Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-07-2008, 16:25   #241
 
copyR's Avatar
 
Reputacja: 1 copyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znany
Magyar Rogogłów

Z głuchym trzaskiem w jednej z bocznych uliczek Azylu otworzył się portal. Przez chwilę stał otwarty, nieruchomy, niepokojąco cichy..., aż wypadło z niego COŚ. Wielka, koszmarna istota z hukiem wyleciała z mieniącego się kolorami owalu magicznego przejścia. Upadek ciężkiego, metalowego cielska poniósł się głośnym echem po okolicy, powodując drżenie szyb w przylegających do zaułka budynkach. Istota bezwładnie, z rozpędu, „zaryła” w bruk ulicy zostawiając za sobą krwawy, brunatny ślad – ślad czegoś, co niegdyś musiało być żywe, teraz jednak było tylko poskręcanymi truchłami nabitymi na wystające z monstra w różnych miejscach ostre, długie kolce.

Potwór gwałtownie podniósł się z ziemi, omiótł okolicę spojrzeniem swoich jarzących się zielenią ślepi. Był zdezorientowany, nie było tutaj ani gnoma, ani kobiety, ani kota, którego gonił... Przez kilka chwil, upiornie dysząc, golem rozglądał się to w jedną, to w drugą stronę szukając kogoś, czegoś... Postąpił kilka kroków naprzód, ciężkie, okute żelazem stopy głucho uderzały o ziemię. Wtem dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę. Czerwony szmaragd, drogocenny klejnot Magyara, leżał na ulicy – tuż za wyjściem z zaułka. W umyśle istoty coś drgnęło, jakaś zapadka w mózgu rozpoznała odbijający czerwone światło przedmiot. Golem w oka mgnieniu rzucił się w kierunku swojego skarbu. Poruszał się topornie i ciężko, aż z kamienic posypały się tynki, ale robił to nadspodziewanie szybko. W tej chwili Magyar na chwilę zdołał „wygrać” z maską kontrolę nad swoim przemienionym ciałem. Ogniki jego oczu wpatrzone były w tą najcenniejszą rzecz na świecie, widziały tylko pulsujący czerwony punkt – musiał go odzyskać, już raz go utracił, nie mógł pozwolić, aby to stało się drugi raz. Z pełną determinacją istota pędziła w kierunku upragnionego kamienia, jednak odległość dzieląca ich od siebie wydawała się pozostawać taka sama. Zapatrzony w czerwony punkt, w pełnym pędzie, nie zauważył nawet jak wypadł na jedną z bardziej tłocznych ulic Azylu.

Rozpędzonym cielskiem golem władował się w stojący na ulicy wóz. Drewno z trzaskiem poddało się uderzeniu o sile godnej taranu, w powietrze posypały się drzazgi i przewożone wozem czerwone marchewki. Stojący w pobliżu ludzie lub ci, którzy po prostu akurat przechodzili obok ze zdziwieniem wpatrywali się w widowisko. Ich konsternacja nie trwała jednak długo szybko przeradzając się w przerażenie. Golem zderzenie z wozem przypłacił straceniem z oczu swojego klejnotu. Gdy tylko zorientował się, że nie ma go nigdzie w pobliżu, wpadł w furię. Powietrze przeszyło ogłuszające i prawdziwie przerażające dzikie zawodzenie.

- Mój ssskarb! Mój najdrożssszyy! – zawyła bestia, po czym przepełnionym furią zamachem uderzyła pięściami oburącz w ziemię pod stopami. Twarde kostki ustąpiły tytanicznej sile golema pękając i wgniatając się w ziemię. Fundamenty pobliskich domów zadrżały. Szaleństwo golema dopiero się zaczynało. Zaślepiony gniewem w poszukiwaniu czerwonego kamienia tratował wszystko na swojej drodze. Stragany kupieckie, wozy wypełnione towarami, zwierzęta pociągowe, a także wszyscy ci, którzy nie zdołali uciec przed szalejącym monstrum – nic nie było w stanie oprzeć się sile i chęci niszczenia golema. Do ryku bestii i trzasku niszczonych przedmiotów dołączył dziki wizg ranionych zwierząt pociągowych, które w porę nie zerwały się z uprzęży oraz krzyki ludzi uciekających w popłochu przed gniewem przemienionego Magyara tworząc istną kakofonię dźwięków o przerażającym brzmieniu...

W umyśle golema znowu coś drgnęło – szmaragdu nie ma, ale on wcale go nie zgubił! Ukradziono mu go! Ta krótka myśl spotęgowała tylko furię zaślepiającą umysł i tak bezsilnego już wobec mocy maski Magyara. Golem zawył mrożąc krew w żyłach tych, którzy tylko mogli go usłyszeć. Było to zaprawdę zawodzenie banshee zwiastującej śmierć. Monstrum oczami płonącymi nienawiścią wodziło w poszukiwaniu „złodzieja”. Gdy znalazło jednego, jakiegoś mężczyznę skradającego się pod ścianą, dopadło do niego w kilku szybkich susach i siłą rozpędu wgniotło go w mur rozchlapując dookoła pozostałości nieszczęśnika. Kamienia jednak przy nim nie było. „Złodzieje, jest ich więcej!” – myśl kołatała się w pod maską, zmuszając Magyara do dalszego rozlewu krwi.

Jednakże gdy wydawało się już, że kolczasty golem pozabija wszystkich, których tylko będzie miał w zasięgu wzroku, a tą cześć Azylu zetrze na proch, stało się coś innego. Z bruku, ze ścian budynków, a także z samego powietrza pomknęły w kierunku Magyara dziwne, świetliste ramiona. Były ich dziesiątki, wszystkie jednakowo silne i zdecydowane na pojmanie szalejącego konstrukta, oplatały jego ciało, wiązały ręce i nogi, zamykały oczy, nie pozwalały się poruszyć. Magyar wył potępieńczo miotając się w mocarnym uścisku rąk interweniującej Matki. Mimo swojej nadnaturalnej siły nie miał żadnych szans w konfrontacji z siłą opiekunki Azylu. Przyszpilony do ziemi powoli opadał z sił...

Uwięziony pod maską Magyar poczuł, że coś się zmieniło. Mocarny uścisk Matki zamienił się nagle w wilgoć kamiennej podłogi, krzyki i lamenty rannych ucichły jak ręką odjął zastąpione nieprzeniknioną ciemnością i absolutną ciszą. Golem podniósł się z ziemi, jego płonące ślepia starały się przebić mrok, jednak nie były w stanie tego uczynić. Zaczął tłuc okutymi łapami po kamiennych ścianach. Gdy wyczuł miejsce w którym znajdowały się drzwi, zaczął się do nich dobijać, ale bezskutecznie. Mimo iż miejsce przywodziło na myśl ciężkie więzienia jakich pełno jest w wieloświecie, te jednak było inne. Było przepełnione magią. Golem jeszcze przez chwilę miotał się po ciemnej celi, ale wyraźnie tracił werwę. Nawet gdy w drzwiach odsunęła się zasuwka wpuszczając do środka trochę światła, golem prawie nie zareagował, oparł się tylko o ścianę i usiadł. Przez szparę w drzwiach słychać było jakieś szepty, ktoś zajrzał do środka, znowu szepty, po chwili stuk żelaznego zamka i drzwi się otworzyły. Fala żółtego blasku zalała małe pomieszczenie, siedzący pod ścianą półork mimowolnie osłonił się ręką od drażniącego oczy światła. Nie czuł już naglącej potrzeby niszczenia i zabijania, siła spowijająca jego umysł wyraźnie osłabła, tak, że Magyar bez wysiłku mógł się jej oprzeć. Maska, która tkwiła na jego twarzy, rozpadła się na kawałki.

- Nie do wiary... – od strony otwartych drzwi dało się słyszeć charakterystyczny męski głos. Czart go znał, już raz słyszał gdzieś ten głos, całkiem niedawno... Mimo iż w oślepiającym świetle nie mógł dostrzec twarzy stojącego w drzwiach mężczyzny był prawie pewien... tak, to na pewno on, ten mag z rudery!
Magyar podniósł się na nogi i, mimo uczucia sponiewierania przez maskę, złożył ręce na klatce piersiowej, starając się wyglądać groźniej i bardziej stanowczo.

- Witaj Magyarze – odezwał się Czarowszyty. Widząc obronną pozę półorka kontynuował – Nie obawiaj się. Tutaj nic ci nie grozi. Wiem, że lochy to nie najlepsza droga wiodąca do wnętrza jakiegokolwiek zamku, ale teleportując te rozwścieczone monstrum z ulicy nie spodziewałem się ujrzeć tutaj ciebie... – tutaj mag uśmiechnął się sam do siebie, wyraźnie rozbawiony zrządzeniem losu które zesłało mu MagyaraAle nie odbiegając od tematu, moje miano to Iomi John Vete, chciałbym przywitać cię w skromnych progach mojego przybytku, Wieży Kłów...Vete zrobił ręką w powietrzu nieokreślony ruch – oczywiście powyżej poziomu piwnic jest zdecydowanie... przytulniej – Czarowszyty zaszczycił orka widokiem perłowo białych zębów w fałszywym uśmiechu. Widząc, że na usta orka cisną się pytania, podniósł rękę na znak, żeby mu nie przerywać:
- Nie pytaj o nic, na pytania przyjdzie czas później. Twoi przyjaciele zostali przeze mnie zaproszeni na wspólną wieczerzę. Rozmawiałem dzisiaj z jednym z nich, Croisem, miał przekazać wam moje zaproszenie.Iomi zrobił krótką przerwę, by przyjrzeć się twarzy Magyara, teraz nieruchomej jak kamień – Skoro jednak tobie udało dostać się tutaj wcześniej, chciałbym cię ugościć do czasu przybycia twoich przyjaciół. Moi słudzy już przygotowują dla ciebie pokój, w którym mógłbyś odpocząć i się odświeżyć.Iomi Vete zwolnił przejście w drzwiach, ręką wskazał wyjście – Zapraszam – oznajmił krótko.

Skołowany Magyar, nie mający większego wyboru, usłuchał czarodzieja i opuścił celę.
 
__________________
"Jeżeli zaczynamy liczyć historię postaci w kartkach pisma maszynowego, to coś tu jest nie tak..."
"Sesja to nie wyścig"

+belive me... if I started murdering people, there would have no one been left
copyR jest offline  
Stary 02-08-2008, 01:11   #242
 
Fitter Happier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
Potem wrócił do uczniów i rzekł do nich: «Śpicie jeszcze i odpoczywacie? A oto nadeszła godzina i Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy! Oto blisko jest mój zdrajca».
Gdy On jeszcze mówił, oto nadszedł Judasz, jeden z Dwunastu, a z nim wielka zgraja z mieczami i kijami, od arcykapłanów i starszych ludu. Zdrajca zaś dał im taki znak: «Ten, którego pocałuję, to On; Jego pochwyćcie!».

Mt, 26.45-48


List żelazny. Glejt. Papierek na nietykalność. A jednak nie do końca. Jakby się zastanowić nad tym - smycz. Co stanie się jeśli go spalę? Co się stanie jeśli go wyrzucę? Jeśli mogą wyczuć czyjeś wrogie intencje wobec mnie dzieki niemu - to czy mogą wyczuć wrogie intencje tego, który go posiada?

Niemal słyszę chichot Iomiego Vete, gdzieś pod czaszką.


Crois powoli wlókł się jedną z bocznych, zacienionych uliczek azylu. Zmierzchało już, ale on tego nie widział, przez cały dzien szedł - noga za nogą, być może licząc na oświecenie, motywację do działania, na odnalezienie towarzyszy. Na cud. Cud się nie zdarzył.

Arystokratyczne ubranie strzępiło się w wielu miejscach, jeden rękaw był do łokcja oddarty, nogawice strzępiły się pod obcasami butów. Z resztami pomyj, których nieopatrznie nie ominął, gdy wylatywały z okna na piętrze, z butami utytłanymi w gnoju, z zaschniętymi, brudnymi łzami na twarzy spalonej południowym słońcem - Crois wciąż szedł. Szata kleiła się do ciała, z długich włosów zostały jedynie okropne, pozlepiane strąki. Zmęczona twarz, zmęczona wysiłkiem, bezsilnością, słońcem, rosą - powoli zanurzała sie w chłód wieczoru.

List żelazny... tak. Smycz.

Nie tak miało być. Owszem, chciałem, by Iomi nam pomógł, myślałem że to rozsądne. Teraz mogę tłumaczyć się tylko przed samym sobą. Czy wiedziałem, że wyda mi się on takim gnojkiem? Czy wiedziałem, że sprawy potoczą się inaczej, że to nie my zaoferujemy mu pomoc, lecz on nas stłamsi i zagubionym we mgle, stojącym po kolana w bagnie - zaoferuje gałąź, podporę by z niego wyjść? Ale czy to gałąź, czy jadowity wąż?

Wypadki ostatniego dnia krążyły mu po głowie. Atak, histeria, dręczenie się sobą. Ktoś mnie ogłuszył i oto znajduję się przed oczami troskliwego mistrza kolegium czarowszytych.
- stuprocentowy sk...el - mruknął Crois pod nosem.
Nie chciał pomagać Iomiemu. Rola Judasza, który wskaże rezydentom wieży kłów drogę do...
- ...przyjaciół?
Zatrzymał się w miejscu. Wypadki ostatniego dnia zrobiły swoje, ustalona została lista priorytetów.

I nagle stał się cud. Crois - jakby kierowała nim wyższa siła - podniósł wzrok i rozradowany stwierdził, że dowlókł się pod "Zająca i Smoka". W jednej chwili w jego głowie skrystalizował się plan działania. Powolnym ruchem wyciągnął z kieszeni pergaminową kartkę, tę kartkę, z której magiczny wiatr wywiał słowa, słowa - złudzenia. Z palca prawej ręki zdjął magiczny pierścień od merkantów. Uśmiechnął się pod nosem.

***

Kartka była zalakowana. Karczmarz z "Zająca i smoka" mógł przysiąc, że lak był tak naprawdę woskiem z jednej z jego świec, w dodatku miast pieczęci, w mokrym jeszcze wosku wyryto osobliwą postać skrzata z ogromnym nosem. Groteskową postać. Karczmarz zastanowił się, ale nie śmiał otworzyć pieczęci. Spojrzał na pierścień, jaki otrzymał za wręczenie przesyłki osobom, ubranym w białe koszule i kamizelki, być może również w lazurowe płaszcze, albo kobietom w sukniach z falbankami - w każdym razie tym, którzy wspomną imię Croisa. Mieli zapłacić więcej.

***

Ślady Croisa znaczyła teraz krew. Kapała równomiernie, małymi kropelkami, co kilka minut. Siedem ranek na ręce, zrobionych drzazgą, którą kaligrafował słowa już się goiło. Uniósł drugą rękę i z pamięci, wygrzebaną ze ściany pobielanego domu kredą, wyskrobał machinalnie słowa na murze. Dziesiątki takich napisów zdobiły Azyl, a ozdobi ich jeszcze więcej, dopóki Crois nie padnie gdzieś ze zmęczenia, twarzą w rynsztoku.
"Na początku Azylu. C."
 
Fitter Happier jest offline  
Stary 06-08-2008, 22:22   #243
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Azyl
„Przybytek Pieśni”

- Hej, fantastycznie, że jesteście. Mamy sporo do pogadania. Ale najpierw, kim jest ta nowa?

Ana odwróciła się na pięcie i zmierzyła spojrzeniem nowoprzybyłych. Już jeden rzut oka wystarczył do stwierdzenia, że przed kobietą stoi coś co przypominało ożywioną magicznie zbroje. Drugim z nowych towarzyszy był gnom, najprawdopodobniej ślepy, co dość wyraźnie sugerowała opaska, którą miał na oczach. Do czego niby miał być przydatny ten kaleka? A może tylko udawał ślepca?

Nagłe pojawienie się gnoma wywołało chwilę konsternacji, którą Learion wykorzystał do „przyjrzenia się” otoczeniu. Dzięki temu, że znaczną część swojego życia spędził w ciemności, zmysły inne niż wzrok znacznie mu się wyostrzyły. Jak do tej pory nigdy go nie zawiodły i Learion miał nadzieje, że teraz, gdy nie ma przy nim Fialara, również będą stanowić oparcie w mroku.

Pierwszym wrażeniem jakie dotarło do gnoma był zapach, albo raczej cała gama zapachów, które otuliły go niczym gęsta mgła. Dawniej Learion perfekcyjnie potrafił odróżniać nawet najsubtelniejsze różnice pomiędzy nimi, jednak później stopniowo zatracał te umiejętność, gdy coraz częściej korzystał z oczu Fialara. Teraz jeżeli chciał powrócić do dawnej formy musiał wiele sobie przypomnieć.

Wpierw Learion wyczuł i rozpoznał dobrze już mu znane wonie towarzyszy. Gnom doskonale wiedział, że każda żywa istota ma swój własny, unikatowy zapach. A ze swoimi przyjaciółmi podróżował już dość długo, żeby nauczyć się je rozpoznawać, nawet gdy były maskowane przez inne, silniejsze doznania. Z tego, co mógł się zorientować Learion, w pomieszczeniu była Sae, co doskonale współgrało z zamiarami gnoma.

Gdy Ana już szykowała się, by odpowiedzieć ślepcowi, ten nagle sięgnął po coś za plecy i znów zabrał głos.

- Aha, jeszcze jedno. Saenna!
- No?
- niziołka nie bawiła się w uprzejmości, gnom z tonu mógł wyobrazić sobie jej minę. Niechętną, żywe i tak przezeń lubiane oczy patrzące wilkiem.

Zanim ktokolwiek zdołał się zorientować, Learion rzucił Sae jakiś przedmiot. Skrzypaczka pomimo, że nie spodziewała się czegoś takiego, zręcznie chwyciła pakunek. Przez chwilę znów zapanowała konsternacja, gdy wszyscy wpatrywali się w nie rozpakowaną maskę.

- Możesz powiedzieć, co za - że zapożyczę od kumpla - skurl to Wam wcisnął? Koleś ma... eee... urocze poczucie humoru. Żartowniś cacany normalnie. Aż bym rad z nim psikusy wymienić.

Tymczasem Sae nie mogła ukryć zdziwienia zachowaniem Leariona. O co mu chodziło? Przecież do tej pory wszystkie maski działały normalnie, więc czemu ta miałaby być jakaś wyjątkowa? Spojrzała pytająco na gnoma i dopiero wtedy coś do niej dotarło. Fialara, nieodłączonego towarzysza i przyjaciela ślepca, nie przyszedł do ”Przybytku” ze swoim panem. Oczywiście gnom mógł mu kazać się ukryć i obserwować wszystko z bezpiecznego miejsca, ale czemu? Czyżby Learion spodziewał się podstępu? Przecież, gdyby to była zasadzka daliby mu jakiś znak, żeby nie wchodził do „Przybytku”.

Podobnie jak skrzypaczka, tak też Ana zastanawiała się nad zachowaniem gnoma. Nie widziała powodu dla którego Marik miałby wycinać komukolwiek i jakiekolwiek dowcipy. Był posługaczem Loży i z całą pewnością nienawidził Istahra tak, jak pozostali. Nie mógł być zdrajcą. Nie był też typem osoby, która urządza sobie głupie dowcipy ze swoich klientów. Zszargałoby mu to reputacje, a wszyscy jego znajomi należeli to prawdziwej elity Azylu. W takich kręgach reputacja jest wszystkim. Gdyby ktoś z „przyjaciół” dowiedział się, że Marik robi głupie żarty za pomocą masek, to fasma już nigdy nie uświadczyłaby w swoim sklepie ani jednego klienta. Nie, tu musiało chodzić o coś innego, ale Ana nie mogła się dowiedzieć o co, dopóki ten gnom nie zdradzi, dlaczego oddaje nie rozpakowaną maskę. Tak, czy inaczej Ana była pewna, że musi wziąć sprawy w swoje ręce.

- Może zacznijmy od samego początku gnomie. Nazywam się Analtews i jestem przedstawicielką „Loży Wolnych”. Twoi towarzysze zawarli z nami układ. Wpierw wy pomożecie nam wyeliminować z gry Istahra, a później my pomożemy wam z tym... Sominusem. Ogólnie mówiąc, jestem tu ponieważ sami nie dalibyście sobie rady, czego dowodem niech będą licencje, które dla was zdobyłam. A ty jesteś...?
- Learion
- szybko odparł gnom.
- A zatem Learionie, powiedz dlaczego odrzucasz maskę, która jest jedynym zabezpieczeniem przed waszymi wrogami? Oczywiście jedynym poza wsparciem ”Loży”.
- Może wpierw poczekamy aż wszyscy się zjawią? Czemu Learion ma po wielokroć powtarzać to samo?
- zapytał Valquar
- A ilu jeszcze osób brakuje?
- Airuinath, Magyar, Crois i Harpo. Prawie połowy grupy.
- odparł Almirith
- Czekanie w tym miejscu na kogokolwiek nie jest rozsądne. Nie jesteśmy tu chronieni przed żadnymi czarami, ani ewentualnym atakiem. Powinniśmy jak najszybciej powiedzieć to co mamy do powiedzenia i wyjaśnić ewentualne wątpliwości, poczym jak najszybciej się stąd wynieś do bezpieczniejszego miejsca.
- odparła Ana.

Almirith już szykował się by coś odpowiedzieć, ale gdy tylko otworzył usta, wtrąciła się Sae. Ton jej głosu i pełne wyższości spojrzenie świadczyło, że skrzypaczka nie zapomniała o tym kogo ma udawać.

- Ona ma racje. Jeżeli tu zostaniemy narażamy się na dodatkowe ryzyko. Lepiej więc ustalmy wszystko i wynośmy się stąd. A odpowiadając na twoje pytanie gnomie... Maski dała nam dość nadęta fasma imieniem Marik...

***




Azyl
„Dom Mintrana”

Staruszek, który był Mintranem powoli podniósł się z podłogi. W jednej dłoni wciąż ściskał którąś z ksiąg, a w drugiej pojemnik ze świetlistymi istotami przypominającymi ważki. Powoli, ze względu na drżenie ręki, odłożył książkę na jej miejsce wśród innych jej podobnych. Przez chwile jeszcze stał opierając się o ścianę i patrząc na otwór w suficie, przez który kilka sekund temu wyszedł Harpo, podrapał się po głowie. Był pewien, że pamięta te odwiedziny, a jednak te wspomnienia wydawały się bardzo odległe. Jakby to wszystko wydarzyło się kilkanaście lat temu. A przecież ten slaad, co to potrafi się zmienić w gnoma, wyszedł stąd dopiero przed chwilą. A może to był gnom potrafiący się zmienić w slaada?

Zdezorientowany staruszek z pewnymi trudnościami przeszedł na drugą stronę pokoju. Przez chwilę grzebał w stercie niedbale rozrzuconych książek. Pomimo, że dzienników nie było zbyt wiele, to jednak znalezienie pośród nich kawałka pióra i odrobiny atramentu zajęło mu więcej czasu niż się spodziewał. Gdy tylko udało mu się wygrzebanie z tego całego bałaganu, usiadł na ziemi, wziął najbliżej leżącą książkę, otworzył ją na pierwszej, czystej stronie, poczym zaczął pisać.

***




Azyl
„Uliczki Azylu”

Harpo dla bezpieczeństwa zatrzasnął za sobą drzwi od domu Mintrana. Nie wiedział, jak działają zaklęcia chroniące dom, o ile w ogóle działały, a chciał mieć pewność, że nikt nie powołany nie wejdzie do środka bez zgody właściciela. W końcu istniała możliwość, że rudy gnom jeszcze tu wróci, żeby dokładniej przyjrzeć się zapiskom Mintrana. Może na pierwszy rzut oka nie było tam nic specjalnie ciekawego, ale kto wie, co Harpo znalazłby, gdyby dokładnie poszukał dom.

Podczas, gdy slaad przez nikogo nie niepokojony przemierzał uliczki Azylu zmierzając do ”Przybytku Pieśni”, umysł Harpo zastanawiał się nad nowymi informacjami i wizją, którą miał zaraz po wejściu do domu Mintrana. Gnom nie chciał wdawać się w pseudofilozoficzne rozważania, więc zamiast tego skupił się na faktach i informacjach pewnych. Oczywiście, pewnych na tyle, na ile w tym popapranym świecie było to możliwe.

Do takich pewniaków należało to, że cała grupa jest ścigana przez niejakiego Sominusa, którego moc i możliwości były na razie nieokreślone. W najgorszym razie mogły być nawet nieskończone, jednak akurat w to Harpo nie chciał wierzyć. Nawet bogowie nie byli wszechmocni, choć oczywiście kapłani starali się, żeby motłoch... tfu, wyznawcy właśnie tak myśleli. Sominus raczej nie był też bóstwem, a bynajmniej nie wydawał się nim. Gdyby było inaczej gnom i jego towarzysze już z parę razy powinni byli się natknąć na jego wyznawców rządnych ich krwi. Musiał być śmiertelnikiem, a więc powinno się dać go zabić. Problem tkwił w tym, że łatwiej było powiedzieć, a trudniej zrobić.

Pomijając jednak samego Sominusa, jakie były jego cele? Oczywiście chciał ich dorwać, ale po co? Tylko, żeby ich zabić? Raczej nie. Harpo wciąż doskonale pamiętał słowa maga, które usłyszał w latającej twierdzy.

***

„Witajcie w mojej cytadeli! Nareszcie jesteście i możemy zakończyć to przedstawienie. Dostarczyliście mi wiele odpowiedzi, jednak... wasze wspomnienia były o wiele bardziej pouczające. Szkoda, że muszę zakończyć swój eksperyment i tym samym was zabić, ale mogę was pocieszyć, że to będzie szybka śmierć.”

***

Więc eksperymentował na nich i bawił się wspomnieniami. Do tego pierwszego gnom był przyzwyczajony, a bynajmniej tak mu się zdawało, ale to drugie irytowało go. Choć „irytowało”, to stanowczo złe słowo. Slaad, którym był aktualnie Harpo, był wściekły i z chęcią wyładowałby się na czymś. Jednak umysł gnoma wciąż miał przewagę i kontrole nad świadomością potwora. Gdy tylko Harpo zdołał zepchnąć żądze mordu na dalszy plan, powrócił do swoich rozmyślań. Nawet nie musiał uważać dokąd idzie. Jego złodziejskie doświadczenia zapewniły mu świetną orientacje w terenie, która przydawała się w czasie ucieczek przed strażą.

Ze słów samego Sominusa wynikało, że chodzi tu o jakiś eksperyment. Wszystko ładnie i pięknie, tylko przydałoby się kilka konkretów. Albo jeszcze lepiej kilkaset konkretów, ponieważ w tej sytuacji zasada „im mniej wiesz, tym spokojniej śpisz” raczej nie obowiązywała. Ale jednak ten mag. coś im zdradził, choć informacja ta była niewielka i na razie nieprzydatna, może w przyszłości miała mieć większość wagę? Wspominał coś o tym, że chce sprawdzić, czy Harpo i jego towarzysze mogą zginąć z „rąk istot tak bardzo różnych od was, że wręcz całkowicie innych”. Tylko o co mu chodziło z tym „całkowicie innych”? A co było dalej? A tak, golemy. Owszem ożywione magią mechanizmy były „całkowicie inne” od żywych i oddychających istot, ale niby dlaczego konstrukty miałyby nie móc zmasakrować grupki wędrowców? Kompletny bezsens, a zatem musiało chodzić tu o coś innego.

"Kiedyś staniesz się straszliwą maszyną zniszczenia, potężnym demonem potrafiącym samotnie niszczyć armie i miasta obracać w perzynę. Za pomocą ciebie dokonam mej zemsty."

Słowa wypowiedziane w odległej przeszłość znów zabrzmiały w głowie gnoma. Jednak to było tylko wspomnienie... wspomnienie? Ale czy Sominus nie potrafił ich zmieniać? A co jeżeli to wcale nie były słowa byłego pana Harpo, a słowa tego przeklętego maga, który bawi się nimi wszystkimi? Nie... W pewnym stopniu mogło to pasować do układanki, ale był to element zbyt luźny. Na takiej zasadzie można by wszystko dopasować do słów Sominusa albo którejś z szalonych wizji Croisa. A jednak te słowa nasunęły gnomowi inną myśl... Dlaczego to właśnie ich wybrał Sominus? Ze wszystkich istot istniejących we wszystkich światach nie mógł sobie wybrać bardziej interesujących obiektów badawczych? Wystarczyło przybyć do Azylu i porwać dowolną ilość dziwadeł. Czemu więc wybrał ich? Co było w nich tak wyjątkowego?

Dalsze rozważania Harpo zostały przerwane, gdy gnom nagle zatrzymał się i spojrzeniem zmierzył budynek „Przybytku Pieśni”. Był lekko zaskoczony, że tak szybko tu dotarł... wydawało mu się, że przybycie do domu Mintrana zajęło mu znacznie więcej czasu. Ale to pewnie tylko dlatego, że wtedy nie znał drogi i musiał zasięgnąć języka.

Całe szczęście gnom zaszedł dom od frontowych drzwi, dzięki czemu mógł teraz dostrzec wyraźną sylwetkę Leariona stojącą na progu w kręgu słabego światła. Tylko dlaczego ten ślepiec stoi tam jak kołek?! Każda osoba spacerująca ulicą może go bez trudu dostrzec, a takie przyciąganie uwagi nie jest specjalnie rozsądne. Nie, gdy ma się całą masę najrozmaitszych wrogów. Harpo ruszył w kierunku „Przybytku Pieśni” mając zamiar wepchnąć Leariona do środka i zamknąć za nimi drzwi, a następnie ochrzanić towarzysza tak, by już na zawsze zapamiętał słowo „ostrożność”. Jednak, gdy rudy gnom zmierzał w kierunku wejścia, ślepiec odwrócił się i pomachał ręką w powietrzu. Harpo stanął jak wryty. Doskonale wiedział, że to jakiś sygnał, tylko dla kogo i co niby miał oznaczać? Odpowiedź wkrótce miała nadejść, ale wcześniej Learion przymknął drzwi do budynku pozostawiając jedynie pojedynczą linie światła. Dość, by ktoś nie widzący w ciemności zdołał odnaleźć wejście, a równocześnie na tyle cienką, żeby nikt z zewnątrz nie mógł zajrzeć do budynku bez wcześniejszego poszerzenia szpary.

Sytuacja wyjaśniała się dość szybko, gdy przystosowane do ciemności oczy Harpo zauważyły ruch na jednym z pobliskich dachów. Przez moment gnom widział jeszcze piękną twarz Airuinath, ale trwało to tylko chwile. Gnom ruszył w kierunku wejścia do „Przybytku Pieśni”, po drodze kątem oka dostrzegając czerwoną łunę dochodząca z uliczki nieopodal budynku, na którego dachu przed chwilą stała Airuinath. W innej sytuacji Harpo być może zaniepokoiłby się dziwnym zjawiskiem, ale niemal natychmiast przyszło mu na myśl, że kobieta po prostu wykorzystała maskę i pod postacią ognistego pająka zeszła po ścianie budynku.

Wkrótce okazało się, że gnom miał pełnie racji i gdy Harpo już stał tuż przed drzwiami do „Przybytku Pieśni”, czerwona łuna zgasła, a z uliczki wyłoniła się Airuinath. Pomimo, że jej oczy miały dość czasu, by przystosować się do ciemności, kobieta nie miała szans dostrzec gnoma, podczas gdy on dzięki swojemu czarciemu dziedzictwu doskonale ją widział. Co prawda tylko w czerni i bieli, ale i tak lepsze było to niż nic. Harpo bez wahania ruszył do „Przybytku” nie czekając na towarzyszkę, w końcu nie była małą dziewczynką, żeby nie poradzić sobie z przejściem przez ulice.

***

Azyl
„Przybytek Pieśni”

- Fasma? Kolorowa kropla galarety? Taka fasma? - upewnił się ciągle zaskoczony Learion. Słyszał już wcześniej, że w sklepie była fasma, ale nadal ciężko mu było to sobie wyobrazić.
- Dokładnie tak. - twardo odpowiedziała niziołka – Co mam z tym zrobić? - mimowolnym gestem zamachała lekko gnomią maską w powietrzu.
- Nie wiem na razie. Na pewno nie radzę zakładać. Proponuję przejść się do tego sklepu. Magyar... przez założenie maski miał pewne nieprzyjemności.

Dało się poznać, że przerwa wynikła z obecności Analtews, gnom dobierał słowa ostrożnie.

- Dlatego pałam chęcią poznania dokładnej relacji z Waszych wizyt u tej fasmy i jej zachowania. - Nieszczery uśmiech przyozdobił twarz gnoma z przepaską na oczach. - Pałam chęcią poznania też samej fasmy.

- Slaad mówi, wypruć jej wnętrzności.
- odezwał się od progu Harpo w formie slaada. - Zobaczyć czym fasma krwawi.

Uśmiech ujawnił zębiska niczym sztylety. Choć trudno było zgadnąć czy slaad mówi szczerze, czy jedynie ujawnia zwichrowane poczucie humoru.

- Tak - uśmiechnął się szeroko drugi gnom, w sposób, który bladł przy uśmiechu slaada – tą chęcią też pałam. Zatem?

Saenna przypomniała sobie opowieści o tamtej. Nie chciała w końcu wypaść z roli, było na to za wcześnie.

- Fasma jest nadętym pochlebcą, posługaczem Loży. Pytajcie Analtews o to, czy potrafiłby wyciąć jakiś numer któremuś ze swoich klientów. 'Wielki' Marik - głos aż dźwięczał od sarkazmu – ma wielkie jedynie ego. Choć nie zaprzeczę, maski jakie robi to niezła robota...

Saenna w paru zdaniach zrelacjonowała pierwszy pobyt w sklepie Marika, nie zapominając o tym, jakie warunki wydania masek postawił, jak cieszył się z wyzwania, chlubił jakością masek i cierpiał nad ewentualnym wyrzucaniem 'swych dzieł' na śmietnik.

- Zagroź mu. - zakończyła wypowiedź. - Nie umiał znieść myśli, że jego cenne maseczki znajdą się w rynsztoku. Nie będzie też umiał znieść myśli, że spartolił robotę. Do rzeczy natomiast: co z Marcepankiem?

Harpo przysłuchiwał się tej przemowie z wyraźnym znudzeniem widocznym w slaadzich oczach... Był tam przecież, wykłócał się przy doborze maski. Gnom zastanawiał się jakie korzyści mógł on i reszta, wynieść z tej sytuacji... Oraz, co najważniejsze, jakiż był powód, że z półczartem stało się to, co się stało. Harpo na maskę nie mógł narzekać... Jak dotąd.

- Myślałem dokładnie o tym samym. - rzekł ślepy gnom, któremu ukształtował się plan rozmowy z Marikiem w trakcie jak słuchał relacji Saenny.Magyar... nie wiem. Ale... - znowu zawahał się, kierując twarz w stronę Analtews. Niemal trafił, jego ślepe spojrzenie przeszło niewiele obok. - Nie wiem. Fasma może wiedzieć. Założył maskę i go... eee... wcięło. Jeśli spotkam teraz Magyara, będę bardzo ostrożny. Wam też to radzę. Czemu mówisz, że Marik jest posługaczem Loży?

- Jest ich fasadą. Kontaktem z zewnętrzem. Przez jego sklep przeszliśmy do miejsca spotkania. Zresztą, jej pytaj, mówiłam.


Niziołka dla podkreślenie swoich słów niecierpliwie machnęła ręką w stronę kobiety o posągowej urodzie... kompletnie straconej dla Leariona.

- Co to za lalunia? – slaad zwrócił uwagę, na kobietę ... Nozdrza wciągnęły jej zapach. Harpo-slaad odezwał się- Pachnie...smakowicie.

- Jaka lalu...

Tym razem w progu "Przybytku Pieśni" stała Airuinath. Na jej twarzy malowało się zdziwienie, a pytanie zamarło na ustach kobiety. Jej spojrzenie skierowane było na Anę.

- Swetlana?...

Bardziej stwierdziła niż spytała czarodziejka, z zaskoczeniem obserwując ubraną w czarną suknie kobietę. Lecz Ana nie odpowiedziała, jedynie delikatnym uśmiechem dając do zrozumienia, że usłyszała skierowane w jej kierunku słowa. Uśmiechem, który jak zwykle krył jej prawdziwe emocje.

- To Analtews, a nie Swetlana. Choć podobieństwo jest rzeczywiście... łudzące. Chce... chyba chce nam pomóc, w zamian za drobną przysługę dla organizacji której jest członkinią. – znudzonym głosem odpowiedziała Sae.

Harpo-slaad obrzucił spojrzeniem obie kobiety, ale ani gnomia, ani slaadzia osobowość nie interesowała się obecnym biegiem wydarzeń. Przynajmniej dopóki nie wynikną z niej bardziej interesujące szczegóły.

Airuinath skinęła w odpowiedzi głową, choć wciąż z niedowierzaniem wpatrywała się w nieznajomą. Wyczuwała w niej coś dziwnego, obcego... Ale nie potrafiła zdefiniować co konkretnie. Tak, czy inaczej, czarodziejka postanowiła zachować możliwie duży dystans od nowej towarzyszki.

Po krótkiej ciszy, wywołanej przybyciem Airuinath, Ana ponownie zabrała głos, równocześnie bez większego zainteresowania bawiąc się puklem swoich włosów.

- Co do ciebie.. Slaadzie... słyszałam wiele komplementów w swoim życiu, między innymi ten i gwarantuję ci, co zresztą doskonale widzisz, żaden z moich pochlebców nie miał szansy się przekonać o prawdziwości ich słów.

Mówiąc te słowa Ana przeniosła powoli wzrok w kierunku Slaada i spojrzała na niego z wyższością, tak jak patrzy się na barbarzyńców. W odpowiedzi z gardła slaada wydobył się nieprzyjemny skrzek, w którym jedynie znawcy tej rasy rozpoznaliby rechot. Po chwili dopiero Harpo odparł.

- Pochlebstwa to broń żebraków kobieto... Ja nie potrzebuję żebrać i nikomu nie schlebiam.

- Może zakończymy te słowne utarczki i przejdziemy do ważniejszych spraw, dobrze? Co z tymi magicznymi maskami? Można je bezpiecznie nosić, czy nie? – wtrącił poirytowany Almirith. Srebrny Lew wyraźnie miał dość gadania, chciał działać, robić coś, a nie sterczeć w miejscu i marnować czas.

- A więc zabawki wielkiego Marika sprawiły wam jakieś problemy? – beznamiętnie podjęła Ana - Jeśli chcecie złożyć reklamację proponuję się udać do niego z zażaleniem. Niewiele się interesowałam tymi jego maskami.. Teraz kiedy sprzymierzyliście się z nami powinien być skłonny ku wyjaśnieniom. Loży by się nie podobało, gdyby zagrażał ich planom...

Choć słowa kobiety były skierowane do wszystkich, to teraz błękitne oczy arogancko wpatrywały się w niziołkę. Sae jednak nie miała zamiaru przegrać tego drobnego starcia i ani na chwilę nie odwróciła spojrzenia, odpowiadając własnym spokojem na beznamiętność Any.

Korzystając z tego, że na razie nikt nie miał nic do dodania, Learion westchnął i rzucił ironicznie:

- Wy ludzie, i ta wasza bezsensowna maniera dodawania sobie wzrostu wielkimi słowami i pogardą dla każdego poza sobą samym. - Usta ślepca wydęły się w parodii protekcjonalnego gestu Analtews, zaś ton sparodiował ton kobiety - Więc Twoja przydatność jest tak ograniczona, że nawet nie umiesz zrozumieć tego co do Ciebie mówię? Zostaje mieć nadzieję, że reszta waszej samozwańczej Loży potrafi więcej lub przynajmniej jest milsza w obyciu. - Porzuciwszy parodię gnom rzucił lodowatym tonem, nie owijając w bawełnę - Zabawka, jak to określiłaś, Marika przekroczyła możliwości jakie powinna posiadać. Kiedy ktoś daje mi truciznę, nie składam reklamacji, dziewczyno, ale reguluję rachunki. Odłóż peany pochwalne i manię wielkości na bok i zacznij działać z nami, bo wątpię, byś potrafiła uciec przed stworzeniem, które ta maska przyzwała. Ba, słysząc Cię teraz nie dałbym Ci dwu oddechów jeśli by ten konstrukt znalazł się w zasięgu ręki.

Learion przerwał na chwilę dając kobiecie czas na przetrawienie ostrych słów. Gnom nie mógł mieć wątpliwości, że Ana nie jest przyzwyczajona, by ktokolwiek zwracał się do niej w taki sposób, ale w tym momencie mało go to obchodziło. Po chwili ślepiec znów zaczął mówić, ani odrobinę nie osłabiając ostrego tonu.

- W mojej opinii Marik próbował nas zabić. Jeśli to nie on, to ktoś kto o nim wie. Oznacza to, że albo Wasza loża jest nam wrogiem - bo w końcu Marik to Wasz przyjaciel - albo ktoś zna Waszych przyjaciół. Tłumacz się, Ty, która nazywasz się Analtews. I pomiń protekcjonalizm tym razem.

Z lekko przechyloną głową i podpierając się prawą ręką pod bokiem, Learion czekał na odpowiedź kobiety. I nie było to długie oczekiwanie. Ana odpowiedziała niemal natychmiast, a w jej głosie czaiła się złość, którą kobieta niespecjalnie starała się ukryć.

- Zabawne, że nazywasz Marika człowiekiem, skoro nim nie jest, czyżby twojej szlachetnej główce umknęło parę informacji?- Ana drwiącym, protekcjonalnym tonem wymierzyła cios w gnoma- Nieprzydatna mówisz? W takim razie rozumiem iż mam pójść do kolegiów, poprosić o cofnięcie licencji oraz do Loży i poprosić o wymianę na kogoś bardziej przydatnego? Widzisz gnomie... w przeciwieństwie do ciebie, ja znam swoją wartość... - lekko wzburzona, z jadowitym wzrokiem spojrzała na gnoma, śmiał nazwać ją bezużyteczną i nieobytą? Jakiś gnom obszarpaniec? - Co do Marika to nie wiele mnie interesują jego intrygi i interesy, lecz domyślam się, że "narzędzia", które wam podarował okazały się jednak przydatne oraz, że skorzystaliście z nich bez dokładnego zbadania, nie obwiniaj innych za własną niekompetencję, gnomie. Zamiast więc oskarżać innych, w tym mnie, sam zacznij działać i udaj się do Marika. Sama jestem ciekawa co odpowie... - kobieta wypowiedziała te słowa z szerokim uśmiechem, uwielbiała gdy się musiał tłumaczyć, lub raczej lubiła gdy inni poniżali się przed nią i ona miała kontrolę -... a wręcz nie mogę się doczekać tego co nam odpowie.

Gnom wsłuchał się w słowa kobiety szacując. Nie miał zamiaru bawić się w prowadzącą donikąd wymianę szpilek, a na słowa o nazwaniu Marika "człowiekiem" jedynie uniósł w zdziwieniu brwi.

"Kiedy ja go niby nazwałem człowiekiem u licha, czy ona w ogóle słucha co kto mówi?"

Ale usłyszał w jej głosie wiele. Złość i urażoną dumę przede wszystkim. Jasnym było, że Analtews wysoko się ceniła. Cyniczny obserwator mógłby wprost powiedzieć, że panna uważała się za pępek świata. Learion pokręcił głową i rzekł spokojnie:

- Zatem jedno mamy jasne. JESTEŚ z Loży. Dobrze. Teraz przeliteruję: mamy DWA scenariusze. JEDEN: Marik robi za plecami swoich szefów robotę, która idzie wbrew ich rozkazom. DWA: Marika ktoś wrabia. Jak rozumiem, dla Ciebie to nie jest coś, czym warto się zainteresować, nawet, jeśli ten ktoś dysponuje potężną magią. Oznacza to, że albo dla Loży nieważne dla kogo pracuje Marik poza nimi, albo Marik pracuje dla Was i jego rozkazy pochodzą od Was. Teraz, kiedy wyjaśniłem o co chodzi, masz coś do powiedzenia?
- Istnieje oczywiście trzecia opcja - sam o tym nie wiedział, nikt go nie wrabiał. Pytanie się więc nasuwa, czy nie wspomniał wam, że maski są niebezpieczne? Co wam o nich powiedział w takim razie?


Sae, która do tej pory tylko przysłuchiwała się rozmowie, nie mając ani ochot, ani możliwości wtrącić się w słowną utarczkę, teraz z chęcią odpowiedziała na pytania. Miała nadzieje, że zarówno Learion, jak i Ana choć odrobinę ochłoną w tym czasie.

- Och... Niewiele konkretów, za to dużo przechwałek. Wspominał coś o tym, że są to arcydzieła, których wiele osób nie docenia. Mamrotał jakieś tam bzdury o wyrzucaniu jego „wspaniałych dzieł” na śmieci. Ogólnie gadał jak najęty i żalił się jaki to on jest biedny bo nikt nie ceni jego „wielkich” umiejętności. W każdym razie nie wspominał, żeby maski były niebezpieczne, a jedynie, że dzięki nim zmienimy się w kogoś lub coś innego.

- Czyli maski miały was "zmienić"? Cóż to słowo można rozumieć na wiele sposobów, jeśli to całkowita zmiana miała być, to zapewne zmiana osobowości wchodzi również w grę. Nie zauważyliście podczas używania masek, że wasze osobowości się nieco zmieniają? Jeśli wasz przyjaciel zmienił się w bestię, to zapewne i myśli jak bestia. To oczywiście tylko teoria, po fakty trzeba udać się do Marika.


- Nie do końca tak, Analtews.- zaczął swój wywód Learion- Maska Magyara zmieniła go, to prawda. Ale kiedy założył ją po raz drugi! – gnom wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo - wtedy zamiast zmienić się w srebrny dymek w który zmienił się za pierwszym razem, zmienił się w konstrukta. Ta zmiana to potężna magia. Patrząc po reszcie przemian - całkowicie nieprzystająca do zdolności Marika. Dobrą analogią jest porównanie magicznego przedmiotu do artefaktu. Nie sądzę, że Marik często wydaje gościom artefakty. Pójście do Marika jest oczywiście niezłym pomysłem. Tylko, widzisz, jeśli Marik to rozegrał celowo, to będzie przygotowany na wizytę. Zatem i my nie powinniśmy odwiedzać go bezmyślnie. I tu może się przydać wiedza kogoś z loży. - gnom uniósł przewiązane czarnym jedwabiem oczy 'spoglądając' znacząco na kobietę, jednak tym razem nie dał jej czasu na odpowiedź, od razu przechodząc do następnej kwestii- Druga kwestia jaka mnie interesuje, to przedwczesne reakcje kolegiów na użycie magii. Zdarzają się? Np. przybycie na 18 a nie na 20?

- Otrzymaliście uprawnienia i certyfikaty do używania magii na terenie Azylu, więc nie musisz sobie tym zawracać głowy. Co do masek, to wspominałeś, że po użyciu mieliście je oddać? Nie mówił wam chyba również, że zmienią was w to samo po kolejnym założeniu? A powiedz mi, być może to wpływ jakiejś innej siły z zewnątrz, która mogła wzmocnić siłę maski lub ją wypaczyć? Z tego co słyszałam Somminus się kręcił nieopodal was? Dużo jednak tych pytań, czas się udać do Marika i się przekonać czy zna odpowiedzi.

- Czy ktoś wyjaśni przybyłym sytuację?- - ryknął slaad .- Czy też muszę rozpruć wam gardła i przepytać wasze duchy, by się czegoś dowiedzieć.

Harpo nie był pewien czy blefuje... Z jednej strony nie dysponował taką magią, z drugiej... Cierpliwość slaada wyciekała niczym woda z przebitego bukłaka.

- A ja z chęcią mu pomogę, jak ktoś zaraz nie wyjaśni co tu się dzieje.- poparła gnoma Airuinath, choć w jej głosie słychać było nie gniew lecz rozbawienie. Widać nie potraktowała „groźby” slaada poważanie.

- Magyar po założeniu maski stał się czym, czym być nie powinien, narobił kłopotów i zniknął. To tak w skrócie, a szczegóły omówimy może gdzie indziej.- odpowiedziała „zła” i „okrutna” Sae- Tu z pewnością nie jesteśmy bezpieczni i najlepiej jak znajdziemy odpowiednie miejsce na rozmowę. Jakieś pomysły?

- Taa... Ja chyba coś znalazłem.- rzucił obojętnie slaad, choć odpowiedź niziołki nie do końca mu wystarczała.- Nie tak daleko stąd jest pewien dom, ponoć zabezpieczony magicznie, którego właścicielem jest niejaki Mintran. W sumie całkiem miły i gościny, jak się z nim odpowiednio porozmawia, ale ma pewien problem z... niestabilnością własnej formy.
- Nie, błagam, tylko nie kolejna nadęta fasma...
- rzucił Srebrny Lew.
- Mintran jest człowiekiem.-
uściślił Harpo- Jednak zdarzają mu się niekontrolowane przejścia w czasie – raz się starzeje, a raz odmładza. Tak, czy inaczej, Mintran ma sporo ksiąg o Azylu, które mogłyby się na przydać.

Oczywiście Harpo wiedział, że w księgach tego dziwacznego człowieka można znaleźć znacznie więcej, ale nie chciał tego mówić głośno... nie w obecności Any. W końcu nie miał żadnej pewności, że kobieta rzeczywiście stoi po ich stronie.

- Wiesz coś o tym Mintranie?- zwróciła się Sae do Any, jednak jedyną odpowiedzią był przeczący ruch głowy.

Ana po raz pierwszy słyszała to imię, podobnie jak po raz pierwszy spotkała się z przypadkiem osoby, która samoistnie się odmładza i postarza... Oczywiście o ile slaad mówił prawdę odnośnie Mintrana i jego przypadłości.

- Świetnie. A zatem Harpo prowadź nas do tego Mintrana. Gdy już pokażesz nam drogę i wszyscy będą wiedzieć jak tam trafić, rozdzielimy się. Ja, Airuinath, Valquar, Almirith i Żywiec zostaniemy w domu, by poczytać te książki i z pomocą magii odszukać Croisa i Marc... znaczy się Magyara. Harpo, Learion, Analtews i Trykk – wy udacie się na małą pogawędkę z fasmą.- zadecydowała Sae.

***

Azyl
„Wieża Kłów”

Atmosfera, jak na to ponure i nieprzyjemne miejsce, była wręcz „cudowna”. Sale, która swoim rozmiarem miała pokazać ewentualnym gościom jacy są mali i nieistotni, rozświetlały różnobarwne i nietypowe pochodnie... A dokładniej blisko dwudziestka humanoidalnych istot, unoszących się tuż nad posadzką i otoczonych wijącymi się jęzorami płomieni.

Magyar z mieszaniną obrzydzenia i fascynacji zbliżył się do jednej z takich pochodni, obserwując jak uwięziona w ogniu istota powoli wiruje w parodii okropnego tańca. Z pozoru twarz więźnia, czy czymkolwiek było to coś, wydawała się obojętna, wręcz nienaturalnie spokojna, ale jej oczy... widać w nich było tylko dwie rzeczy – ból i szaleństwo – zupełnie jakby wszystko inne zostało wypalone przez ogień.

- Nie zwracaj na nich uwagi.

Rozmiar komnaty i panująca w niej prawie całkowita pustka okropnie wypaczyły głos Iomiego. Tu i teraz Magyarowi kojarzył się jedynie z donośnym, przenikliwym dźwiękiem świątynnych dzwonów. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że cała ta oprawa została przygotowana specjalnie dla Magyara i jego towarzyszy. Równocześnie zachwycić ich i przerazić, a przez to pozbawić pewności siebie i uczynić uległymi.

- Twoi towarzysze powinni wkrótce się zjawić, a tymczasem napijmy się czegoś, zgoda? – kontynuował Vete swobodnym tonem gospodarza, który w pełni kontroluje sytuacje.

Magyar nie miał złudzeń... póki co, to właśnie Czarowszyty miał przewagę na każdym kroku, a półczartowi nie pozostało tymczasem nic, za wyjątkiem udawania, że wszystko co robi, robi z własnej woli. Ruszył więc wolno w kierunku metalowego, lśniącego słabą, księżycową poświatą stołu, równocześnie obojętnie patrząc na obrazy zawieszone w komnacie.

Ich treść, a także przesłanie, było praktycznie identyczne ze wszystkim innym, co znajdowała się w komnacie. Przed oczami Magyara przesuwały się więc najrozmaitsze sceny będące „materialnymi dowodami” potęgi i chwały Kolegium Czarowszytych. Portrety przedstawiające wybitnych członków organizacji w tryumfalnych pozach zwycięzców i zdobywców. Wszystkie te „dzieła sztuki” jasno mówiły o jednym, ale za to z pewnością nieprawdziwym fakcie, że Czarowszyci zawsze odnosili i będą odnosić sukcesy we wszystkim czego się tkną.

Jednakże to ostatni portret, który zarazem był również największy i oprawiony w najbogatszą ramę, przykuł uwagę Magyara. Oczywiście był to obraz przywódcy Kolegium, nikogo innego tylko samego Vetego. Mężczyzna, ubrany w szaty obficie zdobione nićmi drogocennych metali i bryłami szlachetnych kamieni, siedział w rozluźnionej pozie na czymś, co zapewne było tronem. W jednej ręce dzierżył okrągły, przezroczysty kamień, wewnątrz którego coś się znajdował, jednak Magyar nie mógł dojrzeć co...

- Azyl.- rzucił obojętnym tonem Iomi, a widząc niezrozumienie w oczach półczarta, kontynuował.- W tej kuli, której tak się przyglądasz, zamknięty jest Azyl.

Magyar osłupiał na moment... Kula... Czy to był jakiś artefakt? Czy to właśnie tego poszukiwali jego towarzysze? Klucz do tajemnicy ich dziwacznych wizji przez cały ten czas był w posiadaniu Vetego? A może wcale nie... w końcu to wszystko było ukartowane i obliczone, by zmusić ich do współpracy.

- Ta kryształowa kula, według legendy, pochodzi od Matki. Ponoć ma być to kropla jej potu, która spadła na ziemię, gdy Matka tworzyła Azyl.- ciągnął pozornie obojętnym tonem Iomi- I jak głosi ta legenda, ten artefakt zapewnia władzę nad samą istotą rzeczywistości, umożliwiając posiadaczowi zmienianie jej samą siłą woli. Wyobrażasz to sobie Magyar? Jedna myśl zdolna tworzyć i niszczyć całe światy. Narzędzie o nieograniczonym potencjale, dzięki któremu można spełnić każde marzenie... Każdy sen może stać się prawdziwy.

Vete, siedzący u szczytu stołu zapełnionego niezliczonymi daniami, jakie znane były jedynie w Azylu, pierwszy raz od początku spotkania nie ukrywał, że uważnie przygląda się półczartowi. I nagle podniosłość całej chwili i tabun myśli pędzących przez głowę Magyara, zostały rozproszone przez parsknięcie, które po sekundzie przemieniło się w otwarty i szczery śmiech. To Czarowszyty śmiał się, jakby ktoś właśnie opowiedział przezabawny kawał. Jednak, gdy już zdołał opanować nagły napad dobrego humoru, całkowicie poważnym tonem kontynuował swój wywód.

- Zapomnij o tej kuli. Nie ma żadnych dowodów, że istnieje... ba, można nawet powiedzieć wprost. Nigdy nie istniał i nigdy nie powstanie przedmiot o takiej mocy. Zaprzeczałby on wszystkim zasadom i całej wiedzy, jaką zdobywaliśmy od niepamiętnych czasów. Ta kula, choć niezmiernie tego żałuje, nie może być częścią naszego świata. Chyba że...- tu Iomi nagle przerwał, przechylił delikatnie głowę i zmrużył powieki, co sprawiło, że zdawał się zasłuchany w muzykę, którą tylko on może usłyszeć. Uśmiech rozbawienia stopniowo znikał z twarzy Czarowszystego, zastępowany przez dziwaczny grymas.

Rozpaczliwe jęki, który równocześnie wydało dwadzieścia płonących żywcem istot, odbijały się w śród ścian olbrzymiej komnaty tworząc piekielny chór potępieńców. Dokładnie w tym samym czasie, płomienie spowijające ich ciała, wręcz eksplodowały z nową siłą, przybierając niebieską, upiorną barwę.

Iomi poderwał się z miejsca, przewracając swoje krzesło. Teraz i jego ciało otaczał ogień... ogień o srebrnym kolorze. Potężne uderzenie magicznej energii bez trudu przemieniło stół w kilka kawałków poskręcanego metalu, rozrzucając dookoła zastawę, jedzenie i napoje.

- Dość tych gierek! Ten twój przeklęty przyjaciel Crois nie zrobił tego co mu kazałem!- rozwścieczony niewiadomo czym Iomi wycelował palec wskazujący w półczarta- Więc ty go zastąpisz! Idź do tej bandy ograniczonych głupców, z którymi podróżowałeś i przekaż im, że czekam na nich do końca jutrzejszego dnia! Jeżeli nie chcą mieć we mnie wroga, to lepiej niech się zjawią.

Vete przerwał na moment, najwyraźniej próbując zapanować nad emocjami. Otaczające go płomienie osłabły, jednak nie zanikły, jakby tylko czekały na kolejny wybuch złości.

- Co tu jeszcze robisz?! Wynoś się bezmózga małpo, albo skończysz jak oni!

Czarowszyty zamaszystym gestem ręki wskazał płonące sylwetki, które swym blaskiem rozjaśniały komnatę. A Magyar był dziwnie pewien, że mag wcale nie rzuca słów na wiatr.

***




Azyl
„Uliczki”

Drobne krople krwi, jedna po drugiej, spadały na brukowaną ulicę. Małe, czerwone plamki znaczyły drogę, która podążał Crois, niczym okruszki w pewnej znanej bajce z jego świata. Kolejne mury stawały się polem artystycznego popisu mężczyzny. Szkoda tylko, że jakoś mieszkańcy Azylu nie byli pozytywnie nastawieni do takiej działalności. Kilkukrotnie, różnorakie istoty przepędzały Croisa wyzywając go od szaleńców i innych, jeszcze gorszych. Ale mimo to na murach Azylu wiąż pokazywały się kolejne napisy.

”Na początku Azylu. C.”

Wiadomość z pozoru nie zrozumiała dla większości, a mająca głębszy sens dla nielicznych. Pytanie tylko, czy ci nieliczni na nią natrafią? A co jeżeli nie?

Crois zdawał się jednak nie dopuszczać tej myśli do siebie. Szedł uliczkami Azylu nie zwracając uwagi na mijające go istoty, które ze swej strony najczęściej odwdzięczały się takim samym ignorowaniem. Tylko nieliczni zerkali, by przyjrzeć się mężczyźnie. Człowiekowi, którego można by pomylić z biedakiem, gdyby nie fakt, że strzępy jego stroju nosiły ślady dawnego, arystokratycznego przeznaczenia.

Jednak Crois nie dostrzegał nikogo, ani niczego. Bo choć jego umysł zdawał się pracować na najwyższych obrotach, to jednak nie był przyzwyczajony do tego co widział w Azylu. Tych wszystkich istot, magii, zwyczajów i budynków, nierzadko tak dziwacznych, że nawet po bardzo bliskim przyjrzeniu, mężczyzna nie mógł odpowiedzieć na jakże proste pytanie - „Co to u licha jest?!”

Jakaś część jaźni Crois uparcie trzymała się przekonania, że to wszystko jest tylko snem i...

”... już wkrótce obudzę się we własnym łóżku, z dala od tych wszystkich dziwadeł. Tego przecież nie ma, to tylko moja wyobraźnia. Po co męczyć moją biedną głowę tymi wszystkimi maszkarami. Lepiej jak gdzieś sobie usiądę, zamknę oczy i poczekam aż to wszystko minie... aż się obudzę.”

Jednak niemal natychmiast inna część umysłu mężczyzny, z trzeźwością typową dla przeciętnego człowieka od paru dni trzymającego się z dala od butelki, zauważyła, że to nie może być sen...

”... bo żaden sen nie jest tak realny i długi. Gdybym spał nie czułbym bólu w moich zmęczonych mięśniach. Nie czułbym krwi spływającej mi po dłoni. To po prostu rzeczywistość i muszę to zaakceptować, tak samo jak fakt, że jestem nieuleczalnie szalony. Bo chyba tylko szaleniec gada sam ze sobą, we własnej głowie i miewa popaprane wizje nie z tego świata... tfu... nie z tamtego świata. Prawda?”

Crois postanowił przemilczeć to pytaniem. Z pewnością należało do tych retorycznych, choć człowiek już niczego nie był pewien. A w szczególności nie tego, czy rzeczywiście ktoś wychodzi mu naprzeciw wprost z cieni spowijających zaułek. Zaułek?

A tak, wszedł do niego przed paroma sekundami, by przejść na ulicę równie popularną, co ta, na której zostawił swoją ostatnią wiadomość. I to chyba był błąd...

- Hej chłopaki! Chodźcie zobaczyć, co my tu mamy!

”Co my tu mamy... Co MY tu mamy... My?”

Za plecami Croisa coś się poruszyło, a odgłos metalu szorującego po ziemi zdawał się to potwierdzać. Człowiek rzucił szybkie spojrzenie za swoje plecy i zobaczył tam dziwaczną istotę... Jakby smoka liliputa chodzącego na tylnych łapach. Crois zaśmiał się cicho z tego porównania, tym bardziej, że wiedział co to za istota. Nazywano je smoczydłami i większość z nich groźnie wyglądała, ale w rzeczywistości niewiele mieli do zaoferowania w starciu z doświadczonym wojownikiem. Jednak ten akurat przypadek, w szponiastej i umięśnionej łapie, dzierżył zakończony hakiem łańcuch. Wredna i niebezpieczna broń, jak ktoś wie jak się jej używa.

Człowiek przeniósł spojrzenie na drugiego z przeciwników, stojącego parę metrów przed nim. Na pierwszy rzut oka wyglądał na człowieka... na drugi, widać było wyraźne wężowe cechy. Jak choćby rozdwojony język, który istota ciągle wysuwała z ust, by po chwili ponownie go schować. Tej istoty akurat Crois nie potrafił sobie z niczym skojarzyć, ale trzymany przez nią rapier sugerował, że ten przeciwnik bardziej stawia na szybkość i precyzje ciosu, niż na brutalną siłę.

- To jak, bierzemy go, co chłopcy?- rzucił „wężowy język” z pełnym pogardy uśmiechem.

Crois jedynie westchnął, rozpoznając z jakim typem bandytów ma do czynienia. To nie byli rabusie, którzy nabiją ci kilka guzów, zabiorą sakiewkę, poczym zostawią w rynsztoku. To były osoby, które nabiją ci kilka guzów, zabiorą sakiewkę, a potem utopią w rynsztoku, dla sadystycznej zabawy. Zabiją cię nie ze względu na rasę, poglądy, czy inne „wzniosłe” ideały, a dlatego, że zwyczajnie mogą to zrobić.

Co gorsza, choć Crois widział tylko dwóch, to był niemal pewien, że to jeszcze nie wszyscy. Tyle, że nikogo więcej nie mógł dostrzec...

***




Azyl
„Sklep Tysiąca Masek”

Choć nie wszystkim podobał się fakt, że Sae rządzi się i rozkazuje, jak jakaś królowa, to jednak nikt nie miał ochoty na dyskusje ze skrzypaczką. Nawet Ana, która nienawiedziła, gdy ktoś ośmielał się wydawać jej polecenia, tym razem podporządkowała się rozkazowi niziołki. Nie dlatego, że uznała ją za przywódczynie, lecz po to, żeby nie wdawać się w dalsze, bezsensowne i nie prowadzące donikąd rozmowy.

Gorszy orzech do zgryzienia miał Harpo, który coraz dotkliwiej odczuwał działanie długotrwałego noszenia maski. Slaadzia osobowość coraz częściej starała się przejąć kontrole, praktycznie przy każdym działaniu jakie podejmował rudy gnom. Ale przecież Marik nic nie wspominał o tym, by osobowość zawarta w masce, z czasem rosła w siłę... Czyżby kolejna rzecz, o której „zapomniała” wspomnieć rozgadana fasma?

Gdy w końcu grupa dotarła do ”Sklepu Tysiąca Masek”, ich oczom ukazał się interesujący widok. Piekielny czart, osłonięty swoimi błoniastymi skrzydłami, niczym płaszczem, gorączkowo próbował coś wytłumaczyć stojącemu przed nim xillowi. W sumie, jak na Azyl, nie byłby to szczególnie dziwny widok, gdyby nie fakt, że głos diabła był niesamowicie piskliwy, a po wielkim, groźnym pysku czarta, spływały rzęsiste łzy.

- Na moim sklepiku!- piskliwe użalał się czart, wskazują wielką łapą na ścianę ”Sklepu Tysiąca Masek”.- Czy pan to rozumie?! Na moim ukochanym, wspaniałym sklepiku, nad którym tak długo pracowałem...

Xill ze zrozumieniem pokiwał głową, choć jego pysk świadczył, że mało go obchodzi sklep Marika.

- Proszę się nie przejmować. Przecież te rysunki nie są duże i już większość udało się zmazać odpowiednim zaklęciem...- przyjaznym, choć nieco dziwacznym głosem xill starał się pocieszyć rozmówce, jednak jego próby nie przynosiły skutku.

- Pan nie rozumie... Cóż za brak szacunku! Cóż za upokorzenie! Ktoś musi złapać tego wandala! Rysować bazgroły po moim sklepiku... Rozumie pan? Po moim sklepiku?!
- Tak, tak, w pełni pana rozumiem. Jednakże mój klient wysłał mnie, bym złożył zamówienie na jedną z pana masek...
- Zamówienie? Teraz, gdy mój cudowny sklepik został tak zdewastowany?!
- piskliwy głosik Marika zmienił się w prawdziwie wściekły ryk, godny piekielnego czarta. Jedynie łzy zdobiące pysk diabła nieco popsuły efekt.
- No już... Przecież to tylko kilka rysek...
- RYSEK?! Czyż pan to widzi?! To... To... profanacja dzieła sztuki! To niszczenie najwspanialszej budowli Azylu! To...
- Okrutna strata dla całego miasta i okropna, szpetna blizna na ciele całego wszechświata.
- dokończył zirytowany xill- Już pan o tym mówił. Ale zamówienie, to jedynie jedna maska, nic wielkiego...
- NIC WIELKIEGO?!
- kolejny raz eksplodował Marik- Moje maski, to nic wielkiego? To...
- Proszę mi wybaczyć przejęzyczenie.
- natychmiast przerwał Marikowi jego rozmówca.- Chciałem powiedzieć, że dla takiego geniusza, jak pan, arcymistrza wszelkich sztuk i prawdziwego bóstwa artystów, stworzenie jednego, tak wspaniałego dzieła, to żadne wyzwanie.
- No... No dobrze. Niech pan spisze zamówienie i przyśle posłańca.
- oparł, pełnym wyrozumiałości tonem, Marik.
- Och, pokornie dziękuje w imieniu mojego pana.
- z głęboki ukłonem rzek xill, poczym pośpiesznym, choć z pozoru spokojnym krokiem, rzucił się do ucieczki, by nie musieć wysłuchiwać dalszych narzekań fasmy.

I jakby na dany znak, wciąż szkliste od łez oczy piekielnego czarta, zwróciły się w kierunku grupki stojącej nieopodal. Diabeł ruszył ku przypadkowym przechodniom, zajętych przyglądaniem się ”Sklepowi Tysiąca Masek” i już w połowie drogi rozpoczął swój żałosny lament.

- Czy państwo to sobie wyobrażają? Ktoś zdewastował mój piękny sklep...

Najwyraźniej fasma była zbyt rozkojarzona, by zwrócić uwagę na stojącą nieopodal Ane i jej towarzyszy.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 07-08-2008 o 21:20.
Markus jest offline  
Stary 09-08-2008, 12:26   #244
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Azyl

„Sklep Tysiąca Masek”

Sytuacja nie wyglądała za dobrze...Kilka osób z drużyny zginęło, informacje jakie dotąd zgromadził okazały się...cóż...Okazały się niewiele warte. Sojusznicy niepewni. Nawet zakupione przedmioty zdawały się obracać przeciwko swym właścicielom.
- Czy państwo to sobie wyobrażają? Ktoś zdewastował mój piękny sklep...
Słowa Marika nie zrobiły na Harpo żadnego wrażenia. Zarówno gnom, jak i slaad uważały, że fasma na tak drobnego psikusa zasłużył (A slaad uważał, że zasłużył na stokroć gorszego psikusa).
-Tak, tak...to straszna tragedia... Aż żal du...serce ściska.- rzekł sarkastycznym tonem głosu slaad chwytając pod ramię rozhisteryzowanego Marika i prowadząc go do wnętrza sklepu. W tym stanie, bez względu w co by się zmieniał, był niegroźny.
- Pogadajmy o tym w sklepie, na pewno coś na to poradzimy.
Fasma widocznie nie zauważy sarkazmu i natychmiast odparł:
- Ach, w końcu ktoś kto potrafi zrozumieć moją obolałą duszę i zna rozmiar tego kataklizmu, który miał tu miejsce.
Przede wszystkim gnomowi zależało aby cała grupa wraz z fasmą zeszła z ulicy. Prowadząc pod rękę fasmę Harpo nawet nie silił się na wsłuchiwanie się w monolog Marika: jak to została zbezczeszczona świątynia sztuki, jaką był jego sklep, jakim to okrucieństwem był wandalizm i jak niepowetowaną stratę poniósł Azyl w wyniku tego okrutnego i bestialskiego ataku. Gdy już dotarł do środka sklepu i zdjął maskę wracając do postaci gnoma... Zauważył szczegół, który umykał dotąd jego uwadze. Nie było wśród nich Croisa...
„ Cudownie! Nasz na wpółobłąkany towarzysz podróży łazi samopas po mieście”- pomyślał poirytowany całą sprawą gnom. - „Musze przepytać Sae i resztę, jakim cudem zgubili Croisa. Przecież kogoś z atakami choroby, nie można zostawać samego!”Ale wszystko po kolei...najpierw była sprawa Maygara i tej nieszczęsnej maski.
- Nie mam czasu by bawić się w uprzejmości i ostatnio nie bywam wyrozumiały...- zaczął swa przemowę Harpo do wciąż rozpaczającej fasmy.
- Słucham?- przerwał gnomowi piekielny czart, postać jaką nadal wcielał się Marik.- Czyż nie mieliśmy mówić o mojej strasznej tragedii? Bo widzi pan, to pierwszy przypadek takiego wandalizmu...
W tym momencie gnomowi skończyła się cierpliwość...Ignorując fasmę, rozejrzał się po sklepie, za jakimiś woluminami i przedmiotami. Wszystkim co mogłoby naprowadzić go na naturę działania tych masek...Uznał bowiem, że znając metodę działania masek Marika, znajdzie rozwiązanie problemu Maygara i być może innych problemów, jakie z czasem dostarczą maski. W sklepie jednak niewiele było do oglądania... Pomieszczenie w którym się obecnie znajdowali było pustą, kamienną salą, w dodatku nieprzyjemnie chłodną. Poza drzwiami prowadzącymi na ulice Azylu, były tu jeszcze cztery drzwi, ale zamknięte i być może zabezpieczone magicznie. Harpo to miejsce bardziej przypominało celę niż sklep. Gnom wybrał drzwi z których korzystał Marik, gdy Harpo był w jego sklepie. Podejrzewał iż tam właśnie znajduje się warsztat fasmy. Cichy szept i kilka gestów towarzyszyło rzuceniu czaru wykrycie magii...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 28-08-2008 o 16:08. Powód: CDN...prawdopodobnie jeszcze w tym poście
abishai jest offline  
Stary 15-08-2008, 18:45   #245
 
copyR's Avatar
 
Reputacja: 1 copyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znanycopyR wkrótce będzie znany
Magyar Rogogłów, ulice Azylu

„To miejsce przyprawia mnie o gęsią skórkę” – to jedyna myśl, jaka zdołała się skrystalizować w głowie Magyara, gdy przechodził przez kolejne pomieszczenia i korytarze, prowadzony przez Czarowszytego. Choć niewiele było rzeczy w Wieloświecie, których Magyar się bał, Wieża Kłów z powodzeniem aspirowała do tego zaszczytnego grona, powodując, że ciarki przechodziły mu po plecach. Efekt, jaki wywierała na niego cała ta sceneria, był ogromny. Potęgował go jeszcze fakt oszołomienia po „przygodzie” z maską oraz brak przyzwyczajenia Rogogłowa do przebywania w takich miejscach. Owszem, zdarzało mu się widywać ogrom i rozmach domostw wszelkiej maści bogaczy, urzędasów czy innych spekulantów, którzy akurat byli zainteresowani jego „ofertą” albo których musiał „odwiedzić” w związku z jakąś sprawą, ale nigdy przecież nie był wpuszczany na „salony” bezpośrednio. Przynajmniej tak czuł, bo gdyby go zapytać choć o jedno takie miejsce, pewnie nie mógłby przypomnieć sobie jego nazwy. I nigdy, o ile może być jeszcze czegokolwiek pewien, nie był w domostwie maga. Miał o nich jak najgorsze zdanie, szczerze nimi pogardzał, uważał ich za chodzące dziwadła, nie myślące o niczym innym, niż władanie sferami. Ale to, co zobaczył w siedzibie Czarowszytych nie tyle utwierdziło półorka w jego przekonaniach, ile nadało im zupełnie nowy wymiar.

Choćby te pochodnie. Sadyzm czy fantazja? Może jedno i drugie? Czy to tylko magia, czy może jednak... te oczy... prawdziwe istoty zaklęte w ogień?
- Nie zwracaj na nich uwagi.
Półork przez chwilę krótszą nawet od mgnienia oka widział w płomieniach swoje odbicie. „Pieprzony szajbus”.

Najbardziej jednak zainteresował Magyara jeden z obrazów, przedstawiający Czarowszytego trzymającego kulę. Azyl i Vete. Czy to były, czy to mogły być brakujące elementy całej układanki, klucz, którego potrzebowali? Półczart na prawdę nie wiedział. A Vete znowu zbił go z tropu, zbył jakąś bajką-legendą o stworzeniu tego miejsca przez Matkę. „Bawi się mną jak chce”.

Być może spotkanie potoczyłoby się inaczej, gdyby potrwało choć chwilę dłużej. Gdyby Magyar odzyskał rezon, przyzwyczaił się do scenografii, mógłby się być może czegoś dowiedzieć. Niestety Vete nie dał mu szans, wpadając nagle we wściekłość z sobie tylko znanych powodów. No, może nie do końca znanych tylko jemu, bo w swej furii wymienił imię Croisa, ale to dotarło do półczarta dopiero po chwili. Efekty wściekłości maga zdecydowanie bardziej przykuwały uwagę Magyara, gdy stał naprzeciw furiata – rozpaczliwe jęki i zawodzenia płonących upiorną barwą pochodni spowodowały, że czart zastygł w miejscu, nie mogąc się poruszyć. Nawet gdy Czarowszyty nazwał Magyara bezmózgą małpą, to barbarzyński instynkt półorka siedział gdzieś cicho, przytłumiony blaskiem istot płonących przy ścianach. Głośno krzyczał za to zdrowy rozsądek, każąc czartowi czym prędzej opuścić komnaty Wieży Kłów.

„Cholera, chciał zmusić mnie do współpracy i świetnie mu się to udało”. Półczart spacerował bez celu po Azylu, kopiąc od czasu do czasu leżące na ziemi kamienie i wzbudzając zainteresowanie wśród niektórych przechodniów swoim niekonwencjonalnym, bo potarganym, ale noszącym ślady zamożności, stroju. Ale to akurat martwiło go najmniej. Teraz zastanawiał się, co dalej ze sobą począć.

„Idź do tej bandy ograniczonych głupców, z którymi podróżowałeś i przekaż im, że czekam na nich do końca jutrzejszego dnia! Jeżeli nie chcą mieć we mnie wroga, to lepiej niech się zjawią.”

„Cholera, łatwiej powiedzieć niż wykonać.” Dzięki tej przeklętej masce zgubił Leariona i Airuinath, nie miał też pojęcia co w tej chwili mogła porabiać reszta. Jednym słowem, zrobił się niezły burdel, z którego nie wiadomo było jak się wydostać.

„Ten twój przeklęty przyjaciel Crois nie zrobił tego co mu kazałem!”

To zastanowiło półorka najbardziej. Co miał do zrobienia Crois, co Vete mu kazał? Czarowszyty wspomniał, że Crois miał przekazać wiadomość... Ale czy tylko o to chodziło, czy może o coś jeszcze? Magyar nie wiedział, ale sądząc po reakcji maga można się było spodziewać wszystkiego. I skąd niby Vete się o tym dowiedział?! Jeśli dysponuje taką magią, to czemu po prostu ich do siebie nie sprowadzi czarami, tylko zamiast tego bawi się w jakąś ciuciubabkę?

- Za dużo pytań, za dużo niewiadomych! – ryknął nagle półczart, wymierzając solidnego kopniaka ścianie, poprawiając siarczystym sierpowym, aż zaświerzbiały go kostki. Oparł się oburącz na budynku, zwiesił głowę. Nie tak pracował, nie w jego typie było włóczenie się po mieście bez celu i zastanawianie się nad czymkolwiek. Zazwyczaj doskonale wiedział jakiemu trepowi obić trumnę, a plany działania były proste jak droga do Labiryntów Pani... Magyar już brał drugi zamach, by kolejny raz wyładować swoją frustrację na ścianie, gdy jego uwagę przykuł jeden z napisów na ścianie. Normalnie pewnie nigdy by go nie zauważył, bo nawet nie był szczególnie osobliwy w swojej treści, ale za to był najwyraźniejszy i czuć jeszcze było zapach kredy...
Cytat:
Na początku Azylu. C.
„Co za brednie wypisują po tych murach” - pomyślał machinalnie i ruszył dalej. Po kilkunastu metrach trafił na podobny napis o tej samej treści. Potem na kolejny, kolejny i jeszcze jeden. Wtedy do głowy wpadł mu świetny pomysł. Jeśli nie wiesz, jak kogoś znaleźć, zostaw mu jakiś ślad, żeby on znalazł ciebie! Był tylko jeden problem, Magyar nie miał nic do pisania... nic, oprócz pazurów! Wyryje gdzieś ślady, być może inni je znajdą i przeczytają! I tutaj pojawił się kolejny problem, gdzie się spotkać? Nie znał Azylu na tyle, żeby wskazać jakieś miejsce, a przecież nie mógł napisać, że czeka pod Wieżą Kłów... „No to tyle z pomysłu...” – skwitował sam siebie, bo nie miał zamiaru pytać miejscowych skurli o drogę. „Najlepiej byłoby się gdzieś urżnąć, bo gdy się leży gdzieś nieprzytomnym, problemy zazwyczaj same się rozwiązują” – złota myśl zaświtała w głowie Rogogłowa. Tymczasem mijał kolejne bazgroły, wysmarowane gdziekolwiek i na czymkolwiek za pomocą białej kredy.
 
__________________
"Jeżeli zaczynamy liczyć historię postaci w kartkach pisma maszynowego, to coś tu jest nie tak..."
"Sesja to nie wyścig"

+belive me... if I started murdering people, there would have no one been left

Ostatnio edytowane przez copyR : 15-08-2008 o 22:53. Powód: bo burza była za silna ;p i uniemozliwiła dokończenie posta :]
copyR jest offline  
Stary 21-09-2008, 19:48   #246
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Azyl
„Przybytek Pieśni”

- Doskonale - rzekł gnom - tylko zanim się rozstaniemy, pozwólcie na moment Sae, Almiricie. Mam jeszcze jedną rzecz dla Waszych uszu.

Gdy odeszli na bok, gnom rzucił cicho:

- Saenno Tink, Srebrny Lwie. Podróżowaliście i walczyliście już ramię w ramię z Magyarem, więc myślę, że winnym Wam słowo przestrogi. To już nie jest Wasz przyjaciel, druh, czy nawet ktoś, z kim możecie rozmawiać bądź negocjować. On zmienił się w konstrukta i to nie lada.

Gnom zniżył głos, prosząc oboje o potwierdzenie, że nikt ich nie podsłuchuje, nim kontynuował. Opisał zdarzenia z gospody. Niecierpliwość czarta, pewne przepychanki między nim i Airuinath, kompletnie nie wróżące dalszego ciągu, oznajmienie czarta, że ma dość i idzie na poszukiwania, założenie maski i przemiana. Jak najlepiej potrafił, a nieraz słyszał, że miał język barda, opisał przemianę i nowy wygląd Magyara-konstrukta. Jego zgniły zapach, kolce, wielkość, siłę i szybkość.

- Pozbierałem relacje Trykka, Żywca i Airuinath, ale jeśli chcecie detali, idźcie do nich. - Zakończył. - Nie mówię Wam tego w jakimś konkretnym celu, tj. celu innym niż ostrzeżenie Was. Konstrukt nie był czymś, co potrafiłbym zabić. Nie sam. Gdyby go nie odwołano... - gnom opisał gwizd, portal, siłę monstrum, która uczyniła tarczę Fialara jedynie przedłużeniem nieuniknionego, nie zaś ochroną.

- Czy kiedykolwiek podczas Waszej wspólnej podróży Magyar przeobraził się podobnie? Przyszło mi na myśl, że może to nie maska, lub nie całkowicie maska. Może to jakaś zdolność Magyara, klątwa, przedmiot jaki nosił. Wiecie coś? Aha, Sae, jeśli to my mamy iść do fasmy, to wezmę tę maskę. Zobaczymy co i jak.

***

Azyl
„Sklep Tysiąca Masek”


Gdy Harpo wziął czarta pod rękę, Learion uśmiechnął się niemal. Nadstawiał uszu, bacząc na każdy nowy dźwięk. Zmęczenie dawało mu się we znaki, ale teraz, na miejscu, zbyt wyczekiwał na tę rozmowę by miało ono mu przeszkodzić.

Gnom poczekał. Gdy byli już w środku i slaad stał się rudym gnomem, który niecierpliwie począł rozglądać się po pokoju, Learion szybkim ruchem zdarł opakowanie z maski.

- Hej, Marik!

Czart obrócił się odruchowo. Learion wcześniej już usytuował się tak, by być możliwie blisko wielu różnych masek i położył swoją maskę tak, by móc zgruchotać ją jednym uderzeniem. Nie było to trudne, przedmiot był niezwykle wprost delikatny. Był też naprawdę piękny, gdyby Learion mógł widzieć, zapewne zawahałby się w planowanym zniszczeniu. Maska była zrobiona z piany morskiej co czyniło lica sportretowanej twarzy białe niczym alabaster. Seledynowo-zielone włosy zrobione były z wodorostów, masa perłowa zastępowała oczy i wraz z koralem tworzyła czoło i skronie, dając im nieludzkie, lecz piękne barwy. Twarz jaką ukazywała maska miała eteryczne kobiece rysy i była nacechowana tęsknotą, nostalgią.

Piękno przedmiotu, podobnie jak uroda Analtews, były dla ślepca zupełnie stracone. Wyczuwał dotykiem, że maska zrobiona jest z różnych surowców, lecz nie poświęcał temu myśli. Dla niego był to potencjalnie niebezpieczny przedmiot, który miał stanowić kartę przetargową i dawać otwarcie w tym starciu.

- Jeden ruch, jedno słowo i ją zniszczę! Słuchaj, w pełnym skupieniu, tylko tak możesz ocalić ten przedmiot i każdy następny jaki jest w moim zasięgu!

Marik zamarł w niedowierzaniu. Gnom kontynuował:

- Sprzedałeś nam trefną maskę, Marik. - W krótkich słowach zrelacjonował wygląd maski Magyara, jej zachowanie za pierwszym razem. - Jeśli tak działałaby dalej, nie byłoby nas tutaj. Ale za drugim razem zmiana była kompletnie przekraczająca wszystko, co po maskach należało oczekiwać! - Opisując konstrukta, jego potęgę i natychmiastowy atak Learion nasłuchiwał reakcji fasmy. Jego nozdrza lekko drżały, chciał bowiem uchwycić zapach fasmy. Łowił zapachy i odgłosy sklepiku, starając się sobie przypomnieć czasy przed tym, jak nauczył się patrzeć oczyma Fialara. W głębi ducha natomiast obawiał się, że tym, co powróci pierwsze, będą siniaki ślepca i jego wszechobecny strach.

"Ile razy można stracić wzrok? Ile?"

Odgonił myśl koncentrując się na wytwórcy masek:

- Zrozummy się Marik. Albo nas wystawiłeś działając za plecami Loży, albo ktoś Cię wrabia. W twoim najlepszym interesie jest przekonać nas do siebie. Inaczej rozniesiemy Twoje dzieła w puch a potem to samo zrobimy z Twoją reputacją. Opowieści, jakie rozejdą się po Azylu zniszczą ją tak jak ja mogę zniszczyć to co trzymam w dłoni. Masz pięć minut, Marik.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172