Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-04-2022, 15:39   #1
 
Umbree's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputację
[Giantslayer I] Battle of Bloodmarch Hill




16 Gozran 4716 roku Absalomskiej Rachuby,
Trunau, Twierdza Belkzen,
Podbite Ziemie, Golarion


Zima odeszła, jednak dni wciąż były chłodne i mgliste, jakby wiosna nie chciała na dobre rozgościć się na tych ziemiach. Podczas wczorajszego zbierania podatków przez Lessie Crumkin, lokalną kapłankę Abadara i tak najwięcej mówiło się o tym, jak ciche przez zimę było plemię orków znane w okolicy jako Skręcony Pazur. Trunau na szczęście leżało na uboczu przemarszu głównych orczych plemion, ale Skręcone Pazury od czasu do czasu napadały i plądrowały miasto w poszukiwaniu trofeów, jedzenia i niewolników. Ale nie tej zimy, co zastanawiało włodarzy miasta i samych mieszkańców. Równie niepokojące były dziwne, nienaturalne burze u szczytów pobliskich Gór Mindspin, które od późnej jesieni nawiedzały wzgórza i okoliczne równiny. Na szczęście nie ściągnęło to na Trunau nowych kłopotów.

Dziś jednak był ważny dzień dla rodowitych mieszkańców. Ceremonia, której całe miasto miało być świadkami rozpoczynała się lada chwila i na pewnym etapie życia przechodził ją każdy rodowity mieszkaniec Trunau. Arwelyel, Arthus, Hacan i Maluzar doskonale pamiętali swoje święcenia. Kończąc dwanaście wiosen otrzymywało się Nóż Nadziei. To było coś więcej niż broń — to był symbol. Oznaka twojego miejsca w społeczności. Kiedy otrzymywałeś Nóż Nadziei, oznaczało to, że byłeś wystarczająco mądry, by podejmować dorosłe decyzje, wystarczająco dorosły, by wiedzieć, co to znaczy bać się, i wystarczająco silny, by chronić swoich bliskich i sąsiadów, nawet za cenę własnego życia.

Był mglisty i chłodny wieczór, jednak radość i wyczekiwanie wypełniały zebrany przed amfiteatrem tłum. To były dwunaste urodziny Ruby, najmłodszej córki szefowej lokalnej straży, a mieszkańcy przez cały dzień przygotowywali się do tej uroczystości. Stojący pośród tłumu Lothor i Ciliren nie wzbudzali większego zainteresowania, natomiast Arthus co chwilę skupiał na sobie czyiś wzrok, głównie kobiecy, co go nie dziwiło. Już wcześniej miał tutaj powodzenie u niewiast, być może przez to, że był zdecydowanie inny, niż inni. Nagle gwar tłumu ucichł, gdy Naczelny Obrońca miasta (tak tytułowano głównodowodzącego lokalnej straży miejskiej wybranego do Trybunału Obrońców - sześcioosobowej grupy sprawującej władzę i opiekę nad Trunau), Halgra z Poczerniałych Ostrzy, weszła na scenę w towarzystwie swoich kapitanów - braci Kursta i Rodrika Garthów. Blondynka miała lekko ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, a nienaganną posturą oraz pewnością ruchów dorównywała obu dobrze zbudowanym mężczyznom. Nie od dziś mówiło się, że Halgra jest najlepszą wojowniczką w Trunau. Swoją funkcję w Trybunale pełniła od ponad dwudziestu lat, co mówiło samo za siebie.

- Dziękuję wszystkim za przybycie tego wieczoru. Jak sami wiecie, jestem dumna z tytułu Naczelnego Obrońcy Trunau, zwłaszcza jeśli chodzi o Ceremonię Nadziei. To zawsze wielki zaszczyt przekazać młodym mieszkańcom ich Noże Nadziei, gdy osiągną pełnoletność.- Halgra ucięła, by otworzyć ozdobną skrzynkę i wydobyć smukły, zdobiony sztylet zwisający ze srebrnego łańcuszka. - Ale dzisiejsza noc to wyjątkowa okazja, zwłaszcza i przede wszystkim dla mnie, ponieważ odbiorcą tego Noża Nadziei jest nikt inny, jak moja najmłodsza córka, Ruby.

Kobieta wskazała ręką na schody prowadzące na podest i wkrótce na scenie pojawiła się młoda, nieśmiała dziewczynka o długich blond włosach. Halgra wymieniła z nią po cichu kilka słów i zaczęła mówić na tyle głośno, by każdy w tłumie ją usłyszał.
- Ruby, zgodnie z tradycją naszego miasta, osiągnęłaś pełnoletniość. Ten Nóż Nadziei reprezentuje twoje obowiązki jako osoby dorosłej i obrońcy Trunau. Musisz chcieć użyć go na sobie, na innych Trunauańczykach i swojej rodzinie — nawet na mnie, jeśli do tego dojdzie. Będzie to znacznie szybsza śmierć niż ta, którą zaoferują orki. Jest to twoim obowiązkiem. Czy przysięgasz chronić Trunau przed wszystkimi przybyszami i używać swojego Noża Nadziei tylko zgodnie z jego przeznaczeniem?

Ruby skinęła pewnie głową w odpowiedzi na pytanie matki.

- Jeśli do miasta przyjdą orki i nie będzie innego wyjścia, to tniesz tutaj, tutaj i tutaj. - Halgra pokazała, które tętnice należało przejechać ostrzem noża, a Ruby patrzyła ze skupieniem. Moment później matka założyła naszyjnik na smukłą szyję córki, po czym odwróciła się, by przemówić do tłumu. - Dzisiaj Ruby została pełnoprawnym członkiem naszej społeczności! Powitajmy ją i świętujmy jej przejście w dorosłość! Trunau na zawsze! - Wykrzyczała ostatnie słowa.

Tłum jednogłośnie powtórzył ostatnie słowa Halgry, sygnalizując koniec ceremonii. Nie oznaczało to jednak końca zabawy. Wszyscy (w tym wy) skierowali się do Długiego Domu, który pełnił rolę gospody, miejsca zebrań i symbolizował towarzyskie życie mieszkańców. Tak się złożyło, że zrządzeniem losu zasiedliście przy jednej ławie, więc lokalni mogli poznać się z przybyszami. Trunau na każdym kroku dawał do zrozumienia Ciliren i Lothorowi, że nie są stąd - świadczył o tym choćby miedziany żeton, który otrzymali przy bramie miasteczka i który musieli okazywać za każdym razem, gdy chcieli coś kupić, bądź wynająć dla siebie pokój. Mieszkańcy byli nieufni, ale i nie należało im się dziwić, biorąc pod uwagę miejsce, w którym mieszkali.


Gospoda zapełniała się w szybkim tempie, a goście rozmawiali głośno i nie szczędzili sobie przeróżnych toastów. Zdążyliście porozmawiać ze sobą kilka minut, gdy przy waszym stoliku pojawił się wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, którego Arwelyel, Arthus, Hacan i Maluzar dobrze znali.
- Rodrik Garth. - Przedstawił się Ciliren i Lothorowi. - Miło widzieć nowe twarze w miasteczku. Jesteście przejazdem, czy planujecie zatrzymać się na dłużej? Coś konkretnego was tu przygnało? - Mówił spokojnie, z nutką wesołości w głosie, ale można było odnieść wrażenie, że są to pytania bardziej służbowe, niż podyktowane ciekawością.

Moment później spojrzał na Arwel, Hacana, Arthusa i Mala.
- Postaraj się dzisiaj nie przesadzać z alkoholem, dobra? Chcę, żeby to był spokojny wieczór, zwłaszcza ze względu na Ceremonię Nadziei - powiedział do elfki i przeniósł wzrok na paladyna. - Dobrze znów cię widzieć, Hacanie, szkoda tylko, że w takich okolicznościach. Mam nadzieję, że uda ci się załatwić to, po co do nas wróciłeś. Twój brat był dobrym człowiekiem, wszystkim nam go brakuje. A gdybyś szukał zajęcia, twoje umiejętności na pewno przydadzą się w straży. No nie, Mal? - Spojrzał na półorka. - Ty też nie siedź do późna, jutro z rana masz służbę. A ty, Arthusie, jak się masz?
 

Ostatnio edytowane przez Umbree : 30-04-2022 o 08:13.
Umbree jest offline  
Stary 29-04-2022, 18:44   #2
 
Bellatrix's Avatar
 
Reputacja: 1 Bellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputację
Jeśli uważasz, że twoje życie jest złe, że nic ciekawego się w nim nie dzieje, że nie zmierza w kierunku, w jakim byś chciał, to przyjedź do Trunau. W tym miejscu pośrodku niczego, lub wszystkiego, zależy jak spojrzeć, szybko odzyskasz chęci do życia. Z jednej strony orki i inne potwory, z drugiej mieszkańcy miasta patrzący krzywo na każdego przyjezdnego i dający mu jakieś żetony, żeby się tym legitymował nawet jak chce iść do wychodka. Arwel nawet to rozumiała, no ale też bez przesady. Jak lokalni chcieli odstraszać od siebie cywilizowane jednostki, to te żetony robiły robotę na pewno. No i ta nieufność do wszystkiego, co nie jest człowiekiem. A jak jesteś półorkiem, to już w ogóle przesrane. Dobrze, że się urodziła elfem. A czekaj... też niedobrze. Czuła to przez całe swoje dorastanie w tym posranym mieście, choć Mal, z którym znała się od zawsze miał na pewno dużo gorzej. A jak nie byłeś czy byłaś człowiekiem, to trzeba było mieć w sobie coś, co cię wybije z tłumu. Czym zasłużysz sobie u nich na szacunek. Ja jebię, jak to w ogóle brzmi...

No ale. Ona umiała strzelać z łuku i walczyć mieczem. Nadawała się też na zwiad i do przepatrywania terenu. Całkiem szybko ten szacunek zdobyła, choć na pewno nie sympatię. Bo Arwelyel sympatyczna nie była, a przynajmniej nie dla wszystkich. W karczemnych bijatykach wyrobiła sobie renomę na tyle, żeby żaden podpity cwaniaczek nie wchodził jej w drogę, a na polu walki, gdy trzeba było odpierać najazdy orków pokazywała, że ma oko precyzyjne, niczym krasnoludzkie zegary sprzedawane w zachodnich krainach. Oczywiście mieszkali w Trunau ludzie, dla których była miła i przyjazna, ale większość i tak miała ją za odludka z niewyparzoną gębą, do którego lepiej nie podchodzić bez wyraźnego powodu. I jej to pasowało.

Na życie zarabiała polowaniem na zwierzynę albo zwiadami dla straży, gdy tego potrzebowali. Lubiła kapitana Rodrika Gartha, bo był normalnym człowiekiem, który nie zwracał uwagi na jej rasę, tylko na to, co sobą reprezentowała. No i zdarzyło im się kiedyś kilka razy przespać, ale to było już zdecydowanie za nimi. Arwel lubiła wolność, a wiązanie się z jakimkolwiek facetem (lub kobietą, bo z nimi też lubiła spędzać namiętne noce) nie wchodziło na razie w grę. Gdy Garth pojawił się z Halgrą na podeście nawet nie posłała mu uśmiechu, chociaż widziała, że wychwycił ją z tłumu. Córka Halgry była przytłoczona tym wszystkim, tak samo jak inne dzieciaki, które oglądała przez te wszystkie lata. Sama nie była inna, a gdy po jej własnym ślubowaniu jeden z lokalnych grubych chłopców chciał wraz ze swoją bandą zabrać jej Nóż Nadziei, rąbnęła go tak mocno w gębę, że stracił dwa zęby. Teraz służył w straży i za każdym razem, jak ją widział na patrolu, szedł w inną stronę.

Była wysoką, żylastą kobietą z wyraźnie wyeksponowanymi mięśniami ramion. Oraz innymi, ale o tym mógł się już przekonać tylko ten, kto szedł z nią do łóżka. Nie miała dużego biustu, ale akurat to uważała za zaletę a całość sylwetki prezentowała się wyśmienicie, co było efektem codziennych, ciężkich ćwiczeń, którym poddawała swoje ciało. Długie do ramion włosy wiązała w warkocz, gdy pracowała na zwiadzie albo w lesie a zwykle można było ją zobaczyć w skórzni i ciemnym odzieniu pasującym do pozostałych elementów. Była ładna, ale zwykle jej usta były ściągnięte, a fioletowe oczy patrzyły ostro spod zmarszczonych brwi. Właściwie nie rozstawała się z łukiem i sejmitarem, resztę przydatnych rzeczy trzymając w domu.

W karczmie "Długi Dom" (swoją drogą, co za głupia nazwa) zasiadła w towarzystwie znajomych Hacana, Arthusa, Mala oraz dwójki nieznajomych.
- Arwelyel Lemos, ale możecie mówić mi Arwel - powiedziała do obcych i spojrzała na Arthusa. - Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór, Arthusie? Dawno się nie widzieliśmy, można by nadrobić ten czas... w pewien sposób. - Puściła mu oczko.

Potem zjawił się Rodrik. Wysłuchała, co miał do powiedzenia i ostentacyjnie wydudniła wino z kubka aż do dna.
- Tak jest, tato - rzuciła ironicznie. - Chciałam tylko ci przypomnieć, że zwykle to te nawalone chamy i prostaki chciały się do mnie dobierać, a ja się tylko broniłam. Ale dzisiaj pójdę spać wcześniej. No chyba, że coś albo ktoś zmieni moje plany. - Znów puściła oczko do diabelstwa.

Uderzyła jednak w poważniejsze tony, gdy Garth wspomniał o bracie Hacana.
- Jakbyś potrzebował pomocy z czymkolwiek, to możesz na mnie liczyć. - powiedziała do paladyna. - Tyle żeśmy razem na tym zadupiu przeżyli, że chyba to wiesz.
Polała sobie do kubka z gąsiorka i nie omieszkała dolać Maluzarowi.
- Pij, pij, Mal, będziesz łatwiejszy. - Zaśmiała się do półorka.
 

Ostatnio edytowane przez Bellatrix : 30-04-2022 o 18:03.
Bellatrix jest offline  
Stary 30-04-2022, 17:48   #3
Highlander
 
Connor's Avatar
 
Reputacja: 1 Connor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputację
Cirilen Aesatra pochodzi z długowiecznego rodu tradycji doskonałych łuczników. Ona jednak jako pierwsza rodu od niepamiętnych lat wybrała profesję łotrzyka. Nie żeby robiła to w formie buntu czy może coś w stylu na złość rodzicom odmrożę sobie uszy… Nie, nie, elfie uszy są zbyt cenne żeby je sobie odmrażać. Robiła to z własnego przekonania. Po prostu zwiad, unikanie pułapek, skradanie czy jakieś drobne sztuczki karciane czy nawet kradzieże to było to coś co ją kręciło. Nie było to jednak pod wpływem kaprysu czy chwilowej ekscytacji spowodowanej adrenaliną. Lubiła to i była w tym naprawdę dobra. Szybko też zauważyłą, że dobry łotrzyk jest bardzo często miłym i wręcz coraz częściej oczekiwanym członkiem drużyny. Co z tego, że ma się na przedzie idzie dwóch wojowników osiłków gdy obaj wpadną w pułapki. Dobry łotrzyk był w cenie. Nie od dziś bowiem wiadomo, że ci, którzy potrafią zakładać najlepsze pułapki to przede wszystkim ci, którzy potrafią również je odnajdywać i rozbrajać.

Jak u większości elfów jej życiu towarzyszyły silne emocje potrafiące często i nagle ulegać zmianie. Potrafi szybko przejść do śmiechu, złości, smutku lub spokoju. Elfy znane są ze swojej impulsywności, przez co wiele ras uważa je za lekkomyślne i porywcze. Jednak istoty te nie są tak aż pyszne, jak może się wydawać i Ciliren Aesatra była tego najlepszym przykładem. Zamiast tego co większość ras myśli o elfach Ciliren jest bardzo odpowiedzialna, pomimo swej kapryśnej i narwanej natury. Jest bardzo honorowa - nawet jak na elfa - i zawsze kiedy pojawiają się wspólne zagrożenia potrafi być silnym towarzyszem dla swych sojuszników. Jak większość długowiecznych ras nie przejmuje się jednak tyloma codziennymi sprawami co inne rasy. Dlatego też z trudem nawiązuje przyjaźnie. Jednak te już raz nawiązane traktuje niemal że jak braterstwo gdyż przyjaźnie elfów są bardzo silnie wiążące.

Ci którzy zdążyli ją choć trochę poznać wiedzą, że lepiej ją mieć za przyjaciela niż za wroga i to głównie pomimo jej szczupłej i drobnej sylwetki. Grozę, respekt i szacunek wzbudzały jej umiejętności. Nikt rozsądny - kto ją znał - nie wchodził z nią w konflikt mając na uwadzę dobro swoich pleców i fakt, że wbity w nie sztylet nie jest tym czego by chcieli doświadczyć. Kto jej nie znał zazwyczaj nie miał już szansy na druga szansę.
Jak większość elfów kocha drobne rozrywki jak taniec, śpiew, rajdy i sprawdziany umiejętności. Te ostatnie w szczególności. Nie jest przy tym lekkomyślna czy nierozważna. Lubi sprawdzać swoje umiejętności i często balansuje na cienkiej granicy sukcesu lub porażki podnosząc sobie poziomy trudności niektórych zadań, jednak zawsze zachowuje tą odrobinę rozsądku wiedząc, że od jej umiejętności zależy często nie tylko jej własne życie, jak i życie całej drużyny. Przyjaźnie elfów są bardzo silnie wiążące. Mimo dość młodego jak na elfa wieku Ciliren Aesatra jest świadoma nieprzyjemności jakie niesie los, na przykład wojny, choroby czy inne plagi. Potrafi być śmiertelnie poważna, a przy tym odpowiedzialna za swoich przyjaciół, towarzyszy, rodzinę czy też kraj.

Obecnie była na etapie poszukiwania nowego zlecenia, gdyż nie cierpiała bezczynności. Bezczynność prowadzi do marazmu i depresji. Ona zaś była człowiekiem, a dokładniej mówiąc elfem czynu. Szukała nowego wyzwania i chętnie popracowała by z jakąś nową drużyną o ile taka się znajdzie.

Tak też szlak zaprowadził ją do bardzo specyficznego miasteczka Trunau. Jak daleko sięgała wstecz pamięcią to w swojej dość krótkiej jak dotąd karierze najemniczki chyba nie trafiła jeszcze w tak dziwne miejsce. Rozumiała wyalienowanie czy też separację pewnych środowisk czy ras - w końcu była elfem i coś wiedziała chociażby o wielopokoleniowej nienawiści elfów i krasnoludów jednak to miejsce było na samym szczycie wszystkiego co można byłoby sobie wyobrazić. Rozumiała, że hermetyczność tego miejsca była spowodowana doświadczeniem i środkiem do zapewnienia mu bezpieczeństwa, jednak jako obca chyba gorzej nie mogła tu trafić. I nie chodziło tu nawet o rasę czy płeć. Po prostu tu można było być albo z Trunau albo być tym OBCYM. Najbardziej chyba upokarzające i nie dające o tym fakcie zapomnieć były te żetony, które każdy z poza osady dostawał na samym wejściu i musiał okazywać na każdym kroku nawet gdy chciał skorzystać z wychodka. To było upokarzające, ale co kraj to obyczaj.

Cirilen była tu już od kilku dni choć z każdym dniem miała wrażenie, że jest tu o jeden dzień za długo. Gdyby nie ciekawość zobaczenia na własne oczy Ceremonii Nadziei, o której wszyscy mówili od kilku dni już jej by tu chyba nie było. Postanowiła zostać z postanowieniem opuszczenia tego miejsca następnego dnia, o ile nic się nie wydarzy. Choć zaczęła mocno w to już wątpić.

Ceremonia jak to ceremonia. Większość ras czy społeczności miało coś podobnego tylko pod innymi nazwami, a było to nic innego jak wejście dziecka w dorosłość. Ceremonia była krótka,a potem nastąpiła uroczysta uczta. Gospoda zapełniała się dość szybko. Nawet nie zorientowała się kiedy znalazła się przy jednym stole z piątką obcych ludzi. Mała poprawka. Jeżeli Cirilen dobrze widziała, a jej elfie oczy rzadko zawodziły to znalazła się w dość mieszanym towarzystwie pół orka, tieflinga, człowieka, leśnego elfa, któremu skinęła uprzejmie na powitanie i … Oczywiście kurwa musiał być też i krasnolud. Pomyślała sobie choć nie dała po sobie nic znać.

Z tego co się szybko zorientowała to czwórka z nich pochodziła najprawdopodobniej stąd. Ona i krasnolud byli OBCY. Nieźle się zaczyna. pomyślała sobie robiąc dobrą minę do złej gry. Postanowiła wytrzymać jakoś. W końcu co darmowa wyżerka to nikt jej tego nie zabierze. Zamówiła wino i póki postanowiła nie wychylać się nie pytana. Liczyła tu na coś innego niż zastała. Jutro opuści to hermetyczne i mało przyjazne miejsce.
 
__________________
Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty. A co jest drugim. Biały Wilku?
- Nie ma przeznaczenia - jego własny głos. - Nie ma.
Nie ma. Nie istnieje. Jedynym, co jest przeznaczone wszystkim, jest śmierć.

Ostatnio edytowane przez Connor : 30-04-2022 o 19:44.
Connor jest offline  
Stary 30-04-2022, 19:58   #4
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Choć Lothor powierzchownie zdawał się nader standardowym krasnoludem, to nie do końca pasował do tego obrazka. Tak to już poszło w jego życiu, że przekleństwem bądź niepojętym wyrokiem Toraga stanowił materiał jedynie na przeciętnego rzemieślnika w kowalskim i płatnerskim fachu, co stanowiło o wiele za mało dla jego ojca Mordreda i całego klanu Dwóch Kowadeł, pielęgnującego od mileniów tradycje obróbki metalu w słynącym z tego zajęcia na całe Góry Pięciu Królów mieście Kovlar. Taka pozycja wiązała się z olbrzymią odpowiedzialnością, dlatego by ratować reputację i honor przodków, patron rodziny bez cienia skrupułów odesłał swego najstarszego syna do kopalń. Gdzie załatwił mu zatrudnienie w roli zwykłego górnika. Jak rzekł: „Skoro nie umiesz należycie pracować nad materiałem, to będziesz go wydobywać”. Była to de facto degradacja i zarazem sposób na powiedzenie potomkowi, że nie będzie kontynuował rodowego dziedzictwa. Stanowiło to coś, z czym wielu krasnoludów nigdy by się nie pogodziło. Lecz nie on. Lothor przyjął swój wyrok z niespodziewaną pokorą, nie czyniąc wyrzutów klanowi ni bóstwu rzemiosła za swój ciężki los. Na dodatek pracował bardzo ciężko, by dowieść, że jest wartościowym przedstawicielem brodatego ludu. Mimo że również praca oskardem i kilofem nie stanowiła jego powołania, które to zdołał odkryć dopiero lata później. Pewnego dnia niespodziewany atak orków z Mrocznych Ziem zastał go osamotnionego na jednym z wydobywczych stanowisk. Brodacz wykorzystał wtedy znajomość ciasnych tuneli oraz wrodzoną krzepę i roztropność, co sprawiło, że zdołał powalić kilkoro wrogów i zatrzymać natarcie do czasu, aż przybyła zbrojna odsiecz. Dzięki temu aktowi męstwa i waleczności zyskał pewną sławę, a zarazem propozycję, by dołączyć do grona wojowników broniących twierdzy. Z której to skwapliwie skorzystał. Kolejne lata spędzone na tępieniu tunelowego plugastwa pozwoliły mu rozwinąć umiejętności bojowe i zapoznać się z licznymi zagrożeniami czyhającymi w podziemiach na krasnoludzkie miasta. Jednak z biegiem czasu długie patrole i sporadyczne potyczki zaczęły stawać się dlań nużącą rutyną. Dawały też niewielką szansę na awans społeczny i dostatek. To wtedy Lothor zaczynał powoli dostrzegać, że nie wszystkie cnoty pielęgnowane przez jego lud dostatecznie wynagradzają ponoszone ofiary, co w jego oczach umniejszało sens ich praktykowania. Między innymi z tego powodu podjął on dość brawurową decyzję i porzucił góry, które od kilkudziesięciu lat były mu domem. Na szczęście Avistan okazał się miejscem, gdzie istoty z jego uzdolnieniami i podejściem do życia nie musiały martwić się o zajęcie i objętość mieszka. Krasnolud był twardy, lecz zarazem sprężysty jak dobra stal. Imał się różnych zajęć, od zwykłej służby najemniczej i awanturnictwa, po grabież, rekiet i płatne zabójstwa. Liczyła się głównie stawka, choć wojak posiadał sporo zasad, które stanowiły bardziej jego prywatny kodeks, aniżeli jakiś odgórny zbiór przykazań. Na przykład nie brał robót, które wymagały stosowania przemocy wobec bezbronnych kobiet i dzieci. W każdym razie były to głównie przelotne zlecenia, bowiem od momentu opuszczenia Gór Pięciu Królów mężczyzna nie zagrzał nigdzie miejsca. Wiecznie ciągnęło go do przygód i nowych wyzwań. Tak też tułał się tak parę lat po kontynencie, aż pewnego dnia nogi poniosły go do Trunau.


Krasnolud nadszedł od północy, od Głównej Bramy. Szedł pieszo. Było późne popołudnie, lecz kramy powroźników i rymarzy nie były jeszcze zamknięte. Kiedy skończył już przeklinać na jakieś żetony i natrętnych strażników, pozwolił sobie ocenić fachowym okiem ostrokół i konstrukcję twierdzy Belkzen. Miejsce wyglądało na dobrze przygotowane do obrony, choć zewnętrzny drewniany mur nie dawał takiego poczucia bezpieczeństwa dziecku gór. Zdecydowanie wolał solidną, kamienną zabudowę. Wytrzymalszą i odporną na ogień. Ta chroniła dwa wewnętrzne pierścienie osady. Co musiał przyznać, było pragmatyczną decyzją, biorąc pod uwagę dostępność surowca i sytuację panującą w regionie. Niestety sama kamieniarka pozostawiała jego zdaniem sporo do życzenia. Zdecydowanie zabarkowało tu krasnoludzkiej ręki i technologii.

Brodacz zatrzymał się w karczmie na "Na Zabójczej Ziemi", lubił takie mordownie. Sama jego postura zawdzięczała mu w nich nietykalność. Poza tym pozostałe przybytki chronił jedynie ostrokół, któremu mimo dość solidnego wykonania nie ufał. Nawet na tamtejszej klienteli spod ciemnej gwiazdy jego persona zrobiła pewne wrażenie. Wzrost jego wynosił ponad cztery i pół stopy, skóra ogorzała była od palącego słońca, włos miał gęsty, koloru głębokiego karminu, a tęczówki oczu wpadały w ciemny fiolet. Sylwetkę posiadał godną wielkiego mocarza, niemal posągową pomijając wydatne brzuszysko, w barach był szeroki bez mała jak wysoki, zaś potężnie zbudowane ręce i nogi zdobiły grube węzły mięśni. Ledwo mieścił się w progu. Rzadko widywało się kogoś tak krzepkiego. Do jego znaków szczególnych można było zaliczyć: odgryziony mały palec u lewej dłoni, postrzępione prawe ucho, opaskę na lewym oku przesłaniająca ziejący pustką oczodół, szeroki, wielokrotnie połamany nos oraz złote kolczyki zdobiące uszy, brwi i nos. Miał też skrzętnie ukryte pod rękawicą białawe znamię we wnętrzu prawej dłoni, niejako przypominające zakutego w stal męża dzierżącego wielki miecz. Rynsztunek krasnoluda składał się na dwuręczny młot bojowy, pokaźnych rozmiarów kuszę, dwa toporki do rzucania, bolas oraz nóż. Nie był to jednak nożyk śniadaniowy a solidnych rozmiarów zabójcza broń wykonana w krasnoludzkim stylu, osadzona w kunsztownej pochwie ozdobionej symbolem dwóch kowadeł. Ciało Lothora było przeorane niezliczonymi bliznami wszelkiej proweniencji, od śladów ugryzień przez poparzenia do szram, które są zazwyczaj wynikiem potyczek bronią białą. Widać było, że jest weteranem wielu bitew i niejedno przeszedł. Ponadto większość powierzchni jego skóry zdobiły zmyślne tatuaże, które wyjść mogły jedynie spod rąk krasnoludzkiego artysty. Długą za pas brodę nosił spiętą złotą klamrą, wąsy zaplótł w dwa grube warkocze, włosy zaś upiął w koński ogon. Na ubiór składała mu się dość elegancka, acz znoszona fioletowa peleryna, narzucona na ramiona skóra białego wilka, powgniatany hełm z wykręconymi rogami (z czego jeden był w połowie ułamany), czerwony kilt i wciśnięty na pozbawiony rękawów kolet kolczy kaftan z porządnej stali. Do tego na stopy wzuł solidne, mocno zużyte przez wiele gościńców podkute buty o metalowych czubach, zaś bicepsy ozdobił złotymi obręczami torque. Dłonie okrywały mu skórzane rękawiczki bez palców pokryte kolczą plecionką, szyję zaś zdobił ledwie widoczny naszyjnik z nanizanymi nań kłami. Rzeczy osobiste nosił w przewieszanej przez ramię torbie podróżnej, do której doczepiony był stary, posrebrzany kufel. Nagroda otrzymana za wygraną w pijackim turnieju grabieżczego plemienia Kellidów.




Powolnym krokiem podszedł do szynku i przemówił we wspólnym z twardym charczącym akcentem. Zamówił mocny alkohol i izbę na noc.


Wieczorem krasnolud z ciekawości stawił się przed amfiteatrem, by świadkować jakiejś lokalnej tradycji. Doceniał hart i twardy charakter miejscowych, a jako przedstawiciel dość izolacjonistycznej rasy do pewnego stopnia rozumiał również ich nieufność wobec obcych. Jednak do tej pory zdążył już parokrotnie przeklinać na nagabywanie o okazanie miedzianego żetonu. Nadgorliwość mieszkańców Trunau w rewidowaniu obcych niemal graniczyła z paranoją. Co działało mu solidnie nerwy, które ze wszech miar pragnął powściągnąć, coby nie zgruchotać paru irytujących czaszek wywołując przy tym niepotrzebny skandal. Ceremonia święcenia i wręczenia Noża Nadziei przypominała mu nieco krasnoludzką tradycję wykuwania sztyletu bądź noża dla przyszłego potomka, którym przecinano jego pępowinę, a następnie wręczano mu go gdy osiągał dorosłość. Tak samo jak inni przedstawiciele jego rasy, Lothor nosił go ciągle przy sobie, niczym cenny klejnot w misternie wykonanej pochwie.

Po nieco prymitywnej, acz budzącej respekt ceremonii, w trakcie której miał okazję zapoznać się wzrokowo z paroma miejscowymi osobistościami, udał się razem z resztą do Długiego Domu. Nie miał zamiaru ominąć dobrej okazji do konkretnej wypitki i sutej uczty. Kiedy usadowił się na jednej z ław, pozwolił sobie ocenić najbliższe otoczenie. Jak na okolicę okazało się dość barwne, aż zaczął dumać czy, znając miejscowych, nie usadzono go specjalnie w pobliżu innych nieludzi. W każdym razie dość szybko wodząc po obliczach pobliskiego towarzystwa, na myśl nasunęło mu się, iż rodzina co poniektórych miała dość egzotyczne przygody w łożnicy. Jedno najwyraźniej wychędożyło się z czartem, drugie zaś spłodziło bastarda z orkiem. Były też dwie elfie suchotnice, wiotkie niczym trzcina, choć o zaciętych wyrazach twarzy, jakby nie mogły się od tygodnia wysrać. Jedna z nich przymilała się do dandysowatego czarciego pomiotu, jakby miała chcicę. Brodacz mógłby był przysiąc, że gotowa była wskoczyć na najbliższą sztachetę, byle sobie ulżyć. Był też jeden człeczy zbrojny, który z tej hałastry wzbudził w nim najwięcej zaufania. Brodacz jednak przede wszystkim miast na rozglądaniu się po sali skupił się na nieustannym opróżnianiu i napełnianiu swego talerza oraz naczynia, co szło mu nad wyraz sprawnie. Swą wprawą mógłby wręcz wprowadzić w zakłopotanie niejednego żarłoka i pijaka. W pewnym momencie zjawił się miejscowy kapitan straży, którego zdążył spostrzec podczas ceremonii.
— Człeczyno, że wam cholernie miło, to jużem się przekonał od momentu przekroczenia tutejszej bramy — odparł z przekąsem Lothor, odrywając pokryte tłuszczem usta od baraniego udźca. — A czy ostanę, bądź pognam dalej, to się jeszcze okaże. Zależy czy macie tu jakąś robotę dla krasnoluda, który zjadł zęby na wojaczce. I czy potraficie za to należycie napełnić trzos.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 30-04-2022 o 20:11.
Alex Tyler jest offline  
Stary 01-05-2022, 10:06   #5
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nóż Nadziei...
Arthus nie miał zaszczytu i przyjemności otrzymania takowego. Z jednej prostej przyczyny - Trunau nie było rodzinnym miastem diabelstwa, które na świat przyszło ładnych parę setek mil stąd.
Nie był Trunauczykiem, ale nie był też obcym, jako że mieszkał w tym mieście od ładnych paru lat, a jego wujem był Kessen Plumb, kupiec i jednocześnie jeden z sześciu radnych.

Arthus nigdy nie żałował "zamiany" rodzinnego Molthune na Trunau, które co prawda było znacznie mniejsze, ale za to znacznie bardziej interesujące, tudzież zdecydowanie bardziej tolerancyjne i taki drobiazg, jak zdobiące głowę rogi, nie skłaniał do chwytania za broń czy wzywania straży, albo robienia głupich uwag na temat czyjejś wierności, czy raczej jej br
No i wystarczyło wysunąć nos za bramę miasta, by móc przeżyć (przy odrobinie szczęścia i umiejętności) spotkanie z jakimś stworem znacznie mniej przyjaznym niż mieszkańcy Trunau.

* * *

"Długi Dom" powitał Arthusa gwarem.... tudzież obecnością paru bardzo bardzo znajomych twarzy. Nieznajomych twarzy też parę było, ale zaklinacz nie był do nich aż tak nieufnie nastawiony, jak większość rdzennych Trunauczyków.
- Arthus Dis - przedstawił się, po czym upił łyk wina. - Na razie żadnych konkretnych planów nie mam - spojrzał na Arwel - ale bez wątpienia masz rację. - Uśmiechnął się. - Koniecznie musimy nadrobić zaległości...
Uniósł w jej stronę pucharek z winem.

Przybycie Rodrika nie zakłóciło dobrego humoru Arthusa, bowiem tym razem zaklinacz w niczym straży nie podpadł.
- Miło wreszcie znów zjawić się w domu - odpowiedział Rodrikowi. - Twoje zdrowie. - Uniósł pucharek. - I wasze - dodał w stronę współbiesiadników. Co prawda dwoje z nich wyglądało, jakby się chciało znaleźć daleko stąd, ale to już nie była jego sprawa. Nie miał zamiaru być niańką czy pasterzem dla zabłąkanych owieczek.

O to, co stało się z bratem Hacana, nie wypytywał. Takie sprawy lepiej było poruszać w mniejszym gronie. Miał z pewnością wiele wad, ale zbytnia ciekawość do nich nie należała.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-05-2022, 21:33   #6
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Ceremonia Nadziei, najważniejsze chyba wydarzenie w życiu każdego Trunauańczyka, oznaczające pozostawienie lat dziecięcych za sobą i wejście w jakże poważną dorosłość. Otrzymanie Ostrza, odhaczające kolejny punkt na zwyczajowej liście życiowych wydarzeń tutejszych, wciśnięte było stosunkowo wcześnie w proces dojrzewania, ale nie było co się temu dziwić. Belkzen było krajem ponurym i bezlitosnym, wymuszało prędkie dorastanie i skracało lata dziecięcej beztroski. Maluzar “Mal” Beenhouwer pamiętał swoją Ceremonię. Może i nie urodził się tutaj - w sumie nie wiedział gdzie tak właściwie się urodził - ale Trunau było dla niego jedynym domem jaki znał, podobnie jak Beenhouwerowie byli jedyną rodziną jaką znał. Pół-ork właściwej rodziny (czy też plemienia) nie znał i nie miał ochoty poznawać, a uczucie było najprawdopodobniej odwzajemnione. Wszak kochający rodzice nie porzucali niemowlaków w głuszy.

Mieszane pochodzenie Maluzara rzutowało na dorastanie, jakżeby nie mogło. Buzująca w żyłach orcza krew wymuszała na nim tłamszenie najgorszych i najdzikszych impulsów z jakich znani byli zielonoskórzy, zwłaszcza gdy zaczął rosnąć jak na drożdżach i górować nad większością ludzi. Przynajmniej wtedy zelżały docinki, prowokacje i prześladowania rówieśników, którym widocznie dwie różne tęczówki - jedna bestialsko orcza, druga niebieska - przeszkadzały w traktowaniu Mala jako “normalnego”. Maluzar starał się jak mógł hamować gorący temperament, z czasem nawet znajdując sposób na użycie naturalnych predyspozycji w dobrych celach. Wpierw dorabiając jako wykidajło czy “mięsień na wynajem”, a później wstępując nawet do Straży Trunau. Nawet chyba przekonując do siebie co niektórych sąsiadów, którzy przez lata krzywo nań spoglądali.

I tak też widok potężnie zbudowanego pół-orka o dwóch różnych kolorach oczu, w trunauańskich barwach i obwieszonego żelazem stał się częstym widokiem na ulicach Trunau.




W “Długim Domu” pojawił się, jak zawsze, wciśnięty w kolczugę, z długim mieczem i buławą przy pasie oraz tarczą na plecach. Takiż to był urok Trunau, że właściwie nigdy nie było wiadomym, kiedy trzeba będzie być gotowym do obrony i Mal pielęgnował powszechne podejście sąsiadów, które można było podsumować powiedzeniem “przezorny, zawsze ubezpieczony”. Dlatego też częściej niż rzadziej chodził w pełnym rynsztunku, nawet gdy nie był na służbie, w zasadzie nie mając tak zwanych ubrań cywilnych. Również tak jak zawsze, zapuszczoną czuprynę na czubku głowy ściągniętą miał do tyłu rzemieniem, a boki, tył i zarost starannie przystrzyżone. To, jak i proste kolczyki zdobiące jedno ucho, były jedynymi przejawami próżności Maluzara.

Mal nie był duszą towarzystwa. Niejako wskutek ostracyzmu jakim go darzono przy dorastaniu, niejako wskutek szorstkości i bezpośredniości gdy już otwierał gębę. Nawet jak na standardy prostolinijnego Trunau, gdzie kwiecistej mowy trzeba było ze świecą szukać, pół-ork często sprawiał wrażenie gburowatego i nieprzystępnego, ograniczając się do prostych słów i przechodzenia prosto do meritum oraz wstrzymując się od nawiązywania rozmów. Towarzystwo jednak mu nie wadziło, ba!, lubił je nawet. A to, że trzymał się na uboczu było tylko i wyłącznie przejawem introwertyzmu.

- Pij, pij, Mal, będziesz łatwiejszy - Arwelyel zaśmiała się w jego stronę, dolewając mu do kubka.

- Nie wiedziałem, że jeszcze łatwiejszy mogę być - sarknął z uśmiechem, przepijając do elfki.

Mal zreflektował się jednak prędko pod spojrzeniem Rodrika. Zasalutował w jego stronę, teatralnie odsuwając i szorując kubkiem.

- Tak jest, sir - odezwał się mało poważnym tonem. - Szeregowy Beenhouwer będzie gotów do służby skoro świt.

Maluzar wiedział, że Garth junior znał go dosyć dobrze i wiedział, że żadna popijawa nie przeszkodzi pół-orkowi w wykonywaniu jego obowiązków. Te Beenhouwer traktował śmiertelnie poważnie.
 
Aro jest offline  
Stary 04-05-2022, 06:50   #7
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
- Imię, imię ojca i do kiedy zostanie - strażnik był nastolatkiem o bujnej, rudej czuprynie.
- Hacan, z domu Mentak. Nie wiem jak długo zostanę.
Strażnik zapisał coś drobnym pismem i sięgnął po żeton.
- Co to? - zapytał Hacan.
- Każdy przyjezdny musi go nosić.
- Shirley, co ty odpierdzielasz? To Hacan. On się tu urodził. Mentak też ci nic nie mówi? - rudowłosy strażnik zebrał burę od wyraźnie starszej koleżanki. Dziewczyna miała wygolone boki głowy i szereg kolczyków w obydwu uszach. Hacan w pierwszej kolejności rozpoznał szarżę sierżanta na węzłach na lewym ramieniu. Dopiero później przypisał jej rysy do rodziny Shagrev. Sąsiadów z dzieciństwa. Była zdaje się w wieku jego brata.
- Jak Tobias Mentak? - zdawał się z pewnym opóźnieniem kojarzyć fakty rudowłosy Shirley.
- Tak kretynie, on jest swój, Hacan, możesz iść. I wiedz, że wszyscy tu wylaliśmy łzy za Tobiasa. - Kobieta ścisnęła jego ramię, a Hacan przypomniał sobie, że miała na imię Regina. Młodzieniec skinął głową.
- Tu nie trzeba łez, tu trzeba wylać krew naszych wrogów - powiedział Hacan zaciskając zęby.
Powroty do domu są zdecydowanie zbyt pozytywnie opiewane w pieśniach.

***


Nie było go tu dziewięć lat. Dziewięć długich lat, odkąd stał się mężczyzną w trakcie rytuału. Czy będąc tutaj byłby innym człowiekiem? Być może. A być może to jakim był żołnierzem było konsekwencją urodzenia i wychowania właśnie tutaj? Trudno było to ocenić. Ojciec Hacana nigdy nie zobaczył, jak wręczano mu jego nóż nadziei. Zginął w trakcie najazdu orków na dwa tygodnie przed ceremonią. Wraz ze swoją żoną i matką czwórki młodych Mentaków.

Hacan i Azan mieli jedenaście i sześć lat. Tobias i Brie nie byli w stanie zapewnić im bezpieczeństwa. Brie, najstarsza siostra Hacana była zwiadowczynią. W osadzie jedynie zimowała. Nie było szans, żeby zabierała chłopaków do lasu. Tobias miał wtedy piętnaście lat. Pracował w straży. Zaczął spotykać się z Nyą. Nie miał głowy ani środków, żeby zajmować się młodszym rodzeństwem. Dwoma braćmi zajęli się dziadkowie.

Erin Mentak był kupcem, który zbił fortunę na handlu przyprawami. Dziesiątki razy chciał wyrwać swego syna z Trunau. Jednak syn upierał się, że to jego dom. Nie odzywali się do siebie i nigdy się nie pogodzili. Jednak gdy Heliar - ojciec Hacana - zginął, to Erin z radością przyjął chłopaków do siebie.

Hacan miał żal do Tobiasa i Brie. Miał nóż. Był dorosły, nie to co ich najmłodszy brat. A jednak, rodzeństwo zdecydowało inaczej. Nienawidził dziadka. Nigdy nie miał szansy pomścić ojca. Wbrew woli dziadka zatrudniał się do ochrony karawan. Ćwiczył z włócznią, z kuszą, z mieczem. W końcu uciekł od dziadka zatrudniając się w wędrownej kompanii najemników. Walczył u boku elfów, półorków, krasnoludów. Był członkiem kompanii. Z każdym latem stawał się coraz bardziej mężczyzną, co widział przede wszystkim po tym, że fartuch kolczugi osłaniał coraz mniejszą część nóg.

W pewnej bitwie dostrzegł go rekruter zakonu. Od dwóch lat był paladynem. W zasadzie wiele się nie zmieniło. Nadal walczył, chodź teraz miał też do powiedzenia coś o taktyce. Liczyła się z nim szlachta, a zwykli żołnierze wpatrywali się w niego szukając autorytetu. Nazywali go nawet czarnym baronem. Baron Hacan Mentak. Gdyby rodzina o tym słyszała, to najpewniej obśmiałaby go. Na swoją obronę miał jedynie to, że nigdy nie miał żadnych tytułów szlacheckich.

Jego życie zmieniło się nagle. Miesiąc temu. Brie przysłała list. Tobias nie żył. Spakował więc najpotrzebniejsze rzeczy i ruszył do miejsca, które przez pół życia określał mianem domu. Ruszył, by pożegnać się z bratem.

***

Stał z plecakiem, w kolczudze. Kaptur kolczy miał odrzucony na plecy. Ramiona osłaniały spore czernione naramienniki. Na plecach miał przytroczone obok siebie wielki młot i dwuręczny miecz. Był postawny i szeroki w ramionach. Dodatkowo jakość pancerza i uzbrojenia od razu dawały do zrozumienia, że nie jest zwykłym najemnikiem.

Większość dnia łaził bez celu. Odwlekał spotkanie z Brie, a jeszcze bardziej z Nyą. Żona Tobiasa została z trójką dzieci. Najstarsze miało sześć lat. Poszedł na uroczystość, a później do długiego domu. Ludzie północy nazywali ten budynek Longhusem i nie miał on w sobie nic z tawerny. Długi dom był właśnie tym, czym go nazwano. Gospodarz zapraszał gości do domu. Przysłuchiwał się rozmowom o sztonach na szyi z pewnym niedowierzaniem. Sam miał wobec siebie wyrzut, że przybywa do miasteczka jak obcy. Tymczasem tutaj ci przybysze mogli wziąć udział w uroczystości, która miała ogromne znaczenie dla mieszkańców, a później mogli zasiąść do posiłku przy wspólnym stole we wspólnym domu.

Hacan był gładko ogolonym młodzieńcem, o bląd włosach. Jego głos był miły dla ucha. Szybko nawiązał kontakty. Na obcych nie robiły dużego wrażenia historie o podróżach z karawanami, ale dla osób całe życie nie opuszczających Trunau były to opowieści niemal baśniowe. Starał się wymienić kilka zdań z każdym. Pytał jak w straży, ale też chwalił elfich zwiadowców czy krasnoludzkich tarczowników z którymi stawał twarzą w twarz przeciw innym wrogom. Wspomniał o pięknej czarodziejce z Quadiry, która była diabelstwem.

Ucichł i spochmurniał gdy przy jednym z toastów padło magiczne: za tych, którzy już nie mogą. Wtedy na kilka chwil spochmurniał. Choć trwało to tylko do następnego toastu, to dla wszystkich wokół było bardzo wyraźne. Zresztą... kto w Trunau nie stracił kogoś bliskiego.

Ludzie w Trunau, ci lokalni i ci przyjezdni przypominali Hacanowi czasy kompanii najemników. Wszyscy różni, zawsze gotowi do walki, łapiący każdą chwilę wytchnienia. Cieszył się, że może odciągnąć powrót do domu jeszcze o te kilka godzin...
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 04-05-2022, 09:39   #8
 
Umbree's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputację
- No tak, zawsze winni są ci nieokrzesani pijacy. - Rodrik mrugnął do Arwelyel.

Sekundę później wyszczerzył się do Lothora.
- Praca się znajdzie, mości krasnoludzie- rzucił wesoło. - Właściwie to nawet dobrze się składa, że o tym wspomniałeś, bo jak tylko zobaczyłem waszą szóstkę, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Oprócz znajomych twarzy przyda mi się też ktoś z zewnątrz, bo sprawa jest dość delikatna. No ale o szczegółach porozmawiamy jutro z rana. Spotkajcie się tutaj ze mną wszyscy na śniadaniu, omówimy wszystko. Jeśli zgodzicie się mi pomóc, zarobicie dobrze, a ty Mal oderwiesz się trochę od rutynowych patroli. Tymczasem jedzcie i pijcie, o interesach porozmawiamy jutro.

Po tych słowach pożegnał się z wami i odszedł od stolika, momentalnie zostając zaczepionym przez swego brata Kursta, który wręczył mu duży kufel piwa. Po chwili obaj zniknęli w tłumie gości mocno rozbawieni jakimiś słowami Rodrika. Wy skupiliście się na sobie, rozmawiając i delektując się dobrą strawą i napitkiem. Lothor i Ciliren dowiedzieli się od pozostałych, że Rodrik był nie tylko sprawiedliwym i dobrym kapitanem straży, ale i utalentowanym poetą, który napisał sporo dobrych wierszy. Ludzie z miasteczka uważali jednak, że nie jest jeszcze gotowy by zastąpić na czele straży swego ojca, Jagrina. który niebawem miał przejść na zasłużoną emeryturę. Czas upływał wam szybko i nim się spostrzegliście, było przed północą. Pożegnaliście się i każdy poszedł w swoją stronę, mając w pamięci jutrzejsze, poranne spotkanie.



17 Gozran 4716 roku Absalomskiej Rachuby,

Od samego rana, gdy tylko Arwel, Arthus, Hacan i Mal ruszyli na spotkanie z Rodrikiem do "Długiego Domu" zauważyli poruszenie na ulicach miasta. Wzmożone patrole straży przechadzały się od domu do domu i sprawdzały każdą uliczkę. Mal będący jednym ze strażników dowiedział się od mijanego kompana ze straży, że wszystkich postawiono na nogi ze względu na odnalezienie ciała kapitana Gartha. Nie potrafił jednak sprecyzować, czy Kursta, czy Rodrika.

Wszystko wyjaśniło się, gdy wszyscy zasiedliście przy stoliku w "Długim Domu" i tuż przed śniadaniem w karczmie pojawił się Kurst Garth. Mężczyzna był w pełnym oporządzeniu strażnika, a jego twarz zdjęta była cierpieniem. Szybkim krokiem podszedł do zajmowanego przez was stołu.
- Witajcie. Jak pewnie już wiecie, albo nie, mój brat Rodrik został znaleziony martwy dziś przed wschodem słońca i od tego czasu mam pełne ręce roboty. W tej chwili za główną przyczynę śmierci uważa się samobójstwo, ale ja w to nie wierzę. Rodrik był pełen życia i miał plany. Chciał wydać swój tomik poezji... Coś musiało się wydarzyć, a teraz ktoś próbuje zatuszować morderstwo. Niestety, Rodrik był najlepszym śledczym w Trunau a ja lepiej radzę sobie z mieczem, niż dedukowaniem i powiązywaniem faktów. Wczoraj wieczorem mówił mi, że chce wynająć was z rana do jakiejś sprawy. Czy wspominał, co to za sprawa? Mówił coś więcej?

Głos Kursta zaczął się łamać, więc kapitan odchrząknął i przetarł oczy.
- Nie mogę jednocześnie zajmować się sprawami miasta i śmiercią brata, i tak poruszyliśmy z ojcem wszystkie możliwe kontakty, by jak najszybciej dowiedzieć się, co zaszło. Ojciec jednak bardzo źle znosi śmierć Rodrika, dlatego potrzebuję dodatkowej pomocy. Arwel, Hacanie - wiem, że kiedyś byliście blisko z moim bratem. Was, Arthusie i Malu też szanował. A dwójka obcych na pewno też się przyda w tej sprawie. - Spojrzał na Lothora i Ciliren. - Potrzebuję waszej pomocy, podczas gdy ja będę zajmował się sprawami pochówku i innymi. Czy zbadacie śmierć mojego brata? Mogę wam nawet zapłacić, jeśli to was przekona. Dziesięć sztuk złota na głowę za znalezienie mordercy Rodrika. Co wy na to? - Westchnął ciężko. Widzieliście, że walczył ze sobą, by się nie rozkleić.
 
Umbree jest offline  
Stary 04-05-2022, 16:02   #9
Highlander
 
Connor's Avatar
 
Reputacja: 1 Connor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputację
Cirilen trochę się zdziwiła, że została zaproszona do świeżo co i póki co nieformalnie jeszcze sformowanej drużyny, ale skoro znalazł się tam krasnolud to czemu by nie ona sama. Być może rzeczywiście było tak jak mówił Rodrik i potrzebowali kogoś zewnątrz. Sprawa musiała być zatem poważna jeżeli potrzebna była ocena sytuacji przez kogoś nie związanego z tym miejscem i nie wychowanego w tym środowisku. Brzmiało interesująco, zagadkowo i poważnie, a jak poważnie to i może będą z tego jakieś konkretne pieniądze.

Do końca wieczora ucztowali i bawili się w swoim nowo utworzonym gronie. Elfka piła z umiarem. Wolała zachować trzeźwość umysłu i oszczędzić sobie porannego kaca. Poza tym jak już atmosfera się odrobinę rozluźniła usłyszała wiele rożnych informacji, choć póki co nie wiedziała jeszcze, które z nich będą przydatne i czy w ogóle. Uroczystości, w których uczestniczyła pokazały jej jedynie, że ludzie tu mieszkający nie zawsze są tak surowi i poważni. Z drugiej strony ramy w których żyli na co dzień być może poluźniałay się przy dobrym posiłku i napitku.

Rankiem stawili się wszyscy czyli cała szóstka. Wyglądało na to, że nikt się nie rozmyślił. Z tym, że zamiast Rodrika pojawił się jego brat, który przekazał im smutne i tajemnicze wieści.
Sytuacja się nagle skomplikowała. Nikt nie wiedział w jakiej ważnej sprawie chciał ich wynająć Rodrik, a teraz on nie żył. Sprawa musiał być poważnie skomplikowana lub miała podwójne dno, że nadal potrzebowali spojrzenia kogoś z zewnątrz. Wewnątrz - zewnątrz. Po co te całe podziały pomyślała sobie elfka, ale to chyba wina tego miejsca. Być może po prostu brakowało im ludzi. Ważne, że zaproponowano im zlecenie, gdyż równie dobrze mogli usłyszeć, że sprawy z Rodrikiem są już nieaktualne, tam jest brama i droga wolna.

Dziesięć sztuk złota na osobę być może dupy nie urywało, ale jak to mówią na bezrybiu i rak ryba. Cirilen odezwała się pierwsza widząc, że jeszcze chwila i Kurst pęknie i się rozklei.
- Ja się zgłaszam. Na początek jeśli nikt nie ma nic przeciwko chciałabym obejrzeć miejsce samobój… zbrodni. - Elfka specjalizowała się w wyszukiwaniu i rozbrajaniu pułapek. W związku z czym miała podwyższoną percepcję i spostrzegawczość. Czasem pułapkę aktywował mechanizm wielkości włosa, także wierzyła, że jeżeli zostały tak jakieś podejrzane ślady to będzie w stanie cokolwiek znaleźć.
- Jestem dobra w wyszukiwaniu różnych rzeczy często takich prawie nie widocznych. - Dodała. - Jeśli chodzi zaś o wynagrodzenie to mi odpowiada. Może z jednym ale…
Położyła na stole żeton, który każdy “obcy” w tym mieście dostawał i z którym nie powinien się rozstawać.
- Czy skoro mamy pracować dla straży i miejscowej ludności możemy sobie darować na ten czas to coś? - Zapytał najbardziej spokojnym i kokieteryjnym głosem jaki rezerwowała na specjalne okazje.
 
__________________
Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty. A co jest drugim. Biały Wilku?
- Nie ma przeznaczenia - jego własny głos. - Nie ma.
Nie ma. Nie istnieje. Jedynym, co jest przeznaczone wszystkim, jest śmierć.
Connor jest offline  
Stary 04-05-2022, 20:56   #10
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Lothor skinął potwierdzająco Rodrikowi, a następnie pogrążył się w swoim kuflu. Zamierzał jeszcze tęgo popić i porządnie podjeść, zanim uda się na zasłużony spoczynek w karczmie na "Na Zabójczej Ziemi". Kiedy zaś usłyszał od pobliskiej hałastry co nieco o przyszłym zleceniodawcy, pozwolił sobie skomentować.
— Z zagadek ciekawi mnie jeno tak zwany sekret stali. Zafrapował mnie odkąd tylko dane było mi o nim usłyszeć pośród dzikich plemion Numerii. Z poezji zaś znam i cenię jedynie pieśń oręża oraz hymn bojowy. Tak czy siak, jakoś nie dziwuję się ludziskom, iż nie rwą się przesadnie by naznaczyć literata na głowę straży.

Rano krasnolud wstał jak nowo narodzony. Rasowa kondycja i nabyta w pijatykach wprawa czyniły go niemal niewrażliwym na znaczne folgowanie sobie trunkiem i jadłem. Idąc na umówione spotkanie w Długim Domu, nie umknęło mu wyraźne poruszenie wymalowane obliczach mijanych mieszkańców Trunau. Dopiero na miejscu dowiedział się, z czego wynikało.
— Wspomniał jeno, iż wpadł na pewien zamysł i że sprawa jest delikatna — odparł Kurstowi brodacz. — A w rzekome samobójstwo też nie daję wiary. Człeczyna, krasnolud, elf czy gnom, każde gdy zamierza pożegnać się z żywotem, sprawunki swe kończy i ze wszystkimi się rozlicza. A nie proponuje obcemu z nagła robotę. I może na waszych ludzkich humorach się zbytnio nie wyznaję, ale nie zdawał się wyglądać na zmęczonego swem jestestwem.
Kiedy brat zmarłego zaproponował nagrodę, Lothor ozwał się.
— Po prawdzie nie zajmuję się takimi sprawami, ale zapłata brzmi rozsądnie, o ile uda nam z tym rychło uporać. Przeto w obecnej sytuacji nie widzę większego powodu coby odmówić. Proponowałbym też jako pierwszy krok zbadać truchło nieboszczyka.
 
Alex Tyler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172