lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [D&D 5ed] Ziemia Hioba (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/19029-d-and-d-5ed-ziemia-hioba.html)

Hazard 12-10-2020 03:39

[D&D 5ed] Ziemia Hioba
 

"Strzeż się, by cię nie zwiodła obfitość i nie zmylił hojny okup."
- Biblia Tysiąclecia, wydanie III, 1980, Hioba 36, 18


W końcu. Po wielu tygodniach podróży z najróżniejszych zakątków Europy, na horyzoncie błękitnego morza zaczął majaczyć cel podróży nędznie wyglądającej, czteroosobowej grupy awanturników. Anglia była tuż przed nimi. Ziemia obiecana, gdzie dopełnić miało się ich przeznaczenie.

A kimże byli Ci oto wybrańcy? Nikim specjalnym – ot czteroosobowa banda różnorakich wyrzutków i łachmaniarzy, której członkowie jedynie zrządzeniem losu (czy być może była to sprawka Boga?) znaleźli się na tej samej łodzi, w tym samym czasie. Grupka ta sformowała się wręcz samoistnie. Po kilku dniach na morzu stwierdzili wspólnie, że w sumie się nie nienawidzą, a wręcz nawet tolerują. I to wystarczyło.

Gotowi do rozpoczęcia nowej przygody na nieznanym lądzie, awanturnicy wyszli spod pokładu, by uważnie przyjrzeć się miejscu, gdzie legendy o nich miały się rozpocząć.

Ich oczom wpierw ukazała się wielka twierdza na wysokim klifie, rzucająca groźny cień na morze. Budowla zdawała się niewzruszona uderzającymi o brzeg falami. Na jej murach i wieżach powiewały niebieskie flagi, z sześcioma złotymi symbolami, które z bliska okazały się złotymi ptakami. Symbol Sussex. A fort oraz otaczająca go mała mieścina nosiły nazwę Hastings.

Mieścina otaczała odznaczający się, na generalnie płaskim wybrzeżu, klif i fort. Z tego co już bohaterowie już zdążyli usłyszeć na statku, to nie była to jakaś nadzwyczajna miejscowość.

Być może dlatego nie musieli płacić kapitanowi tak wiele za podróż. Pewnie większość poszukiwaczy przygód płynęła prosto do Londynu. Jednak to ich strata. Po co przepłacać, jak i tutaj pewnie roboty było dużo, a za to rąk do pracy mało.




Statek w końcu zacumował w niewielkim porcie. Załoga przewożąca jakieś niewielkiej wagi towary zaczęła się uwijać, pod nadzorem Kapitana Charlesa „Poczciwego” Marlowa.

- Kurwa! Za co ja wam płacę?! Szybciej! – Poczciwy był jednak tylko z przydomka. Tak naprawdę, był z niego kawał skurwysyna. Skurwysyna, który w końcu przypomniał sobie o was. – A wy co się tak gapicie jak Hiszpan na Elfkę? Czekacie na komitet powitalny? Już na was czeka…

Miał rację. Na brzegu, gdzie załoga zaczęła już wyładowywać towary, stał odziany w mundur w kolorze niebieskim strażnik. Wdał się w krótką wymianę zdań z jednym z majtków. Ten wskazał na was, po czym pod naciskiem „kurw” i „skurwysynów” rzucanych przez kapitana, zaczął dalej uwijać się z robotą.

Natomiast strażnik spokojnie czekał, nie spuszczając was z oczu.

Hazard 13-10-2020 12:22

Powitanie w Porcie


Kiedy zbliżyliście się do strażnika, ten skinął wam głową. W ręku trzymał zwój pergaminu, kawałek sfatygowanego pergaminu oraz ołowiany pręcik do pisania.
- Imię, kraj pochodzenia, zawód, cel podróży i jeden złoty funt. Od każdego - słowa strażnika wypłynęły automatycznie, bez namysłu, jakby powtarzał to już setki razy.


Morvan wyglądał jak podstarzały wiking. Blizny na ciele ominęły jego twarz i bardziej odznaczały się pasemka siwizny we włosach i wąso-brodzie kryjącej znaczną część twarzy. Miał na barkach zdjęty kaptur i choć wąs unisił się w pogodnym uśmiechu spojrzenie było ciemne… nie “mroczne”, ani “złe”. Bardziej przynosiło na myśl słowo “zmęczone”.
- Morvan, zza Morza Północnego, pielgrzymka - odpowiedział krótko i zasadnie na formułkę strażnika i wręczył mu zapłatę.

Strażnik zapisał informacje o Morvanie i schował jego monetę do sakiewki. Następnie wyciągnął zza pasa pognieciony skrawek papieru i wręczył go pielgrzymowi.
- To glejt pozwalający na przebywanie i poruszanie się po mieście. Wszędzie z wyjątkiem głównego zamku. Ważny tydzień. Po tym czasie musisz ponownie zgłosić się o jego przedłużenie.


- Szlachetnie urodzonego rycerza zakonnego o zawód i cel podróży jak szpiega pytać? Nie poznajecie godła na mej tarczy, strażniku?
Huknął zdumionym głosem zamaskowany rycerz. Maska konstrukcją potęgowała ten głos. Na tarczy, a również na białej pelerynie i surkocie znajdował się zielony, ośmiorożny krzyż. Zakon św. Łazarza. Rycerzy, którzy nie mieli wiele do stracenia.
- Do braci w Burton Lazars podróżuję. Z Château Royal de Boigny-sur-Bionne. - Wymówił nazwę z nienagannym francuskim akcentem, nie mając nadziei na to, że Anglik zapisze ją poprawnie. - Z Francji. - Dodał więc.
- Imię me po patronie. Łazarz.
Rycerz miał nadzieję, że zawstydzony strażnik przeprosi go i odstąpi od opłaty. Puste spojrzenie strażnika wyrażało, jakby nie słyszał słów Łazarza po raz pierwszy.

- Najmocniej przepraszam czcigodnego zakonnika. Jednak takie są procedury.
Strażnik spojrzał jednak nieco niepewnie na symbol zakonu Łazarza.


Łazarz milczał dosyć długo. Zza jego maski nie dało się wyczytać żadnych emocji.

- Rozumiem, że poza wspólną wiarą, nie ma szlachetny rycerz nic wspólnego z Kultem św. Edwarda?

- Mam wiele wspólnego z każdym, kto staje do walki z poganami... i siłami ciemności.
W zbrojnej rękawicy zaświeciła moneta, o którą poprosił strażnik. Jeśli procedury istniały, rycerz je respektował.
Następny przy strażniku pokazał się wojownik ze Skandynawii.
- Uthered syn Uthreda. Duńczyk oraz Wojownik i łowca nagród - Podał wymaganą monetę strażnikowi. - Gdzie mogę się skierować żeby zobaczyć listy gończe i zlecenia godne wojowników?

Strażnik skinął głową na otrzymane monety i wręczył obojgu glejt.
- Dziękuję. Przed bramą wejściową do twierdzy jest tablica. Obecnie niestety nie ma tam zbyt wielu ogłoszeń.


- Dobrze dla was, gorzej dla mnie - Uthred wziął glejt dziękując skinięciem głowy.

- Jednak jakbyście byli zainteresowani pracą tego typu, to nasz Kapitan ma zlecenie idealne dla was.

- Dokończmy formalności i prowadźcie do kapitana w takim razie. Wysłuchać na pewno wysłuchamy, a domniemaną idealność ocenimy już sami - Powiedział zainteresowany zleceniem rycerz.
Uthred się uśmiechnął i cierpliwie czekał na resztę glejtów dla towarzyszy.
Niski, pomarszczony, białowłosy gnom zszedł ostatni.
Dobrej jakości żółto-brązowe szaty zostały sfatygowane podróżą, pojawiły się pierwsze otarcia i przybrudzenia.
Na szyi skrzył się pozłacany medalik z Matką boską i krzyżyk.
Księga przy pasie dopełniała wizerunku.
- Seebo Cattani, Włochy, akolita.
Pogmerał kilka chwil w sakiewce wysupłując monetę.
Pstryknął nią w kierunku strażnika i moneta znalazła się w jego dłoni.
Uśmiechnął się zadowolony do siebie.

- A cel podróży?- Zapytał gnoma strażnik, podając mu glejt.
Natomiast na słowa Łazarza strażnik obejrzał się w stronę twierdzy. Dopiero teraz pod tym kątem mogliście dostrzec, że na centralnej, najwyższej z wież znajdował się wielki zegar.
Było to dla was duże zaskoczenie, ponieważ takie zegary spotykało się najczęściej jedynie w wielkich miastach. A ten wyglądała na całkiem nowy.
- Kapitan Aidan przyjmuje gości o pierwszej po południu.
Strażnik podał Łazarzowi kolejny skrawek pergaminu.
- Ten papier pozwoli wam wejść do twierdzy. Strażnik przy bramie poinstruuje was jak trafić do kapitana. Kapitan Aidan jest niezwykle poukładanym i zorganizowanym człowiekiem. To dzięki niemu w Hastings wszystko chodzi jak w zegarku. Więc postarajcie się nie spóźnić. Czy macie jeszcze jakieś pytania?


- Mym celem jest katedra Chichester i grób hrabiego Arundel. Słyszeliście o nim Panie? Podobno zacny był z niego człek - Gnom przystanął dwa kroki przed strażnikiem i wpatrywał się w niego z ciekawością zezując na wskazówki zegara.

- Chichester znajduje się daleko na wschodniej granicy Hrabstwa. O samym hrabim nie słyszałem zbyt wiele niestety.

- Bliżej mi do niej niż dalej młodziencze. W końcu i tam dotrę. Wspominałeś o kulcie św Edwarda, czyżby jego wyznawcy popadli w niełaskę?

Strażnik obejrzał się ponownie, tym razem jednak po ludziach przechadzających się po porcie.
- Nie, wręcz przeciwnie. Co raz ich więcej wszędzie. Kilka dni temu przybył do nas jeden taki, ze swoją grupką fana... wyznawców - strażnik ugryzł się w język. - Pomyślałem, że być może jesteście od niego. Zresztą też Włoch. Georgius Carius się nazywa.


- Pierwsze słyszę, Italia to wielki kraj, a my tacy malutcy. Czyżby on i jego wyznawcy w jakiś sposób narazili się Wam? Jeśli to nie miejsce i pora chodźmy lepiej do kapitana - Gnom nerwowo rozejrzał się, czy ktoś aby nie nazbyt nadstawia ucha.

- Nie, nie, nic złego nie robią. Są po prostu... no nie wiem, jacyś tacy dziwni. Ale nieważne już.

- Jak to cholerstwo działa? - Zapytał Uthred który pierwszy raz widział taki zegar. Wskazał go jednocześnie wymownie palcem unosząc rękę ku górze.

- To mówi jaka jest pora dnia. Kiedy ta krótka wskazówka będzie wskazywać na jedynkę, a ta długa będzie wskazywać na dwunastkę, to będziecie mogli zobaczyć się z kapitanem - rzekł strażnik do Uthreda.
- Czyli macie jeszcze ponad dwie godziny. Jak chcecie znaleźć miejsce na nocleg, ponieważ spać na ulicy nie wolno, to mamy dwie gospody. Pod Złotym Skowronkiem", znajduje się o tutaj - strażnik wskazał na karczmę znajdującą się w porcie, nieopodal was. - Lub w centrum miasta jest gospoda "Nowy Początek". Mamy też niewielką świątynie pod wyznaniem Wniebowzięcia Świętej Maryi Panny, tam kapłan czasem oferuje nocleg osobom bez grosza przy duszy.


- Karczma w porcie dobrze karmi?

- Nie jadłem tam nigdy. Miejscowi bywają raczej w karczmie "Nowy Początek". Tutaj to najczęściej marynarze, podróżnicy lub ciemne typy.

- Świątynne jedzenie jest skromne, ale od serca. To najlepsza przyprawa, uwierzcie. Szczególnie dla pielgrzymów - Gnom wymownie spojrzał w kierunku Morvana. Uniósł brwi w pytającym geście.
- Postawię mimo to na karczmę i solidną porcję mięsa i piwa. Skoro to nasz "Nowy Początek" skierujmy tam swoje kroki. Zjemy coś zarezerwujemy nocleg i pójdziemy do kapitana - rzucił Uthred.
- Świątynia to odpowiednie miejsce... - "dla kogoś z moją przypadłością", chciał dodać. - Zresztą anioł pański niedługo, a i z kapłanem nie wypada się nie przywitać, skoro już zawitałem w te strony - Łazarz zamierzał ruszyć w stronę kościoła. Miał jednak ostatnie pytanie.
- Jeszcze jedno, pomocny strażniku. - Rycerz nie był już oburzony, dlatego użył milszego dla ucha epitetu.- Ten święty mąż, Georgius Carius, gdzieś go znaleźć można? Zainteresowała mnie wzmożona aktywność kultu męczennika, muszę przyznać. Jest niewiele rzeczy, dla których warto tracić głowę w życiu... i jedną z nich jest właśnie aureola.
Morvan kiwnął głową na propozycję pójścia do świątyni.
- Co prawda moja pielgrzymka tyczy się miejsc starej wiary, ale nie mam zamiaru rzucać im tym w twarz. A miejsce dobre jak każde inne aby przeczekać. A kilku z ciekawszych ludzi jakich spotkałem na swej drodze było kapłanami.
Uthred wzruszył ramionami.
- Byle dobrze karmili. Jak nie, wracam do karczmy
Uthred nie przepadał za świątyniami i księżmi.
- Jak sobie życzycie mamy dwie godziny więc ruszajmy.

- Kapłan siedzi w naszym forcie. Albo w "swoim" pokoju, albo w naszej fortowej "bibliotece" - strażnik odpowiedział na pytanie Łazarza. - Jeżeli to wszystkie wasze pytanie, to niestety muszę was już opuścić. Kolejny statek nadpływa.


Hazard 15-10-2020 01:09

W Drodze do Kościoła


Pożegnawszy się ze strażnikiem (i z czterema sztukami złota), ruszyliście w stronę centrum miasta.

Bardzo szybko rzuciło wam się w oczy, że w mieście było bardzo wielu strażników. Mogliście przysiąc, że co dziesiąta mijana przez was osoba, to była odziana w mundur. Jednak co was oni obchodzili. Wy przecież nie zamierzaliście tutaj sprawiać kłopotów. Na razie przynajmniej.

Przechadzając się po głównym placu, dostrzegliście jednak jakieś zamieszanie przy bramie prowadzącej do twierdzy. Uwijający się przy niej strażnicy, byli poddawani torturom nie gorszym niż marynarze kapitana "Poczciwego".

- Ruchy! Nie opierdalać się! Szybko, już zaraz tu będą! Kowalski, co to ma być? Masz cały mundur w gównie!

Strażnicy ustawiali się w równym rządku wzdłuż drogi prowadzącej do bramy, niejako blokując przejście.

Nagle do waszych uszy dotarł dźwięk kopyt. Zatrzymaliście się przed linią strażników, którzy nie chcieli przepuścić was dalej, prosząc o cierpliwość.

Dostrzegliście w końcu jeźdźca. I konia. A ku waszemu zaskoczeniu, oboje okazali się tą samą osobą. Słyszeliście już wcześniej o tych istotach. Pół koniach, pół ludziach - centaurach. Trójka z nich pędziła właśnie kłusem w stronę fortu, oddzielone od zbierające się z zaciekawieniem ludności przez strażników.

Mijały was właśnie, kiedy wydarzyło się coś niespodziewanego.

Między nogami jednego za strażników, przecisnął się zaciekawione dziecko, które najwyraźniej koniecznie musiało zobaczyć nieludzi z bliska. W jednej chwili usłyszeliście krzyk. Centaur w ostatniej chwili stanął dęba, niemalże tratując dzieciaka. A z jego pleców spadł jakiś sporych wielkości tobół, tuż przed wami.

Usłyszeliście krzyk z tłumu na widok tego co upadło. Były to zmasakrowane zwłoki. Gdzieniegdzie nierozszarpane ślady niebieskiego munduru świadczyły o tym, że było to strażnik. W jego klatce piersiowej widniała wielka wyszarpana dziura. Cała twarz i ciało pokryte było ranami. Nie miał oczu. A na jego czole widniał wycięty w jego skórze dziwny symbol.


To działo się zbyt szybko. Morvan był dopiero w pół kroku by wyciągnąć dzieciaka spod kopyt gdy już wylądowały przed nim zwłoki. Ułamek sekundy... tyle trwało jego zadziwienie. Natychmiast potem złapał płótno w które był owinięty i zasłonił ciało przed oczami gapiów. Im mniej ludzi to widziało tym lepiej. A szczególnie im mniej dzieci to zobaczyło tym lepiej.

- Zabierzcie go z oczu cywili - warknął Morvan z dużym trudem podnosząc owinięte ciało i podając centaurowi. Uthred uzupełnił działania Morvana. Chwycił dziecko i przeniósł je na bok z dala od makabrycznego widoku.

Zdezorientowani strażnicy nagle się ocknęli. Ruszyli, by pomóc Morvanowi wrzucić zmasakrowane zwłoki z powrotem na grzbiet istoty.

Seebo stał osłupiały. Nim zdążył zareagować Północnicy załatwili sprawę. Skupił wzrok na symbolu starając się wryć go w pamięć. Czuł w kosciach, że ujrzy go jeszcze nie raz.

Łazarz nie chciał ściągać na siebie uwagi przypadkowych gapiów, ale stał na tyle blisko, by przyjrzeć się symbolowi na czole, zanim Morvan zawinął ciało w płótno. Zamaskowany rycerz zauważył, że Seebo zwrócił uwagę na to samo. Pochylił się do gnoma.

- Wiecie, co to może być? - Szepnął, delikatnie szturchając gnoma w łokieć.

- Nie wiemy. - odszepnął Gnom. Widzieliśmy podobne po nalewce babuni, ale ona już dawno w niebie. - Usta gnoma poruszały się nieznacznie gdy odmawiał bezdźwięczną modlitwę za babciną duszę.

Strażnicy prędko uporali się z ciałem. Morvanowi nie kiwnęli nawet głową w geście podziękowania. Uthred zdążył zrobić tylko jeden krok w tył, wraz z dzieckiem, kiedy matka psotnika pojawiła się i wyrwała go Skandynawowi z rąk. Spojrzała na barbarzyńcę, jednak w jej oczy nie zdradzały w żadnym razie wdzięczności. Sekundę później zniknęła, prowadząc dzieciaka za ucho.

Chwilę później centaury ruszyły dalej, a strażnicy blokujący drogę podążyli za nimi. Tłum zaczął się rozchodzić.


- No Uthred - zagadał Morvan półgłosem - Wygląda na to, że tłuszcza w jakiś sposób dała radę ocenić nas negatywnie. Chodźmy lepiej stąd.

- Nigdy nie obchodziło mnie ich zdanie. Widać nie lubią obcych.


Hazard 31-10-2020 09:36

Na Plebanii

Niedługo po incydencie z centaurami dotarliście do kościoła. Był to dość skromny przybytek.

Kiedy wkroczyliście do wnętrza surowej budowli, której ściany nie zdobione były niczym, dostrzegliście od razu łysawego starca w kapłańskich szatach. Kapłan klęczał przy niewielkiej kapliczce, w prawej części przestronnej sali. Modlił się.

Dźwięki ciężkich butów, które przebyły już wiele kilometrów, rozbrzmiały w kościele, obwieszczając waszą wizytę kapłanowi. Ten przeżegnał się niespiesznie i zbliżył się do gości.

- Szczęść Boże podróżnicy. Bardzo miło, w imię Boga, was gościć w tym skromnym przybytku. Nazywam się Maxim Chaucer i jestem tutejszym proboszczem. W czym mogę wam służyć?


Uthred wymownie i z uśmiechem spojrzał na Seebo i ustawił się na końcu grupy.

- Witaj czcigodny Maximie. - gnom skłonił głowę - Niech Bóg ma Cię i Twój przybytek w opiece. Zowią mnie Seebo Cattani. Jesteśmy strudzonymi pielgrzymami, którzy proszą Cię o strawę i nocleg. W podzięce oferujemy pomoc w przyświątynnych pracach.

- Strudzeni pielgrzymi wielkiej wiary zawsze znajdą schronienie w domu Boga - rzekł proboszcz spoglądając na was przychylnie. - Chodźcie za mną. Zaprowadzę was do komnat. Rozgościcie się, a w tym czasie przygotuję jakiś posiłek.

Maxim zaprowadził na tyły kościoła, gdzie znajdowała się kamienna dobudówka. Wprowadził was do sali, gdzie znajdowało się sześć łóżek. Dwa z nich zdawały się zajęte już przez kogoś, biorąc pod uwagę śpiwory i kilka niewiele wartych przedmiotów leżących obok.

- Obecnie nocuje tu również dwójka innych pielgrzymów. Mam nadzieję, że nie będzie to wam przeszkadzać. Rozgośćcie się, a ja pójdę przygotować strawę w sali obok. Za pół godzinny powinna być gotowa.


Skrzat odczekał chwilę, rzucił tobołek na wolne łózko i wybiegł za kapłanem.

- Ojcze! Zaczekaj chwilę, proszę! Moglibyśmy zamienić słowko? Pomógłbym w przygotowaniu posiłku.

Starzec odwrócił się do gnoma.
- Bardzo dobrze, chodź więc.

- Ooo, widzę że wróciliście - rzekł proboszcz do kogoś, kto był poza zasięgiem waszego wzroku. - Głodni?

Do sali wkroczyło nagle dwoje mężczyzn w szarych szatach. Przez szyje przewieszone mieli kawałki kawałki szarego sznurka, na którego zakończeniu wisiał drewniany krzyż. Spojrzeli się po zebranych niepewnie, trochę dłużej zawieszając wzrok na dwójce północnych, po czym skinęli głową. A jeden z nich rzekł:

- Dziękujemy za łaskę ojcze, jednak dziś mamy odbywamy post w intencji świętego Edwarda. Spoczniemy tu tylko przez chwilę.

Proboszcz skinął im głową w geście zrozumienia, po czym wyszedł wraz z Gnomem. Zaraz za nimi wstał Łazarz.

- Ja w międzyczasie oddam się modlitwie. Jeżeli bym się spóźnił, to zacznijcie posiłek beze mnie.


Morvan I Uthred


Zostaliście sami. No, prawie sami. Dwójka przybyłych pielgrzymów usiadła bowiem w drugim końcu sali, rozmawiając o czymś cicho. Nie wiedzieć dlaczego, sprawiali na was jakieś dziwne wrażenie. Było w nich coś niepokojącego.

Uthred stanął tak, żeby słyszał go tylko Morvan.

- Ci dwaj duchowni też nas obcieli wzrokiem. Mają coś do nas byli zdegustowani. Trzeba by rozpytać może tego księdza co się stało? Niechęć nie bierze się znikąd. Miejmy ich też na oku na wszelki wypadek są jacyś dziwni.

- Możliwe, że masz rację, ale wcale nie musisz. Niechęć może brać się z tego, że widać, żeśmy nie-miejscowi. Po naszych rysach i północy wiejącej w naszych płucach i lodowatej wodzie płynącej w żyłach. Aczkolwiek zgadzam się. Odyn nie czekał by wiedza sama na niego spłynęła. Powiedz mi, bracie... uważam, że należało by się zaangażować w tę sprawę ze zwłokami. Coś złego się tu dzieje, a symboil na twarzy martwego był w celtyckim staro-druidzkim, ale tortury czy okaleczanie zwłok nie są drogą druidów, nawet tych idących

- Porozmawiajmy z kapitanem możliwe, że będzie chciał nas w to zaangażować. Jeśli sam nie zaproponuje akurat tego zadania, możemy sami zapytać. To wyjątkowo mroczna sprawa. Jeśli nas dopuszczą też uważam, że interwencja jest wskazana. Kapłanów miejmy na oku na wszelki wypadek. Nie zaszkodzi to nam. Oczywiście tylko w czasie kiedy tu jesteśmy.

- Tak właśnie myślałem. Poza tym masz rację... miejmy się na baczności. Po minach... publiki... można by pomyśleć, że to nas oskarżą o to co spotkało tego nieszczęśnika.

- Nie wykluczałbym tego. Brak znalezienia winnego, z reguły oznacza konieczność znalezienia kozła ofiarnego. Liczmy, że nie padnie na nas. Ta pielgrzymka o której mówiłeś strażnikowi. To prawda?

- Albo bądźmy gotowi do szybkiego ulotnienia się. I tak. Odwiedzam święte miejsca startej wiary. Zostało mi Avenbury i Stonehenge. A ty, rozumiem, jesteś tu zarobić? Zapytał Morvan bez cienia jadu w głosie, siadając na łóżku i drapiąc się po poprzecinanej siwizną brodzie

- Zarobić i uciec od problemów.

Przez chwilę Uthred się wahał jednak przełamał się i zaufał druidowi chyba musiał się wygadać.

- Zabiłem syna Jarla Islandii. Wypił za dużo i chciał poużywać sobie z moją siostrą. Nie wiem do końca co się stało był głupcem bo posunął się za daleko. Użył też za dużo siły i chyba rozbił jej głowę o coś twardego. Gdy tam wszedłem już nie żyła. Ogarnął mnie gniew, chwilę wcześniej słyszałem jej krzyki więc... Uporałem się z dwoma strażnikami i synem Jarla. Jestem berserkerem w takich chwilach nie ma przebacz. Zresztą zrobiłbym to jeszcze raz. Po zabiciu tej trójki musiałem uciekać. Jestem pewien, że będą mnie szukać. Więc im więcej zarobię, im bardziej zmężnieje i dorobię się ziemi, sług i tytułów. Tym większa szansa, że przetrwam zawieruchę. Mówię ci to bo nikomu o tym nie opowiadałem. Pewnie to lekkomyślne, co teraz zrobiłem ale czasami masz ciężar który musisz zrzucić. Wydajesz się godny zaufania.

- Rozumiem. Śmierć za śmierć. Skoro rozbił jej głowę to najwyraźniej się broniła. Będę sobie wyobrażał, że zginęła jako wojowniczka i została walkirią, a ten tchórz co potrzebował dwójki strażników aby czuć się pewnie przy kobiecie błaga teraz o łaskę Hel. Rzeczywiście było lekkomyślne, że mi powiedziałeś, ale nie martw się... Twój sekret jest bezpieczny. Obaj jesteśmy z dalekiej północy i w sercu niesiemy mądrość Odyna i najwyraźniej obaj jesteśmy tu niechciani. Więc myślę, że najlepiej będzie trzymać się razem.

Po chwili Morvan kontynuował:
- Niestety nie mam wielkiego sekretu który mógłbym ci wyjawić o sobie aby odpłacić się zaufaniem za zaufanie... moja historia to powieść o poszukiwaniu sensu. Przemierzyłem stary kontynent wzdłuż i wszerz. Zaczynając na mroźnej północy, dochodząc do złotych mórz piasku i teraz jestem tu... wiedziony czczą obietnicą samozwańczego mędrca, że gdy zasadzę żołędzie w El Torca, w litewskiej Satriji pod germańskimi Externsteine i teraz właśnie w Stonehenge i Avenbury... gdy to ukończę mam poznać odpowiedzi na moje pytania...

- A jakie masz pytania by zadawać sobie taki trud w ich zdobyciu?

Uthred oparł się o ścianę na łóżku i lekko się przeciągnął. Trudy podróży dały o sobie znać.

Morvan uśmiechnął się nieco tajemniczo... założył ręce za głową i położył na łóżku

- Tego mi ten mędrzec nie raczył powiedzieć. Wiem tyle, że od zawsze coś mnie gna. Nie potrfię usiedzieć w miejscu. Zawsze chcę zobaczyć co jest za kolejnym wzgórzem. Za kolejnym lasem. Za kolejną górą i rzeką. Dopiero morza pisaku nie udało mi się przebyć, ale wydaje mi się, że za nim już niczego nie ma.

- Na Islandi mówi się, że płynąć na północ a później wzdłuż krainy wiecznego lodu. Można dotrzeć do krain niczym Valhalla za życia. Tam bym popłynął, tam też Cię nie było przyjacielu.

- No tak. W nie tym kierunku podróżowałem. Cóż... plan dobry jak każdy inny, więc jeśli okażę się głupcem i samozwańczy mędrzec wyssał z palca swoje bajania to mogę i tam skierować swoje kroki. Ale to przyszłość... może Valhalla wezwie mnie przed tym jak będę miał okazję tam dotrzeć. Nazwij mnie przesądnym, ale mam przeczucie... mówi ono, że teraz rozgrywa się to co bardowie za dekadę nazwą prologiem dla naszej sagi. Więc wiele może się jeszcze zmienić.

- Mi się marzy podróż w nieznane, która by zacząć trzeba by mieć okręt i niesamowite środki w złocie. Nawet wtedy to wyprawa szaleńca. Tobie Morvan przyjacielu marzą się od razu Sagi... Cóż dobraliśmy się, bez dwóch zdań.

Wasze rozważania o wielkich podróżach, przeznaczeniu i przygodach mogłyby ciągnąć się w nieskończoność. Bo któż nie lubi marzyć? Jednak szara rzeczywistość coraz natarczywiej próbowała przysłonić wam owe rozważania. A, tym razem, rzeczywistością dla was okazał się głód. Na całe szczęście, Maxim był w samą porę.

Kiedy opuszczaliście pomieszczenie, dwójka pielgrzymów wciąż dyskutowała o czymś cicho, nie zwracając na was uwagi.


Seebo

Weszliście do niewielkiej kuchni. Palenisko dogasało powoli, jednak kapłan dorzucił do niego od razu drwa. Następnie poszperał gdzieś po półkach i wyciągnął kosz pełen warzyw. Zaczęliście przygotowywać posiłek.

- A więc skoro już tu jesteśmy, to może uraczysz mnie mój przyjacielu opowieścią, co was sprowadziło do naszej mieściny?


- Towarzysze to pielgrzymi. Starej wiary, ale widzę nad nimi opatrzność Bożą, myślę, że przejrzą na oczy, w swoim czasie. Natomiast mnie przysyła kardynał Orsini, zwierzchnik papieski. Słyszeliście o nim może?

Maxim zastanowił się przez chwilę.

- Tak, kojarzę, że kilka lat temu otrzymaliśmy za pośrednictwem Diecezji w Londynie list z kazaniem właśnie od kardynała Orsiniego. Czyli twoi towarzysze nie są Chrześcijanami?

Kapłan odwrócił się trochę niepewnie w stronę sali sypialnej.


Skrzat wyjął Biblię, chwilę gmerał przy okładce i wyciągnął złożoną na wpól kartę. Pist polecający z pieczęcią kardynała.

- Proszę, oto moje pełnomocnictwa. Mym zadaniem jest pomóc kościołowi rozwinąc się w tym kraju. Czy macie tu jakieś problemy, o których powinien wiedzieć papież?

Gnom spojrzał w kierunku sali sypialnej a następnie przyjrzał się przenikliwie kapłanowi.

- Św. Edward?... - pytanie zawisło w powietrzu.

- Jesteśmy zbyt małym kościołem, by mieć tu własne problemy - zaśmiał się proboszcz. - Jednak problemy miasta, to nasze również i problemy tego kościoła. A tych niestety nigdy nie brakuje.

Natomiast na ostatnie pytanie gnoma, pastor ponownie odwrócił się niepewnie.

- To dobrzy ludzie... Ich wiara jest wielka. Jednak obawiam się, że właśnie przez to, mogą nieprzychylnie patrzeć na ludzi innego wyznania. W dodatku twoi towarzysze są z północy, prawda? Widać na pierwszy rzut oka. Kilka miesięcy temu mieliśmy tu pewien incydent z kilkoma północnymi. Ludzie niestety mają do nich uraz od tego czasu.


- Prawda, prawda. Co się stało, opowiadajcie.

Ciekawość była cechą przewodnią gnoma, mógłby siedzieć i słuchać cały dzień.

Proboszcz zamyślił się przez chwilę.

- Myślę, że możemy odłożyć tą opowieść na później. Twoi towarzysze powinni również ją usłyszeć. Nie chciałbym, by odnieśli złe wrażenie odnośnie mieszkańców miasta.


- Masz rację, poczekajmy i na nich.

Ziemniaki wręcz znikały w zwinnych dłoniach mikrusa.

- Ah, jeszcze jedno, zanim wrócimy. Czy znasz ten symbol?

Ręce gnoma zawirowały. Na dłoni pojawił się jarzacy blaskiem glif. Przedstawiający symbol widziany na zwłokach strażnika.

Proboszcz zrobił krok w tył. Nie spodziewał się z pewnością takich sztuczek po gnomie. Zaraz jednak podszedł bliżej, by przyjrzeć się lewitującemu symbolowi.

- Hmmm... Przypomina mi to jakiś pradawny, celtycki symbol. Podobne można czasem znaleźć na pozostałościach po pradawnych ludach które tu żyły przed wieki. Jednak nie mam pojęcia co on może oznaczać.

- Gdzie się z nim spotkałeś?


- Widziałem na zwłokach strażnika przyniesionego przez centaury. Nie rozpowiadaj proszę nikomu, ludzie mogliby się niepokoić - Seebo był wyjatkowo poważny.

Ksiądz widocznie sposępniał na twarzy, a następnie przeżegnał się.

- Świeć, Panie, nad jego duszą. Bardzo smutna nowina - westchnął. - Skoro wy wiecie, to w mieście już na pewno krążą wieści na ten temat.


Gnom także wykonał znak krzyża.

- Szczerz to nie wiemy, pierwsze kroki poczylinyśmy do Was.

- Jestem pewien, że skoro wam udało się to zobaczyć, to mieszkańcom miasta tym bardziej. To bardzo ciekawscy ludzie.

Jestem pewien, że skoro wam udało się to zobaczyć, to mieszkańcom miasta tym bardziej. To bardzo ciekawscy ludzie.

Resztę posiłek dwójka skończyła przygotowywać w ciszy. Gnom dostrzegł, że ksiądz odprawiał pod nosem cichą modlitwę za nieszczęsnego strażnika. Seebo domyślił się, że to na proboszcza spadnie obowiązek przeprowadzenia ostatniego obrządku zmarłemu.

Hazard 15-11-2020 10:52

Posiłek na Plebanii



Seebo właśnie nakładał do stołu, kiedy kapłan przyprowadził dwójkę Skandynawów.
- Hmm, a gdzie podział się wasz zamaskowany towarzysz? - Zapytał Maxim, zapraszając was równocześnie gestem ręki do stołu.


- A kto go tam wie. - wzruszył ramionami Seebo - Zgłodnieje to sam się znajdzie.

- Poszedł się pomodlić. Być może, ze względu na swoją dolegliwość woli jeść samotnie? Wszystko wygląda pysznie. - Uthred pochwalił posiłek. Na statku w czasie rejsu jadało się raczej kiepsko. - Pamiętajmy, że o pierwszej mamy być u kapitana - dodał - To służbista co podkreślił nam strażnik. Musimy tam być przed czasem inaczej najpewniej nas nie przyjmie lub zapłaci nam gorzej.

- Spróbujcie zmieniaczków, sam robiłem. A o czas się nie martwmy, kapitan nam nie ucieknie - Rzekł Seebo pałaszujac z apetytem.

Uthred zaczął jeść obiad. Który faktycznie smakował bardzo dobrze.

- Pastorze zauważyłem, że ludzie patrzą na nas Skandynawów nieprzychylnie. Coś się stało ostatnimi czasy czy zawsze tak jest w tych okolicach?

Ksiądz skinął głową na wieści o Łazarzu.
- Do pierwszej jeszcze trochę czasu jest, a stąd do fortu rzut kamieniem - rzekł i po chwili zastanowienia kontynuował. - Nie nazwałbym Kapitana Aidana służbistą. Kapitan jest osobą, która robi wszystko po prostu dobrze. Mieliśmy wielu kapitanów, którzy rozgramiali armie nieprzyjaciół czy odznaczali się wielkimi czynami, jednak wciąż uważam, że spośród nich, to Aidan jest najlepszy, mimo, że nie może pochwalić się takimi czynami. Zresztą, nie bez powodu, powstała tutaj szkoła oficerska, którą on nadzoruje. Ale co ja tam będę wam o nim opowiadał, sami go wkrótce poznacie.

Następnie kapłan zasępił się trochę. Najwyraźniej swoją opowieścią o Kapitanie chciał jak najbardziej odciągnąć w czasie odpowiedź na niewygodne pytanie, które zadał Skandynaw.

- Kilka miesięcy temu... mieliśmy tu pewną przykrą sytuację. Do miasta przybyła pewna grupa północnych, którzy sami nazywali się Wikingami. Wiem, że to określenie w stosunku do was, Skandynawów, wyszło już z powszechnego użycia, jednak oni sami się tak nazywali. Zresztą nie bez powodu. Wyglądem bez dwóch zdań przypominali tych legendarnych wikingów, o których legendy krążą po całej Europie. Zbroje, ekwipunek, rogate hełmy... Jakby przybyli tu z dawnych dziejów.

- Było ich sześcioro. Jak wy, wydawali się zwykłą grupą poszukiwaczy przygód. Początkowo nie sprawiali problemów. Zostali wpuszczeni do miasta. Przysiedli się w karczmie "Nowy Początek", gdzie wszystkim, przez całą noc stawiali. Ich przywódca, Einar "Stalowy" bardzo otwarcie mówił, że pragnie pomóc mieszkańcom tego miasta w ich problemach.

- Jednak to wszystko było tylko po to, by uśpić wszystkich czujność.

Kapłan zawahał się przez chwilę. Widać, że mimo wieku, nie był wcale zgorzkniałym starcem i troszczył się o mieszkańców miasta. Dlatego tak trudno mu było opowiadać o tragedii, która się tu wydarzyła.

- Tej nocy obudzili mnie strażnicy, proszą o pomoc. Byłem zdezorientowany, jednak zrozumiałem, że stało się coś strasznego. Ktoś był ranny. Zaprowadzono mnie, do wschodniej części miasta, gdzie znajdowała się posiadłość Barona Winterton, właściciela tego miasta i okolic. Przerażony ujrzałem, że cały dom stał w płomieniach. Słyszałem krzyki, widziałem wszędzie krew. Starałem się jak mogłem, jednak nie byłem w stanie pomóc wszystkim.

- Ponad tuzin mieszkańców zostało zabitych, głównie służby, która opiekowała się posiadłościom, bowiem baron wraz z rodziną odwiedzali wówczas Londyn. Zostali wymordowani przez owych Wikingów. Torując sobie drogę ucieczki, bandyci zamordowali kolejny tuzin strażników, nim w końcu zostali powstrzymani i zabici. Wszyscy z wyjątkiem ich przywódcy, który zdołał uciec. Jakimś cudem przedostał się przez mury miasta, gdzie czekała na niego reszta jego ludzi.

Proboszcz zamilkł, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniego słowa, którym mógłby opisać tą tragedię. Po chwili przestał próbować i wykonał jedynie znak krzyża.

- Przeżyłem i widziałem już wiele tragedii w życiu, jednak to... Mieszkańcy miasta nigdy nie mieli nic do obcych. Jednak po tych wydarzeniach stali się bardziej nieufni. Zwłaszcza w stosunku do ludzi z północy.


- Dobrze było usłyszeć tę opowieść. Dziękujemy zatem ze zdwojoną siłą za zaufanie i gościnę - rzekł Uthred. - Zna Pastor tych duchownych którzy dzielą z nami pokój?

- Są to pielgrzymi, którzy podróżują wraz z Księdzem Georgiusem Cariusem z kultu św. Edwarda. Nie są to duchowni, jednak ich wiara i oddanie Bogu są równie wielkie. Mam nadzieję, że nie doznaliście z ich strony żadnej przykrości?

- Nie absolutnie. Wydawali się jedynie jacyś dziwni. Patrzyli na mnie i Morvana z ukosa szeptali. Najpewniej to skutek tej historii o ile ją słyszeli i naturalnych obaw. Chciałem się jedynie upewnić, że ich tożsamość jest znana. Wyglądali jakby coś kombinowali. Wybaczy Pastor szczerość.

- Nie musicie się o nich martwić - rzekł Proboszcz. - Mogą wydawać się niepokojący, ale to dobrzy ludzie.


Uthred skinął głową z uśmiechem Pastorowi na te słowa.
- Podzielę się z Pastorem opowieścią z dnia dzisiejszego. Widzieliśmy trzech centaurów, wiozło ciało strażnika które niestety spadło im po drodze. Miało jakieś dziwne mroczne znaki wyryte na ciele. Morvan pewnie opisze sprawę lepiej. To jednak znak, że coś dziwnego dzieje się w okolicy. Nigdy a walczę od dziecka z różnymi siłami, czegoś takiego nie widziałem.

- Ah, tak. Seebo wspominał mi nieco o tej przykrej sytuacji. Nawet pokazał mi ten symbol. Wydaje mi się, że to jakiś pradawny celtycki znak. Jednak nie mam pojęcia, co on mógłby oznaczać. Natomiast jeżeli chodzi o centaury, to odwiedzają one Kapitana Aidana co jakiś czas. Podobno przychodzą do niego z wieściami, co dzieje się w okolicy. Kapitan słono im za to płaci, ponieważ istoty te stronią od ludzi. Niedobrze ostatnio się dzieje w Hastings... Coś wisi w powietrzu.

- Myślałem chwile ojcze nad opowieścią o Einarze "Stalowym". - rzekł po chwili Uthred. - Słyszałem o nim. Tylko ten przywódca Wikingów zmarł jakieś trzy-cztery stulecia temu. Ktoś się pod niego podszywał, być może tylko dla zatajenia własnej tożsamości. Być może by zrzucić winę na Skandynawów. Musimy zobaczyć list gończy za nim i być czujni. Nigdy nie wiadomo kogo i gdzie spotka się na drodze.

- To nie był by pierwszy raz jak ktoś przyjął przydomek po jakiejś legendzie - odezwał się w końcu Morvan. - Cóż... przynajmniej wiemy za co nas nie lubią a więc i czego się można spodziewać. Kto wie, może uda nam się zmyć złe wspomnienia miasteczka. Ale mieszakańcy muszą uważać. Centaury wyraźnie przyniosły ofiarę jakiegoś kultu... ale o takich rzeczach nie przy jedzeniu. Po prostu może warto było by wspomnieć na kazaniu, aby nie chodzić samemju po zmroku. Czystko prewencyjnie. Cokolwiek się wydarzyło pewnie i tak wydarzyło się daleko za murami.

Gnom tylko pokiwał głową. Ludzie nie byli głupi. Wyczuwali niebezpieczeństwo i potrafili o siebie zadbać.

Proboszcz wolno pokiwał głową.
- Ale po cóż ktoś chciałby robić coś takiego? Naprawdę nie rozumiem, a swoje już w życiu widziałem. Mam nadzieję, że uda wam się rozwikłać tą zagadkę i pomóc naszemu miasteczku. Na pewno zostaniecie hojnie za to wynagrodzeni, i nie mówię tutaj tylko o złocie. Ten tam w górze przychylnie spogląda na akt altruizmu. I jestem pewien, że wasi Bogowie również nie przymrużą na to oka - ostatnie zdanie ksiądz skierował do dwójki północnych, po czym wstał.
- Jednak z pewnością się wam to nie uda na pusty żołądek. Pójdę po waszego towarzysza. Wiara sprawia cuda, jednak sama modlitwa głodu nie zaspokoi.

Kapłan zaśmiał się cicho na te słowa i wyszedł, zostawiając was samych. Po dłuższej chwili wrócił. Wyraz twarzy miał przepraszający, a w ręce trzymał kawałek papieru. Był to glejt, który Łazarz otrzymał od strażnika, umożliwiający wam wejście do zamku. Po rycerzu nie było śladu.

Wkrótce potem pożegnaliście się z Księdzem. Wychodząc, zauważyliście, że dwójki pielgrzymów w waszym pokoju również już nie było. Ruszyliście w stronę fortu.


Hazard 15-11-2020 11:17

Spotkanie z Kapitanem Aidanem


Do zamku dotarliście punktualnie.

Przed bramą, zgodnie z tym co powiedział wam strażnik w porcie, znajdowała się tablica listami gończymi. Spieszyliście się, jednak Uthred nie przepuścił okazji, by chociaż przez chwilę zerknąć na nią. Lekki wiatr powiewał dwoma przybitymi kawałkami papieru. Jeden przedstawiał postać odzianą w zbroję i rogaty hełm - Einara "Stalowego". Drugi jakąś dużą, łysą i umięśnioną kreaturę - Ogra, jak przeczytaliście poniżej.

Nie było jednak czasu na wczytywanie się dokładnie w szczegóły. Pokazaliście Strażnikowi przy bramie glejt, po czym zostaliście poprowadzeni do komnaty kapitana.

Wchodząc do fortu poczuliście, jakby miejsce żyło bez ustanku. Przechodząc przez sporych wielkości plac, dostrzegliście strażników, czy może bardziej żołnierzy, trenujących musztrę, pod nadzorem brodatego i siwego jegomościa. Żołnierze maszerowali po murach, obserwując okolicę. Inni majstrowali coś przy stajni. Widać, że nikt nie miał czasu na rozprężenie.

Szybko zaprowadzono was jednak do wnętrza fortu. Przed wejściem prowadzący was strażnik zerknął jeszcze raz na zegar. Poprowadzono was na drugie piętro, gdzie strażnik bez pukania otworzył drzwi do gabinetu kapitana. Nie zostaliście zapowiedzeni, ani nawet przedstawieni. Kiedy weszliście do środka, strażnik natychmiast odmaszerował. Czuliście się nieswojo.

Zwłaszcza, że przed biurkiem stał już jeden strażnik, składający jakiś raport.

- To wszystko? - Zapytał siedzący za biurkiem siwy jegomość o wyrazie twarzy... nie wyrażającym niczego.

- Jeszcze jedno, sir - zająkał się strażnik. Był bardzo młody, i wyglądał jakby dopiero co włożył mundur. - Ze zbrojowni zniknęła broń. Osiem mieczy, cztery włócznie, sześć długich łuków i kilkanaście strzał.

Jedynym wyrazem, jaki mogło świadczyć o zdziwieniu kapitana, była lewa brew, która podniosła się nieznacznie.

- Ile? - zapytał.

Strażnik, wyglądał jakby nie rozumiał pytania.

- Ile strzał? - sprecyzował Kapitan, zanim ten wydukał pytanie. - Przeliczyć i przyjść z informacjami jeszcze raz. Przysłać mi osoby, odpowiedzialne za pilnowanie zbrojowni. Odmaszerować - powiedział Kapitan, nie chcąc tracić więcej czasu.

Strażnik wyszedł. Kapitan zerknął na was, następnie na jakiś pergamin na biurku, a następnie znowu na was.

- Seebo Cattani z Włoch, Morvan zza morza Północnego i Uthred syn Urhreda. Nie ma z wami rycerza Łazarza. To tymczasowa nieobecność, czy na stałe opuścił waszą drużynę? Nazywam się Aidan Bivins. Jestem Kapitanem straży tego miasta oraz, pod nieobecność Hrabiego, główną osobą odpowiedzialną za to miasto. Z tego co słyszałem, szukacie pracy, czy to prawda?


Gnom nieśmiało postąpił krok do przodu.

- Seebo to ja. Szczerze to nie wiemy. Szanowny rycerz zniknął bez słowa. Żywimy wielką nadzieję, że do nas powróci, lecz niezbadane są wyroki boskie. O jakiej pracy mówisz Panie? Nie zajmujemy się podrzędnymi zleceniami - Gnom przybrał nieprzeniknioną minę psutą jedynie przez figlarne iskierki w oczach.

- Nie ma czegoś takiego jak podrzędna praca - kapitan odrzekł na słowa Gnoma. Przez sekundę, mogliście dostrzec w jego oczach cień irytacji. - Zadania, które mam dla was, są zadaniami dla kogoś waszej kategorii - słowa te, choć surowe, nie zabrzmiały z ust Aidana jako obelga. - Dla awanturników i poszukiwaczy przygód, którzy są gotowi podjąć pewne ryzyko, dla nagrody.

- Zamieniamy się w słuch - odpowiedział jedynie Morvan.

Seebo nie skomentował słów kapitana. Pragnął aby kapitan był im przychylny, a przynajmniej neutralny. Uthred jedynie skinął głowa.

- Jednym z nich jest wytropienie i zabicie pewnej bandy. Nazywają się Wikingami. Zamordowali 14 cywili, w tym dzieci, 12 strażników i spalili posiadłość naszego barona. Teraz grasują po okolicy i rabują podróżnych. Należy namierzyć ich kryjówkę i wyeliminować. Dwadzieścia złotych funtów za głowę każdego z nich, trzydzieści za każdego żywego. Za głowę ich przywódcy, Einara "Stalowego" sześćdziesiąt złotych funtów, za przyprowadzenie żywego sto.

- Z pozoru prosta robota, co nie znaczy, że łatwa. Największym problemem będzie odnalezienie ich kryjówki. Teren otaczający miasto i okolice to głównie lasy. Więc szukanie ich w ciemno może być dość ciężkie. Moi ludzie dokładnie przeczesali teren na osiem mil od zamku i nie znaleźli śladu po nich. Za samą informację, gdzie jest ich kryjówka mogę zaoferować pięćdziesiąt sztuk złotych funtów.

- Jeżeli nie interesuje was robota łowców nagród, to miałbym dla was jeszcze jedną robotę. Dziś centaury, te które widzieliście kilka godzin temu, doniosły mi, że na północnym wschodzie od zamku, niecałe dwa dni drogi stąd, w okolicy rzeki Rother, pojawiła się jakaś dziwna, czerwona mgła. Ciągnę się ona na jakieś trzy, cztery kilometry i wisi ciągle w tym samym miejscu. Ze środka dobywają się jakieś dziwne dźwięki, jak to ujęły Centaury. Nie mam pojęcia cóż to, jednak nie możemy tego ignorować. Tutaj ciężej mi już wycenić nagrodę. Zależnie on informacji, które zdobędziecie, zapłacę od pięćdziesięciu, do nawet trzystu sztuk złota, zależnie od tego co to będą za informację.

- Czy takie zlecenia są wystarczająco ważne? - ostatnie słowa Kapitan skierował do Gnoma. Ponownie, choć wypowiedź kapitana można by odebrać jako przytyk, to zabrzmiała ona jak najnormalniejsze w świecie pytanie, na które kapitan oczekiwał odpowiedzi.


- Brzmią wystarczająco poważnie - gnom pokiwał głową z uznaniem. - Szczególnie mgła wydaje się ciekawa. Jak dużo czasu minęło od jej pojawiania się i czy ktoś próbował sprawdzić ją i odgłosy?

- Centaury natrafiły na nią dwa dni temu. Nie wiadomo od jak dawna już tam była. To przesądne i bardzo ostrożne istoty, dlatego trzymały od niej dystans.

- Rozumiem. Bardzo rozsądnie z ich strony. Czy w miejscu w którym jest mgła znajduje się coś konkretnego? Budynki, ruiny, może miejsce kultu?

- Jeżeli tak, to nic nam o tym nie wiadomo. Jest tam jedynie rzeka.

- Zobaczymy, zobaczymy - mruczał do siebie gnom. A strażnik... którego przyniosły centaury. Czy jest związany z tym miejscem?

Kapitan zawahał się na sekundę. Jego ręka sięgnęła po pióro i machinalnie zaczęła coś pisać.
- A więc wy też je widzieliście. Tego strażnicy mi nie przekazali w raporcie. Na chwilę obecną nie mamy żadnego powiązania. Ciało znaleziono kilka mil od Hastings.


Skrzat tylko skinął głową. Nie był zadowolony, widzac piszącego kapitana. Zamilkł na dłuższą chwilę.

- Kapitanie, jeśli Pan pozwoli, chciałbym zadać kilka pytań - rzekł w końcu Uthred.

- To jest odpowiedni czas na pytania - odparł Aidan.

- Gdzie pełnił służbę zabity strażnik? Raportował coś niepokojącego wcześniej w okolicy gdzie przebywał? Jeśli chodzi o tę bandę. Znaleźć może być ich trudno. Możliwe jednak, że moglibyśmy się podszyć pod ludzi chcących się przyłączyć. Wtedy sami się znajdą.

Uthred szeroko się uśmiechnął wypowiadając te słowa.

- Ja i Morvan jesteśmy Skandynawami dla Seebo wymyślimy jakąś legendę. Skoro dokonują rozbojów na drodze, ktoś to od nich kupuje. Ma kapitan informatorów w mieście? Ktoś mógłby nas nakierować na paserów lub kogoś z ulicy kto ma powiązania z grupami przestępczymi zza miasta? Strażnik takiej roboty nie wykona, bandyci każdego zapewne znają. My jesteśmy tu nowi i dość wiarygodni ze względu na pochodzenie.

- Sprawę zamordowanego strażnika przejął mój adiutant oraz ksiądz Georgius z kultu św. Edwarda, który przybył do nas z wizytą kilka dni temu. Jeżeli chcecie zająć się jego sprawą, odeślę was do nich. W tej chwili właśnie badają zwłoki.

- Jak się z nimi uporacie pozostawiam wam - dodał odnośnie Wikingów kapitan. - Bylebyście nie wchodzili przez to w konflikt z prawem, rzecz jasna. Nie posiadamy informatora. Jeżeli chodzi o siatkę przemytników, to pół roku temu została ona zdemaskowana oraz wszyscy odpowiedzialni stanęli przed obliczem prawa.


- Żeby znaleźć takich bandytów. Którzy zamordowali prawie trzydzieści osób i zhańbiły Barona należy sięgnąć po środki nadzwyczajne kapitanie. Dotychczasowe nie zdały rezultatu. I o takie chce prosić, nie jest to oczywiście nic strasznego... ale z pewnością niezwykłego. Czy jacyś członkowie siatki przemytników są może w lochach? - powiedział Uthred.

- W rzeczy samej, wy jesteście środkiem nadzwyczajnym. Mamy kilkoro takowych przemytników w lochach. Jeżeli będziecie chcieć, to będziecie mogli z nimi porozmawiać - odparł na słowa Uthreda Kapitan.

Morvan wysłuchał obu problemów mrużąc brwi, ale nie w grymasie, ale bardziej w powadze
- Widzieliśmy dziś te centaury, panie kapitanie. Jakie jest miejsce tego strażnika którego one przywiozły w tej historii? I przydało by się coś więcej o tych... samozwańczych wikingach. Da się sporządzić jakąś mapę miejsc gdzie się pojawiali? To powinno pozwolić przynajmniej zawęzić obszar poszukiwań. Ktoś przeżył spotkanie z nimi? Może ktoś z ludzi Einara został pojmany?

- Centaur natknęły się na jego zwłoki w drodze tutaj. Kilka mil od murów miasta. Jeżeli jesteście zainteresowani tą sprawą, to odeślę was do mojego adiutanta. On wyceni na ile wasza pomoc może być warta. Co do Wikingów, to jest grupa mieszczan, która po spotkaniu z nimi wyszła bez szwanku. Dostaniecie dokładny raport z tej sytuacji. Natomiast pojmać nikogo się nam nie udało. Mapę okolicy wam zapewnię.

- Rozmowa przynosi lepszy efekt jeśli ma się marchewkę. - Uthred wrócił do tematów przemytników. - Co możemy im zaproponować za przydatne informacje? Oczywiście po sprawdzeniu ich wiarygodności. Skrócenie wyroku wchodziłoby w grę? Skrócić wyrok jednego przemytnika, by złapać masowych morderców brzmi moim zdaniem rozsądnie. Nie wiem jednak na ile może nam kapitan pozwolić.

- To nie wchodzi w grę. Ci przestępcy zostali skazani prawomocnym wyrokiem za złamanie prawa. Nie będę ułaskawiał jednych kryminalistów, by skazać drugich. Będziecie musieli coś sami wymyślić - odrzekł stanowczo Kapitan Aidan.

- Rozumiem Kapitanie. Szczere podejście do sprawy. Prosiłbym zatem o nawet drobny przywilej jaki możemy zaoferować. To Pan ma możliwości by ich wynagrodzić w ten czy inny sposób.

- Jaki przywilej proponujesz? - zapytał trochę zniecierpliwiony Kapitan. - Czy z miejsca skąd przychodzisz, czasem za przemyt nie skazywało się na śmierć? I to nie taką wcale łagodną i szybką?

- Skazywało ale nie jesteśmy w miejscu z którego pochodzę skoro żyją. Coś drobnego kapitanie. Człowiek żyjący w lochach pół roku wiedząc ile jeszcze przed nim... jest już zazwyczaj złamany. Na każde światełko nawet najmniejsze zareaguje pozytywnie. Dodatkowe lub większe posiłki okresowo, odwiedziny, lepsze miejsce w lochu. To nic wielkich kategorii gdy mówimy o złapaniu zabójców.

- Albo byśmy sami im coś zafundowali. - dodał Morvan. - Oczywiście by przeszło kontrolę pańskich ludzi, ale podejrzewam, że nie są tam zbyt dobrze karmieni. Jakbyśmy im obiecali jakąś solidną pieczeń może by im rozwiązało języki. Albo jakieś fajki, czy inne skręty na handel ze współwięźniami... jeśli coś takiego ma miejsce w waszym lochu. A z tą mapą to byśmy prosili aby lokalizacje zaopatrzone były również w daty.

Po wysłuchaniu tyłu problemów Seebo zaczęła boleć głowa. Zaczął się bezdźwięcznie modlić. O siłę i wsparcie.

Kapitan skinął głową na słowa Morvana.
- Najpierw dowiedzcie się może czego chcą, a później będziemy dyskutować. Sam nie będę wydawał na więźniów więcej niż potrzeba. Więc to będzie na wasz koszt. Jeszcze jakieś pytania co do któregoś z zadań?


- Jeśli inni nie mają to może z kim należało by rozmawiać gdyby się jakieś pojawiły w przyszłości i nie chcielibyśmy kapitanowi czasu zajmować? - zapytał druid.

- Do każdego z tych zadań przydzieliłem po jednym z moich zaufanych adiutantów. Jeżeli zdecydujecie się na współpracę przy rozwiązaniu któregoś z problemów, to odeślę was do jednego z nich. Domyślam się, że musicie to wszystko jeszcze przedyskutować, więc oczywiście na decyzję dostaniecie tyle czasu ile potrzeba. Jeżeli zdecydujecie się na pomoc z Wikingami, to przy bramie powiedzcie, że chcecie widzieć się z Porucznikiem Pierpointem, jeżeli chcecie zbadać mgłę, to z porucznikiem Clarkiem, natomiast jeżeli chcecie zbadać sprawę tego zamordowanego strażnika, to zgłoście się do porucznika Hopkinsa.

- Dziękujemy kapitanie, to chyba wszystko - powiedział Uthred.

Następnie cała trójka opuściła gabinet kapitana, by się naradzić.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:01.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172