Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-12-2021, 17:35   #1
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
[Pathfinder - Forgotten Realms] "The Evil Within" (+21)

Rozdział I

"Potwór"




Miasteczko Orthus znajdowało się na północy Centralnych Ziemi Zachodnich, ledwie pięć kilometrów od “Wiecznych Wrzosowisk”, skąd w upalne dni wyraźnie zalatywało bagniskami. Nie tak całkiem daleko na północ, w górach “Grzbietu Świata” ukrywała się ponoć słynna Mithrilowa Hala, w pobliżu znajdowało się i Silverymoon, do którego jednak trudno się było dostać, bowiem rzeka Surbrin, przepływająca i przez Orthus… płynęła w przeciwnym kierunku, na południe do Yartaru, i jeszcze dalej, aż do Waterdeep, a oprócz tego nie prowadził tam żaden bezpośredni szlak.

W pobliżu był również Las Czat pełny Orków, jak i Gryfie Gniazdo - na które należało mieć baczenie, w końcu miasteczko pełne barbarzyńców gotowych ruszyć na podbój okolicznych sąsiadów, to siła, której nie należało ignorować.

~

Mimo takiej lokacji, i takich sąsiadów, samo Orthus… nie miało większego znaczenia. Zarówno strategicznego, jak i handlowego. Ot, kolejna, niewielka ostoja ludzkiej cywilizacji, nie wnosząca nic wielkiego w okoliczny świat. Ba, można było i śmiało powiedzieć, iż miasteczko było “zadupiem”. Pola uprawne, tartak, trzódka...

Ledwie 3000 mieszkańców różnych ras, jeden porządny gościniec prowadzący do miasteczka, od czasu do czasu przybywające tu karawany, choć często miało się wrażenie, iż obwoźni kupcy zjawiali się tu jakby przez przypadek, po tym jak się zgubili w opustoszałej okolicy?

A jednak, w tej zapadłej dziurze, miały miejsce dziwne rzeczy. Tak dziwne, iż burmistrz Shorsk rozesłał wieści po okolicy, wzywając śmiałków do pomocy. Zaczęli więc przybywać…


Lało już cały dzień.

Pogoda była dosyć kiepska, pasująca jak ulał do okolicy. Szaro-buro-mokro. Od czasu do czasu nawet zagrzmiało. Błoto na gościńcu, mokre ubrania, chłód… wizja ciepłej karczmy, strawy, i do tego piwko lub wino. Koń musiał odpocząć, jeździec musiał odpocząć…

- Kogo tam niesie w tak paskudny dzień? - Spytał jeden ze strażników przy bramie. Po chwili wyjaśnił krótko jakie panują tu prawa. Nie różniły się za bardzo od wielu innych miejsc, jakie już odwiedzali: Zakaz czarowania, zakaz używania oręża(który o dziwo nie trzeba było obwiązywać “rzemieniem pokoju”). Za brak przestrzegania płacisz monetami, albo lądujesz w lochu, w sumie zależy co przeskrobałeś… wiadomo, burdy w karczmie też niemile widziane, a zarżnięcie kogoś to już w ogóle...

~

Piętrowa karczma “Podpity kot”, znajdująca się we wschodniej części miasteczka, oferowała to, czego wielu obecnie potrzebowało. Trunki nie były rozwodnione, jadło - choć proste - było smaczne, łóżka wygodne, a i na kelnerce można było zawiesić oko. Była niczego sobie, choć trochę blada i jakaś taka mało ruchliwa, ale lepiej chyba było tylko popatrzeć, biorąc pod uwagę fakt, iż karczmarz był jej ojcem…

~

Kto zaś zasięgnął u miejscowych języka, dowiedział się, iż w Oryhus była i druga karczma, w zachodniej części miasteczka. Ten przybytek zwał się "Skaczący lew", i oferował mocniejsze trunki, oraz bardziej zadbane izby, był jednak nieco droższy… ale i bardziej zapełniony. Właścicielem była zaś czerwonowłosa Krasnoludka, trzymająca mocno za pyski zarówno swoją obsługę, jak i gości.

***

Burmistrz Shorsk nie miał zamiaru codziennie powtarzać tego samego na kolejnych "audiencjach", ewentualnych śmiałków chcących więc pomóc w problemach trapiących miasteczko, przyjmowano więc grupowo co drugi dzień w ratuszu… i takie właśnie spotkanie miało nastąpić dopiero kolejnego dnia, tuż przed południem.

Nie pozostało więc chyba nic innego, niż cieszyć się z dachu nad głową, i czekać na nowy dzień, może i trochę tu i tam zbierając już jakieś informacje o samej pipidówie i trapiących ją problemach...








***

Komentarze jeszcze dzisiaj
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 05-12-2021, 21:41   #2
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Podróż z Waterdeep na Centralne Ziemie Zachodnie była niezmiernie nudna, jak to podróże w cywilizowanych krainach. Choć po prawdzie, to sam zdecydował by nadłożyć drogi. Zamiast ciągnąć za sobą konie po pas w bagnach przez Wieczne Wrzosowiska, pomknęli traktem niemal pod samo Everlund by dalej popłynąć barką w dół rzeki.

Co z jednej strony pogłębiało monotonię podróży, ale odpłacało możliwością zawarcia bliższych znajomości.

Kołysanka, bo tak, przedstawiał się półelf, nosił się lekko i prosto. Z miejsca dało się rozpoznać kogoś nawykłego do drogi: szarobury płaszcz podróżny miał lnianą podszewkę akurat na taką psią pogodę, a wysokie buty, tudzież zadbane, był typowe dla piechura który wiedział że będzie musiał zrobić w nich jeszcze wiele mil. Mijając się chybcikiem w deszczu, można było go pomylić z jakimś poślednim posłańcem czy sługą.

Szanse na taką pomyłkę zmalały, kiedy sprowadził konia z barki pod jedną z nabrzeżnych wiat. Kiedy tylko zdjął mokry płaszcz żeby otrzepać go z wody odsłonił srebrzyste włosy spięte duetem skromnej tiary i misternie plecionej opaski na włosy. W oczy rzucał się też niemalże biały, skórzany dublet, co w szaroburej scenerii błysnęło jak krótki promień światła. Odsłoniło też, bądź co bądź nietypowy wśród podróżnych w tej części świata, brak jakiegokolwiek poważnego pancerza. O ile można było zgadywać że pozawijane juki o bardzo charakterystycznych kształtach odpowiadały tarczy i długiemu łukowi, tak nijak nie było tam nigdzie niczego co choćby przypominało napierśnik lub inną część zbroi płytowej. Tak naprawdę, poza ekstrawagancko jasnymi kolorami jedyną ciekawostką którą mogła przynieść nawet tak wnikliwa obserwacja była broń zawieszona u boku: stylizowane na cztery spotykające się spadające gwiazdy dziwne koło z ostrzami dookoła i uchwytem po środku, rzecz nietypowa, ale przecież ilu wojowników miało swoją ulubioną broń?
Tylko najbardziej spostrzegawczy mogli zauważyć to, co nie było przeznaczone dla oczu przypadkowych przechodniów: dwa srebrne łańcuszki znikające pod dubletem, niechybnie kryjące coś bliskiego sercu podróżnika.

Wrażenie prostoty zniknęło dopiero dopiero kiedy odbierał swoje bagaże od jednego z żeglarzy.
- Dziękuję ci za towarzystwo w podróży, Hirenie, i zapamiętam wskazówkę żeby na targu zachodnim sprawdzić tuby i skrzynie na zwoje które dostarczyliście tu poprzednim razem - ciepły, łagodny głos i spokojny rytm wypowiedzi kierował myśli ku osobom bogatym w doświadczenie i dostojną rozwagę. Choć oznaki wieku na twarzy mogły być zwodnicze ze względu na ewidentną domieszkę elfiej krwi, mężczyzna na pewno nie był młodzikiem. Ale na głosie się nie kończyło: mężczyźni uścisnęli się jak dalecy kuzyni.
- I mam nadzieję że wspomnicie bajdurzenie Snu w długie wieczory - dodał na pożegnanie. Wspomniany kruk szybkim lotem przefrunął z zadaszenia na barce pod kolejny dach, odchrząkną dystyngowanie i tylko skinał głową na pożegnanie.
Niemalże magiczne było jak w ledwie kilka dni spływu srebrnowłosy zdążył tak zbliżyć się nie tylko z innymi podróżnikami, ale także z całą załogą barki.

Widząc to, że po zejściu na ląd trójka pasażerów zebrała się razem pod wiatą na chwilę dłużej, ktoś mógł trafnie zgadnąć że pozornie nijaki mężczyzna nie przybył tu sam.
- Jak słyszeliście wczoraj wieczór, kapitan Dylon był łaskaw wspomnieć o dwóch karczmach w Orthus, "Podpitym Kocie" i "Skaczącym Lwie" - zwrócił się do swoich sprawdzonych towarzyszy - Jestem skłonny zaryzykować tą sztukę złota więcej za możliwość zasięgnięcia języka w ciepłym i suchym miejscu. Co wy na to? -

W drodze do wspólnie wybranej karczmy Kołysanka skorzystał z kolejnej wiaty. Już po kilkunastu zdaniach o paskudnej pogodzie i pozytywnym wpływie błota na ulicach na liczbę przybyszy z głupimi pomysłami mężczyzna dostał od znużonego strażnika okazję zapoznać się z tutejszymi prawami. Najwyraźniej jedno z nich przykuło jego uwagę, bo dopytał pochylając się konfidencjonalnie ku strażnikowi. Głosu nie ściszył - widać chodziło o to by rozmawiać swobodniej mimo bębniącego deszczu, a nie po to by inni nie mogli tego słyszeć.
- Zakaz czarowania? Słyszałem tylko zdawkowe plotki o okropnościach które wam się tu przytrafiły. Plugawa magia? Zakaz? Burmistrz Shorsk wzywający poszukiwaczy przygód? Jak do tego doszło? - wiązanie zakazu z wydarzeniami z powodu których przybył do Orthus było nieco na wyrost, ale wszak o to chodziło - by mężczyzna mógł poczuć się pewniej poprawiając go, a może i powiedział coś więcej o jednym i o drugim.

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 06-12-2021 o 19:15.
TomBurgle jest offline  
Stary 06-12-2021, 08:18   #3
Wiedźmin Właściwy
 
Draugdin's Avatar
 
Reputacja: 1 Draugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputację
Draugdin. Po prostu Draugdin. Był bękartem więc nie zasłużył na noszenie klanowego nazwiska, o ile nie wsławi się jakimś wielkim czynem i udowodni, że jest godny je nosić.
Tak jak można było zrozumieć stosunki między ludźmi, a elfami - przecież elfki były piękne, z których rodziły się nie mniej urodziwe półelfy. Co innego czy takie związki były akceptowane. Jednak akt miłosny orka z człowiekiem należał raczej do rzadkości. Trzeba było być ślepym, mieć bardzo specyficzne poczucie piękna lub po prostu być pijanym do utraty świadomości by przespać się z samicą orka.

Draugdin był pół orkiem. Z tego wynikało większość problemu jakie spotykały go dotychczas w życiu, gdyż nie dość, że był pół orkiem to jeszcze nigdy nie poznał swojego ludzkiego ojca. Nie wiadomo czy ona nawet żył, ale jedyne co wiedział, że ulotnił się krótko po spłodzeniu go. Matka zaś niewiele chciała o tym rozmawiać. On zaś przez własne plemię był traktowany jako bękart.
Nic dziwnego, że gdy tylko dorósł na tyle, że potrafił bez problemów i to nawet całkiem nieźle posługiwać się potężnym mieczem dwuręcznym, w którym walce się specjalizował pożegnał matkę i swoje nieakceptujące go plemię i ruszył w świat. Miał zamiar dokonać czynów na tyle wielkich, żeby móc wrócić w rodzinne strony z podniesioną głową. Wiedział, że prawdopodobnie piętna bękarta nigdy z siebie nie zmyje jednak wierzył, że zasłuży na akceptację i na rodowe nazwisko. Był też bardzo zdeterminowany, żeby być może odszukać własnego ojca. Ojca jedynie biologicznego. Odszukać, żeby spróbować zrozumieć co się stało, jak do tego doszło i dlaczego wydarzenia potoczyły się w ten, a nie inny sposób. Sam nie wiedział co właściwie chciał w ten sposób osiągnąć, jednak pchałą go do tego jedna myśl, by spojrzeć prosto w oczy człowiekowi, który był winny wszystkiemu co go w życiu dotychczas spotkało.


Mając niespełna 18 lat pożegnał matkę i wyruszył w drogę. Około dwóch lat tułał się tu i tam od zlecenia do zlecenia nigdzie nie zagrzawszy dłużej miejsca, aż któregoś dnia trafił pod skrzydła starego orka samotnika o imieniu Ruzurn Krosrar. Ich znajomość zaczęła się gdy spotkał go w trakcie walki, a dokładnie zasadzki w jakiej go zastał. Widać było, że stary ork nie dawał za wygraną gdyż dookoła leżało już sześć zielonych trupów. Jednak nadal nacierało na niego sześć goblinów i trzy hobgobliny, a starzec mimo, iż walczył dzielnie jednak widać było, że opadał już z sił. Draugdin włączył się do walki i posługując się swoim dwuręcznym mieczem dokonał dział zniszczenia nie pozostawiając ani jednego zielonoskórego przy życiu.
Ruzurn z wdzięczności za ofiarowanie mu życia zaproponował nieograniczoną czasowo gościnę w swojej samotni. Po kilku dniach znajomości i gdy poznał historię życia pół-orka zaproponował mu dwuletni trening pod jego okiem na kapłana bitewnego. Draugdin jako, że nigdzie się w sumie nie spieszył skorzystał z oferty i z gościny. Został ze starym orkiem przez trzy lata mimo, że dawno już zakończył szkolenie, a ich znajomość i relacja uczeń nauczyciel przerodziła się po jakimś czasie w prawdziwą męską przyjaźń.
Jednak któregoś dnia w karczmie w nieodległym miasteczku usłyszał kolejne informacje o przypuszczalnym pobycie człowieka, który go spłodził. Co prawda znał jedynie jego imię Thorgarh i że miał długie kruczoczarne włosy jak on sam. Niczego więcej od matki nie udało mu się wyciągnąć. Draugdin nie bez żalu stwierdził, że czas ruszać dalej w drogę. Pożegnał się ze swoim nauczycielem i przyjacielem i ruszył na szlak.

Jako, że odnalezienie swojego biologicznego ojca było jedynie celem, a nie priorytetem także po drodze chwytał się drobnych zleceń wychodzą z założenia, że i tak mu w sumie po drodze. Tak też przy okazji jednej z wypraw poznał Elrosa zwanego “Kołysanką”. Był on półelfim paladynem i za każdym razem gdy sobie porządnie podpili żartowali, że swój ciągnie do swego. Kilka zleceń później obaj poznali Vuko zarażonego likantropią ludzkiego soulknifea. Mimo znacznych różnic kulturowo wyznaniowych dobrze czuli się w swoim towarzystwie i stanowili całkiem zgraną ekipę już od dłuższego czasu.
Obecnie podróżowali również razem z Watredeep i właśnie barka dobiła do miasteczka Orthus znajdującego się gdzieś na Centralnych Ziemiach Zachodnich. Samo miasteczko może nie było zbytnio interesujące, ale za to okolica już jak najbardziej. Toż przecież niedaleko stąd było do “Wiecznych Wrzosowisk” czy gór, w których podobno znajdowała się Mithrilowa Hala. Samo miasteczko zaś, jak setki innych jakie już widzieli. Dwie karczmy dawały już jednak jakiś wybór. Póki co grosza im starczało, także na pytanie Elrosa, który jak zwykle najszybciej ogarniał pewne tematy odpowiedział:
-Zgadzam się z tobą przyjacielu bez żadnych obiekcji. Nieźle nas wytrzęsło na tej barce także ja głosuję za wyższym standardem.
Teraz obaj patrzyli na Vuko choć raczej nie spodziewali się sprzeciwu.
 
__________________
There can be only One Draugdin!

We're fools to make war on our brothers in arms.
Draugdin jest offline  
Stary 06-12-2021, 19:00   #4
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Lato z ptakami odchodziło. Widać to było w przyrodzie, słychać to było w śpiewie ptaków, czuć było w powietrzu, w pogodzie, która mimo ciepła wieczorami potrafiła zawiać chłodem. Droga z Waterdeep przez większość czasu była przyjemna. Kurz z drogi wzbijał się spod skórzanych, znoszonych, wędrownych butów od wielu lat, jednak teraz idąc w kierunku Srebrnych Marchii, swojego bądź co bądź domu, czuł że nogi same niosą go przed siebie. Ostatnie dwadzieścia lat spędził na gościnach nigdzie nie zagrzewając na dłużej miejsca. Stąd też częściej nazywano go Wędrowcem.

Był już zmrok gdy zapukał do bram Orthus. Deszcz zacinał już mocno, a w powietrzu czuć było chłodny, nieprzyjemny wiatr. Właśnie na takie momenty Wędrowiec miał kompas z kamieniem ioun, który chronił go od niepogody. Magia nie działała niestety na deszcz, to też mężczyzna miał na sobie ciężki i długi płaszcz z kapturem w kolorze brązowym, który doskonale sprawdzał się w takie właśnie ulewy. Grube sploty materiału podszyte warstwą wodoodpornej tkaniny zapewniały ochronę przed wodą.
W świetle latarni, strażnik widział opaloną słońcem twarz o ostrych, niczym wykutych w skale rysach. Twarz nie zdradzała żadnych emocji, ale oczy zdawały się kontrolować sytuację.
Wędrowiec wysłuchał w milczeniu zasad panujących w mieście i kiwnąwszy głową na zgodę przekroczył próg. Nie miał wygórowanych wymagań, toteż zatrzymał się w pierwszej karczmie jaką spotkał po drodze. Skorzystał z możliwości wynajęcia własnego pokoju, gdzie złożył skromny dobytek i po krótkiej sesji medytacyjnej zszedł na dół. Bez płaszcza, Wędrowiec wyglądał tak samo niepozornie jak w płaszczu. Był średniego wzrostu mężczyzna o łysej, kształtnej głowie, ostrych, być może nawet nieprzyjemnych w aparycji rysach i błękitnych oczach. Choć jakiś czas temu skończył trzydzieste urodziny, posturą nadal przypominał młodzieńca. Szczupłe ciało i ręce bez cienia tłuszczu jasno mówiły, że nieobca mu jest praca lub wędrówka, ale brak jasno zarysowanej definicji mięśni stawiał go w rzędzie rączej z łotrami, niż wojownikami. Ubrany był w lekkie, lniane szaty z kapturem okalające ramiona, zwężające się w pasie, gdzie przepasane były prostym szerokim pasem, by dalej zejść w dół w czterech częściach tak by nie krępować ruchów. Kolorystycznie Wędrowiec preferował odcienie szarości i w tym kolorze miał większość garderoby - szaty, szeroki pas, skórzane karwasze i prosty naszyjnik z onyksem. Jedyną ekstrawagancją były szerokie, niebieskie spodnie i skórzane, wysokie buty pod kolana związane kilkoma prostymi sprzączkami.

Wędrowiec zamówił ciepłą strawę i wodę, i zajął miejsce przy ławie. Miejsca przy kominku były już zajęte, na szczęście on nie potrzebował się ogrzać. Zadowolił się pustym miejscem przy nieszczelnym oknie. Czekając na jedzenie słuchał gwaru panującego w izbie próbując wyłowić swoimi czułymi zmysłami informacje o problemach trapiących miasteczko. Co prawda trzos miał jeszcze dość ciężki, ale nie zwykł odmawiać ludziom w potrzebie.
 
psionik jest offline  
Stary 07-12-2021, 14:33   #5
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Shanur przyjechała do tego wygwizdowa konno. Była specyficzną osobą, która nigdzie nie mogła zagrzać miejsca. Nie miała też stałej grupy przyjaciół. Jakoś tak zawsze wpadała w złe towarzystwo, choć nie była z gruntu złą osobą. W zasadzie w ogóle nie była złą osobą. Uwielbiała wprawiać innych w zakłopotanie. Było w niej coś barbarzyńskiego, jakby jej orcza krew próbowała stale dążyć do archetypu pólorka barbarzyńcy. Jakby na złość pragnęła zawieść wszelkie pokładane w niej oczekiwania.

Urodziła się w rodzinie półorków. Jednym z mitów z jakimi zmagała się już wiele razy było to, że pół orki są owocem związków orków z ludzkimi kobietami. Prawda, trafiało to do wyobraźni, zwłaszcza miłośników literatury niskich lotów. Ona jednak była jedyną córką pary półorków. I to szczęśliwej i kochającej się pary półorków. Nie cierpiała w dzieciństwie głodu, nie straciła rodziców, ot nie spotkało jej żadne nieszczęście mogące posłać na szlak poszukiwaczy przygód.

Jej ojciec był wysokim generałem w Rashemenie. Otrzymał tytuł szlachecki za wysławianie się w bitwie. Jej matka z kolei była szlachcianką z krwi i kości, choć owocem tych nieszczęsnych międzyrasowych schadzek z orkowym barbarzyńcami z Nar. Był więc ojciec z tradycjami, który mieczem wyrąbał sobie drogę do szlachectwa i matka, która jako owoc zakazanego związku była średnią partią. Ale swemu dziecku dali co tylko mogli. I po co? Tamishi Shanur była rozkapryszoną nastolatką, która uczyła się walki mieczem dlatego, że odczuwała wielką przyjemność, gdy mogła komuś zrobić krzywdę.

Ojciec uczył ją walki z magami. W Rashemenie rodziło się od magów. Mieli szczególne znaczenie. I to oni byli największą i najbardziej liczącą się siłą polityczną. Wszelkiego rodzaju wewnętrzne konflikty z ich udziałem potrzebowały kogoś zajmującego się zabijaniem magów. Był w tym pewien paradoks.

Miała lat szesnaście gdy wyruszyła na zachód. Uciekła z domu i postanowiła zatroszczyć się sama o siebie. Zderzenie z rzeczywistością okazało się trudne, ale i Shanur była zawzięta. Z racji potrzeby przynależności Tamishi związała się z wyznawcami Talosa. Nie ma to jak dorastać w sekcie. Shamur była dziewcyną dwudziestoletnią, gdy grupa poszukiwaczy przygód spaliła świątynię Talosa i zabiła jego akolitów.

Ojciec powtarzał jej zawsze: musisz być jak woda. Zamiast forsować skały, opływaj je. Dołączyła więc do grupy poszukiwaczy dziękując im za uwolnienie z tej okropnej sekty i ruszyła w świat. Wtedy okazało się, że jest coś w czym jest dobra. Nie było to składanie krwawych ofiar. Było to zabijanie magów, czarodziejów, czarowników, czarownic, wiedźm, zaklinaczy i ogólnie istot zdolnych wpływać na otoczenie słowem i gestem.

Zyskała dzięki temu bogactwo. Jednak bogactwo nigdy nie było dla niej celem samo w sobie. Zawsze szukała dobrej zabawy. Teraz przyszedł czas na Wybrzeże Mieczy. Nie miała ustalonego planu. Ot podróżowała przed siebie.

Wjechała do miasta na swoim koniu. Deszcz rozbijał się o jej płaszcz z kapturem. Miasteczko wbrew temu co jej mówiono zdawało się nie dawać szerokich perspektyw. No ale sama była sobie winna. Kto to widział pytać chłopa oderwanego od pługa gdzie można zarobić?

Tamishi Shanur dojechała do przybytku nazwanego “Podpity Kot”. Zajechała od strony stajni. Zeskoczyła sprężystym krokiem. Odrzuciła kaptur i zamaszystym ruchem odrzuciła włosy rozsiewając krople wody po pobliskiej ścianie. Kiedyś wychodziło jej to lepiej, ale ostatnio ścięła włosy. Jednak pewne nawyki pozostały z czasów gdy nosiła bujną grzywę. Zrzuciła płaszcz. Miała na sobie połyskujący napierśnik. Polerowany i zdobiony motywem smoczej skóry. Zagadką pozostawało, czy napierśnik był kuty na miarę dla hojnie obdarzonej kobiety, czy też Tamishi wykorzystywała tylko niecnie wrażenie jakie wzbudzała poszerzona klatka piersiowa i wyraźny wzór piersi zarysowany w stali. Szeroki lewy naramiennik stylizowany na smoczą głowę dopełniał obrazu tej zbroi. Odsłonięte umięśnione ramiona połyskiwały od deszczu, przed którym płaszcz aż tak dobrze nie chronił. Poniżej napierśnika znajdował się zdobiony pas ze srebrną klamrą i wiszącymi frędzlami w trzech kolorach. Czerwonym, zielonym i niebieskim. Poniżej znajdowała się krótka spódniczka z pasków skórzanych, które podrywały się z każdym ruchem półorczycy. Można było o nich wiele powiedzieć, ale nie to, że krępowały jakiekolwiek ruchy. Tamishi ogólnie wyglądała na bardzo nieskrępowaną. Przy pasie był przytroczony dziwny miecz o zakrzywionym ostrzu, który nasuwał skojarzenia z dalekim wschodem czy też z głębokimi kniejami elfów. Nogi miała równie umięśnione jak ręce. Mięśnie drżały jej delikatnie pod skórą. Widoku dopełniały wysokie buty sznurowane do samych kolan i rękawiczki bez palców nabijane ćwiekami na kostkach. Mimo, że była niezwykle spokojna, to jej ciało przywodziło na myśl coś dzikiego i egzotycznego. Z pełnych ust wystawały dwa spore kły, które mogły wzbudzać grozę, lecz również rozświetlały jej uśmiech. Stajenny stał i wpatrywał się w przybyłą bez słowa. Górowała nad nim. Miała metr dziewięćdziesiąt wzrostu, więc górowała nad większością mężczyzn.

- Zajmij się moją Cipką - powiedziała niskim głosem.
- Hę? - elokwentnie zareagował stajenny, który mógł mieć może czternaście wiosen. Jakby chciał się upewnić, że dobrze usłyszał. Tymczasem Shanur podała mu lejce.
- Moja Cipka jest cała mokra. Zajmiesz się nią, czy jak?
Stajenny odkaszlnął i zaczął sięgać do sznurowadeł w spodniach. Tamishi obserwowała jak młodzik przy tym czerwienieje.
- Co ty robisz? Konia chcesz mi wydymać? - Powiedziała w końcu z niegasnącym uśmiechem. Wcisnęła mu lejce w ręce. - Ma na imię Cipka. Lubi kukurydzę, masz tu za fatygę. - wcisnęła w dłoń stajennego pięć srebrnych monet - No i już tak nie pąsowiej jak dziewica na dożynkach.

Shanur złapała go mocno za policzek i wytarmosiła.

Zabrała swój plecak z którego wyskoczyła dziwna dwunoga jaszczurka. Stworzenie nieco mniejsze od kurczaka przebiegło po ramieniu kobiety i usiadło na naramienniku. Gdy przechodziła przez stajnię to zauważyła, że tam również są posłania, co dobrze świadczyło o przedsiębiorczości lokalnego karczmarza.

Gdy weszła, to większość ludzi zmierzyła ją wzrokiem. Było to dziwne, ale lubiła bycie w centrum uwagi. Rzuciła plecak pod rozpalony kominek. Na niego rzuciła mokry płaszcz. Nie interesowały jej wygody, więc wybrała nocleg we wspólnej izbie. Ot taka namiastka stajni, bez zapachu konia.

Kupiła też butelkę wina i zajęła stolik czekając na kaszę ze skwarkami. Połowa wina nie doczekała kelnerki z kaszą, za to radość z przybycia posiłku Shanur wyraziła beknięciem.

Posiłek zjedli wspólnie. Tamisha wyjmowała z kaszy skwarki i podawała swojej maleńkiej bestii.

- Kiedyś urośniesz duży, i zeżresz ich wszystkich. Tak zobaczysz. Dam ci maga, i zobaczysz jak będziesz rosnąć.

Stworek przewracał się na plecy i dawał drapać po brzuchu przez kobietę. Wyraźnie sprawiało to radość im obojgu.

Po zakończeniu przygody z butelką wina Tamishi ruszyła do baru po kolejną. Tym razem jednak zagadnęła do kilku ludzi wyglądających na lokalnych z pytaniem cóż to za problemy mają miejsce w mieście, że władze szukają śmiałków.

Do wieczora było jeszcze daleko, a w karczmie pojawiali się też inni łowcy przygód. Półorczyca postanowił dosiąść się do jednej z grup stawiając wszystkim piwo. W jej świecie alkohol przełamywał wiele barier. Zwłaszcza wśród obcych, bo u Tamishi ciężko było znaleźć jakieś bariery.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 08-12-2021, 20:13   #6
Kowal-Rebeliant
 
shewa92's Avatar
 
Reputacja: 1 shewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputację
Vuko, jeszcze z pokładu barki, z pewną niechęcią spoglądał na miasto. Nie było może duże, ale od jakiegoś czasu nie przepadał za miejskim zgiełkiem. Zdecydowanie lepiej czuł się na szlaku. Na szczęście większość pracy, których się podejmował nie wyagała od niego, by spędzać czas wśród tylu zabudowań. Na szczęście to, że nie przepadał za miastami, wcale nie oznaczało, że nie potrafi się w nich odnaleźć. W jedym przecież dorastał. To, że teraz będzie musiał spędzić chwilę w jednym było ledwie odrobinę uciążliwe, ale dawało też pewne możliwości. Krążyły plotki, że w Orhus nie działo się dobrze i włodarze byli skłonni siegnąć do sakiwek, żeby temu zaradzić, a to rodziło możliwość dodatkowego zarobku. Nikt przecież nie powiedział, że wykonując jedno zadanie, nie może przy okazji dorobić coś na boku.

Z pokładu zszedł jako ostatni z towarzyszy, ociągając się wyraźnie. Taki ostatni wyraz niechęci wobec miejskiego zgiełku, zanim na nowo skupił się na tym, po co tu przybył. Czujnie rozglądał się po okolicy, słuchając jednocześnie Draugdina i Kołysanki. Spojrzał na jednego i drugiego, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. Wyglądało na to, że czekają na jego decyzję. Zupełnie jak w stadzie.

Skinął głową w odpowiedzi i od razu dosiadł konia. Bez słowa ruszył w kierunku droższego przybytku, początkowo zostawiając kompanów lekko w tyle. Z grzebietu wierzchowca przyglądał się mijanym uliczkom i miejscowej ludności. Na jej tle wyglądał niemal jak rycerz w ślniącej zbroi. Rzeczywiście miał na sobie świetnej roboty, połyskującą srebrzyście kolczugę za kwotę, która tutejszym prostaczkom pewnie nawet się nie śniła, ale cała reszta wyglądu odbiegała nieco bardziej od rycerskiego wizerunku. Pierwszym, co rzucało się w oczy to fakt, że był praktycznie nieuzbrojony, nie licząc zwykłego, starego myśliwskiego noża u pasa. Drugim szczegółem były zmierzwione, średniej długości czarne włosy, które wraz groźnym spojrzeniem piwno-zielonych oczu nadawały mu specyficznej dzikości. Mimo tego, regularne rysy twarzy i krótko przytrzyżona broda, sprawiały, że był raczej przystojnym mężczyną. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.

Z zaciekwanieme odwrócił głowę w stronę strażnika, którego przepytywał Kołysanka. Również był ciekaw, co takiego dzieje się w mieście, a co najważniejsze to, czy będzie w stanie na tym zarobić.
 
shewa92 jest offline  
Stary 10-12-2021, 18:49   #7
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Strażnik okazał się być całkiem przyjaźnie nastawiony do nowych przybyszów - fakt pozytywny, choć zaskakujący, w kontekście historii którą opowiedział.

Sama historia także nadzwyczaj uprzejmie zgadzała się z wstępnymi ustaleniami przekazanymi przez szlachetnego Tadeusza, Wysokiego Rycerza Księżyca. Niemal wszystkimi. A oprócz potwierdzenia części informacji, strażnik mógł też przyozdobić je detalami rodzaju konkretnego czasu lub nazwiska osoby u której można było dopytywać dalej.

Objawów problemów w mieście było kilka.
Zaginęła trójka ludzi, dwóch dorosłych i dziecko. Dwoje poza miastem, jedna osoba w mieście. Tydzień w tydzień.
Po drugie, na okolicznych pastwiskach w ostatnich tygodniach coś - lub ktoś - groteskowo rozszarpało kilka krów. A jedną z zaginionych była młoda pasterka, która zniknęła tegoż samego dnia kiedy zginęły jej podopieczne.
Wreszcie, kilka osób zgłosiło się do świątyń z nietypową magiczną chorobą. Udało się ją wypędzić, ale po dziś dzień nie było wiadomo co to było.

Nie wspomniał za to o żadnych widzeniach wilkołaków ani innych zmiennokształtnych mieście. Ani o tropach nieumarłych. Być może źródło Zakonu było nieco do przodu przed wiedzą powszechną, wszak Zakon współpracował na tyle blisko z sługami Mystry by czasem wiedzieć nieco więcej o ukrytej naturze takich zdarzeń.

Niemniej, rozmowa była nadzwyczaj owocna. Kołysanka dobrowolnie zobowiązał się do podzielenia się jakąś historią ze szlaku przy piwie, jeżeli Richard - bo tak strażnik miał na imię - w końcu zejdzie ze służby w tą paskudną pogodę. Bądź co bądź, w wielu miastach po takich zdarzeniach natychmiast zaczęła by się obława na przybyszów, i to że tutaj zachowano zdrowy rozsądek należało co najmniej afirmować.

Kiedy w drodze pod Skaczącego Lwa skręcili w kolejną ulicę, półelf półgębkiem podzielił się z Vuko i Draugdinem swoja obserwacją o "brakującym" wilkołaku. Szansa że był to ten którego spotkał kiedyś Vuko była mała. Z całą pewnością stwarzała nowe możliwości szukania śladów. Ale też zwyczajnie uczciwe było podzielić się z nimi tą wiedzą, zwłaszcza jeżeli mogli nie za długo natrafić na to zagrożenie.

"Pod Skaczącym Lwem", pod którego drzwi w końcu udało się dotrzeć, główna sala kusiła gwarem i zapachami. Pod skórą znów poczuł te dziwne drżenie, znak że jest we właściwym miejscu. Z uprzejmości wobec obsługi otrzepał się z wody jeszcze w przedsionku, ale kiedy tylko wypatrzył krasnoludkę odpowiadającą opisowi ognistowłosej gospodyni tego przybytku, ruszył by przechwycić ją pomiędzy zaganianiem obsługi do pracy a ponownym schowaniem się na zapleczu.

- Trzy osobne izby, jeśli to możliwe. A jeżeli brakłoby jednego, to ja mogę choćby i dojść przez ulicę, byle balia z ciepłą wodą do mnie trafiła. - po powitalnym zestawie uprzejmości srebrnowłosy przeszedł do wyłuszczenia potrzeby przybyszów. Bo nie tylko o izbę i balię wody chodziło, wszak mieli tez i konie. I apetyt.

Korzystając z chwili którą gospodyni potrzebowała żeby posłać umyślnego żeby sprawdzić co da się zrobić z brakującą izbą, Kołysanka praktycznie wybierał ludzi do którego warto było się dosiąść. Nie za bogatych i szlachetnych - choć sam zapewne kwalifikował się do tej grupy, to zwykle byli kiepskimi rozmówcami i rzadko mieli ucho przy ziemi. Prostych ludzi, uszlachetnionych pracą, także pomijał. Byli solą tej ziemi i bez nich takie miasta nie miały prawa bytu, ale niekoniecznie nękanie ich pytaniami dawało korzyść obu stronom. Za to lokalni ludzie Sztuki, kurierzy, kupcy, rzemieślnicy, muzycy - z tymi zwykle można było się dogadać.

Targowanie się było bardziej rytuałem poznania się z drugą stroną niż próbą faktycznego zaoszczędzenia kilku drobnych monet. Koniec końców, i tak planował te symboliczne drobniaki rozdać co bardziej starannym osobom z obsługi. Odrobina wdzięczności za starania sprawiała że jako jeden z niewielu paladynów na misji nie miał regularnie naplute w kaszę.

Po zapewnieniu że trzecia izba gdzieś się znajdzie, nie pozostało nic innego jak zasiąść do stołu. On sam ufał że młody stajenny poradzi sobie z jego koniem - choć niektórzy jego dawni towarzysze woleli zadbać o swoje zwierzę sami, Kołysanka nie miał aż tak wysokiego mniemania o swoich umiejętnościach. Od jednej myśli do drugiej, od anegdoty do dawnej historyjki ze szlaku półelf w niewymuszony sposób oswajał współbiesiadników , coraz częściej zachęcając ich do opowiadania ich historii.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 11-12-2021, 14:46   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jak to zazwyczaj bywało, deszcz jednych cieszył, a innych - wprost przeciwnie.
Yarod należał do tej drugiej kategorii. Co prawda z cukru nie był i wiedział, że w deszczu się nie rozpuści, ale co było przyjemnego we wszechobecnej wilgoci, której czoła z ledwością stawiał płaszcz z kapturem? Z cukru nie był, ale też nie był nimfą, co ponoć lubiły tańczyć w deszczu. Ponoć, bo nigdy czegoś takiego nie widział. Tańca nimf, znaczy się.

Poklepał po szyi Straffera, karego wierzchowca, cierpliwie niosącego na swym grzbiecie jeźdźca i jego bagaż.
- Jeszcze trochę i znajdziemy ci jakiś dach - obiecał.
Niezbyt głośne parsknięcie oznaczało zapewne, iż koń nie bardzo wierzy w obietnicę. Z pewnością i on nie widział w okolicy niczego, co by przypominało jakikolwiek dach.

"Jeszcze trochę" zamieniło się w godzinę, potem w kolejną i w końcu Yarod zaczął się zastanawiać, czy czasem nie zabłądził, co w przypadku braku rozwidleń byłoby BARDZO dziwne. Ale wreszcie jego oczom ukazały się pierwsze oznaki zbliżania się do do jakiejś miejscowości.
- Bogom niech będą dzięki - mruknął.
Straffer również przyspieszył, nie zważając na mlaszczące pod kopytami błoto.

* * *


- Kogo tam niesie w tak paskudny dzień?
Strażnik ledwo wystawił nos spod dachu, pod którym chronił się przed deszczem, a jego spojrzenie nie wyrażało zachwytu.
- Podróżny... - odparł Yarod. - Szukam gospody...
Strażnik bacznym spojrzeniem omiótł przybysza od stóp po czubek głowy. A lustracja najwyraźniej przebiegła niezbyt pomyślnie. Być może z powodu blizny, przecinającej twarz Yaroda.
- Polecam “Podpitego kota” - powiedział strażnik. - Miła gospodyni, porządne pokoje. Ale... w mieście żadnego czarowania, żadnego używania broni. - Przeniósł wzrok z twarzy Yaroda na miecz, potem ponownie na twarz. - I żadnych burd... - dodał. - Za to się płaci złotem albo więzieniem...
- A jakieś... panienki... żeby się człowiek mógł odprężyć po podróży? - Yarod pochylił się ku strażnikowi i ściszył nieco głos.
Ten uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Są, jakże by inaczej... Gina-wagina i Surri-głębokie gardełko - udzielił uprzejmej (i wiele mówiącej) informacji. - Ruda i brunetka, obie warte grzechu - dodał ciszej.
- A gdzie można je znaleźć? - spytał Yarod.
- kręcą się w okolicach wschodniego targu - odparł strażnik.
Yarod podziękował, obiecał piwo, gdyby się spotkali w "Kocie", a potem ruszył w stronę gospody.

* * *

Zostawiwszy wierzchowca pod opieką stajennego Yarod wkroczył w gościnne progi "Kota", załatwił pokój, ogarnął się po podróży, zjadł coś, a potem wybrał się do miasta.
Trafić na wschodni rynek nie było trudno. I okazało się, że strażnik się nie mylił - trudno było nie zauważyć dwóch kobiet, które chowały się przed deszczem w podcieniu jednego z bardziej okazałych domów.
- Panna Gina? - Yarod zwrócił się do młodszej (na oko) kobiety. Rudowłosej, idealnie pasującej do opisu strażnika. Zamiast jednak jakiejś odpowiedzi, zarówno ona, jak i jej towarzyszka o ciemnych włosach, najpierw spojrzały po Yarodzie, po sobie, po czym rozchichotały się na całego…
- Powiedziałem coś... nieodpowiedniego? - spytał.
- Mało kto nas nazywa "pannami" - Wyjaśniła ta starsza, z tatuażem na ramieniu.
- No ale tak, ja to Gina, a co? - Powiedziała ruda, kończąc śmiechy.
- Co powiesz, Gino, na spędzenie razem paru chwil? - spytał, prosto z mostu, Yarod.


- Jaaaasne - Słodko się uśmiechnęła rudowłosa, kładąc dłoń na torsie mężczyzny - A gdzie, i na ile?
- Godzinka, góra dwie - powiedział Yarod. - A gdzie... Jestem tu obcy, mam pokój w "Kocie"... Może ty masz jakieś lokum?
- "Kot" będzie dobry… - Mrugnęła Gina, gładząc dłonią jego tors - Pięć srebrników za godzinę?
- Zgoda. - Yarod skinął głową. - Chodźmy więc.
- Miłej zabawy… - Powiedziała z uśmiechem czarnowłosa na odchodne do obojga, a Gina "przykleiła się" do Yaroda, wślizgując pod jego płaszcz. Mężczyzna objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
- Mówisz, żeś nowy w mieście? - Spytała, gdy ruszyli przed siebie, starając się po drodze chować pod wszelkimi zadaszeniami.
- Całkiem nowy - przytaknął. - Zdążyłem tylko wynająć pokój i coś przegryźć. Coś ciekawego tu się dzieje? Jest tu coś interesującego... prócz pięknych kobiet?
- Aleś milusi… - Powiedziała Gina, słodko się uśmiechając - No… to zależy, co kto uważa za ciekawe… a co cię do tej dziury sprowadza? - Parsknęła.
- Ano w interesach - odparł. - Plotki głosiły, że jakaś robota tu jest. Ponoć...
- Pewnie chodzi o zaginione osoby? - Szepnęła nagle konspiracyjnie kobietka.
Yarod spojrzał na nią z podwójnym zainteresowaniem.
- To ktoś zaginął? Ktoś ważny? - spytał. - No bo to się niekiedy zdarza. Ktoś idzie do lasu i nie wraca.
- No ale to już trzy osoby, nawet dziecko, i nie tylko za miastem, ale i w nim. Tak ludzie gadają - Powiedziała Gina, a Yarod zauważył, że mijani mieszczanie trochę jakby krzywo na nich patrzą. No w sumie… spacerował sobie z ulicznicą. Nic sobie z tego jednak nie robił.
- Przy mnie jesteś bezpieczna - zapewnił. - A ja cię porywam tylko do "Kota" - dodał, na co ruda się głośno zaśmiała.
- A ten… propo karczmy… gadałeś wcześniej coś o przegryzieniu… - Gina nagle zmieniła ton głosu, i zabrzmiała jakby nieco niepewnie.
- Jeśli masz ochotę na podwieczorek, to da się coś zorganizować - zapewnił. - Posiłki w karczmie są całkiem niezłe. Podobnie jak wino - dodał.
- Zasłużyłam? - Spojrzała na niego "spod oka".
- Dobra atmosfera zawsze się liczy - odparł. - A czemu nie miałbym sprawić ci drobnych przyjemności...?
W odpowiedzi, najpierw pojawił się wesoły chichot, a po nim całus w policzek Yaroda.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i jeszcze mocniej ją przygarnął.

* * *

Większość gości, siedzących w głównej sali karczmy, na widok Giny się krzywo uśmiechnęła, nikt się jednak nie odezwał ani słowem… a i wszyscy stracili zainteresowanie ledwie po dwóch chwilach.

Rudowłosa wysunęła się spod płaszcza, a Yarod podszedł do kontuaru,
- Czy dostanę coś do jedzenia i picia dla mego... gościa? - spytał, na moment przenosząc wzrok na Ginę, potem znów spoglądając na karczmarza. - Do pokoju - dodał.
Karczmarz w pierwszym momencie odchrząknął coś niezrozumiale (i chyba niepochlebnie), ale w końcu się opanował.
- Czyli co? - Powiedział zwyczajowo.
- Jakąś lekką kolację i trochę wina - odparł Yarod, który nie chciał, by jego gość spił się w trupa.
- Ciepła strawa? Mały dzbanek wina? Corah przyniesie...
Yarod spojrzał na Ginę, która skinęła energicznie głową.
- Tak, poproszę.
- Za parę minut będzie - Powiedział karczmarz, i wyciągnął łapę po zapłatę. - To będzie srebrnik…
Yarod skinął głową, po czym sięgnął do sakiewki. Położył monetę na wyciągniętej w jego stronę dłoni.
- W takim razie czekamy - powiedział.
Podszedł do Giny.
- Chodźmy - powiedział. - Za chwilę podadzą nam coś do zjedzenia.
Ściągnął płaszcz i ponownie objął wpół dziewczynę.

Po chwili więc byli w izbie na pięterku.

- Ciepło, sucho… - Rudowłosa rozejrzała się wokół, po czym uśmiechnęła do Yaroda, siadając na brzegu łóżka.
- Mam nadzieję, że nie przemokłaś? - odparł, nie zdradzając się z myślą, że, jak dobrze pójdzie, niedługo zrobi się im znacznie cieplej.
Powiesił płaszcz na jednym z wbitych w ścianę gwoździ.
- Trochę… - Powiedziała, gładząc dłonią kołdrę leżącą na łóżku, po czym spojrzała na mężczyznę z lisim uśmieszkiem - Jak lubisz?
- To najlepiej będzie sprawdzić w praktyce... - powiedział, ściągając skórzaną kamizelkę. - Coś ty zaproponujesz, coś ja... - Usiadł obok niej. - Wolisz najpierw coś zjeść, czy zgorszymy Corah? - spytał.
- Kogo? - Spytała Gina z kolejnym milusi uśmieszkiem, dłoń kładąc na udzie Yaroda.
- Służącą czy też kelnerkę... Ma przynieść jedzenie... - odparł, zaczynając się bawić włosami dziewczyny.
- Ach no tak… to może lepiej zaczekajmy… no i żeby strawa zimna nie była… - Pocałowała nagle go delikatnie w usta, i znowu się uśmiechnęła.
Odpowiedział pocałunkiem w policzek... a potem pogładził jej policzek i szyję. A wtedy rozległo się słabe pukanie do drzwi.
- Proszę.... - powiedział Yarod, odrobinę odsuwając się od Giny. Ktoś nadal jednak jedynie stukał, najwyraźniej nie mając zamiaru wchodzić.
- Boją się, czy co...? - mruknął Yarod. Wstał i podszedł do drzwi, po czym je otworzył.

Stała tam Corah, z tacą w obu dłoniach, wyraźnie ledwo co ją trzymając… drżały jej ręce, a na czole miała kilka kropelek potu. Przyniosła dwie miseczki jakiejś ciepłej strawy, trochę chleba, i mały dzbanuszek wina z dwoma kubkami.
- Przyniosłam… jedzenie… - Wymamrotało blade dziewczę, zerkając przez Yaroda do izby.
- Wejdź, proszę - powiedział, szerzej otwierając drzwi. - Przecież cię nie zjem. Gina też nie jada ludzi.
Corah jednak jedynie pokręciła przecząco głową, po czym wyciągnęła tackę w kierunku Yaroda… a wszystko niebezpieczne drżało w jej dłoniach. Jedyne, co można było zrobić, to odebrać tacę, zanim jej zawartość znajdzie się na podłodze.
- Dziękuję. - Yarod odebrał tacę z rąk dziewczyny. - Nie wolno ci wejść, czy nie chcesz? - spytał.
Zawsze mu mówiono, że zadaje za dużo pytań... często w nieodpowiednich momentach, ale jakoś nie wypleniło to tego zwyczaju.
- Nie napaskudzicie… w izbie…? - Spytała Corah, jednocześnie kręcąc przecząco głową, a Yarod chyba aż uniósł brew, dziewczę zaś zerknęło na trzymaną przez niego tackę - Gulasz… - Dodała.
- Nie będziemy rzucać w siebie jedzeniem - obiecał. - Grzecznie wszystko zjemy - zapewnił, co wywołało minimalne drgnięcie jej ust, praaaawie w kierunku uśmiechu. Kiwnęła potakująco głową.
- To… smacznego… i... dobranoc… - Powiedziała Corah swoim ślamazarnym tonem.
- Dziękuję, dobranoc - odparł Yarod. Przymknął drzwi, a potem postawił jedzenie na stole.
- Siadaj i się częstuj - powiedział do Giny, po czym podszedł do drzwi i je zamknął.

Rudowłosej dwa razy powtarzać nie trzeba było, i zaczęła się zajadać z bardzo zadowoloną minką.
- Ty też siadaj, siadaj, jedz, smacznego! - Pokiwała na niego z uśmiechem.
- Dziękuję, wzajemnie - odparł i również zabrał się za jedzenie.
Nalał wina do obu kubków.
- Twoje zdrowie - powiedział…

Kwadransik później, Gina z zadowoloną minką, najedzona i napita, ułożyła się wygodnie na łóżku, ściągając butki…
- Pomóc ci...? - spytał Yarod, przyglądając się dziewczynie z wyraźnym zainteresowaniem.
- A w czyyyym? - Zachichotała rudowłosa, po czym tak tam sobie leżąc, rozchyliła nóżki w pończochach, pokazując iż… nie ma majtek pod sukienką.
- Tu jest dość ciepło, a ty masz na sobie jeszcze parę szmatek - odparł, przenosząc wzrok z obnażonych fragmentów ciała dziewczyny na jej biust.
Nie czekając na odpowiedź usiadł na łóżku i, nie odrywając oczu od bujnych kształtów Giny, zaczął ściągać buty.
W ślad za butami poszły spodnie, a gdy Yarod pozbył się dolnej części garderoby zabrał się za rozbieranie rudowłosej.

* * *

Czy minęły dwie godziny, tego Yarod nie wiedział, ale nie protestował, gdy Gina zaczęła się powoli ubierać. Uznał, że dziewczyna uczciwie zarobiła na swoje srebrniki.
- Odprowadzę cię.. - zaproponował, stale przyglądając się dziewczynie. - Jeszcze ktoś i ciebie porwie - dodał, a rudowłosa zachichotała, po czym pogładziła go po policzku.
- Ach, słodki jesteś…
- Ty też... - odparł, przyciągając ją do siebie na chwilę.
Potem wstał i zaczął się ubierać.
- Będziesz bezpieczna, no i mniej zmokniesz - dodał z lekki uśmiechem. - No chyba że chciałabyś zostać na noc…
- Kusisz, kusisz ciepłą strawą, winkiem i pachnącą pierzynką, kochany, ale Surri się będzie martwiła, że zniknęłam na tak długo - Powiedziała Gina z lekkim uśmiechem.
Yarod rozłożył bezradnie ręce.
- O tym nie pomyślałem - przyznał. - W takim razie musimy się zbierać.
- Jakbyś chciał, to następnym razem… - Pocałowała go miękko w usta.
Przytrzymał ją na moment i odpowiedział podobnym muśnięciem warg.
- Nie zapomnę - obiecał.

Przeszli przez główną salę karczmy, odprowadzani paroma głupawymi uśmieszkami klientów "Kota".
Jak się okazało, deszcz nie zamierzał odpuszczać, więc Gina ponownie schroniła się pod płaszczem Yaroda.

* * *


Pół godziny później Yarod wrócił do karczmy. Miał w planach zjeść kolację, posiedzieć trochę nad kubkiem z winem, posłuchać plotek, może porozmawiać, a potem iść spać. W końcu kiedyś trzeba było odpocząć po trudach dnia.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 13-12-2021 o 20:54.
Kerm jest offline  
Stary 12-12-2021, 16:13   #9
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Karczma "Podpity kot"


Tamish do posiłku wychlała sama całą butelkę wina w czasie o wieeeele krótszym niż godzina czasu… i alkohol zaczął działać. Miała dobry humorek.

Po skończeniu jednej butelki zabrała się zaraz za drugą… i postawiła grupce miejcowych piwo, próbując dowiedzieć się czegoś konkretnego o problemach w mieście... Dowiedziała się więc w trakcie rozmówek o wszystkim i niczym, kilku interesujących faktów. Na pastwiskach poza miastem coś zarżnęło parę krów, i zniknęła młodziutka pastereczka, oprócz tego zaginęły jeszcze dwie inne osoby, jedna poza miastem, jedna w samym mieście. Ktoś niby widział wilkołaka w okolicy, ktoś inny żywego truposza… miejscowi nie byli jednak tych dwóch ostatnich faktów pewni. No i plugawa magia miała pewnie miejsce, bo parę osób dostało dziwnego choróbska, ale je w świątyni wyleczono, i to (ojej!) za darmo!

Półorczyca, chlejąca jednak jak smok, była po drugiej flaszce wina coraz bardziej wstawiona.

Dzwony miasteczka wybiły godzinę dziesiątą wieczorem, i karczma trochę opustoszała. Wielu miejscowych udało się do domów, na spoczynek… a jeden z rozmówców Tamish, wyraźnie przysiadł się bliżej niej, po czym - sam już ze szklącym wzrokiem od alkoholu - położył dłoń na jej kolanie, i uśmiechnął się.
- Wieszrz… jesteś… jesteś taka… taka… egzs… egzo… egzsotysznie piękna...

~

Yarod po odprowadzeniu Giny na miejsce, wrócił do przybytku i zjadł w spokoju kolację, przy okazji obserwując gości w głównej sali karczmy. Była jakaś półorczyca, chlejąca na całego z miejscowymi, był i jakiś łysy jegomość, nieco wyróżniający się na tle pozostałych, mogący być i awanturnikiem… jadł samotnie, podobnie jak Yarod.

Uwagę łucznika przykuwała jednak co chwilę córka karczmarza. Blada, z drżącymi rączkami, ślamazarnymi ruchami i mową, dzielnie obsługiwała salę, wyglądała jednak, jakby miała za chwilę się przewrócić. Chora jakaś, czy coś? No ale wtedy przecież by gości nie obsługiwała, mogąc ich zarazić? Albo przepracowana… albo… możliwości w sumie było wiele. Dziwne…

~

"Wędrowiec", jedzący spokojnie posiłek w głównej sali, przyglądał się zebranym w przybytku gościom, przy okazji i nasłuchując ich rozmów… półorczyca wraz z paroma miejscowymi była zaś wystarczająco głośna, by mógł usłyszeć to i owo.

Przy okazji zauważył również, jak jakiś(chyba) inny awanturnik znika na pięterku z(chyba) ulicznicą, a później schodzą na dół i opuszczają przybytek… a potem owy awanturnik wraca sam i je samotnie kolację przy jednym ze stołów.

***

W karczmie zjawiła się nowa osoba. Mokra od deszczu, w płaszczu z kapturem, dziwnym kosturem i… maską na oczach(?), zdecydowanie kobieta, zrobiła kilka niepewnych kroków do wnętrza przybytku.


Po chwili skierowała się prosto do karczmarza… zażyczyła sobie izby na noc, lekkiego posiłku, grzańca, i kąpieli. Uprzedziła właściciela, iż o wodę jednak się troszczyć nie musieli, to jest w stanie sama sobie zapewnić, wystarczy więc przynieść do jej izby jedynie dwa wiaderka wrzątku… córa karczmarza wyraźnie odetchnęła z ulgą.

Ślepa(?) kobietka o siwych włosach zasiadła nad wyraz sprawnie do jednego z pustych stolików… ale gdy przechodziła w pobliżu półorczycy i jej dziwnego zwierzaka, ten nagle zasyczał w jej kierunku.






Karczma "Skaczący lew"

W przybytku zdecydowanie panowały nieco wyższe standardy, próżno więc było tu szukać prostego ludu… byli za to chyba właśnie przedstawiciele klas o jedną półkę wyżej. Rzemieślnicy, sklepikarze, wszelkiej maści kupcy, no i właśnie paru awanturników, którym niestraszne było wydanie dodatkowej monety…

Jadło było smaczne, choć porządnie przyprawione. Trunki mocne, a atmosfera bardzo dobra, i to nie tylko za sprawą kelnereczek, na które było miło popatrzeć.

Tu grano w karty, tam w kości(na miedziaki), rozmawiano, śmiano się, spędzano miło wieczór. Bard pobrzdękiwał na mandolinie, w rogu sali nawet obściskiwała się na całego jakaś parka… na dworze wciąż padało.

~

Elros "Kołysanka", i jego towarzysze mieli wybór: jedna izba z dwoma łóżkami, jedna pojedyncza… lub nocleg poza karczmą, w prywatnym pokoju znajomego krasnoludzkiej właścicielki "Skaczącego lwa". Tam i balia na kąpiel również by się znalazła, jednak na posiłki trzeba by było przychodzić do przybytku.

Paladyno-Wieszcz nie dowiedział się od miejscowych niczego nowego, ponad to, o czym już posiadał informacje… póki w końcu ktoś ściszonym głosem nie wyjawił, iż odnośnie rzeczy dziejących się w mieście, są małe podejrzenia odnośnie Ninette i Mae, dwóch młodych kobiet-znachorek, które to "różne dziwy warzą w kociołkach, i inne takie tam robią magiczne rzeczy".

~

- Hej Orku! Ściągaj ten pas, to się posiłujemy na rękę o piwo! Co ty na to? Hahahaha! - Przed Draugdinem wyrósł nagle dwumetrowy osiłek, waląc kuflem pełnym piwa o stół, jaki trzech towarzyszy zajmowało - To jak??

A zanim półork zdążył cokolwiek powiedzieć, typek ściągnął z siebie futra, ukazując swoje muskuły. Kilka obecnych w przybytku panienek westchnęło z podziwem.

~

Vuko w pewnym momencie zauważył, jak jakaś… łasiczka, odgryzła właśnie rzemyki trzymające sakwę przy pasie u jakiegoś popijającego z innymi trunki miejscowego, po czym małe zwierzę pomknęło ze zdobyczą do półelfiego mężczyzny przy oddalonym stoliku, wyglądającego na awanturnika. Ten zaś ową sakiewkę schował do swojej kieszeni, po czym wynagrodził łasiczkę drobnym smakołykiem.

***

Kulminacyjnym momentem wieczoru były z kolei bardzo miłe dla oka tańce dwóch ładnych długouchych panienek.


Obie kręciły się wśród stolików gości przybytku, słodko uśmiechając i wyginając ciałka wśród muzyki grajka, przyciągając nie tylko spojrzenia obecnej klienteli… szybko jednak dały do zrozumienia, iż patrzeć można, dotykać jednak już nie bardzo. Tu łokciem nieco bolesny szturchaniec dla natręta, tam nawet przydepnięcie(wśród cichych śmiechów pozostałych gości), było jednak miło...






***

Komentarze jeszcze dzisiaj
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 15-12-2021, 21:40   #10
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Wieczór upływał zadziwiająco spokojnie. Widać miejscowe prawo musiało być egzekwowane. W karczmie pojawiła się czwórka nowych, widać że awanturników, a mimo to nic się nie działo, nie licząc drobnego incydentu. Jego białe szaty z lnu pozbawione były bogatego zdobienia i ornamentów, jednak widać było po pikowanym kroju i wykończeniach, że nie było to pierwsze-lepsze odzienie. Nawet takie proste musiało kosztować majątek. Jeden mężczyzna dość lichej postury i aparycji próbował odciążyć wyraźnie ciężką sakiewkę Wędrowca. Krótki i pewny ruch siedzącego przy stole mnicha, chwyt i wykręcenie ręki wystarczyły by kieszonkowiec zaskomlał z bólu zastygnąwszy w dość osobliwej pozie.
Łysy jak kolano mnich nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. Poluzował nieznacznie chwyt pozwalając tamtemu wyślizgnąć się zarówno z sytuacji, jak i z karczmy.

Wieczorne życie toczyło się dalej wraz z kolejnymi litrami trunków wlewanych w gardła gości. Wędrowiec zajrzał do pustego dzbanka. Westchnął. Problemem niepijących jest musieć wytrzymywać towarzystwo pijanych. Przekleństwem zaś byłe zbyt małe dzbanki... i pęcherze. Wstał od stołu kierując się na tyły karczmy. W głowie układał sobie zasłyszane historie kategoryzując je wedle dawno przyjętego schematu. Po pierwsze, na ile opowiadane historie są wiarygodne? Po drugie, jaki mają wpływ na okoliczną ludność? Po trzecie, dlaczego nikt się z tym nie uporał do tej pory?
Miarowo padający deszcz tworzył jednolitą, niemal nieprzekraczalną ścianę szumu, tłumiącą resztki gwaru jaki dochodził z Kota. Wędrowiec postanowił zaś przyjrzeć się kilku sprawom z samego rana. Wizyta u burmistrza Shorska była koniecznością i zdawało się, że spotka tam zapewne zarówno półorczycę, jak i jegomościa z ulicznicą. Może tym razem bez ulicznicy. Następne kroki należałoby skierować w stronę niewyjaśnionej sprawy porwań. Ta historia najbardziej zaciekawiła Wędrowca i miała największy potencjał na bycie czymś istotnym. Ludzie znikają z wielu powodów. Część wyjeżdża po kryjomu szukając szczęścia gdzieś na świecie, jednak zabite zwierzęta? Może było w tym coś innego?

Wrócił do karczmy i skierował się do coraz spokojniejszego szynkwasu mijając półorczycę i pijących z nią amantów. Ich spojrzenia spotkały się na moment. Wędrowiec skinął dziewczynie lekko głową w typowym kurtuazyjnym przywitaniu i uderzył wprost do karczmarza. Jego córka snuła się po sali zbierając i roznosząc napoje, więc póki co mężczyzna zajmował się polerowaniem wyszczerbionych kufli.
Wędrowiec zamówił kolejny dzbanek wody, tym razem płacąc złotem. To kupiło atencję karczmarza, który jak wiadomo w całych krainach jest, był i będzie najlepszym źródłem informacji o tym co się dzieje w promieniu najbliższych kilku, a nawet kilkunastu mil od karczmy. Wędrowiec był precyzyjny. Nie lubił gadania o niczym, choć zdawał sobie sprawę, że dla niektórych jest to wszystko co mają. Należy więc cierpliwie wysłuchać rozmówcy wyłuskując istotne informacje. Wędrowiec nauczył się przez lata na szlaku by doceniać śluby milczenia i dokładną komunikację w zakonie.
Zapytał więc wprost o zaginioną dziewczynę. O jej rodzinę, o poszukiwania, świadków.

Nowo przybyłą kobietę zlustrował dość dokładnie, acz dyskretnie. Wyglądała zdecydowanie nietutejszo. Nawet bardziej niż cała trójka pozostałych awanturników razem wziętych. Na pierwszy rzut oka przypominała kapłankę jakiegoś ślepego boga. Choć Tyr przychodził na myśl, to jej strój wyglądał bardziej na kogoś po drugiej stronie spektrum, może Bane?
Reakcja zwierzaka półorczycy również nie uszła uwadze Wędrowca, jednak był on z natury niewzruszony w relacjach z innymi, pozwalając sytuacji rozwijać się naturalnie, bez zbędnego przyśpieszania, czy zakładania jakichkolwiek intencji apriori. Wystarczyło więc odrobinę poczekać zdając się na los.
 
psionik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172