lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [PF 18+] Rise of the Runelords I (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/18758-pf-18-rise-of-the-runelords-i.html)

Shiv 29-01-2020 18:15

[PF 18+] Rise of the Runelords I
 



Nadmorskie miasto Sandpoint było największym, bo liczącym ponad tysiąc mieszkańców, tego typu skupiskiem ludzkim na Utraconym Wybrzeżu. Chociaż znajdowało się zaledwie około trzydziestu mil na północny wschód od Magnimaru i technicznie było pod jego rządami, Sandpoint zdołał zachować sporą część niezależności. Najbardziej uderzającą cechą miasta była zrujnowana, starożytna wieża, która rozciągała się wysoko nad klifami wybrzeża, przypominając mieszkańcom i podróżnym starożytne imperium Thassilon, które istniało tu na wieki przed liczącym zaledwie czterdzieści dwa lata Sandpoint.

Im bliżej miasta znajduje się wędrowiec, tym ślady cywilizacji stają się wyraźniejsze. Grunty uprawne na odległych wrzosowiskach i w dolinach, statki rybackie niesione na niebiesko-zielonych falach Zatoki Varysyjskiej, lepiej utrzymane drogi, mosty zamiast brodów. Samo miasto, ukryte za wapiennymi wzniesieniami znanymi jako Diabelski Talerz, można dostrzec na końcu, pośród łuku skał i zalesionych wzgórz. W końcu, mijając ostatni zakręt, oczom podróżnika ukazują się dymiące kominy i tętniące życiem ulice, witające podróżnika z otwartymi ramionami, obietnicą ciepłej strawy i miękkich łóżek. Przyjemny widok, zwłaszcza po dniach spędzonych na wędrówce przez puste Utracone Wybrzeże.

Od południa można dostać się do miasta drewnianym mostem, od północy bramą umieszczoną w niewysokim murze. Zwykle pilnuje jej jeden lub dwóch strażników. Most jest niestrzeżony, gdyż oprócz rzadkich ataków niewielkich grup goblinów, okolica jest całkiem bezpieczna. Zarówno na moście, jak i przy strażnicy w północnej części, ustawiono lustro, oraz znaki. Oba zawierają to samo przesłanie: "Witamy w Sandpoint! Proszę zatrzymaj się, aby spojrzeć na siebie, tak jak my widzimy ciebie!"

W ostatnich dniach do miasta ściągało więcej podróżnych, niż zwykle. Wiązało się to z pierwszym dniem jesieni, kiedy to miał się odbyć Festiwal Swallowtail, organizowany rokrocznie ku czci bogini Desny. W tym roku miał być jeszcze bardziej wyjątkowy, gdyż właśnie w tym czasie zaplanowano konsekrację nowej katedry w Sandpoint, z której mieszkańcy byli bardzo dumni.


Sandpoint, Varisia
4707 AR, 22 dzień miesiąca Rova,
południe


Wraz z karawaną kupiecką z Magnimaru przybyliście do Sandpoint jeszcze przed południem, ale już od wjazdu do miasteczka dało się zauważyć, że nastał dzień świętowania. Lokalni i przyjezdni kupcy rozstawili swe namioty i kramy, mając nadzieję sprzedać jak najwięcej towarów a ich rozstrzał był całkiem spory - od ubrań, przez lokalne rzemiosło, jedzenie, oręż czy kobiece błyskotki. Wszędzie można było wpaść na kręcących się po ulicach mieszkańców Sandpoint i choć dominowali ludzie, to dało się też dostrzec tieflingi, krasnoludy, elfy a nawet aasimarów. Na głównym placu przed katedrą połączono ze sobą kilka stołów, które uginały się teraz od jadła przygotowanego przez lokalne gospody a ich zapachy pobudzały brzuchy co głodniejszych podróżników, którzy zjechali na festiwal Swallowtail. Jako, że w czasie podróży spędzaliście ze sobą sporo czasu, postanowiliście też trzymać się razem podczas wycieczki po udekorowanym miasteczku.


W tłumie stanowiliście całkiem ciekawą grupę - dwójka ludzi, elf, diablę oraz zwracający na siebie uwagę ifryt oraz wysoka, dobrze zbudowana półorczyca. Co jakiś czas niektórzy posyłali wam badawcze i zaciekawione spojrzenia, ale każdy zajmował się głównie sobą. Słyszeliście dobiegającą skądś głośną, skoczną muzykę, gdzieś niedaleko ktoś żonglował jabłkami, zabawiając zebrane wokół dzieciaki, inny pluł w powietrze ogniem, wywołując tą cyrkową sztuczką poklask zebranych widzów. W samo południe, na centralnym placu miasteczka zebrał się spory tłum a przed katedrą ustawiono scenę, pośrodku której stała wysoka, uśmiechnięta kobieta o kasztanowych włosach. Za nią, na trzech z czterech krzeseł siedzieli mężczyźni, dyskutując o czymś po cichu. Gdy kobieta zbliżyła się do krańca sceny i uniosła ręce, wszystkie rozmowy zebranych wokół ludzi umilkły. Wy również postanowiliście posłuchać.

- Witam wszystkich na corocznym festiwalu Swallowtail. - Zaczęła kobieta, uśmiechając się szeroko i ciepło. - Jeśli ktoś jeszcze nie wie, nazywam się Kendra Deverin i jestem burmistrzem Sandpoint. Wspaniale jest widzieć tak wielu z was, którzy dołączyli do nas w tym jakże ważnym dla nas dniu. Chciałabym również powitać wielu nowych gości, których widzę w tłumie po raz pierwszy. Jako burmistrz, witam was w imieniu miasta. - Nagle rozległy się oklaski, które Kendra poczęła tłumić uniesionymi rękoma. Po chwili kontynuowała. - Mam nadzieję, że wszyscy będziecie dobrze się bawić w Sandpoint i na festiwalu. Nasze miasto ma wiele do zaoferowania i szczerze liczę, że spędzicie tu przyjemnie czas. A nawet jeśli nie zostaniecie długo, bawcie się i wydawajcie pieniądze, bo ważne jest wspieralnie lokalnych biznesów!

Wielu ludzi znów zaczęło klaskać a burmistrz pozwoliła im się uspokoić.
- A wam, drodzy wspaniali mieszkańcy Sandpoint, dziękuję szczególnie za cały ten czas, wylany pot i miłość, którą włożyliście w budowę tej wspaniałej katedry za mną. Nasze miasto nie było kompletne bez odpowiedniego kościoła, bez miejsca, w którym moglibyśmy się modlić. Zawsze mieliśmy serce, to prawda. Wy nim jesteście! A teraz mamy wyraz tego, co to serce potrafi zdziałać! - Burmistrz odwróciła się i omiotła dłonią wysoki, piękny budynek z kamienia. Brawa znów nie milkły. - W każdym razie czuję już zapach obiadu, który gotują nasi przyjaciele, właściciele okolicznych karczm. Brawa dla Ameiko, Garridana, Cracktootha i Jargie! Jestem pewna, że ojciec Zantus może zaoszczędzić nam dodatkowej modlitwy, aby niczego nie spalili, zanim dotrzemy to zjeść.

Widzieliście i słyszeliście więcej wybuchów radości a kuszące aromaty unoszące się w powietrzu były wręcz przytłaczające.
- Teraz pozwólcie że oddam głos naszemu dzielnemu szeryfowi, Belorowi Hemlockowi - po tych słowach skłoniła się i usiadła na wolnym krześle, a przed szereg wyszedł ciemnoskóry, dobrze zbudowany mężczyzna, ubrany w wysokiej jakości skórznię i przy mieczu.

- Dziękuję, pani burmistrz. - zaczął głębokim, pewnym siebie głosem. - Po pierwsze, podczas tegorocznego festiwalu pamiętajmy naszych przyjaciół i członków rodzin, którzy stracili życie w tragicznym pożarze sprzed pięciu lat, a który sprawił, że budowa nowej katedry stała się konieczna. Pielęgnujmy te wspomnienia i niech błogosławieństwa naszych bogów sprawią, że będą szczęśliwi w zaświatach. - Uniósł głowę i przez chwilę milczał, przyglądając się tłumowi. Potem przeszedł w służbowy ton. - W ciągu najbliższych trzech dni wszelkie przypadki łamania prawa będą rozpatrywane szybko i bezwzględnie. Bez wyjątków. Jako szeryf Sandpoint, ja, Belor Hemlock, chciałbym również zaprosić wszystkich do zabawy i wzięcia udziału w organizowanym wieczorem ognisku na plaży. Mam tylko nadzieję, że impreza ta odbędzie się w spokojnej atmosferze, bez ingerencji stróżow prawa. Dziękuję.

Szeryf wycofał się i kiwnął dłonią, aby podszedł następny mówca, który kontrastował z nim nie tylko kolorem skóry ale i luźniejszym podejściem. Był ubrany w jasny kubrak, miał zadbaną kozią bródkę i wydawał się być w dobrym nastroju.
- Dziękuję ci, szeryfie, za to podnoszące na duchu oratorium. Nie przejmuj się, wątpię, żebyś miał się dzisiaj martwić o spokój na wieczornym spędzie. Jeśli coś wymknie się spod kontroli, możesz poprosić Ameiko, aby wyszła na scenę i uśpiła nas wszystkich jedną ze swoich opowieści. - Zaśmiał się, a tłum odpowiedział kombinacją chichotów i buczenia.
Po tym, jak hałas w końcu ucichł, mężczyzna kontynował z wymuszonym uśmiechem:
- Wszyscy możemy się zgodzić, to nasz czas na świętowanie! Wiem, że to miasto przeżywało ciężkie czasy, ale nie poddajemy się! Nigdy! Zobaczcie, co udało nam się osiągnąć! - Wskazał na kościół za plecami. - I mówię wam, nie oszczędzali na tym miejscu. Pieniądz lał się strumieniami, żeby nasza dumna katedra wyglądała, jak wygląda. No, ale czas oddać głos Ojcu Zantusowi, jednak zaanim pozwolę mu zacząć, chciałbym skorzystać z okazji i zaprosić was na nowy spektakl „Klątwa harpii” z udziałem słynnej na całym świecie divy Allishandy grającej Aviserę, królową harpii! Premiera jutro wieczorem a sztuka będzie wystawiana przez kolejne dwa tygodnie w teatrze. Przyjdź, zobacz i baw się dobrze! A teraz przed wami... Ojciec Zantus.


Tłum wiwatował, gdy mężczyzna wskazał ręką czarnowłosego kapłana Desny odzianego w tradycyjne szaty ceremonialne. Uśmiechnął się, pozdrawiając tłum dłonią i gdy ten ucichł, odezwał się w końcu.
- Dziękuję Cyrdak - spojrzał na mężczyznę w białym kubraku. - I dziękuję wszystkim za przybycie, miło nam, że będziecie z nami w ten najświętszy dzień. Dzisiaj rozpoczyna się nowy sezon jesienny. Sezon, o którym zawsze myślałem, że został odpowiednio nazwany, gdyż w taki dzień jak dziś, Desna spadła z niebios podczas bitwy z boginią Lamashtu.
Ojciec Zantus skupił całą uwagę tłumu.
- Chociaż cały świat płakał z powodu utraty bogini, mówiło się, że przeżyła. Została znaleziona na skałach, na plaży, przez ślepą sierotę, zapomnianą i odrzuconą przez resztę świata. I chociaż sierota nie wiedziała, kim jest Desna i nie mogła zrobić wiele dla zranionej bogini, wciąż pozostawała przy jej boku, czuwając i dbając o nią najlepiej jak potrafiła. I modląc się. Modląc się... do Desny właśnie. Podczas gdy inni wyznawcy porzucili nadzieję i wiarę, sierota pozostała trwała w swej wierze. Dzięki jej opiece, Desna wyzdrowiała i ujawniła się niewidomej dziewczynie. W zamian za opiekę, nasza bogini przemieniła ją we wspaniałego, nieśmiertelnego motyla, dzięki czemu sierota mogła odkrywać cuda świata przez całą wieczność.

Duchowny zbliżył się do nowo ukończonej katedry, a promienie słońca błyszczały i odbijały się w jej wysokich witrażach.
- Ta historia przypomina nam, że przeszkody na naszej drodze to tylko niepowodzenia, a nie koniec. Chociaż nasze miejsce kultu uległo zniszczeniu, a nasz poprzedni kapłan, ojciec Tobyn, zginął w płomieniach, zachowaliśmy to, czego pragnie Desna. Nadzieję i wiarę w lepsze jutro. Wraz z budową tej katedry, nastąpił nowy początek. Przyjaciele, mieszkańcy i drodzy goście - festiwal Swallowtail oficjalnie uważam za rozpoczęty!
Kapłan podszedł do stojącego nieopodal wozu, odrzucił na bok błękitną płachtę, odsłaniając tysiące biało-błękitnych motyli swallowtail... tak zwanych Dzieci Desny. Otworzył klatki, a ludzie zaczęli klaskać, gdy motyle wyfrunęły we wszystkie strony poprzez tłum.

Chwilę później ojciec Zantus i pozostali zeszli ze sceny, a tłum zaczął się rozchodzić, by cieszyć się festiwalem. W ciągu dnia w centrum miasta odbywało się wiele gier i zabaw - wyścigi w workach, zabawy w chowanego, wyzwania w podnoszeniu ciężarów, zawody w balansowaniu na linie, zawody w przeciąganiu liny i tym podobne. Obiad był bezpłatny, serwowany na koszt miasta. Każdy z właścicieli prezentował swoje najlepsze dania, jednak wkrótce okazało się, że najbardziej obleganym stoiskiem było to należące do niejakiej Ameiko Kaijitsu, której niezwykły comber z sarny z ziemniakami i sosem borowikowym oraz wczesnozimowy miód pitny z łatwością przyćmiły inne oferty, takie jak zupa z homara lub pieczeń z udźca jelenia. Pogoda była całkiem przyjemna, więc zanim zaczniecie szukać miejsca na nocleg (o ile jeszcze jakiekolwiek znajdziecie!) mogliście pokręcić się trochę po terenie festiwalu, skosztować specjałów tutejszej kuchni, bądź wziąć udział w którymś z wyzwań.


Umbree 29-01-2020 21:33

Od momentu opuszczenia Ustalavu, cały czas pozostawała w ruchu, zmieniając miejsca pobytu bardzo często. Szybko przekonała się też, że ziemie Nirmathasu i Varisii są zdecydowanie bezpieczniejsze, niż te, które niegdyś nawiedził Tar-Baphon. I ludzie jakoś tak łagodniej podchodzili do niej, jako półorczycy, zupełnie inaczej, niż w jej ojczyźnie. Oczywiście zdarzały się wyjątki, ale nie były tak ekstremalne jak w Ustalavie. W Magnimarze zatrzymała się zaledwie na kilka dni a karawana kupiecka wiodąca do Sandpoint niemal spadła jej z nieba. Nie było problemu, by się zahaczyła, w końcu trakty były niebezpieczne, a ludzie interesu potrzebowali dowieźć swoje towary w całości z jednego miejsca na drugie.

Nibra się nadawała. Nie dość, że odstraszała samym wyglądem, to jeszcze potrafiła robić stalą i strzelać z łuku. A i jakieś tam magiczne sztuczki znała. Była wysoką, wyższą od wielu wysokich mężczyzn półorczą kobietą o masywnej, zbitej sylwetce, której niejeden ludzki mięśniak by się nie powstydził. Jej pistacjowy kolor skóry i wystające spod dolnej wargi ostre zęby od razu zdradzały, kim jest, dlatego zwykle nosiła naciągnięty na głowę kaptur, spod którego czujnie obserwowała otoczenie oczami o bursztynowej barwie. Lewą stronę głowy goliła niemal do zera, prawą zakrywały długie, czarne włosy pozostawione w nieładzie. Nosiła się schludnie i praktycznie - solidne buty, spodnie, koszula, płaszcz. Dominowały ciemne kolory, by nie wyroóżniać się zbytnio z tłumu.

Pod płaszczem miała kolczy pancerz, przy pasie długi miecz i sztylet. Na plecach kuszę z kołczanem bełtów, solidną drewnianą tarczę i wypchany po brzegi plecak z rzeczami potrzebnymi do przeżycia na szlaku. Na szyi można było dostrzec wiszący na rzemyku metalowy symbol Pharasmy, bogini, w której imieniu działała. Sposób poruszania się miała pewny, zdradzający potencjalnemu obserwatorowi, by się dobrze zastanowił, nim spróbuje wobec niej czegoś niecnego. Pomimo raczej odstraszającej aparycji, Nibra była o dziwo całkiem przyjazną osobą, z którą dało się porozmawiać na wiele tematów, ale która nie strzępiła języka na próżno. Konkretna, pewna siebie, chętna do pomocy i działania, z takiej strony dała się poznać towarzyszom podroży do Sandpoint.

Gdy byli na miejscu, niespecjalnie zwracała uwagę na przystrojone miasteczko czy przemowy burmistrz Deverin i pozostałych, rozglądając się po najbliższej okolicy, jakby gdzieś nieopodal miała wypatrzyć kogoś znajomego. Lub nieznajomego. Półorczyca pozostawała zawsze czujna, tak była nauczona od dziecka, a pewne rzeczy nigdy się nie zmieniały. Nawet, gdy ludzie się rozeszli, by celebrować swoje święto, ona pozostawała w gotowości. Nie oznaczało to jednak, że ma zamiar stać tutaj jak kołek.

- To co, może spróbujemy tego wspaniale pachnącego żarcia? Moje kiszki już mnie namawiają od pewnego czasu, żeby się przejść przy tych stołach z jadłem - powiedziała do kompanów. Głos miała szorstki i głęboki, ale nie można go było pomylić z męskim. - No i miodu pitnego trza by skosztować, dawno nie piłam. Ktoś idzie ze mną, czy macie inne plany? Proponuję się jednak nie rozdzielać zbytnio i mieć się na oku. Dobrze mi się z wami podróżowało, można by jeszcze kilka dni razem spędzić w tym miasteczku. No i rozejrzeć się potem za jakimś miejscem do spania. Co wy na to?

psionik 29-01-2020 22:04

Piękny jesienny dzień pachniał pysznościami przygotowywanymi przez lokalnych mistrzów sztuki kulinarnej. Dresden, a właściwie Drethisdo Thommeillvuen bywał w okolicach parę razy. Pamiętał czasy gdy w tym miejscu zjeżdżali się dopiero osadnicy, był też tu kilka lat temu, widział poprzedni przybytek Desny i tak jak teraz prawie bez grosza przy duszy bawił się w okolicy. Był jednak pod dużym wrażeniem szybkości i prężności działania ludzi. Pomimo swojej setki na karku nadal ludzkość zadziwiała go szybkością z jaką są w stanie osiągać swoje cele.

Dresden był smukłym elfem o pociągłej i zdecydowanie magicznej aparycji. Długie spiczaste uszy schowane były za długimi rudymi włosami przyciętymi przy samej skórze po bokach. Duże, wściekle zielone oczy w kształcie migdałów dodawały mu pewnego nieziemskiego piękna. Mało kto wytrzymywał pełne skupienia spojrzenie. Twarz zwięczały mały, smukły nos, pełne usta i wąską brodę.

Ubrany był w stary, ale dobrze utrzymany galowy elfi pancerz - pamiątkę po dawnej służbie. Skórzane pasy utwardzone i ukształtowane w formie liści i gałęzi barwione na wszelkie odcienie zieleni i brązu tworzyły coś na wzór liściastej zbroi łuskowej. Napierśnik kompletowały nagolenniki, ochraniacze na uda i ręce. Całość schowana była jednak pod lużnym płaszczem w kolorze kory drzewnej z drobnym zdobieniem na maknietach rękawów.

Na głowie miał kapelusz z piórem puszczyka i drobnym rondem chroniącym przed jasnymi promieniami słońca, który co jakiś czas poprawiał.
- Chodźcie do Ameiko, zanim zwali się tam tłum. Pamiętam, że warto wystać w kolejce dla samego miodu, ale jej jedzenie... - oblizał palce. Poprowadził chętnych w kierunku straganu, gdzie już sporo osób kłębiło się czekając na wydanie posiłków. Dresdenowi to nie przeszkadzało, jego sakiewka była bardzo lekka, więc nie gardził żadnym darmowym obiadem, ale jeśli mógł dodatkowo zjeść i napić się najlepszego jedzenia w miasteczku, nie miał nic przeciwko, żeby troszkę odstać. Stojąc w kolejce elf uważnie obserwował okolicę, szukając czegoś, lub kogoś na kim mógłby zawiesić oko.

Kerm 29-01-2020 22:39

Dzień był piękny.
Ogólnie biorąc Corris musiał przyznać, że pogoda im sprzyjała. A sądząc z tego, co widać było dokoła (i z unoszących się w powietrzu zapachów) można było wnioskować, że nie grozi im śmierć z głodu. Pod warunkiem oczywiście, że jakiś sprytny złodziejaszek nie pozbawi ich sakiewek.
Z tego właśnie powodu Corris nie przepadał za różnego rodzaju zbiegowiskami. Co prawda jego sakiewka nie była taka pękata, jak by chciał, ale nie po to człowiek zarabia w pocie czoła srebro czy złoto, by byle łobuz 'zaopiekował się' jego pieniędzmi.

Corris w zasadzie nie wyglądał na kogoś, kto para się magią. Prawdę mówiąc w swym zadbanym stroju wyglądał bardziej na paniczyka z dobrego domu, niż kogoś, kto od paru lat włóczy się po drogach i bezdrożach. Do pełni obrazu brakowało jedynie eleganckiego mieczyka...
Poprawił plecak, a potem spojrzał na towarzyszy.

- Jedzenie nie zając - powiedział - i nie ucieknie. A sądząc po tych tłumach, to mogą być kłopoty ze znalezieniem dachu nad głową. Chcecie nocować na ulicy? Znajdźmy najpierw jakąś gospodę - zaproponował.

psionik 30-01-2020 11:00

- Spokojnie piękny chłopcze, na pewno niejedna niewiasta cię przygarnie na noc. - uśmiechnął się elf odwracając się do Corrisa. Skinął lekko kapeluszem na pożegnanie i ruszył w stronę straganu. Trafili na rozpoczęcie święta, więc większość karczm pewnie i tak jest już zajęta, a część przyjezdnych będzie szukać miejsc u mieszkańców. Sam Dresden zamierzał przygruchać sobie zgrabną gołąbeczkę przynajmniej na pierwszą noc.


Podczas podróży elf dał się poznać jako wnikliwy obserwator i komentator życia, choć nie udało się ukryć emfazy zdradzającej pewne znudzenie codziennością i dystans do tego, co się wokół dzieje. Swoisty dualizm sprawiał, że trudno było nazwać elfa charyzmatycznym, jednak nie można było odmówić mu olbrzymich talentów w przekonywaniu innych, zarówno subtelnemu, jak i brutalnemu do swojego punktu widzenia.

- To co, kto idzie? Nibra? Lena? Chłopaki? -
Dresden przycisnął do siebie rękojeść krótkiego miecza jaki nosił przy pasie ruszając w tłum.

Umbree 30-01-2020 11:30

Nibra podchwyciła słowa Dresdena na temat zaklinacza i uśmiechnęła się lekko.
- No właśnie, Corrisie, z takim ryjkiem to na sianku na pewno nocował nie będziesz. Chyba, że z własnej woli, z jakąś chętną dziewoją. - Puściła mu oczko, dając tym samym znać, że sobie żartuje. Ludzie czasami brali wszystko za bardzo do siebie. - Ja tam mogę spać w stodole, czy innej stajni, ważne, żeby na łeb nie kapało i w tyłku wiatr nie hulał. Ale jak tak bardzo ci zależy, możesz poszukać czegoś dla naszej szóstki.

Po tych słowach skinęła Dresdenowi głową.
- Idziemy. Zgłodniałam na tyle, żeby najpierw przejmować się moim żołądkiem, a nie tym, gdzie będę spać. Erik, może potem pokażemy miejscowym, jak to się robi? - Klepnęła barbarzyńcę w ramię i wskazała mu palcem dwie grupki stojące nieopodal, które rywalizowały ze sobą w przeciąganiu liny.

Pan Elf 30-01-2020 12:38

Lena do karawany wyruszającej z Magnimaru dołączyła jako ostatnia. Właściwie całkiem przypadkiem, zupełnie niezamierzenie i tak naprawdę w momencie, kiedy karawana opuszczała bramy miasta. Niemniej, był to dla niej idealny moment, bo sama zabierała się za opuszczenie Magnimaru i to w trybie co najmniej natychmiastowym.
Kiedy podbiegła do karawany i towarzystwa, które trzymało się nieco z tyłu, była zdyszana, z jej nosa ciekła krew, a dolną wargę miała rozciętą. Mimo to na jej twarzy widniał szeroki, szelmowski uśmiech.
- Szkoda, że nie widzicie jak wyglądają tamci - powiedziała wesoło, łapiąc oddech i prostując się. Rozwiane blond fale opadły lekko na ramiona, kiedy przeczesała włosy dłońmi. Miała bystre spojrzenie niebieskich oczu i buzię przyozdobioną masą piegów. Kiedy wytarła cieknącą krew z nosa dało się zauważyć na jej dłoni poobijane knykcie. Zupełnie jakby przed chwilą stoczyła soczystą bójkę w karczmie.
Dziewczyna zaśmiała się, patrząc na skonsternowane spojrzenia nieznajomych, ale wzruszyła jedynie ramionami. Należało się tamtym, to dostali po mordach, a że i jej się coś dostało? Przynajmniej zabawa była przednia!
- Lena jestem - przedstawiła się, a szelmowski uśmiech nadal nie schodził z jej twarzy. - To co, gdzie się wybieramy?

Lena była czarodziejką. Nie ukrywała tego faktu, a wyszło to podczas którejś z pierwszych rozmów i nie obyło się bez zdziwienia na twarzach nowych znajomych. Pierwsze wrażenie bowiem robiła zupełnie inne. I nie było ono wcale dalekie od prawdy.
- Mogłam siedzieć w akademii i ślęczeć nad wielkimi tomiszczami, zgłębiając teorię magii w towarzystwie stetryczałych dziadów - powiedziała pewnego razu, wgryzając się w soczyste jabłko, którego sok popłynął jej po brodzie - ale to mega nudne, więc pewnego dnia zebrałam swoje rzeczy i uciekłam. I tak bujam się od miasta do miasta, od karczmy do karczmy. Zazwyczaj długo nie posiedzę na miejscu, bo zaraz jakiś chujek śmierdzący się przyczepi, więc dostaje taki po pysku, a potem to już samo koło się kręci.

Blondynka była idealnym przykładem, dlaczego nie powinno oceniać się książki po jej okładce i dlaczego pozory mylą. Wewnątrz tego na pozór niewinnego dziewczęcia krył się demon żądny rozróby. Nie zważała również na słownictwo, więc bliżej jej było do prostej chłopki niż do wysublimowanej arystokratki. Lena dała się poznać również jako otwarta osoba, zawsze chętna do rozmowy, a do wygłupów przede wszystkim. Jej perlisty śmiech dało się słyszeć niemalże przez całą podróż karawany do Sandpoint i właśnie wtedy wyglądała najbardziej dziewczęco - kiedy się uśmiechała, kiedy była rozbawiona i w cudownym nastroju.

~ * ~

Kiedy dotarli do Sandpoint, Lena zeskoczyła z jednego z powozów i z entuzjazmem zaczęła rozglądać się po atrakcjach, jakie przygotował festyn. Warga i zdarte knykcie zdążyły się zagoić z pomocą magicznej maści, której resztki jeszcze miała w torbie. Ubrana była calkiem prosto i zwyczajnie, ale przede wszystkim wygodnie. Miała na sobie niebieską koszulę wpuszczoną w skórzane spodnie spięte brązowym paskiem i dopiętą do niego kaletką na podręczne rzeczy. Na ramiona zarzuconą miała krótką pelerynę z kapturem związaną pod szyją, a ozdoby ograniczały się do kilku rzemyków na prawym przedramieniu. Do tego buty na niewysokim obcasie, wiązane, z długą cholewką. Swoje gęste, falowane blond włosy nosiła rozpuszczone, bo często lubiła się nimi bawić i przeczesywać dłońmi.

Samo Sandpoint, musiała przyznać, że urzekło ją swoim urokiem. Może miało to związek ze zbliżającym się świętem, a może po prostu morskie powietrze, śpiew wszędobylskich mew i zgiełk tłumu zwiastował niezapomnianą przygodę, która była czymś w rodzaju nałogu dla młodej czarodziejki.
Niemniej, była zauroczona miastem i jego klimatem i zapragnęła zobaczyć wszystko. Chciała spróbować tutejszych specjałów, marzyła o wzięciu udziału w jak największej ilości konkurencji i już rozglądała się za siłowaniem na ręce lub jakąś areną. Najmniej z tego wszystkiego jednak chciało jej się jeść, chociaż może głód przysłonięty był ekscytacją.

- Jedzenie sredzenie, szkoda czasu - wtrąciła się do rozmowy, jaka wyniknęła pomiędzy jej towarzyszami. - Ale zgadzam się z Nimbrą w jednym. Również mogę spać w stodole czy stajni. Ja nawet wolę spać w stodole czy stajni! Przecież to samo w sobie brzmi ciekawiej niż wynajęty pokój. W zasadzie nawet nocowanie na ulicy mi nie przeszkadza. - Wzruszyła ramionami i wyszczerzyła się do Corrisa. - Nie martw się, jeśli niczego nie znajdziesz, to cię ochronię - dodała, po czym zaśmiała się wesoło i przeczesała włosy.
- No, jeśli tak bardzo chcecie jeść, to smacznego. Ja idę poszukać jakichś zawodów na siłowanie! Oooo, albo jeszcze lepiej, może jest jakaś arena, na której będzie można komuś po prostu zdrowo przywalić! - Po tych słowach na jej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech.

Raist2 31-01-2020 16:43

Słonko świeci, wiatr przyjemnie powiewa, tu ptaszki śpiewają a tam motylki latają. Tak, dzień był ładny. I nudny. Erika rozpierała energia, od kilku dni nie było mu jej dane wyładować, a to nie dobrze. Niczym magma bez drogi ujścia zbierała się w nim energia która musiała w końcu znaleźć ujście.

Erik był wysokim, sporo wyższym niż przeciętny człowiek ale jednak nie tak wysokim jak półorczyca, dobrze zbudowanym mężczyzną. Jego krótkie włosy koloru płomieni spokojnie falowały niczym ogień świecy. Z lewego ucha zwisał mu kolczyk w kształcie kropli, w prawym zaś miał zwykłe kółeczko. Jednak co najbardziej przyciągało uwagę w jego twarzy to oczy. Oczy które rozświetlały się wewnętrznym blaskiem, pozbawione tęczówek czy nawet źrenic, oczy które jako jedyne w tym momencie lustrowały otoczenie. Pomimo względnego rozluźnienia na twarzy, bardzo dobrze obserwował okolicę, może to przez nawyk, może wrodzona ostrożność, a może po prostu szukał miejsca i okazji gdzie mógłby się wyżyć. Ubrany był naprawdę prosto, brązowa rozpięta kamizelka na rozpiętej ziemistej koszuli - prawdopodobnie była innego koloru jednak kurz drogi zrobił swoje - pod którą nosił koszulkę kolczą, skórzane bryczesy dodatkowo podtrzymywane paskiem, oraz skórzane, lekko znoszone buty za kostkę. Wszystko to miało za sobą lepsze dni. Za pasem wetknięty sztylet, oraz siekierka. Jego główną bronią był wielki, dwuręczny miecz noszony na plecach. Przez jedno ramię miał przewieszony plecak który dodatkowo trzymał za ucho. Nie lubił nosić nakrycia głowy, jedynie podczas deszczu zakładał kaptur z płaszcza który aktualnie znajdował się zwinięty w plecaku.

Podczas przemowy zawiesił na dłużej wzrok jedynie na kobiecie, która jak się okazało była panią burmistrz, oraz na szeryfie. Pierwszą oceniał głównie pod względem urody, drugiego natomiast pod względem siły, chociaż wiedział że ktoś na takim stanowisku musiał umieć się bić. Większość przemowy słuchał jednym uchem, drugim zaś wypuszczam mniej ciekawe informacje. A najciekawszą informacją która od razu zatrzymała mu się w głowię była ta o darmowym żarciu, na co się ucieszył.

- Ja bardzo chętnie bym coś zjadł, nie powiem że nie. Tym bardziej w momencie gdy nie ja za to płacę. - wtrącił się do rozmowy uśmiechając się do Nibry - Z chęcią też pokaże tym słabiakom jak powinno się używać mięśni. Ale propozycja Leny odnośnie areny, cóż, mam trochę pary do wyrzucenia z siebie. - przeniósł uśmiech na czarodziejkę. Część odnośnie noclegu pomijając milczeniem, w tym wypadku miał zdanie identyczne z Nibrą, byle wiatr nie hulał i na głowę nie kapało, a nawet jak tego się nie dało zapewnić to trudno, nie zmięknie od tego. - To może niech Corris poszuka pokoju, Nibra z Dresdenem staną za żarciem, a ja z Leną zaopiekujemy się jakąś areną jeśli taką postawili?

shewa92 01-02-2020 12:12


Czy Anathem Flame przyciągał wzrok w jakiś szczególny sposób? Niezbyt. Na pierwszy rzut oka był zwykłym młodzieńcem, który niedawno wszedł w dorosłość. Proporcjonalna budowa, średni wzrost i ciemne włosy nie były cechami, przez które ludzie wytykaliby go na ulicach. Na pierwszy rzut oka wszystko w porządku.

Uważniejszego obserwatora mogłyby zainteresować bursztynowe, bardziej kocie niż ludzkie oczy,, bardzo dobrze wyrzeźbione mięśnie brzucha, widoczne spod, nigdy nie zapiętej, skórzanej kamizelki z kapturem. Spodnie, sandały i plecak nie wyróżniały się spośród miliona im podobnych.

Kolejne spojrzenie, jeśli ktoś w ogóle widziałby sens w przyglądaniu się Anathemowi, ujawniłby jeszcze dwie niepokojące rzeczy. Przy wyraźniejszych oględzinach, można zauważyć, że ciemny sznur owinięty wokół pasa mnicha w tajemniczy sposób drży i porusza się, nie mając ku temu powodów i znika, niejako pod spodniami, gdzieś mniej więcej na wysokości pośladków. Druga sprawa jest równie zagadkowa, co niepokojąca. Ciało mnicha, w przeciwieństwie do przedmiotów i osób z jego otoczenia, postanowiło nie rzucać cienia.

Świadomy swoich cech wrodzonych i najczęstszych reakcji otoczenia, zwłaszcza na dwie ostatnie, Anathem starał się za bardzo nie wychylać. Niestety wrodzone, żartobliwe i raczej radosne usposobienie młodzieńca, a także wysokie poczucie sprawiedliwości, a przede wszystkim zasady, jakie wyznawał, często krzyżowały jego plany. Prawda jest taka, że dotychczasowa podróż upłynęła pod znakiem figli i dobronych psot, wyrządzanych przez młodziutkiego mnicha. Większość żartów była wymierzona w członków karawany, którzy swoim zachowaniem urazili, skrzywdzili czy też zwyczajnie obrazili pozostałych towarzyszy podróży. Nazywał to sprawiedliwością Flame’a. Kilka razy dał się przyłapać, kilka razy uszło mu na sucho, a raz czy dwa podejrzenia padły na Lenę, którą szczerze polubił za jej usposobienie i brak wyraźnej agresji w stosunku do niego i jego pochodzenia. Nie chcąc zrazić jej do siebie, przynał się, za co zarobił kilka ekstra wart w najgorszych możliwych porach.

Anathem nie lubił podróży w karawanie. Takie wycieczki najczęściej wiązały się z tym, że ktoś prędzej czy później odkrywał jego inność i rzadko wychodziło mu to na dobre. O dziwo tym razem było inaczej. Udało mu się nawiązać kilka znajomości i podejrzewał, że to dzięki temu, reszta dała mu spokój. Spędził kilka wieczorów z Corrisem, wypytując o miejsca, w których bywał, a były to opowieści barwne i zapewne nieco podkoloryzowane, ale słuchało się ich z przyjemnością. Nibra doskonale rozumiała jego problem ze społecznym odrzuceniem i potrafiła docenić wspólne milczenie, a Dresden, mimo młodego wyglądu był istną skarbnicą doświadczenia, ciekawostek i anegdot. Najwięcej czasu spędzał jednak z Leną i Erikiem. Ifryt, nie dość, że zdawał się być bardziej egzotyczny niż Flame to zgodził się na wspólne sparingi, które pozwoliły obu zachować formę i były miłym urozmaiceniem codziennych treningów mnicha.

***


Przemowy na placu niespecjalnie go interesowała. Wiedział już nieco o miasteczku i zdecydowanie bardziej interesowały go przygotowane atrakcje. Znalezienie miejsca do spania, wydało mu się rozsądnym wyborem, tutejsze potrawy równieź kusiły, ale zdecydowanie najbardziej spodobała mu się propozycja Leny.
-Chętnie pójdę z wami, jeśli nie macie nic przecwiko. - uzupełnił wypowiedź Erika. - Może umówmy się, że spotkamy się w tym miejscu na godzinę przed zmierzchem? - zaproponował pozostałym.
- Na wszelki wypadek umówmy się również jutro po śniadaniu tu, jakbyśmy się wieczorem nie spotkali. - odpowiedział Dresden.

Shiv 01-02-2020 14:36

Ustaliliście plany i ruszyliście każdy w swoją stronę. Nibra z Dresdenem poszli sprawdzić, cóż za specjały kryją zastawione jedzeniem stoły, Corris postanowił znaleźć dla was jakieś miejsca do spania, a Lena, Anathem i Erik obchodzili tłumną okolicę festiwalu w poszukiwaniu areny do walki, by upuścić nieco nagromadzonej energii. Niestety, niczego takiego nie znaleźli, ale pierwsze, w czym się sprawdzili, to przeciąganie liny. Wygrali całe trzy rundy i polegli na czwartej, choć nie sprzedali skóry tanio. Potem trafili w miejsce, gdzie można było sprawdzić swoją siłę, uderzając wielkim młotem w podest, a leżący na nim kawałek metalu podczas uderzenia wyskakiwał do góry po ustawionej w pionie listwie i miał za zadanie uderzyć zawieszony na samej górze dzwonek. Zadanie nie było łatwe i tylko Erikowi ta sztuka się udała.

Corris poszwendał się po okolicy, zaglądając do okolicznych karczm, ale wszystkie okazały się pełne. W piętrowych gospodach nie było nawet pół wolnego pokoju ani nawet miejsc w głównej izbie. Zwykle proponowano mu miejsca w stajni, choć i tam nie mieli by zbytniej prywatności, gdyż kilku gości skorzystało z takiej opcji. Zaklinacz musiał się zastanowić, jak tę sprawę rozwiązać i przede wszystkim rozmówić się z pozostałymi. Nibra i Dresden w tym czasie sprawdzali lokalne specjały, które okazały się być przepyszne - jak się słusznie okazywało, potrawy serwowane przez gospodę Ameiko były najlepsze, a miód pierwszej klasy.

Czas mijał wam bardzo szybko i wczesnym popołudniem odnaleźliście się w tłumie, zastanawiając, co dalej. Wśród ludzi krążyło kilku mężczyzn, ogłaszając rozpoczęcie ceremonii konsekracji nowo wybudowanej katedry, próbując przy okazji zgromadzić wszystkich na głównym rynku. Nie mając nic lepszego do roboty, również udaliście się na miejsce, by przyjrzeć się ceremonii. Na miejscu panowała ogólna wrzawa, ludzie rozmawiali między sobą, oczekując na ojca Zantusa i burmistrz Deverin.

W końcu, gdy słońce powoli wędrowało, by skryć się za horyzontem, na scenie pojawił się kapłan Desny. Odchrząknął, oczyszczając gardło i już otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy nagle ostry, kobiecy krzyk przeszył powietrze. Kilka chwil później rozległ się kolejny krzyk, potem następny. Za nimi natomiast wznosiło się kilka innych głosów - wysokie, drżące wrzaski, które nie brzmiały jak ludzkie. Tłum rozszedł się, a jakiś zabłąkany pies wydobył z siebie skowyt bólu, a potem upadł, z gardłem rozciętym od ucha do ucha. Gdy krew gromadziła się szybko wokół jego łba, usłyszeliście wszyscy hałaśliwy dźwięk dziwnej piosenki, śpiewanej przez wysokie, chrapliwe głosy.


Tłum, widząc wyskakującą zza jednego z wozów grupkę pięciu goblinów spanikował. Kobiety krzyczały, ludzie uciekali w popłochu, nierzadko na siebie wpadając. Widząc to, zielone kreatury z obnażonymi krótkimi mieczami nabrały pewności siebie i ruszyły w stronę stojącego na scenie ojca Zantusa. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek z tłumu miał zamiar przeszkodzić im w dotarciu do duchownego.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:08.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172