidlał się i kończył skalnym urwiskiem. Na prawo była wijąca się esowato ścieżka prowadząca w dół, w stronę kotliny i rozpościerającej się pod nimi zieleni; na lewo natomiast skalny klif szedł dalej, ciągnął się łukowato, fasadą wyznaczając zachodnią granicę doliny. Tam też skierowali kroki, wedle eleonorowej mapy kopalnia znajdowała się nieco ponad ligę w tym kierunku.

Podróż skalnym parapetem była dosyć przyjemna. Gorąc i słońce dalej wykręcały z nich pot, to fakt, ale górskie powietrze w połączeniu z chłodnymi powiewami wiatru zdecydowanie pomagało w walce z upałem. Na widoki też nie mogli narzekać - rozciągająca się przed i pod nimi kotlina była malownicza, jak na olejnym obrazie. Zieleń biła w oczy gdzie nie spojrzeć, daleko na wschodzie majaczył zagajnik, na północ widzieli wodospad i błyszczące jeziorko na skraju lasu, a wszędzie wokoło rysowały się górskie szczyty. Jedynie osuwające się co i rusz kamyki, gdzieś nad ich głowami, psuły tę całą idyllę i spokój ducha.

Obyło się jednak bez większych wrażeń i po nieco ponad godzinie stali przed wejściem do kopalni. Szyny wyryte w skalnym podłożu niknęły gdzieś w ciemnościach, a zimno bijące ze środka czuli na skórze nawet w wiosennym cieple. Ciemny prostokąt wcale nie wyglądał kusząco, a przez niepewność co zalęgło się w jego czeluściach tylko tracił na atrakcyjności. No, ale przecież to było ich zadanie - rozwiać ową niepewność i usunąć szkodniki. Nie zwlekali więc i gęsiego, jedno po drugim, ruszyli przed siebie.

Gulbrek wysforował się na czoło ferajny, miarkując że nie ma co liczyć na powierzchniowe ślepia kompanów. Z pochodnią w łapie stąpał ostrożnie naprzód; wyrzeźbione w skale stopnie były wąskie i strome, a szyny dodatkowo utrudniały stawianie kroków. Pochód wgłąb ziemi szedł im tedy mozolnie, przerywany cichymi przekleństwami przy potknięciach i zachwianiach.

- Spójrzcie - odezwał się Płomień, przezornie ograniczając się do szeptu. Palcem przejechał po jednej z drewnianych podpór korytarza. - Wyżłobione i pocięte. Raczej takich ich nie stawiano.
- Nie, na pewno nie - zawyrokował Straton. - Są też ślady krwi. O, w połowie tej podpory. I na stopniach.

Diablę i pół-elf popisali się spostrzegawczością. W półmroku korytarza ciężko było dostrzec tak drobne szczegóły, ale nie mylili się. Drewniane belki, mające podpierać tunel, rzeczywiście były nadszarpnięte żelaznymi cięciami, a kamień przyozdobiony był ciemnymi smugami zaschniętej krwi. Nie zwiastowało to dobrze. Resztę stopni pokonali z dłońmi na broniach, nasłuchując uważnie.

Postawili stopy na równej powierzchni, nieniepokojeni przez nikogo i nie wychwytując żadnych dźwięków z głębi kopalni. Stopnie przechodziły w krótki korytarz, a ten w skromnych rozmiarów prostokątną komnatę, której ściany i podłoże też przyozdobione były krwawymi smugami. Pomieszczenie musiało być swego rodzaju sortownią, co sugerował rząd stołów pod przeciwległą ścianą uginających się pod ciężarem wag oraz stos skrzyń po lewej. Były i dwa wywrócone wózki górnicze, których srebrzyście połyskująca zawartość wylewała się na skalną podłogę. Spod jednej z nich wystawał skrwawiony ludzki korpus, szpecąc górę srebrnego kruszcu.

Lymseia nachyliła się nad ciałem, uważnie lustrując denata. Wystające spod srebra ramię i prawa strona były poharatane drobnymi nacięciami, najpewniej od bełtów lub strzał. Mogła przysiąc, że w niektórych z nich dalej tkwiły groty i wyciągnęła dłoń, żeby sprawdzić swoje podejrzenia, ale przeszkodził jej w tym Straton.

- Nie ruszaj - pół-elf syknął w jej stronę. - Chyba że chcesz postawić całą kopalnię na nogi.

Elfka podążyła za utkwionym w czymś spojrzeniu kompana i od razu dostrzegła, co było na rzeczy. Wbity w kruszcową stertę, gdzieś na szczycie usypanej górki, leżał kamień grzmotu. Trzeba było przyznać, że ktoś to sobie zgrabnie wymyślił - wywołany przezeń huk pewnikiem rozszedłby się po kopalnianych korytarzach, alarmując nowych lokatorów co do obecności intruzów.

Wszystko wskazywało na to, że za zniknięciami górników i zbrojnych stał “ktoś”, a nie “coś”. Tajemnica, nie mieli wątpliwości, prędko zostanie rozwiana gdy tylko ruszą dalej. Szyny wiły się w skale i niknęły w ciemności korytarza na prawo, sugerując dalszy kierunek. Była też i druga odnoga, na lewo od wejścia, która zapewne prowadziła do magazynu lub szeroko pojętych pomieszczeń wspólnych. Byli pewni, że za jednym z przejść kryli się nowi lokatorzy kopalni.

Lub, jak podpowiadało doświadczenie, za oboma.

Kerm 13-06-2019 15:23

Przygoda zaczęła się ledwo przekroczyli wejście do kopalni. Ślady krwi i ślady nacięć świadczyły o tym, że ci, co tutaj przybywają, nie mogą liczyć na serdeczne powitanie. I że trzeba bacznie rozglądać się na wszystkie strony, by nie nadzieć się na niemiłą niespodziankę.

- Gulbreku... - Caspar zwrócił się do krasnoluda. - Znasz się na tym lepiej, niż ja... Jaka jest szansa, że zniszczenie tych podpór spowodowałoby zawalenie chodnika i zapewniłoby spokój tym, co znają inne wejście?

Była też możliwość, że w kopalni kryło się coś tak strasznego, że jakiś desperat chciał zawalić chodnik, by nie pozwolić temu 'czemuś' wyjść.

To 'coś' z kopalni było cywilizowane - przynajmniej na tyle, by używać łuków i kusz. I niebezpiecznych przedmiotów, bo do tych należało używanie kamienia grzmotu.

- Czy możemy zabrać ze sobą ten drobiazg? - spytał, spoglądając na wspomniany przedmiot. - Z pewnością ci, co go tu... zgubili... - to słowo wypowiedział z wyraźną ironią - będą zadowoleni, jak im oddamy tę zgubę.

- Może ślady krwi nam powiedzą, dokąd zawlekli zwłoki - powiedział chwilę później. - W końcu niejedna osoba zginęła w tej kopalni. Może więcej trupów padło w tym chodniku.

Aro 13-06-2019 23:07

Gulbrek, stojący nad jedną ze srebrnych górek i przeliczający jej wartość pod nosem, odwrócił się w stronę zaklinacza słysząc pytanie. Milczał przez chwilę, drapiąc się po brodzie w zamyśleniu.

- Niezbyt to widzę - odezwał się w końcu. - Jakby tak usunąć te podpory i naruszyć cały ten korytarzyk... Może, może. Ale mi to bardziej wyglądało na ślady po ostrzach, niż górskim osprzętowaniu.

Była i taka możliwość. Być może na kamiennych stopniach po prostu stoczyła się walka, być może ktoś próbował zawalić chodnik i zamknąć tym samym kopalnię na cztery spusty. Nie szło określić stuprocentowo bez naocznego świadka, a tych brakowało.

Wodząc wzrokiem po krwawych smugach, Caspar dowiedział się niewiele. Były i na podłożu, i na ścianach, i nawet na górniczych wózkach. Tropiciel z niego był marny, ale dedukował. Czerwone ślady, w półmroku przybierające brązowawy odcień, w dużej mierze prowadziły na lewo - tak jakby tam ciągnięto zwłoki. Hurtem; a przynajmniej tak to wyglądało.

Cedryk 16-06-2019 13:25

Kopalnia żadna nowość dla Stratona. Wiele takich kopalni i lochów, może bezpieczniejszych, spenetrował z Tadronem. Półelf pogrążył się przez dłuższą chwilę w wspomnieniach. Krew i pułapki to chleb powszedni Stratona. Wszytko to przypomniało, iż na każdym kroku groziło tu śmiertelne niebezpieczeństwo.


Odchrząknął i przemówił do towarzyszy.
- Krew i pułapki znaczy, że mamy do czynieni ze sprytnym przeciwnikiem. Raczej nie potworem, lecz być może z koboldami, które lubią mieszkać w takich miejscach lub komukolwiek komu zależny na przejęciu kopalni srebra.

Powiódł wzrokiem po towarzyszach. Pogładził się po zadbanej brodzie.

- Idę pierwszy. Znam się na pułapkach i z pewności najszybciej dostrzegę niebezpieczeństwo. Za mną niech podąża Gulbrek z pochodnią. W razie zasadzki wycofuje się za ciebie.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:57.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172