Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-10-2019, 19:33   #1
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
[D&D] Szła zima


Październik, Brama Południowa.
[MEDIA]http://michaelwelply.com/wp-content/uploads/2016/01/city-gate-michael-welply-1024x685.jpg[/MEDIA]
Dziś znów od bramy ciągnęła się kolejka wozów, konnych i pieszych. Wszyscy chcieli wejść, a w zasadzie nic z miasta nie wyjeżdżało. Strażnik przy bramie od rana wpuścił dosłownie kilkanaście osób a było już południe. W tym tempie większość ludzi będzie musiało czekać do jutra.
Tak jak wczoraj.
Czy przedwczoraj…
To sprawiało, że humor wśród czekających był marny a nastroje napięte. Podobno tydzień temu (już wtedy stali tu ludzie) była nawet poważna bójka wśród gawiedzi, kilkanaście osób było rannych, tego dnia straż przestała wpuszczać kogokolwiek. Chyba tylko pamięć o tym wydarzeniu powstrzymywała ludzi przed rękoczynami.
Narazie.

Każdy podróżny tłumaczył czemu akurat on lub ona musi do miasta wjechać. Przeważnie pieniądze załatwiały sprawę, choć dziś odmówiono na przykład wymachującemu sakiewką krasnoludowi. Wyglądało na to, że strażnik z dzisiejszej zmiany ma coś przeciw nieludziom.

Czwórka osób stała już niedaleko bramy. Nie tyle stali razem, co nikt nie chciał stać z nimi. Wszyscy byli obcymi w tych stronach, co zdradzał choćby brak specyficznego, lokalnego akcentu. Najwyraźniej tubylcy woleli dmuchać na zimne i nie stać przy obcych, jeśli byłaby choć minimalna szansa, że przez to odmówi im się prawa wejścia przez miejską bramę.

Cudzoziemcy więc, chcąc nie chcąc stali obok siebie.
Jednym z nich był ładny podrostek, gołowąs jeszcze dobrze ubrany. Gdyby nie to, że stał w kolejce do bram miasta ktoś by może pomyślał, że to ktoś znaczniejszy niż otaczające go pospólstwo, wszak twarz miał gładką a ręce nie spracowane. Jednak ponieważ stał spokojnie z innymi nikt nie zastanawiał się nad tym dłużej niż jedno mgnienie oka.
Jednak gdyby ktoś bystrzejszy i bardziej spostrzegawczy poświęcił młodzieńcowi więcej uwagi niewątpliwie dostrzegłby że twarz ma delikatną, zaś pod męskim strojem skrywają się kształty niewieście. Taki obserwator miałby niewątpliwie rację, gdyż podrostkiem tym była w istocie panna Matylda von Turvill. Ród ten znany był heraldykom, stary i szanowany jednak ostatnio nie cieszący się najlepszą sławą. Z tego też powodu Matyldzie nie pozostało nic innego niż udać się na drugi koniec świata tam gdzie żyli jej krewni, którzy mogliby ją otoczyć opieką, dobrze wydać za mąż tak aby mogła wrócić do świata z którego się wywodzi. Matylda przynajmniej na razie nie widziała dla siebie innych życiowych możliwości.
Zmęczona przykucnęła na skraju drogi kierując twarz w stronę słońca. Przymknęła oczy i wyciągnęła zza pazuchy jabłko i zaczęła jeść ciesząc się każdą chwilą odpoczynku. Była szczęśliwa, że nie ona sama ocalała z rzezi, towarzyszył jej bowiem syn przyjaciela jej ojca Morlinn.

Towarzysz Matyldy był od niej wyższy, o smukłej sylwetce, zaś większość twarzy skrywał pod kapturem płaszcza. Z melancholijnym westchnieniem spojrzał na dziedziczkę rodu Turvill, z którym współpracował jego ojciec, adept Sztuki. Niestety, kiedy wrogowie zazdroszczący powodzenia ich rodzinom wykorzystali rosnący fanatyzm niektórych wyznawców Jedynego i zwrócili ich przeciwko nieludziom i ich sprzymierzeńcom, musieli ratować życie uciekając. Z tego co wiedział, jego ojciec został spalony na stosie, a krewni Matyldy zginęli lub gnili w lochu. Oni sami z trudem przetrwali przeprawę przez Zwieciste Bagna, gdzie podobno kryły się bramy do innych Planów. Przynajmniej w końcu trafili do jakiejś cywilizacji, gdzie byli wystarczająco oddaleni od wrogów, by zastanowić się co dalej…. - spojrzał z pewną zazdrością na swojego szybującego po niebie kruczego chowańca, który wydawał się wolny od trosk.
- Mam nadzieję, że bez problemu przejdziemy przez bramę, pytanie co dalej…. - odezwał się cicho do dziewczyny.
Matylda wzruszyła tylko ramionami nic nie odpowiadając, co będą dalej? co to za pytanie, ano będą musieli sobie poradzić tak jak radzili sobie do tej pory.

Aodan usiłował złapać któregoś ze strażników wzrokiem. Niespotykane pośród elfów czy ludzi złote lśnienie jego oczu mogło to ułatwić, ale przeważnie ściągało na niego niepotrzebne kłopoty. Kiedy któryś z wartowników zwrócił już na niego uwagę, podszedł tak blisko jak mógł i uchylił kaptura.
- Przeraża cię to, co widzisz? Spokojnie… Moje oblicze to ostrzeżenie przed kłopotami, które mogą czyhać na nas wszystkich. Wpuśćcie mnie do grodu, dobry człowieku, a opowiem swą historię...

Niedaleko tej trójki, stał człowiek, nieco przy kości, ale widać było, że po długiej wędrówce, jaką miał za sobą, mocno schudł. W tym momencie, nieco żałował, że do tej pory nie nauczył się zaklęcia manipulującego ludzkim umysłem. Miałby czekanie przed bramą za sobą, nawet wiedząc, jakie mogłyby być później konsekwencje. Rozejrzał się po najbliższych twarzach i nieco zdziwiła go ilość nieludzi w kolejce. - Hmm.. - Mruknął do siebie i wrócił do spokojnego czekania.

Bramowy, którego zagadał Aodan był młodym, wysokim mężczyzną o błękitnych oczach i blond lokach wystających spod hełmu. Strażnik uważnie i z zainteresowaniem wysłuchał słów przybysza po czym podszedł do swojego kompana, który właśnie przepędzał spod bramy jakąś starą kobietę.
- Kunz - niebieskooki zwrócił się do starszego od siebie o dobre kilka lat mężczyzny - myślę, że tego człeka trzeba wpuścić.
Kunz, mężczyzna już po trzydziestce o niezdrowej różowawej cerze, małych zielonych oczkach i rudym zaroście zerknął spod oka na Aodana, stojących niedaleko Morliina, Jana i Matyldę.
- Hę? Günter? A to na co? - burknął do młodszego mężczyzny. Günter przybliżył twarz do ucha Kunza i szepnął mu coś. Widać było, jak Kunz zmrużył swoje małe oczka zanim zbywalczym gestem odsunął od siebie Güntera.
- Etam sranie w banie, młodzik jesteś jeszcze i dajesz się ładować. Wszystkich byś zaraz wpuszczał. - to powiedziawszy Kunz wskazał palcem na Aodana.
- Ty tam, krzywonosie! Czego tu szukacie?
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 07-10-2019, 16:12   #2
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację

Matylda wstała z miejsca przeciągnęła się jak kot i dumnym pewnym siebie krokiem zbliżyła się do strażników, lekceważąc całą wcześniejszą rozmowę, wyglądała tak jak gdyby miała wszelkie prawo wystawiać żądania nie tylko wobec strażników miejskich
- Jestem Matylda von Turvill - błysnęła im po oczach klejnotem szlacheckim, który niby to przypadkowo wysunął się spod kurty by po chwili znów zniknąć pod jej połami. - Jak widzicie pielgrzymuję do słynnej świątyni Jedynego w Terancit, z intencją zdrowia dla mego dziada macierzystego a obecni tu mężowie stanowią moją obstawę aby zapewnić mi bezpieczeństwo w drodze. - Miała nadzieje, że obcy nie zakwestionują jej słów. Bez godnej obstawy nikt nie uwierzy w jej pochodzenie a co za tym idzie żadne z nich nie wejdzie do miasta poza kolejką. Z jednej strony wierzyła w rozsądek swych przypadkowych kompanów z drugiej zaś strony nadzieję, że zareagują na objawienie się szlachcica z właściwą stanom prostym pokorą. - Wskażcie mi najlepszą karczmę w mieście bom zdrożona wielce i pragnę gorącej kąpieli i miękkiego łoża abym mogła odpocząć kilka dni przed dalszą podróżą. - Bystre oko strażników z pewnością zwróciło uwagę na to jak szlachcianka niby to mimowolnie musnęła dłonią sakiewkę.
Twarz Kunza z różowej zrobiła się czerwona, a jego małe oczka najpierw utkwiły wpatrzone w jesienne błoto, które nagle stało się nad wyraz ciekawe, by następnie niczym strzała utkwić na przystojnej twarzy młodego Güntera.
- Günter! Nie dość że młody i głupi to ślepy! Co ty mi tu w ogóle, dupe zawracasz, mówiłem, chamów nie puszczamy, Panów tak! - Młody Günter nie próbował się bronić tylko pośpiesznie polecił strażnikowi na murach by uchylić bramę. Pierwszy raz od jakiegoś czasu dzisiejszego dnia.
- Ja Szanowną Panienkę von Turvill zaprowadzę do gospody… - Obok Matyldy nagle pojawił się mały chłopiec, może dziesięć wiosen, o ślicznych migdałowych oczach i śniadej cerze. Kunz spojrzał na chłopca spod oka.
- Co ty, co ty? A ty kto? Czekaj… nie widziałem cię tu wczoraj?
- Skąd panie strażniku, wczoraj moja matula, z Polany tu była, ona już w mieście, ja się zgubiłem, ja Panience gospodę pokażę, przecie wy bramowi posterunku opuszczać nie możecie. - Kunz nie wyglądał na do końca przekonanego ale w końcu kiwnął głową.

Brama miejska uchyliła się na tyle by piechurzy mogli spokojnie przez nią przejść. Czwórka cudzoziemców dostała się do miasta. W raz z nimi wszedł jeszcze tylko chłopiec, choć z za pleców, Matylda, Morliin, Aodan i Jan słyszeli jak nagle wiele osób chciało pokazać Panience i jej orszakowi najlepszą oberżę. Wielu z tych ludzi pewnie jeszcze przed chwilą wymownie odsuwało się od cudzoziemców. Jednak jak to mawiają kto pierwszy ten lepszy i tylko młodemu chłopakowi udała się ta sztuczka.

- Z daleka Panienka podróżuje? - zagadywał młodzik poruszając się zwinnie między czwórką podróżnych - A Panine konie?, zbójcy wzięli hm?
- Na bagnie się potopiły - westchnęła głęboko - nie wiem co mnie podkusiło aby się przez Zwieciste Bagna pchać, zamiast jechać normalnie gościńcem. Najważniejsze, że nas Jedyny ustrzegł przed nieszczęściem i szczęśliwie dotarliśmy do cywilizacji. Macie tu jakiś jarmark, że aż tak wielu ludzi przed bramą stoi?
Chłopak prowadząc czwórkę (prawdopodobnie to oberży) nieustannie poruszał się między nimi, ciekawy każdego elementu ich stroju. W sumie jak to dzieciak.
- No tak, złe to miejsca, nie dobra rzecz. Szkoda koni. No i rzędu! No ale nieść by było ciężko, a może tylko odpiąć się nie dało? - nawijał chłopak choć chyba nie spodziewał się odpowiedzi.
- Zawsze przed zimą dużo ludzi szuka schronienia za murami, w tym roku trochę wcześniej ale bandytów więcej, normalnie plaga. Ludzie mówią, że to przez to, że w górach już mrozy i bestie co tam żyją i gobliny robią życie cięższe innym bandziorom i wyrzutkom, to i oni z gór schodzą i ludziom życie uprzykrzają. Ciężkie czasy. A w mieście wiadomo, mury kamienne no i relikwie Świętego Filipa klęczącego.
- To z całą pewnością będziemy musieli się wybrać do świątyni i pomodlić się przy relikwiach - odpowiedziała spoglądając porozumiewawczo na Morlinna - daleko jeszcze do tej karczmy?
Morlinn westchnął i wzruszył ramionami, spoglądają na swoją bardziej wygadaną towarzyszkę. On tak nie potrafił wychwalać tego tak zwanego “Jedynego”.
-Oczywiście, dobrze słyszeć, że Kruków chroni potrzebujących w tych ciężkich czasach….- przeniósł spojrzenie na dwóch obcych, których Matylda określiła jako obstawę, z jednego z nich wyraźnie przebijała się silna domieszka elfiej krwi….
- “Wygódka” tuż za rogiem - zapewniał chłopak, prowadząc czwórkę po ulicach Krukowa. Miasto było murowane niemal zupełnie przynajmniej w tej części. Większość budynków wzniesiona była z czerwonej cegły ale zdarzały się i kamienne. Większe ulice były też brukowane, podobnie jak część mniejszych, reszta wyłożona była drewnem. Brzegiem ulic, zaraz przy ścianach ciągnął się rynsztok, który zasiliło wylewanie wiader z okien. Na szczęście, o tej godzinie raczej nikt tego nie robił, choć podróżni mogli dostrzec jednego człowieka, który kompletnie zmoczony pomyjami wygrażał pod jednym z budynków obiecując zemstę…
W ostatniej uliczce przez którą chłopak prowadził podróżnych było dość tłoczno, po obu stronach stało wielu drobnych kupców sprzedających głównie warzywa. Przeważnie cebulę i rzepę.
- No i jesteśmy proszę Szanownej Panienki - obwieścił chłopak wskazując na szyld wiszący nad drzwiami karczmy mieszczącej się na parterze dwupiętrowej, ceglanej kamienicy. Napis głosił: “Karczma Wygódka”
Aodan przez chwilę miczał i zastanawiał się, czy chłopak mu kogoś nie przypominał. Może spotkał już kiedyś jego ojca lub nawet dziadka?
Może faktycznie tak było, trudno było to ocenić.
- Chłopcze, jak się bijecie na patyki, to kto jest u was dobrym, a kto złym?
- Zamkowi Panie, straż… - chłopak trochę sam się śmiał z tego co właśnie powiedział, rycerze. W sumie to zazwyczaj każdy chce być rycerzem i o to się zaczynają bić.
Znaczy… zaczynamy się bić. Zli to są bandyci, gobliny, heretycy, shizmatycy no i Hrabia Düster z Düsterburga.
- Ogłoszenia w grodzie gdzieś gromadzicie? Jakiś słup, tablica? Albo polecicie kogoś obytego w lokalnych konfliktach i ręcznych bojach? Mieczem powywijałbym w dobrej sprawie, i za dobrą zapłatę, rzecz jasna. Za dobre rady dostaniesz monetę.
- Ano, jedna ze ścian ratusza z czarnego kamienia jest. Kredą tam piszą kto pisać umie i kto czytać umie ten czyta. Na rynku panie, od strony pręgierza. Dobrze heralda słychać ale też i pytać, dobrą pamięć mają a wiadomo, że o czymś starym krzyczeć już nie będą. No i oberżyści zawsze wiedzą co jest na rzeczy ale to wiadomo, nie za darmo.
Dotknięty ignorancją miejscowych strażników paladyn pomyślał, że z wartownikami przy bramie powinien rozmawiać podobnie jak z tym dzieckiem. Wzruszył ramionami. Niektórzy elfowie traktowali przecież nawet ich sędziwych starców jak niedorostków. Z taką buźką Aodan mógł nieźle zgrywać zaharowany miecz do wynajęcia, co było prostszym do przełknięcia przekazem od jego prawdziwej historii.
Po odpowiedzi zwrócił się do swoich kompanów.
- Wynajmijcie mi pokój na najwyższym piętrze. Obejdę się bez jadła i trunku. Zaraz do was dołączę. - W Aodanie odezwał się wyniesiony z enklawy partyzancki instynkt, nakazujący mu zawsze zabezpieczyć drogę ewentualnej ucieczki. Obszedł karczmę dookoła, uważając na chluszczące pomyje i notując w głowie rozmieszczenie drzwi i okien, po czym wrócił do swoich.
Kamienica mieszcząca karczmę znajdowała się w narożnej kamienicy na zakręcie dwóch ulic. Prowadziła tam też węższa uliczka, którą przyprowadził podróżnych chłopak. Aodan musiał wejść w bramę przyległej kamienicy by dostać się na podwórze i tyły karczmy. Było tam jeszcze jedno wyjście. Od podwórza znajdowały się też okna i część z nich musiała należeć do pokoi gościnnych. Był środek dnia toteż okiennice były w większości z nich pootwierane. Na podwórzu stały trzy konie i dwa osły. Na kamieniu przy bramie do podwórza siedział mały wychudzony i bosy chłopak, którego zajęciem najwidoczniej było obserwowanie zwierząt oraz tego kto się kręci w pobliżu.
Aodan zapytał się stajennego którędy do ratusza z zamiarem obejrzenia ogłoszeń na czarnej ścianie wspomnianej przez chłopaka.

 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 08-10-2019, 17:09   #3
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Aodan, rynek

Murowana wieża ratuszowa przylegała do małych, drewnianych sukiennic dzielących kwadratowy rynek Krukowa na mniej więcej równe części. O tej godzinie było już tłoczno.
Na rzeczonej, kamiennej ścianie można było dziś odczytać następujące ogłoszenia:

"Szanowny Pan Jurand Miller, kupiec i członek rady miejskiej miasta Krukowa, poszukuje śmiałków dzielnych, ważących się w Las Trupich Jagód wyruszyć z wyprawą dla odnalezienia córki jego Edyty. Tym którzy czynu tego podjąć się zamiarują i dokonać go potrafią, Szanowny Pan Jurand Miller oferuje 40 sztuk złotych, nie rżniętych."

Dość dużą część ściany zajmowała rozpiska dotycząca bandyckich skalpów:

“Niech każdemu będzie wiadomym, że za pomoc w zwalczaniu plagi zbójeckiej winna jest nagroda. By ją odebrać koniecznym jest ukazać i zdać przynajmniej jedno z wymienionych:
  • Skalp bandyty (prawidłowo ściągnięty winien mieć przynajmniej jedno ucho)
  • Parę uszu (każde jedno prawe i jedno lewe liczy się jako para) jeśli bandyta był łysy
  • Ucho i nos jeśli bandyta był łysy i nie miał już jednego ucha.
  • W rzadkich aczkolwiek znanych przypadkach, gdy bandyta był łysy, nie miał ani uszu ani nosa, konieczne jest przedstawienie całej głowy. Uwaga, głowy ze świeżo obciętymi uszami i nosem nie będą honorowane!
  • Rada miejska przypomina, że każdy bandyta jest równy wobec prawa i boga i niezależnie od jego rasy cena jest ta sama! Przy krasnoludach dopuszczalne są skalpy z brody jednak wciąż wymaga się przynajmniej jednego ucha.
  • Za każdego bandytę przewidziana jest nagroda w wysokości 5 sztuk srebra.
  • To powiedziawszy, za głowę herszta zbójeckiego Andrzeja “Ondry” Ondraszka, Księże nam miłościwie panujący Witold wyznaczył nagrodę w wysokości 500 sztuk złota!
  • Nagrodę można odebrać po przedstawieniu dowodów w ratuszu.”
Bardzo starannym pismem ktoś zanotował:

“Poszukiwani chętni na zajazd, Płatne w złocie. Tylko poważne propozycje. Na zainteresowanych czekam po zmroku na rogu Rzeźnickiej i Nożowniczej”

Dopiero czytając ogłoszenia, Aodan zorientował się, że nie ma swojej sakiewki!
Aodan syknął przekleństwo pod złamanym i pobliźnionym nosem. Zaczepił pierwszego lepszego przechodnia, wyglądającego na osobę mało konfliktową i zapytał:
- Wiecie, którędy do niejakiego Juranda Millera, dobry człowieku? - Zamierzał ruszyć we wskazaną stronę, jeśli nie wydawała mu się podejrzana.
Mężczyzna w średnim wieku, wciąż noszący letnią opaleniznę i kmieci strój, nie wystraszył się Aodana ale trochę zdziwił jego aparycją.
- Hę? Chyba Radnego Milera szukacie hę? Ano ano, jak mam nie wiedzieć jak wiem. Tędy pójdziecie… - mężczyzna wytłumaczył Aodanowi, że ma iść prosto, skręcić w lewo i prawo. Tym sposobem mężczyzna miał zwyczajnie obejść plac by dotrzeć do kamienicy znajdującej się dalej przy rynku.
- Dziękuję. A róg Rzeźnickiej i Nożowniczej, to gdzie?
- Ano, to będzie… - znów chwila machania rękami przez przechodnia i już Aodan wiedział, że to w zasadzie jakieś osiem minut drogi od miejsca w którym stał. Na Rzeźnickiej jak sama nazwa wskazywała trudniono się ubojem. Na Nożowniczej,m ślusarką.
Aodan podziękował jeszcze raz i skierował się w stronę kamienicy Juranda Millera.
Dom, jak wszystkie zresztą z fasadami od strony rynku, należał do tych bardziej okazałych. Drzwi malowane na czerwono i obite miedzianą blachą. Po środku znajdowała się koładka. Aodan zapukał dwa razy i drzwi uchyliły się. Mężczyzna który mu otworzył równy z Aodem wzrostem ale szerszy, mocniej ciosanej budowy. Na łysej głowie było kilka starych blizn a na przedzie brakowało kilku zębów. Ta twarz jak i strój podpowiadał, że mężczyzna tu cieciuje.
- O co się rozchodzi? - huknął człowiek przez do połowy uchylone drzwi.
- O ogłoszenie ze ściany ratusza. Las Trupich Jagód. Chętnych jestem ja i trzech innych śmiałków, którzy w karczmie „Wygódka” się zatrzymali. Pośród nich jest nawet Matylda von Turvill - Aodan skorzystał z nazwiska kompanki, bo widział przy bramie, że jego brzmienie potrafi zrobić wrażenie na miejscowych.
- W interesach znaczy. - Mężczyzna miał jak widać nieskomplikowany sposób myślenia, co jeszcze dobitniej dowodziło, że nie z myślenia się utrzymuje. Człowiek otworzył drzwi na pełną szerokość.
- Tędy tędy, do środka wejdźcie - mężczyzna zrobił Aodanowi miejsce by ten mógł wejść do środka.
Izba miała ściany obwieszone materiałem, przy jednej z nich znajdowała się szeroka ława.
Z izby można było udać się drewnianymi schodami na piętro lub przejść do kolejnego pomieszczenia na tym samym poziomie. Z takiego właśnie wynurzył się młody mężczyzna.
- Sławek, wołaj Radnego Millera, ino raz, z ogłoszenia człek przyszedł. - Sławek kiwnął głową, kiwnął też na przywitanie Aodanowi i udał się po schodach na piętro. Odźwierny zaś Poczekał z Aodanem przy ławie.
Po kilku minutach Sławek zszedł na dół.
- Prosim, chodźcie za mną, Radny was przyjmie, napijecie się czego może? Miodu? Wina? - Sławek prowadził Aodona do kolejnego pomieszczenia na parterze. Odźwierny im nie towarzyszył.
- Woda wystarczy - odpowiedział Aodan. Sławek kiwnął głową i po chwili przyniósł kubek ze świeżą wodą.
Ta izba była używana do biesiad i zapewne prowadzenia interesów. Przy dużym stole stało dziesięć krzeseł. Z boku był kominek. Okno wychodziło na podwórze.
MIller pojawił w progu po kolejnych, kilkunastu minutach. Stary mężczyzna, pomagający sobie kosturem zdobnym w herb miejski - zapewne oznakę jego urzędu i rangi Jurand nosił też szykowną, czerwoną bekieszę.
Aodan na znak pokojowych zamiarów odłożył pochwę z mieczem, dziwiąc się, że nikt wcześniej nie poprosił go o oddanie broni. Zsunął kaptur i odczekał chwilę w milczeniu, aż rozmówca przyzwyczai się do jego wizerunku.
- Widziałem ogłoszenie. Las Trupich Jagód. Jest nas czworga, w tym dwóch elfiej krwi. Towarzyszy nam też Matylda von Turvill, może to nazwisko jest panu znane. W gąszczach będziemy czuć się lepiej niż w mieście czy z czystym widokiem na horyzont. Chętnie podejmiemy się tego zadania i nie tylko z powodu złota. Wiem, co to znaczy stracić bliską osobę. A nawet wiele osób.
Jurand chyba nie widział dobrze z daleka więc usiadł blisko Aodana. Gestem dłoni ponaglił Sławka by przyniósł mu coś do picia. Mężczyzna wrócił z dzbanem wina i kielichem który postawił na stole przed starym kupcem.
- Rozumiem - powiedział wreszcie Jurand gdy Sławek nalał mu już wina do pucharu. - Z nieludźmi jak i szlachtą zagraniczną interesy jużem robił. Wielcem zaszczycon, przybysze z dalekich krain, żeście raczyli odpowiedzieć na wołanie skromnego starca... - wypowiadając przedostatnie słowo Jurand zahaczył spojrzenie na swoim rozmówcy - - Oczywiście wasz trud będzie wynagrodzony, Imć…? - wyjaśnił Jurand dopytują się też o imię swojego gościa.
- Aodan. Zwą mnie Niezłamanym. - Jurand kiwnął głową.
- Tędy zacznę rzecz wykładać bo nie czas na zwłokę. Moje jedyne dziecko, córa ukochana Edytka, toć jeszcze dwudziestu wiosen nie skończyła, ech ta młodzież niemądra dzisiaj... - Jurand załamał ręce po czym kontynuował:
- Zawsze w opowieści o herojach wsłuchana była od małego, tak i ja jej z kieszeni nie żałował, jak chciała miecz dostać, kupiłem, lekcje fechtunku u strażnika jednego opłaciłem, żeby się żelazem przypadkiem nie pocięła ta pociecha moja. - starzec schował twarz w dłoniach po czym się napił i kontynuował:
- I dzień ten w duchu teraz przeklinam i tą słabość moją żem się na to zgodził. Wieść doszła do grodu naszego tygodni kilka wstecz od teraz, że z wioski jednej wieści żadnych nie słychać od czasu dłuższego, kto by się tam nie wybrał, nie wraca. - Zasmucony Miller załyczył ponownie z kielicha, tym razem porządniej.
- I znalazła się w mieście zbieranina awanturników, którzy powzięli zamiar sprawę tę zbadać. I ta moja córa niemądra, po kryjomu dom opuściła i z tą zgrają ruszyła. Nawet słowa nie rzekła, jeno list zostawiła. - Jurand otarł łzy:
- Już czternaście dni minęło jak jej nie ma, ani nikogo kto z nią ruszył. Tędy pragnę nając wasze usługi byście córę moją w dom bezpiecznie sprowadzili.
- Po czym będzie miała poznać, że jesteśmy od ciebie, panie? - Aodan zmrużył oczy. - Poza tym łatwo mi sobie wyobrazić scenariusz, w którym powrót do domu wcale nie będzie jej się uśmiechać, szczególnie jeśli w swoim przedsięwzięciu odniosła jakieś sukcesy, nieważne jak małe. Uszczknięcie kropli krwi goblina niektórym młodym wystarcza jako opał dla ich bohaterskich fantazji na długie, długie lata… - Zamyślił się. - Pytanie więc, jakimi ewentualnymi środkami mamy próbować zmienić naturę panienki, jeśli zajdzie taka potrzeba? - Jurand znów się napił, jakby spodziewał się podobnego pytania. Aodan go podczas tej czynności obserwował, zastanawiając się, czy może kojarzy jego przodków. Samotny ojciec nie radzący sobie z dorastającą córką. Wielu takich przewinęło się przed oczyma jeśli żyje się wystarczająco długo.
- Bóg mi świadkiem, że niczego więcej nie pragnę jak zdrowia i szczęścia mojego dziecka. Ale skoro mam wybierać, wole to pierwsze. Byle by jej się krzywda jawna nie działa, proszę sprowadźcie ją do domu, gdzie jej miejsce, gdzie majątek rodzinny. A jakby jaka ręka obca, jakiś prowokator, szarlatan wam na drodze stanął, czyńcie co trzeba.
Aodan skinął głową na znak zrozumienia. Napił się wody.
- List odemnie Edyce dajcie, może prośba starego ojca ją otrząśnie z tego szaleństwa
- Ten strażnik, co ją fechtunku uczył, wciąż można go tu gdzieś spotkać?
- Staremu Zygfrydowi zmarło się zeszłej zimy. Kamienie go męczyły, umarł w strasznym bólu, niech bóg ma go w swojej opiece, choć gdyby jej tak żywo nie uczył, może by jej ta głupota do głowy nie uderzyła. Edyta to rozwinięta dziewczyna, dobre sześć stóp, matka nieboszczka odeszła przy porodzie, Edyta chowała się jak chłopak, do tego to machanie żelazem, sporo w niej siły. Ma długie ciemne włosy i zielone oczy, po matce.
Wszystkich kawalerów jakich dla niej wyszukałem, słała precz a i w pysk dać potrafiła. A to kupieckie dzieci były, z bogatych rodzin, ech ta córa moja niemądra. Za to na te moczymordy najemnicze raz za raz zerkała, nie raz musiałem w domu zamykać, ale to po prześcieradle z okna się spuściła, potem musiałem Andrejka, odźwiernego posłać żeby tam przypilnował czy coś się jej z tymi zbirami nic nie stało. Ach to dziecko moje głupie.
- A o wspomnianych awanturnikach i wiosce co wiecie, panie? Jakoś się tytułowali? Andrejka któregoś miał okazję poznać?
Jurand westchnął i wygrzebał z za pazuchy kawałek pergaminu.
- To jej list, niewiele tego, eh... naiwne to moje dziecko.

“Drogi Ojcze

Wyruszyłam wraz z kompanią Zielonej Tarczy, by zbadać co dzieję się z wioską Rokity, w Lesie Trupich Jagód.
Proszę, nie martw się o mnie. Wrócę niebawem.

Edyta”

Miller zamyślił się przez chwilę, po czym zaczął:
- Niewiele zabrała, poza tym przeklętym mieczem i podróżnym płaszczem. Las Trupich Jagód to dzikie miejsce, podobno elfy pilnują by co złego na kmieciów nie wyszło i kto prawa elfów szanuje ten długo żyje. Ale jak kto szuka "przygód", drzewa kaleczy, czasem nawet szansy nie dostaje na zaniechanie. Rokity wioska się zowie, o którą się tutaj rozchodzi, sioło lasem obrośnięte z każdej strony i przez las doń iść trzeba. Nie jedyna to osada w lesie, ale najbliższa traktowi. Toteż tylko tam kupcy zachodzą i tylko tam idąc z taborem elfy przez palce patrzą. Ale ostatnio nawet z Rokit wieści żadne nie dochodzą a i dwa tabory jeszcze stamtąd nie wróciły, choć minął już miesiąc. Nikt nic nie wie, elfowie milczą nawet jak kto spotka jakiego. Ludzie mówią że to wszystko przez wiedźmy, bo i wiedźmy w lesie tym żyją.
Ostatnie dwa łyki Aodan pił dłużej niż resztę wody w kubkubku.
- Panie, przyznacie, że omawiana tutaj sprawa wygląda na delikatniejszą niż wydawała się w wypisanym ogłoszeniu. Nie mówimy o pospolitym rąbaniu mieczami bandy goblinów. Potencjalnych przeciwników, sprytnych i przebiegłych awanturników Zielonej Tarczy, możemy uznać za równych sobie, a do tego czyha na nas jeszcze cokolwiek znajdziemy w tej opuszczonej wiosce. Nie wspomniawszy już o tym, że wobec pańskiej córki musielibyśmy zastosować prawdopodobnie środki inne od konwencjonalnych w naszej profesji. Jednak tak jak wspominałem, wiem, co to znaczy stracić bliską osobę. Z tego też powodu nie zamierzam negocjować przynajmniej trzykrotnego podwyższenia zapłaty, ale proszę o zapewnienie wiktu i opierunku dla mojej kompanii do czasu wyprawy, a w dniu wyprawy o udzielenie wszelkiego możliwego wsparcia. Koni, przewodników, map, zapasów… Jak widać, jestem i moi kompani są dobrze przygotowani, ale szalę sukcesu i porażki może przeważyć nawet pojedynczy szczegół, bo diabeł, wróg Jedynego, tkwi w szczegółach, nieraz zdumiewająco małych i błahych dla oka.
Jurand wstrzymał się od dalszego picia i uważnie przyjrzał się swojemu rozmówcy. Co oznaczało, że musiał pochylić się do przodu i oprzeć o blat.
- Mhm… - mruknął - hmm… - mruknął znowu - wiem, żem stary i w desperacji, alem kupiec i choć broń boże, o dobro Edytki się targować nie zamierzam, to rozum swój mam. Nie miejcie urazy. Przyprowadźcie mi córkę, ja cenę dałem w ogłoszeniu jaka wydawała mi się słuszna, ale bóg mi świadkiem, nigdy wcześniej takiej służby żem nie potrzebował. Macie inną kwotę na myśli, możemy porozmawiać, to moje ostatnie słowo być nie musi. - Miller w końcu wziął kolejny łyk wina. - Przejazdem jesteście, w mieście interesów nie macie, rozumiem. Tędy na poczet naszej dobrej współpracy pokryje koszt waszego noclegu, jadła i napitku, jeśli skoro świt ruszyć chcecie.
- Do świtu, do zmroku nawet, jeszcze daleko. Do tego czasu obiecuję, że przemyślimy ofertę - to znaczy wtedy, kiedy oferta z rogu Rzeźnickiej i Nożowniczej okaże się mniej korzystna. W międzyczasie Aodan zamierzał wrócić do karczmy i przekazać kompanom, czego się dowiedział.
- Dobrze - zgodził się Miller.
Jurand pożegnał się z Aodanem przy drzwiach i nim mężczyzna wyszedł jeszcze raz zapewnił, że jest otwarty na negocjację zapłaty.
 
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 10-10-2019, 22:38   #4
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację


Aodan, Morliin, Matylda, Jan
-Nasz nowy towarzysz ma chyba wydawanie rozkazów we krwi - skomentował Morliin unosząc brwi, gdy tamten się oddalił.
-Faktycznie, powinniśmy usiąść, odpocząć i porozmawiać.. - spojrzał badawczo w stronę kurpulentnego człowieka, który do nich dołączył. Następnie wszedł do karczmy by poszukać stolika i coś zamówić.
Janek był zadowolony, że potraktowano go jako towarzysza damy, głównie dlatego, że pozwoliło mu to przejść przez wrota, bez zbytniego kombinowania. Zaś w grodzie, zamilkł nieco z wrażenia. Do tej pory większość życia spędzał we wsi, z rzadka jakieś małe miasteczko odwiedził w drodze do tego grodu i język mu trochę kołkiem stanął. Przynajmniej nie szedł z otwartą gębą jak wioskowy głupek. Nie przystało mu, w końcu był całkiem bystry. To, że szli z przewodnikiem, pomagało, słuchał uważnie tego, co ma do powiedzenia chłopak, to on tu zdawał się być u siebie.
- Odrobinę, nawet dużą odrobinę. Usiąść, porozmawiać, coś zjeść i znaleźć nocleg, o ile oczywiście nie macie zamiaru udać się wkrótce do zamku. Myślę jednak, że i wtedy warto się nad noclegiem zastanowić. - Odparł Janek, którego pytanie wyrwało z zamyślenia i podziwiania okolic, może poza zapachem. Kiedy przekroczył drzwi karczmy i dojrzał dziewkę roznoszącą piwo i jadło, najpierw zbierając pieniądze, za co wydawała duży, drewniany żeton, sięgnął ku sakiewce, której niestety nie było w jej zwyczajowym miejscu u pasa.
- Do stu piorunów, ktoś mi ukradł sakiewkę. - Syknął na tyle głośno, żeby dwójka, z którą przeszedł przez bramę to usłyszała.
Matylda szybkim ruchem sięgnęła do mieszka.Nie było go. Zmięła w ustach przekleństwo jedno z tych które nie powinno być usłyszane z ust damy.
- nogi temu gówniarzowi z dupy powyrywam
Morlinn syknął cicho z irytacją, sprawdzając że jego niewielu w sumie pieniędzy również nie może znaleźć.
-Tak, tylko nie będzie łatwo go znaleźć w obcym mieście, a to maly cwaniak…
- Będzie, przy bramie się będzie kręcił tak sobie myśle, ale nie dziś, ani jutro z łupem jaki miał. Póki co, to chyba nas tu nawet na skibke nie stać i trzeba pracy poszukać. - Powiedział starając się uspokoić Janek.
- Bo to łatwo znaleźć pracę z dnia na dzień - mruknęła Matylda, a następnie wybiegła przed karczmę licząc, że może gdzieś dostrzeże dzieciaka. Nie miała zbyt dużych nadziei ale co jej szkodziło spróbować.
Po ich przewodniku nie było jednak śladu. Po prawdzie nie spodziewała się niczego innego. Rozejrzała się w poszukiwaniu miejscowych, najlepiej takich którzy byli tu w chwili ich przybycia.
Było dość sporo ludzi, mężczyzn i kobiet. Niektórzy robili zakupy w uliczce z której czwórka tu przyszła, inni po po prostu przechodzili koło karczmy.
- Może na rynku będą coś wiedzieć. Może ktoś będzie potrzebować skryby, albo wiedzącego. - Janek pokręcił głową. - Tu za wiele się nie dowiemy bez miedzi czy srebra, ale jak się stąd zabierzemy, to nie znajdziemy naszego czwartego. No i głodnym. Hmm… - Czarodziej poszarpał chwilę brodę i ruszył w głąb karczmy. Miał zamiar zaproponować karczmarzowi prostą umowę. Za posiłek dla ich czwórki, możliwość sprzedawania zimnego piwa, co prawda aura nie do końca sprzyjała, ale zimne piwo zawsze mógł podgrzać.

w “Wygódce”, wszyscy
Za drzwiami znajdowała się główna sala biesiadna karczmy Miajsca było sporo, bez problemu mieściło się tu dziesięć stołów, przy każdym po dwie ławy a na jednej ławie usiąść mogło sześciu chłopa. Szynk znajdował się naprzeciw drzwi, obok schody na górę. Oberżysta, szczupły mężczyzna który najlepsze lata miał już chyba za sobą, miał doskonały widok zarówno na schody i wejście jak i całą salę. Z pomieszczenia były jeszcze dwa inne wyjścia: drzwi za szynkiem i na ścianie po prawej od niego. Oberżysta miał długą kozią bródkę, siwawą już trochę. Na głowie nosił czapkę, burą jak reszta jego lnianego ubrania. Mężczyzna natychmiast zauważył wchodzącego do oberży Jana, choć na razie nic jeszcze nie powiedział.
Janek rozejrzał się po wnętrzu, wypatrując właściciela przybytku, po chwili ruszył w jego kierunku.
- Witajcie gospodarzu, nie będę ukrywał, że nie mam przy sobie złamanego miedziaka, ktoś okradł moją sakiewkę, a szukam obiadu dla siebie i jeśli to możliwe, również moich towarzyszy. Natomiast, potrafię sprawić, by piwo było zimne niczym woda z głębokiej studni w gorący dzień, lub gorące, idealne na słotne dni. Byłbyś zainteresowany takimi usługami za miarkę lub dwie świecy moich usług? - Powiedział prosto z mostu czarodziej. Miał nadzieję, że wymiana usług wyda się karczmarzowi wystarczająco interesująca.
Karczmarz podrapał się po brodzie. Po czym wystawił spod lady kufel piwa, który stał tam najwyraźniej już od jakiegoś czasu. Nim Jan zdążył wyciągnąć po niego rękę, mężczyzna ostentacyjnie przysunął go do siebie i upił, pozostawiając na brodzie pianę.
- Jak to zimne? - zapytał zaciekawiony.
Janek sięgnął jedną dłonią do amuletu i skoncentrował się na kuflu, schładzając go razem z zawartością tak, że aż kropeklki wilgoci zaczęły po nim spływać na zewnątrz.
- Powiedzmy, że tak zimne, lub zimniejsze, jeśli wolicie. - odpowiedział spokojnym głosem.
Karczmiarz nabrał powietrza w usta a jego oczy zrobiły się wielkie, cała twarz wyglądała jakby za chwilę miała pęknąć.
- Święty boże, święty Filipie, święta Magdaleno, święty Damianie od Piwa! Czary! - to powiedziawszy mężczyzna z niedowierzaniem pomacał wolną ręką chłodne naczynie po czym ostrożnie zamoczył usta w piwie.
- Uuua! Zimne! - oberżysta spojrzał na Janka z zachwytem i przestrachem zarazem.
- Według mnie, to uczciwa propozycja, wchodzisz w to? Jeśli puścisz kogoś z plotką na rynek, to tak sobie myślę, że w te dwie miarki świecy, zwróci ci się to z kolei nawiązką. - Kontynuował czarodziej, był prawie pewien, że się zgodzi, ale zdarzało mu się mocno mylić.
Oberżysta przeczesał brodę.
- M… Mistrzu drogi siadajcie, siadajcie - mężczyzna wykonał usłużny gest na ugiętych nogach wskazując jeden ze stolików i jednocześnie kopnął drzwi znajdujące się obok szynku.
- Milenka! polewki tam zara, wody nie dolewaj! kure złap też, ino raz! - krzyknął ku drzwiom na zaplecze.
Janek usiadł przy wskazanym stoliku. - Najłatwiej będzie mi je schłodzić, jeśli jest w antałku, albo cebrzyku, ale mogą być też w kuflu. - Przekazał karczmarzowi, ale wiedział, że przynajmniej dwie osoby będą dzisiaj zadowolone. Janek i właścieil przybytku.

Morlinn z fascynacją przypatrywał się działaniom podjętym przez nowego towarzysza - używać swojej mocy do chłodzenia piwa...on na to nie wpadł, jego Sztuka nie kojarzyła mu się z tak przyziemnymi czynnościami….
- Interesujący pomysł…. Stwierdził cicho przysiadając się do stolika.
- Zawsze miło poznać innego adepta Sztuki, jestem Morlinn Amarthil - wyciągnął rękę.
- Janek. Czasem trzeba to co niezmierzalne sprowadzić do kwestii obiadu. - Odparł mężczyzna i uścisnął wyciągniętą dłoń.
- A ja jestem Matylda - wtrąciłą się szlachcianka.

Zakapturzony Aodan wszedł pewnym krokiem do karczmy i rozejrzał się za swoimi przypadkowymi kompanami spod bramy. Zlustrował powoli i w skupieniu całą salę nienaturalnie złotymi oczami. Nie lubił miast. Były dla niego jak wrzody na pięknym obliczu natury. A najbardziej nie cierpiał karczm. W takich miejscach można było spotkać każdego… i wszystko, w tym również potwory podstępnie ukrywające się wśród mieszkańców, żerujące na ich ciałach i plugawiące ich dusze. Paladyn wziął głęboki wdech przez nos, skupiając się na swoim szóstym zmyśle.
Głowa Aodana przekręciła się w kierunku stropu. Na jednym z poprzecznych bali nad którymi wisiał stop. Siedział przyczajony ptak. Przypominał czarną wronę czy innego krukowatego, jednak Aodan wiedział czym istota jest naprawdę. Czarcim duchem jedynie przebranym za pomocą magii w skrzydlate stworzenie. “Kruk” chyba wyczuł, że mężczyzna się mu przygląda bo wnet poderwał się i odfrunął przez jedno z okien. Aodan cofnął się za drzwi, by sprawdzić, w jakim kierunku mniej więcej udał się kruk, wyglądało na to, że ptaszysko pofrunęło gdzieś w stronę rynku. Elf wrócił do środka. Z dłonią nerwowo zaciśniętą na rękojeści miecza.

Kiedy już złapał ewentualnych drużynników wzrokiem, podszedł i poklepał się po pasie - w miejscu, w którym powinna znajdować się skradziona sakiewka.
- Spotkał was podobny los? - Zapytał się napotkanych przypadkiem nieznajomych charakterystycznym, warkotliwym głosem. - Znalazłem robotę, wikt i opierunek dla takich jak my. - Nie ściągając kaptura, pochylił się i z żołnierską zwięzłością streścił, gdzie ich czwórka może, i to z nawiązką, odrobić skradzione monety, jeśli wykaże wolę współpracy. Czuwał przy tym, czy nikt nie podsłuchuje. - Chodźmy razem do radnego Juranda, dobijmy targu i zaczynajmy od świtu. Przychylność takiego patrona ułatwi nam przeżycie nadchodzącej zimy w tym nieciekawym miejscu.
- Miło słyszeć o tak korzystnej sposobności - odezwała się Matylda - jednak grzech przeciw wszystkim świętościom aby dobre jadło się zmarnowało. Siądźcie z nami, posilcie się spocznijcie. Dla interesów będzie to nawet z większą korzyścią gdy nie okażemy jak bardzo nam na pracy zależy.
Aodan usiadł i w milczeniu czekał, aż wszyscy będą gotowi do podjęcia jego propozycji. Matylda, zaś go obserwowała. Dobrze wziąć zlecenie, dobrze mieć wspólnika jednak na tyle długo pałętała się z Morlinnem po tym świecie by wiedzieć, że źle dobrany wspólnik to spore ryzyko nie tylko dla interesów ale i dla życia i zdrowa czasami. Cóż o nim wiedziała. Był obcy w tych ziemiach a z jego oblicza wydzierało juz na pierwszy rzut oka nieludzkie pochodzenie. Te oczy mogły przyciągać kłopoty. Z drugiej strony jak widać miał głowę na karku. Szukała w jego wyglądzie, zachowaniu jakichkolwiek wskazówek które pozwolą jej odpowiedzieć na pytanie czy można mu zaufać? Czy poradzi sobie w chwili próby? Wydawało się, że jego intencje są szczere, ale tego nigdy nie można było być do końca pewnym. Nie mniej wierzyła, że nim skończy się ich misja będzie mogła odpowiedzieć na to pytanie.
Aodanowi ciężko było wysiedzieć. W międzyczasie rozejrzał się, czy ktoś czasem nie siłuje się na rękę. Mógłby spróbować się wykazać, zgarnąć kilka miedziaków, zawrzeć szorstkie znajomości z lokalnymi osiłkami. Pochylił głowę, zakrywając blizny rozpuszczonymi włosami. Położył pelerynę na kolanach, odpiąwszy zapinkę w kształcie wilczego łba. Jeśli resztki magii jeszcze w niej tkwiły, spodziewał się usłyszeć wycia wilków w oddali. Spode własnego łba zaś uważnie obserwował reakcję bywalców na powodujący ciarki dźwięk. Gdyby wyczuł mieszaninę lęku i zdziwienia, zamierzał sam zawyć, a następnie wyzwać największych z tutejszych na spróbowanie się ze “starym wilkiem”. Bawił się przy tym tak, jak rodzic dający przedstawienie dzieciom.
Czarodziej, który załatwił wszystkim obiad, zerknął na mężczyznę, który musiał mieć w sobie domieszkę nieludzkiej krwi.
- No dobrze, przedstawiłeś jakieś rozwiązanie do naszego chwilowego braku gotówki. Nie powiem, żebym się kwapił do tego lasu, pod okiem wiedźm i elfów, zwłaszcza, że nie wiemy co to za wiedźmy, tyle tylko, że nie życzą nikomu dobrze. Jak trza, to trza. Bez grosza w grodzie łatwo nie będzie, a i pomóc radcy nielicha przysługa. - Rzucił Boczek, odrywając sie na chwilę od swojej polewki.
- dokładnie - odpowiedziała Matydla, którą doświadczenie boleśnie życiowe nauczyło ją że zawsze lepiej mieć poparcie niż go nie mieć.
Po czym schyliła się w stronę Jana i zapytała go szeptem wskazując brodą na półelfa - podróżujecie razem? jak on się nazywa?
Morlinn przebiegł spojrzeniem pomiędzy groźnie wyglądającym wojownikiem, którzy przejął inicjatywę a Matyldą, która taksowała ich nowego znajomego spojrzeniem ale zdecydowała się najwyraźniej podjąć ryzyko i mu zaufać…nie pozostawało więc nic innego jak się zgodzić i zachować ostrożność…
-Dobrze więc, podejmiemy się tej misji, która może nam przynieść zarówno pieniądze jak i znacznego sojusznika w tym mieście - powiedział głośno odrywając się od jedzenia, po podróży i staniu przy bramie nawet proste jadło skamowało niczym boski nektar….
-Niepokoi mnie najbardziej, co będzie jak dziewczyna będzie stawiać opór, ale zobaczymy co nam gwiazdy przeznaczyły…
- Jak będzie stawiać opór w czym? Odstawieniu do tatuli? Najpierw trzeba będzie ją znaleźć i wrócić w jednym kawałku, coś mi sie zdaje, że łatwo nie będzie. - Powiedział tak, żeby cała trójka go usłyszała. - Nie znam. - Dodał szeptem na ucho kobiecie odwracając się tak, jakby coś zobaczył za Matyldą. - Jeśli po prostu uciekła z gachem, w co watpię, to obawiam się, że będzie trzeba użyć kawałek sznurka. - Dokończył ponownie zwrócony do wszystkich.
Szlachcianka skinęła głową w milczeniu, nie popierała ucieczki od obowiązków ciążących na człowieku z racji urodzenia.
Aodan znalazł chętnych na pojedynek. Nie było chyba karczmy po tej stronie niebios w której ktoś, o jakiejś danej porze, nie spróbowałby się na rękę. Mężczyzna wygrał pierwszą i drugą grę. Przegrał trzecią, ale później wygrał kolejne trzy. Wtedy też zapał miejscowych bywalców trochę ostygł. Przegrali już wystarczająco czerwonych, które mogli by przecież wydać na “zimne piwo” które właśnie miało być serwowane w Wygódkach. Koniec końców Aodanowi udało się wygrać 12 czerwonych a reszcie jego nowych towarzyszy zjeść w spokoju i do syta. Wtedy też karczmarz usłużnie stanął przy Janie.
- M… Mistrzu mistrzu, pozwolicie? - wskazał pierwszą partię kufli stojącą na blacie szynku. Było ich ze dwadzieścia a dziewka rozlewała już kolejne.

Janek wstał i podszedł do rzędu kufli, który już czekał na to, żeby zostało schłodzone i rozlane w spragnione chmielowego nektaru gardła. Ta sztuczka przychodziła mu prawie tak łatwo jak oddychanie, głównie dlatego, że lubił piwo, zwłaszcza zimne, rozsądnym więc było nauczyć się, jak zawsze mieć pod ręką. Potrafił też sprawić, by zwykła woda smakowała jak doskonałe piwo, ale tu czasem pojawiały się problemy z brzuchem. Nie każda woda była dość czysta, by móc ją bezpiecznie pić, tak więc stał niedaleko rzędu co chwila napełnianych kufli, by dzielić się z innymi błogosławieństwem zimnego piwa.


Oberżysta nie marnował czasu gdy Aodan brał gości na rękę a Matylda wraz z czarodziejami się posilali. Wici na mieście zostały rozsiane i do Wygódki schodziło się coraz więcej gawiedzi.

- Święta Magdaleno! Ale zimne
...
- Boże drogi, jak lód w zimie!
...
- Cuda cuda!


Ktoś dzisiaj nieźle zarobi i uśmiechnięty wszystkimi zębami jakie jeszcze miał oberżysta wiedział
że to będzie on.

Aodan stanął bokiem do ściany na odległość wyprostowanej ręki, uniósł w bok prostą prawą rękę na wysokość barku, kierując palce bezpośrednio w tył i układając dłoń wewnętrzną stroną do ściany. Zaczął delikatnie skręcać tułów, rozciągając zmęczone mięśnie ręki. Nie zamierzał na długo zatrzymać wygranych miedziaków. Samemu niewiele pijąc, postawił kilka kolejek swoim konkurentom, wypytując się, co sądzą o radnym Jurandzie i jego córce Edycie oraz co słyszeli o awanturnikach Zielonej Tarczy, jeśli w ogóle. Liczył na jakieś plotki, rzucające nowe światło na zlecenie, którego zamierzał się podjąć. Powinszował też zwycięzcy, zastanawiając się kim był osobnik o takiej sile. Może warto go było wziąć ze sobą?
Jurand miał nieposzlakowaną reputację nawet wśród samych bywalców z którymi Aodan właśnie rozmawiał. Jego córkę opisali jako “piękną dziewuszkę, z papuśną buzią, jędrną pupcią (chodziła w spodniach) i silną ręką. Większość mężczyzn uważało, podobnie jak stary Miller, że dziewczyna młoda i głupia jest, że nie mądrze postąpiła i ojca do grobu zapędzi. Kilku, takich chudszych, bardziej romantyków, mówiło, że dobrze zrobiła. Dziewczyna kiedy tylko mogła zapuszczała się do oberży “Przy Bramie” która, nie dziwota, mieściła się przy północnej bramie. Było to miejsce gdzie przeważnie zatrzymywali się najemnicy i inni awanturnicy, tam też chodziło się takich najmować, gdyż przeważnie zawsze w danym czasie jakiś tam był. Kilku mężczyzn stwierdziło, że to po prostu miejsce dla zbirów, po czym wynikła dłuższa dysputa. Ostateczna konkluzja była taka, że knajpa “morderców” to jednak “Stara Panna” na rogu Rzeźniczej i Nożowniczej. O Zielonej Tarczy słyszał jeden z mężczyzn, było to trzech chłopa, przy czym jeden niski, ponoć krasnolud. Ponoć pomogli rycerzom zakonnym przepędzić jakąś wiedźmę z małej kaszteli na zachód od miasta. A może na wschód. Mężczyzną, któremu udało się po ciężkich bojach wygrać z Aodanem na rękę był Tobiasz kowal, zwany karłem. Faktycznie wysoki nie był, ale zarzekał się, że nie ma nic wspólnego z krasnoludami czy nieludźmi w ogóle. Patrząc na jego sylwetkę i twarz, Aodanowi jakoś trudno było w to uwierzyć…

 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 11-10-2019, 18:34   #5
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację


Czas mijał a karczma coraz bardziej się zapełniała. Piwo sprzedawało się jak… jak piwo i kiedy ludzie karczmarza wtaczali właśnie kolejną beczkę do lokalu wszedł mężczyzna ubrany w duchowne szaty wraz z obstawą czterech rosłych mężczyzn z żelazem przy pasie - jak na razie zabezpieczonym.
- Na litość boską co się tu wyprawia w tym domu rozpusty! - ryknął klecha, który nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat.
To nie jest tak, że cała karczma od razu zamarła, ale powolutku powolutku rozmowy wyciszyły się, wszyscy czekali na rozwój wydarzeń.

Aodan skierował się w stronę drugiego wyjścia, które zapamiętał z obchodu karczmy. W przypadku prób zatrzymania zamierzał udawać, że zaraz będzie rzygać i koniecznie musi wybiec na zewnątrz najkrótszą drogą, jeśli nie ma zapaskudzić lokalu. Skinieniem głowy dał znać pozostałym. Można było je zrozumieć jako “zobaczymy się później” albo “za mną”, albo… dowolnie inaczej. Świętej pamięci elfi partyzanci z jego już nie istniejącej enklawy mieli bardzo rozbudowany język migowy oparty o ruchy brwi.
Z kolei Janek skinął w stronę karczmarza, jednocześnie przesuwajac dłoń na płasko z lewa do prawa. - Na dzisiaj chyba starczy. - Rzucił cicho i usiadł z kuflem w dłoni. Był ciekaw, jak tutejsi wyznawcy jedynego się zapatrują na dobrą rozrywkę, w końcu tym właśnie było zimne piwo.
- O co się tam znów rozchodzi wielebny! - karczmarz odstawił na bok piwo, które właśnie miał serwować dając dziewce znak by go zastąpiła.
- Janosz! - duchowny aż się zapienił zwracając się do oberżysty. - Pogański synu, co to za nowe szarlataństwa się tu wyprawiają.
- Powiadają przecie - Janosz uspokajająco uniósł ręce do góry - że sam prorok zmieniał wodę w piwo.
- W wino! - nerwy duchownego nie były najmocniejsze.
- ale sens ten sam, pytanie, o co się wielebnemu rozchodzi? - westchnął Janosz. Duchowny podszedł do mężczyzny niemal węsząc nosem i rozglądając się bacznie na boki, zaglądał w oczy i ręce wszystkich bywalców. Większość ludzi starała się udawać, że jej tam nie ma, poza tymi najbardziej wstawionymi.
- “Cudownie zimne piwo” wykrzykuje chłopak na rynku, co to za bluźnierstwa Jonasz?
- Jak to szczera prawda! - Jonasz wykonał głową gest w stronę stolika zajmowanego przez cudzoziemców. - gości tu u nas dzisiaj wielki mistrz sztuk tajemnych, z dalekich krain. Prawda Mistrzu? - Jonasz zwrócił się bezpośrednio do Janka - za gór pewnie z siedmiu i rzek też nie mniej niż sześciu. - słysząc to duchowny wbił wzrok w Jana i jego kompanów, jakby starając się ocenić czy w słowach Jonasza jest choć trochę prawdy, a jeśli tak, to co z tym zrobić.
- Prawda!

- Prawda!
Pokrzykiwali zgromadzeni w lokalu ludzie.
- Mistrz nad mistrze, cuda czyni!
- Owszem, z daleka. Mówicie… mówicie że w wino, tak? Nie jestem prorokiem, chyba nie godzi się, bym zmieniał wodę w wino. Ba, nawet w piwa jej nie zmieniam. Za to, czy możesz zaprzeczyć, że to piwo jest zimne? Wspaniale zimne, ktoś, kto go spróbował po ciężkim dniu zapewne się przejęzyczył. Czyż nie tak? - Powiedział Janek uśmiechając się lekko i podsuwając klesze kufel.
Ksiądz odchrząknął, omiótł gawiedź i zaczął:
- Prawda to, że i piwo do boga pochodzi i dla ludzi jest. Z umiarem. - zaznaczył - Prawda, że zimne piwo lepsze i chwalmy Pana za takie ale skąd ten chłód się pytam? Skąd?! - duchowny mówił w zasadzie do całego lokalu jak na kazaniu. - Od boga!? Czy od piekła? Pogańskich sztuczek? Guseł? Czarcich rytuałów! Zaprawdę powiadam wam, grzeszny ludzie! Wlewając w siebie chłód czartów zatruwacie swoje ciała i dusze! Zobaczycie! Wspomnicie przestrogi sługi bożego gdy wrócicie do domów i rozłoży was choroba! Żony powiją wam martwe dzieci! Albo chociaż kulawe! Albo nie wasze wcale! - tyrada klechy na pewno działała bo przynajmniej kilka osób wylało piwo i padło na kolana.
- No proszę, a słyszałem tu wcześniej modlitwy słane Damianowi od piwa. Szczere, nie udawane, z radosnego a nie trwożliwego serca. Co do chłodu czartów, to nie prawicie może, że piekło płonie i wszystko się skończy kiedy zamarznie? - Zapytał cicho Janek.
- Prawda! - przytaknął karczmarz, który ani trochę nie wyglądałby słowa duchownego miały go przekonać.
- Lepiej niech duchowny powie o co mu naprawdę chodzi, o ten wóz co ja uczciwie kupiłem po wdowie po płetnarzu.
- Zapisała na kościół!
- Sprzedała!
- Ekskomunikę na ciebie nałoże!
- To się odwołam do biskupa! - odgryzł się Jonasz. Dla księdza tego było za wiele, zwrócił się do swoich przybocznych, którzy jak do tej pory tylko bacznie obserwowali rozwój sytuacji.
- Bracia, brać tego heretyka! czarowników i wiedźmę też! - mężczyźni kiwnęli głowami chwycili za miecze. W oberży zapanował chaos, ludzie zaczęli pośpiesznie uciekać.
Janek nie miał zamiaru nikogo krzywdzić, zwłaszcza krewkiego księdza, to mogłoby sprawić za dużo kłopotów. Chwycił za amulet i zakrzyknął. - Aksis Morus Ksiwago. - By po chwili dmuchnąć w stronę księdza. Kiedy tylko dopełnił zaklęcia, rzucił się pod stół, z drogi drabów.
Ksiądz i czwórka jego ludzi nieważko padli na ziemię. W tym momencie wszyscy zamarli. W lokalu zapanowała całkowita cisza. Dopiero po jakimś czasie ktoś jęknął:
- Zabił księdza!
- Uśpił, a nie zabił! - Ryknął Janek, wychodząc spod stołu.- Długo tak spać nie będą. - Dodał ciszej.
-Tak zaraz się obudzą, znam to zaklęcie. Lepiej się stąd wynośmy, nasz mocny w gębie Aedon dał przykład - skinął głową starający się zachować zimną krew Morlinn.
- A i dobrze. - karczmarz daleki był od smutku.
- Szybko ludziska, zabrać im to żelazo zanim komuś stanie się krzywda i niech ktoś pójdzie po straże, zanim same tu przyjdą…
Młoda wojowniczka jak gdyby nigdy nic wstała powoli i zaczęła kierować się w stronę najbliższego wyjścia. Doświadczenie nauczyło ją, że w takich sytuacjach jeden pacierz wystarczyć może ażeby nastawienie ludu zmieniło się z obojętnego w krwiożerczą furię. Dlatego nie zamierzała być w gospodzie ani sekundy dłużej niż było to niezbędne.
W całym tym zamieszaniu podróżnym udało się opuścić karczmę. Zakapturzony Aodan czekał w pewnym oddaleniu od karczmy, ciekaw, jak się rozwinie sytuacja.
Z karczmy najpierw trochę ludzi wybiegło, potem znów kilka wyszło i też kilka weszło spowrotem. Nastroje były różne. Jedni biadolili inni się śmiali, kilku strachliwie się żegnało i robiło inne zabobonne gesty inni lekceważąco machali ręką.
Po chwili wszyscy cudzoziemcy dołączyli do Aodana.
- Rajca mieszka tam, w stronę rynku - Aodan wskazał ręką. Nie skomentował zajścia w karczmie, którego się spodziewał. Były pilniejsze rzeczy do roboty.

 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 12-10-2019, 00:30   #6
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Dom Millera, Aodan, Matylda, Morlinn i Jan

Było już późne popołudnie gdy czwórka zawitała w jurandowym domu.
Sługa zaprosił cudzoziemców do tej samej izby ze stołem w której wcześniej tego dnia przyjęty był Aodan. Znów zaproponowano napitek.

Jurand pojawił się po kilkunastu minutach.
- Witaj ponownie, dobry Aodanie. Widzę, że twoi przyjaciele ci towarzyszą, ufam więc, że zdecydowaliście się już przyjąć zlecenie, czyż nie? - starzec kiwnął uprzejmie na powitanie każdemu z gości jednak ukłonił się tylko Matyldzie.
- Jak doprecyzujemy pewne szczegóły, będziemy się ku temu skłaniali. - Odpowiedział Aodan po ukłonie i ponownie poprosił służącego Sławka o wodę.
- Panienka von Turvill jak przypuszczam. Nie mieliśmy w Krukowie okazji gościć nikogo z waszego zacnego zapewne rodu. Mam nadzieję, że to będzie początek długiej i intratnej przyjaźni.
Szlachcianka uśmiechnęła się szeroko, skłaniając głowę w geście powitania.
- Widzę, że macie ucho na wszystko co dzieje się w mieście mnie również miło jest gościć w Waszym domu, mam nadzieję że rychło odnajdziemy waszą latorośl, przekonamy ją o obowiązkach jakie ciążą na białogłowie względem domu swego ojca i bezpiecznie odstawimy ją do Krukowa.
Jurand uniósł dłonie w błagalnym geście do góry.
- Niech bóg da, w istocie. - po czym przeniósł wzrok na powrót na swoich rozmówców.
- Tędy… jak możemy te “szczególiki” doprecyzować? Hm?
- w drodze stosownej umowy, z piórem i pergaminem w dłoni - odrzekła Matylda cały czas czarująco się uśmiechając.
Jurand kiwnął głową.
- Ma się rozumieć, Panienko, ma się rozumieć. Hieronimie! - Miller zawołał mężczyznę, który wcześniej przyniósł wino. Hieronim miał przy sobie teczkę pełną kart pergaminu. Sługa szybko je przekartkował by wyciągnąć w części zapisaną już formę którą można było przeczytać gdy położył ją na stole:
Cytat:

W imię Pańskie. Amen.
Ponieważ Bóstwo tylko żadnych braków nie posiada i o wszystkim pamięta, dlatego kruchość ludzkiej natury szukała w sztuce lekarstwa na to, co z woli Twórcy zabrakło tężyźnie naturalnej budowy.
Aby więc to, co w czasie się dzieje nie zanikło w pamięci z biegiem czasu, jest zwyczaj uwieczniać to znakami pisma; w tym celu wiadomym niech będzie obecnym i przyszłym, patrzącym na tę kartę: że Jurand Miller, radny miasta Krukowa, dnia dzisiejszego … umowę zawarł z …
Na podstawie niniejszej umowy Jurand Miller, randy Kurkowa zleca a … zobowiązuje się do wykonania następujących czynności: …
Za wykonanie owej pracy … otrzyma po jej wykonaniu wynagrodzenie w wysokości …
(...)
- Ostatni raz stanęło na pięćdziesięciu sztukach złota, jednak jako że nie zostanie nam zapewnione wsparcie, o którym rozmawialiśmy, panie, będziemy zmuszeni podwyższyć cenę do stu dwudziestu, w tym przynajmniej część płatna z góry, aby należycie przygotować się do wyprawy - Aodan przeszedł z uprzejmości do konkretów.
- Którą część w takim razie, widzicie za zasadną w ramach zaliczki? - Zapytał Jurand bardzo spokojnie. W międzyczasie Hieronim zorganizował na stole pieczęcie, pióro i kałamarz.
Matylda uśmiechnęła się z pewną drapieżnością. W takich rozmowach czuła się jak ryba w wodzie.
- Zaliczki Mistrzu mówicie, może być to i zaliczka w wysokości połowy kontraktu. Lecz uczciwie mówię i na pergaminie zapisać to musimy, iż podejmiemy wszelkie starania w celu odnalezienia waszej córy jednak wyniku poszukiwań zagwarantować nie jesteśmy w stanie. Od Jedynego jeno zależy, czy otoczy ja swą opieką i będzie ona cała i zdrowa. Jako rozsądny człek wiesz o tem z całą pewnością, chociaż serce myśli tej może nie chcieć dopuszczać, że zdarzyć się może iż nawet wykorzystując całą naszą wiedzę, nawet kładąc nasze życie na szali, możemy nie odnaleźć Twej córy całej i zdrowej. Dlatego nie uczciwością z naszej strony było by zobowiązać się że z pewnością do Krukowa ją doprowadzimy. - zamilkła dając starcowi chwilę na przemyślenie. Wiedziała, że pewnie nie jedni składali mu czcze obietnice i liczyła, że szczerość jej słów zostanie doceniona.
Jurand zachowywał iście karciany spokój.
- Tędy zapiszemy, Mości Panno, że w razie sytuacji przez Szanowną Pannę poruszonej… - Miller westchnął i odpukał pod blatem - do Krukowa powrócicie i o losie córy mojej doniesiecie, także dowód przedstawicie, nie bynajmniej dlatego, że w honor Panienki czy jej domu bym nie dowierzał, uchowaj Boże przed takimi myślami, jeno by starcowi w żałobie ukojenie ducha przynieść. Wtedy też zaliczka pozostanie bezzwrotna, w ramach trudu jaki podjęliście się w próbie odnalezienia córki mojej.

Jurand kiwnął Aodanowi.
- Spotkajmy się w połowie na 85 sztukach złota z czego 35 sztuk jako zaliczka.
Morlinn nie odzywał sie, pozostawiając targowanie Matyldzie i Aodanowi, co mu odpowiadało. Przygląda się ich zleceniodawcy, który wydawał się być uczciwym i dumnym człowiekiem, pytanie czy przekazał im wszystkie istotne informacje. Jednak na ile Morlinn poznał ludzi, był prawie pewien, że ten tutaj choć kupcem był, przynajmniej teraz pozostawał całkowicie szczery.
- Zgoda. - Podsumował Aodan. Dwa razy większa zapłata w stosunku do kwoty zamieszczonej w ogłoszeniu, razem z wiktem i opierunkiem, go satysfakcjonowała. -
Ruszymy o świcie. Gdzie do tego czasu możemy zostać?
- Bądźcie gośćmi moimi, chyba, że macie już plany własne, oczywiście zrozumiem. Tędy jeśli planujecie zaopatrzyć się na wyprawę, choćby juczne osły nabyć, czy inny ekwipunek, to doradzić mogę najlepsze kramy.
- Myślę że dla naszej misji lepiej będzie jeśli w Waszym domu zostaniemy. Wszak aby waszą córę odnaleźć i bezpiecznie do domu sprowadzić winniśmy o niej wiedzieć jak najwięcej. Pozwólcie że od razu zapytam jakich przyjaciół miała, gdzie lubiła przebywać? Warto byłoby zobaczyć czy nie zostawiła gdzieś jakiejś notatki sobie ku pamięci. Rozpytywać o nią będziemy ale większa wiedza o niej sprawi że łatwiej będzie.
Jurand westchnął i kiwnął głową, po czym pokazał list który Aodan widział już wcześniej.
- Jeśli to wam w czymś pomoże, jej pokój jest na górze.
Matylda z namaszczeniem obejrzała list zważając na wszelkie detale mogące wskazywać iż dokument został sporządzony w pośpiechu. Przeczytała go kilka razy, poprosiła o jego kopię i wstała z miejsca chcąc jak najszybciej zbadać komnatę uciekinierki. Wierzyła że uda jej się znaleźć w nim jakąś wskazówkę.

Mieszkanie MIllerów zajmowało całą kamienicę. Hieronim, będący u Juranda majordomusem, zaprowadził cudzoziemców. Do przeznaczonych im komnat. Piętro niżej znajdował się pokój Edyty.

Komnata Edyty miała dobre dziesięć na dziesięć stóp. Duże podwójne łóżko zaścielone czerwonym kocem, na Jednej ze ścian stała drewniana szafa, pełna babskiej garderoby: sukienek, sukni, bluzek, gorsetów, bielizny, ale też sztyletów. Naprzeciw szafy stał mały stolik z miedniczką a na ścianie wisiało lustro. Zaraz obok drzwi wisiała półka a na niej kilka książek. Romanse rycerskie, jedne z tych w których zawsze ginie smok a bohater ląduje w łożnicy z księżniczką.
- Jak dalekie od prawdy… - Burknął pod nosem Aodan, wodząc wzrokiem po książkach.
Matylda zaczęła kartkować księgi licząc że znajdzie się w niej jakaś notatka włożona między karty lub też odręcznie zapisana na którejś stronie. Przejrzała również kieszenie strojów a na koniec zajrzała pod łoże.
Janek był cicho w czasie całych negocjacji, podczas przeszukania komnaty też nie za wiele miał do dodania, pierwszy raz był w komnacie damy. Czy dziewczyny, która się do tego stanu niemalże kwalifikowała. Nie wiedział nawet czego szukać. Mimo to, rozglądał się uważnie, głównie po książkach. Wiedział już, skąd jej przyszedł do głowy pomysł heroicznej głupoty.
Morlinn dołączył do wertowania ksiąg, co było jednym z jego ulubionych zajęć, choć znacznie bardziej od romansów cenił mistyczne albo historyczne traktaty. Sprawdził dla pewności szczególnie te księgi który mialy najwięcej śladów używania.
Albo Edyta utrzymywała swój pokój we wzorowym porządku. Albo po prostu Millerowa służba dobrze wykonywała swoją pracę. Matylda nie znalazła nic pod łóżkiem, nie znalazła też, żadnych notatek czy to w książkach, czy w ogóle.
Aodan sprawdził rękojeście sztyletów. Może któraś miała ukryty schowek.
Nic jednak na to nie wskazywało. Spojrzał też za lustro. Nie znalazł tam nic. No chyba, że poszukiwał ściany. Matylda zajrzała za lustro, za szafę i na szafę a następnie skupiła się na źródle ciepła w pomieszczeniu.Byłby nim kominek. Byłby, lecz najwyraźniej nikt w nim nie palił od jakiegoś czasu. Możliwe, że nawet od dwóch tygodni, czyli odkąd Edyta wyruszyła na swoje przygody… Matylda nie spodziewała się niczego innego o tej porze roku. Zajrzała do przewodu kominowego, poruszyła szybrem mając nadzieję, że tam coś znajdzie. Miała wiele wad, a jedną z nich był jej iście ośli upór.
Jeśli coś, Matylda mogła przynajmniej z czystym sumieniem przyznać, że znalazła dobry powód by zażyć odświeżającej kąpieli. Do wielodniowego potu i kurzu dodała teraz jeszcze sadzę.
Aodan westchnął i wzruszył ramionami. W międzyczasie zamierzał pomóc nowo uformowanej drużynie w targowaniu się z kupcami, a w okolicach zmroku wybrać się na róg Nożowniczej i Rzeźnickiej. To samo zaproponował kompanom. Okazji do zarobku nigdy za mało.
Boczek przytaknął, i tak trzeba było zaczerpnąć języka.
-Spotykanie się po zmroku na rogu ulic o tak złowieszczych nazwach w celu robienia jakiś zajazdów nie za bardzo wzbudza moje zaufanie, ale możemy sprawdzić o co chodzi… przynajmniej nie będziemy się nudzić. - pół-elfi czarodziej skomentował cynicznie, wzruszając ramionami.
- Mojego zaufania też nie wzbudza. - Przytaknął Aodan. - Walczę z potworami, nie z ludźmi. Jednak czasem te proste kategorie nie wystarczają do oceny zlecenia. Nekromancja, demonologia, transmogryfikacja, wiedźmiarstwo - zaczął wymieniać szeptem - czy najzwyczajniejsze na świecie paktowanie z goblinami. Muszę tam po prostu iść i zadać kilka pytań. Tak dla spokoju sumienia.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 12-10-2019 o 00:32.
Wisienki jest offline  
Stary 12-10-2019, 10:22   #7
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Północ, róg Rzeźniczej i Nożowniczej
Nocą ulice Krukowa były opustoszałe i ciche. Jedynym światłem był księżyc i gwiazdy. Jedynie przy karczmach było hałasu i ktoś się kręcił. Tam też, przed drzwiami paliły się oliwne lampy, lub pochodnie.
Janek rozglądał się dookoła. Nie był do końca przekonany do pomysłu uczestniczenia w zajeździe, ale trzeba było się wzbogacić, kiedy była ku temu okazja. Zarzucił jednak kaptur na głowę.

Aodan trzymał dłonie na rękojeści i nowej sakiewce, przez co jeszcze bardziej niż zwykle wyglądał jak cudzoziemiec. Nie przejmował się tym, i tak nie dałby rady ukryć tego faktu.
- Może wszyscy postąpmy podobnie - elf zarzucił kaptur na głowę - oraz spróbujmy przez chwilę udawać, że się nie znamy, na wypadek patrolu straży - oddalił się od kompanów.
Matylda skinęła głową.
Morlinn na wypadek gdyby był to jakiś podstęp nakazał swojemu chowańcowi patrolować okolice miejsca spotkania i w razie potrzeby ostrzec.
Gdy Morlinn spojrzał przez oczy swojego kruka sponad pobliskiego dachu, na dachu obok dostrzegł bardzo podobnego ptaka…

Spróbował przyjrzeć się uważniej, czy miał do czynienia z nienaturalnym stworzeniem, np. chowańcem jakiegoś innego czarodzieja….
Mógł założyć, że właśnie tak było.

Jednak nie koło “Starej Panny”. Lokal o może nie tyle najgorszej co najmroczniejszej reputacji w mieście wydawał się wręcz, za cichy. Gdyby nie fakt, że przez okiennice widać było światło, można by pomyśleć, że lokal jest zamknięty i nikogo tam nie ma.

Partyzancki instynkt nakazał Aodanowi tak jak wcześniej obejść przybytek dookoła i zanotować rozmieszczenie drzwi i okien.
Karczma miała tylko jedne widoczne wejście. W podwórzu kamienicy była rzeźnia. Okna do lokalu znajdowały się tylko od strony ulicy i miały obecnie zamknięte okiennice.

Cudzoziemcy nie czekali długo, kilka modlitw od przybycia na róg ulic drzwi “Starej Panny” otworzyły się bezdźwięcznie. Wyłoniła się z nich postać niska i raczej drobna, przynajmniej na ludzkie standardy. Okryty zakapturzonym płaszczem nieznajomy powoli podszedł do cudzoziemców.

A gdy nieznajomy był już zupełnie blisko i można było dostrzec jego twarz, wszyscy pojęli iż mają do czynienia nie z nim lecz nią.

Na oko mogła mieć trzydzieści lub nawet czterdzieści lat. Jej lico przecinały już bowiem pierwsze zmarszczki. Skórę miała bladą, dla kontrastu oczy i włosy kruczoczarne. Nos raczej długi, usta wąskie, grymas nieustannie doń przyklejony. Mogłaby nawet być przez kogo nazwana za urodziwą, gdyby tylko się uśmiechnęła. Nie sprawiała jednak wrażenia takiej, co puszcza oczka, jej wzrok był kalkulujący i chłodny.
- Z ogłoszenia? - ni to zapytała ni stwierdziła.

-Tak, jesteśmy nowi w mieście i rozglądamy się za możliwościami.. - odezwał się Morlinn, przyglądając się badawczo kobiecie. Zastanawiał się czy była właścicielką drugiego chowańca…

Kobieta zdawkowo kiwnęła głową po czym przeniosła wzrok na innych, na wypadek gdyby ktoś jeszcze miał w tym momencie coś do powiedzenia.

Aodan wciągnął powietrze przez nos, skupiając się na swoim szóstym zmyśle.
- Przyznać muszę, że z tym krukiem to sprytnie zagrane. Szczególnie w Krukowie. Pewnie nikt z tutejszego, zabobonnego ludu nie domyśla się, czym rzeczywiście jest ta istota. A ponadto pasuje do koloru twoich włosów, pani. - Zdeformowane usta zakapturzonego mężczyzny lekko się uśmiechnęły. - Tylko co lub kto wymusza stosowanie takich środków ostrożności? Miasteczko wydawało mi się raczej spokojne, w przeciwieństwie do otaczającej go dziczy - udawał naiwnego. Przypatrywał się rozmówczyni, zastanawiając się, czy kiedyś już nie spotkał kogoś do niej podobnego. Kogoś, kto mógł być jej ojcem. Lub dziadkiem.

Kobieta nie skomentowała pierwszej części wypowiedzi Aodana.
- Nie tutaj, porozmawiajmy w środku. - powiedziała tylko i odwróciła się w stronę oberży z której przyszła. Potencjalna zleceniodawczyni czekała aż potencjalni pracownicy podążą za nią.

***

“Stara Panna”
Wnętrze lokalu okazało się całkiem schludne, wręcz czyste. Wciąż, ponure. Pomieszczenie oświetlała pojedyncza, oliwna lampa stojąca na szynku. W karczmie panował więc półmrok a nieregularny kształt wnętrza, na które składało się kilka mniejszych salek i korytarze między nimi dodatkowo utrudniał obserwację czy nasłuch otoczenia. Miało się wręcz wrażenie, że nie jest to wnętrze oberży a raczej jakiś grobowy labirynt. Mimo ograniczonego naświetlenia cudzoziemcy byli świadomi obecności kogoś w zasadzie przy każdym stoliku. Niektóre twarze oświetlał żar trzymanej w ustach fajki. Rozmowy prowadzono tu szeptem i często nawet nie przy kuflu.

Kobieta poprowadziła towarzyszącą jej czwórkę cudzoziemców do jednego z pustych stolików. Sama usiadła między nimi.

- Niektórych pewnie obchodziłoby, czy ten zajazd został powołany w zgodzie z lokalnym prawem, aby przez brak ostrożności nie przyłożyć ręki do bezprawnego łupiestwa. Mnie zaś tylko interesuje, czy oporny dłużnik w konszachty z potworami lub ciemnymi siłami wchodził. Jeśli tak, muszę wpierw poznać szczegóły. Jeśli nie, mój kodeks zabrania mi udziału w zajeździe. A wtedy, niestety, rozejdziemy się w swoje strony. - Powiedział Aodan.
Matylda spojrzała na niego z ukosa, nie bardzo rozumiała dlaczego nie mieli by brać łatwiejszej roboty jeśli takowa by się napatoczyła.
Kobieta czekała aż Aodan skończy i nim sama się odezwała zrobiła jeszcze pauzę, na wypadek gdyby ktoś jeszcze miał od razu coś do powiedzenia.
- To nie stanowi tu problemu - zaczeła wreszcie mówiąc wyraźnie choć dość cicho. Cudzoziemcy natychmiast usłyszeli, że kobieta podobnie jak oni sami nie posiada lokalnego akcentu. - moje roszczenia są zgodne z prawami tej krainy. Jestem jedyną prawowitą spadkobierczynią posiadłości o którą się rozchodzi. Co do konszachtów dłużnika… lepiej zacznę od początku:
Nazywam się Alia D'Falena i podobnie jak wy, nie pochodzę z tych okolic. To powiedziawszy, mój ród od czasów dawnych posiadał tu ziemię. Było to zaskoczeniem nawet dla mnie samej, gdyż gałąź rodziny do której należę nigdy wcześniej nie zawędrowała w te okolice. Jak jednak widać, nie dotyczyło to całego rodu. O poczynaniach tej tutejszej gałęzi trudno mi się wypowiadać, jedyne co jest ważne, to że ich prawo do ziemi i posiadłości nigdy nie zostało podważone. Z tego co udało mi się ustalić ostatnim przedstawicielem tej linii była kobieta, która weszła w konflikt z zakonem. Nie wiem czy jesteście obeznani z tą organizacją. Jeśli nie, powiem tylko iż jest to organizacja, sekta w zasadzie działająca w wielu krainach. Tutaj zawędrowała zaledwie kilka lat temu. Widzicie, owy zakon, uważa się za zbrojne ramię samego boga… Moją krewną posądzo o “czary” z tego co udało mi się dowiedzieć spalono ją żywcem na stosie. - kobieta westchnęła bez wyraźnych emocji - Dla dobra nas wszystkich i całej tej krainy, zakon nie ma tu żadnego ważnego przyczółku czy politycznych wpływów. Niestety, są na tym świecie krainy gdzie tak nie jest. Ale, wracając do meritum: Zakon posiłkował się w tym przedsięwzięciu lokalnymi najemnikami, sprzedajnymi mieczami, awanturnikami, tak wiele jest nazw a sens ten sam. Gdy ci… subkontraktorzy się rozjechali i rozeszli, tych kilku braci i sióstr zakonnych nie zdołało utrzymać położonej na obrzeżach cywilizacji posiadłości. Szczególnie w czasach gdy bandyci terroryzują okolicę. Należąca do mojej rodziny posiadłość padła więc pastwą tych ostatnich oraz innych jeszcze intruzów. Słyszałam o goblinach. Zakon uważa, że słusznie “wyzwolili ziemię od sług zła” i teren należy się im, z racji braku prawowitego spadkobiercy, widzicie, to cudzoziemcy i w ich stronach kobiety nie mogą dziedziczyć ziemi. W lokalnym prawie jednak jest to jak najbardziej dozwolone, więc racja stoi po mojej stronie. - kobieta spojrzała po twarzach siedzących wokół niej - czy to wyjaśnienie jest wystarczające?
-Zakon? Słyszałem o nich i nie pałam sympatią do tych fanatyków. - wtrącił zimno Morlinn.
- Z goblinami i innymi intruzami mogę ci pomóc - Aodan określił dokładnie zakres swych usług w tym niecodziennym przypadku. - Podaj cenę.
- Sto sztuk złota i zanim komuś przyjdzie do głowy coś głupiego, nie przyniosłam ich dziś ze sobą. - Alia mówiła cicho a i tak rozejrzała się ponad głowami rozmówców wyglądając w mroki lokalu. - szczerze powiedziawszy, wolałabym nie marnować choćby i miedziaka ale sama przecież wszystkiego nie zrobię.
Aodan założył rękę na rękę i wypuścił powietrze nosem. Oczy błysnęły na złoto.
- Za tylko sto sztuk złota będziemy musieli zadać jeszcze kilka pytań. WIELE pytań. - Oddał inicjatywę w ręce kompanów, mając nadzieję, że odpowiednio urobią ewentualną zleceniodawczynię i podbiją stawkę.
- Myślę że mój towarzysz ma rację - podjęła Matylda - potrzebujemy sobie usystematyzować kilka kwestii zanim pójdziemy dalej. Czy są jakieś papiery świadczące o tym roszczeniu?
- Mam papiery potwierdzające moje pokrewieństwo, przynależność do tego samego rodu.
- Co takiego robiła inna gałąź twego rodu, iż zainteresował się nią zakon? Co stanowiło podstawę do zarzucenia jej czynienia czarów?
- Tak jak powiedziałam, Nie mi oceniać co moi dalecy krewni porabiali. Co stanowiło podstawę zarzucenia czynienia czarów? Szczerze? Podejrzewam, że po prostu umiała czarować. To chyba nie stanowi wielkiego zaskoczenia dla waszej grupy, mylę się?
Matylda przełknęła ślinę, po czym kontynuowała.
- Co wiesz o tym zakonie?
- Zakon szpitala świętej Helgi, w skrócie nazywany po prostu zakonem. Uchodzą, za fanatycznych wyznawców Jedynego, ksenofobicznych względem wszelkich nieludzi i obeznanych w sztukach tajemnych chociażby. Jednak to tylko fasada, to kabała bigotów którym przyświeca tylko zysk.
- Są jakieś dowody świadczące o tym, iż wiara ich jest mała, ktoś ich o coś oskarżał ?
-Wątpisz? Mieliśmy już do czynienia z tego rodzaku ludźmi- Morlinn zacisnął pięść gniewnie, przypominając sobie tragiczne wydarzenia które zmusiły ich do ucieczki z rodzinnych stron.
-Jesfem Morlinn Amarthil. Przykro mi z powodu tego co spotkało twoją krewną - dodał szczerze. - Alia kiwnęła Morlinnowi głową i odpowiedziała:
- Mam swoje doświadczenia z rodzinnych stron. Możesz wierzyć moim słowom lub nie. Z czasem sama wyrobisz sobie opinię.
- Jak wygląda kwestia bandytów? Czy jest to jedna zorganizowana grupa czy kilka niepowiązanych ze sobą?
- Z tego co wiem bandy zbirów niepokoją te ziemie od zawsze, są jak drapieżniki z lasu, jak zima sroga to więcej się ich zapuszcza na ludzkie siedliszcza.
- Jak dawno zadomowiły się tam gobliny? - zadawała pytanie za pytaniem.
- Zakon długo się nowym nabytkiem nie nacieszył, już zeszłej zimy dwór padł łupem bandytów. Moja krewna, widocznie potrafiła utrzymać posiadłość w jakiś sposób...
- W jakiś sposób… - Powtórzył Aodan. - Gdybyśmy mogli rzucić okiem na twoją księgę zaklęć, ułatwiłoby to nam podjęcie decyzji. W te kilka chwil nie zdążymy jej na tyle przestudiować, żebyś mogła obawiać się kradzieży… własności intelektualnej. A propos, odziedziczyłaś ją po swojej świętej pamięci krewnej?
Usta Ali nie wykrzywiły się choćby w jakimś grzecznościowym, udawanym uśmiechu od samego początku spotkania. Na słowa mężczyzny kobieta aż się nadęła. Wiedźma czy nie, pewne było, że kobieta nie potrafi zabijać oczami. Gdyby tak było. Aodan już by nie żył.
- Gdybym… - kobieta była wściekła do tego stopnia że aż pomachała ostentacyjnie palcem wypowiadając te słowa - Gdybym nawet takową miała… a przecież nigdy nie mówiłam że mam, to nie widzę powodu dlaczego miałabym ją komukolwiek pokazywać. Tak samo jak nie widzę powodu dla którego miałabym pokazywać jakąkolwiek część mojego ciała. - kobieta poprawiła włosy które wpadły jej na twarz. - Po moich dalekiej krewnej odziedziczyłam jak widać ogromne wydatki. Może kiedy wreszcie odzyskam swoją prawną własność to uda mi się pozbierać jej prochy i posadzić w niej paprotkę…
- Ale nie twierdzisz, że nie praktykujesz sztuk magicznych? - Aodan wiercił dalej. W końcu jego pierwsze pytanie w tym kierunku zostało zignorowane.
- Nie widzę w jaki sposób to ma mieć związek ze sprawą - Alia znów mówiła cicho - zresztą w dzisiejszych czasach… nawet piwo ponoć chłodzi się czarami i świątobliwych mężów do snu układa…
Aodan wzruszył ramionami.
- To tylko nieszkodliwe sztuczki. Jednak demonologów czy nekromantów mój Iokodeks traktuje już bezwzględnie. Biorąc to zlecenie zachowam profesjonalny sceptycyzm odnośnie twojej opinii o Zakonie i twojej krewnej.
Alia złączyła palce obu dłoni.
- Świetnie. Kiedy już spotkasz jakiś demonologów czy nekromantów potraktuj ich jak tylko uważasz za stosowne. Jeśli spotkasz jakiś na mojej posesji, proszę nie stopuj się… A wracając do zasadniczego tematu. Jeszcze jakieś pytania?
- To, na które nie odpowiedziałaś. - Powtórzył Aodan.
Alia przewróciła oczami. Po czym zerknęła na Matylde zanim na powrót spojrzała na Aodana.
- Odebrałam kosztowne i staranne wychowanie, przeczytałam wiele ksiąg, to jest może niespotykane w tych stronach, ale jestem kobietą dobrze wykształconą. Wśród różnych zajęć było też trochę zagadnień mistycznych a, że umysł mam plastyczny, nieskromnie przyznam że kilka tych “nieszkodliwych sztuczek” zapadło mi w pamięć. - to powiedziawszy kobieta spojrzała z kolei na Jana i Morlinna - Czy ta spowiedź naprawdę jest konieczna…?
-Dla mnie nie jest, wybacz wścibskość mojego towarzysza, miał chyba złe doświadczenia z adeptami Sztuki- Morlinn westchnął, nastawienie Aodana również go irytowało.
Aodan rozłożył ręce i udał zmieszanie, aby dać Alii odetchnąć. Myślał dalej swoje.
Janek nie miał większych oporów, kobieta kupiła go na wzmiankę o zakonie.
- Jak daleko stąd jest ta posiadłość, w którą stronę, jak wyglądają okoliczne tereny, kiedy chcesz wyruszyć i jak dużą grupę chcesz zebrać? - Zapytał Janek, wypluwając niemalże swoje pytania na jednym tchu.
- Pola nieuprawiane już od wielu sezonów szybko padły pod naporem Lasu Trupich Jagód. Dom mojej krewnej stoi na wzgórzu niedaleko wioski zwanej Rokitami. Podejrzewam nawet, że owe sioło również należy się mojej rodzinie ale jak do tej pory nie znalazłam na to wystarczających dowodów. Chciałabym rozwiązać tą sprawę jak najszybciej, zakon na pewno nie zbierze żadnej ekspedycji przed wiosną ale gdy przyjdzie zima i mi trudno będzie coś zdziałać. Zrobiłam kilka odpisów mapy, mogę ją wam nieodpłatnie podarować. Nie mogę wam zaoferować żadnej zaliczki więc jestem wyrozumiała w kwestii podjęcia zadania. To trwa już jakiś czas, tydzień czy dwa nie zrobią aż takiej różnicy.
- No i jak mają się tutejsze klechy jedynego do zakonu, czy w okolicy jakieś ichnie siły stacjonują? - Dodał jeszcze.
- Ci głupsi, których oczywiście jest więcej, kupują wszystkie słowa jakie wyjdą z ust tych węży. Jednak ci bardziej rozgarnięci i świadomi politycznie, jak choćby biskup, wiedzą, że zakon ma swoich własnych księży, swoją własną hierarchię i kiedy będą wystarczająco silni, kiedy nie będzie już żadnych nieludzi, pogan czy “wiedźm” przyjdzie pora na “heretyków” - czyli każdego kto nie kłania się zakonowi.
- W mieście nie mają jeszcze wszystkich w garści? O ludziach biskupa mówię chwilowo. - Dodał zaciekawiony Boczek.
- Nawet takie odległe miasto jak Kruków, leży poza możliwościami zakonu w tej krainie. Zaczynają od małych wsi, majątków, jak choćby ten należący do moich krewnych.
- Taaaak, ale to była sprawa biskupa, czy zakonu samego z siebie?. Jakoś nikomu z tej wielkiej sekty specjalnie nie ufam. To może i w większości dobrzy ludzie, ale tym łatwiej ich przez to ogłupić i wykorzystać. - Powiedział czarodziej. Zastanawiał się, jak bardzo uprzykrzy mu życie sprawa z piwem i księdziem.
Alia wzruszyła ramionami.
- Tak jak powtórzyłam już wiele razy. Osobiście tutejszych krewnych nigdy nie spotkałam. Czy sobie zasłużyli na swój los czy nie, nie mi to oceniać. Pewnym jest jednak, że gdyby nie fakt iż moja krewniaczka kobietą była, samotną i bez potomka, to jej rzekome “czary” by tak bardzo bogobojnym sługom nie przeszkadzały. W tej krainie czarodzieje i do tego nieludzie jak elfowie, spacerują w cieniu książąt i wtedy nikt nie wypomina im ani profesji, ani wyznania, ani pochodzenia. Jak ten świat jest zbudowany każdy wie…
- Tam gdzie interes nie ma miejsca na sentymenty - wtrąciła szlachcianka, która miała szczerą chęć by pomóc kobiecie i upiec tym samym dwie pieczenie na jednym ogniu.
Alia tylko pokiwała głową i zerknęła na pozostałych.
-Czy oprócz nas ktoś się już zgłosił? I czy wiadomo więcej o tych goblinach, chociażby ich liczebności?
- A czy to ma znaczenie? - Alia uniosła brew - Ale tak, ktoś się zgłaszał wcześniej. Co do goblinów, te samotnie rzadko występują.
- Twoje ogłoszenie chyba nie cieszy się zainteresowaniem? Czy wręcz przeciwnie, już pół miasteczka wie, że jesteś kim jesteś i jaki cel zamierzasz osiągnąć? - Zapytał Aodan, nie zamierzając złośliwości, nawet jeśli to tak zabrzmiało. Chciał oszacować ewentualną konkurencję i niepotrzebny rozgłos.
- Powiedzmy, że kontaktuje się tylko z tymi, którzy w mojej ocenie się nadają. - wyjaśniła Alia.
- Czuję się zaszczycony. - Odpowiedział Aodan. - Skoro już zostaliśmy uznani za nadających się, nasza cena to dwieście sztuk złota. Cena uwzględnia już ryzyko polityczne misji.
Kobieta zrobiła wielkie oczy. Widać było, że rozstawanie się ze złotem znosiła źle. Coś z czym kto jak kto ale akurat Aodan mógłby sympatyzować…
- Sto pięćdziesiąt - wydusiła przez zaciśnięte zęby.
- Stoi.
- Cieszę się że udało nam się porozumieć - Morlinn odprężył się na swoim krześle, zastanawiając się czy czegoś nie zamówić. Gdy odwrócił się by spojrzeć na oberżystę zorientował się, że ten patrzy się na niego, z twarzą nieruchomą niczym posąg. To nie była asertywna mina.
-Widzę że jesteś w podobnej sytuacji jak my, którzy przybyliśmy dzisiaj do Krukowa, też chyba długo nie przebywasz w mieście?
Kobieta zamrugała jakby akcentując przejście z negocjacji na bardziej luźną dyskusję.
- Tak, też nie jestem z tych stron.
- Już o tym wspominałaś, spokojnie jeśli nie chcesz o tym mówić o jak długo płacisz nie mamy powodu by zadawać zbędne pytania. Musimy wrócić do konkretów wiemy ile zarobimy, ale chyba nie przypuszczasz że wyruszymy na wyprawę w której postawimy nasze życia na szali jedynie za obietnicą późniejszej wypłaty. Potrzebujemy zadatku.
Oczy Aodana błysnęły chciwie, ale nic nie powiedział. Był już zmęczony całym dniem rozglądania się za zleceniami i negocjacjami. Chciał działać, choć nie obraziłby się, gdyby Matyldzie udało się wyszarpać jeszcze kilka srebrników z tej wywłoki. Miał nadzieję, że po rozprawieniu się z goblinami uzupełni wynagrodzenie dobrym łupem.
Morlinn jęknął cicho, widząc że znowu wracają do negocjacji - on był już nimi zmęczony a sytuacja czarodziejki wzbudziła w nim sympatię.
Alia prychnęła.
- Nie trwonię gotowizny. Z tego co wiem dwór zajęli zakonnicy z grupką najemników. A potem tych pierwszych przegonili bądź wytłukła grupka zbirów. Oni zadatku do tego nie potrzebowali. W dworze pałętają się tam teraz, kto wie jakie zdobycze udało im się zgromadzić na bandyctwie. Zrobiłam już bilans zysków i strat, zakładam, że majątek został dawno splądrowany. To powiedziawszy, cokolwiek znajdziecie na i przy tych których zabijecie, jest wasze. To nie musi, ale może, znacznie przekroczyć nawet sumę którą ja oferuję. Każdy może ziemię zająć i złupić, zadatku nie potrzebując. Nie każdy jednak może jeszcze za to zostać wynagrodzonym i zrobić to wszystko w majestacie prawa. Nie każdy, bo tylko ja mogę legalnie na własnej ziemi kogoś do tego nająć. Cyrografem to mogę zagwarantować. Ale jeśli myślicie, że wyciągniecie ode mnie choć miedziaka przed robotą, cóż… może jednak nie skontaktowałam się z właściwymi ludźmi.
- Zapominasz Pani o jednym detalu, my jesteśmy wolnymi ptakami i czy weźmiemy nie robi nam to różnicy. Dla was ten konkretny fragment ziemi ma znaczenie a czas płynie. Sama wspomniałaś, że zakon może ponowinie się o tą ziemię upomnieć, a gdy się na niej rozsiądzie nie będzie łatwo ją mu odebrać. - wzięła oddech - gdyby Twoje zlecenie było tak łatwe jak twierdzisz nie siedziałbyś Pani w tej karczmie a na swoich włościach. Mówisz, że dasz nam wszystko co nam się uda na twych włościach zdobyć, zaprawdę chojna to oferta, zwłaszcza w świetle okoliczności, iż ziemie te były już plądrowanie kilkukrotnie. Właściwie możemy je splądrować bez Twego Pani błogosławieństwa. Wszak sama mówisz, że wedle prawa jest to ziemia niczyja bo i konfiskata była i pokrewieństwo dalekie - Matylda uśmiechnęła się cynicznie. - Pewna jestem, że jakby dobrze poszukać to i inni kto wie czy nie bliżsi krewni wysunąć mogą podobne roszczenie. Czas płynie, a zima zbliża się nieubłaganie - kontynuowała próbę targów, była jednak w stanie przystać na umowę potwierdzoną cyrografem, z zabezpieczeniem długu na majątku w razie gdyby udało im się go przejąć a czarownica nie była by chętna do zapłaty.
Alia poruszyła szczęką ale kiwnęła głową. Kobieta schowała dłonie pod stół i zaczeła grzebać w połach płaszcza. Po chwili wyłożyła na stół tubę na pergamin, kałamarz, pióro, lak, świeczkę oraz mały sztylecik. Alia zaczęła od ustawienia świeczki i zapalenia jej. Wyciągnęła z tuby kartę, podwinęła rękawy i zabrała się do pisania. Kobiecie szło to sprawnie, widać było, że pisanie nie jest jej obce.
Cytat:

Ponieważ każdy śmiertelnik jest prochem marnym i jak proch się rozwieje nie tylko pamięć o czynach jego słowach ale i on sam w końcu, aby więc to, co w czasie się dzieje nie zanikło w pamięci z biegiem czasu, jest zwyczaj uwieczniać to znakami pisma; w tym celu wiadomym niech będzie obecnym i przyszłym, patrzącym na tę kartę: że Alia D’Falena, herbu Ćma, dnia dzisiejszego … umowę zawarła z …
Na podstawie niniejszej umowy Alia D’Falena, herbu Ćma, zleca a … zobowiązują się do wykonania następujących czynności:
Oczyszczenie posiadłości rodziny Falena, zwanej też Ćmią Kasztelą, z wszelkich intruzów tam przebywających. Preferowaną przez zleceniodawczynię formą tego oczyszczenia jest zabicie owych intruzów jednak jeśli kontrahenci znajdą inny, skuteczny sposób, może on zostać zastosowany. Zleceniodawczyni, nie rości sobie żadnych praw do mienia jakie intruzi (to jest każdy przebywający obecnie w posiadłości) mogli zgromadzić łupiąc jej własne ziemię czy też z innych źródeł. W przypadku skorzystania przez kontrahentów z preferowanej formy pozbycia się intruzów, to jest ich uśmiercenia, zleceniodawczyni nie wymaga usuwania ich ciał. Oczywiście kontrahenci mogą prócz zarekwirowania wszelkiego należącego do denatów mienia, pobrać ich skalpy, uszy czy nosy.
Za wykonanie owej pracy … otrzyma po jej wykonaniu wynagrodzenie w wysokości 150 sztuk złota, wypłacone ze skarbca D’Falenów.
Niniejszy cyrograf, sporządzony w dwóch egzemplarzach jest podpisany krwią zainteresowanych stron.
(...)
- Pilnujcie tego dokumentu lepiej niż oka w głowie… podpisuje go przynajmniej trójka magów. - Wyszeptał cicho i śmiertelnie poważnie Janek. Następnie wyciągnął pióro, naciął płytko lewą dłonią i podpisał cyrograf.
Matylda podpisała się wyraźnie i czytelnie była przekonana, że robi dobry interes.

Gdy wszyscy złożyli już swój podpis na obu kopiach, jakby akcentując zmianę nastroju Morliin postanowił nawilżyć gardło:
-Ktoś się czegoś napije? - Stwierdził kierując się do szynkwasu.
Aodan chciał rozprostować nogi, więc wstał i ruszył z Morlinnem do baru.

- Jeśli to wszystko - powiedziała Alia - spotkamy się na miejscu. Wyruszam tam niebawem i pozostanę w okolicy. Znajdę was tam.

 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.

Ostatnio edytowane przez Amon : 12-10-2019 o 10:32. Powód: dodałem dłuższy kawałek bo czemu nie? :)
Amon jest offline  
Stary 13-10-2019, 16:10   #8
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację

Nie posiadający szyi zakapior, w który w każdym innym lokalu uchodził by raczej za wykidajłę a nie barmana nie spuszczał z Morlinna wzroku gdy ten zbliżał się do szynkwasu. Kiedy mężczyzna wreszcie stanął przy ladzie nastała ta krępująca cisza.
- Nie chcesz się wyrwać z tej dziury? - Aodan zagadał osiłka. - Z nami zarobiłbyś więcej niż w życiu widziałeś.
Kark przeniósł swój nieruchomy wzrok na drugiego mężczyznę.
- Zamawiasz coś?
- Jakie trunki macie? - Morlinn odezwal się spokojnie, chcąc zakończyć potencjalną sprzeczkę.
Mężczyzna powoli przeniósł spojrzenie na Morlinna.
- Piwo, wino, miód, gorzałkę.
- Miód na rozgrzanie przed nadchodzącą zimą brzmi dobrze - odparł czarodziej.
- 5 czerwonych. - odparł beznamiętnie oberżysta nawet nie robiąc ruchu w kierunku drinków.
-Komuś miodu? - zawołał w stronę stolika, przy którym siedzieli Alia, Matylda i Jan.
Alia nie odpowiedziała.
- Wody nie macie? - Skrzywił się Aodan. Wychował się pośród elfów wychwalających prozdrowotne korzyści picia odpowiednio dużej ilości wody i zażywania lo kodowatych kąpieli. Choć niewielu wytrzymałoby życie na trzeźwo w jego pokrytej bliznami i poparzeniami skórze.
- Obok rzeźnia, woda brudna i śmierdzi. - wyjaśnił mężczyzna.
Aodan wypuścił powietrze nosem, odwrócił się zniechęcony i, oparty łokciem o ladę, obserwował dalszy ciąg dyskusji kompanów z Alią.


Tymczasem przy innym stoliku. Inna zakapturzona postać cichaczem przysłuchiwała się wszystkiemu. Sama była tu cudzoziemcem, podobnie jak Alia i towarzysząca jej czwórka. Udało jej się dostać do miasta dzień wcześniej i już zeszłej nocy przeprowadziła z D’Faleną podobną rozmowę. Miasto samo w sobie mogło zaspokoić pewne jej potrzeby, ale zaczynała jej już doskwierać przypadłość bardzo groźna i uciążliwa: brak gotowizny. Alia proponowała płatność w złocie i cudzoziemka zwyczajnie nie mogła tego odpuścić. Ale samemu brać siłą zamek? Jej brat pewnie by mógł, cóż… ona jeszcze nie czuła się tak pewnie.

Dziewczyna obserwowała z ciekawością grupkę śmiałków, rozważając którą z osób powinna zaczepić pierwszą. Skąd w ogóle pomysł zaczepiania pojawił się? Nie rozważała odpowiedzi na to pytanie, odpędziła je, podnosząc się zdecydowanie i odruchowo udając się w stronę oszpeconego przy barze. Ojciec uczył ją tak samo jak i brat by wybierać najsłabsze jednostki, odizolowywać je i kształtować sytuację dla odpowiednich celów. Brzydal zdawał się jej najsłabszą jednostką w grupie. Najmniej cierpliwą i porywczą. Oparty nonszalancko o bar zdawał się grać w teatrze jednego aktora. Liczył na uwagę.
- Niezbyt często w tym mieście znajdą się śmiałkowie chcący wodę pić - uśmiechnęła się do paskuda. Mimo szoku dla jej zmysłu estetycznego, zachowywała neutralną minę. I dawała mu to czego chciał. Uwagę.
Aodan spojrzał na elfkę złotymi oczyma. Nawet nie mrugnął.
- Dobrze, gdy woda jest blisko, a krewni daleko. - Przytoczył zasłyszane gdzieś powiedzenie. Chyba z jakiegoś portu.
- Dobrze, gdy woda blisko a Elverquisst bliżej. Tak to chyba szło - brunetka uśmiechnęła się niezrażona, a uśmiech sprawił, że jej ciemne oczy rozbłysły zielonymi plamkami. - Jeśli przyjmiecie zlecenie Alii, może będzie szansa na rozkoszowanie się i nim?
Dziewczyna starała się być przyjacielska.
- Jestem Leshana Holimion. - schyliła z gracją głowę w powitaniu nie spuszczając jednak ni wzroku ni uśmiechu.
- Aodan.


-Zawsze miło widzieć przedstawiciela Starszej Krwi. Jestem Morlinn Amarthil - pół-elfi czarodziej odpowiedział delikatnym uśmiechem, przyglądając się elfce z ciekawością. Miód rozgrzewał go po ciężkim dniu i poprawiał nastrój.

Leshana przeniosła wzrok na drugiego półelfa. Była wysoka, szczupła o smagłej karnacji. Od jej skóry odbijały się delikatne ślady złocistego tatuażu, który rozpoczynał się od żuchwy i nikł pod kołnierzem. Cieniutkie niteczki widoczne na nieosłoniętych obecnie dłoniach sugerowały, że tatuaż otaczał całe ciało dziewczyny. We włosach miała misterne ozdoby wplecione tak by widać było kunszt ich wykonania. Odzienie i broń były na pierwszy rzut oka bardzo proste. Dopiero kolejne spojrzenie pozwalało wychwycić ich jakość i subtelne zdobienia. - Cieszę się, że jestem przyczyną miłej odmiany, Morlinnie. - uśmiech nieco się poszerzył a wzrok dziewczyny omiótł czarodzieja uważnie - A skoro tak, to może warto utrzymać tę przyjemność dłużej? Nie codzień jest to wszak dane.

Czarodziej z ciekawością przyjrzał się smagłej elfce, w szczególności tatuażowi, w jego stronach elfy takich nie miały… jego spojrzenie przeniosło się za wzorem w dół ciała Leshany...kiedy stał sobie z tego sprawę zawstydził się nieco i podniósł wzrok.

-Interesujący tatuaż, noszą go przedstawiciele twego klanu?

Wyraz lekkiego zaskoczenia przemknął po obliczu smagłej elfki.
- Sporadycznie. I nie wszyscy. Czemu pytasz? - zdała sobie sprawę, że odbiegają nieco od tematu, na jaki próbowała ich pokierować. Porównywała dwóch pół elfów z ciekawością. Nagle milczącego “brzydala” i ciekawskiego choćv nieśmiałego czarodzieja. - Długo razem wędrujecie?
- Wystarczająco długo aby wiedzieć czego się po sobie spodziewać - wtrąciła niska niewiasta, która wyłoniła się zza pleców Morlinna. Nie widziała najmniejszego powodu aby komukolwiek się tłumaczyć.

- To cenna wiedza, prawda? - Leshana przymknęła lekko oczy i skłoniła głowę na powitanie najwyraźniej przywódczyni grupki. - A jeśli byłabym zainteresowana dołączeniem, jakiej wiedzy byś oczekiwała pani… - elfa zawiesiła głos dając szansę kobiecie na przedstawienie się.
- Jestem Matylda von Turvill - wyciągnęła w jej stronę dłoń, aby przywitać się silnym uściskiem. Leshana przyjęła dłoń z ostrożnością lecz i ciekawością. - Osobiście nie widzę przeciwwskazań abyś przyłączyła do nas jeśli nikt inny ich nie dostrzega. Co bym chciała wiedzieć to to czy dasz radę w polu utrzymać się przy życiu i czy można na Ciebie liczyć w chwili próby a tego i tak dziś się nie dowiemy. Powiedz więc proszę jak się zowiesz i w czym najlepiej sobie radzisz.
Janek w tym czasie popijał piwo, bo jakżeby inaczej, zmieniając lekko jego smak na swoje ulubione. Przyglądając się tatuażowi elfki, próbował sobie przypomnieć co on może znaczyć. Specjalną kastę, wyrzutka, dziecko przepowiedni? W ciszy wysilając swoją mózgownicę, pozwolił innym mówić.
- Jak mówiłam Twym kompanom, pani, nazywam się Leshana Holimion, a szkolonam w dyskretnym zdobywaniu informacji i znajdowaniu rozwiązań wszelakich. - czując wzrok ostatniego z grupy na sobie, Leshana odwróciła się by i na niego spojrzeć. - Skoro i wy i ja podpisaliśmy umowę z Alią, i wasza i moja w tym korzyść by siły połączyć. - potoczyła spojrzeniem po czwórce i ostatecznie wróciła do Matyldy, która w milczeniu skinęła głową przysiadając się do stolika elfki.
-Całkiem niezwykła z nas grupa, prawda? Magowie i ci, w których żyłach płynie elfia krew…. może to przeznaczenie nas tu sprowadziło? Mędrcy mówią, że wiele zdarzeń, które prostym ludziom wydaje się przypadkiem, jest zapisane w gwiazdach. - Morlinn po wcześniejszym zmieszaniu i kilku łykach miodu znów poczuł się pewnie, czując ciepło krążace w żyłach, z ciekawością przenosząc spojrzenia pomiędzy elfką a Aodanem, którego dziwny wygląd, sugerował kontakt z mniej przyjemnymi aspektami Sztuki...musiał się go o to spytać, ale nie była to chyba dobra chwila.
-Wiesz może, czy Alia wynająła jeszcze kogoś poza naszą piątką? - Zwrócił się do Leshany.
- Nie wiem ale nie zdziwiłabym się, gdyby się tak stało. Jest dość zdeterminowana. Tak samo jak przeznaczenie każdego z nas. Kismet... - Leshana uśmiechnęła się delikatnie do Morlinna. Zerknęła również i na brzydaka. Najwidoczniej ściągał uwagę nie tylko jej. - Jakie mieliście plany na kolejne kroki?
- Wyspać się przed podróżą. - Rzucił Janek.
Mina Leshany wyrażała zdumienie jakby sen był absolutnie poza spektrum zainteresowań czy zmartwień elfki.
- Tak - odparła z wahaniem i dodała ogólnikowo - to zrozumiałe. A gdy już wypoczniecie?
- Ruszamy w stronę Rokit, oprócz odzyskania posiadłości mamy jeszcze jedną sprawę do załatwienia, szukamy pewnej zaginionej osoby…-Wyjaśnił Morlinn, nie widząc powodu by okłamywać Leshanę.
- Jeśli nie będzie zbyt wielką zuchwałością, dołączę zatem od razu. - po chwili zastanowienia, elfka uznała tę ofertę za dobrą. Rozluźniła się też nieco. - Co to za osoba? Może będę w stanie pomóc…
- Szukamy Edyty córki Juranda Milera, która aktualnie jest na gigancie, wyruszyła wraz z kompanią Zielonej Tarczy, by zbadać co dzieje się z wioską Rokity, w Lesie Trupich Jagód i chwilowo świat po niej zaginął - odpowiedziała szlachcianka.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 13-10-2019 o 16:13.
Lord Melkor jest offline  
Stary 21-10-2019, 01:09   #9
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Skoro świt cała grupa wyruszyła wpierw na zakupy a potem w drogę ku Rokitom. To miała być przynajmniej czterodniowa podróż. Wpierw poprzez okoliczne pola. Było już dawno po żniwach i jeśli ktoś liczył na zwędzeniu czegoś nadającego się do zjedzenia musiał być zawiedziony. Jednak Leshanie udało się ustrzelić zająca, więc przed nocą zapowiadała się pieczeń.
Słońce świeciło jeszcze wysoko na niebie gdy piątka towarzyszy wkroczyła między pierwsze drzewa.

Leśna droga
Mniej niż milę w las, z obserwacji przyrody czy innych rozmyślań wytrącił Morlinna kamień, który z impetem uderzył półelfa w głowę. Krew popłynęła z twarzy czarodzieja, który miał dużo szczęścia, że nie stracił oka. Między drzewami towarzysze wypatrzyli pięciu mężczyzn. Czterech kręciło proce a jeden właśnie wkładał do swojej kolejny kamień.
Morliin nawet nie zdążył otrzeć okrawionej twarzy, jego ręce już zaplatały zaklęcie. Magiczna energia pofrunęła w stronę jednego ze zbirów. Trzy przeraźliwe wrzaski potwierdzały trzy trafienia
Matylda i Leshana chwyciły za cięciwy i puściły strzały między drzewa, z których z kolei poleciało więcej kamieni. Aodan cisnął oszczepem
- Magia przeciw żałosnym procom! Haha! Śmierć wam!, - zakrzyknął wojownik. Zraniony magią zbir zdecydował się posłuchać tej rady i porzucić pole walki, jednak kamienie wciąż śmigały nad głowami podróżnych i wkrótce jeden miał trafić kolejnego półelfa. Jan również zaczął szeptać inkantację, posyłając pocisk żywego ognia w bandziora, któremu nie pomogło chowanie się za pniem. Wkrótce czułe zmysły Lashany uderzyła woń palonego drewna i skóry a wrzask usłyszeli wszyscy walczący. Na ratunek płonącemu nie przyszedł jednak kojący chłód… Co nie oznacza, że chłód go nie trafił kiedy Morliin zakończył kolejne zaklęcie. Mężczyzna cierpiał teraz poparzenia od dwóch skrajnych żywiołów i jego wola walki wyczerpała się, kuśtykając w podskokach uciekł w las.
Kamienie bandytów, czary magów, oszczepy oraz strzały fruwały między lasem a drogą, Leshana trafiła zbira ku któremu biegł Aodan. Ranny bandzior zaczął się zasłaniać ciupagą lecz półelf szybko rozpłatał mu czaszkę. To ostatecznie zmusiło pozostałą dwójkę rzezimieszków do taktycznego odwrotu.
Grabiący zwłoki Aodan zaśmiał się. Najpierw cicho, później głośniej. Wkrótce jego śmiech rozchodził się po całym lesie w krótkich, maniakalnych wybuchach.
- Z procami, bez przewagi liczebnej, bez cienia podstępu… Czasami mam wrażenie, że największym złem na tym świecie są nie potwory, na które poluję, a ludzka głupota. Gońmy ich! Zranieni zostawią wyraźny ślad. Może doprowadzą nas do samego Ondraszka! - Przypomniał imię herszta ściganego przez lokalny wymiar prawa, choć wątpił, żeby na czele tej bandy stał ktoś sprytny.
Jeśli któryś z jego kompanów potrzebował pomocy, Aodan ją zaproponował. Był w stanie złagodzić ból samym przyłożeniem dłoni. Jakie siły stały za jego nadprzyrodzonymi zdolnościami, tego nie było wiadomo.
Zaciukany zbój faktycznie nie wyglądał wybitnie, staro czy nawet na dobrze odżywionego. Ludzki ród różnie znosił biedę, jedni z godnością inni bez a jeszcze inni wcale. Tak jak choćby ten tutaj cwaniaczek. Bandzior miał wystarczająco długie włosy oraz kompletną parę uszu więc ze zdjęciem skalpu nie było problemu.
Matylda sięgnęła po nóż i bez cienia wahania zrobiła co trzeba.

Piątka towarzyszy nie miała zamiaru odpuścić bandytom, którzy popełnili pomyłkę swojego życia biorąc poszukiwaczy przygód za łatwy cel. Matylda, Leshana, Aodan, Jan i Morliin rzucili się w pogoń za zranionymi magią złodziejami.

Kilkanaście minut biegu, zmieniło się w kilkadziesiąt minut truchtu kiedy Janek wypatrzył leżącą pośród jesiennego runa ciupagę, pewnikiem należącą do jednego ze zbirów. Pościg więc trwał, aż awanturnicy dotarli na skraj mokradeł. Dalej, trzeba by zapuścić się w ten zdradliwy teren. Z drugiej zaś strony… żaden z towarzyszy nie był pewien jak wrócić na drogę z której tu przybyli.

Leshana zatrzymała się z wahaniem.
- Nie sądzę by pościg przez mokradła dobrym pomysłem.
Spojrzała na towarzyszy.
- Słusznie prawisz, tylko jak wrócimy na drogę? Mogę znakować drzewa po drodze, żebyśmy się nie wracali i nie szli po swoich śladach, lub zostawiać magiczny ślad na nich, który będzie się utrzymywał przez godzinę, jeśli to pomoże. - Powiedział zasapany Janek opierając się o jedno z drzew.
- Dobry pomysł - zgodziła się z lekkim uśmiechem Leshana. Pochyliła się nad mężczyzną i dopytała cicho z troską:
- Wszystko w porządku?
-Tak, ci bandyci nie są warci, żeby ryzykować dla nich życiem, nie wyrządzili nam poważnej krzywdy…. A co drogi powrotnej, może mój skrzydlaty towarzysz odnajdzie drogę? - Morlinn wypowiedział w skupieniu słowa mistycznego rozkazu i prawie znikąd pojawił się towarzyszący mu kruk.

Aodan podniósł ciupagę.

- Wracajmy. Znają te tereny lepiej od nas. Nie mamy szans. Obyśmy przypadkiem nie trafili na krukoniedźwiedzia...

Leshana skinęła krótko głową i ruszyła w powrotnym kierunku za krukiem.
- Tak, muszę tylko odsapnąć, bieganie po lesie to nie kanapka z boczkiem. - Powiedział już mniej zadyszany Janek o ruszył za innymi, znacząc drogę.


 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 21-10-2019 o 01:18.
Lord Melkor jest offline  
Stary 31-10-2019, 09:36   #10
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
***



Awanturnicy błądzili w drodze powrotnej na trakt znacznie dłużej niż by sobie tego życzyli, ale za to nie błądzili na marne. Krótko przed zmierzchem udało im się odnaleźć leśną drogę, którą podróżowali wcześniej. Nie tracąc więcej czasu, towarzysze rozbili obozowisko a kiedy zapadł zmierzch wystawili pierwsze warty. Jako pierwsi, na rozłożystym drzewie pali, czy może starali się usunąć czarodzieje oraz Matylda, w czasie gdy Leshana i Aodan wzięli pierwszą wartę.
Nie musieli długo czekać, gdyż w zasadzie zaraz po zapadnięciu nocnych ciemności dzwoneczki zamocowane w koło obozowiska zadzwoniły. Awanturnicy zdecydowali się nie rozpalać ogniska więc było zbyt ciemno by zauważyć co lub kto poruszyło alarm. Jednak Leshana wypatrzyła na granicy obozowiska błysk pary zwierzęcych oczu odbijający się w blasku księżyca.

Morlinn zerwał się na nogi, gotów do działania i rozglądając się czujnie dookoła - jako mieszaniec elfiej krwi byl w stanie widzieć w ciemności.

Matylda w pierwszej chwili zesztywniała po chwili jednak cichym powolnym ruchem zaczęła się przesuwać tak aby jej plecy chroniła topola pod która zasnęła. Następnie przykucnęła z toporkiem w dłoni i w milczeniu oczekiwała na dalszy rozwój wypadków. Po prawdzie była przekonana, że to prawdopodobnie jakieś zwierze narobiło alarmu ale pozostawała w gotowości.

Kiedy wszyscy towarzysze dobrze się przyjrzeli, jasne stało się, że ich obóz wzbudził zainteresowanie watahy wilków. Awanturnikom udało się naliczyć pięć osobników. Zwierzęta krążyły wokół drzewa na którym siedzieli czarodzieje i Matylda a przy którym stali Leshana i Aodan. Jako pierwszy zdecydował się zaatakować duży biały basior, który rzucił się na Leshanę. Elfce jednak udało się uniknąć kłów zwierzęcia.
Aodan zasłonił Leshanę i z mieczem w dłoni natarł na wilka.
Leshana odwróciła się gwałtownie plecami do pleców Aodana szykując swe ostrza. Nie planowała oddać swojej skóry darmo.Szykowała się na atak kolejnego zwierza.
Wszystkie zwierzęta rzuciły się w kierunku drzewa i stojącej przy nim pary. Aodan wywijał mieczem, podobnie jak Leshana unikał kłów, jednak, żadne z dwojga nie uchroniło się przed wszystkimi. Pozostali na drzewie towarzysze nie zostawili bynajmniej swoich obrońców bez pomocy. Magowie uśpili część zwierząt, Matyldzie udało się dokończyć jedno z nich, magii Morlina przypadło w udziale zmrożenie na śmierć drugiego. Zwierz którego z kolei przysmarzył czar Jana zawył i z podkulonym ogonem czmychnął. Ostatni stojący na nogach czarny wilk wziął z niego przykład i rzucił się do ucieczki.
-Te wilki musiały być bardzo głodne, że odważyły się atakować grupę ludzi. - Morlinn, czując ekscytację mocą, która przed chwilą spłynęła z jego dłoni by nieść śmierć przeciwnikom , zesmoczył z drzewa by bliżej przyjrzeć się martwym zwierzętom.
- Może, albo stado jest tutaj bardzo duże a człowieka nie znają aż tak dobrze. - Odparł Janek gramoląc się również na ziemię, by dokładnie przyjrzeć się wilkom, które padły w walce z nimi. - Może były chore. - Dodał jeszcze przechodząc do oględzin.
Aodan wytarł okrwawiony miecz o trawę i schował ostrze.
- Wszystko, co spotykamy w tej przeklętej kniei, jest zdesperowane do ostatnich granic. Może i nas dopadnie to szaleństwo, jak zostaniemy tu zbyt długo - zażartował, pukając się w głowę. Ocenił, czy byłby w stanie w rozsądnym czasie zdjąć futra z zabitych zwierząt. Mogły być coś warte. Chciał też wybić i pozbierać kły. Nawet jeśli nie uda mu się sprzedać ich jednemu z tych, którzy zowią się alchemikami, będzie z nich nie lada naszyjnik. - Już dawno nie jadłem wilczego mięsa - zwilżył usta językiem na samą myśl i zabrał się do roboty.
Na samą myśl o wilczym mięsie Matylda się skrzywiła, nie była aż taka głodna ale nie była też psem ogrodnika..
- naprawdę zamierzasz jeść wilka? - brwi Leshany powędrowały do góry.
Aodan zaśmiał się pod nosem na widok zniesmaczonych panienek.
- Podobno jesteś tym, co jesz. - Odpowiedział żartobliwie.
- A co zjadłeś, że masz takie efekty na twarzy? Nie, serio, co ci się w nią stało, jestem ciekaw, a jak tak bardzo lubisz wilczyznę, to mogę ci dosmaczyć cokolwiek, żeby smakowało jak wilk. Osobiście wolę boczek. Boooczuuś. - Ostatnie słowo było powiedziane cicho, niemalże mruczącym głosem.
W czasie tej dyskusji trzeci z leżących wilków, nie zabity lecz jedynie uśpiony magią siwy basior wybudził się ze snu.
- Byłem na wojnie. Niewielu z nas przeżyło. Trafiliśmy do niewoli. Minęło wiele czasu, zanim udało mi się uciec... - Odpowiedział w ogólnikach, bardziej skupiając się na budzącym się wilku. Miecz znowu błysnął w jego dłoni. Doskoczył do bestii. - Jeszcze nie czas na pogawędkę!
Janek z kolei obszedł wilka bokiem, żeby mieć czysty strzał, gdyby basior przeżył cios półelfa lub chciał atakować zamiast zwiać.
Morlinn odskoczył od budzącego się zwierzęcia, szykując się do wysłania kolejnego lodowego pocisku. Los wilka był przesądzony, ale nie chciał poczuć jego kłów na swojej skórze.
Wilk gdy tylko zorientował się w swoim otoczeniu niemal natychmiast zaatakowała zbliżającego się Aodana. Mężczyzna jednak w czas uskoczył i ranił zwierza żelazem.*
/wilk wciąż na chodzie/
- Nie taki wilk straszny, jak go malują! - Rzucił Aodan okrążając rannego zwierza. Kiedy poczuł odpowiedni moment, zaatakował raz jeszcze.
Janek z kolei spróbował poczęstować wilka magicznym ogniem, bestia była zdecydowanie za bardzo waleczna.
Jak wydedukował Morlinn los bestii był przesądzony. Zwierzę padło pod żelazem i magią towarzyszy.

-No to jak umiecie coś z nich obrobić to proszę bardzo - Morlinn spojrzal wymownie na Aodana i elfkę - jeżeli nie, to chyba nie pozostaje nam nic innego jak kontynuować odpoczynek? Ja jeszcze nie zregenerowałem sił niezbędnych do mojej Sztuki.
- Słusznie, można by jednego odwiesić, może się z niego skórę ściągnie, reszte gdzieś dalej odrzucić, zanim się padlinożercy, zwabieni krwoą, rzucą na truchła. - Powiedział przytakując Janek. - Światło potrwa miarkę świecy, chyba że chcecie, żebym je zgasił wcześniej. - Dodał, wskazując na źródło blasku, znajdujące się na drzewie.


 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172 173 174 175 176 177 178 179 180