Wiek Popiołów
Słońce wstało nad Rozgórzem, a to zapełniło się zwyczajnym o tej porze gwarem. Sylwetki mieszkańców wylewały się miarowo z drewnianych budynków i kamienic, zaś bezchmurne, letnie niebo zwiastowało zwyczajny dzień, który miał być taki sam, jak i wiele innych dla miasta pod górami.
Hen daleko, spowite mgłą i przysypane wiecznym śniegiem, majaczyły szczyty Gór Pięciu Królów, z których
Joresk rozpoznał parę: były to Żelazny Wąż, Diadem i krasnoludzka twierdza Davarn, stąd nie większa od ziarnka piasku. Góry te przypominały paladynowi o paru bitwach, które ongiś rozegrały się u podnóża przełęczy i które swojego czasu rozbijały się o wróżdy o terytorium pod pasmem górskim. Stare czasy. Stare… I niekoniecznie dobre.
Bliżej, na wzniesieniu na północ od miasta, stała stara cytadela, widoczna jak na dłoni w czystym powietrzu podgórza.
Katerina jako jedna z pierwszych zauważyła daleki płomień tlący się na jednej z baszt bastionu. Któż miał palić ogniska na szczycie i po co - nie wiadomo, ale plotki już krążyły. Niepokój ten zapewne udzielał się
Wugowi, barbarzyńcy i wykidajle. Ostatecznie, to tam przebywała wcześniej Jora. Od dłuższego czasu już nie było stamtąd żadnych wieści, zarówno od niej, jak i goblinów plemienia Cierniowego Kamienia.
Wzgórza wokół miasta upstrzone były małymi laskami, zbierające się w większy bór zwanym Karmazynowym Lasem na południu. Karmazynowy Las - noszący taką nazwę z powodu liści, które podczas jesieni w istocie nabierały koloru krwistej czerwieni - swoją gęstwiną, zbitym murem drzewa przypominał
Lavenie odległe knieje lasu Verduran.
Poranne słońce oświetlało wzmocnione żelazem mury ratusza. Ratusz, drewniana i sprawiająca wrażenie stateczności budowla, ponoć ongiś był pierwszym z budynków, który został wybudowany podczas założenia miasta. Pozostałości z tego okresu widoczne były tu i ówdzie - zwarty plan budowli, parę kamiennych wieżyczek, które kiedyś zapewne służyły do przepatrywania i wreszcie okuta żelazem brama główna.
Pod bramą zaś zebrał się mały tłum. Był bowiem dzień Zewu Śmiałków.
To dziś rada miasta miała w ratuszu wyznaczyć nowe nagrody dla łowców. Jak mówiły plotki - jeden z goblinów z Czarciego Wzgórza miał także przynieść jakieś wieści na temat starej cytadeli.
Tu, pomiędzy zgromadzonymi najemnikami stali podróżnicy -
Joresk,
Lavena,
Gobelin,
Valenae i
Katerina, a także
Wug, znany bardziej pod swym samozwańczym tytułem
Łamacza Kości. Podróżnicy wyszli z niedalekiej karczmy o wdzięcznej nazwie Łaska Maga.
Wug i
Valenae złapali parę plotek i strzępów gadaniny gawiedzi na temat dzisiejszego dnia, podsłuchawszy przechodzących mieszczan:
- Nagrody będą - rzekł jakiś jegomość. - Żywe złoto!
- Wszystko w burdelu przepuścim, “Bażant” najlepszy! - dodał jakiś inny, sepleniąc i kalecząc Wspólny. - Albo! Sama Greta Gardania odda się temu, co rzeczy dokona!
- A cóż tam w twierdzy? Ogień płonie? - dołączył się trzeci. - Kto tam wejdzie?
- Ty, żeby ciebie diabli zabrali! - zaśmiał się drugi z rozmówców. - Znowu pewnie gobliny coś narobiły!
- Dzieci na ruszcie smażą!
- Flaki im wypruwają!
- Ha-ha-ha! - śmiał się głupawo pierwszy.
Gadająca trójka mieszczan odeszła na bok. W tym samym czasie do tłumu dołączyło jeszcze paru.
Zebrani pod bramą ratusza byli przeważnie podróżnymi z Cheliax albo Drumy. Żaden z nich nie próbował udawać, że był wzorem cnót albo próbował zgrywać bohatera - pokiereszowane dłonie, ręce, nierzadko i twarze zdradzały dezerterów lub weteranów, którzy nie znaleźli roboty gdzie indziej. Zmęczone twarze przyjezdnych sugerowały raczej na dziadów liczących na prostą robotę lub młodziaków potykających się o własne nogi.
Sporą część stanowili także zwyczajni mieszkańcy Rozgórza. Ci odróżniali się od całej reszty obojętnymi lub lekko zaciekawionymi wyrazami twarzy. Gapie przyglądali się całej sprawie z bezpiecznej odległości, ni to blisko, ni dość daleko. Między nimi było parę starych kobiet, które chyba tylko przyszły posłuchać, co się w mieście dzieje.
Niektórzy przystawali, gapili się przez jakiś czas na to wszystko i wreszcie odchodzili w stronę rzeki. Tam, przy jednostajnym akompaniamencie dźwięku pomp tłoczących wodę (ponoć daru paru inżynierów z gór ze wschodu), parę próżniaków siedziało i gapiło się przed siebie.
Na uboczu stało trzech goblinów, gadających coś do siebie w swoim narzeczu. Między nimi był Ficko, garbaty goblin. Drugi obok niego chichotał nerwowo, Ficko zaś gestykulował i tłumaczył coś zawzięcie. Trzeci goblin zasłaniał twarz szmacianą maską - ten milczał.
Gobelin znał Ficka. Ten dał mu się poznać jako dobroduszny prostak, który ponoć już się z garbem chyba urodził, bo nikt go nie widział bez niego. Ficko - jak wiedział
Gobelin - już jakiś czas służył jako posłaniec i drobny handlarz, który wymieniał informacje między Czarcim Wzgórzem a miasteczkiem.
Drugi z goblinów był nieco bliżej znany
Valenae i
Katerinie - kobiety, całkiem dobrze obeznane z (raczej skromnym) półświatkiem przestępczym w okolicach Rozgórza, rozpoznali go jako drobnego złodziejaszka, który kręcił się przy karawanach i dokach. Zwał się Godo.
Joresk i
Gobelin zauważyli, jak karczmarz z Łaski Maga peroruje do jakichś dwóch młokosów. Może zapowiadało się na jakąś bójkę? Scenie przed tawerną przyglądał się ze znudzeniem jakiś jegomość z siwą brodą.
Na
Lavenę gapił się jakiś strażnik, z wyglądu zasuszony staruch. Kobieta nie była do końca pewna, czy stary zawiesił na niej wzrok, bo podobała mu się, czy po prostu gapił się w przestrzeń przed sobą, w której akurat się znalazła.
Wreszcie, powietrze przeciął ostry dźwięk dzwonu za okutymi żelazem drzwiami ratusza. Te uchyliły się, a dźwięk dzwonu ponownie rozbrzmiał, tym razem głośniej.
Tłum zgromadzonych zafalował i skupił się bliżej wejścia do ratusza. Paru strażników krzyknęło, wołając o porządek i zapraszając do środka.
Zdawało się, że posiedzenie Zewu Śmiałków miało się wkrótce rozpocząć.