Wkrótce pojawili się już pierwsi wrogowie, widoczni z różnych kierunków… niemal z każdej strony gnały lwy i futrzaste humanoidy, porykując za uciekającą grupką. Walka była nieunikniona, i pozostały do niej już tylko sekundy… - Geri! Przed Gabriela! - zawołał Druid, a tygrys wystrzelił w stronę nadciągającego lwa jaskiniowego. Sam Bharrig zrobił krok w bok, i zaczął intonować kolejne zaklęcie przywołania i wykonywać gesty. - Amza. Butla! I wszyscy co zostają wdech! - krzyknął Endymion i wyszedł wprzód zwracając na siebie uwagę. Przygotowania do bezpośredniego starcia trwały, a w tym czasie Gabriel rzucił promień jasnego niczym słońce światła, skierowany w stronę jednego ze stojących na ich drodze futrzastych stworów… i o mały włos nie wpakowałby owego promienia Paladynowi w potylicę, naprawdę było o centymetry. Jeden z futrzaków jednak zdrowo oberwał. Kargar wyrwał do przodu, podobnie jak Endymion, i on również przyjął postawę obronną tuż obok Paladyna. Deidre rzuciła serię “Magicznych pocisków” w jednego z Yeti dosyć mocno go raniąc, a Amara jedynie westchnęła na zaistniałą sytuację, po czym stanęła krok bliżej Amzy… która uruchomiła magiczną butelkę, z której zaczął wylatywać czarny dym, obejmujący coraz większy i większy obszar. Lwy biegły prosto na śmiałków, futrzaki biegły prosto na śmiałków… Dwa lwy i cztery Yeti dopadły w końcu Endymiona i Kargara, po czym zaczęły się atakować, obaj jednak dzielnie zbijali ich ciosy, i nikomu nic się nie stało. Kilkanaście metrów za nimi, trzy inne Yeti pędzilły i pędziły, będąc już blisko co niektórych osób z tylnej grupki. Druid w końcu zakończył przywoływanie Wielkiego Skorpiona… problem jednak w tym, iż wrogowie, których miał on zatrzymać, już się przemieścili, a oprócz tego… Druid również nagle został pochłonięty przez czarny dym, i za cholerę nic już nie widział. - Musimy uciekać z tego przeklętego dymu! Łapcie się mnie! - Powiedziała nagle Deidre, po założeniu na szyję dziwacznego naszyjnika - Geri, gdzie jesteś? Geri! Idziemy! Amza zamykaj tą flaszkę! * * * Druid krzyknął do tygrysa: - Geri, broń Amarę! Sam uniósł się nad chmurę dymu i wyśpiewał zaklęcie echolokacji, zamierzając wkrótce dołączyć do walki na dole. Tymczasem, na polecenie Druida, przerośnięty skorpion zaatakował lwa jaskiniowego, który był zaraz obok niego. Zaatakował zarówno szczypcami, jak i żądłem, próbując pochwycić lwa, aby zewrzeć się z nim i wstrzyknąć mu truciznę. Lew oberwał raz szczypcami, i raz żądłem, truciznę jednak przetrzymał… Endymion przyjął na siebie pierwszą szarżę i był zadowolony. Teraz była jego kolej. - Nie stójcie w miejscu! - krzyknął do tyłu zakręcając się w wojennym piruecie. Przepuścił pazury po barku chronionym aż dwoma zaklęciami i niemal jednorącz spuścił adamantowe ostrze na głowę jednego w futrzastych wielkoludów… przechodząc przez nią niemal nie spowalniając. Poderwał ostrze w górę prowadząc je w drugiego przeciwnika rozorując mu tors po skosie z dołu aż parujące flaki wylały się na zimny śnieg. Burza ostrzy trwała, gdy odganiał się od kłów i pazurów jeszcze dalej raniąc lwa flankowanego przez przywołanego skorpiona. Wtedy też do ataku przystąpił Kargar… zabijając jednym ciosem lwa po czym i zaatakował drugiego, raniąc go a po chwili i zabijając kolejnym ciosem. Wojownik jednak nadal jeszcze nie skończył, i sieknął i Yeti. - Ha, trzeba było zaszyć się w jakieś dziurze a nie zasadzki na nas zastawiać! - zaśmiał się dziko wojownik, patrząc jak wrogowie padają we krwi pod ciosami jego złowieszczego ostrza, zadowolony że wspólnie z paladynem osłonił swoich towarzyszy. Gabriel chwycił stojącą obok niego Amzę za rękę i pociągnął w stronę, skąd dobiegał głos Endymiona. Miał nadzieję, że po wyjściu z dymu zdoła wspomóc kompanów w walce z dwu- i czworonożnymi futrzakami. Jeden Yeti zaatakował Endymiona, jednak Ork zbił oba ciosy pazurów. Kargar z kolei raz się obronił, raz jednak oberwał. |
|
Walka została zakończona, wszyscy przeciwnicy byli martwi… a po chwili lekki wiaterek przegnał dym z pola bitwy. Wszędzie były trupy futrzaków i lwów, oraz śnieg zabarwiony ich krwią. Zresztą nie tylko ich, paru śmiałków również oberwało, wszyscy jednak trzymali się dzielnie na nogach. Endymion wziął kilka wdechów i okrężnym ruchem sprawdził jak bardzo boli bark po tym felernym ugryzieniu lwa. - Wszyscy cali? Amza? - zapytał wbijając miecz w ziemię i parł się na nim kucając. To była ciężka walka… przynajmniej póki nie udało się w końcu skonsolidować i ustawić pola bitwy po swojemu. Nawet przy czterech pierwszoliniowcach w drużynie… gdy da się otoczyć zbyt łatwo jest wrogom dobrać się do tych słabszych defensywnie. - Wszystko dobrze… - Powiedziała dziewoja, delikatnie obejmując Endymiona od tyłu za kark, wpatrując się z bladym nieco obliczem w krew cieknącą z ran Paladyna. Ork odwrócił się i zdrowym ramieniem objął Amzę i przycisnął do siebie bardzo mocno. Nic nie mówił, tylko dyszał z zamkniętymi oczami gdy stres i strach wreszcie go opuszczały. Gabriel rozejrzał się na wszystkie strony upewniając się, że nie nadciągają kolejne futrzaki, a potem podszedł do Endymiona, który wyglądał na najbardziej poszkodowanego, a potem podleczył go, używając najsilniejszego ze znanych sobie zaklęć leczących. - Chyba się powtarzam, ale… dzięki Gabriel - po chwili ork wstał i sam rozejrzał się wokół, wciąż obejmując Amzę za ramię. - Jak wygląda sytuacja? Powiedzcie mi, że mieliśmy zapasy w przenośnej torbie, a nie na osiołku… Ktoś ma jakieś czary-mary aby to zimno znieść bez namiotów? Jeśli nie to będzie trzeba się wrócić do Hluthvar - głos miał spokojny i tak neutralny jak się dało, ale jeśli nikt nie miał takiej magii… to by oznaczało, że najpewniej nie zdążą przywrócić Agamemnona. Druid zmienił po raz kolejny swoją postać, tym razem powracając do swojej zwykłej, krasnoludzkiej formy. - Dobra walka, ale następnym razem trzymaj się bliżej Endymiona - rzekł Bharrig do Amzy. - To wszystko mogło się potoczyć bardzo źle, bardzo szybko. Bestie wiedziały, że Amza jest łatwym celem. - Mam zaklęcia dla wszystkich, które pozwolą nam przetrwać ten klimat, a przynajmniej przez najgorsze godziny, to jest nocą. Za dnia nie będziemy musieli się tym martwić aż tak bardzo - rzekł Druid. - Potrzebujemy ogarnąć się po walce, Geri potrzebuje uleczenia ran, a ja sam potrzebuję przepatrzyć ścieżkę, którą podążymy. - No… ja nie mam nawet własnego ubrania - Zaśmiała się owinięta jedynie kocem Deidre, stojąc boso w śniegu - Ale Gabriel dał mi do wypicia miksturę, co to mi zimno nic nie robi… ale za to uratowałam plecak, a w nim mam suchy prowiant dla… ummm… - Zaklinaczka do niego zajrzała - ...dla pięciu osób. - Ja jedzenia nie mam - Wtrąciła się Mniszka. Druid omiótł spojrzeniem pobojowisko. - Mięso lwów nie jest zbyt smaczne, ale można je wysuszyć - rzekł. - Nadają się także na skóry. - Za długo to wszystko potrwa - Powiedział Kargar - Przede wszystkim oprawianie skór… a mięso drapieżników smakuje jak podeszwa od buta? - Wojownik zaśmiał się - Ale spokojnie, ja mam plecak pełny suchych zapasów, będzie na 10 osób!. - Tak czy inaczej, nie jesteśmy do końca pewni, dokąd idziemy. Pozostało mi przepatrywać - rzekł w końcu Bharrig. - Czy mam rzucić na was zaklęcie przeciwko chłodowi? - zapytał. - W tej chwili jeszcze nie - powiedział Gabriel - ale nie ma co się oszukiwać. Z takimi zapasami i z takimi brakami w ekwipunku niewiele zdziałamy, nawet jeśli będziemy odporni na zimno. Ewentualnie... - Spojrzał na druida. - Gdybyśmy znaleźli w miarę bezpieczne miejsce, to mógłbyś polecieć do Hluthvar po zakupy. - Hmm… To jest myśl - zamyślił się Druid. - Poruszam się szybciej niż cała reszta, ale potrzebowałbym to w jakiś sposób przetransportować, być może za pomocą magicznej torby. I druga sprawa, nie zostało nam zbyt wiele złota, stąd też raczej byłyby to ubrania i zapasy - Bharrig skubał swoją brodę w zamyśleniu. - No chyba, że nasz cel jest blisko, ale to jeszcze okaże zwiad. - Chyba zgłupieliście - Odezwała się Mniszka - Bharrig poleci do miasta, nie będzie go parę godzin, a my co? Biwak, czy może pójdziemy dalej, a on nas potem będzie szukał? Myśl może i dobra… ale na dłuższą metę jednak nie. - Rzekłbym… Najpierw przepatrzę drogę i okolice wokół, a potem postanowimy. - No ale to my tu czekamy, czy może idziemy w jakimś kierunku? - Wtrąciła Deidre, odbierając w końcu od Gabriela swój magiczny płaszcz, którym się otuliła. - Dlatego mówiłem o jakimś bezpiecznym miejscu, gdzie moglibyśmy na niego poczekać. - Gabriel spojrzał na Mniszkę. - W tej chwili nie widzę takiego - przyznał. - Szkoda że nie wiemy, gdzie są te ruiny świątyni. - Co sugerujesz, biegać tam i z powrotem? - zapytał Druid. - Jedyne, co możemy zrobić to wrócić w dolinę, a ja w międzyczasie zrobię zwiad. - Leć na zwiad, a my po prostu powoli pójdziemy tam. Zgoda? - Kargar wskazał dłonią kierunek w prawo, w tą samą stronę, gdzie w sumie wcześniej wszyscy uciekali przez Yeti i lwami. - Świetnie - rzekł Bharrig. - Jestem trochę głodna… - Powiedziała cichutko Amza. I w sumie nie tylko jej burczało w brzuchu. Nikt w końcu nie jadł śniadania. Najpierw lawina, porwanie dziewoi, potem ganianie się z futrzakami i lwami… Postanowiono więc spędzić 10 minut na przegryzienie czegoś, a następnie ruszono dalej. ~ Druid odszedł na parę kroków, a następnie ponownie zmienił swoją formę. Po paru krótkich chwilach, Bharrig, tym razem zmieniwszy swoją formę na jastrzębia, odleciał. Reszta zaś ruszyła pieszo po zboczu góry. Jastrząb-Druid przepatrywał teren i przepatrywał, minuta za minutą, kwadrans, drugi. Wszędzie tylko śnieg, skały… dwie kozice… brak śladów smoczycy, brak spalonych przez nią elementów góry. Jaskinia. Ale malutka, ledwie może by się tam ktoś wcisnął wchodząc pochylony. Nie, to nie było leże smoka, co najwyżej mogło tam urzędować coś jak wilk, lub może i niedźwiedź. Uwagę powietrznego zwiadowcy przykuła za to pogoda, która wyraźnie się psuła. Z zachodu, ponad innymi górami, prosto w ich stronę nadciągały wielgachne, czarne chmury. Oj niedobrze… Druid widząc chmury, postanowił nadal przepatrywać - nawet, jeśli pogoda miała się popsuć, to czuł, że potrafił w łatwy sposób odnaleźć drużynę, która ostatecznie była w stanie poradzić sobie z ewentualną zmianą pogody. Dopóki nie mieli konkretnego celu, dokąd się udać, dopóty nie miał z czym wracać. ~ Od zachodu nadciągały wielgachne, czarne chmury, które przetaczały się już ponad innymi szczytami. A Bharriga nigdzie nie było… czyżby nadchodziła jedna z tych słynnych, złowieszczych burz, od których góry miały swoją nazwę? Oj niedobrze. Nawałnica przesuwała się szybko w ich kierunku, i powoli już można było zauważyć nawet wyładowania elektryczne, jak i usłyszeć grzmienie. Jeszcze kilka minut, i będzie już wszystko nad ich głowami… - Jak sypnie na nas śniegiem i dowali mrozem, to żadne ubranka nam nie pomogą - stwierdził Gabriel. - A druida i zaklęcia nie ma - dodał, żałując swych wcześniejszych słów o braku konieczności rzuceniu zaklęcia przeciwko mrozowi. - Damy radę - stwierdził Endymion rozglądając się i oceniając warunki - Tsk tsk tsk… - Endymion spojrzał na plecak i stwierdził, że trzeci, nadprogramowy zestaw ubrań zimowych porwała lawina. - Tam jest większa skała. Spróbujmy zbudować za nią jakieś ściany aby odgrodzić wiatr, a ja spróbuję… Endymion spojrzał na swój adamantowy miecz i skupił się. Przekształcanie broni w inną zawsze było proste… technicznie każda, choćby najdziwniejsza broń cięta lub kłuta (a z odrobiną wyobraźni też obuchy były dostępne jeśli się postarało), ale teraz… teraz Endymion chciał przekształcić broń w diablo-ostrą adamantową łopatę, albo coś możliwie bliskiego temu i po kilku chwilach, gdy metal płynął, zmieniał się i morfował… najwbliższe co udało się osiągnąć to był topór. Niezadowolony Endymion pokręcił głową. - Jeśli to jest taka burza, o jakiej kiedyś słyszałem - powiedział Gabriel - to żadne ściany nic nie dadzą. Ale mam coś, co trzymałem na czarną godzinę. Widzę jednak, że ta przyszła nieco szybciej, niż bym chciał... Z niezbyt szczęśliwą miną wyciągnął zwój, a potem rzucił na wszystkich zaklęcie, które miało ich ochronić przed skutkami ekstremalnych zmian temperatur. Każdy po chwili poczuł, iż… nie czuje już nic. Znaczy się, żadnego zimna, żadnych skutków panujących wokół warunków. Śnieg, lód, zimny wiatr, przestało to mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie. Mogliby się i na golasa turlać po śniegu, i nic by nie poczuli, ani nic im by się nie stało… magia była wspaniała. - Powinniśmy chyba się ze sobą powiązać - powiedział. - Albo i przywiązać to tej skały. I siedzieć tak blisko siebie, jak się da - dodał. Paladyn kiwnął głową i przestał próbować, choć już udało mu się osiągnać mniej-więcej łopatowaty kształt - Moją linę porwała lawina… - już kombinował aby znów przekształcić swoją broń, ale zobaczył, że Mniszka i Kargar wyciągnęli z plecaka swoje liny. - Świetnie. To chodźmy do tamtej skały - wskazał największą w pobliżu, mierzącą jakieś 2 metry - ona będzie najsolidniejsza - poszedł przodem przekształcając ponownie swoją broń, tym razem w krótki miecz i z całą siłą naparł na skałę wbijając go niemal po jelec klinując go solidnie w środku. - Trzeba będzie uważać, czy się nie poluzuje z czasem, ale chwilowo można do niego przywiązać linę. Obwiążemy ją jeszcze wokół... - Zapraszam na kolana - szepnął Gabriel do ucha Deidre. - Będzie ci bardziej miękko... - dodał. - Będę cię mocno trzymać, by cię wiatr nie porwał... W ramach zachęty podał Zaklinaczce rękę i podszedł bliżej skały. Ta zaś usiadła na jego kolankach, a po chwili i nieco się przytuliła… Amza również przylgnęła do Paladyna, tuląc się do niego, i z obawą obserwując nadciągającą burzę. Endymion widząc stres w oczach dziewczyny zmienił trochę pozycję. Skrzyżował nogi i posadził dziewczynę na nich, obejmując ją ramionami aby opierając się plecami o jego tors i otoczona potężnymi rękami czuła się spokojniej. - Nic nam nie będzie, choć sam jestem ciekaw jakie to będzie wrażenie. W razie czego… trzymaj się mnie mocno - rzucił z lekko-wyzywającym uśmiechem. |
Niebo pociemniało niemal prawie jak w nocy. Pojawił się również wiatr, który narastał i narastał… do tego były i grzmoty i błyskawice. Sypnęło gradem, zrobiło się także zimno (-14 stopni!!), to jednak towarzystwa nie ruszało. Wiatr za to już tak. Coraz silniejszy i silniejszy, wprost wyciskający dech z płuc, praktycznie uniemożliwiający dalsze poruszanie się nawet najsilniejszemu z nich. Amza zaczęła nieco piszczeć. Wiatr, gradobicie, błyskawice… Jedna z błyskawic walnęła blisko Amary, nie czyniąc jej krzywdy. Dwie błyskawice walnęły blisko Gabriela. Po chwili pojawiła się kolejna. Paladyn ją wyczuł, uchylił się nieco w bok, ale z Amzą na kolanach było to utrudnione. Poczuł się prawie jak palony żywcem. Huk, gorąco, ból… i Amza na linie, odrzucona jednak od niego o dobry metr, leżąca bezwładnie na śniegu, osmolona i parująca. Umierała. Jedna znowu obok Mniszki. Następna przy Gerim. Ostatnia… prosto w Deidre siedzącą na kolankach Gabriela. Poczuli to oboje. To była pogoda prosto z piekieł, a oni w środku niej, praktycznie bez żadnej osłony… Paladyn warknął z bólu po czym pociągnął linę przyciągając Amzę do siebie. Nie docenił tej burzy. Nie oczekiwał tak wielu błyskawic. Przyciągnął dziewczynę do siebie i w zawiei prawie wykrzyczał inkantację uzdrowienia. Amza ocknęła się, po czym… po prostu zaczęła szlochać. - Połóż się! - krzyknął do niej aby przekrzyczeć burzę i prawie sam położył ją na ziemi tuż przy głazie i na czworaka pochylił się nad nią zasłaniając ją jak tylko mógł przed niebiem. - Nie dotykaj mnie! Błyskawice przechodzą przez mój pancerz! Gabriel syknął z bólu. - Wstrząsające uczucie... - wycedził przez zaciśnięte zęby. A potem rzucił leczące zaklęcia - najpierw na Deidre, potem na siebie. A potem położył się na śniegu, odsuwając się nieco od skały, i pociągnął Zaklinaczkę za sobą. - Wolisz być na górze, czy na dole? - powiedział prosto do jej ucha. Deidre jednak jakoś nie miała ochoty na żarty, i nie odzywała się ani słowem. Skuliła jedynie w kłębek, zasłaniając również głowę rękami. - Będziemy tak czekać na kolejne błyskawice?! - Wrzasnęła Amara, podciągając ku sobie Geriego na sznurze. O dziwo, tygrys się dał... - Nie mamy alternatyw! - odkrzyknął Endymion - nigdzie żadnych jaskiń, drzew, niczego! - Szlag by to trafił!! - Odparła Mniszka - Gdzie do cholery Bharrig?! - Chowa się gdzieś, mam nadzieję! Bo jeśli nie to go porwała wichura! - Musimy przeczekać burzę - krzyknął Gabriel. - A Bharrig z pewnością radzi sobie lepiej, niż my. …. Po kilku minutach dalszej burzy, gradobicia, i wietrzyska, oraz paru piskach kobiecej części drużyny, wiatr nieco zelżał, a grad ustał. Za to sypnęło w cholerę śniegiem… ale nadal i waliło piorunami. To były naprawdę jakieś pokręcone anomalie pogodowe… - Idziemy!! - Wrzasnęła Amara - Wiatr zelżał, idziemy gdzieś!! - A dokąd chcesz iść? - spytał Gabriel. - Wszędzie dokoła jest tak samo. Nie ma schronienia przed śniegiem. Wyciągnął różdżkę i podleczył się nieco, a po chwili użył różdżki na Kargarze. - Nie mam pojęcia, może jakaś dziura, jaskinia, ściana… tu jesteśmy jak na tacy, wystawieni na pioruny! - Odparła Mniszka. - Przed burzą, gdy było cokolwiek widać szukałem i nic nie znalazłem! - odkrzyknął paladyn - teraz, jak nic nie widać, najwyżej się zgubimy! - wołał dalej wstając na nogi, korzystając ze słabszego wiatru - Ale mam pomysł, może zadziała! Paladyn obszedł głaz dookoła, do swojego miecza wbitego w skałę - Na chwilę linę odwiązuję! Trzymajcie się mocno! - paladyn wyswobodził swój miecz i zawiązał linę jeszcze raz, tym razem bez niego. - Kargar, pomóż mi wleźć na górę! Paladyn chybotliwie, z pomocą wdrapał się na szczyt skały i przekształcił miecz w adamantową lancę, tak wielką jak był w stanie unieść i z głuchym warknięciem wbił ją głęboko w skałę aby sterczała pionowo w górę, upewnił się, że jest stabilna i zeskoczył. - Nie wiem czy zadziała! - Proszę wróć… - Załkała Amza, wyciągając do Orka dłoń. Paladyn osłaniając twarz przed śniegiem wrócił do dziewczyny i przyjął wcześniejszą pozycję. - Amza, patrz na mnie! Patrz mi w oczy, ale mnie nie dotykaj! Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? To nic złego, że się boisz, ale nie panikuj! Wszyscy z tego wyjdziemy! ~ Tymczasem Bharrig, który ostatecznie burzy umknąć nie mógł, wyszukał na turni płytką grotę, która wyglądała jak opuszczone gniazdo kruka albo myszołowa i która była usytuowana całkiem dobrze - grad i błyskawice nie docierały tutaj, a skała była wysoka na tyle, by nie imał się jej potok rwącej wody. Burza zdawała się być wyjątkowo potężna - miał nadzieję, że jego kompani ją przetrzymają bez większych uszczerbków na zdrowiu. Co do Geriego, nie martwił się zbyt wiele, bowiem tygrys, kierowany instynktem, zazwyczaj potrafił znaleźć drogę w często sporych opałach. Co prawda decyzja o rozłączeniu się od drużyny okazała się nie najlepsza, jednak tego nie mógł przewidzieć - po drugie, powrót bez żadnych konkretnych informacji co do terenu oznaczał zmarnowanie czasu i błogosławieństwa jastrzębia, a na to pozwolić nie mógł. Przyglądał się zatem spektaklowi błyskawic, nasłuchując i oglądając na ociekające wodą i gradem stoki i mając nadzieję, że wszystko zakończy się w miarę szybko… Burza jednak, jak się okazywało, mogła się nie skończyć tak szybko. Bharrig postanowił, że zamierzał wrócić jednak do drużyny. Aby jednak nie wystawić się na burzę i pioruny, Druid postanowił zmienić nieco taktykę: jastrząb zmienił się, aby po paru chwilach stać się przysadzistą, mniej więcej humanoidalną istotą złożoną z kamieni, skał i kawałków ziemi z dwoma małymi ametystami w miejsce oczu. Po paru chwilach, żywiołak ziemi zanurkował w podłoże niczym w wodę. I tyle było go widać. Bharrig "płynął" przez ziemię, najpierw docierając do podstawy turni, a potem dalej na zachód, czasem tylko wynurzając się na stoku, kiedy podłoże było nierówne. Po paru dłuższych chwilach, ostatecznie dotarł do drużyny, która wydawała się mieć niemałe kłopoty. Z ziemi obok paladyna wychynęła kupka kamieni, która przemówiła głosem Bharriga: - Na wschód stąd jest jaskinia, gdzie możecie się schronić - zawołał Bharrig. - Wskażę drogę… będzie z 5 minut. Za mną! - Widzisz, Kruszyno? Wszystko będzie dobrze - uśmiechnął się Endymion do małej chcąc ją uspokoić - Kargar! - zawołał i zaraz znów wdrapywał się na skałę by wyciągnąć lancę z kamienia. Przeistoczył ją w poręczniejszą broń i zeskoczył, po czym zdjął rękawicę z prawej dłoni i wrzucił do pojemnej torby i gołą dłonią chwycił Amzę za rękę. - Biegniemy teraz co sił w nogach Kruszyno, i zaraz będzie po wszystkim. Roztrzęsiona tym wszystkim Amza podała dłoń Paladynowi, po czym kiwnęła głową... - No, udało się - powiedział Gabriel do Deidre. - Skoro Bharring znalazł jaskinię, to ocalimy skórę. Chodź, idziemy... Podniósł się i pomógł dziewczynie, by też wstała. - Jak my z tego wyjdziemy cało… - Powiedziała Zaklinaczka, ale kolejne jej słowa zostały zagłuszone walącym w pobliżu nich piorunem. ~ 500 metrów. Tyle ich dzieliło do jaskini, jaką znalazł Druid. W normalnych warunkach, byłby to spacerek trwający ze dwie minuty. Warunki jednak nie były normalne. Mocny wiatr. Niemal nocne ciemności, lodowate zimno, brodzenie w śniegu, padający śnieg, walące pioruny. 500 metrów… Truchcik od którego niemal wypluwali płuca, oblepieni śniegiem, smagani nim po twarzach, podążając za Druidem-Żywiołakiem poruszającym się pod ziemią, jednak na tyle płytko, by reszta widziała gdzie jest, by za nim podążyć. Przeklęte góry, przeklęta pogoda, przeklęte… wszystko wokół. To było czyste szaleństwo, w jego najbardziej pokręconej formie, oni zaś w samym jego środku. Jednak dali radę. Ledwo co, rzężąc, jak po jakimś kilkukilometrowym biegu, wypruci z sił, na wpół biali, gonieni przez błyskawice, stawiając czoła naturze(albo i nie?), w końcu dopadli swojego celu. Niewielka jaskinia, której wejście było tak małe, iż trzeba było się pochylić… ale schronienie. To było w tej chwili najważniejsze. Po kolei, wciskając się do środka, właściwie to ostatkiem sił, uciekając do bezpiecznego miejsca. Druid zaś, jako ostatni, obrywając potężną błyskawicą w plecy. Krok, dwa, zaciśnięcie zębów, jeszcze jeden krok… a potem upadek na kolana. Bezpieczni, ale i bez sił. Oczy same się zamykały. Ostatnie pół drogi Endymion Amzę praktycznie niósł bo dziewczyna nie nadążała… a może nie było to pół drogi? Zdecydowanie tak było to odczuwalne… ale dla niej ta droga też nie była przyjemna. Pancerz Endymiona nie miał na sobie kolców, nie był przesadnie kanciasty (wręcz przeciwnie), ale to wciąż był metal i z każdym krokiem kilka kantów wbijało jej się w ciałko. Ostatnie kroki praktycznie wpełzł na kolanach. “Jeszcze trochę. Jeszcze jeden krok… i jeden… i jeden…” z trudnem wgramolił się na tył jaskini, jak najdalej od wyjścia, cały czas jedną ręką trzymając Amzę, a drugą trzymając na jej głowie, aby przypadkiem nie uderzyła nią w niski sufit. Gdy dotarł w końcu dość głęboko… przywalił czołem w kratę(w kratę??) chwycił dziewczę na moment mocniej i poleciał w bok, wciąż uważając aby upadek to jego zabolał, nie ją. - Mówiłem, że będzie… dobrze… - szepnął do dziewczyny nie puszczając jej. Wiódł ślepy kulawego... I chociaż ani Deidre ani Gabriel nie zaliczali się do żadnej z tych dwóch kategorii, to ich wędrówka przez śniegi i wiatr wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Chwilami nie było wiadomo, kto kogo prowadził, kto ciągnął a kto był ciągnięty, kto na kim się wspierał. Ale szli, nie mając sił nawet na przeklinanie pod nosem. W każdym razie Gabriel nie miał na to sił. Gdy wreszcie dotarli do wejścia do jaskini Wieszcz w zasadzie nie wierzył własnym oczom, bo parę chwil wcześniej przestał wierzyć w istnienie tejże jaskini, wejście do której było niewiele większe od otworu psiej budy. A nadzieja na to, iż w środku będzie miejsce dla siedmiu osób i tygrysa była, delikatnie mówiąc, niewielka. - Idź pierwsza - powiedział, starając się zadbać o to, by dziewczyna nie walnęła głową o skałę. A potem ruszył za nią, niemal na czworakach, nie zwracając uwagi na wypięty w jego stronę tyłeczek Zaklinaczki, ledwie co przysłonięty połami kocyka. W środku... nie wiało, co umysł Gabriela odnotował z wielką ulgą. Wieszcz zrobił jeszcze dwa kroki, by dać innym szansę na wejście do środka, a potem przesunął się w bok, ostrożnie, by nie walnąć w ścianę, pociągając za sobą Deidre. - Idziemy spać... - zaproponował, dotarłszy do ściany pod którą opadł z sił. - Chodź się przyt... - zaproponował. Ale stracił przytomność, nim się przekonał, czy dziewczyna skorzystała z zaproszenia. Kiedy Bharrig wchodził jako ostatni do jaskini, nagle, nie wiadomo skąd, jedna zbłąkana błyskawica, niczym palec złośliwego boga, przecięła zygzakiem niebo i poleciała prosto do niego. Kiedy tylko uderzyła w jego plecy, siła odrzutu wprost wrzuciła Druida-żywiołaka do wnętrza groty… więcej już nic nie pamiętał. |
Góry Burzowe Zachodnie Ziemie Centralne Lokacja nieznana Pora dnia nieznana Ciepło, miękko, wygodnie. Do tego wyprana, pachnąca pościel. Uczucie odprężenia, błogiego stanu, cisza… Zmysły się rozbudzały, podobnie jak śmiałkowie… leżący w łóżkach. Białe poduchy, białe kołdry, przyjemnie, spokojnie, miło. Niewielka izba, ściany z ociosanego kamienia, okno pokryte szronem. Na ścianie, nad otwartymi drzwiami izby, jakiś symbol… bóstwa? Biała mgiełka wypełniająca w dużym stopniu pomieszczenie. Biała. Mgła. Biała mgła!!!! Poderwanie się w łożu do pozycji siedzącej, z łomoczącym w piersi sercem. Stwierdzenie faktu, iż pod kołderką jest się absolutnie golutkim, choć w wielu miejscach zabandażowanym, mając opatrunki, a nawet i miejsca wysmarowane jakąś maścią. Chichoczące twarze paru młódek, podglądających rozbudzającego się w łóżku zza futryny, piszczące trochę radośnie, a troszkę ze strachu, gdy ten się poderwał na łożu. W końcu i uciekające młódki z widoku, w jakimś korytarzu przed izbą, również wypełnionym mgiełką, znów chichocząc… ~ Endymion na jednym łożu, pod ścianą, Amza na drugim pod drugą ścianą, nadal sobie słodko śpiąc, opatulona kołderką. Za oknem wciąż szalejący żywioł, teraz już pod postacią zamieci śnieżnej. Trudno było określić porę dnia, w każdym bądź razie, było tam szarawo. Mały stolik pod oknem, dwa krzesła, na nich przewieszone jakieś… tuniki?? Dwie pary bamboszy. I to wszystko. Brak ich ubrań, brak ekwipunku, brak czegokolwiek. Wszystko z ciała ściągnięte, wszystko… gdzieś zniknęło. Każdy nawet pierścionek, rzemyk, kolczyk, wszystko. Goło i… niewesoło?? Biała mgła od razu skojarzyła się z przeklętym zajazdem, z okropnymi rzeczami, jakie tam przeżyli. Ale ta była inna, ta pachniała ładnie ziołami. Paladyn chwilę myślał, wpatrując się w symbol nad drzwiami. W końcu rozpoznał go, ten należał do Mitry. Byli bezpieczni. ~ Gabriel na jednym łóżku, śpiąca nadal spokojnie Deidre na drugim. Takie same pomieszczenie, taki sam wystrój, ten sam symbol nad otwartymi drzwiami. Wieszcz od razu rozpoznał symbol Mitry. Czyżby byli w jakimś… klasztorze?? Chwilę pomyślał, po czym wciągnął mgiełkę nosem. Pachniało na Healy Myrrh. A więc kadzidłeko lecznicze, a nie atak oparami. Chichocząco-piszczące wesoło podglądaczki przy drzwiach uciekły na widok poruszającego się mężczyzny. ~ Kargar obudził się w izbie sam. Nie wiedział gdzie jest, nie wiedział co się dzieje, nie rozpoznawał symbolu nad drzwiami niewielkiego pomieszczenia w którym przebywał. Za to mgła go rozsierdziła. Wyskoczył nagi z łoża z zaciśniętymi pięściami, wprost warcząc. Panienki-podglądaczki uciekły w popłochu. ~ Bharrig obudził się w miękkim łożu, sam w małej izbie. Nigdzie nie było tygrysa, nigdzie nie było towarzyszy… Był za to symbol bóstwa, którego nie rozpoznawał, i była lekka mgła. Mgła!! - Geri do nogi! - Wrzasnął, licząc na pojawienie się tygrysa, już obmyślając, co komu wyrwać, gdy kolejni nikczemnicy-porywacze-kanibale pojawią się przed nim… - Bharrig stul dziub, pospać nie dajesz - Usłyszał głos pełen pretensji, należący do Amary dochodzący z pokoju na wprost niego. Druid chwilę pomyślał, po czym wciągnął mgiełkę nosem. Pachniało na Healy Myrrh. A więc kadzidłeko lecznicze, a nie atak oparami. A tuż przed otwartymi drzwiami jego izby, na korytarzu uciekały właśnie jakieś roześmiane i piszczące młódki... *** - No już was tu nie ma dziewczęta, co to ma być? - Rozległ się jakiś kobiecy głos na korytarzu, oraz klaskanie, mające chyba bardziej popędzić młódki szpiegujące śpiących. - Przepraszamy… - Przepraszamy Siostro Najwyższa Kapłanko… - No już, już! Wracać do swoich zajęć! …. Kolejne panienki… a raczej kobiety. I to dosyć ładne. Wyglądały jak Kapłanki, może i Paladynki? - Skoro już się obudziliście, witam was serdecznie w naszym klasztorze - Odezwała się ta, która im przewodziła - Jestem Sorne Dewtail, Najwyższa Kapłanka Mitry, jesteście bezpieczni… panie Krasnalu, proszę się ubrać! A pan(Kargar) niech odłoży te krzesło, nie mamy wobec was złych zamiarów. Znalazłyśmy was półżywych w...ekhem…ekhem…odpływie toaletowym pod klasztorem. Zostaliście umyci, opatrzeni i podleczeni, wszyscy chyba czują się już dobrze? Wasze ubrania są wyprane, i za chwilę je możecie otrzymać, a wasz ekwipunek również tutaj mamy. Jesteście głodni? W sumie za chwilę czas kolacji - Sorne uśmiechnęła się miło, podobnie zresztą jak towarzyszące jej popleczniczki. W sumie wszyscy byli głodni, tak. *** Komentarze za chwilę. |
Zaraz po przebudzeniu Gabriel usiadł, nie przejmując się chichoczącymi panienkami, i rozejrzał się dokoła. Wszystko wskazywało na to, że znalazł się w przyjaznym otoczeniu. Na dodatek nie sam, bo na sąsiednim łóżku słodko spała Deidre. Miał tylko nadzieję, że strata ekwipunku jest chwilowa, bowiem wędrówka przez góry, w samym prześcieradle, mogłaby źle się skończyć. Gdy na korytarzu rozległy się bardziej "dorosłe" głosy Wieszcz owinął się w prześcieradło i wyszedł na spotkanie z gospodyniami. Kiedy Bharrig powstał, od razu zerwał się na równe nogi. Kiedy kapłanki znalazły się na korytarzu, stał przez pewien czas w milczeniu, słuchając tego, co mówi najstarsza. - A Geri? - zapytał, niezbyt zażenowany swoją nagością, świdrując wzrokiem Sorne. - Gdzie jest Geri, na wszystkich bogów? - Jeśli mowa o tygrysie, to odpoczywa, tak samo jak wy - Odparła Kapłanka. - Świetnie, zaprowadzisz mnie do niego, kiedy tylko się ubiorę - Druid pokiwał brodą i wrócił do pokoju, żeby się ubrać. Dodał jeszcze zza ramienia: - A co z naszym ekwipunkiem? Bronią? - dopytywał. Druidowi bardzo nie podobała się sytuacja, w której się znaleźli. Bambosze i tunika, którą znalazł wewnątrz były wygodne, ale nie podobał mu się sposób, w jaki kapłanki zabrały wędrowców z jaskini (czy też raczej, kloaki, jak się zdążyli przekonać). Jeśli rzeczywiście nie mieli złych zamiarów, to wystarczyło podać pomoc właśnie na miejscu. Co gorsza, gdzie był Geri? Atmosfera tego miejsca wyprowadzała z równowagi krasnoluda, który najlepiej czuł się w głuszy. - Jak już wspomniałam, wasze ubrania zostały wyprane, teraz się suszą. Wasz ekwipunek jest w magazynku, również broń. Wszystko możecie za chwilę otrzymać, byłabym jednak wdzięczna, jeśli nie będziecie tu paradować uzbrojeni po zęby… rzeczy możecie zostawić w swoich izbach. Do tygrysa zaprowadzi cię jedna z sióstr, to ledwie korytarz dalej - Powiedziała Sorne spokojnym i miłym tonem. Ubrany Druid poszedł z jedną z kobiet do Geriego. Korytarz, jedne drzwi, korytarz w prawo… - Twoim tygrysem zajęły się Alix i Rita, mają smykałkę do zwierząt - Powiedziała przewodniczka, gdy w końcu stanęli przed jakimiś drzwiami. Położyła dłoń na klamce, i lekko uchyliła drzwi, zaglądając do środka… po czym się uśmiechnęła. - Trio narozrabiało, a teraz śpią - Szepnęła do Druida, po czym zrobiła mu miejsce przy lekko uchylonych drzwiach. Bharrig zajrzał do środka dosyć dużej izby, gdzie leżało kilka poprzewracanych krzeseł, i porozrzucanych poduszek. A przy kominku, w którym płonął ogień, wylegiwał się Geri na dywanie… z przytulonymi do niego dwoma dziewczętami. Jedną nawet obejmował łapą w pasie, mając pysk blisko jej twarzy, druga spała przytulona do jego boku, leżąc na nim do połowy niczym na poduszce. Tygrys powoli ruszał przez sen ogonem… - Hmm… - Bharrig pogładził brodę. Przyglądał się scenie przez parę dłuższych chwil. Nie znał zbyt dobrze kapłanów Mitry, stąd też nie wiedział, czego może się po nich spodziewać, jednak wyglądało na to, że Geri był traktowany niczym sam król, a nie, jak się spodziewał, leżał zamknięty w klatce. - Niech zostanie - machnął ostatecznie ręką krasnolud, nie chcąc przerywać snu tygrysa. Pozostało więc wrócić do reszty drużyny. Kapłanka kiwnęła głową z uśmiechem, po czym cicho zamknęła drzwi… - Wracamy? - Spytała. - Chodźmy - zgodził się krasnolud, który rozchmurzył się nieco widokiem jego kompana w objęciach śpiących dziewczyn. Ruszyli więc w drogę powrotną… - Pomagamy potrzebującym i udzielamy schronienia, jak nasz dogmat nakazuje - Wyjaśniła po drodze kobieta - W żadnym z was nie drzemie zło, jesteście więc tu bezpieczni. - Ten klasztor… - zamyślił się Bharrig. - Nie widziałem go, kiedy przepatrywałem górę. A obleciałem całkiem spory jej kawałek. - W jaki sposób jesteście w stanie ukryć się przed wszystkim, co spotkaliśmy? - zapytał, mając oczywiście na myśli lwy górskie i ich włochatych panów. - Seria magicznych zabezpieczeń, i jesteśmy praktycznie z całym klasztorem niewidzialne - Uśmiechnęła się Kapłanka. - Dlaczego jednak jesteście ukryci na takim odludziu? - Druid zastanawiał się głośno. - Górę nawiedzają mantykory, dzikie zwierzęta i inne niebezpieczeństwa. Dlaczego akurat tutaj? - Nasz kler odbudował zniszczony klasztor, a jesteśmy tutaj, ponieważ po części pilnujemy granicy z Cormyrem, pomagamy podróżnym pokonującym góry, no i… klasztoru chyba się nie stawia pośrodku miasta? - Kobieta się krótko zaśmiała. - Cóż, masz rację - Druid uśmiechnął się - Wracajmy zatem do reszty grupy. ~ - Odpływ toaletowy, czy skarbiec smoka… uchronił nas przed burzą, więc bardzo się cieszę, że go znaleźliśmy - stwierdził Endymion - po starciu z miejscową fauną utraciliśmy środki ochronne przed TAKIMI burzami. Dziękujemy za pomoc - paladyn ukłonił odrobinę czoło. - Proszę - Sorne kiwnęła głową - A co do tych burz… owszem, są bardzo niebezpieczne, panie… ummm? - Endymion, paladyn Shelyn i Ragathiela. - Och, Paladyn, jak miło! - Uśmiechnęła się Najwyższa Kapłanka, oraz większość jej "świty", więc i ork odpowiedział im uśmiechem. Zawsze obdarzał większą sympatią tych którzy definiowali go bardziej poprzez jego wybory niż przez jego rasę. - Gabriel Travaga - przedstawił się Wieszcz po wyjściu na korytarz. - Dziękujemy za pomoc i dach nad głową. Skłonił głowę w sposób znacznie uprzejmiejszy, niż zrobił to paladyn. - Miło poznać - Odparła z uśmiechem Sorne. Tymczasem Druid, w towarzystwie jednej z kapłanek, powrócił korytarzem po paru chwilach. Wyglądał na nieco bardziej odprężonego po sprawdzeniu, jak się ma Geri. - I co?? - Spytał go Kargar. - Jest dobrze - pokiwał głową krasnolud. - Cóż… Sorne, tak? Wołają na mnie Bharrig, chyba zapomniałem się przedstawić. Nie zabawimy tu zbyt długo, wszakże nasza misja wymaga tego, jednak jesteśmy wdzięczni za gościnę. - Na zewnątrz panuje zamieć śnieżna, i temperatury mocno spadły, nierozsądnie byłoby teraz ruszać dalej, ale wasza wola, nie trzymamy was tu siłą - Powiedziała Najwyższa Kapłanka. - Ja się zwę Kargar, i chciałbym odzyskać mój ekwipunek - Odezwał się nagle dosyć twardym tonem wojownik, zakładając rękę na rękę, i przypatrując szefowej tego miejsca. - Oczywiście - Sorne kiwnęła lekko głową. - Też pójdę z Kargarem - rzekł krasnolud. - Jest tu co prawda dosyć ciepło, by chodzić... lekko ubranym... - powiedział Gabriel - ale raczej wypadałoby się przyodziać - dodał. - Przynajmniej u mnie w pokoju była ta tunika i druga dla Amzy - powiedziała paladyn do wieszcza wskazując jedną którą miał na sobie - może dedykowana tobie zsunęła się z oparcia? - zasugerował. - Cóż, i tak wolałbym przynajmniej zobaczyć, gdzie są - rzekł Bharrig neutralnym tonem, kierując się za wojownikiem. - Uuuuuaaaach… - Na korytarzu zjawiła się ziewająca Amara - Ja też - Powiedziała Mniszka. - Dobrze, chodźmy więc - Najwyższa Kapłanka wskazała kierunek dłonią. |
Po kilku korytarzach, a nawet i piętro niżej, towarzystwo zostało w końcu doprowadzone do magazynu, gdzie w kufrach spoczywały ich rzeczy. Było wszystko. Kargar wyciągnął nieco swój miecz z pochwy, uśmiechnął się pod nosem, po czym ponownie go do niej wsadził. Zbierał następnie swoje graty, by je zabrać do izby… A Kapłanki przyglądały się zbieraniu ekwipunku przez towarzyszy z nieco nietęgimi minami. - Jeszcze raz, BARDZO BYM PROSIŁA, byście nie chodzili tutaj uzbrojeni po zęby - Powiedziała spokojnym, choć już nieco bardziej stanowczym tonem Sorne - Próbujemy sobie nawzajem zaufać? - Lekko się uśmiechnęła. - Zapewniam, że moją broń zostawię w pokoju. - Gabriel lekko się uśmiechnął. Zabrał swoje rzeczy i te od Deidre. - Czy po kolacji będzie można zwiedzić klasztor? Usiłował sobie przypomnieć, co wie na temat Mitry. - Oczywiście - Odparła Sorne a Gabriel podziękował skinieniem głowy.. - No, broń swoją drogą, ale pierścienie są ochronne - Bharrig poruszył gęstymi brwiami. - Uzbojeni po zęby może nie, ale czy pancerz będzie źle widziany? - zapytał. - Słyszy się o krasnoludzich zwyczajach, nawet i spania w pancerzu… ale czy wypada w nim zasiadać do uczty? I… no cóż… Akolitki mogą się trochę bać - Wyjaśniła Najwyższa Kapłanka. - Niech i tak będzie - rzekł Bharrig, ograniczając się tylko do założenia pierścieni. - Ufam, że pancerzowi nie stanie się nic - tu rzucił znaczące spojrzenie na kapłankę. - Chodźmy zatem na ucztę. Po czym wyjął swoje rzeczy z kufra i ruszył z nimi do swojego pokoju. Kargar spojrzał na Endymiona, czekając co on o tym wszystkim powie… ale on tylko wzruszył ramionami. - Już byliśmy na ich łasce i tę łaskę okazały. Rozpancerzyły nas, wykąpały i wsadziły do łóżek, a my się nawet nie obudziliśmy… Ergo: cokolwiek chciały nam zrobić już to zrobiły i wygląda na to, że wszystko to było w dobrej wierze. Nie mam problemu z zostawieniem broni i pancerza aby nie straszyć sióstr… wystarczy, że będą miały orka pod dachem. - Ja będę grzeczna, obiecuję! - Zaśmiała się Amara. ~ Wracając ze swoimi towarzyszami i rzeczami do izb, Paladyn postanowił poruszyć pewien temat. - Chciałem o coś zapytać - zaczął Endymion - Spodziewam się odpowiedzi odmownej, ale pamięć przyjaciela zmusza mnie do szukania wszędzie, choćby możliwość była mało prawdopodobna… nie posiadacie może diamentu do bazowych wskrzeszeń który chciałybyście odsprzedać? - Niestety nie mamy tak dużego… - Pokiwała przecząco, i ze smutkiem, głową Sorne. - Rozumiem… - odpowiedział paladyn z uśmiechem zakropionym nutą smutku - pozwolisz jeszcze, że zapytam… nasze zadanie to zorientować się co się stało, jeśli w ogóle coś się stało, ze smoczycą Shorliail. Z uwagi na to, że to chyba wasza sąsiadka… wiecie coś o niej? O jej aktywności, albo jej braku w ostatnim czasie? Na słowa Paladyna Najwyższa Kapłanka(i nie tylko ona) uniosła nieco brew. - Parę dni już nic z jej strony nie było słychać… wy jej szukacie? - Powiedziała Sorne. - O, więc w takim razie wyjaśniła się sprawa, gdzie jest smoczyca - uśmiechnął się Druid. - Wiecie w takim razie, gdzie jest? W istocie, szukamy jej. - Raczej, gdzie była, tak. Tyle że, wy jesteście po złej stronie góry… Towarzysze zatrzymali się jak jeden, w pół kroku. - Czyli wystarczy iść i iść wzdłuż zbocza, aż obejdziemy pół góry? - spytał Gabriel. - Czy może trzeba prócz tego wejść jeszcze wyżej? - No cóż… jak macie dwa dni na obejście góry, to tak… - Padła bardzo nie pasująca towarzystwu odpowiedź. - Ja pier.. ekhe, ekhe… - Kargar na takie wieści urwał przekleństwo i wymownie odkaszlnął, by je niby zamaskować. - Jeśli nie ma alternatyw… trzeba będzie - stwierdził Endymion po chwili - podobno mogła opuścić leże… i to moja ostatnia dopuszczalna szansa aby odzyskać przyjaciela. Ale nie szukamy jej per se. Liczymy, że jej na oczy nie zobaczymy, ale podobno mogła opuścić leże i chcemy to potwierdzić, bądź temu zaprzeczyć. - Chyba, że jest inna droga? - zapytał Druid. - Pomyślimy o tym przy uczcie, czy tam i po niej? - Uśmiechnęła się Sorne - A teraz idźcie się przebrać. - Ano - rzekł Bharrig, - Im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej… No, ale idźmy, idźmy. Przebrać, hm. Ubrania, dobra sprawa. Geri chodzi bez i nie narzeka. Z tymi słowami, odszedł, aby w istocie się przebrać ze swoich bamboszy i tuniki. Endymion również kiwnął głową i poszedł się przebrać w coś adekwatniejszego. ~ Po powrocie do pokoju Gabriel przymknął drzwi, a potem położył przyniesione rzeczy na stoliku, po czym przysiadł na brzegu łóżka, na którym stale spała Zaklinaczka. - Deidre, skarbie, pobudka - wyszeptał jej do ucha. - Mmmhhhmmm? - Mruknęła Zaklinaczka, nie otwierając jednak oczu. - Pobudka... - Lekko pocałował ją w policzek. - Czas otworzyć oczęta... - dodał. - Mhhh… tu tak wygodnie… gdzie my jesteśmy?? - Nagle Deidre jakby się ocknęła, i szeroko otworzyła oczka. - W klasztorze Mitry - odparł Gabriel. - Uciekliśmy przed śnieżycą - dodał. - Ummm… możesz mi wyjaśnić? - Powiedziała Zaklinaczka, i chyba nawet sobie nie zdając sprawy, iż jest naga pod kołdrą (a może tak?) odchyliła ją zapraszającym gestem, robiąc miejsce dla Wieszcza, by wskoczył pod cieplutkie okrycie, i do cieplutkiego ciałka. - Tak, mogę... - Gabriel odrzucił prześcieradło i wślizgnął się pod kołdrę. - Cieplutka jesteś... - powiedział, przytulając się do Deidre. - Uroczo cieplutka... i... Jego dłoń dotarła do biustu dziewczyny. - A ty masz zimne ręce, brrrr - Zatrzęsła się Zaklinaczka, po czym pochwyciła jedną dłonią kark Wieszcza, i pociągnęła go ku sobie, ku owej piersi - Przytulaj się i opowiadaj… ajjjj, cały jesteś chłodnyyyy - Dodała z odrobiną pretensji w tonie. Zamiast opowiadać Gabriel zajął się owa piersią w sposób dość intensywny, w tym samym czasie jego dłoń powędrowała w dół, ku tyłeczkowi dziewczyny, by rozgrzać dłoń przed rozpoczęciem dalszych działań. - Uhhh… Gabrielu… miały być tylko przytulasy… - Zaklinaczka powierciła się przez chwilę w miejscu. Gabriel nie skomentował tych słów, jako że samo przytulenie się zdecydowanie przestało mu wystarczać, a opór dziewczyny zdawał się być symbolicznym. Przystąpił więc do śmielszych działań... co nie znaczyło, że nie dał Deidre szans na ucieczkę z łóżka. - Och ty…- Deidre pacnęła go gdzieś po ramieniu dłonią - A zamknąłeś chociaż drzwi na klucz? - Tu nie ma kluczy - odparł Gabriel, intensyfikując pieszczoty - ale nikt nam nie przeszkodzi. Wiedzą, że musimy się przebrać. Co powiedziawszy zamknął usta Deidre pocałunkiem. ~ Uczta Po niemal dwóch kwadransach "przygotowań" (ach, te dziewczyny…) towarzystwo w końcu udało się na wieczerzę. Tam, pierwszym małym zaskoczeniem był fakt, iż w klasztorze żyły najwyraźniej same niewiasty, różnego wieku. Najmłodsze, Akolitki, były w wieku Amzy, może czasem o rok, dwa starsze… reszta różnie. Paladynki, Kapłanki, były chyba i Wojowniczki i nawet Mniszki, w sumie coś ze dwa tuziny kobietek. I to nawet całkiem, całkiem kobietek. Wszystkie jednak przyćmiła Deidre, pojawiając się… w sukience zakupionej kiedyś przez Gabriela u Gnomów. Rogate borajstwo całkiem zapomniało, że ją ma w plecaku… Zaklinaczka wyglądała bardzo uroczo. Drugim zaskoczeniem był fakt, iż stoły ustawione w kwadracie, były… puste. Klasztorne kobietki, przykładając palce do ust, poprowadziły towarzyszy do stołów, siadając oczywiście przy nich na przemian, by zawsze jakaś uśmiechnięta panienka była obok śmiałka. - Jeśli siostra pozwoli… zrobić tu wyjątek - wtrącił się szeptem do planu siedzeń Endymion sadzając Amzę obok siebie po prawej. Po lewej jednak i tak miał niejaką Dale, młodszą Kapłankę, jak się dziewczyna przedstawiła... Dwie z Kapłanek w tym czasie, stały na środku między stołami z zamkniętymi oczami, plecami oparte o siebie, i coś recytowały… i nagle "PUF", stoły zapełniły się cudownym jadłem, i trunkami, sztućcami, talerzami, wszystkim co do uczty było potrzebne. Taaak, magia była cudowna. Dwie Kapłanki zostały nagrodzone brawami, po czym również zasiadły do stołów, a Sorne wstała z pucharem w dłoni. - Życzę wszystkim smacznego, i zdrowie naszych nowych przyjaciół - Wzniosła toast, a wszystkie kobietki z klasztoru jej zawtórowały uniesieniem pucharów. Amza z kolei zrobiła się czerwona. Zabrano się w końcu za jadło. |
Po obu stronach Bharriga zasiadły oczywiście Akolitki Alix i Rita, i niemal od razu rozpoczęły rozmowy o Gerim. - Bardzo piękny ten tygrys… i grzeczny! - Bawiłyśmy się z nim w ganianego, był taki delikatny, ani razu pazurkiem nie zahaczył… - W istocie, w istocie - pokiwał głową Druid, nalewając sobie wina. - Cieszę się, że przypadł wam do gustu. W Hluthvar nie lubili go… Hmph. Bharrig rozejrzał się po stole i stwierdził, że jest głodny, jak wilk. A było w czym wybierać: cielęcina w sosie grzybowym, kaczka z pomarańczami, jakieś dziwne coś, co wyglądało jak piersi kurczęce zawinięte w placki ziemiaczane. Nad wszystkim górowało prosię, okraszone ziołami i tłuczonymi ziemniaczkami. Z jakiegoś powodu i nie wiadomo dlaczego, nieco dalej znalazł się... Żurek. - Ach, zdaje się, że znam to zaklęcie, którym nakryliście stół - rzekł Bharrig, nakładając sobie na talerz. - Rzeknijcie no, czy jesteśmy jedynymi wędrowcami tutaj? I jaka jest jeszcze droga na drugą stronę góry, jeśli istnieje jakaś jeszcze? I wreszcie, najważniejsze, jest w piwniczce piwo i czy jest mocne? - Oj my nie wiemy z tą drogą… - Zaszczebiotały dziewoje - Ale jako goście, tak tylko wy. - Ummm… tam stoi mała beczułka? - Alix wskazała paluszkiem dobre pięć metrów dalej na stole coś, co faktycznie mogło mieć w sobie piwo. - Hmm, sprawdźmy - Bharrig przeszedł parę kroków i nalał złocistego trunku do drewnianego kubka. Piwo, owszem. Dobre? Tak. Ale nie tak mocne, jakby chciał… no cóż, nie można chyba mieć wszystkiego. - Pssst! Nam też, nam też! - Zawołała za nim Rita. Druid zakręcił się przy beczułce - nalał odpowiednio Alix i Ricie, a także sobie. Starym krasnoludzkim sposobem, którego nauczył się jeszcze jako młodzik u znajomego browarnika, daleko na Wybrzeżu Mieczy. Powrócił z piwem i rozdał je swoim nowym znajomym. - Macie smykałkę do zwierząt. Przydalibyście się w Kręgu na południu… - zagadnął, rozdając kubki. Dziewczyny najpierw się porządnie napiły piwa, po czym cicho, choć radośnie zachichotały… a Alix miała nawet wąsik z pianki. - Oj nie, my nie możemy… nauki trzeba tu skończyć, moooże wtedy. - Ale to też wtedy nie my decydujemy, tylko nasz kler, gdzie nas poślą - Dodała Rita. - Ha! - zaśmiał się Bharrig, któremu pierwsze łyki piwa poprawiły humor. - Cóż, poczekamy, pośpiechu nie ma… Druid zrobił pauzę na parę chwil, zastanawiając się przez chwilę. - Jak to było, jak nas znaleźliście? Ledwie umknęliśmy tej burzy. - No ymmm… tam na dole, tam ktoś był… nie wiem… - Alix parsknęła. - Oj ty jesteś jak gęś - Zaśmiała się Rita - Tam na dole, jest taki magiczny kamyk alarmowy, no i któraś ze starszych Kapłanek ten alarm usłyszała w swojej głowie, i tam wszystkie pobiegłyśmy! - O właśnie, tak było! - Przytaknęła Alix - I sama jesteś gęś... Przysłuchując się odpowiedzi, wgryzał się w mięso i zapełniał żołądek bez ceremoniału, zupełnie jak zwierz. Zadbał także, aby Geri także miał co jeść podczas tej uczty - tygrys w międzyczasie wgryzał się w tuszę wołową obok krzesła Druida. - Gęsi są całkiem niezłe - Bharrig pokiwał gorliwie głową, patrząc na pieczyste leżące na talerzu. - Ale piersi kurczęce to dzieło sztuki. Na słowo “piersi” obie zachichotały… a Druid zgarnął na talerz pieczyste razem z jakąś dziwaczną sałatką. - Mmm… Dobre te piersi - rzekł krasnolud, a dziewoje znowu chichrały, a Rita aż musiała przytknąć dłoń do ust, by chyba nie pluć jedzonkiem. Tym razem Bharrig, dla niepoznaki, wypełnił czas jedzeniem, aby odezwać się ponownie, kiedy tylko upił łyk: - Co wiecie o Shorlail? - zapytał niewinnym tonem. - Ponoć już o niej niewiele słychać. Alix jedynie wzruszyła ramionkami, najwyraźniej chyba nie wiedząc o co chodzi. - To jakiś duży smok, nie? - Powiedziała Rita, wiedząc chyba o ziarenko więcej niż jej towarzyszka. - Jeden z większych - rzekł Bharrig. - Choć… Nie wiem, czy przypadkiem nie wyniósł się ze swojej groty. Ale jeśli tak… To dlaczego? - zastanawiał się głośno krasnolud. Było to coś, nad czym Druid zastanawiał się już od dłuższego czasu i co, oczywiście, miało zostać wyjaśnione później. Dlaczego smok opuścił swoje leże? I, co być może ważniejsze - ilu jeszcze śmiałków zleciało się, chcąc sprawdzić jaskinię smoka? - Był tu ktoś poza nami ostatnio? - Druid zapytał Alix. - Wieści szybko się rozchodzą. - Ostatnie… trzy tygodnie pustki - Odparła dziewoja. - Oj tak, puuustki. A my usychaaaaaamy z nudów - Dodała Rita, kładąc dłoń na udzie Druida i uśmiechając się słodko do niego. Bharrig położył swoją dłoń na tej należącej do dziewczyny. Był to pewien kontrast: biała, smukła dłoń dziewczyny pod sporą łapą brodacza, naznaczona tyloma walkami w jego życiu, i która była pokryta rytualnymi tatuażami. - Znam się nieco na rozrywce - krasnolud uśmiechnął się nieco krzywo. - Ja… I Geri. Który nieco już wam dogodził w zabijaniu nudy. - Z tygrysem to nie to samo… - Szepnęła pochylająca się ku Bharrigowi z jego drugiej strony Alix, i oba dziewczęta zachichotały. - Acha - Bharrig zamrugał, spoglądając to na wdzięki dziewczyny po lewej, to na tej z prawej. Było na co popatrzeć - To co, pokażecie mi resztę klasztoru i jak się bawiłyście z Gerim? - A coś konkretnie byś chciał zobaczyć? - zaszczebiotała Rita. - Ot… Jak tutaj jest. W sumie mało tego waszego klasztoru widziałem. Na przykład, gdzie bawiłyście się z Gerim. Albo resztę klasztoru. Albo gdzie sypiacie. Albo… A, sam nie wiem - rzekł Druid, drapiąc tygrysa za uchem. - Ha! Zaskoczcie mnie. Dziewoje zachichotały, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. - Dobra. |
|
Wieszcz po swojej prawej miał Deidre, po lewej z kolei niejaką Esme, Paladynkę. - Wspaniała uczta - powiedział, po czym nalał wina obu sąsiadkom. - A po tym, co ostatnio przeszliśmy, to istny raj. - Uśmiechnął się. - wasze zdrowie, powiedział, podnosząc kielich z winem. - A bo ja wiem czy raj… wiecznie zimno i wieje, i jemy tylko raz dziennie, dzięki magii, ale da się żyć - Powiedziała cichym tonem Paladynka i parsknęła. - Podasz mi wino KOCHANIE - Odezwała się Deidre, akcentując mocno ostatnie słowo skierowane do Gabriela. - Tak, skarbie... - odparł Wieszcz, zastanawiając się, od kiedy to Zaklinaczka stała się zazdrosna. Z drugiej strony... Jego druga sąsiadka zdecydowanie warta była grzechu. Ale czy na dłuższą metę to by się opłaciło...? Spełnił prośbę Zaklinaczki. - Dziękuję - Odparła Deidre, a po chwili i ona niespodziewanie zadała pytanie Paladynce - Tak bez facetów… to chyba kiepsko co? - Ummm… - Esma nagle poczerwieniała - No… tak… Gabriel spojrzał najpierw na Deidre, potem Esmę, potem znów na Deidre. - Czy chcesz się podzielić jakimś pomysłem? - spytał, po czym upił łyk wina. A Esma się własnym zakrztusiła. - Co? Ja? Nieeeee, tak tylko sobie gadamy - Powiedziała Deidre. - Acha... - W głosie Gabriela zabrzmiała odrobina rozczarowania(?). - Takie tam rozmówki przy winie... No to zdrowie moich pięknych towarzyszek. - Ponownie uniósł kielich, obie dziewczyny uczyniły podobnie. - Zostaniecie na noc? - Spytała niespodziewanie Esma. - Wędrówka w środku śnieżnej burzy byłaby, delikatnie mówiąc, mało rozsądna - powiedział Gabriel. - Tutaj mamy schronienie przed śniegiem i wiatrem, a nasze namioty i część zapasów porwała lawina - wyjaśnił. A przez głowę przeszła mu myśl, że dwie śliczne kobiety w łóżku to byłoby jeszcze ciekawiej, niż jedna, najbardziej nawet namiętna, - No tak, zgadza się, ale chyba jeden z was mówił, że chcecie ruszać jak najszybciej… dlatego pytam. Bo albo macie jakąś potężną magię, co wam w takich warunkach pomoże, albo… nierówno pod sufitem - Parsknęła Paladynka. - Niezbyt mądrą rzeczą jest wędrować w taką pogodę - odparł Wieszcz. - O ile przed zimnem można się ochronić, o tyle przed wiatrem czy gradem dużo, dużo trudniej. I nie sądzę, by któryś z nich był na tyle szalony, by wyruszyć przed końcem burzy. Zatem 'jak najszybciej' nie oznacza 'zjemy i idziemy' - wyjaśnił. Zjadł kawałek piersi kurczaka i porcję sałatki. - Pyszne te piersi - powiedział. - Może zjecie trochę? - spytał, po czym ponownie nalał wina do kielichów swoich sąsiadek. - Ja nie jadam mięsa… - Powiedziała Paladynka cichym tonem. - A ja chętnie - Odezwała się Deidre. Zatem Gabriel nałożył Zaklinaczce sporą porcję piersi z kurczaka i dołożył kawałek pieczonego prosiaka, zaś Paladynce podsunął spory półmisek sałatki, w której - na pierwszy rzut oka - nie było ani kawałka mięsa, - Częstujcie się - powiedział. - Mmmm-mmm! - Zachwycała się jedzonym mięsem Deidre - Nie ma to jak kawał porządnego mięsiwa w ustach… Paladynka poczerwieniała, i wsadziła nos głęboko w swój kielich z winem. - Skoro tak mówisz.... - Gabriel udał, że nie rozumie tej dwuznaczności. - Tylko nie bądź zbyt... łakoma... - dodał. - Miejfse na defer zasze jes - Powiedziała z pełną buzią rogata, a Paladynka odchrząknęła. - To ten… a czym wy się zajmujecie? - Spytała Esma, wysilając na uśmiech. Gabriel spojrzał na nią przepraszającym wzrokiem. - Ogólnie biorąc, poszukujemy przygód, przy okazji staramy się zarobić na życie - wyjaśnił. A korzystając z tego, iż Deidre zajęta jest jedzeniem, przyjrzał się nieco dokładniej swej rozmówczyni… która się lekko uśmiechnęła. - Pytam kim jesteście, co potraficie - Wyjaśniła Paladynka. - Deidre jest zaklinaczką - odparł Gabriel. - A ja... w zasadzie możesz mnie nazywać wyrocznią. Albo wieszczem, jeśli wolisz. - Potrafisz przepowiedzieć przyszłość? Albo… mi powróżyć?? - Zapytała wesołym tonem Paladynka, a Deidre wymownie odchrząknęła w trakcie jedzenia… Gabriel spojrzał na Zaklinaczkę. - Zakrztusiłaś się, skarbie? - spytał z udawaną troską. - Może przepijesz winem? - Podsunął jej kielich, a potem przeniósł wzrok na Paladynkę. - Może kiedyś, ale nie w tym momencie, niestetyyyyyyyy... - Gabriel poczuł dłoń Deidre na swoim udzie, i jej pazurki wbijające się w jego ciało. - Dziękuję za troskę kochanie, już mi lepiej - Powiedziała niby nic Zaklinaczka, po czym zabrała dłoń, a Paladynka zamrugała oczkami. - Bardzo ładna sukienka - Powiedziała do Deidre Esma, nie wiedząc chyba, co już mówić. - Ach dziękuję, tak. Dostałam ją w prezencie od Gabriela… - Piękna kobieta zasługuje na piękne rzeczy - skomentował te słowa ofiarodawca wspomnianej sukienki, a Deidre urosła w oczach, mając szeroki uśmiech na buzi. I tym razem już delikatnie poklepała Wieszcza po udzie. - Plotki niczym wietrzysko na zewnątrz, obiegły klasztor. Szukacie smoka… smoczycy? Co zrobicie jak ją znajdziecie? Zabijecie ją? - Spytała Paladynka. - Chyba trochę przeceniasz nasze możliwości - uśmiechnął się Wieszcz. - Mamy nadzieję, że potwierdzą się plotki, iż jej nie ma, że opuściła swoje legowisko. Nie sądzę, by ktokolwiek z nas pragnął spotkać się oko w oko z tą smoczycą. - Więc idziecie tam, by to sprawdzić? i co dalej? - Esma zaczęła nieco dziubać w sałatce. - Rozejrzymy się, spróbujemy znaleźć powód jej zniknięcia, a potem wrócimy w bardziej przyjazne dla ludzi okolice - odparł. - A dlaczego pytasz? - Bo jestem ciekawska, nie mogę? - Cicho się zaśmiała Paladynka - Wy też pytacie o masę rzeczy.. - Ciekawość, pierwszy stopień do wiedzy - żartobliwym tonem odparł Wieszcz. - Kto pyta, nie błądzi...ponoć - dodał. - Pierwszy stopień do piekła… - Wtrąciła się Deidre. Rogata Deidre. I uśmiechnęła się dosyć… troszkę, minimalnie, jakby złowieszczo. - Każdemu jego przyjemność - stwierdził Gabriel spokojnie. - No i każdy wybiera swoją drogę. Deidre wyraźnie groziła wszystkim tym, których podejrzewała o chęć wkroczenia na jej terytorium, a Gabriela to bawiło. Przynajmniej na razie. - W grotach pod klasztorem są ciepłe źródła, jakbyście chcieli, można się tam nieźle odprężyć - Powiedziała cichym tonem Esma, do obojga, zerkając jednak bardziej w stronę Deidre. Chciała… udobruchać "rozbuchaną" rogatą? - Och, ciekawe… - Mruknęła Zaklinaczka, po czym pogładziła dłonią udo Gabriela - Co ty na to kochanie? - Z przyjemnością - odparł. - Ciepłe źródła to brzmi bardzo dobrze. - Skinął głową. - Czy, w takim razie, po uczcie mogłabyś nam wskazać drogę? - zwrócił się do paladynki, równocześnie ponownie nalewając wina obu sąsiadkom. - Oczywiście - Esme upiła tylko mały łyczek, Deidre za to porządnie… - Ale chyba nie będzie tam połowy klasztoru? - Rogata zerknęła podejrzliwie na Paladynkę. - Czasem ktoś tam jest, ale im później, tym bardziej pusto… - W takim razie wybierzemy się tam nieco później - zaproponował Gabriel. - A gdyby się okazało, że jest tłok, to po prostu poczekamy, jeśli obecność innych osób będzie ci przeszkadzać w relaksowaniu się ciepłą wodą. - Spojrzał na Deidre, na co ta, z wyraźnie już szklącym się wzrokiem od alkoholu, kiwnęła głową z uśmieszkiem. Gabriel zaczął się zastanawiać nad wpływem wina na charakter Deidre, ale doszedł do wniosku, że nieco luźniejsze podejście do życia w niczym dziewczynie nie zaszkodzi. - No to jesteśmy umówieni. - Uśmiechnął się do Zaklinaczki, chociaż słowa skierowany były bardziej do drugiej z sąsiadek. - Ale na razie jedzmy i pijmy - powiedział. Oczywiście zadbał o to, by obie dziewczyny miały co jeść i pić. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:56. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0