Las Cierni, Katapesh
4709 AR, 11-ty Desnus,
Północ Czwórka śmiałków zagłębiła się prosto w trzewia Lasu Cierni, ostrożnie poruszając się szlakiem wytyczonym przez dzikie zwierzęta. Prowadzący ich Ozrar dodatkowo torował im drogę swym masywnym cielskiem, niejeden raz przy tym cicho powarkując, ilekroć nadział się na wystające z olbrzymich kaktusów kolce. Gnoll nie miał zbyt łatwego zajęcia, bowiem ze wszystkich ochotników był największy, najcięższy i to on właśnie zgłosił się, aby iść przodem. Tymczasem skradający się krok za nim tropiciel co rusz potykał się o wystające korzenie, głośno przy tym przeklinając. W jego ruchach widoczna była pewna nerwowość i ilekroć spoglądał za siebie, na jego twarzy malowało się napięcie, które zdradzało jego niechęć do podróży przez te zarośla. Następny był Kayn, który upewniał się, że idący przed nim gnoll nie zgubi tropu gremlinopodobnego stworzenia, zaś pochód zamykała Vathra, która była najmniejsza i najzręczniejsza z nich wszystkich, a zatem bez większych kłopotów przemykała między wystającymi gałęziami. Wszyscy oni mieli dłonie położone na rękojeściach swoich broni, gotowi wyciągnąć je w każdej chwili, zaś ich postawa ciała zdradzała znacznie więcej niż słowa i zapewne niejeden drapieżnik namyśliłby się dwa razy przed zaatakowaniem kogoś z tej grupy.
Najemnicy nie zdołali jednak odejść na więcej niż kilkadziesiąt metrów od skraju lasu, kiedy ponownie odezwało się ryczenie przerażonej kozy, która najwyraźniej zaczęła panikować na widok zbliżających się w jej stronę świateł pochodni. Tym razem jednak źródło tych odgłosów znajdowało się znacznie bliżej ich pozycji i po wyrąbaniu sobie ścieżki przez ciernie, najemnicy ujrzeli przed sobą niewielką polanę, szeroką na cztery metry i długą na niecałe dwanaście. Na jej końcu znajdował się przywiązany do ramienia kaktusa kozioł, który na widok przybyszy zaczął jeszcze bardziej panikować, wierzgając na boki i wrzeszcząc w ślepym przerażeniu. Rombart był cały pokryty kolcami i wyglądał przy tym dość mizernie, ale wciąż miał w sobie dość energii, aby stawiać opór i ryczeć ile sił w płucach.
Jako pierwszy ruszył w stronę kozła Ozrar, który niefortunnym zbiegiem okoliczności potknął się o wystający korzeń, lądując plackiem na ziemi. Idący tuż za nim Dashki próbował go przeskoczyć, ale zahaczył pochodnią o gałąź podczas skoku i ta wypadła mu z ręki, lądując prosto na pysku gnolla, który zaczął szarpać się z bólu i wściekłości. Oślepiony eksplozją iskier Ozrar zamachnął się wtedy wielką łapą i ściął tropiciela z nóg, wprost na siebie. Kayn na widok tej absurdalnej sceny parsknął śmiechem, lecz wtedy wyminęła go Vathra i wystającą na bok rękojeścią katany zahaczyła o cierniową gałąź, która uderzyła go prosto w twarz, zaledwie parę centymetrów od oka. Na widok tarzającego się z bólu gnolla i walczącego z napadem paniki tropiciela, kobieta wywróciła jedynie oczami, po czym z gracją kota przeskoczyła ponad nimi i ruszyła w stronę kozła, bez większych trudności docierając na skraj polany.
Rombart przywiązany był do kaktusa, który wyrastał z głębokiego na kilkadziesiąt metrów wąwozu. Jedno z jego kolczastych ramion wystawało ponad krawędź przepaści i to do niego uwiązane było zwierzę na krótkim fragmencie liny, z której się zerwało. Vathra zbliżyła się ostrożnie do kozła, który na jej widok kompletnie skamieniał z przerażenia, nie ruszając przy tym nawet najdrobniejszym mięśniem.
- Spokojnie, maleńki. Zaraz cię stąd wydostaniemy, tylko bądź grzeczny - mruknęła, powoli rozwiązując krępujący go sznur, lecz w momencie gdy poluzowała więzy, spanikowany kozioł wyczuł okazję i wystrzelił do przodu jak strzała, tracąc ją swoimi rogami. Zaskoczona tym obrotem spraw kobieta straciła równowagę i runęła w przepaść, ale na kilka sekund przed śmiertelnym upadkiem zdołała złapać się wystającego z piaszczystej ściany korzenia.
Tymczasem Rombart w swym szaleństwie pędził dalej przez polanę, szukając drogi ucieczki. Kozioł zręcznie odbił się od pleców leżącego gnolla i dał susa wprost na ścieżkę, na której stał Kayn. Wojownik widząc biegnące w swoją stronę zwierzę chciał zagrodzić mu drogę, lecz pech chciał, że tuż za nim znajdował się wysoki korzeń, o którym najwyraźniej zapomniał. Robiąc krok w tył, mężczyzna potknął się o niego i wylądował plecami w buszu, a ułamek sekundy po tym wydarzeniu przeleciał nad nim przerażony kozioł.
Ozrar miał już tego wszystkiego głęboko po dziurki w nosie. Cisnął pochodnią gdzieś w las, a następnie zepchnął z siebie łowcę, który wylądował twarzą w zaroślach. Gnoll zatopił pazury w ziemi i chciał już wstać, kiedy usłyszał wysoki, ale nad wyraz hienowaty śmiech, który wydobywał się z niewielkich krzewów znajdujących się w połowie polany.
Trzeba było bardzo wyraźnie się wsłuchać, aby zrozumieć, że wydobywający się z pyska gnolla warkot, przy hektolitrach ciekącej piany, był w rzeczywistości przepełnionym nienawiścią słowem “Pugwampi!”. Ozrar doskonale teraz wiedział, że seria niefortunnych wypadków, która im się przytrafiła nie była całkowicie dziełem przypadku…
Pozostała trójka najemników znajdowała się w pobliżu Lasu Cierni, wybierając czekanie za pozostałymi i siedzenie na skałach piaskowca w pobliżu wysokiej na kilka metrów wydmy. Odpoczywali tam w całkowitym milczeniu, woląc zachować ciszę, niż zwrócić na siebie uwagę nocnych drapieżników, mogących grasować po okolicy, która o tej porze tętniła życiem. Mimo, że wciąż znajdowali się na pustyni, to po zapadnięciu zmroku dało się usłyszeć wiele dotąd nieznanych im odgłosów. Wśród wzgórz często odzywało się popiskiwanie drobniejszych stworzeń, ale też czasem dało się usłyszeć mrożący krew w żyłach ryk, który niósł się echem po całej okolicy. Ciężko było stwierdzić co było jego źródłem, ale z całą pewnością samotni najemnicy nie chcieli się o tym przekonać na własnej skórze.
Siedzieli tak dłuższą chwilą nasłuchując odgłosów nocy, kiedy nagle coś poruszyło się między zaroślami.
- Patrzcie! To chyba ta koza! - Krzyknęła z ekscytacją Isabela, kiedy najeżony kolcami Rombart wybiegł z Lasu Cierni, mknąc wprost na wydmę tuż obok nich. Nim jednak zdążył wspiąć się na jej szczyt, kozła dopadł Kyrikos, który złapał ciągnący się za nim sznur i dłuższą chwilę musiał szarpać się ze zwierzęciem, aby w końcu uspokoić je.
Korsarz nie wiedział jednak, że wydawane przez Rombarta odgłosy zwróciły uwagę czegoś jeszcze… czegoś co leżało zakopane pod piaskami wydmy, na której stali, od wielu długich tygodni. Mężczyzna poczuł wtedy jak ziemia pod nim osuwa się, a on sam zapada się w piach. Coś masywnego poruszyło się obok niego i usłyszał w tym samym momencie kolejny krzyk Isabeli, tym razem pełen przerażenia:
- Uważaj!
W świetle księżyca błysnęło coś ostrego i Kyrikos instynktownie odskoczył w bok, wypuszczając z rąk sznur i szukając schronienia za kopcem piachu. W miejscu, gdzie chwilę temu stał, przemknęła ze świstem chitynowa włócznia. Korsarz przeniósł wtedy wzrok w bok, by stanąć oko w oko z olbrzymich rozmiarów skorpionem, który wyłonił się z piasków pustyni. |