Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-11-2022, 13:40   #1
 
snaga's Avatar
 
Reputacja: 1 snaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputację
[D&D 5ed] Kurhan Zapomnianego Króla


15 Eleint 1492 Roku Szkarłatnej Wiedźmy,
miasteczko Kingsholm, Wybrzeże Mieczy,
Zapomniane Krainy.


Kingsholm leży u podnóża szeregu falujących wzgórz między Candlekeep a Mglistymi Wzgórzami. Nikt nie wie, jak długo istnieje społeczność; Ian Turbrand, właściciel gospody "Pod Trzema Młotami", twierdzi, że ktoś z jego rodziny prowadził ten zajazd od ponad trzystu lat. Kingsholm wygląda jak każde inne miasto na Wybrzeżu Mieczy, z jednym wyjątkiem – jego cmentarzyskiem.

Umiejscowiony na pobliskich wzgórzach cmentarz istnieje od wieków. Niektórzy mieszkańcy miasta uważają, że cmentarz jest starszy od społeczności, a prawie wszyscy mieszkańcy Kingsholm są z tego szczególnie dumni. Wybitne osoby, które umierają w Kingsholm, mają zaszczyt zostać pochowane w mauzoleum cmentarza, centralnym punkcie nekropolii. Strażnicy Kingsholm patrolują cmentarz prawie tak często, jak patrolują ulice miasteczka.

Najwspanialsza cecha cmentarza leży nieco ponad milę na północ od miasta, wysoko na wzgórzach. Stoi tam posąg starożytnego króla. Nikt w Kingsholm nie wie, kim był ani dlaczego wzniesiono tam pomnik, ale mieszkańcy miasta żyją z podziwem dla pomnika i kunsztu jego wykonania. Podczas gdy zwykli ludzie nie boją się swojego cmentarza, niewielu odważa się odwiedzić zapomnianego króla.

Miasteczko należy do tych spokojniejszych, jednak ostatnio wydarzyło się coś złego - kilku mieszkańców zaginęło podczas wyprawy na cmentarz. To poruszyło całą społeczność, która słyszała pogłoski o różnych dziwnych stworach na cmentarzu i w grobowcach, ale nigdy na ich miasto nie spadło takie nieszczęście.

Wasza grupa zawitała do Kingsholm dwa dni temu i zatrzymała się w "Trzech Młoltach". Słyszeliście też legendę o zapomnianym królu. Że gdzieś w pobliżu Kingsholm ten starożytny władca spoczywa wraz ze swoimi sługami i całym swoim skarbem. Zastanawialiście się przy okazji, czy może zamieszanie z ludźmi zaginionymi na cmentarzu miało coś wspólnego z tą legendą.

Gdy odpoczywaliście po śniadaniu i dywagowaliście na ten temat, usłyszeliście dochodzące z zaplecza gospody zamieszanie. Gospodarz Ian, krasnolud odziany w bogate szaty oraz młoda kobieta ubrana w mundur strażnika miejskiego wyszli stamtąd po chwili, minęli szynkwas energicznym krokiem i podeszli do waszego stolika.

- Jesteście najemnikami lub poszukiwaczami przygód, prawda? - zaczął i przedstawił towarzyszącą mu kobietę i krasnoluda. - To jest Mia Desarna, dowódca naszego lokalnego oddziału strażników, a to kupiec bławatny Gran Stoutbrace. Chyba słyszeliście, że kilkoro naszych zaginęło na cmentarzu? Mia mówi, że coś złego się tam dzieje. Chcielibyśmy wynająć was, żebyście odnaleźli zaginionych i sprawdzili, co tam się wyprawia. Wiele nie mamy, ale Gran obiecał, że wypłaci każdemu z was po dwadzieścia sztuk złota, jeśli misja okaże się sukcesem i sprowadzicie zaginionych z powrotem do miasteczka. Żywych lub martwych. No i żebyście uporali się z tym, co tam na miejscu znajdziecie. Prosimy o pomoc...
 
__________________
The Black Order!
snaga jest offline  
Stary 15-11-2022, 23:02   #2
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Sakralna cisza biblioteki, miejscowej świątyni wiedzy pod auspicjami kościoła Oghmy, zmącona została nagle i prędko. Nie, żeby jakiś wieczorny czytelnik zaczął przeżywać czytaną historię w ekstremalnym przykładzie immersji. Szło tu o wiele bardziej przyziemne mącenie, o niebieskowłosego intruza przerzucającego kolejne woluminy bez krztyny szacunku dla nagromadzonego słowa pisanego, w poszukiwaniu tego jednego jedynego, mającego przynieść mu przyjemnie brzęczącą wypłatę za przyjęte zlecenie. Księgi i traktaty wirowały w powietrzu, ściągane z półek i przerzucane przez ramię prędkimi szarpnięciami.

- "Pacyfizm - o lepszym jutrze"? Błagam, lepsze jutro było wczoraj! "Kodeks moralny pióra wiele...", NUDA. "Nieskończone Miłosierdzie - dogmaty i wierzenia kościoła Ilmatera". Ziew! Co jeszcze... Oho!, oho, ho, ho! Mam cię, skarbeńku. Chodź do tatusia.

Brat Jeremias, siwiejący już opiekun biblioteki, wywabiony ze skryptorium dziwnymi dźwiękami, w takim właśnie stanie zastał swój ukochany księgozbiór - jakby przeszło przezeń tornado nienaturalnych proporcji, z jakimś niebieskowłosym młodziakiem będącym okiem tego cyklonu. Bransolety na nadgarstkach grały cichą melodię gdy upierścienione palce zacisnęły się na ciężkim tubusie oznaczonym miejską pieczęcią. Serce Jeremiasa nieomal pękło wpół, gdy z przerażeniem na twarzy ogarniał spojrzeniem ogrom bałaganu i cenne woluminy rozrzucone po bliskiej okolicy. Dziwny dźwięk, pół rozpaczy i pół bogobojny, wyrwał się mu z piersi, płosząc gówniarza.

- Coś... - Zająknął się. - Coś ty uczynił, bezbożniku!?

- Lektura do poduszki? - Nadeszła odpowiedź w kpiarskim tonie i z jeszcze bardziej kpiarskim uśmieszkiem.

Tego było dla brata Jeremiasa za wiele. Na co dzień spokojny człowiek, zakonnik poczuł żądzę mordu i, pęczniejąc niby balon, dopadł do młodziaka przyciskającego tubus do piersi. Schwytany chyba w sidła zaskoczenia nie rzucił się do panicznej ucieczki, a stanął tylko w miejscu, przyjmując pokornie uległą postawę wobec nacierającego nań strażnika wiedzy.

- Ty nawet nie masz pojęcia, jak cenne są te rzeczy! Jak śmiesz! Tak bezcześcić bezcenności! Już ja cię nauczę szacunku, gówniarzu. Słuchaj mnie tylko uważnie.

- Zamieniam się w słuch - responsował potulnie niebieskowłosy.

- To słuchaj - brat Jeremias szykował się do obfitego słowotoku, czerwieniejąc jak burak. - Po pierwsze...

Po pierwsze należało być zawsze gotowym, by wznieść gardę. Zakonnik nienawykły do tak brzydkich zagrań uliczników gardy nie wzniósł i, zdzielony tubusem przez pysk, mógł tylko zatoczyć się ślepo w tył. Młodziak poprawił jeszcze raz i drugi, wkładając w uderzenia więcej mocy niż wątła sylwetka powinna mu na to pozwalać, kąsając niby żmija pod ostrymi kątami. Brat Jeremias, osłaniając się dłońmi, poleciał przez jeden ze stołów, zwalił się na kamienną posadzkę w aureoli papierzysk.

Dopiero wtedy młodziak wziął nogi za pas, jakby piekielne ogary deptały mu po piętach, z chichotem godnym impów wyrywającym się z gardła. Zakonnik nie zamierzał dać tak łatwo za wygraną i, zebrawszy się do pionu, ruszył w pościg za intruzem, za przewodnika mając ten piekielny śmiech i brzęczenie bransolet z oddali. Przebierając grubymi nogami wpadł do atrium i stanął jak wryty. Najęci na nocną wartę strażnicy chrapali sobie w najlepsze, za nic mając wściekłe krzyki i wizgania kapłana. Z litanią przekleństw na wargach i żądzą mordu na twarzy, Jeremias zgarnął obitą paskudnie pałkę z pasa i biegł dalej.

Prędko jednak wyszło na jaw, że nie miał co konkurować w peletonie z ulicznikiem. Mól książkowy i zasłużony skryba kondycję miał, delikatnie mówiąc, słabą i oddech prędko przeszedł w płytkie, astmatycznie szarpane tony. Chuda sylwetka co najwyżej migała mu w oddali, na wąskich zakrętach alejek wokół biblioteki i, chcąc-nie chcąc, Jeremias musiał po parunastu chwilach przystanąć w miejscu, by nie nabawić się ataku serca. Oparty o oplecioną bluszczem fasadę kamienicy łypnął w alejkę, gdzie zalegał jakiś mało przytomny pijaczyna.

- Osochozi - pijus wychrypiał w jego stronę.

Zakonnik machnął nań dłonią, złowiwszy wzrokiem duet strażników na skrzyżowaniu parę kroków dalej.

- Straż, straż! Kradzież była, łapać złodzieja!

Ciężkie kroki brata Jeremiasa i okutych w pancerze miejskich oficerów przebrzmiały w oddali, w szaleńczym pościgu za kleptomanem, gdy pijak zerwał się do pionu niemalże w podskoku, z szerokim uśmiechem na ustach. Zbyt trzeźwo jak na wstawionego menela, ale iluzja prędko rozmyła się mgliście i na jego miejscu pojawił się niebieskowłosy włamywacz. Otrzepał tyłek z brudu alejki i, obracając tubus w dłoniach, spokojnym krokiem ruszył na spotkanie ze swoim pracodawcą, gwiżdżąc wesołą melodię z iskrami samozadowolenia w oczach.

- Tak to się robi, Juliuszu Czedarze - oznajmił jeszcze swojemu mysiemu towarzyszowi.


Najjaśniejszy punkt faeruńskiego firmamentu teatralnego i najświetniejszy aktor od Grzbietu Świata na północy po Lśniące Morze na południu - a przynajmniej takimi epitetami zatytułował się Felix Hayle, zwany również "Pawim Piórkiem", przy pierwszym spotkaniu z grupą, w której szeregi - z sobie tylko znanego powodu - postanowił się wwiercić niczym irytujący, głośny, atencyjny szkodnik. Skrzący się od biżuterii wszelakiej - od pierścieni na palcach, przez bransolety na nadgarstkach, po kolczyki w lewym uchu - niebieskowłosy chuderlak prezentował się bardziej jak szczur miejski, który jakimś cudem dochrapał się bogactw ze skarbczyka opasłego kupca, aniżeli awanturnik z krwi i kości, ale na szlaku okazał się nie być aż tak wielką kulą u nogi, na jaką wyglądał.

Młody chaośnik nigdy jednak nie potrafił usiedzieć za długo w jednym miejscu, a już zwłaszcza nie w ciszy. Jeśli nie nucił czegoś pod nosem, nie wystukiwał melodii na powierzchniach płaskich lub nie konwersował ze swoim chowańcem Juliuszem, to skutecznie zabijał nudę anegdotami i historiami - z których jedna była bardziej wyolbrzymiona od drugiej - snując je melodyjno-donośnym głosem wprawnego oratora, lekko tylko okraszonym charakterystycznym amnijskim akcentem. Nawet do irytującego zwyczaju Hayle'a, jakim było przesycanie każdego słowa mniej lub bardziej dobrodusznym sarkazmem, szło się przyzwyczaić. Acz i tak ciężko było czasami nie zadać sobie pytania, jakim cudem młody atencjusz nie został utopiony w burzliwych wodach Wybrzeża Mieczy.

Ale!, jak to z chaośnikami bywało, tak i Pawie Piórko miał niejednego asa w rękawie. A takimi nie zwykło się afiszować.


"Trzy Młoty" i, nieco szerzej rzecz ujmując, samo Kingsholm były dziurami jakich wiele, obelgami dla prawdziwej cywilizacji wciśniętymi w dawno zapomniany kąt Faerunu na szlaku, niegodnymi nawet kropki na mapie. Widziało się jedną, widziało wszystkie; wsi spokojna, wsi wesoła. Jedynym, co ratowało tą osadę utrzymującą się z jakże prestiżowej wycinki drzew i rybołówstwa, była legenda owiewająca okoliczny cmentarz i pomnik protagonisty rzeczonego mitu. Felix, ze swym sercem czułym na artystyczne kwestie i jeszcze bardziej łasym na skarby, tą cząstkę miejscowego folkloru zaaprobował bardzo prędko.

Tyle że i tak ostatnie dwa dni spędził nie na zbieraniu informacji na temat rzekomego skarbu, a na wylegiwaniu się jakby poprzedni dekadzień spędził na ciężkiej pracy w kamieniołomach i dudnieniu wina w takim tempie, że groziło ono wykończeniem zapasów "Młota" zanim postanowią ruszyć dalej. Na dodatek (lub nieszczęście), aktywność młodego Hayle'a szybowała w górę, czego zwieńczeniem była przesadnie dramatyczna inscenizacja słynnego ze sztuki o luskańskim księciu solilokwium, rozpoczynającego się od słów "być albo nie być".

I jakimś cudem Piórko ostawał się morderczemu kacowi, zawsze i niezawodnie zjawiając się w sali wspólnej wypachniony, wystrojony i w dobrym nastroju. Jedynie żywiołowość przygasała, czego dowodził fakt, że chłopak dawał radę usiedzieć w miejscu dłużej niż kwadrans. Choćby tak jak teraz, gdy z nogami bezceremonialnie wywalonymi na blat stołu, bujał się na krześle, wzdychając tylko ciężko od czasu do czasu. Skórzane odzienie w ciemnych barwach, godne szlachcica i skrojone na miarę, było jak zawsze w nienagannym stanie, stanowiąc antytezę strategicznie rozchełstanej koszuli i artystycznego nieładu niebieskiej grzywy.

Felix raczył się późnym śniadaniem, balansując pełen talerz na udach i od czasu do czasu dziobiąc ser, częstując jego kawałkami skrytego w kieszeni skórzanej kurty Juliusza. Dopiero gdy gospodarz podszedł do ich stolika w obstawie nieznanych im jeszcze osób, Piórko ożywił się, wyrwany z rutyny poranka. Uśmiech zaczął drgać na ustach junaka, rozszerzając się już zupełnie na wspomnienie piękniutkich, okrąglutkich, błyszczących dwóch dziesiątek złociszy na głowę. Śniadanie odeszło w niepamięć, Piórko odchylił się jeszcze mocniej w krześle i bransolety na nadgarstkach zadzwoniły, gdy splótł palce na karku, przeciągając się po kociemu.

- "Coś złego tam się dzieje", cóż za wyczerpujący raport stróżów prawa - zamruczał z fingowaną niewinnością na twarzy. - Ale jak to babulka mawiała, "żaden pieniądz nie śmierdzi", więc bez obaw, przyjaciele, pomożemy! Taka to już bohaterska dola.

Zęby błysnęły w szerokim uśmiechu.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 15-11-2022 o 23:10.
Aro jest offline  
Stary 16-11-2022, 09:26   #3
 
Arsinoe's Avatar
 
Reputacja: 1 Arsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłość
Kingsholm było mieściną, jakich Fergun widział wiele podczas swojej podróży i właściwie wszystkie zlewały mu się w jedno wyobrażenie. Najważniejsza w takich miejscach i tak była dla niego gospoda, gdzie mógł spróbować lokalnego alkoholu, który i tak oczywiście nie równał się krasnoludzkiej gorzale, po której niejeden zaprawiony w bojach człek mógł po prostu zejść. Od pewnego czasu, gdy zaczął podróżować z kilkoma poznanymi na szlaku kompanami, to Hassan był jego druhem do kufla i kieliszka, bo to zawsze lepiej chlać w towarzystwie, niż samemu.

Fergun był typowym przedstawicielem klanu Żelaznoskórych. Przeciętnego wzrostu jak na krasnoludy imponował potężną budową, a jego umięśniony tors oraz ramiona pokrywały klanowe tatuaże naniesione ciemno niebieskim tuszem, które dla innych ras mogły zdawać się tylko dziwnymi lub bezsensownymi malowidłami. Podobne wzory znajdowały się na zawsze pochmurnej twarzy barbarzyńcy, co wraz z atletyczną sylwetką budowało obraz groźnego wojownika, którym Fergun bez wątpienia był. Na ciemnej brodzie odznaczało się kilka warkoczy spiętych miedzianymi klamrami, a długie włosy krasnolud trzymał w ryzach kawałkami zawiązanego mocno materiału.

Do ubioru nie przywiązywał większej uwagi, nosząc się prosto i praktycznie - materiałowe, luźne spodnie wpuszczone miał w skórzane buty pod kolano a na przedramionach nosił krótkie, tradycyjne krasnoludzkie karwasze. Czasami w chłodniejsze dni zarzucał na klatę kamizelkę i płaszcz z kapturem ale obecnie nie było potrzeby, gdyż pogoda wciąż jeszcze sprzyjała. Kolejną rzeczą po wyglądzie, jaka zwracała uwagę na Ferguna, był wielki topór bojowy, o który krasnolud dbał bardziej, niż o siebie samego. Dobrze utrzymana broń gwarantowała przeżycie podczas podróży przez niegościnne tereny. Oprócz głównego oręża, nie rozstawał się również z dwoma jednoręcznymi toporami oraz trzema włóczniami a w drodze zarzucał na grzbiet wypchany plecak, w którym trzymał najważniejsze rzeczy.

- No, pijem, bo zgnijem - rzucił głębokim, zachrypniętym głosem do Hassana, stukając się z nim kuflem piwa, które po sytym śniadaniu wydudnił jednym tchem.

Beknął donośnie i odchrząknął, polewając do naczynia kolejną porcję złocistego napoju, które najgorsze nie było, ale do pięt nie dorastało browarowi pędzonemu przez klan Toczących Kamień w jego stronach. Wtedy też przy stole, który zajmowali pojawił się karczmarz z jakąś ludzką kobieciną i krasnoludem. Mieli jakieś problemy na lokalnym cmentarzu, a gdy padła prośba o pomoc, Fergunowi aż się oczy zaświeciły i uśmiechnął się ponuro spod wąsisk.

- W końcu coś do roboty. Już myślałem, że na tym waszym zadupiu to nic ciekawego się nie dzieje - rzucił upijając piwa. - Zanim jednak ruszymy dupska, może byście powiedzieli, kogo mamy tam szukać?
 
Arsinoe jest offline  
Stary 16-11-2022, 13:55   #4
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
S’Ula była postawną kobietą z burzą włosów. Włosy przeplatały psma białe niczym śnieg i błękitne niczym toń oceanu. Wszystko w wymyślnej fryzurze pełnej warkoczy i koralików. Wzrostem przewyższała w zasadzie większość ludzkich kobiet i wielu mężczyzn.


Była bardzo otwarta i miała melodyjny niski głos. Urzekający. Tak urzekający, że wśród ludzi, którzy zazdrościli S’Uli mawiano, że ów głos jest przeklęty. I ponoć wyrazem tego przekleństwa był fakt, że S’Ula była w sobie zakochana i uwielbiała słuchać swojego głosu. Mówiła po to, żeby mówić. Opowiadała. A przyznać trzeba było, że miała wspaniałe przygody… lub wyobraźnię.

Gdy jej towarzysze spotkali ją pierwszy raz siedziała w karczmie i opowiadała gawiedzi jak sama jedna w pojedynkę toczyła bitwę z wodzem goblinów. A gdy go zabiła, to z jego truchła podniosła wspaniały oręż, tak egzotyczny, że większość widziała go pierwszy raz w życiu. Był to dwuostrzowy miecz. Broń wykonana w przepięknym stylu. Jej ostrza były z czarnego metalu, a ich matowa powierzchnia zdawała się wręcz wysysać światło z otoczenia.

S’Ula nie miała dla broni żadnej pochwy czy mocowania. Ot po prostu nosiła ją w dłoniach. A gdy nie nosiła, to nikt nie był w stanie określić jej położenia. Sama dzierżycielka broni zapytana o to tłumaczyła, że gdy nie ma broni przy sobie, to jest ona zamknięta w kieszonkowym wymiarze, w którym spętane czarami demony ową broń czyszczą i przygotowują do walki.

Skąd więc miał ją Król Goblinów? Trudno powiedzieć, bo innym razem pytana o broń wyjaśniła, że wygrała ją w pojedynku na zagadki z wróżką. A jeszcze innym był to dar jej ojca, księcia elfów, który dostała w momencie osiągnięcia pełnoletności. Ta wersja historii pojawiała się najczęściej gdy sama S’Ula zorientowała się, że wśród słuchaczy nie ma elfów.

Co zaś do jej pochodzenia to również ilość historii była niezliczona. Półelfka, córka anielicy zakochanej w elfim księciu. Tudzież szlachcianka w której babka była tak piękna, że jedno z bóstw się w niej zakochało. Bóstwa zmieniały się w zależności od miejsca opowieści. Jedynym niezaprzeczalnym faktem były oczy S’Uli. Jedno zielone, drugie fioletowe. Tak fioletowe, że nie można było sądzić iż to spuścizna samych ludzi, czy elfów. Toteż w swoich opowieściach była równie często “S’Ulą zrodzoną z bogów” co “S’Ulą mocą dotkniętą”. W zasadzie w jej własnych historiach o niej było tyle mian, że chyba sama za tym nie nadążała.

Zatem S’Ula Roztropna była adeptem szkoły magów. Szkołę, o której wiedziały jeno najznaczniejsze rody, bo owa szkoła została założona przez pięć dobrych smoków, które ofiarowały ludziom, elfom i innym rasom magię. A potem ukryły się przed ciekawskimi ludźmi w przestrzeni międzywymiarowej. W każdym razie S’Ula Wybranka trafiła do tejże szkoły jako dziecko i ukończyła ją z wyróżnieniem. To w tamtej szkole zdobyła swoją wierną towarzyszkę Suffi.

Suffi była sową śnieżną. Słodką i oswojoną. Umiała różne sztuczki jak przynoszenie orzechów czy pohukiwanie w wyjątkowy sposób. No i uwiarygadniała historię o szkole magów. Po ukończeniu szkoły magów, o której nikt nie słyszał S’Ula została piratką. Przez kilkanaście lat żeglowała i gromadziła skarby aż się znudziła i zeszła na ląd. Wedle jednej z wersji historii jej załoga się zbuntowała i sama jedna powaliła czterdziestu chłopa, ale nie mogła być już kapitanem, bo nie chciała pracować z tymi ludźmi, którzy ją zdradzili i którzy w walce nic sobą nie reprezentowali.

Potem S’Ula ruszyła poszukiwać przygód na lądzie. Ponoć latami. Gdyby ktoś się pofatygował i poskładał wszystkie jej historie, to okazałoby się, że S’Ula ma między sto dziewięćdziesiąt, a czterysta trzydzieści lat. Jednak zapytana o wiek odpowiadała zawsze, że ma dwadzieścia jeden. Zreszta najpewniej miała nie więcej niż dwadzieścia trzy. I dużo wskazywało, że wiek mógł być jedynym faktem, który pojawiał się w jej opowieściach.

Siadywała więc w karczmach, w swojej łuskowej zbroi. Czasem dzierżąc swój podwójny miecz o zakrzywionych ostrzach w dłoni. Zmieniała kolor płomieni w świecach, zniżała głos do szeptu i tajemniczą magią zwiększała jego głos tak, że każdy zainteresowany słyszał ów szept. Wszyscy mieli wrażenie, że dotykają aury tajemnicy. Czasem historię okraszały inne efekty. Jakiś zapach, czy hałas. Innym razem pohukiwanie tresowanej sowy. Popisowym numerem była eteryczna dłoń podsuwajaca dziewczynie piwo pod same usta. Gawiedź nie obyta z takimi popisami chętnie spełniała prośby dziewczyny. W zamian za opowieści prosiła jedynie o piwo, jadło i resztki dla sowy. Czasem ktoś sypnął groszem za nocleg. Jak mawiała S’Ula:
- Jestem bardem z potrzeby chwili, bo nie znalazł się bard, który by opisał wiernie moje przygody.

Czy ktoś kojarzył S’Ulę w walce? S’Ulę Niezwyciężoną? S’Ulę Nieśmiertelną? Nie bardzo. Póki co dziewczyna głównie opowiadała o swoich walkach. Co poniektórzy nawet zastanawiali się, czy jej magiczną bronią da się walczyć. Wielkie to, nie poręczne. Trzeba jednocześnie pilnować obu stron broni. Nie widziano takiej broni ani wśród magów, ani wśród piratów.

Czasem tylko, gdy ktoś stał blisko dziewczyny dostrzegał, że na czole jej skóra jest szara jak u trupa.

Tym razem S’Ula Mentak skończyła swoje przedstwienie szybciej. Pojawiły się jakieś persony otoczone nimbem szacunku, toteż skłoniła się nisko.

- Rozumiem, że mamy wejść tam do krypty i rozwiązać wasz problem. Wszak tym zajmują się awanturnicy tacy jak Ogary S’Uli - powiedziała.

“Ogary S’Uli” były nazwą wymyśloną przez dziewczynę. W swoich historiach uchodzia za dowódcę najemników, więc owi najemnicy musieli nosić jej miano. Reszta drużyny różnie do tego podchodziła. A to z uśmiechem zażenowania, a to znów z przekleństwami rucanymi pod nosem. Niektórzy przestali na to zupełnie zwracać uwagę. Jedna tylko S’Ula wiedziała, że schemat ten powtarzał się z każdą drużyną, do której dołączała.

- Pewnie wiecie już, że nie jesteśmy pierwszymi lepszymi najmitami, toteż do stu dwudziestu złotych monet o których rzekliście, dołóżcie jeszcze koszt aprowizacji sprzętu. Schodzimy do podziemi, zatem potrzebujemy pochodnie, liny, łomy - kobieta wyliczała na palcach kolejne precjoza - ciepłe ubrania, wodę święconą. Sugeruję zatem zwiększenie kwoty o trzydzieści sztuk złota, które zostaną wypłcone w formie zaliczki.

Kobieta zrobiła krok w stronę krasnoluda.
- Jesteście kupcem, wiecie, że owe pieniądze wydamy tu, w miasteczku. Po to by być gotowym. Dla was to zysk. Dla nas większa szansa na spełnienie waszych oczekiwań. Klasyczny układ w którym każdy wygrywa. Tedy jak? Możemy liczyć na podwyżkę i zaliczkę? Czy czekacie aż kolejni awanturnicy przybędą z pomocą?

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 18-11-2022, 16:06   #5
 
Shartan's Avatar
 
Reputacja: 1 Shartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumny
Karanthir siedział w karczmie przy stoliku wraz z grupą nowych znajomych. Raczył się złocistym trunkiem z białą pianką,
- Do karczmy wchodzi krasnolud, aasimar i człowiek...
Mag kiedy właśnie miał dokończyć żart zauważył delegacje zmierzającą w ich kierunku. Szybko okazało się, że miejscowi potrzebują pomocy. Nic dziwnego, że przysłano by z nimi porozmawiać kilka osób w tym krasnoluda, który najwyraźniej pełnił rolę ochroniarza. Choć pierwszy raz zdarzyło mu się być członkiem tak barwnej i kolorowej grupy, to nie dało się ukryć faktu, że niektórzy z tej grupy wyglądali dosyć groźnie. Pierwszą osobą, ktora po przedstawieniu sprawy przez miejscowych był Felix mający słabość do błyskotek niczym sroka. Potem głos zabrał krasnolud Fergun, który mimo groźnego wyglądu był całkiem sympatyczny, a potem głos zabrała S`ula i od razu załatwiła im wyższe wynagrodzenie.

Dziewczyna miała nieziemską fantazje. Kiedy pierwszy raz ją spotkał opowiadała właśnie jedną z takich historii. Nie było mowy by przejść obok takiego faktu obojętnie. Karanthir słysząc opowieść stwierdził, że słyszał o przygodach dziewczyny i stwierdził, że jest zbyt skromna gdyż w rzeczywistości jej przygody miały jeszcze bardziej epicki rozmach, a kiedy opowieść zmierzała do końca wyznał, że jeste smokiem rektorem tej szkoły ukrytej w przestrzeni wymiarowej i przyszedł sprawdzić jak radzi sobie jego dawna podopieczna.

Tak rozpoczęła się jego znajomość z S`uli potem czasem razem opowiadali historię. Ich opowieści były czasem tak nieprawdopodobne, że by w nie uwierzyć należało nie być trzeźwym, ale i zdarzyło się im tworzyć i opowieści z prawdopodobną historią o ile udało się je zakończyć w pewnym określonym punkcie. Raz słuchający nie wierzyli, że jest smokiem, to by ich przekonać Karanthir zaczął zionąć ogniem. Całe, to zdarzenie było całkiem zabawne i ostatecznie skończyło się wesołą ucztą.

Kolejną osobą, która zabrała głos był Hassan, który jak zawsze podszedł do sprawy chłodno i rzeczowo dzięki czemu pozyskali istotne informacje.
- Chętnie wam pomożemy. Ogary S`uli są gotowe do działania.
Ostatnią osobą z grupy, która się jeszcze nie odezwała była Lucretia dziewczyna, która pobierała nauki od gnomów i która gdyby chciała mogła ich wszystkich łącznie z karczmą wysadzić w powietrze.
 

Ostatnio edytowane przez Shartan : 19-11-2022 o 14:35.
Shartan jest offline  
Stary 18-11-2022, 17:11   #6
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację

Morze Mieczy, nieopodal Candlekeep, jakiś czas temu...

“Morska panna” przecinała spokojne jak na tę porę roku fale zatoki. Galera płynęła z dalekiego południa, kierując się do Luskan, nawigując wzdłuż zielonych klifów Wybrzeża Mieczy. Załoga uwijała się na pokładzie, a wioślarze, korzystając z jednej z nielicznych chwil wytchnienia, kiedy galera płynęła jedynie na żaglach, zalegli w pobliżu relingów i barierek.
Kapitan okrętu, Valerian Koda, doświadczony żeglarz z Luskan stał właśnie na forkasztelu galery, wskazując jednemu z pasażerów ciemniejący się na horyzoncie kształt, który wynurzył się zza kolejnego, skalistego półwyspu.
Twierdza, osadzona na krańcu półwyspu dla wielu marynarzy i wioślarzy była nie lada atrakcją, i wkrótce większość wolnej załogi opierała się o relingi, komentując głośno potężne mury kurtynowe, strzeliste wieżyce, i masywne, żelazne bramy.

[MEDIA]http://i.pinimg.com/originals/e5/87/ff/e587ff585082c0e310e2f1fbe430ae36.jpg[/MEDIA]
Pasażer jednak, który towarzyszył kapitanowi nie wydawał się specjalnie przejęty. Spoglądał spod krzaczastych brwi zimnym, niemal znudzonym wzrokiem, gładząc zaplecioną w warkoczyki brodę
- Co to za qal`at? Ten fort? - mruknął basowo pasażer, wskazując twierdzę ruchem głowy.
- To twierdza. Candlekeep. - odparł zdziwiony kapitan, zadzierając głowę do góry aby odpowiedzieć swojemu rozmówcy..

- Twierdza powiadasz? - tym razem jego rozmówca okazał nieco zdziwienia, choć dało się wyczuć lekkie rozczarowanie.
Pasażer był ogromnym mężczyzną, rosłym i postawnym. Niektórzy mogliby nawet przyrównać jego wzrost do wzrostu niewielkiego ogra. Szerokie plecy i klatka piersiowa napinała mosiądzowaną kolczugę, wzmacnianą gdzieniegdzie stalowymi płytkami. Czerwona, obszerna szata, podobna do ubioru uczonych lub magów nie mogła zamaskować ogromnej sylwetki. Szeroki pas z bawolej skóry spinał kolczugę i haftowaną fantazyjnie koszulę, której rękawy i kołnierzyk wystawały spod pancerza. Za pasem tkwiły dwa toporki, których żelazne obuchy zdobione były ognistymi i powietrznymi motywami istot, które wychodziły z oliwnej lampy. Szeroki miecz, długi na ponad dwadzieścia cali, o zdobionej rękojeści zwisał z ozdobnej, czarnej pochwy. Szerokie szarawary okrywały długie nogi mężczyzny, ginąc w cholewach wysokich, jeździeckich butach o długich, nieco wykręconych ku górze noskach.
Na głowie zamorski pasażer miał najdziwniejsze nakrycie głowy, jakie można było zobaczyć w tych stronach.Żłobkowany szyszak z płaskim nosalem i folgowymi osłonami na uszy i kark był nieco podobny do hełmów używanych przez piechotę w Kalimshanie, lub nawet w nieodległym od Wybrzeża mieczy Amnie, jednak zamiast żelaznej tulei, do której najczęściej mocowano kity z piór lub zwierzęcego włosia przypięty był prostokątny, biały rękaw z białego sukna, spięty na szczycie pozłacaną klamrą. Kapitan, zapytawszy swojego pasażera o nazwę owego nakrycia głowy usłyszał, że był to bork, symbol przynależności do formacji, z opowieści podróżnego sądząc, elitarnej. Zdobiona w motywy półksiężyca glewia, którą zwyczajowo podróżny trzymał w swojej kajucie potwierdzała fakt, że człowiek ten, zamorskiego pochodzenia jest żołnierzem, wojownikiem. Przydatność swoją, jak i swojego egzotycznie zdobionego ekwipunku zdołał udowodnić, kiedy “Morska Panna” spotkała na swojej drodze piracką karawelę z wysp Nelanther.
- Stajemy na kotwicy w zatoce na jeden dzień. Uzupełnimy wodę i popłyniemy dalej - kapitan zerknął na podróżnika, przez chwilę wahał się z propozycją, ale w końcu ją z siebie wydusił - Osobna kajuta, jak dotychczas. I Dwa Krwawe kamienie jak dopłyniemy do Luskan. Przyda mi się twoja glewia na pokładzie, Hassanie al-Saif. Mamy umowę?
Kapitan miał nadzieję, że podróżnik zechce płynąć z nim, dalej, aż do końca. Wody w pobliżu największego, pirackiego miasta na północy obfitowały w niebezpieczeństwa.
Wojownik, zwany Hassanem zaplótł muskularne ramiona na piersi, przez chwilę zastanawiał się, ale w końcu pokręcił głową.
- Lah! - zaprzeczył - Tak daleko się nie wybieram. Wysiądę tutaj bo już dość mam pokładu pod stopami. Candlekeep powiadasz?.Chcę ją sobie obejrzeć - wojownik wzruszył ramionami, niewiele sobie robiąc sobie z rozczarowanej miny kapitana.
- Szukasz biblioteki? - zainteresował się kapitan po chwili niezręcznego milczenia.
- Czegoś lepszego niż kamienna madra, effendi. - Odpowiedział wojownik konspiracyjnym tonem uśmiechając się jednocześnie. Kapitan uniósł brew czekając na wyjaśnienie.
- Wina, i ładnej, czystej huriye która obmyje mnie z morskiej kavirr i ogrzeje mój harem - Hassan spojrzał z góry na kapitana, który roześmiał się głośno słysząc takie wyjaśnienie.
- Faktycznie, ciężko to przebić na morzu. Muszę spasować - westchnął z ciężkim sercem Valerian. Chwilę jeszcze gawędzili wesoło, żegnając się niczym dwaj druhowie, a przynajmniej dwaj mężczyźni którzy spłacili zaciągnięte wzajemnie długi, aby w końcu rozejść się każdy do swoich spraw.
Następnego poranka wojownik zwany Hassanem al Saif machał kapitanowi na pożegnanie ze szczytu klifu, obserwując wychodzącą w morze galerę. Hassan, siedząc na kupionym w pobliskiej tawernie koniu, przez chwilę śledził kurs okrętu, jakby wspominając spędzone na nim chwile, aby po chwili skierować konia prosto na trakt zwany Drogą Lwa.

Kingsholm

- Aywa, Fergun safik! Pijmy! - odparował Hassan Fergunowi, wypijając swoje piwo. Piwo było pieniste, i absolutnie pozbawione mocy, być może chrzczone ostro wodą przez sknerę karczmarza. Poniekąd było to na rękę Hassanowi, bo zgodnie ze słowami Prawodawcy, pijaństwo było rzeczą niepożądaną. Szczególnie zanim zajdzie słońce.
Barbarzyńska kuchnia w tych stronach pozostawiała wiele do życzenia. Mnóstwo nieczystego mięsa serwowano tu po karczmach, więc aby utrzymać względna formę, Hassan zamawiał głównie pieczone na ogniu kurczaki, a będąc rosłym mężczyzną, potrafił za jednym posiedzeniem zjeść ich kilka, co nierzadko trzebiło większą ich ilość w okolicy i szybko podnosiło cenę kolejnych posiłków. W Kingsholm wciąż jednak pogłowie drobiu miało się dobrze, więc póki wojownik miał złote dinary w sakiewce, wydawał się ustawiony.
Po kilku dniach znajomości wciąż nie wiedział, czy mógłby powiedzieć to samo o swoich akindżach, którymi to słowami ich określał, a które oznaczało nie mniej ni więcej jak awanturnika, najmitę czy innego, luźnego hałaburdę jakich pełno było po gościńcach, karczmach i spelunach całego znanego świata. W obecnej chwili akindże siedzieli jak co dzień, wydając swoje pieniądze, skacowani po wczorajszej libacji, znudzeni brakiem porządnej roboty. Hassan wiedział, że jeśli okazja nie trafi się sama, awanturnicy szukali jej sami, co zwykle kończyło się rozlewem krwi, i pospolitym szabrem. Wojownikowi taka ewentualność niespecjalnie się uśmiechała, ale głód i pusta sakiewka mogła obniżyć jego standardy moralne. Los jednak postanowił nie doświadczać tego dnia Hassana, bo okazja jednak znalazła drogę do ich stolika.

Szczególnie wojowniczka przykuła uwagę wojownika na nieco dłużej, i ku jego zdziwieniu, okazała się jednak całkiem kompetentna i rzeczowa, kiedy zaczął zadawać jej swoje pytania. Gardłowy bas nie ułatwiał mowy w barbarzyńskim języku, więc starał się mówić powoli, czasem nieco dłużej szukając słów w dialekcie języka kupców i szybko tłumacząc zakharyjskie słowa, które nieopatrznie mogły mu się wymsknąć.

- Co na to zniknięcie amir tego miasta? Władca? O ile takowy jest? - Hassan przyłożył do ust drewnianą fajkę o długim, lekko wygiętym cybuchu. W przeciwieństwie do kuchni i napojów, barbarzyńcy mieli całkiem dobre ziele fajkowe, więc wojownik korzystał póki była okazja.
- Burmistrz Godfrey Arkwright woli udawać, że nic złego się nie dzieje. Nic nie widziałem, nic nie słyszałem, to w jego podejściu znaczy, że samo przejdzie - odparła zagadnięta Mia, krzywiąc się.

Hassan spojrzał znacząco na kobietę, a grymas najwyraźniej mu nie umknął. Indagował więc dalej.
- Jakieś przypuszczenia, co się z zaginionymi mogło stać? Czy miasto ma jakichś niga…nieprzyjaciół, na przykład jakieś potwory w okolicy, kłopotliwego sąsiada, czy cokolwiek podobnego? Może coś dziwnego ostatnio działo się w okolicy? Jacyś ulugarr…obcy się kręcili, lub czy zauważono cokolwiek podejrzanego przed zniknięciem owych mieszkańców? - pytał, wiedząc, że dobry dowódca wpierw ustala fakty, potem dopiero szykuje się do bitwy.

- Jedyne, co sobie przypominam, to nasilone wizyty wilków w okolicach cmentarza w ostatnich dwóch tygodniach. To było dość podejrzane, ale żadne ze zwierząt nie zaatakowało nikogo z naszych. Z posiadanej przeze mnie wiedzy wynika też, że nie mamy żadnych wrogów w okolicy, jesteśmy małym miastem do którego czasami nawet ciężko trafić podróżnym - odrzekła.

- Jak już mój safik Fergun zapytał, jacy konkretnie ludzie zaginęli? Jacyś znaczni al-Hadhar…obywatele miasta? Dzieci? Kobiety? Ktoś charakterystyczny aby rozpoznać, że to na pewno zaginiony od nich? - kontynuował wojownik, wypuszczając kilka kłębów dymu ze swojej fajki.

- Trzej miejscowi udali się na cmentarz, aby przygotować niedawno zmarłego członka rodziny do pochówku w mauzoleum. Cała rodzina, czyli matka, ojciec i córka nie wróciła. Kiedy służba rodziny zgłosiła ich zaginięcie, wysłałam dwóch strażników, by poszło zbadać sprawę. Oni również nie wrócili. Wszyscy byli lokalni. Rodzina Yurling to Desiree, Morgan i Tyra, a zmarły, którego przygotowywali to Gunar i jest ojcem Morgana. Morgan i Desiree są właścicielami dużej farmy zaraz za palisadą, na południe od Kingsholm. Ta rodzina była... jest przez wszystkich bardzo lubiana, nie mieli żadnych wrogów. Zaginieni strażnicy to krasnolud o imieniu Dornal i ludzka kobieta o imieniu Zeera. Są wyszkolonymi wojownikami, którym ufam i wiem, że skoro nie wrócili, to stało się coś złego.

Hassan kiwnął głową, mając nadzieję, że któryś z towarzyszących mu magików ma lepszą pamięć do dziwnie brzmiących nazwisk niż on sam.
- Jakie działania podjęto przed przyjściem z tym do nas? - zapytał, nie spuszczając wzroku z wojowniczki.
- Żadne. Jak mówiłam, burmistrz Godfrey uważa, że jak się o problemie nie mówi, to on nie istnieje - odrzekła Mia.
- Dlatego zebraliśmy się w trójkę, żeby wynająć kogoś, kto sprawdzi, co dzieje się na cmentarzu - dorzucił Ian.

Hassan kwitował kolejne informacje skinieniem głowy. Wiedział już dużo, ale pozostawała jeszcze ostatnia sprawa.
- Czego miasto oczekuje, jeśli znajdziemy ludzi, a nie będą chcieli wrócić do miasta, lub znajdziemy ich martwych i znajdziemy azirliani…winnych ich śmierci? - Hassan tym razem omiótł wzrokiem pozostałą dwójkę.

- Jeśli znajdziecie ich żywych, to na pewno będą chcieli wrócić. Mają tu przyjaciół, znajomych i interes do prowadzenia - powiedział Gran. - Za odpowiedzialnych ich śmierci zostaniecie wynagrodzeni, jak Ian powiedział wcześniej.

Hassan pokiwał głową, pogładził swoją brodę i zamyślił się przez chwilę.
- Shukhran, Mia Desarna - powiedział w końcu, i zdając sobie sprawę, że znów się zamyślił - Dziękuję Ci. Za informację. Sprawa jest istotnie…podejrzana - zmarszczył krzaczaste brwi - Ale wasze dinary nie - rozchmurzył się i uśmiechnął szeroko a słysząc komentarz Karanthira nachylił się w jego stronę
- To ogary też będą? Może w końcu je poznamy? - mrugnął konspiracyjnie w jego stronę.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 18-11-2022 o 17:13.
Asmodian jest offline  
Stary 18-11-2022, 20:49   #7
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Schodząc na ląd we Wrotach Baldura Lucretia początkowo nie bardzo wiedziała, co ze sobą począć. Wspaniały rozdział jej życia uległ zamknięciu. Brutalnie oderwana od pogoni za marzeniami, musiała powrócić do ponurej rzeczywistości. Specjalnie wysiadła w mieście Baldurana. Do domu w Waterdeep nie miała co wracać. Nie, żeby miało spotkać ją tam coś złego, ale pośród plątaniny urządzonych z przepychem pomieszczeń czuła się równie samotna i zagubiona, jak teraz. Nigdy nie mogła pozbyć się wrażenia, że dla rodziców stanowi jedynie formalne zobowiązanie. A jej istnienie jest wynikiem wyłącznie czystej umowy handlowej. Tak to już w jej domu było, że wszystko sprowadzało się do interesów. Nawet sprawy uczuciowe musiały być podporządkowane kupieckiej logice.

Zaledwie po krótkim spacerze portowymi ulicami początkowa chandra zaczęła ustępować jej zwyczajowemu pogodnemu usposobieniu. Kiedy ponury nastrój całkiem ustąpił, dziewczyna postanowiła, że skorzysta z okazji i zajrzy do słynnej Komnaty Cudów. Po ukończeniu wizyty natchniona widokiem wynalazków błogosławionych przez Gonda zdecydowała, że już nigdy więcej nie będzie się poddawać i zawalczy o swoje marzenia. Zasłuży na powrót na wyspę cudów. A jeśli nawet nie, to i bez tamtejszej wiedzy oraz technologii sama dojdzie do czegoś wielkiego. Przeszło jej nawet przez myśl, że może i ostatecznie dobrze się stało. Teraz, zamiast opierać się na cudzych doświadczeniach i czyjejś wiedzy, będzie mogła zacząć tworzyć i rozwijać w sposób nieskrępowany własne pomysły. Wytyczać nowe szlaki, nie zważając na żadne przeszkody i ograniczenia. Zdecydowanie nie zamierzając dać się pokonać. Choć poza rejsem na Lantan nigdy nigdzie nie podróżowała, zwłaszcza samotnie, odważnie postanowiła, że wyruszy na szlak i zazna przygód. Obejrzy różne strony świata, tamtejsze cuda i dziwy. Zaczerpnie nieco inspiracji do swych własnych dzieł z napotkanych technologii, ludzi, zwierząt, zjawisk naturalnych i nadprzyrodzonych.

O złoto nie musiała się martwić, pieniądze, które otrzymywała od rodziny podczas pobierania nauki na Lantan spokojnie wystarczały na jej wszystkie potrzeby, w tym nawet najbardziej cudaczne wymysły. Sporo z ostatniej przekazanej sumy nadal miała w sakiewce, więc mogła należycie przygotować się do pierwszej w życiu podróży w nieznane. Kupiła więc niezbędne akcesoria podróżnicze i zaprowiantowała się, w trakcie dopytując o wszystko chciwego właściciela składu, który nieobeznaną dziewczynę obrał praktycznie do gołej skóry. Kiedy już miała wszystko, entuzjastycznie ruszyła w drogę i jakiś czas później korzystając ze Żmijowej Przeprawy opuściła miasto Baldurana.


Podróżując jedynie za dnia i najbardziej uczęszczanymi traktami młoda inżynierka zdołała bez większych problemów dotrzeć samotnie do Candlekeep. Skierowała tam swe kroki świadoma pokaźnego księgozbioru zgromadzonego w mateczniku Alaunda. Dwa dni pozwoliła sobie spędzić w okazałej książnicy nad opasłymi tomiszczami, choć nie znalazła zbyt wielu pozycji dotyczących jej głównego obszaru zainteresowań. Mimo to nie uznała spędzonego tam czasu za straconego. Ostatecznie przecież poszerzyła swoją wiedzę i poznała wielu interesujących uczonych ludzi. W końcu jednak nadszedł czas wymarszu i pożegnania z potężnym bastionem wiedzy, co Rosalie uświadomiła sobie z pewnym żalem.

Jak się okazało, podczas dalszej podróży nader szybko zmieniła kierunek na południowy, po drodze bowiem poznała barwną grupę awanturników, którzy jakoś przypadli jej do gustu a zmierzali właśnie w tamtym kierunku. W zasadzie młódka nie miała jakichś większych planów podróży, więc nie przeszkadzała jej taka zmiana marszruty. Właściwie dzięki temu spotkaniu po raz drugi od ponownego postawienia stopy na Wybrzeżu Mieczy poczuła wzbierający zew przygody. Trzymanie się ze zbrojną grupą było też korzystne z takiego powodu, iż zapewniało większe bezpieczeństwo w trakcie podróży. Bez konieczności polegania na często uczęszczanych drogach i podróżujących pomiędzy lokacjami karawanach handlowych czy nielicznych patrolach Płomiennej Pięści.


Immenvale była dziewiętnastoletnią waterdhaviańską dziewczyną przeciętnego wzrostu i wagi o sięgających szyi jasnoblond włosach przeplatanych fiołkowo-różanymi pasmami. Jej tęczówki także miały fiołkową barwę. Ubrana była w odsłaniającą nagie ramiona białą koszulę z rękawami za łokcie, beżowe przylegające spodnie z wytrzymałego materiału i sięgające za kolana buty „muszkieterki”. Talię podkreślała brązowym gorsetem ze skóry, a dłonie i przedramiona okrywała solidnymi rzemieślniczymi rękawicami.


Poza tym jej ciało oplatały liczne pasy i bandoliery wypełnione narzędziami, różnorakimi częściami zapasowymi oraz fiolkami i woreczkami z niezbyt stabilnymi i mało znanymi substancjami. Nosiła też ze sobą sporo gadżetów własnej konstrukcji, między innymi małe bombki, petardy i granaty, odbijające uderzenia urządzenie przypominające wirujący parasol z metalowej siatki, ołowiane kulki z wydrążonymi otworkami służące jej za amunicję do innego wynalazku, okazałe gogle z wymiennymi soczewkami, pokrywające jedno z jej ramion napędzane pneumatyką skomplikowane oprzyrządowanie służące do operowania ran i iniekcji kojących ból ziół, osobliwą odmianę kuszy z doczepioną lunetą strzelającą wcześniej wspominanymi kuleczkami poprzez metalową rurę, sztylet z chowającym się i wysuwającym dzięki sprężynie ostrzem, ręczną armatkę wodną przerobioną do ciskania silnie stężonym ługiem sodowym, czy malutkiego metalowego pajączka napędzanego energią parującej wody.

Z charakteru wynalazczyni stanowiła niewyczerpanie energiczną osobę o bystrym, twórczym i wnikliwym umyśle. Do tego całkiem przyjemną kompankę podróży. Otwartą, koleżeńską i kipiącą entuzjazmem oraz pogodą ducha. Żywo zainteresowaną ludźmi i światem dookoła. Jednocześnie w oczy rzucał się jej brak rozwagi, organizacji, chaotyczność podejmowanych działań i niespokojny duch. Z każdym z drużyny starała się być w dobrych relacjach. Tak jakby problem dla niej stanowiło to, że mogłaby się z kimś nie dogadywać.


Ostatnie dwa dni „Pod Trzema Młotami” Lucretia spędziła dość sielsko razem ze swoją wesołą kompanią. Legendę o królu uważała za fascynującą i nawet poważnie zastanawiała się nad namówieniem towarzyszy do wizyty na cmentarzu i sprawdzenia ile w niej było z prawdy. Jak się okazało, nie musiała wcale tego robić, ponieważ sam los postanowił dać jej tę sposobność.

Kiedy Ian przyprowadził Mię i Grana, Immenvale siedziała akurat nad swoim notatnikiem, dumając nad naszkicowanym schematem granatu odłamkowego wypełnionego gwoździami.


Drapiąc się co chwila po głowie oraz ssając gorączkowo końcówkę atramentowego pióra dokładnie rachowała wymaganą ilość prochu i wypełnienia, a także grubość ścianek metalowego naczynia, by zoptymalizować jego efekty. Kiedy w końcu doszła do satysfakcjonujących wniosków, nakreśliła na pergaminie wyniki i podkreśliwszy je dwukrotnie, uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją. Potem płynnie przeszła do trwającej już od jakiegoś czasu dyskusji między kompanami a przybyszami. Miała niezwykle podzielną uwagę, dlatego ani na moment nie straciła wątku.
— Dzień dobry — zwróciła się z serdecznym uśmiechem do dwójki interesantów. — Oczywiście obiła nam się o uszy sprawa zaginięcia i bardzo chętnie się nią zajmiemy. Ja sama przede wszystkim z czystej naukowej ciekawości i współczucia dla waszej sytuacji. Czy można wiedzieć, kiedy dokładnie do niego doszło? Jeśli chodzi o poszukiwanie ludzi, to zgodnie z badaniami uczonych w ciągu 24 dzwonów wraca jedna trzecia z nich, po dwóch dniach ponad połowa, a po dekadniu ponad dwie trzecie. Chciałabym więc widzieć, jaka jest szansa na samoistne rozwiązanie sprawy, a przede wszystkim jak dalece sytuacja jest dramatyczna i w jakim stanie powinniśmy spodziewać się zaginionych.
Oczekując na odpowiedź, zsunęła z głowy swoje gogle i zaczęła przy nich manipulować, wymieniając soczewki ze zwykłych przezroczystych na antyrefleksyjne i ultracienkie turkusowe.

I. The Right Tool for the Job: Smith’s tools

II. Infuzje:
  1. Enhanced Arcane Focus (staff)
  2. Goggles of Night

 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 20-11-2022 o 17:32.
Alex Tyler jest offline  
Stary 19-11-2022, 12:06   #8
 
snaga's Avatar
 
Reputacja: 1 snaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputacjęsnaga ma wspaniałą reputację
- Niech będzie. Trzydzieści złotych monet dodatku. - Gran podrapał się po brodzie, patrząc na S'Ulę. Pewnie gdyby mógł przebierać w drużynach awanturników to by się nie zgodził, ale obecnie nie miał innego wyjścia. - Ale ani miedziaka więcej. To wystarczająco pieniędzy, byście poszli na cmentarz i odnaleźli rodzinę Yurlingów i zaginionych strażników. No i uporali się z tym, co tam grasuje.
Kupiec sięgnął do sakwy wiszącej przy pasie i wypłacił zaliczkę. Złote monety zabrzęczały o stół.

- Rodzina zaginęła trzy dni temu, moi ludzie dzień po nich. - Mia odpowiedziała Lucretii. - Myślę, że gdyby wszystko było w porządku, wszyscy wróciliby cali i zdrowi z powrotem do miasteczka. Od tamtej pory wydałam rozkaz, by nikt z lokalnych nie zbliżał się do cmentarza. Nie potrzebujemy więcej zaginięć. Gdy już zrobicie odpowiednie zakupy, zaprowadzę was pod bramę i tam się pożegnamy.

Nie było więcej pytań, więc podzieliliście się zaliczką i kto musiał, ruszył do lokalnego składu Hartoga, by zaopatrzyć się w potrzebne rzeczy. Było jeszcze przed jedenastym dzwonem, gdy zebraliście się wszyscy przed "Trzema Młotami", gdzie czekała już na was Mia. Pogoda była przyjemna - świeciło słonko, a lekki wietrzyk gonił białe chmury po nieboskłonie. Prowadzeni przez strażniczkę miejską ruszyliście na północ, prostą drogą prowadzącą między znajdujące się za palisadą drzewa.

Podróż nie trwała długo - po mniej więcej dziesięciu minutach dotarliście do murów cmentarza położonego na delikatnym wzniesieniu. Bluszcz wił się po żelaznych prętach cmentarnej bramy. Żadna rdza nie odbarwiała czarnego metalu, a przy ścianie kwitły kwiaty. Za murem widać było żwirową ścieżkę, biegnącą pośród wypielęgnowanej trawy i białych nagrobków. Kilka posągów wznosiło się daleko na zboczu wzgórza, a ich szare rysy lśniły w słońcu.
- Jesteśmy na miejscu- powiedziała Mia, wskazując na jedno z otwartych skrzydeł metalowej bramy. - Idąc główną ścieżką dotrzecie do mauzoleum. Postarajcie się załatwić sprawę jak najszybciej i wracajcie. Mam nadzieję, że znajdziecie wszystkich całych i zdrowych. Powodzenia, niech Helm ma was w opiece.

Kobieta poczekała, aż przekroczycie próg cmentarza i dopiero wtedy ruszyła w drogę powrotną do Kingsholm.


Nekropolia wyglądała na starą, ale zadbaną. Świeży żwir pokrywał ścieżkę, a obok dobrze zachowanych i utrzymanych nagrobków rosły kwiaty, a nie chwasty. Wszędzie panowała przenikliwa cisza, niczego podejrzanego nie zauważyliście w drodze na miejsce. Wąska ścieżka wiła się w górę wzgórza w kierunku dużej konstrukcji otoczonej starożytnymi, naturalnej wielkości posągami wojownika i kapłana. Mijając je, waszym oczom ukazał się sporej wielkości budynek mauzoleum.


Jednak nie architektoniczne wykonanie tego miejsca zwróciło waszą uwagę. Na schodach prowadzących do mauzoleum dwa humanoidy leżały w kałuży krwi a drzwi do budynku były otwarte na oścież. Podchodząc bliżej okazało się, że jedno z ciał należy do krasnoluda, a drugie do ludzkiej kobiety. Oboje mieli na sobie pozostałości tabardu strażnika miejskiego, zatem to musieli być Dornal i Zeera. Rozpryski krwi pokrywały podest i płyty chodnikowe tuż przed i za wejściem do grobowca.

Liczne rany szarpane i braki kilku kończyn u krasnoluda i kobiety wskazywały, że do ciał dobrały się drapieżniki. Wilki, jak stwierdził Fergun, zerkając na zwłoki. Oprócz tego, Lucretia, S'Ula i Felix zauważyli, że to nie wilki odpowiadały za śmierć strażników - liczne rany cięte i kłute na korpusie krasnoluda zdradzały, że został zasztyletowany a martwa Zeera miała w plecach kilka połamanych kawałków drzewców strzał.

Od oględzin miejsca i zwłok oderwało was nagle ponure powarkiwanie. Odwróciliście się momentalnie z bronią gotową do użycia i ujrzeliście, jak zza mauzoleum wychodzą cztery wilki. Z ich pysków kapała piana a ślepia wydawały się skrzyć szkarłatem, jakby zwierzętom podano coś, co pobudzi ich agresję.


Największą uwagę zwracał jednak masywny, przewyższający budową i wielkością wilk, który trzymał się nieco z dala od swoich pobratymców i powarkiwał groźnie, obserwując waszą szóstkę. Fergun, S'Ula i Hassan momentalnie rozpoznali w nim młodego worga. Moment później cztery mniejsze drapieżniki rzuciły się w waszą stronę.
 
snaga jest offline  
Stary 19-11-2022, 20:22   #9
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Odkąd dowiedziała się, że osobnik przedstawiający się Karanthir jest jednym ze smoków założycieli była ciut zdystansowana. Jeszcze to, że dodał, że chce się jej przyjrzeć…
Cóż, teraz nie miała wyjścia, musiała być najlepszą wersją siebie.

“Jak myślisz, który to z nich Suffi” - pytała telepatycznie swojej sowy.
“Ktoś jak ty” - Suffi dość sprawnie przekazywała swoje myśli.
“Shadrix Silverquil…” - odpowiedziała dziewczyna - “I osobiście się mną zainteresował?”
“Nie wiem.” - Prawdą było, że Suffi mało wiedziała. Była wprawdzie istotą z innego wymiaru, ale niezbyt rozgarniętą.
“Pieprzony symbol mądrości…” - podsumowała rozmowę z sowim chowańcem, po czym dodała - “a może wie o tym co ukradłam?”.

***
S’Ula była zadowolona z wytargowanej zaliczki. Trzydzieści sztuk złota! Dla wszystkich. Do dawało coś między trzy a siedem złota na głowę. Adeptka szkoły magicznej przezornie poczekała, aż zaliczka zostanie rozdzielona i ostatnia sięgnęła po swoją działkę. Okazało się, że zgodnie z jej koncepcją zaliczka mieściła się w wybranym przedziale, toteż schowała monety do mieszka. Czy potrzebowała czegokolwiek? Nie. Miała wszystko przy sobie. Zapakowała więc swój plecak pilnując, żeby mundurek ze szkoły magii leżał na samym dnie.

***

Na cmentarzu szybko znaleźli zwłoki “wprawnych wojowników”.
- Nie było to trudne. Myślicie, że za dwie osoby zapłacą dwie części ceny? - powiedziała unosząc Srogą Pomstę jedną dłonią.
- Vær min rustning - wypowiedziała zaklęcie, a na jej zbroi zaczął zbierać się szron. Od tego momentu gdy mówiła, to z jej ust wydobywała się para, jakby wcale nie był to ciepły dzień.

***

Pozwolił innym oceniać zwłoki. Miała swoje przemyślenia, ale odruchowo czuła, że skoro ktoś tu zginął, to może być niebezpiecznie. I nie musiała długo czekać. W chwili gdy pojawiły się wilki, była gotowa.
- Mistrzu - rzekła do Karanthira - ujrzysz teraz żem godna miana twej uczennicy!

“Suffi, walimy w tego wielkiego!” - w myślach skierowała polecenie do sowy i ruszyła z uniesioną w górze bronią ignorując inne wilki. Ostrze, które dziewczyna zwała Srogą pomstą zawirowało z wściekłością, podczas gdy jej sowa zaczęła latać wokół ogona ogromnego worga odwracając jego uwagę.

Deklaracja:

Suffi - lot w górze nad wilkami, akcja Help dla SUli na atak wobec Worga, a potem odlot w górę (flyby - lot nie prowokuje ataku okazujnego).
SUla atak dwuostrzowym scimitarem +1 w Worga z ułatwieniem za Help.
Rzuty na trafienie:
22 i 10
Obrażenia: 8
Akcja dodatkowa: drugi atak dwuostrzowym scimitarem (special z broni), rzut na trafienie 23,
Obrażenia: 5


 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 20-11-2022, 20:46   #10
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
— Bardzo dziękuję — powiedziała wdzięczna, acz nieco zakłopotana konstruktorka, gdy kupiec Gran wręczył jej wytargowaną przez S'ulę zaliczkę. — I przepraszam za kłopot. Obiecuję, że w zamian zajmiemy się tym pierwszorzędnie.
Dla zaakcentowania swojej obietnicy uśmiechnęła się serdecznie do krasnoluda. Musiała przyznać w duchu, że odrobinę martwił ją materializm przejawiany przez niektórych kompanów, choć z drugiej strony nawet rozumiała, że ryzykowanie zdrowiem dla obcych ludzi to nic prostego, dlatego niektórzy mogli potrzebować do tego większej zachęty. Wtedy też prawie zaczęła się ganić, że przez swoje zobojętnienie na pieniądze wynikające z dostatniego życia stała się ślepa na potrzeby finansowe innych, o mniej szczęśliwym urodzeniu. Jednak zaraz skontrowała tę myśl konstatacją, że zlecona im misja wydawała jej się moralnie słuszna i wykorzystywanie tej okazji do powiększenia zarobku można było ocenić jako naganne. W końcu kupiec dobrodusznie oferował niemałą zapłatę za dobry uczynek... Ostatecznie westchnęła ciężko w duchu i darowała sobie dalsze rozważania. Niestety problemy natury etyczno-egzystencjalnej były o wiele trudniejsze do rozwikłania niż te naukowe.
— Ma pani rację, trzy dni nieobecności uwzględniając wszystkie wymienione okoliczności to uzasadniony powód do niepokoju — odpowiedziała Mii. — Proszę wybaczyć mi niefrasobliwość.
Po odbytej rozmowie za radą dowódczyni strażników Lucretia udała się do składu Hartoga. Nie miała w zamiarze niczego kupować, ale postanowiła pozbyć się niepotrzebnie obciążających jej plecak pochodni (zbędnych odkąd opracowała soczewki do gogli umożliwiające widzenie w ciemności), oraz kuszy z bełtami, które przywiozła ze sobą jeszcze z Lantan. Handlarz z Kingsholm obszedł się z nią zdecydowanie lepiej niż ten, którego odwiedziła we Wrotach Baldura i zaoferował za nie uczciwą cenę.


W końcu naszedł czas by wyruszyć spod „Trzech Młotów”. Jeśli poszukiwacze przygód mieli natrafić na coś niepokojącego, to ładna pogoda w żadnym razie tego nie sugerowała. Spacer na miejsce trwał mniej niż kwadrans, co wyraźnie pogłębiło niepokój Rosalie. Trudno byłoby się zgubić czy nadłożyć drogi przy tak blisko położonym celu podróży, by stracić na to aż trzy dni. Zwłaszcza że prowadziła do niego prosta droga. Sam cmentarz prezentował się całkiem porządnie. Nie sprawiał wrażenia zaniedbanego i mrocznego miejsca, gdzie mogliby ginąć podróżni i czaić się nieumarli oraz źli czarnoksiężnicy.
— Też mam taką nadzieję, dziękuję za życzenia — odparła Mii, po czym przekroczyła otwarte skrzydło bramy. — Postaramy się wrócić jak najszybciej, bywaj!
Pomachała jeszcze zbrojnej kobiecie na odchodne.


Krótki spacer przez cichutki i zadbany cmentarz nie zwiastował w żadnym razie tego, co drużyna odkryła u wejścia mauzoleum. Ponure znalezisko, które tam zastali, stanowiły dwa okaleczone trupy spoczywające w kałużach z własnej krwi. Po opanowaniu drżenia dłoni i mdłości inżynierka szybko zidentyfikowała je jako strażników miejskich, niewątpliwie wspomnianych wcześniej przez Mię: Dornala i Zeerę. Część ran wskazywała, że ciała zostały nadjedzone przez padlinożerne zwierzęta, które Fergun zidentyfikował jako wilki. Po dłuższych oględzinach Lucretia zwróciła uwagę, że to jednak nie one odpowiadały za śmierć kobiety i krasnoluda. Podobnego zdania byli Felix i S'ula. Dornal bowiem został zasztyletowany, a Zeera powalona pociskami z łuku.
— Ślady krwi i strzały w plecach zdają się potwierdzać, że zaatakowano ich od tyłu, kiedy opuszczali mauzoleum — stwierdziła posępnie fiołkowooka.
Dalsze badanie zwłok przerwało nagłe powarkiwanie. Wyglądało na to, że grasującym w okolicy wilkom nie spodobało się, że ktoś dotykał ich zdobycz. Rosalie z mieszaniną troski, trwogi i niepokoju zareagowała na widok ich wykrzywionych we wściekłym grymasie i toczących pianę pysków. Biedne zwierzęta wyglądały na chore lub celowo czymś odurzone. Prowadził je samiec alfa o karej sierści. Na więcej obserwacji nie starczyło jej czasu, bo drapieżniki szybko przystąpiły do ataku.


S'ula, Karanthir i Felix skupili się na przewodzącym watasze samcu alfa, co konstruktorka uznała za bardzo sensowną taktykę. Jego unieszkodliwienie mogło osłabić zapał podległych mu wilków, a nawet skłonić je do ucieczki. Ona sama zdjęła z pleców eksperymentalny muszkiet własnej konstrukcji wzbogacony o lunetę i po wycofaniu się o 9 metrów, zaczęła gotować się do oddania strzału, przykucnąwszy za jednym z nagrobków. Napis na nim widniał:

„Bugzy Hypenleaf
1472-1492 Rachuby Dolin
Odszedł tak szybko i nagle
Niech Kelemvor ma go w opiece”

— Przepraszam Bugzy, mam nadzieję, że mi wybaczysz — szepnęła waterdhavianka w stronę inskrypcji kończąc żmudną procedurę ładowania muszkietu, po czym dla wygody celowania oparła długą broń na kamieniu nagrobnym. — Uwaga i wybaczcie za ewentualny hałas!
Krzyknęła jeszcze do towarzyszy, a następnie użyła mechanicznych przyrządów celowniczych, na skorzystanie z lunety było bowiem stanowczo za blisko. Zaraz potem rozległ się donośny huk, gdy oddała strzał w kierunku wilka zranionego wcześniej przez chromową kulę czarodzieja. Tuman dymu wydobywający się z lufy broni przesłonił dziewczynę, ale zawczasu zdążyła dojrzeć, że ołowiana kulka sięgnęła celu, łaskawie uśmiercając nieszczęsne zwierzę. W międzyczasie Fergun i Hassan wybili prawie wszystkie pozostałe wilki. Tylko jedna sztuka zdołała jakoś ujść z tej masakry. Lucretia jednak nie mogła pozwolić, by niebezpieczne i wygłodniałe zwierzę grasowało po cmentarzu. Komuś bowiem mogła prędzej czy później stać się z jego powodu krzywda. Niestety wilk oddalał się z pola walki w bardzo szybkim tempie, jako że nie odniósł w trakcie starcia żadnych ran. Dziewczyna jednak zachowała zimną krew. Wstrzymała oddech i spokojnie wycelowała za pomocą lunety, uprzednio załadowawszy swą broń wypełnionym białym fosforem pociskiem zapalającym. Niedługo potem z chłodną determinacją oddała pierwszy strzał. Trafiła! Mimo to ponowiła całą złożoną procedurę ładowania i znowu wycelowała, ponieważ zwierzak zdołał przetrwać trafienie, aczkolwiek balansując na granicy śmierci. Drugi strzał, oddany prawie na maksymalnym zasięgu, na szczęście również zdołał dosięgnąć wilka, zarazem definitywnie kończąc jego żywot i tym samym zapewniając spokój ducha wynalazczyni.

Pierwszy strzał w Wilk 4 – Rzut na atak: 12+1+3 = 16
Pierwszy strzał w Wilk 4 – Rzut na obrażenia: 1k10 = 10 obrażeń od ognia.

Drugi strzał w Wilk 4 – Rzut na atak: 18+1+3 = 22
Drugi strzał w Wilk 4 – Rzut na obrażenia: 1k10 = 5 obrażeń od ognia.


— Nikomu nic się nie stało? — zapytała po wszystkim przyjaciół fiołkowa blondynka.
Choć nie wyglądało na to, by ktokolwiek odniósł choćby draśnięcie, co ją wielce ucieszyło, to na wszelki wypadek miała przygotowaną swoją mechaniczną medi-rękawicę.

Lucretia sprawdzi jeszcze, czy ciała strażników zostały ograbione. Chce bowiem wykluczyć motyw rabunkowy.

 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 12-05-2023 o 18:38.
Alex Tyler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172