lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   Dreamfall: Bezsenność (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/2640-dreamfall-bezsennosc.html)

Fitter Happier 26-09-2007 19:41

- "Jedna osoba" - Crois lekko skrzywił się - dobrze byłoby gnomie, żebyś zrobił to na przykład Ty. Ale, ale. Wyznaczony punkt spotkania to dobra metoda poszukiwań, tylko łatwa do przejrzenia z zewnątrz. W sysutacji, w której mamy katowskie miecze przy gardle i sztylety skrytobójców przy żebrach - musimy się zabezpieczyć przed ewentualnością wykrycia, a przynajmniej zabezpieczyć połowę z nas - chociażby przesyłając wiadomość tylko w jedną stronę. Więc chcąc, nie chcąc musisz dołączyć do jednej z grup. Poza tym, czy naprawdę jest sens w pozostawianiu kogoś bezczynnie w miejscu spotkania? Ustalmy jakieś, ot choćby ten placyk z fontanną w kształcie wielkiego sokoła, ale po co mamy kazać komuś tam siedzieć? Jeśli jednak się uprzecie - to widziałbym w tej roli Sae albo Harpo. Oboje są niepozorni - raczcie wybaczyć - oboje potrafią łgać jak z nut - raczcie wybaczyć - i oboje są bystrzy i zwinni.
- Aż szkoda żeby marnowali swoje umiejętności pilnując, żeby punkt ponownego zejścia się nie uciekł z Azylu w przestrzeń - mruknął Crois po chwili milczenia.

Tammo 30-09-2007 15:40

Learion wzruszył ramionami.

- Mogę być to ja. Będę Was uważnie 'wypatrywał'. A Wam chyba uda się nie 'przeoczyć' ślepca. I nie chodziło tyle o siedzenie, a żeby ktoś z grupy szukającej lokum, wiedzący gdzie jest to lokum, tam czekał na grupę robiącą zakupy. Ot, tyle. I jeśli jest to jakimś problemem, to mogę to być ja, ale pragnę ostrzec, aby nie było nieporozumień. Ja NAPRAWDĘ jestem ślepy. Z wszystkimi tego zaletami i wadami.

Markus 30-09-2007 15:42




Azyl
”Podwórze karczmy”


Nawet w takim miejscu jakim jest Azyl bardzo rzadko widywano grupę arystokratów stojących w ciasnym kręgu, w ciemnej uliczce. Gdyby ktoś teraz zobaczył tą dziwaczą scenę z całą pewnością miałby powody do zmartwienia. Arystokracja już dość złego potrafiła zrobić nie ruszając się ze swoich wspaniałych pałaców, wiec co za straszne spiski musiała obmyślać ta grupa, czająca się w ciemnościach niczym pospolici złodzieje?

Zapewne nikt nie domyśliłby się, że konkretnie ta grupa jest zajęta czymś znacznie bardziej przyziemnym niż plany zdobycia władzy nad całym miastem, uzależnienia od siebie Gildii i Kolegiów, czy nawet wzajemnych mariaży i sojuszy. Oni byli zajęci obmyślaniem sposobu przeżycia i nie przyciągania problemów.

Kolejne pomysły, kolejne słowa i wymiany poglądów… oraz kolejne sekundy w czasie, których niezbyt miłe osoby trafiały na ślad podróżników. Plany zostały obmyślone, lepsze lub gorsze, jednak na dopracowywanie szczegółów nie było teraz czasu. Zresztą nawet gdyby ktoś – choćby odziany w srebrne szaty mężczyzna, trzymający w dłoni zakrwawiony sztylet – podsłuchiwał rozmowę arystokraci, zapewne i tak nie nadążyłby za zmianami w pomysłach i planach.

W końcu plany zostały omówione i każdy znał już własną role. Ostatecznie drużyna miała się podzielić na dwie grupy, z czego jedna miała się zająć ekwipunkiem, a druga tymczasową siedzibą. Nawet ponury elf, który dołączył do grupy pod koniec obrad, nie miał nic przeciwko takiemu rozwiązaniu.

Ostatnie, czerwone promienie muskały dachy budynków, gdy Sae, Almirith i Harpo wyślizgnęli się z wąskiej uliczki i ruszyli w ustalonym wcześniej kierunku. Mówiąc szczerze nie mieli żadnego pojęcia dokąd zmierzają, jednak gdy nie zna się miasta każdy kierunek wydaje się równie dobry.

Ulica, którą już wcześniej szli, wciąż była dość tłoczna nawet pomimo późnej pory. Najrozmaitsze istoty zajmowały się tylko sobie znanymi sprawami. Wciąż słychać było kupców wykłócających się ze swoimi klientami o ceny towarów. Nie jeden raz wędrowcy byli świadkami nagłych zniknięć i pojawień zdezorientowanych Jednodniowców. Pomimo, że trójka podróżników starała się jak najmniej zwracać uwagę, ich stroje wciąż były bardzo wyróżniające i podobnie jak poprzednim razem wszelkiej maści istoty schodziły im z drogi. Dla wielu niezorientowanych osób widok potężnego beholdera unikającego Sae musiałby się wydać śmieszny, ale w Azylu taka scena nikogo nie dziwiła.

Stopniowo trójka towarzyszy oddalała się od „Zająca i Smoka”, a pomimo to nigdzie nie widzieli odpowiedniego sklepu. Właściwie wszędzie widać było kupców i ich siedziby, ale wszystko to wydawało się nieodpowiednie dla arystokracji. Trójka bohaterów wciąż dobrze pamiętała jaki efekt miało ich wejście do „Zająca i Smoka” i całkowicie zgodnie postanowili nie wchodzić do zwyczajnych i „przyziemnych” sklepików. Inaczej mogliby sprowadzić na siebie tylko kłopoty.

Wkrótce Sae, Harpo i Almirith dotarli do końca długiej ulicy. Tym razem wyszli na spory plac po brzegi wypełniony kupującymi i sprzedającym... a wiec trafili na targowisko. Trudno było ocenić jak wielkie musi ono być, jednak biorąc pod uwagę specyfikę Azylu i mieszkających w nim istot, do małych raczej nie należało. Paradoksalnie trafienie do tak tłocznego miejsca mogłoby zapewnić pewną anonimowość pośród tak różnorodnego tłumu... gdyby tylko nie te stroje, to zgubienie ewentualnego, niepożądanego towarzystwa byłoby dziecinnie łatwe.

Trójka towarzyszy rozpoczęła zadziwiająco szybki marsz przez plac. I tutaj wszystkiej maści istoty w pośpiechu starały się ustąpić z drogi arystokracji. Sae, Harpo i Almirith wyraźnie wyczuwali zaskoczone spojrzenia jakim byli obdarzani przez te dziwaczną mieszankę, jednak doskonale udawali osoby pewne siebie i dokładnie zorientowane co do celu swojej wędrówki. Szkoda tylko, że było wręcz odwrotnie.

W pewnym momencie przeciskania się przez ten rozkrzyczany tłum, arystokracja nagle wyszła na wolny fragment placu. Zadziwiające było znalezienie takiej pustej wysepki, nie zapełnionej przez kupców i ich klientów. W jakiś magiczny sposób nawet dźwięki dochodzące z reszty placu przycichły i zdawały się dochodzić z daleka. Po chwili niezrozumienia i zdziwienia, jakie było wywołane przez gwałtowną zmianę, trójka bohaterów z niepokojem rozejrzała się dookoła siebie. Wciąż byli na tym samym placu, choć jednak coś się zmieniło. Sae, Almirith i Harpo stali na niewielkiej pustej przestrzenie, ze wszystkich stron otoczonej przez ten zwyczajny, jak na Azyl, tłum zajęty kupowaniem, sprzedawaniem i narzekaniem na zbyt wysokie ceny. A jednak coś było nie tak. Wszystko co tylko znajdowało się poza obszarem spokoju było dziwnie zamazane i wyprane z kolorów. Nawet dźwięki były stłumione i niewyraźne.

Trójka towarzyszy z niepokojem rozejrzała się dookoła, spodziewając się jakiej pułapki. Almirith dobył obu swoich mieczy gotowy do odparcia ewentualnego ataku. Jednak nie stało się nic... Spojrzenie Sae skierowało się na element, który pokazał się dopiero gdy bohaterowie przekroczyli tą niewidzialną granicę. Ponad trójką podróżników górował wysoki mur, wykonany z białego kamienia, w którym osadzono masywną, żelazną bramę. Bohaterowie spojrzeli po sobie niepewni czy lepiej będzie zawrócić, czy może spróbować otworzyć wrota. Nie znali Azylu i nie mogli wiedzieć, co czeka za murem. W końcu jednak Almirith podjął decyzje i z mieczami w dłoniach, ruszył w kierunku przeszkody. Przeszedł zaledwie parę pierwszych metrów, gdy rozległ się głośny dźwięk... zupełnie jakby ktoś uderzył w gong. Harpo i Sae błyskawicznie odwrócili się w kierunku tłumu pewni, że zobaczą całą masę twarzy wpatrzonych właśnie w nich... a jednak się mylili. Zamiast jakiś strażników, czy choćby zaskoczonych gapiów, dostrzegli to samo co wcześniej... zwyczajne, jak na Azyl skupisko istot zajętych swoimi własnymi sprawami.

Od strony drzwi rozległ się kolejny odgłos, tym razem znacznie cichszy, który Sae i Almirithowi przywołał na myśl to dziwaczne miejsce, w którym rozpoczęli całą tą zwariowaną podróż. Skomplikowany mechanizm ukryty w grubym murze i wrotach, wprawił bramę w ruch. Oba skrzydła powoli rozchyliły się otwierając podróżnikom możliwość dalszej drogi i widok... widok na szeroką brukowaną ulicę wzdłuż której kwitły wspaniałe drzewa o rozłożystych gałęziach, rzucających cień na uliczkę. Misternie zdobione lampiony, wykonane ze złota i srebra leniwie huśtały się na potężnych konarach, rzucając delikatny, słaby blask. Wspaniałe budynki, wykonane z tego samego kamienia co mur, ozdobione przez niesamowite płaskorzeźby i drewniane ozdobniki. Cała ulica wydawała się idealnie wykonana, zaczynając od równych kamieni ulicy, aż po dachy budynków. Ulica była prawie pusta, poza jakąś parą przechadzającą się pomiędzy drzewami... parą ubraną w prawie identyczny sposób co Sae, Almirith i Harpo.

W pierwszej chwili trójka podróżników była pewna, że trafili do dzielnicy szlachty, jednak mylili się i to bardzo. W Azylu najbogatsi mieli wiele przywilejów, a jednym z nich było prawo wstępu do fragmentu dzielnicy targowej, w której usytuowane były najlepsze i najdroższe sklepy Azylu.

***

Krótko po tym jak Sae, Almirith i Harpo wymknęli się z uliczki, równocześnie odwracając uwagę większości gapiów, w drogę ruszyła także liczniejsza grupa. Na początku szedł Fialar, tuż obok niego Learion i Airuinath. Zaraz za nimi Crois i Maygar stojący po obu stronach „chudzielca” zamkniętego w żywej zbroi. Pochód zamykał czujny i milczący Valquar.

- Ten człowieczek jest strasznie niewygodny.- szeptem rzuciła żywa zbroja.
- Milcz, albo zaraz przerobie cię na szmaty. Zrozumiałeś trepie?- odpowiedział Maygar.
- Spokojnie szefuniu, nie trzeba się od razu tak unosić. Taaa... myśli, że jak ma wielkie pazury, to może wszystkim grozić.

Ostatnie słowa żywa zbroja powiedziała tak cicho, że nawet Learion ledwo je dosłyszał.

Początek wędrówki nie był zbyt udany. Arystokratyczne stroje przyciągały uwagę i całkowicie uniemożliwiały zachowanie anonimowości. Dopiero gdy Fialar gwałtownie skręcił w jedną z bocznych uliczek podróżnicy przestali odczuwać te zaniepokojone spojrzenia.

Podróż była długa i zadziwiająco spokojna. Wędrowcy pokonywali kolejne uliczki, mniejsze lub większe. Z każdą kolejną coraz bardziej oddalali się od hałasu i gwaru jaki im wcześniej towarzyszył. Dopiero teraz towarzysze zdali sobie sprawę jak głośno było na jednej z głównych ulic i jak bardzo musiały cierpieć ich uszy. Całe szczęście teraz już otaczała ich cisza, choć byli zbyt zajęci wypatrywaniem i nasłuchiwaniem ewentualnego zagrożenie, żeby się nią nacieszyć.

Zaledwie dwukrotnie drużyna musiała kryć się za załomami, czy w ciemnościach, by uniknąć jakiegoś niezbyt korzystnego spotkania. Wyglądało na to, że póki co arystokratom sprzyja szczęście. Jednak pomimo niego grupa wciąż była w dzielnicy targowej, co bez trudu można było poznać po w miarę czystych i schludnych uliczkach, a także otaczających wszystko domach. Najgorsze jednak było to, że nikt nie wiedział, czy Fialar obrał właściwy kierunek.

Po paru godzinach błądzenia w labiryncie ulic, uliczek i alejek, w końcu podróżnicy wyszli na niewielki, prawie całkiem opuszczony plac. Po środku w górę wybijała się fontanna z figurą mężczyzny trzymającego w jednej ręce wagę, a w drugiej sakiewkę. Prawdopodobnie fontanna miała obrazować bogatego kupca, ale jakiś złośliwy twórca trochę ją zmienił. Szaty figury sprawiają wrażenie zniszczonych i znoszonych. Bez trudu można dostrzec liczne łaty i dziury, którymi rzeźbiarz „przyozdobił” swoje dzieło. Kamienna sakiewka trzymana przez figurę jest podziurawiona jakby ktoś potraktował ją jako poduszkę na igły. To właśnie z tych dziur wypływała woda.

Po przeciwnej stronie placu, podróżnicy wyraźnie widzieli otwartą bramę, prowadzącą zapewne do innej dzielnicy. Ale czy to dzielnicy biedoty?

Grupa przekroczyła wrota i znalazła się na kolejnej ulicy, tym razem węższej i bardziej zaniedbanej. W niektórych miejscach bruk poznaczony był pajęczyną pęknięć, podobnie jak ściany niektórych domów. Pomimo, że ta dzielnica nie wyglądała już na tak czystą i schludną jak poprzednia, to jednak wciąż nie zasługiwała na miano dzielnicy żebraków. Prawdopodobnie to właśnie ta cześć miasta jest zamieszkiwana przez zwyczajnych mieszkańców Azylu.

Drużyna niemal natychmiast skręciła w jakąś boczną alejkę. Skoro widok arystokracji w dzielnicy targowej był czymś niezwykłym, to jaki szok przeżyją zwyczajni, prości mieszkańcy kiedy zobaczą „wielmożnych panów” spacerujących sobie po okolicy. I choć przemykanie bocznymi uliczkami nie wydawało się do końca bezpieczne, to jednak pozostawało lepszym pomysłem niż pochód środkiem tej dzielnicy.

I znowu zaczęło się przekradanie przez ciemniejsze i mniej uczęszczane alejki, połączone z ciągłą gotowością na ewentualne problemy. Kolejne błyskawiczne przeskoki z jednej uliczki do drugiej. Krycie się za wszelkimi możliwymi zasłonami i przemykanie w ciemnościach. Trzeba przyznać, że grupa zachowywała wręcz obsesyjną ostrożność, co w Azylu stanowiło bardzo mądre posunięcie.

Kolejne parę godzin błądzenia, wypełnionego uczuciem zdenerwowania i ciągłymi szeptami – „Ale my już tu byliśmy...” – wydawało się rozciągać do wieczności. Pomimo to całą grupa wciąż szła naprzód nie zważając na zmęczenie i ogarniających wszystkich zwątpienie. Już dawno ostatnie promienie dnia zgasły i Azyl pogrążył się w kompletnych ciemnościach.

Noc... domena złodziei, rabusiów, morderców i wielu innych osób o nie do końca miłych intencjach, jeszcze bardziej pognębiła podróżników. W węższych alejkach panowała prawie całkowita ciemność, co utrudniało marsz tym z podróżników, którzy nie potrafili widzieć w ciemnościach lub przy słabym świetle. Noc była też czasem kiedy to Learion stał się przewodnikiem dla Airuinath. Trzeba przyznać, że wszyscy wędrowcy radzili sobie całkiem dobrze. Nie padła ani jedna skarga, ani jedna prośba, żeby przystanąć na chwile i złapać oddech. Nie było czasu na odpoczynek, trzeba było znaleźć bezpieczne miejsce i dopiero później odpocząć.

Kolejny mur i kolejne wrota, tym razem zamknięte. Być morze bramy są zamykane na noc? Niezależnie od tego trzeba było jakoś ominąć przeszkodę. Tym razem umiejętności Croisa okazały się błogosławieństwem i ratunkiem. Z pomocą swojego bicza, mężczyzna zdołał dostać się na mur i później pomógł swoim towarzyszą wspiąć się na górę i dostać się na drugą stronę. Po pokonaniu przeszkody grupa w końcu znalazła się u celu. Znaleźli się w najuboższej ze wszystkich dzielnic Azylu.






Azyl
”Wieczne Ogrody Zerachiela”

”- Mam rozkaz przekazać tą wiadomość bezpośrednio Zerachielowi...
- Lordowi Zerachielwi- poprawiła nimfa
- Mój pan Istahr będzie bardzo niezadowolony...

Nimfa uniosła smukłą dłoń tym jednym gestem uciszając posłańca. Twarz kobiety pozostała całkowicie obojętna, nawet pomimo faktu, że rozmowa trwała już prawie dziesięć minut... dziesięć minut spędzonych na próbie wyjaśnienia, że Lord Zerachiel jest teraz bardzo zajęty – osobiście podlewa kwiaty – i nawet informacja o końcu świata nie byłaby dość ważna, żeby przerywać mu jego zajęcie. Dlaczego śmiertelnicy nie potrafią zrozumieć, że ich problemy są nieistotne w obliczu wieczności?

- Lord Zerachiel jest teraz bardzo zaję...
- Ale to jest bardzo pilna wiadomość od samego Istahra!

Szczerze mówiąc nimfa nie wiedziała kim jest ten Istahr i dlaczego jego posłańcy mieliby być traktowani w jakiś specjalny sposób. Zresztą kimkolwiek by nie był mógł poczekać, w przeciwieństwie do kwiatów Lorda Zerachiela. Z cierpliwością godną kamienia nimfa podjęła kolejną próbę uprzejmego wyproszenia posłańca.

- Niestety, ale...
- Ale ja musze przekazać...
- przekazać wiadomość...
- wiadomość dla...
- mogę tylko ja.

Posłaniec był już czerwony ze wściekłości. Dlaczego nie pozwalano mu wykonać jego obowiązku? Chyba ten przeklęty ogrodnik Zerachiel mógłby zostawić swoje kwiaty na pięć minut i wysłuchać wiadomości! A teraz jeszcze ta dziwka wchodziła mu w słowo! Co za bezczelność! Z wściekłością wymalowaną na twarzy, mężczyzna wycelował palec w nimfę i niemal wykrzyczał.

- Jeżeli nie dasz mi przekazać tej wiadomości, osobiście dopilnuje, żeby spotkała cię surowa kara!

Słowa nie wywarły na nimfie większego wrażenia. Spojrzała tylko na posłańca z litością, zupełnie jakby patrzyła na jakieś małe, bezradne stworzonko, poczym wskazała mu jedną z wielu ścieżek wijących się przez rozległe ogrody.

- Ta ścieżka zaprowadzi pana do wyjścia.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. Proszę już iść i wrócić jutro w południe. Wtedy Lord Zerachiel będzie przygotowywał się do medytacji w Głównym Ogrodzie i będzie mógł poświęcić panu chwilkę. Proszę też przekazać Panu Ishahrowi pozdrowienia od Lorda Zerachiela oraz serdeczne zaproszenie do Wiecznych Ogrodów.”


***



Azyl
”Sklep Tysiąca Masek”

Sae, Almirith i Harpo spojrzeli po sobie niepewni czy dobrze trafili. Krótką chwile temu, od pary miłych staruszków arystokratów, dowiedzieli się, że właśnie tu znajdą najdoskonalsze przebrania. Całe szczęście starsi arystokracji byli świecie przekonani, że Sae, Almirith i Harpo potrzebują przebrań na zbliżający się Wielki Bal. Oczywiście towarzysze nie mieli zamiaru wyprowadzać staruszków z błędu.

Właśnie grupa stała przed dość dużym budynkiem, największym w okolicy, zbudowanym na planie kwadratu i zwieńczonym pokaźną kopułą. W idealnie białych ścianach budowniczy wykuł głębokie wnęki, a w każdej z nich umieścił figurę jakieś osoby zakładającej maskę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że każda z tych figura była niewiarygodnie dokładana i szczegółowa. Jak na gust podróżników zbyt szczegółowa... zupełnie jakby ktoś pozamieniał nieszczęśników w kamienne posągi. Ponad wejściem wtopiona była złota tablica do której przytwierdzono srebrną, uśmiechniętą maskę.

Trójka podróżników w końcu podjęła decyzje i przeszłą przez dwuskrzydłowe, dębowe drzwi. Ich kroki odbijały się echem, gdy powoli szli przez długi korytarz wykuty w białym kamieniu. Niewielka grupka wyraźnie wyczuwała czyjeś spojrzenie skierowane właśnie na nich. A może to tylko ich własna wyobraźnia sprawiała, że dziesiątki masek ustawionych wzdłuż korytarza zdawało się w nich wpatrywać? Niezależnie od tego, czy maski rzeczywiście były obdarzone jakąś dziwaczną namiastką życia, czy może to tylko gra świateł, podróżnicy szli dalej. W końcu znaleźli się przed ścianą blokującą im dalszą drogę... koniec korytarza, ale gdzie są jakieś drzwi? Zamiast przejścia podróżnicy zastali tylko kolejną maskę. Demoniczna, czerwona twarzy wpatrywała się w podróżników pustymi otworami. Dwa spiralne rogi wcale nie dodawały jej uroku, podobnie jak szereg kłów wystających z paszczy.

Po chwili konsternacji Harpo podszedł do ściany i zaczął dokładnie ją oglądać. Tutaj musiało znajdować się jakieś tajne przejście. Gnom próbował wszystkich znanych sobie sztuczek, sprawdził czy żaden fragment ściany nie może zostać w jakiś sposób poruszony, czy za maską demona nie ma jakieś dźwigni lub przycisku, albo czy któryś z elementów maski nie otwierał tajnego przejścia. Jednak wszystko to było na nic. Gdy trójka podróżników już miała zawrócić i poszukać innego, mnie egzotycznego sklepu, maska demona poruszyła się. W pustych otworach naglę ukazała się para błękitnych oczy, a paszcza demona rozwarła się z pewną trudnością wymawiając kolejne słowa.

- Czego tu? Nie widać, że zamknięte?! – cienki, piskliwy głosik wyraźnie dobiegał zza ściany.
- Powiedziano nam, że tu dostaniemy stroje na Wielki Bal...
- Stroje?! Phii... Ja tu nie sprzedaje „stroi”! Co to są te stroje? Jakieś szmaty? Ja tu maski sprzedaje, najlepsze w całym Azylu. Phii... Po co komu stroje jak może mieć jedną z moich masek?
- Ale my chcieliś...
- Nie ważne co chcieliście. Ważne co zrobiliście. Przychodzić do mnie po stroje... Phii. Żebym ja miał marnować czas na stroje! Co to ja jakiś krawiec jestem? Jestem wirtuozem przemian! Odkrywam najwspanialsze z cech wyglądu! Maskuje niedoskonałości! Myślicie, że czemu wszystkie te arystokratyczne damy to takie piękności?! Bo noszą moje maski! Ja jestem cudotwórcą! Z najbrzydszego czynie cudownie piękne! Z piękności uczynię nocny koszmar! Ja Wielki Marik...


Wyglądało na to, że cienki głoski zaczyna się samemu nakręcać. Z każdym kolejnym słowem przyspieszał i robił się głośniejszy, zupełnie jakby jego właściciel chciał żeby cały Azyl usłyszał o jego geniuszu. Ten gwałtowny napływ płomienistej mowy lekko skonsternował trójkę bohaterów. Ich zaskoczone miny nie uszły uwadze „wielkiego” Marika.

- Nie wierzycie mi? Tak widzę to po tych waszych minach! Ha!! Poddajecie w wątpliwość mój geniusz! Ja wam pokaże... Jak zwykle mnie nie doceniają. Wszyscy tu przychodzą tylko po to, żeby kupić maskę na jakiś głupi bal... - cienki głoski gwałtownie przemienił się w szloch – Nikt nie docenia mojego geniusze.. sniff... Moje maski to nie jakiś tam kostium... harkk... żeby raz ją założyć i później wyrzucić do śmietnika.... Do śmietnika rozumiecie?! Moje wspaniałe dzieła sztuki są znajdowane pośród jakiś śmieci! Ale ja wszystkim jeszcze pokaże mój geniusz... Właźcie.

Ściana przez którą stała trójka towarzyszy nagle się rozstąpiła odsłaniając dalszy korytarz, a w nim stał nie kto inny jak „wielki” Marik. Arystokratycznie ubrany staruszek, ten sam, którego podróżnicy widzieli kiedy szli do „Zająca i Smoka”. Ten sam starszy mężczyzna, który siedział w karecie z wyrazem oburzenia na twarzy. Jednak mężczyzna stał tam tylko przez chwile – naglę jego ciało zaczęło się zmieniać. Ubranie zdawało się wrastać w ciało, równocześnie zmieniając kolor. Włosy całkowicie znikły, a rysy twarzy wyrównały się całkowicie zanikając. Mężczyzna zaczął się kurczyć, zupełnie jakby zapadał się w sobie. Cała przemiana trwała tylko parę sekund i gdy dobiegła końca na miejscu człowieka, na podłodze leżała stosunkowo duża, wielokolorowa galareta w kształcie kropli. Sae, Almirith i Harpo słyszeli kiedyś o tych istotach, ale jeszcze nigdy żadnej nie spotkali. A może jednak spotkali tylko nie zdawali sobie z tego sprawę?

Fasma, nazywająca siebie Wielkim Marikiem, bez słowa, za to z zadziwiającą szybkością, ruszyła korytarzem w kierunku kolejnych dębowych drzwi. Zdezorientowani Sae, Almirith i Harpo ruszyli zaraz za swoim gospodarzem podejrzewając, że właśnie tego chciałby od nich Wielki Marik.

Krótki, milczący pochód i jedne drzwi dalej, a grupa znalazła się w niewielkiej pustej salce, z której odchodziły jeszcze cztery korytarze. W kamiennej sali panowało przejmujące zimno, które dodatkowo potęgowały kamienne ściany. Zanim trójka podróżników zdążyła się dokładniej rozejrzeć w ich głowach rozbrzmiała myśl... myśl Marika.

- Czego więc szukacie moi drodzy przyjaciele? Ahh... tak, jaki ze mnie gapa. Oczywiście potrzebujecie masek. Moich masek. Jakieś konkretne zamówienie?
- Jakieś proste, niewyróżniające ubr...
- Nawet o tym nie myśl! Żadnych ubrań! Tylko maski! A wiec jakie maski potrzebujecie?
- Eee... jakiś prostych i niewyróżniających?
- Tak... tak! Wspaniały wybór. Chcecie zaznać odmienności. Rozumiem was, ja sam też czasem mam ochotę stać się kim innym. Czyż prostota nie jest zaprzeczeniem eleganci? Cóż za wyzwanie... cóż za wyzwanie. Nareście jacyś klienci godni moich usług. Nie trudno jest zamienić króla w innego króla, ale piękną damę w przeciętną prostaczkę. Albo wspaniałego wojownika w chłopa o zajęczym sercu. Tak! Nareszcie jakieś wyzwanie! Zaczekajcie tu przez chwilkę moi drodzy.


Wielki Marik dokonał przemiany swojej osoby, tym razem przeobrażając się w urodziwą, młodą kobietę. Skłonił się przed trójką klientów i w mgnieniu oka zniknął w jednym z korytarzy.

Nieobecność gospodarza trwała zadziwiającą krótko – zaledwie parę minut zajęło Wielkiemu Marikowi przytachanie do niewielkiej salki całego stosu masek. Gdy Sae, Almirith i Harpo patrzyli na te wszystkie dziwaczne przedmioty, utwierdzili się tylko w przekonaniu, że Marik musi byś szalony. Swoje dzieła Fasma stworzyła z najdziwniejszych materiałów zaczynając od drewna, przez kamień i metal, a na zasuszonych liściach i ziarenkach piasku kończąc. W tym ostatnim przypadku Wielki Marik zaklinał się, że osobiście, pod postacią mrówki, sklejał wszystkie ziarenka piasku jedno po drugim.

Wkrótce też okazało się, że maski Wielkiego Marika nie są dziwne tylko ze względu na materiały z których je stworzoną. Gdy Sae założyła jedną z nich, przedstawiającą starą wiedźmę, nieczuła żadnej zmiany, poza dziwną ochotą do zrzędzenia o starych, obolałych kościach i konieczności odżywiania się tylko musami owocowymi. Natomiast Almirith i Harpo nie mogli wyjść z podziwy – na miejscu Sae stała teraz stara kobieta, zgięta wpół pod upływem lat. Długi ostry nos, poskręcane i pozlepiane włosy, a także zmarszczki głębsze od niejednej studni i stare, poniszczone szmaty, które miała zarzucone na plecy czyniły z niziołki prawdziwą wiedźmę. Widząc zdziwienie na twarzach towarzysz, stara wiedźma zmierzyła ich jadowitym spojrzeniem i głosem prawie tak bardzo zasuszonym, jak jej własna skóra powiedziała:

- Przestańcie się tak na mnie gapić... albo rzucę na was urok i wszystkie wasze członki uschną, zęby wasze powypadają, oczy wywrócą się na drugą stronę, a włosy osiwieją...

Sae słysząc jak z jej własnych ust wylatują zupełnie inne słowa niż chciała powiedzieć, szybko zatkała dłońmi usta z przerażeniem patrząc na towarzysz. Almirith i Harpo dostrzegli natomiast jak wiedźma jednym długim pazurem drapie swój długi i ostry nos, równocześnie mierząc ich krzywym spojrzeniem, zupełnie jakby naprawdę zastanawiała się jaki urok na nich rzucić.

W całym tym zamieszaniu Marik czuł się jak w niebie. Pod postacią pseudosmoka latał pomiędzy trójką klientów, odbierając im jedne maski i podając następne, ciągle przy tym krzycząc „Nie, nie ta! Spróbuj tą... Nie, ta też nie!”. Wyglądało na to, że Fasma jest w swoim żywiole. W czasie tej zwariowanej zabawy okazało się, że zarozumiały Marik wcale nie jest taki zły, jaki się na początku wydawał. Wystarczy tylko odpowiednio doceniać jego wielki geniusz i wspaniałość wykonania jego masek, a okazywał się miły i sympatyczny.

Po dwóch długich godzinach Sae, Almirith i Harpo opuszczali „Sklep Tysiąca Masek” z najlepszymi przebraniami jakie tylko mogli zdobyć. Wielki Marik osobiście odprowadził swoich klientów do wyjścia i nawet bardzo zaniżył wartość masek, żądając o wiele mniejszej zapłaty. Jednak wymusił na grupce podróżników obietnice, że jeżeli kiedykolwiek maski przestaną być dla nich przydatnie, nie wyrzucą ich, tylko przyniosą z powrotem do sklepu.

***

Azyl
”Rudera”

Stary, rozpadający się budynek okazał się idealny. Piętrowy, choć niezbyt czysty, był zamieszkane tylko przez szczury. Pomimo bardzo dokładnego przeszukania nikt nie odnalazł żadnych śladów istot żywych poza gryzoniami. Jedynym problemem mogły być stare, spróchniałe deski, które niemiłosiernie skrzypiały nawet pod najmniejszym i najlżejszym Learionem, a co dopiero pod półczartem. Schody prowadzące na pierwsze i jedyne piętro też miały już swoje lata, dlatego grupa postanowiła na razie z nich nie korzystać w obawie, że mogłyby się zawalić.

Po dokładnym przeszukaniu okazało się, że parter składa się z korytarza wejściowego i czterech pokoi. Cały dom był całkowicie pusty, już dawno ograbiono go ze wszystkiego co tylko było coś warte. Wyglądało na to, że bohaterom przyjdzie spać na podłodze, ponieważ nawet jeden mebel się nie ostał.

Po zakończeniu oglądania nowej posiadłości i choćby tymczasowej bazy wypadowej, cała grupa spotkała się w korytarzu, by dokonać dalszej narady. Learion wypuścił Fialara równocześnie prosząc go, żeby odnalazł i przyprowadził do kryjówki Sae, Almiritha i Harpo. Gnom nie lubił się rozstawać ze swoim ulubieńcem, ale doskonale wiedział, że to właśnie kot ma największe szanse pozostania niezauważonym szczególnie teraz w nocy. Learion miał tylko nadzieje, że nic złego nie przydarzy się Fialarowi.

Ledwo czarny, koci ogon zniknął za drzwiami, reszta grupy wybrała jeden z pokoi jako sypialnie i zabrała się za rozpakowywanie swoich nielicznych rzeczy. Była już późna noc i wszyscy czuli się okropnie zmęczenia, a jednak wszyscy wiedzieli, że i tak nie zdołają zasnąć dopóki Fialar nie przyprowadzi pozostałej trójki towarzyszy. Nie mając nic lepszego do roboty grupa usiadła wspólnie po środku pokoju i rozpoczęły się ciche rozmowy.

Księżyc powoli przesuwał się ponad Azylem wyraźnie wskazując, że minęła już północ. Głowa sennej Airuinath, powoli, zupełnie nieświadomie opadła na ramię Croisa. Oddech kobiety wyrównał się i po chwili Pocieszycielka była już gdzieś daleko. Crois patrząc na tą piękną, spokojną twarz, nie mógł się powstrzymać i jego myśli powędrowały w przeszłość do Elizy.

Learion też nie czuł się najlepiej. Myśl o tym, że Fialarowi mogło się przydarzyć coś złego bardzo gnębiła gnoma. Nawet przekomarzania żywej zbroi i tarana nie potrafiły rozproszyć czarnych chmur, które zebrały się nad Learionem.

Czekanie na towarzyszy zdawało się ciągnąć już od paru godzin, kto wie może już za chwile wstanie nowy dzień? Na dworze zrobiło się jakby jaśniej, a ani Fialara, ani Sae, Almiritha, czy Harpo nie było widać. W końcu milczący Valquar wstał i stwierdziwszy, że ma dość czekania poszedł jeszcze raz sprawdzić pozostałe pokoje. Nikt nie miał specjalnej ochoty mu tego zabraniać, podobnie jak nikt nie chciał mu towarzyszyć. I może tak było lepiej?

Azyl
”Dzielnica Targowa”

Gdy Fialar odnalazł Sae, Almiritha i Harpo, tamta trójka była naprawdę wściekła. Wiele czasu spędzili w sklepie Marika i gdy w końcu go opuścili, większość pozostałych sklepów była już zamknięta. Zresztą nawet nie to było najgorsze, ale ceny! Toż to była prawdziwa przesada. Kupcy i sklepikarze z Azylu żądali ponad dwukrotnej, rzeczywistej wartości danego przedmiotu! Skończyło się na tym, że zdołali kupić tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a i tak stracili prawie wszystkie pieniądze.

Obłożona rozmaitymi przedmiotami grupa ruszyła za Fialarem zastanawiając się dokąd ich zaprowadzi pupilek Leariona.

Azyl
”Rudera”

Fialar spokojnie przekroczył próg domu, przemykając pomiędzy niedomkniętymi skrzydłami drzwi. Zaraz za nim weszły jeszcze trzy osoby, na wszelki wypadek wcześniej ściągając maski i na nowo stając się sobą. Trzeba było przyznać, że magiczne dzieła Marika były równie przydatne, co nieprzyjemne. Ich wpływ rozprzestrzeniał się nie tylko na wygląd osoby noszącej, ale także na jej zachowanie i osobowość.

Ledwo Sae, Almiritha i Harpo zdołali wejść do domu, od razu zrozumieli, że coś jest nie w porządku. Tuż przed nimi przebiegł blady Crois nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem i chwile później już zniknął w jednej z sal. Zaraz potem do korytarza weszła Airuinath wraz z Learionem, do którego już się łasił wierny Fialar. Ich miny nie świadczyły o niczym dobrym.

- Valquar zniknął.
- Jak to zniknął?
- Zwyczajnie. Powiedział, że idzie jeszcze raz sprawdzić resztę pokoi, ale nie wrócił. Przeszukaliśmy cały dom, a po nim nie ma ani śladu.


Azyl
”Dzielnica biedoty”

”Księżyc powoli opadał za horyzont, a noc stopniowo ustępowała miejsca wstającemu dniu. Mężczyzna odziany w srebrne szaty członka Srebrnych Płomieni siedział spokojnie na dachu jednego z rozpadających się budynków. Morderca uważnie obserwował wejście do budynku, który jego cele wybrały sobie za tymczasowe mieszkanie. Ta gra coraz bardziej mu się nie podobała. Za opornie to wszystko szło... zbyt wolno. Spojrzenie zimnych błękitnych oczu skierowało się na jedną z ofiar. Nieprzytomny elf leżał tuż obok mordercy. Jego schwytanie było tak proste... za proste. Morderca przybliżył się do swojej bezradnej ofiary. Promienie księżyca odbiły się od wąskiego, srebrnego ostrza. Nadszedł czas, żeby zakończyć zabawę.”

abishai 03-10-2007 19:01

Harpo Longwayfromhome
 
Azyl Przed ”Sklepem Tysiąca Masek”, pod dokonaniu zakupów

Harpo przemierzając drogę do części miasta dla uprzywilejowanych, stwierdził z czasem, że stroje arystokracji mają jednak pewne zalety i nie należy się ich pochopnie pozbywać.
Spojrzał na trzymaną w rękach maskę przypominająca gębę złowieszczej zielonej ropuchy...Maskę zielonego slaada. Gnom jak dotąd nie miał styczności z tym przedstawicielem tej rasy...Aczkolwiek miał okazję współpracować z niebieskim slaadem i znał nieco charakter tych stworzeń. Wielki Marik uparł się żeby właśnie tą maskę Harpo kupił...Podobno będzie idealną opozycją do obecnej postaci i osobowości gnoma. Harpo wolałby jednak inną maskę będącą w opozycji do jego charakteru. Na przykład ten półgigantpółsmok byłby idealną opozycją charakteru Harpo. Ale fasma choć miły i nad wyraz uprzejmy był także uparty jak osioł...Z całą stanowczością stwierdził, że slaad jest odpowiednim wyborem i nie chciał pójść na żadne ustępstwa. Harpo podejrzewał, że w poprzednim obrocie koła życia i śmierci Wielki Marik rzeczywiście był osłem, albo mułem... W każdym razie wyjątkowo upartym stworem.

Azyl ”Dzielnica Targowa”


Teraz czekały ich zakupy reszty sprzętu... I te okazały się katorgą, gdyż kupcy chyba z sufitu brali ceny. Gnom miał nadzieję, że to co kupili było choćby warte swej ceny...No cóż, przynajmniej tutaj wtapiali się w otocznie...Które to Harpo cały czas lustrował, zwłaszcza położenie okien, ilość i rodzaj zamków w drzwiach, ewentualną obecność glifów bądź magicznych symboli...Wszystkiego co mogłoby przeszkodzić w ewentualnym włamaniu...Nie żeby jakieś planował, wszystkie te obserwacje przeprowadzał podświadomie. Gnom zmieniał bowiem nieco swe zachowanie w zależności od miejsca w którym się znajdował...W jaskiniach budziły się najwcześniej rozwinięte, półzwierzęce instynkty, w lesie był zbójem, a w mieście włamywaczem...Każda ta rola była dla niego równie naturalna co oddychanie. Harpo nawet nie zauważał jak przechodził z jednej w drugą.
Niestety wydatki nie pozwoliły na zakup stroju, oraz tego na czym gnomowi szczególnie zależało...Kapelusza z szerokim rondem. Bez którego Harpo czuł się...nagi. Co prawda gnom, w imię rozsądku, nie uważał kapelusza za istotny zakup, ale...boleśnie odczuwał jego brak.
Nagle spojrzenie Harpo przyciągał złotawy warkocz i twarz która mignęła w tłumie...Gnom się zatrzymał, stanął jak wryty zapominając gdzie jest.
Przez umysł Harpo przetoczyła się burza myśli: -" Lyiss? Niemożliwe.. Ona nie żyje ...Ja sam...Po co się łudzić.. A jeśli?.. Nawet jeśli, to i tak to niczego nie zmienia...To co się stało, to się nie odstanie... Lepiej nie rozdrapywać starych ran. "
Gnom westchnął głośno i podreptał smętnie za towarzyszami. Raz otworzonej tamy wspomnień nie da się tak łatwo zamknąć.

Azyl ”Rudera”

- Valquar zniknął.
- Jak to zniknął?
- Zwyczajnie. Powiedział, że idzie jeszcze raz sprawdzić resztę pokoi, ale nie wrócił. Przeszukaliśmy cały dom, a po nim nie ma ani śladu.

To nie brzmiało zbyt, dobrze...To stanowczo nie brzmiało zbyt dobrze. Widocznie pech trzymał się drużyny jak rzep sierści owcy...
Przez Harpo chwilę maszerował po pokoju tam i z powrotem. Umysł już przywykł do kłopotów. Cały czas bowiem im się przytrafiały.
- Jest późno , a my jesteśmy zmęczeni.- rzekł gnom przystając.-Przeszukamy ruderę rano, a dzisiaj śpimy w jednym pokoju... wszyscy...I wystawiamy warty. Nadal jesteśmy we wrogim miejscu, więc zachowajmy czujność. Priorytety na jutro. Zasięgnąć języka, zdobyć jak najwięcej informacji i poszukać źródła zarobku. Co do przebrań...eee...są dosyć nietypowe, ale powinny być skuteczne. Nie zdobyliśmy zbyt wiele ekwipunku, ale to co mamy powinno być wysokiej jakości...Rezerwuję dla siębie krótki miecz, linę i jedną z przeszkadzajek. Acha...I jutro powinniśmy nadal działać w parach...Żeby nie podzielić losu zaginionego kompana.
Harpo usiadł w kącie na podłodze zostawiając Sae sprawę wytłumaczenia na czym polegają przebrania. Wspomnienia, ciągłe napięcie wywołane walka i kolejne wydarzenia spowodowały, że gnom czuł się bardzo zmęczony...Dotąd siła woli starał się utrzymać swa aktywność na najwyższym poziomie...Ale powoli zmęczenie zaczęło triumfować na umysłem Harpo.

Tammo 13-10-2007 14:37

* * *
Azyl
”Podwórze karczmy”

Droga była niemiła dla Leariona. Nie mogą polegać na więzi ze swoim najwierniejszym towarzyszem, który musiał zajmować się czymś innym, gnom dość szybko przypomniał sobie, dlaczego przerażał go świat bez barw, światła i jakiegokolwiek, choć krótkiego obrazu.

Dłoń, zaciśnięta na ramieniu Airuinath, podczas podróży zwilgotniała od potu, parokrotnie też młodzian szeptał krótkie przepraszam po kolejnych potknięciach, zawahaniach, czy niemalże upadkach.

Nawet zasłyszane skargi zbroji ledwo wydobyły zeń słaby uśmiech. Po raz pierwszy od dawna gnom miał towarzyszy. Wciąż jeszcze nie wiedział, jak dobrych i jak bardzo godnych zaufania. To... napawało go mieszanymi uczuciami i wcale nie ułatwiało ślepej wędrówki.

Ciche szepty lub sarkania, gnom miał zamiar zignorować nie licząc się z kimkolwiek. Wierzył kotu bezgranicznie, wiarą wynikającą z lat wspólnej wędrówki. Przyczajał się więc odpowiednio, podnosił się po upadkach i nie skarżył się, nawet gdy po paru poobijaniach się o ścianę, potknięciach o bruk i przebieganiach w pośpiechu przez kolejne ulice, uliczki i alejki, jego oddech był rwany, twarz pokryta potem, a ręka zgrabiała. Zorientowawszy się w tym, Aylinn szepnął:

- Przepraszam. Żałosne to, będziesz miała przeze mnie siniaki na tej ręce.

Drużyna niemal natychmiast po wejściu w dzielnicę biedoty skręciła w jakąś boczną alejkę. Skoro widok arystokracji w dzielnicy targowej był czymś niezwykłym, to jaki szok przeżyją zwyczajni, prości mieszkańcy kiedy zobaczą „wielmożnych panów” spacerujących sobie po okolicy. I choć przemykanie bocznymi uliczkami nie wydawało się do końca bezpieczne, to jednak pozostawało lepszym pomysłem niż pochód środkiem tej dzielnicy.

I znowu zaczęło się przekradanie przez ciemniejsze i mniej uczęszczane alejki, połączone z ciągłą gotowością na ewentualne problemy. Kolejne błyskawiczne przeskoki z jednej uliczki do drugiej. Krycie się za wszelkimi możliwymi zasłonami i przemykanie w ciemnościach. Trzeba przyznać, że grupa zachowywała wręcz obsesyjną ostrożność, co w Azylu stanowiło bardzo mądre posunięcie.

Gnom był już niezwykle wprost zmęczony. Ten dzień zaczynał ciągnąć się niczym koszmar. Labirynt, Fristus, jego śmierć przy tej planszy z literami, kolejne pułapki i próby, rozdzielenie z Fialarem, przybycie magini, i konfrontacja z Deanlathem - Sominusem, ujawnienie jego oszustw, golemy, a potem to.

"Azyl. Cóż za diablo myląca nazwa. Jesteśmy ścigani jak króliki, a wedle tego co wiemy, jesteśmy w norze lisa. Nie znamy dnia ani godziny, a ja nie spałem od całych dni, jeśli nie od tygodnia. Chwila przerwy. Bieg. Przyczaj się. Znowu bieg. Przemykamy się licząc, że gospodarze AZYLU nas nie zauważą. Też mi schronienie. Jak dzieci we mgle, ot kim teraz jesteśmy. Na tacy dla naszych wrogów, których wcale nie ma tak mało. I nawet nie mam własnej pamięci, by z niej wyłowić ich twarze. Ależ porażka. Sominus... czy my w ogóle możemy coś mu zrobić? My? Jacy my? Jeden plan układaliśmy niemal godzinę. Niektórych z tych istot w ogóle nie znam. Ten cichy elf na przykład. Jakby łowca. Valquar? Diabli wiedzą. Półdiabli, czy cali? O na me trzynaście imion dziecinnych, nawet żartu już nie umiem śmiesznego rzucić. Dno, Learionie. Napotkałeś dno. Uczyńże sobie łaskę i się od niego odbij."

Noc... domena złodziei, rabusiów, morderców i wielu innych osób o nie do końca miłych intencjach, jeszcze bardziej pognębiła podróżników. W węższych alejkach panowała prawie całkowita ciemność, co utrudniało marsz tym z podróżników, którzy nie potrafili widzieć w ciemnościach lub przy słabym świetle. Noc była też czasem kiedy to Learion stał się przewodnikiem dla Airuinath. Gnom powitał tą zmianę z ulgą. Dawno już nie musiał na nikim aż tak polegać, i choć poza okazjonalnym przepraszam i jednym komentarzem do własnej słabości nie rzekł nic, bolało go to. Dlatego wkładał wiele wysiłku, by jak najdelikatniej prowadzić kobietę. Jak najlepiej. Zresztą, wszyscy wędrowcy radzili sobie całkiem dobrze. Nie padła ani jedna skarga, ani jedna prośba, żeby przystanąć na chwile i złapać oddech. To także powodowało, że Learionowi łatwiej było zacisnąć zęby, trudniej powiedzieć 'stańmy'. Prawdą wszak było, że nie mieli czasu na odpoczynek, trzeba było znaleźć bezpieczne miejsce i jeszcze ułożyć plany, a dopiero później odpocząć.

Wreszcie, ostatni mur, zręczna interwencja Croise'a, krótkie brawo, jakie Learion doń wymruczał poznawszy zręczność tamtego w operowaniu rzemienną bronią i dotarli.

Nie do celu podróży, ale do dzielnicy, gdzie mieli znaleźć schronienie. Byli niemal na miejscu.

"Ciekawe, co kupują teraz Sae, Almirith i Harpo? Oby nie bawili się w jakieś zbędne przebieranki lub przymierzanie, szkoda czasu!"

* * *
Azyl
”Rudera”

"Ktoś nas jednak lubi. Co za idealna dla naszych celów, urocza... hmm, no nie chata. Kamienica też nie. Jakkolwiek by to nie ująć to... jest to rudera."

Stary, rozpadający się budynek, piętrowy, niezbyt czysty, był w wielu miejscach przegniły (słysząc skrzypiące pod nim schody Learion błysnął zmęczonym uśmiechem do Magyara rzucając krótkie 'powodzenia, mój drogi') a do tego całkowicie i kompletnie rozgrabiony i opustoszały... jeśli nie liczyć szczurów. Nawet jeden mebel się nie ostał.

Wszystko to ustalili pozostali, gnom bowiem nie widział za stosowne się rozglądać. Była inna sprawa, o którą należało zadbać.

"Fialarze"

Zbudowawszy w umyśle obraz rudowłosego gnoma, nieco rozczochranej niziołki oraz dystyngowanego elfa, Learion przytulił do się kota. Mocno. Nieco strachliwie.

"Znajdź ich, i sprowadź tutaj... i wracaj cało."

Ledwo czarny, koci ogon zniknął za drzwiami, reszta grupy wybrała jeden z pokoi jako sypialnie i zabrała się za rozpakowywanie swoich nielicznych rzeczy. Była już późna noc i wszyscy czuli się okropnie zmęczenia, a jednak wszyscy wiedzieli, że i tak nie zdołają zasnąć dopóki Fialar nie przyprowadzi pozostałej trójki towarzyszy. Nie mając nic lepszego do roboty grupa usiadła wspólnie po środku pokoju i rozpoczęły się ciche rozmowy.

Siadłszy nieco z boku, gnom wymówił się zmęczeniem i daremnie próbował zasnąć. Próżny trud. Młody Aylinn miał spędzić ten czas wymyślając rozmaite czarne scenariusze, troszcząc się na przemian o całą grupę, plany złowrogiego Sominusa, szukając (próżno) granic jego potęgi, lub niepokojąc się o familiara.

Ani rozmowy towarzyszy, ani pogaduszki i przekomarzanki magicznych, animowanych przedmiotów, ani więzień, który siedział podejrzanie cicho, ani wstający i idący się rozejrzeć łowca nie pobudziło gnoma do czynu.

Czekał.

Ocknąwszy się z niespokojnej drzemki, gnom zastrzygł uszami, węsząc.

- Czy łowca wrócił? - nie pytał o Fialara. Wiedział, że kota nie ma jeszcze w pobliżu. Ale było zauważalnie zimniej, na zewnątrz słychać było nocne ptaki, a łowca nie powinien był się tak oddalać. Nie na tak długo.

Krótkie były ustalenia, że nikt nie widział Valquara. Znacznie dłuższe były poszukiwania, prowadzone dwójkami. Niestety, bezowocne. Niepokój, gęsty niczym jesienna mgła, osiadł w pokoju. Atmosferę czuło się tak, jakby ledwo można ją było dotknąć.

- Wracają. - Znienacka uśmiechnął się gnom, rozkładając ręce. Fialar spokojnie przekroczył próg domu, przemykając pomiędzy niedomkniętymi skrzydłami drzwi, by podbiec do swojego pana. Zaraz za nim weszły jeszcze trzy osoby, ale dla gnoma właśnie słońce wzeszło na niebie pełnym trosk, nawet więc nie zauważył maskarady.

Nie tak, jakby będąc ślepcem, mógł ją zauważyć. Co najwyżej mógł podejrzewać, że osoba brzmiąca i pachnąca inaczej to ktoś inny...

Wysłuchał Harpo w spokoju, by przytaknąć mu cicho:

- Zgadzam się. Długi dzień. Udało się Wam zdobyć jakieś noże lub laskę?

Tahu-tahu 15-10-2007 09:23

Saenna Tink w sklepie Wielkiego Marika poczuła się przez chwilę naprawdę cudownie - te przemiany, jakie dokonywały się za drobnym gestem zmiany maski, te nowe osobowości, przebrania... chwilami bardzo przypominało to jej własną muzykę, w której niziołka najbardziej kochała właśnie zmienność.

Przymierzyła kilka podanych przez Mistrza masek - starego karła, smukłej nimfy o szmaragdowych włosach, wiecznie wściekłej na swój beznadziejny żywot mieszczanki... ale tylko jedna zdała się idealnie pasować.
Sae najlepiej poczuła się w masce drobnej ludzkiej dziewczynki - może dziewięcioletniej? Mała miała włosy koloru popiołu, obdarte odzienie i myśli bardziej dorosłe niż w jej wieku być powinny - ktoś taki mógł wychowywać się właśnie w zaułkach wielkiego miasta. Niziołce w tej masce spodobała się zadziorność, pogoda ducha i zaradność małej ulicznicy - bez wahania więc się na nią zdecydowała.

***

Gdy po dokonaniu jeszcze kilku zakupów dotarli w ślad za tym uroczym kotem do kryjówki wyszukanej przez towarzyszy niziołka była bardzo zadowolona - właśnie takie odludne miejsce było najlepszą z możliwych baz wypadowych.
"Trzeba tylko się pilnować - nigdy nie wiadomo, czy nie zdążyliśmy już naprowadzić na swój ślad wrogów" - myślała wchodząc do rudery.

No i niestety. Wiadomość o zaginięciu Valquara wpisała się doskonale w jej obawy.
Zrzuciła bagaż na ziemię, zaprezentowała towarzyszom działanie maski i - na koniec - powiedziała:
- Zgadzam się z Harpo - musimy się strzec a jutro rano spróbować odkryć wszelkie ślady tego, kto porwał jednego z nas.

merill 15-10-2007 22:19

Chłód maski podrażnił skórę jego twarzy, odniósł dziwne wrażenie, że w przedziwny sposób przytwierdziła się do jego twarzy. Czerń hebanu, z którego była zrobiona zlała się z jego skórą, zamieniając ją w czarną lśniącą powierzchnie. Skórzana kurta opinała smukła pierś drowa, którym się stał po przemianie. Odkąd wszedł do sklepu Marika, wiedział, że los dał mu niepowtarzalną okazję. „Nareszcie dowiem się jak oni myślą, rozumują, niech Corellon wybaczy mi ten grzech”.

Atak jaźni maski był wyjątkowo zacięty i zdeterminowany. Musiał użyć całej zdolności koncentracji, by nie ulec magii maski. Natłok agresji i nienawiści do otoczenia był nie do zniesienia. Z trudem odnalazł swą osobowość w tym chaosie, uczepił się jej i stopniowo odzyskiwał własną wolę. „Będę jej używał tylko w największej potrzebie.”

*****

Czarny kot gnoma prowadził ich wąskimi uliczkami najbardziej obskurnej dzielnicy Azylu. Smród bijący z zaśmieconych zaułków czasem przyprawiał o mdłości. W jego głowie ciągle dalekim echem odbijały się uczucia nienawiści do pozostałych towarzyszy – negatywny efekt używania maski. Almirith już nie mógł się doczekać kiedy ją zdejmie.

*****

Zakurzone pokoje rudery znalezionej przez pozostałych, jak na razie stanowiły jako takie schronienie. Elf rozejrzał się po pomieszczeniach i wrócił do towarzyszy. Wiadomość Harpo nie była zbyt optymistyczna. – Myślę, że powinniśmy wystawić solidne warty, a jutro spróbować coś zdziałać. Jeśli ktoś zaatakował Valquara, to zna ten teren i nierozsądnie byłoby działać w nocy na nieznanym terenie.

Rzucił po towarzyszach zmęczone spojrzenie, wiedział na kim ciążył obowiązek obrony i dbania o bezpieczeństwo. „Jestem taki zmęczony… weź się w garść Srebrny Lew zawsze czuwa” – strofował się w myślach.

Aegon 19-10-2007 00:42

Valquar
 
Valquar czuł, że gdzieś leży. Jego kończyny dostarczały ciągle nowych bodźców. Czuł pod sobą coś twardego i chropowatego. „Cegła? Nie. To jest pochyłe.” Jego oczy nadal nic nie widziały, a do uszu docierał daleki szum, jakby gwar miasta. Nadal jednak nie mógł się zorientować, gdzie się znajduje.

Parę minut później zaczął mu powoli wracać wzrok. Najpierw zaczął dostrzegać niewyraźne kontury, potem kształty się wyostrzały. Potwierdziły się jego najgorsze obawy – był na dachu jakiegoś domu. Był świt – miasto budziło się do życia. Był tutaj całą noc? A może to kolejna noc? Nagle jego czoło przeszył bardzo ostry ból. Valquarześlizgnął się nieco i prawie spadł. Na szczęście udało mu się chwycić równowagę. Dotknął swojego czoła i wyczuł na nim jakiś znak – owal, być może koło. Wiedział już, co to znaczy. Śmierć. Nie zamierzał jednak rezygnować – miał swój cel w życiu i zamierzał go wypełnić bez względu na koszty. Nawet śmierć go nie powstrzyma – kiedy to pomyślał, elf uśmiechnął się drwiąco. Ironia losu.

Valquar podpełzł do najbliższego włazu dachowego. Na szczęście był otwarty. Zszedł na dół i rozejrzał się po korytarzu. Był bardzo podobny do tego, którym szedł, zanim stracił przytomność. Może to był ten sam? Elf wyruszył w mrok w poszukiwaniu swoich towarzyszy…

Fitter Happier 19-10-2007 22:36

.::O czym myślimy?::.
 
Zbyt dużo by to wszystko ogarnąć. Rozmazane obrazy wirują przed oczyma, senne miraże, nietrwałe, ulotne myśli. Wpomnienia niemal namacalne, a jednak zbyt trudno uwierzyć w to by miały odbicie w rzeczywistości? Bo tak naprawdę - co jest prawdziwe? Pamiętam tak wiele rzeczy i zarazem nie pamięam prawie nic. Wewnątrz siebie estem jak Learion, jestem ślepcem w krainie wypełnionej myślami o przeszłości. Przelewają się wszystkie obok mnie, mogę je poczuć, posmakować musnąć, nie mogę jednak dojrzeć nic, nie mogę wiedzieć co znaczą i czy nie są tylko ułudą, jak muśnięcie jedwabnej chusty na twarzy może się wydawać ciepłym muśnięciem żywej istoty... Muśnięcie chusty? Czy ktoś opiera się o moje ramię? Zaraz... Czy to prawda? Gdzie jestem? Czy azyl istniał naprawdę, czy naprawdę szedłem prowadzony przez ślepca ciemnymi uliczkami, czy widziałem jak zbroja przymierza człowieka, czy spotkałem elfiego rycerza, rogatą bestię, ponurego wojownika, czy znam małą skrzypaczkę, czy znam dwóch gnomów i tą dziwną, piękną kobietę? Czy faktycznie pomagałem im dostać się na drugą stronę? Stronę... muru, tak muru, oczywiście. Co mogłem mieć na myśli? Co miałem na myśli? Co... mam na myśli?



Crois wdrygnął się. Otworzył powoli oczy i zorientował się że drzemał, może nawet spał. Dokoła półsiedzieli kiwając się lub leżeli jego nowi towarzysze. Czy to prawda? Czy znam ich? Czy znałem?
Wziął głęboki wdech i spłyneły z niego resztki snu. Zmęczenie niestety pozostało. W dodatku czuł się coraz bardziej rozedrgany, a jego lekarstwo czekało na przygotowanie w postaci pojedynczych składników. Nagły dreszcz przeszedł mu po plecach. Airuinath, nie budząc się, osunęła się z jego ramienia. Chwycił ją, jednak spała głęboko. Skuliła się, zamruczawszy jak drzemiący kot, otworzyła na chwilę nieprzytomnie oczy, po czym usnęła oparta o swoje kolana.
Crois przetarł twarz dłońmi i ziewnął. Nagle zorientował się że coś się zmieniło w ich wesołej gromadce. Przeoczył odejście Valquara. Learion, również przebudzony od momentu podniósł głowę, ufając że ktoś jeszcze nie śpi.
- Czy łowca już wrócił?
Łowca nie wrócił.

***



Valquar? Czy widziałem jego sylwetkę? Leżał? Przykładał mi nóz do gardła? Nie, to nie to widzenie, nie ta złuda, czy prawda, wszystko jedno jak ją nazwać. Czy to ja mu przykładałem miecz do skroni? Osoba... w błekitnym płaszczu? O czym ja właściwie myślę?



***

Crois przebiegł szybko przed uchylającymi się drzwiami. Usłyszał jak, tuż za nim Learion wita przybyłch.
- Valquar zniknął.
Nagle obrócił się gwałtownie. Dwójka gnomów rozmawiała o czymś, jednak dość cicho. Wyglądali niegroźnie. A może coś knuli? Nie, Harpo najwidoczniej kończył jakąś dłuższą tyradę, chyba proponował bierność, Learion i Sae odpowiadali twierdząco. Wszystko przeklęte, jestem rozkojarzony, nie wiem o czym mówili. Usiadł po skrzyżowawszy nogi na podłodze - zaskrzypiała cicho - i ukrył twarz w dłoniach.

Czy powienienem się tym przejmować? O czym oni mówią, czy chcą odpocząć? A co z łowcą... Łowcą? Moim pierwszym wrogiem, którym miał okazać się przyjacielem, który nieostrożnie odwracał się od ludzi lezących pod jego ostrzem? Może obrócił się jeden raz za dużo?

Nagle poczuł jak ktoś kładzie mu dłoń na ramieniu. Rozejrzał się nerwowo, rozbiegane oczy zatrzymały się na niziołce.
- W porządku?
- Nie. Z żadnym z nas nie jest w porządku. Najgorzej pewnie z Valquarem. Jestem zmęczony. I choć, obawiam się, że Harpo jest głosem rozsądku, to... - urwał nagle a oparłszy czoło o dłoń zamilkł i znieruchomiał.


Mogę poderwać sie i biec, szukać czegoś, krzyczeć odpowiedzi. Znalazłbym w sobie siły. Czy mogę czuć się bezpiecznie tutaj? Czy mogę ufać, ufać faktycznie, tym, którym ufam? Czy powinienem biec? O czym myślę? O czym myślałem przychodząc tu? O czym myślałem zanim sie obudziłem?

Markus 20-10-2007 17:18




Azyl
”Rudera”

Grupa dokonała jedynego słusznego wyboru... w końcu jakie szanse mieli na znalezienie zaginionego towarzysza w olbrzymim, obcym mieście? W końcu nawet Crois musiał uznać, że są bez szans. Warty zostały wystawione, żeby już nikt inny nie podzielił losu Valquara. Tylko czy to wystarczy? Grupa mogła mieć tylko nadzieje, że tak.

Jeden po drugim zapadali w sen. Wszyscy byli tak bardzo zmęczenie, tak bardzo wyczerpani ostatnimi wydarzeniami. Zasypiali ze świadomością, że jutro będzie kolejny dzień pełen niespodzianek... oby tych dobrych i przyjemnych. Wszyscy zasnęli... zupełnie jakby ktoś rzucił na nich czar. Nawet Maygar, który z początku upierał się, że będzie trzymał warte, pomimo swej wielkiej wytrzymałości nie był wstanie oprzeć się magii snu. Tylko dwójka żywych przedmiotów pilnowała, żeby nikt nie przerwał wypoczynku strudzonych podróżników.

***

Saenna
”W objęciach Snu...”

”Czym jest przeszłość?”

”Cichy szept... tak cichy i delikatny jak najlżejsze muśnięcie wiatru... Pierwsze, ciepłe promienie słońca delikatnie gładzące policzki. Nowy dzień... dzień kolejnej podróży. Te głosy... znajome... tak bardzo znajome. I to poczucie bezpieczeństwa, jakie odczuwa dziecko w ramionach własnych rodziców. Dwie uśmiechnięte twarze... uśmiechnięte do ciebie. Ich największego skarbu. Ich oczy przepełnione dumą... niebieskie, spokojne i głębokie... Niebieskie? Niebieskie jak oczy dziecka. Nie! To nie tak, to nie oni!...”

”Przeszłość nic nie znaczy... Zapomnij o niej!”

”Wspomnienie przemykające pomiędzy palcami... Niczym strumień czystej wody spływający do nieskazitelnego jeziora. Nie da się pochwycić strumienia... nie da się na zawsze uwięzić go w dłoniach. Błysk jasnego światła... niczym promień nowego dnia. I rodzice wyciągający bezsilne dłonie po swoje dziecko. Oddalasz się... toniesz pośród cieni... zasypiasz z ich przerażonymi twarzami na zawsze wymalowanymi pod powiekami. Już ich nie ma... nie, to ciebie nie ma. Oni wciąż są... czekają. Okryta białym całunem czekasz... czekasz jak oni. I czujesz łzy płynące z niebieskich oczu... Nie! Przecież ja żyje! Odeszłam od nich... Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa!”

”Nie patrz za siebie... Przeszłość nic nie znaczy... „

”Flet... ta wspaniała muzyka. Kolejne nuty, kolejne dźwięki ulatujące w ciemność. Wyciągasz dłonie, by pochwycić muzykę... lecz ona ucieka. Na zawszę znika w ciemności. I jego twarz... kim on jest? Daeron... To imię znane i nieznane. Kim on jest? Czy on kiedykolwiek istniał? Tak! Przecież to wszystko to właśnie dla niego. Odnaleźć go... Odnaleźć? Ale gdzie? Pośród wspomnień? Nie, on czeka. Czeka aż przyjdziesz. Ale dokąd? Gdzie jesteś? Gdzie? Czy nie tam gdzie umarły wspomnienia? I znowu błysk, na krótką chwile rozjaśniający mrok. Błękitne... nie! Brązowe oczy wpatrzone w czarny lód... lód, który jest nagrobkiem wspomnień. Czarny lód, który na zawsze więzi przeszłość. On! On tam jest! On czeka!”

”W przeszłości nie ma odpowiedzi... Przeszłość to kłamstwo. Nie szukaj wspomnień, bo one przynoszą tylko ból i cierpienie.”

***

”Gdzie kończy się sen, a zaczyna rzeczywistość?

”Smutna twarz uwięziona w lustrze. Gładka, krucha tafla skrywająca wszystkie odpowiedzi. Oczy wpatrzone w drugą stronę... prawdziwą i niedostępną. Ja nie jestem nią! Nigdy nie będę! Słowa... słowa rozbrzmiewające w pustej, szklanej komnacie. Więzienie ze szkła. Więzienie prawdy. Ból.. ból i strach skrywany za szklaną zasłoną. I on wpatrzony w nią jak w najcudowniejszy kwiat. Pragnienie śmierci... pragnienie końca... pragnienie wolności. Więzienie wykute z pragnienia, pożądania... więzienie z fałszywej miłości. Łzy spływające po gładkiej tafli... łzy, które biorą źródło ze wspomnień. Fałszywych wspomnień o fałszywej miłości. Dłonie... na zawsze rozdzielone przez zimną tafle szkła....„

”Czy nie tam gdzie leży prawda?

”Nieśmiały uśmiech... Przypadkowy dotyk... Ukradkowe spojrzenie... Nigdy nieodwzajemnione. Kobieta z lustra wirująca pośród kwiatów. I mag, który to wszystko dla niej stworzył... nieśmiało wyglądający zza jednego z drzew. Jasny błysk na horyzoncie... błysk wznoszącego się słońca. I ty wirująca pośród płatków, radosna i roześmiana, odprowadzana spojrzeniem młodego mężczyzny... Daeron? Kolejny błysk niczym strzała godzący we wrażliwe oczy... I już go tam nie ma... to tylko gra świateł... pozostały tylko płatki powoli opadające na ziemie... A jednak... jednak słowa... Kocham cię... Perlisty śmiech kobiety z lustra... jej spojrzenie utkwione w... Daeron? Nie! To nie tak!”

”Czasem... czasem prawda sprowadza szaleństwo.

”Krzyk... krzyk nienawiści... krzyk rozpaczy... krzyk we wszystkich ze światów. Ból zdrady... ból prawdy. Nie! Kolejne kłamstwa! Ale czy na pewno? Czy można kogoś zmusić do miłości? Jego twarz znikająca w ciemności... dźwięk fletu na zawsze cichnący w otchłani niepamięci. Nie! Ja nie chcę pamiętać! Ale czy na pewno? Delikatne muśnięcie... to on, czy tylko wiatr? Cichy szept... to on, czy tylko wspomnienie? Słowa... słowa, których nigdy nie wypowiedział. Słowa, które dzielą jak przepaść. Słowa, które brzmią w Otchłani. Słowa, które zawsze będą rozbrzmiewać w duszy. Kocham cię.”

***

”Twarz wyłaniająca się z ciemności... ciemności niepamięci. Pokrzepiający uśmiech... roześmiane oczy... Daeron? Nie, to nie on... to ktoś inny. Jego uśmiech tak znajomy... Ile razy już go widziałaś? Czy w ogóle kiedykolwiek? Czy i to jest kłamstwem? Jego głos... głos melodyjny i wspaniały. Głos odganiający smutek. Dotyk ciepłej dłoni ocierającej policzek z łez.

- Znam... drogi wiodące do dna... mosty rzucone na wiatr... światło walczące o blask... kształty bez formy... ”


***

Almirith
”W objęciach Snu...”

”Honor... Czy kiedykolwiek cię uratował przed porażką?”

”Kolejna... kolejna... kolejna... jedna po drugiej... krople krwi spadały z wyciągniętej dłoni na jezdnie. Czas upływał sekunda po sekundzie... jednak on już nie miał znaczenia. Nic w obliczu śmierci nie ma znaczenia. Zimno... otępiające zimno rozpływające się po ciele... Wszystko robiło się ciemniejsze... czarne plamy wirujące przed oczami splatały się ze sobą i rozplatały. Zimno... i jakieś odległe wycie... czy to wiatr? A może potępione dusze wzywające kolejnego z pobratymców? Strach... gasnący powoli... wraz z ostatnimi iskierkami życia. Krzyk... czyj? Zbyt odległy... Myśli zabłąkane pośród... nie... już tylko pustka... pustka i zimno. Czy tak wygląda śmierć?”

”Czym jest śmierć? Końcem, czy początkiem?”

”Biel... jasne światło... jasne jak słońca spływające z sufity. Biel?... Gdzie jestem? Kim jestem? Cienie wirujące przed oczami... wszystko się oddala... wszystko gaśnie i milknie. Czy to koniec? Po raz kolejny? Nie ma już bólu... nie ma strach... jest tylko rezygnacja... bezsilność. Co się dzieje? Nic... to już koniec... nie pozostało już nic... tylko pustka. Twarz? Czyja? Nie! Ty nie istniejesz! Ty byłeś tylko snem! Zostaw mnie! Zostaw...”

”Kiedy w końcu zrozumiesz, że wpierw musisz uratować siebie? ”

”Sztylet... krew... Kolejne krople skapujące na martwe ciało... Ciało?... Nie! Tylko nie to! Ciało króla... Twoja dłoń... Dłoń dzierżąca zakrwawiony sztylet... Nie! To nie ja go zabiłem. Blada elfia twarz... usta ściągnięte w drwiącym uśmiechu... oczy bezlitośnie wpatrzone w kolejną ofiarę. Twarz... twoja twarz... twarz mordercy! Tysiące twarzy, każda inna. Tysiące masek... wszystkie takie jak twoje. Wojownik?... Obrońca?... Zdrajca?... Kłamca?... Tchórz?... Twoja własna twarz ukryta za tyloma innymi. Gdzie kończy się maska, a zaczyna ciało?”

”Myślisz, że ich ochronisz?”

”Cienkie, srebrne ostrze... ostrze, które niesie śmierć i ból. Krew spływająca po ostrzu... Przerażona twarz... twarz złotowłosej kobiety... srebrzyste ostrze przecinające jej łabędzią szyje... Oczy... oczy, z których ucieka życie... bezpowrotnie gasnące iskierki. I pytanie widoczne w jej spojrzeniu... Dlaczego?... I jedna odpowiedź... śmiech... bezlitosny i zimny. Ponieważ mogę... ponieważ chcę... ponieważ pragnę...”

”Umrą, bo nie potrafisz ich ochronić. Tak jak nie potrafiłeś ochronić swojego króla!”

”Tyle twarzy... Rudowłosy gnom patrzący z nienawiścią... Srebrne, cienkie ostrze wbija się w jego ciało. Nóż wiedziony twoją dłonią kończy jego żywot. Twoja ręka skąpana w jego krwi. Twoje oczy wpatrzone w jego.... z lodowatą obojętnością. Ostatni oddech... gnom pada w objęcia mroku... Jego martwe oczy znikają w ciemności... do końca patrząc z obrzydzeniem na swojego mordercę... oczy tonące w mroku krzyczą... Zdrajca! Zdrajca!”

”Tyle twarzy... Pokryta łuską i rogami głowa wychyla się z ciemności... Źrenice półczarta zwężone z zaskoczenia... to zakrwawiony sztylet tak go zadziwił... Bestia wydała okrzyk... błysnęły jej pazury... i ryk przemienił się w ciche skomlenie... to srebrny sztylet kończy kolejną egzystencje... Srebrne ostrze kierowane twoją dłonią opadło na bezbronnego przeciwnika... Błysk stali... nić życia... kolejna... pęka bezpowrotnie.”

”Tyle twarzy... Piękna twarz kobiety... Sidero? Airuinath? Nie ważne... jej imię nie jest istotne... żadne nie jest. Po raz kolejny pada pytanie... Dlaczego? Odpowiedź... jedno cięcie.. srebrny nóż odcina jej język... plugawy, jadowity język węża. Kolejne ofiara... tak wiele już ich było... Przyjaźń? Oddanie? Szlachetność? To tylko puste słowa... bez znaczenia... bez... znaczenia.”

”Tyle twarzy... z ciemności... żyjący zawsze w jej objęciach... ślepy gnom. Próbuje zorientować co się dzieje... nie widzi... nie czuje... jego kota tu nie ma. Bezbronny ślepiec... bezbronny jak dziecko. Chcę o coś zapytać... Nie! Dość pytań... Srebrne ostrze... zupełnie jakby było przedłużeniem ręki... bezbłędny cios... Ostrze przebijające serce... ciche westchnienie. Śmierć... dla tego kaleki to musi być wybawienie. Ciemność zamyka się nad gnomem... ciemność, w której tkwił od początku swoich dni.”

”Muzyka? W tych ciemnościach?... kolejna twarz... jej twarz. Sae? Saenna? Niziołka? Skrzypaczka? Dość! Dość jej muzyki! Dość jej życia... Ale ona nie patrzy.... nie boi się? Jej oczy... zamknięte? Dłonie... skrzypce... melodia... co to znaczy... co się dzieje... Jeszcze ktoś... Nie! Ty już nie żyjesz! Zabili cię... Kolejny błysk... to znowu ostrze... ostrze zabójcy... Ale skąd ten ból? Krew? Nie, ja... nie mogę umrzeć... Nie z twojej ręki Zoar! Teraz... teraz... to ja odbieram życie... Zostaw ją... jej muzyka... ona. To ja... ja ją zabije!”

”Nie uda ci się... nie obronisz siebie... nie obronisz ich.

***



Crois
”W objęciach Snu...”

”Ciemność... nieprzenikniony mrok pochłaniający wszystko... iskra? Mała... nieistotna... niepozorna... A jednak.... Świat zapłonął... Płonący świat ... świat zmierzający do kresu swego istnienia.... Koniec?... czy cokolwiek ma swój koniec? Ogarnięta pożogą kula... światło... światło w mroku... w mroku niewiedzy? Świat... świat będący kulą... świat, który umiera... Płomień strzela w górę... niczym ognisty ptak... sięga niebios... spala świat... spala niebo... Ogień... jasny jak gwiazda na nocnym niebie... wskazuje drogę... Ogień... oczyszczenie... oczyszczenie w ogniu?”

„Dłonie... dłonie, które chwytają świat... Fritz? Spokojne spojrzenie... oczy... a w nich płomienie? Płomień, który ogarnia świat? Nieme pytanie... pytanie bez odpowiedzi... Świat... kula... płomień... Tysiące światów... tysiące kul... tysiące pytań... żadnej odpowiedzi... Lecz ogień... ogień jest jak znak... Spokojna... blada twarz... Asmena? To jej usta! To jej słowa! Jak latarnia wskazuje drogę... tak płomień... płomień wskazuje świat.”

„Gdzie kończy się to szaleństwo?... Odpowiedz Fritz!... Asmeno powiedz... proszę... Milczycie? Dość tego! Chce poznać prawdę... chce wiedzieć... Sorapa? Ty tutaj?... co się dzieje... nie zabierzesz ich! Puść go! To mój brat... Fritz zaczekaj!
Kula... Świat... ogień zgasł...
Nie! Asmeno... droga... pokaż mi drogę... Nie... zostań!
Umierający świat...."


***

Learion
”W objęciach Snu...”

”Straszne jest nie móc widzieć...”

”Ciemność... całkowita... nieprzenikniona... Fialar? Żadnej odpowiedzi... Niepewny krok... i upadek... upadek w ciemność... Lot w dół... powolny upadek rozciągnięty w wieczność... krzyk strachu... niesłyszalny w pustce... Mrok wdzierający się do serca... Rozpaczliwe machanie rękoma w poszukiwaniu uchwytu... Brak czegokolwiek... tylko ciemność... wszechmocna... ogarniająca wszystko. Ból... ból kolejnego upadku. Jęk strachu... Dłonie powoli poruszające się po zimnym podłożu... Nic... tylko gładka ziemia. Powolne czołganie w ciemnościach... Fialar?! Nic... tylko pustka i ciemność. Tylko mrok... mrok będący jedynym towarzyszem...”

”Jednak możesz to zmienić...”

”Dłoń w końcu na coś natrafia... coś twardego i wypukłego... zimna, nieruchoma rzecz. Ostrożne podniesienie... dłonie ślepca delikatnie przesuwały się po... masce? Maska!... Czy to możliwe?... Tutaj?... Magia... powoli spływająca od maski... drżące ręce unoszą przedmiot do twarzy... Chwila strachu, gdy zimny przedmiot dotyka nagiej skóry... i coś się zmienia... Cień zaczyna się cofać... Wir... tak wielu barw... liczne i wspaniałe... tak wiele obrazów... po tylu latach ślepoty na nowo widzieć... tryumfalny okrzyk sam wyrywa się z gardła... Ja widzę!”

”Wszystko ma swoją cenę...”

”Dziecko... małe dziecko podniosło się z podłogi... Nowe ciało! Nowe ręce... nowa twarz... nowe nogi... nowe włosy... I wzrok!... znowu widzieć... Nareszcie możliwość zobaczenia swoich towarzyszy. Byli tu wszyscy... Harpo, Almirith, Sae, Magyr, Valquar, Airuinath... wszyscy, co do jednego… tacy jakich widział w swojej wyobraźni. Jak wspaniale było odzyskać wzrok!... Wzrok... barwy... widoki... kształty... to wszystko było takie wspaniałe... tak cudowne. Szeroki uśmiech wykwitł na młodej twarzyczce dziecka. Nareszcie być takim jak inni...”

”...czasem jest ona większa niż się spodziewamy.”

”Ból... ból płynący ze złamanego ramienia był zbyt wielki... małe dziecko skuliło się na podłodze... łzy same popłynęły z oczu... małe dziecko rozpłakało się... z bólu i przerażenia. Platynowy golem stanął nad chłopcem... Olbrzymie ramię wzniosło się do ciosu... ciosu, który bez trudu zgniecie niewielkie ciałko... do ciosu, który wydrze życie z chuderlawej istotki... Odgłos potężnego uderzenia zagłuszył płacz dziecka... Mały chłopiec resztkami odwagi spojrzał przez palce na rozgrywającą się scenę. Magyr został wyrzucony w powietrze siłą ciosu... Muskularne ciało bez ruchu legło na ziemi... Chłopiec przestał już nawet płakać... Wielkimi ze strachu oczyma wpatrywał się w golema... Metaliczny konstrukt zbliżył się do powalonego półczarta... Masywne ramiona uniosły bezwładne ciało w powietrze... Krzyk wyrwał się z piersi chłopca... jednak nawet on nie zagłuszył dźwięku łamanych... pękających kości.... W jednej chwili... Magyr został zgnieciony jak kukiełka... W jednej chwili... Magyr zapłacił życiem za próbę uratowania przyjaciela... Zapłacił życiem... za bezradność małego dziecka jakim stał się Learion... Zapłacił... za wzrok gnoma.”

”Co wybierzesz ślepcze?”

***

Harpo
”W objęciach Snu...”

”Gdzie jest granica pomiędzy niemożliwym, a możliwym?”

”Błysk słońca... odbity od złotego warkocza... Lyiss?... Nie, to nie ona... Niemożliwe... Nie można odmienić losu... Po rozdrapywać stare rany? Przeszłość... teraźniejszość... przyszłość... Jakie to ma znaczenie... Nie istnieją granice, których nie da się pokonać... Czas... zabawka w rękach bogów... Przeznaczenie... Los... To tylko wymysłu głupców, szukających usprawiedliwienia... usprawiedliwienia dla siebie... usprawiedliwienia dla swoich czynów. Nic nie jest przypieczętowane z góry. Niemożliwe... to słowo... słowo bez sensu... słowo wymyślone przez ludzi bez wyobraźni... Pragnienie niemożliwego... pragnienie zwrócenia życia... pragnienie naprawienia przeszłości... pragnienie... po co pragnąć? Można to wszystko spełnić...”

”Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga...”

”Noc... księżyc triumfował nad Viselburgiem. Jego słabe promienie padały na dach jednego z domów. Gdzieś z dołu dobiegł krzyk. To jakiś dzieciak zarżnął drugiego, coś zupełnie normalnego w tych czasach. Już wiele krwi wsiąkło w ziemie. Na Viselburgu na zawsze miało zaciążyć piętno tej nocy... i nie tylko tej. Księżyc przeglądał się w kałużach krwi... a ludzie zamknięci w domach drżeli o życie. Bezpieczeństwo? Tej nocy nikt nie był bezpieczny...

Ale to przecież przeszłość! To już minęło! Nie wrócę do tego! To co się stało, to się nie odstanie... Lepiej nie rozdrapywać starych ran.”


”Łam, czego rozum nie złamie...”

”...Stała tam... Jej włosy zaplecione w warkocz opadały na plecy. Czarny strój... praktyczny i idealny dla złodziejki... podkreślał kształty gnomiej kobiety. Wyglądała cudownie na tle księżyca, wpatrzona w jego odległą, srebrną tarczę. Musiała go usłyszeć jak się zbliżał... a może to ta sławna, kobieca intuicja kazała się jej odwrócić? Nie miało to wtedy znaczenia... ich spojrzenia spotkały się na nowo. Gnom doskonale wiedział co teraz usłyszy... już kiedyś to przeżył... chyba. Lyiss tylko delikatnie się uśmiechnęła i wyciągnęła ku niemu dłoń... coś tu jest nie tak, to wyglądało inaczej... Wyglądało? Wygląda? Będzie wyglądać?... Nie, to jest przeszłość! Przeszłość, której nic nie zmieni!’

”Czemu się tak bronisz? Jesteś tak blisko rozwiązania, ale boisz się po nie sięgnąć...

”Ona nie żyje... Jest tylko wspomnieniem... Wspomnieniem?... Wspomnienia odchodzą... znikają... umierają jak pamięć. A on wciąż istnieje... Nic nie ma końca... Nie ma śmierci... Nie ma początku... Jest tylko sen... sen... bez początku... bez końca... Sen... Czy ty śnisz? Czy to wszystko to tylko sen? Gdzie jest granica? Gdzie kończy się niemożliwe, a zaczyna możliwe? Odpowiedź jest prosta... tak bardzo prosta... wystarczy wyciągnąć rękę i wszystko się skończy. Wyciągnij rękę...”

***

Azyl
”Rudera”

Już od paru godzin promienie słońca przebijały się przez zabite deskami okna i leniwie wpadały do pokoi. Pomimo, że już od wielu godzin trwał dzień, wszyscy podróżnicy wciąż spali. Dziwnym trafem nawet ożywione przedmioty, które miały pilnować śpiących, pochrapywały wsparte o siebie. Nic nie mąciło spokoju, który panował w niszczejącym budynku. Nic... poza nagłym skrzypnięciem desek w podłodze. Ktoś zatrzymał się w progu pokoju, z uwaga przypatrując się śpiącym. Przybysz powoli przekroczył próg pokoju, starając się iść jak najciszej. Nie chciał obudzić nikogo.

Valquar, który wciąż miał mroczki przed oczami, nie wspominając o problemach z równowagą i okropnym bólu głowy, nie zauważył ruchu po swojej prawej stronie. Postąpił parę kolejnych, niepewnych kroków i dopiero wtedy usłyszał ciche skrzypnięcie za swoimi plecami. Nim zdążył się odwrócić zimny metal znalazł się tuż przy jego karku.

- Ani drgnij

Lodowato zimny głos Almiritha nie pozostawiał żadnych wątpliwości, co do konieczności wykonania polecenia. Srebrny Lew szturchnął nogą najbliższego z towarzyszy, którym okazał się Magyr. Półczart zadziwiająco szybko pojął sytuacje i najciszej jak potrafił wstał i zabrał się za budzenie reszty drużyny.

Chwilę później Valquar siedział oparty plecami o ścianę, otoczony półkolem towarzyszy. Ich zaniepokojone i równocześnie nieufne spojrzenia wyrażanie świadczyły, że elf może mieć problemy z przekonaniem grupy, co do prawdziwości swojej osoby.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:36.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172