lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [PFRPG] Legacy of Fire I (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html)

Cattus 01-10-2019 19:23

Gdy jeźdźcy zamiast zaatakować, okrążyli ich i zaczęli rozmowę, Ozrar znieruchomiał. Nie tego się spodziewał, ale było to z pewnością miłe zaskoczenie, biorąc pod uwagę brak broni i ogólnie kiepską sytuacje. Wywód Kayna nieco go rozbawił, a reakcja zbrojnych tylko powiększyła jego uśmiech ukazując równy rząd białych zębów i dłuższe, szpiczaste kły.

- To żeś dopierdolił. Thassilon. - Gnoll zaśmiał się kpiąco pod nosem.

Jednak nim wdał się w kłótnie i pewnie walkę z Kaynem do rozmowy włączyła się kolejna osoba. Garavel, jak się nazywał przywódca karawany, miał dla nich bardzo ciekawą propozycje. Propozycje którą Ozrar z pewnością miał zamiar przyjąć. W ciszy poczekał aż jego towarzysze niedoli skończą mówić i sam odezwał się do starszego mężczyzny.

- Ozrar. - Powiedział zdawkowo prostując się i wypinając do przodu nagi tors. No nie do końca nagi bo miał futro, ale ludzie miewali czasem dziwaczne podejście do wielu rzeczy. Kontynuował w całkiem płynnej, wspólnej mowie. - Wprawnie wypruwam flaki toporem. Dodatkowo potrafię ich właściciela wcześniej wytropić i wypatrzeć słabe punkty w obronie. Umiem przetrwać na pustyni, dobrze radze sobie w ruinach. Ranami moge się zająć jak trzeba. Coś tam jeszcze mógłbym wymieniać, ale głupio tak o suchym pysku bardziej strzępić ryja. - Jakby dla potwierdzenia oblizał końcem języka krwawy ślad na rozciętej wardze.

- Jak powiadasz karawana zasobna, eskorty mało, a chuj jeden wie czy po drodze nie trafimy na faktycznych bandytów albo insze kurwie. Możesz na mnie liczyć. - Zakończył i odruchowo spróbował odchrząknąć, jak mu się zdawało, ciągle zalegający w gardle pył. Jednak dłuższe rozmowy w takim stanie nie należały do wygodnych.

Nami 01-10-2019 19:57

Kayn szczerze nie rozumiał reakcji na słowa o Thassilionie. O ile strażnicy, którzy uznali to za Imperium z legend byli dla niego wiarygodni o tyle śmiejący się Kundel już mniej. Wojownik nie należał do osób głupich, choć może w swoim życiu bardziej skupił się na tężyźnie i walce, niż strategii czy życiu codziennym, to wciąż potrafił uruchomić swój mózg. Miał dziwne wrażenie, że tylko on jeden w tej nietypowej dla nich sytuacji, po prostu stara się na spokojnie przeanalizować wszystko.

Wiedza o różnych planach nie była mu obca, dlatego patrzył na sytuację pod różnymi kątami. Sen uznał za wspomnienie, informacje o nieistnieniu Thassilonu za podpowiedź, zaś wykiepienie przez Hienowatego, za doprecyzowanie teorii, jaką układał sobie w głowie. Jedyne czego żałował to tego, że nie może teraz podzielić się tym z innymi, gdyż znaleźli się w warunkach niesprzyjających i zdecydowanie nikt poza ich gronem nie powinien usłyszeć rewelacji, jakie Kayn miał im do przekazania, a musiał przyznać, że wniosek do jakiego doszedł był jedynym logicznym wyjaśnieniem.

Mężczyzna wyraźnie zamyślił się na dłuższą chwilę, pozwalając innym dojść do słowa. Całkowicie zignorował prowokacyjną zaczepkę Kundla, bo jego osoba była ponad takie tanie zagrywki. Pies był tak głupi, że nawet nie zastanowił się ile taka odpowiedź ze strony strażników dała im informacji. Święcie przekonany o swojej teorii zaczął wspominać stare dzieje na tyle, na ile pozwoliła mu pamięć. Prawda jednak była taka, że nawet nie wiedział, za kim lub za czym mógłby tęsknić, ani jak wiele stracił ze swojego życia w czasach, gdzie był jednym z wybitniejszych wojaków. Był na innym planie czy po prostu w innym czasie? Skoro słyszeli o Thassilonie, musiało to być to drugie.

- Będziemy musieli zamienić parę słów między sobą, jeśli oczywiście będziecie zainteresowani tym, co mam wam do powiedzenia. Chodzi o to gdzie i być może kim jesteśmy - rzucił spoglądając przez ramię na stojące za nim istoty, w chwili gdy Azor próbował zaszczekać Przewoźnika i tym samym zagłuszył jego ciche słowa skierowane do towarzyszy. Zignorował póki co Kundla, uznając, że ma ważniejsze rzeczy na głowie niż gnębienie wynaturzonego ścierwa.

Po tym odwrócił się, a gdy warkot Psa ustąpił, a z jego pyska przestała cieknąć ślina, której produkcja przyspieszyła z nadmiaru suchości, mężczyzna postąpił o krok i skłonił się lekko osobie, która najwyraźniej była tutaj najważniejsza.
- Skoro mój niedoszły kolega zakończył już szczekać, dodam coś od siebie - odchrząknął uśmiechając się półgębkiem i mrużąc oczy. Gdyby teraz Azor się na niego rzucił, to i lepiej, bo by świadczyło o nim jako o bestii, której nie można ufać.

- Nazywam się Kayn i nigdy nie byłem niewolnikiem. Jestem ex-dowódcą Imperialnych wojsk z innego planu. Co za tym idzie, perfekcyjnie władam mieczem. Cechuje mnie siła i wytrzymałość, potrafię wytropić po śladach istoty o złej naturze, o ile ślady nie są zbyt stare, choć dla mnie pozostają wykrywalne znacznie dłużej niż dla przeciętnego tropiciela. Nawet tutaj, na pustyni, kiedy ślady szybko ulegają zatarciu, mój zmysł tropienia zła jest wyostrzony i ciężko go oszukać. Jeśli miałbym zdradzić więcej, jestem istotą z krwi niebiańskiej, naszą rasę zwą Aasimarami, dokładniej mówiąc, jestem Angelkinem. - Kayn mówił bardzo spokojnym i stonowanym tonem, a jego głos brzmiał silnie męsko. Mówił bardzo starannie i z wyraźną dumą w głosie, choć daleko było temu do zuchwałości czy arogancji. Najwyraźniej wojownik znał swoją wartość i starał się przedstawić ze strony swoich największych zalet, pomijając jakiekolwiek wady, które posiadał jak niemal każdy. Po krótkiej acz dokładnej prezentacji, dał krok w tył, aby nie zabierać innym miejsca i pozwolić powiedzieć coś na swój temat. Stanął pół kroku za kundlem, spoglądajac na niego z wyższością, mimo iż ten przerastał go wzrostem.

- Obroża ci się zsunęła - skomentował niegłośno uśmiechając się półgębkiem i wskazał na pas osadzony na koślawej miednicy Hienowatego.

Rewik 01-10-2019 20:35

Kiedy jeźdźcy zacieśniali okrąg, mężczyzna obracał się ku nim z wciaż uniesionymi ramionami na znak, że nie zamierza stawiać oporu.

Nie ingerował w wymianę zdań innych. Nie za bardzo wiedział co mógłby im powiedzieć. Nie pamiętał pewnej części swojego ja. Ta pustka w pamięci była namacalna i bardzo niewygodna. Ciężko było mu określić ile z tego żywota skrywało się pod całunem zapomnienia. Jego imię? Zdaje się że zwał się Cyriccus Casfar, ale czy na pewno to było jego imię? Nawet, jeśli przyjąć, że tak jest... w tych okolicznościach, nie był przekonany czy jego wyjawianie jest dobrym pomysłem.

Gdy wzrok Majordomusa Garavela powędrowawszy od Vathry, przez Jasara Mukhtar, Ozrara oraz Kayna spoczął na nim, zdecydował przedstawić się odpowiednikiem tego imienia, które we wspólnym brzmiało...

- Kyrikos. - Cyriccus widział jak Garavel zbiera się by zapytać o "ofertę Kyrikosa". To zapoznawcze przepytywanie wbrew pozorom bardzo przypominało targ niewolników. Tutaj batem była perspektywa śmierci z pragnienia.

- Propozycja? - kontynuował suchym głosem - Jeśli mamy rozmawiać jak ludzie wolni, to nie w tym miejscu. Jeśli potrzebujecie niewolnika, który za łyk wody powie i obieca wszystko, to właśnie stoi przed tobą.



Pan Elf 02-10-2019 22:59

Isabela przestała się uśmiechać, a tym bardziej machać wesoło ręką, kiedy zorientowała się, że włócznie, które trzymali zbliżający się jeźdźcy, były wycelowane prosto w nią i gnolla o imieniu Ozrar. Swoją drogą, cały czas miała nieodpartą ochotę podrapać go po głowie albo za uchem, chociaż miałaby trudności z dosięgnięciem, zważając na jego wzrost. Może gdyby stanęła na palcach? Zastanawiała się, jakby zareagował. Pewnie odgryzłby mi rękę, przeszło jej przez myśl jako pierwsze. Na więcej rozmyślań na ten temat nie było jednak czasu i sposobności, bo wywiązała się rozmowa pomiędzy nieznajomymi a, hm… Kaynem? Chyba tak miał ów mężczyzna na imię, o ile dobrze zapamiętała.

Isabela nie miała zielonego pojęcia, czym był Thassilon, o którym mówił Kayn i za bardzo nie zdziwiła jej reakcja nieznajomych ludzi na tę nazwę. Właściwie to doskonale ich rozumiała i sama miała wrażenie, że wojownik wymyślił to na poczekaniu. Z drugiej jednak strony mówił z takim przekonaniem, że nawet mimo tych reakcji i powątpiewania, uwierzyła, że właśnie stamtąd pochodził. W ogóle wydawał się wiedzieć więcej o ich sytuacji, w której się znaleźli. Miał jakąś teorię, którą jeszcze się nie pochwalił, a która już zaciekawiła Isabelę na tyle, że nie mogła się doczekać momentu, w którym ją wyjawi.

Nie miał on jednak nastąpić tak prędko, bowiem najpierw musieli poradzić sobie z zaistniałą sytuacją, która na razie nie przedstawiała się dla nich najlepiej. Nie tylko znajdowali się na środku pustyni, z obdartymi (o zgrozo!) ubraniami, jakby przeleżeli tutaj przynajmniej kilka lat, ale też nie posiadali ani kropli wody, a do tego musieli jakoś udobruchać uzbrojonych mężczyzn na wielbłądach, którzy najwidoczniej nie uwierzyli w słowa Kayna.

Isabela zapragnęła obudzić się z tego snu. Choć doskonale zdawała sobie sprawę, że wszystko wokół było rzeczywistością, a nie wytworem jej sennej wyobraźni, to bardzo pragnęła, by jednak się myliła. Nawet uszczypnęła się w ramię, ale to tylko całkowicie wyzbyło jej z ostatniej kropli nadziei. Szlag by to, pomyślała, kopiąc w piasek.

Wtedy do dwóch wojowników na wielbłądach dołączył mężczyzna, który przedstawił się jako Garavel. Nie miał chyba złych zamiarów wobec nich, chociaż nie spodobało jej się, że zapewne miał ich za zbiegłych niewolników. Nawet jeśli uważał, że skoro pozbyli się domniemanych kajdan, to niewolnikami już nie byli. Jakoś po prostu ubodło to ego Isabeli, która nigdy by nie pomyślała, że można było pomylić ją z niewolnikiem (inna sprawa, że w ogóle nie popierała niewolnictwa).

Cofnęła szybko rękę, którą wyciągała, by sprawdzić czy byłaby w stanie dosięgnąć ucha Ozrara, kiedy ten po raz kolejny przemówił swoim szorstkim głosem do Garavela.
Cofnęła ją tylko dlatego, bo cichszym głosem odezwał się Kayn, a ona zorientowała się, że jego słowa również kierowane były do niej i dotyczyły jego tajemniczej teorii, która niezwykle ją interesowała.
- Niesamowite - powiedziała półszeptem, w odpowiedzi na jego słowa. Naprawdę była pod wrażeniem, że tak szybko wpadł na tak wiele. Szkoda tylko, że ona wciąż nie wiedziała nic i musiała nadal czekać, by czegoś się dowiedzieć. To wciąż nie był ten moment.

Potem wszyscy zaczęli się przedstawiać i opowiadać, w czym byli całkiem nieźli. Tylko dlaczego to robili? Czy to był czas i miejsce na takie przechwałki?
Tak po prawdzie, to Isabela wcale nie słuchała wcześniejszych słów Garavela. Udało jej się wywnioskować z kontekstu, że najwidoczniej to on poprosił ich o takie informacje. Była po prostu zbyt pochłonięta skupianiem się na tym, by Ozrar nie zauważył jej nieudolnych prób sięgnięcia do jego ucha. A później Kayn ją jeszcze bardziej rozkojarzył. Isabela zdecydowanie nie posiadała podzielności uwagi, choć nadrabiała to bystrością.

- Isabela, bardzo mi miło poznać pana i pana przyjaciół, którzy mam nadzieję, że również posiadają jakieś imiona - przywitała się wesoło, wyciągając rękę najpierw w stronę Garavela, a potem po kolei do jego dwóch strażników, każdemu posyłając serdeczny uśmiech.
I choć z zewnątrz wydawała się być radosna, to w środku tliło się przerażenie. Wiedziała, jak ludzie reagują na magię i jej użytkowników. Oczami wyobraźni cofnęła się kilka lat wstecz i w jej głowie znowu zadźwięczały słowa kogoś z przeszłości. “To ona, to ten potwór” odbijało się echem, przywodząc nieprzyjemne wspomnienia i sprawiając, że tak bardzo zapragnęła skłamać na swój temat, obawiając się podobnej reakcji jak wtedy.

- Jestem… - zawahała się na krótką chwilę, po czym podniosła głowę i z uśmiechem spojrzała na Garavela. - Jestem dyplomatką. Wiem, mało przydatne w eskorcie karawany, ale jestem świetna w dotrzymywaniu towarzystwa i zajmowaniu czasu rozmową, co z pewnością sprzyja upływowi czasu w długich podróżach.

Cóż, skłamała. Wolała jednak wyjść na kłamczuchę, niż tak od razu przyznać się do posługiwania się magią. Pewnie gdyby bardziej skupiła się na tym, co istotne, a nie na tym, co w ogóle nie było ważne, to usłyszałaby, że nie tylko ona była magiem. Nie słuchała jednak, kiedy przedstawiał się Jasar, więc o niczym nie miała pojęcia.

Warlock 04-10-2019 21:01

Solku, Katapesh
4709 AR, 11-ty Desnus,
Południe

Garavel z uwagą wysłuchał tego, co mieli mu do powiedzenia napotkani na pustyni ludzie. Każdy z nich miał jakiś unikalny talent i najwyraźniej bardzo mu to przypadło do gustu. Choć nie był w istocie handlarzem niewolników, to patrzył na każdego z nieznajomych jak na egzotyczny towar, który robił na nim wrażenie swoją niecodziennością. - Magowie, zabójcy, wojownicy i dyplomaci! Ach, toć to muzyka dla moich uszu! - Powiedział na głos, wyraźnie zadowolony. - A do tego jeszcze gnoll, co się na tropieniu zna. Bardzo dobrze… Bardzo dobrze… Almah powinna być zadowolona... - dodał już nieco bardziej pod nosem, patrząc przy tym trochę z ukosa na przypominającego przerośniętą hienę humanoida. Niestety, cała ta scena z wymienianiem swoich talentów nie przypadła do serca Kyrikosowi, którego duma i rozum, nie pozwalały się traktować jak jakiś towar na straganie. Mężczyzna ten nie zapomniał tego kim był, ani skąd pochodził i choć stojąc pośrodku rozpalonej pustyni możliwości negocjacyjnych zbyt wielkich nie miał, to nie miał też zamiaru dać się traktować jak podrzędnego sługę.
- Propozycja? - Powiedział suchym głosem. - Jeśli mamy rozmawiać jak ludzie wolni, to nie w tym miejscu. Jeśli potrzebujecie niewolnika, który za łyk wody powie i obieca wszystko, to właśnie stoi przed tobą.
Garavel w odpowiedzi spojrzał na niego dużo poważniej, jakby przez chwilę nad czymś głęboko się zastanawiał. - Masz rację… - odparł, skinąwszy głową, po czym zapraszającym gestem ręki wskazał karawanę. - Nie potrzebni mi są niewolnicy, którzy za dnia zrobią dla mnie wszystko, a nocą poderżną mi gardło. Potrzebuję najemników, ale takich co potrafią ruszyć głową, kiedy sytuacja zacznie tego wymagać i takich, którzy będą w stanie wziąć sprawy w swoje ręce bez ciągłego nadzoru z mojej strony. Jeśli takie relacje biznesowe wam odpowiadają i uważacie, że się nadajecie, to zapraszam do wspólnej podróży… - Powiedział przewodnik, pozwalając nowo zatrudnionym ludziom podejść do znajdujących się na szczycie wydmy wielbłądów.
- Kyrikosie… - Odezwał się raz jeszcze, kiedy przypominający pirata mężczyzna przechodził obok niego. - Wodę oraz prowiant na drogę i tak miałem zamiar wam podarować, niezależnie od waszej decyzji, ale do najbliższej osady są cztery dni drogi, a wy byście prawdopodobnie nie przetrwali na tym słońcu trzech, może nawet dwóch dni. Drogi zapewne też nie znacie, a na pustyni łatwo się zgubić jeśli człowiek nie trzyma się ścieżki wytyczonej przez gwiazdy… Sądzę, że sam o tym dobrze wiesz i mimo to wciąż mi nie ufasz. To zrozumiałe, ale nie żywię wobec was niecnych zamiarów i nie jest w moim interesie nikogo zniewalać, mimo że w Katapesh wszystko da się sprzedać.

Po tym jak Garavel skończył rozmawiać z Kyrikosem, udał się on na sam przód karawany, zaś towarzyszący mu katafrakci ponownie zajęli swoje strategiczne pozycje - jeden u boku Garavela, a drugi na szarym końcu, skąd uważnie i z nieufnością przyglądał się najemnikom, którzy w tym czasie zajęci byli spożywaniem wody. Kiedy w końcu wszyscy byli już gotowi do podróży, karawana powoli ruszyła w drogę, kierując się cały czas na zachód.
Przez pierwsze kilka dni męczącej wędrówki Garavel nie był zbyt rozmowny i choć odpowiadał na każde zadane mu pytanie, to były to odpowiedzi bardzo zdawkowe. Mimo to najemnikom udało dowiedzieć się, że kobieta, której ich nowy pracodawca służy od wielu lat, pochodzi z wielce poważanego rodu kupieckiego, który podupadł za sprawą jakiegoś konfliktu, zaś cała wyprawa wojskowa, którą osobiście dowodzi księżniczka z błogosławieństwem Nadzorców z Katapesh, skierowana została w odbicie ongiś należących do jej rodziny ziem, które teraz znajdowały się w rękach pewnego plemienia gnolli. Paradoksalnie to właśnie dlatego przewodnik tak bardzo ucieszył się na widok Ozrara w ich szeregach, bowiem doskonale wiedział jak iście chaotyczne i nielojalne są to stworzenia, gotowe podążyć za każdym kto da więcej, zaś potencjalne informacje tyczące się zachowań i zwyczajów jego rasy, niewątpliwie będące w posiadaniu tego gnolla, mogłyby okazać się bardzo pożyteczne dla ich sprawy.

Mimo, że na ogół nie był on zbyt wygadany, to w trakcie podróży Garavel dał się jeszcze poznać ze swojego zamiłowania do instrumentów szarpanych oraz nienagannego śpiewu. Przy sobie zawsze trzymał arabską lutnię, zwaną Ud, na której wygrywał piękne melodie każdej nocy, kiedy wspólnie siadali do posiłku przy ognisku pod rozgwieżdżonym niebem. Zapytany o swój talent, przewodnik odpowiedział, że zanim został zauważony przez księżniczkę, to przez większość swojego życia był wędrownym bardem i w ten sposób zarabiał na życie.
Z kolei towarzyszący karawanie katafrakci, podobnie jak ich pracodawca, również nie należeli do zbyt rozmownych, a w zasadzie byli wręcz wrogo nastawieni do najemników i choć nigdy nie zdradzili im swoich imion, to z ich rozmów z Garavelem wynikało, iż jeden to Yassir, zaś drugi ma na imię Jalal. Co zabawne; nawet atrakcyjnej i wygadanej Isabeli nie udało się zamienić z nimi więcej niż kilka słów, a po kilku takich nieudanych próbach doszła do zaskakującego wniosku, że z jakiegoś powodu obaj szczególnie nie przepadają za kobietami, bowiem z wyjątkową pogardą odnosili się do niej. Dopiero nieco później Kayn podsłuchał jak dwaj strażnicy w swoim towarzystwie wypowiadają się o niej jak o kurtyzanie. Z ich rozmowy udało mu się dość szybko wywnioskować, iż kodeks honorowy tych pustynnych wojowników zabrania im zadawania się z kobietami lekkich obyczajów, za jaką musieli wziąć Isabelę, zaś jej niewinne próby zainicjowania rozmowy odbierali jako zwyczajne kokietowanie...


Czwartego dnia wędrówki na horyzoncie zaczął tworzyć się zarys Brunatnych Szczytów, jak powszechnie nazywano górskie pasmo w tym rejonie. Karawana, mimo stosunkowo niewielkiej prędkości, nieubłaganie zbliżała się do pierwszego przystanku w podróży jakim było leżące u podnóża gór miasto Solku. Otoczone wysokim murem z piaskowca, pełne bijących przepychem pałaców i pokrytych złotem oraz miedzią kopuł, lśniło w słońcu niczym klejnot pośrodku pustyni. Po długiej i równie męczącej podróży widok cywilizacji wywołał u wszystkich szeroki uśmiech na twarzy i nawet dotąd poważny Garavel pokusił się o okrzyk zadowolenia.
- Ha! Zaiste trudno o lepszego przewodnika - powiedział z lekkim uśmiechem, mając oczywiście siebie na myśli. - Skoro już tu jesteśmy, to trzeba zadbać o nieco ładniejsze szaty i uzbrojenie dla was. Otrzymacie ode mnie po mieszku złotych monet na głowie, aby stać was było na podstawowy ekwipunek. Nazwijmy to inwestycją w przyszłość, więc radzę wam nie przeznaczyć całej tej sumy na alkohol i kobiety. Zamierzam jeszcze dziś opuścić Solku po uzupełnieniu zapasów, więc żadnego wesołego nocowania po karczmach nie będzie. Raz, że strasznie tu zdzierają, szczególnie z karawan kupieckich, a my na taką wyglądamy, to na dodatek kończy się nam czas. W przeciągu trzech dni musimy znaleźć się na Nizinach Pesh, a przed nami jeszcze wiele mil...
Po tych słowach Garavel wręczył każdemu po obiecanym mieszku, a następnie skierował karawanę w stronę bram Solku. Już z tej odległości widać oraz słychać było, że w otoczonym murem mieście panuje prawdziwy tłok i wrzawa nieustannie przekrzykujących się kupców.

Cattus 05-10-2019 14:36

Gdy Garavel wydał się być zadowolony z ich zbieraniny, Ozrar upuścił dotąd trzymaną w dłoni obtłuczoną butelkę i wraz ze wszystkimi podszedł do wielbłąda z zapasami wody. Mógłby poprzysiąc, że woda miała niesamowity, inny niż pamiętał, świeży smak i gnoll przez dłuższą chwilę nie mógł oderwać się od bukłaka. Gdy w końcu przestał pić, wylał małą ilość na głowę i pozwolił wsiąknąć w futro. Chwilowa, ale jakże mila widziana ulga. Na koniec otarł ręką usta i odwiesił naczynie na swoje miejsce. Następnie otwarł jedną z toreb po wcześniejszym jej obwąchaniu i sprawnie wydobył z niej kawałek suszonego mięsa, który szybko skończył w jego paszczy. Po tym wydawał się już gotów do drogi.

Resztę dnia, podobnie jak Garawel nie mówił za wiele, ani sam nie szukał rozmowy. Po prostu szedł na czele karawany razem z przewodnikiem i ochroniarzem, rozglądając się z uwagą dookoła. Nie miał na sobie niemal nic poza pasem, wiec marsz nie był aż tak meczący. Do słońca nawykł, zastane mięśnie z radością witały ruch, a okazjonalny podmuch wiatru na odsłoniętym futrze był niemal pieszczotą po byciu zagrzebanym pod wydmami.

Dopiero gdy na jednym z postoi ich pracodawca wspomniał o odbiciu ziem jego pani z łap gnolli, Ozrar żywo zainteresował się tematem wbijając wzrok w Garavela.

- Jakiego plemienia? Znacie barwy? Symbole? Imie wodza? - Zarzucił mężczyznę pytaniami, wyraźnie zaciekawiony chyba pierwszy raz podczas dotychczasowej drogi. Jednak szybko okazało się, że Garavel nie wiedział nic konkretnego, a przynajmniej nie znał odpowiedzi na pytania Ozrara i rozmowa wygasła równie szybko co się zaczęła.


***

Gdy dotarli do miasta na twarzy Ozrara wykwitł niewielki uśmiech. Choć może było to tylko pokazanie kłów? Miejsce równie wspaniałe co nieznośne. Pełnie towarów, usług na każdą kieszeń jak i nieznośnego tłumu i ścisku. Przynajmniej w jego przypadku ścisk był zwykle zauważalnie mniejszy, bo przechodnie zwykli omijać wielkiego gnolla szerokim łukiem, co w zupełności mu odpowiadało.

Rzucony mieszek złapał z wprawą i wyszczezył się jeszcze bardziej ważąc go w dłoni. Wygląda na to, że nie miał za wiele czasu na wydanie tego wszystkiego, więc gdy tylko zapamiętał gdzie zatrzymał się Garavel z karawaną, ruszył w miasto w poszukiwaniu kupców.
Pierwszy na liście był płatnerz, u którego Ozrar z miejsca rzucił mieszek z monetami na ladę aby odwrócić uwagę człowieka od wielkiej, pokrytej futrem postaci, która właśnie przecisnęła się przez jego drzwi. Gnoll szybko zdecydował się na pancerz, nakazując zdjąć z siebie miare i możliwie szybko dopasować go do własnej postury. Od razu zostawił połowę zapłaty i zapowiedział, że jeszcze dzisiaj zjawi się po odbiór. Nie siląc się na pożegnania wyszedł i po niedługich poszukiwaniach znalazł kowala. U niego sprawa była prostsza. Wystarczyło wypatrzeć odpowiednio duży topór, porządny sztylet i był już uzbrojony. Jednak zanim opuścił i to miejsce, dostrzegł na uboczu nabijaną kolcami i wzmocnioną metalowymi płytkami rękawicę. Okazała się pasować jakby była zrobiona na niego, wiec postanowił kupić i ją, dobierając na koniec jeszcze parę oszczepów.
Zakup reszty rzeczy poszedł szybko kiedy gnoll trafił na ruchliwą ulice targową. Jak przewidział wcześniej, większość kręcących się ludzi odsuwała się od niego. Nawet naganiający klientów, hałaśliwi kupcy zostawiali go w spokoju ściszając głos gdy przechodził. Czyniło to cały proces znacznie łatwiejszym i o wiele mniej męczącym.

Ostatnim przystankiem przed odebraniem zbroi była wypatrzona z daleka łaźnia. Jednak z miejsca odmówiono mu wejścia, żeby nie "zawszył im wody", lecz kiedy gnoll wydał z siebie niski warkot, odźwierny nerwowo rozejrzał się dookoła i pojednawczo zaproponował oddzielną balię za niewielką dopłatą. Tę propozycje Ozrar przyjął bez zastrzeżeń i rozkazał się zaprowadzić na miejsce. Tym sposobem uwinął się ze wszystkim w zaledwie kilka godzin, zanim ludzko-miejski tłok zaczął mocno działać mu na nerwy.


***

Po powrocie do karawany wyglądał już zupełnie inaczej niż zakurzony i brudny dzikus, za którego mógł uchodzić wcześniej. Futro miał czyste i przykryte przyzwoicie dopasowaną lamelką, zbudowaną głownie ze skórzanych płytek, tu i tam przełożonych mosiądzem, której płaty dodatkowo zachodziły na uda. Spod jego pasa, jedynej rzeczy która przetrwała zagrzebanie, nie wisiały już podarte resztki szmat, a nowa przepaska, zrobiona z porządnego materiału w kolorze jasnego piasku. Stroju dopełniał plecak ze zwiniętym posłaniem i przewieszoną przez niego liną.

Prawą, zakutą w kolczastą rękawice ręce, Ozrar dzierżył dwuręczny topór, a przez ramie przewiesił dwa oszczepy, które wraz ze sztyletem wiszącym u pasa dopełniały jego rynsztunku.

Bez zbędnych słów usiadł opierając się o ogrodzenie dla zwierząt, wyciągnął z plecaka mapę i przycisnął ją przed sobą do ziemi za pomocą kamienia. Przyglądając się jej z umiarkowanym zainteresowaniem, wydobył z małej torby przy pasie małe naczynko i dokładnie zaczął smarować swoją twarz białą farbą.

Tabasa 06-10-2019 11:21

+ MG i Kerm, dzięki! :)
 
Kayalka była kolejną po Ozrarze, która dopadła do bukłaka z wodą i piła z niego, jakby w środku pływał najszlachetniejszy napój świata, co w ich obecnym położeniu tak bardzo od prawdy nie odbiegało. Zjadła nieco z zapasów, ale żołądek wciąż zdawał się nieco skurczony po tych wszystkich wydarzeniach i informacjach, więc nie przesadzała. Garavel wydawał się być rozsądnym i całkiem do rzeczy człowiekiem i to w zasadzie na tę chwilę wystarczało kobiecie, by udać się z nim w dalszą podróż. Poza tym, gdyby nie on i jego karawana, nie poradziłaby sobie (pozostali też) sama na pustyni i on również doskonale to wiedział.

Kolejne dni podróży mijały jej szybko, bo Vathra nie była osobą, która lubiła zamykać się na innych, więc dużo rozmawiała z ludźmi z karawany, trochę z innymi z ich wesołej zbieraniny, ale najczęściej na postojach można ją było zobaczyć w towarzystwie Jasara. Złapała z zaklinaczem dobry kontakt, a i mieli zawsze o czym porozmawiać, więc zupełnie naturalnie szukali siebie do rozmów. Mężczyzna nie dość, że był przystojny, to jeszcze imponował manierami i miał niezłe poczucie humoru, przez co Kayalka nie nudziła się nigdy w jego towarzystwie.

Od jak zawsze podejrzliwych katafraktów udało jej się pożyczyć narzędzia do ostrzenia i konserwacji broni. Gdy usiadła w zaciszu obozu, skryta pod prowizorycznym namiocikiem z jakiegoś materiału na kilku kijach wbitych w piasek, aż otworzyła usta, widząc wydobytą z pochwy katanę. Jej ostrze okazało się całkowicie, nieprzenikliwie czarne. Nie pamiętała, by było takie wcześniej. Właściwie była pewna, że nie.


Naostrzyła miecz i zakonserwowała olejem lnianym, chociaż odnosiła wrażenie, że nawet gdyby tego nie zrobiła, broń nie straciłaby swoich atutów, bo ostrze zdawało się jakby nie pochodzić z tego świata. Albo po prostu sobie coś uroiła. Prześladowało ją jednak dziwne uczucie, że ta czerń ostrza ma związek z jej ostatnim wspomnieniem, czyli walką dwóch potężnych bytów. Cóż, z pewnością w końcu się dowie czegoś więcej. Albo sobie przypomni. Póki co trzymała miecz głównie na plecach, nie afiszując się z nim, bo i nie miała zamiaru tłumaczyć pochodzenia czarnego ostrza, skoro sama tego nie wiedziała.


Czwartego dnia podróży dotarli w końcu do jakiegoś większego miasta i Garavel wręczył im po mieszku pieniędzy, żeby się trochę ogarnęli i kupili, co potrzebują. Vathra przyjęła złoto z uśmiechem na ustach, bo rzeczywiście nie wyglądała zbyt wyjściowo, więc nowe ciuchy i dodatkowa broń na pewno się przydadzą. Na zakupy wybrała się oczywiście w towarzystwie Jasara i po szybkiej wizycie w łaźni, gdzie ninja odświeżyła się, ruszyli wąskimi, zatłoczonymi uliczkami Solku. Niedługo potem dotarli w końcu do głównego targu miasta, gdzie każdy z kupców zachwalał swój towar, a kramy uginały się pod ich różnorodnością.


Rozdzielili się, a pierwsze, czym się Vathra zainteresowała, była oczywiście broń. Przeciskając się między ludźmi, którzy zajęci rozmową zupełnie nie zwracali na nią uwagi, w końcu dotarła do miejsca, gdzie pewien jowialny kupiec o ciemniejszej barwie skóry sprzedawał egzotyczny oręż. I o ile można było dostać właściwie wszystko, o czym ninja by marzyła, o tyle ceny zwalały z nóg. No ale mogła się tego spodziewać, gdyż ten towar zdecydowanie był tutaj "egzotyczny". Najpierw wybrała dla siebie dobrze leżące w dłoni i odpowiednio wyważone wakizashi, do tego dokupiła pas z sześcioma nożami do rzucania kunai i to było na tyle, jeśli chodziło o jej zakupy w tym miejscu. Dwa stoiska dalej wyszukała dla siebie odpowiednio leżący skórzany, ćwiekowany kaftan bez rękawów razem z czymś w rodzaju karwaszy osłaniających przedramiona. Zdawała sobie sprawę, że będzie się w tym niemożebnie pocić, ale zamierzała zakładać go tylko wtedy, gdyby przyszło im wyruszać w jakieś niebezpieczne miejsce. Nieopodal zaopatrzyła się jeszcze w zwiewne, pasujące do tutejszych trendów ubranie podróżne, na które składały się wygodne sandały, szarawary, jedwabna bluzka oraz chusta na głowę. Do tego dorzuciła plecak z kocem, bukłakiem, liną i paroma innymi rzeczami, które mogły się przydać w czasie podróży. Wiele jej pieniędzy nie zostało, więc z poczuciem dobrze zrobionych zakupów, ruszyła w kierunku łaźni, gdzie miała spotkać się z Jasarem.

Kiedy przechodziła jedną z ciasnych i zapuszczonych uliczek Solku, poczuła najpierw czyiś mocny uścisk dłoni na przedramieniu, a chwilę później mocne szarpnięcie, które obróciło nią prosto w ręce napastnika. Był to niski (równy jej wzrostem), jak na mężczyznę, łotr z obrzydliwym, pozbawionym zębów uśmiechem na twarzy i pożądliwym spojrzeniem, który sprawił, że poczuła się bardzo niekomfortowo. Nie był sam. Tuż za nim stał umięśniony i wysoki na ponad dwa metry mwangańczyk, a tuż obok niego mężczyzna, który wyglądał na kupca.
- Zobacz no tylko tą ślicznotkę! To cudo! - Odparł łotr, niemalże przy tym śliniąc się. - Ta szara, miękka jak aksamit skóra - mówił, przejeżdżając szorstką, spracowaną dłonią po twarzy Kayalki, aż w końcu ujął jej szczękę między dwa palce, by móc się uważnie przyjrzeć twarzy z obu stron. Ten obskurny samiec żył jeszcze właściwie tylko dlatego, że była w tamtej chwili tak zszokowana jego bezpośredniością, że na chwilę skamieniała i zaniemówiła w bezruchu, czując się przy tym jak widz w jakimś surrealistycznym przedstawieniu.
- I te oczy! Dostaniemy za nią góry złota. Trafi taka do burdelu, to będą się o nią zabijać, albo może jakiemuś sułtanowi opchnąć do haremu? Obsypie nas górami złota!
Jego dłoń podążyła niżej, w dół talii aż zatrzymała się na biodrach.
- Figura jakby ją sama Shelyn obdarowała... Ughhh! - Niemalże zawył z fascynacji i to w wyjątkowo prymitywny sposób.
- Uważaj, jest uzbrojona - odezwał się w końcu stojący za nim kupiec. Łotr jednak nie puszczał, za to w jego drugiej dłoni zabłysnął sztylet.
- To nie szkodzi, prawda, mała? Odłóż grzecznie ten nożyk, a obiecuję, że nikt Ciebie tu nie uszkodzi. Szkoda by było tak wartościowego towaru… - dodał z obrzydliwym, wręcz lubieżnym uśmiechem na twarzy. W tym samym momencie kobieta poczuła jak jego chwyt luzuje się na jej nadgarstku i jego wolna ręką zaczyna powoli sięgać w stronę rękojeści znajdującej się na plecach katany.

Vathra zacisnęła zęby, czując, że za chwilę eksploduje gniewem. Nie było już tej wesołej, żywiołowej dziewczyny, którą znali pozostali z drużyny. Teraz jej nastawienie i charakter zmieniły się całkowicie, przypominała bardziej zwierzę, które ktoś skarcił o jeden raz za dużo. Paskudny samiec posunął się o wiele za daleko i za chwilę miał się o tym przekonać. Odepchnęła pewnym ruchem jego wolną rękę, w mgnieniu oka sięgnęła po swoją katanę, przystawiając mu ją od razu do gardła.
- Puść mnie i odejdź, póki możesz, w przeciwnym razie za chwilę skończysz tu swoje nędzne życie. - Wycedziła przez zaciśnięte zęby z ponurą pewnością siebie. Tamten musiał wyczuwać, że Kayalka nie żartuje. I tak było, bo w razie jakiegoś oporu, miała zamiar przejechać ostrzem po krtani mężczyzny - Nie jestem niewolną i zapamiętaj to sobie raz na zawsze!
Kątem oka zwracała też uwagę na mwangiańczyka.

Łotr znieruchomiał na widok czarnego jak heban ostrza katany, a stojący za nim czarnoskóry wielkolud roześmiał się na głos widząc przerażenie jego towarzysza.
- Ha! Zubair, czyżby ciebie strach przeleciał na widok dziewczynki z nożem? - Rzucił w jego stronę, po czym sięgnął po oburęczny topór, który zawieszony miał na plecach.
- Zrób coś… - wycedził przez zęby sparaliżowany sytuacją łotr.
- No, koleżanko. - Mwangiańczyk zwrócił się do Vathry. - Daruj mu życie, to może daruję ci twoje.
- Jeśli chcesz, żebym darowała mu życie, rzucisz teraz ten topór i oddalisz się z tego miejsca, tak, żebym cię nie miała w zasięgu wzroku
- powiedziała Vathra, nieco spokojniejszym już tonem, kładąc nieco większy nacisk na ostrze katany, tak, że tamten aż wypuścił powietrze z płuc. - Wtedy go puszczę.

Wielkolud rzucił pytające spojrzenie na stojącego obok kupca, a ten pokiwał przecząco głową.
- Posłuchamy ciebie, a ty poderżniesz mu gardło. Nie może tak być. Broni nie odrzucimy, odsuniemy się jednak na bezpieczną odległość, a ty go wypuścisz. Dobrze? - Zapytał handlarz niewolników, który w tym momencie trzymał już dłoń na rękojeści sejmitara.
- Nie mam zamiaru go zabijać, jeśli mnie do tego nie zmusicie - mruknęła. - Oddalcie się poza zasięg mojego wzroku, wtedy ja zostawię waszego kompana w jednym kawałku. Bez dalszych licytacji, bo moja cierpliwość ma swoje granice. - Kayalka uważnie obserwowała wszystkich mężczyzn, przeskakując po nich błyskawicznie wzrokiem.

I to się opłaciło, gdyż zauważyła nagle, że paskudny samiec pod jej ostrzem sam się prosi o kłopoty, próbując pchnąć ninję sztyletem. Kobieta nawet na moment się nie wahała, przejeżdżając ostrzem katany po jego gardle a to otworzyło się niczym wielka, czerwona powieka, z której trysnęła ciemnoczerwona krew. Mężczyzna chwycił się za ranę, charcząc i zwalił ciężko na ziemię. Vathra zauważyła przy okazji, że czarne ostrze katany w moment wessało w siebie krew nieszczęśnika, co wprawiło ją w chwilowe osłupienie.

Mwangiańczyk widząc rychłą śmierć towarzysza skoczył do przodu, aby go pomścić. Wielkim jak wiosło toporem ciął powietrze przed sobą, próbując dosięgnąć kobietę.
- Staraj się jej nie zabić. Ta suka jest więcej warta od Zubaira! - Krzyknął za nim poganiacz niewolników, który nie miał zamiaru mieszać się do walki, ale mwagiańczyk wydawał się nie słuchać jego poleceń i chciał pomścić śmierć kumpla. Jego pierwszy cios jednak spudłował i z łoskotem zatopił się w znajdującą się obok beczkę, kiedy Vathra odskoczyła.
- Jeszcze cię, kurwo, wyrucham tym toporem - rzucił ze złości, kiedy kobieta zręcznie wykonała unik.
- Nie sądzę - mruknęła Vathra, po czym cięła swą kataną, trafiając mężczyznę w pierś i zostawiając mu tam paskudną ranę. Przy okazji zauważyła znów, że ostrze jej miecza pochłaniało krew, jakby żywiło się nią. To było niesamowite. I w pewien sposób bardzo satysfakcjonujące.

Vathra jednak nie zamierzała kontynuować walki, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że rana, którą zostawiła na piersi mężczyzny sprawi, że ten na pewno za nią nie podąży. Wrzuciła katanę do pochwy na plecach i błyskawicznie wmieszała się w tłum, słysząc jeszcze przez chwilę poganiacza niewolników, który głośnymi okrzykami odradzał rannemu mwangiańczykowi podążanie za nią. Kobieta rzuciła się do biegu, pochylając przy okazji, w razie, gdyby jednak czarnoskóry był na tyle głupi, by spróbować się za nią zebrać. Przez chwilę lawirowała między zaskoczonymi przechodniami, by w końcu nie wyrobić na zakręcie. Wpadła wprost w jakiegoś mężczyznę, a gdy uniosła głowę, na jej twarzy w mig pojawił się szeroki uśmiech.
- Na Sinashakti! Jasar, spadasz mi z nieba. A właściwie wpadasz na mnie. Albo ja na ciebie. Nieważne. - Poderwała się na równe nogi. - Dobrze cię widzieć. Nawet nie wiesz, co mnie spotkało przed chwilą. Poganiacz niewolników i dwóch jego kumpli wzięło mnie za niewolną i chciało zabrać ze sobą, by sprzedać…

- A nie pamiętasz, co mówili katafrakci? - Jasar pociągnął ją za rękę w stronę bocznej uliczki. - Też nas wzięli za zbiegłych niewolników. Dlaczego biegasz w tych łachmanach? Zgubiłaś pieniądze? - Mówiąc to spojrzał za siebie, lecz nie zauważył żadnego pościgu.
- Nie, po prostu jeszcze się nie przebrałam. Nie widziałam potrzeby - odparła, wzruszając ramionami. - No ale teraz widzę, dobry pomysł. A tamtymi nie musisz się przejmować. Jednemu poderżnęłam gardło, a drugiego tak paskudnie zraniłam, że za mną na pewno nie ruszył - rzuciła z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Nie patyczkujesz się - powiedział z uśmiechem pełnym aprobaty. - Co powiesz na łaźnię?
- Nie w momencie, kiedy ktoś próbuje mnie obmacywać i sprzedać, jakbym była jakąś pierwszą lepszą niewolną - rzuciła, marszcząc nosek. - Łaźnię? Chcesz, żebym się przebrała i nie zwracała na siebie takiej uwagi?
- Weź ze mnie przykład. - Pogładził przód swojej nowej szaty. - Chyba lepsza łaźnia, niż wynajęcie pokoju na godzinę, nie sądzisz?
- Myślałam, że powiesz “chyba lepsza łaźnia, niż środek ulicy” i też bym się zgodziła. - Puściła mu oczko i zmierzyła wzrokiem. - No, wyglądasz całkiem… normalnie, jak na moje oko.
- No właśnie, normalnych nie zaczepiają - odpowiedział z uśmiechem.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne. Też jestem normalna. - Pokazała mu język. - A że nie przywiązuję za bardzo wagi do ubioru, to inna sprawa. Ale jednak masz rację, trzeba pokazać, że nie jest się niewolnym. - Skrzywiła się. - Chodźmy do tej łaźni, przebiorę się.

Wizyta w łaźni tym razem zajęła mniej czasu, niż poprzednie taplanie się w wannie, więc Jasar nie zanudził się na śmierć, czekając na Vathrę. Siedział w cieniu, z kubkiem soku... i nie narzekał. I nie powitał jej słowami "no, nareszcie", tylko "świetnie wyglądasz", których to słów użył, ledwo ją ujrzał.
- Dzięki, ale czuję się… dziwnie. No ale przynajmniej jest luźno - powiedziała. Ubrana była w granatowe szarawary i białą, jedwabną bluzkę. Przez pierś wiódł pas utrzymujący na plecach pochwę z kataną, smukłe stopy Kayalki obute były w proste, ale wytrzymałe sandały, a czarne włosy zniknęły pod granatową chustą. - Teraz na pewno lepiej wtapiam się w otoczenie. Zadowolony pan jesteś? - rzuciła wesoło i zarzuciła sobie torbę z pozostałymi zakupami na ramię. - To co? Teraz obiecane wino? - Wyszczerzyła się.
- Zapraszam. - Słowa poparł uprzejmym gestem.

Po chwili znaleźli w lokalu, który można było nazwać jadłodajnią. Zajęli stolik w rogu, miejsce, z którego można było widzieć wejście.
- Dwa razy wino! - skinął dłonią na kelnereczkę.
Ta przyjęła zamówienie i niedługo potem oboje raczyli się całkiem niezłym, szkarłatnym płynem.
- Dobre podsumowanie dnia. Zakupy się udały, dałam nauczkę handlarzom niewolników i teraz piję sobie wino w dobrym towarzystwie. Idealnie. - Uśmiechnęła się, prezentując równe, białe ząbki i upiła ze szklanicy. - No i chyba w końcu wyglądam jak kobieta, a nie jak ktoś, kto ucina łby każdemu, kogo zobaczy. - Zaśmiała się.
- Nawet w tamtych łachmanach nie wyglądałaś na, jak to określić... Ucinaczkę łbów. No ale przekształciłaś się z szarego kaczątka w pięknego łabędzie. - Nawiązał, z uśmiechem, do znanej bajki. - Twoje zdrowie. - Uniósł pucharek z winem. [/i]
Vathra uśmiechnęła się i odgarnęła włosy za ucho, bo nie za bardzo wiedziała, jak zareagować na komplementy Jasara. Nikt nigdy tak do niej nie mówił, więc czuła się po prostu dziwnie. Zwykle rozgadana, teraz postawiła na proste:
- Dziękuję za miłe słowa. - Uśmiechnęła się do niego i stuknęła z nim szklanicą. - Nasze zdrowie. Oby tylko bogowie nam sprzyjali, a z resztą sami sobie poradzimy. - Puściła mu oczko, decydując się na przewrotny toast.
- Znam to w nieco innej wersji, ale ogólnie masz rację. - Wyszczerzył usta w uśmiechu, po czym upił łyk. - Zjemy coś, co różni się od obozowych racji?
- Jeśli masz na to ochotę, jasne. Znaczy, ja też bym zjadła, ale trochę dużo pieniędzy wydałam na targu, a nie chcę, żebyś sobie pomyślał, że chcę cię naciągnąć i…
- Kiedyś zaprosisz mnie na kolację - przerwał jej w pół słowa. - Żartuję. Jako towarzysze broni musimy się wspierać, prawda? Lubisz słodycze, czy wolisz coś konkretnego? A może i jedno, i drugie? - Gestem przywołał kelnerkę.
- Zaproszę cię, możesz być tego pewny - odparła z przekonaniem. - Wolę coś dobrego, ale treściwego. Słodyczy nie lubię. Kiedyś sobie na nie pozwalałam i co chwilę byłam głodna. Wiem, zaraz powiesz, że przydałoby mi się przytyć, bo jestem chuda, ale mi z tym dobrze - odparła. - Zatem ty coś wybierz. Coś lokalnego niech będzie. Lubię próbować nową kuchnię, a na tej zdaje się ty znasz lepiej, niż ja. I to dużo lepiej. - Uśmiechnęła się do niego.
- Zwykle nie wypowiadam się na temat kształtów kobiet... i ich nie krytykuję... - Jasar gestem odżegnał się od tematu. - Co poleca kucharz? - zwrócił się do kelnerki.
- Polecam zupę harirę i udziec jagnięcy z ryżem i przyprawami - odpowiedziała dziewczyna.
- Dwie porcje poproszę. - Jasar złożył zamówienie.
- Nie mam pojęcia, co to jest, ale zdaję się na ciebie. Znaczy udziec z ryżem mogę sobie wyobrazić ale tę zupę, ha… coś tam, to już nie. Jest ostra? Słodka? Bo ja nie lubię słodkich rzeczy, ale już o tym chyba mówiłam - powiedziała, unosząc brew. Jej hebanowa mordka wyglądała teraz bardzo uroczo.
- Nie sądzę, by to było słodkie, ale w razie czego tylko spróbujesz. - Jasar uśmiechnął się lekko. - Za to udziec na pewno nie jest na słodko.
- Jasne - odparła, niezbyt przekonana. - Co do udźca, to wyobraź sobie, że sobie wyobrażam, że nie jest na słodko. - Wyszczerzyła się. - No to pozostaje nam czekać na jedzonko. Jestem podekscytowana. - Uśmiech nie schodził jej z ust.
Jasar uśmiechnął się, nie tak szeroko, ale równie szczerze, po czym wypił łyk wina.

Po chwili pojawiła się kelnerka, przynosząc dwie miseczki pełne zupy, a do tego, na drewnianym talerzu, świeży, ciepły jeszcze chleb. Vathra niepewnie nabrała zupy na łyżkę, podmuchała, a potem posmakowała. W tym momencie Jasar musiał mieć niezły ubaw, gdy zobaczył szeroko otwarte oczy Kayalki, która wyglądała na całkiem zaskoczoną. Przegryzła zupę chlebem i wydała z siebie dźwięk zadowolenia.
- Na Sinashakti! Jakie to jest pyszne! - Krzyknęła, zwracając na siebie uwagę kilku gości, po czym bezgłośnie ich przeprosiła za ten wylew nagłej radości. - Fantastyczne. Następnym razem będziesz mi musiał zamówić coś innego, uwielbiam poznawać nowe smaki.
- Następny raz będzie za chwilę, jak tylko opróżnisz tę miseczkę - zapewnił ją Jasar.
I miał rację, bowiem ledwo w miseczce pokazało się dno, przy stoliku pojawiła się kelnerka, stawiając przed gośćmi półmisek z zamówionym drugim daniem.
- Częstuj się. - Jasar zaprosił Vathrę do jedzenia.
- To wygląda i pachnie nawet lepiej, niż zupka - powiedziała Kayalka i nałożyła sobie jagnięcinę z ryżem na talerz. Po chwili wsuwała, jakby nie jadła od stuleci i tylko co jakiś czas wydawała z siebie odgłosy zadwolenia. - Dziękuję, że mnie tu zabrałeś, wszystko jest pyszne.
Dokończyła z ledwością swoją porcję i wyciągnęła się lekko na krześle.
- Jestem pełna, więcej nie wcisnę. Chyba będziesz mnie musiał zanieść tam, gdzie zatrzymał się Garavel. - Zaśmiała się.
- Moją siłą jest raczej umysł, ale w razie czego wynajmę lektykę - obiecał z uśmiechem. - Z drugiej strony... ile może ważyć taka drobinka, jak ty... - zażartował.
- Nie dużo, ale przy tobie to się może szybko zmienić. - Puściła mu oczko i podniosła się z krzesła. - Żartowałam. Wystarczy, że mi postawiłeś obiad, nie będę ci się jeszcze kazać nosić. Nie jestem księżniczką. - Zaśmiała się.
Jasar uregulował rachunek, po czym wyszli na gwarną ulicę, ruszając w miejsce postoju karawany. Vathra od razu zmrużyła oczy, gdyż nawet tutaj, pośród budynków słońce dawało się we znaki. Czuła się jednak wspaniale - zrobiła odpowiednie zakupy, dała nauczkę handlarzom niewolników, spędziła fajny czas z Jasarem i zjadła fantastyczny obiad. Dla takich dni jak dzisiejszy warto było żyć.

Kerm 06-10-2019 19:06

Dziękuję, Tabaso :*
 
Garavel był człowiekiem rozsądnym - w przeciwieństwie do Kyrikosa, który najwyraźniej nie pojmował, że trzy osoby nie są w stanie wziąć do niewoli sześciu gotowych do walki osób. Nawet jeśli te ostatnie są zmęczone, spragnione i nie bardzo wiedziały, skąd i dlaczego znalazły się na środku pustyni. I nawet jeśli jedna z nich była... panienką do towarzystwa.
Trzech na sześcioro? W takiej sytuacji z tej szóstki niewolnikiem mógł zostać tylko ten, kto by tego chciał. No ale Kyrikos miał prawo mieć inne zdania, a Jasar nie miał zamiaru z nim dyskutować. Szczególnie w obecności potencjalnego pracodawcy.

* * *

Jakoś się dogadali i Garavel nie zostawił ich na łasce losu, z niewielkim zapasem wody, dzięki któremu przeżyłby tylko ten, który by pozabijał pozostałych. Uratowanie im życia zdało się Jasarowi dostateczną zapłatą za pomoc w "dostarczeniu" karawany do wojującej z gnolami księżniczki. A woda... zdaniem Jasara miała zdecydowanie lepszy smak, niż wino.
Co nie znaczyło, że przy najbliższej okazji nie miałby zmienić zdania.

Pierwsze dwa łyki posłużyły do usunięcia pyłu z gardła, kolejnych parę - do zaspokojenia pragnienia. A następny - do obmycia twarzy.
Resztę pozostawił na później. Człowiekiem pustyni w zasadzie nie był, z pragnienia nigdy nie umierał, ale widział, jak ratowano takiego nieszczęśnika. Dostał tylko trochę wody, a po dłuższej chwili - kolejną porcję.
Tak... nie należało za dużo pić za jednym zamachem. No i nie trzeba było się spieszyć - było widać, że Garavel jest człowiekiem doświadczonym i że dla wszystkich starczy tak picia, jak i jedzenia.

* * *


Podróż karawaną, chociaż powolna i (w miarę nudna) stwarzała okazję do lepszego zapoznania się z innymi nieszczęśnikami, "uprowadzonymi" przez magię, oraz dowiedzenia się paru rzeczy o czasach współczesnych.
Informacja o tym, że Osirion stale istnieje, ale od czasów faraona Menedesa minęły ponad trzy tysiące lat, była szokująca. Na tyle, że Jasar nieprędko do tej myśli przyzwyczaił.

Nie same myśli o minionych tysiącleciach zajmowały jego uwagę.
Tuż po obudzeniu stwierdził, że wiele elementów jego ekwipunku przepadło, ale za to pojawiło się coś, czego z pewnością nigdy nie posiadał. Nie byłby magiem gdyby nie odkrył, że pierścień jest magiczny. I nie byłby sobą, gdyby nie sprawdził dokładnie właściwości tej błyskotki. Bardzo, ale to bardzo przydatnej nie tylko podczas walki.
A przy okazji przekonał się, że nie tylko jemu zrekompensowano z naddatkiem stratę ekwipunku. Aura pierścienia Isabeli była identyczna, jak u pierścienia Jasara, a każdy z jego towarzyszy niedoli był w posiadaniu unikatowych, świecących wieloma barwami mocy przedmiotów.
Garavel też nie unikał magii - był posiadaczem magicznego przedmiotu ze szkoły magii oczarowań i odrzucania. A nosił go w głowie, lub tuż przy niej. Mógł to być zarówno kolczyk w uchu, jak i opaska przytrzymująca kefiję. Ale nie zamierzał zbytnio dociekać.

* * *


Na jednym z postojów wymienili się poglądami na temat sytuacji, w jakiej się znaleźli. Wyglądało na to, że wszyscy zostali porwani z różnych czasów i z różnych miejsc, mniej czy bardziej odległych od terenów, które dziś stanowiły państwo zwane Katapesh.
Jasar nie ukrywał sam przed sobą, że nie ma pojęcia, jak potężna musiała być magia, która potraktowała ich w taki sposób.
Nie miał też pojęcia co zrobić, żeby odwrócić ten proces... Powrót do swoich czasów - to by warto przemyśleć, chociaż z pewnością nie warto było uczynić z tego celu swego życia.

* * *


Na jednym z postojów do siedzącego w cieniu Jasara podeszła Kayalka i uśmiechnęła się szeroko.
- Masz ochotę pogadać, czy wolisz zostać sam i nad czymś porozmyślać? - zapytała wesoło. Nie przysiadła się póki co, bo nie wiedziała, co zaklinacz ma w planach.
- Siadaj. - Jasar przesunął się nieco, by zrobić dziewczynie miejsce obok siebie. - Samotność we dwoje ma swój urok. - Uśmiechnął się.
Przyjęła zaproszenie, siadając obok mężczyzny i splotła palce dłoni poniżej kolan.
- Samotność? Widzisz, ilu tu ludzi. Nawet wysikać się nie można w spokoju - rzuciła wesoło. - No chyba, że chodzi ci o taką samotność wewnętrzną, to się zgodzę. W sumie jakby nie patrzeć, to wszyscy jesteśmy w jakiś sposób samotni, nawet, gdy otaczają nas inni ludzie. - Zaczynała się jak zwykle rozkręcać z tym swoim słowotokiem.
Jasar spojrzał na nią z zainteresowaniem. Nie sądził, że miłośniczka miecza będzie żywić zamiłowanie do filozoficznych dysput.
- Od razu przypomniały mi się debaty w Sothis, przy winie. - Uśmiechnął się bardziej do wspomnień, niż do swej rozmówczyni. - Tu co prawda nie ma panienek, biegających z dzbanami wina... A reszta... Wystarczy zatopić się w rozmowie i odciąć od świata. Od razu te otaczające nas tłumy znikną - dodał, nie do końca poważnym tonem.
- Sothis? To miejsce, z którego pochodzisz? - Zapytała. - Wybacz, ale nie za bardzo się orientuję w tych terenach. Właściwie, to nie pamiętam nawet, gdzie byłam, a gdzie nie. Pokręcone to wszystko.
- W Sothis studiowałem. No, powiedzmy, że można to nazwać studiami - poprawił się. - Za moich czasów to była wielka stolica wielkiego państwa, dokąd zjeżdżali się młodzi ludzie z różnych stron świata. A pochodzę z nieco mniejszego miasta. Ale też dość odległego stąd. Może tam są jeszcze potomkowie moich krewnych, ale z pewnością nie pamiętają o swym krewniaku, który kiedyś gdzieś zaginął bez wieści. - Uśmiechnął się lekko. Najwyraźniej niezbyt go to obchodziło, ten brak pamięci. - A i tak by nie uwierzyli w tę historię. Ja sam prawie w to nie wierzę.
- Ja mam tak samo. Ostatnie co pamiętam to walkę tych dwóch stworów… chociaż tam chyba była jakaś niebieskoskóra kobieta. - Vathra zmarszczyła brwi. - No nieważne, w każdym razie pamiętam tę walkę, a potem ciemność i teraz jesteśmy tutaj i to stulecia w przyszłości. To jest nieprawdopodobne, bo nie wydaje mi się, żebyśmy się postarzeli choćby o dzień od tamtego wydarzenia. No i ostrze mojej katany… ono jest całkowicie czarne, rozumiesz? Jestem przekonana, że takie nie było, gdy to wszystko się wydarzyło. To się w głowie nie mieści. - Uśmiechnęła się do Jasara.
- Ponoć kobiety są wiecznie młode i piękne - odparł z uśmiechem. - Aż dziw, że nasze rzeczy jeszcze się trzymają w całości, bo z mojego noża została sama rdza, a kuszę najwyraźniej zżarły korniki, bo się rozsypała, ledwo ją dotknąłem. Dobrze, że to ona się zestarzała, a nie my, prawda?
- Zdecydowanie. - Vathra pokiwała energicznie głową. - [i]Ja miałam przy sobie tylko swoją katanę, choć mam przebłyski, że był jeszcze łuk i inna broń, ale pewnie wszystko się rozpadło na przestrzeni tych setek lat, czy ile tam leżeliśmy w tym piachu. A co do piękności, wiesz, pamiętam, że w mniejszych miejscowościach to się mnie bali i musiałam uciekać przed ludźmi. No ale to normalne w przypadku naszej rasy. Na szczęście większe miasta są bardziej otwarte - odparła. - Co sądzisz o tym całym Garavelu? Jak dla mnie chyba jest w porządku, w każdym razie nie wygląda na kogoś, kto by nas chciał oszukać, czy coś z tych rzeczy.
- Ja go nie do końca rozumiem - przyznał Jasar. - Nie wiem, czy tak bez wahania podjechałbym na pustyni do grupy obszarpańców. Gdybyśmy mieli złe zamiary, to on nie miałby zbyt wielkich szans, nawet gdyby go wspomogła magia bardów. Ale wygląda na to, że on się bardzo spieszy i że spodziewa się kłopotów. Wypada mu pomóc, prawda?. - Ponownie się uśmiechnął.
- Oczywiście. Jakby nie patrzeć, to nasz wybawiciel - odparła. - Uważam tak jak on, że byśmy nie przeżyli sami na tej pustyni, a nie po to się wygrzebywałam z grobu, czy co to tam było, żeby za chwilę do niego wracać. - Uśmiechnęła się szeroko. - Poza tym ja nie rozkładam tego wszystkiego na czynniki pierwsze. Chciał nam pomóc i super. Biorę życie takim, jakie jest i się z tego cieszę, bo nie zawsze miałam kolorowo. A tak przynajmniej czuję w środku. No ale nie ma sensu schodzić na jakieś przykre tematy - rzuciła, patrząc Jasarowi w oczy.
- Cieszmy się chwilą i dobrym towarzystwem. - Odpowiedział podobnym spojrzeniem. - Teraz była pora na toast dobrym winem, na przykład palmowym, ale na razie musi nam starczyć woda - zażartował.
- Gdy dotrzemy do jakiegoś miasta, to z pewnością sobie tę niedogodność odbijemy. - Zaśmiała się. Miała piękny uśmiech i przyjemny dla ucha śmiech. - Taaak… Jak ja dawno nie piłam alkoholu. Od stuleci. - Westchnęła teatralnie.
- Ach, ach, jak mi ciebie żal. Biedactwo... - Mówił podobnym tonem. - Szczere, najszczersze wyrazy współczucia. - Pocieszającym gestem pogłaskał ją po ramieniu.
- Dziękuję, wiedziałam, że mogę liczyć na twoje wsparcie. - Zaśmiała się, szturchając go lekko w bok. - Masz jakieś plany na czas po pracy u Garavela?
- Zwiedzać świat, odwiedzić rodzinne strony, sprawdzić kroniki rodzinne. - To ostatnie powiedział żartem. - A potem spróbuję się dowiedzieć, jak wrócić do moich czasów. W końcu skoro udało się w jedną stronę...
- Ja też będę podróżować, uwielbiam to. Tak samo, jak poznawać nowe miejsca. Bardzo mi się tutaj podoba, chociaż żar leje się z nieba i co chwilę trzeba pić wodę - powiedziała. - Nie wiem, czy będę szukała sposobu, by wrócić do swych czasów. Mam dziwne wrażenie, że nie zostawiłam tam niczego, do czego bym jakoś mocno tęskniła, choć może sobie jeszcze przypomnę. Na razie cieszę się życiem i tak jest dobrze. - Wyszczerzyła się do Jasara.
- Znajdziemy jakiś mniej gorący kawałek świata. - Jasar również się uśmiechnął. - Miejsce, gdzie od czasu do czasu woda leci również z nieba, a nie tylko z bukłaka. A na razie masz rację - cieszmy się z życia.
- Rozumiem, że zamierzamy potem podróżować razem, skoro odnosisz się do tego jako “my”? - Zaśmiała się. - Mi w sumie nie przeszkadza, ale w mniej przyjaznych okolicach możesz być podejrzewany o zadawanie się z jakimś wynaturzeniem. Mogą cię też gonić ludzie z widłami i próbować spalić na stosie. Tylko mówię. - Wyszczerzyła się. Najwyraźniej rozmawianie o tego typu rzeczach wyzwalało w Vathrze dobry nastrój, a nie - tak, jakby pewnie było w znakomitej większości przypadków - jakieś przygnębienie i zniechęcenie. Kobieta zdawała się znać swoje miejsce w świecie i chyba bawiło ją to, że niektórzy mają tak zamknięte umysły, by próbować ją zlinczować. - Chociaż w sumie jesteśmy o kilka stuleci do przodu, może rasizm też już nie istnieje. - Zaśmiała się, bo sama w to nie wierzyła.
- Jeszcze nigdy mnie nie gonił nikt z widłami - powiedział z udawanym namysłem. - Może powinienem spróbować? - Spojrzał na Vathrę. - A lepiej podróżować z kimś, kogo się zna, niż co chwila zmieniać towarzystwo na nowe, po którym nie wiadomo czego się spodziewać.
- Co do wideł, niezapomniane przeżycie, polecam. - Zaśmiała się perliście. - A z podróżowaniem, fakt, lepiej w znanym gronie, przynajmniej wiesz, czego się spodziewać. No ale mówię, może nie będzie tak źle, może ludzie tutaj nie będą uciekać na mój widok. Nie ma się co przejmować na zapas, bo to prowadzi tylko do pogorszenia nastroju, a ja tego nie lubię. No nic, korzystajmy z przyjemnej atmosfery i pogody. No i dobrego towarzystwa - powiedziała wesoło, odchylając się w tył i lądując plecami na derce. Zaplotła dłonie pod głową. - Życie jest wspaniałe.
Przyglądający się jej Jasar skinął głową.

* * *


Bez przeszkód dotarli do Solku.
I tu po raz kolejny objawiło się dobre serce, rozsądek i zmysł kupiecki zarazem. Wręczenie sakiewki pełnej złota stanowiło nie tylko szansę uzupełnienia ekwipunku, ale swoisty test. Osoba nieuczciwa skorzystałaby z okazji i zniknęła ze złotem, a lepiej było się o ewentualnym braku uczciwości przekonać odpowiednio wcześnie.

Do miasta wybrali się razem z Vathrą, z którą Jasar nawiązał nieco ściślejszą nić porozumienia, niż z innymi "wędrowcami w czasie".
Nie dało się ukryć od pozostałych mieszkańców Solku wyróżniali się na niekorzyść. Ten stan trzeba było (zdaniem Jasara) jak najszybciej zmienić, bo niezbyt zaklinaczowi odpowiadało to, że odsuwano się od ich dwójki i że miast z szacunkiem spoglądano na niego podejrzliwie.
Dlatego też jeszcze przed wizytą w łaźni kupił, bez większego targowania, ubranie podobne do tych, jakie nosili mieszkańcy miasta. Dopiero później ruszył, wraz z Vathrą, do najbliższej łaźni.
Między nimi zawiązywały się więzi przyjaźni, ale nie byli na etapie "jednej wanny". Widać w stronach, z jakich dziewczyna pochodziła, zwyczaje wspólnych kąpieli nie istniały... co byłoby korzystne dla ich sakiewek.

Jasar pogrążył się w ciepłej wodzie, po czym oddał swe ciało w ręce łaziebnej, a potem głowę w ręce balwierza. Stracił na to nieco czasu, ale warto było. Gdy wreszcie opuścił łaźnię czuł się jak nowo narodzony, a w nowym ubraniu wreszcie nie wyglądał jak żebrak.
Jakimś dziwnym trafem Vathra nie straciła cierpliwości i poczekała na niego i na targ trafili razem. Tam jednak, jakimś dziwnym trafem, rozdzielili się. A może nie dziwnym trafem, tylko dlatego, że dziewczyna przede wszystkim interesowała się bronią, a on tego zainteresowania nie podzielał, przynajmniej w tak dużym stopniu. Poza tym nie potrzebował broni - sam był bronią i zamiast narzędzi zadających śmierć wolał sobie kupić kolejne ubranie - tym razem takie, które mogłoby się przydać w warunkach innych niż pustynia.

Jako że Garavel był bardzo szczodry, dotychczasowe szaleństwa łaziebno-zakupowe nie spustoszyły sakiewki Jasara, który postanowił dokupić sobie parę drobiazgów, które mogły się przydać podczas wędrówki - na przykład posłanie czy manierkę - tudzież plecak, do którego można było nowe zakupy wpakować.
Zastanawiał się też nad kupnem namiotu i końcu, po rozważeniu różnych za i przeciw, jednak się zdecydował. Co prawda namiocik był za duży na jedną osobę, ale Jasar był gościnny. No a dach z gwiazd nie zawsze był najlepszym dachem na świecie. Czasami lepszy był płócienny.

Jako że pochodził z narodu, który targowanie miał we krwi, więc udało mu się za wszystko zapłacić nieco mniej, niż na początku zażyczył sobie kupiec. A może powodem było to, że tuż obok były inne stragany, oferujące podobne towary? Jak zwał, tak zwał - najważniejsze było to, że dało się zaoszczędzić garść srebra, którą można było przeznaczyć na inne przyjemności.

Potem Jasar wrócił do straganów, gdzie sprzedawano broń. Magicznym pociskiem raczej nie dawało się pokroić chleba, do tego bardziej przydatny był nóż. Własnością zaklinacza stał się więc sztylet (ozdobny, ale bardzo ostry) tudzież srebrny sztylet. Jak wiadomo, zarażone lykanotropią stwory nie przepadały za alchemicznym srebrem.
Po chwili zastanowienia kupił też niepozornie wyglądającą krótką włócznię. Nie zamierzał co prawda nikogo w tym momencie nadziewać na ostrze z zimnego żelaza, ale można to było wykorzystać jako laskę, a gdyby się napatoczył jakiś demon, to by było jak znalazł...
By nie targać na plecach tego wszystkiego, po krótkim targowaniu kupił muła z uprzężą i siodłem jucznym, oraz zapas paszy na parę dni.

Zadowolony z zakupów rozglądał się za miejscem, gdzie mógłby coś zjeść i wypić, gdy nagle, w zaskakujących okolicznościach, spotkał się z Vathrą. Czy też raczej ona się z nim spotkała.
Dzięki czemu nie musiał sam spożyć posiłku i mógł o wiele przyjemniej spędzić czas.
A potem w wyśmienitych nastrojach wrócili do Garavela i karawany.

Pan Elf 06-10-2019 19:55

Isabela & Kayn
 
Kayn, którego cechowała pewność siebie, tym razem musiał przyznać, że czuł się niepewnie. Zakupy, jakie musieli wykonać z wiadomych przyczyn, mogły być nawet trudniejsze niż powinny. Nie wiedział jak wiele rzeczy się zmieniło odkąd stąpał twardo po tych ziemiach.

Wojownik rozejrzał się po grupie szukając kogoś, kto mógłby być zagubiony podobnie jak on. Skrzywił się kwaśno uznając, że chyba jest jedynym, którego nastawienie cechował lekki opór względem pójścia w tłum cywilizacji i dogadania się. Nie był pewien czy się zrozumieją i czy nie zechcą cenowo zedrzeć z niego ostatniej monety.

Kayn przeskakiwał spojrzeniem po innych, aż w końcu jego wzrok skrzyżował się z Isabel, która uśmiechnęła się naiwnie. Mężczyzna zamyślił się tylko przez moment, dochodząc do prostego wniosku, że to może być to. Poza tym w jego oczach kobieta zdawała się być bezbronna i łatwowierna, co też było argumentem, żeby nie puszczać jej samotnie.

Mężczyzna podszedł więc do niej z przyjaznym nastawieniem, choć chyba już w trakcie podróży udowodnił, że jest osobą ciepłą i uprzejmą.
- Bell, chciałabyś może towarzyszyć mi na targu? - spytał przyjemnym głosem, przywołując na usta lekki uśmiech - Obawiam się, że po tylu tysiącleciach wiele się zmieniło i zedrą ze mnie ostatnie grosze jak z dziecka. W zamian za twą pomoc mógłbym służyć ci za ochronę i tragarza.

Isabela uśmiechnęła się do Kayna, wciąż trzymając w dłoniach mieszek złotych monet od Garavela.
- Jasne! Nie mam nic przeciwko, w towarzystwie zawsze przyjemniej robi się zakupy. Poza tym, mam już pewne doświadczenie w targowaniu się, więc nikt nas nie oskubie z pieniędzy - powiedziała wesoło, mrugając do Kayna okiem. Widać było, że szczerze uradowała ją propozycja towarzystwa, a w jej słowach nie było nic wymuszonego czy udawanego.

Wyciągnęła dłoń z mieszkiem złotych monet w stronę aasimara.
- Trzymaj. Wielu handlarzy to mężczyźni, dlatego znacznie ułatwi to sprawę, jeśli to mężczyzna będzie im płacił. Nie wiem, skąd się bierze taki tok rozumowania, ale uwierz mi, to naprawdę działa. Może to jakaś taka męska solidarność? - zapytała, choć nie oczekiwała odpowiedzi. - Chodźmy więc! - nakazała wesoło i ruszyła w stronę miasta.

Wojownik nieco się zdziwił, że oddała mu swoje pieniądze na przechowanie, ale dość szybko uznał, że to w sumie nie taki głupi pomysł. Drobna zaklinaczka mogłaby być łatwym celem dla rabusiów, a do niego raczej mało kto podejdzie w celu zawinięcia sakiewki. Kayn schował więc mieszek i udał się wraz z kobietą na targ.

Kiedy wkroczyli między stragany, mężczyzna był nieco oszołomiony ilością barw i proponowanych towarów. Dopiero co powrócili do życia, a już musiał zmierzyć się z gwarem bazarowych przekup, przekrzykujących się nawzajem i próbujących przyciągnąć klienta w swoją stronę. Isabela natomiast, w przeciwieństwie do niego, wyglądała, jakby trafiła do swojego żywiołu. Targowisko w Solku do złudzenia przypominało to z jej rodzinnego miasta. Ale czy nie wszystkie targowiska w większych miastach nie wyglądały tak samo? Stragan na straganie i przekrzykujący się handlarze.

- Zacznijmy od zwykłych ubrań, bo wyglądamy jakbyśmy zwiali komuś z podestu, jeszcze tylko kajdan nam brakuje - powiedział spoglądając na filigranową kobietę i posłał jej lekki uśmiech, aby nie odebrała jego słów jako krytykę wyglądu. Nie był pewien co mogłaby sobie pomyśleć. - Jeśli spodoba ci się coś ładnego niż zwykłe ubranie, dołożę ci trochę monet, dobrze?

- Racja, te ubrania ledwo się na nas trzymają - zgodziła się z nim Isabela, patrząc krytycznym wzrokiem na to, co miała na sobie. Nie dość, że zewsząd wystawały nitki, to w niektórych miejscach jej koszula czy spodnie miały dziury. Wszystko było szarobrudne i przepocone, a z prawego buta odpadała podeszwa. - Hej, a może to tobie spodoba się coś ładnego i to ja będę dokładać trochę monet? - zapytała zadziornie, po czym się roześmiała.

- Może spróbujemy przy tamtym straganie? Wydaje mi się, że mogą mieć całkiem niezły asortyment - zaproponowała, wskazując stanowisko ozdobione tkaninami w wszystkich możliwych kolorach, przy którym stało kilka kobiet.

- Śmiało - odpowiedział zachęcając ją, aby skorzystała z dobrodziejstw, jakie oferuje sprzedawca. - Ja nie będę wydawać na nic ładnego, bo i tak zakryję ubranie pancerzem. A ty możesz przynajmniej ładnie wyglądać, będziesz uroczą dyplomatką.
Kayn uśmiechnął się półgębkiem, podchodząc wraz z kobietą do straganu pełnego babskich fatałaszków. W głowie przewinęło mu się odległe wspomnienie, jak z pierwszej wypłaty kupował siostrom sukienki, aby choć na chwilę móc zobaczyć radość na ich twarzach. Stanął w bezpiecznej odległości, aby móc obserwować, ale i jednocześnie nie przeszkadzać Isabeli w grzebaniu wśród ubrań. Miał tylko wrażenie, że sprzedawca będzie źle ją traktował ze względu na aktualny ubiór, dlatego dyskretnie zbliżył się do niego i podszeptał coś, aby kupiec przypadkiem nie był dla kobiety nieuprzejmy.

Isabela prawie w podskokach podeszła do straganu, wymijając trzy plotkujące kobiety, które nawet nie zwróciły na nią uwagi. Cóż, w obecnym stanie faktycznie była prawie niezauważalna, niczym służąca czy niewolnica. Tym lepiej dla niej.
Wyciągnęła spod sterty materiałów belkę ciemnej wełny, po czym rozejrzała się dookoła.
- Hej, Kayn! Dlaczego tam stoisz, chodź tutaj! - machnęła do niego zapraszająco ręką. - To, że będziesz miał na sobie pancerz, wcale nie oznacza, że nie możesz wyglądać ładnie. Spójrz na tę ciemną wełnę, idealnie izoluje od pustynnego ciepła, a jednocześnie trzyma temperaturę. Jeśli kupimy igły i nici, to będę w stanie uszyć dla ciebie kaptur - zaproponowała, po czym zastanowiła się przez chwilę nad czymś. - Albo zlecimy to jakiemuś krawcowi i odbierzemy przed wyruszeniem w dalszą podróż - dodała.
Isabela wcisnęła materiał w ręce Kayna, po czym sięgnęła po kolejny, tym razem w czerwonym kolorze.
- Dodamy do tego trochę czerwonego i ozdobimy srebrną taśmą, którą widzę... oooo tam! I będzie pięknie - oznajmiła tonem specjalisty.

- Isabelo, proszę cię… - jęknął Kayn z wyraźnym spokojem, odwieszając na miejsce wybrane przez nią rzeczy. - Ja potrzebuję zwykłego, praktycznego stroju, a mocne barwy wcale nie są dla mnie korzystne… No chyba, że chcesz mnie ubrać tak, abym przyciągał wszystkich oponentów na siebie - zażartował, po czym odebrał kolejny pomysłowy materiał z jej łapek i odłożył.
- Skup się na sobie, dobrze? Jeśli masz nas reprezentować, bo różne niespodzianki mogą nas spotkać, tu musisz być od nas lepsza. Rozumiesz, że nie możemy wszyscy wyglądać jakbyśmy uciekli z pałacu w asyście przyjaciółki-księżniczki. Ty masz być księżniczką, a my będziemy twoim tłem służącym do obrony. Wyglądając jak arystokracja, nikt nie weźmie mnie na poważnie, nawet jeśli będę miał miecz większy od samego siebie. - Posłał jej lekki uśmiech i delikatnie chwycił za szczupłe barki, aby obrócić tyłem do siebie, a przodem do eleganckiej sukienki, pasującej do klimatów pustynnych, jakie ich otaczały.
- Spójrz ile tutaj jest gotowych ubrań. Dokupimy perfumy i będziesz mogła zawsze przemawiać w naszym imieniu - puścił ją zabierając ręce i mając nadzieję, że użył swojej siły z wyczuciem.

Isabela chciała zaprotestować, ale sukienka faktycznie była ładna. Chociaż zupełnie nie w jej kolorze. Mocne, wyraziste barwy nie pasowały zupełnie do jej typu urody, ale za to zaraz później jej zielone oczy napotkały coś, co od razu do niej przemówiło jedwabistym głosem mówiąc: “przymierz mnie, kup mnie, jestem idealny”. Na chwilę zupełnie zapomniała o stojącym za nią Kaynie i jego słowach, które wprawiły ją w zakłopotanie. Nie była z niej żadna księżniczka, a co najwyżej córka krawcowej i stolarza, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć, a w stroju, który do niej przemówił, na pewno nikomu nawet nie przeszłoby przez myśl, że mogła być kimś innym jak księżniczką.

- Zaraz wracam - powiedziała, nawet nie odwracając do Kayna, po czym sięgnęła po upatrzony strój i zniknęła za kotarą.
Minęła dłuższa chwila, zanim Isabela wyszła z prowizorycznej przymierzalni. Kiedy już to się wydarzyło, nie miała na sobie wcześniejszych łachmanów. I choć o poprzednim stanie wyglądu mówiły przetłuszczone, zmierzwione włosy i umorusana w pustynnym pyle skóra, to strój ewidentnie krzyczał “arystokracja”.
Isabela ubrana była w dopasowany kaftan w kolorze ciemnego koralu, z dekoltem, przewiązany w pasie szarfą, odkąd ciągnęło się pięć pasów materiału imitujących rozciętą spódnicę - dwa z przodu, dwa po bokach i jeden szerszy z tyłu. Pod kaftanem miała jedwabną bluzkę w nieco jaśniejszym odcieniu, o której istnieniu świadczyły wystające, luźno spływające po rękach półrękawy, odsłaniające nagą skórę ramion. Jedwabny materiał całości zdobiony był złotą nicią, która układała się w misterne wzory.
Na nogach miała dopasowane kolorem i krojem spodnie przypominające szarawary, choć nie tak luźne. Na stopach miała wkładane pantofle obszyte złotą nicią, na płaskiej podeszwie i z lekko zagiętymi noskami.
- I jak? - spytała, spoglądajac pytająco na swojego towarzysza. - Wystarczająco księżniczkowo, panie tło służące obronie?

Mężczyzna parsknął krótkim śmiechem i pokręcił głową.
- Idealnie, madame - odparł teatralnie skinąwszy głową. - Zostań już w tym, a ja pójdę zapłacić. Dla siebie mam jednak ubranie praktyczne, więc nie wybieraj mi nic, proszę, bo co najwyżej będziesz mogła ozdobić tym psa. - Choć nie miał początkowo na myśli towarzyszącego im Gnolla, to dość szybko epitet skojarzył właśnie z nim, przez co znowu się zaśmiał.
- Odwiedzimy jeszcze łaźnie, bo czuję się jak śmieć. I pewnie tak samo pachnę - powiedział całkiem pewnie. Nie brzmiało to nawet jak propozycja, a bardziej jak rozkaz dowódcy. Różniło się jednak tym, że dodał do tego argument, a rozkazy bywały raczej bardziej proste.
Po zapłaceniu za zwykłe, codzienne ubranie, razem udali się w głąb targu, oglądając coraz to nowsze i barwniejsze propozycje handlarzy. Na szczęście wśród straganów nie zabrakło też takich z bardziej praktycznymi rzeczami, którymi był zainteresowany Kayn, a które mogły nudzić Isabelę, gdyż każdy pancerz wyglądał bardzo podobnie, a na zdobiony zdecydowanie nie było ich stać.

- Tam obok sprzedawali perfumy, pewnie zejdzie ci trochę czasu, nim wybierzesz zapach, który ci się spodoba. Za moich czasów dyplomaci zawsze wyglądali schludnie i ciągnęła się za nimi taka przyjemna woń. To chyba pomaga w dogadaniu szczegółów. Albo byli narcystyczni, w sumie ciężko stwierdzić. - Zerknął na nią szarymi oczami, zastanawiając się czy nie odbierze jego słów negatywnie. Isabela zdawała mu się być nieco inna niż kobiety, które poznał dawniej. Bardzo łatwo było je urazić.

Isabela spojrzała najpierw w kierunku stoiska z perfumami, a potem z powrotem na Kayna. Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Prawdziwy dyplomata to nawet wysmarowany krowim łajnem będzie w stanie się dogadać - powiedziała pół żartem, a pół serio. - Nie zostawię cię tutaj samego, bo jeszcze zapłacisz tyle, ile każe ci ten handlarz, a to zdecydowanie za dużo. Później poszukamy perfum, obiecuję, że nie zajmie mi to długo.

Kayn skinął jej głową, zgadzając się. Wybranie odpowiedniego pancerza nie zajęło mu zbyt wiele czasu, choć Isabeli wcale się nie spieszyło. Miała kilka własnych uwag na temat wybieranego przez Kayna pancerza, ale powstrzymała się. Wciąż uważała, że jej pomysł z wełnianym kapturem był strzałem w dziesiątkę. Mimo to z nieukrywanym zainteresowaniem przyglądała się, jak aasimar wybierał pancerz dla siebie, pomrukując czasem coś pod nosem, ciągnąc za rzemyki, ważąc w dłoniach i porównując z innymi propozycjami.
Dobrze było mieć w końcu coś, co ochroni przed ewentualną napaścią. Niestety nie zawsze można było liczyć tylko na siłę mięśni i szybką reakcję ciała. Właściwie po zakupieniu pancerza, Kayn czuł się już wystarczająco obładowany i nie potrzebował nic więcej, a zakup dobrej zbroi zajął mu mniej czasu, niż wybór sukienki przez kobietę.
- Perfumy i łaźnia, czy na odwrót? - zapytał uprzejmie z uśmiechem.

- Łaźnia, zdecydowanie łaźnia - odparła Isabela, która poczuła całą warstwę kurzu i brudu, jaki na sobie miała. Wzdrygnęła się. Chyba nawet jako dziecko nigdy nie była w tak opłakanym stanie.

- Naprawdę myślisz, że zostaliśmy przeniesieni w czasie? Jak to w ogóle możliwe? - spytała, kiedy szli w kierunku łaźni, przeciskając się przez tłumy ludzi. - Tak w ogóle, inni opowiadali o tym śnie, w którym widzieli walkę dwóch postaci. Cóż, nie mówiłam tego wcześniej, ale też ostatnie, co pamiętam, to właśnie ten sen. Nie uważasz, że to dziwne?

- Nie jestem w stanie wszystkiego ci wyjaśnić - przyznał Kayn ze spokojem. - Może ci się wydaje, że wiem więcej niż inni, ale to nieprawda. Po prostu poświęciłem czas na zastanawianie się nad naszą sytuacją, zamiast na skupianiu na tym, jak bardzo potrzebuję wody i zamartwianiu się dziurą w pamięci. Gdy dowodzisz wojskami sił Imperialnych, skupiasz się na wszystkim, co jest w stanie ci pomóc, a zamartwianie się, to ostatnia czynność, o której myślisz - wyjaśnił z powagą, wciąż zastanawiając się nad tym, co się im przytrafiło, gdyż chciał odpowiedzieć na wątpliwości Isabeli. Niestety, musiał przyznać sam przed sobą, że nie potrafił.
- Być może Pharasma, oceniając nas u swych stóp, nie znalazła miejsca w żadnym planie, co wydaje mi się mało prawdopodobne. Może bardziej, że byliśmy jeszcze potrzebni, w tym miejscu i czasie, dlatego oddano nam życie. - Kayn bezradnie rozłożył ręce i spojrzał na kobietę z pocieszającym uśmiechem. - Przepraszam, ale nie umiem odpowiedzieć na twoje wątpliwości. Wszystko to tylko moje teorie, jednak jestem pewien, że będąc cierpliwymi, w końcu poznamy prawdę. Aż tak cię to niepokoi?

- Nie powiedziałabym, że niepokoi - odparła Isabela. - Po prostu jestem ciekawa, a nie lubię długo czekać na odpowiedzi. Nie należę do cierpliwych osób - przyznała, wzruszając ramionami. - Ile ty właściwie masz lat? I naprawdę pochodzisz z Thass… Tessi... linu? No, wiesz o czym mówię. Nigdy nie słyszałam o takim miejscu.

- Thassilon, tak. Dowodziłem tam. To potężne Imperium. Jedynym kłamstwem, jakie użyłem, to o moim ojcu. Tak naprawdę nawet nigdy go nie poznałem, jestem sierotą. Tylko nie mów nikomu, bo ten Kundel wykorzysta by się odgryzać - zaśmiał się Kayn i poprawił swój tobołek z zakupami - Ile mam lat, ciężko powiedzieć. Z tego co wywnioskowałem z rozmów z wami, to chyba około siedmiu tysięcy? Ale tak naprawdę to dwadzieścia dziewięć, więc spokojnie. Nie musisz mówić mi per dziadek.

Isabela została nieco zaskoczona tym, z jaką łatwością Kayn podzielił się tymi informacjami. Może nie był z natury tajemniczy, może nie potrzebował skrywać swojej przeszłości przed innymi. Poczuła, gdzieś w środku, wstyd, że ona kłamała na temat tego kim jest. Nawet przez moment miała ochotę, by się tym podzielić - w końcu już wiedziała, że on i pozostali wcale źle nie reagują na magów, bo był z nimi Jasar. Stwierdziła jednak, że to nie był dobry moment.

- Ozrar jest całkiem w porządku - odparła na wzmiankę o gnollu. Nie miała okazji z nim porozmawiać, ale wydawał się być niegroźny, przynajmniej w stosunku do niej. Z pewnością chciała go poznać bardziej.
- W każdym razie… SIEDEM TYSIĘCY?! Ciekawe zatem z jakich czasów ja pochodzę i ile mam tutaj lat. Hm, a może wcale nie z tak odległych? Może to są moje czasy i jako jedyna nie zostałam przeniesiona? To byłby dopiero zwrot akcji. - Isabela zaśmiała się.
- Moi rodzice natomiast nie są nikim specjalnym. Mama jest krawcową, a tato stolarzem. Często pomagałam mamie w handlu na targowisku.
Isabela zamyśliła się na chwilę. A jeśli teoria Kayna była słuszna, to czy jej rodzina już dawno odeszła z tego świata? Czy zauważyli jej zniknięcie?
- Oczywiście, zanim zajęłam się dyplomacją - dodała, kiedy przypomniała sobie, że przecież nie przyznała się do tego, kim tak naprawdę była.

- Nie zaprzątaj sobie tym głowy, Bello - powiedział ciepło, rzucając jej pocieszający uśmiech. W zasadzie nikt do tej pory nie mówił do niej “Bello”. Zawsze była po prostu Isabelą. Było to dziwne, ale jednocześnie miłe. Postanowiła nie protestować.

- Skup się na tym, co jest teraz, bo jeśli nie uda nam się przeżyć teraźniejszości, nigdy nie poznamy przeszłości. Spróbujesz? - dopytał Kayn, zapamiętując informacje, jakie mu podała, ale nie ciągnąc tematu, gdyż miał wrażenie, że po dłuższej chwili namysłu, może sprawić jej przykrość dojście do niektórych wniosków - Być może ty pochodzisz akurat stąd i właśnie przemierzasz swoje domowe tereny, kto wie... - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby ta teoria mogła być najbardziej prawdziwą. - Będziemy musieli jeszcze dokupić podstawowe rzeczy survivalowe. Znasz się trochę na tym czy nie zdarzało ci się wędrować i sypiać w warunkach polowych? Jeśli nie jesteś pewna, mogę się tym zająć, abyś nie musiała się zamartwiać - zaproponował przyjacielsko.

- Jak możesz się domyślać, nie mam o tym zielonego pojęcia - powiedziała szczerze. - Chętnie jednak poduczę się trochę, jeśli nie masz nic przeciwko. Najpierw jednak skorzystajmy z łaźni. Widzę chyba już budynek, o którym mówił facet handlujący pancerzami. Chodź, nie ma czasu do stracenia! - oznajmiła entuzjastycznie i chwyciwszy go za rękę, pociągnęła biegiem w stronę łaźni.
Kayn nie wyrywał się, gdyż nie przywykł do nadmiernie impulsywnych reakcji na bodźce. Zawsze był stonowany i spokojny, toteż w tej chwili nic się w nim nie zmieniło. Być może nawet jego powaga kontrastowała z ekscentryczną naturą zaklinaczki, ale z drugiej strony, przynajmniej zwracali uwagę na odmienne rzeczy, przez co dostrzegali dwa razy więcej szczegółów, niż gdyby byli w pojedynkę.
- Chyba naprawdę nie umiesz długo znieść niedogodności, bo to pierwszy raz kiedy tak pędzisz - zauważył, parsknąwszy krótko i pokręcił głową.

Łaźnia dzielona była ze względu na płeć, toteż przynajmniej obydwoje mogli się zrelaksować i skupić na własnych myślach, w samotności.
- Tu nie chodzi o niedogodności, panie praktyczny - powiedziała, kiedy dotarli do wejścia i już mieli się rozdzielić. - Po prostu zauważyłam tę grupę ludzi, którzy tu zmierzali i chciałam być przed nimi, żeby nie czekać. Jak mówiłam, nie należę do najbardziej cierpliwych. - Mrugnęła do niego okiem, po czym udała się do części przeznaczonej dla kobiet.

Isabela wzięła gorącą kąpiel, w której mogła się zrelaksować. Gdzieś kątem oka zauważyła chyba tę szaroskórą kobietę, Vathrę. Ta chyba jednak nie zauważyła Isabeli.
W ciągu ostatnich czterech dni, odkąd obudzili się na środku pustyni, obie kobiety zdążyły kilka razy ze sobą porozmawiać. Vathra dała się poznać jako sympatyczna osoba, która zdecydowanie lubiła rozmawiać i nawiązywać znajomości. Spodobało się to Isabeli, której szaroskóra kobieta kojarzyła się z przyjaciółką z dzieciństwa - Millą.
Isabela przypomniała sobie, jak we dwie siadały na murku, nieopodal fontanny, i zajadały się figami, ich ulubionymi owocami. Ciekawe czy Vathra również lubiła figi? Isabela postanowiła zapytać ją o to przy najbliższej okazji. Chciała nawet teraz, ale kiedy o tym pomyślała, nigdzie nie było śladu po szaroskórej kobiecie o złotych oczach. Dziewczyna wzruszyła ramionami i ponownie zanurzyła się w wodzie. Może to nawet nie była ona, tylko jakaś inna przedstawicielka tej rasy?

Dopiero kiedy ubierała się w swój nowy strój, zauważyła, że wśród jej rzeczy leżał złocony pierścień z osadzonym nań rubinem. Przypomniała sobie, jak go ściągała przed kąpielą, ale za żadne skarby nie potrafiła przywołać wspomnienia skąd go posiadała.
Sięgnęła po przedmiot i spojrzała na niego, kiedy leżał na jej otwartej dłoni. Był przepiękny i na pewno nie należał do zwykłych pierścieni. Kiedy skupiła na nim swoją uwagę, poczuła silną, magiczną aurę. Zacisnęła szybko dłoń i rozejrzała się dookoła, ale nie było nikogo. Spojrzała więc jeszcze raz na pierścień, wciąż nie potrafiąc sobie przypomnieć, skąd się wziął w jej posiadaniu.
W końcu wzruszyła jedynie ramionami, wkładając go z powrotem na palec wskazujący prawej dłoni. Kolejna zagadka do rozwiązania.

Po kąpieli, Isabelę i Kayna czekało jeszcze dokończenie zakupów, a czasu było niewiele. Na początek udali się po perfumy dla Isabeli, na znalezione wcześniej stanowisko. Jak obiecała, wybranie zapachu nie zajęło jej wcale długo. Może nawet krócej niż wybór pancerza przez Kayna.
- Potrzebuję czegoś wyrazistego, co zapada w pamięć. Może być z nutą cytrusów, ale żeby też nie było zbyt mocne. Nie chcę, żeby wszyscy wokół się podusili. O! To ślicznie pachnie. Myślę, że pasuje do mnie idealnie. Ale z drugiej strony ta cena… Nie, jednak chyba sobie daruję. Na straganie za rogiem, u tego przemiłego pana w fioletowym turbanie, było znacznie taniej. I wydaje mi się, że miał większy wybór…

Potem oboje udali się, by zakupić niezbędne do przetrwania przedmioty. Tutaj Isabela oddała pałeczkę Kaynowi, ponieważ sama kompletnie się na tym nie znała. Kiedy on wyszukiwał kolejne przedmioty, ona bawiła się tajemniczym pierścieniem na jej palcu. Kręciła nim, przyglądając jak rubin mieni się w świetle dziennym. Był magiczny, to nie ulegało wątpliwościom. Ciekawe tylko jakie miał właściwości…
Isabela postanowiła jednak nie testować go w środku miasta, więc szybko przestała się nim bawić i skupiła się na targowaniu cen.

Isabela odetchnęła z ulgą, kiedy w końcu znaleźli się w prowizorycznym obozie Garavela. Długie zakupy były męczące, nawet w najlepszym towarzystwie.
- Dzięki bogom, jesteśmy już po - powiedziała, wzdychając. Była jednak uśmiechnięta. I czysta. - To niesamowite co kąpiel i czyste ubranie potrafi zrobić z ludźmi. Wszyscy wyglądacie wyśmienicie! - pochwaliła pozostałych, przyglądając się im, jakby byli zupełnie innymi osobami, których jeszcze nie znała.

Nami 07-10-2019 09:32

Kayn nie widział problemu w przedstawieniu swoich mocnych stron. Z drugiej strony była to dla niego okazja, aby poukładać sobie w głowie fakty, gdyż odkąd się przebudził, jego myśli pochłonięte były próbami wyjaśnienia sytuacji, niż przypominaniu sobie zbędnych szczegółów, w tamtym momencie zdawałoby się, że oczywistych. Przyjęcie ich przez Gravela potraktował jako opatrzność boską, gdyż naprawdę był to cud. Dano im wody tyle, ile potrzebowali, a nawet jedzenie. Praktycznie za darmo zaopiekowano się nimi, ufając, że kiedyś się odwdzięczą. W jego świecie takie rzeczy się nie zdarzały, nikt by przybłęd nie wziął, chyba, że byłyby to bezbronne dzieci. Kayn wyposażony był w oburęczny miecz, a i innym nie brakowało krzepy. Być może nie wyglądali groźnie, ale żeby im zaufać to też trzeba było być ufnym. Szczególnie biorąc pod opiekę Gnolla.

Dopiero podczas jednego z nocnych postojów, grupa znajd pustynnych, uznana za zbiegłych niewolników, miała chwilę czasu, aby wymienić między sobą parę zdań we własnym gronie i jednocześnie unikając niechcianych dodatkowych uszu, które mogłyby podsłuchać rozmowę.
- Chciałem podzielić się własnymi przemyśleniami, bo być może i wam przyjdzie coś do głowy - zaczął Kayn, starając się ignorować obecność Gnolla z całą mocą nadaną przez Bogów. Z drugiej strony nie miał też zamiaru sam go karać za istnienie, gdyż według jego wiary, Pharasma oceni go w swoim czasie i na pewno jej ocena będzie jedyną słuszną.
- Nie wiem jak bardzo różnią się nasze wspomnienia, ale ja pamiętam burzę piaskową i walczące ze sobą dwie potężne siły, gdzie po jednej stronie stała niebieskoskóra kobieta. Uczucie obserwacji tego przypominało bardziej sen, ze względu na odmienne poczucie świadomości, jednak ja uznałem, że może być to wspomnienie. Uważam tak ze względu na to, w jakim miejscu i stanie się potem obudziliśmy. A w tym wspomnieniu widziałem was wszystkich, stąd teoria, że znamy się - mniej lub bardziej, ale znamy. - spauzował dosłownie na dwie sekundy, aby dać towarzyszom moment na przetrawienie informacji, po czym kontynuował.
- Czas poszedł na przód. Nie wiem ile lat czy stuleci od momentu, który pamiętamy za życia sprzed burzy. Jestem tego pewien ze względu na reakcję dotyczącą Thassilonu. Początkowo nie bardzo rozumiałem, co w tym zabawnego, gdyż moje Imperium było potężne i budziło szacunek, a nie śmiech, ale dosyć szybko doszedłem do prostego wniosku. Widzicie, ja jestem... A raczej byłem, dowódcą oddziału imperialnego. To są moje czasy, z których pochodzę. Niemożliwym jest przeżyć tyle tysiącleci, nawet jako Aasimar. Podejrzewam, że i dom, który wy znacie, nie jest już tym samym domem, który był i że naprawdę pochodzimy z odległych czasów. Na pewno nie tak odległych jak ja, sądząc po reakcji na wymienione przeze mnie Imperium. - Kayn westchnął krótko, spoglądając po każdym. Tym razem nie pominął nawet zbadania wyrazu pyska Gnolla.

Cyriccus Casfar wysłuchał Kayna uciskając swe skronie. Po długotrwałym odwodnieniu i cholera wie czym jeszcze, ból rozsadzał mu głowę.
- Moje ostatnie wspomnienie to sztorm na Morzu Wewnętrzny, ale niewątpliwie masz rację. Pytałem Garavela o władców Katapesh. - zrobił krótką pauzę by ucisnąć bolące miejsce tuż nad prawym oczodołem. - Odpowiedział z przekonaniem, jakby od dawien rządzili nim niejacy “Nadzorcy”, nie skurwiały sułtan, którego pamiętam.

Isabela nabrała powietrza i głośno westchnęła, próbując sobie poukładać te informacje w głowie.
- Łał - skwitowała krótko, bawiąc się piaskiem, przesypując go z jednej dłoni do drugiej. - Czyli wynikałoby z tego, że jakimś cudem przenieśliśmy się w czasie? I przestrzeni? Niesamowite! Albo ktoś nas próbuje zrobić w jajo i to wszystko to jakiś głupi żart. Hm…

- Raczej nie jest to żart - powiedział Jasar. - Mnóstwo czasu musiało upłynąć, by nasze szaty i ekwipunek doprowadzić do takiego stanu. Oczywiście magią można by zrobić takie rzeczy... Pamiętam też tę kobietę - spojrzał na Kayna - i dżina czy ifryta. A potem burzę piaskową. Za moich czasów - zmienił temat - twoje imperium było już tylko legendą sprzed wieków, a od moich czasów minęło trzy tysiące lat z okładem. W moim Osirionie rządzi ponoć jakiś książę, a nie faraon.

Gnoll siedział pozornie nieporuszony rewelacjami.
- Tego samego się domyślałem słuchając was wcześniej. - Zwrócił się do Kayna patrząc mu w oczy i po chwili omiótł resztę spojrzeniem. - Też miałem te wizje, więc nie ma co więcej strzępić o tym ryja. Natomiast czas może i się nie zgadza, ale miejsce jest to samo. Brunatne Szczyty, Nizina Pesh i Katapesh nie zmieniły swojej nazwy, a tylko pozmieniali się władcy i jakieś imperia. Więc magia albo jeszcze insze cholerstwo musiało nas dopaść i zagrzebać pod piaskami na tym zadupiu, utrzymując jednocześnie przy życiu, jeśli można tak to nazwać. - Przemówił swoim niskim głosem i przeciągnął się na koniec, splatając dłonie na karku.

- Walczące między sobą dwa potężne byty to też ostatnie moje wspomnienie - odezwała się w końcu Vathra, próbująca w czasie ich rozmowy sobie to wszystko poukładać. - Podświadomie jednak czuję, że nie pochodzę z tych okolic. I nie chodzi o to, że moim domem jest Plan Cieni. Nie, chodzi mi o Katapesh. To nie był mój dom wcześniej… takie przynajmniej odnoszę wrażenie, ale wszystkie wspomnienia są mocno zamazane, więc pewna być nie mogę. - Wzruszyła ramionami, skupiając się na dalszej rozmowie pozostałych. Kto wie, może jakieś ich słowa sprawią, że cokolwiek sobie przypomni.

- Nazwy może są i te same - Jasar nawiązał do słów Ozrara - ale wizja z pewnością nie dopadła mnie w Katapesh. Zresztą wówczas te tereny inaczej się zwały. Byłem wtedy ze dwieście mil stąd. - Machnął ręką w stronę północnego wschodu.

- Nic to zmienia gdzie kogo dopadło. Jesteśmy teraz tu. Jeno czemu? - Zapytał Ozrar, ale szybko machnął na to ręką. - Zresztą co za różnica. Żyjemy i to się liczy.

Kayn wysłuchał wątpliwości każdego, nie znając jednak odpowiedzi na plątające się po głowie pytania. Choćby nie wiem jak się starał, nie był w końcu wszechwiedzący. Niebiańska krew płynąca w jego żyłach, była tylko namiastką boskości, będąc niemal niewyczuwalna. Nie był żadnym aniołem, ani półbogiem, bliżej mu było do człowieka, ale nie miał zamiaru się tłumaczyć, bo i nie widział aby kogokolwiek to interesowało. Wątpliwości innych nie były wcale kierowane do niego bezpośrednio, a raczej do ogółu i też w takim tonie rozmawiali - razem. Nie mieli wielu podstaw na których mogliby się oprzeć, toteż jedynie mogli teorezytować, ale na dłuższą metę nie miało to sensu. Przypominało bardziej wróżenie z fusów, niż wymianę faktów, toteż dość szybko zakończyli swoje zgromadzenie.


Po dotarciu do miasta, czekała ich kolejna łaska. Kayn z trudem ukrył zdziwienie, ale nie pogardził monetami, gdyż naprawdę tego potrzebowali. Mężczyzna nie bardzo miał ochotę iść samotnie na zakupy, ponieważ zdawał sobie sprawę ile tysiącleci minęło odkąd ostatnio wędrował wśród wędrownych kupców i obawiał się, że tyle złota wyda na jedną tylko rzecz, bo cena nagle okaże się wyższa niż dla przeciętnego klienta.
Początkowo chciał spytać Vathrę, jednak ta chyba zapatrzona była w Jasara i też z nim postanowiła udać się na targ. Wojownik skrzywił się nieco rozglądając po innych. Był pewien, że z Gnollem na pewno nigdzie nie pójdzie, bo jakoś za sobą nie przepadali, zaś brodaty mężczyzna zwany Cyriccus wcale nie wydawał się być mniej zagubiony niż Kayn. W ostateczności Angelkin zatrzymał spojrzenie na uśmiechniętej Isabel. Zdawała mu się być bardzo naiwna, ale i zarazem urocza w swej prostocie. Nie miał zamiaru mówić jej o tym, co usłyszał podczas podróży na jej temat od strażników karawany, aby nie robić jej przykrości. Postanowił jednak mieć na kobietę oko, aby przypadkiem nie zaufała nieodpowiedniej osobie.

W końcu zaproponował Isabel wspólne zakupy, w zamian za pomoc zaoferował siebie jako tragarza i ochronę, na co dziewczyna przystała. Pomógł jej w doborze stroju oraz polecił wybór perfum, gdyż ze swoich czasów takich dyplomatów pamiętał, bez względu na płeć, zawsze byli zadbani i pachnący, nie wystarczyło zwykłe umycie się z użyciem mydła, jak to zwykł robić wojownik, bo nie potrzeba mu było nic więcej. Jednak po zakupie zwykłych ubrań udali się najpierw do łaźni, aby zmyć z siebie przyklejony do ciała piach i kurz, jaki na nich osiadł.

Kayn stwierdził, że łaźnie przez tyle tysiącleci jedynie się pogorszyły. Kiedyś w łaźniach było może i więcej ludzi, ale również było bardziej bogato. Mnóstwo ozdób, świecideł, pozłacane kinkiety i świece z których wydobywał się przyjemny, kojący zapach. Kadzidła, dodawały relaksu, a ich zapach był naprawdę intensywny i kojący. Teraz czuł się po prostu zrelaksowany i czysty, ale nie było to w ogóle porównywalne. “Zeszło na psy”, pomyślało mu się, po czym parsknął pod nosem, gdy znowu przypomniał mu się Gnoll. Zdecydowanie powinien przestać przywodzić go ciągle na myśl, bo jeszcze ten parszywiec pomyśli, że dostał na jego punkcie obsesji. Kayn jednak wiedział, że Pharasma sama oceni tę kreaturę i on nie musi się do tego wtrącać. Niech kundel się wykaże, ot co. Po śmierci każdy trafi na plan, na jaki zasłużył.

Kąpiel nie zajęła mu wiele czasu, toteż nawet wyszedł kilka minut przed Isabel. Poczekał na nią grzecznie, zamieniając parę słów z miejscowym przechodniem. Kayn był osobą kontaktową, więc rozmowa choć była krótka, nie zabrakło w niej uprzejmości czy żartobliwości. Przerwał dopiero kiedy zauważył Isabel.

Uprzejmość wojownika czasami zaskakiwała, gdyż bywał nadmiernie grzeczny i ułożony. Nie myślał też z reguły o drobnych bzdurach, choć trzeba było przyznać, że potrafił zwracać uwagę na szczegóły. Ponieważ towarzyszka dała mu wolną rękę w kwestii doboru ekwipunku na ewentualną wyprawę w tereny pozamiejskie, wypytał ją o drobne kwestie typu wybór namiotu, gdzie Dyplomatka zgodziła się, aby połączyć fundusze i po prostu kupić jeden większy. Widać musiała naprawdę ufać Aasimarowi, na co on jedynie uśmiechnął się lekko i pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie wiedział jak bardzo czasy się zmieniły, ale za jego byłoby to niemal niedopuszczalne. Taka kobieta sama narażała się na gwałt, będąc nader otwartą na możliwości oraz mężczyzn. W pewien sposób Kaynowi jednak podobała się jej odmienność w porównaniu z innymi kobietami, które znał. Zawsze niedostępne, zdystansowane, subtelne, nieśmiało rzucające spojrzenie, do których było trzeba podejść z uprzejmością i rezerwą, systematycznie i niespiesznie zyskując zaufanie aby móc dotknąć wpierw dłoń, a po kwartale może i nadgarstek. Isabel, choć nie była bezpruderyjna, nie uwodziła. Była po prostu uśmiechniętą i otwartą na innych osobą, która już po kilku dniach trzymała go za rękę, ledwo poznając jego wiek. Dla Kayna była to bardzo szybko idąca na przód znajomość.

Po zakupach i zjedzeniu czegoś u sprzedawcy ze straganu, wrócili do swojego pracodawcy. Kayn tak jak obiecał, wziął na siebie niemal wszystko, co kupili, dając Isabel do noszenia jedynie podstawowe rzeczy, perfumy oraz kubek i lusterko, które jej zakupił tylko po to, aby poczuła się lepiej.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:09.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172