12-08-2019, 15:46
|
#31 |
| Ścieżka prowadziła polami pod las. Waszymi przewodnikami byli gadalitiwi Nimik i Zoran, milczący w czasie marszu Wortram (ten z którym rozmawialiście jeszcze przed świątynią) i jeszcze dwóch chłopa, których imion nie spamiętaliście. Wszyscy szli szybkim krokiem i widać było, jak gotują się w nich emocje. Szczególnie wyraźnie u Nimika – przez całą drogę (choć szliście nie za długo, może jedną wiorstę, jak tutejsi nazywali milę) opowiadał na przemian elfowi i białowłosej przeróżne miejscowe historie, w których nieszczęścia łączono z Mituliną. Przy okazji dowiedzieliście się, że w przylegającej do lasu kolonii nie mieszka sama, lecz z kilkoma innymi, młodszymi od siebie pomocnicami – wiedźmie nasienie, jak raczył określić je Zoran. Obraz kobiet jaki wyłaniał się z opowieści był dość sprzeczny – mogliście je wyobrazić sobie jako wiejskie zielarki, albo mroczne kultystki, mieszając te dwie w skrajności w dowolnych proporcjach. - Albo jak wtedy gdy przez 53 dni nie było deszczu... 53 to czarnoksięska liczba – ha, panie czarodziej, wy się na tym znacie? – ciągnął Nimik, gestykulując rękami i co drugie słowo w głupkowaty sposób podkreślając nerwowym kiwnięciem głową. Wyraźnie garnął się ku dziewczynie i elfowi, zaś unikał orczycy i smokowca. Widać było, że boi się ich, jakby widział w nich dzikie zwierzęta. – Te plugastwo mitulińskie trzeba zbadać, dobrze że was wysłali! A jak się odkryje co śmierdzącego to tak skórę złoić... W końcu my bogobojny naród, hę? - Ooo na krew starszych – pierwsze słowa Wortrama od opuszczenia wioski wybrzmiały donośnie, gdyż wszystkie inne rozmowy w tym samym momencie ucichły. Widok jaki wyłonił się po wyjściu zza zakrętu polnej drogi zdołał wryć Was wszystkich w ziemię na parę sekund.
Kolonia Mituliny znajdowała się tuż za tym zakrętem, w otulinie lasu. Były to trzy bielone chaty porośnięte winoroślą – w zasadzie wyglądały, jakby miały się rozpaść, gdyby nie solidne ukorzenienie ich w ziemi przez pnączę. To jednak nie rychła katastrofa budowlana tak Wami wstrząsnęła. Na trawie pomiędzy chatami wypalony był okrąg. Bez wątpienia magiczny okrąg, jego obwód skrzył się purpurowo. Po wiejskim podwórku między kałużami pełzały zaś dwa ogromne węże: złoty i zielony, każdy o średnicy trzy razy grubości uda Kruggi i długości kilkunastu elfich łokci. W kręgu stały, trzymając się za ręce i kołysząc hipnotycznie, trzy młode dziewczyny w wiankach na głowie.
Cała scena, oglądana przez Was z odległości około stu stóp, sprawiała wrażenie dziwnego snu, z którego wyrwał Was okrzyk Zorana: - Wiedźmy! Wiedźmie czary odprawiają suki! Rąbać! – zakrzyknął uniósłszy szablę i rzucił się trzy kroki do przodu, po czym nogi mu zmiękły – zielony wąż zauważył go. Podniósł łeb i omiótł gadzim wzrokiem Waszą grupę. Z jego pyska wydobył się wielki, rozdwojony ozór, zaś syczenie przywiodło Itheliariellowi na myśl laboratoria alchemiczne jakie widywał w swojej elfiej ojczyźnie. Oba węże ruszyły w Waszą stronę.
Ostatnio edytowane przez Rowan : 12-08-2019 o 15:48.
|
| |