lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [D&D] Przetrwać apokalipsę (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/3126-d-and-d-przetrwac-apokalipse.html)

Beriand 01-10-2008 19:43

Beriandowi udało się bez najmniejszych problemów do świątyni. Czyli może generał zgubił trop... Elf odegnał od siebie ponure myśli i przyspieszył na ostatnim odcinku trasy. Przed świątynią zastał płaczącą druidkę w ramionach starego Boreina. Coś musiało się stać... po chwili czarodziej wiedział już o problemie Ammana. Beriand uśmiechnął się krzywo. Nie miał zamiaru pocieszać Luinehilien, zbyt mało wiedział o tej roślinie. Postanowił odpowiedzieć na ostatnie pytanie:

-Cóż... wody święconej nie mam, a odpędzanie nieumarłych to raczej domena kapłanów. O ile oczywiście ta roślina jest nieumarła, co chyba jest mało prawdopodobne. Ale powiedz mi coś więcej, jak to coś mogło zawładnąć Ammanem? Skąd to wiesz? I w jakim stopniu nim włada?

Elf spojrzał na swoją kotkę, która na widok wilka uciekła w najbliższy kąt. Pokręcił głową i zaczął rozmyślać- najpierw o tym, czy nie słyszał już kiedyś o takim przypadku... chociaż zapewne to efekt dzikiej magii, a ta jest całkowicie nieprzewidywalna. Potem próbował wymyślić jakiś sposób na poradzenie sobie z tym czymś, zakładając, że jest to nieumarły. Przyszło mu do głowy tylko jedno...

-Jeśli to stworzenie jest inteligentnym nieumarłym, mogę spróbować rzucić rozkazywanie nieumarłym. Nie jest to silne zaklęcie, ale będzie można z nią porozmawiać... Ale zastrzegam, nie mam pojęcia jak zadziała czar.

Czarodziej spojrzał na druidkę. Coś mu świtało, w jaki sposób można przekonać roślinę do zostawienia młodego druida w spokoju. Było to ryzykowne... ale mogło się udać nawet bez rozkazywania. Definitywnie przydałby się kapłan...

Odyseja 01-10-2008 21:58

-Cóż... wody święconej nie mam, a odpędzanie nieumarłych to raczej domena kapłanów. O ile oczywiście ta roślina jest nieumarła, co chyba jest mało prawdopodobne. Ale powiedz mi coś więcej, jak to coś mogło zawładnąć Ammanem? Skąd to wiesz? I w jakim stopniu nim włada?

- Po prostu wyczuwam, że jest to nieumarły. Wiele rzeczy przed Wojną Magów było mało prawdopodobne. Odnoszę wrażenie, że nie przejęło nad nim pełnej kontroli. Skąd wiem? Ty go nie widziałeś... Po rozpoczęciu inicjacji ten karwasz całkowicie go oplątał. Zamknął w czymś na kształt kokonu. Jego stan do tej pory sie nie poprawił...

Luinehilien mówiła cicho, klęcząc przy Nuhilli. Nie patrzyła na niego. Poczucie winy wypełniało ją całkowicie. Nie mogła odpędzić od siebie uporczywej, natrętnej myśli, że gdyby nie zlekceważyła nienaturalnej mocy kawałka drewna, Amman byłby bezpieczny. Nie płakała. Opamiętała się. Przecież płacz nic nie pomoże jej uczniowi.

-Jeśli to stworzenie jest inteligentnym nieumarłym, mogę spróbować rzucić rozkazywanie nieumarłym. Nie jest to silne zaklęcie, ale będzie można z nią porozmawiać... Ale zastrzegam, nie mam pojęcia jak zadziała czar.

- To nic nie pomoże. Próbowałam rozkazać temu... czemuś, jako roślinie. Opuszczenie ciała Ammana byłoby dla pasożyta samobójstwem. Nie mogę mu rozkazać, by wykonał coś, co go zabije... róbowałam też dowiedzieć się, czym właściwie jest, oraz czy można pomóc chłopakowi, ale zaczął tylko bełkotać...

Skoro Beriand nie mógł pomóc, to pozostało jedynie czekać. Chyba żeby...

- Może masz rację? Może Ammanowi pomógłby kapłan?

Gwałtownie wstała i szybkim krokiem poszła w stronę świątyni. Pod koniec tej krótkiej drogi biegła.

- Boreinie... - zaczęła. Wiedziała, że to, co chce powiedzieć brzmi absurdalnie. - Też wyczuwasz to, co ja? Nienaturalną energię... Taką jak w przypadku nieumarłych. Może mógłby pomóc ktoś, kto potrafi odpędzać nieumarłych. Na przykład kapłan...

Qumi 04-10-2008 10:40

Arein przysłuchiwał się z uwagą propozycji Kairona. Zgoda otworzyłaby mu nowe możliwości, ale i mogła zamknąć stare ścieżki, którymi podążał. Do tego nie był pewny co jego gnomi towarzysz na to odpowie. Jednak do tej pory był stosunkowo niezależny… chociaż właściwie jedyne co do tej por osiągnął to niewola u jakiegoś szalonego maga z przerostem ambicji…

- Twoja oferta brzmi naprawdę kusząco Kapronie. Nie wiem co na to mój towarzysz, ale mnie naprawdę zainteresowała. Jednakże do tej pory byłem raczej niezależny, dlatego zamiast bycia „stałym” pracownikiem, chciałbym wiedzieć czy istnieje możliwość bycia pracownikiem „na zlecenie”. Oficjalnie byłbym w ten sposób niezależny, nieoficjalnie pracował dla ciebie. Niby niewielka różnica, ale jest mająca spore znaczenie. Więc… rozumiem, że zapewne miałbyś już jakieś zadanie do wypełnienia, jakaś informację do sprawdzenia, którą mógłbym się zająć, jeśli się oczywiście zgodzi, wraz z Loagheerem ? Pozostaje jeszcze sprawa komunikacji, w jaki sposób się będziemy porozumiewać?

W głowie cienioelf pojawiły się pewne wątpliwości, czy aby na pewno to dobra umowa, lecz dzięki temu będzie „niezależny”, można by go przyrównać nieco do najemnika. Arein po prostu jako iż należał do szlacheckiej, bardzo poważanej rodziny, nie przepadał gdy stawał się czymś sługą, dlatego dzięki temu był w pewnym sensie nadal niezależny.

abishai 10-10-2008 17:20

Okolice Vaein Toris, Góry Środka Świata.

- Twoja oferta brzmi naprawdę kusząco Kaironie. Nie wiem co na to mój towarzysz, ale mnie naprawdę zainteresowała. Jednakże do tej pory byłem raczej niezależny, dlatego zamiast bycia „stałym” pracownikiem, chciałbym wiedzieć czy istnieje możliwość bycia pracownikiem „na zlecenie”. Oficjalnie byłbym w ten sposób niezależny, nieoficjalnie pracował dla ciebie. Niby niewielka różnica, ale jest mająca spore znaczenie. Więc… rozumiem, że zapewne miałbyś już jakieś zadanie do wypełnienia, jakaś informację do sprawdzenia, którą mógłbym się zająć, jeśli się oczywiście zgodzi, wraz z Loagheerem ? Pozostaje jeszcze sprawa komunikacji, w jaki sposób się będziemy porozumiewać?
Na te słowa Kairon zaśmiał się, i dopiero po chwili dodał.- Niewiele wiesz o wywiadzie, co?.. Oficjalnie mój drogi, to nikt dla mnie nie pracuje. „Uszy” Mistrza Szeptów są niewidzialne...Albo martwe. Zresztą, to nie jest tak, że stajesz się moim chłopcem na posyłki. Tak ważnych agentów muszę znać dobrze, ich słabe strony i zalety. Ciebie znam, ile? Dwie, trzy chwile. To za mało, by angażować cię w poważne sprawy. Twoje usługi będą wyglądały dość prosto. Ot, masz wolną rękę w podróżowaniu i robieniu cokolwiek uznasz za stosowne. Wystarczy, że co jakiś czas będziesz mi składał raporty. Opowiadał o wszystkim co uznasz za warte uwagi, ciekawe lub przydatne. Miej uszy i oczy otwarte i melduj o wszystkim co wykryjesz. To wystarczy...I to w sumie można za jedyne zadanie jakie wam zlecę.
Sięgnął do sakwy przy pasie i rzucił w kierunku cienioelfa nieduży przeźroczysty kryształ.

- Skupiając się swe myśli na mnie i trzymając kryształ. Możesz przesyłać swe myśli do mnie, z każdej odległości, o ile będziesz na tym planie. Pilnuj tego kryształu i nie pokazuj nikomu. Doświadczony mistrz poznania, bez problemu może odczytać kto jest powiązany z tym kryształem. A dopóki go masz. Moi wrogowie, są twoimi wrogami.
Po tych słowach podrzucił w kryształ w dłoni...Spadając z powrotem w dłoń diablęcia mienił się promieniach słońca. Złapawszy go ponownie Kairon rzekł.- To jednorazowa oferta. Albo decydujesz się, albo rezygnujesz. Ale od każdej z tych decyzji nie ma odwrotu.
Przysługując się tej wypowiedzi gnom, przysiadł się nonszalancko do obu rozmówców i pałaszowa jedzenie. A gdy padło owo ostateczne pytanie, odparł jedynie.- Wszystko jedno...
I nie poświęcał tej sprawie uwagi, skupiając się przede wszystkim, na zapełnianiu sobie żołądka.

Górska ścieżka, Góry Środka Świata.

Ścieżka prowadząca w dół wiła się stromo. Co powodowało, że zarówno Arein jak i Loagheer musieli zachować szczególną czujność przy schodzeniu. Według gnoma i co potwierdził Kairon, była to jedyna droga z Vaein Toris...Jedyna jaka można przejść na piechotę. Pogoda z początku dopisywała, ale czasem uległa zmianie. Każdy kto wędrował przez góry, wie jak szybkie są zmiany pogody w górach...Każdy, kto wędrował przez góry, wie jak groźne są burze w górach.

A tu niebo nagle pociemniał, znikąd zjawiły się chmury o i błyskawica przecięła nieboskłon.
Obu podróżników ten efekt mocno zaniepokoił, burze na Tais stały się ostatnio bardzo niebezpieczne. Im szybciej znajdą schronienie, przed tym co może spaść, tym lepiej dla nich.
Ciemny otwór jaskini od razu przykuł uwagę znawcy tych terenów, Loagheera.
- Tam.- krzyknął wskazując palcem. I ruszył w kierunku u wejścia. Wyprzedził go szybko chowaniec cienioelfa, popiskując ze strachu. Wkrótce ciemne krople zaczęły padać z nieba, ciemne niczym atrament. I nagle Arein zrozumiał wszystko, zrozumiał bezcelowość swego istnienia, bezcelowość kontynuowania swego życia, zbliżył się niebezpiecznie blisko krawędzi ścieżki i spoglądając w dół walczył, sam ze sobą. Część niego chciała zakończyć ten niepotrzebny żywot jaki prowadził, część...ta bardziej stanowcza i zdeterminowana część walczyła z samobójczymi myślami. I wygrała. Cienioelf podążył za swymi towarzyszami do tunelu, by jak najszybciej zetrzeć z siebie atramentową ciecz, a wraz z nią samobójcze myśli. Niemniej mimo, że osłonięci przed „atramentowym” deszczem, to nadal nie byli w pełni bezpieczni. To co wskazał gnom, nie było jaskinią. A jedynie korytarzem krasnoludzkiej kopalni. Bocznym korytarzu i przeznaczonym jedynie dla krasnoludów , bowiem Arein musiał się schylić. Jednak to co wzbudzało obawy znajdowało się nieco dalej. Zarówno z sufitu, jak z podłoża kopalni wyrastały gluty żywicznej substancji.

To nie było naturalne...czegoś takiego nie spotyka się kopalniach. Co jakiś czas błyskawica przecinała burzowe niebo, a jej blask rozświetlał złowrogo przymusową kryjówkę obu podróżników. Huk gromów i szum deszczu, były jedyny dźwiękami rozpraszającymi panującą w chodniku ciszę. Loagheer sięgnął do niewielkiej sakiewki i wysypał na podłogę drobne białe kamienie, po czym wylał na nie odrobinę wody z pobliskiej kałuży. Pod wpływem wilgoci kamienie rozżarzyły się wydzielając nieco światła i sporo ciepła. Alchemiczny żar, bo tak zwano te kamienie, był często stosowanym przez podróżników na Tais, droższym substytutem ogniska. Ciepło wydzielane przez alchemiczny żar było niewystarczające by kogoś podpalić lub poparzyć, zatem przypadkowy pożar nie wchodził w rachubę. Żar rozpalała wilgoć, więc deszcz tylko wzmagał działanie kamieni, zamiast gasić. Ciepło i światło pochodziło od reakcji alchemicznych składników alchemicznego żaru z wodą, więc substancja była jednorazowa.

Phalenpopsis

Plaga wrogich stworzeń spadających z nieba, nie była czymś nowym dla mieszkańców miasta. Ale tym razem ich liczba była wielokrotnie większa. Niewielkim pocieszeniem, ale jednak pocieszeniem, było to, że stworki te gnębiły zarówno obrońców jak i napastników. Magowie z Szkoły Oświeconych pod przywództwem Magini Marune robili co mogli by zwalczyć plagę, która zalała miasto.

Także i pozostali mieszkańcy starali się z całych sił pozbyć irytujących i niebezpiecznych stworzonek.
Nawet generał Galthus został zaatakowany...I zapewne był jednym z niewielu, którym zmagania z upierdliwymi stworzeniami sprawiały radość. Niemniej mógł na nich wyładować nadmiar energii, która zgromadził podczas przymusowego wypoczynku w siedzibie swego władcy. Uderzał swym wielkim mieczem zabijać dziesiątki stworzeń i śmiał się wesoło... a według wielu, złowieszczo.

Phalenpopsis, Dzielnica Przybyszów, świątynia Pana Kniei

Borein był w trakcie modlitwy, gdy wpadła do środka...Starzec z lekkim westchnieniem przerwał modły, gdy środka wkroczyła kotka. Druid rozpoznał bez problemu, iż nie jest to zwyczajne stworzenie. A zwierzę naznaczone magią. Chwilę później do środka wkroczyła
Luinehilien.
- Boreinie... - zaczęła mówić drżącym głosem - Też wyczuwasz to, co ja? Nienaturalną energię... Taką jak w przypadku nieumarłych. Może mógłby pomóc ktoś, kto potrafi odpędzać nieumarłych. Na przykład kapłan...
- Nie zamierzam podsycać twych złudzeń learnesi.- wiedział, że jego słowa zabrzmią bezdusznie, ale był druidem Sylvanesa. Patrzył realnie na świat. - Jeśli chcesz, to szukaj kapłana, ja jednak uważam to za stratę czasu. Trzeba jednak pogodzić, się z tym co...nieuniknione.
Rozmowę obojga druidów przerwało nagłe wtargnięcie do świątyni dziesiątek małych pokracznych , skrzydlatych stworzeń...Z czego jedne przypominały demony, inne smoki.
Stwory te zaatakowały zarówno oboje druidów jak i kota, oraz oplecionego pędami Ammana. Powtorki niczym wielka chmura skrzydeł, wypełniły pomieszczenie.

Phalenpopsis, Dzielnica Przybyszów, okolice świątyni Pana Kniei

Gromy przynosiły zapowiedź burzy...Ale w życiu Berianda już szalała burza. Ścigał go Galthus, a jedyną drogą ucieczki był dawna Dzielnica Świątynna. Według relacji Aydenna, śmiertelnie groźne miejsce. Niemniej, jeśli młody czarodziej miał przeżyć. Drużyna powinna udać się tam jak najszybciej. Im dłużej zwlekali tym mniejszą szanse na przetrwanie miał Beriand. Tymczasem wraz deszczem nadleciały walczące ze sobą i z każdą żywą istotą, stwory. Beriand nie miał gdzie przed nimi uciec. Chmura skrzydlatych stworów opadła na całe miasto. W najbliższej okolicy elfa była świątynia i usychające drzewa. Niemniej do świątyni też wleciały.

Phalenopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, dom Thurama

W domu byli dochodzący do siebie Varryalda i Yokura. Aydenn rozmawiał właśnie z jakimś zakutym w stal rycerzem. Turam spał pod stołem. Wejścia i nonszalanckiego zachowania Rasgana nikt nie skomentował.
- Możecie mi powiedzieć co się dzieje?- spytał elf. Na co Aydenn odpowiedział krótko.- Wynosimy się stąd. Pakuj swe manatki, jeśli chcesz iść z nami. Jak tylko wróci Beriand z resztą grupy opuszczamy to miejsce.
Rosły rycerz, o nieznanym Rasganowi imieniu minął elfa i wyszedł przez drzwi. Ragan dojrzał jedynie paladyński krzyż, ale żadnych oznak świadczących jakiego boga wyznaje.
- Porwali Mi Raaza, a nam sprali skórę...Ale niech no ich jeszcze raz spotkam, to...- odparł wściekle Yokura, zaciskając gniewnie pięść.
Nagle niebo pociemniało, burza zbierająca się od kilku godzin rozpętała się nad miastem. W huku błyskawic i strugach deszczu, rozbijając okna do mieszkania Turama wdarły się setki walczących ze sobą skrzydlatych potworów. Od razu zaatakowały zgromadzonych w mieszkaniu krasnoluda osobników atakując w często samobójczych szarżach.

Odyseja 10-10-2008 23:03

Może faktycznie łudziła się, że dla Ammana istnieje jeszcze szansa? Karmiła się tą nadzieją, złudzeniami, że chłopak nie umrze? Może po prostu zagłuszała swoje sumienie? Przecież gdyby w porę wyczuła zagrożenie… Gdyby lepiej go przygotowała… Z każdą chwilą Luinehilien była coraz bardziej przekonana, że mianowanie ją learnesi było błędem. Nie powinna była przyjmować tego tytułu.

W tym momencie pojawiły się małe demony. Na pierwszy rzut oka wydawały się słabe, ale było ich wiele. Reakcja druidki była natychmiastowa i wyćwiczona.

Błyskawicznie wyciągnęła sejmitar i odpędzając się od bestii, skierowała się w stronę ściany. Tam, gdzie leżał Amman. Za plecami miała ścianę, po lewej stronie chłopaka. Demonów, pomimo jakiejkolwiek siły, ciągle przybywało. Przywołała krótkim gwizdnięciem Nuhillę, a ta walcząc z latającymi wokoło bestiami zbliżyła się w jej stronę. Teraz chroniła też Ammana. Druidka skierowała się, cały czas odpędzając od siebie demony i idąc przy ścianie, skierowała się do drzwi. Gdy była blisko, krzyknęła do Berianda, żeby wbiegł do środka. Następnie zamknęła za nim drzwi i to samo próbowała zrobić z oknami. Gdy przestanie ich przybywać, będzie bardzo łatwo się ich pozbyć. Nie używała magii, która mogłaby coś zniszczyć w tej ostatniej ostoi natury w Phalenopsis.

Umbriel 12-10-2008 20:08

Stąpając po niepewnym gruncie

Gaalhill świerzy pomimo ciężkiej, na wpół przespanej nocy w twierdzy, spojrzał na Liirchę żywym wzrokiem i pożegnał ją energicznymi, miłymi słowami:

- Żegnaj Liircho, niezwykłą radością było Cię poznać! Szczęśliwej drogi i do zobaczenia, kiedyś, na szlaku!

Nie wiem nawet czy dożyję jutra, a tym bardziej, czy kiedykolwiek się zobaczymy. W każdym razie, miłych, krzepiących słów nigdy za mało. Jeśli ktoś w nie jeszcze w ogóle wierzy.

Następnie uśmiechnął się i gdy wszyscy już wymienili uprzejmości, ruszył wraz z grupą sprężystym krokiem, zaniechując zbędnych słów. Czas mijał szybko, szczególnie w tej ponurej scenerii, toteż nim się spostrzegł, nadeszła pora wieczorna. Cała grupa stała na pustej drodze, w pobliżu zaś znajdowała się granica lasu jeszcze bardziej złego i ponurego, niż wcześniejsze bagna. Napawał on psionika nie tylko irracjonalnym lękiem, tak rzadkim dla podróżnika jego pokroju, ale i dziwnym szacunkiem – jakby miejsce samo przez się mówiło, że nie ma tam miejsca dla intruzów.

Nauczony by nie lekceważyć przeczuć orzekł, przytakując propozycji Kashvi:

- To niedobre miejsce. Najlepiej, byśmy je omijali.

To krótkie stwierdzenie zawierało w sobie nie tylko niepewność obecnej sytuacji, ale i stanowczość w postanowieniu, by nie iść lasem, a tym bardziej nocować w nim. Rośliny syczały w jego stronę i wiły się jak węże, a gdy napadają człowieka takie złudzenia, łatwo o nieszczęście.

Dlatego też ruszył szybkim, sprężystym krokiem, bacząc równocześnie na towarzyszące mu damy, by oddalić się od tegoż lasu i znaleźć nieco bardziej przyjazne miejsce wypoczynku. Bez żalu opuszczał każde z tych miejsc. Cieszył się z każdego i wiedział jednocześnie, że w każdym z nich jest obcy. I zawsze będzie.Gdy zabrano się do budowy obozowiska, ochoczo pomógł, nie lękając ubrudzenia się, gdy zaś zobaczył, że któraś z kobiet chce wykonywać jakieś cięższe zajęcia, od razu oponował, samemu się nimi zajmując. W ten sposób być może w większym chaosie, ale szybko, prowizoryczny obóz był gotowy.

[b] Ta wyspa to dobry punkt obronny. Miejmy nadzieję że nie będzie musiała dowodzić dzisiejszej nocy swej użyteczności. [/i]

Następnie usiadł ciężko na ziemi, wpatrując się gdzieś w dal spokojnym wzrokiem. Chwilę kontemplacji przerwała mu Lamia:

- Jutro się rozdzielimy, ja pójdę z poselstwem. Bowiem Gaalhil dotąd, nie wspomniał dlaczego wyruszył. A udał się w tą wyprawę, właśnie z rozkazu władców Daeven-Tassair.
Ilmaxi spojrzała na zaskoczonego zapewne tymi słowami szlachcica i dodała.- Obowiązek ponad wszystko Gaalhilu. Nie możemy zostawić ich bez opieki, tym bardziej iż są gośćmi moich władców. Nie możemy też porzucić misji, ale ja zbyt rzucam się w oczy, jak na misję zwiadowczą. Poradzisz sobie sam...jestem tego pewna. Poza tym, bardka udaje się w tym samym kierunku co ty.

Z początkowo młodzieniec był wielce zaskoczony tym co usłyszał, co odbiło się na jego spokojnej dotąd twarzy – przyzwyczaił się bowiem do poczucia bezpieczeństwa i myśl, iż będzie towarzyszyła mu Lamia. Zresztą, zdążył już polubić tą milkliwą istotę i nierad był z rozstania. To, z jakiego rozkazu udał się na wyprawę, nie było dla niego najistotniejsze – miał pewność że ludzie którzy go wysłali byli dobrymi istotami i to dawało mu poczucie celu. Opanował się po chwilce, z szeroko rozwartymi ze zdumienia oczami przysłuchując się wytłumaczeniom lamii, po czym przymknął je na chwile, jakby godził się z losem i powiedział nienaturalnie spokojnym, cichszym niż zwykle głosem.

- Dobrze. Dziękuję Ci za towarzystwo i pomoc.

Tym razem zawiesił oczy na bardce, po czym wstał spokojnie i uśmiechnął się smutno:

- Mam nadzieję że wytrzymasz moje towarzystwo i że nasza znajomość ułoży się pomyślnie – po czym niespodziewanie puścił jej oko. Było w tym oczywiście trochę więcej gry, niż prawdziwej wesołości, cieszył się jednak, że stać go jeszcze na takie drobne wygłupy.

Po czym usiadł na skraju wysepki, badając wcześniej dokładnie rękami i nogami grunt, tak by usiąść z pewnością, że nie spadnie i wpatrywał się w obraz nocy. Od zawsze była dla niego pewne mroczna tajemnica w nocy. Coś co upajało, przyciągało, fascynowało. Toteż wpatrywał się, przepełniony tą tajemnicą, a jednocześnie skupiony na wsłuchiwaniu się, co dzieje się za nim i wokół niego.

- Zmierzasz do Phalenpopsis?- spytała Gaalhila nimfa, a w jej głosie słychać było mieszaninę zaskoczenia i niedowierzania.- A którą drogą chciałeś podążać?


Młodzieniec nie odwracając głowy odrzekł spokojnie, kręcąc lekko głową:

- To jest od początku mój cel. Znam kilka dróg, ale te okolice są mi obce – teraz zaś nie mogę mieć pewności, czy to zupełnie inne miejsce, czy dzika magia zmieniła wygląd terenu. Jeśli znasz jakąś dobrą drogę, z chęcią nią ruszę, w towarzystwie raźniej. Jeśli nie, poradzę sobie, choć będzie to zapewne niebezpieczniejsza i dłuższa podróż, ale to nie stanowi dla mnie problemu.

Po rozmowie ułożył się, wpatrując w niebo i czując jak żołądek woła o pomstę. Wiedział, że od teraz głód będzie zapewne doskwierał mu przez większość czasu, toteż skupił się na usunięciu w umyśle tego uczucia na dalszy plan.

abishai 15-10-2008 12:39

Bagna Zapomnianego Boga,“Obozowisko”

Noc upłynęła cicho spokojnie...Dla Aeterveris, była to miła odmiana, po ostatnich tygodniach ucieczki, z częstym spoglądaniem za siebie. Powiadają ludzie, że proste przyjemności docenia się dopiero wtedy, gdy się je utraci. Nimfa przekonała się na własnej skórze, ile jest prawdy w tym powiedzeniu.
Poranne pożegnanie z towarzyszami podróży, było wylewne i krótkie... Członkowie poselstwa, ustami Kashvi , jeszcze raz podziękowali za udzieloną im pomoc.
Ilmaxi nieco zakłopotanym tonem głosu rzekła.- Uważaj podczas tej podróży i wracaj cało.
Można było to uznać za dość szorstkie pożegnanie. Ale Ilmaxi była stworzona do wojny, a nie do kontaktów towarzyskich... I wszyscy ruszyli swymi drogami, licząc, że doprowadzą one ich do upragnionego celu.

Rozdroża elfiego królestwa Hyalieon

Gaalhil znał ten obszar Tais...A dokładniej , teoretycznie znał...Uściślając ten temat, pamiętał mapy tego obszaru. Znajdowali się na ziemiach elfiego królestwa Hyalieon. Na drodze rozdzielającej właściwie ziemie królestwa, od obszarów uznających jego zwierzchność. Które ciągnęły się aż do podnóży Gór Środka Świata, gdzie znajdowały sie kopalnie opłacające prawo wydobycia władcom Hyalieonu. Jak się okazało młody psion miał rację. Wkrótce razem z nimfą dotarli do bezdroży...na których stał drogowskaz. Jedna droga prowadziła do Phalenpopsis i Stormshield...Miasta te były jeszcze dość daleko, bliżej znajdowało zaś się Graihlom. Zwane też czasem miastem metalu. Pośredniczyło bowiem pomiędzy elfimi handlarzami z Hyalieonu, a kopalniami na południu, w handlu ołowiem i srebrem.
Nad drogowskazem górował posąg konającego czarnego smoka w skali 1:1. Ponieważ jednak ani Gaalhil ani Aeterveris nie słyszeli o takiej rzeźbie w tym rejonie, prawdopodobnie był to spetryfikowany smok. Oboje stanęli przed drogowskazem i zaczęli rozważać możliwości. Graiholm było niewielkim zboczeniem z trasy. Ale było też miastem, a więc ośrodkiem cywilizacji i bezpieczeństwa. Miejscem, gdzie odpocząć od trudów wędrówki uzupełnić zapasy i zasięgnąć języka. Mieli więc do wyboru, skręcić do Graiholm lub podążyć dalej.

rasgan 18-10-2008 12:10

- Cóż... - elf chciał coś powiedzieć lecz jego słowa zagłuszył huk rozbijanego okna. Dziesiątki, a może nawet setki skrzydlatych stworzeń wdarło się do pokoju, w którym właśnie przebywali. - Do diabła! – zaklął elf. - Yokura weź stół i spróbuj zastawić okno. Niech ci ktoś pomoże. - Kończąc te słowa Rasgan trzymał już w rękach miecze i doskakiwał do Turama. - Spróbuję je trzymać z dala od niego. Aydenn weź go do innego pokoju albo do piwnicy, może tam będzie bezpieczniej. Zostań z nim, a ja z Yokurą spróbujemy uporać się z nimi tutaj

Elf wymachiwał mieczami siekąc powietrze i stwory zbliżające się do krasnoluda. Tutaj jego zwinność była atutem. Jego styl walki doskonale nadawał się przeciwko takim wrogom. Ostrza z łatwością cięły nadlatujące hordy. Elf czuł jednak zmęczenie i ból spowodowany upadkiem lecz pokrzepiała go myśl o Luinëhilien.
~~Za wszelką cenę musze ochronić Turama. Póżniej ruszę w poszukiwaniu Luinëhilien. Ona może potrzebować mojej pomocy.~~
Siekł więc elf i rąbał nadlatujące stwory nucąc pod nosem jakąś pieśń. Pozwalało mu to zachować rytm w walce oraz zmuszało płuca do zdwojonej pracy, by dostarczały do krwi więcej tlenu, który da mu siłę by rozprawić się z hordami oprawców.

Beriand 18-10-2008 15:19

Beriand zostawił druidów samych i wyszedł na zewnątrz. W oddali błyskało, niedługo pewnie zacznie padać... Czarodziej westchnął i zaczął spacerować wśród uschniętych drzew. Galthus zapewne zgubił trop, ale ponowne natknięcie się na sługusów Arsiviusa było tylko kwestią czasu. Jedynym wyjściem była ucieczka przez Dzielnicę Świątynną, która też bezpieczna nie jest. Z deszczu pod rynnę...- pomyślał elf. Poczuł też pierwsze krople deszczu.

-No nie- mruknął Beriand i skierował się w stronę świątyni. Ale zanim do niej doszedł, usłyszał jakieś dziwne odgłosy dochodzące z góry. Uniósł głowę i zobaczył wielką ilość skrzydlatych potworów, walczących ze sobą i opadających na miasto. Kilka z nich wleciało przez drzwi do budynku, w którym znajdowali się drudzi. Czarodziej obrócił się, ale w jego kierunku już leciała następna grupka. Nie wyglądały na silne, ale było ich zbyt dużo, jak na gust młodego elfa. Szybko wyciągnął rapier i przyjął pozycję obronną. Pierwszego odpędził kilkoma pchnięciami, ale w tym momencie drugi zaleciał go od tyłu i lekko go drasnął. Beriand odwrócił się i zaatakował, ale reszta demonów, ośmielona udanym manewrem towarzysza, otaczała powoli czarodzieja. Sytuacja z sekundy na sekundę stawała się coraz gorsza. Elf wprawnym okiem ocenił odległość między sobą a największą grupką potworów. Jeśli mógł cisnąć w nie kulą ognia, nie wyrządzając sobie krzywdy, zrobił to. Jeśli nie, strzelił w najbliższe dwoma płomiennymi promieniami. W tym momencie usłyszał wołanie Luinehilien. Spojrzał na świątynie- była całkiem blisko. Postanowił wyrąbać sobie drogę rapierem i dotrzeć do świątyni, w której z pomocą Boreina na pewno poradzą sobie z przeciwnikiem.

Markus 18-10-2008 16:00

Bagna Zapomnianego Boga
“Obozowisko”

- To jest od początku mój cel. Znam kilka dróg, ale te okolice są mi obce – teraz zaś nie mogę mieć pewności, czy to zupełnie inne miejsce, czy dzika magia zmieniła wygląd terenu. Jeśli znasz jakąś dobrą drogę, z chęcią nią ruszę, w towarzystwie raźniej. Jeśli nie, poradzę sobie, choć będzie to zapewne niebezpieczniejsza i dłuższa podróż, ale to nie stanowi dla mnie problemu.

- Wspólna podróż z pewnością będzie dla mnie miłą odmianą Gaalhilu. Szczególnie, że zmierzamy nie tylko w tym samym kierunku, lecz do tego samego miejsca.- nimfa uśmiechnęła się przyjaźnie do człowieka, poczym kontynuowała- Początkowo chciałam podążać na przełaj przez lasy Hyalieonu i w ten sposób zaoszczędzić trochę czasu. Liczyłam, że wśród starych drzew łatwiej mi będzie uniknąć nieprzyjemnych i niechcianych spotkań, ale teraz już nie jestem tego tak pewna. Te drzewa, które widzieliśmy... nie trzeba być nimfą, czy druidem, by wiedzieć, że są niebezpieczne dla podróżników takich jak my.- Aeterveris przerwała na chwilę, wyraźnie namyślając się nad jakąś istotną kwestią. Gdy znów zaczęła mówić, w jej głosie słychać było nutkę niepewności.- W tej sytuacji, pozostaje nam jeszcze dłuższa droga. Musielibyśmy ruszyć do Graiholm, tam uzupełnić zapasy, a dopiero później odbić w kierunku Phalenpopsis. Na całe szczęście nie musimy decydować już dziś, więc najlepiej będzie jeżeli teraz odpoczniemy i zbierzemy siły na jutrzejszy dzień. Może poranek rozjaśni nasze myśli i wskaże właściwy kierunek.

Sen... O tak, tego właśnie potrzebowała Aeterveris. W ostatnich czasach nie miała zbyt wielu okazji, by wyłożyć się na prawdziwym posłaniu i odpoczywać bez obawy o własne życie. Dlatego starannie przygotowała sobie odpowiednie miejsce, które, choć nie dorównywało miękkiemu, ciepłemu łóżku rodem z gospody, i tak pozwalało się wygodnie ułożyć.

Aeterveris nawet nie wiedziała kiedy zasnęła, otulona przez przyjemną ciszę bagien i spokojne oddechy śpiących nieopodal towarzyszy.

***

Gdy kolejny poranek budził podróżników, Aeterveris była już na nogach. Spakowana i gotowa do drogi, jakby w ogóle nie kładła się spać. Jej srebrne oczy bystro i wesoło spoglądały na towarzyszy, a czarujący uśmiech zachęcał do wstawania. Dopiero teraz, po przyjemnie spędzonej nocy, nimfa ujawniła swoją prawdziwą naturę. Z niesamowitą energią biegała po całym obozie, pomagając wszędzie tam, gdzie mogła się na cokolwiek przydać. Starała się z każdym zamienić choć kilka miłych słów, nieustannie żartowała i śmiała się, najwyraźniej będąc w cudownym nastroju. Aż trudno było uwierzyć, że to wciąż ta sama osoba. Jednak jeszcze trudniej było nie uśmiechnąć się na widok tej energicznej, radosnej dziewczyny, która ze wszystkich sił starała się rozśmieszać towarzyszy.

Dobry nastrój Aeterveris zniknął tylko na chwilę, gdy nadszedł czas pożegnania. Nimfa trzymała się nieco z boku, obserwując wszystkich i przysłuchując kolejnym podziękowaniom. Tak naprawdę nie zdążyła dobrze poznać żadnej z tych istot, a tym samym nie czuła się z nimi nazbyt związana i myśl o rozstaniu nie wywoływała w niej większych emocji.

Już po krótkim pożegnaniu, Aeterveris i Gaalhil pozostali sami. Nimfa uśmiechnęła się pokrzepiająco do towarzysza, starając się dodać mu w ten sposób nieco sił. Nietrudno było zauważyć, że rozstanie z Ilmaxi dotknęło człowieka bardziej, niż dawał to po sobie poznać, ale nimfa niewiele mogła na to poradzić. Westchnęła jedynie, rzucając ostatnie spojrzenie za odchodzącymi towarzyszami, poczym poprawiła plecak i ruszyła w drogę.

Hyalieon
“Rozdroża”

Już po kilku chwilach podróży, Gaalhil pojął w co się wpakował. Zapewne domyślał się, że większość bardów to osoby ciekawskie i bardzo gadatliwe, a Aeterveris wcale nie odbiegała od tego wizerunku. Odkąd tylko ruszyli w drogę, dziewczyna starała się lepiej poznać towarzysza wypytując go niemal o wszystko, zaczynając od jego pochodzenia, przez zainteresowania i talenty, a na planach na przyszłość kończąc. Z drugiej strony, gdy tylko wyczuwała, że określony temat niezbyt odpowiada mężczyźnie, natychmiast zmieniała go na inny, nie chcąc zrazić nowego towarzysza już na samym początku podróży.

Z krzyżowego ognia pytań, Gaalhila uratował niecodzienny widok, który przykuł uwagę dziewczyny. Rozdroża, jak rozdroża, drogowskaz, jak drogowskaz, ale żeby od razu smok? Aeterveris przyśpieszyła kroku, by móc jak najszybciej przyjrzeć się bestii. O dziwo, tym razem na jej twarzy wcale nie widać było ciekawości, a zaskoczenie. I wcale nie chodziło tu o to, że podróżnicy rzadko natykają się na takie widoki.

Gdy Aeterveris podchodziła do posągu, przez cały czas błagała w duchy, by tym stworzeniem był Nehmeratixes. Jednak niestety, prośby dziewczyny nie zostały wysłuchane, a gad, którego nimfa miała przed sobą, okazał się nieco mniejszy od byłego sługi Naraka.

Z cichym westchnieniem zawodu, Aeterveris odwróciła się w kierunku nadchodzącego Gaalhila.

- Najwyższy czas byśmy podjęli decyzję, jednak biorąc pod uwagę nasze zapasy i przeszkody jakie możemy napotkać na drodze do Phalenpopsis, to raczej nie będziemy mieli zbyt wielkiego wyboru.

Czekając na odpowiedź ze strony człowieka, Aeterveris zaczęła oglądać dokładniej smoka. Powoli ruszyła wzdłuż jego wielkiego cielska, równocześnie dłoń przesuwając po szorstkich, kamiennych łuskach, aż dotarła do rozwartej w ostatnim ryku paszczy. Patrząc na olbrzymie zębiska, nimfa poczuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach. Z pewnością nie chciałaby zostać nabita na jeden z nich. Dopiero później jej wzrok skierował się nieco wyżej i Aeterveris pierwszy raz w swoim życiu spojrzała wprost w rozwarte, smocze oko. Przez jej głowę już przelatywały słowa nowej pieśni, którą mogłaby ułożyć na temat strzegącego rozdroży, kamiennego smoka.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:56.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172