Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2022, 19:05   #1
 
Vertis's Avatar
 
Reputacja: 1 Vertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputację
[D&D 5ed.] Zgroza w Carrion Hill

"Wyczuwał, jak nadciąga zgroza, zdało mu się, że dostrzega jakiś straszny jej zwiastun, że piekielne moce wnet powrócą na swój czarny tron i zbudzi się prastary, uśpiony niegdyś koszmar."
- H.P. Lovecraft "Zgroza w Dunwich".



15 Lamashan 4693 AR,
Carrion Hill, hrabstwo Versex
Nieśmiertelne Księstwo Ustalav,



Dojechaliście do Carrion Hill późnym popołudniem w strugach zimnego, jesiennego deszczu. Już wcześniej pogoda nie rozpieszczała, jednak od dwóch dni lało tak, jakby Gozreh uparło się, żeby zatopić tę część Ustalavu, zamieniając szlaki pomiędzy miastami w niemal nieprzejezdne, błotniste breje. Mimo, że wypchany po brzegi wóz Cockaby'ego Fatrabbita ledwo toczył się po trakcie, wasz zleceniodawca nie tracił rezonu i dobrego humoru, jakby nic sobie nie robił z panującej aury czy miejsca, w którym przyszło mu robić interesy. Los połączył waszą piątkę w Caliphasie, gdy odpowiedzieliście na ogłoszenie o pracę rezolutnego niziołka szukającego ludzi do ochrony wozu z towarami, które miał zamiar dowieźć do Carrion Hill w jednym kawałku. A stanowiliście zdecydowanie barwną grupę.

Podczas podróży nie obyło się bez niespodzianek, ale takowych mógł się spodziewać każdy, kto mieszkał, lub wiedział cokolwiek o Ustalavie. Spowita wiecznymi mgłami i zasnuta ciemnymi chmurami nawet za dnia kraina od zarania dziejów pełna była niebezpieczeństw i wędrujących po jej ziemiach potworów z najgorszych koszmarów. Nikt o zdrowych zmysłach nie wyruszał na szlak samotnie, chyba, że głupiec lub samobójca. W czasie niemal dwutygodniowej podróży, na swej drodze napotkaliście kilka niewielkich grup nieumarłych z którymi byliście zmuszeni się zmierzyć, jednak oprócz tego nie spotkaliście żadnych innych problemów. Właściwie nieprzerwanie towarzyszyła wam mgła, która poruszała się niczym żywa materia, będąca niemym obserwatorem każdego waszego ruchu. Wielokrotnie słyszeliście niepokojące dźwięki dochodzące z mrocznych czeluści lasów porastających cały Ustalav, co sprawiało, że nawet w spokojnych momentach mieliście się na baczności.

W czasie podróży Cockaby opowiedział wam co nieco o miejscu docelowym waszej podróży. Miasto zbudowane było na zgliszczach poprzednich metropolii i leżało przy ponurych bagnach oraz leniwie płynącej rzece Kingfisher. Dzieliło się na trzy dzielnice. Najbogatsza z nich, Koronna, służyła za dom szlachty, włodarzy miasta oraz uczonych. Przechodziła w gęstą plątaninę uliczek i budynków, którą stanowiła dzielnica Splątana, zamieszkiwana przez średnią klasę społeczną Carrion Hill. Najniżej położonym dystryktem była Plugawa i jak sama nazwa wskazywała, była siedliskiem biedoty miasta, a także wszelkiej maści kryminalistów, podejrzanych czarowników i mrocznych zaułków. To właśnie przez Plugawą można było dostać się do miasta od strony rzeki Kingfisher, jednak niziołczy kupiec wolał wybrać trudniejszą i bardziej niebezpieczną drogę lądową, by nie płacić "podatku od towaru" rezydującym tam gangom.


Fatrabbit uiścił niewielką opłatę przy bramie wjazdowej, którą odebrał od niego blady i wyraźnie zmęczony strażnik. Czterech innych, uzbrojonych w kusze patrzyło na was beznamiętnie z dwóch wieżyczek nad dwuskrzydłową bramą. Lejący deszcz i popołudniowy półmrok sprawiały, że z waszej perspektywy ich wykrzywione w grymasie niezadowolenia twarze wyglądały jak rozpływające się gliniane maski. Nie mieliście jednak problemów, by dostać się do miasta. Pierwsze, co was uderzyło, to paskudny smród niosący się od strony rzeki.

Niemal przytulone do siebie, murowano-drewniane klaustrofobiczne budynki ze spadzistymi dachami stały po obu stronach niezbyt szerokiej ulicy. W wielu oknach dostrzegliście łuny pełzającego po ścianach światła świec, inne były zaryglowane okiennicami, jakby właściciele chcieli po zmroku odciąć się od tego, co na zewnątrz. Na niektórych gankach zauważyliście powieszony świeży czosnek - popularne remedium mające odstraszyć wampiry, które w Ustalavie nie były niczym nietypowym. Lało jak z cebra a usypiający odgłos deszczu był jedynym dźwiękiem, jaki wyłapywaliście. Na ulicach nie było żywej duszy - Carrion Hill wyglądało jak miasto duchów. Jakby każdy, kto żyw postanowił z jakiegoś powodu opuścić swój dom.

Cockaby zdawał się tym zupełnie nie przejmować. Przejechał jeszcze kilkadziesiąt metrów wozem po brukowanej ulicy, po czym zatrzymał konie i dziarsko zeskoczył z kozła.

- Żegnać nam się trzeba, przyjaciele, albo przynajmniej powiedzieć “do zobaczenia” - powiedział do was energicznym głosem, poprawiając mokry kaptur na głowie. Uśmiechał się szeroko. - Do mojego kuzyna, któremu miałem przywieźć towar są dosłownie trzy ulice, a pogoda taka, że nikt mnie niepokoił na pewno nie będzie, więc sobie poradzę. Dziękuję wam za pomoc, bez was ta podróż z pewnością by się nie udała. - Sięgnął do pękatej torby przewieszonej przez ramię i odliczył zapłatę. Sto złotych monet do podziału. Zaliczkę w takiej samej wysokości dostaliście jeszcze w Caliphasie.

- To dla was, tak jak żeśmy się umawiali. Ulicę dalej, po lewo, znajduje się całkiem niezła gospoda "Pod Wisielcem". Nazwą się nie sugerujcie, to nie mordownia. Mają tanie pokoje, własną stajnię i dobre jedzenie. - Wyliczył na serdelkowatych palcach. - Myślę, że dobrym pomysłem dla was byłoby się tam zatrzymać, dopóki nie pomyślicie, co dalej. To taka rada od przyjaciela do przyjaciół. Ja zamierzam wracać do Caliphasu za tydzień, więc jeśli wciąż będziecie w Carrion Hill, z chęcią znów bym was wynajął. W końcu warto polegać na sprawdzonych już ludziach, no tak, czy nie? - Zarechotał wesoło przez lejący deszcz.
I rozejrzał się czujnie po okolicy.
 

Ostatnio edytowane przez Vertis : 01-11-2022 o 19:18.
Vertis jest offline  
Stary 02-11-2022, 11:36   #2
 
Arsinoe's Avatar
 
Reputacja: 1 Arsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłość
Dla kogoś, kto nie wychował się na ziemiach Nieśmiertelnego Księstwa, Ustalav był krainą, gdzie można było odnaleźć śmierć kryjącą się pod różnymi postaciami. Często również własną. Tak w istocie było, ale to właśnie te ponure, spowite mgłą szlaki pełne przedziwnych stworzeń nocy oraz plugawych kreacji nekromantów oraz czarnoksiężników były dla Nicolety motorem napędowym wszystkich działań. Motywacją, by opuszczać przytulną pracownię w rodzinnej posiadłości i doświadczać nowego, uczyć się i poszerzać swoją wiedzę. Miała w sobie ten głód od dziecka, gdy tylko pewnego dnia, jako kilkuletni berbeć odkryła ogromną, domową bibliotekę, której zbiory pochłonęły ją całkowicie.

Kilkanaście lat później wędrowała z nowo poznanymi towarzyszami z Caliphasu do Carrion Hill. W międzyczasie, po drodze do miejsca, w którym się znajdowała obecnie w swoim życiu, ukończyła z wyróżnieniem studia magiczne na Uniwersytecie Lepidstadt otrzymując licencję Białego Nekromanty. Nazwa była tylko nieco przekłamana, gdyż Nicoleta była w stanie manipulować plugawymi mocami znanymi nekromantom, ale robiła to z dobrych pobudek i używała ich tylko po to, by pomagać innym. Dlatego też dość często współpracowała z Kultem Pharasmy, służąc swoją wiedzą i umiejętnościami w rozwiązywaniu przeróżnych spraw. A dobre śledztwo to było coś, co Nicoleta uwielbiała.

Mimo dobrej reputacji, jaką miała w przeróżnych kręgach, nowi towarzysze zdawali się patrzeć na nią nieufnie i z dystansem. Nie dziwiła im się, biorąc pod uwagę miejsce, w którym się znajdowali i jego historię. Nie próbowała jednak przekonywać ich na siłę co do swoich pobudek - zresztą, na jednym z popasów miała taką rozmowę z Ritą i pomimo rzeczowych argumentów wysuwanych przez czarodziejkę, wojowniczka była nieprzejednana w swojej ocenie. Nie było zatem sensu wracać do tego tematu. Szanowała ją jednak za siłę i odwagę, choć fanatyczne podejście do kwestii wiary i prawa nieco Nicoletę niepokoiły.

Z Karoline miała lepszy kontakt i ceniła kobietę za charyzmę i pewność siebie. Szlachcianka pomogła nawet czarodziejce parę razy z rozbiciem namiotu, gdyż ta kompletnie nie dawała sobie z tym rady. Mogła zapamiętać formuły skomplikowanych zaklęć, miejsca i daty wydarzeń, ale gdy przychodziło do zadań manualnych, była kompletną lebiegą. Podczas podróży z Cockaby’m natrafili na kilka grup nieumarłych, z którymi sobie poradzili, a Julian był jedyną osobą z ich drużyny, która z wyrozumiałością podeszła do faktu, że po każdej walce Nicoleta skrzętnie i na świeżo spisywała znaki szczególne i zachowanie poszczególnych nieumarłych. W domu katalogowała te notatki, gdyż pobudzeni do nie-życia często wykazywali się indywidualnymi cechami i zawsze można było się dowiedzieć o nich czegoś nowego, co kobietę w pewien sposób fascynowało. W przyszłości zamierzała napisać na ten temat pracę i wydać ją drukiem, by choć w pewnym stopniu ułatwić pracę łowcom nieumarłych.


Widok majaczącego za zasłoną deszczu Carrion Hill powitała z prawdziwą ulgą. Choć po szlakach Ustalavu wędrowała od długiego czasu, wciąż ciężko było jej znosić paskudną pogodę i trudy drogi. Nie miała też odpowiedniej kondycji do takich wycieczek, więc gdy tylko mogła, czas w podróży spędzała na wozie niziołka. Dobrze, że swego czasu zakupiła osiołka Vlada, który dzielnie jej służył i niósł wszystkie jej sprawunki, gdyż sama nie dałaby rady. Miała niespełna sto sześćdziesiąt trzy centymetry wzrostu i była szczupła w budowie, co jeszcze bardziej podkreślała praktyczna czerń ubioru, który nosiła.

Na poważniejsze okazje miała lepszy jakościowo strój, ale w podróży, gdzie łatwo można się było ubrudzić, lub ubłocić, ubierała się jak typowy włóczykij. Ot, skórzane buty pod kolano, czarne, dopasowane spodnie, takiej samej barwy koszula i zapinany na guziki kubrak. Na to narzucony płaszcz z kapturem a dłonie skrywały skórzane rękawiczki. Przy pasie nosiła sztylet oraz woreczek z komponentami do czarów a na prawym biodrze spoczywała jedyna rzecz, dzięki której można było domyślić się, czym się zajmuje - fikuśnie wykonaną różdżkę z osadzonym na niej czarnym kamieniem. Nie wyróżniała się zbytnio urodą, a jedynymi cechami rzucającymi się w oczy były jasne blond włosy i niebieskie oczy, których spojrzenie zdradzało spryt i inteligencję. Na tle Rity i Karoline wyglądała jak niedożywiona, szara myszka.

W czasie drogi z zainteresowaniem słuchała opowieści Cockaby’ego na temat Carrion Hill a po wjeździe do miasteczka musiała przyznać, że to nie różni się zbytnio od innych mu podobnych. No, pomijając może paskudny smród rzeki na który Nicoleta skrzywiła się w pierwszej chwili.

- Nie przejmujcie się tym zapachem. Nasz zmysł powonienia szybko przyzwyczai się do tego powietrza, albo inaczej mówiąc stonuje reakcje na bodźce, które w danej chwili uważa za nieistotne - powiedziała do towarzyszy, licząc, że nie zabrzmiała zbyt skomplikowanie.

Samo miasteczko wyglądało na wymarłe i posępne a zmęczona Nicoleta marzyła tylko o tym, żeby usiąść gdzieś w cieple, a najlepiej wynająć pokój i po raz pierwszy od prawie dwóch tygodni zasnąć w wygodnym łóżku. No i wygrzać zmarznięte ciało w balii gorącej wody. O tak, to było coś, czego teraz pragnęła. Cockaby chyba czytał jej w myślach, gdyż resztę drogi do kuzyna postanowił pokonać sam, zapłacił im i nawet zarekomendował odpowiednią gospodę. Nicoleta schowała pieniądze do sakiewki, od razu mając na uwadze zakupy książkowe, jakich dokona dla bibliotek w mniejszych miejscowościach.

- No jak uważasz, Cockaby, ale może jednak odprowadzimy cię do kuzyna? - Zaproponowała. - Miasteczko wygląda na ciche, jednak nie wybaczylibyśmy sobie, gdyby coś ci się stało tuż przed dotarciem do celu, prawda? - Spojrzała na towarzyszy. - Pomysł z gospodą jak najbardziej popieram, muszę odpocząć i przede wszystkim wziąć gorącą kąpiel. A i temu uparciuchowi - poklepała Vlada po mokrym łbie, na co osioł zarżał - przyda się sowita kolacja i dach nad głową. Powiedz mi jeszcze, Cockaby, czy w Carrion Hill jest jakaś biblioteka? Lub czytelnia? Chciałabym sprawdzić, czy znajdę dla siebie coś ciekawego.
 
Arsinoe jest offline  
Stary 04-11-2022, 10:39   #3
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Padało. Cały dzień padało. Woda spływała po rondzie kapelusza Karoline. Miasto wyglądało okropnie. Miała na sobie płaszcz, który w zamyśle miał zbierać nadmiar deszczu, ale tak było może kilka dni temu. Teraz już nawet nie zwracała uwagi na to jak wiele wody znajdowało się na niej. Dość powiedzieć, że czuła wyraźnie jak jej ciąży całe ubranie. Irytujący był przemoczony opatrunek na czole. Pamiątka sprzed kilku dni. Gdy podróżowali i natknęli się na inny wóz, którego ochrona nie miała tyle szczęścia. Kilka zombie ich zaatakowało. Szło całkiem dobrze. Karoline zajęła pozycję przy woźnicy. Celowała i trafiała, jednak nieumarli niespecjalnie przejmowali się trafieniami z jej muszkietu. W końcu zmieniła taktykę. Zaczęła strzelać im w nogi.

Gdy trafienie rozszarpało staw kolanowy jednego ze stworów krzyknęła tylko:
[I-]Julinan![/i]
Mężczyzna wiedział co zrobić. Szybko pozbawił wroga głowy. Kroline przeładowywała swoją broń, gdy jeden ze stworów szarpnął ją za nogę i ściągnął z wozu. To wtedy uderzyła głową o ławkę. Spadła w błoto. Jej broń kawałek od niej. Krew z rany zalewała twarz i oczy. Po uderzeniu trudno było jej się skupić na czymkolwiek. Tymczasem Zombie przycisnęło jej drobne ciało do ziemi. Karoline już zdążyła pogodzić się ze śmiercią, gdy wtedy Rita całym ciałem naparła na potwora. Lady Stonebloom nie wiedziała co się potem stało, bo straciła przytomność. Gdy ją odzyskała było już po walce, a bestii, która omal ją zabiła nie dało się rozpoznać po tym jak Rita z nią skończyła.

Rana glowy okazała się płytka, a przyszlą bliznę zakamuflują włosy. Szlachcianka wyszła niemal bez szwanku ze starcia, które omal kosztowało ją życie. Była wdzięczna paladynce.

Polubiła swoich towarzyszy. Chętnie z nimi rozmawiała na popasach. Opowiedziała o ambitnym planie założenia Gildii Poszukiwaczy Przygód, którzy mogliby w przyszłości wypełniać takie zadania jak to, którego się teraz podjęli. W pewnym momencie nawet zaproponowała im honorowe dołączenie do owej jeszcze nie istniejącej gildii, jednak nie spotkała się z entuzjazmem. Więcej nie wracała do tematu.

Najczęściej rozmawiała z innymi dziewczynami. Julian był raczej wycofany. Najlepszą partnerką do rozmowy okazała się Nicoletta. Dziewczyna pełna entuzjazmu i niezwykle inteligentna. Zupełnie nie pasująca na trakt, ale jej podejście do wiedzy bardzo podobało się Lady Karoline.

Rita miała sporo do powiedzenia w zakresie dogmatów wiary. Karolina umiała słuchać. Kiwała przy tym głową i nawet na moment nie dała po sobie poznać, że z czymś się nie zgadza. Czasem zadawała dodatkowe pytania, zwłaszcza gdy dochodziły do rozmów o treningu jaki muszą przejść członkinie zakonu.

Na jednym z popasów Rita zapytała o jej broń. Nie był to klasyczny muszkiet, jakie można było już spotkać na wyposażeniu niektórych szlachciców. Była to broń, która wykorzystywała siłę wybuchu czarnego prochu do wypchnięcia przez lufę zaokrąglonego pocisku z taką siłą, że był w stanie przebić blachy rycerskiego pancerza. Broń Karoline była ładowana odtylcowo, co było ponoć najnowszym krzykiem mody, zaadaptowanym ze znacznie krótszych pistoletów. W efekcie lufy łamało się, a z tyłu umieszczało odważoną wcześniej porcję prochu i odlaną ciężką kulę. Proch i kula były zwinięte i ściśnięte razem, żeby możliwie skrócić proces ładowania. W tym celu szlachcianka miała ze sobą specjalną bibułę. Po załadowaniu broni wciśnięcie spustu uruchomiło mechanizm iglicy. Iglica przebijała ładunek w bibule i tarciem wywoływała zapłon prochu. Proch wybuchał, a pocisk rozrywał bibułę z drugiej strony i wylatywał w cel z ogromną siłą. Karolina pozwoliła Ricie oddać kilka strzałów. Mogło się wydawać, że broń czyni więcej huku i dymu niż realnej krzywdy.

Broń Karoline poza tym, że była łamana do ładowania miała jeszcze jedną cechę nie spotykaną u muszkietów. Dla sprawniejszej walki miała dwie lufy, co pozwalało po jednokrotnym załadowaniu wystrzelić nie jeden, ale dwa pociski. Było to efektywne i efektowne. Chyba, że akurat padało i krzesiwo mogło nie zadziałać. Proch mógł zamoknąć. Albo kto wie co jeszcze…

Od dwóch dni muszkiet (czy jak nazwała go Stonebloom - karabin iglicowy) wisiał na plecach Karoline zawinięty w skóry i szczelnie obwiązany. Szlachcianka nienawidziła deszczu, jednak była zbyt wysoko urodzona, żeby to wyrazić. Nigdy nie narzekała.

Podziękowała handlarzowi chowając zarobione pieniądze, po czym powiedziała:
- Towarzysze, nie wiem jak wy, ale ja za tydzień planuję wracać. Myślę, że warto zatrzymać się w tej karczmie i podpytać o jakieś zajęcie na ten czas. A biblioteka nie ucieknie. O ile jest w mieście to będzie na miejscu też jutro.

***


Karoline stała wyprostowana z wypiętą piersią. Choć była niższa od praktycznie wszystkich mężczyzn, to gdy stała w takiej pozie to wydawała się wyższa o dobre dwa cale.
- Mości panie - rozpoczęła patetycznie w karczmie Pod Wisielcem - przybywamy z daleka, jako ochrona kupca, który podróżował do Carrion Hill. Za tydzień ruszamy w dalszą drogę. Tedy szukam dla mnie i mej kompanii pokojów na sześć nocy. Poza tym chcielibyśmy się posilić i zaznać nieco tak słynnego ciepła Ustalav. Czy jest szansa na ciepłą kąpiel?

Postawa szlachcianki kontrastowała z mokrym strojem i wodą ściekającą z kapelusza na kontuar.
Karoline sięgnęła po mieszek wyliczając pięć srebrników i podała mężczyźnie.

- A to, jakbyś słyszał o jakim zajęciu dla grupy zaprawionych w bojach poszukiwaczy przygód. Co byśmy nie zasiedzieli się zbytnio czekając aż szlachetny pan kupiec znów będzie nas potrzebować.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 05-11-2022, 20:28   #4
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
“Tuż obok nas istnieją czarne strefy cienia i od czasu do czasu jakiejś złej duszy udaje się przedostać z nich na nasze powszednie ścieżki. Gdy się tak dzieje, człowiek znający prawdę musi uderzyć, nie oglądając się na konsekwencje.”
- H.P. Lovecraft, “Coś na progu”





22 Arodus 4693 AR
Okolice Vauntil, hrabstwo Caliphas
Nieśmiertelne Księstwo Ustalav


Wiecznie skąpane w rzęsistym deszczu i pod osłoną ciężkich, ponurych chmur Ustalav zasługiwało na swoją renomę w tenże sam sposób, co Taldor przez intrygi i dekadencję, a Cheliax przez pakty z mocami nieczystymi. Malować jednak wszystkie państwa, miasta i podmioty polityczne Golarionu grubym, jednolitym pędzlem - szufladkować je w wygodne, zero-jedynkowe kategorie - było nie tyle pomyłką, co nader wielkim uproszczeniem. Nawet w Nieśmiertelnym Księstwie, z ciężkim dziedzictwem Szepczącego Tyrana i Lśniącej Krucjaty, istniały jasne punkty. Poetycko mówiąc, burzowo-deszczowe chmury od czasu do czasu przerzedzały się i pozwalały słonecznym promieniom wedrzeć się w szary smutek ustalavskiej egzystencji. Taką okazją, rok w rok, był chociażby Festiwal Ostatniego Tchu.

Vauntil, niewielka osada licząca niespełna tysiąc dusz, puchło wtedy jak na drożdżach. Rozległe, poprzecinane winnicami i polami uprawnymi niziny wokół, wzdłuż Zatoki Avalońskiej i rzeki Raiteso, nabierały naprawdę kosmopolitycznego ducha, kwitnąc kolorowymi namiotami przybyszy ze wszelkich, czasami nader dalekich, zakątków Avistanu. Jubilerzy, perfumiarze i artyści różnorodnego sortu byli zaledwie częścią tegoż wydarzenia, prawdziwą atrakcją była sztuka - jakżeby inaczej - ale ta praktykowana przez mistrzów kulinarnych i winiarzy. Na Festiwalu szło więc nasycić głód wszelaki - ten przyziemny, jak i ten bardziej metaforyczny. A że nawet i tenże jasny punkt nie był do końca krystalicznie czysty i pozbawiony ustalavskiej infamii, cóż... Tak jak nie ma dymu bez ognia, tak nie ma światła bez cieni.

Loriphina Rogglenos, absalomska autochtonka gnomiego pochodzenia, uwielbiała Festiwal Ostatniego Tchu. Święto wpisywało się w jej styl życia, dawało okazję na skosztowanie tylu ciekawych, nowych rzeczy - dla kuchmistrzyni, która z Płowieniem walczyła podróżami i kulinariami właśnie, to wydarzenie było stałym punktem w prywatnym kalendarzu. Zwłaszcza, że z roku na rok zbliżała się coraz bardziej do zwycięstwa nad resztą, podrzędnych w jej mniemaniu kucht, doskonaląc swój autorski przepis na potrawkę kosmopolityczną. Tyle lat zajął jej dobór odpowiednich składników - tyle podróży, tyle ksiąg, tyle korespondencji z mistrzami z odległych krain - a wystarczyło jedynie spojrzeć na południe, za Morze Środkowe, w stronę czarnych jak smoła piramid Mechitaru.

- To mój rok - Loriphina powtarzała sobie.

To musiał być jej rok! Inaczej obecna wędrówka błotnistą ścieżyną, przy świetle gwiazd i księżyca, miała okazać się zwykłą stratą czasu, a tak nie mogło być. Okrągła jak pączek gnomka co prawda dbała w jakimś stopniu o swoją kondycję, ale spacer w stronę opuszczonej krypty, jakich pełno było w okolicy, i tak skracał jej oddech, przywołując na czoło krople potu. Sztuka wymagała jednak poświęceń i, podczas gdy daleko za jej plecami celebracje trwały w najlepsze, Rogglenos parła uparcie przed siebie, na umówione spotkanie z dala od wścibskich oczu, gdzie odebrać miała kluczowy składnik “egzotycznej” proweniencji, mający uczynić z niej tegoroczną zwyciężczynię.

Sama krypta nie robiła na Loriphinie za wielkiego wrażenia, nie licząc tylko dyskomfortu gdy zatęchłe powietrze uderzyło ją w nozdrza. Gnomka bywała już wcześniej w takich miejscach po zmroku, doskonalenie potrawki kosmopolitycznej wymagało składników, na które prawo w wielu krajach patrzyło nieprzychylnie. Nie, żeby Rogglenos frasowały takie błahostki w pościgu za świetnością. Mało kto potrafił docenić prawdziwy, niczym nieograniczony geniusz, jakim została pobłogosławiona.

Chłodne powietrze bijące od popękanych kamieni, obrastających w bluszcz, było nawet przyjemne po intensywnym spacerze i Loriphina zaczęła oddychać już o wiele swobodniej, gdy podreptała w dół schodami. Komnatka w dole, oświetlona postawioną w jednej z pustych wnęk latarnią, była domeną szczurzych czered przemykających w cieniach i pajęczych sieci w kątach, od dawien dawna ogołocona z jakichkolwiek kosztowności, które mogłyby zmotywować kogokolwiek do odwiedzin. Ot, krypta była zaledwie częścią krajobrazu, uciekającą uwadze. Nic dziwnego, że Andrei - lokalny paser i partner biznesowy Loriphiny - tak lubił to miejsce.

Wymiana nigdy nie trwała długo. Ani półelf, ani gnomka nie silili się na uprzejmości, zbyt długo już ze sobą współpracowali, by bawić się w teatr kordialności. Mieszek ze złotem zabrzęczał w ciszy, przechodząc z rąk do rąk, wymieniony na dębową skrzyn...

Cień wyrósł znikąd, błysnęła stal. Cięcie było szybkie, przemyślane, precyzyjne, chirurgicznie otworzyło pulsującą tętnicę szyjną, uwolniło krwawy wodospad. Gorąca posoka trysnęła przy akompaniamencie upiornego krzyku, a Andrei w ostatnim geście desperacji, zataczając się w tył, próbował zacisnąć słabnące palce na ranie.

Loriphina w panicznym odruchu rzuciła się ku schodom, ale nogi odmówiły posłuszeństwa i zaplątały się o siebie. Gnomka rąbnęła jak długa o posadzkę, w ostatniej chwili amortyzując upadek wyciągniętymi przed siebie dłońmi i dopiero wtedy, gdy ból eksplodował pulsująco, uświadomiła sobie że upiorny krzyk, który odbił się od ścian gdy trysnęła krew, wyrwał się z jej własnego gardła. Sapiąc ciężko, wierzgnęła nogami i zarzuciła rękoma, chcąc oddalić się jak najdalej od rzężącego Andreia, ale cień zastąpił jej drogę.

- N-n-nie, błag... błagam - chlipnęła, kuląc się w miejscu.

- Obawiam się, pani Rogglenos, że to nie będzie jednak pani rok.

Głos, choć ubrany w pozór uprzejmości, był chłodniejszy niż kamień pod palcami. Loriphina podniosła się w miejscu, drżąc na klęczkach i powoli uniosła wzrok. Oddech mimowolnie stanął jej w piersi, a trzewia ścisnęły się strachem. ”Ożywiona rzeźba, przemknęło jej przez roztrzęsione myśli. Sylwetka okuta w ciemną skórznię trwała niczym posąg wyciosany z marmuru przez najlepszego mistrza fachu, bladością cery - nijak ocieploną światłem latarni - odstając od półmroku i cieni. Nawet te złote oczy, koloru tak przyjemnych rzeczy jak monety czy miód, jakimś cudem osiadały na gnomce chłodem. Loriphina zadrżała w miejscu, gotowa błagać na klęczkach o życie, przebaczenie, cokolwiek byle wyjść z krypty, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Upiór nadal nie poruszył się choćby o cal.

- Andrei swoimi czynami nie zasłużył na ostatnie słowo lub prośbę - zjawa przemówiła ponownie, oczy drgnęły i zjechały ku górze, nad głowę gnomki. - Grabienie grobów łamie nie tylko prawa książęce, ale i boże.

Loriphina popełniła błąd, obracając głowę i podążając za złotym spojrzeniem. Andrei przestał już rzęzić i leżał tylko w kałuży szkarłatnej krwi. Żołądek zaprotestował na ten widok.

- Pańskie grzechy, pani Ragglenos, są równie haniebne - głos przemówił już z bliska, ale nikt nie miał prawa poruszać się tak bezszelestnie. Kuchmistrzyni zamknęła oczy, zaciskając pięści. - Ale chciałem panią zapewnić, że zarówno pańskie ciało, jak i ciało Andreia, zostaną oddane płomieniom wedle tradycji. Proszę się nie bać. Nie będzie bolało.

Miał rację. Nie bolało.

Sztych w serce zgasił geniusz Loriphiny Ragglenos.




15 Lamashan 4693 AR
Carrion Hill, hrabstwo Versex
Nieśmiertelne Księstwo Ustalav


Jesienny całun ciężkich chmur opadł już zupełnie na Ustalav, przynosząc ze sobą zwyczajowe dla tej pory roku ulewy i zimne powietrze, które skutecznie i definitywnie przegoniło resztki letniej aury. Ponura szarość wdarła się w życie, rozgościła już na dobre i objęła we władanie krótkie dni i długie noce, rządząc niepodzielnie tą kwartą golariońskiego kalendarza, wciśniętą między dwa ekstrema - ciepło lata i mróz zimy. Szkielety drzew smętnie bujały się w chłodnym wietrze, pola umierały pod twardniejącą ziemią, ubite trakty zamieniały się w błotniste breje, nawet codzienne życie traciło na i tak skromnej dynamice oraz werwie. To jesienią właśnie Ustalav stawało się takim, jakim wyobrażali je sobie cudzoziemcy. Krainą wiecznie skąpaną w deszczu, ponurą, nieprzyjemną, niebezpieczną.

Podróż po prowincjach Nieśmiertelnego Księstwa nigdy nie należała do najprzyjemniejszych czy najbezpieczniejszych zajęć. Spadek po Szepczącym Tyranie tylko pogarszał sprawę, topiąc krainę w ciemnych energiach podrywających zmarłych do nieżycia, inspirując coraz to nowsze pokolenia mniej lub bardziej uzdolnionych nekromantów czy wreszcie zmuszając szeroko pojęte służby porządkowe do priorytetyzowania strategicznych obszarów, tym samym pozwalając monstrualnej faunie na wyrąbanie sobie własnych skrawków ziemi. Wiekową tradycją wśród przedsiębiorczych kupców było tedy najmowanie zbrojnych eskort, które dbać miały o bezpieczeństwo przewożonych towarów i ich właścicieli. Nikt o zdrowych zmysłach nie podróżowałby sam jeden.

Być może dlatego Julian Octavian Zamfir najął się do świty Cockaby’ego Fatrabbita. Młody mężczyzna bowiem, na pierwszy rzut oka przynajmniej, nie sprawiał wrażenia doświadczonego rębajły. Szlachetne rysy twarzy, eleganckie odzienie wyszywane srebrną nicią, pieczołowicie ułożone włosy, starannie przypiłowane paznokcie. Zdobiony rapier przy pasie, sygnet z herbowym krukiem na palcu. Ozięble uprzejmy ton, elokwentna mowa, słowa cyzelowane z akcentem wyższych sfer. Wszystko składało się na obraz panicza z dobrego domu, który do szlaku pasował jak pięść do nosa.

Życie potrafiło jednak zaskakiwać. Gdy przyszło już do wyjazdu z Caliphasu, Zamfir stawił się na miejsce już nie w eleganckim odzieniu, a najzwyklejszej skórzni i prostym płaszczu podróżnym, własny bagaż - skromny, bo skromny, lubił podróżować lekko - dźwigając samodzielnie. Trudy podróży, jakie by nie były, znosił bez choćby słowa narzekań czy skarg, nie grymasząc na nic. Nawet gdy przyszło do zbrojnych potyczek z nieumarłymi okazało się, że ruchy Juliana były równie wyważone, płynne i przemyślane co jego mowa, a zdobiony rapier nosił nie od parady; oręż zdawał się mu być niczym naturalne przedłużenie ręki.

Wspólne podróże miały w zwyczaju zbliżać do siebie ludzi, ale młody Zamfir zdawał się być na to zjawisko niezwykle odporny. Oziębła uprzejmość nie ustępowała choćby na jotę, marmurowa maska pozostawała niewzruszona bez względu na okoliczności. Julian sam zazwyczaj nie inicjował rozmów z towarzyszami podróży, pozostając raczej na uboczu niczym duch, acz zagadany wcale nie przejawiał niechęci do konwersacji.

- Siostra Marvella rzecze prawidłowo. Nie ma w Ustalavie miejsca na plugawe praktyki czarnoksiężników - zawyrokował któregoś wieczora, gdy temat przy ognisku zszedł na nekromancję.

- To ambitny cel, lady Stonebloom, acz jestem zmuszony grzecznie odmówić. Szara Pani usnuła dla mnie inną ścieżkę - odparł Karoline, gdy ta wyjawiła swoje (godne podejrzliwości jak na zamfirowy gust) ambitne plany założenia własnej Gildii.

- Bardzo roztropnie, panno Rădacan. “Kto zna wroga i zna siebie, nie będzie zagrożony choćby i w stu starciach” - odwołał się do traktatu z odległego Tian Xia, gdy zauważył jak czarodziejka gorliwie notuje cechy nieumarłych po jednym ze starć.




Carrion Hill nie odstawało za bardzo od innych osad ludzkich, jakimi upstrzone były ustalavskie prowincje. Typowy dla Nieśmiertelnego Księstwa styl architektury, obronny wał otaczający zabudowania, nawet strażniczy kwintet przy bramie rysował się tak nijako po znojach podróży, że ciężko byłoby ich rozpoznać na następny dzień. Wąska uliczka, na której zatrzymali się po uiszczeniu opłaty za wjazd do miasta, gdyby nie urwanie chmury topiące świat w strugach deszczu, byłaby podejrzana, a tak była po prostu kolejnym elementem ustalavskiej zwyczajności. Julian odgarnął klejące się do czoła srebrne kosmyki i uśmiechnął w duchu na słowa Nicolety. Kolejna typowa dla siedlisk cywilizacji cecha - smród. W przypadku Zamfira, który w każdej chwili mógł wstrzymać oddech na ile tylko chciał, fakt niewart jego uwagi.

”Zjadłbym chleba z czosnkiem,” przemknęło mu przez myśl, gdy zauważył ząbki zawieszone u framug pobliskich drzwi. Ech, zabobony, tak trudne do wykorzenienia.

Umówioną zapłatę od Fatrabbita przyjął, skinąwszy mu głową i z ukłuciem zaskoczenia witając myśl, że chyba będzie mu brakować tego wylewnego optymizmu i energii, jaką epatował halfling. Rzadkość nad rzadkościami w tej ponurej krainie.

- Sądzę, panno Rădacan, że na naszego pracodawcę nie spadnie żadne nieszczęście, to zaledwie trzy ulice - Julian uśmiechnął się, jak zwykle, zdawkowo. Złote spojrzenie osiadło następnie na Cockabym. - Być może “do zobaczenia”, panie Fatrabbit. Wszak “niezbadane są wyroki Pani i nie do wyśledzenia Jej drogi”. Niechaj Pharasma ma pana w opiece.




Uroczo nazwany przybytek “Pod Wisielcem” był najprzyjemniejszym przystankiem jaki mieli sobie urządzić od ładnych paru dni i Julian, choć nawykły przez lata do noclegów pod gołym niebem, witał okazję z radością w sercu. Ciepło, cztery ściany, łóżko, dach nad głową - nawet gdyby karczma miała okazać się mordownią, i tak jawiłaby mu się niczym książęcy pałac, a przynajmniej szlachecki dworek, po długiej podróży na szlaku. Rozmowę z gospodarzem przybytku pozostawił Karoline, kierując się w stronę wesoło trzaskającego kominka, wkładając w kroki cały ciężar swojego ciała. Ciemne odzienie podróżne, blada cera i srebrne włosy kumulowały się w tak upiorny monochromatyzm, że nie widział potrzeby jeszcze doń dodawać bezszelestnym ruchem. Zwłaszcza w obcych stronach.

Krzesło zaszurało po deskach podłogi gdy młodzieniec przyciągnął je ku sobie i zawiesił na oparciu przemoczony płaszcz. Torbę z bagażem wcisnął pod siedzisko i potoczył ramionami, w marnej próbie zmniejszenia dyskomfortu ubrania klejącego się do skóry, a następnie wyciągnął dłonie ku płomieniom, by ogrzać zmarznięte palce. W drodze niezwykłego wyjątku postanowił pozwolić sobie na odpoczynek, zamiast - jak zwykle by zrobił - udać się na zwiad i zasięgnąć języka wśród miejscowych grabarzy czy koronerów.

Wsłuchując się w rozmowę towarzyszek z gospodarzem za plecami, obserwował dwie krople ścigające się po okiennicy ze skupieniem godnym lepszych spraw.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 23-05-2023 o 04:31.
Aro jest offline  
Stary 06-11-2022, 20:42   #5
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację



8 Rova 4693 AR
Okolice granicy z Virlych, palatynat Canterwall
Nieśmiertelne Księstwo Ustalav


Muzyka

Powodowane ostatnim tchnieniem dnia ochrowe potoki światłości przedzierały się mozolnie przez malachitowy baldachim samotnej kniei. Mogłoby się zdawać, iż gęsto uplecione korony drzew z jakiegoś powodu nie zamierzały dopuścić ich do swoich tajemnic. Jedynie nieliczne promienie miały szansę opaść na rozmokłe podłoże usłane rdzawozłotym poszyciem, rozpaczliwie kuszącym zanikających posłańców słońca błyskiem perlistych kropelek rosy. W tym niemal zapomnianym miejscu panowała niezmącona cisza. Jakby zaklęta słowami przedwiecznej przysięgi. Niewidoczne, acz odczuwalnie ciężkie, chłodne oraz wilgotne powietrze bezlitośnie kąsało lica i każdy życiodajny wdech przekształcało w widmowy biały opar, ledwie dostrzegalny pośród popielatobiałych miazmatów, z których wydawała się utkana zalegającą wszędzie zasłona gęstej mgły. Spomiędzy niej wyłaniały się w nieregularnych odstępach masywne buczynowe filary o chropawej powierzchni i chorobliwej barwie, niczym bazaltowe giganty rzucając wokoło posępne cienie.

Spokój i harmonię tej niby onirycznej scenerii zakłócała jednak pewna scena, wyglądająca niczym wyjęta z obrazu osobliwego artysty. Pośród prastarych, rachitycznych drzew na błotnistej polance nad straszliwie okaleczonym ludzkim ciałem przyklękała jakaś kobieta. Jej młode, pozbawione wyrazu oblicze ozdobione parą wnikliwych oczu o głębokim kolorze wypolerowanych szafirów spoczywało na leżących poniżej, skąpanych we krwi zwłokach. Tajemnicza nieznajoma zdawała się mieć niewiele ponad dwadzieścia wiosen, a mimo to szereg podobnych rozpadlinom blizn brutalnie przecinał jej młodzieńczą twarz. Pod lewym okiem jakby inkaustem na pergaminie nakreślony miała tatuaż w kształcie okręgu zawierającego pięcioramienną gwiazdę o wykręconych ramionach. Spod szkarłatnego zakonnego welonu, którym opatuliła swą głowę, niczym górskie strumyki wypływały pojedyncze pasma sięgających ramion włosów, równo przyciętych z monastycznym rygorem i śnieżnobiałych niczym mroźne pustkowia Wysokiego Lodu. Kobieta mierzyła praktycznie sześć stóp i obdarzona była sylwetką dzikiej pantery, muskularną i emanującą zręcznością oraz naturalnym i drapieżnym wdziękiem. Dla bezpieczeństwa zakuła ją w lekki płytowy pancerz w odcieniu intensywnej czerni, przyozdobiony złotymi symbolami oka, licznymi dewocjonaliami oraz przypieczętowanymi religijno-prawnymi formułkami, spisanymi na pożółkłym pergaminie. Spomiędzy jego ciemnych płyt wypływał szkarłatny lniany habit, skrojony specjalnie tak by nie ograniczał w najmniejszym stopniu ruchów noszącej. Wokół szyi nosiła budzący instynktowny niepokój wisior z czerwono-czarnym symbolem. Zaledwie po pobieżnych oględzinach łatwo byłoby odgadnąć, czym się musiała trudnić, posiadała bowiem przy sobie całkiem sporą ilość sztuk broni. Z której to najbardziej wyróżniało się kunsztownie wykonane montante zatknięte w skórzaną pochwę przerzuconą przez jej plecy. Był to długi na pięć i pół stopy dwuręczny miecz wykuwany jedynie w Piekielnym Cheliax. Poza tym kobieta posiadała kompozytowy długi łuk refleksyjny osadzony razem ze strzałami w skórzanym sajdaku, czarny morgensztern i sztylet o wąskim ostrzu. Z tego, jak się ogółem prezentowała, widać było wyraźnie, że darzy wielkim umiłowaniem harmonię i perfekcyjny porządek. Żaden element jej ubioru czy ekwipunku nie był bowiem brudny, zaniedbany ni poluzowany. Każdy stanowił wręcz idealnie dopasowaną część spójnej całości.

Stan napotkanego przez białowłosą ciała, a dokładnie rodzaj zadanych mu ran, wskazywał jej, że ofiara została napadnięta przez jakieś leśne zwierzę drapieżne. Po dostrzeżonych śladach od uzębienia wnosiła, że należały one do wilka. Wywałoby się naprawdę okazałego osobnika. Nic bardziej mylnego. Nieznajoma dobrze zdawała sobie sprawę, że prawda najprawdopodobniej była o wiele bardziej ponura. Co ciekawe, napastnik był wybredny. Wyżarł jedynie wątpia, najbardziej smakowity i odżywczy kawałek ciała. Wiele wskazywało też na to, że zdołał podejść ofiarę tak, że nie stawiła mu żadnego oporu. Nie podjęła nawet próby ucieczki. Po stanie ciała i temperaturze otoczenia kobieta domyślała się, kiedy mniej więcej mogło dojść do ataku, ale dla pewności zdjęła jeszcze pancerną rękawicę, ukazując przy okazji wnętrze swej dłoni pokryte bladą blizną w kształcie oka, stanowiącą ślad po dawnej rytualnej oparzelinie. Dotknięcie gołymi palcami skóry i otwartych ran ofiary definitywnie potwierdziło podejrzenia zakutej w mroczną stal wojowniczki co do przybliżonego czasu zgonu. Wkrótce potem zamknęła powieki zabitej niewiasty, pozwalając zeszklonym oczom na wieczny odpoczynek. Następnie zmówiła nad nią krótką modlitwę, po wyprostowaniu się rzucając ostatnie posępne spojrzenie na okaleczone zwłoki. Jej już nie mogła pomóc, ale innym owszem. Nie ulegało wątpliwości, że żaden rodowity Ustalavczyk nie zawędrowałby w te rejony bez konkretnego powodu. Co więc zwabiło w to niebezpieczne miejsce nieszczęsną niewiastę? Jaka groźba bądź obietnica? Odpowiedzi na te pytania w danym momencie pozostawały jedynie w sferze domysłów łowczyni.

Obróciwszy w pancernych palcach kępkę skołtunionej i cuchnącej czarnej sierści, kobieta zwróciła wzrok na ślady odbite w rozmokłym gruncie. Tropy wyglądały na wilcze łapy i prowadziły na południe. Ich głębokość i średnica wskazywały zaś na naprawdę wielkiego osobnika. Rozstaw kończyn z kolei na nader osobliwą jak dla tego gatunku postawę i nietypowy sposób poruszania. O ile naprawdę zakładało się, że to wilk. Nieznajoma nie była co do tego całkiem pewna. Ruszyła jednak zdecydowanie po śladach, mając nadzieję dotrzeć do ich właściciela jeszcze przed zapadnięciem zmroku. Żerowisko takiego zwierzęcia potrafiło mieć do prawie dwóch mil kwadratowych. Jednak podążając dość świeżym tropem, mogła żywić nadzieję na dość szybkie dogonienie niczego niespodziewającego się drapieżnika. Głęboko w to wierzyła.


W końcu ślady odciśnięte w rozmokłym gruncie doprowadziły czarną rycerkę do starej, osamotnionej stodoły, sądząc po jej lichym stanie, niewątpliwie pamiętającej dziesięciolecia przed utworzeniem pierwszego ustalavskiego palatynatu. Gęsto porośnięty dziką roślinnością rozpadający się budynek w każdej chwili groził zawaleniem. Przez dach przebijały się pnie i grube konary dawno wyrosłych drzew, zaś wszystkie deski, które jeszcze nie odpadły od zmarniałej konstrukcji, dawno zbutwiały. Zdawałoby się, że jedynie nieznane prawa natury trzymały go w całości. Niezrażona tym faktem nieznajoma ostrożnie zbliżyła się do wejścia, w duchu dziękując swemu bogu za to, że w lesie ostały się jeszcze ostatnie promienie światła. Następnie uchyliła pokaźne dwuskrzydłowe wrota stodoły, lecz przed przekroczeniem oświetlonego ochrowym blaskiem pochyłego progu zmówiła jeszcze szeptem krótką modlitwę. Dopiero potem wykonała zdecydowany krok.

Upadek pancernego obcasa wzbudził tuman kurzu i wywołał donośne skrzypnięcie. W tak cichym i spokojnym miejscu zdawało się ono niemal bluźniercze i zarazem donośne niczym odgłos wojennych trąb. Nic jednak się nie wydarzyło. Wewnątrz panował okropny bałagan i kompletny bezruch. Jedynie cichutki wiaterek wył niemrawo pośród obluzowanych elementów steranej konstrukcji. Budynek był na tyle obszerny, że mimo dziur w ścianach i suficie oraz szczątkowego światła wpadającego przez nie z zewnątrz, większość jego wnętrza wciąż skąpana była w gęstym mroku. Wbrew najszczerszym chęciom nieznajoma nie była w stanie przebić go wzrokiem.
— Obywatelu Radovanie Brzica! — niespodziewanie przerwała ciszę, przemawiając donośnym głosem o oficjalnym tonie. — Oskarżam cię o wielokrotne zwodzenie młodych dziewek i pożywanie ich wątpi, co skutkowało śmiercią każdej ze wspomnianych. Czy przyznajesz się do winy?
Pobliskie luźne deski delikatnie zadrżały pod wpływem tembru jej wzmocnionego głosu. Jednak poza tym z żadnej strony nie dobiegł choćby najdrobniejszy dźwięk. Wydawało się, że w środku nie było żywego ducha. Kobieta jednak skierowała jedną dłoń w stronę pasa, drugą zaś zatrzymała w pobliżu rękojeści dwuręcznego miecza.
— Jesteś wynaturzeniem, przeklętym dotykiem chaosu monstrum — kontynuowała po chwili beznamiętnym głosem. — A na dodatek złamałeś prawo. Dlatego musisz zostać osądzony.
Prawo?! — z mroku nagle dobiegło szydercze warknięcie, niemogące dochodzić z żadnego ludzkiego gardła. Spowodowało ono, że kobieta instynktownie drgnęła, po czym zaczęła jeszcze czujniej lustrować okolicę, starając się zlokalizować źródło dźwięku. — Ja jestem ponad prawem, białowłosa! Moja siła i mój głód stanowią tu o wszystkim! Biorę, co chcę i kiedy chcę, czynię dokładnie to, co uważam za stosowne, nie zważając na nic! Wieśniacy są dla mnie jedynie żerem i nie mogą z tym nic począć. Ich pana to nie obchodzi. Zresztą, on też nie mógłby nic na to poradzić. Bowiem nie da się mnie powalić!
— Pycha nie jest przestępstwem — odparła spokojnie wojowniczka, nadstawiając przy tym mocniej uszu. — Mylisz się jednak. Nikt nie stoi ponad prawem.
— Męczą mnie twe komunały, białowłosa! — zawrzała istota skryta w mroku. — Nasyciłem już swój apetyt, toteż nie mam ochoty cię teraz zabijać. Odejdź więc pókim łaskaw. Inaczej wypruję ci flaki i rozszarpię na strzępy!
Każda obdarzony instynktem samozachowawczym człek niechybnie skorzystałby z tej „łaskawej” propozycji. Kobieta jednak trwała niewzruszenie na swym stanowisku. Z jakiegoś powodu nie okazywała najmniejszej chęci, by zastosować się do groźby.
— Obrona odnotowana — skomentowała protokolarnym tonem. — Wniosek zaś uchylam. Tymczasem właśnie nadszedł twój czas sądu.
Po tych słowach zrujnowaną stodołą wrzasnął ogłuszający wręcz ryk rozjuszonego butą nieznajomej potwora. Zdawało się, że lada moment jego moc zawali budynek. W tym samym momencie wprost z czystej materii cienia wystrzeliła wielka na siedem stóp sylwetka, mocarnie zbudowana i okryta gęstym, ciemnym futrem. Dzięki temu potężnemu susowi lada moment miała znaleźć się obok przybyszki i gwałtownie ukrócić jej żywot.

W ciągu kilku kolejnych chwil okazało się, że był to element dobrze przemyślanego planu białowłosej. Kiedy napastnika dzieliło zaledwie kilka uderzeń serca od zabicia intruzki, ta zgrabnym zwrotem ciała wykonała elegancki piruet, unikając tym samym nadchodzącego ciosu i jednocześnie schodząc z linii dotychczas bijącego w jej plecy snopu zamierającego światła, który dzięki temu niespodziewanie uderzył w oczy wroga. Został on oślepiony zaledwie na ułamek sekundy, jednak to w zupełności wystarczyło, by nie zakłócając sekwencji ruchu, kobieta zdążyła wyszarpnąć zza pasa fiolkę z oleistą cieczą i cisnąć nią prosto w twarz agresora. Zanim buteleczka zdążyła się rozbić na jego pysku, wojowniczka skończyła płynny ruch w przykucnięciu i z mieczem w dłoni. Tylko ktoś naprawdę mocarny i świetnie wyszkolony mógł tak szybko i wprawnie dobyć wielkiego miecza jedną ręką. W międzyczasie nieziemsko cuchnąca ciecz rozplasnęła się na twarzy wilkołaka zalewając jego oczy i niesamowicie drażniąc swą intensywną wonią nozdrza obdarzonego straszliwie czułym węchem potwora. Był to silnie skondensowany kwas masłowy, prezent, który kobieta ongiś otrzymała od wdzięcznego serowara.

Póki przeciwnik był oszołomiony utratą obu zmysłów, nieznajoma ruszyła z sakralnym śpiewem na ustach do ataku, w połowie zamachu znad głowy łącząc obie dłonie na rękojeści miecza, by dodać ciosowi więcej siły.

„Szczęśliwi, których droga nieskalana,
którzy postępują według Prawa Bożego Szpona.

Szczęśliwi, którzy zachowują Jego upomnienia,
całym sercem Go szukają...


Okazałe ostrze runęło niczym grom z jasnego nieba, czemu wkrótce zawtórował upiorny wrzask, który zatrząsnął całą stodołą i poniósł się echem po samotnej kniei.
— Nie… NIEMOŻLIWE! — zawył oślepiony i pozbawiony węchu stwór, tryskając z pyska kropelkami spienionej śliny i łapiąc się kurczowo za krwawiący obficie kikut ręki. — JAK?! Nie ima się mnie żadne ostrze!
— Nie całkiem żadne. Srebro i zaklęty oręż mogą uczynić ci szkodę — wyjaśniła oschle wojowniczka w czerni, przerywając na moment swą bojowo-religijną pieśń.
Wiedziała, że ma do czynienia z niedawno przemienionym i niezbyt doświadczonym osobnikiem. Wskazywała na to jego arogancja, żarłoczność i nie do końca kontrolowana umiejętność przemiany. Nie zdziwiło jej więc, że nie znał swych słabości. Właściwie wyniku starcia ze starym i doświadczonym wilkołakiem nie byłaby taka pewna.
— Bbb… bbądź… przeklęta białowłosa wiedźmo! — krzyknął stwór, ścierając ramieniem cuchnącą ciecz z oczu i rzucając się w kierunku uchylonych wrót w zamiarze rozpaczliwej ucieczki.
Daremnie. Szafirowooka wykonała jedynie szybki wykrok i pojedynczym celnym cięciem odjęła mu nogę, powalając go na stare, zbutwiałe deski okryte warstwą kurzu i przebijającą spod spodu dziką roślinnością. Brak samokontroli spowodowany bólem i rozpaczą sprawił, że potwór na powrót przybrał swą prawdziwą, ludzką formę. Przystojny czarnowłosy młodzian o zalanym potem czole, sinych wargach i pobladłym obliczu próbował jeszcze niezdarnie odczołgiwać się za pomocą zdrowej ręki do tyłu, zostawiając po sobie ciągnące się wdłuż krwawe ślady. W pełni świadom swej dramatycznej sytuacji wycelowanym do przodu kikutem ręki starał się jeszcze powstrzymać swą egzekutorkę. Towarzyszyła temu prawdziwa litania błagań o litość. Kobieta jednak puszczała je mimo uszu, zachowując cały czas kamienny wyraz twarzy.
— To nie są negocjacje — wyjaśniła mu bez cienia emocji. — Wyrok brzmi: śmierć.
Chwilę później rozległ się świszczący dźwięk przecinanego powietrza i głowa skazanego odtoczyła się na odległość stopy od ciała.
— Sąd dokonany. Rozprawa zakończona.

Większość członków Zakonu Bożego Szpona i pokrewnego Zakonu Oka zajmowało się świętymi wojnami w Mendevie i Molthune. Siostra Rita jednak obrała całkiem inny, aczkolwiek nie mniej praworządny i zarazem niezwykle ambitny cel. Jej zamiarem było zaprowadzenie porządku w toczonym wojną domową i plagą potworów Nieśmiertelnym Księstwie Ustalavu. Kranie mrocznej i udręczonej, służącej jako przystań dla wszelkiej maści degeneratów, przestępców i wynaturzeń. W niemałej mierze dzikiej i pozbawionej prawnej pieczy. Przez ostatnie pół roku niezrażona skalą wyzwania kobieta z niespotykaną sumiennością i determinacją wprowadzała w czyn swój ambitny zamiar. Podczas swej świętej krucjato-pielgrzymki bezlitośnie wymierzając sprawiedliwość wszystkim napotkanym wrogom prawa i porządku.

Dwa tygodnie wcześniej, przybywając wówczas w Caliphasie, Marvella podjęła się zlecenia ochrony wozu dla niziołka Cockaby’ego Fatrabbita, wolą Bożego Szpona krzyżując swe ścieżki z trójką nader osobliwych jak na jej gust awanturników. Prawdę mówiąc, nie była to praca zgodna z jej przekonaniami i powodowana była wyłącznie względami praktycznymi, w żadnym razie zarobkowymi, chodziło jej bowiem o bezpieczne dotarcie do Carrion Hill. Kolejnego przystanku podczas wykonywania jej świętej misji. Nawet ona nie podejmowała się tak długich marszów samotnie. Nie, żeby wątpiła w powodzenie swej misji, jednak oddanie wzniosłym ideałom nie musiało się wiązać z pychą i lekkomyślnością. A tym właśnie byłoby wystawianie na próbę łaski Bożego Szpona. Udała się więc w dwutygodniową podróż ze wspomnianą zgrają.

W zasadzie fakt, że Fatrabbit prowadził własny interes, był dla piekielnej rycerki pewnym zaskoczeniem. W jej kraju bowiem większość niziołków była niewolnikami. Równie trudne do zrozumienia było dlań niezwykle jowialne usposobienie Cockaby’ego. Zupełnie nie pojmowała, skąd brała się jego nadmierna wesołość, tym bardziej biorąc pod uwagę miejsce, gdzie przyszło mu żyć. Obserwując go, wracała często pamięcią do fragmentu kazania, które słyszała, będąc jeszcze akolitką w Zakonie Oka.

Cytat:
„Śmiech wstrząsa ciałem, zniekształca rysy twarzy, czyni człowieka podobnym do garundzkiej małpy. Śmiech to znak głupoty. Kto śmieje się, nie wierzy w to, co jest powodem śmiechu, ale też nie czuje do tego czegoś nienawiści. Tak zatem, jeśli śmiejemy się z czegoś złego, oznacza to, że nie zamierzamy owego zła zwalczać, jeśli zaś śmiejemy się z czegoś prawego, oznacza to, że nie cenimy siły, przez którą prawość szerzy się sama z siebie. Dusza jest spokojna wówczas jedynie, gdy kontempluje prawdę i rozkoszuje się wykonanym prawem, a ni z prawdy, ni z prawa nie należy się śmiać. Śmiech jest zarzewiem zwątpienia. Śmiech to słabość, zepsucie, jałowość naszego ciała. Jest rozrywką dla wieśniaka, swawolą dla opilca. Śmiech pozostaje rzeczą nikczemną, obroną dla prostaczków. Śmiech odrywa wieśniaka na jakiś czas od strachu. Jeśli śmiech jest rozkoszą plebsu, niechaj swawola owego plebsu zazna wędzidła, niechaj będzie upokorzona i niechaj spotka się z surową groźbą!”
Bitewna zakonnica może i nie była rodowitą mieszkanką Ustalavu, ale przez sześć miesięcy pobytu zdążyła praktycznie przyzwyczaić się do jego niegościnnego klimatu i czyhających na każdym kroku niebezpieczeństw. Zresztą stoicka natura nabyta w drodze duchowego samodoskonalenia i tak nie pozwalałaby jej narzekać tego typu znoje i trudy. Zagrożenia właściwie witała z pewnym entuzjazmem bowiem każdy powalony opryszek czy nieumarły stanowił kolejny maleńki krok w kierunku przywrócenia tym ziemiom upragnionego porządku. Z tymi drugimi miała nawet okazję zetrzeć się kilkakrotnie w trakcie swej podróży do Carrion Hill. Podczas którejś ze wspomnianych potyczek rzekomo uratowała życie Karolinie, jednej z kompanek podróży. Białowłosa nie odnotowała w pamięci takiego zdarzenia, najprawdopodobniej trywializując jego znaczenie. Nawet jeśli ocaliła komuś życie podczas walki z nieumarłymi, to uczyniła to z czystego poczucia obowiązku. A za wykonywanie słusznych obowiązków nie należała się wdzięczność innych. Były zaszczytem samym w sobie.

Dwa tygodnie stanowiły wystarczającą ilość czasu, by siostra Rita w pewnym stopniu zapoznała się ze skromną ilością towarzyszy, którzy razem z nią podróżowali. Zwłaszcza że była osobą, która niestrudzenie i niezwykle czujnie obserwowała wszystko i wszystkich. Starając się na każdym kroku wykrywać wszelkie oznaki chaosu i bezprawia.

Poza zbyt pogodnym usposobieniem niewiele potrafiła zarzucić swemu zleceniodawcy. Nie wyglądał na zepsutego pieniądzem ani tym bardziej zaangażowanego w nielegalne interesy.

Julian z kolei budził niezwykle ambiwalentne odczucia u świętej justycjariuszki. Z jednej strony miał zdrowe podejście do kwestii nieumarłych i nekromancji, które całym sercem podzielała, z drugiej, jego powściągliwa natura wydawała się zasłoną dla jakiejś mrocznej tajemnicy. Szczególnie biorąc pod uwagę jego nietypowo bladą cerę, nadzwyczajne opanowanie i niezwykle oszczędny uśmiech, który mógłby świetnie maskować przerośnięte kły. Szafirowooka przypuszczała, że mógł być wynaturzeniem, nosicielem plugawej wampirzej krwi. Nie mógł być bowiem wampirem samym w sobie, z racji tego, że zbyt dobrze znosił promienie słoneczne.

Nicoleta mogła być nawet starsza od siostry Rity, ale wydawała jej się nieco infantylna i kompletnie nieprzystosowana do trudów zwykłego ustalavskiego życia. Jej bałaganiarstwo również budziło pewien niesmak u pedantycznej kobiety. Była podobno uczoną, jednak w odczuciu białowłosej podczas pobytu na uniwersytecie nawkładano jej do głowy więcej bredni, niż mądrych i pożytecznych rzeczy. Oczywiście nie ulegało wątpliwości, że posiadała obszerną wiedzę na temat nieumarłych i podzieliła się nawet kilkoma cennymi wskazówkami, które piekielna rycerka mogła zastosować do ich zwalczania. Jednak większość z tego, co mówiła, było zwykłymi bluźnierstwami i pozbawionymi sensu akademickimi wymysłami. Na domiar złego Rădacan babrała się w plugawych czarodziejskich sztukach. A nawet określała się jako „biała nekromantka”. Dla siostry Rity jednak nie było czegoś takiego jak „biała nekromancja”, tak jak nie mogła istnieć „biała zbrodnia”. Jeśli ktoś bawił się w animację zwłok, plugawiąc i zamykając nieszczęsne dusze w gnijących zewłokach, nie pozwalając im ujść do Rzeki Dusz i jednocześnie ich cielesnym powłokom spocząć w pokoju, łamał tym samym najświętsze prawa ludzi, natury i kosmosu. Bezcześcił jednocześnie czyjeś ciało i duszę, zasługując tym samym na szczególne potępienie. Kwestie te stanowiły poważne i niemożliwe do zakopania różnice między kobietami, wyraźnie dystansując je od siebie. Niemniej jednak święta wojowniczka trochę szanowała czarodziejkę za pęd do wiedzy (aczkolwiek tylko tej „właściwej”) i chęć do działania dla dobra ogółu (co sama również czyniła, tylko na swój sposób, poprzez egzekwowanie prawa).

Jeśli chodziło o Karoline, to Marvella nie miała doń większych zastrzeżeń. Była wprawną wojowniczką, miała też pewne zasługi, polegające na opłacaniu złotem tępienia bezprawia. Pokazała jej też swój muszkiet. Wyjątkowy wytwór inżynierii, dziedziny wykorzystującej w kreatywny sposób wiedzę na temat świętych praw natury. Ów muszkiet stanowił osobliwy egzemplarz broni dostępny jedynie w Alkenstar. Z wyglądu przypominał połączenie kuszy z metalową rurą. Jako pocisku używał metalowych kulek, które wyrzucał za pomocą łatwopalnego proszku z niesłychaną siłą. Poza zapoznaniem z tym ustrojstwem ⁣najemniczka nauczyła zakonnicę podstaw jego obsługi i ogólnie przekazała garść informacji na temat broni czarnoprochowej. Z wymienionych powodów z całej czwórki to właśnie Stonebloom najbardziej przypadła do gustu zakonnej siostrze, choć nie można było mówić o żadnym pokrewieństwie dusz. Na dodatek jej propozycja zawiązania współpracy w ramach najemniczej kompanii była niedopuszczalna z punktu widzenia reguły Zakonu Oka.

Podczas podróży Cockaby podzielił się z grupą paroma informacjami na temat Carrion Hill. Najbardziej z nich zainteresowały białowłosą te dotyczące dystryktu znanego jako Plugawa. Dziewczyna postarała się wyciągnąć jak najwięcej informacji na jego temat. Stanowił bowiem dobre miejsce do rozpoczęcia czystek. Siostra Rita nawet pożałowała, że niziołek okazał się na tyle trwożliwy, że nie chciał dostać się do miasta przez to miejsce. Mimo to postanowiła udać się tam na własną rękę przy pierwszej dobrej sposobności.



15 Lamashan 4693 AR
Carrion Hill, hrabstwo Versex
Nieśmiertelne Księstwo Ustalav


Ostatniego dnia podróży pogoda nie rozpieszczała, podobnie jak i wcześniej. Marvella jednak była tym niezrażona. Mimo krótkiego żywota przeszła już tyle hartujących psychikę i ciało sprawdzianów, że coś takiego jak ulewny deszcz nie było w stanie nawet w najmniejszym stopniu wytrącić z jej równowagi. Zwłaszcza że nie był to pierwszy niebiański opad, którego doświadczyła podczas pobytu w Nieśmiertelnym Księstwie. Może i pancerne buty grzęzły w błotnistym gruncie, przemoknięty welon kleił się do głowy, a szata nabrała zbędnego ciężaru. Nic z tego jednak nie stanowiło dlań jakiegoś wielkiego problemu. Oręż można było później osuszyć i naoliwić. Bardziej trapiła kobietę kwestia tego, w jaki sposób miała zabrać się za problem przestępczości trapiący cały dystrykt miasta. I to do tego poziomu, że handlarze woleli podejmować większe ryzyko niż dostać się do Carrion Hill od strony rzeki.

Wejście do miasta nie stanowiło większego problemu. Siostrze Ricie jednak nie spodobało się to, jak prezentowali się strażnicy. Wyglądali na zmęczonych i nie okazywali entuzjazmu z powodu pełnienia tak ważnej dla prawa funkcji. Jeśli takiej postawy mogła spodziewać się po wszystkich tutejszych strażnikach, to przestałoby ją dziwić, dlaczego miasto trawiła plaga przestępczości.

Odór, jak wszelkie inne niedogodności, nie przeszkadzały Marvelli. Zwłaszcza że potrafiła skupić się na swoim wnętrzu do tego stopnia, że odcinała się niemal kompletnie od bodźców ze świata zewnętrznego. Oczywiście nie darzyła szacunkiem wszelkich przejawów nieporządku, czy braku higieny. Jednak wiedziała, że społeczeństwa na tyle oddaliły się od prawa, że przywrócenie im zdrowych zasad byłoby wysiłkiem ponad jej siły. Działała więc pragmatycznie, podejmując się działań wymiernie pożytecznych i odpowiednio istotnych. Nie biegała całymi dniami za drobnymi kieszonkowcami ani nie prawiła kazań do pospólstwa o konieczności układania przyodziewku czy obowiązkowym chodzeniu do łaźni. Byłoby to marnotrawstwem jej czasu i nabytych podczas szkolenia umiejętności.

Carrion Hill, tak jak wiele innych ustalavskich miast, było dla siostry Rity architektonicznie odpychające. Beznamiętnie spoglądała na stłoczone, ciasne budynki ze spadzistymi dachami niemal wdzierające się na wąską ulicę. W oknach dostrzegała ślady życia, inne go nie posiadały, albo ich właściciele chcieli, by sprawiały takie wrażenie. Jak wiele innych miejscach w Ustalavie, nikt nie miał przyjemności wychodzić z domu, zwłaszcza po zmroku.

Po otrzymaniu zapłaty od zleceniodawcy piekielna rycerka skinęła mu z głową.
— Również dziękuję, obywatelu — odparła.
Uczyniła to jednak zobligowana zasadami dobrego zachowania. Nie uważała bowiem, by niziołkowi należała się jakakolwiek wdzięczność. Uczciwa zapłata po prostu należała się za uczciwą pracę. Tak stanowiło prawo.
— Niestety nie skorzystam z twej zacnej oferty obywatelu. W przeciwieństwie do obywatelki Stonebloom zamierzam zostać tutaj na dłużej. Jeszcze nie wiem dokładnie na ile. I czy kiedykolwiek dane mi będzie zjawić się ponownie w Caliphas.
Zamyśliła się na moment. Właściwie nie miała pojęcia, ile mogło zająć jej uporanie się z problemami tego miasta. Na pewno musiała zacząć od zbierania informacji, ale to zamierzała zrobić dopiero później.
— Obywatelu, mógłbyś łaskawie wskazać mi drogę do dystryktu Plugawa? — zadała najbardziej trapiące ją pytanie. — Poza tym, są w tym mieście jakieś świątynie? Abadara, Irori, Asmodeusza, Iomedae lub Toraga?
Część z zarobionych pieniędzy musiała bowiem oddać w formie datku na świątynię.

Najpierw jednak białowłosa zamierzała załatwić podstawowe formalności. Dlatego postanowiła udać się wpierw razem z resztą do gospody „Pod Wisielcem”.


Zamiarowała sobie na miejscu zamówić prostą strawę, skromny pokój i mleko jako napitek. Alkoholu bowiem nie wolno jej było tykać. Później miała porządnie wypytać właściciela przybytku o lokalne problemy z przestępczością. Odkąd bowiem opuściła swą twierdzę-klasztor zdążyła się dobrze zorientować, że wszelkiej maści karczmarze stanowią świetne źródło informacji, zwłaszcza w małych miasteczkach.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 26-04-2023 o 00:29. Powód: drobne poprawki
Alex Tyler jest offline  
Stary 07-11-2022, 10:03   #6
 
Vertis's Avatar
 
Reputacja: 1 Vertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputację
Niziołek uśmiechnął się do Nicolety.
- Dziękuję za troskę, panno Rădacan, ale tak, jak mówi pan Zamfir, nie sądzę, by przydarzyło mi się po drodze coś złego. Pogoda pod psem, ludzie kryją się po domach, a jak rzekłem wcześniej, to tylko trzy ulice. Co do biblioteki, jest tutaj takowa, połączona z antykwariatem. Znajdzie ją panienka w dzielnicy Splątanej, na ulicy centralnej. Mam nadzieję, że znajdzie pani tam coś dla siebie.

- Do Plugawej nietrudno trafić, droga pani.
- Cockaby przeniósł spojrzenie na Ritę. - Wystarczy, że będzie się pani kierować cały czas na zachód. Gdy zauważy pani, że większość domów, a właściwie baraków wzniesiona jest na drewnianych palach zatopionych głęboko w ziemi, to znaczy, że jest pani na miejscu. Jako ktoś, kto nie szuka kłopotów, odradzam jednak wycieczki tam. To niebezpieczne miejsce pełne typów spod ciemnej gwiazdy, szalonych alchemików i bandyterki. Nawet Kruki, elitarny oddział straży Carrion Hill rzadko się tam zapuszczają.

- A co się tyczy kościoła, to jest tu jeden i znajduje się tam, w Dzielnicy Koronnej.
- Niziołek wskazał palcem na usiane budynkami niewielkie wzgórze będące najwyższą, centralną częścią miasta. - Nazywa się Ossuarium, poświęcone jest Pharasmie, ale ponoć kiedyś służyło też za miejsce kultu innych bogów. Nie da się go przeoczyć, bo jak na takie miasteczko jak Carrion Hill, budynek jest wręcz monumentalny. Jego ściany, aż po dach, ozdobione są kośćmi zebranymi z głębin katakumb kościoła, na pewno pani znajdzie. Tymczasem ruszać w drogę muszę, kuzyn na pewno mnie już wygląda. Powodzenia, przyjaciele i oby do zobaczenia!

Wskoczył dziarsko na kozła, strzelił lejcami i woły ruszyły leniwie, ciągnąc trzeszczący i uginający się od towarów wóz, aż ten zniknął wam z pola widzenia za kolejnym zakrętem.

Ruszyliście w podanym przez niziołka kierunku i po chwili znaleźliście się na szerokiej ulicy otoczonej z obu stron wysokimi, ponurymi budynkami. Pomimo lejącego deszczu, nietrudno było zlokalizować gospodę "Pod Wisielcem". Jej umiejscowienie zdradzał rzucający się w oczy, dość osobliwy szyld - powieszona na drewnianym wsporniku kukła przypominająca aż za bardzo martwego mężczyznę.


Nicoleta zostawiła Vlada w przy karczemnej stajni, gdzie młody, na oko dwunastoletni chłopak obiecał zająć się osiołkiem i wspólnie przekroczyliście progi gospody. Od razu po otwarciu drzwi w wasze nozdrza wbił się zapach pieczonego mięsa i alkoholu oraz przyjemne ciepło, które uciekało na zewnątrz. Główna sala pękała w szwach i w większości zajmowana była przez ludzi, choć gdzieniegdzie w tłumie mignęło wam kilku krępych krasnoludów. Część gości spojrzała na was podejrzliwie, a potem wróciła do przerwanych rozmów i czynności. Gospoda była czysta i przytulna - idealne miejsce, by wypocząć i schronić się przed paskudną pogodą. Zajęliście więc wspólny stół pod jednym z okien, nieopodal płonącego kominka, przy którym wygrzewał się jakiś stary pies. Łypnął na was zmęczonymi ślepiami, ziewnął i poszedł spać.

Karoline postanowiła rozmówić się ze stojącym za kontuarem łysym mężczyzną o znaczonej bliznami twarzy mordercy. Oparty obiema rękoma o szynk wpatrywał się w kobietę bez jakiejkolwiek emocji wypisanej na obliczu.
- Mości panie - rozpoczęła - przybywamy z daleka, jako ochrona kupca, który podróżował do Carrion Hill. Za tydzień ruszamy w dalszą drogę. Tedy szukam dla mnie i mej kompanii pokojów na sześć nocy. Poza tym chcielibyśmy się posilić i zaznać nieco tak słynnego ciepła Ustalav. Czy jest szansa na ciepłą kąpiel?

- Witam piękną panią w naszych skromnych progach. Nazywam się Mathijs i jestem gospodarzem tego domu. - Karczmarz odezwał się nieco ochrypłym, ale sympatycznym głosem. - Jedynka ostatnia mi się ostała, mam jeszcze dwie dwójki. Srebrnik za jedynkę, trzy za dwójkę, decydować się trzeba szybko, bo przy takiej pogodzie co chwilę jakiś nowy podróżny się tu zjawia i pokoje schodzą mi jak świeże bułki z rana. Na kąpiel naturalnie można liczyć - trzy miedziaki od balii, za każdą dolewkę wrzątku miedziak ekstra. Dziś na kolację specjalność zakładu poleca królika w pieczonych ziemniakach, można też zjeść kaszę z grzybami i omlet z serem. Do każdego dania dorzucamy zupę, chleb i coś do picia wedle wyboru. Pięć srebrników od osoby.

Zaoferowane przez Karoline pieniądze Mathijs przesunął po blacie w stronę kobiety. Najwyraźniej nie chciał zapłaty za tak błahą sprawę. Wychylił się zza szynku w stronę szlachcianki i rzekł ściszonym głosem.
- Jak szukacie roboty, to do burmistrza możecie się przejść. Ostatnio jakieś kurestwo z kanałów wyłazi, niszczy miasto i zabija ludzi. Kruki, straż miastowa znaczy się, nie może sobie z tym czymś poradzić. Ponoć to coś ogromne jest, ale ludzie różne rzeczy gadają i ciężko się połapać. Większość i tak nie przeżyła, jak to coś wylazło. Burmistrz dobrze płaci, ale można nie dożyć, żeby te pieniądze choćby powąchać.

Z takimi informacjami Karoline wróciła do waszego stolika. Wynajęliście pokoje, zamówiliście wieczerzę i nad talerzami pełnymi gorącego, parującego jedzenia rozmawialiście o zasłyszanej sytuacji. Niedługo później drzwi gospody otworzyły się i do środka wszedł wysoki, szczupły mężczyzna w bordowym, przemoczonym płaszczu. Stojąc wciąż przy drzwiach, wyjął z torby pergamin, rozwinął go i zaczął głośno czytać.


- Carrion Hill potrzebuje bohaterów! Mężczyźni i kobiety o odważnych sercach i nie obawiający się niebezpieczeństw proszeni są o stawienie się w Rezydencji Koronnej w trybie natychmiastowym! Oprócz zadania godnego ich umiejętności i talentów, czeka na nich odpowiednie wynagrodzenie! Zło czai się w ciemnych uliczkach naszego miasta, skłonne zaatakować z zaskoczenia i zburzyć spokój życia naszych mieszkańców! Dlatego do wszystkich Chwatów i Chwatek pragnących dobrze zarobić - przybywajcie do Rezydencji Koronnej! Przybywajcie! Ogłoszenie burmistrza Carrion Hill, Vantona Heggry'ego. Każdy, kto pracą jest zainteresowany, winien się zgłosić jutro po śniadaniu pod wskazane wcześniej miejsce! - Zakończył mężczyzna.

- Chyba cię pojebało, że będę ryzykował swoje zdrowie! Nie po tym, jak jakiś wielki, kolczasty stwór zniszczył ostatnio sklep Antona i żeśmy wszyscy spierdalać musieli - Krzyknął jeden ze szpetnych rębajłów siedzących w kącie sali. Jego kompani przytaknęli mu gromko.

- On nie jest kolczasty, tylko obślizgły! I ma piętnaście par oczu! Tak mi kamrat mówił - odkrzyknął jakiś mężczyzna w rogu sali.

- Dwadzieścia od razu! - Zaśmiał się inny. - Ja żem słyszał, że to jakiś przerośnięty robak jest. Ma kleszcze i rozrywa ludzi na pół, jakby z papieru byli.

- Tutaj bohaterów Heggry nie znajdzie, idź lepiej do "Złotego Pantofla", tam szlachciury siedzą, to się może zdecydują
- dorzucił szczupły fircyk pod wąsem, grający w karty z trzema innymi mężczyznami.

Posłaniec nie skomentował, tylko odwrócił się na pięcie i wyszedł z karczmy, a goście wrócili do swoich spraw. Wyglądało na to, że nikt z lokalnych nie był zainteresowany pracą dla burmistrza.
 
Vertis jest offline  
Stary 08-11-2022, 18:48   #7
 
Arsinoe's Avatar
 
Reputacja: 1 Arsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłośćArsinoe ma wspaniałą przyszłość
- Z antykwariatem? - Powtórzyła za niziołkiem Nicoleta. W jej tonie można było wychwycić nieskrywaną radość. - Wspaniale, wręcz fantastycznie! Jutro więc wybiorę się w rzeczone miejsce i pewnie spędzę tam z pół dnia.

Już nie mogła się doczekać wizyty w tym miejscu a na samą myśl o tym, jakie książki tam odkryje aż przechodził ją dreszczyk ekscytacji. Cockaby upierał się przy swoim zdaniu odnośnie dalszej podróży, więc nie naciskała, zwłaszcza, że towarzysze też chcieli jak najszybciej znaleźć się w poleconej gospodzie.

Znalezienie jej trudne nie było, a powieszona nad wejściem figura przypominająca martwego mężczyznę była z czymś ciekawym i oryginalnym. Nicoleta zdawała sobie jednak sprawę, że dla niektórych podróżnych, zwłaszcza tych bardziej bojaźliwych może być też niepokojąca, gdyż z daleka wyglądała jak prawdziwa.

- Zapowiada się przytulnie - zażartowała i zerknęła w stronę stajni, gdzie również paliło się światło. - Idę zaprowadzić Vlada i za chwilę do was dołączę.

Wewnątrz natrafiła na młodzieńca, który wcześniej wylegiwał się na kupce siana pod ścianą a na jej widok poderwał się jak rażony piorunem.
- Nie musisz się tak denerwować - powiedziała, uśmiechając się lekko. - Chciałam zostawić tutaj swojego osiołka. Znajdzie się dla niego miejsce?
- T-t-tak
- odparł nieco speszony chłopak. - Wszystkie boksy zajęte, ale jeden jest wolny.
- No to idealnie. Desna jest dzisiaj dla mnie łaskawa.
- Wręczyła chłopcu uzdę i wskazała osła dłonią. - To jest Vlad, z reguły nie sprawia problemów, więc powinien również i z tobą współpracować. Na grzbiecie niesie swoje jedzenie, proszę, żebyś karmił go tym, co tam jest i dawał mu wody. Zresztą, chyba wiesz, jak zajmować się zwierzętami?
- T-tak, proszę pani.
- To świetnie
- odrzekła Nicoleta i sięgnęła do sakiewki. - Jak ci na imię?
- Zivko, proszę pani.
- No więc, Zivko…
- kobieta chwyciła chłopca za rękę i włożyła mu w dłoń srebrną monetę. - To jest dla ciebie i chcę, żebyś zajmował się Vladem najlepiej, jak potrafisz. Ale tak najlepiej, najlepiej. Miej na niego oko, nie pozwól mu zgłodnieć a gdyby coś się z nim działo, daj mi szybko znać. Zatrzymam się na kilka dni w gospodzie, więc tam mnie znajdziesz. Vlad to mój przyjaciel, zatem chcę, by miał najlepszą opiekę. Zrozumieliśmy się?
- Oczywiście, proszę pani. Ale… to jest strasznie dużo pieniędzy.
- Dlatego musisz dać z siebie wszystko. Liczę na ciebie.
- Pacnęła lekko Zivko palcem wskazującym w nos, zabrała swoją torbę z grzbietu Vlada, pożegnała się ze zwierzęciem i ruszyła do środka gospody.

Zerkając jeszcze na odchodne przez ramię widziała, jak chłopak wciąż wpatrywał się w srebro na swojej dłoni, jakby nie mógł uwierzyć, że naprawdę tyle dzisiaj zarobił. A Nicoleta wiedziała, że od teraz Vlad będzie oczkiem w głowie stajennego.


Wnętrze karczmy prezentowało się zdecydowanie zachęcająco, nawet pomimo tego, że pękało niemal w szwach. Czarodziejka dołączyła do stolika zajętego przez kompanów, od razu zwracając uwagę na psa śpiącego przy palenisku. Pogłaskała go i podrapała za uszami, pamięcią przywołując Milly i Radka, dwa psy obronne, które ojciec kupił kilka lat temu a które na pewno czekały teraz z utęsknieniem, aż Nico wróci do domu. Po skończonych pieszczotach chwyciła za wolne krzesło stojące przy stoliku obok, po czym ustawiła je przy kominku i rozwiesiła na nim swój mokry płaszcz.

Karoline rozmówiła się w tym czasie z gospodarzem i gdy wróciła do stolika, najpierw wspomniała o dostępnych pokojach i kolacji.
- Wzięłabym dwójkę dla siebie, jeśli nie macie nic przeciwko. Lubię mieć dużo przestrzeni. I przy okazji nikogo nie będzie denerwowało, gdy nabałaganię - powiedziała, zerkając zwłaszcza w stronę Rity. - Niemniej, jeśli mogę coś wam uzmysłowić. Badania przeprowadzone kilka lat temu na Uniwersytecie Lepidstadt dały interesujące wyniki: chaos na biurku czy w najbliższym otoczeniu wskazuje wcale nie na to, że jesteś brudaskiem, ale na to, że twój mózg koncentruje się na tym, co naprawdę ważne. Ponadto, uczeni analitycy są przekonani, że nieuporządkowane środowisko jest doskonałym sposobem na pobudzenie twórczego nastroju.

“Cała ja!”, pomyślała, ale już nie dodała. Ostatecznie stanęło, że weźmie wspólny pokój z Karoline. Opłaciła swoją część na sześć dni wraz z kąpielą a na kolację zamówiła królika w ziemniakach. Do tego dostała chleb, zupę warzywną i grzane wino. Jedząc dobrze przyrządzony posiłek wysłuchała, czego szlachcianka dowiedziała się od karczmarza. Właściwie od razu zainteresowała ją opowieść o potworze niszczącym budynki i zabijającym mieszkańców. To był problem, który zdecydowanie wymagał jej atencji. Wiedziała, że musi i chce się w to zaangażować, by pomóc lokalnej społeczności. No a potem jeszcze zjawił się posłaniec od burmistrza, który tylko zaostrzył apetyt czarodziejki na tę sprawę.

- Musimy się tego podjąć - powiedziała z całkowitym przekonaniem i pewnością w głosie. W oczach tliła się iskra ekscytacji. - Skoro nawet lokalna straż nie może sobie z tym poradzić, to musi być coś bardzo poważnego. Pamiętajcie, że Carrion Hill zbudowano na szczątkach innych aglomeracji, więc cokolwiek nawiedza mieszkańców, może pochodzić z jakichś dawnych czasów. Albo to całkowicie nowe zagrożenie. Jeśli nie sprawdzimy, nie dowiemy się. Jestem za tym, żeby z rana wyruszyć do burmistrza i dowiedzieć się o szczegółach tych ataków.

Słuchając i obserwując zgromadzonych w sali gości widziała, że temat jest im znany i nimi porusza, ale nikt nie chciał podejmować się próby odnalezienia tego, co niszczy ich miasto. Nie dziwiła im się. Pewnie gdyby nie miała w sobie tego naturalnego pędu do chociażby prób rozwikłania dziwnych spraw i potrzeby jakiejś dawki adrenaliny, zapewne też odmówiłaby współpracy. W pewnym momencie złapała się nawet na tym, że chciała zerwać się i chodzić od stolika do stolika, żeby wypytywać o to, co zgromadzeni w sali wiedzą na temat tej sprawy, ale ostatecznie się powstrzymała. Wyszłaby na jakąś nawiedzoną i pewnie tylko zraziłaby do siebie wszystkich zebranych. Skupiła się więc jedynie na mężczyźnie, który opowiadał o tym, że musiał uciekać z towarzyszami spod sklepu niejakiego Antona.

No i ciekawość zwyciężyła, gdyż pomimo zmęczenia postanowiła wraz z nowymi towarzyszami odwiedzić miejsce ataku.

Rozpytując o sklep Antona, drużyna nie miała problemu z ustaleniem jego położenia. Znajdował się zaledwie trzy ulice od gospody w linii prostej, więc po kolacji awanturnicy ruszyli przez niesłabnącą ulewę, by przyjrzeć się temu miejscu. Lampy gazowe ustawione w równych odstępach wzdłuż brukowanej ulicy rozświetlały mrok i pozwalały omijać co większe kałuże.

Niedługo później cała czwórka znalazła się na miejscu. Pogrążony w ciemnościach, opustoszały budynek wyróżniał się znacząco na tle pozostałych, gdyż był w kompletnej ruinie - brakowało połowy frontowej ściany i całej bocznej, a dach w tym miejscu zawalił się do środka. Tam, gdzie mogły znajdować się drzwi wejściowe, ktoś postawił drewniany znak ostrzegawczy z napisem ‘NIE WCHODZIĆ! GROZI ZAWALENIEM!”. Cokolwiek spowodowało takie zniszczenia musiało być niesamowicie silne i znacznych rozmiarów.

Próbując zajrzeć do środka przez dziurę w ścianie, awanturnicy dostrzegli część zasypanej gruzem wyrwy w podłodze. To stamtąd musiało wyleźć coś, co zniszczyło budynek. Zagruzowany otwór był jednak zbyt wąski, by można się było przez niego przecisnąć nawet najszczuplejszej z całej czwórki Nicolecie. Gdzieniegdzie na deskach i resztkach kamienia dostrzegli ciemne plamy, które musiały być zaschniętą krwią. Nic więcej nie udało im się ustalić.

- To naprawdę poważna sprawa, trzeba ją dokładnie zbadać - powiedziała, wpatrując się w wąski prześwit w podłodze prowadzący pod ziemię. - Szkoda, że nie damy rady rozejrzeć się tam na dole. Trzeba będzie jutro porozmawiać z burmistrzem i wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji na temat tych ataków. Teraz wracajmy do karczmy, i tak niczego więcej tu nie wskóramy. Jestem wykończona i marzę tylko, żeby wejść do balii a potem zakopać się w ciepłym łóżku.


Po powrocie poczekała, aż służki Mathijsa przygotują jej kąpiel, domówiła wiadro gorącej wody i zanurzyła się w balii po same usta. Przyjemne ciepło od razu otuliło jej ciało i pozwoliło się całkowicie zrelaksować. Na Pharasmę, jak ona tego teraz potrzebowała! Zacinający o szyby deszcz czynił tę chwilę wytchnienia jeszcze bardziej wyjątkową a czarodziejka pozwalała jej trwać. I trwać. Do czasu, aż woda zrobiła się letnia i trzeba było podnieść swoje zmęczone cztery litery.

Po umyciu się przyjemnie pachnącym, różanym mydłem, wytarła się w zaoferowane przez gospodarza kawałki materiału i wślizgnęła do łóżka. Zauważyła, że jej ubrania i rzeczy wciąż leżą na podłodze, ale nie miała już siły, żeby to wszystko posprzątać. Jedynie różdżka powędrowała pod poduszkę, gdyż z nią nigdy się praktycznie nie rozstawała. Miała też nadzieję, że gdy Karoline przyjdzie do pokoju i zastanie ten rozgardiasz na podłodze to się zbytnio nie zdenerwuje.

Nicoleta rozmyślała jeszcze chwilę na temat tego czegoś, co mogło niszczyć budynki w mieście, ale gdy nadchodzący sen rozlał się rozkosznym ciepłem po jej zmęczonym ciele, nie była w stanie dłużej utrzymać otwartych powiek i zasnęła dosłownie w chwilę. Przy akompaniamencie padającego za oknami deszczu.
 

Ostatnio edytowane przez Arsinoe : 08-11-2022 o 19:01. Powód: drobne modyfikacje.
Arsinoe jest offline  
Stary 10-11-2022, 14:07   #8
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Karoline zapłaciła bez targowania się. Uiściła opłatę za połowę pokoju dwuosobowego na kolejne 6 dni. Za kąpiel dała całego srebrnika. Liczyła na nieco więcej komfortu. Liczyła też na gorącą strawę. Wtedy młoda magiczka wymyśliła wycieczkę.

- Nie! Nie pójdziemy tam prosto z drogi. Rozumiem twoją ekscytację, ale chce najpierw zjeść po ludzku. Siadajcie. Ja zapraszam - Karoline się wyraźnie sprzeciwiła, ale żeby iść do miejsca napaści. Zamiast tego dała dwie złote monety karczmarzowi.

Potem zjedli w pośpiechu. Kroline nie znosiła jeść w pośpiechu. Jedzeniem należało się delektować. Celebrować. Wspólny posiłek był wielką radością dnia codziennego. Nie było to pospieszne wciskanie w siebie suszonego mięsa w lesie, na popasie. Mieli sztućce. Wprawdzie próżno było spodziewać się porcelanowej zastawy, jednak pili piwo z kubków i dania z metalowych talerzy. Karoline przeżywała euforię. Choć nie była przy tym zbyt wylewna. Ot kroiła kawałki królika i powoli unosiła je do ust. Potem żuła zamykając oczy. Była urodzoną szlachcianką. Potrawy za to nie umywały się do wytwornego i dworskiego jedzenia. Jednak, w przeciwieństwie do wielu innych szlachciców Karoline poznała też czym był głód. Zdarzyło jej się w czasie wielomiesięcznych wypraw jeść tylko to, co jej drużyna znalazła. A fakt używania sztućców był wtedy luksusem. Dltego teraz delektowała się nimi niczym darem od bogów.
I tak żuła spokojnie słuchając wywodów magiczki na temat możliwości pochodzenia istot. Kroline choć nie jadła dużo, to jadła powoli. Dlatego też wszyscy na ni musieli czekać. W końcu wstała i zabrała wiszący blisko ognia płaszcz i kapelusz. Nie wyschły jeszcze, ale było to bez różnicy, bo na zewnątrz znów natrafili na deszcz.

Na miejscu zastali mroczne… nic. Gruzowisko o którym sama Karoline nie umiała nic powiedzieć. Jednak umiała korzystać z wiedzy innych.
- Julianie, czy myślisz, że to krew bestii, czy raczej ofiary? Jeśli betii, to znaczyłoby, że krwawi, a jeśli krwawi, to można ją zabić.

Szlachcianka odsunęła się nieco patrząc na całokształt zniszczeń.
- Rito, jak oceniasz, jak duże było to coś? Strop zdaje się być na jakichś dziewięciu lub dziesięciu stóp. Doszło do jego uszkodzenia przy oberwaniu ściany. Z drugiej strony ściany nie były drewniane, ale kamienne. Bestia musiała mieć dużo ponad tysiąc funtów. Jakie jest twoje zdanie siostro?

Po tej jakże nieprzyjemnej wycieczce wrócili do gospody “Pod Wisielcem”.

Karoline zostawiła Nicolettę samą ze swoimi myślami, gdy jej balia z wodą była gotowa. W tym czasie szlachcianka postanowiła napić się jeszcze grzanego wina z egzotycznymi przyprawami. Nie mogła sobie pozwolić, żeby chorować, a pogoda ewidentnie do tego prowadziła. W końcu przyszedł czas na jej kąpiel. W sumie zapłaciła za dolanie siedmiu wiader gorącej wody. Ale potrzebowała tego jeszcze bardziej niż jedzenia sztućcami. Potrzebowała tej namiastki luksusu. A potem zawinęła się do łóżka, gdzie zasnęła zupełnie nie po szlachecku pochrapując delikatnie.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 11-11-2022, 12:29   #9
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację




Ze stoickim spokojem siostra Rita wysłuchała odpowiedzi Cockaby'ego na pierwsze z jej pytań.
— Nie musisz się o mnie lękać, obywatelu — rzekła beznamiętnie. — W moim zakonie powiadamy: „Życie jest walutą Bożego Szpona. Dobrze ją wydaj”. Toteż nie zamierzam oddawać ducha niefrasobliwie. Nie oznacza to jednak, iż kierowana trwogą odstąpię od mej świętej misji. Nic bardziej mylnego. Tylko śmierć zdołałaby mnie od niej odwieść. W każdym razie pragnę jeno odrobinę rozejrzeć się po terytorium nieprzyjaciela. Bo zanim porządnie uderzę, zamierzam zebrać stronników i osłabić nieprzyjaciela, przede wszystkim podkopując jego morale. Wyszkolono mnie nie tylko w mieczu, ale także w taktyce szoku i przerażenia. Co daje mi przewagę nad pospolitymi opryszkami. A jeśli nawet przyszłoby mi w trakcie mych działań zginąć, to wiedz iż śmierć w takim wypadku przyjęłabym niczym oblubienicę! Albowiem zginąć w służbie Bożego Szpona jest nagrodą samą w sobie! Jeśli naprawdę przeczuwasz najgorsze, to co noc nadstawiaj uszu bowiem gdy tylko do tego dojdzie, zabiorę ze sobą tylu nieprawych, iż lament ich matek i owdowionych żon poniesie się gromkim echem po wszystkie krańce Versex.
Kiedy zaś niziołek opowiedział bitewnej zakonnicy o okolicznych świątyniach, odparła:
— To zrozumiałe, iż Piastunka Grobów jest w tym miejscu popularna. Jednakowoż, gdyby większym poważaniem traktowano tutaj choćby jedną z postaci Bożego Szpona, niewątpliwie w mieście wiodło się lepiej.
Dotarłszy w pobliże wskazanej przez byłego zleceniodawcę gospody piekielna rycerka zaledwie przelotnie spojrzała na jej ponury szyld. W tej samej chwili przez myśl przeszło jej, że w mieście tak przeżartym przestępczością przydałoby się więcej prawdziwych wisielców.




W gospodzie paladynka usiadła tak, by mieć jak najlepszy widok na bywalców i wszystkie drzwi. Jak zwykle niezwykle uważnie lustrowała otoczenie, pozostając całkowicie wierną regule jej zakonu: „Zawsze czujna, Zawsze świadoma, Zawsze przygotowana do odparcia wroga”.

Kiedy Karoline wróciła do stolika i przekazała informacje wydobyte od szynkarza, białowłosa zadumała się na moment. Jeśli przekazana informacja nie było tylko plotką, i to wyolbrzymioną, to zgładzenie bestii chaosu napastującej niewinnych obywateli wydawało jej się rzeczą naturalną. Trzeba było tylko wytropić maszkarę. Zadanie godne członkini Zakonu Oka. O ile w międzyczasie nie pojawiłyby się bardziej ważkie obowiązki.
Cytat:
— Wzięłabym dwójkę dla siebie, jeśli nie macie nic przeciwko. Lubię mieć dużo przestrzeni. I przy okazji nikogo nie będzie denerwowało, gdy nabałaganię — powiedziała Nicoleta, zerkając zwłaszcza w stronę Rity. — Niemniej, jeśli mogę coś wam uzmysłowić. Badania przeprowadzone kilka lat temu na Uniwersytecie Lepidstadt dały interesujące wyniki: chaos na biurku czy w najbliższym otoczeniu wskazuje wcale nie na to, że jesteś brudaskiem, ale na to, że twój mózg koncentruje się na tym, co naprawdę ważne. Ponadto uczeni analitycy są przekonani, że nieuporządkowane środowisko jest doskonałym sposobem na pobudzenie twórczego nastroju.
— Widać właśnie jakie to twórcze myśli rodzą się z bałaganu — słowa Marvelli wypowiedziane były bez cienia emocji, ale w ewidentnie kpiącym zamiarze. — Zaręczam, iż siostrom Zakonu Oka nie brakuje koncentracji, zwłaszcza na najważniejszych sprawach. Nieustannie pomne są wagi swej świętej misji, a ścisły porządek podnosi ich efektywność podczas jej pełnienia i czyni wiecznie przygotowanymi na wszystkie potencjalne wyzwania. Skupienie i czujność są ich powinnościami. Gdziekolwiek stąpają i dokądkolwiek bieżą, muszą zachować wieczną gotowość. Tak nakazuje im doktryna zakonu i wola naszego boga. Tkwi w tym wielka mądrość. Brak przygotowania mści się w najmniej oczekiwanym momencie, wróg bowiem jest wszechobecny i nie śpi, dlatego też nawet chwila nieuwagi stać się przyczynkiem do wielkiej tragedii. Nawet to, co zdaje się bezpieczną przystanią, nieraz okazuje się śmiertelną pułapką. Dlatego ten, kto stoi na straży porządku, jest wiecznie skoncentrowany i nigdy nie zazna prawdziwego spoczynku.
Następnie wstała i podeszła do szynkwasu. Złożyła zamówienie na prostą strawę, pojedynczy pokój i mleko jako napitek. Alkoholu bowiem nie wolno jej było tykać. Uiściwszy należność, skorzystała z okazji, by dokładnie wypytać karczmarza o Kruki i dystrykt Plugawa. Choć w jej wykonaniu wyglądało to bardziej jak przesłuchanie. Po prawdzie to każda rozmowa z siostrą Ritą przypominała przesłuchanie.

W końcu szafirowooka powróciła do stolika i zaczęła się posilać. Nawet podczas jedzenia nie traciła nic ze swej wyuczonej czujności. W pewnym momencie czarodziejka o chaotycznej naturze spowodowała swoim nadmiernym zapałem do działania upomnienie ze strony szlachcianki.
— Obywatelka Stonebloom dobrze prawi — wtrąciła zakonna rycerka. — Należyte spożycie strawy konieczne jest dla właściwego funkcjonowania. Aczkolwiek nie należy sobie w tej kwestii zbytnio folgować. W moim zakonie były ściśle wyznaczone pory na przyjęcie pokarmu i czas na jego spożycie. Dlatego, gdy ktoś zbytnio grymasił albo przesadnie się rozsmakowywał, kończył głodny. Z czasem jego siły się nadwątlały, w efekcie czego zaniedbywał swe obowiązki i otrzymywał surową karę.
Jakiś czas później do gospody wkroczył herold i przekazał ogłoszenie od burmistrza. Święta justycjariuszka uznała, że sprawa potwora wyglądała na bardzo poważną, skoro najwyższa instancja władzy zmuszona była prosić prosty lud o pomoc. Jednocześnie spowodowało to jej podwójne zniesmaczenie. Słabością władzy, która musiała płacić najmitom za utrzymywanie porządku na własnych ulicach. A także niechętną postawą zgromadzonych w karczmie obywateli, wcale niepoczuwających się do obrony swojego miasta. Lud słabował na duchu i zbytnio myślał o prywacie, miast o podtrzymywaniu wartości prawa i obronie cywilizacji przed naporem sił chaosu. Brakowało w tym miejscu świątyni Abadara, którego kapłan przypomniałby im o tym. A także Iomedae, której sługa kazałby uderzyć na zło, które nawiedziło ulice ich miasta. Ogółem brakowało wiary w nauki Bożego Szpona, które niechybnie odrestaurowałby to zgniłe i upadłe miejsce.

Komentarze obywateli na temat potwora ze strony bywalców przybytku siostra Rita uznała za małowartościowe, aczkolwiek samo wspomnienie o sklepie Antona uznała za dobry trop. Wystarczyło tylko zapytać, by dowiedzieć się, gdzie tenże się znajduje. Zrządzeniem losu okazało się, że stał całkiem niedaleko.



Wbijając pancerne buty w strugi zalegającego na bruku deszczu, siostra Rita spozierała we wszystkie strony, rozmyślając o naturze tajemniczego zagrożenia, które dotknęło Carrion Hill. Jednak by nadać swym wstępnym wnioskom większego sensu, musiała obejrzeć dokładnie po miejscu zdarzenia.


Dotarłszy przed skład Antona, białowłosa dokładnie przestudiowała rodzaj i skalę zniszczeń. Rozejrzała się też za wszelkimi potencjalnymi śladami. Niestety późna pora i pogoda temu nie sprzyjały. Tak samo stan budowli, w której doszło do incydentu.
Cytat:
Szlachcianka odsunęła się nieco, patrząc na całokształt zniszczeń.
— Rito, jak oceniasz, jak duże było to coś? Strop zdaje się być na jakichś dziewięciu lub dziesięciu stóp. Doszło do jego uszkodzenia przy oberwaniu ściany. Z drugiej strony ściany nie były drewniane, ale kamienne. Bestia musiała mieć dużo ponad tysiąc funtów. Jakie jest twoje zdanie siostro?
— Nasuwają mi się dwa wnioski — przemówiła szafirowooka, krople deszczu spływały po jej niewzruszonym obliczu niczym po marmurowej rzeźbie. — Albo istota ta potrafi zmieniać swój rozmiar podług woli. Albo jej ciało jest ogromne, ale zarazem elastyczne niczym ślimacze. Tylko to wyjaśniałoby nieproporcjonalny do skali dokonanych zniszczeń rozmiar otworu, którym przybyła. O czym wspomniawszy, muszę zwrócić uwagę, iż istnieje spora szansa, że w celu przemieszczania się drąży tunele pod ziemią. Albo też korzysta z systemu kanalizacji miejskiej. Powiadają, że jej ataki nadchodzą znienacka, co w wypadku jej rozmiarów, albowiem raczej skłaniam się ku wersji, w której ogromny rozmiar jest jej właściwym, a nie podległym kaprysowi, wskazywałoby, iż właśnie w ten sposób dokonuje napaści, pozostając niezauważoną i kompletnie niespodziewaną.
Młoda kobieta przyjrzała się dobrze wnętrzu i śladom posoki pokrywającym elementy zrujnowanej budowli.
— Przydałoby się tu zajrzeć za dnia. W lepszym świetle sprawdzić, czy coś nie umknęło śledczym. Do tego przesłuchać sąsiadów. Można by też wypytać o wszystko oficera prowadzącego sprawę — myślała na głos. — Ciekawe gdzie znajduje się ciało ofiary. Zostało pożarte? Porwane? Jeśli nie, to warto by je obejrzeć. Przydałoby się też sprawdzić plany kanalizacji miejskiej, o ile posiadają takowe w ratuszu, i porównać z miejscami wszystkich ataków. Do tego sprawdzić, czy jest cokolwiek, co łączyłoby wszystkie ofiary. O ile istnieje takowy związek. Możliwe bowiem, że to kompletnie losowe napaści wynikające z szalejącego po mieście dzikiego i bezrozumnego monstrum.
Bitewna zakonnica ujęła w dłoń swój wisior z symbolem piekielnych rycerzy i wyszeptała pod nosem: „Niechaj wola Bożego Szpona stanie się moją pochodnią, rozjaśniającą ciemności chaosu”. Następnie skinęła głową na propozycję Rădacan, by wrócić do gospody.



Powróciwszy do karczmy, siostra Rita zaczęła przygotowywać się do spoczynku. Wpierw zrzuciła odzienie, w świetle kaganka ukazując pustym ścianom swe młode, muskularne ciało przeorane licznymi bliznami o wszelakiej prowieniencji. Potem powoli wkroczyła do balii z wodą i sumiennie dokonała ablucji. Oczyściwszy swe ciało, przeszła do czyszczenia, konserwacji i porządkowania swojego odzienia, oręża i ekwipunku. Wszystko musiało być niezwykle zadbane, ułożone w idealnym porządku i w każdej chwili gotowe do użytku. W trakcie wykonywania tych czynności dziewczyna nuciła religijną pieśń zaskakująco miękkim i anielskim głosem, tak bardzo nieprzystającym do jej surowej i oschłej natury.

Przed złożeniem głowy do snu siostra zakonna musiała jeszcze zahartować swe ciało. Przypominając materialnej powłoce o konieczności codziennego składania ofiary i braku wartości rzeczy ulotnych, które były mu miłe. Ciosy kańczuga przywracały klarowność umysłu, hart ciała i wzmacniały dyscyplinę. Kiedy skończyła, wytarła krew suknem i pomodliła się żarliwie do Bożego Szpona. Potem już była gotowa do zaśnięcia. Sen nie mógł trwać dłużej niż osiem obrotów klepsydry i musiał kończyć się przed pierwszym pianiem kura. Jednak to nie stanowiło problemu, bo jej wytresowany zegar biologiczny ściśle o to dbał.

Każdy dzień piekielnej rycerki kończył się i zaczynał w identyczny sposób. Wszystko usiało być wykonane metodycznie i zgodnie ze sztywnym monastycznym harmonogramem. Nie było w nim miejsca na wygodę czy przyjemności.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 20-05-2023 o 10:34.
Alex Tyler jest offline  
Stary 11-11-2022, 20:04   #10
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
"Pod Wisielcem" nie mogło liczyć na zaszczytny tytuł najlepszego zajazdu w mieście, lecz było całkiem przyjemnym miejscem na nocleg, nawet pomimo prostej klienteli, miejscami łypiącej zakazanymi mordami. Julian nie czuł się niekomfortowo w tych czterech ścianach, praktykował dawno już sprawdzoną taktykę siedzenia w ciszy i niezwracania na siebie uwagi miejscowych. Tylko w podrzędnych mordowniach kłopoty znajdowały człowieka, nawet gdy ich nie szukał. Tutaj? Tutaj nie trzeba było obawiać się kogoś szukającego zaczepki, zdawać się mogło że "żyj i daj żyć" zostało obrane mottem przybytku. Młody Zamfir opłacił nocleg, starannie układając srebrniki w miniaturową wieżyczkę. Druga srebrna konstrukcja wyrosła tuż obok tej pierwszej, mając być zapłatą za kolację i trzecia, tym razem miedziana, za luksus jakim miała być gorąca kąpiel. Monety wręczył Mathijsowi w taki właśnie sposób, wieżyczkę za wieżyczką, wywołując tym samym niemałą konsternację na twarz gospodarza.

Wyprostowany niczym struna, w pozycji godnej królewskich salonów, Julian spożywał strawę oszczędnymi, niemalże mechanicznymi ruchami, ze spojrzeniem tkwiącym w parującej kaszy z uwagą godną lepszych spraw. Plotki o obecności jakiegoś monstrum w mieście przeżuwał w myślach jak strawę zębami - powoli i metodycznie, bez jakichkolwiek głębszych emocji. Przynajmniej do czasu, gdy przybył posłaniec i okazało się, że potwór nie był zaledwie wybujałą pogłoską znudzonych plebejuszy. Zamfir skończył wtedy swój posiłek, składając sztućce na talerzu i odchylając się nieco swobodniej w krześle. Prawa dłoń podparła podbródek, gdy młody mężczyzna spojrzał w kierunku okiennicy z obojętną miną przybraną za maskę. Lewa, dalej spoczywająca na oparciu, obracała bezwiednie rodowy sygnet na palcu serdecznym. Zupełnie jakby rozmowy klienteli w tle i słowa towarzyszek nie interesowały go w najmniejszym stopniu.

Julian drgnął dopiero, gdy padła propozycja udania się do wspomnianego sklepu Antona.

- Zdecydowanie warto rozprostować nogi po posiłku - oznajmił. - Panie pozwolą tylko, że zostawię część bagażu w pokoju.


Ponowne wyjście na deszcz, gdy płaszcz zaczynał już schnąć, nie było przyjemne, aczkolwiek dociekliwy umysł Zamfira skutecznie tłamsił jakikolwiek fizyczny dyskomfort wizją sprawy godnej bliższego zapoznania. Polowanie na monstra nie leżało co prawda w repertuarze jego specjalizacji, ale pewien był że przyjmie zlecenie burmistrza choćby po to, by wdać się w łaski miejscowych władz i ludności. Praca w cieniach pozostawała siłą rzeczy poza polem widzenia lwiej części ogółu, lecz - co potwierdziłby każdy śledczy - kontaktów nigdy za wiele. Zasłużonym osobnikom rzadko kiedy odmawiano.

Skład Antona zapewne prezentowałby się nijako w dobry dzień, a teraz - po przymusowym destrukcyjnym remoncie - był niczym obraz nędzy i rozpaczy. Julian stanął w miejscu, splatając dłonie za plecami, jakby podziwiał właśnie zabytkowy okaz lokalnej architektury, a nie dzieło zniszczenia potwora. Trwał niewzruszenie, a jedynym ruchem z jego strony był obracany sygnet na dłoni i złote spojrzenie uważnie lustrujące każdy element sceny przed oczami, zawierzające je pamięci mężczyzny. Front zniszczony w połowie, brak bocznej ściany, zawalony dach - to było do przewidzenia. Podobnie jak zaschnięte plamy, prawdopodobnie po krwi, i wyrwa w podłodze. Julian prześlizgnął spojrzeniem po gruzowisku, kiwając nieznacznie głową na teorie Rity. Dopiero gdy Karoline zwróciła się bezpośrednio do niego, odwrócił głowę w jej stronę.

- Nie jestem w stanie tego stwierdzić, lady Stonebloom - odparł rzeczowo. - Krwawienie nie jest jednak wymogiem do śmierci. Aberracje, nieumarli, duchy. Istnieje wiele istot, które nie krwawią w taki sam sposób, co my, lecz nie są nieśmiertelne. Nikt nie jest w stanie uciec śmierci, to naturalna kolej rzeczy, lady Stonebloom.

Julian uśmiechnął się tym swoim charakterystycznym, oszczędnym uśmiechem. Musiał chyba zakończyć analizę gruzowiska, bo złote spojrzenie już nie wróciło w tamtym kierunku, a omiotło okoliczne budynki, by w końcu spocząć na Ricie.

- Teorie siostry Marvelli pokrywają się z moimi własnymi - tu skinął nieznacznie głową zakonnicy, jakby w geście aprobaty. - Aczkolwiek na chwilę obecną są to jedynie wstępne hipotezy. Wykluczyłbym jednak czystą polimorfię. Rewelacje miejscowych konfliktują ze sobą pod kątem wyglądu bestii, to prawda, aczkolwiek tak wygląda ewolucja plotek. Panika podczas ataku, nie wspominając o chmurze pyłu jaka towarzyszyłaby zniszczeniu budynku, zatem to nic dziwnego, że nikt nie jest zgodny co do tego, jak monstrum wygląda.

Zamfir nie kłopotał się poszukiwaniem śladów domniemanego pyłu, deszcz zdążył je już dawno zmyć. Po raz wtóry obrócił sygnet.

- Przy bliższych oględzinach gruzu i śladach nań pozostawionych moglibyśmy dowiedzieć się, czy monstrum miało macki kolczaste lub obślizgłe, a może jednak kleszcze - obojętna dyspozycja Juliana w karczmie była złudzeniem. Mężczyzna nader uważnie słuchał rozmów w tle. - Wymagałoby to jednak dyspensy burmistrza. Gruzowisko bądź nie, budynek to nadal teren prywatny. Do tego w świetle dziennym analiza będzie łatwiejsza.

Jakby młody Zamfir potrzebował słońca, by widzieć lepiej niż towarzyszki. Gra pozorów musiała jednak trwać.


Powróciwszy z powrotem pod "Wisielca", Julian poświęcił zaledwie chwilę na życzenia "dobrej nocy" towarzyszkom podróży, znikając na piętrze w wynajętym i opłaconym z góry pokoju. Już wcześniej poinstruował Mathijsa, że kąpiel weźmie dopiero o poranku, nie mając ochoty oczekiwać swojej kolejki w wannie. Swój bagaż już wcześniej złożył u stóp łóżka, teraz podobnie uczynił z resztą rzeczy, jakie wziął ze sobą na spacer do sklepu Antona. Pas z rapierem i jednym ze sztyletów odłożył na wierzch podróżnej torby, drugie z ostrzy chowając pod poduszkę, buty zostawiając tuż przy drzwiach. Odzienie i płaszcz rozwiesił, by dać im szansę na wyschnięcie do rana. Nagi jak go natura stworzyła, przyklęknął pośrodku pomieszczenia, zamykając oczy.

Oddech umarł w marmurowej piersi. Tutaj, w zaciszu prywatności, nie było potrzeby udawania czegokolwiek, maska która z biegiem lat stawała się coraz bardziej trudna do rozgraniczenia z prawdą była zbędna. Julian skoncentrował się na biciu własnego serca - o wiele wolniejszym niż u większości humanoidów - z dłońmi splecionymi na udach. Amulet ze spiralą Pharasmy leżał chłodem na piersiach, zdawał się drgnąć gdy pierwsze słowa cichej modlitwy uciekły z ust Zamfira. Szepty zza grobów, wieczni towarzysze Juliana, wzmogły się i zafalowały na granicy światła i cieni. Mężczyzna sięgnął ku jednemu z nich, ku dymiącej sylwetce młodego łowczego, zabitego wskutek niefortunnego upadku z konia. Roztrzaskane i zgniecione pod końskim kopytem gardło wypaczało głos nawet na Grobowisku, ale minęły czasy, gdy Julian bał się tych obecności. Z otwartymi rękoma powitał istotę, wtłaczającą swoje jestestwo w jego umysł w parodii zjednoczenia, złączenia, zbliżenia.

Dopiero wtedy, gdy jego codzienny rytuał dobiegł końca, Julian zgasił świece i, drżąc targnięty nagłym chłodem, ułożył do snu. Złote spojrzenie, wbite w sufit pełen pajęczyn, prędko zniknęło za coraz bardziej ciążącymi powiekami.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 11-11-2022 o 20:26.
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172