lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   Dreamfall: Bezsenność (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/2640-dreamfall-bezsennosc.html)

Tammo 12-02-2008 01:29

Azyl
„Przybytek Pieśni”


Cichy szelest sukni i delikatne zawirowanie powietrza. To właśnie powiedziało gnomowi, że jego zrodzone z bólu pragnienie odwetu zostało nasycone.

"Zemsta w szeleście sukni, odchodzących szybkich krokach i popiele w ustach. Miałeś rację bracie. Nie lubię zemsty."

Ale uświadomienie tego sobie nie pociągnęło żadnej akcji. Z prostej przyczyny. Aylinn nie miał na żadną pomysłu.

Słuchał więc, zamiast tego. Słuchał slaada, potem oprzytomniałego towarzysza, który wygłosił istną mowę, mowę, którą pierwsza i druga myśl Leariona uznała za szalenie zajmującą i wartą uwagi, trzecia zaś myśl zajmowała się nieustannie krzywizną pleców kobiety jaką przekazywał w obrazie Fialar. Przez to, kiedy kot przekazał mu patrzącego nań dziwnie Croise'a, gnom aż drgnął, uświadomiwszy sobie, że przez moment niemal przestał go słuchać, kombinując co tu zrobić. Niewiele brakło, a odruchowo skłoniłby się przeprosinowo.

Miał nadzieję, że nie płakała. Już teraz czuł się fatalnie. Sama myśl, że ona płacze skręcała mu żołądek na supeł. Kiedy więc Crois mówił dalej, białowłosy chłopak myślał intensywnie i przesuwał się delikatnie ku siedzącej. Usłyszawszy o chorobie proroków i jej objawach, ślepiec cicho gwizdnął:

- Przepraszam - rzekł, kiedy dostrzegł, że przerwał mówiącemu. - Po prostu... - zamilkł, szukając słów - Myślałem, że to ja mam kiepsko, ale widzę, że wśród nas nikt chyba nie jest w całkowitym porządku, a wielu ma porządny bałagan do uprzątnięcia, jeśli potrzeba Ci pomocy z tym lekarstwem, możesz na mnie liczyć. - Zaśmiawszy się krótko i z goryczą młodzian dodał - Przynajmniej dzięki Tobie miałem przez chwilę kompana w byciu tobołkiem, a jak wiadomo niedola kocha towarzystwo, więc rozchmurz się, Croise. Wiedz przy tym, że mnie w podróżowaniu jak bagaż nie przebijesz. - Tym razem gnom wziął się już w karby i uśmiech wyszedł, jaki miał wyjść - zadziorny, zachęcający do licytacji, rozbawiający i bez cienia użalania się nad sobą.

Ale mimo pozbierania się, pytanie o zdolności magiczne wpędziło białowłosego w nie lada zakłopotanie.

"Co ja właściwie mogę im powiedzieć? Magia. Hmmm... Wróżenie. Umiem nieco wróżyć. Teoria? Eee... no, biegły... nie, biegłym bym się nie nazwał, ale lebiega to też nie jestem. Na moje astralne imię, ależ mi zadał bobu... Magiczne zdolności? Dobre sobie. Żadnych? Ja chyba tak, ale co z Fialarem?"

Nim gnom zdecydował jak ugryźć problem, głos zabrał ktoś inny. Męski, zamyślony głos, cichy, lecz wytężony. Z tego, że to zmieniony głos Croise'a ślepiec zdał sobie sprawę dopiero po chwili.

To był wstrząs. Co innego słyszeć o chorobie proroków, co innego zobaczyć kolejny z jej objawów. Zwykle Learion cieszył się z poznawania tajemnic, ba! radował się tym! Nic ciekawszego nie znał w życiu, niż takie gonienie za zabawkami, odkrywanie fragmentów układanki i składania ich w całość. Ale dzisiejszy dzień był zbyt osobisty, zbyt intymny. Nie tylko zresztą dla niego. Takie pospieszne wyjawianie skrywanych głęboko przy sercu sekretów, największych tajemnic całego życia, opowiadanie ich jak przy kuflu piwa... to było nienaturalne, wymuszone i zgoła dalekie od cudnej atmosfery intymności i zaufania, jaka powinna tajemnicom i ich wyjawianiu towarzyszyć.

A towarzystwo błaznów, milczenie Almiritha-drowa, Sae-dziewczynki czy Magyara, ciężko patrzącego na Valquara, z którym nadal nie było jasne co zrobić, wszystko to wykręcało ten moment na nice, sprawiało, że miast odkrywać tajemnice i cieszyć się nimi, Learion pierwszy raz poczuł się jak intruz, jak ordynarny podglądacz.

Zwłaszcza, gdy Airuinath spokojnie opowiedziała o swojej przeszłości i równie zgrabnie ominęła część dotyczącą jego, pozostawiając mu decyzję.

"Fristus. To już tak dawno, a przecież nie minął dzień od jego śmierci. Czy on naprawdę istniał? Czy można mi zabrać lub dać czyjeś istnienie tak łatwo?"

Lasy Jednorożców
Dom Grabarza

Lasy Jednorożców były miejscem magii tak potężnej, jak potężne są same jednorożce. Nie dziwota. Nie zwano ich przecież lasami Jednorożców z racji grzybów czy krzewów jakie tu rosły.

Ale tak naprawdę, powinno się nazwać go Lasem Wyrmów, Jednorożców i Chochlików. Tyle, że pewnie byłoby to zbyt długą nazwą, a jednorożce z tej grupki najbardziej lazły w oko.

Znakomici historycy, i ci co bardziej rozczytani w starych księgach, wiedzieli także, że wyrastające ze środka lasów pasmo górskie było ongiś siedzibą smoków, gryfów czy salamander. I że dopiero przybycie dużych i małych ludzi w doliny pod górami i ich ekspansja w las, za drzewem, czy w górę zboczy za miejscem na pastwiska, czy wreszcie pod ziemię w ich kopalniach, doprowadziły nieufne sobie istoty do zawarcia pokoju.

Nowy balans potęg chwiał się tam i z powrotem, ale trwał. Trwał tak dopóty...

... dopóki nie pojawił się nekromanta z granitową skórą, który w ciągu roku niemal całkowicie go zniweczył.

* * *

Saltzar Rich'ie przetrwał w starych księgach, choć niekoniecznie o taką nieśmiertelność mu chodziło. Na pewno jednak rzadkie przymierze między wszystkimi istotami, z lasu, gór, czy dolin i osad było jego zasługą. Tak samo jak i parę innych, a między innymi spotkanie dwu gnomów, których wspólne przygody oraz walka ze sługami Granitowego Nekromanty, zbliżyły na tyle, by chcieć razem dzielić życie.

Rodzice Leariona nie byli głupi, czy tchórzliwi. Byli przezorni, odważni, jeśli nie wręcz zuchwali, a także diabelnie przedsiębiorczy. No i zakochani w sobie do imentu, co opowieściom o nich dodawało pewnego dodatkowego smaczku. I choć nie osiągnęli nieśmiertelności nawet w tej formie, w jakiej osiągnął jej sam Saltzar (zapewne z racji tego, że ich działania były o znacznie mniejszej skali), byli w niewielkim miasteczku nad rzeką Czarnego Konia uznawani za bohaterów. Nie byli więc zwykli, a ich dzieciom przyszło dorastać w ich cieniu. Cieniu, który czasem zdawał się dłuższy niż cień smoczych gór, czy lasów jednorożców. Razem wziętych.

* * *

Ale to wszystko pozostawało poza zasięgiem ślepego gnoma w tej chwili. W tej chwili, wskutek nienaturalności i szybkości z jaką w "Przybytku Pieśni" wychodziły na jaw kolejne sekrety i tajemnice, gnom czuł się źle, i przypomniał sobie jak raz odkrył Czciciela.

I jak raz sam został przez niego odkryty.

* * *

To było w cztery lata po zniknięciu Granitowego Nekromanty, kiedy ostatnie jego twierdze zostały wreszcie odizolowane, Dolina Ostatniego Szeptu zaś była jedynie miejscem, które miało złą sławę i wymagało porządnego oczyszczenia z resztek włóczących się tam Nieumarłych. Młody Learion jak co miesiąc siedział w jednej ze swoich skrytek i wypatrywał tajemnicy.

Jak o niego chodzi, mogło być nią wszystko, co przyciągnęłoby jego uwagę.

Jak chodzi o miejscowego grabarza, to gdyby wiedział on, ile komplikacji sprawi mu chęć pójścia skrótem za piekarnią, na pewno nadłożyłby drogi.

Ale grabarz nie wiedział, poszedł na skróty i Learion zauważył, że mężczyzna idąc wcale nie utyka, mimo że w mieście wołano o nim po prostu Chromy Grabarz. Ba! Mimo bycia niemową (podobno wskutek przeżyć wojennych) grabarz idąc ulicą potknął się i zaklął!

Parę dni - oraz mnóstwo podpatrywań, skradań się i innych podobnych - później Learion z pierwszym w życiu wytrychem sforsował pierwsze w życiu drzwi. Bijące serce, zapach rozlicznych chemikaliów i pot niemal strugą cieknący po karku i kręgosłupie towarzyszyły mu, gdy zwiedzał dom Wcale-Nie-Grabarza.

Dopiero znalezienie magicznego symbolu Granitowego Nekromanty na podłodze w piwnicy powiedziało dziewięciolatkowi, że jego wtargnięcie mogło być rejestrowane na magiczne sposoby. Ale wtedy już było cokolwiek za późno by uciekać. A przynajmniej to sugerowała stojąca w drzwiach wyjściowych sylwetka Wcale-Nie-Chromego-I-Całkiem-Rozmownego-Nie-Grabarza.

Wcale-Nie-Chromy-I-Całkiem-Rozmowny-Nie-Grabarz powiedział:

- No, no no. - I pokręcił głową. A potem powtórzył - No, no no. - I dodał, tak jakoś wcale niesympatycznie - Co my tu mamy? - A patrzący nań gnomi dzieciak nieśmiało uśmiechnął się; swoim najlepszym uśmiechem, takim, który nigdy jeszcze nie pozwolił by sięgnęła go jakaś kara i rzekł szybko, nagle spocony jak mysz:

- Jeśli pan sobie życzy, żebym ja nic nikomu nie powiedział, to ja chętnie będę trzymał buzię na kłódkę. Bez żadnych cukierków czy fajnych zaklęć, tak sam z siebie. Jak babcię i moje imiona kocham. Z ręką na sercu.

I nawet - to jedno pamiętał gnom bardzo dokładnie, choć cała reszta była prawie całkowicie niewyraźna i generalnie zapomniana - położył wtedy rękę na sercu, a nie na prawej piersi. Wcale-Nie-Grabarz nie sprawił na nim wrażenia nie patrzącego na tyle, by kładzenie ręki na prawej piersi i mówienie 'z ręką na sercu' przeszło niezauważone. A druga myśl nawet pisnęła w zakamarkach głowy, że jeszcze ten Wcale-Nie-Grabarz gotów by sprawić, by serce się na moment do prawej piersi przesunęło, tak na wszelki wypadek i dla ogólnej miłości prawdy. A nawet dla ogólnej miłości prawdy gnom nie chciał sprawdzać, czy na takie przesunięcia ma w swoim środku miejsce.

Być może potem coś jeszcze było mówione, może coś jeszcze było pite, i chyba Wcale-Nie-Grabarz chwycił małego gnoma za ramię i sprowadził go na ten symbol, który niedawno uświadomił nieszczęsnemu, że wlazł gdzie zupełnie, ale to zupełnie nie powinien.

Chyba jeszcze były jakieś inkantacje, gaszenie i zapalanie świec, oraz krzyczenie różnych imion.

No i była przysięga. Była? Może wcale nie była? Tak. Chyba nie była. Tak samo jak chyba nie było dziwnego kształtu, któremu się przysięgało, lub rozmowy:

- Ale czy nie mogę na czyjąś duszę? Na przykład na pana? Albo na grób babci? Czy moje czwarte imię? Brat mi nadał, jest naprawdę paskudne...

I podszytego rozbawieniem komentarza Wcale-Nie-Grabarza na zakończenie:
- Bezczelny, choć zabawny smarkacz.

Tak naprawdę, w chwilach rozsądku, Learion sam przyznawał, że najpewniej mu się to wszystko razem śniło. Jeśliby faktycznie odkryłby Czciciela Granitowego Nekromanty, kogoś, kto podążał po jego śladach, praktykował jego magię, to czy miałby szansę takie odkrycie przeżyć? Nie miałby. Ale sen był na tyle wyrazisty, że pozostawił odcisk w pamięci gnoma. Odcisk niewyraźny, pełen dziur, niczym... no właśnie sen. Ale, jak to ze snami bywa, różne rzeczy można było zeń czasem wyciągnąć.

I tak było i tym razem.


Azyl
"Przybytek Pieśni"

Dobywszy noża, gnom rozciął sobie rękę i rzekł równym, wyważonym głosem:

- Na wszystkich bogów i wszystkie me imiona, to co tu usłyszałem teraz zostaje ze mną, bezpieczne. Słyszeliście.

Po czym strzepnął krew z ostrza i schował je, po oczyszczeniu. Co prawda nie było tu demona, który by ową krew przyjął, nie było ziemi, na którą powinna ona była spaść, nie było kręgu, który mówiłby o kontrakcie, nie było to nawet we śnie (choć tego jednego akurat Aylinn pewien nie był) i ból rozciętego prawego nadgarstka jak i dramatyzm gestu mocno zżymały ślepca na błazenadę czy faktyczną potrzebę gestu ale pozostawało faktem, poczuł się lepiej, gdy to zrobił.

Nie omieszkał się natomiast usprawiedliwić:

- Może to niepotrzebne, ale każda jedna opowieść jaką tu słyszę, jest cholernie prywatna. A towarzystwo... cóż, niekoniecznie. Z mojej strony, chciałem po prostu dać znać, że te opowieści takie pozostaną. Prywatne, znaczy się. Przysięgi od nikogo innego wymagać nie będę... - gnom zawahał się na moment - choć na miejscu Valquara plułbym sobie w brodę, że pierwszy jej nie złożyłem - dokończył.

Spoglądnąwszy ku Sae rzekł krótko:

- Nikt nie wymaga długich pieśni, Saenno. Ale tak jak - niedostrzegalne zawahanie się poprzedziło strzał gnoma - Harpo nie podoba mi się, że mało wie o sytuacji czy że miałby uciekać; tak samo jak Magyarowi nie podoba się znak na czole Valquara; tak - bez urazy, Saenno i Almiricie - mnie nie podoba się równie mocno to, że mimo czterokrotnego już zapytania o historię w szkatule, żadne z Was nie udzieliło dotąd choćby krótkiej odpowiedzi od początku do końca. Mamy czas na nasze historie, ale nie na Waszą? To Wy najpewniej wiecie najwięcej.

Gnom 'potoczył wzrokiem' po zebranych:

- Jestem za planem. Biblioteka też nie brzmi źle, choć ja tam się na wiele nie przydam. Mogę natomiast pożebrać gdzieś w tłoku niedaleko niej, pozbierać informacje. I wnioskuję, byśmy ruszyli gdzieś indziej. Skoro opowieści o szkatule nie będzie, zostają głosy milczków, czyli obu elfów i czarta. Oraz pary przedmiotów. Co mi przypomina... Trepek, Żywiec! Chodźcie tu!

Skłoniwszy taran i zbroję do podejścia, białowłosy rzekł do nich:

- Następnym razem nie wahajcie się przypomnieć mi czegoś, nawet jeśli uważacie, że nie zapomniałem. Aha. - Patrząc na skórznię rzekł - Na początku myślałem, żeś po prostu rycerzem, teraz wiem, żeś zbroją. Więc... nazywam Cię Żywiec. Boś żywa, żwawa i ogólnie wszędzie Cię pełno. A imię trza mieć.

Urwawszy na moment gnom przypomniał sobie inne nadanie imienia. Zrobiło mu się niepewnie.

"Przepraszam. Walnąłem na oślep, dla odwetu, bo naprawdę zabolało. Chciałbym coś Ci dać, ale nie wiem co. Znaczy, wiem co, ale nie wiem jak. Na pewno nie tutaj, nie teraz. Choć... może tutaj i teraz?"

- Padło pytanie o moje zdolności magiczne - podjął ciszej i nieco schrypniętym głosem Learion - Więc... nie mam. Żadnych. On ma - pogłaskawszy kota młodzieniec z Małej Rasy poprosił - Airuinath? Przejdziesz ze mną do stolika dalej? Chciałbym usłyszeć choć w skrócie to, co wiesz o układzie, jaki zawarłem.

Kobieta skinęła głową poważnie i powstała. Spokojne kroki wymalowały gnomowi jej obraz, jak się przemieszczała, jeszcze zanim przesłał mu go Fialar. Wymówiwszy się (to zajmie tylko chwilę) gnom podążył za nią.

Gdy odeszli, rzucił szybko, nie patrząc na nią, nawet nie patrząc przez oczy kota. Tak wolał, teraz. Tak było... jakoś pewniej.

- Przepraszam. Zbyt zależało mi na tym, byś zapytała o to inaczej, kiedy indziej... chyba tylko mnie. Zbyt zabolało jak to zrobiłaś i walnąłem na oślep, nie myśląc. Nie powinienem był. I proszę: on zmienia postacie. Teraz wiesz niemal to samo, co ja. I jesteś jedyną istotą, której to powiedziałem, sam z siebie.

Miał straszną ochotę przełknąć ślinę.

abishai 12-02-2008 19:13

Azyl
"Przybytek Pieśni"

Harpo-slaad tylko zasyczał w cichej irytacji. Niestety rozsądne słowa jakie wypowiadał Crois przeplatały się ze sporą ilością metafizycznego bełkotu, do której zarówno gnom jak i slaad powoli tracił cierpliwość. Takie rozważania gnom wolałby zostawić na bezpieczniejsze miejsce (Jak dotąd Azyl...bezpiecznym miejscem jakoś się Harpo nie wydawał).To co Crois nazywał chorobą proroka w rodzinnym świecie gnom nazwałby ostatecznym przedawkowaniem Krwawego Rdestu. Rośliny jaką wieszcze wdychali przed prorokowaniem. Powstawały po tym realne majaki, ponoć objawiające przyszłość…Ale i sama roślina była niebezpieczna, nadużywanie jej powodowało postępującą martwicę mózgu objawiającą się krwawieniem z nosa…I coraz większym mieszaniem świata wizji z realnym. Tacy prorokowie kończyli w przytułkach dla ubogich mamrocząc przez cały czas wizje, które nieustannie pojawiały w ich zniszczonym umyśle, z strumyczkami krwi wypływającymi z nosów…Zaiste okrutny los przypadł tym biedakom w udziale.
Ryu'Jin…Kolejna nazwa pozbawiona znaczenia. Kim miałby być, dlaczego chciałby pomagać?…Nitka, kolejna nitka prowadząca do splątanego kłębka…A co dadzą odpowiedzi?
Potęgę, wiedzę, rozczarowanie?…Harpo-slaad spoglądał na swoich towarzyszy zastanawiając się do czego tak naprawdę dążą…Gnomowi to zastanawianie się nad przeszłością przypominało ganianie młodego szczeniaka za własnym ogonem…Nie można ułożyć układanki mając jedynie kilka fragmentów.
Pomysł z biblioteką może i nie interesowała slaada, („książki są dla cherlaków”), ale czarciego gnoma którego nieugięty umysł był władcą tego ciała, biblioteka interesowała aż za bardzo.
-Jestem za…- rzekł więc slaad.- Biblioteka to dobry pomysł, taaa… I co najważniejsze skończymy z tym marazmem uciekaniem i zgadywankami. Wreszcie fakty, nie płytkie domysły!
Z lekką irytacją przyjął zaś oddalenie się Leariona i AiruinathHarpo nie podobało się to, że są tajemnice w tej grupie poszukiwaczy przygód z przypadku…Jakby ich nie było wystarczająco dużo poza nią. Zupełnie zapomniał, że sam nie odsłonił nawet rąbka swej przeszłości.

g_o_l_d 15-02-2008 17:20

Magyr
 
Ciężka dłoń półczarata z hukiem uderzyła w najbliższy jej przedmiot, gdy do uszu Magyra dotarły kolejne słowa wyrażające aprobatę dla pomysłu udania się do biblioteki.

- Całkiem wam się w łbach poprzewracało!? Wasza smuta doprowadza mnie od szału! Sae jesteś kiepem, jeżeli myślisz, że w stercie zakurzonych piśmideł znajdziemy coś pożytecznego! Wiecie co możemy tam znaleźć!? Gówno! Masę bzdetnych historyjek, a nie to na czym nam zależy. Ryu'Jin, Vete, Sominus czy Matka, nie ma szans, żeby te postacie miały własną rubryczkę w stercie zakurzonej srajtaśmy, poukładanej na półeczkach, ciągnących się po sam strop. A może liczycie, że jakiś siwobrody znajdzie dla was woluminu pod tytułem „Wiem wszystko”? - nie zmieniając tonu półczart parsknął śmiechem- A co jeżeli wasza biblioteczką opiekują się któreś z tych kolegiów czaromiotaczy? Mijają kolejne dni, a ja wiem dokładnie tyle, ile wiedziałem rozwalając szklane więzienie pewnej ślicznotki. Czas upływa niemiłosiernie. A my co? Wciąż tylko więzienie, karczma, burdel i kupa gówna, w której siedzimy po uszy. Mamy przejebane, bo jesteśmy tu nowi, ale nie my pierwsi, nie ostatni. Nie widzicie co dookoła was się dzieję. W tym mrowisku, każdy wygląda jakby trafił tu przez przypadek. Znam naturę takich miejsc. Wy pierwszaki pewnie nic o nim nie wiecie, ale ja wychowałem się w Klatce. Tam każdy nowy trep, albo szybko znalazł sobie kumpli, albo nazajutrz jego imię perlikiem dzióbał jeden konus, na kamieniach niedaleko siedziby Grabarzy.

Omijając wzrokiem, spojrzenia towarzyszy płóczart obrócił się na pięcie i skierował swoje kroki w stronę żywej skórzni.

- Jak w każdym miejscu śpiewka kosztuje. Być może nie mamy na tyle brzdęku, by kupić te informacje, na których nam zależy. Być może zamiast za nie płacić uda nam się na nie zapracować.-
Magyr uśmiechnął się sam do siebie- Hehe... Zupełnie jak zadawanych lat banda śmiałków do wynajęcia, która podejmie się każdego dobrze płatnego zadania nawet od samego Asmodeusza. Chyba nie musze wam tłumaczyć jakie organizacje wiedzą o każdym cieniu tego miasta? Nawet jeżeli znają tu nas, to dzięki maskom możemy wyrobić sobie nową reputację. Czyż nie? Teraz wystarczy jedynie znaleźć pracodawcę...

Żywiec zrobił krok w tył, niepewnie patrząc na liczne rogi ozdabiające lico Magyra Ten pochylił się nad nim mówiąc:

- A teraz patrz mnie na usta wycieraczko... Radzę ci oddalić się jak najdalej od chudzielca... Jasne?

Widząc w jakim parszywym uśmiechu wygina się gęba półczarta żywa skórznia nie miała najmniejszej ochoty stawiać się podirytowanemu czartowi. Z niebywałą szybkością schowała się za plecami skrzypaczki. Stanowczy uścisk Magyra trzymał chudzielca, gdy ten nagle rozwarł powieki i zaczął się szarpać.

- Co jest? Gdzie ja jestem...
– wydusił z siebie zachrypłym głosem mężczyzna.
- Witaj maleńki! Znów się obudziłeś w swoim najgorszym koszmarze, ale peszek.-
powiedział z przekąsem półczart uderzając otwartą dłonią pociągłą twarz mężczyzny.
- A teraz zadam ci jedno proste pytanie: Z kim na pieńku ma ten cały Istahr i gdzie ich znajdę?
- Co??...-
w odpowiedzi na pytanie chudzielca Magyr pokręcił głową.
- Zła odpowiedź-
z pomiędzy desek sufitu posypał się drobinki kurzy, gdy półczart pchnął chudzielca na ścianę. Chwytając go za gardziel Magyr wycedził przez zaciśnięte żeby.
- Skup się skurlu. Dam ci druga szanse, trzeciej możesz nie dożyć –
Poczerwieniała twarz chudzielca wygięta była w grymasie bólu, a jego bezradne dłonie zaciskały się na przedramieniu półczarta.
- Z kim na pieńku ma Istahr i gdzie ich znajdę?
- Nie wiem przysi.....-
w piwniczce rozbrzmiał niebywały huk, gdy truchło chudzielca przekoziołkowało cała salę zatrzymując się dopiero w przeciwnym rogu.
- Magyr przestań! Po co ten pokaz! On nic nie wiem!
– wytupując na przód śmiało wykrzyczała Airuinath. Nie bacząc na jej słowa, półczart zarzucił sobie na ramię Tykka i spokojnym krokiem ruszył w stronę na wpół przytomnego chudzielca.
- Ostrzegam cię Magyr jeszcze krok, a będę musiał zrobić Ci krzywdę.
–słysząc to półczart wybuchł śmiechem.
- Jeżeli, rzucisz jakiekolwiek zaklęcie wszyscy tego pożałujemy-
słysząc te słowa twarz Airuinath zastygła w bezradności.

Chudzielec ocknął się. Z rozciętej skroni z wolna sączyła się krew. Zdezorientowany mężczyzna uniósł do czoła dłoń. Delikatnym ruchem palca chciał wybadać wielkość rany. Zamiast tego poczuł na swoim czole coś dziwnego. Nerwowo dygocząca dłoń badała znamię na czole. Jedynie parę kroków dzieliło Magyra od krwawiącego mężczyzny. Nagły świst powietrza spowodował, że półczart spojrzał za siebie. Nieświadomy unik uchronił zaskoczonego wielkoluda przed płonącą siecią pędzącą w jego kierunku.Magyr przekoziołkował po podłodze. Ukradkowe spojrzenie w stronę Airuinath, niepewna myśl „Odważyła się mimo wszystko?”. W miejscu czarodziejki stał pająk gorzejący płomieniem. Wzrok Magyra napotkał spojrzenie Airuinath. Ognisty pająk zaklekotał żuwaczkami. Półczart poczuł przypływ adrenaliny. Dobył się wrzask. Ogromne cielsko Magyra ruszyło pędem w stronę pająka. Z pomiędzy bojowego zewu barbarzyńcy i wrzasku próbującego się uwolnić Tykka, wyrwał się najdonioślejszy krzyk wydany przez chudzielca.

- NIE!!! BOGOWIE TYLKO NIE TEN ZNAK! WSZYSTKO TYLKO NIE TO!

merill 15-02-2008 23:05

*****

Almirith przestał już odbierać jakiekolwiek bodźce zewnętrzne. Jego zmysły tonęły w ocenie zamętu, bezmiarze natłoku myśli i sugestii, kierowanych do jego mózgu, przez świadomość maski. „Zabij… zabij…” – ciche szepty rozlegały się w jego głowie, niczym pradawna potężna pieśń ku czci Pajęczej Królowej, władczyni Otchłani. „Są niepotrzebni… zabij… zniszcz słabych… muszą się ukorzyć przed Lolth…muszą… zrobią to po śmierci…”

Gdzieś wśród tych wzburzonych, gniewnych podszeptów, na wierzch świadomości wydostało się umęczone jestestwo elfiego wojownika. Jedyne na co mógł się zdobyć, to pełna rozpaczy myśl – „Przegrałeś…”. On… Srebrny Lewtrzeci kapitan Strażyfechmistrz Evermeetu… przegrywał znowu…

Znów widział drwiący uśmiech na twarzy odzianego w czerń skrytobójcy, wyszczerzone w drwiącym uśmiechu białe zęby i cedzone przez nie słowa… „Lolth wszędzie dosięga zdrajców… przegrałeś elfie…” - pokryty krwią nóż upadł obok ciała martwego władcy.

Wykrzywione w grymasie wściekłości rysy twarzy ojca, patrzącego na niego z pogardą, podczas odczytywania wyroku… i jego wargi, bezgłośnie wymawiające – „Okryłeś mnie hańbą – przegrałeś…”

I faktycznie przegrywał…

Ostatnimi siłami duszy zerwał się w rozpaczliwej walce o utrzymanie swojej tożsamości. Cała wiedza i trening jakie przeszedł wydawały się niczym, wobec wyzwania przed jakim stanął. Ale udało mu się… Zgrabiałe i zbielałe dłonie sięgnęły do twarzy, zaciskając się na czarnej skórze drowa… silne szarpnięcie i kawałek czarnego jak piekło mahoniu upadł na podłogę. „Nigdy więcej…” Almirith westchnął ciężko, jakby skończył wyczerpujący bieg…

*****


Przysłuchiwał się rozmową towarzyszy, bez słowa… próbując dojść do siebie. Przez chwilę przyglądali mu się zdziwieni… ale on nie miał ochoty mówić im jak blisko był… porażki. A także tego… jak blisko Oni byli Śmierci… „niekontrolowana agresja to straszna siła wojowniku”- znów słowa z przeszłości.

-Nikt nie wymaga długich pieśni, Saenno. Ale tak jak Harpo nie podoba mi się, że mało wie o sytuacji czy że miałby uciekać; tak samo jak Magyarowi nie podoba się znak na czole Valquara; tak - bez urazy, Saenno i Almirhcie - mnie nie podoba się równie mocno to, że mimo czterokrotnego już zapytania o historię w szkatule, żadne z Was nie udzieliło dotąd choćby krótkiej odpowiedzi od początku do końca. Mamy czas na nasze historie, ale nie na Waszą? To Wy najpewniej wiecie najwięcej.

Ślepy gnom wyraźnie domagał się większej ilości informacji. Sae milczała… być może nie chciała dzielić się wspólnymi wspomnieniami, w sumie nie były one najprzyjemniejsze. Elf zaczął opowieść:

- Masz rację gnomie, że tkwimy w tym najdłużej, ale nie wiemy wiele więcej niż wy wszyscy… Obudziliśmy się w komnacie pełnej różnych odczynników i utensyliów, częściowo zdemolowanym. Znaleźliśmy też ciało… tyle że ciężko powiedzieć, żeby było martwe, bo mi to bardziej przypominało jakiś czarodziejski mechanizm, niźli żywą niegdyś istotę. Była nas szóstka, ja, Sae, Maygar… oraz czarodziejka Sidero, teraz podająca się za Airuinat, oraz Remorant – elfi druid, który zaginął w czeluściach Szkatuły i Swetlana – wojowniczka z przedziwnym kryształowym ostrzem, która zaginęła jeszcze wcześniej. Tyle mogę powiedzieć, w Szkatule spotkaliśmy szaleńców… żywiących się krwią niewinnych i rozkazującym jakimś dziwnym stworom. Tylko dzięki Sae żyjemy, nie wiem co się stało z Remorantem i Swetlaną, ale mam dziwne wrażenie, że ktoś wykorzystuje fakty z naszego życia i wykorzystuje je przeciwko nam… nie wiem, co jeszcze może nas spotkać… ale nic nie wiemy ani o Azylu… ani o frakcjach nim rządzących… więc moim zdaniem próba przyłączenia się do którejkolwiek, może być katastrofalna, Maygarze.

- A ten chudzielec, może zadawaliśmy niewłaściwe pytania? - bystry wzrok elfa spoczął na postaci więzionej przez skórznię. – Może on nic nie wie? Ale o tym znaku na czole chyba może nam coś powiedzieć? Co? Dlaczego Ty go dostałeś? Dlaczego? Co oznacza? Mów… chyba, ze chcesz, żeby to zrobił On – wskazał palcem na dyszącego za jego plecami Maygara.

Jego słowa okazały się złym prorokiem.

Akcja potoczyła się tak szybko, że nawet nie zdążył zareagować. Chudzielec przefrunął przez cały lokal, lądując w stercie połamanych krzeseł. Maygar wrzasnął przeraźliwie, to przemieniona za pomocą maski Airuinat, zaatakowała go – stając w obronie chudzielca.

„Czary?!!” – przez myśli elfa przewinął się obraz półnagiego mężczyzny, miotającego srebrnym płomieniem na prawo i lewo. – Nie, głupcy… znów sprowadzicie na nas kłopoty!!! Już raz omal nas nie zabili!!! Musimy uciekać…



Wyciągnął miecz, obserwując dalszy rozwój sytuacji, wzrokiem szukał Seanny… i chudzielca. O nich będzie musiał zadbać w pierwszym rzędzie…Był gotowy… jeśli szybko stąd nie znikną … Iomi Vete wróci… Elf miał dziwne uczucie, że gdzieś już go spotkał… jego pamięć jednak ostatnio często sprawiała niemiłe niespodzianki…

Aegon 16-02-2008 02:11

Valquar
 
Elf patrzył na wszystko, co działo się dookoła. Obserwował. Zdolności magiczne. Dyskusja na temat, gdzie mają pójść - to wszystko było skrzętnie rejestrowane przez jego mózg. Jednocześnie cały czas zastanawiał się: czy w Azylu jego magia również jest wykrywana przez kolegia? Prawdopodobnie tak... Zapewne tutejsi władcy nie mogliby rządzić, gdyby nie przewidzieli tej możliwości. Dlatego też Valquar postanowił podzielić się wiedzą o swoich zdolnościach z towarzyszami. Gdy tylko Learion skończył mówić o sobie, a raczej o tym, że on zdolności magicznych nie ma, a to Fialar jest ich sprawcą, odezwał się:

-Cóż, jeśli o mnie chodzi, to dysponuję magią objawioną mi przez moje bóstwo. Muszę przyznać, że skupia się to głównie na leczeniu i ochronie, ale nie twierdzę, że cierpię na brak czarów ofensywnych...chociaż raczej krótkiego zasięgu. Nie wiem, czy ten rodzaj magii jest wykrywany przez kolegia, ale sądzę, że jeśliby tak nie było, to szybko straciłyby one kontrolę w Azylu. Jeśli w ogóle jakąkolwiek mają.

Tu skończył i myślał przez chwilę. Z zamyślenia wyzwolił go krzyk chudzielca:

-TYLKO NIE TEN ZNAK!

Valquar zauważył wtedy ognistego pająka oraz Magyara. Nie był pewien, o co poszło. Nie słuchał ich... W międzyczasie wysłuchał tylko kilku słów o tym, że powinien był przysiąc (nie wiedział dokłądnie, o co chodziło - było to wyrwane z kontekstu, jednak stwierdził, że żadna prawdziwa przysięga nie może być złożona w takim miejscu). Gdy tylko się ocknął wyrzekł następujące słowa:

-Jeśli o mnie chodzi, to sądzę, że najlepiej byłoby iść do biblioteki. Może i nie znadziemy tam dokładnych informacji, ale przynajmniej wzmianki o tym, co nas interesuje.

Zaczął się bać - krzyk chudzielca wzbudził w nim nieznane dotąd głębokie uczucie grozy, które spowijało mrokiem jego duszę. Może to dlatego, że sam nosił ten znak? W każdym bądź razie, czekał na odzew swoich towarzyszy...

Fitter Happier 17-02-2008 06:09

- NIE! BOGOWIE!!

Magyar oszalał. Zdecydowanie, to było jedyne zdanie jakie nasunęło się na myśl Croisowi. Stał już od pewnej chwili na wyprostowanych nogach - poderwał się i spiął mięśnie w chwili, gdy wyczuł w powietrzu niebezpieczne napięcię. Gdy chudzielec szybował w powietrzu, mętne oczy mężczyzny zwęziły się, uważnie śledziły każdy ruch, każde drgnięcie Półczarta.

- NIE!!!

Lekko ugięte kolana. Pająk i Olbrzym. Powoli, spokojnie. Niemal nie zwracał uwagi na chudzielca.

- BOGOWIE...!!!

- Żywiec, złap go, przydaj się na coś, kupo szmat! - syknął Crois, ale już nie patrzył na to co dzieje się dookoła chudzielca. Poła dziwacznej, szlacheckiej kamizeli, której zdecydowanie nie lubił, wystrzeliła do tyłu, odsłaniając przytroczony do pasa bicz bez ostrza...

***

Polana, głucha i ciemna. Stoję na polanie, spięty, wyczekując. Starzec tuz przed mą twarzą niemal, nieco po lewej. Może trochę ponad piętnaście osób wszystkich, szlachciców, identycznie ubranych, każdym ma skupienie na twarzy, każdy wymalowaną troskę o to, aby nie drgnąć, by drgnięciem nie zakłócić cichego poszumu mrocznej ściany lasu, lasu dokoła. Każdy z nich ma przytroczony bicz do biodra. Każdy cichy i niewzruszony. Ja cichy i nie wzruszony.
- Dwanaście...
Usłyszałem, to chodziło o mnie. Nie wydałem z siebie żadnego dźwięku, tylko błyskiem zrozumienia w oczach dałem starcowi znak, że rozumiem, że jestem tu.
Starzec, wspierany przez dwójkę młodszych powagą i wiekiem wzniósł silne i pewne prawe ramię.

- Niech na nasz szczują swe psy. Zwą nas sektą. Tak wczoraj naszemu bratu Gorze miano takie przydano, miano obraźliwe, równie jak pogarda obraźliwa. Ale wiemy... - trzask bicza - jak przemawiać, jak słuchać i jak się bronić.

Słowa "przemawiać", "słuchać", "bronić" brzmały dziwnie ciężko.
Już wiedziałem, że wcale nie chodziło o obronę. Wiedziałem. Czułem.

***

- BOGOWIE...!!!

Bicz rozwinął się i zasyczał groźnie smagając powietrze, jakby był żywym stworzeniem. Owinął się w ułamek sekundy wokół belki stropowej. Crois pociągnął go do siebie, bicz na nadgarstku, bicz wokół belki. Szybko. Już był w poawietrzu, doskoczył w mig, przesyzbował nad Tammem, wylądował na ugiętych kolanach tuż przed ogromnym pająkiem.

Crois był odwrócony do stwora tyłem.

Szarpnął raz biczem.
Zabić.
Magyarze, uważaj na odległości. Jestem stokroć zwinniejszy od Ciebie. Uważaj na odległości.
Zabić.

W moich snach przewijają się linie, którymi zdążamy. Wszystkie kończą się bolesną śmiercią. A najbliższe spośród nich urywają się na zdarzeniach, w których zabijamy samych siebie. W których zabijamy samych siebie.

Słowa, które mimo woli wypowiedział potem, przeraziły go. Postanowił mocno próbować obezwładnić czarta, owinąć mu wokół kostki bicz i podciągnąć. Miał nadzieję, że ręce go posłuchają.

Powiedział bowiem: - Najwyższy czas.

Koszula lepiła mu się do ciała.

abishai 18-02-2008 15:29

Harpo Longwayfromhome
 
Azyl

"Przybytek Pieśni"


Slaad wydał z siebie z ostrzegawczy skrzek. Wstał, jego dwie łapy z potężnymi szponami nadgarstkach uderzyły o stół. Szpony zagłębiły się drewno rozcinając cztery ćwiartki stół za pomocą czterech krzyżujących się po dwie linii. Huk rozpadającego się stołu towarzyszył obrotowi pyska slaada do zgromadzonych razem: Maygara, Airuinath, Crois i chudzielca.
-Dość tej błazenady! Uspokoić się! Już!- ryknął Harpo-slaad najgłośniej jak tylko potrafił.
Harpo przeskoczył szczątki stołu, wskoczył na scenę, usiadł i…łapy slaada sięgnęły do pyska. Ściągnął maskę odsłaniając twarz rudobrodego gnoma osadzonej na gnomim ciele. Ponure spojrzenie czerwonych oczu spoczęło na każdym z towarzyszy…Gdy był pewien, że cała uwaga grupy skupiona jest na nim, gnom rzekł.- Maygar, nikt nie każe ci iść do biblioteki. Duża grupa i tak wzbudzałaby za dużo uwagi. Jedna, góra dwie osoby wystarczą. Są jeszcze inne sprawy do załatwienia.
- Sae, Learionie, skoro uważacie, że w naszych przeszłościach są poszlaki bądź sposoby na zwycięstwo nad Sominusem. To je badajcie…Każdy z nas powinien szczerze odpowiedzieć na każde zadane przez was pytanie…Ale obradowanie nad w szerszym gronie.- dodał po chwili Harpo.- Nie prowadzi do niczego więcej, poza kłótniami i niesnaskami.
-Ty - zwrócił się do chudzielca.- Mów jak masz na imię i o co chodzi z tym symbolem na czole...A mów obszernie i do rzeczy, albo zostaniesz obiektem na którym Maygar wyładuje swoją frustrację. Im więcej powiesz tym większa szansa na to że dożyjesz kolejnego dnia.
Harpo splótł palce razem, przymknął na moment oczy i rzekł.- Ja rozejrzę się za biblioteką. Sprawy na dziś, to oprócz zorientowania się kto tu rządzi i kto się liczy, to także znalezienie jakiegoś zajęcia i zarobienie tutejszej waluty, której zbyt wiele nie mamy.
Gnom otworzył oczy, jego wzrok wydawał się lśnić krwawym blaskiem.- I pamiętajcie, póki co…Nie stać nas na szlachetne gesty, dawanie pardonu i cackanie się z jeńcami. Jesteśmy zwierzyną łowną wielu łowców i musimy maksymalnie wykorzystać każdy uśmiech losu.
Po czym twarz gnoma zwróciła się w kierunku chudzielca. Złowieszczy uśmiech wykwitł na twarzy Harpo, wyglądający tym groźniej, że ukryte zwykle wśród pasm włosów niewielkie szpiczaste rogi, były teraz doskonale widoczne.
- Namyśliłeś się chłoptysiu? Wolisz opowiadać, czy też zostać zabawką Maygara?- rzekł Harpo cały czas złowieszczo się uśmiechając.

Tammo 19-02-2008 03:41

Azyl

"Przybytek Pieśni"


- Me dzięki, Almiricie... - zaczął gnom lecz słysząc hałas nie kontynuował. Natychmiast puścił kota i zniknął pod stołem, pod którym się przeturlał. Powstawszy, niemal cisnął stołek w kierunku dziwnego pająka, który atakował czarta. Zorientował się jednak KTO jest pająkiem, cisnął więc stołek przed niego, a sam skoczył za stołkiem.

Poruszał się zręcznie, niemal niczym cyrkowiec, ale znać było w tym ślepotę. Kiedy nurkował pod stół, ręką wpierw ustalił poziom jego blatu. Kiedy chwytał stołek, oparł się o stół biodrem, by go nie 'zgubić', a gdy rzucił stołkiem sam skoczył niemal zaraz za nim, na dźwięk upadającego mebla. Upadając przetoczył się zgrabnie, ale nie wstawał, dopóki nie upewnił się, że w nic nie rąbnie głową.

- Starczy tego dobrego, nie? - rzucił, wychylając się niepewnie spod innego stolika i syknął cicho z bólu. Sięgnął ku kostce - jak zwykle, plany swoje a praktyka swoje. Tym razem kostką zahaczył o jakiś mebel, nawet nie wiedział kiedy. Guz był wyczuwalny, ale gnom i tak cieszył się, że skończyło się tylko na tym.

Słysząc słowa Harpo Learion przytaknął. Rudowłosy miał rację.

Biblioteka, szukanie pracy, łowienie informacji oraz wyśledzenie wrogów, co zapoczątkował Magyar przepytując chudzielca. Szykował się rozdział...

g_o_l_d 02-03-2008 19:45



Azyl
„Przybytek Pieśni”

Trzask bicza przebił się przez miarowe uderzenia ciężkich kroków. Półczart nawet nie poczuł, gdy bicz owinął się wokoło jego kostki. Zatracony w furii pędził wprost na ognistego pająka. Crois skrzętnie owinął drugi koniec broni na nadgarstku. Gwałtowne szarpnięcie sprawiło, że rozpędzony Magyr runął na ziemie, przeorawszy swoim cielskiem parę metrów podłogi. Zatrzymawszy się przed stopami mężczyzny, przez parę chwil półczart nawet nie drgnął. W chwili głuchej ciszy, gdy opadł ledwo wzbity ku górze kurz, półczart wspiął się na barkach. Jego porośnięta kostnymi naroślami głowa wzniosła się ku Croisowi. Mężczyzna ciężko przełkną ślinę, lustrując wzrokiem wściekłe oblicze półczarta. Wzrok biczownika spotkał się ze spojrzeniem towarzysza. Widząc to Tykk odturlał się niepostrzeżenie od Magyra, nie chcą mieć udziału w rozlewie krwi. Przez zaciśnięte szczęki Magyr dobył z siebie warkot wściekłości. Zanim jednak zdołał zrobić cokolwiek, z sufitu runęła na niego ognista pajęczyca. Przygniatając półczarta zaczęła oplątywać jego masywne cielsko gorzejącą pajęczyną, niczym drobną muszkę. Crois odetchnął z ulgą, gdy szczelnie pokryty pajęczyną Magyr nie mógł nawet drgnąć. Skończywszy pracę ogromny owad niezdarnie ściągnął z siebie maskę. Gdy półokrąg postaci wokoło Chudzielca zaczął się zacieśniać, Airuinath triumfalnie usiadła na czarcie zarzucając nogę na nogę.

Wyciągnąwszy z tobołka chustę, Saenna podała ją chudzielcowi. Oparty plecami o kąt pomieszczenia mężczyzna wzdrygnął się. Po chwili namysłu, nieśmiało wyciągnął dłoń i przykładając jałowy opatrunek do rany, wykrztusił z siebie cicho:

- Dzięki ci pani. – Zdobywszy się na przygasły uśmiech, mówiła dalej. – Pani Tink wybacz moją śmiałość, ale pani oblicze, jest tak różne od tego, które pamiętają moje oczy. –Wtem mężczyzna zamilkł. Widząc to Sae zareagowała, podnosząc nieco ton głosu:
- O czym ty bredzisz i skąd mnie znasz? Kim ty do diabła jesteś? Czemu się mnie lękasz?
- Moje imię brzmi Rahab o pani. Jestem uniżonym sługą Lorda Istahra. Zarówno moje imię, jak i miano mojego chlebodawcy nie powinno być ci obce o pani. Pozwolę sobie jednak stwierdzić, że z pani oblicza można wyczytać zdziwienie. Wybacz, ale nie rozumiem. Czy imię istoty, którą wyniosłaś na piedestał władzy przepadło w odmętach Twej pamięci o pani?


Słysząc te słowa Sae chwilowo zamurowało. Nie bardzo wiedział co odrzec mężczyźnie. Z opresji małą damę wybawił Harpo. Odsłaniając dłonią opadające na twarz rude włosy, zbliżył się do Chudzielca. Zgarniając je na bok, odsłonił niewielkie, spiczaste rogi.

- Nie ty tu jesteś od zadawania pytań chłoptasiu. Mów grzecznie co wiesz, albo ten duży czerwony znów się tobą zaopiekuje.- Rzekł cały czas złowieszczo się uśmiechając.

- Eee A na czym to ja... A tak już wiem...- uśmiechnął się zażenowany Rahab- O przybyciu pani Tink do Azylu krążyło wiele różnorakich historii. Jednak żadna z nich nie jest warta przytoczenia. Aktualnie nie posiadam wiedzy, jak i dlaczego skontaktował się z niemal nikomu ówcześnie nie znanym paserem imieniem Istahra. Tajemnica jest mi również, co w zamian za współprace zaproponował pani Tink szlachetny Lord. Wiadome jest mi jedynie, że po obaleniu zapomnianego już przywódcy kasty, Pani została prawą ręką nowego władcy. Plotki jednak głosiły, że całą brudną robotę wykonała właśnie tajemnicza skrzypaczka, która kaleczyła uszy swoją grą na instrumencie. Zagadką mi jest jak pani Tink prawiła, że spora część półświatka Azylu zaakceptowała tego powsinogę tfu... znaczy Lorda, w roli nowego włodarza. Niedługo po tym, jak pani namieszała w strukturze politycznej i przestępczej Azylu, znikła bez śladu. Niektórzy twierdzą, że była tylko narzędziem ”Matki”, inni, że ucieleśnieniem świadomości roju łączącej wszystkie jednostki ”Matki”, a jeszcze inni, że genialną jednostką o niezwyczajnych zdolnościach manipulacyjnych i aktorskich.

- Wydaje mi się, ze nie mówisz nam wszystkiego przyjacielu-
rzekł rudowłosy gnom- Czemu to zrobiła? Jak tego dokonała? Co otrzymała w zamian? Czemu nie usunęła Istahra i sama nie zajęła jego miejsca? Mów albo...!

- Nie wiem! Ja naprawdę nie wiem...
-wykrzyczał kuląc się Chudzielec. Jego krzyki przerwał spokojnym głosem gnom, trzymający na ramionach czarnego kota.


- Dobrze, a zatem przyjacielu powiedz nam co wiesz o Jednodniowcach, o tych przedziwnych symbolach. Przedłuż nam również wszystko co wiesz o Azylu.

- Jedniodniowcy? Czemu was interesują? Ach tak przepraszam, to wy zadajecie pytania. Już mówię Egh... Cóż mianem Jednodniowców nazywa się w Azylu przybyszów, którzy zawitali do miasta i nie zagrzeją tu miejsca dłużej niż parę godzin. No góra dobę, ale to rzadkość. W tłumie bardzo łatwo ich rozpoznać, po charakterystycznych tatuażach. Ogół społeczeństwa uważa, że to Matka ich znakuje, po to by sprawować nad nimi piecze. Niewidomo skąd przybywają ani dokąd zmierzają. Od tak po prostu, nagle pojawiają się znikąd we wszelakich miejscach i tak samo nagle znikają. Nawet jeśli któryś Jednodniowiec zostawi po sobie jakąkolwiek rzecz, to znika ona razem z nim. Oni sami twierdzą, że nie mają kontroli nad swoim darem, często są źródłem problemów, gdyż wokoło nich rzadko, ale jednak, mają miejsca zjawiska niewytłumaczalne nawet dla znamienitych mędrców, czy arcymagów. Na szczęście Matka czuwa i w porę reaguje. W Azylu nie przysługują im żądne prawa, ani przywileje. Zbrodnie na Jednodniowcach rzadko skutkują jakąkolwiek karą.

- Wydaje mi się, ze moja twarz również, jest ci nie obca. Twoje oczy widziały może i mnie przed laty?
- spytał zaintrygowany elf. Jego serce jeszcze wciąż łomotało w piersi, rozjuszane przez impulsywnego półczarta.

- Przykro mi otchłań czasu, przesłoniło szarą mgłą moje wspomnienia. Być może to Ciebie widziałem, dawno temu, gdy spacerowałeś uliczkami, w towarzystwie jakiegoś czaromiotacza, po tym jak pani Tink rozpłynęła się w powietrzu. Ale czy to byłeś ty... Pewien nie jestem... Przykro mi
.- Jakaś mała rozpalona igła nakłuła serce Almiritha, gdy do jego uszu dotarła wzmianka o niezidentyfikowanym czarodzieju.

- A ten mag? Nie był nim przypadkiem nijaki Iomi Vete?

- Miano despotycznego przywódcy „Czarowszytych” nie jest obce nawet mnie, człowiekowi, który chce mieć jak najmniej wspólnego z tą całą ich magią. Miano tego „człowieka” jest sławione w Azylu, jako jednego z najpotężniejszych magów i najbardziej nieprzewidywalnej istoty. Jego postać była nikomu nie znana, dopóki nie wtargnął wiele lat temu do „Wieży kłów” i powyrzynał całą wyższą radę tej organizacji, ogłaszając się jej przywódcą. Lico maga, który być może ci towarzyszył skrywał głęboki kaptur, nie jestem w stanie go rozpoznać, zwłaszcza, gdy tak wiele wody upłynęło od tamtego czasu.

- No dobrze, a co oznaczają symbole, które zdobią nasze lica?
- Spytał zniecierpliwiony Valquar. Wtem twarz Rahaba, nagle przygasła.

- Znamienity elfie pewnie w twoim języku istnieje wiele złowróżbnych słów. W tym miejscu istniej jedno wyjątkowe. Wiesz czego się życzy istocie, która w nocy włamuje się do twojego domu, gwałci ci żonę i córki, na ich oczach zabija synów i okrada cię ze wszystkiego co było ci cenne? Przepadnij To właśnie słowo Matka wytatuował nam na czole. O tym znaku krążą legendy. Jeszcze więcej mrożących krew w żyłach historii krąży o tych bezimiennych, którzy zostali nimi naznaczeni. Wiele z nich było najpodlejszymi istotami, jakich miał nieszczęście gościć w Azylu. Niektórzy z nich wydawali się zwykłymi prostymi ludźmi. Ich rodziny często nie dowierzał w to, że ich kochani mężowie, synowie, matki i córki zostali naznaczeni. Jednak musieli się od nich odwrócić, aby Matka nie ukarał i ich. Tacy ludzie upadali tak nisko, że nawet żebracy ze slumsów pluli im w twarz. Znikąd nie doznawali pomocy. Nie mogli odebrać sobie życia. Nie wolno też im okazywać łaski zabijając ich, bo wtedy brzemię spadało na „wybawcę”. Jednak nie to jest najgorsze. Najgorsze jest czekanie na wyrok. Nikt nie wiem kiedy zostanie wykonany. Ciągły lęk przed tym, co nieuniknione, prowadzi takich ludzi na skraj szaleństwa. Bo to, co ich czeka gorsze jest od śmierci. Znikają jak Jednodniowcy. W jednej chwili są, w drugiej już nie. Nikt nawet tego nie zauważy. W przeciągu paru dni zapominają o nich, nie tylko najbliżsi, ale nawet i księgi, czy inskrypcje na skałach. Znikają należące do nich przedmioty i zwierzęta. Nie wiadomo co się z nimi dzieje i pewnie nikt się tego nie dowie. Pozostaje po nich jedynie historia ich zbrodni wyryta na ścianach w jednej z niezamieszkałych dzielnic Azylu, zwaną Przestrogą. Tam całe budynki, chodniki i wnętrza domów są ozdobione mozaiką najplugawszych opowieści. Jest jednak iskierka nadziei. Jakiś czas temu przybyła do Azylu istota, która umie wymazać znak. Dla wielu ludzi stąd to bajka. Jednak miałem zaszczyt poznać tą istotę i mogę was do niej zaprowadzić. Ceną jej usług jest lojalność i posłuszeństwo. A każdy, kto na głos wypowiada nazwę tej organizacji zsyła na siebie niechybną śmierć… Decyzja należy do was, mogę zabrać ze sobą trzy osoby. Śpieszcie się, bo tylko Matka wie ile czasu nam pozostało.

- Mylisz się, jeżeli pójdziemy za tobą, niczym owieczki na rzeź, by spotkać się nie wiadomo z kim. A jeżeli my nie mamy zamiaru nigdzie iść, to ty tym bardziej nie powinieneś planować podróż dalszej niż z kąta w kąt. Kim są te istoty, o których mowa i czym się zajmują, mając taki potencjał?
– Odparł z nutką irytacji w głosie Harpo

- Nie zdajesz sobie sprawy gnomie, jak bardzo poufne są to informacje. Głową przypłacę wyjawienie ich niepowołanym osobą.
– rudowłosy gnom zbliżył swoje oblicze do ucha Chudzielca. Z jego ust dobyły się słowa naznaczone drwiną, słyszalne dla wszystkich tu obecnych.

- A więc Przepadnij.- Po chwili ciszy, która stał się niemal namacalna, gnom lekkim krokiem oddalił się od Rahaba.


Po chwili, półokrąg, który otaczał mężczyznę rozproszył się. Almirith zapobiegawczo stanął w drzwiach do piwniczki. Chudzielec bez słowa siedział w kącie. Nagle ponownie odezwał się Harpo, a na jego twarz wrócił znów złowieszczy uśmiech.

- Coś smutno się zrobiło. Czas ożywić nieco atmosferę.- wtem w jednej z jego dłoni zabłysło ostrze krótkiego miecza. – Magyr możesz się już zaopiekować naszym przyjacielem. Tylko nie zabijaj go, pragnę zobaczyć czy z tym znakiem, aby nie blefował. -Mówiąc to rudowłosy gnom zaczął kolejno rozcinać krępujące półczarta więzy pajęczej sieci. Po którymś kolejnym dźwięku pękającej pajęczyny, ze stron Rahaba dobył się cichy głos.

- Dobrze powiem. Imię kobiety, która umie usunąć znak Matki brzmi Analtews. Wraz z moją skromną osobą i szóstką innych postaci zasiada w frakcji zwanej „Lożą Wolnych”. Ta niewielka, ale wpływowa grupa rywalizuje na rynku nielegalnych magicznych przedmiotów z imperium Istahra Chyba rozumiecie, że wydanie tożsamości osób do niej należącej naraziło by ich na wielkie niebezpieczeństwo? Jeżeli przyczynicie się do jakimkolwiek stopniu do obalenia Lorda, nie ominie was nagroda. Istahr wie, że pani Tink wróciła do Azylu i lęka się, że wróciła po należną jej pozycję. Jestem pewien, że spróbuje nakłonić Panią do współpracy. Jego metody perswazji w większości wypadków bywają mało przyjemne.

- Twoja propozycja Rahabie wydaje mi się interesując. Skłaniam się ku temu, by zaproponować nasze usługi „Loży Wolnych”, w zamian za ochronę i pomoc w zdjęciu symbolu. W naszej sytuacji, gdy wszyscy wokoło czyhają na nas jak na zwierzynę, przydadzą nam się wpływowi sprzymierzeńcy. Wszakże ma wspólnych wrogów, ten cały Istahr i kolegia, którym na pewno w niesmak to, ze ktoś handluje magią za ich plecami.-
słowa Croisa sprawiły, że na twarzach towarzyszy zagościło niedowierzanie.

- Propozycja Rahaba jest jak najbardziej interesująca, zwłaszcza z punkty widzenia Valquara- śmiało zabrał głos niewidomy gnom. Jego kot wyraźnie znudzony dywagacjami, z gracją zeskoczył na podłogę i udał się w stronę wyjścia. Learion dobrze wiedział, że na nic zdadzą się próby powstrzymania pupila, przed realizacją jego zachcianki. Rzucił jedynie krótką mentalną prośbę: „Nie oddalaj się zbytnio”, poczym ciągnął dalej:

- Proponuje, aby jedynie Valquar i chociażby Magyr udali się wraz z Chudzielcem do siedziby „Loży Wolnych” i spróbowali wynegocjować rozsądną cenę za zdjęcie symbolu. Według mnie wizyta w bibliotece brzmi nieźle. Moglibyśmy znaleźć nieco informacji o historii Azylu, wykształceniu się Matki, a być może cytadeli i kuli, której wizja nas prześladuje. Najbardziej jednak powinno nam zależeć na wiedzy o współczesnym nam mieście. Wspomnienia też są dobre do poszukania informacji o Sominusie i wspólnych cechach między nami, ale informacji o Azylu szukałbym na ulicy, najlepiej wśród minstreli. Mam nawet pewien pomysł jak tego dokonać. Mianowicie Airuinath jako szlachcianka, Sae jako bard oraz gnom jako błazen i gawędziarz idą w miasto, szukając minstreli. Ci mają śpiewać o Azylu, opowiadać o Azylu ciekawiej niż gnom, a grać śpiewając lepiej niż Sae, bo spodziewamy się przyjaciela Airuinath, jednodniowca, i trzeba, by go dobrze podjąć. Sam gość będzie na pewno zainteresowany tak egotycznym miejscem, oraz tymi co tu ma miejsce. Wszelakimi zwyczajami, niuansami. Almirith mógłby się z nami udać w charakterze gwardii przybocznej szlachcianki.- wtem wśród towarzyszy rozległ się głosy wyrażające aprobatę dla pomysłu gnoma, jednak po chwili głos zabrała Airuinath:

- Wydaje mi się, że twój pomysł drogi Learion jest nierozsądny, gdyż wyruszenie w miasto nie wdziawszy masek, może zwrócić ku nam oczy naszych prześladowców, podążających naszym tropem. Jeżeli będziemy włóczyć się, wśród gawiedzi, którzy licznie przybywają na tego typu występy, nasze szansę na pozostanie nierozpoznanym drastycznie topnieją. Ponadto Rahab zdradził nam już, że oczekiwanie na jednodniowca, nie jest możliwe, gdyż oni nie panują nad swym darem. Moim skromnym zdaniem powinniśmy zaufać Rahabowi i dlatego proponuję, aby Sae, Almirith, Valquar wyruszyli na spotkanie tajemniczej rady. Ja Harpo oraz Crois skierujemy swoje kroki w stronę biblioteki. Learionie tobie proponuje pozostanie tu w bezpiecznym miejscu, wraz z skrępowanym Magyrem oraz Żywcem i Tykkiem. Może uda wam się odnaleźć jakieś wskazówki w pamięci półczarta. Możecie również rozejrzeć się za nowym schronieniem.

- Mądrości zapisane w zwojach są nie wymierne, lecz czas nas pogania, nie możemy pozwolić by przepływał nam między palcami. Musimy działać!
- wywarzone słowa Almiritha tym razem wyraźnie naznaczone był zniecierpliwieniem.

- Mi ponad wszystkie wasze pomysły, przypadł do gustu jeden, Magyra- obwieścił Crois.- Pomysł z biblioteką mi się nie podoba. Szperanie w zwojach nie może nam pomóc z prostej przyczyny: nie wiemy czego szukać. Moglibyśmy wysłać jedną osobę do poznania podań o Matce, jakiś zapisków o Iomi Vete, czy kolegiach. Jedna osoba w zupełności wystarczy, zwłaszcza, że pojedynczy wędrowiec nie będzie się rzucał w oczy. Wydaje mi się, ze w naszych wspomnieniach los zawarł klucze do całej tej zgadywanki. Każdy z nas musi, dogłębnie poszukać elementów, które mogły by pasować i odrzucić te niepasujące. Dopóki będziemy mieli przed sobą tajemnice, nic nie wskóramy. Almirithcie, przyjacielu, zgadzam się z tobą w całej rozciągłości, teraz potrzebujemy jednej rzeczy- by biec, działać. Pieniądze mogą się przydać, ale nie ma sensu robić zapasów. Kiedy będzie trzeba kogoś przekupić to Sae może spróbować zwędzić jedną, czy dwie sakiewki.

- Stanowczo sprzeciwiam się temu, by pokładać jakąkolwiek nadzieję w słowach tego pucybuta.
–stanowczo podkreślił Harpo, kierując swoje czerwone źrenice w stronę Chudzielca – Ten pies nie mówi nam całej prawdy. Może chociaż będzie wiedział, gdzie w tym mieście znajduje się biblioteka. Hem?- w odpowiedzi na pytanie gnoma, mężczyzna bezradnie pokiwał głową.- No cóż widzę, że będę zdany jedynie na własny nos. Nie zamierzam łazić z tabliczką "Szukam sprzymierzeńca". Bo tak według mnie wygląda propozycja Almiritha czy Magyra. Bo takie okazywanie słabości to proszenie się o kłopoty. Za mało wiem o otaczającej nas rzeczywistości, by mieszać się w jakiekolwiek konszachty. A tajemnicza grupa, to doskonały materiał na potencjalnych zdrajców, którzy wykorzystają drużynę , a po wszystkim sprzedadzą nas wrogom. Ci z was, którzy nie zdają sobie z tego sprawy, to mówiąc dosadnie to wiejskie głupki, którzy nic nie wiedzą o elemencie przestępczym miasta i szybko kończą z poderżniętym gardłem i pustym mieszkiem. Nie wiem jak wy, ale ja wyruszam od zaraz. Wrócę niebawem i będę tu na was czekał. Bywajcie!

Po chwili gnom, nie czekając na odpowiedź towarzyszy, zniknął gdzieś w cieniu schodów. Miarowe uderzenia dobiegające gdzieś ze stropu pomieszczenia, obwieściły, że zielony slaad opuścił „Przybytek Pieśni”. Chwilę potem Learion otworzył usta, by zaproponować rozsądny podział, lecz zachwiał się na nogach. Jedynie stanowczo chwycenie ramienia Almiritha uchroniło go od niechybnego spotkania z podłogą. Wizja przesłana przez Fialara była tak ostra i intensywna, że otumaniła gnoma. Delikatne uderzenie w policzek, zwróciło przytomność gnomowi. Wtem z sufitu posypał się tumany kurzu. Strop zadrżał od ciężkich, mozolnych kroków, przy których stąpanie slaada było, jak kołysanie się motyla na źdźble trawy. Wtem Learion wycharczał gardłowym głosem:

- Złoty golem Somniusa, on tu idzie!

Drobna rączka Sae chwyciła nadgarstek gnoma. Gwałtowne szarpnięcie w stronę schodów. Sae jakby odruchowo wiedział, o bezpiecznej kryjówce pod schodami. Gdzieś między nich wciskał się dygocący Chudzielec, gdy w dłoni Almiritha zabłysło ostrze. Jedno równe cięcie. Pajęczyna krępująca Magyra osunęła się delikatnie na podłogę. Magyr gwałtownie wstał, ku oburzeniu Ariuinath, półczart zarzucił ją sobie pod pachę i skrył się wraz Valquarem i Croisem za kurtyną. Almiritha gładkim ślizgiem znalazł się u boku Sae. Wiedział, że gdyby golem ich spostrzegł nie mieliby najmniejszych szans. Zapadła morowa cisza, rozdzierana przez trzask pękających desek. Ciężkie kroki były coraz bliżej. Na schodach pojawił się olbrzymi cień. Chudzielec ciężko przełkną ślinę. Z każdym krokiem monstrum było coraz bliżej. Jego ciężkie kroki uginały pod sobą deski, leżące tylko parę cali nad głową Leariona. Nikt nie dopuszczał do siebie myśli co by się stało, gdyby jedna nie wytrzymał. Wszyscy odetchnęli ulgą, gdy stopy golema dotknęły posadzki. Monstrum flegmatycznym krokiem zbliżyło się do środka sali. Jego złota głowa, spokojnie lustrowała otoczenie poprzez pryzmat szlachetnych kamieni ją zdobiących. Golem zastygł nad szramą w podłodze, pozostawioną przez Magyra Czas dłużył się nie miłosiernie. Spomiędzy kurtyny nie wyraźnie majaczyło oko półczarta. Magyr drgnął, gdy poczuł na sobie dłoń Ariuinath. Do jego ucha dobiegł szept:

- Nawet o tym nie myśl....

Wtem, opuszczona dotąd głowa golema gwałtownie podniosła się. Serca i oddechy zamarły. Golem ruszył w stronę czerwonej kotary. Wyciągnąwszy w jej stronę dłoń zastygł. Crois spostrzegł mocarną pieść golema, dużo większą od jego głowy tuż przed swoim nosem. Wszyscy nagle podskoczyli, gdy kurtyna wygięła się w stronę bohaterów ponownie. Kwadratowa twarz monstra odbiła się na czerwonej płachcie. Naelektryzowane włosy Croisa, lgnęły do niej ku przerażeniu właściciela. Przez moment wszystko zastygło.
Gwałtowny ruch olbrzymiego cielska sprawił, że Sae zamknęła oczy. Konstrukt odwrócił się gwałtownie, gdy z góry schodów dobył się hałas. Z niewiadomego powodu monstrum ruszyło gwałtownie przed siebie. Jednym zamaszystym krokiem wspiął się na półpiętro. Golem przeniósł ciężar ciała na jedną nogę. Drewniana żerdź nie wytrzymała. Z wielkim trzaskiem noga grubości konaru drzewa zawisła nad Chudzielcem. Mężczyzna zakwilił. Głowa konstrukta odwróciła się ku dołowi. Wtem z góry ponownie dobył się trzask łamanych mebli. Konstrukt ruszył na górę. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Otrzepując się z kurzy i szczątek desek wychodząc z ukrycia. Rahab z zażenowaniem krył wielką plamę na spodniach w okolicach krocza.

- Ty pół- mózgu! Twojej buty o mało ktoś nie przypłacił życiem! Jak można być takim egoistą! – ledwo wychyliwszy się zza kurtyny wykrzyczała Ariuinath

- Milcz suko! Bo jak nie...! – wycedził przez zaciśnięte zęby Magyr

- Proszę was uspokójcie się! Nie czas teraz na bluźnienie i kłótnie- wykrzyczał gwałtownie Crois Czas coraz bardziej nagli. Sądząc po tych odwiedzinach Sominus wpadł na nasz trop. Ja, Almirith, Valquar, Sae, idziemy z Rahabem. Nie wiem czy to miejsce jest nadal bezpieczne. I błagam was nie pozabijacie się. Jak wszystko pójdzie dobrze wrócimy po was.

- [b]Almirithcie[/b] zbliż się do mnie proszę.- poprosił lekko oszołomiony gnom. Gdy swoją dłonią znalazł ramię elfa, pociągnął je w dół, by móc powiedzieć mu do ucha:

- Jeżeli nie wrócicie do zmierzchu, zaczniemy was szukać. Jeżeli możesz zostaw jakiś trop. W razie, gdyby cała ta „Loża Wolnych” pograła nieczysto przywitaj mnie słowami: „Widzę gnomie, ze twoja kotka już wróciła.” A teraz ruszaj i pilnuj panienki Sae, wydaje mi się, ze to wszystko ją zaczyna przerastać.

Elf w odpowiedzi kiwnął przytakująco głową. Po chwili cała czwórka zniknęła na szczycie schodów. Nie minął kwadrans, a ku uciesze gnoma do jego nogi łasił się znów Fialar
Pocieszyła go ta myśl, dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że został niemal sam na sam z tykającą bomba jakim był duet Ariuinath i Magyr.


***

Godzin za godziną upływały leniwie. Na skroniach półczarta zaczęły pokazywać się już kropelki potu. Jego pamięć była dziurawa jak szwajcarski ser. Jedyne co pamiętał to miasto, Klatkę, przez wielu nazywaną Sigli. Miasto Drzwi, zawieszone pomiędzy sferami, w miejscu zwane Iglicą. Pełne różnorakich istot społeczeństwo, nieco ironicznie przypominało pod tym względem Azyl. Ojca nigdy nie znał, mata była czarcim pomiotem- subkkubem. Oprócz paru popijaw i rozniesionych w strzęp wnętrz barów zapamiętał jedynie czerwony kryształ. Był to dar, jednak nie pamiętał od kogo. Ów bardzo dziwny przedmiot zaginął, gdzieś w pracowni Sominusa, bynajmniej tak uważał półczart. I tu błędne koło się zamykało. Próby snucia jakichkolwiek tez, spełzały na niczym. W pewnym momencie Magyr nie wytrzymał.

- Koniec tego skurle! Mówię wam koniec! Odpierdolcie się od mojej głowy! To bez sensu! Tracimy tylko czas! Nie mam zamiaru tu dłużej siedzieć! Muszę się stąd ruszyć, bo zwariuje.

- Magyr co chcesz zrobić? Na pozostaje tylko czekać, aż wrócą inni.
- odparła sennym głosem Ariuinath.

- Powiedziałem, że nie mam zamiaru dłużej tu siedzieć! Rozumiesz, czy ma ci przeliterować?- z wyrzutem odparł półczart, wstając i prostując gnaty.

- Doprawdy potrafiłbyś? Zaskakujące.- drwiąco odparła czarodziejka.

- Harpo już dawno by wrócił, gdyby znalazł jakąś bibliotekę, zaczynam się niepokoić- rzekł Learion chcąc szybko zmienić tematy, by pozostała dwójka nie ciągnęła rozmowy, która prawdopodobnie skończyłaby się znów rozwiązaniami siłowymi.

- Ja od początku mówiłem, że w taki miejscu, jak to, nikt nie prowadzi biblioteki, poza czaromiotaczami, ale nikt mnie nie chciał słuchać.- Po chwili namysłu Magyr dodał- Wiesz co jajogłowa? Ja przyniosę Ci książki. Wezmę ich tyle ile udźwignę. Wszystko po to, żebyś się ode mnie odpieprzyła i zamknęła na chwilę tą swoją śliczną buźkę. Od czego mamy te zabawki od Marika, czy jak mu tam? Użyje swojej, przejdę się do którejś z wież. Właśnie teraz, zaraz!

- Magyr to jest stanowczo zły pomysł!

- Ariuinath ma racje przyjacielu, odłóż maskę i zaczekaj z nami, sam nic nie wskórasz.

- Nie będziecie mi rozkazywać! Gadajcie zdrów!


Póczart bez zastanowienia chwycił maskę i wdział ją na twarz. Wtem stało się coś nieprawdopodobnego. Spod kryształowej maski Magyra zaczęła sączyć się czarna substancja konsystencji smoły. Ariuinath dobyła z siebie przeraźliwego krzyku. Do nozdrzy zdezorientowanego gnoma zaczął docierać smród gnijących zwłok. Tykk wskoczył na ramiona Żywca. Sale wypełnił ryk półczarta, zagłuszający wszelakie pytania ślepego gnoma. Magyr szarpał się, próbując zedrzeć maskę, lecz ta odmawiała posłuszeństwa. Czerń substancji spowijała go coraz ciaśniej. Czarodziejka rzuciła się na ratunek przyjacielowi, lecz ten panicznie machając dłońmi uderzył kobietę, posyłając jej drobne ciałko w głąb sali. Nim Fialar przesłał gnomowi wizję, krzyki półczarta ustały.
Do uszu gnoma docierało teraz ciężkie, nieco gwiżdżące dyszenie. Po chwili Learion nie mógł uwierzyć temu co „widział”.


Tuż nieopodal niego klęczała postać, która jedynie rozmiarem przypominała półczarta. Z pod wielkich metalowych płyt przebijały się kawałki czarnej niczym węgiel skóry. Na potężne stalowe kolce, długości paru łokci ponabijane był jakieś nieszczęsne zwłoki.. Nagle głowa istoty podniosła się ukazując oblicze stalowej maski z pod której płonęły zielenią dwoje ślepi. Serce Leariona podeszło mu do gardła, gdy kreatura gwałtownie zerwała się na nogi, dobywając z siebie skowytu niczym z najgłębszych odmętów otchłani. Fialar zjeżył sierść na grzbiecie. Monstrum pędem ruszyło w stronę gnom. Nagłe potężne uderzenie taran zbiło je z drogi. Z głuchym żelaznym łoskotem, potwór zatrzymał się na ścianie piwniczki. Wtem z drugiej strony piwniczki Żywiec cisnął w niego jakimś kawałkiem drewna, chcąc odwrócić uwagę od gnoma. Sztuczka nie poskutkowała. Golem błyskawicznie ruszył w stronę ślepca. Potężna pieść uderzyła z hukiem w kryształową sferę, która otoczyła gnoma. Gdzieś nad monstrem miotał się zdesperowany taran, lecz jakiekolwiek by nie uderzył golem stał niewzruszony. Kolejne potężne ciosy spadały na magiczną osłonę. Prędkość i precyzja z jaką były wymierzane, nie dawały szansy, by pupil gnoma mógł kontratakować. Z każdym uderzeniem pole kurczyło się. Learion zamarł, nie dowierzając, gdy tarcza Fialara rozprysła się na miliony migoczących kawałeczków. Bezradnie musiał patrzeć jak potężna żelazna pięść, nieubłaganie zmierza ku kruchemu ciałku kota. Stało się. Wizja urwał się. Learion poczuł jedynie podmuch powietrza i głuche uderzenie o kamienną ścianę. Dygoczące dłonie gnoma po omacku szukały maski. Po policzku ciekły mu łzy. Monstrualna zimna dłoń chwyciła gnoma za tors. Zamarła na ustach modlitwa, a czas zatrzymał się w miejscu. Learion miał wrażenie, że poprzez mrok ślepoty przebijają się dwa płonące zielenią punkty. Zimny, grobowy oddech omiatał mu twarz. Nagle pouczył na ciele dziwny wstrząs. Nie mógł wiedzieć, że próbujący uratować towarzysza za wszelką cenne Tykk właśnie nadbił się na jeden ze stalowych kolców. Nazwana przez Leariona żywa skórznia bezskutecznie próbował wyciągnąć taran. A on znów bezradny, nie mógł pomóc. Zawieszony w pustce, poza czasem dobył z siebie bezwładnego krzyku, dopóki łzy nie zalały mu gardła. Płonące zielenią oczy tkwiły nieruchomo. Wpatrywał się wniego. Po chwili Learion zalany łzami rozpaczy, opadł pomału na ziemię. Do jego uszu dotarł trzask otwieranego portalu. Na skórze poczuł eteryczny wiatr. Głuche uderzenia żelaznych stóp zaczęły się do niego oddalać, aż nagle znikły. Zapadła grobowa cisza.


Azyl
„Dzielnica biedoty - uliczki”


Harpo był nieźle zdenerwowany na towarzyszy i ich głupie zachowanie. Szukać sojuszników? I to u jakiś tajemniczych, potężnych osób?! Oszaleli! Przed przystąpieniem do jakichkolwiek działań potrzebne były informacje, o czym gnom doskonale wiedział. Problem tkwił w tym, że byli poszukiwaniu przez, bogowie raczą wiedzieć ilu, wrogów. Równie dobrze mogliby wprost pójść do jednego z Kolegiów i samemu zamknąć się w jednej z cel. Tam chociaż byliby względnie bezpiecznie, dopóki nie okazałoby się, że cały Azyl jest przeciw nim.

Jednak Harpo nie miał zamiaru porzucić pomysłu z pójściem do biblioteki. Z doświadczenia wiedział, że tak duże miasto musi ich mieć nawet parę, a gdzie lepiej szukać informacji o Azylu bez wzbudzania zbędnej uwagi? Biegając po mieście i wypytując wszystkich dookoła narobiliby sobie kłopotów, a książki w przeciwieństwie do żywych, nie są szczególnie skore do zdradzania kto i kiedy je czytał. Z drugiej strony, szukanie biblioteki też mogło narazić gnoma na spotkanie z jakimiś podłymi, zdradliwymi padalcami, ale Harpo ufał w moc swojej maski.

Aktualnie mężczyzna szedł jedną z uliczek dzielnicy biedoty. Potężny slaad, z pazurami zdolnymi pociąć prawie każdą istotkę na ćwiartki, łatwo torował sobie drogę. W przeciwieństwie do pozostałych części Azylu, do tej niewiele, silnych istot zapuszczało się z własnej woli. Głównie tłoczyły się tu pomniejsze istoty pokroju goblinów, czy koboldów, gotowych rzucić się do ucieczki na sam widok odmienionego Harpo. Tylko jeden, jedyny raz, gnom musiał skręcić w boczną uliczkę, gdy natrafił na sporego czarnego smoka, który z trudem przeciskał się jedną z węższych ulic, jaką podążał slaad. Zaiste przezabawny był to widok, gdy w pewnym momencie stworzenie zaklinowało się. Gdyby Harpo miał więcej czasu z chęcią poobserwowałby, jak smok próbuje się wyswobodzić, zapewne rozwalając przy tym kilka okolicznych budynków, jednak tym razem za bardzo mu się spieszyło.

Zmierzając w kierunku jednej z bram prowadzących do innych części Azylu, slaad rozmyślał, gdzie najlepiej będzie szukać biblioteki. Na pewno nie w najbiedniejszej z dzielnic, ale z drugiej strony, pakowanie się do tych bogatszych mogło być dość niebezpieczne. Przypominając sobie stare powiedzenie, mówiące, że kto pyta, nie błądzi, postanowił zapytać o drogę. Masywna łapa slaada zacisnęła się na ubraniu jakiegoś przechodnia, który miał to nie szczęście, że przechodził obok. Niewielka, owłosiona istota, przypominająca miniaturkę wilkołaka, zaskomlała cicho i stuliła po sobie uszy, gdy Harpo bez trudu uniósł ją na wysokość własnej twarzy.

Na widok przerażenia wymalowanego na pyszczku małego potworka, gnom poczuł się trochę dziwnie. Nie był przyzwyczajony do posiadania siły, dzięki której mógł zastraszyć prawie każdego. Nie żeby mu to przeszkadzało, ale coraz bardziej zastanawiał się nad tym, co by się stało, gdyby maska przejęła kontrole nad ciałem. Czy mogłaby go zmusić, by rzucił się na towarzyszy? Harpo pozostawił rozważania mocy magicznego przedmiotu na później, teraz koncentrując się na uzyskaniu interesującej go informacji.

- Gdzie tu jest jakaś biblioteka?
- Biblioteka?
- zirytowany slaad wściekle potrząsnął ofiarą
- Tak, biblioteka! Gdzie jakaś jest?!
- Ja... ja... nie wiem.


Fala złości zalała umysł Harpo, ale wola gnoma była wciąż zbyt silna by pozwolić masce przejąć kontrole. Niezależnie jednak od siły umysłu i tak przez krótką chwilę, slaad patrzył na trzymanego w ręku pokurcza, jak na przystawkę. Harpo zaczynał się robić głodny, a głodny slaad, to zły slaad. Gnom wziął zamach chcąc odrzucić swoją ofiarę od siebie, gdy ta nagle pisnęła przerażona, zapewne spodziewając się, że zaraz będzie martwa.

- Ale, ja wiedzieć, kto wiedzieć.
- Wiesz kto może wiedzieć, gdzie jest biblioteka, tak?
- upewnił się Harpo
- Tak, tak! Ja wiedzieć, że Mintran Świrus wiedzieć. On mieć dużo papieru zamkniętego w skórze. On mieszkać niedaleko!
- Mów gdzie.


Istota przypominająca małego wilkołaka zaczęła tłumaczyć skomplikowaną drogę do domu owego Mintrana Świrusa, kimkolwiek by ten nie był i z jakiegokolwiek powodu nie otrzymałby swojego „tytułu”. Harpo szybko zorientował się, że „niedaleko”, wcale nie oznacza „blisko”. Bynajmniej nie w słowniku tego dziwacznego potworka. W końcu jednak gnom doszedł do wniosku, że lepiej iść we wskazanym kierunku, niż uganiać się za biblioteką po całym Azylu.

Wysłuchawszy wilkołaczka, slaad pozwolił istocie wyrwać się z uścisku i uciec z podkulonym ogonem. Dopiero teraz Harpo zorientował się, że uliczka jest z zasadzie pusta, poza nielicznymi, przestraszonymi oczami, które obserwowały go z ukrycia. Nie za bardzo przejęty takim zachowaniem mieszkańców Azylu, gnom ruszył do domu Mintrana.





Azyl
„Dom Mintrana

Slaad w końcu dotarł na miejsce, wskazane mu przez przemiłego przechodnia. Trzeba było przyznać, że Harpo oczekiwał czegoś zupełnie innego po osobie o przydomku „Świrus”. Mintran mieszkał w jednym z niewyróżniających się domków, w dzielnicy rzemieślników. Szary, pozbawiony ozdób budynek o spadzistym dachu, „skulił się” pomiędzy szeregiem prawie identycznych albo nawet identycznych. Ot, jeden z wielu. Prawdopodobnie ostatnie miejsce, gdzie można by szukać świra.

Bez obaw Harpo zbliżył się do drzwi i zastukał swoją, wielką łapą. Przez dłuższą chwile nie działo się nic, żaden odgłos nie doszedł do uszu gnoma. Gdy slaad już uniósł rękę, by zastukać ponownie, nieco mocniej, drzwi nagle uchyliły się. Przez wąską szparę wyjrzało jedno, ludzkie oko, otoczone siateczką zmarszczek. Z wyraźną rezerwą zmierzyło slaada od stóp do czubka głowy, poczym człowiek odezwał się swoim zasuszonym, jak ona sam, głosem.

- Jeżeli jest pan wędrownym sprzedawcą, to bardzo dziękuje, nic nie potrzebuje.
- Czy pan nazywa się Mintran?
- Może, to zależy kto pyta.
- Szukam biblioteki i powiedziano mi, że mógłby mi pan wskazać drogę.
- Przykro mi, ale nie interesują mnie biblioteki, a moja prywatna kolekcja jest... no właśnie, prywatna, wiec nie może jej pan zobaczyć. Dziękuje za miłe odwiedziny i żegnam.


Staruszek spróbował zamknąć drzwi przed nosem Harpo, ale zabrakło mu sił. Trudno było się mierzyć zwyczajnemu człowiekowi ze slaadem, a gnom z całą pewnością nie chciał od razu oddać jednego śladu, który mógłby mu wskazać drogę do biblioteki.

- Ja jedynie chce wiedzieć, gdzie jest jakaś biblioteka!
- Proszę natychmiast puścić moje drzwi albo... cho... lera... ty... lko...


Głos mężczyzny zaczął się dziwnie załamywać, zupełnie jakby staruszkowi zabrakło powietrza w płucach. Po chwili słowa całkiem się urwały, przechodząc w cichy jęk i odgłos padającego ciała. Korzystając z tego, że staruszek nie blokował już drzwi, Harpo natychmiast wkroczył do korytarza... albo raczej spróbował wkroczyć.

***

”Oślepiający blask… Linie metalu splatające się i rozplatające ze sobą... Niczym skomplikowana i piękna sieć... Zimno, tak okropnie zimno. Wiatr? Lodowaty wiatr, który porywa słowa... Słowa rozbite o kamienną ścianę... Most… Most, który nie ma końca. Most, który wisi w powietrzu... Most rzucony na wiatr... Deski skrzypiące pod stopami... Targane wichurą ubranie... Złoty warkocz? Wrota... Wrota... zamknięte... Wrota, które są jak srebrna, pajęcza sieć.. Stare, tak stare, jak Azyl... a może starsze? Metalowe nici, które układają się w znak... Matka... znak Matki.”

***

- Proszę Pana, co z panem? Wezwać medyka?

***

„Nie! Zostawicie... Ja dojrzę... dojrzę rozwiązanie! Złoty warkocz... to pod nią skrzypią deski. Wiatr, rozwiewa złote włosy... włosy jasne, jak promienie słońca. Idzie... most... most na wietrze... Stoi na krawędzi. Krzyk, prośba... „Zawróć!”... słowa porwane przez wiatr... słowa rozbite o kamień. Nie słyszy. Kolejny krok. Krok ku przepaści. Dłonie zaciśnięte na niciach wrót.... Brama... a za nią most, a na nim ona... Brama, która rozdziela... Brama, która oddziela od niej. Ostatni krok do przepaści... Pierwszy krok w nieznane...”

„Most... Brama... Wiatr... Matka... Pamięć... Blizna... Nadszedł czas! Szukaj... Znajdź... Niech porwie cię wiatr!”


***

Zmysły Harpo zaczęły wracać do normalności. Wzrok powracał powoli, zupełnie jak węch i dotyk. Slaad leżał na twardej, drewnianej podłodze. W korytarzu, oświetlonym jedynie przez światło wpadające przez otwarte drzwi, gnom w formie slaada powoli starał się powstać. Chłopak, który pochylał się nad nim, cofnął się tak gwałtownie, że prawie potknął się o własne ubranie. Ubranie odpowiednie dla kogoś znacznie wyższego.

Gdy Harpo stał już na nogach, a jego umysł zdołał odtworzyć parę ostatnich minut, slaad spojrzał na chłopaka. Gdyby nie za duży strój, nie byłoby w tym czternastolatku nic szczególnego. Jednak prawdę gnom dostrzegł dopiero w oczach gospodarza. Oczach wyglądających identycznie, jak te starca, z którym chwile temu Harpo rozmawiał.

- Nic panu nie jest? Nie potrzebuje pan kapłana?
- Nie.
- warknął slaad trochę ostrzej niż zamierzał.

Chłopak wyglądał na trochę speszonego ostrą odpowiedzią Harpo. Po chwili milczenia odezwał się ponownie, choć w jego głosie słychać było rezerwę i pewne wahanie.

- Może pan wejdzie. Wydaje mi się, że to mój dom, wiec chyba mogę pana zaprosić do środka.

Chwila wahania, poczym slaad skinął olbrzymim łbem i ruszył za młodym gospodarzem. Korytarz wejściowy okazał się zupełnie pusty, pozbawiony jakichkolwiek ozdób. Cały budynek wypełniała dziwna cisza i półmrok, który jednak zdawał się nie przeszkadzać gospodarzowi. Chłopak zatrzymał się przy pierwszych, mijanych drzwiach i zaczął grzebać w obszernych kieszeniach zbyt dużego ubrania. Wpierw wyciągnął niedużą książkę i choć jej tytuł był dość zatarty, to Harpo zdołała go odczytać. ”Kim jesteś.”, krótkie, zwięzłe i zupełnie bezsensowne zdanie, które jednak przykuwało uwagę. Zanim slaad zdołała przyjrzeć się dokładniej książce, ta już ponownie wylądowała w kieszeni, a chłopak wyciągnął pęk kluczy i otworzył drzwi.

Harpo znalazł się w niewielkim, skromnym, choć przytulnym salonie. Zatęchłe powietrze, pozamykane okiennice, tumany kurzu świadczyły, że od dawna nikt z niego nie korzystał. Gospodarz wskazał sofę, na której slaad mógł wygodnie usiąść, poczym samemu zajął miejsce naprzeciw gościa.

- Czy już dobrze się pan czuje? Nie jest pan przypadkiem chory?
- Nie, wszystko w porządku. Gdzie jest ten starszy człowiek, który otworzył mi drzwi?
- Starszy człowiek? Przykro mi, ale obawiam się, że musiał się pan pomylić. Odkąd pamiętam mieszkam tu jedynie ja. A przepraszam... zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Mintran. A czy zechciałby mi pan powiedzieć, co jest przyczyną pańskiego wtargnięcia do mojego domu?
- Wtargnięcia?! Przecież mówię, że ktoś otworzył mi drzwi. Jakiś staruszek. Zresztą... chciałem się tylko dowiedzieć, gdzie znajdę jakąś bibliotekę.
- Bibliotekę? Przykro mi, rzadko wychodzę i nie znam miasta. A jeżeli chodzi o książki, wydaje mi się, że ta jest jedyna jaką posiadam. Swoją drogą nawet nie pamiętam, skąd się u mnie wzięła, ani o czym jest. Dziwny tytuł, kojarzy pan?


Mintran ponownie wyciągnął z kieszeni książkę i zaczął ją dokładnie oglądać. W tym czasie Harpo miał okazję dokładniej zastanowić się nad zaskakującą sytuacją. Cokolwiek się działo w tym domu, z całą pewnością nie było normalne. Staruszek otwiera drzwi, później znika w tajemniczych okolicznościach, zamiast niego pokazuje się czternastolatek, który wcale nie mówi jak czternastolatek. I ta dziwne książka.

Tym czasem oczy Mintrana robiły się coraz szersze z zaskoczenia, co nie uszło uwadze slaada. W końcu Harpo nie wytrzymał, pochylił się do przodu i wyrwał książkę z rąk protestującego chłopaka. Spojrzenie slaada z niedowierzaniem przesuwało się po linijkach tekstu, który wyglądał na bełkot wariata.

”Jeżeli to czytasz, to znaczy, że nazywasz się Mintran. Zapewne po kolejnej przemianie czujesz się zdezorientowany, ale postaraj się skupić i uważnie przeczytać to co napisałem ci poniżej. Wiem, że na pozór wydaje się szalone, ale gdy to przeczytasz, na pewno zrozumiesz, że to prawda. Po pierwsze, ZAWSZE miej tą książkę przy sobie. Nie zniszcz jej, ani nie zgub, ani nie wyrzuć. TO BARDZO WAŻNE! Po drugie, ten dom jest twoją własnością i jesteś w nim bezpieczny. NIGDY z niego nie wychodź, bo to tylko przysporzy ci problemów. Po trzecie, cały dom to jedna wielka biblioteka, masz w niej zapisane wszystkie twoje doświadczenia, ze wszystkich czasów w których przebywałeś. Po czwarte, jesteś wyjątkowy. W różnych odstępach czasu zdarzają ci się ZMIANY CZASOWE. Oznacza to, że albo naglę się postarzasz albo odmładzasz. Dzieje się to niezależnie od twojej woli i na razie nie możesz nic na to poradzić. Zmiany te mogą mieć nie tylko wpływ na twój wiek, ale również na wspomnienia, dlatego wszystko co aktualnie wiesz postaraj się zapisać w książkach. Może ta wiedza posłuży tobie w innym czasie do rozwiązania tajemnicy twojej egzystencji. Po piąte, NIKOMU nie ufaj. Ludzie mogą różnie podchodzić do człowieka, który w jednej chwili potrafi postarzeć się o czterdzieści lat, by parę minut później zamienić się w dziesięcioletnie dziecko. Po szóste, WYMŚL jakiś sposób, by przekazywać wiedzę bez konieczności zapisywania jej w książkach. Pomyśl, co może się zdarzyć, gdy zamienisz się niemowlaka, który czytać nauczy się dopiero za kilkanaście lat! PUNKT SZÓSTY JEST NAJWAŻNIEJSZY!!! Musisz koniecznie coś wymyślić! Ewentualnie poproś kogoś o pomoc, jeżeli nadarzy się okazja, ale nie dopuść, by ta osoba dowiedziała się o twoim darze zmiany wieku. Po szóste, nie udostępniaj nikomu żadnej ze swoich książek, dopóki sam jej dokładnie nie przeczytasz. Nie wiesz jaka wiedza może znajdować się na stronach tych wszystkich książek. W ZŁYCH RĘKACH MOŻE BYĆ BARDZO NIEBEZPIECZNA!!!...”

Zanim Harpo zdołał przeczytać coś więcej, chłopak najwyraźniej ośmielił się, bo ponownie się odezwał.

- Domagam się, zęby natychmiast oddał mi pan książkę i opuścił mój dom!

Jednak gnom prawie nie słyszał, co chłopak do niego mówi. Zamiast tego, jego wzrok utkwiony był w ostatnich słowach przeczytanych z książki. Wiedza może być niebezpieczna. Bardzo niebezpieczna. Czyżby Harpo trafił na coś lepszego niż biblioteka i potężni sojusznicy razem wzięci? A może wśród tych książek nie ma nic ciekawego?

***





Azyl
„Sklep Tysiąca Masek”


Crois, Almirith, Valquar, Sae, Rahab, to właśnie ta piątka ostatecznie zdecydowała się udać na spotkanie z tajemniczą grupą. Kim byli ci potencjalni sojusznicy? I czy to nie miała być tylko jakaś pułapka? Tego nikt, być może za wyjątkiem Rahaba, nie mógł wiedzieć. Jednak czy mieli coś lepszego do uczynienia? Przeciw nim stały najpotężniejsze organizacje i osoby rządzące w Azylu. Jeżeli chcieli sobie z nimi dać rady, to potrzebowali pomocy.

Początkowo grupa idąca za Rahabem miała dziwne uczucie, że mężczyzna tak naprawdę sam nie wie dokąd idzie, a jedynie próbuje zyskać na czasie. Wkrótce jednak okazało się, że członkowie drużyny dość znacznie się mylili. Po dłuższej wędrówce, cała grupa trafiła na jeden z kupieckich targów, który paru z nich rozpoznało. Ten sam, który również był dziwnym, magicznym przejściem, do fragmentu dzielnicy kupieckiej, przeznaczonego tylko dla szlachetnie urodzonych.

Rahab bezbłędnie zaprowadził wszystkich do magicznie odizolowanego obszaru, z którego już widać było potężny mur i równie wielką bramę. Grupa zbliżyła się do wrót, a te rozstąpiły się przed nimi, zupełnie jakby posłuszne jakiejś niewidzialnej woli. I już po chwili cała grupa stała na wspaniałej ulicy, wzdłuż której zasadzono cudowne drzewa, o rozłożystych gałęziach. Z obu stron widać było wspaniałe wystawy, kolorami i bogactwem przyciągając uwagę do oferowanych usług, czy przedmiotów, a podanymi cenami skutecznie odstraszając zbyt biednych klientów.

Przewodnik nie pozwolił jednak na odpoczynek w cieniu rzucanym przez piękne drzewa. Bez słowa ruszył dalej, obojętnie mijając kolejne wystawy i sklepy, jakby ich wcale tam nie było. Kolejnych parę minut wędrówki, po której paru członków grupy zorientowało się dokąd zmierzają. Wspaniały budynek, w którego ściany przyozdobiono licznymi posągami rozmaitych istot zakładających maski, nie mógł być pomylony z niczym innym. Sklep Tysiąca Masek znów witał podróżników w swoich progach.

Tym razem dostanie się do środka było znacznie prostsze. Wielki Marik na widok Rahaba prawie podskakiwał z radości. Dwójka klientów, która aktualnie przebywała w sklepie, została pośpiesznie wyrzucona na ulice, nawet bez słowa wyjaśnienia, czy przeprosin. Gdy tylko Marik pozbył się dawnych gości, od razu zaprosił tych nowych do środka.

Sae i Almirith natychmiast poznali te samą, pozbawioną ozdób i stosunkowo zimną komnatę, w której nie tak dawno temu przymierzali maski. Wielki Marik tymczasem wręcz piał z zachwytu.

- Pani Saenna. Od razu wiedziałem, że to ona, wszędzie poznałbym te twarz. Że też się wcześniej nie zorientowałem. O ja głupi, powinienem był się natychmiast poznać. Oczywiście ciesz się, że cię znowu widzę Rahab. A tym symbolem się nie przejmuj, założę się, że nasza znajoma coś na to poradzi. A Pani Saenna nie jest przypadkiem zmęczona? Może zechciałaby Pani odpocząć. Tak już wyczytałem z umysłu Rahaba po co Panią tu przyprowadził i to było bardzo rozsądne z Pani strony, że zechciała Pani się tu stawić...

Nieustanny potok słów płynący z ust Wielkiego Marika działał wszystkim na nerwy, ale jakoś nikt nie miał pomysłu, jak można zmusić fasme do milczenia. Wydawało się to zupełnie niemożliwe. Na całe szczęście, w pewnym momencie Marikowi zabrakło tchu i musiał zrobić krótką pauzę. Rahab wykorzystał to doskonale, błyskawicznie przejmując głos.

- Ja również się cieszę, że cię widzę Marik, ale może zajmijmy się ważniejszymi interesami. Przeniesiesz nas na miejsce spotkań?
- Oczywiście, tylko wiesz, że nie mogę zabrać wszystkich. Jedno z was musi tu zostać.


Przez chwilę panowało milczenie, w czasie którego wszyscy patrzyli po sobie. W końcu ciszę przerwał Crois.

- Dobrze, ja tu zostanę i poczekam na was. Tylko pośpieszcie się.

Ostatnie wymiany spojrzeń, obserwacja błyskawicznej przemiany Marika w człowieka, poczym wszyscy, za wyjątkiem Croisa, skupili się wokoło fasmy. Wielki Marik odchrząknął, gwałtownie uniósł ręce w górę, zapewne myśląc, że ten gest doda całej scenie dramatyzmu, poczym wykonał parę skomplikowanych gestów. Z koniuszków palców fasmy zaczęła wydobywać się wielobarwna, gęsta mgła. W ciągu zaledwie paru sekund wypełniła ona całe pomieszczenie

Crois stał we mgle, z dłonią opartą o bicz. Wytężał z całej siły słuch, ale nie mógł nic usłyszeć. Miał wiec jedynie nadzieje, że jego towarzyszą nic złego się nie stało i że nie była to zasadzka. Gdy mgła w końcu rozproszyła się, okazało się, że Crois pozostał w pomieszczeniu sam. Nie pozostało mu wiec nic innego, jak czekać.

Usiadł wiec, plecami oparty o ścianę, w myślach starając się przeszukać własną pamięć. Miał nadzieje, że może znajdzie w niej jakieś wskazówki, które pomogą w rozwiązaniu tych licznych zagadek. Zanim jednak zdołała wpaść na jakikolwiek trop, dostrzegł albo raczej poczuł, że dzieje się z nim coś niedobrego. Ręce Crois zaczęły drżeć, jakby z zimna panującego w komnacie. Mężczyzna jednak wiedział, że powodem narastających drgawek wcale nie jest zimno, tylko coś znacznie gorszego. Muzyka Sae zdołała stłumić efekt choroby, ale nie była wstanie całkiem jej zaleczyć...

- Błagam, tylko nie to...

***

”Oślepiający blask… Linie metalu splatające się i rozplatające ze sobą... Niczym skomplikowana i piękna sieć... Zimno, tak okropnie zimno. Wiatr? Lodowaty wiatr, który porywa słowa... Słowa rozbite o kamienną ścianę... Most… Most, który nie ma końca. Most, który wisi w powietrzu... Most rzucony na wiatr... Deski skrzypiące pod stopami... Targane wichurą ubranie... Ogień? Płonąca kula? Wrota... Wrota... zamknięte... Wrota, które są jak srebrna, pajęcza sieć.. Stare, tak stare, jak Azyl... a może starsze? Metalowe nici, które układają się w znak... Matka... znak Matki.”

„Srebrne pręty, niczym kraty celi... Celi... więzienia... Kraty, które dzielą... Most... Fritz? Puśćcie mnie do niego!... Cofa się... Kula! Kula nad jego dłonią!... Kula, która płonie... Świat, który umiera... wiatr... wiatr porywa kule... Fritz!... Słowa porwane przez wiatr... słowa rozbite o kamień... cofa się... krawędź... koniec mostu... most, który nie ma końca... most rzucony na wiatr... Skoczył!”

” Most... Brama... Wiatr... Matka... Pamięć... Blizna... Nadszedł czas! Szukaj... Znajdź... Niech porwie cię wiatr!”


***


Azyl
„Gdzieś”


Jaskinia musiała być naprawdę ogromna. Jej ściany nikły gdzieś w ciemnościach, poza zasięgiem nawet najbystrzejszego wzroku. Wszystko zdawała się spowijać cisza i ciemność. Równocześnie wszystko zdawało się pełne oczekiwania, jakby miało się zaraz zdarzyć coś wielkiego, coś wiekopomnego.

Almirith, Valquar, Sae stali przyglądając się otoczeniu. W zasadzie nie było zbyt wiele do oglądania, poza wielkim, metalowym stołem wykonanym na planie ośmiokąta foremnego. Nad centrum stołu unosiła się niewielka kula światła, której blask ledwo wystarczał do rozjaśnienia najbliższej okolicy mebla i siedzących przy nim postaci. Dokładnie osiem sylwetek, ośmiu spiskowców, z których tylko połowa starała się kryć swoje prawdziwe tożsamości za pomocą magii, lub masek Marika. Cała czwórka wyglądała na ludzi, dwie kobiety, dwaj mężczyźni, wszyscy pozbawieni jakichkolwiek wyróżniających się cech. Pod każdym względem wyglądali przeciętnie, tak szaro, jak tylko to było możliwe. Ot, zwyczajni ludzie jakich można spotkać idąc ulicą Azylu. A jednak ich swobodne pozy i spojrzenia, w których pełno było fałszywego przekonania o własnej potędze, zdradzały, że wcale ni byli to zwyczajni ludzie wzięci z ulicy. A jednak Sae z pewną, dziwnym uczuciem dumy, zauważyła w ich oczach strach właśnie przed nią. Przed tą legendarną skrzypaczką, która dawniej tak znacznie zmieniła Azyl.

Poza tą czwórką i grupą podróżników, przy stole zasiadały jeszcze cztery osoby. Dwie z nich już znane, a byli to oczywiście Rahab i Marik. Poza nimi można było dostrzec jeszcze młodego człowieka, o nienaturalnie przenikliwym spojrzeniu, zupełnie jakby potrafił przebić się przez czaszkę i czytać umysły osoby, na którą patrzy. Jego strój nie był niczym nadzwyczajnym. Dość skromny, bez zbędnych ozdobników, typowy dla jednego z kupców Azylu. Najwyraźniej mężczyzna nie chciał się wyróżniać na tle swoich parterów, z którymi prowadził interesy.

Jednak to dopiero ostatni, a właściwie ostatnia kobieta siedząca przy stole wywierała największe wrażenie, szczególnie na skrzypaczce i Srebrnym Lwie. Oto przed nimi siedziała... Swetlana. Z delikatnym, tajemniczym uśmiechem, w stroju odsłaniającym wiele z kobiecych walorów, którymi szczodrze była obdarzona, kobieta niedbale rozsiadła się na krześle. Jej oczy skierowane było wprost na nizołke i elfa, a widać w nich było zrozumienie. Bo i ona ich poznała, wiedziała kim są i wiedziała, że w końcu znalazła Srebrnego Lwa, tego, który miał jej wskazać drogę.

W końcu odezwał się młody kupiec siedzący obok Swetlany.

- Więc moi drodzy, oto jest legendarna Saenna, o której tyle wszyscy słyszeliśmy. Witamy ciebie Pani i twoich towarzyszy w naszych skromnych progach. Pamiętam jednak, że nie lubisz ludzi, którzy zbyt wiele gadają, a sama zawsze byłaś bezpośrednia i od razu przechodziłaś do rzeczy. Wiec i ja pozwolę sobie, powiedzieć to o czym myślą moi współtowarzysze i postaram się zająć, jak najmniej twojego cennego czasu. Mianowicie potrzebujemy się nawzajem. Możemy zapewnić ci właściwie wszystko, co tylko zechcesz. Prawie dowolne informacje, prawie każdą rzecz, władzę, wpływy, pieniądze, mówiąc prościej... prawie wszystko. I właśnie to ci pragniemy ofiarować. W zamian żądamy tylko jednej rzeczy. Dokonaj ponownie tego, co zrobiłaś już kiedyś. Skoro wzniosłaś Istahra na szczyt, to teraz go zniszcz. Zrównaj jego imperium z ziemią. Tego oczekujemy, w zamian za naszą, wielką pomoc. Sama przyznasz, ze cena nie jest równie duża, co nagroda, prawda?

Mężczyzna zamilkł na chwilę, uważnie obserwując Sae. Zdawało się, że nie dostrzega nikogo poza nią, zupełnie jakby nic innego nie istniało. Gdy skrzypaczka, wciąż zaskoczona nagłym pojawieniem Swetlany, nie wyrzekła słowa, kupiec potraktował to jako oznakę wahania. Szybko wiec podjął przerwany wątek.

- Żeby udowodnić, że możemy wywiązać się z naszej części umowy, chcielibyśmy coś zaprezentować. Kochana możesz?

Swetlana skinęła tylko głową, poczym podniosła się, podeszła do Rahaba i wyszeptała mu coś do ucha. Mężczyzna popatrzył na nią, z widocznym zdziwieniem, ale później wstał i odszedł gdzieś na bok, niknąc w ciemnościach. Nie długo trzeba było czekać na jego powrót. Wrócił niosąc lustro wysokości rosłego mężczyzny.

- Połóż je tam i stań przed nim.- zarządziła Swetlana.

Gdy Rahab wykonał polecenie kobiety, ta wolnym, pełnym gracji krokiem zbliżyła się do lustra i krytycznie spojrzała na lustrzane odbicie mężczyzny. Przez krótką chwilę, Sae była pewna, że Swetlana zawahała się, jakby odczuwała lęk przed podejściem do zwierciadła. Ostatecznie jednak stanęła przy lustrze, tak, żeby nie zasłaniać gościom ani Rahaba, ani jego odbicia. Następnie szybkim ruchem kobieta dobyła sztyletu i rozcięła sobie dłoń, nieznacznie się przy tym krzywiąc. Goście mogli obserwować, jak Swetlana starannie smaruje własną krwią odbicie symbolu znajdującego się na czole Rahaba. Gdy odbicie symbolu nie było już widoczne, kobieta odczekała jeszcze chwile, poczym rękawem sukni starła krew z lustra. Symbol zniknął, zarówno z odbicia, jak i czoła mężczyzny. Nie pozostał po nim żaden ślad. Nie było rozbłysków światła, żadnych dźwięków, czy innych imponujących efektów magicznych. Po prostu symbol wpierw był, a w drugiej chwili już nie.

Qumi 06-03-2008 16:53

Analtews była urodziwą kobietą, o bogatych kształtach i lekkim, drapieżnym kroku. Jej ruchy były bardzo zmysłowe, przypadkowe muśnięcia o krągłości kobiety, rozczesywanie ręką włosów, skupiony wzrok, badający człowieka od głowy do stóp- wszystko to, aby zapewnić sobie pewną ochronę, rozproszyć innych, sprawić, aby zachęceni poprzez powabne ciało i zachowanie Any, opuścili swoją gardę, aby dali się ponieść swoim fantazjom, aby oczarowani blaskiem mogli zostać łatwiej zmanipulowani, aby poodkrywali przed nią swoje słaby punkty, aby to ona stała się ich słabym punktem. Z czasem nie musiała już zwracać na to uwagi, przychodziło to coraz bardziej naturalnie i tylko w momentach, w których wolałaby być niedostrzeżoną, tłumiła te ruchy, te gesty, ten wzrok i głos. Długie jasne włosy spływały jej po ramionach i jędrnych piersiach, obejmując je niczym dłonie kochanka. Przejrzyste, niebieskie oczy były skupione i namiętne, jakby chciały ciągle więcej, jakby pragnęły czegoś czego nie mogły dostać i szukały tego w każdym na kim spoczęły.

Miała ładnie zaostrzoną sylwetkę, figurę osy i delikatnie zaakcentowane mięśnie. Miała na sobie zwykle czarną suknię z rozcięciami odpowiednio odsłaniających i akcentujących kobiece walory, miała ona spory dekolt, rozcięcie koło uda, co pozwalało jej również wygodnie biegać i się poruszać. Suknia była dopasowana w odpowiednich miejscach i luźna w innych, dzięki czemu walory, które pokazywała były odpowiednio wyeksponowane. Na jej czole znajdował się niewielki kryształ zielonego koloru nadając jej nieco egzotycznego wyglądu, natomiast wokół jej głowy kręcił się dookoła kamień Ioun koloru czerwononiebieskiego. Miała na sobie również czarny płaszcz, który wydawało się że dodawał jej jeszcze więcej uroku. Był z wytrzymałego aksamitu, lecz delikatnego w dotyku, mogła nim cała się zakryć, chowając twarz o jasnej karnacji, lub odsłonić większość ciała pozostawiając jedynie plecy otulone płaszczem.

Przy pasie, oprócz srebrnego sznura owiniętego i zaciśniętego wokół jej talii, była przymocowana niewielka torba, która rozmiarem przypominała sporą sakiewkę, lecz która była zbyt duża jak na sakiewkę. Ana nie lubiła rozstawać się ze swoją magiczną torbą, miała tam parę rzeczy, które wolałaby zachować dla siebie, poza tym była niezwykle przydatna w wielu sytuacjach.

Dziś rano zapowiadał się kolejny nudny dzień, choć może raczej rutynowy. Obudziła się obok Deionarra, tulącego się do jej piersi… Sama nie wiedziała co do niego czuje, jeśli coś czuje. Darzyła go pewną sympatią, w końcu była z nim zaręczona, lecz i strachem ze względu na to kim był i jakie miał wpływy, choć i ona posiadała ich sporo. Sytuacja, w której się znalazła była dla niej dość komfortowa… mogła zaspokajać swoje rządzę i pragnienie władzy w stosunkowo skuteczny i obfity sposób. Był on urodziwy, nie to co niektóre staruchy wśród szlachty, więc nie narzekała, choć czasem miała by ochotę na małą odmianę, którą zresztą umiał jej zapewnić, lecz zawsze wiedziała że to jednak, niezmiennie, zawsze jest on. Obudziła go muśnięciami pocałunków po jego torsie, mrużąc oczy uśmiechnął się czule do niej, a ona schodziła coraz niżej swymi pocałunkami… Minęła mniej więcej godzina od pobudki kiedy zeszli na dół schodami do, już ubrani i gotowi do kolejnego dnia. Deionarr udał się na spotkanie z paroma kupcami, podczas gdy Analtews sprawdzała jak mają się ich mniej legalne interesy. Lord Istahr był prawdziwym utrapieniem dla ich interesów, monopolista w każdym calu. Z tej również przyczyny utworzyli opozycję, którą można raczej nazwać podziemiem Azylu, nazwaną „Lożą wolnych”. Chwytliwa nazwa, sugerująca sprawiedliwość po stronie spiskowców.

Średnio szedł ten spiskowy interes, Lord Istahr kontrolował niemal każdy rodzaj handlu i mimo mniej legalnych interesów, kupcy musieli płacić cło lordowi, ażeby chociaż zachowywać pozory oraz mieć skąd legalnie złoto, którym obracają w legalnych sprawach. Sklep tysiąca masek był łącznikiem pomiędzy główną kwaterą ruchu oporu a legalnym światem. Pracował tam Marik, nie lubiła go zbytnio, gdyż był wielkim pochlebcą, a zdolności Any pozwalające wykrywać kłamstwa sprawiały, że nie lubiła słuchać kłamstw, fałszywych pochlebstw prosto w twarz. Starała się ograniczać te rozmowy do spraw czysto zawodowych. Po złożeniu raportu przekazał on wiadomość o dzisiejszym spotkaniu, którą niezwłocznie, dyskretnie przekazała Deionarrowi jednym z jej małych talentów…

Po paru godzinach odbyło się spotkanie, na którym omawiane były zwykle sprawy, małe podsumowanie tygodnia, plany na kolejny miesiąc. Wszystko to co było nudne i szablonowe w życiu spiskowca rzec można. Co jakiś czas słychać było co to donośniejsze głosy, szepty, kłótnie, dyskusje. Nic konkretnego.. tak było od jakiegoś czasu, od czasu gdy stracili magazyn każdy starał się być jak najbardziej ostrożny i nie organizowano to bardziej ryzykowanych akcji. Spotkanie trwało już dość długo i Ana chciała zabrać głos kiedy w końcu skończą i jak załatwić sprawę z nowym magazynem, gdyż każdy unikał tego tematu.

Nagle, niespodziewanie przybył Rahab oraz jakieś obszarpańce wraz z nim. Twarz Any tego nie zdradzała, lecz była poirytowana, nie dość że nudziła się niesamowicie i marzyła tylko o gorącej kąpieli w swoim domu to jeszcze ten idiota przychodzi do ich tajnej kryjówki z jakimiś włóczęgami…Wtedy zauważyła coś jeszcze jednak… coś czego się niespodziewana odnaleźć, mimo słów starca- Srebrnego Lwa i symbol na czole Rehaba. Nie wiedziała jak, ale poczuła kim on jest i co ze sobą niesie- jej przeznaczenie, jej potęgę, jej marzenie o wolności od…

Deionarr nakazał Analtews usunięcie znaku Rahabowi i choć niechętnie wiedziała, że musiała to zrobić, był on członkiem ich organizacja, a każdy członek się liczył, oraz musiała udowodnić iż potrafi usunąć brzemię Matki.

Skinęła tylko głową, poczym podniosła się, podeszła do Rahaba i wyszeptała mu do ucha.

-Dobrze wiesz jak tego nie lubię Rahabie, więc nie każ mi robić tego kolejny raz, mam nadzieję, że wyjaśnisz mi potem czemu teraz muszę usuwać to szkaradzieństwo z twojego czoła oraz co wiesz o tych ludziach. A teraz idź po lustro, powinno być gdzieś z boku.

Mężczyzna popatrzył na nią, z widocznym zdziwieniem, ale później wstał i odszedł gdzieś na bok, niknąc w ciemnościach. Nie długo trzeba było czekać na jego powrót. Wrócił niosąc lustro wysokości rosłego mężczyzny.

- Połóż je tam i stań przed nim.- zarządziła Ana.

Gdy Rahab wykonał polecenie kobiety, ta wolnym, pełnym gracji krokiem zbliżyła się do lustra i krytycznie spojrzała na lustrzane odbicie mężczyzny. Przez krótką chwilę Ana zawahała się, jakby odczuwała lęk przed podejściem do zwierciadła. Ostatecznie jednak stanęła przy lustrze, tak, żeby nie zasłaniać gościom ani Rahaba, ani jego odbicia. Następnie szybkim ruchem kobieta dobyła sztyletu i rozcięła sobie dłoń, nieznacznie się przy tym krzywiąc. Po chwili dokładnego masowania symbol znikł, tak jak powinien, a Ana westchnęła.

Po chwili, żeby każdy się przyjrzał dobrze, że symbol zniknął, Ana zwróciła się do Rahaba:

-Bądź tak miły i przynieś mi coś, abym mogła zabandażować moją rękę- spojrzała na grupę, która do nich przybyła, była wśród nich Sae, lecz to nie ona przykuwała największą uwagę Any, tylko elf.-Rozmowy mogą chwilę potrwać i nie mam zamiaru siedzieć tutaj i krwawić.

Jej głos był zniecierpliwiony jakby miała za złe Rahabowi, że sam o tym nie pomyślał i nie pobiegł po bandaż zaraz po jego „wyzdrowieniu”. Dźwięcznym krokiem udała się z powrotem na miejsce przy stole, u boku Deionarra. Złożyła ręce, tak aby stały się podpórką pod jej bródkę i zabrała głos.

-A więc ty jesteś Sae? Nie powiem, to prawdziwy zaszczyt spotkać kogoś dzięki komu się teraz znajdujemy, ale skoro posiadasz takie zdolności o jakich wspominają legendy może powinnam być bardziej ostrożna wspominając o tym?

Deionarr się skrzywił na uwagę Any, nawet bardzo mocno- Jestem zirytowana i krwawiła, czego się po mnie niby spodziewa?- Przewróciła oczami i jeszcze raz jej melodyjny głos rozległ się w cichej sali.

-Wybacz mi moje słowa, ale sama chyba rozumiesz jaka to nieprzyjemna perspektywa musieć powtarzać tę czynność choć jeszcze raz i to jeszcze jednego dnia, co w zamierzeniu tutaj zebranych zostanie wam dane, pod pewnymi warunkami, przede wszystkim współpracy w imię wspólny celów i korzyści. Proszę kochanie kontynuuj, ja jestem lekko zmęczona, poza tym- szepnęła mu na ucho -wiesz zapewne więcej o nich niż ja w tej chwili, to czego chcą i to co mogą dostać w zamian za udzielanie nam pomocy.

Spojrzała znowu na drużynę, lecz tym razem jej wzrok kierował się na całość. Nie tylko na elfa czy kobietę niziołka, lecz na wszystkich z nich razem. Miała do nich mieszane uczucia i nie podzielała entuzjazmu reszty członków rady. Każdy nowy członek ich organizacji to wzrost ich pozycji i siły, lecz jednak również wzrost szans na wykrycie. Owszem byli ciekawą grupą, była zainteresowana Sae i Srebrnym Lwem, lecz i do niego podchodziła z lekkim dystansem… coś ją do niego ciągnęło, nie tyle przyciąganie erotyczne a raczej chęć współpracy… choć nie wiedziała jeszcze w jakiej sprawie… nie ufała starcowi i temu co powiedział, jak niby może mieć pewność, że mówił prawdę? Przechodząc kiedyś ulicami Azylu usłyszała przysłowie, które teraz się jej przypomniało: Nadzieja to pierwszy krok ku rozczarowaniu, a wielkie nadzieje to pierwszy krok ku wielkim tragediom.

-Witam w naszych skromnych progach.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:36.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172