Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-12-2021, 12:04   #1
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gwiezdny Szlak [Spheres of Power]


- Nie było nic… lepszego? - spojrzenie krasnoluda przesunęło się zebranej przed nim naprędce grupce awanturników. I nie było to przychylne spojrzenie. Raczej pełne rozczarowania.
- Nic w tak krótkim czasie. - przyznał młody krasnolud stojący przy biurku swojego szefa.
- No cóż…- siedzący za biurkiem krasnolud w oficerskiej zbroi był tu najważniejszą osobą. Nazywał się Uthar Toervaldssen III-ci i był przywódcą tego fortu w stopniu thana Cesarskiej Armii Górnego Królestwa Haergadu. Pozycja thana była znacząca bliżej stolicy, ale nie tutaj na granicy. Tu… liczyło się to, że zasiadał właśnie za tym biurkiem, będąc de facto gubernatorem okolicy.
Co prawda okolica składała się z górskich szczytów i dolin zamieszkanych przez barbarzyńskie plemiona ludzi, orków i półorków, ale… Fort Lodowego Kła i każdy w okolicy kto czuł się częścią cywilizowanego świata musiał ukorzyć się w majestacie thana Uthara. Przynajmniej w teorii, w praktyce… każdy kto chciał żyć w Forcie, kto chciał handlować w Forcie, kto chciał schronić się tu musiał brać pod uwagę, że ten krasnolud był panem życia i śmierci wszystkich mieszkańców Fortu. Sporym pocieszeniem więc był fakt, że okazał się panem z jednej strony przywiązanym do prawa i sprawiedliwości, z drugiej jednak wystarczająco elastycznym, by nie wykazywać się przesadną gorliwością w ich egzekwowaniu. Dopóki zębatki osady się kręciły, dopóty Uthar nie sprawdzał dzięki jakiemu smarowi to czyniły.
Stojący obok niego młody krasnolud był przeciwieństwem szefa. Chudy i blady, o wypielęgnowanych czarnych włosach obciętych wedle mody panującej w stolicy, jak krótko obciętą bródkę która to również była tam ostatnim krzykiem mody, ale… mogła być subtelną sugestią iż ów młody krasnolud czci Asmodeusza. Co bardziej spostrzegawczy mogli zauważywać dziwne fioletowe przebarwienia na nozdrzach owego podwładnego Uthara.
I ironiczny uśmieszek. Możliwe że ów młody ambitny krasnolud wprost ze stolicy subtelnie sabotował poczynania swojego szefa np. poprzez wybranie najmniej kompetentnych do tej misji osób.

Możliwe… że jego szef to podejrzewał i dlatego bacznie przyglądał się zebranej przed nim grupce.
I dlatego pewnie wpierw skupił swój wzrok na szczupłym i wysokim półelfie (jakby były jakieś inne), o widocznej, ale delikatnie zarysowanej muskulaturze. Nosił on krótką brodę i dłuższe włosy, trzymane tak, by zasłaniać uszy. Niemniej tak daleko na wschód od i tak nie był w stanie ukryć swojej natury. Tu ludzie bywali muskularni i o szeroko zarysowanych szczękach. Tu każdy człowiek inny od masywnych barbarzyńców rzucał się w oczy. A tymbardziej półelf.
Następnie spojrzeniem than obrzucił dwie kobiety trzymające się bardzo blisko. Wojowniczka próbowała osłonić swoim ciałem stojącą tuż za nią niską dziewczynę o wyjątkowo zielonych oczach i czymś… jeszcze… czymś nienaturalnym i niepokojącym.
Nic więc dziwnego że stary krasnolud skupił spojrzenie właśnie na tej dziewczynie ignorując jej towarzyszkę. Czy… stary Winfred o niej właśnie mówił, gdy we wróżbach pojawiło się zagrożenie przybliżające się każdej nocy? Nie… wszak miało przyjść… z nieba. Niemniej może trzeba będzie pogonić Winfreda do stawiania kolejnych wróżb wieczorem.
Kolejnym członkiem tej brygady poszukiwawczej był postawny jasnowłosy młodzian w zbroi górskiego wzoru i goglach odsuniętych na czoło. Jego oczy, dosłownie błyszczały mocą. I patrzyły hardo oraz pogardliwie.
Nic więc dziwnego, że than spojrzał na moment na swojego doradcę obiecując mu jakiejś upierdliwe zadanie do wykonania. Choćby poszukanie tego drania, który zaśmieca ulice miasta jakimiś ulotkami dotyczącymi niesprawiedliwości i wyzysku pod rządami krasnoludów. Jakby pod butem jakiejś innej rasy byłoby inaczej! Than miał na ten temat inne poglądy i jeśli miałby coś zmienić to wpierw uczyniłby nielegalnymi kulty Asmoduesza i Hextora. Ale jak wspominał o tym przy szachach to stary pierdziel Winfred bredził coś o zachowaniu kosmicznej równowagi i podobnych duperelach.
Na koniec spojrzał na mężczyznę o smukłej, mało imponującej budowie ciała. Kolejny osobnik z poza fortu. Jego oblicze pokrywała fioletowo- czerwona pajęczyna blizn i znamion.
Ów schludnie i utylitarnie ubrany osobnik podpierał swoje ciało kosturem trzymanym w dłoni.
- No cóż… - powtórzył krasnoludzki władca tego fortu. - Sprawa dotyczy owiec, a dokładnie…
Pstryknął palcami, co wywołało reakcję jego podwładnego. Ten szybko zerknął w trzymane dokumenty.
- 345 sztuk, wliczając w to osiem baranów i 12 jagniąt.
- Właśnie. Otóż te całe stado ktoś… jakaś banda zrabowała wczorajszej nocy z pastwiska. To całkiem spore pogłowie, miało po części odziać i wyżywić załogę Fortu podczas zbliżającej się zimy. Więc jak rozumiecie, to całkiem dotkliwa strata. Chcę odzyskać to stado więc jestem gotów zapłacić… emm… 25 złotych imperiali za każdą odzyskaną sztukę co daje…- szef pstryknął palcami zerkając na doradcę. Ten zamilkł na dłużej nim rzekł. - Osiem tysięcy sześćset dwadzieścia pięć złotych imperiali którymi się podzielicie między sobą.
- Właśnie. Plus jeszcze trzysta złotych imperiali z mojej własnej kiesy za przywódcę owej złodziejskiej bandy… żywego lub martwego. - odparł ze złowieszczym uśmiechem than Uthar. Następnie jednak spojrzał podejrzliwie na całą grupkę ochotników.
- Zanim jednak zlecę wam ową misję, liczę że wpierw powiecie kim jesteście i jaki wkład możecie wnieść w jej wykonanie i co sądzicie o szansach jej powodzenia. - dodał po chwili przyglądając się badawczo grupie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-12-2021, 08:55   #2
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Szafirowe, lśniące oczy Mari skierowane były w podłogę. Poza delikatną, ledwo widoczną poświatą jej oczu, jej gładkie, dość młode oblicze nie wyróżniało się niczym szczególnym. Ot niebrzydka, ale też nie chwytające za serce niska, młoda kobieta, zamyślona, odległa myślami od zwykłych spraw, może nawet znudzona. Gdy wchodziła na audiencję, łatwo było dostrzec, iż z wyraźną niechęcią zsunęła z głowy głęboki kaptur, będący częścią ciemnogranatowego płaszcza w którego połach skrywała swe drobne, anemiczne ciało. Zupełnie jakby światło obecne w komnacie ją drażniło.
Ostatnie słowa krasnoluda wyrwały dziewczynę z zamyślenia. Powoli, leniwie oderwała wzrok od jakiś niewidocznych dla nikogo poza nią wzorów na podłodze aby skierować głowę lekko w górę, a wzrok padł na twarz Arice. Mari zdecydowanie, powoli pokiwała głową dając jej jakiś znak, a następnie skierowała swoje spojrzenie poza odbywającą się konwersację, wypatrując czegoś w cieniach tańczących po zakamarkach komnaty.


Z jednej strony kobieta towarzysząca tej niskiej, o błyszczących zielono oczach, zdawała się uważnie przysłuchiwać krasnoludowi, a jednocześnie musiała zwracać uwagę na towarzyszkę, jako że wyraźnie zobaczyła niemy znak od niej, stojąc jedynie lekko zwrócona tak, aby zdołać rzucić spojrzenie na zielonooką. Twarz okutej w cięższą zbroję, mogła być uznana za zbyt niewinną do jej poważnej postawy. Związane z tyłu dłuższe brązowe włosy przyprószała szarość nadając im dość bladego odcienia, które w sumie pasowało do jej niewyróżniających się ciemnych oczu, stale zdających się analizować wszystkich w pomieszczeniu.
Lub analizować jakie zagrożenie mogą stanowić.
Kobieta w półpłytowej zbroi zrobiła pół kroku w przód, jednak nie na tyle, aby pozostawiać swoją towarzyszkę bez ochrony. Utkwiła spojrzenie w krasnoludzie, zachowując nieporuszoną sylwetkę przypominającą wieżę strażniczą.
- Pani Mari - odsunęła się by nie zakrywać jej niższej sylwetki - Mistrz Sztuk Tajemnych, oferuje swój kunszt magiczny podczas wyprawy. Ja, Arice A'ebisu zapewnię za to ochronę i miecz w razie potrzeby. - odezwała się dość twardym tonem, szorstkim w dźwięku.


Gdy część zgromadzonych zdążyła się przedstawić, a cisza powoli zaczynała się przedłużać do przodu wyszedł podpierający się na kosturze mężczyzna, o twarzy na którą było ciężko patrzeć. Na utylitarnych ubraniach, zasłaniających wszystko oprócz twarzy nosił skórzaną zbroję lamelkową. Wokół niego roztaczała się niepokojąca woń, kojarząca się z sklepem farmaceuty, ale z dodatkiem czegoś… niebezpiecznego.
Wykonał elegancki formalny ukłon, a jedną z dłoni sięgnął równocześnie do bandoliera przewieszonego przez klatkę piersiową. Gdy się wyprostował w jego ręce pojawił się gruby zwój, który rozwinął i położył na biurku thana. Pergamin nosił na sobie mnóstwo pieczęci i podpisów.
- Jin Dhis, doktor alchemii, chirurgii, toksykologii, magister stosunków międzygatunkowych, licencjat filologii elfiej, gnomiej, orczej, niziołczej, teoretyk magii stosowanej. - przedstawił się w Wysokim Krasnoludzkim, w którym nie było słychać nawet echa obcego akcentu. Jakby posługiwał się tym językiem od urodzenia. - Dokument potwierdza moje uprawnienia do praktykowania w wymienionych dziedzinach. - dodał, przechodząc już na niski krasnoludzki, po czym odebrał papier i schował go pieczołowicie do bandoliera. Ciche odgłosy obijających się o siebie szklanych naczyń sugerowały że trzyma tam też inne przedmioty.
- Jestem w stanie zagwarantować że utrzymam przy życiu wszystkich zgromadzonych, wyłączając ekstremalne uszkodzenia ciała jak dekapitacja, czy przebicie serca. - dodał, po czym otaksował spojrzeniem młodszego krasnoluda. Podniósł swoją okrytą rękawicą dłoń i potarł jej wierzchem swój nos, po czym znów zwrócił się do Thana.
- Ostatni rok spędziłem podróżując samotnie po królestwie i poza nim. Potrafię o siebie zadbać. Ciężko mi się wypowiadać na temat szansy powodzenia tej misji, mając tak ograniczone dane wstępne, ale wiedząc jak duże jest stado spokojnie mogę założyć że znalezienie śladów nie powinno nastręczyć większych trudności.
- Too… bardzo imponujące…- stwierdził stary krasnolud przeglądając dokument i podając go po chwili swojemu podwładnemu, który wzorem szefa zaczął go dokładnie czytać. -Aczkolwiek nie mamy w tej chwili wolnego etatu dla garnizonowego medyka, jak i funduszy na stałe opłacanie specjalisty o tak imponujących kwalifikacjach. Niemniej niewątpliwie uzdrowiciel przyda się na wyprawie w góry.
- A ja nie poszukuję stałego zatrudnienia. - odpowiedział Jin, uśmiechając się przy tym lekko - Wysoce cenię sobie… niezależność, a prawdziwą wiedzę najłatwiej zdobyć na drodze.
- Zdobywanie wiedzy to szlachetna pobudka do podróży. Szkoda że rzadka.- tu krytyczne spojrzenie Uthara spoczęło na czytającym dossier podwładnym i złośliwy uśmieszek pojawił się pod jego wąsami. Jin natomiast ukłonił się lekko i wycofał.


Valten skłonił się krasnoludowi i skinął głową przyszłym towarzyszom kiedy przyszła jego kolej. Młodzian posiadał niepoukładane blond włosy i coś co wyglądało na zaczątki zarostu.
Z jego oczu zionął płomień kuźni, w momencie kiedy zaczął mówić wyraz jego twarzy trochę spotulniał. Najwyraźniej pogarda dla wszystkiego wokół to naturalny wyraz jego twarzy.
- Dostojny panie, drodzy towarzysze. Valten Eerun, z wyszkolenia kowal, z zawodu najemnik, praktykant sztuki tworzenia i udoskonalania. - poklepał po małym młocie kowalskim u swego boku - Dla drużyny oferuje swoje usługi naprawy a nawet udoskonalenia ekwipunku, co pomoże nam w możliwym starciu. Sam również potrafię się zająć możliwymi oponentami. - tu wskazał na miecz u swego boku i kruczy młot na plecach. - Jestem pewny, że wypełnimy to zadania w jak najbardziej zadowalający sposób. Widzę w tym pomieszczeniu osoby, które promieniują potencjałem i siłą.


Półelf stał na uboczu, nieco bliżej okna, jakby chciał mieć je w zasięgu ręki. Ubrany był w znoszony, niewyróżniający się niczym strój podróżny, okryty dodatkowo płaszczem z głębokim kapturem, który zdjął dopiero po wejściu pod dach. Jego twarz z pewnością nie wyglądała tak …charakterystycznie jak oblicze chirurga, ale można był zrozumieć, że nie należał do tych, którzy chełpili się domieszką elfiej krwi. Broda i długie włosy maskowały ostrzejsze rysy oraz dłuższe uszy, ale nie były w pełni skuteczne. Mężczyzna nie nosił żadnego pancerza, za uzbrojenie mając pięknie wykonany łuk z ciemnego drewna oraz prostą siekierkę przytroczoną do pasa. Kilka kołczanów przypiętych do plecaka sugerowało, że to pierwsze jest jego ulubionym orężem.
Wyran milczał, dokładnie obserwując każdego z obecnych - przyglądał się ich sylwetkom, ekwipunkowi, wsłuchiwał w ton głosu. Jego wyraz twarzy sugerował, że nie jest pewien, czy przyjście tutaj było dobrym pomysłem. Odezwał się dopiero na samym końcu, po kolejnym okresie ciszy.
- Wyran. Strzelec i zwiadowca. Jeśli trzeba, potrafię też zająć się sabotażem, chociaż przy szukaniu owiec to nie powinno być potrzebne - widać było, że mężczyzna nie jest specjalnie towarzyski.

- No cóż… wydajecie się być bardziej kompetentni niżby się z pozoru wydawało.- odezwał się już bardziej zadowolony z sytuacji than.- Macie jakieś pytania dotyczące misji, zanim wydam polecenia związane z rozpoczęciem misji, czy też od razu mam przejść do rzeczy?
Mari wciąż wyglądała na bardziej zainteresowaną ścianami niż krasnoludem, co chyba oznaczało, iż z jej strony może przejść do rzeczy.
- Tylko jedno. Gotówka jest od każdej odzyskanej sztuki, czy od każdej żywej? - spytał alchemik.
- Tylko od całych i zdrowych sztuk. Padlina jest dobra tylko dla ścierwników.- krótko podsumował przywódca fortu.
- Znacie przywódcę bandy? Jego głowa jako dowód wystarczy? - zapytał półelf.
- No… jeszcze nic nie wiemy, ale mój człowiek pójdzie z wami jako przewodnik. I świadek waszych dzielnych czynów.- odparł wyraźnie zadowolony z siebie Uthar i nim zdążył jeszcze coś rzec, drzwi do jego biura się otworzyły i wszedł uzbrojony ciężko krasnolud, skłonił się nisko przed thanem wyraźnie rozdrażnionym tym wtargnięciem. Podszedł do niego i podał mu wąski pasek pergaminu. Zapewnie przyniesiony przez gołębia pocztowego do wieży maga wznoszącej się nad garnizonem.
- I ten… tego… ojciec Kyranis czeka w przedpokoju.- dodał, gdy than pospiesznie czytał zapis mrucząc.- A niech sobie czeka do usranej śmierci… teologiczna pijawa.
Następnie rzekł do siebie.- A po kie licho tu inkwi… szlag… Jeszcze ich tu brakowało. -
Następnie gestem dłoni odprawił żołnierza, który się tyłem cofnął do drzwi i zamknął za sobą.
- Tooo… na czym żeśmy skończyli?- zapytał rzucając ów zwitek na biurko.
- Na tym że dołączy do nas ktoś od pana, by zdać relację z wykonania misji. - uprzejmie przypomniał Jin.
- Nakazałem przeprowadzenie śledztwa związanego z tą napaścią. Zwiadowca mojej małej armii już tam jest na miejscu tej zbrodni i bada wątki.- wyjaśnił than.-Możecie do niego dołą…
-Do niej.- sprostował doradca.
- Do niej dołączyć. Zna góry i okoliczne plemiona.- dodał Uthar.
- A jak się zwie ta osoba? I czy ma jakieś znaki szczególne? - Valten starał się jakoś okrężnie dojść do rasy z jaką będą mieli do czynienia.
- Nie wiem. Mam cały oddział zwiadowców.- przyznał Uthar. -I kilka z nich to niewiasty. Dużo kobiet służy w lekkich formacjach. Będzie to jedyna osoba na pastwisku, więc łatwo ją rozpoznacie.
- Myślę, że już dość zajęli twojego czasu panie. Ojciec Kyranis zaś czeka.- wtrącił doradca cicho, a than zaregował zaś nerwowo.- Mam ci powiedzieć gdzie mam ojca Kyranisa i podobne jemu indywidua?
- Panie… nie należy przesadzać z upokarzaniem miejscowego kleru.- mruknął nieustępliwie młody krasnolud.
- Niech będzie.- machnął ręką than.- Mój przewodnik… znaczy przewodniczka jest na pastwiskach. Tam ją odnajdziecie i z nią ustalicie szczegóły wyprawy. Na razie zaś muszę was prosić o opuszczenie mojego gabinetu.
 
Sindarin jest offline  
Stary 14-12-2021, 12:03   #3
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Wychodząc drużyna minęła w korytarzu ubraną na purpurowo postać kapłana z medalionem w kształcie żelaznej rękawicy trzymającej pęk strzał. Ojciec Kyranis okazał się miejscowym kapłanem Hextora i to kimś znaczącym skoro nie nosił zbroi, za to miał dwóch ochroniarzy w pełnej zbroi płytowej pilnującej jego mikrej postaci. Każdy z nich oprócz masywnego miecza przy pasie i topora, nosił na prawej dłoni kolczastą rękawicę świadczącą o tym, że nie byli to tylko doświadczeni wojownicy ale i fanatycznie oddani Hextorowi członkowie zakonu rycerskiego. Oblicza ojca Kyranisa nie udało się dostrzec, bo zakrywał je szeroki kaptur spod którego było jedynie widać pulsujące czerwonym blaskiem oczy.

Krótką chwilę nowo stworzona drużyna szła w ciszy, przerywanej rytmicznym stukaniem kostura Jina, i metalicznymi odgłosami charakterystycznymi dla poruszających się ciężkozbrojnych, nim alchemik zdecydował się ją przerwać.
- Miło mi państwa poznać. Gdybyście potrzebowali czegoś wyostrzającego zmysły w trakcie warty, czy też uspokajającego na sen mówcie śmiało. Jestem pewien że w moich zapasach znajdzie się coś przydatnego. - powiedział w niskim krasnoludzkim, po czym wbił wzrok w zielonooką.
Valten spojrzał na alchemika kiedy ten zaproponował skosztowanie swych wyrobów.
- Wybacz przyjacielu, ale nie skorzystam. Nie wątpię w twój profesjonalizm, ani twą sztukę. Wolę jednak polegać wyłącznie na swych zmysłach i umiejętnościach. Takie używki są dobre dla tych, którzy w siebie wątpią, słusznie lub nie. - przyjrzał się Arice - Jeżeli mogę pani, twoja zbroja o ile piękna, jestem pewny, że mógłbym nanieść poprawki. Nie w jej wyglądzie oczywiście, ale w tym jak leży i jak jest dopasowana.
Arice spojrzała na mówiącego do niej Valtena.
- Zbroja? Ma być użyteczna, piękno mi nie pomoże. - stwierdziła.
- Jak powiedziałem, nie o piękno chodzi. Potrafię poprawić jak twoja zbroja będzie na tobie leżeć, poprawiając jej skuteczność. Niestety błędy produkcji zawsze wyjdą na wierzch, więc nie jest to permanentna poprawa.
Arice skinęła głową na zgodę.

- Od lat nie miałem okazji współpracować z mistrzem sztuk tajemnych - powiedział nagle alchemik, tym razem posługując się czystym niczym górski potok smoczym, znanym częściej jako język magii - W czym się pani… - na moment zamilkł, ewidentnie szukając czegoś w pamięci - Mari specjalizuje?
Jak tylko wyszli z audiencji, Mari zasunęła na głowę kaptur, skrywając swe oblicze w cieniu. Poruszała się cicho, tuż przy swojej ciężkozbrojnej przyjaciółce, zwykle od wewnętrznej strony zabudowań, zostawiając Arice zewnętrzne skrzydło, tak jakby poruszały się w formacji. Gdy usłyszała alchemika, niechętnie odwróciła głowę. Jej twarz nie wyrażała emocji, jakby była zaprzątnięta innymi sprawami.
Dziewczyna pokazała mu tylko otwartą dłoń, ułożona na płasko, horyzontalnie. Brak specjalizacji? Uniwersalistka? Trudno było stwierdzić, Arkanistka nie wyglądała na szczególnie zafascynowana jego osobą.
Przez twarz Jina przebiegło echo jakiejś emocji. Uśmiechu? Irytacji? Ciężko było to określić przez grubą warstwę blizn i znamion.
- Jest pani niema?
Arice przez całą audiencję, jak i teraz była wręcz nienaturalnie opanowana, nie oferowała wiele wyrazem twarzy. Dopiero teraz postanowiła się w końcu odezwać.
- Pani Mari specjalizuje się w dobrym wychowaniu. - odparła do alchemika, na jego smocze słowa, sama mówiąc w Niskim krasnoludzkim - Nie godne ukrywać słów w językach, których inni, stojący obok nie zrozumieją, szczególnie jak to było przy thanie.
Alchemik na moment zatrzymał się i przekrzywił głowę, jakby nad czymś myślał, po czym szybko dogonił grupę.
- Przepraszam, ma pani oczywiście rację. Zwyczajnie nie rozmawiałem z nikim w tym pięknym narzeczu od tak dawna że nie mogłem powstrzymać się przed przypomnieniem jak jego słowa spływają z języka. - odparł w Niskim Krasnoludzkim, choć było w nim słychać nieco akcentu, charakterystycznego dla użytkowników Wysokiego. - Jestem skromnym poliglotą, a posługiwanie się językami to jedna z większych przyjemności mojego umysłu.
Na twarzy Mari pojawił się ledwo widoczny grymas, w miarę rozpoznawalny jako nikła forma krzywego uśmiechu z bliska. Kiwnęła głową do Arice z aprobatą, natomiast na poliglotę spojrzenia nie rzuciła. Nie było w tym lekceważenia, tylko jakby straciła go z percepcji myśli zajęta czymś nowym w jej umyśle.
Arice jedynie przyjęła do wiadomości podejście alchemika, najwyraźniej nie zaskoczona zachowaniem Mari.

Wyszli z budynku administracji wprost na plac centralny fortu. Na nim to ciężka krasnoludzka piechota ćwiczyła manewry, tworząc to osławionego żółwia z tarcz, to formując czworoboki, szpice popędzana wrzaskami sierżanta. Przyglądali się temu znudzeni jeźdźcy z pierwszej “konnej”... czyli lekka kawaleria , składająca się z ludzi i półorków, operująca na tym obszarze na bardziej popularnych tutaj koziorożcach wierzchownych, które to beczały w stajniach. Można też było dostrzec nielicznych krasoludzkich muszkieterów. Nowinka która przybyła tu ostatniej wiosny wprost ze stolicy. Jeszcze nie sprawdzeni w boju sprawdzali swój sprzęt i nacierali go smarami.
Cały fort zbudowany była na planie czworoboku z budynkami wbudowany w ciąg murów. Jedna z baszt była znacznie wyższa i kończyła się gołębnikiem. Była to tak zwana “wieża maga”, bo zawsze przynajmniej jeden czarodziej z sferą wróżenia przydzielany był do garnizonu pełniąc rolę zarówno szpiegowską jak i komunikacyjną. No i musiał umieć opiekować się gołębiami i krukami pocztowymi. Żołnierze zajęci swoimi sprawami nie zwrócili większej uwagi na awanturników kierujących się ku bramie prowadzącej do miasta.
Mari nie wyglądała na zainteresowaną manewrami wojskowymi ani architekturą obronną, czy może nie była zainteresowana tym powtórnie, dość naoglądała się podczas przybycia do fortu. Teraz odruchowo mocniej naciągnęła kaptur i spuściła wzrok w dół, gdy pierwsze promienie pełnego słońca musnęły jej zamyślone oblicze.
Alchemik, wzorem Mari naciągnął kaptur na głowę, głęboko kryjąc swoje oblicze w cieniu. Nie wstydził się swojego wyglądu, ale nie przepadał też gdy wszystkie głowy obracały się na jego widok.
Do dwójki zakapturzonych dołączył Wyran, on jednak nie spuszczał wzroku z mijanych żołnierzy.
Towarzyszka Mari, w przeciwieństwie do trzech z nich, nie wyglądała na zainteresowaną nakładaniem czegokolwiek na głowę. Może i powinna... W końcu nie było wiadomo, jaki to kościół wtedy... Nie.
- Dobrze się czujesz, pani? - szepnęła do Mari, widząc jak światło ją drażni.
Mari spojrzała na Arice i z lekkim uśmiechem pokiwała głową, pewną dawką energii i entuzjazmu. Mari nie przepadała za światłem, ale dużo w tym zależało od jej nastroju…
- Tutaj musimy się rozdzielić. - nagle zatrzymał się Jin - Potrzebuję czasu na przygotowanie wywarów i tynktur użytecznych w czasie naszej nadchodzącej podróży w góry. Proponuję znaleźć się potem w karczmie “Uśmiech Misjonarza”. - oznajmił bardziej, niż poprosił o zgodę i ruszył żwawym krokiem w kierunku sklepów.
Valten przyjrzał się towarzyszom, którzy najwyraźniej chcieli się skryć… przed kimś.
- W sumie możemy podzielić się obowiązkami. Chyba nie wszyscy musimy się udać na pastwiska, w międzyczasie część grupy mogłaby zaciągnąć języka.-
Mari tylko wzruszyła ramionami, jedynie lekko zwalniając kroku.
- Wedle woli. Ja porozmawiam z tą “przewodniczką” - odpowiedział Wyran, akcentując ostatnie słowo. Zdecydowanie nie podobała mu się perspektywa bycia nadzorowanym.

Zbieranina którą przyszło się Jinowi opiekować była nieprzeciętnie zróżnicowana. Tajemnicza, niema dziewczyna podobno posługująca się magią, z równie tajemniczą wojowniczką u jej boku. Alchemikowi ciężko było oszacować potencjał tej dwójki. Małomówny pół-elf, Jin miał cichą nadzieję że ten posługuje się elfim, wyglądający jakby spędził pół życia w dziczy. Kowal i wojownik, z oczami błyszczącymi od mocy. Z całą pewnością praktykant sfer magicznych, ciekawe tylko jakich?

Niezwykłym zbiegiem okoliczności było zebranie takiej różnorodnej kompanii, tak daleko od cywilizacji. Był pewien że każdy z nich ma jakiś malutki sekret z powodu którego tutaj trafili. Ale było to bez większego znaczenia. To co było ważne to nadchodząca podróż w góry, gdzie jeśli los pozwoli, nauczy się czegoś więcej o swojej sztuce. Alchemik uśmiechnął się pod nosem. Wiedza akademicka była ważną podstawą, bazą na której można było budować dalej, ale to praktyka czyni mistrza.

W czasie swoich rozmyślań znalazł płaski kawałek terenu na uboczu fortu, z dala od drewnianych konstrukcji. Zdjął swój plecak i zaczął wyciągać z niego swoją aparaturę w niemal magiczny sposób. Normalny plecak nie mógł pomieścić tak dużo prawda? Na koniec wyciągnął z niego gruby, skórzany fartuch z długimi rękawami i zarzucił na swoje wierzchnie odzienie. Po kilku minutach ogień pod alembikiem płonął już w stałym równym tempie.

***

Nawet w takiej dziurze znalezienie sklepu alchemika nie zajęło Jinowi długo. Z całą pewnością stacjonujący tutaj żołnierze musieli się czasem leczyć z chorób z którymi do garnizonowego medyka lepiej nie chodzić. Albo chcieli kupić coś nieco mocniejszego niż przydziałowa gorzałka. Ostry zapach ziół i chemikaliów wypełnił nozdrza alchemika, który poczuł się jak w domu. Zsunął kaptur z głowy i podszedł do kontuaru.

- Dzień dobry, Jin Dhis, doktor alchemii. Będę niedługo wyruszał w góry, nie potrzebują państwo czegoś? Wiem że niektóre reaganta lepiej mieć świeże, za skromną opłatą mogę dostarczyć ich naręcze czy dwa.
- Hmm…? - z głębi słabo oświetlonego sklepu odezwał się zachrypiały głos. Siedzący przed wielką księgą staruszek oderwał spojrzenie od lektury, poprawił czapkę na głowie i podrapał się po brodzie.
- Mów od początku młodzieńcze z czym przychodzisz i o co pytasz.- dodał na końcu.
- Dzień dobry, jestem młodym adeptem alchemii i pytam czy za drobną opłatą czegoś panu do zbiorów nie dostarczyć. Wyruszam niedługo w góry i mógłbym przy okazji świeże reagenta zebrać. - odparł mówiąc głośno i powoli starszemu koledze.
- Ach… interesujące… - zamyślił się staruszek i podrapał po policzku.- Tak. Jeśli wrócisz z garścią boczniaka fioletowego, albo skrzydlicy górskiej, kwiat siedmiosiła też byłby sporo warty. Albo wątroba trolla. Za korzenie czerwnicy też zapłacę odpowiednią sumę. Ino wszystko musi być odpowiednio zabezpieczone. Korzenie są wytrzymałe, ale reszta… umiesz je spreparować, prawda?
- Hmmm… Wątroby trolla raczej panu nie dostarczę, znam swoje ograniczenia i konfrontacja z czymś takim, nawet z moimi ognistymi formułami jest poza moim poziomem umiejętności i komfortu. Ale resztę z całą pewnością zabezpieczę, jeśli tylko tą florę znajdę. - Jin zamyślił się na chwilę - A nie słyszał pan niczego o zaginięciu owiec? Podobno ktoś ukradł całe stado Thanowi.
- Boczniaka pewnie też nie przyniesiesz, jeśli do jaskiń nie wejdziesz. - wzruszył ramionami staruszek i dodał.- No… dziwna sprawa. Gobliny czas kradną parę z nich, ale pierwszy raz ktoś pokusił się na całe stado. Co on zrobi z tymi owcami? Tu ich nie sprzeda, a przedzierać się z nimi przez ziemie orków? Przecież haracz będzie musiał zapłacić co parę dni.
- A może ktoś ukradł żeby odziać i wykarmić siebie i swoich? Jacyś rebelianci w tych rejonach operują?
- Gdzie niby mieli operować? W okolicy są orki i ludzcy barbarzyńcy. Obie grupy regularnie pobierają haracz od każdego kto zapuszcza się w ich strony i korzysta z ich ziemi. Nie. Nie ma żadnych rebeliantów w okolicy.- zaśmiał się staruszek.
- Dziękuję bardzo za pomoc, postaram się niedługo wrócić. - odpowiedział Jin - Do widzenia.
- Powodzenia w poszukiwaniach.- dodał na pożegnanie miejscowy alchemik.

***

Karczma “Uśmiech Misjonarza” nie wyróżniała się niczym poza niskimi cenami lokum i wysokimi cenami alkoholu. Jin wszedł do zatłoczonej tawerny nieśpiesznie, uważając by z nikim się nie zderzyć. Z jego bandoliera wystawały flaszki ze świeżo przygotowanymi substancjami. Jedna z nich miała kojący srebrzysty poblask, dwie natomiast wyglądały jakby w środku szalało inferno. Poprawił ich ułożenie, tak aby przestały przykuwać uwagę i poklepał się po prawym boku, gdzie wisiał szczelnie zamknięty skórzany worek z jakąś sprężystą substancją w środku. Wszystko na miejscu.

Wchodząc do środka od razu zauważył, że przybytek miał dużą główną salę pełną szerokich ław, przy których to siedzieli zarówno miejscowi jak i podróżni. Nic zresztą dziwnego, wszak noclegów Uśmiech Misjonarza mógł zaproponować ograniczoną ilość. Znacznie mniejszą niż było chętnych. Łatwiej było zarobić dodatkowe pieniądze dając okazję zjeść tym, którzy mieli pecha i nie załapali się na nocleg w karczmie… lub takiego nie potrzebowali. Dopóki w dolinie jeszcze panowało lato, dopóki wielu podróżnych zamiast udawać się do karczm rozbijało namiotami pod murami miasta tworząc małe miasteczko namiotowe.

Skierował swoje kroki do gospodarza tego przybytku i przykuł jego uwagę srebrną monetą.
Opasły mężczyzna ludzkiego pochodzenia z masywnymi wąsikami pod długim nosem i szramą na policzku, oraz drugą na szyi ruszył w kierunku Jina przerywając odwieczny rytuał wycierania glinianych kubków fartuchem.
- Taaa…?- zapytał fachowo alchemika.
- Coś ciepłego do jedzenia dla mnie. I stolik na… pięć osób. - zawyrokował Jin kładąc monetę na kontuarze - Słyszał pan o kradzieży owiec?
- Taaa…- powiedział elokwentnie gospodarz i kciukiem wskazał jeden z wolnych stołów tuż przy południowym oknie mrucząc.- Ten wolny.
Elokwencja gospodarza zaczynała Jina już irytować. Zdawał sobie sprawę z tego że wielu… członków społeczności intelektem nie grzeszy, ale kogoś o umyśle tak przeżartym wódką chyba nie widział nigdy. Zdusił gniew i uśmiechnął się promiennie.
- Dziękuję karczmarzu. A o tych owcach coś pan wie?
- Mhmm…- krótka odpowiedź padła ze strony wąsacza.
- I… - spróbował pociągnąć go za język, wyjmując z sakiewki kolejną srebrną monetę i zaczął się nią bawić, przesuwając między palcami swojej dłoni .I trzy palce się pojawiły, tyle gospodarz pokazał. I nie powiedział nic więcej.
Alchemik westchnął i wyłożył gotówkę na ladę. Popchnął malutką wieżyczkę w kierunku drugiego mężczyzny i nachylił się bliżej.
Gospodarz zgarnął monety i mruknął cicho.- Duże stado goblinów na wilkach napadło i zabrało. Większe niż zazwyczaj. Zwykle jest ich z osiem około i biorą dwie trzy owce. Teraz pokusili się na więcej. Zima pewnikiem mroźna będzie w tym roku.
- Jakieś znaki szczególne tych goblinów? Ktoś widział pod jakimi barwami jechały?
Gospodarz wzruszył ramionami. - Ciemno było. Kto by się tam im przyglądał. Gobliny wszystkie takie same.
- Oh, tutaj bym się z panem nie zgodził, istnieje wiele udokumentowanych różnic między poszczególnymi klanami, nie raz zajmującymi te same tereny, które rozciągają się na więcej niż proste różnice w kolorze włosów, czy skóry, zdarza się że nawet zęby istot które nazywamy goblinami różnią się znacznie, w zależności od diety jaka jest typowa dla mieszkańców danego terenu… - zaczął rozwodzić się Jin, zanim zdał sobie sprawę z tego że rozmówcy to nie interesuje - Ale to oczywiście zagadka dla innych ludzi, dziękuję za twój czas gospodarzu.
- Mhmm…- podsumował rozmowę karczmarz, Jin odebrał swoje “danie” i usiadł przy stoliku, czekając na pojawienie się drużyny. Zsunął kaptur z twarzy i zaczął jeść, z niecierpliwością czekając na powrót współpracowników ze zwiadu.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 07-01-2022, 23:05   #4
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
PASTWISKA

Pastwiska wymagały wysiłku. Nie leżały może daleko od fortu, ale droga do nich była cały czas pod górkę i forsowna. Gdy awanturnicy przebrnęli przez kamienistą ( i gdzieniegdzie błotnistą ścieżkę) wreszcie znaleźli się na nich. Pasło się tu trochę bydła, ale ani ono ani pilnujące go pastuchy nie były warte zainteresowania.
Co innego pastwisko na którym leżały resztki owiec, zapewne ubite przypadkiem podczas napaści na stado. I tam pewnie należało się udać, bo na tym pastwisku była jedna postać i jedno… zwierzę. Rosły czarny wilk, który przyglądał się zbliżającym awanturnikom z podejrzliwością i wrogością. Półorczyca która była zajęta badanie śladów, dopiero po chwili zwróciła uwagę na nadchodzące osoby, ujmując w dłoń swój długi kompozytowy łuk. Acz nadal nie wykazywała wrogości.
Mari poruszała się powoli, krok w krok do Arice. Jej pierwszą uwagę przykuł wilk. Na moment zatrzymała się, wpatrując się w zwierzę. Kilka długich chwil, parę uderzeń serca wystarczyło aby arkanistka odrobinę posmutniała. Szybko jednak wróciła do marszu, nie niepokojąc zbędnie Arice. Wszak wspomnienia często były bolesne.
Wyran przystanął, widząc jak kobieta sięga po łuk. Rozłożył dłonie, by pokazać że nic w nich nie ma.
- Przysłał nas than. Mamy zbadać tą sprawę - powiedział, ruchem głowy wskazując pobojowisko. Resztki owiec sugerowały, że to nie był zwykły rabunek…
- Zbadać? Nie wiem co tu jest do badania. Gobliny napadły na pastuchów i porwały całe stado owiec. - odparła półorczyca się odprężając i zakładając łuk na ramię.
- Chociażby to. gdzie zaciągnęły owce. i po co im całe stado - stwierdził Wyran, podchodząc do jednego z trucheł - Któryś z pastuchów przeżył? Widzieli gobliny? - zapytał, przyglądając mu się i próbując ocenić, w którą stronę zapędzono owce.
- Radwid i Thorak przeżyli… i widzieli gobliny. A te pognały owce w tamtym kierunku.- odparła półorczyca wskazując ten sam kierunek, który Wyran wywnioskował ze śladów.
- Ile goblinów? Tuzin, dwa? - zapytał, rozglądając się po okolicy. Może któryś z rabusiów coś zgubił podczas akcji…
- Z dwadzieścia parę… część na wilkach, część na piechotę. Możliwe że przemieszczają się po dwóch na zwierzę podczas podróży i jeden zsiada z wilka przed walką.- oceniła fachowo półorczyca. - Obcy… miejscowe wiedzą, że nie warto być chciwym. Te… muszą być z daleka.
Łucznik skinął głową, to była cenna informacja.
- Czyli długa droga przed nimi - odwrócił się do towarzyszących mu kobiet - Jakieś pytania? Trzeba wrócić po tamtych i ruszać. Im dłużej zwlekamy, tym dłużej zajmie nam to zlecenie.
Mari pokręciłą przecząco głową wyrwana z rozglądania się po okolicy. Nie widziała nic potencjalnie ciekawego na tym etapie, a jeśli mieli wyruszać, trzeba będzie się przygotować. Pytająco spojrzała na Arice czy ona ma coś do dodania.
- Więc… kim jesteście. Macie jakąś nazwę dla trubadurów? - zapytała półorczyca biorąc Wyrana za przywódcę grupy. Wyciągnęła ku niemu rękę mówiąc. - Jestem Unkhara Szary Płomień, a mój partner to Duch Nocy.
- Wyran - półelf uścisnął jej dłoń - Jeśli trubadurzy śpiewają tu o kradzieży owiec, to okolice muszą być nudne.
- Nie śpiewają, ale spotkałam już kilka bohaterskich drużyn… każda z legendarnym imieniem. Bohaterzy Eternum, Jeźdźcy Gromu… takie tam.- wyjaśniła półorczyca i wzruszyła ramionami.- Ich imiona robiły większe wrażenie niż oni sami. -
Spojrzała w niebo.- Jeśli wam się nie spieszy, to proponuję byście resztę dnia poświęcili na sprawunki i załatwianie spraw forcie i noc na dobrym wypoczynku. I byśmy się tu spotkali o świtaniu… i stąd wyruszyli za goblinami.
Mari przyglądała się kilka chwil zwiadowczyni. Wzmianki o przesadzonych mianach wywołały chyba u niej nikłą dozę wesołości, lecz niewystarczającą aby w sposób widoczny zmienić jej mimikę. Kiwnęła głową powoli, zgadzając się na propozycję porannej wyprawy.
- Dajemy im dużo czasu… - pokręcił głową Wyran - Ale niech będzie.
- Możemy wyruszyć i od razu bez przygotowań, ale i tak oddaliły się już kawałek. - wzruszyła ramionami półorczyca. - A stado owiec będzie coraz bardziej ich spowalniać. Są na ziemi orków… muszą być ostrożni.
- No tak, więc kolejni chętni do przejęcia stada… - półelf zaklął pod nosem - Wracamy po resztę, potem zdecydujemy - powiedział i odwrócił się, żeby ruszyć z powrotem do miasta.

ULICE

Ulice miasta. Pierwsze miejsce, które powinien odwiedzić każdy, który chce poznać morale i myśli populacji. Valten postanowił zrobić dłuższy spacer przysłuchując się rozmowom. Zniknięcie całej trzody musiało dotrzeć do uszu ludzi i o ile wątpił, aby udało się mu usłyszeć jakieś ważne informacje co do złodziei, może uda mu się dowiedzieć czegoś ciekawego o ich pracodawcy.
Uliczki fortu były kamieniste jedynie przy budynku garnizonu i przy głównych ulicach. Reszta była błockiem. Podobnie budynki, jedynie blisko garnizonu wybudowane z kamienia. Poza wieżą maga, rzucającym się w oczy budynkiem była świątynia Toraga. Ona i wieża maga wyznaczały oś i główną arterię miasta. Valten jednak wiedział lepiej, że plotki złapie się łatwiej schodząc z głównego szlaku. Tu, w bocznych uliczkach toczyło się życie miasta. Tu pracowali kuśnierze i rzemieślnicy, tu kłócili się kupcy z barbarzyńcami. Tu też czeladnicy się posilali w cieniu budynków i plotkowali o służkach w karczmach. I sądząc z rozmów, ani owce ani władca miasta nie były głównym tematem rozmów. O nie… ten przywilej miała ploteczka iż kult Hextora zamierza wybudować w okolicy zakonny posterunek, co oznaczało nie tylko więcej kapłanów jak i rycerzy zakonnych ale i… zamówienia oraz umowy zawierane z miejscowych. Na budowę budynku, na wyposażenie sal, na zbroje i miecze paradne. Oznaczało to zastrzyk gotówki (nawet jeśli hextoryci sprowadzą niewolników do pracy) dla miejscowych, ale i niezadowolenie wśród miejscowych plemion. Pojawienie się sił zbrojnych kultu Hextora w okolicy oznaczało, że kościół tego bóstwa ma plany. A to oznaczało jakieś kłopoty dla barbarzyńców w przyszłości. Na razie wszystkie spekulacje dotyczące tej plotki sprowadzały się do thana. Czy pozwoli na budowę zakonnego posterunku przy istniejącej już świątyni Hextora. Jedni mówili że tak, inni że nie. Każda strona miała swoje argumenty. Powszechnie wiadomo było, że miejscowy władca nie cierpi kultu Hextora i robi wszystko by ograniczyć jego wpływy. Niemniej wzmocnienie sił broniących miasta miało swoje zalety. Ostatnio zresztą Fort się pod tym względem rozbudowywał. Niedawno stolica przysłała wszak cały oddział muszkieterów. Czyżby oznaczało to jakieś plany względem tej osady i szlaku który pilnował? Jeśli tak, to jakie? Wszak dotąd Fort Lodowego Kła był traktowany jako mało znaczący dla krasnoludzkiego królestwa terytorium.
Sam than… jeśli się pojawiał w rozmowach, to był oceniany obojętnie. Ani szczególnie uwielbiany, ani nie znienawidzony than był przykładem typowego urzędnika. Robił co do nie należało i nie wtrącał się w działanie osady nie mając zresztą pojęcia na temat jej funkcjonowania. Pilnował jedynie praw za pomocą swojego wojska i straży miejskiej złożonej z najemników. Zarządzanie powierzył najbogatszym kupcom w osadzie pod wodzą najwyższego kapłan Toraga w mieście jak i kapłana Yondalli… i o na ich temat Valten się nasłuchał plotek i żalów. Ale cóż poradzić… zawsze znajdą jakieś marudy. Valten orientował się że miejscowe władze nie są bardziej chciwe i skorumpowane niż w innych miastach które poznał podczas podróży.
Mężczyzna westchnął, najwyraźniej nie uda mu wyciągnąć brudów na pracodawcę. Zaciekawiła go sprawa niewolników, starał się dowiedzieć skąd się wywodzą. Orki, ludzie czy coś pomiędzy? Będą to informacje godne rozważenia na później.
O niewolnikach nikt tak dokładnie nie wiedział. Bo żadni jeszcze się nie pojawili. Spekulowano, że to pewnie będą nieszczęśnicy, którzy zadłużyli się w kościele Hextora wynajmując jego zakonników do… różnych niezbyt moralnych czynów i nie mogli ich zapłacić najemnikom po robocie. Bądź też wzięli dłużników sądowo skazanych na lata niewoli. Kościół Hextora wszak, choć posądzany o różne zbrodnie, oficjalnie nigdy nie łamał prawa. Więc pewnie i na niewolników będą mieli papiery.
Warte zapamiętania. Postanowił ruszyć do karczmy w głowie jednocześnie robiąc kilka prostych kalkulacji. Stworzenie kilkuset małych ostrzy, rozprowadzenie ich po niewolnikach…
W GOSPODZIE

Karczma zaczynała się powoli przepełniać, z każdą chwilą stawała się też coraz głośniejsza. Robotnicy po ciężkim dniu pracy przybyli by wydać swoje ciężko zarobione miedziaki na zbyt drogi alkohol. Ale nie o trunki tu chodziło, tylko o socjalizację, tak potrzebną wszystkim żyjącym rasom. Mniej więcej wtedy Jin zauważył wchodzących do karczmy towarzyszy. Podniósł się i zamachał do nich, przyciągając uwagę. Był jedyną osobą która do tej pory siedziała przy stoliku samotnie.
- I jak zwiad? Wiecie coś więcej na temat goblinów? Zostawiły jakieś znaki szczególne? - spytał gdy zbliżyli się bliżej.
Mari pokręciła głową rozkładając ręce, nie kryjąc rozczarowania z efektów rozmowy. Niestety, poza ciekawa osobą ich przewodniczki, nic więcej nie przyciągało jej uwagi, może gdyby byli jeszcze wcześniej na miejscu wydarzeń, to coś by wyciągnęli, a tak… Wraz z Arice, kobiety przysiadły się do Jina.
- Niewiele - Wyran usiadł przy stoliku, stawiając łuk w zasięgu ręki i dając znać kelnerce, żeby do nich podeszła - Miejscowi już gadają? Jakieś dwa tuziny, część na wilkach, raczej nietutejsze. Zostawiły dwóch świadków, ale wątpię, czy coś przydatnego powiedzą.
- Gadają. Twierdzą że żadnych trzecich zorganizowanych grup, rebeliantów, czy innych tutaj nie ma. - westchnął, rozkładając przy tym ręce - Nie dowiedziałem się niczego użytecznego, poza tym że jeśli gobliny chcą te owce zachować to będą płacić haracz w drodze orkom. Zakładając oczywiście że te dwie rasy nie połączyły sił z jakiegoś powodu. Rozmiar stada zdecydowanie nie odpowiada potrzebom małego, gobliniego plemienia.
- Tak, łup zdecydowanie zbyt duży na tak małą grupę. Nie widziałem żadnych większych śladów. Może gobliny pracują dla kogoś - półelf postukał palcem w blat w zniecierpliwieniu - Ale jeśli szybko ich dorwiemy, motywacje nie będą miały znaczenia.
- Zgadzam się. Lepiej je złapać teraz, zanim dotrą z stadem na miejsce docelowe. - alchemik przymknął oczy i przekrzywił głowę, jakby czegoś szukał w swojej pamięci. Po chwili odezwał się ponownie - Często dowodzą nimi ogry, nie mam ochoty się z jednym mierzyć. Duży mógłby skonsumować tak duże stado przez zimę.
Mari przyglądała się Wyranowi uporczywie, bez słowa, oddychając płytko, prawie nie mrugając. Trwało to kilka dobrych, irytujących chwil no, dziewczyna odpuściła i wróciła do słuchania reszty.
- Ogr? To ma sens - uznał półelf - Do likwidacji z daleka… coś nie tak? - zapytał obcesowo, czując na sobie intensywne spojrzenie Mari.
Mari na chwilę znowu spojrzała badawczo na półelfa. Coś drapało ją z tyłu głowy, coś, czego dokładnie nie mogła wyrazić. Pokiwała głową przecząco, wracając do opróżniania kufla lekkiego piwa - bardziej wody z alkoholem i przyprawami, na potrzeby higieniczne.
Nagły wybuch półelfa i nadzwyczajne skupienie jakie wykazała Mari sprawiły że i alchemik zaczął uważnie przyglądać się Wyranowi. Zmrużył oczy i ponownie przechylił głowę, tak jak wcześniej gdy szukał w pamięci informacji o goblinach.
- Hmm, sam bym tego nie zauważył, ma pan w sobie krew baśniowego ludu? Czy może patrona? - bardziej stwierdził niż spytał - Widziałem może jedną, czy dwie książki na ten temat i prezentuje pan kilka bardzo ciekawych, acz ulotnych cech charakterystycznych, absolutnie fascynujące… - Jin nagle się zatrzymał w swojej wypowiedzi i położył dłonie na stole - Przepraszam, to nie mój interes.
Mari… było słychać delikatne wypuszczenie powietrza z jej nozdrzy, jakby w postaci gniewu, chyba na samą siebie, bezsilna złość. Teraz… stało się jasne. Była jak malarz który pamiętał barwy - czy może wiedział, że je pamiętać powinien - ale nie zawsze dostrzegał dany kolor nawet gdy przystawić mu go pod twarz.
Kompletnie zignorowała alchemika i spojrzała na Wyrana ponownie, patrząc na jego grymasy, doszukując się jakiejś formy zrozumienia, gdy po raz pierwszy otworzyła usta i zapytała płynnie w dźwięcznej mowie baśniowego ludu:
- Nic nie warte jak ludzkie obietnice - powiedziała, przy czym ludzkie znaczyło bardziej “ludzcy nie-baśniowe” i było przeciwieństwem pogardliwego określenia do baśniowych - nic nie warte jak złoto wróżek. Zastygła w bezruchu patrząc czy Wyran rozumie co do niego powiedziała.
Arice nie potrafiła zrozumieć co Mari powiedziała. Pozostała czujna, a uwagę skupiła na Wyranie, jakby spodziewała się kłopotów z jego strony.
Półelf spojrzał na Jina, potem na Mari, a na końcu na Arice, która też postanowiła się na niego pogapić. Przewrócił oczami i potarł czoło. Milczał przez moment, aż w końcu powiedział.
- Pięć złociszy za pytanie.
Jin uniósł defensywnie dłonie.
- Pas, za tyle kupię całą bibliotekę na ten temat.
Mari uśmiechnęła się krzywo i nieznacznie, po czym kiwnęła ugodowo i powoli głową w stronę półelfa, przechodząc na niższy krasnoludzi.
- Sprawdzałam tylko jak daleko od krwi baśniowych zabrnąłeś. Wygląda na to, że dość daleko. Ale to bardzo dobrze - dodała cicho i poważnie - baśniowym nie można ufać. Albo w swoich poskręcanych rozumach uznają coś za wyśmienity żart, albo po prostu zapomną o zobowiązaniu. Jest dobrze - dodała potwierdzając i chwyciła kufel w obie dłonie upijając z niego trochę trunku.
Wyran prychnął, ciężko stwierdzić czy rozbawiony czy zirytowany.
- Jednak mówisz. Od baśni mi tak daleko jak się tylko da, ale nieraz się zastanawiałem, czy nie jestem czyimś żartem - rzucił, sięgając w końcu po kufel i pijąc dość łapczywie.
Mari pokiwała głową, nie komentując wynurzenia Wyrana, po prostu bardzo powoli sączyła napitek.
Arice uspokoiła się, gdy Mari wyraźnie też przestała reagować nieufnie na Wyrana.

- Wracając do naszej wcześniejszej rozmowy… - odezwał się Jin - Ogry mają wyjątkowo słabą siłę woli i możliwości mentalne, mówię oczywiście o statystycznych członkach tej rasy. Ktoś ma efektywny sposób zaatakowania tego punktu?
- Zagadką. - Arice odezwała się dość niedbale, nie uśmiechając się.
- Hmm, wątpię by ogr chciał odpowiadać na zagadki inaczej niż przy pomocy broni. - alchemik potarł skronie - Jakbym miał z tydzień, albo dwa to pewnie bym coś stosownego był wstanie przygotować, ale na to nie ma co liczyć. Pani Mari? Uroki, iluzje? Mogłyby być efektywne.
Mari nie spieszyła się z odpowiedzią. Powoli wypiła jeszcze kilka łyków napoju, sącząc go bardziej niż pijąc. Na koniec odłożyła jeszcze w połowie pełny kufer obiema dłońmi na stół i wlepiła wrok w rozkołysaną talfęsłabego piwa.
- Nikt nam nie płaci za pozbycie się ogra. Jeśli gobliny przejdą przez tereny orków, my w eksporcie również się natkniemy na myto. Równie dobrze, w takim wypadku, możemy wrócić bez owiec i sprzedać informacje dotyczące goblinów. Byleby nikt nie wyszedł z nimi za darmo, w tym nasza przewodniczka. Niestety, ale than robi sobie z nas po prostu darmową obstawę do szybkiego zwiadu - oceniła.
Półelf skinął kuflem w stronę Mari, zgadzając się z nią, alchemik natomiast westchnął, wyglądał na zawiedzionego.
- Macie oczywiście rację. Nie płacą nam za ogra, ale płacą za głowę przywódcy. A samo ciało ogra też ma swoją wartość, jestem wstanie je spreparować i podzielić się potem zyskami. Zakładając że tam w ogóle ten goblinoid jest.

- Ah, i w okolicznych jaskiniach podobno bytują trolle. Informacja z dobrego źródła.
Mari wzruszyła ramionami, najwidoczniej dziś nie miała szczególnej ochoty na dywagacje, a dzicz jak to dzicz - można spotkać kłopoty które będzie trzeba uniknąć lub pokonać.
Mniej więcej w tym momencie do karczmy wkroczył Valten. Rozejrzał się chwilę, szukając towarzyszy i przysiadł się do nich.
- Niestety na mieście cicho. Nic też nie znalazłem o naszym pracodawcy. Mam nadzieję, że wam poszło lepiej.
- Niewiele. Wiemy że stado zostało porwane przez grupę goblinów na wilkach i że orki zbierają haracz za przechodzenie przez swój teren. Więc albo idą z owcami relatywnie blisko, albo mają niewyjaśniony dostęp do gotówki i innych użytecznych przedmiotów, co samo w sobie wyklucza potrzebę porywania stada. Być może goblinami dowodzi ogr. Mniej więcej tyle. - alchemik szybko streścił dotychczasową rozmowę.
Kowal chwilę się zastanowił.
- Chyba, że współpracują. Chociaż możliwość ogra… nawet na ogra kradzież całego stada nie ma sensu. Są głupie, ale pewnie zgadłby, że przyciągnie niechcianą uwagę za coś takiego. Czy ogry zbierają się w jakieś większe grupy? Rodziny? Klany?
- Dalej w górach z całą pewnością tak, tutaj małe, kilku osobowe bandy. Raczej nie musimy się obawiać konfrontacji z większą grupą. - odparł Jin, przypominając sobie wykład na którym kiedyś siedział.
- Nie dzielcie skóry na niedźwiedziu - stwierdził Wyran, dopijając piwo ze swojego kufla - Jeśli dorwiemy gobliny zanim dotrą do celu, nie będzie to miało większego znaczenia.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 08-01-2022, 14:05   #5
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Noc upłynęła spokojnie dla większości mieszkańców Fortu. Owszem, było parę bójek po pijaku i parę na trzeźwo. Ale to nie było nic niezwykłego na granicy cywilizacji. Przemoc była czymś normalnym dla strażników miejskich. Zbrodnia… niekoniecznie.
Tej bowiem nocy popełniono zbrodnię inną niż kradzież owiec, czy rabunek na trakcie. Akolita Toraga został zamordowany w świątyni w wyjątkowo perfidny i brutalny sposób. Jego rękę (siłą bo jakżeby inaczej) wsadzono do torby pochłania aż została pożarta do łokcia. A potem zemdlonego od straszliwego bólu biedaka pozostawiono na świątynnej posadzce żeby się wykrwawił.
Tak soczyste szczegóły obiegły Fort z prędkością błyskawicy i były z pewnością ciekawszym kąskiem do obgadania niż jakieś porywacze owiec.
Nic więc dziwnego, że awanturnicy przy śniadaniu chcąc nie chcąc wysłuchiwali szczegółów (prawdziwych i nieprawdziwych) dotyczących owego wydarzenia jak i dziesiątek teorii dotyczących sprawców owej zbrodni. Niemniej… Fort był w sumie małą osadą i rzadko działo się tu coś ciekawego. A jeszcze rzadziej popełniano tak wyrafinowaną zbrodnię.
Orki wolały proste zadźganie wroga, barbarzyńskie plemiona ludzi też.

Ukaranie tej zbrodni spadało oczywiście na barki thana, ale że jako Fort Lodowego Kła miał jedynie siły porządkowe złożone z miejscowej straży wspomaganej posiłkami z fortu. Nikogo kto by z reguły zajmował się czymś bardziej skomplikowanym niż pacyfikowanie ulicznych burd i zamieszek. Aczkolwiek nie było to akurat problemem awanturników. Na nich czekały góry.


Potężny masyw górski otaczający z dwóch stron Fort był obszarem dzikim i nieprzyjaznym dla osób nieobeznanych ze wędrówką przez bezdroża. Ale i pięknym.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/736x/08/4d/25/084d2598323f1a706d59a93b66811cb8--environmental-art-writing-inspiration.jpg[/MEDIA]

Wysokie szczyty i głębokie doliny, wszystko porośnięte gęsto letnią roślinnością i drzewami które przetrwały niejedną zadymkę śnieżną. Te dzikie ostępy kryły w sobie niej sobie starożytne tajemnice i złowieszcze bestie. I dużo dużo… wspinania się pod górę.


Unkhara Szary Płomień, dzielna zwiadowczyni Cesarskiej Armii Górnego Królestwa Haergadu już na nich czekała na pastwisku wraz ze swoim wilkiem. Sądząc po resztkach ogniska przy których to popiołach się ogrzewała, spędziła tu noc.
Tytuł cesarskiej armii wywodził się jeszcze z czasu, gdy istniało Cesarstwo Krasnoludów i nawet gdy ono się rozpadło, to armia zachowała ów tytuł z szacunku dla tradycji, bo tradycja dla krasnoludów to rzecz święta. Dla półorczycy pewnie mniej. Bardziej ją obchodziło pieczone udko kurczaka którym się pożywiała czekając na mających tu przybyć awanturników niż tradycje brodaczy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-01-2022, 08:43   #6
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Pierwszy na miejscu pojawił się Wyran. Nie miał żadnych spraw do załatwienia w forcie, kręcenie się po mieście bez celu także nie leżało w jego naturze. Szedł spokojnym krokiem, rozglądając się po okolicy i przeżuwając kolejne kęsy jabłka. Jego strój nie zmienił się od wczoraj, gotowość do drogi podkreślał tylko solidny, wypchany ekwipunkiem plecak, do którego przytroczył kilka pokrytych symbolami kołczanów na strzały.
Półelf dotarł do zwiadowczyni i kiwnął jej głową na powitanie, po czym spojrzał na jej wilczego towarzysza.
- Witaj nieustraszony przywódco. Gdzie twoja drużyna? - zagadnęła żartobliwie Unkhara kończąc posiłek i rzucając kości swojemu partnerowi w łowach.
Zwiadowca zmarszczył brwi w zdziwieniu, po czym prychnął z lekkim rozbawieniem.
- Niedługo dotrą - rzucił - Byłem wcześniej przygotowany.
- Mhmm… - zamyśliła się półorczyca i dodała żartem.- Mam nadzieję że na szlaku będą się wcześniej budzić. Nie dogonimy goblinów, jeśli pół dnia spędzimy na pobudce.
Półelf uśmiechnął się i zerknął na wilka.
- Mokry jęzor albo kubeł wody każdego obudzą.
-To prawda. - przyznała po chwili namysłu Unkhara. - Mam tę przewagę zawsze pod ręką.
Niedługo później do tropicieli dołączył Jhin. Mimo swojej smukłej sylwetki nie było widać po nim większego zmęczenia, jego dotychczasowe podróże przygotowały go stosownie do marszów przez górzyste tereny. Skinął głową nieznajomej, choć jego twarzy nie było widać przez kaptur.
- Jin Dhis, wasz medyk. - przedstawił się krótko, odpuszczając sobie wszystkie tytuły. W terenie nie miały żadnego znaczenia.
Półorczyca skinęła głową, uznając zapewne że skoro przedstawiła się wczoraj to dziś nie musi.
Mari i Arice przybyły po szybkim uzupełnieniu zapasów oraz opłaceniu z góry za dalsze utrzymanie koni w stajni. Mari wyglądała na lekko znudzoną, o ile można było to wywnioskować z osłoniętej cieniem kaptura twarzy. Zwyczajowo poruszała się blisko Arice w typowej formacji ochroniarza i klienta.
Unkhara drapiąc za uchem siedzącego przy niej wilka mruknęła jedynie.
- To już wszyscy… chyba?
Mari kiwnęła głową milcząc.
- Brakuje Veltena, płatnerza i wojownika. - wciął się Jin.
- Acha… no cóż… wątpię by gobliny się spieszyły. Duże stado owiec to powolne stado.- oceniła przewodniczka drużyny.
Mari uśmiechnęła się pod nosem.
- Można zapomnieć… - szukała słów w niższym krasnoludzkim, po czym użyła zwrotu po elficku oznaczającego kogoś robiącego bardzo dobre wrażenie i spojrzała na Arice z pytaniem czy wiele kojarzy z lekcji, które ostatnio zaczęły.
- Tak, o pozerze można zapomnieć. - Arice odparła po namyśle - Choć chyba powinnam go mocniej określić... - dodała ciszej.
- Elfi jest w tym trochę subtelniejszy - kiwnęła głową akceptując odpowiedź jako mniej-więcej poprawną.
- I precyzyjniejszy - mruknął Wyran, wypatrując Veltena na drodze z fortu.
Valten w końcu pojawił się. Klął pod nosem, poranek spędził na wyliczeniach i szukaniu kilku fachowców.
- Wybaczcie. - przywitał swych towarzyszy - Przyszłość przesłoniła mi trochę obecne obligacje. - zerknął na pół-orczycię i kiwnął jej głową - Nie będę kłopotem na szlaku.
- Więc… zakładam że możemy ruszać już?- zapytała po chwili półorczyca wstając i otrzepując spodnie. - Jeśli spotkamy patrol orków, ja do nich podejdę i ja będę mówiła. Mam przygotowane dwie łapówki… potem, będziecie musieli się zrzucić na kolejne. Jakieś pytania?
- Po ile te łapówki? - zapytał Wyran - I czy dopiszemy je do zapłaty?
- Pięćdziesiąt sztuk złota lub równowartość tej sumy w towarze.- wyjaśniła Unkhara wędrując po grupie. - Wielkość zależy od tego jak dużą grupę uda się orkom przyuważyć. I nie wiem co żeście ustalili z szefem, więc… nie mam pojęcia czy wam uda załatwić rekompensatę.
- Jak duże są ich grupy?
- Zwykle od dwóch do pięciu, ale nie ma to znaczenia… lepiej nie wdawać się w walki i po prostu zapłacić. - odparła półorczyca.
Mari pokręciła głową milcząc, wyrażając jak na siebie i tak dość znaczną dezaprobatę. Ze zwykłego zlecenia zaczęła robić się inwestycja bez gwarantowanej stopy zwrotu.
Arice za to spojrzała na Mari, bo choć niepocieszona inwestycją, to na jej życzenie oddałaby swoje zasoby.

***

W końcu wyruszyli, z Unkharą i jej czworonożnym towarzyszem na czele. Podążali tropem goblinów i owiec, co czasem było widoczne nawet dla tych, którzy nie byli obeznani ze sztuką tropienia. Ciężko było bowiem ukryć ślady dużego stada owiec… zwłaszcza gdy można było w owe ślady wdepnąć. Poza tymi wpadkami podróż można było uznać za przyjemną wycieczkę. O tej prze roku góry były przyjemne dla podróżnych, a widoki zapierały dech w piersiach. Niemniej sama półorczyca często z nosem przy ziemi lub patrząca na swojego wilka wydawała się być zaniepokojona.

Podczas pieszej wędrówki Mari opierała się się o prosty kij, wędrując blisko Arice i tłumacząc jej, spokojnie i rzeczowo zawiłości elfiej gramatyki. Widać było, dla obeznanych, że dopiero od niedawna dziewczyna zaczęła nauczać towarzyszkę tego języka. Było w tym coś jeszcze… dziwnie przebłyskująca fachowość i swoboda nauczania, może nie do końca w umiejętnościach przekazywania wiedzy, lecz w postawie i swobodnym tonie znanym ze sposobu bycia wielu nauczycieli.
Wyran poruszał się blisko przewodniczki, uważnie lustrując zarówno otoczenie, jak i zachowanie samej Unkhary i jej wilka. Łuk trzymał w gotowości, gotów do błyskawicznego założenia cięciwy.

Późnym popołudniem drużyna dotarła na miejsce odpoczynku i uczty goblinów co świadczyło o czymś oczywistym. Owce są powolne, nawet pędzone strachem wobec wilków i worgów. Co też oznaczało, że gobliny były powolne i podążały wolniej niż ścigająca ich drużyna… prędzej czy później bohaterowie ich dogonią. Obozowisko goblinów było dość duże i wyraźnie chaotyczne i zaśmiecone. Owcze kości walały się wszędzie… tak jak i odchody nie tylko owiec. Gdzieniegdzie widać było plamy krwi i kawałki wełny. No i oczywiście ślady po kilku ogniskach.
Mari nie wyglądała na szczególnie zdegustowaną zastanym widokiem. Wraz z chylącym się ku dołowi słońcem, dziewczyna coraz swobodniej odchylała kaptur, tak jakby idące z zenitu w dół słońce budziło w niej nadzieję na swój koniec. Wciąż jednak jej oblicze skrywał kaptur.
Bez słowa zaczęła się rozglądać za rzeczami, które potencjalnie mogły by być nośnikiem jakiejś magii. Nawet jeśli by nic nie znalazła, brak tegoż był cenną informacją.
Półelf zaś zabrał się za bardziej przyziemne sprawdzanie obozowiska. Wyraz twarzy miał skwaszony - tak jak myślał, każda godzina zwłoki oznaczała mniejszą zapłatę dla nich. Zza ramienia towarzyszył mu Jin, wyraźnie obserwujący na jakie ślady zwraca uwagę doświadczony łowca.
Valten pozostawił pozostałym obejrzenie obozu. Sam zerknął w kierunku, do którego zmierzają.
- Co jeśli gobliny zapłaciły orkom w owcach?
Mimo że Arice odsunęła się od Mari, nie zamierzała nie poświęcać jej w ogóle uwagi. Wręcz mogło się zdawać, iż nie przestała jej obserwować, a jednak zajmowała się swoim uważnym przeszukiwaniem otoczenia.
- To te owce są stracone. Orki nie mają w języku pojęcia: “paserstwo”… - wzruszyła ramionami półorczyca badając wraz z resztą otoczenie.
Odkrycia drużyny nie były zaskakujące. Ot, gobliny rozbiły tu obozowisko i zjadły owce. Sześć owiec sądząc po szczątkach, spiły się bimbrem grzybowym. Odlały i opróżniały gdzie popadnie sądząc po śladach. Nie zostawiły żadnych magicznych przedmiotów, za to kilka noży kiepskiej jakości i strzał zostało po nich… oraz parę paciorków i obrzyganych szmat robiących za płaszcze. Widać też było że mają co najmniej jednego szamana i przywódcę… bo przy jednym z ognisk były jakieś ślady planowania trasy oraz inne “mistyczne” bazgroły mające zapewne wzbudzić strach i szacunek wśród pozostałych goblinów… bo te znaczki miały tyle wspólnego magią co teksty wypisywane w wychodkach.
Mari przyglądała się bazgrołom wzdychając ciężko, lecz nie skomentowała. Wyglądało to odrobinę jak rozczarowanie nie tyle samym znaleziskiem, co poziomem fachu.
Jin podobnie do Mari pochylił się nad bazgrołami, prześledził ich układ i mimo że sam się magią nie zajmował, to wiedział że symbole są absolutnie bezużyteczne.
- Ruszajmy. Im szybciej je dogonimy, tym szybciej wrócimy. Nie uśmiecha mi się bezpodstawne płacenie okupów. - powiedział po zakończonych oględzinach.
Mari kiwnęła głową zdecydowanie. Nie lubiła tracić czasu bez jakiegokolwiek celu na horyzoncie lub odrobiny przyjemności, a przebywanie na tym terenie nie zaliczało się do obydwu.
Wyran przyjrzał się znalezionej strzale, po czym schował ją do kołczanu.
- Idziemy. A orki raczej nie będą nas zaczepiać bez przewagi liczebnej.
- Będą.. to ich ziemia. - odparła przewodniczka ruszając przodem.- Tyle że nie będą atakować.

***

Dalsza podróż upływała w spokoju. Jakoś nie napotykali żadnych przeszkód, choć Unkhara robiła się coraz bardziej zaniepokojona. I otoczenie wydawało się dopasowywać do jej nastroju… ślady stada i goblinów prowadziły w coraz bardziej suchą i jałową okolicę.
Coraz mniej tu było zieleni, coraz więcej suchych chaszczy i spękanej gleby. Nieco to urtudniało tropienie spowalniając odrobinę awanturników.
W końcu w tej monotonnej wędrówce natrafili na coś nowego. Ślady rozdzielały się…
Wyglądało na to że trzy owce odłączyły się od stada i parę goblinów pognało za nimi. Nie było śladów świadczących o powrocie.
- Nie rozdzielajmy się. - zaproponował alchemik po obejrzeniu śladów - Jeśli dorwiemy gobliny zanim maruderzy przyprowadzą te kilka owiec będzie się nam o wiele łatwiej z nimi uporać.
Mari spojrzała w stronę, w która musiały powędrować gobliny w poszukiwaniu zagubionych owiec. Wpatrywała się bez ruchu w przestrzeń kilka dobrych chwil, praktycznie nie mrugając. Dopiero po tym czasie, wciąż nie zmieniając skupienia wzroku, cicho podzieliła się z resztą swoimi przemyśleniami.
- Sądzę, że te gobliny mogą już nie żyć. Trzeba pamiętać o tej okolicy.
Odwróciła wzrok od okolicy i spojrzała przelotnie na alchemika.
- Ruszajmy za głównym stadem - kiwnęła głową.
Valten spojrzał na ślady oddzielające się od głównej grupy.
- Całkiem możliwe też, że podążajace za zbiegłymi owcami gobliny, po prostu zabiły i zjadły uciekinierów i teraz spokojnie śpią gdzieś pod drzewem. Teren też robi się coraz gorszy, co może pomóc w dogonieniu większej grupy.
- Sądzę, że raczej gobliny ich nie zabiły. - odezwała się Arice - Zakładałabym, że by wróciły gdyby je po prostu zjadły.
- Ruszajmy dalej za resztą goblinów.- wypowiedział się Wyran.
I tak uczynili.
 
Sindarin jest offline  
Stary 25-01-2022, 10:43   #7
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Dalsza droga prowadziła przez coraz większe pustkowia. Było tu coraz mniej roślin i wkrótce pojawiło się na ich drodze coś ciekawego. Kawałki pancerzyka chrząszcza zwykle by nie zwracały uwagi. Jednak ten chrząszcz miał ponad metr długości, gdy żył. Teraz jedynie pozostały kawałki błyszczącej chityny.
- W pobliskich jaskiniach żyje trochę olbrzymiego robactwa, w tym skolopendry i pająki. Czasem wychodzą na powierzchnię.- wyjaśniła półorczyca przyglądając się pancerzykowi. - Nie ma się czym przejmować, drapieżniki które go ubiły już sobie poszły.
Jin usatysfakcjonowany tymi słowami podszedł do zwłok i szybko je otaksował. Znał ten gatunek gigantycznego chrząszcza. Uderzył swoją laską kilkukrotnie w pancerz, łamiąc go na mniejsze kawałki, po czym wyjął z bandoliera skalpel i szybkimi, wyćwiczonymi ruchami oddzielił chitynę od reszty ciała robactwa. Wrzucił pozyskane fragmenty do plecaka, z zamiarem dalszej obróbki podczas postoju.

Mari w drodze lekko zrównała krok z alchemikiem. Odezwała się do niego wyraźnie, beznamiętnie oraz nie zaszczycając go spojrzeniem swych lśniących oczu.
- A waść jakie uczelnie zakończył dyplomem i pod czyimi auspicjami zdobywał fach?
- Wszystko na Głównym Uniwersytecie Królewskim, choć oczywiście w katedrze arcanofizjologii, medycyny i alchemii stosowanej spędziłem najwięcej czasu. Mniej więcej od dziesiątego roku życia uczęszczałem na wykłady, a potem dostałem stypendium i zostałem wciągnięty na listę studentów. Licencjaty językowe uzyskałem uznaniowo, bez wyklepywania stosownej liczby godzin zajęć, po szybkim zdaniu egzaminów za wszystkie lata. - odpowiedział szczerze, a w jego słowach nie było nawet cienia samozadowolenia, czy pychy. Mówił to takim głosem jakby stwierdzał fakt. - Doktorat z alchemii pod okiem Mistrza Leopolda Tuthermana, specjalizacja z chirurgii zdobyta w klinice przy uniwersytecie, z pracą dotyczącą różnic między naturalnym przebiegiem zapalenia wyrostka robaczkowego między ludźmi a krasnoludami, toksykologia promowana przez Lady Damalę Żelazna Kuźna, o uzależnieniu populacji ogólnej od nowej podówczas odmiany haszyszu i towarzyszących efektach ubocznych. Nie oszukuję, ale tutaj moja wcześniejsza wiedza alchemiczna była wyjątkowo pomocna, gdyż ta szczególna odmiana była procesowana przy użyciu typowo alchemicznych metod i reagentów. Na ulicach nazywali ją “Smoczym Snem”. - Jin ewidentnie wpadł w słowotok. Rozmowa na tematy naukowe sprawiała mu prawdziwą przyjemność. - A pani gdzie pobierała nauki?
Mari dokładnie wsłuchiwała się w wywód alchemika. Skąpa mimika nie zdradzała wiele, acz stanowczo brak na jej twarzy było irytacji - uczucia łatwego do poczucia słuchając takich zdań - miast tego można było dostrzec ułamek zaciekawienia, lub… skupienia. Jakby dziewczyna starała się bardzo dokładnie zapamiętać podane informacje, albo też, dodatkowo, zestawić z innymi faktami. Po tym milczała kilka chwil, nim się odezwała, układając w głowie przedstawione fakty.
- Pochodzę z daleka - powiedziała wymijająco - nie rozważaliście szkolenia magicznego? Sądzę, że ktoś z taką łatwością nauki miał na oku uczenie magiczne lub myślał o indywidualnym terminowaniu pod okiem odpowiednio znanego mistrza?
- Nie miałem na to czasu, przy nawale innych zadań i dodatkowo jestem opinii że wielu… użytkowników magii ma ograniczone spojrzenie na rzeczywistość. Po co rozumieć przebieg elementarnych procesów rządzących światem, skoro można narzucić mu swoją wolę? - ni to stwierdził, ni to zadał pytanie Jin, po czym wyciągnął przed siebie dłoń i ułożył ją w kilka mistycznych symboli, okraszonych odrobiną smoczego. Nic się nie stało. - Zresztą przebiłem się przy okazji przez kilka ksiąg magów, teorię mam z grubsza opanowaną. Gdybym znalazł kilka miesięcy na trening to być może byłbym wstanie kilka prostszych Sfer przywołać. - dodał na koniec.
- Macie bardzo srogie spojrzenie na kunszt magów oraz tendencję do umniejszania potrzebnego wysiłku do opanowania ich fachu. Typowe pośród specjalistów - powiedziała chłodno, lecz bez złości, jakby wygłaszała coś oczywistego - a gdybyście mieli wybrać szkolenie magiczne, gdzie byście trafili? To fascynujący temat.
- Na katedrę arcanofizjologii, medycyny i alchemii stosowanej. - odparł krótko, lecz uprzejmie Jin - Większość kolegów wykazywała się przynajmniej elementarnym opanowaniem Sfery Życia, je bez tego radziłem sobie równie dobrze, ale przyznaję że niektóre schorzenia lepiej leczy się magią.
- Dlaczego nie obu na raz - Mari powiedziała po raz pierwszy racząc Jina spojrzeniem. Jej twarz była dziwna. Młode rysy, lecz pewien zadzior charakteru który rysował się na twarzy przypominał trochę nauczyciela. Jeszcze wiele lat, i w odpowiednich miejscach na twarzy Mari pojawiłaby się charakterystyczne zmarszczki.
- To… dobre pytanie. - Jin zastanowił się chwilę - Część zajęć była łączona, ale większość była oddzielnie w tym samym czasie. Grupa arcanofizjologiczna miała teorię, kiedy my mieliśmy praktykę i vice versa.
Mari zanotowała luki w programie nauczania, skupiona, albo… rozmarzona? Myśląca o kilku sprawach poza rozmową.
- Ciekawe, że nie wybraliście na uzupełnienie nauk innej uczelni - zaczęła powoli temat.
Jin zatrzymał się na krótki moment, po czym dogonił Mari.
- Potrzeba by było stosownych programów wymiany z innymi królestwami. One… Nie są dostępne dla osób o ograniczonych funduszach i niewystarczająco szlachetnej krwi. Już samo to że dostałem stypendium i nie musiałem pracować na dwóch etatach jest dla mnie cudem.
Mari kiwnęła głową. Nie zaskoczyło ją to, ale utwierdziło w domniemaniach.
- Chwali się, że wiele osiągnęliście swoją pracą. Stypendia były przyznawane czysto administracyjnie w waszej macierzystej akademii czy też występowała forma sponsoringu, tudzież filantropii ze strony starych klanów bądź szlachty?
- Jedno i drugie, choć ta pierwsza wersja była mocno ograniczona ilościowo, oprócz mnie na roku była jedna dziewczyna… Elena, piękna duszą kobieta. Ta druga z reguły wiązała się z długimi umowami lojalnościowymi w stosunku do swojego sponsora.
- Rozumiem - Mari kiwnęła głową powoli, nie obracając jednak spojrzenia - dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - odparł Jin, po czym dodał w elfim - Jasnego księżyca i czystej wody.
Mari uśmiechnęła się lekko, ledwo kątem ust. Nie przeszła jednak na elfi, widać nie lubiła zmieniać języka bez wyraźnej potrzeby. Miała już odpowiedzieć, gdy utonęła we wspomnieniach, tracąc wątek, a alchemik, nauczony już że “mistrzyni sztuk tajemnych” spędza wiele czasu w obrębie swojej głowy zdecydował jej nie atakować dalszymi pytaniami… Choć bardzo chciał wiedzieć jak działał jej umysł.

***

Póki co wędrówka nie przybliżyła ich znacząco do goblinów. Nawet jeśli poruszali się szybszym od nich tempem, to było już pewnym, że nie dopadną złodziei owiec przed zmrokiem.
Unkhara również była świadoma tego, więc rzekła do drużyny.
- Mamy następujący wybór, albo nadal będziemy podążać za goblinami i pewnie przejdziemy jeszcze kawałek nim zmrok zmusi nas do zatrzymania, lub…- wskazała na rosnące po prawej stronie drogi krzewy i drzewa.- … za nimi jest stara ruina. Dojdziemy tam dość szybko i będziemy mieli dach nad głową tej nocy. Wasz wybór.
Mari milcząc rozmyślała. Na razie się nie odzywała, chociaż perspektywa nocnej wędrówki była dla niej kusząca - gdyby nie to, że wyruszyli w dzień i będą zmęczeni. Podczas swoich samotnych podróży poruszała się głównie nocami, a potem nalegała na taką wędrówkę do Arice, ku jej niepocieszeniu.
- Jak daleko są gobliny? Jesteś w stanie to ocenić po jakości śladów i szacowanym tempie wędrówki? - Mari zapytała ich przewodniczkę.
- Całkiem spory kawałek.- przyznała Unkhara drapiąc się po karku.- Dzień lub półtora drogi od nas. Pewnie to się jutro skróci, bo nadal podążają wolniej od nas. Nie wiem czemu akurat tymi szlakami.
- Ruszajmy dalej, obóz rozbijemy w bardziej przygodnym miejscu. Doświadczenie uczy, że ktoś lub coś zawsze chętnie przybędzie do ruin, gościńców i innych łąk - powiedziała Mari, gdzie mowa o doświadczeniu trochę kontrastowała z jej poważną, acz młodą twarzą.
- Nie będzie lepszego miejsca…- wzruszyła ramionami półorczyca.-... dalej już będą niewygody. Dlatego właśnie zaproponowałam zakończyć wędrówkę teraz.
- Pani... - Arice odezwała się do Mari - Lepiej nie nadwyrężać teraz sił i ryzykować wędrówki nocą, jako że część naszych towarzyszy może nie dzielić z tobą łatwości w widzeniu.
Mari spojrzała na Arice, spokojnie, po czym bez słowa westchnęła, ciężko wypuszczając przez usta powietrze. W takich moment zwykle Mari poddawała się argumentacji swego osobistego strażnika, wzdychając na nadopiekuńczość.
Jin natomiast wzruszył ramionami, dla niego nie miało to większego znaczenia.
- Nie widzę najlepiej po zmroku. - przyznał po chwili namysłu - zatrzymajmy się i ruszmy dalej rano.
Valten zerknął na horyzont w stronę w którą zmierzały gobliny, po czym zerknął w kierunku drzew.
- Też uważam, że lepiej będzie przenocować w ruinach. - zastanowił się chwilę nad słowami pół-orczycy - Te szlaki prowadzą w jakieś konkretne miejsce?
- Na przeklęte ziemie… kiedyś… dawno temu istniało tu miasto potężnych gigantów którzy jakoś obrazili bogów i ci spuścili na nich ogień i siarkę. Większość zginęła, pozostali ukryli się w trzewiach ziemi i nigdy z nich nie wyszli. Tak przynajmniej powiadają po pijaku miejscowi. Niektórzy widzieli nawet pokraczne kreatury w które zmienili się owi giganci. - zaczęła wyjaśniać półorczyca. - Blade i pokraczne humanoidy chodzące po jaskiniach jak pająki… oczywiście olbrzymie. Co prawda powiadają po pijaku i krasnoludzcy kapłani twierdzą że to wszystko herezje. Ale co oni tam wiedzą… natomiast to co jest pewne to fakt, że ziemie te zawsze były skażone złem i pewien czarownik wykorzystał to do wskrzeszenia armii nieumarłych nad którą koniec końców zapanować nie mógł i zginął z ich ręki, a reszta rozlazła się by z czasem zostać wybita przez barbarzyńców i krasnoludzkie wojska. Niemniej jesteśmy jeszcze za daleko od serca tej zapomnianej przez bogów krainy by żywe trupy napotkać. Prędzej jaskiniowe robactwo i jałowe ziemie. Tu ciężko coś znaleźć i upolować.
Mari wyglądała, że skupia się nad czymś. Analizuje, przyrównuje. Po chwili pokręciła głową, jakby opróżniła w głowie jeden zasób pamięci, bezskutecznie, z pewną, lekką irytacją… tylko po to aby zacząć przetrząsać drugą szufladę swego umysłu, dotyczącą spraw bardziej bieżących oraz tego, co dowiedziała się podczas okazjonalnych studiów ksiąg i rozmów, podróżując z Arice. Zwróciła się do alchemika powoli, z lekkim, chytrym uśmiechem.
- To w tych ruinach mieszkał Trzewik - stwierdziła powołując się na znaną z anegdot w naukowym światku, postać.

Unkhara poprowadziła drużynę do dużej i szerokiej doliny. Pośrodku niej były ślady głaz układających się zapomnianą drogę. Cyklopowe kamienie świadczyły, że żaden krasnolud nie budował tej drogi. Bo każdy kamień był wielkości krasnoluda. Na końcu tej drogi była wysoka kiedyś wieża. Pewnie sięgają 600 metrów w górę, o grubych ścianach… obecnie zostało już jakieś dwadzieścia z owych metrów. Resztą zburzyły żywioły. Wieża miała sporą średnicę Grube mury otaczały komnatę która dla istot wielkości podróżników mogłaby robić za placyk handlowy. Niestety okolica nie kusiła kupców. Część murów się zapadła, jak i schody, jak i większość stropów. Do obecnej chwili przetrwały jedynie koło dwóch trzecich murów zostawiając sporą lukę w potencjalnej obronie siedzimy. Także i strop miał sporo dziur… po części jednak załatanych starymi tkaninami z impregnowanego lnu. Ktoś jakiś czas temu przysposobił to miejsce do odpoczynku zawieszając tu i ówdzie owe płaszcze by można tu było przetrzymać niepogodę. Widać też było ślady ogniska… bardzo stare, bo sprzed kilku miesięcy.
- Pajęcze jaja są bardzo cenne, więc gdy olbrzymie pająki je składają wczesną wiosną to łowcy przybywają w te okolice by je podkraść. Tu mają swoją siedzibę podczas tych łowów.- wyjaśniła półorczyca.
- Ustalamy warty? - Mari zapytała w eter przyglądając się okolicy.
- Wypadałoby. Nieumarli raczej wam się nie trafią, ale duży głodny insekt… jest możliwy. - przyznała Unkhara.
- Mogę postawić aktywowaną barierę - Mari powiedziała cicho - dalej ktoś musiałby mieć baczenie, i pewnie raz w nocy trzeba mnie obudzić, abym odnowiła - dodała - ale wtedy zakładam, że moja warta jest z głowy - stwierdziła cicho, lecz stanowczo, z dziwną determinacją.
- Będę potrzebował godziny, czy dwóch by stosownie obrobić zdobytą wcześniej chitynę i przygotować nowe alchemiczne formuła i tynktury. Niestety wraz z mocą idzie ich wysoka niestabilność i większość z nich staje się bezużyteczna po dwóch, najdalej trzech dobach. Mogę wziąć w związku z tym pierwszą wartę, skoro i tak nie będę spać. - zaproponował Jin.
- Będę pilnować twojego snu i bezpieczeństwa, pani. - Arice skierowała słowa do Mari - Powiedz tylko jak go potrzebujesz. - spojrzała po reszcie - Wszyscy skorzystają także z mojej czujności nad obozem.

Unkhara tymczasem ruszyła w mrok zapadającej nocy, by po kilkunastu minutach wrócić z opałem. Ułożyła drewno i rozpaliła ognisko sprawnie i szybko, jakby robiła to wiele razy.
- Myślę że trzy, cztery warty wystarczą. Warty i mój kompan.- rzekła drapiąc wilka za uchem. Wyciągnęła glinianą butelczynę z sakwy i lekko się krzywiąc upiła sporego łyka z niej. Po czym uśmiechnęła się szeroko.
- Idziecie już spać, czy wolicie pogadać przy posiłku. - zwróciła się do drużyny i dodała ironicznie. - Niektórzy z was są chyba bardzo gadatliwi.
Najwyraźniej nie byli w tej chwili, toteż półorczyca zabrała się za karmienie swojego wilka i siebie racjami żywnościowymi zapominając o reszcie tymczasowych towarzyszy. Ogień wszak już był rozpalony.

***

Alchemik nie próżnował i szybko zajął jeden z brzegów gigantycznego pomieszczenia, który wydawał mu się najmniej uszkodzony przez żywioły.
- Nie zbliżajcie się na mniej niż dwa metry. - zwrócił się do drużyny i postawił ostrożnie swój plecak na ziemię. Szybkimi ruchami wydobył z jego wnętrza aparaturę alchemiczną, zdobyte wcześniej pancerzyki chrząszczy i gruby skórzany fartuch, podobny do tych używanych przez rzeźników. Rozciągnął się i zabrał do roboty.

Musiał stosownie oczyścić pancerzyki z zbytecznej materii. Z bandoliera, a dokładniej skrytych tam chirurgicznych narzędzi wyłuskał skalpel i odłożył go na bok. Zanim jednak zabrał się za nudną, mechaniczną robotę musiał potrzebował przygotować coś innego. Wyjął spory, wykonany z ciemnego i gładkiego kamienia moździerz, przygotowany wcześniej alchemiczny ogień i postawił je na ziemi. Wyćwiczonym ruchem odkorkował ognisty wywar i wlał go do moździerza. Po sekundzie z jego wnętrza buchnął gorący, błękitny ogień. Jin usatysfakcjonowany sięgnął po skalpel, wypalił jego ostrze w ogniu i zabrał się za oddzielanie resztek robaczego mięsa od chityny.

***

Jego towarzysze byli… interesującą zbieraniną, choć najbardziej ciekawiła go Mari. Czuł że jej umysł funkcjonuje inaczej niż większości ludzi. Jej sposób mówienia zdecydowanie nie przystawał do tak młodo wyglądającej dziewczyny i w tym jak się do niego zwracała… Za każdym razem używała formy mnogiej. Do tego zdolność korzystania z magii sprawiały że Jin był autentycznie zafascynowany jej osobą. Oczywiście nie romantycznie. Zwyczajnie chciał wiedzieć co sprawia że kobieta zachowuje się i postępuje tak jak do tej pory.

***

Gdy ostatni fragment mięsa został oddzielony od chityny alchemik ponownie wypalił swój skalpel w gasnącym już powoli ogniu i schował narzędzie do zestawu. Wybrał kilka większych fragmentów chityny i powsuwał je między szczeliny w murze wieży, po czym naparł na nie całą swoją siłą i ciężarem. Grawitacja wykonała większość roboty za niego, łamiąc pancerzyki na drobne fragmenty, które wrzucił do wciąż płonącego moździerza. Poczekał kilka minut, aż alchemiczny ogień ostatecznie się wypalił i sięgnął po tłuczek. Przez noc popłynęły rytmiczne dźwięki stukania i szurania, gdy zaczął rozcierać chitynę na pył.

***

Kolejny był Wyran. Pół-elf z krwią fae w jego żyłach, bądź z patronem nadzorującym jego działania. Mimo swojej szerokiej wiedzy naukowiec nigdy nie spotkał się osobiście z baśniowym ludem, ale miał nadzieję że dzięki Wyranowi się to zmieni. Oczywiście, wiedział że kontakty takie były obarczone dużą dozą ryzyka, ale wierzył że dzięki swojej bystrości przechytrzy tajemniczych fae. A jeśli nie… Może będzie mógł opisać szczegółowo anatomię jakiegoś rzadkiego gatunku fae?

***

Zmielony na drobny pył proszek miał rdzawo czerwoną barwę, sprawiał wrażenie ciężkiego i magnetycznego, jakby w dowolnej chwili miał się ponownie scalić w pancerz z którego pochodził. Jin pokiwał głową z zadowoleniem i przesypał swój wyrób z moździerza do szklanej butelki, którą zakorkował i włożył do plecaka. Przetarł moździerz z resztki pyłu i wlał do niego drugą butelkę alchemicznego ognia. Rozstawił nad prowizorycznym ogniskiem aparaturę i zabrał się za dalszą robotę. Najpierw musiał uzupełnić zapasy alchemicznego ognia, którym z taką łatwością szastał na lewo i prawo.

***

Valten i Arice. Dwójka wojowników, co łatwo było oszacować po ich uzbrojeniu i fizjonomii, ale czuł że każde z nich kryje jakieś tajemnice. Nie miał na myśli oczywiście tych wstydliwych, to go totalnie nie interesowało, ale czuł że nie pokazali jeszcze swojego potencjału. Zresztą nie mieli ku temu okazji.

***

Po kolejnym obrocie klepsydry Jin zakończył swoją pracę. Na ziemi leżały trzy flaszki i worek. Dwie butelki jarzyły się pomarańczowym blaskiem - był to alchemiczny ogień, natomiast ostatnia z nich roztaczała wokół siebie kojący, srebrzysty poblask. Worek pełen był natomiast sprężystej substancji. Mężczyzna złożył swoją aparaturę, która w niewytłumaczalny sposób zmieściła się do plecaka z którego wcześniej ją wyjął.

Westchnął delikatnie i stanął na warcie.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 25-01-2022, 18:11   #8
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Valten usiadł naprzeciwko Wyrana, kiedy grupa zbierała się do odpoczynku.
Żal mu było pół-elfa. Taki potencjał, tyle możliwości… cały majestat jego istoty zabrany ponieważ jeden rodzic wybrał błędnie drugiego. No cóż, elfów jest coraz mniej na tym świecie, ten mieszaniec może być krokiem w dobrą stronę.

- Nietuzinkowa z nas grupa. - zaczął rozmowę - Jak sądzisz, co nas czeka kiedy już dogonimy gobliny?
- Szybka likwidacja albo dłuższa sieczka i dużo beczenia - Wyran uśmiechnął się nieznacznie - Zależnie od tego, czy dacie radę zachować ciszę.
- Wątpię, aby gobliny otoczone masą beczących owiec miały możliwość usłyszenia czegokolwiek. - kowal odwzajemnił uśmiech - Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale spotkać elfa w świecie to rzadkość, spotkać jego ludzkiego potomka jeszcze większa. Ciekawi mnie twoja historia.
- Nie tylko ciebie. Co chcesz wiedzieć?
- Od początku jak sądze. Spotkanie rodziców było czymś przypadkowym, czy jakaś "ckliwa romantyczna historia"?
Półelf prychnął.
- Musiało być romantycznie, skoro moja matka puściła się z elfem za plecami męża
Valten kiwnął głową.
- Musiało być nieciekawie, kiedy mąż to odkrył. Pozwól, że zgadnę. Wychował ciebie jak własne, otaczając miłością, zrozumieniem i tolerancją. - Valten się delikatnie uśmiechnął - Wybacz sarkazm to mój rodowity język. Pewnie wyrzucił ciebie i matkę?
- Dwa razy pudło - półelf zabrał się za rozpalanie ogniska, żeby nie tracić czasu - Przecież to byłby skandal… ale nie tak szybko. Odpowiedź za odpowiedź. Jak było z tobą?
- Ja? Ja jestem nudny. Środkowy syn rodziny składającej się z ośmiorga dzieci z dziewiątym w drodze kiedy wyruszyłem. Mam ciężką rękę, która pomogła mi spłaszczać metal w odpowiednie kształty. - kowal wzruszył ramionami - Takich jak ja jest setki.
- Nie spotkałem wielu najemnych kowali, ten zawód wydaje się bardziej ...statyczny
- Trudno być ludzkim kowalem, kiedy pierwszy lepszy krasnolud ma nad tobą stulecie doświadczenia i preferencje klientów. - Valten westchnął - W tym zawodzie, przynajmniej nikt nie patrzy na takie rzeczy, tak długo jak potrafisz sprawić, że ci drudzy padną pierwsi. Moje talenty pomagają też i tu. Zapewnienie, że zbroja dobrze pasuje, że miecz jest ostry, łuk naoliwiony… wielu awanturników, nie przykłada do tego wagi, a to potrafi zadecydować o zwycięstwie.
- Sam zajmę się swoim łukiem - Wyran spojrzał na kowala sceptycznie - Ale jeśli masz jakieś dobre ostrzałki do grotów, chętnie skorzystam z pomocy - dodał, wskazując na obwieszony kołczanami plecak.
Valten sięgnął do własnego plecaka, przerzucił kilka papierów i wyciągnął solidny kawałek piaskowca i sięgnął po jeden z kołczanów.
- Proszę bardzo. Więc, ja odpowiedziałem na twoje pytania. Teraz twoja kolej kontynuować opowieść.
- Niewiele jej zostało - półelf wzruszył ramionami - Dobrzy bogowie każą wybaczać grzechy, więc mąż przebaczył żonie, a dziecko zmarło na zarazę. Zanim uszy stały się zbyt widoczne - opowiadał to zupełnie beznamiętnym tonem.
- I gdzie w tym zakończeniu jesteś ty? - Valten zaczął spokojnie ostrzyć groty - Na zasadzie, zrobili z ciebie sługę? Zakładam, że ich znałeś. Czy może, aby "zmniejszyć ból żony, mąż przygarnął to biedne dziecko, aby się nim opiekowała"?
- Optymista - Wyran pokręcił głową - Trzymałbyś pod swoim dachem dowód na to, że żonka ci rogi przyprawiła? Wylądowałem w sierocińcu.
- Ciekawe… znaczy… - Valten westchnął - Przykre to co ci się przytrafiło, ponieważ matka rozłożyła nogi przed spiczastouchem, bez urazy. Skoro jednak oddali cię do sierocińca… skąd wiesz to wszystko?
Półelf najwyraźniej w ogóle nie przejął się komentarzem. Wskazał za to na czubek swojego ucha.
- One nie są tylko dla ozdoby.
- Wiesz co mam na myśli. Plotki plotkami, ale chyba nie tylko to napędza twoje przekonanie? Włamałeś się do dawnego domu, przyłożyłeś niedoszłemu olczulkowi grot do gardła i kazałeś wyjawić prawdę? Wybacz, rozważam napisanie książki. Taka historia… ma potencjał.
Wyran zmrużył oczy podejrzliwie
- Więcej sarkazmu? Skąd to zainteresowanie?
- To akurat prawda. Tworzenie broni ma swój artyzm, ale… - Valten spojrzał na grot, który właśnie ostrzył, szukając imperfekcji. - Metal rdzewieje, drewno próchnieje. Ludzie pamiętają historie o wielkich bohaterach i ich cudownych broniach tysiąclecia., Kiedy wspaniały miecz dawnego króla od pokoleń siedzi jako zastawa stołowa w szufladzie jakiegoś chłopa, ludzie ciągle szepczą o armiach, które powalił.
Opowieści mają siłę, chciałbym zmierzyć swoją. I jak powiedziałem, historia o porzuconym chłopcu, który dowiaduje się skąd się wziął… ma potencjał.
- Nie ta. Kilka razy podsłuchałem opiekunów, później udało mi się dobrać do dokumentów. Dalsze powiązanie faktów nie było problemem.
Kowal pstryknął palcami w zawodzie.
- No cóż… nie obrazisz się, jeżeli jednak nazwę chłopca w swojej opowieści Wyran? Może nawet dostaniesz jakiś udział.
- Imię nie ma znaczenia, ale jeśli masz zamiar to spisać i mieć z tego zysk, udział mi się należy.
- Och ty moja muzo -Valten się zaśmiał - Najpierw napiszę, później zobaczymy, czy będzie to coś warte.
- Przynajmniej nie będę strzępił języka na próżno.
- Tak długo jak twoja inspiracja będzie dobra. Co w sumie myślisz o naszych towarzyszach. Mają ciekawe historie?
Półelf spojrzał na pozostałych.
- Nie zdziwiłbym się, pytanie czy coś z nich wyciągniesz. Jin pewnie z radością sobie pogada, w przeciwieństwie do Mari. Arice jest wyszkolonym ochroniarzem, tak jak mówiła.
- Zwykli ludzie potrafią mieć niezwykłe historie. Nie dla każdego dzień zaczyna się na dojeniu krów i kończy na dojeniu węża. A Unkhara? Pół-orki nigdy nie zradzają się z miłości… dobre źródło na tragedie.
- No chyba że ktoś ma nietypowy gust… - mruknął Wyran. Obserwował zwiadowczynię wcześniej, ale nie dał rady nic wywnioskować z jej stroju, uzbrojenia czy zachowania.
- Bardzo nietypowy.. no chyba, że rodzice zrodzeni z tragedii. - kowal westchnął -Może później.


***


Gdy Mari miała iść spać, postanowiła chociaż pierwszej nocy zadbać o względne bezpieczeństwo drużyny. Kilka chwil wyglądała na niesamowicie wręcz skupioną gdy wędrowała we wspomnieniach. Przypominało to szukanie siebie (właśnie, czy siebie?) pośród nieskończonego oceanu. Czekały tam obszary głębi, mgieł, spokojnej wody oraz sztormów smutku, radości, żalu czy niewypowiedzianych prawd które, chociaż rozumiejąc, czasami się bała.
Tuż przy swoim i Arice posłaniu zaczęła zarysowywać palcem ochronną runę, a znaki najpierw błyszczały niezdrową biela aby na koniec stawać się matowe, pozostawiając uśpiony symbol pieczętujący wywołanie magii ochronnej. Przez ten cały czas dziewczyna nic nie mówiła, a nasycając glif magią, posłużyła się wyłącznie szczątkowym gestem dłoni.

Wprawni w rzemiośle magicznym, oraz znający kulturę użytkowników mocy, zauważyliby, iż sama runa jest dziwna. Pozornie spełniała wszystkie kryteria dobrze wyliczonego symbolu, wedle wszystkich akademickich prawideł. Jednakże sekcje odpowiedzialne za aktywację były mniej dokładne, jakby dziki, łamiąc kilka podstawowych zasad jakie utarły się na uniwersytetach - chyba nawet celowo - oraz pieczętując to kroplą krwi. Zupełnie gdyby ktoś zmieszał magię “wysoką” rozumianą jako uniwersytecką z pogardliwie zwaną “niską” kojarzoną z drutami, wiedźmami i szamanami, magię ludowa. :P
Zadowolona ze swej pracy Mari udała się na spoczynek.zli
Cały ten czas alchemik uważnie przypatrywał się jak Mari stawia okrąg, nawet nie próbując się kryć ze swoim zainteresowaniem. W myślach przebiegł przez procesy i etapy niezbędne do tworzenia magii, które on znał tylko z teorii i zauważył kilka odchyleń od tego do czego był przyzwyczajony. Postanowił jednak zostawić swoje pytania na później, widząc że kobieta szykuje się do snu. Do snu natomiast nie szykowała się jeszcze opancerzona strażniczka, więc Jin podszedł do niej powolnym krokiem, z złożonymi przed sobą dłońmi w których nic się nie kryło.
- Pani… Arice - przypomniał sobie imię nieznajomej w zasadzie osoby - Wydaje mi się że zaczęliśmy naszą znajomość na złej stopie. Proszę przyjąć moje przeprosiny.

Mari odwróciła w stronę mężczyzny głowę i lekko przechyliła ją w bok, patrząc nań bez mrugania, jakby obserwując ciekawe przedstawienie.
Arice obserwująca jak Mari odczynia swoją magię, została wyrwana z tej aktywności przez alchemika.

- Nieważny początek. - odparła powoli - Ważne, iż najwyraźniej zainteresowałeś teraz panią Mari.
Mężczyzna przetrawił te słowa. Były… niepokojące? Przywołał jednak na swoją twarz najlepszy uśmiech, który sprawiłby że nawet najbardziej zdesperowana kurtyzana skrzywiłaby się w odrazie.
- Cieszę się że znaleźliśmy wspólny punkt zaczepienia. Od jak dawna podróżują panie razem?
- To będzie... - zamyśliła się - Półtora roku bez dwóch dni i... kilku godzin.
- Musi mieć pani wyjątkowo ścisły, zdolny do chłonięcia informacji umysł, skoro prowadzi pani ten rachunek tak… dokładnie.
- To rachunek, który nigdy nie wypadnie z pamięci. - spokojny głos kobiety był... tak. Niepokojący, na pewno - Początek podróży to istotny element w moim życiu... Wręcz najważniejszy.
Alchemik pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Tak. Dla mnie było to podobne. Spędziłem większość życia na uniwersytecie, chłonąc wiedzę, ale dopiero kiedy zacząłem praktykować… poza kontrolowanym warunkami, odkryłem jak wiele wciąż jest do odkrycia i jak dalece można się rozwinąć. I wiem że mam przed sobą jeszcze tysiąc metafizycznych kroków do wykonania. - przez twarz alchemika przebiegł cień emocji. Ekscytacji? Szczęścia? Ciężko było powiedzieć przez grubą warstwę blizn.

- Przypuszczam że skupia się pani na walce wręcz? Może mi pani coś powiedzieć o swoich taktykach, abyśmy dostosowali style walki?
W trakcie opowieści Jina, kobieta była bardzo skupiona na jego słowach, jakby chciała dobrze zapamiętać je. Uśmiechnęła się pod koniec.
- Sądzę, że będzie pan idealnym dodatkiem. - złączyła dłonie - Moja taktyka... - przymknęła oczy - Bronię towarzyszy, nawet za cenę życia. - na chwilę zerknęła na Mari - Także... - spojrzała znowu na Jina - ...moja ochrona jest w razie potrzeby...
Jin mógł w tym momencie wychwycić wyszeptane przez Arice słowa w języku magii... choć bardziej niż one mógł go zaaferować szmaragdowy błysk w oczach kobiety zwykle posiadającej szare tęczówki. Gdyby miał czas na rozmyślanie co te oczy przypominają...
- ...nieskrępowana odległością.
Te słowa Arice rozległy się za alchemikiem, który zobaczył, iż kobiety nie ma już na poprzednim miejscu.
Jin niemal podskoczył. Arice całkowicie go zaskoczyła, odnotował jednak fakt, że oczy kobiety błyszczały niemal identycznie jak Mari. Może nawet identycznie? Czyżby poza nauką języka mistrzyni magii uczyła też swojego kunsztu?
- Sfera teleportu? Imponujące. I użyteczne. - szybkim ruchem wyjął z bandoliera jakiś przedmiot i nagle pojawił się kilka kroków na bok od miejsca w którym stał wcześniej. Nie była to dosłownie teleportacja, ale prędkość z którą się poruszył graniczyła z możliwościami ludzkiego ciała.
- Ja efektywnie unikam zagrożenia i walczę z dystansu. Co prawda przemieszczam się nie w tak szokujący sposób jak pani, ale potrafię o siebie zadbać.
- Narodziłam się w oczekiwaniu... - wróciła bliżej Mari - i żyję spełniając powód mojego istnienia. Możecie być pewni, że będziecie z tego też korzystać, jako że wasz cel nie staje przeciw mojemu, a wręcz wiedzie obok. - słowa Arice były powolne bez emocji, jakby rozważała je... lub chciała jak najlepiej wypowiedzieć.
Mari uśmiechnęła się pod nosem.
- Znowu to robisz przy obcych…
Po tak długim czasie dziewczyna chyba bardziej się śmiała niż złościła, a może akurat miała dobry humor. Serdecznie lekko poklepała Arice po ramieniu, skinęła głową i tym razem już całkiem położyła się spać.
Alchemik pokiwał głową.

- Pora i na mnie. Jeszcze jedno. Jeśli zobaczy pani, że z czegoś co rzuciłem unosi się chmura, albo co gorsze nie widzi pani żadnego efektu to zdecydowanie odradzam oddychanie w pobliżu. Mam kilka… unikatowych substancji użytecznych w potyczkach.
- Więc nie oddychać w pobliżu jakiejkolwiek rzeczy, jaką pan rzuci. - stwierdziła.
- Och nie. - Jin się zaśmiał - zdecydowana większość jest spektakularna. To te niezwracające uwagi są prawdziwie niebezpieczne.
- Pańskie blizny nie wyglądają, jakby zostały uczynione czymś niezwracającym uwagi. - odparła, szukając czegoś w plecaku ułożonym przy posłaniu.
Alchemik kiwnął głową.
- Alchemiczny ogień, lotna receptura. Ale to jest tylko ciało. Prawdziwie niebezpieczne jest to co atakuje umysł. Co sprawia że nie odróżniasz wymysłu od rzeczywistości. Wroga od sojusznika. Przepaści od sadzawki. Zniszczone ciało zawsze da się naprawić. Złamany umysł… - umilkł i pozwolił by kobieta wyobraziła sobie co tylko chciała.
Arice skinęła ze zrozumieniem, wyciągając ciemnozielozielony rulon z materiału, nie większy niż kilkadziesiąt centymetrów.
- Ale czasem umysł stawia zbyt długo opór, który ciało pomoże złamać. - mruknęła zamyślona, wyrażając myśl wyrwaną nagle z kontekstu.
Jin ponownie pokiwał głową, ewidentnie zgadzając się z Arice, ale zmienił temat.
- Teraz proszę o wybaczenie, ale potrzebuję czasu na obróbkę swoich materiałów. Spokojnej nocy.

***


Arice powoli, z czułością rozsuwała materiał na trzymanym przedmiocie. Nie było obok już nikogo z tych przypadkowych towarzyszy. Mogła skupić uwagę na procesie, w którym każdy gest, każdy oddech był istotny.
Spojrzała na śpiącą Mari.
Nigdy by nie śmiała choć zamarzyć, iż to ona dostąpi zaszczytu... A jednak...
Wysunęła niewielki sztylet, o rękojeści zdobionej motywami roślinnymi, którego krawędź ostrza zdawała się posiadać złotawą poświatę mieniącą się czerwienią w blasku płomieni ogniska. Arice wyuczono każdej czynności, choć nigdy jej nie wykonała wcześniej i choć nie była przekonana czy chce - rozumiała, że musi.

Spojrzała ku tarczy księżyca i uśmiechnęła się odsłaniając swoje ramię naznaczone kilkoma wypalonymi znakami - mówiono jej, że są historią, a teraz dziewczyna powoli, jak najdokładniej, przesuwała ostrzem dość płytko po skórze ramienia, tak aby popłynęła krew.
- Moje życie twoim jest. - szepnęła zbierając palcami krew z rany, która wytarła w kawałki ziemi wokół posłania Mari.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 25-01-2022 o 18:14.
Zell jest offline  
Stary 25-01-2022, 18:15   #9
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Najpierw wilk się poruszył i zawarczał węsząc. Duch nocy wyczuł pewnie to co wpierw usłyszał a potem zobaczył Wyran pilnujący i ognia i spokoju towarzyszy. Cichy klekot, niczym zderzające się ze sobą rytmicznie drewniane płytki. Przybliżał się on… przyjmując kształt wijącej się linii, która nie była wężem a ponad pięciometrową stonogą, której ogon kończyło żądło podobne do skorpioniego. Na brzegach grzbietu insekta były rzędy pięciokątnych chitynowych płytek, które unosiły się i opadały pod wpływem nastroju drapieżnika szukającego posiłku. Bo ostre i ząbkowate żuwaczki w paszczy tego owada świadczyły o zamiłowaniu do mięsa. Była to stegopendra, całkiem wyrośnięty okaz. I najwyraźniej wyczuła potencjalny posiłek. Odpoczywającą w cieniu ruin drużynę.
- Towarzystwo - powiedział głośno półelf, jednym płynnym ruchem wstając i naciągając cięciwę. Jednocześnie bez ceregieli szturchnął nogą leżącą najbliżej osobę. Wycelował, gotów wystrzelić kiedy tylko przerośnięty robal przejdzie przez barierę.
Arice już była przebudzona (zagrożenie to najlepsza dla niej pobudka), gdy mieszaniec zaczynał mówić. Od razu stanęła przed Mari, którą wpierw potrząsnęła na pobudkę. Obserwowała tylko na razie, choć miecz i tak trzymała w gotowości.

Jin podniósł się niemal natychmiast i sięgnął do swojego bandoliera. Zmrużył oczy starając się wychwycić szczegóły atakującego ich robala.

Mari obudziła się w wyjątkowo marudnym nastroju. Dopiero dostrzeżenie, że Arice jest w postawie bojowej trochę orzeźwiło dziewczynę. Stanęła krok za Arice i położyła dłoń na jej pasie - aby w razie potrzeby przekazać magiczne wzmocnienie.

Vlatena rozbudził harmider.

- Co do… - spojrzał w stronę stronę zbliżającego się stwora - Ech… nienawidzę tych pełzających… - wstał i dobył swego młota. Jednocześnie jego oczy chwilę zabłysły i nad kowalem pojawił się niewielki drewniany grot. - Jaki jest plan?

- To stegopendra, jest koszmarnie jadowitym gatunkiem. - podzielił się swoją wiedzą Jin i schował do bandloriea alchemiczny ogień. Zamiast tego wyjął trzy fiolki częściowo wypełnione jakimiś cieczami. Przelał ich zawartość do jednej i szybko zakorkował.*



***

Tymczasem stwór ruszył w kierunku “obiadku”, walnął łbem o niewidzialną barierę. Następnie zaczął próbować się na nią wspinać i kąsać ją… bez widocznego skutku.
- Bariera wytrzyma? - zapytał Wyran, nie spuszczając owada z oczu - Da się przez nią strzelić z tej strony?
- Po aktywacji trwa dość krótko - Mari szepnęła - zablokuje również twoja strzałę. Może mu się znudzi.
- Możliwe.- potwierdziła półorczyca nieśpiesznie szykując łuk i dobierając strzałę. - Jest głodna, nie będzie tracić zbyt wiele czasu na ofiarę której nie może dopaść.
Wyjęła ze swojej sakwy duży kawałek peklowanego mięsa i nabiła go na strzałę. - Lub wybierze łatwiejszy do zdobycia kąsek… nawet jeśli mniejszy.
- Sugeruję rozprawić się z tym teraz. - powiedział szybko Jin - Będziemy musieli potem wracać z owcami, albo nadrobimy drogi, albo będziemy przechodzić przez tereny łowieckie tej stegopendry.
- Zgadzam się - stwierdził półelf - Lepiej oczyścić drogę.
- Mogę zatruć ten kawał mięsa. - zaproponował Jin Unkharze, podchodząc z swoimi fiolkami - Zaatakujemy stawonoga jak go zje.
Valten delikatnie zachichotał.
- Chcesz po prostu więcej chityny prawda Jin? Nie będę stał na drodze twojej sztuce, jeżeli o to chodzi.
Alchemik skrzywił się nieznacznie, ale musiał przyznać Valtenowi rację.
- W tym wypadku trucizny.
- Jeden robak mniej, jeden więcej, jest ich tu dość. Nie najęto nas, aby polować na składniki - Mari powiedziała poirytowana przebudzeniem.
Arice okryła Mari kocem.
- Nie irytuj się, moja pani. Możesz się znowu położyć, robak cię nie tknie.
Mari pokręciła głową. Jeśli będzie potrzeba, wspomoże innych, jednak napalanie się na walkę z wielkim robalem, zaraz po przebudzeniu w miejscu dalekim od wygody nie było jej definicją dobrze spędzonego czasu.
- Mari ma rację… tych potworów jest tu znacznie więcej. - przyznała półorczyca podając jednak Jinowi mięso do zatrucia.- To że ubijecie tego nie oznacza, że kolejnych nie ma.

Tymczasem stegopendra ostatnim uderzeniem ogona… rozwaliła barierę. Jednak nie zauważyła tego faktu i straciwszy cierpliwość ruszyła w powrotnym kierunku mając nadzieję znaleźć łatwiejszą zdobycz gdzie indziej.
Mari spojrzała po pozostałych, upewniając się, czy nic nie planują, z miną mówiącą jasno, że jeśli zabiorą jej te chwile spokoju, po robaku, będą mieli do czynienia z wkurzoną maginią.
Alchemik westchnął delikatnie, ale schował wydobyte probówki i reagenty do bandoliera. Obok nosa przeszła im tak piękna nagroda, ale wiedział, że sam sobie z potworem nie poradzi.
Półorczyca zaś wystrzeliła strzałę z kawałkiem mięsa jak najdalej. A jego zapach zachęcił potwora do szybszego oddalenia się stąd w poszukiwaniu darmowego posiłku.
Wyran wzruszył ramionami, zdjął cięciwę i bez słowa wrócił na swoje miejsce przy ognisku.
Gdy stwór odszedł, Mari wciąż opatulona kocem, spojrzała na księżyc i gwiazdy. Wzdychając lekko i cicho, w milczeniu przygotowała drugi glyph tej nocy, odrobinę wcześniej niż planowała. Po wszystkim wróciła do snu, zarzucając sobie na głowę koc.
Valten mruknął pod nosem, przyzwany przez niego grot usechł i rozpadł się, a sam kowal walnął się z powrotem na łóżko.
- Obudźcie mnie, jak przyjdzie kolej na moją wartę.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest teraz online  
Stary 27-01-2022, 18:11   #10
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Poranek był ciemny od chmur zbierających się nad szczytami i kłębiących wyraźnie. Nie trzeba być było przewodnikiem by wiedzieć, że zwiastują one załamanie pogody w przyszłości. Coś co mogło być niewygodą na równinach, w górach oznaczało zagrożenie.


Unkhara o tym wiedziała więc zarządziła wyruszenie bez śniadania. Pozostało więc podjadać żywnościowe racje podczas podróży. Zgodnie z zapowiedzią Unkhary dalsza droga była tylko gorsza z każdym krokiem. Ten obszar gór był pozbawiony roślinności, pomijając kolczaste suchorośla. Ze zwierzyny były jedynie karaluchy i wije. Wielkości co najwyżej pięści, więc nie stanowiły ni zagrożenia i nagrody. Ot ich widok rozpraszał ponurą monotonię suchego krajobrazu. Ta część gór wydawała się przeklęta. I możliwe że taka była naprawdę.


Nudę wędrówki w końcu przerwało pojawienie się miejscowych. Orki, o szarym odcieniu skóry który był powszechny w tych stronach. Cztery masywne orki, uzbrojone w szerokie lekko zakrzywione miecze i łuki. Zbroje jak i twarze pokryte były śladami walki… i to wszystko mocno kontrastowało z trzema owcami które prowadzili ze sobą.

Ich przywódca o twarzy przeoranej blizną wyglądał na doświadczonego weterana walk. Jego podwładni byli młodsi ale również nie wydawali się początkującymi wojakami.
- Ja to załatwię. Nie róbcie nic głupiego. Trzy owce nie są warte kłopotu zadarcia z całym plemieniem orków. - syknęła gniewnie Unkhara zerkając na swoich towarzyszy i ruszyła wraz ze swoim wilkiem do przodu zostawiając resztę drużyny z tyłu.

Unkhara ruszyła przodem ku orkom nie dając awanturnikom czasu na reakcje i zgodnie ze swoją zapowiedzią zaczęła negocjować z patrolem pozwolenie na przejście. Czasami przypominało to flirtowanie, gdy patrzyło się na to z odległości. W końcu półorczyca wyciągnęła sakiewkę z sakwy i podała orkom. Po czym wróciła do do drużyny mówiąc.
- Natknęli się na nasze gobliny i pobrali opłatę za przejście. Ci których ścigamy podążają w kierunku Kotliny Kamienia Ofiarnego i pewnie do niej dotrą zanim ich dogonimy. Co oznacza, że nie mogą nam uciec… z kotliny jest tylko jedno wyjście które jest wejściem do niej. Tylko dziwne jest to, że właśnie tam się udały. - zaczęła raportować to co się dowiedziała. - Przewodzi nimi wojak z magicznym mieczem i mag ubrany w długą szatę i kaptur zakrywający oblicze podobny tym którzy kaci zakładają.
Unkhara zamilkła na moment dając drużynie przemyśleć zasłyszane od niej nowiny. A potem kontynuowała.
- Teraz macie wybór. Możemy podążać śladami goblinów i dopaść ich w kotlinie późną nocą, bądź nad ranem lub… skoro nie mamy koni, udać się innym nieco trudniejszym szlakiem, który pozwoli ich dopaść o zmierzchu. Wasz wybór.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172