lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [Pathfinder - Forgotten Realms] "The Gate" (+21) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/19241-pathfinder-forgotten-realms-the-gate-21-a.html)

Kerm 03-09-2021 15:08

Wkrótce pojawili się już pierwsi wrogowie, widoczni z różnych kierunków… niemal z każdej strony gnały lwy i futrzaste humanoidy, porykując za uciekającą grupką.

Walka była nieunikniona, i pozostały do niej już tylko sekundy…

- Geri! Przed Gabriela! - zawołał Druid, a tygrys wystrzelił w stronę nadciągającego lwa jaskiniowego.

Sam Bharrig zrobił krok w bok, i zaczął intonować kolejne zaklęcie przywołania i wykonywać gesty.

- Amza. Butla! I wszyscy co zostają wdech! - krzyknął Endymion i wyszedł wprzód zwracając na siebie uwagę.

Przygotowania do bezpośredniego starcia trwały, a w tym czasie Gabriel rzucił promień jasnego niczym słońce światła, skierowany w stronę jednego ze stojących na ich drodze futrzastych stworów… i o mały włos nie wpakowałby owego promienia Paladynowi w potylicę, naprawdę było o centymetry. Jeden z futrzaków jednak zdrowo oberwał.

Kargar wyrwał do przodu, podobnie jak Endymion, i on również przyjął postawę obronną tuż obok Paladyna.

Deidre rzuciła serię “Magicznych pocisków” w jednego z Yeti dosyć mocno go raniąc, a Amara jedynie westchnęła na zaistniałą sytuację, po czym stanęła krok bliżej Amzy… która uruchomiła magiczną butelkę, z której zaczął wylatywać czarny dym, obejmujący coraz większy i większy obszar.

Lwy biegły prosto na śmiałków, futrzaki biegły prosto na śmiałków…

Dwa lwy i cztery Yeti dopadły w końcu Endymiona i Kargara, po czym zaczęły się atakować, obaj jednak dzielnie zbijali ich ciosy, i nikomu nic się nie stało.

Kilkanaście metrów za nimi, trzy inne Yeti pędzilły i pędziły, będąc już blisko co niektórych osób z tylnej grupki.

Druid w końcu zakończył przywoływanie Wielkiego Skorpiona… problem jednak w tym, iż wrogowie, których miał on zatrzymać, już się przemieścili, a oprócz tego… Druid również nagle został pochłonięty przez czarny dym, i za cholerę nic już nie widział.

- Musimy uciekać z tego przeklętego dymu! Łapcie się mnie! - Powiedziała nagle Deidre, po założeniu na szyję dziwacznego naszyjnika - Geri, gdzie jesteś? Geri! Idziemy! Amza zamykaj tą flaszkę!

* * *

Druid krzyknął do tygrysa:
- Geri, broń Amarę!

Sam uniósł się nad chmurę dymu i wyśpiewał zaklęcie echolokacji, zamierzając wkrótce dołączyć do walki na dole.

Tymczasem, na polecenie Druida, przerośnięty skorpion zaatakował lwa jaskiniowego, który był zaraz obok niego. Zaatakował zarówno szczypcami, jak i żądłem, próbując pochwycić lwa, aby zewrzeć się z nim i wstrzyknąć mu truciznę.
Lew oberwał raz szczypcami, i raz żądłem, truciznę jednak przetrzymał…

Endymion przyjął na siebie pierwszą szarżę i był zadowolony. Teraz była jego kolej.
- Nie stójcie w miejscu! - krzyknął do tyłu zakręcając się w wojennym piruecie. Przepuścił pazury po barku chronionym aż dwoma zaklęciami i niemal jednorącz spuścił adamantowe ostrze na głowę jednego w futrzastych wielkoludów… przechodząc przez nią niemal nie spowalniając. Poderwał ostrze w górę prowadząc je w drugiego przeciwnika rozorując mu tors po skosie z dołu aż parujące flaki wylały się na zimny śnieg. Burza ostrzy trwała, gdy odganiał się od kłów i pazurów jeszcze dalej raniąc lwa flankowanego przez przywołanego skorpiona.

Wtedy też do ataku przystąpił Kargar… zabijając jednym ciosem lwa po czym i zaatakował drugiego, raniąc go a po chwili i zabijając kolejnym ciosem. Wojownik jednak nadal jeszcze nie skończył, i sieknął i Yeti.

- Ha, trzeba było zaszyć się w jakieś dziurze a nie zasadzki na nas zastawiać! - zaśmiał się dziko wojownik, patrząc jak wrogowie padają we krwi pod ciosami jego złowieszczego ostrza, zadowolony że wspólnie z paladynem osłonił swoich towarzyszy.

Gabriel chwycił stojącą obok niego Amzę za rękę i pociągnął w stronę, skąd dobiegał głos Endymiona. Miał nadzieję, że po wyjściu z dymu zdoła wspomóc kompanów w walce z dwu- i czworonożnymi futrzakami.

Jeden Yeti zaatakował Endymiona, jednak Ork zbił oba ciosy pazurów. Kargar z kolei raz się obronił, raz jednak oberwał.

Arvelus 03-09-2021 16:13


Co się działo wewnątrz obszaru spowitego dymem, mało kto wiedział…

Gabriel ruszył z Amzą w kierunku głosu Paladyna. Deidre pociągnęła z kolei za sobą Amarę… i one jako pierwsze wyszły z dymu. A tam całkiem ich niedaleko, pojawił się w końcu jeden z kolejnych, nadbiegających lwów. Zaklinaczka posłała więc w niego błyskawicę… zwierz jednak nieco uskoczył w bok, i oberwał tylko połowicznie.

Geri prychając również nagle pojawił się na zewnątrz zadymionego obszaru… podobnie jak dwa z Yeti, które wyszły tuż obok niego!!

Druid zdążył jeszcze krzyknąć:
- Geri, do mnie!

I tygrys rzucił się z powrotem w stronę dymu, za głosem Bharriga.
W międzyczasie, wielki skorpion rzucił się na następnego wroga, czyli włochatego potwora, który był obok Kargara.

Sam Bharrig zniżył się, poszybował aż do samej ziemi, aż ogarnął go gęsty dym.

Po krótkiej chwili, do uszu przeciwników i towarzyszy deszedł ryk wielkiego jaszczura, w którego zmienił się Bharrig.


Gabriel zrobił jeszcze parę kroków i wyszedł z obszaru, na którym rozciągał się dym. I od razu rzucił na najbliższego białego futrzaka (zapewne 1) zaklęcie, które miało tamtego skłonić do przejścia na stronę "tych dobrych" i zaatakowania najbliższego pobratymca… co jednak nie miało miejsca. Futrzak oparł się magii Wieszcza.

Endymion rozejrzał się szybko po polu bitwy i tym razem skanalizował magię zaklęcia Gabriela dla szybkości… Ta część pola bitwy była ogarnięta. Trzeba było związać kolejnych wrogów nim wezmą na cel kogoś bardziej wrażliwego niż on. Ruszył biegiem przed siebie, otrzymując cios w plecy, który zignorował, kończąc ruch przed kolejnym lwem już w postawie obronnej.

Kargar zaatakował kolejnego Yeti, który praaaawie już zdechł, musiał jednak poprawić, tym razem już zabijając.

Skorpion Druida z kolei rzucił się na ostatniego Yeti, raz szczypcami nie trafił, raz jednak… pochwycił w nie futrzaka. Cios ogonem z żądłem jednak również okazał się pudłem.

Lew zaatakował Endymiona, ten jednak obronił się przed pazurami, i po chwili znowu i… cholerne ugryzienie. Bardzo mocne ugryzienie. Paladyn nie dał się jednak pochwycić.

Kolejny lew podbiegł do Kargara, po czym poszły w ruch pazury i ugryzienie, Wojownik oberwał raz pazurami.

Geri wołany przez Druida pobiegł niezbyt chętnie ponownie w dym… a dwa Yeti, które się temu przyglądały… zainteresowały się Endymionem. Jednak żaden nie wyrządził mu krzywdy pazurami.

Lew ruszył w stronę Deidre i Amary. Yeti w dymie, nieświadomy obecności dino-druida, ruszył w prawo, po czym wyszedł z dymu, i po chwili lustrowania otoczenia, zaatakował Kargara, jednak mężczyzna się obronił.

***

- Jeśli któryś się zbliży, kryj się w dymie - powiedział Gabriel do Amzy, po czym raz jeszcze rzucił to samo zaklęcie, co poprzednio, tym razem jego celem był atakujący Kargara lew… który rzucił się na pobliskiego Yeti! Raz go smagnął pazurami a raz brutalnie ugryzł i futrzasty humanoid już ledwie zipał. Sam lew jednak również otrzymał rany od lodowatego ciała Yeti.

Endymion zawirował zrzucając z siebie lwa, ale krwawił mocno z pęknięć korowej skóry. Musiał kupić towarzyszom czas… zakręcił mieczem szeroko zmuszając yeti i lwa do zwiększenia dystansu kontynuując walkę defensywną.

Deidre ponownie zaatakowała lwa błyskawicą, i tym razem już się nie uchylił, obrywając całkiem solidnie… i był już niemal na wykończeniu. Mniszka zaś przesunęła się przed Zaklinaczkę, po czym przyjęła postawę obronną, czekając na nadbiegającego zwierza.

Kargar zaś się zaśmiał złowieszczo, na widok lwa atakującego jednego ze swoich panów, po czym ponownie zrobił użytek ze swojego miecza atakując najpierw lwa… tnąc go dosyć porządnie i poprawiając po chwili kolejnym mocnym ciosem i w końcu i wbił miecz w lwi łeb zabijając go… i od razu zaatakował Yeti obok również go zabijając.

Wielki skorpion, pochwyciwszy lwa, zaczął go mieżdżyć w szczypcach, kłując swoim żądłem. Yeti zginął...

- Geri, broń Endymiona! - krzyknął, czy też raczej zaryczał dinozaur.

Bharrig rzucił się na yeti atakującego Endymiona. Trafił go raz pazurami i raz ugryzieniem, lew jednak nie dał się pochwycić.

Tygrys, który kierował się głosem Bharriga, wyskoczył z dymu razem z nim i rzucił się futrzaka na północ od paladyna, po czym chlasnął go pazurami. Sam jednak poczuł zimno jego cielska.

Trzech ostatnich przeciwników kontratakowało… lew zabrał się za dninozaura. Trafił go raz pazurami.

Jeden z Yeti zaatakował Endymiona, niecelnie. A drugi Geriego, i tygrys oberwał pazurami i zimnem.

- Hej potrzebujesz pomocy?! - Zawołal zakrwawiony Kargar w stronę paladyna, który jako jedyny z drużyny wciaż walczył z kikoma przeciwnikami naraz.

- Nie… w porządku! Whoah! - zakrzyknął Endymion z przekorą, uskakując pół kroku w bok przed pazurem lwa i nurkując pod łapą futrzaka po czym zakręcił mieczem w piruecie dalej skacząc w tył, aby zyskać trochę dystansu - Ja tu… tańczę trochę! - zakpił paladyn, nie mając czasu by wymyślić jakiś oryginalniejszy żart.

- Nadciągam! - Zawołal wojownik szykując się do ruszenia z odsieczą.

Endymion zadowolony z przybyłej odsieczy wreszcie mógł spróbować jakiejś ofensywy. Zawirował po raz kolejny, przepuszczając lwa obok i skupił swoje ataki na jednym z yetich, ale nie poszło do końca zgodnie z jego planem. Lew nie pozwalał mu poświęcić się atakowi i nim dobiegli towarzysze dał radę położyć tylko jednego z futrzastych.

Allozaur zaryczał, kiedy pazury lwa rozerwały jego skórę, ale nie zamierzał odpuszczać. Atakował wściekle yeti, który był przed nim, a w międzyczasie tygrys drapał pazurami i kłapał potężnymi szczękami na oponenta, który stał przy paladynie, próbując go pochwycić.
Lew został zmasakrowany dwoma ciosami pazurów i ugryzieniem dinozaura, padając martwy.

W tym czasie tygrys atakował już ostatniego Yeti. Pazury rozorały cielsko futrzaka, po chwili ponownie, a w końcu i Geri rzucił się do gardła Yeti zabijając go. Tygrys jednak sam otrzymał rany od kontaktu z lodowym cielskiem wroga.

Do Endymiona podbiegł szarżujący Kargar… ale było już za późno. Wszyscy wrogowie padli.

Z kolei kilkadziesiąt metrów dalej, Mniszka przyjęła na siebie atak lwa, chroniąc Deidre… stała jednak twardo, wspomagana licznymi magicznymi efektami, i ciosy pazurów oraz ugryzienie, nie uczyniły jej krzywdy. Amara kontratakowała gradem ciosów obijając zwierzakowi mordę, póki ten nie zginął.

Santorine 04-09-2021 07:10

Walka została zakończona, wszyscy przeciwnicy byli martwi… a po chwili lekki wiaterek przegnał dym z pola bitwy. Wszędzie były trupy futrzaków i lwów, oraz śnieg zabarwiony ich krwią. Zresztą nie tylko ich, paru śmiałków również oberwało, wszyscy jednak trzymali się dzielnie na nogach.

Endymion wziął kilka wdechów i okrężnym ruchem sprawdził jak bardzo boli bark po tym felernym ugryzieniu lwa.
- Wszyscy cali? Amza? - zapytał wbijając miecz w ziemię i parł się na nim kucając. To była ciężka walka… przynajmniej póki nie udało się w końcu skonsolidować i ustawić pola bitwy po swojemu. Nawet przy czterech pierwszoliniowcach w drużynie… gdy da się otoczyć zbyt łatwo jest wrogom dobrać się do tych słabszych defensywnie.
- Wszystko dobrze… - Powiedziała dziewoja, delikatnie obejmując Endymiona od tyłu za kark, wpatrując się z bladym nieco obliczem w krew cieknącą z ran Paladyna. Ork odwrócił się i zdrowym ramieniem objął Amzę i przycisnął do siebie bardzo mocno. Nic nie mówił, tylko dyszał z zamkniętymi oczami gdy stres i strach wreszcie go opuszczały.

Gabriel rozejrzał się na wszystkie strony upewniając się, że nie nadciągają kolejne futrzaki, a potem podszedł do Endymiona, który wyglądał na najbardziej poszkodowanego, a potem podleczył go, używając najsilniejszego ze znanych sobie zaklęć leczących.

- Chyba się powtarzam, ale… dzięki Gabriel - po chwili ork wstał i sam rozejrzał się wokół, wciąż obejmując Amzę za ramię.
- Jak wygląda sytuacja? Powiedzcie mi, że mieliśmy zapasy w przenośnej torbie, a nie na osiołku… Ktoś ma jakieś czary-mary aby to zimno znieść bez namiotów? Jeśli nie to będzie trzeba się wrócić do Hluthvar - głos miał spokojny i tak neutralny jak się dało, ale jeśli nikt nie miał takiej magii… to by oznaczało, że najpewniej nie zdążą przywrócić Agamemnona.

Druid zmienił po raz kolejny swoją postać, tym razem powracając do swojej zwykłej, krasnoludzkiej formy.

- Dobra walka, ale następnym razem trzymaj się bliżej Endymiona - rzekł Bharrig do Amzy. - To wszystko mogło się potoczyć bardzo źle, bardzo szybko. Bestie wiedziały, że Amza jest łatwym celem.

- Mam zaklęcia dla wszystkich, które pozwolą nam przetrwać ten klimat, a przynajmniej przez najgorsze godziny, to jest nocą. Za dnia nie będziemy musieli się tym martwić aż tak bardzo - rzekł Druid. - Potrzebujemy ogarnąć się po walce, Geri potrzebuje uleczenia ran, a ja sam potrzebuję przepatrzyć ścieżkę, którą podążymy.

- No… ja nie mam nawet własnego ubrania - Zaśmiała się owinięta jedynie kocem Deidre, stojąc boso w śniegu - Ale Gabriel dał mi do wypicia miksturę, co to mi zimno nic nie robi… ale za to uratowałam plecak, a w nim mam suchy prowiant dla… ummm… - Zaklinaczka do niego zajrzała - ...dla pięciu osób.
- Ja jedzenia nie mam - Wtrąciła się Mniszka.

Druid omiótł spojrzeniem pobojowisko.

- Mięso lwów nie jest zbyt smaczne, ale można je wysuszyć - rzekł. - Nadają się także na skóry.

- Za długo to wszystko potrwa - Powiedział Kargar - Przede wszystkim oprawianie skór… a mięso drapieżników smakuje jak podeszwa od buta? - Wojownik zaśmiał się - Ale spokojnie, ja mam plecak pełny suchych zapasów, będzie na 10 osób!.

- Tak czy inaczej, nie jesteśmy do końca pewni, dokąd idziemy. Pozostało mi przepatrywać - rzekł w końcu Bharrig. - Czy mam rzucić na was zaklęcie przeciwko chłodowi? - zapytał.
- W tej chwili jeszcze nie - powiedział Gabriel - ale nie ma co się oszukiwać. Z takimi zapasami i z takimi brakami w ekwipunku niewiele zdziałamy, nawet jeśli będziemy odporni na zimno. Ewentualnie... - Spojrzał na druida. - Gdybyśmy znaleźli w miarę bezpieczne miejsce, to mógłbyś polecieć do Hluthvar po zakupy.
- Hmm… To jest myśl - zamyślił się Druid. - Poruszam się szybciej niż cała reszta, ale potrzebowałbym to w jakiś sposób przetransportować, być może za pomocą magicznej torby. I druga sprawa, nie zostało nam zbyt wiele złota, stąd też raczej byłyby to ubrania i zapasy - Bharrig skubał swoją brodę w zamyśleniu. - No chyba, że nasz cel jest blisko, ale to jeszcze okaże zwiad.
- Chyba zgłupieliście - Odezwała się Mniszka - Bharrig poleci do miasta, nie będzie go parę godzin, a my co? Biwak, czy może pójdziemy dalej, a on nas potem będzie szukał? Myśl może i dobra… ale na dłuższą metę jednak nie.
- Rzekłbym… Najpierw przepatrzę drogę i okolice wokół, a potem postanowimy.
- No ale to my tu czekamy, czy może idziemy w jakimś kierunku? - Wtrąciła Deidre, odbierając w końcu od Gabriela swój magiczny płaszcz, którym się otuliła.
- Dlatego mówiłem o jakimś bezpiecznym miejscu, gdzie moglibyśmy na niego poczekać. - Gabriel spojrzał na Mniszkę. - W tej chwili nie widzę takiego - przyznał. - Szkoda że nie wiemy, gdzie są te ruiny świątyni.
- Co sugerujesz, biegać tam i z powrotem? - zapytał Druid. - Jedyne, co możemy zrobić to wrócić w dolinę, a ja w międzyczasie zrobię zwiad.
- Leć na zwiad, a my po prostu powoli pójdziemy tam. Zgoda? - Kargar wskazał dłonią kierunek w prawo, w tą samą stronę, gdzie w sumie wcześniej wszyscy uciekali przez Yeti i lwami.
- Świetnie - rzekł Bharrig.

- Jestem trochę głodna… - Powiedziała cichutko Amza. I w sumie nie tylko jej burczało w brzuchu. Nikt w końcu nie jadł śniadania. Najpierw lawina, porwanie dziewoi, potem ganianie się z futrzakami i lwami…

Postanowiono więc spędzić 10 minut na przegryzienie czegoś, a następnie ruszono dalej.

~

Druid odszedł na parę kroków, a następnie ponownie zmienił swoją formę. Po paru krótkich chwilach, Bharrig, tym razem zmieniwszy swoją formę na jastrzębia, odleciał. Reszta zaś ruszyła pieszo po zboczu góry.

Jastrząb-Druid przepatrywał teren i przepatrywał, minuta za minutą, kwadrans, drugi. Wszędzie tylko śnieg, skały… dwie kozice… brak śladów smoczycy, brak spalonych przez nią elementów góry. Jaskinia. Ale malutka, ledwie może by się tam ktoś wcisnął wchodząc pochylony. Nie, to nie było leże smoka, co najwyżej mogło tam urzędować coś jak wilk, lub może i niedźwiedź.

Uwagę powietrznego zwiadowcy przykuła za to pogoda, która wyraźnie się psuła. Z zachodu, ponad innymi górami, prosto w ich stronę nadciągały wielgachne, czarne chmury. Oj niedobrze…

Druid widząc chmury, postanowił nadal przepatrywać - nawet, jeśli pogoda miała się popsuć, to czuł, że potrafił w łatwy sposób odnaleźć drużynę, która ostatecznie była w stanie poradzić sobie z ewentualną zmianą pogody. Dopóki nie mieli konkretnego celu, dokąd się udać, dopóty nie miał z czym wracać.

~

Od zachodu nadciągały wielgachne, czarne chmury, które przetaczały się już ponad innymi szczytami. A Bharriga nigdzie nie było… czyżby nadchodziła jedna z tych słynnych, złowieszczych burz, od których góry miały swoją nazwę? Oj niedobrze.

Nawałnica przesuwała się szybko w ich kierunku, i powoli już można było zauważyć nawet wyładowania elektryczne, jak i usłyszeć grzmienie. Jeszcze kilka minut, i będzie już wszystko nad ich głowami…

- Jak sypnie na nas śniegiem i dowali mrozem, to żadne ubranka nam nie pomogą - stwierdził Gabriel. - A druida i zaklęcia nie ma - dodał, żałując swych wcześniejszych słów o braku konieczności rzuceniu zaklęcia przeciwko mrozowi.

- Damy radę - stwierdził Endymion rozglądając się i oceniając warunki - Tsk tsk tsk… - Endymion spojrzał na plecak i stwierdził, że trzeci, nadprogramowy zestaw ubrań zimowych porwała lawina.
- Tam jest większa skała. Spróbujmy zbudować za nią jakieś ściany aby odgrodzić wiatr, a ja spróbuję…
Endymion spojrzał na swój adamantowy miecz i skupił się. Przekształcanie broni w inną zawsze było proste… technicznie każda, choćby najdziwniejsza broń cięta lub kłuta (a z odrobiną wyobraźni też obuchy były dostępne jeśli się postarało), ale teraz… teraz Endymion chciał przekształcić broń w diablo-ostrą adamantową łopatę, albo coś możliwie bliskiego temu i po kilku chwilach, gdy metal płynął, zmieniał się i morfował… najwbliższe co udało się osiągnąć to był topór. Niezadowolony Endymion pokręcił głową.
- Jeśli to jest taka burza, o jakiej kiedyś słyszałem - powiedział Gabriel - to żadne ściany nic nie dadzą. Ale mam coś, co trzymałem na czarną godzinę. Widzę jednak, że ta przyszła nieco szybciej, niż bym chciał...
Z niezbyt szczęśliwą miną wyciągnął zwój, a potem rzucił na wszystkich zaklęcie, które miało ich ochronić przed skutkami ekstremalnych zmian temperatur.
Każdy po chwili poczuł, iż… nie czuje już nic. Znaczy się, żadnego zimna, żadnych skutków panujących wokół warunków. Śnieg, lód, zimny wiatr, przestało to mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie. Mogliby się i na golasa turlać po śniegu, i nic by nie poczuli, ani nic im by się nie stało… magia była wspaniała.

- Powinniśmy chyba się ze sobą powiązać - powiedział. - Albo i przywiązać to tej skały. I siedzieć tak blisko siebie, jak się da - dodał.
Paladyn kiwnął głową i przestał próbować, choć już udało mu się osiągnać mniej-więcej łopatowaty kształt
- Moją linę porwała lawina… - już kombinował aby znów przekształcić swoją broń, ale zobaczył, że Mniszka i Kargar wyciągnęli z plecaka swoje liny.
- Świetnie. To chodźmy do tamtej skały - wskazał największą w pobliżu, mierzącą jakieś 2 metry - ona będzie najsolidniejsza - poszedł przodem przekształcając ponownie swoją broń, tym razem w krótki miecz i z całą siłą naparł na skałę wbijając go niemal po jelec klinując go solidnie w środku.
- Trzeba będzie uważać, czy się nie poluzuje z czasem, ale chwilowo można do niego przywiązać linę. Obwiążemy ją jeszcze wokół...
- Zapraszam na kolana - szepnął Gabriel do ucha Deidre. - Będzie ci bardziej miękko... - dodał. - Będę cię mocno trzymać, by cię wiatr nie porwał...
W ramach zachęty podał Zaklinaczce rękę i podszedł bliżej skały. Ta zaś usiadła na jego kolankach, a po chwili i nieco się przytuliła…

Amza również przylgnęła do Paladyna, tuląc się do niego, i z obawą obserwując nadciągającą burzę. Endymion widząc stres w oczach dziewczyny zmienił trochę pozycję. Skrzyżował nogi i posadził dziewczynę na nich, obejmując ją ramionami aby opierając się plecami o jego tors i otoczona potężnymi rękami czuła się spokojniej.
- Nic nam nie będzie, choć sam jestem ciekaw jakie to będzie wrażenie. W razie czego… trzymaj się mnie mocno - rzucił z lekko-wyzywającym uśmiechem.

Kerm 04-09-2021 12:34

Niebo pociemniało niemal prawie jak w nocy. Pojawił się również wiatr, który narastał i narastał… do tego były i grzmoty i błyskawice. Sypnęło gradem, zrobiło się także zimno (-14 stopni!!), to jednak towarzystwa nie ruszało.

Wiatr za to już tak. Coraz silniejszy i silniejszy, wprost wyciskający dech z płuc, praktycznie uniemożliwiający dalsze poruszanie się nawet najsilniejszemu z nich.



Amza zaczęła nieco piszczeć.

Wiatr, gradobicie, błyskawice…

Jedna z błyskawic walnęła blisko Amary, nie czyniąc jej krzywdy.

Dwie błyskawice walnęły blisko Gabriela.

Po chwili pojawiła się kolejna. Paladyn ją wyczuł, uchylił się nieco w bok, ale z Amzą na kolanach było to utrudnione. Poczuł się prawie jak palony żywcem. Huk, gorąco, ból… i Amza na linie, odrzucona jednak od niego o dobry metr, leżąca bezwładnie na śniegu, osmolona i parująca. Umierała.

Jedna znowu obok Mniszki.

Następna przy Gerim.

Ostatnia… prosto w Deidre siedzącą na kolankach Gabriela. Poczuli to oboje.

To była pogoda prosto z piekieł, a oni w środku niej, praktycznie bez żadnej osłony…

Paladyn warknął z bólu po czym pociągnął linę przyciągając Amzę do siebie. Nie docenił tej burzy. Nie oczekiwał tak wielu błyskawic. Przyciągnął dziewczynę do siebie i w zawiei prawie wykrzyczał inkantację uzdrowienia.
Amza ocknęła się, po czym… po prostu zaczęła szlochać.
- Połóż się! - krzyknął do niej aby przekrzyczeć burzę i prawie sam położył ją na ziemi tuż przy głazie i na czworaka pochylił się nad nią zasłaniając ją jak tylko mógł przed niebiem.
- Nie dotykaj mnie! Błyskawice przechodzą przez mój pancerz!

Gabriel syknął z bólu.
- Wstrząsające uczucie... - wycedził przez zaciśnięte zęby. A potem rzucił leczące zaklęcia - najpierw na Deidre, potem na siebie.
A potem położył się na śniegu, odsuwając się nieco od skały, i pociągnął Zaklinaczkę za sobą.
- Wolisz być na górze, czy na dole? - powiedział prosto do jej ucha.
Deidre jednak jakoś nie miała ochoty na żarty, i nie odzywała się ani słowem. Skuliła jedynie w kłębek, zasłaniając również głowę rękami.

- Będziemy tak czekać na kolejne błyskawice?! - Wrzasnęła Amara, podciągając ku sobie Geriego na sznurze. O dziwo, tygrys się dał...
- Nie mamy alternatyw! - odkrzyknął Endymion - nigdzie żadnych jaskiń, drzew, niczego!
- Szlag by to trafił!! - Odparła Mniszka - Gdzie do cholery Bharrig?!
- Chowa się gdzieś, mam nadzieję! Bo jeśli nie to go porwała wichura!
- Musimy przeczekać burzę - krzyknął Gabriel. - A Bharrig z pewnością radzi sobie lepiej, niż my.

….

Po kilku minutach dalszej burzy, gradobicia, i wietrzyska, oraz paru piskach kobiecej części drużyny, wiatr nieco zelżał, a grad ustał. Za to sypnęło w cholerę śniegiem… ale nadal i waliło piorunami. To były naprawdę jakieś pokręcone anomalie pogodowe…

- Idziemy!! - Wrzasnęła Amara - Wiatr zelżał, idziemy gdzieś!!
- A dokąd chcesz iść? - spytał Gabriel. - Wszędzie dokoła jest tak samo. Nie ma schronienia przed śniegiem.
Wyciągnął różdżkę i podleczył się nieco, a po chwili użył różdżki na Kargarze.

- Nie mam pojęcia, może jakaś dziura, jaskinia, ściana… tu jesteśmy jak na tacy, wystawieni na pioruny! - Odparła Mniszka.
- Przed burzą, gdy było cokolwiek widać szukałem i nic nie znalazłem! - odkrzyknął paladyn - teraz, jak nic nie widać, najwyżej się zgubimy! - wołał dalej wstając na nogi, korzystając ze słabszego wiatru - Ale mam pomysł, może zadziała!
Paladyn obszedł głaz dookoła, do swojego miecza wbitego w skałę
- Na chwilę linę odwiązuję! Trzymajcie się mocno! - paladyn wyswobodził swój miecz i zawiązał linę jeszcze raz, tym razem bez niego.
- Kargar, pomóż mi wleźć na górę!
Paladyn chybotliwie, z pomocą wdrapał się na szczyt skały i przekształcił miecz w adamantową lancę, tak wielką jak był w stanie unieść i z głuchym warknięciem wbił ją głęboko w skałę aby sterczała pionowo w górę, upewnił się, że jest stabilna i zeskoczył.
- Nie wiem czy zadziała!
- Proszę wróć… - Załkała Amza, wyciągając do Orka dłoń.
Paladyn osłaniając twarz przed śniegiem wrócił do dziewczyny i przyjął wcześniejszą pozycję.
- Amza, patrz na mnie! Patrz mi w oczy, ale mnie nie dotykaj! Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? To nic złego, że się boisz, ale nie panikuj! Wszyscy z tego wyjdziemy!

~


Tymczasem Bharrig, który ostatecznie burzy umknąć nie mógł, wyszukał na turni płytką grotę, która wyglądała jak opuszczone gniazdo kruka albo myszołowa i która była usytuowana całkiem dobrze - grad i błyskawice nie docierały tutaj, a skała była wysoka na tyle, by nie imał się jej potok rwącej wody. Burza zdawała się być wyjątkowo potężna - miał nadzieję, że jego kompani ją przetrzymają bez większych uszczerbków na zdrowiu. Co do Geriego, nie martwił się zbyt wiele, bowiem tygrys, kierowany instynktem, zazwyczaj potrafił znaleźć drogę w często sporych opałach.

Co prawda decyzja o rozłączeniu się od drużyny okazała się nie najlepsza, jednak tego nie mógł przewidzieć - po drugie, powrót bez żadnych konkretnych informacji co do terenu oznaczał zmarnowanie czasu i błogosławieństwa jastrzębia, a na to pozwolić nie mógł. Przyglądał się zatem spektaklowi błyskawic, nasłuchując i oglądając na ociekające wodą i gradem stoki i mając nadzieję, że wszystko zakończy się w miarę szybko…

Burza jednak, jak się okazywało, mogła się nie skończyć tak szybko. Bharrig postanowił, że zamierzał wrócić jednak do drużyny.

Aby jednak nie wystawić się na burzę i pioruny, Druid postanowił zmienić nieco taktykę: jastrząb zmienił się, aby po paru chwilach stać się przysadzistą, mniej więcej humanoidalną istotą złożoną z kamieni, skał i kawałków ziemi z dwoma małymi ametystami w miejsce oczu.

Po paru chwilach, żywiołak ziemi zanurkował w podłoże niczym w wodę. I tyle było go widać.

Bharrig "płynął" przez ziemię, najpierw docierając do podstawy turni, a potem dalej na zachód, czasem tylko wynurzając się na stoku, kiedy podłoże było nierówne. Po paru dłuższych chwilach, ostatecznie dotarł do drużyny, która wydawała się mieć niemałe kłopoty.

Z ziemi obok paladyna wychynęła kupka kamieni, która przemówiła głosem Bharriga:
- Na wschód stąd jest jaskinia, gdzie możecie się schronić - zawołał Bharrig. - Wskażę drogę… będzie z 5 minut. Za mną!

- Widzisz, Kruszyno? Wszystko będzie dobrze - uśmiechnął się Endymion do małej chcąc ją uspokoić
- Kargar! - zawołał i zaraz znów wdrapywał się na skałę by wyciągnąć lancę z kamienia. Przeistoczył ją w poręczniejszą broń i zeskoczył, po czym zdjął rękawicę z prawej dłoni i wrzucił do pojemnej torby i gołą dłonią chwycił Amzę za rękę.
- Biegniemy teraz co sił w nogach Kruszyno, i zaraz będzie po wszystkim.
Roztrzęsiona tym wszystkim Amza podała dłoń Paladynowi, po czym kiwnęła głową...

- No, udało się - powiedział Gabriel do Deidre. - Skoro Bharring znalazł jaskinię, to ocalimy skórę. Chodź, idziemy...
Podniósł się i pomógł dziewczynie, by też wstała.
- Jak my z tego wyjdziemy cało… - Powiedziała Zaklinaczka, ale kolejne jej słowa zostały zagłuszone walącym w pobliżu nich piorunem.

~

500 metrów.

Tyle ich dzieliło do jaskini, jaką znalazł Druid. W normalnych warunkach, byłby to spacerek trwający ze dwie minuty. Warunki jednak nie były normalne.

Mocny wiatr. Niemal nocne ciemności, lodowate zimno, brodzenie w śniegu, padający śnieg, walące pioruny.

500 metrów…

Truchcik od którego niemal wypluwali płuca, oblepieni śniegiem, smagani nim po twarzach, podążając za Druidem-Żywiołakiem poruszającym się pod ziemią, jednak na tyle płytko, by reszta widziała gdzie jest, by za nim podążyć.

Przeklęte góry, przeklęta pogoda, przeklęte… wszystko wokół. To było czyste szaleństwo, w jego najbardziej pokręconej formie, oni zaś w samym jego środku.

Jednak dali radę.

Ledwo co, rzężąc, jak po jakimś kilkukilometrowym biegu, wypruci z sił, na wpół biali, gonieni przez błyskawice, stawiając czoła naturze(albo i nie?), w końcu dopadli swojego celu.

Niewielka jaskinia, której wejście było tak małe, iż trzeba było się pochylić… ale schronienie. To było w tej chwili najważniejsze. Po kolei, wciskając się do środka, właściwie to ostatkiem sił, uciekając do bezpiecznego miejsca. Druid zaś, jako ostatni, obrywając potężną błyskawicą w plecy.

Krok, dwa, zaciśnięcie zębów, jeszcze jeden krok… a potem upadek na kolana. Bezpieczni, ale i bez sił. Oczy same się zamykały.

Ostatnie pół drogi Endymion Amzę praktycznie niósł bo dziewczyna nie nadążała… a może nie było to pół drogi? Zdecydowanie tak było to odczuwalne… ale dla niej ta droga też nie była przyjemna. Pancerz Endymiona nie miał na sobie kolców, nie był przesadnie kanciasty (wręcz przeciwnie), ale to wciąż był metal i z każdym krokiem kilka kantów wbijało jej się w ciałko. Ostatnie kroki praktycznie wpełzł na kolanach. “Jeszcze trochę. Jeszcze jeden krok… i jeden… i jeden…” z trudnem wgramolił się na tył jaskini, jak najdalej od wyjścia, cały czas jedną ręką trzymając Amzę, a drugą trzymając na jej głowie, aby przypadkiem nie uderzyła nią w niski sufit. Gdy dotarł w końcu dość głęboko… przywalił czołem w kratę(w kratę??) chwycił dziewczę na moment mocniej i poleciał w bok, wciąż uważając aby upadek to jego zabolał, nie ją.
- Mówiłem, że będzie… dobrze… - szepnął do dziewczyny nie puszczając jej.

Wiódł ślepy kulawego...
I chociaż ani Deidre ani Gabriel nie zaliczali się do żadnej z tych dwóch kategorii, to ich wędrówka przez śniegi i wiatr wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Chwilami nie było wiadomo, kto kogo prowadził, kto ciągnął a kto był ciągnięty, kto na kim się wspierał.
Ale szli, nie mając sił nawet na przeklinanie pod nosem. W każdym razie Gabriel nie miał na to sił.
Gdy wreszcie dotarli do wejścia do jaskini Wieszcz w zasadzie nie wierzył własnym oczom, bo parę chwil wcześniej przestał wierzyć w istnienie tejże jaskini, wejście do której było niewiele większe od otworu psiej budy. A nadzieja na to, iż w środku będzie miejsce dla siedmiu osób i tygrysa była, delikatnie mówiąc, niewielka.
- Idź pierwsza - powiedział, starając się zadbać o to, by dziewczyna nie walnęła głową o skałę. A potem ruszył za nią, niemal na czworakach, nie zwracając uwagi na wypięty w jego stronę tyłeczek Zaklinaczki, ledwie co przysłonięty połami kocyka.
W środku... nie wiało, co umysł Gabriela odnotował z wielką ulgą. Wieszcz zrobił jeszcze dwa kroki, by dać innym szansę na wejście do środka, a potem przesunął się w bok, ostrożnie, by nie walnąć w ścianę, pociągając za sobą Deidre.
- Idziemy spać... - zaproponował, dotarłszy do ściany pod którą opadł z sił. - Chodź się przyt... - zaproponował. Ale stracił przytomność, nim się przekonał, czy dziewczyna skorzystała z zaproszenia.

Kiedy Bharrig wchodził jako ostatni do jaskini, nagle, nie wiadomo skąd, jedna zbłąkana błyskawica, niczym palec złośliwego boga, przecięła zygzakiem niebo i poleciała prosto do niego. Kiedy tylko uderzyła w jego plecy, siła odrzutu wprost wrzuciła Druida-żywiołaka do wnętrza groty… więcej już nic nie pamiętał.

Buka 04-09-2021 13:07

Góry Burzowe
Zachodnie Ziemie Centralne

Lokacja nieznana
Pora dnia nieznana

Ciepło, miękko, wygodnie. Do tego wyprana, pachnąca pościel. Uczucie odprężenia, błogiego stanu, cisza…

Zmysły się rozbudzały, podobnie jak śmiałkowie… leżący w łóżkach. Białe poduchy, białe kołdry, przyjemnie, spokojnie, miło. Niewielka izba, ściany z ociosanego kamienia, okno pokryte szronem.

Na ścianie, nad otwartymi drzwiami izby, jakiś symbol… bóstwa?


Biała mgiełka wypełniająca w dużym stopniu pomieszczenie.

Biała.

Mgła.

Biała mgła!!!!

Poderwanie się w łożu do pozycji siedzącej, z łomoczącym w piersi sercem. Stwierdzenie faktu, iż pod kołderką jest się absolutnie golutkim, choć w wielu miejscach zabandażowanym, mając opatrunki, a nawet i miejsca wysmarowane jakąś maścią.

Chichoczące twarze paru młódek, podglądających rozbudzającego się w łóżku zza futryny, piszczące trochę radośnie, a troszkę ze strachu, gdy ten się poderwał na łożu. W końcu i uciekające młódki z widoku, w jakimś korytarzu przed izbą, również wypełnionym mgiełką, znów chichocząc…

~

Endymion na jednym łożu, pod ścianą, Amza na drugim pod drugą ścianą, nadal sobie słodko śpiąc, opatulona kołderką. Za oknem wciąż szalejący żywioł, teraz już pod postacią zamieci śnieżnej. Trudno było określić porę dnia, w każdym bądź razie, było tam szarawo.

Mały stolik pod oknem, dwa krzesła, na nich przewieszone jakieś… tuniki?? Dwie pary bamboszy. I to wszystko.

Brak ich ubrań, brak ekwipunku, brak czegokolwiek. Wszystko z ciała ściągnięte, wszystko… gdzieś zniknęło. Każdy nawet pierścionek, rzemyk, kolczyk, wszystko. Goło i… niewesoło??

Biała mgła od razu skojarzyła się z przeklętym zajazdem, z okropnymi rzeczami, jakie tam przeżyli. Ale ta była inna, ta pachniała ładnie ziołami.

Paladyn chwilę myślał, wpatrując się w symbol nad drzwiami. W końcu rozpoznał go, ten należał do Mitry.

Byli bezpieczni.

~

Gabriel na jednym łóżku, śpiąca nadal spokojnie Deidre na drugim. Takie same pomieszczenie, taki sam wystrój, ten sam symbol nad otwartymi drzwiami.

Wieszcz od razu rozpoznał symbol Mitry.

Czyżby byli w jakimś… klasztorze?? Chwilę pomyślał, po czym wciągnął mgiełkę nosem. Pachniało na Healy Myrrh. A więc kadzidłeko lecznicze, a nie atak oparami.

Chichocząco-piszczące wesoło podglądaczki przy drzwiach uciekły na widok poruszającego się mężczyzny.

~

Kargar obudził się w izbie sam.

Nie wiedział gdzie jest, nie wiedział co się dzieje, nie rozpoznawał symbolu nad drzwiami niewielkiego pomieszczenia w którym przebywał.

Za to mgła go rozsierdziła.

Wyskoczył nagi z łoża z zaciśniętymi pięściami, wprost warcząc.

Panienki-podglądaczki uciekły w popłochu.

~

Bharrig obudził się w miękkim łożu, sam w małej izbie. Nigdzie nie było tygrysa, nigdzie nie było towarzyszy…

Był za to symbol bóstwa, którego nie rozpoznawał, i była lekka mgła.

Mgła!!

- Geri do nogi! - Wrzasnął, licząc na pojawienie się tygrysa, już obmyślając, co komu wyrwać, gdy kolejni nikczemnicy-porywacze-kanibale pojawią się przed nim…

- Bharrig stul dziub, pospać nie dajesz - Usłyszał głos pełen pretensji, należący do Amary dochodzący z pokoju na wprost niego.

Druid chwilę pomyślał, po czym wciągnął mgiełkę nosem. Pachniało na Healy Myrrh. A więc kadzidłeko lecznicze, a nie atak oparami.

A tuż przed otwartymi drzwiami jego izby, na korytarzu uciekały właśnie jakieś roześmiane i piszczące młódki...

***

- No już was tu nie ma dziewczęta, co to ma być? - Rozległ się jakiś kobiecy głos na korytarzu, oraz klaskanie, mające chyba bardziej popędzić młódki szpiegujące śpiących.
- Przepraszamy…
- Przepraszamy Siostro Najwyższa Kapłanko…
- No już, już! Wracać do swoich zajęć!

….

Kolejne panienki… a raczej kobiety. I to dosyć ładne. Wyglądały jak Kapłanki, może i Paladynki?


- Skoro już się obudziliście, witam was serdecznie w naszym klasztorze - Odezwała się ta, która im przewodziła - Jestem Sorne Dewtail, Najwyższa Kapłanka Mitry, jesteście bezpieczni… panie Krasnalu, proszę się ubrać! A pan(Kargar) niech odłoży te krzesło, nie mamy wobec was złych zamiarów. Znalazłyśmy was półżywych w...ekhem…ekhem…odpływie toaletowym pod klasztorem. Zostaliście umyci, opatrzeni i podleczeni, wszyscy chyba czują się już dobrze? Wasze ubrania są wyprane, i za chwilę je możecie otrzymać, a wasz ekwipunek również tutaj mamy. Jesteście głodni? W sumie za chwilę czas kolacji - Sorne uśmiechnęła się miło, podobnie zresztą jak towarzyszące jej popleczniczki.

W sumie wszyscy byli głodni, tak.








***

Komentarze za chwilę.

Santorine 05-09-2021 14:00

Zaraz po przebudzeniu Gabriel usiadł, nie przejmując się chichoczącymi panienkami, i rozejrzał się dokoła. Wszystko wskazywało na to, że znalazł się w przyjaznym otoczeniu. Na dodatek nie sam, bo na sąsiednim łóżku słodko spała Deidre.
Miał tylko nadzieję, że strata ekwipunku jest chwilowa, bowiem wędrówka przez góry, w samym prześcieradle, mogłaby źle się skończyć.
Gdy na korytarzu rozległy się bardziej "dorosłe" głosy Wieszcz owinął się w prześcieradło i wyszedł na spotkanie z gospodyniami.

Kiedy Bharrig powstał, od razu zerwał się na równe nogi. Kiedy kapłanki znalazły się na korytarzu, stał przez pewien czas w milczeniu, słuchając tego, co mówi najstarsza.

- A Geri? - zapytał, niezbyt zażenowany swoją nagością, świdrując wzrokiem Sorne. - Gdzie jest Geri, na wszystkich bogów?
- Jeśli mowa o tygrysie, to odpoczywa, tak samo jak wy - Odparła Kapłanka.
- Świetnie, zaprowadzisz mnie do niego, kiedy tylko się ubiorę - Druid pokiwał brodą i wrócił do pokoju, żeby się ubrać. Dodał jeszcze zza ramienia: - A co z naszym ekwipunkiem? Bronią? - dopytywał.

Druidowi bardzo nie podobała się sytuacja, w której się znaleźli. Bambosze i tunika, którą znalazł wewnątrz były wygodne, ale nie podobał mu się sposób, w jaki kapłanki zabrały wędrowców z jaskini (czy też raczej, kloaki, jak się zdążyli przekonać). Jeśli rzeczywiście nie mieli złych zamiarów, to wystarczyło podać pomoc właśnie na miejscu. Co gorsza, gdzie był Geri? Atmosfera tego miejsca wyprowadzała z równowagi krasnoluda, który najlepiej czuł się w głuszy.

- Jak już wspomniałam, wasze ubrania zostały wyprane, teraz się suszą. Wasz ekwipunek jest w magazynku, również broń. Wszystko możecie za chwilę otrzymać, byłabym jednak wdzięczna, jeśli nie będziecie tu paradować uzbrojeni po zęby… rzeczy możecie zostawić w swoich izbach. Do tygrysa zaprowadzi cię jedna z sióstr, to ledwie korytarz dalej - Powiedziała Sorne spokojnym i miłym tonem.

Ubrany Druid poszedł z jedną z kobiet do Geriego. Korytarz, jedne drzwi, korytarz w prawo…
- Twoim tygrysem zajęły się Alix i Rita, mają smykałkę do zwierząt - Powiedziała przewodniczka, gdy w końcu stanęli przed jakimiś drzwiami. Położyła dłoń na klamce, i lekko uchyliła drzwi, zaglądając do środka… po czym się uśmiechnęła.
- Trio narozrabiało, a teraz śpią - Szepnęła do Druida, po czym zrobiła mu miejsce przy lekko uchylonych drzwiach.

Bharrig zajrzał do środka dosyć dużej izby, gdzie leżało kilka poprzewracanych krzeseł, i porozrzucanych poduszek. A przy kominku, w którym płonął ogień, wylegiwał się Geri na dywanie… z przytulonymi do niego dwoma dziewczętami. Jedną nawet obejmował łapą w pasie, mając pysk blisko jej twarzy, druga spała przytulona do jego boku, leżąc na nim do połowy niczym na poduszce.



Tygrys powoli ruszał przez sen ogonem…

- Hmm… - Bharrig pogładził brodę.

Przyglądał się scenie przez parę dłuższych chwil. Nie znał zbyt dobrze kapłanów Mitry, stąd też nie wiedział, czego może się po nich spodziewać, jednak wyglądało na to, że Geri był traktowany niczym sam król, a nie, jak się spodziewał, leżał zamknięty w klatce.

- Niech zostanie - machnął ostatecznie ręką krasnolud, nie chcąc przerywać snu tygrysa. Pozostało więc wrócić do reszty drużyny. Kapłanka kiwnęła głową z uśmiechem, po czym cicho zamknęła drzwi…
- Wracamy? - Spytała.
- Chodźmy - zgodził się krasnolud, który rozchmurzył się nieco widokiem jego kompana w objęciach śpiących dziewczyn.

Ruszyli więc w drogę powrotną…
- Pomagamy potrzebującym i udzielamy schronienia, jak nasz dogmat nakazuje - Wyjaśniła po drodze kobieta - W żadnym z was nie drzemie zło, jesteście więc tu bezpieczni.
- Ten klasztor… - zamyślił się Bharrig. - Nie widziałem go, kiedy przepatrywałem górę. A obleciałem całkiem spory jej kawałek. - W jaki sposób jesteście w stanie ukryć się przed wszystkim, co spotkaliśmy? - zapytał, mając oczywiście na myśli lwy górskie i ich włochatych panów.
- Seria magicznych zabezpieczeń, i jesteśmy praktycznie z całym klasztorem niewidzialne - Uśmiechnęła się Kapłanka.
- Dlaczego jednak jesteście ukryci na takim odludziu? - Druid zastanawiał się głośno. - Górę nawiedzają mantykory, dzikie zwierzęta i inne niebezpieczeństwa. Dlaczego akurat tutaj?
- Nasz kler odbudował zniszczony klasztor, a jesteśmy tutaj, ponieważ po części pilnujemy granicy z Cormyrem, pomagamy podróżnym pokonującym góry, no i… klasztoru chyba się nie stawia pośrodku miasta? - Kobieta się krótko zaśmiała.
- Cóż, masz rację - Druid uśmiechnął się - Wracajmy zatem do reszty grupy.

~

- Odpływ toaletowy, czy skarbiec smoka… uchronił nas przed burzą, więc bardzo się cieszę, że go znaleźliśmy - stwierdził Endymion - po starciu z miejscową fauną utraciliśmy środki ochronne przed TAKIMI burzami. Dziękujemy za pomoc - paladyn ukłonił odrobinę czoło.
- Proszę - Sorne kiwnęła głową - A co do tych burz… owszem, są bardzo niebezpieczne, panie… ummm?
- Endymion, paladyn Shelyn i Ragathiela.
- Och, Paladyn, jak miło! - Uśmiechnęła się Najwyższa Kapłanka, oraz większość jej "świty", więc i ork odpowiedział im uśmiechem. Zawsze obdarzał większą sympatią tych którzy definiowali go bardziej poprzez jego wybory niż przez jego rasę.

- Gabriel Travaga - przedstawił się Wieszcz po wyjściu na korytarz. - Dziękujemy za pomoc i dach nad głową.
Skłonił głowę w sposób znacznie uprzejmiejszy, niż zrobił to paladyn.
- Miło poznać - Odparła z uśmiechem Sorne.

Tymczasem Druid, w towarzystwie jednej z kapłanek, powrócił korytarzem po paru chwilach. Wyglądał na nieco bardziej odprężonego po sprawdzeniu, jak się ma Geri.
- I co?? - Spytał go Kargar.
- Jest dobrze - pokiwał głową krasnolud. - Cóż… Sorne, tak? Wołają na mnie Bharrig, chyba zapomniałem się przedstawić. Nie zabawimy tu zbyt długo, wszakże nasza misja wymaga tego, jednak jesteśmy wdzięczni za gościnę.
- Na zewnątrz panuje zamieć śnieżna, i temperatury mocno spadły, nierozsądnie byłoby teraz ruszać dalej, ale wasza wola, nie trzymamy was tu siłą - Powiedziała Najwyższa Kapłanka.

- Ja się zwę Kargar, i chciałbym odzyskać mój ekwipunek - Odezwał się nagle dosyć twardym tonem wojownik, zakładając rękę na rękę, i przypatrując szefowej tego miejsca.
- Oczywiście - Sorne kiwnęła lekko głową.
- Też pójdę z Kargarem - rzekł krasnolud.
- Jest tu co prawda dosyć ciepło, by chodzić... lekko ubranym... - powiedział Gabriel - ale raczej wypadałoby się przyodziać - dodał.
- Przynajmniej u mnie w pokoju była ta tunika i druga dla Amzy - powiedziała paladyn do wieszcza wskazując jedną którą miał na sobie - może dedykowana tobie zsunęła się z oparcia? - zasugerował.
- Cóż, i tak wolałbym przynajmniej zobaczyć, gdzie są - rzekł Bharrig neutralnym tonem, kierując się za wojownikiem.
- Uuuuuaaaach… - Na korytarzu zjawiła się ziewająca Amara - Ja też - Powiedziała Mniszka.
- Dobrze, chodźmy więc - Najwyższa Kapłanka wskazała kierunek dłonią.

Kerm 05-09-2021 15:26

Po kilku korytarzach, a nawet i piętro niżej, towarzystwo zostało w końcu doprowadzone do magazynu, gdzie w kufrach spoczywały ich rzeczy. Było wszystko.

Kargar wyciągnął nieco swój miecz z pochwy, uśmiechnął się pod nosem, po czym ponownie go do niej wsadził. Zbierał następnie swoje graty, by je zabrać do izby…

A Kapłanki przyglądały się zbieraniu ekwipunku przez towarzyszy z nieco nietęgimi minami.
- Jeszcze raz, BARDZO BYM PROSIŁA, byście nie chodzili tutaj uzbrojeni po zęby - Powiedziała spokojnym, choć już nieco bardziej stanowczym tonem Sorne - Próbujemy sobie nawzajem zaufać? - Lekko się uśmiechnęła.

- Zapewniam, że moją broń zostawię w pokoju. - Gabriel lekko się uśmiechnął. Zabrał swoje rzeczy i te od Deidre. - Czy po kolacji będzie można zwiedzić klasztor?
Usiłował sobie przypomnieć, co wie na temat Mitry.
- Oczywiście - Odparła Sorne a Gabriel podziękował skinieniem głowy..
- No, broń swoją drogą, ale pierścienie są ochronne - Bharrig poruszył gęstymi brwiami. - Uzbojeni po zęby może nie, ale czy pancerz będzie źle widziany? - zapytał.
- Słyszy się o krasnoludzich zwyczajach, nawet i spania w pancerzu… ale czy wypada w nim zasiadać do uczty? I… no cóż… Akolitki mogą się trochę bać - Wyjaśniła Najwyższa Kapłanka.
- Niech i tak będzie - rzekł Bharrig, ograniczając się tylko do założenia pierścieni. - Ufam, że pancerzowi nie stanie się nic - tu rzucił znaczące spojrzenie na kapłankę. - Chodźmy zatem na ucztę.

Po czym wyjął swoje rzeczy z kufra i ruszył z nimi do swojego pokoju.

Kargar spojrzał na Endymiona, czekając co on o tym wszystkim powie… ale on tylko wzruszył ramionami.
- Już byliśmy na ich łasce i tę łaskę okazały. Rozpancerzyły nas, wykąpały i wsadziły do łóżek, a my się nawet nie obudziliśmy… Ergo: cokolwiek chciały nam zrobić już to zrobiły i wygląda na to, że wszystko to było w dobrej wierze. Nie mam problemu z zostawieniem broni i pancerza aby nie straszyć sióstr… wystarczy, że będą miały orka pod dachem.

- Ja będę grzeczna, obiecuję! - Zaśmiała się Amara.

~


Wracając ze swoimi towarzyszami i rzeczami do izb, Paladyn postanowił poruszyć pewien temat.
- Chciałem o coś zapytać - zaczął Endymion - Spodziewam się odpowiedzi odmownej, ale pamięć przyjaciela zmusza mnie do szukania wszędzie, choćby możliwość była mało prawdopodobna… nie posiadacie może diamentu do bazowych wskrzeszeń który chciałybyście odsprzedać?
- Niestety nie mamy tak dużego… - Pokiwała przecząco, i ze smutkiem, głową Sorne.
- Rozumiem… - odpowiedział paladyn z uśmiechem zakropionym nutą smutku - pozwolisz jeszcze, że zapytam… nasze zadanie to zorientować się co się stało, jeśli w ogóle coś się stało, ze smoczycą Shorliail. Z uwagi na to, że to chyba wasza sąsiadka… wiecie coś o niej? O jej aktywności, albo jej braku w ostatnim czasie?
Na słowa Paladyna Najwyższa Kapłanka(i nie tylko ona) uniosła nieco brew.
- Parę dni już nic z jej strony nie było słychać… wy jej szukacie? - Powiedziała Sorne.
- O, więc w takim razie wyjaśniła się sprawa, gdzie jest smoczyca - uśmiechnął się Druid. - Wiecie w takim razie, gdzie jest? W istocie, szukamy jej.
- Raczej, gdzie była, tak. Tyle że, wy jesteście po złej stronie góry…

Towarzysze zatrzymali się jak jeden, w pół kroku.

- Czyli wystarczy iść i iść wzdłuż zbocza, aż obejdziemy pół góry? - spytał Gabriel. - Czy może trzeba prócz tego wejść jeszcze wyżej?
- No cóż… jak macie dwa dni na obejście góry, to tak… - Padła bardzo nie pasująca towarzystwu odpowiedź.
- Ja pier.. ekhe, ekhe… - Kargar na takie wieści urwał przekleństwo i wymownie odkaszlnął, by je niby zamaskować.
- Jeśli nie ma alternatyw… trzeba będzie - stwierdził Endymion po chwili - podobno mogła opuścić leże… i to moja ostatnia dopuszczalna szansa aby odzyskać przyjaciela. Ale nie szukamy jej per se. Liczymy, że jej na oczy nie zobaczymy, ale podobno mogła opuścić leże i chcemy to potwierdzić, bądź temu zaprzeczyć.
- Chyba, że jest inna droga? - zapytał Druid.
- Pomyślimy o tym przy uczcie, czy tam i po niej? - Uśmiechnęła się Sorne - A teraz idźcie się przebrać.
- Ano - rzekł Bharrig, - Im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej… No, ale idźmy, idźmy. Przebrać, hm. Ubrania, dobra sprawa. Geri chodzi bez i nie narzeka.

Z tymi słowami, odszedł, aby w istocie się przebrać ze swoich bamboszy i tuniki.

Endymion również kiwnął głową i poszedł się przebrać w coś adekwatniejszego.

~


Po powrocie do pokoju Gabriel przymknął drzwi, a potem położył przyniesione rzeczy na stoliku, po czym przysiadł na brzegu łóżka, na którym stale spała Zaklinaczka.
- Deidre, skarbie, pobudka - wyszeptał jej do ucha.
- Mmmhhhmmm? - Mruknęła Zaklinaczka, nie otwierając jednak oczu.
- Pobudka... - Lekko pocałował ją w policzek. - Czas otworzyć oczęta... - dodał.
- Mhhh… tu tak wygodnie… gdzie my jesteśmy?? - Nagle Deidre jakby się ocknęła, i szeroko otworzyła oczka.
- W klasztorze Mitry - odparł Gabriel. - Uciekliśmy przed śnieżycą - dodał.
- Ummm… możesz mi wyjaśnić? - Powiedziała Zaklinaczka, i chyba nawet sobie nie zdając sprawy, iż jest naga pod kołdrą (a może tak?) odchyliła ją zapraszającym gestem, robiąc miejsce dla Wieszcza, by wskoczył pod cieplutkie okrycie, i do cieplutkiego ciałka.
- Tak, mogę... - Gabriel odrzucił prześcieradło i wślizgnął się pod kołdrę. - Cieplutka jesteś... - powiedział, przytulając się do Deidre. - Uroczo cieplutka... i...
Jego dłoń dotarła do biustu dziewczyny.
- A ty masz zimne ręce, brrrr - Zatrzęsła się Zaklinaczka, po czym pochwyciła jedną dłonią kark Wieszcza, i pociągnęła go ku sobie, ku owej piersi - Przytulaj się i opowiadaj… ajjjj, cały jesteś chłodnyyyy - Dodała z odrobiną pretensji w tonie.
Zamiast opowiadać Gabriel zajął się owa piersią w sposób dość intensywny, w tym samym czasie jego dłoń powędrowała w dół, ku tyłeczkowi dziewczyny, by rozgrzać dłoń przed rozpoczęciem dalszych działań.
- Uhhh… Gabrielu… miały być tylko przytulasy… - Zaklinaczka powierciła się przez chwilę w miejscu.
Gabriel nie skomentował tych słów, jako że samo przytulenie się zdecydowanie przestało mu wystarczać, a opór dziewczyny zdawał się być symbolicznym. Przystąpił więc do śmielszych działań... co nie znaczyło, że nie dał Deidre szans na ucieczkę z łóżka.
- Och ty…- Deidre pacnęła go gdzieś po ramieniu dłonią - A zamknąłeś chociaż drzwi na klucz?
- Tu nie ma kluczy - odparł Gabriel, intensyfikując pieszczoty - ale nikt nam nie przeszkodzi. Wiedzą, że musimy się przebrać.
Co powiedziawszy zamknął usta Deidre pocałunkiem.

~

Uczta


Po niemal dwóch kwadransach "przygotowań" (ach, te dziewczyny…) towarzystwo w końcu udało się na wieczerzę.

Tam, pierwszym małym zaskoczeniem był fakt, iż w klasztorze żyły najwyraźniej same niewiasty, różnego wieku. Najmłodsze, Akolitki, były w wieku Amzy, może czasem o rok, dwa starsze… reszta różnie. Paladynki, Kapłanki, były chyba i Wojowniczki i nawet Mniszki, w sumie coś ze dwa tuziny kobietek. I to nawet całkiem, całkiem kobietek.

Wszystkie jednak przyćmiła Deidre, pojawiając się… w sukience zakupionej kiedyś przez Gabriela u Gnomów. Rogate borajstwo całkiem zapomniało, że ją ma w plecaku…


Zaklinaczka wyglądała bardzo uroczo.

Drugim zaskoczeniem był fakt, iż stoły ustawione w kwadracie, były… puste. Klasztorne kobietki, przykładając palce do ust, poprowadziły towarzyszy do stołów, siadając oczywiście przy nich na przemian, by zawsze jakaś uśmiechnięta panienka była obok śmiałka.

- Jeśli siostra pozwoli… zrobić tu wyjątek - wtrącił się szeptem do planu siedzeń Endymion sadzając Amzę obok siebie po prawej. Po lewej jednak i tak miał niejaką Dale, młodszą Kapłankę, jak się dziewczyna przedstawiła...

Dwie z Kapłanek w tym czasie, stały na środku między stołami z zamkniętymi oczami, plecami oparte o siebie, i coś recytowały… i nagle "PUF", stoły zapełniły się cudownym jadłem, i trunkami, sztućcami, talerzami, wszystkim co do uczty było potrzebne. Taaak, magia była cudowna.


Dwie Kapłanki zostały nagrodzone brawami, po czym również zasiadły do stołów, a Sorne wstała z pucharem w dłoni.
- Życzę wszystkim smacznego, i zdrowie naszych nowych przyjaciół - Wzniosła toast, a wszystkie kobietki z klasztoru jej zawtórowały uniesieniem pucharów. Amza z kolei zrobiła się czerwona.

Zabrano się w końcu za jadło.

Santorine 05-09-2021 15:29

Po obu stronach Bharriga zasiadły oczywiście Akolitki Alix i Rita, i niemal od razu rozpoczęły rozmowy o Gerim.
- Bardzo piękny ten tygrys… i grzeczny!
- Bawiłyśmy się z nim w ganianego, był taki delikatny, ani razu pazurkiem nie zahaczył…
- W istocie, w istocie - pokiwał głową Druid, nalewając sobie wina. - Cieszę się, że przypadł wam do gustu. W Hluthvar nie lubili go… Hmph.

Bharrig rozejrzał się po stole i stwierdził, że jest głodny, jak wilk. A było w czym wybierać: cielęcina w sosie grzybowym, kaczka z pomarańczami, jakieś dziwne coś, co wyglądało jak piersi kurczęce zawinięte w placki ziemiaczane. Nad wszystkim górowało prosię, okraszone ziołami i tłuczonymi ziemniaczkami. Z jakiegoś powodu i nie wiadomo dlaczego, nieco dalej znalazł się... Żurek.

- Ach, zdaje się, że znam to zaklęcie, którym nakryliście stół - rzekł Bharrig, nakładając sobie na talerz. - Rzeknijcie no, czy jesteśmy jedynymi wędrowcami tutaj? I jaka jest jeszcze droga na drugą stronę góry, jeśli istnieje jakaś jeszcze? I wreszcie, najważniejsze, jest w piwniczce piwo i czy jest mocne?
- Oj my nie wiemy z tą drogą… - Zaszczebiotały dziewoje - Ale jako goście, tak tylko wy.
- Ummm… tam stoi mała beczułka? - Alix wskazała paluszkiem dobre pięć metrów dalej na stole coś, co faktycznie mogło mieć w sobie piwo.
- Hmm, sprawdźmy - Bharrig przeszedł parę kroków i nalał złocistego trunku do drewnianego kubka. Piwo, owszem. Dobre? Tak. Ale nie tak mocne, jakby chciał… no cóż, nie można chyba mieć wszystkiego.
- Pssst! Nam też, nam też! - Zawołała za nim Rita.

Druid zakręcił się przy beczułce - nalał odpowiednio Alix i Ricie, a także sobie. Starym krasnoludzkim sposobem, którego nauczył się jeszcze jako młodzik u znajomego browarnika, daleko na Wybrzeżu Mieczy. Powrócił z piwem i rozdał je swoim nowym znajomym.

- Macie smykałkę do zwierząt. Przydalibyście się w Kręgu na południu… - zagadnął, rozdając kubki.
Dziewczyny najpierw się porządnie napiły piwa, po czym cicho, choć radośnie zachichotały… a Alix miała nawet wąsik z pianki.
- Oj nie, my nie możemy… nauki trzeba tu skończyć, moooże wtedy.
- Ale to też wtedy nie my decydujemy, tylko nasz kler, gdzie nas poślą - Dodała Rita.
- Ha! - zaśmiał się Bharrig, któremu pierwsze łyki piwa poprawiły humor. - Cóż, poczekamy, pośpiechu nie ma…

Druid zrobił pauzę na parę chwil, zastanawiając się przez chwilę.
- Jak to było, jak nas znaleźliście? Ledwie umknęliśmy tej burzy.
- No ymmm… tam na dole, tam ktoś był… nie wiem… - Alix parsknęła.
- Oj ty jesteś jak gęś - Zaśmiała się Rita - Tam na dole, jest taki magiczny kamyk alarmowy, no i któraś ze starszych Kapłanek ten alarm usłyszała w swojej głowie, i tam wszystkie pobiegłyśmy!
- O właśnie, tak było! - Przytaknęła Alix - I sama jesteś gęś...

Przysłuchując się odpowiedzi, wgryzał się w mięso i zapełniał żołądek bez ceremoniału, zupełnie jak zwierz. Zadbał także, aby Geri także miał co jeść podczas tej uczty - tygrys w międzyczasie wgryzał się w tuszę wołową obok krzesła Druida.

- Gęsi są całkiem niezłe - Bharrig pokiwał gorliwie głową, patrząc na pieczyste leżące na talerzu. - Ale piersi kurczęce to dzieło sztuki.

Na słowo “piersi” obie zachichotały… a Druid zgarnął na talerz pieczyste razem z jakąś dziwaczną sałatką.
- Mmm… Dobre te piersi - rzekł krasnolud, a dziewoje znowu chichrały, a Rita aż musiała przytknąć dłoń do ust, by chyba nie pluć jedzonkiem.

Tym razem Bharrig, dla niepoznaki, wypełnił czas jedzeniem, aby odezwać się ponownie, kiedy tylko upił łyk:
- Co wiecie o Shorlail? - zapytał niewinnym tonem. - Ponoć już o niej niewiele słychać.
Alix jedynie wzruszyła ramionkami, najwyraźniej chyba nie wiedząc o co chodzi.
- To jakiś duży smok, nie? - Powiedziała Rita, wiedząc chyba o ziarenko więcej niż jej towarzyszka.
- Jeden z większych - rzekł Bharrig. - Choć… Nie wiem, czy przypadkiem nie wyniósł się ze swojej groty. Ale jeśli tak… To dlaczego? - zastanawiał się głośno krasnolud.

Było to coś, nad czym Druid zastanawiał się już od dłuższego czasu i co, oczywiście, miało zostać wyjaśnione później. Dlaczego smok opuścił swoje leże? I, co być może ważniejsze - ilu jeszcze śmiałków zleciało się, chcąc sprawdzić jaskinię smoka?

- Był tu ktoś poza nami ostatnio? - Druid zapytał Alix. - Wieści szybko się rozchodzą.
- Ostatnie… trzy tygodnie pustki - Odparła dziewoja.
- Oj tak, puuustki. A my usychaaaaaamy z nudów - Dodała Rita, kładąc dłoń na udzie Druida i uśmiechając się słodko do niego.
Bharrig położył swoją dłoń na tej należącej do dziewczyny. Był to pewien kontrast: biała, smukła dłoń dziewczyny pod sporą łapą brodacza, naznaczona tyloma walkami w jego życiu, i która była pokryta rytualnymi tatuażami.

- Znam się nieco na rozrywce - krasnolud uśmiechnął się nieco krzywo. - Ja… I Geri. Który nieco już wam dogodził w zabijaniu nudy.
- Z tygrysem to nie to samo… - Szepnęła pochylająca się ku Bharrigowi z jego drugiej strony Alix, i oba dziewczęta zachichotały.
- Acha - Bharrig zamrugał, spoglądając to na wdzięki dziewczyny po lewej, to na tej z prawej. Było na co popatrzeć - To co, pokażecie mi resztę klasztoru i jak się bawiłyście z Gerim?
- A coś konkretnie byś chciał zobaczyć? - zaszczebiotała Rita.
- Ot… Jak tutaj jest. W sumie mało tego waszego klasztoru widziałem. Na przykład, gdzie bawiłyście się z Gerim. Albo resztę klasztoru. Albo gdzie sypiacie. Albo… A, sam nie wiem - rzekł Druid, drapiąc tygrysa za uchem. - Ha! Zaskoczcie mnie.
Dziewoje zachichotały, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.
- Dobra.

Arvelus 05-09-2021 16:06


Endymionowi aż zaburczało agresywnie w brzuchu gdy dotarły do niego zapachy.
- No, no… byłem przekonany, że słowo “uczta” jest tu na wyrost. Dawno nie cieszyłem się tak z udowodnionego mi błędnego myślenia… Amza, na co masz ochotę? - zapytał dziewczynę opierając dłoń na jej łopatkach.
- A to nie jest zatrute? - Szepnęło dziewczę.
Endymion uśmiechnął się, pochylił do dziewczyny i pocałował ją w skroń
- Gdyby chciały nam zrobić krzywdę miały ku temu perfekcyjną okazję gdy nas znalazły i nigdy nie widziałem zaklęcia które tworzyłoby zatrute jedzenie…
- Dobrze - Amza kiwnęła główką, uśmiechając się do Endymiona, po czym zaczęła sobie nakładać jadła na talerz.

- W Hluthvar, jeśli mogę zapytać - zwrócił się do Dale nakładając sobie porcję na talerz - nie wiedzą o was? Czy może zadawaliśmy złe pytania i dlatego nikt nam nie powiedział?
- Zgadza się. Nie rozgłaszamy wszem i wobec, że tu jesteśmy, inaczej może to nam ściągnąć na głowę kłopoty… a w Hluthvar, ci co mają wiedzieć, wiedzą - Uśmiechnęła się Dale.
- Rozsądnie. Ale nas przyjęłyście… skoro to sekret to będzie on z nami bezpieczny, ale chyba nie jesteśmy pierwszymi którym pomogłyście. Nie boicie się, że prędzej czy później ktoś wypapla? Czy liczycie na magię i ukrycie i, że nikt niepowołany nie powinien być w stanie was tu znaleźć?
- Ryzyko jest… i owszem, liczymy na szczerość i dobre serce tych, którym pomagamy, a jak nie… no cóż, czasem można komuś i magią pamięć zmienić. Parę takich przypadków już było.
- Rozumiem. Ostatecznie jeśli chce się pomagać innym trzeba się pogodzić z tym, że narusza się własne bezpieczeństwo, nie mam racji? Między innymi dlatego, przyjmując święcenia postanowiłem być przede wszystkim obrońcą. O żesz w mordę jeża… - zaklął Endymion nie-szpetnie gdy wziął pierwszy kęs - zapomniałem już jak dobre może być jedzenie… i po kiego szakala trzy dekady szlifuję umiejętności kucharskie, jak jedno zaklęcię starczy aby moje potrawy wydawały się ledwie doprawioną, rozmoczoną podeszwą? - zaśmiał się serdecznie, ale nienazbyt głośno aby nie przeszkadzać pozostałym ucztującym.
- Dobrze gotujesz… - Powiedziała cichym tonem Amza, a Dale się uśmiechnęła.
- Nietypowe - Stwierdziła Kapłanka, patrząc na Endymiona.
- Dziękuję, Kruszyno. Cieszę się, że tak uważasz - paladyn cofnął się z krzesłem o kilka cali aby łatwiej było mu omiatać wzrokiem obie panie i znów przytknął dłoń do łopatek Amzy, po czym spojrzał na młodszą kapłankę.
- Przez lata na szlaku w końcu zmęczyły mnie racje podróżne, a rzadko zdarza się aby awanturnicy mieli ochotę się tym zajmować. Więc postanowiłem, że to ja będę jedny z tej mniejszości. A ty… Siostro Dale? Po prostu Dale? Jak chciałabyś abym się do ciebie zwracał?
- Samo imię wystarczy… i co ja? Zacząłeś coś…
- Jak się tu, Dale, znalazłaś? Ponownie: jeśli to nie jest jakaś tajemnica. Nie potrzebuję wiedzieć rzeczy których wiedzieć nie potrzebuję - paladyn się uśmiechnął - Ale jestem ciekaw… współpracujecie z kimś w miastach, prawda? Macie dedykowanych rekruterów, czy po prostu przyjaciół którzy okazjonalnie podsyłają wam odpowiednie osoby? Widzę, że wiele z was jest tu młoda, ale jednak już nie dzieci, więc wnioskuję, że nie jesteście typem klasztoru przyjmującego sieroty, ale trochę bardziej… elitarną grupą.
- Tutaj trafiają już starsze dziewczyny, na szkolenie, owszem. Ale jaka tam zaraz elitarna grupa - Dale machnęła dłonią - Nie byłeś nigdy w klasztorze?
- Odwiedziłem chyba kilkanaście różnych, nie licząc takich co widziałem je z karczmy... w kilku z nich były sieroty - wzruszył ramionami Endymion - kwestia tego jaki jest cel klasztoru. Ale sam zostałem wyszkolony przez innego paladyna Ragathiela na trakcie. Uznał, że łatwiej mi będzie wbić w pusty łeb nieco mądrości w praktyce i raczej miał rację. Nie byłem wtedy kimś kto by wysiedział na tyłku przy księgach, czy w grupie przed nauczycielami…
- Okolica bardzo niebezpieczna, nie tylko z powodów pogody. Tuż obok Cormyr… potwory, przemytnicy, bandy, zagubieni podróżni w górach, tu nie ma miejsca dla dzieci - Kapłanka uśmiechnęła się przelotnie - A dla każdej z nas, to największa próba na początku ścieżki życiowej w imię pana naszego Mitry. Gdy zdamy ten test, opuszczamy klasztor, a wtedy nam już nic niegroźne - Dale mrugnęła do Paladyna.
- Cóż… jeśli macie na końcu szkolenia być w stanie przetrwać połowę tego co spotkaliśmy na drodze z Hluthvar… to zdecydowanie musicie być elitą. Z drugiej strony ciężko mi uwierzyć, że to co spotkaliśmy jest standardem… raczej mieliśmy wybitnego pecha, że co krok natykaliśmy się na coraz gorsze i gorsze paskudztwa, a nagła burza zaraz po tym jak lawina spowodowana przez futrzastą miejscową faunę porwała nam połowę sprzętu, w tym namioty… to był szczyt. Często tu burze są aż tak nagłe, że ledwo się ją zobaczy, że nadciąga i kilka minut później błyskawice walą wokół?
- Tak raz, dwa na tydzień… i zawsze są takie szybkie, i zawsze takie niszczycielskie. Nikt jeszcze nie zbadał ich pochodzenia, naturalne bowiem nie są z pewnością. Może jakaś wypaczona magia? Trudno powiedzieć…
- Chcesz coś słodkiego? - Wtrąciła się nagle cichutko Amza, ciągnąc trochę po naprawdę dziewczęcemu Orka za rękaw, spojrzeniem wpatrując się w szarlotkę, oddaloną jednak o dobre trzy metry na stole.
Serce paladyna stopniało odrobinkę w obliczu aż tak uroczego widoku. Zaśmiał się po cichu, ale szczerze i sympatycznie.
- Chcesz też Dale? - zapytał odsuwając swoje krzesło.
- Może za chwilkę...
Endymion podszedł do szarlotki z większym talerzem i skroił połówkę na niego, po czym wrócił i postawił go przed sobą, tak, że wszyscy troje mogli łatwo sięgnąć…i przesunął kilka cali do Amzy, ale sam sobie jeszcze nie nakładał… na razie wciąż miał ochotę na słone, a nie na deser, więc nałożył sobie mięsa pieczonego z owocami.
- Twoje plany na przyszłość obejmują co będziesz robić po ukończeniu szkolenia?
- Niestety nie - Wzruszyła ramionami Kapłanka z chwilowym uśmiechem - Pójdę tam, gdzie mnie wyślą, gdzie akurat starsi uznają, że będę potrzebna…

W tym czasie Amza zaczęła zajadać się szarlotką, mając bardzo zadowoloną minkę.
Ork zmarszczył brwi na moment, ale zaraz je rozpogodził widząc radość Amzy.
- Bolvarat, paladyn który mnie uczył, wspominał coś o tym… nie chcę użyć słowa “problemie”, może bardziej… niedogodności na którą trzeba by się zgodzić. Nie miał nic przeciwko hierarchii i łańcuchom dowodzenia, ale miał raczej duszę poszukiwacza przygód… i chciał sam wybierać gdzie pomoże - Paladyn uśmiechnął się spoglądając na Amzę. “Będę silniejszy” przypomniał sobie swoje własne słowa i wrócił do opowieści - raczej na tę swawolę zwalam, że w ogóle przyjął mnie na szkolenie po tym jak nie udało mi się go zabić - zachichotał się pod nosem z pozorną nonszalancją i napił się wina.
- Ależ oczywiście, że jest wybór - Cicho zaśmiała się i Kapłanka po czym… poklepała dłonią Endymiona po udzie(!), ale sama jakby zaskoczona swoją śmiałością, szybko cofnęła rękę. Amza niczego nie zauważyła i Endymion też udał, że to przeoczył, ale nie powstrzymał uśmiechu. Nie był przyzwyczajony do atencji pięknych kobiet i nawet sam gest i myśl były… przyjemne.
- Można właśnie powiedzieć "nie", i iść własną drogą w szerokim świecie. Kler krzywo popatrzy na moment, ale to wszystko… najważniejsze w końcu, by nieść pomoc tym w potrzebie w imię naszego patrona.
- Kwestia siły presji towarzystwa… może Bolvarat przesadzał, albo moja pamięć wypaczyła fakty po tylu latach ale w opowieściach które pamiętam, w tym konkretnym zakonie w którym go szkolili bardzo krzywo się na coś takiego patrzyło. Ale tam mieli niemal wojskowy reżim i traktowano ich jak żołnierzy światłości. Każdy miał być trybem w maszynie i poświęcić swój indywidualizm w imię większego dobra. Nie uważam aby to było coś złego… to nawet chwalebne być gotowym tyle się wyrzec i ostatecznie, może gdyby wszyscy byli na to gotowi to wkrótce nikt nie musiałby być na to gotów i niezliczonym tragediom można by zapobiec… - powiedział nieco smutniej patrząc na Amzę jedzącą kolejne słodkości. - Ale nie mam tu żadnej mądrej puenty, więc chyba tylko zostaje mi utarty farmazon, że “czasem potrzeba tego, a czasem tego, zależnie od sytuacji”.
- To nie jest farmazon - Dale machnęła dłonią - To całkiem dobre, proste podejście do życia. A skoro jest ono u nas wszystkich mniej, lub bardziej skomplikowane, to… - Roześmiała się - A kim jest twoja młoda towarzyszka, jeśli mogę spytać. Również w szeregach tak zwanych "awanturników"? - Dodała Kapłanka, a zaciekawiona pytaniem Amza nastawiła uszka...

Endymion myślał kilka dłuższych chwil.
- Upraszczając odpowiedź do granic przyzwoitości… to moja gwiazdka na niebie - powiedział patrząc na Amzę gładząc ją czule kciukiem po karku, na co dziewczę się nieco zaczerwieniło i speszyło, ale i lekko uśmiechnęło, po czym znów spojrzał na Dale - jeśli masz ochotę zepsuć sobie później nastrój to chętnie opowiem ci moją część tej historii, ale nie róbmy tego teraz… Jesteś młodszą kapłanką. Pewnie to oznacza więcej niż “kapłan” w większości małych świątyń. bardziej widzisz się w przyszłości jako jedną z tych co uzdrawiają rany, prowadzą swój kościół, czy zsyłają boski ogień na głowy demonów? - zapytał zmieniając temat - I zaznaczam, że pytam jak ty byś się widziała, a nie gdzie ciebie poślą.
- Oj no bez przesady… - Zaśmiała się Dale - Jakoś nie widzę się jako pogromczyni demonów, więc tak, uzdrawianie i niesienie pomocy potrzebującym.
- Hej… jakby mi ktoś za dzieciaka powiedział, że zostanę paladynem to bym go wyśmiał, a potem pewnie wpakował topór między oczy. Dziś… jak w Scornubel kilku lokalnych szukało zwady, wytrąciło mi moją tacę z piwem i wylało swoje na mnie… to chwilę potem i przez kolejne pół godziny opowiadali mi o swoich rodzinach, roli i bolączkach i słuchali moich rad. Tak - Endymion wyszczerzył wszystkie zęby - jestem z tego dumny jak cholera. I jestem dumny za każdym razem gdy uda mi się uniknąć przemocy, gdy ta wydawała się już pewna.
Kapłanka pokiwała głową na słowa Paladyna…

- Ufff… ale się objadłam - Powiedziała cichutko Amza i poklepała się po brzuszku, z zaciekawieniem przyglądając wszystkim innym przy stołach. Krasnal rozmawiał z dwoma młódkami, Kargar również, Gabriel siedział między Deidre i jedną z miejscowych, Amara… nieco zaczerwieniona, zaśmiewała się właśnie z czegoś do rozpuku, także siedząc między dwoma kobietami.
- Fajnie tu - Dziewczę szepnęło do Endymiona.
- Yhym… miła odmiana po trakcie i Hluthvar - odpowiedział Endymion zamyślając się na moment.
- Ciasta? - Amza podsunęła na stole przed Orka szarlotkę, miło się uśmiechając.
- Teraz już tak - przytaknął ork i kciukiem zdjął kawałek ciasta który zdobił jej policzek
- Dobre… - stwierdził z uznaniem - chcę więcej - dodał i uśmiechając się nałożył sobie cały kawałek na talerz i zostawiając dość i w odpowiednim miejscu, aby Dale sama mogła sięgnąć gdyby miałą ochotę.
- Często ratujecie tyłki przed odmrożeniem bałwanom które nie doceniają siły tutejszych burz?
- Raz na trzy tygodnie jakiś rodzaj "gości" się zdarzy… czasem tu nocują, czasem nie. Różni są, niektórych nawet… przepędzamy, że tak powiem.
- “Że tak powiem”, hah… brzmi jakby miał to być duży eufemizm.
- Jak kto ma zło w sercu, to i dostaje kopa w odpowiednim kierunku, lepiej? - Cicho zaśmiała się Kapłanka.
- Ej… ja nie krytykuję. Ja mam adamantytowy miecz który jest bardzo intensywnie używany w mniej więcej takim celu. A gdy jacyś przydrożni zakapiorzy na mnie wyskoczą rzadko korzystają z mojej oferty dobrowolnego oddania się w ręce lokalnych władz… a wtedy lecą głowy.
- Oj już nie bądź taki brutal - Skrzywiła się Dale, ale i po chwili lekko uśmiechnęła, również zabierając się za szarlotkę.
- Wolę myśleć, że to inna kategoria pomagania ludziom. Zaraz obok uzdrowień, czy rad. No i zawsze, jak tylko jest możliwość, a możliwość jest zawsze bo mam adamantytowy pancerz, daje im wybór i zawsze akceptuję poddanie się… ale tak… i tak tego nie lubię. Jestem szczerze ciekaw ilu z tych bandytów dało się wrócić na dobre tory. Część na pewno… jeśli ja mogłem, to Ragathielu… nie wiem kto by nie mógł. Wybacz. Smęcę niepotrzebnie. Jak w ogóle nas znalazłyście? Odpływ wychodka raczej nie jest miejscem do którego się zagląda w czasie burzy.
- Mamy tam magiczny alarm, który nas powiadomił. Znalazłyśmy was, no i przytaszczyłyśmy tu na górę… w końcu jak to tak kogoś w wychodku zostawić? Ten wasz Krasnal, on umierał z dziurą w plecach, chyba właśnie po błyskawicy…
- Doceniamy, doceniamy… byłby wstyd po drugiej stronie opowiadać, że tak się skończyło… i ominęła by nas ta uczta, a to nawet nieco gorsze. Choć jak z Bolvaratem się spotkam, albo jak siostrze opowiem, to na pewno im się ta historia spodoba - zaśmiał się paladyn do siebie.
- Nooooo taaaak, tylko wiesz… my tu chcemy w spokoju nadal żyć, uczyć się i tak dalej, rozmawialiśmy o tym - Uśmiechnęła się lekko Dale.
- Historia opowiadana dla śmiechu nie wymaga podawania nawet przybliżonej lokacji. Tutaj ten wychodek jest kluczem… ale masz rację. Tsk, tsk, tsk… szkoda. Uśmiali by się. Wrzucę to do wora z historiami i opowiem za parę lat, umieszczając w zupełnie innym miejscu Faerunu. Wilk syty i owca cała.
- Będziemy wdzięczne… - Powiedziała Kapłanka. A Paladyn zauważył, że Amzie nieco się oczka zamykają. No tak, najadła się, to i… ale chyba i zauważyła to Kapłanka, bowiem nagle jej dłoń znowu znalazła się na udzie Paladyna.
- Będziemy BARDZO wdzięczne za zachowanie naszej tajemnicy - Dodała Dale, naprawdę milutko się uśmiechając.

Paladyn potrzebował krótkiej chwili aby się wewnętrznie ogarnąć gdy wcześniejsza próżna myśl stała się faktem. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Chwycił dłoń kapłanki i z najwyższą delikatnością, po chwili wewnętrznej walki, ściągnął ją ze swego uda.
- Ona jest moją gwiazdką - wyjaśnił patrząc na zasypiającą Amzę, dając kapłance tę odrobinę dystansu - oboje straciliśmy tych których kochaliśmy. Ja najbliższego przyjaciela… brata w zasadzie. Ona wszystko.

Dale głęboko westchnęła, wpatrując się w twarz Endymiona z lekko szklącymi się oczkami. Pokręciła głową, z wymuszonym uśmiechem, po czym wypiła duszkiem zawartość swojego puchara z winem.
- Przepraszam… nie chciałam… przykro mi z powodu tego, co przeszliście. Niech wam od teraz szczęście sprzyja… - Wbiła wzrok na moment w pusty kielich trzymany w dłoni - A wiesz… my tu mamy pod klasztorem w jaskiniach gorące źródła, może się tam wybierzecie? - Powiedziała bardzo, bardzo jakby wymuszonym wesołym tonem. Widać, ciężko jej było w tej chwili - Spodoba wam się! - Uśmiechnęła się.

- Proszę… nie przepraszaj. Jeszcze kilka dni temu już bym się rozglądał jak tu się zgrabnie wymknąć. I nie chciałem wzbudzić współczucia… choć w takim razie rzeczywiście źle dobrałem słowa. Chodziło mi o to… że naprawdę się o nią troszczę i jest dla mnie ważna. Myślę, że przynajmniej momentami to konkretnie ona pozwala mi nie mieć pustego i destruktywnego żalu do całego świata o to, że Agamemnon tak bezsensownie zginął.

- Wiesz… w moich stronach mówi się - zmienił Endymion temat - że gdy nocą taką jak ta, wieje zachodni wiatr góry opowiadają historie ustami nowych przyjaciół… masz ochotę wysłuchać historii Kinbaraka? Podmiotowi Bhaala któremu oddano jego życie? Obiecuję, że to dobra historia - uśmiechnął się paladyn zachęcająco, spodziewając się, że równie dobrze Dale może już nie być w nastroju na jakiekolwiek rozmowy.
Kapłanka w tym czasie nalała sobie do pucharu wina z antałka… drżącą dłonią. Wzrok zaś skupiała jedynie na tej czynności. Po chwili porządnie się napiła.
- Wiesz… może innym razem… - Spojrzała w końcu na Endymiona, nadal ze szklącym wzrokiem, wysilając się na uśmiech.

- Dale, dziewczę drogie… - Endymion odwrócił się i pochylił do kapłanki chwytając jej dłoń między swoje - powiem co mam do powiedzenia, jeśli będziesz chciała to odpowiesz, a potem zabiorę Amzę do łóżka. W porządku? Widzę, że jesteś dobrą, wyrozumiałą osobą. Poznałem takie co już by sceny zaczęły robić. Jesteś też prześliczną dziewczyną i twoje zainteresowanie naprawdę mi schlebia. Poważnie. Gdyby sytuacja była inna to byśmy tej nocy bardzo niewiele spali i pewna część mnie cały czas próbuje walczyć aby ten scenariusz się ziścił. To wszystko jest najczystszą prawdą, klnę się na moje przysięgi paladyńskie. Za kilka lat skończysz szkolenie i wtedy, jestem pewno, znajdziesz kogoś odpowiedniego dla siebie, cokolwiek by to nie oznaczało. Z całego serca wierzę, że będziesz szczęśliwa, a czasu poświęconego na naukę uzdrawiania i pomagania bliźnim w potrzebie nie będziesz żałować, choć teraz jest ona na swój sposób samotna i czasem jest ciężko. Byłbym zaszczycony gdybyś wtedy zechciała napisać do mnie list ze swoimi wrażeniami i odczuciami. Sprawiłabyś mi tym wielką radość. Moim najbardziej stałym adresem byłaby karczma mojej siostry Murshy. Zielony Prosiak w Neverwinter. Na pewno odpiszę… bah… na cokolwiek co byś wysłała odpiszę, choć nie mogę obiecać, że szybko.
Kapłanka znów napiła się porządnie wina, po czym spojrzała na Paladyna… chyba się troszkę uspokoiła, troszkę. Jej usta lekko drgnęły, jakby do uśmiechu.
- Jeszcze nigdy nikomu nie napisałam listu, to może być ciekawe.
- Kiedy tylko będziesz miała ochotę. Uczyniłabyś moje życie tę odrobinę lepszym gdybyś z czasem dała się wliczyć w poczet moich przyjaciół i ludzi mi bliskich. - Paladyn ścisnął na moment mocniej dłoń kapłanki uśmiechając się łagodnie, po czym wstał od stołu i wziął Amzę za rękę pochylając się do niej
- Chodź Kruszyno, zaniesiemy cię do łóżka… - powiedział cicho do dziewczyny, po czym zwrócił się jeszcze do Dale - I naprawdę lubię historię Kinbaraka. Zachęcam byś się zdecydowała, jej wysłuchać - uśmiechnął się zachęcająco i odszedł od stołu, jeszcze na moment łapiąc kontakt wzrokowy z Sorne i podziękował jej powolnym kiwnięciem głowy i wyszedł, kierując się do pokoju w którym się obudził z Amzą.
- Aaaaale się objadłam… - Powiedziała znowu dziewoja, z co chwilę przymykającymi się oczkami, niesiona już poza salą przez Paladyna.
- Ja też. A ty byłaś przeurocza - zaśmiał się do dziewczyny pod nosem.
- Hm? - Zdziwiła się Amza.
Kilka chwil paladyn się tylko uśmiechał patrząc przed siebie
- Jesteś uroczym dziewczęciem - powiedział w końcu jak oczywistą oczywistość, a potem jego uśmiech zrobił się… zbójecki - Ślicznym. Małym. Prezencikiem.
Amza cichutko zachichotała, po czym wtuliła nosek w szyję Endymiona…

Kerm 05-09-2021 16:24

Wieszcz po swojej prawej miał Deidre, po lewej z kolei niejaką Esme, Paladynkę.
- Wspaniała uczta - powiedział, po czym nalał wina obu sąsiadkom. - A po tym, co ostatnio przeszliśmy, to istny raj. - Uśmiechnął się. - wasze zdrowie, powiedział, podnosząc kielich z winem.
- A bo ja wiem czy raj… wiecznie zimno i wieje, i jemy tylko raz dziennie, dzięki magii, ale da się żyć - Powiedziała cichym tonem Paladynka i parsknęła.
- Podasz mi wino KOCHANIE - Odezwała się Deidre, akcentując mocno ostatnie słowo skierowane do Gabriela.
- Tak, skarbie... - odparł Wieszcz, zastanawiając się, od kiedy to Zaklinaczka stała się zazdrosna. Z drugiej strony... Jego druga sąsiadka zdecydowanie warta była grzechu. Ale czy na dłuższą metę to by się opłaciło...?
Spełnił prośbę Zaklinaczki.
- Dziękuję - Odparła Deidre, a po chwili i ona niespodziewanie zadała pytanie Paladynce - Tak bez facetów… to chyba kiepsko co?
- Ummm… - Esma nagle poczerwieniała - No… tak…
Gabriel spojrzał najpierw na Deidre, potem Esmę, potem znów na Deidre.
- Czy chcesz się podzielić jakimś pomysłem? - spytał, po czym upił łyk wina. A Esma się własnym zakrztusiła.
- Co? Ja? Nieeeee, tak tylko sobie gadamy - Powiedziała Deidre.
- Acha... - W głosie Gabriela zabrzmiała odrobina rozczarowania(?). - Takie tam rozmówki przy winie... No to zdrowie moich pięknych towarzyszek. - Ponownie uniósł kielich, obie dziewczyny uczyniły podobnie.
- Zostaniecie na noc? - Spytała niespodziewanie Esma.
- Wędrówka w środku śnieżnej burzy byłaby, delikatnie mówiąc, mało rozsądna - powiedział Gabriel. - Tutaj mamy schronienie przed śniegiem i wiatrem, a nasze namioty i część zapasów porwała lawina - wyjaśnił.
A przez głowę przeszła mu myśl, że dwie śliczne kobiety w łóżku to byłoby jeszcze ciekawiej, niż jedna, najbardziej nawet namiętna,
- No tak, zgadza się, ale chyba jeden z was mówił, że chcecie ruszać jak najszybciej… dlatego pytam. Bo albo macie jakąś potężną magię, co wam w takich warunkach pomoże, albo… nierówno pod sufitem - Parsknęła Paladynka.
- Niezbyt mądrą rzeczą jest wędrować w taką pogodę - odparł Wieszcz. - O ile przed zimnem można się ochronić, o tyle przed wiatrem czy gradem dużo, dużo trudniej. I nie sądzę, by któryś z nich był na tyle szalony, by wyruszyć przed końcem burzy. Zatem 'jak najszybciej' nie oznacza 'zjemy i idziemy' - wyjaśnił.
Zjadł kawałek piersi kurczaka i porcję sałatki.
- Pyszne te piersi - powiedział. - Może zjecie trochę? - spytał, po czym ponownie nalał wina do kielichów swoich sąsiadek.
- Ja nie jadam mięsa… - Powiedziała Paladynka cichym tonem.
- A ja chętnie - Odezwała się Deidre.
Zatem Gabriel nałożył Zaklinaczce sporą porcję piersi z kurczaka i dołożył kawałek pieczonego prosiaka, zaś Paladynce podsunął spory półmisek sałatki, w której - na pierwszy rzut oka - nie było ani kawałka mięsa,
- Częstujcie się - powiedział.
- Mmmm-mmm! - Zachwycała się jedzonym mięsem Deidre - Nie ma to jak kawał porządnego mięsiwa w ustach…

Paladynka poczerwieniała, i wsadziła nos głęboko w swój kielich z winem.
- Skoro tak mówisz.... - Gabriel udał, że nie rozumie tej dwuznaczności. - Tylko nie bądź zbyt... łakoma... - dodał.
- Miejfse na defer zasze jes - Powiedziała z pełną buzią rogata, a Paladynka odchrząknęła.
- To ten… a czym wy się zajmujecie? - Spytała Esma, wysilając na uśmiech.
Gabriel spojrzał na nią przepraszającym wzrokiem.
- Ogólnie biorąc, poszukujemy przygód, przy okazji staramy się zarobić na życie - wyjaśnił. A korzystając z tego, iż Deidre zajęta jest jedzeniem, przyjrzał się nieco dokładniej swej rozmówczyni… która się lekko uśmiechnęła.
- Pytam kim jesteście, co potraficie - Wyjaśniła Paladynka.
- Deidre jest zaklinaczką - odparł Gabriel. - A ja... w zasadzie możesz mnie nazywać wyrocznią. Albo wieszczem, jeśli wolisz.
- Potrafisz przepowiedzieć przyszłość? Albo… mi powróżyć?? - Zapytała wesołym tonem Paladynka, a Deidre wymownie odchrząknęła w trakcie jedzenia…
Gabriel spojrzał na Zaklinaczkę.
- Zakrztusiłaś się, skarbie? - spytał z udawaną troską. - Może przepijesz winem? - Podsunął jej kielich, a potem przeniósł wzrok na Paladynkę. - Może kiedyś, ale nie w tym momencie, niestetyyyyyyyy... - Gabriel poczuł dłoń Deidre na swoim udzie, i jej pazurki wbijające się w jego ciało.
- Dziękuję za troskę kochanie, już mi lepiej - Powiedziała niby nic Zaklinaczka, po czym zabrała dłoń, a Paladynka zamrugała oczkami.
- Bardzo ładna sukienka - Powiedziała do Deidre Esma, nie wiedząc chyba, co już mówić.
- Ach dziękuję, tak. Dostałam ją w prezencie od Gabriela…
- Piękna kobieta zasługuje na piękne rzeczy - skomentował te słowa ofiarodawca wspomnianej sukienki, a Deidre urosła w oczach, mając szeroki uśmiech na buzi. I tym razem już delikatnie poklepała Wieszcza po udzie.
- Plotki niczym wietrzysko na zewnątrz, obiegły klasztor. Szukacie smoka… smoczycy? Co zrobicie jak ją znajdziecie? Zabijecie ją? - Spytała Paladynka.
- Chyba trochę przeceniasz nasze możliwości - uśmiechnął się Wieszcz. - Mamy nadzieję, że potwierdzą się plotki, iż jej nie ma, że opuściła swoje legowisko. Nie sądzę, by ktokolwiek z nas pragnął spotkać się oko w oko z tą smoczycą.
- Więc idziecie tam, by to sprawdzić? i co dalej? - Esma zaczęła nieco dziubać w sałatce.
- Rozejrzymy się, spróbujemy znaleźć powód jej zniknięcia, a potem wrócimy w bardziej przyjazne dla ludzi okolice - odparł. - A dlaczego pytasz?
- Bo jestem ciekawska, nie mogę? - Cicho się zaśmiała Paladynka - Wy też pytacie o masę rzeczy..
- Ciekawość, pierwszy stopień do wiedzy - żartobliwym tonem odparł Wieszcz. - Kto pyta, nie błądzi...ponoć - dodał.
- Pierwszy stopień do piekła… - Wtrąciła się Deidre. Rogata Deidre. I uśmiechnęła się dosyć… troszkę, minimalnie, jakby złowieszczo.
- Każdemu jego przyjemność - stwierdził Gabriel spokojnie. - No i każdy wybiera swoją drogę.
Deidre wyraźnie groziła wszystkim tym, których podejrzewała o chęć wkroczenia na jej terytorium, a Gabriela to bawiło. Przynajmniej na razie.
- W grotach pod klasztorem są ciepłe źródła, jakbyście chcieli, można się tam nieźle odprężyć - Powiedziała cichym tonem Esma, do obojga, zerkając jednak bardziej w stronę Deidre. Chciała… udobruchać "rozbuchaną" rogatą?
- Och, ciekawe… - Mruknęła Zaklinaczka, po czym pogładziła dłonią udo Gabriela - Co ty na to kochanie?
- Z przyjemnością - odparł. - Ciepłe źródła to brzmi bardzo dobrze. - Skinął głową. - Czy, w takim razie, po uczcie mogłabyś nam wskazać drogę? - zwrócił się do paladynki, równocześnie ponownie nalewając wina obu sąsiadkom.
- Oczywiście - Esme upiła tylko mały łyczek, Deidre za to porządnie…
- Ale chyba nie będzie tam połowy klasztoru? - Rogata zerknęła podejrzliwie na Paladynkę.
- Czasem ktoś tam jest, ale im później, tym bardziej pusto…
- W takim razie wybierzemy się tam nieco później - zaproponował Gabriel. - A gdyby się okazało, że jest tłok, to po prostu poczekamy, jeśli obecność innych osób będzie ci przeszkadzać w relaksowaniu się ciepłą wodą. - Spojrzał na Deidre, na co ta, z wyraźnie już szklącym się wzrokiem od alkoholu, kiwnęła głową z uśmieszkiem.
Gabriel zaczął się zastanawiać nad wpływem wina na charakter Deidre, ale doszedł do wniosku, że nieco luźniejsze podejście do życia w niczym dziewczynie nie zaszkodzi.
- No to jesteśmy umówieni. - Uśmiechnął się do Zaklinaczki, chociaż słowa skierowany były bardziej do drugiej z sąsiadek. - Ale na razie jedzmy i pijmy - powiedział.
Oczywiście zadbał o to, by obie dziewczyny miały co jeść i pić.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:56.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172