06-04-2020, 07:52
|
#1 |
| [D&D 5ed] Bezsłoneczna Cytadela 24 Kythorn 1491 Rachuby Dolin,
Oakhurst, Wybrzeże Mieczy,
Faerun. Było kilka dni po letnim przesileniu, gdy zawitaliście do Oakhurst, niewielkiego, liczącego niespełna dziewięćset dusz miasteczka kilkadziesiąt mil na półocny wschód od Neverwinter. Poznaliście się kilka dni temu w jakiejś wiosce leżącej przy Blackford Crossing podczas karczemnej burdy, którą wywołał jeden z podpitych gości. Pomagając sobie wtedy nawzajem, postanowiliście związać swoje losy na dłużej. Na jak długo? Tego żadne z was nie wiedziało, ale prawdą było, że po szlakach lepiej było poruszać się w grupie, niż samotnie. Bandy goblinów, orków, czy zwykłych banitów nie były tylko mżonką rozsiewaną przez podróżujących na całej długości i szerokości Wybrzeża Mieczy. Wiedzieliście to nazbyt dobrze.
W Oakhurst mieliście zatrzymać się zaledwie na chwilę, gdyż głównym celem waszej podroży było dużo większe Longsaddle, gdzie liczyliście na podjęcie jakiejś dobrze płatnej pracy. Wasze sakiewki były niemal puste i należało szybko zmienić ten stan rzeczy. Do miasteczka zawitaliście krótko po południu, gdy słońce wciąż stało jeszcze wysoko na niebie i grzało przyjemnie, a lekki wietrzyk dawał orzeźwienie. Podróżując Nową Drogą minęliście kilkanaście drewnianych, porządnie wykonanych domów a także kręcących się po ulicach mieszkańców, przyglądających się wam z ciekawością. Spytani o gospodę, szybko wskazali wam centrum miasteczka, gdzie znajdował się jedyny taki przybytek w Oakhurst.
Karczma "Pod Starym Dzikiem" była piętrowym, solidnym i zachęcającym do wejścia budynkiem, a wnętrze okazało się bardzo przytulne. Ledwo otworzyliście drzwi a buchnęły wam w twarz przyjemne zapachy pieczystego zmieszane z wonią piwa. Główna sala była spora i przestronna, ustawiono w niej w rzędach kilkanaście stolików, z których większość była zajęta przez lokalnych i przyjezdnych. Naprzeciwko drzwi znajdował się szynkwas, za którym stał (zapewne na jakimś zydlu) rudobrody, uśmiechnięty krasnolud pucujący właśnie ścierką kufle, a na lewo od baru biegły schody na piętro. Na ścianie po prawo znajdował się wygaszony obecnie kominek, a nad nim wisiał wypchany łeb naprawdę sporego dzika, od którego najpewniej karczma otrzymała swą nazwę.
Gdy podeszliście do szynku, krasnolud przywitał was szerokim uśmiechem, nie odrywając się od swojej pracy. - Witajcie w moich skromnych progach, wędrowcy. Nazywam się Rorgan i jestem właścicielem tej gospody. Co was sprowadza do naszego pięknego, spokojnego miasteczka? - zapytał, zerkając po was zaciekawionym wzrokiem.
|
| |