Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-10-2008, 11:26   #711
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Arein przyglądał się kryształowi. Widział już kiedyś takie na planie cienia, wiedział d czego służą i miał przeczucie, że właśnie coś tego typu dostanie. Jednakże te na planie cienia były, oczywiście, nie nieprzezroczyste, ale czarnej barwy. Dzięki temu w ciemnościach planu cienia niełatwo było je zauważyć… jednak tamte były również bardziej niebezpieczne. Można by rzec, że były formą niewolnictwa, gdyż pozwalały bez zezwolenia posiadacza zaglądać w jego myśli. Oczywiście nikt ze szpiegów o tym nie wiedział, tylko najbardziej zaufani z nich mieli o tym jakieś mgliste pojęcie. Tajemnica była tak mocno skrywana, że nawet mistrzowie gildii szpiegów nigdy o tym nie rozmawiali, tylko raz w życiu dostawali instrukcje co do obsługi kryształów i ten jeden raz musiał wystarczyć.

Skąd, więc zatem Arein wiedział? Powód był prosty, pochodził z bardzo znamienitej rodziny szlacheckiej, więc miał dostęp do tego rodzaju przedmiotów, był znamienitym magiem, więc badał tego typu przedmioty, a że znał się na swoim fachu to przebił się przez ochronne i mylące runy i magię, której użyto aby zamaskować tę zwodniczą magię. Nikt mu o tym nie powiedział, sam również nie rozmawiał o tym, a wiedzę na temat tego jak sprawa wygląda w szeregach szpiegów dowiedział się zwyczajnie dzięki moc kryształu. Był to jednak jedyny raz kiedy użył jego mocy, zbytnio się bał, że ktoś mógłby go wykryć, znał słowo „umiar”, słowo, które mogłoby ocalić nie jednego maga.

Teraz jednak nie posiadał specjalistycznej aparatury, ani czasu aby przeprowadzić badania. Musiał zaryzykować… niestety musiał… ze słów mistrza szpiegów wywnioskował, że wiedza, którą mu właśnie przekazał jest raczej tajna, sekretna, więc jeśli się nie zgodzi, prawdopodobnie, może nasz sympatyczny gość okazać się niezwykle nieprzyjemny. Co prawda mieli przewagę liczebną… ale w starciu z magami to nie liczby miały znaczenie, a umiejętności i moc. W tej chwili byli bardzo osłabienie, gnom jeszcze dochodził do siebie, jego własna moc została poważnie uszczuplona, a i dzika magia był zarówno korzyścią jak i przeszkodą. Poza tym ze względu na jego fach zapewne miał parę sztuczek w rękawie, w końcu sam tu przyszedł, pewnym krokiem, bez obstawy… Czy aby na pewno? – zagwizdało w czaszce cienioelfa pytanie.

- Twoja propozycja jest naprawdę kusząca… na tyle kusząca – tu przerwał i schylił się po kryształ, podniósł go i spojrzał na niego, trzymając go uniesionego w stronę słońca, w środku przeskakiwały małe iskierki tęczy żwawo, z jednej strony na drugą, był piękny, dużo bardziej niż czarne kryształy z planu cienia, Ale czy to nie piękno bywa mylące? że się na nią zgodzę. Mam przed sobą długą drogę i potrzeba mi sojuszników, mam nadzieję, że ty się takim okażesz. Proszę nie zrozum mnie źle, ale dopiero się poznaliśmy, byłoby to wysocy nieodpowiednie gdybym całkowicie ci już zaufał. – pozwolił sobie zażartować, puszczając oko do słuchacza, miał nadzieję, że prawda zawarta w tych słowach przez żart i analogię do stosunków męsko-damskich, złagodzi nieco jego słowa.

- W takim razie będę już ruszał… panie Loagheer czy zechciałby pan wyruszyć ze mną w podróż? Przydałaby mi się pomoc, a panu zapewne towarzystwo… może więc tymczasowo, na czas nieokreślony, razem będziemy wędrować? – zapytał się gnoma patrząc mu w oczy i wyczekując odpowiedzi, po czym ruszył we wskazanym mu kierunku przez jego nowego „wspólnika”, jak wolał go nazywać.

***

Będąc więźniem w twierdzy Vaein Toris Arein zdążył już zapomnieć jak wyglądał plan materialny. Te wszystkie kolory, ciepły wiatr i piękne krajobrazy, tak inne od ich niemych odbić na planie cienia. Pogoda była piękna, lecz wrażenia estetyczne, których dotarczał mu krajobraz były tylko i wyłącznie intelektualne, rzeźba terenu, podziw dla mistrzowskiej ręki rzemieślnika jakim był wiatr, to wszystko było tylko echem odbijającym się wewnątrz pustego serca cienioelfa, widok był niezwykły, ale i ulotny, zmieni się jeszcze wiele razy… a może nie będzie miał czasu?

Pogoda zaczęła się nagle zmieniać, przypominać mu plan cieni. I może rzeczywiście czuł jakieś połączenie, coś w jego sercu zaczynało wypełniać pustkę, spadł czarny deszcz, gnom wraz z Szazelem wołali go, aby wyruszył za nimi do jaskini. Czarne krople odbijały się głuchym echem w sercu Areina. Miał wrażenie, że tonie, stał tam a czerń zaczynała oblepiać jego twarz kształtując niby maskę beznadziei. Czuł jakby wszystko co do tej pory robił było bezcelowe, jakby jego ucieczka, jego walka, jego starania i poświęcania były tylko pyłem rozsypanym na wietrze, pyłem który nic nie osiągnie, o którym nikt nie będzie pamiętał.

-Nie… - ledwie słyszalny szept wydarł się na wolność z kącików jego ust, zrobił krok do przodu -Za daleko… nie mogę teraz… - Powoli stawiał kolejne kroki w kierunku jaskini, aż w końcu był bezpieczny od czarnej cieczy, resztkę którą miał na sobie ostrożnie strzepał, nie chciał znowu popaść w depresję.

Jaskinia była nietypowa, nie widywał oczywiście za bardzo na planie cienia takich rzeczy, nie był też zbyt długo na planie materialnym, aby poznać wszystkiego jego zakamarki, lecz mimo tej ciekawości i niewiedzy intrygowały go i niepokoiły go żywiczne gluty wyrastające ze ścian i sufitu jaskini.

- Czy wiecie co to jest? Wygląda… niepokojąco…- spytał się swoich towarzyszy. Miał nadzieję, że przypadkiem nie weszli do jakiejś ogromnej paszczy, nie… nie mogli… przecież były tu krasnoludzie tunele, A może to nie one je wybudowały…, względnie przyjemna myśl przeszła przez głowę magowi cieni.

- Nie wyglądają one zbyt przyjemnie… może to jakiś ul? Nie schodźmy może raczej głębiej, przeczekajmy tutaj deszcz i gdy się skończy wyruszymy dalej? Chyba, że masz inne zdanie Loagheer? Po prostu mam złe przeczucie co do tych jaskiń… – ostrożnie spytał Arein. To nie strach motywował go do tego pytania, a roztropność i ostrożność, wolał unikać niepotrzebnych i zarazem niebezpiecznych walk czy starć.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 20-10-2008 o 22:57.
Qumi jest offline  
Stary 20-10-2008, 22:30   #712
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany
W chwili, gdy Beriand spokojnym głosem zaczął nawoływać swojego chowańca, Gedwar wolno wodził spojrzeniem po pomieszczeniu. Nagły szmer otwieranych drzwi sprawił, że spojrzał w stronę wejścia do domostwa. Kolejna nieznana mu postać przekroczyła próg dzierżąc w dłoni miecz. Gedwar zwolnili drzewiec broni więziony silnym uściskiem spostrzegłszy obojętność z jaką Beriand przywitał gościa.

- Zapytałbym was, o to, co tu się stało... Ale mam przeczucie, że nie będziecie mi w stanie dostarczyć satysfakcjonujących odpowiedzi.-
rzekł pewnym siebie głosem zbrojny.

- Może nie satysfakcjonujące, ale przeciwników było czterech, szybko rozprawili się z orkiem i tropicielem, uwolnili Mi Raaza i odeszli. Wygląda na to, że zatargali kapłana do potężnego nekromanty, ale o tym więcej może powiedzieć Gedwar.

Gedwar bez słowa zmierzył nowoprzybyłego spojrzeniem. Ten jakby zupełnie go nie zauważając odezwał się ponownie:

- Beriand, znajdź resztę.... Luinehilien i Amman są pewnie w świątyni druidzkiej. Ragan... Nie mam pojęcia, gdzie się szlaja. Jakbyś trafił na Mildrana, czy też Mildranę... byłoby miło. Sprowadź, kogo znajdziesz, tutaj. Zakładam, że kapłan zniknął w tajemniczych okolicznościach? Masz na to godzinę... może półtora godziny.


Wtem postać na chwilę znikłą za drzwiami prowadzącymi do kolejnego pomieszczenia.
Nim jednak Gedwar zdarzył o cokolwiek spytać elfa, intrygujący mężczyzna powrócił z parującym naparem. W mgnieniu oka głowa krasnoluda osunęła się, po tym jak Turam skosztował napitku podanego przez mężczyznę. Ten napotkawszy chmurne spojrzenie paladyna odrzekł, wpatrując się prosto w ciemne oczy Gedwara

- Środek uspokajający... końska dawka.-
Urywając na chwilę podszedł do paladyna
- Co ty tu robisz paladynie? Co członek Zakonu Delfina robi w Phalenpopsis, w dodatku incognito? Może i pozbyłeś insygniów swego zakonu, ale twoja zbroja cię zdradza... Jest przystosowana do walki pieszo. Niewielu paladynów obywa się bez rumaków. Ale Zakon Delfina walczy na okrętach. Najbliższa siedziba waszego zakonu jest bodaj w Stormshield. I najważniejsze, czemu interesujesz się Turamem? Dla berła?


Gedwar z trudem ukrywając zaskoczenie, w milczeniu wsłuchiwał się w każde kolejne słowo mężczyzny. Kantem oka zauważył nieukrywany uśmiech, jaki malował się na licu Berianda w chwili, gdy ten opuszczał przybytek krasnoluda.

- Musze przyznać, że bacznie obserwujesz otoczenie panie. Sądzę, że tylko nieliczne rzeczy umykają twojej uwadze. Skuteczne znajdywanie słabych punktów to znamię doświadczonego wojownika. Zgaduje, że w tych czasach nie tylko tej umiejętności zawdzięczasz to, że jeszcze żyjesz… Zwą mnie Gedwar. Wybacz starzejącemu się człowiekowi, ale w gradzie pytań nie dosłyszałem twego imienia. Mógłbyś je powtórzyć?

W tym samym momencie, drzwi otworzyły się ponownie. Elf niepewnym krokiem dotarł do dzbana z winem i jednym haustem wlał w siebie kielich pełen napitku. Napełniając go ponownie rzekł:

- Możecie mi powiedzieć, co się dzieje?
- zapytał, na co Aydenn odpowiedział krótko.
- Wynosimy się stąd. Pakuj swe manatki, jeśli chcesz iść z nami. Jak tylko wróci Beriand z resztą grupy opuszczamy to miejsce.

- Porwali Mi Raaza, a nam sprali skórę... Ale niech no ich jeszcze raz spotkam, to...
- odparł wściekle Yokura, zaciskając gniewnie pięść.

Wtem w mgnień oka niebo pociemniało. Brzęk pękających okien, oraz trzepot wielu małych skrzydeł zagłuszył jakiekolwiek inne dźwięki. Gedwar bez namysłu rzucił się w stronę Turama, na oślep młócąc powietrze głownią młota. Chwyciwszy krasnoluda pod pachę ruszył w stronę piwnicy. Zbiegłszy na dół położył Turama w kącie izby. Z chwilą wypowiadania rozkazu, jego puklerz „rozrósł się” do rozmiaru pawęża. Gedwar stojąc tyłem do ściany przykucnął chcąc jak najszczelniej osłonić bezbronnego krasnoluda. Po chwili na kamiennym spągu leżało kilka martwych istot. Gedwar bez wahania wypowiedział kolejne słowo rozkaz. W mgnieniu oka nieskazitelne białe światło otuliło całą piwnicę. ”Miejmy nadzieję, że to je przepędzi”
 
__________________
Nie wierzę w cuda, ja na nie liczę...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d
g_o_l_d jest offline  
Stary 24-10-2008, 19:45   #713
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Górska ścieżka, Góry Środka Świata.

- Czy wiecie co to jest? Wygląda… niepokojąco…- spytał się swoich towarzyszy.
- Nie wiem, przedtem tu ich nie było.-odparł gnom, po czym sięgnął do pasa wyjmując krasnoludzkie racje żywnościowe. Pożywne dla wszystkich ras, ale smakujące chyba tylko gnomom, goblinoidom, niektórym ludziom...i oczywiście krasnoludom.-Ten tunel to część bocznych korytarzy krasnoludzkich kopalni znajdujących się u podnóża góry.
-Nie wiem szefie...I nie podoba mi się to. Od jakiegoś czasu ten plan staje się coraz bardziej... straszniejszy.-wyraził swą opinie chowaniec.
- Nie wyglądają one zbyt przyjemnie… może to jakiś ul? Nie schodźmy może raczej głębiej, przeczekajmy tutaj deszcz i gdy się skończy wyruszymy dalej? Chyba, że masz inne zdanie Loagheer? Po prostu mam złe przeczucie co do tych jaskiń… – ostrożnie spytał Arein.
-Cóż...znam te tunele. Służyły właścicielom kopalni do pokątnej sprzedaży urobku...dzięki temu unikali oni opłaty właścicielom tych terenów. Elfom z królestwa Hyalieon.- rzekł gnom, po czym spojrzał na zewnątrz jaskini. Deszcz przybierał na sile. Przez chwilę żuł wysuszone mięso z przyprawami, sprasowane do wąskiego paska...Po czym rzekł.- Potwory czają się i tu i tam...Natomiast w jaskiniach deszcz nie pada.
Podał krasnoludzką rację cienioelfowi, ale ten grzecznie odmówił... Wypity przedtem eliksir sprawiał iż nie był jeszcze głodny, a i zapach krasnoludzkiego „podróżniczego” jadła go odstręczał.
Patrząc na żarzące się kamienie, mógł w spokoju przeanalizować wydarzenia dzisiejszego dnia. A było ich wiele...Uwolnił się z więzienia, mimo że był przekonany, ze przyjdzie mu tam skonać. Zyskał dwóch sojuszników. Gnoma o sporej wiedzy, o którym nic jednak nie wiedział. Nie znał też powodów dla których Loagheer z nim podróżował. Gnom zgodził się dość ochoczo do podróżowania wraz Areinem, ale powodów podjęcia tej decyzji nie wyjawił. Był jeszcze Mistrz Szeptów - Kairon...Sojusznik lub pracodawca, w zależności jak na to spojrzeć. Osobnik, z pozoru, o wiele bardziej otwarty niż małomówny gnom. Ale też i maskujący zręcznie swe sekrety. Wspominał bowiem, o jakimś wspólniku...Jednak jedynie mimochodem. Ile jeszcze innych sekretów skrywał Kairon, ile z tych sekretów może zaważyć na życiu Areina?...Odpowiedzi na te pytania, cienioelf nie znał.

Phalenopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, dom Thurama

- Musze przyznać, że bacznie obserwujesz otoczenie panie. Sądzę, że tylko nieliczne rzeczy umykają twojej uwadze. Skuteczne znajdywanie słabych punktów to znamię doświadczonego wojownika. Zgaduje, że w tych czasach nie tylko tej umiejętności zawdzięczasz to, że jeszcze żyjesz… Zwą mnie Gedwar. Wybacz starzejącemu się człowiekowi, ale w gradzie pytań nie dosłyszałem twego imienia. Mógłbyś je powtórzyć?- odparł paladyn.
- Aydenn.- odparł przybyły nie komentując tego, że paladyn poza pochwałami nie powiedział nic. Nie udzielił żadnej odpowiedzi. Bystre spojrzenie spod kaptura obserwowało cały czas Gedwara.
Pojawienie się kolejnego elfa, nie zdziwiło nikogo poza Gedwarem...Musiał więc on być znany pozostałym zgromadzonym. Krótka rozmowa pomiędzy przebywającymi osobami nie dała zbyt wiele wiedzy o sytuacji...w którą reszta wydawała się wtajemniczona...
A i ta krótka rozmowa została przerwana nagłym wtargnięciem wielu skrzydlatych stworków ...wraz z nadchodzącą burzą. Nagły atak stworzeń, wywołał u wszystkich wyuczone bitewnymi nawykami reakcje.
- Do diabła! – zaklął Rasgan. - Yokura weź stół i spróbuj zastawić okno. Niech ci ktoś pomoże. - Kończąc te słowa elf trzymał już w rękach miecze i doskakiwał do Turama. - Spróbuję je trzymać z dala od niego. Aydenn weź go do innego pokoju albo do piwnicy, może tam będzie bezpieczniej. Zostań z nim, a ja z Yokurą spróbujemy uporać się z nimi tutaj.
Ale Gedwar okazał się szybszy...Paladyn chwycił pod pachę śpiącego krasnoluda i zanurkował w piwnicy, barykadując się tam za pomocą puklerza, który mocą zaklętej w nim magii zmienił się w spory „pawęż” blokując przejście dla tych stworzeń...Przynajmniej dla tych które nie zdążyły dostać się do piwnicy. Yokura chwycił stół i lekko kuśtykając przyłożył do okien w desperackiej próbie zablokowania ich.
- To nic nie da...-odparł Aydenn sięgając po krótkie miecze.- Jeszcze są okna w kuchni, na piętrze. Tu jest pełno okien! Lepiej skupić się razem, by plecy nawzajem osłaniać.
Varryaalda i Aydenn stanęli do siebie plecami i ciosami mieczy starali się bardziej odganiać niż trafiać stwory, a i tak ich miecze trafiały często w cel. Yokura machał na oślep szerokim mieczem tnąc potworki...Była to dość skuteczna strategia, zważywszy na to, iż mimo ich zwrotności, były na tyle liczne, że przy każdym zamachu jakiegoś przeciął na pół.
Także Rasgan i pozostali dwaj wojownicy z każdym ciosem, zabijali potworki, jednak przewaga liczebna i zwrotności, czyniły ich wysiłki... mało znaczącymi. Bestie atakowały zaciekle niechronione obszary przeciwników, takie jak plecy... Przez to Rasgan i Yokura, obrywali mocniej od wzajemnie chroniących się Aydenna i Varryaaldy. Stwory wydawały się nie kończyć...Ale burza już się kończyła. Chmury rozpierzchały się na boki i promienie światła słonecznego docierały do ulic mieszkań i zaułków Phalenpopsis zmieniając bestie w kupki popiołu. To czego nie mogły dokonać miecze, światło słoneczne czyniło w parę chwil. Bitwa zakończyła się zwycięsko...nieoczekiwani najeźdźcy ginęli pod blaskiem słońca.
Tymczasem w piwnicy...
Mimo szybkiej reakcji Gedwara i tak kilkanaście stworków wleciało do środka. Jednak gdy paladyn zablokował wejście, inne wlecieć nie mogły. A posłuszna słowu wypowiedzianemu przez Gedwara zbroja rozbłysła olśniewającym blaskiem. Silne światło dotarło do każdego zakamarka piwnicy zmieniając w jednej chwili, agresywne potworki w kupki popiołu.
Zamkniętemu w piwnicy Gedwarowi pozostało więc słuchanie odgłosów walki toczącej się w mieszkaniu Turama. Próby wkroczenia do boju prawdopodobnie zniweczyłyby dotychczasowy sukces działań paladyna. Gedwar więc wsłuchiwał się w odgłosy walki aż usłyszał upragnioną ...ciszę. Bram szumu dziesiątek skrzydeł, oznaczał, że stwory zginęły lub odfrunęły.

Phalenpopsis, Dzielnica Przybyszów, świątynia Pana Kniei

Szybkie i małe stwory, były trudnym celem dla broni tak zależnej od precyzji ciosów, jaką był rapier. Nic dziwnego, że Beriand rzadko nim trafiał. Na szczęście ( a może na nieszczęście) stworów przybywało, że z czasem elf mógłby atakować na ślepo z szansą na sukces.
Potworki atakowały wręcz z szaleńczą odwagą, że elf ledwo zdążył się od nich wyrwać.
Wypowiedziawszy słowa zaklęcia i używszy komponentu rzucił czar i kula ognia uderzyła w najbliższą sforę spopielając bestie...Niemniej była to kropla w morzu. Stworków bowiem przybywało.
Tymczasem druidka przycisnąwszy się plecami do ściany próbowała bronić się przed nawałą stworów. Jakkolwiek, siebie jako tako chroniła...to jednak innych ochronić nie mogła. Macki oplatające Ammana wyczuły zagrożenie, i roślinne pędy atakowały każdego stworka którzy wszedł w ich zasięg, także wilczyca zagryzała każdego stworka który wpadł w jej paszczę. Problemem jednak było iż kilka z tych stworzeń wszczepiło się w jej futro, na grzbiecie, gdzie dosięgnąć kłami nie mogła. I kąsały rozwścieczoną wilczycę. Luinehilien starała dotrzeć do drzwi jednocześnie odganiając potworki swym sejmitarem. Zawołała Berianda, by ten wszedł do środka. Zawarła wrota, zaraz po wejściu czarodziej, okien zaś... nie musiała. Światło i powietrze wpadały tu jedynie przez wrota i niewielkie szczeliny pomiędzy menhirami, stanowiącymi ściany. Tak więc, po zamknięciu, szybko zrobiło się ciemno w świątyni, a duża liczba stworków wleciała do środka kąsając wszystkich i siebie nawzajem. Borein przybrawszy postać roślinnego stora zaczął atakować latające bestie za pomocą macek i olbrzymiej paszczy z kolcami. Stary druid przybrał bowiem postrachu bagien, imadlaka. Była to wędrowna roślina przypominająca z wyglądu nieco muchołówkę i używająca podobnych metod łowienia pożywienia.

Szczelnie zamknięci bohaterowie w świątyni nie musieli się obawiać tego, że wleci do nich więcej stworzeń. Ale gdy światło słońca niszczyło stworzenia w mieście...Niewielkie szczeliny wpuszczały niewiele światła powodując że Beriand i dwójka druidów walczyło z nawałą wrogów w półmroku, a światło słoneczne nie mogło zniszczyć nawały wrogów, uwięzionych wraz nimi.
Światynia Pana Kniei z wyglądu przypominała grobowiec...Teraz jednak istniało zagrożenie, że grobowcem się stanie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-10-2008, 09:06   #714
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Arein nie był pewny co sądzić. Miał wątpliwości ci iść dalej, podobnie jak Szazel, ale gnom miał rację. Deszcz miał w sobie jakieś nienaturalne zło, a złe przyciąga zwykle gorsze. Co więcej padało coraz mocniej i niedługo mogli znowu dostać się pod wpływ deszczu... z drugiej strony czarny deszcz mógłby ich zalać spływając w dół jaskini... przynajmniej do pewnego momentu, gdy znowu będzie szedł w górę lub równo. Co prawda to dość wcześnie, ale przyda się chyba teraz ich nowy sprzymierzeniec.

Trzymając w rękach kryształ zaczął się mocno koncentrować, kształtując myśli i obrazy, a następnie pytania. Odpowiedzi jakie otrzymał wcale go nie ucieszyły. Podziękował Kapronowi w myślach i przetrwał połączenie. Odłożył ostrożnie kryształ w bezpieczne miejsce w swojej szacie, nie miał przecież plecak ani worka, i zaczął przekazywać inny to czego się dowiedział.

- Kairon twierdzi, że może to być jakiś ul, jakiegoś rodzaju insekty, które sprowadziła na ten plan dzika magia, czyli potwierdził moje przypuszczenia. Problem polega tylko na tym, że nawet jeśli tu zostaniemy to prędzej czy później możemy zostać zaatakowani przez jakieś potwory, albo dostać się pod wpływ czarnego deszczu. –

Tak właśnie wyglądała ich sytuacja, dopiero co wydostali się z twierdzy strzeżonej przez Girallony, a teraz znowu muszą stawiać czoła jakimś innym niezbyt przyjemnym stworzeniom. Opcji jednak nie mieli za dużo, deszcz był zbyt niebezpieczny, a potwory czy inne stworzenia szukające schronienia przed nim będą go tutaj szukały, z drugiej strony mają prawdopodobnie ul jakiś dziwnych insektów, dość sporych jeśli wciąć pod uwagę rozmiary żywicznych tworów. Już od jakiegoś czasu ten świat zaczynał go irytować, wiedział, że sam się na to zdecydował, na los wygnańca, na los tułacza… ale czy ten świat nie mógłby być nieco przyjemniejszym?

Arein wziął głęboki wdech i zwrócił się do swoich towarzyszy.

- Powiedz mi Loagheerze, ile tuneli tutaj wykopano? Mam na myśli czy jest jakiś tunel, którym moglibyśmy możliwie trzymać się jak najdalej od najniższych partii tej kopalni, tunelów przemytniczych, czy jak to tam zwiesz? Królowa i jej gwardia przyboczna, zupełnie jak w normalnych zamkach, zwykle jest ukryta w najgłębszej komorze, więc im głębiej będziemy schodzić, tym na większe ryzyko się narażamy. Poczekać jak już wspomniałeś tutaj nie możemy, ale nie powinniśmy być również zbyt pochopni co do wyboru naszej ścieżki w samych tunelach.

Cienioelf miał nadzieję, że uda się jak najbardziej ograniczyć ryzyko i niebezpieczeństwo, wolał unikać niepotrzebnych walk, gdyż takie zwykle są najbardziej niebezpieczne. Przysłuchując się odpowiedzi swego gnomiego towarzysza zastanawiał się nad jego osobą. Co tak właściwie go motywowało? W lochach wspominał coś o mistrzu, wtedy Arein myślał, że chodzi mu o zamordowanego władcę twierdzy, teraz nie był pewny. To z jakim brakiem zainteresowania przysłuchiwał się jego rozmowie z Mistrzem Szeptów również zastanawiało, jak było coś ważniejszego, coś dokąd się spieszył i nie chciał tracić czasu na zbyt długie negocjacje…

-A może to ja jestem teraz jego nowym mistrzem? – przeszło przez myśl magowi cieni, ale szybko odtrącił ten tok rozumowania, gdyby tak było przysięgałby mu wierność już na początku ich spotkania. Musiało być więc coś innego, trochę to niepokoiło Areina, ale nie miał zbyt dużego wyboru, nie znał tego terenu i potrzebował przewodnika, miał tylko nadzieję, że jego przewodnik nie okaże się być kolejnym łowcą niewolników.
 
Qumi jest offline  
Stary 02-11-2008, 18:59   #715
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kopalnia, Góry Środka Świata.

- Powiedz mi Loagheerze, ile tuneli tutaj wykopano? Mam na myśli czy jest jakiś tunel, którym moglibyśmy możliwie trzymać się jak najdalej od najniższych partii tej kopalni, tunelów przemytniczych, czy jak to tam zwiesz? Królowa i jej gwardia przyboczna, zupełnie jak w normalnych zamkach, zwykle jest ukryta w najgłębszej komorze, więc im głębiej będziemy schodzić, tym na większe ryzyko się narażamy. Poczekać jak już wspomniałeś tutaj nie możemy, ale nie powinniśmy być również zbyt pochopni co do wyboru naszej ścieżki w samych tunelach.-na te słowa gnom odpowiedział dopiero po chwili.- Nie znam całej kopalni na wylot, jedynie kilka dróg prowadzących stąd do podnóża góry i głównego wyjścia z kopalni, omijają one w większości obszar kopalni...Natomiast jeśli są tu jakieś owady społeczne, to wyczuję ich zapachy zanim nas zauważą.
Loagheer spojrzał na zewnątrz i wtulił się w ścianę kopalni.-Ale to problem dnia jutrzejszego. Jest zbyt ciemno by ryzykować wędrówkę po górach. Poczekamy do rana.
Po chwili najwyraźniej zasnął, choć jego spiczaste uszy, wydawały się lekko ruszać w poszukiwaniu dźwięków. Leardmooński gnom był istotą pomiędzy zwierzęciem, a humanoidem...Arein został więc sam ze swoimi myślami, nie licząc chowańca kryjącego się za nim. Na zewnątrz panowały nieprzeniknione ciemności, sporadycznie rozświetlane piorunami.
Alchemiczny żar począł dogasać...Arein usnął, w penym momencie. Ranek powitał obu podróżnych blaskiem słońca, próbującego przebić się przez grubą powłokę zielonych chmur. Filtrowały promienie dopuszczając jedynie zieloną barwę do powierzchni, przez góry wyglądały jeszcze bardziej obco. Loagheer żuł słynne krasnoludzkie racje żywnościowe. Sam zapach, wywoływał niewielkie mdłości u Areina, ale możliwe że w celu zaspokojenia głodu kiedyś przyjdzie sięgnąć po nie cienioelfowi. Teraz zostało podjąć decyzję co do dalszej drogi...i zmagać konsekwencjami tej decyzji.

Rozdroża elfiego królestwa Hyalieon

- Najwyższy czas byśmy podjęli decyzję, jednak biorąc pod uwagę nasze zapasy i przeszkody jakie możemy napotkać na drodze do Phalenpopsis, to raczej nie będziemy mieli zbyt wielkiego wyboru.- powiedziała nimfa spoglądając na kamienną figurę smoka.
-Należy zachować optymizm w sercu.- rzekł Gaalhil.- Na miejscu pewnie dowiemy się o zagrożeniach...Poza tym, dobrze jest zobaczyć istniejące, pełne życia, miasto...Ostatnio widziałem jedynie ruiny i obozy uchodźców i uciekinierów.
Dalsza droga napełniła nieco nimfę nadzieją...Las po obu stronach drogi nie był martwy, nie był też odmieniony. Owszem umierał powoli, drzewa żółkły jak na jesieni, ale ten jesienny krajobraz był pewną otuchą.

Być może część świata przetrwa te zachwianie równowagi w przyrodzie. Bo choć te drzewa umierały, to nasiona w glebie, zapewne nadal były zdrowe, i gotowe wykiełkować gdy nastanie odpowiedni czas. Oboje szli ostrożnie...Ostatnio wszystko wydawało się wrogie i niebezpieczne.
Nic dziwnego, że droga wydawała się im dłużyć...Nagle zza drzew wyszedł potwór, osiodłany ciężki raptor bitewny...Dwunoga bestia w pancerzu, ale bez jeźdźca.

Nimfa z czymś takim jeszcze się nie spotkała, ale Gaalhil tak. Niektóre królestwa, ludzkie i elfie, używały takiej kawalerii do walki. Ale nawet Gaalhil nie potrafił rozpoznać armii, do której należał ten egzemplarz. Stwór wyglądał na wyczerpanego i głodnego, ale nie był wrogo nastawiony.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-11-2008, 13:36   #716
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany


Hyalieon
“Rozdroża”


- Należy zachować optymizm w sercu.- rzekł Gaalhil.- Na miejscu pewnie dowiemy się o zagrożeniach... Poza tym, dobrze jest zobaczyć istniejące, pełne życia, miasto... Ostatnio widziałem jedynie ruiny i obozy uchodźców i uciekinierów.

Wbrew słowom Gaalhila, Aeterveris spochmurniała nieco, a z jej głowy natychmiast uciekły wszystkie myśli o nowej pieśni, którą chciała stworzyć. Ona też ostatnio widywała „jedynie ruiny i obozy uchodźców” i z pewnością nie mogła tego nazwać przyjemnymi widokami. Z drugiej strony, udanie się do Graihlom wydawało się mieć same zalety. Możliwość zdobycia informacji, zapasów, no i odpoczynku w ciepłym łóżku. Czemu więc nie mogła oprzeć się wrażeniu, że powinna zmierzać wprost do Phalenpopsis? Przecież już dawno przyzwyczaiła się do miast, ich zgiełku i dusznej atmosfery.

Ostatecznie, dziewczyna westchnęła jedynie i spojrzała na stojącego kilka metrów dalej towarzysza. Przywołała na twarz wesoły, choć nieco wymuszony uśmiech i starając się nie zdradzić swoich rozterek, przytaknęła słowom Gaalhila.

Już po krótkiej chwili, podróżnicy znów znaleźli się na trakcie, lecz tym razem Aeterveris milczała, zajęta własnymi myślami. Miała tylko nadzieje, że do miasta dotrą szybko i bez przeszkód.

***

Podróż dłużyła się niemiłosiernie. Wędrowcy musieli zachować ostrożność, w końcu nie wiadomo, co mogło się czaić na drodze lub w otaczającym ją lesie. To natomiast odbijało się na szybkości i na humorze dziewczyny. Aeterveris była coraz bardziej zirytowana powolnym tempem wędrówki, jak i wieloma innymi sprawami. Pewnie, gdyby tylko mogła, całą odległość dzielącą wędrowców od miasta przebiegłaby najszybciej, jak tylko potrafiła.

Jednak pomimo narastającej irytacji, nimfa nie odezwała się ani słowem, nie żaliła się, nie protestowała, ani nie poganiała Gaalhila. Wiedziała, że wolne tępo ma swoje uzasadnienie i jest w pełni usprawiedliwione. Nie było warto narażać życia w głupich gonitwach, gdy nie wiedziało się, co czeka za następnym zakrętem.

Dopiero, gdy krajobraz kolejny raz zaczął się zmieniać, Aeterveris zyskała nową możliwość na, choćby chwilowe, odżegnanie nieprzyjemnych myśli. Drzewa, które teraz otaczały wędrowców, nareszcie zdawały się normalne. Nie były czarne i powyginane, jak nieliczne duże rośliny z bagna, ani tak obce, jak las, na który wędrowcy natknęli się niedawno. Były to normalne, żywe drzewa, choć nimfa wyczuwała ich ból i powolną śmierć, to widziała również szanse na odrodzenie tego lasu.

Cichy szum zrywanych i niesionych wiatrem liści, kojącą działał na nerwy dziewczyny, ale nawet on nie pozwolił Aeterveris przygotować się na następne wydarzenia. Coś zaszeleściło z prawej strony, wyraźnie rozległ się trzask łamiących się patyków, a zaraz po nim odgłos ciężkich kroków jakiejś istoty. Zanim bestia wyłoniła się z pomiędzy drzew,
nimfa zdążyła jedynie spojrzeć na Gaalhila, jakby chciała się upewnić, czy towarzysz słyszał to samo, albo czy nie ma zamiaru rzucić się do ucieczki.

Właśnie wtedy na drogę wyszło to „coś”, co Aeterveris kojarzyło się jedynie z przerośniętą, dwunożną jaszczurką. Pancerz, który stworzenie miało zarzucone na grzbiet, wyraźnie świadczył, że zwierzak służył komuś za wierzchowca i maszynę do zabijania w jednym. Spore pazury zwierzęcia wywarły wrażenie na dziewczynie, która całkowicie odruchowo cofnęła się, niemal wpadając na Gaalhila, i oparła dłoń o rękojeść miecza. Jednak jej ruch musiał przyciągnąć uwagę raptora, ponieważ zwierzę uniosło łeb i spojrzało na nimfę. Po chwili, całe cielsko potwora powoli odwróciło się w kierunku wędrowców i... przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Aeterveris z lękiem wpatrywała się w dziwaczną istotę, a ta odwzajemniała się niezrozumiałym dla nimfy spojrzeniem.

- Wiesz, co to jest? – dziewczyna szeptem spytała Gaalhila.
- Raptor bitewny. Zwierzak wytresowany na potrzeby kawalerii. – spokojnie odparł mężczyzna, a widząc zdenerwowanie nimfy, dodał uspokajającym tonem – Przecież nie jest agresywny, więc nie ma czego się bać. Musiał stracić właściciela i teraz szwenda się sam po lesie.
- Jeżeli masz rację, to musi być nie tylko samotny, ale też całkiem głodny.
- Gdyby chciał coś zjeść, to nie stałby tak i nie obserwował, tylko rzucił na nas z kłami i pazurami.
- zauważył Gaalhil.

Nieco uspokojona nimfa, ściągnęła powolnym ruchem plecak i przez chwilę gmerała w nim, pod czujnym spojrzeniem raptora. Gdy w końcu dziewczyna wyciągnęła ręce z plecaka, trzymała w nich kilka kawałków mięsa będących częścią zapasów. Następnie Aeterveris podeszła kilka kroków, położyła jedzenie na ziemi i cofnęła z powrotem do Gaalhila.

Nie trzeba było długo czekać na reakcje raptora. Zwierze szybko znalazło się przy leżącym na ziemi mięsie, wpierw obwąchało je dokładnie, a chwilę później, po pożywieniu nie było już żadnego śladu. Raptor, przeżuwając ostatnie kęsy pokarmu, ruszył w kierunku dwójki podróżników, jednak jego powolny, ociężały krok nie świadczył raczej o złych zamiarach. Gdy zwierzak znalazł się już przy wędrowcach, wpierw obwąchał dłonie Aeterveris, a później zaczął pyskiem trącać trzymany przez nią plecak.

- Pięknie, chyba znaleźliśmy kolejnego towarzysza podróży. Tylko gdzieś tam, wciąż może być jego właściciel. – powiedziała dziewczyna, wyciągając z plecaka kolejny kawałek mięsa i karmiąc zwierzaka, tym razem już z ręki- Chyba powinniśmy choć spróbować go odnaleźć, prawda?

Aeterveris przygryzła dolną wargę i zmrużyła oczy, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Jej wzrok skierowany był w głąb lasu, z którego przyszedł raptor. Trudno powiedzieć, jak długo zwierzak był sam, ale wyraźnie widać było, że jest zmęczony. A więc ile? Dwa, trzy dni? A może jednak dłużej? No i co z jego wcześniejszym właścicielem?

W końcu nimfa przeniosła spojrzenie na Gaalhila, przy okazji zauważając, że raptor zaczął lizać ją po pachnących mięsem dłoniach, i przedstawiła mu swój pogląd na sytuacje, w której się znaleźli.

- Chyba musimy się dowiedzieć, co stało się z byłym właścicielem tego raptora. Być może jest już gdzieś daleko, cały i zdrowy, ale z drugiej strony, może już być martwy, albo właśnie umierać. Wydaje mi się, że nie możemy tak tego zostawić. Mogłabym spróbować użyć mojej magii i porozmawiać ze zwierzakiem, ale obawiam się, że w dzisiejszych czasach używanie czarów mogłoby nam przynieść więcej szkody niż pożytku.

- Mogę też pójść jego tropem w głąb lasu, ale nie wiem, jak długo ślad będzie wyraźny. Deszcze mogły już zamazać trop... o ile ostatnio coś padało. Tak, czy inaczej, chyba najlepiej byłoby gdybyś ty i nasz nowy przyjaciel, ruszyli dalej w drogę.- Aeterveris uśmiechnęła się, widząc jak mężczyzna już otwiera usta, by coś powiedzieć, pewnie zaprotestować, ale nie dała mu na to okazji.- Jestem nimfą, Gaalhilu. Od urodzenia wychowywałam się pośród dzikiej przyrody i wiem, jak o siebie zadbać. Nie musisz się martwić, że coś mi się stanie. A później... z pewnością zdołam was dogonić, jak nie na trakcie, to w Graihlom.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 21-12-2008 o 12:14.
Markus jest offline  
Stary 10-11-2008, 09:00   #717
 
rasgan's Avatar
 
Reputacja: 1 rasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwu
- Wiecie co? Znudziły mnie już te wszystkie potyczki z coraz to wymyślniejszymi efektami upadku miasta. Skończyły mi się podobać głupie pomysły magów jednej i drugiej strony barykady. Proponuję byśmy się stąd zbierali jak najszybciej. – powiedział elf i zaczął szukać Turama.

Odnalezienie inżyniera nie sprawiło mu więcej trudności. Przecież wiedział dokąd jest wynoszony. Szybka spojrzenie dookoła pobojowiska pozwoliły elfowi ocenić nieznanego jako wprawionego w bojach, wiedzącego czego chce i mającego pomysł na wiele sytuacji wojownika.
- Dzięki za pomoc – powiedział spokojnie patrząc w górki pyłu pozostałego po stworzeniach. - Jestem Rasgan. Powiedzmy, że najemnik chcący wydostać się z tego przeklętego miasta. A ty? Kim jesteś?

- Nie musisz mi dziękować Rasganie. Niszczenie plugastwa, które stręczy tą ziemię należy do mojego obowiązku. Zwą mnie Gedwar. Jestem uniżonym sługą Krzewiciela Nadziei. Rozumiem, Turam wynajął cię wraz z garstką twoich towarzyszy byście pomogli mu opuścić to miasto?

- Ta –
odparł elf niedbale. - Dokładnie tak. Zostałem wynajęty by pomóc mu opuścić to miasto choć sam już nie wiem co mnie do tego skłoniło. – Rasgan poprawił swój płaszcz. Zamyślił się chwilę i ciągnął dalej – Więcej mam kłopotów z „towarzyszami” niż z samym Turamem. Najchętniej – jak już mówiłem – wyniósł bym się już z tego przeklętego miasta. A co ciebie tutaj sprowadza?

- Przyczyną mojej obecności w przybytku zacnego Turama są zgoła inne niż Twoje. Otóż w mojej intencji leży zdobycie pisemnego orzeczenia Szlachetnego Skarbnika Gildii Inżynierów odnośnie stanu murów okalających poszczególne dzielnice.
Daruj mi proszę moją zuchwałość, ale nie dziwi mnie, że najemnicy chcą ratować się ucieczką niczym szczury z tonącego okrętu, jednak wrodzona ciekawość każe mi spytać, jakimi powodami kieruje się pan Turam? Nie wydaje mi się, żeby był zwykłym tchórzem, który za nic ma sobie los swojego rodzinnego miasta. Coś czuje, że przyczyna takiego stanu rzeczy ma coś wspólnego z pewnym latającym nekromantą, bandą jego tworów oraz nijakim
Mi Raazem
i tajemniczym berłem. Zaradzisz mi na ile jest w tych słowach racji?


Imię kapłana spowodowało, że po plecach elfa przebiegł dziwnie znajomy dreszcz. Rasgan nie wiedział co w tej chwili dzieje się z Mi Raazem i chyba nawet nie chciał wiedzieć. Miał dość swoich problemów, np. ten tutaj. Jakiś palladyn z bylekąd o pochodzeniu byle jakim nazwał go najmitą.
- Słuchaj no sobie. Po pierwsze, nie jestem pierwszym lepszym najmitą, jak to mnie nazwałeś. Tak jak i ty, mam swoje powody by opuścić miasto, czy też by pomóc Turamowi. I nic ci do tego, a już na pewno nic ci do oceniania zachowania innych. A po drugie - elf starał się opanować emocje i mówić w miarę spokojnie – to i sam pan inżynier ma prawo do posiadania swoich powodów do opuszczenia miasta. A jeśli chcesz jeszcze kiedyś jakiś raport dostarczyć, to też radziłbym ci wiać z miasta.
Widziałem miasto z góry. Długo nie pociągniemy. Mury jeszcze się trzymają, ale nie będzie tak za długo. Obrońcy przegrywają. Na jednego naszego wypada 10 albo i więcej innych. Padają morale, zmniejsza się nasza liczebność, kończy się jedzenie, woda i w zasadzie wszystko. Nie lepiej zwiać z miasta i rozpętać kolejną wojenkę gdzie indziej? Przecież po to są zbrojni, tacy jak ty.
 
__________________
Szczęścia w mrokach...

Ostatnio edytowane przez rasgan : 23-11-2008 o 14:07.
rasgan jest offline  
Stary 06-12-2008, 18:38   #718
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Phalenpopsis

Śmierć zbierała obfite żniwo tego roku... Wojny, dzika magia, głód, wypadki.
Zarówno wśród biednych , jak i bogatych, potężnych jak i słabeuszy...
Tego dnia śmierć zbierała w obfite żniwo w Phalenpopsis, poprzez swych małych posłańców. Demoniczne potworki atakowały zaciekle zbijając wielu w tym i młodego maga Berianda...
Podczas gdy stary druid skupiał uwagę stworzonek na sobie, Luinehilien dotarła do drzwi i otworzyła wpuszczając do świątyni słoneczny, blask, który rozlał się falą po całym przybytku. Stworki ginęły, jedne po drugich, palone przez blask słońca. Walka ta zakończyła się zwycięstwem ale nie bez ofiar, przyparty do muru Beriand, desperacko odganiał rapierem stworki przez cały czas trwania bitwy. Nie mógł rzucić czaru, nie mógł unikać ciosów szponów i zębów miniaturowych bestii. Luinehilien otworzyła wrota zbyt późno. Do tego czasu stworki rozszarpały elfiego czarodzieja na strzępy.

Tymczasem Aydenn uciął wszelkie rozmowy między Rasganem, a paladynem własnymi słowami. Mówiąc, iż jakiekolwiek Turam ma powody by opuszczać Phalenpopsis, to są one jego prywatną sprawą. A skoro dotąd ich nie ujawnił, to widać ma ku temu powody. Potem podziękował Gedwarowi za pomoc i stwierdził, iż w tej chwili, Turam i tak nie jest w stanie służyć pomocą pisaniu czegokolwiek. Tak więc paladyn wyszedł z domu Turama z pustymi rękami. Aydenn zabrał ze sobą Varryaaldę i przytomniejącego Turama, przykazując elfowi czekanie na powrót druidki i czarodzieja. Powiedział, iż udaje się po broń i ekwipunek dla drużyny.

Phalenpopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, dom lichwiarza Glimtooka Czarnowięza Littefaxa.


Jak na dom, gnoma żyjącego z lichwy, masywny i zdobiony gargulcami budynek Glimtooka, wydawał się brzydki i pozbawiony gustu, oraz strasznie ponury. Jego właściciel pod tym względem niewiele się różnił od budynku. Stary, jednooki, podpierający się sękatym kijem wyłysiały, ponury gnom w starym habicie. Przypominał bardziej sępa wcielonego w gnoma, niż wesołego staruszka. Spojrzał po całej trójce przybysz i rzekł.- Czego?-
Aydenn podał mu list który dostał od wuja Turama, Aywarga. Glimtook rozpieczętował, przeczytał i rzekł- Wchodźcie za mną. -
- Ty musisz być Turam.- rzekł do krasnoluda, który patrzył półprzytomnym wzrokiem. Następnie spytał Aydenna.- Co mu jest?-
- Szok spowodowany zagrożeniem życia.- rzekł w odpowiedzi elf.
- Lepiej żeby szybko przywykł.- odparł Glimtook.- dalej będzie tylko gorzej.-
Komnaty w domu gnomiego lichwiarza, przypominały bardziej graciarnię czarodzieja niż pokoje bogatego finansisty. Wszędzie walały się retorty, flaszki, księgi, zwoje różdżki i różnego rodzaju zdobiona kunsztownie broń. W kącie była nawet mech-alch-zbroja, z wielką dziurą w korpusie i zdemontowanym prawym ramieniem.
-Czekajcie tutaj i niczego nie dotykajcie! Niczego! Na niektórych przedmiotach są magiczne pułapki.- rzekł Glimtook, po czym udał się na zaplecze.
Wrócił z kilkoma pakunkami, mówiąc.- W tym znajduje się przedmiot przeznaczony dla ciebie Turamie, to twoje rodowe dziedzictwo. Pilnuj go jak oka w głowie, ale nie wyjmuj i nie dotykaj.-
- W tym mam oręż dla ciebie Aydennie, wydajesz się być godnym zaufania, ostatni pakunek zaś zawiera cztery mikstury i dwa klejnoty. Przy każdym jest instrukcja. przeczytajcie zanim użyjecie.--kontynował Glimtook.
-Skąd wiesz jak...-zaczął elf, ale zanim zakończył przemowę, gnom wtrącił.- Może i nie jestem tak sprawny jak ty, ale moje ślepe oko potrafi dostrzec więcej, niż twoje dwa zdrowe.-
Tymczasem ciekawy tego, co skrywa skrzynka z dziedzictwem, Turam otworzył ją i znalazł Smocze Berło Silberkinów. Wziął je w swą dłoń i ...dookoła krasnoluda zawirowało powietrze. Smocze pazury powoli się rozprostowywały, a w smoczej dłoni powoli formowała się kula ze światła. Także oczy Turama rozbłysły światłem. Jednak Glimtook zaskakująco błyskawicznie, jak na swój wiek dotarł do krasnoluda i wyrwał mu berło, krzycząc. -Co mówiłem?! Nie dotykać! Nie potrafisz posługiwać się mocą. Nie umiesz jej kontrolować! I w tej chwili wysłałeś mentalne echo do wszystkich obdarzonych mocą w promieniu kilku mil!-
Jak na potwierdzenie tych słów, zza drzwi rozległ się krzyk.- Oddajcie mi berło, a pozwolę wam żyć, stawcie mi opór a zginiecie marnie, a wasze dusze będą lizać me buty przez wieczność!-
Przed domem gnoma, stał już Grayshar Silberkinn. Owinięty skrzydłami niczym płaszczem, wydawał się być jedynie wychudzonym starym krasnoludem. Glimtook kazał Aydennowi i reszcie czekać i wyszedł przed dom mówiąc.- Nic się nie zmieniłeś, nadal gadasz jak pompatyczny elf.-
-Aaa...To ty. Nie spodziewałem się, że Aywarg powierzy berło swemu byłemu przyjacielowi.- rzekł pogardliwie Grayshar.
-Nie byłemu. Wszystko było zaplanowane, i kłótnia i rywalizacja. Przy całej twej potędze, Aywarg zawsze cię przewyższał sprytem.- zaśmiał się gnom.- Zresztą, taki potężny to ty nie jesteś. -
- Wystarczy mi potęgi na ciebie gnomie.- krzyknął nekromanta.
- Zabawne, miałem powiedzieć coś podobnego.-rzekł Glimtook naciskając sęk w trzymanym w ręku kiju. Otworzyło się jedno z okien budynku, i wysunęło przez nie prawe ramię mech-alch-zbroi, wyposażone w skomplikowany mechanizm przypominający krzyżówkę kuszy lunetą z kryształowymi soczewkami.
- Lubisz sztuczki czarowniku?- spytał gnom Aywarga.- Ta pochodzi z mego rodzinnego domu, Megautopii.-
Wycelował czubkiem kostura w pierś Władcy Szczurów, nacisnął kolejny sęk i czerwony promień pojawił się pomiędzy czubkiem laski, a piersią krasnoluda.
- To wszystko? Wysuwane ramię i promień który nie rani.- roześmiał się Grayshar.- Miałem się przestraszyć?-
- Nie. Raczej zginąć.- odparł Glimtook naciskając kolejny sęk, w swej lasce. Soczewki skupiły energię magiczną i strumień jej uderzył prosto w pierś starego krasnoluda zmieniając go i okolicę wokół niego w wybuch energii i ognia . O dziwo...Gdy opadł pył po wybuchu, okazało się, że Grayshar przeżył. Nekromanta rozłożył błoniaste skrzydła i odleciał kaszląc i krzycząc.- Khy..khy...ja tu ...jeszcze khy..wrócę!-
-Na waszym miejscu pospieszyłbym się z opuszczeniem miasta.-mruknął Glimtook. -Miecz pomoże ze znalezieniem tajemnego przejścia. Ostrze... pamięta.

Phalenpopsis, Dzielnica Rzemieślnicza, dom Turama.

Gdy Aydenn przybył do domu Turama, druidka wróciła ze smutnymi wieściami. Beriand zginął, a Amman został opętany przez roślinnego stwora. Była to ponura wieść dla drużyny. Zostało bowiem ich już niewielu: Rasgan,, Varryaalda, Yokura, Aydenn i Luinehilien .

Aydenn podjął więc decyzję o niezwłocznym wyruszeniu do dzielnicy świątynnej. Nie czekając więc, aż sytuacja się pogorszy, drużyna ruszyła więc by zmierzyć się... z nieznanym.

Phalenpopsis, Dzielnica Świątynna.

Mury zniszczonych budowli wyrastające z czerwonej organicznej tkanki, niczym zęby z dziąseł, szaleńcze zawodzenie unoszące się w okolicy. Niebo pełne zielonkawych chmur i wszechobecna mgła. Tak właśnie powitała przybyszy Dzielnica Świątynna. Cała drużyna ruszyła za przewodnictwem krasnoluda w kierunku świątyni Cromaga. Turam prawie już doszedł do siebie po szaleńczym ataku Mi Raaza. W tym straszliwym miejscu Aydenn nakazał wzmocnić czujność. I dało to wymierne efekty, gdy ze wszystkich stron natarły na drużynę szkielety porośnięte gumiastą tkanką z wrośniętymi w nią oczami. Zaciekła walka, szła dobrze dopóki Luinehilien nie użyła magii. Zaklęcie zamiast uderzyć we wrogów, przemieniło jej laskę kniei w zwykły kostur. Magia okazała się być szczególnie ryzykowna w użyciu na terenie Dzielnicy Świątynnej. Po walce nastąpiła chwila przerwy na odpoczynek... w cieniu ruin świątyni Ormesa.

Tak przynajmniej twierdził krasnolud.
Nie trapił drużyny ni głód , ni pragnienie...Odmienność tego miejsca, od normalnego świata, co pozwoliła zapomnieć o typowych potrzebach...Czy aby na pewno? Wszak wiele drużyn, znikło w dzielnicy Świątynnej. Aydenn podejrzewał, że ona ich odmieniała. Czy to samo zaczęło trapić Turama jego towarzyszy. Druidka widziała, co zwykła narośl na ramieniu zrobiła z Ammanem. A teraz ona i jej towarzysze znaleźli się w środku takiej narośli na zdrowej tkance miasta. Luinehilien pamiętała ile wysiłku włożyła we wciągnięcie swej wilczycy do Dzielnicy Świątynnej. Nuhilia bowiem robiła wszystko (poza gryzieniem), by nie wejść. A i teraz zwierzę było spanikowane.
Odpoczynek przerwały dźwięki muzyki...Melodia przebijała się przez mgłę, jej chaotyczne dźwięki zdawały się wdzierać w uszy mimowolnych słuchaczy. Nie było w tej melodii nic znajomego, chaotyczne dźwięki przebijające się przez ciało niczym sztylety. Mgła zaczęła się wić tańczyć w chaotycznym rytmie tej dziwacznej melodii. I wtedy usłyszeli głosy...Dawnych przyjaciół, ukochanych, wrogów... Tych którzy odeszli, poszli w objęcia śmierci...Tych, o których żadne z nich zapomnieć nie mogło. Pierwszy wyrwał się Varryaalda...Pognał za swym cieniem w głąb mgieł. I tylko urywany wrzask bólu i agonii, utwierdził innych w przekonaniu co do ułudy kreowanej przez muzykę grajka. I wtedy Aydenn sięgnął po miecz...Dar starego gnoma, ostrze broni, przez chwilę zalśniło blaskiem i mgły się rozstąpiły odsłaniając grajka.
Istotę ni to z mgły , ni to z ciała...Stworzenie bez twarzy, ożywioną melodię pragnień.

Drużynie nie pozostało nic innego, niż zmierzyć, zanim głosy ich bliskich...staną się zbyt uwodzicielskie by przed nimi uciec. Uderzyli więc na stwora z mgły mieczami. Potwór nie bronił się, wszak był tylko uformowaną mgłą przyciągniętą tutaj przez pragnienia ich serc.
Po tej bitwie, ci co ocaleli wiedzieli jedno. Muszą jak najszybciej opuścić to nieprzyjazne miejsce. Dlatego też nie ponaglany przez nikogo Turam szybko prowadził drużynę przez labirynt uliczek. Ściany ruin, popękały, gdy drużyna przechodziła obok, rysy otwarły się stając się powiekami wielkich oczu, patrzących na Turama i jego towarzyszy. W powietrzu słychać było szepty. –Zawróćcie. Zginiecie. Krasnolud prowadzi was na zgubę.-

Mgła na moment rozstąpiła się ukazując przysadzisty budynek ozdobiony kolcami i siedzącymi gargulcami, a przed budynkiem masę nagrobków.

- Dziwne, nie tak ją zapamiętałem.- mruknął Turam.
- Ale jest to świątynia Cromaga, tak?- spytał Aydenn.
- No ..tak...choć cmentarza przy niej nie było...ani kolców na dachu.- rzekł architekt.
- Zobaczmy więc, co jest w środku.- odparł Aydenn. – Za daleko zaszliśmy, by się teraz wycofywać.-
Ostrożnie wszyscy ruszyli do świątyni, bacząc na groby. W tym miejscu...Kto wie, co mogło z nich wyskoczyć.

Phalenpopsis, Dzielnica Świątynna, Świątynia Cromaga

W środku świątynia była...zwyczajna. Owszem, część dachu zawaliła się do środka i było pełno gruzu, rozwalonych pomników. Ale poza tym, nie było w niej nic niezwykłego. Żadnych dziwacznych zmian, żadnych potworów, żadnych głosów, żadnej mgły.
Na postumencie, na środku nawy głównej stał pomnik Cromaga.

Mężczyzna w zbroi płytowej z krzyżem paladyńskim, przekrzywionym na znak ważności honoru od innych zasad. Cromag jako Strażnik Honoru, opierający się o tarczę i trzymający miecz.
Przy podstawie posągu zaś był napis.
Vertere cladis ad triumphius, in apscondita callis visus.
- Obróć klęskę na zwycięstwo, by drogę ukrytą zobaczyć.- przetłumaczył Turam.

Hyalieon , Rozdroża

- Pięknie, chyba znaleźliśmy kolejnego towarzysza podróży. Tylko gdzieś tam, wciąż może być jego właściciel. – powiedziała dziewczyna, wyciągając z plecaka kolejny kawałek mięsa i karmiąc zwierzaka, tym razem już z ręki- Chyba powinniśmy choć spróbować go odnaleźć, prawda?
- Nie jestem pewien...Te symbole na siodle, nie wyglądają zachęcająco.-
Gaalhil wyraźnie się wahał. To właśnie mówił ton głosu młodzieńca wyczulonemu słuchowi Aeterveris.
- Chyba musimy się dowiedzieć, co stało się z byłym właścicielem tego raptora. Być może jest już gdzieś daleko, cały i zdrowy, ale z drugiej strony, może już być martwy, albo właśnie umierać. Wydaje mi się, że nie możemy tak tego zostawić. Mogłabym spróbować użyć mojej magii i porozmawiać ze zwierzakiem, ale obawiam się, że w dzisiejszych czasach używanie czarów mogłoby nam przynieść więcej szkody niż pożytku.- jednak nimfa była zdecydowana, co do kolejnych kroków.- Mogę też pójść jego tropem w głąb lasu, ale nie wiem, jak długo ślad będzie wyraźny. Deszcze mogły już zamazać trop... o ile ostatnio coś padało. Tak, czy inaczej, chyba najlepiej byłoby gdybyś ty i nasz nowy przyjaciel, ruszyli dalej w drogę.-
Aeterveris uśmiechnęła się, widząc jak mężczyzna już otwiera usta, by coś powiedzieć, pewnie zaprotestować, ale nie dała mu na to okazji.- Jestem nimfą, Gaalhilu. Od urodzenia wychowywałam się pośród dzikiej przyrody i wiem, jak o siebie zadbać. Nie musisz się martwić, że coś mi się stanie. A później... z pewnością zdołam was dogonić, jak nie na trakcie, to w Graihlom. -
- To byłoby niezgodne z kodeksem rycerskim.- zaprotestował Gaalhil.- Nie mogę cię zostawić, zwłaszcza teraz. Nie tylko dzicz, w tych czasach stanowi niebezpieczeństwo. Nie jestem tak dobry w tropieniu jak ty, przyznaję. Nie chcę jednak martwić się o ciebie i wyrzucać sobie iż zostawiłem cię na pastwę losu. Rusz więc za tropem. Ja tu poczekam na ciebie ze dwie trzy godziny. Jak nie będziesz wracać, udam się z naszym przyjacielem, twoim tropem. - Po tych słowach poklepał bestię po grzbiecie i dodał.- I nie ryzykuj, nie wiadomo co czai się w mroku tych lasów. Być może nie tylko zwierzęta.-

Hyalieon , Południowe lasy.

Nimfa przemierzała ostrożnie lasy. Gaalhil miał rację. Obecnie leśne ostępy, kryją coś więcej niż tylko zwierzynę. Resztki rozbitych armii, potwory, ożywione czary i... tylko bogowie wiedzą co jeszcze. Dlatego też Aeterveris, nie spieszyła się idąc tropem bestii.
Na szczęście ciężkie zwierze, zostawiało w miękkiej glebie wyraźny ślad. Mimo iż skradała się, nimfa słyszała własne kroki...Czemu? Odpowiedzieć na to pytanie przyszło jej łatwo. Nie wiał wiatr, a inne odgłosy lasy, drobnych gryzoni zwierząt ptaków...Tych nie było słychać.
Wkrótce nimfa dotarła do pobojowiska. Trupy czterech okutych w ciemnopurpurowe zbroje elfów leżały na ziemi, obok trupów ich wierzchowców, raptorów bojowych. Był tam jeszcze jeden trup, siedząca pod drzewem półelfka o ciemnozielonych włosach, osłonięta w zbroje półpłytową. Najemniczka znad Morza Klejnotowego. Ów trup nagle "ożył" , dziewczyna dźwignęła się z pozycji siedzącej, w jej dłoni uformował się miecz z żółtego światła. Twarz wyrażała determinację, ale oczy nie wyrażały nic. Pokryte bielmem oczy, świadczyły o tym, iż była ślepa od urodzenia.

- Nie próbuj się kryć, wiem że tam jesteś.- krzyknęła hardo.- Stań do walki ! Nie oddam mej głowy tak łatwo!-
Mimo buńczucznej postawy i hardej mowy, Aeterveris widziała iż dziewczyna blefuje. Chwiała się na nogach, a z pomiędzy płyt pancerza spływały stróżki krwi. Była dość poważnie ranna i wycieńczona.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-12-2008 o 22:48. Powód: Poprawka błędu
abishai jest offline  
Stary 07-12-2008, 16:02   #719
 
Yokura's Avatar
 
Reputacja: 1 Yokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputacjęYokura ma wspaniałą reputację
Oczom Yokury ukazała się świątynia, usłyszał krótki dialog między Aydennem, a Turamem, po czym wartkim krokiem wszyscy ruszyli do środka. Ork ujrzał kompletną ruinę, ale coś przyciągnęło jego uwagę...

- Nawet dach zawalony, a ten pomnik nie tknięty?! MAGIA! - Pomyślał Yokura, po czym usłyszał słowa krasnoluda:
- Obróć klęskę na zwycięstwo, by drogę ukrytą zobaczyć.- przetłumaczył Turam.

- Ja tam bardziej do bitki stworzony jestem, niż do odgadywania zagadek - rzekł Ork, choć pewnie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Nawet próbował przez chwile pomyśleć ale jedyne co mu przychodziło do głowy to destrukcyjne myśli zniszczenia pomnika.
- Może ktoś ma jakiś pomysł na rozwiązanie tej zagadki? - zapytał z nadzieją że nie będzie musiał kruszyć postumentu na żwirek.
Yokura zwrócił wzrok w kierunku drożyny w oczekiwani na odpowiedz...
 
Yokura jest offline  
Stary 10-12-2008, 23:05   #720
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
Atmosfera tego potwornego miejsca, jakim była Dzielnica Świątynna zmroziła Luinehilien krew w żyłach. Szczególnie wyczuloną na otaczający ją świat druidkę przytłaczało to otoczenie. Ze wszystkich stron bombardowała jej umysł nienaturalna energia. Nic dziwnego, że Nuhilla nie chciała przekroczyć granicy Dzielnicy Świątynnej. Do tego te ogromne wyrzuty sumienia… Przecież gdyby nie zbagatelizowała tego karwasza… Nie dopuściła do inicjacji… Amman by pewnie żył… Luinehilien nie próbowała nawet pocieszać się myślą, że nie mogła tego przewidzieć, że to nie jej wina. Nie była w stanie aż tak się okłamywać…

Szła w milczeniu. Po jej twarzy widać było, jak wielki targa nią smutek. Tylu ich już zginęło… A przecież to dopiero początek! Nawet nie wyszli jeszcze z miasta…
***

Musiała jednak po chwili ocknąć się z zamyślenia. Jeszcze długo po walce ze szkieletami będzie sobie zarzucać, że użyła magii. Bo właściwie co to dało? Tylko to, że jej magiczna laska, z trudem zdobyta stała się bezwartościowym drągiem… Gdyby nie ich obecna sytuacja i fakt, że nie mogła się teraz załamywać, to zapewne przeważyłoby szalę. Stałoby się kroplą przelewającą czarę goryczy… i łez. Może nie powinna towarzyszyć tej małej grupce jaka ich została? Przecież do czegokolwiek się teraz zabierze, nic jej nie wychodzi…Może lepiej byłoby dla niej, gdyby odeszła? Jeszcze kilka lat temu złamałaby trzymany w rękach drąg i zaczęła szlochać. Ale teraz nie mogła dać się ponieść emocjom. Zacisnęła zęby i ruszyła za drużyną. A raczej za tym, co z drużyny zostało…

Poza tym Nuhilla instynktownie wyczuwała, że coś z jej panią jest nie tak. Luinehilien bała się, czy wilczyca nie spanikowała by całkowicie, na widok druidki w całkowitej rozsypce.

***

Cicha muzyka… Skąd ona dobiega?

- Linehil… Córeczko, kochanie… - ciepły głos… Tak dawno nie słyszany… Teoretycznie Luinehilien nie ma prawa go pamiętać… Przecież ostatnio słyszała go, gdy miała trzy latka… Jednak co noc słyszała jego echo we śnie… Ostatnio przemieszany z głosem ojca…

- Linehil, kochanie, chodź do nas! Tu jesteśmy!

Luinehilien przystanęła zdumiona. Czuła, jak mocno zaczęło bić jej serce… Ale przecież to nie możliwe… A może… Przecież głosy rodziców były tak wyraźne… Nie jest to już echo ze snu…

Nie czuła, że wilczyca nerwowo szturchała jej dłoń. Nie słyszała niczyich głosów, tylko te należące do rodziców… Są przecież takie realne…

Jej dłoń bezwiednie powędrowała w stronę medalionu. Stała w milczeniu, w jej oczach panowała pusta, a na ustach zagościł słaby… uśmiech? Nie reagowała na nic. Wszystkie troski upłynęły precz… Słyszała tylko ten głos. Starała wmówić sobie, że to złudzenie, pułapka, ale… Nie potrafiła. Słowa bliskich… Już nie tylko rodziców. Ciepły głos członków rodziny, którzy zajęli się nią po śmierci matki…

Nie czuła, że wilczyca nerwowo szturchała jej dłoń. Nie słyszała niczyich głosów, tylko te należące do rodziców… Są przecież takie realne…

Jednak najwyraźniej do kobiety docierał głos Lorezail… i Markusa... Ukochanych rodziców… Czar tajemniczego grajka powoli ją opanowywał…

Obok uśmiechu, coraz jaśniejszego zagościły łzy. Łzy szczęścia? Przecież nawet jeśli jest to pułapka, to i tak spotka kochanych rodziców…

Nie czuła, że wilczyca nerwowo szturchała jej dłoń. Nie słyszała niczyich głosów, tylko te należące do rodziców… Są przecież takie realne…

Nie potrafiła dłużej opierać się magii… Tęsknota za rodzicami była zbyt wielka…

Jej usta same wyszeptały dwa słowa, bardzo cicho, lecz z łatwością można je odczytać z ruchu ust. Słowa bezwiednie wypowiedziane w języku tak jej bliskim, tym w którym Lorezail nieraz śpiewała jej kołysanki…

Mamusiu…
Tato…

Bezwiednie zrobiła krok do przodu. Wpatrzona w mur białej mgły oczyma wyobraźni już widziała ukochane twarze… Kolejny krok… Każdy następny był coraz szybszy… Tęsknota za najbliższymi zbyt mocno tkwiła w sercu dziewczyny, by mogła oprzeć się tym czarom…

Nie czuła, że wilczyca coraz bardziej nerwowo szturchała jej dłoń. Nie słyszała niczyich głosów, tylko te należące do rodziców… Są przecież takie realne…

Szybki krok szybko został zastąpiony przez bieg. Ktoś złapał ją za rękę? Nie.. to chyba złudzenie… Ktoś krzyknął do niej? Może to po prostu ostatnia cząsteczka rozsądku krzyczała do niej z oddali? Gdyby ktoś teraz próbowałby ją zatrzymać, wyrywałaby się. Chyba krzyczała coś. O rodzicach? A może ktoś inny krzyczał jej ustami?

- Linehil, chodź do nas!

Krzyk z oddali. Tak bardzo nierealny głos w porównaniu z tym należącym do rodziców!

- Córeńko! Chodź, już nie będziesz sama…

Tak rozpaczliwy krzyk bólu… Znany jej głos…

Czy ktoś ją trzyma za rękę? Czy Linehil sama stanęła? Głos ostatnią chwilę zawył przeraźliwie i zamilknął… Zaraz... To przecież głos Varryaaldy… To… To przecież musi być złudzenie! Jej rodzice nie żyją… Nie żyją!

Zamknęła pełne pustki, nieobecne oczy, a gdy je otworzyła wróciło w nie życie. Druidka klęczała na kolanach, a jej szatę szarpała Nuhilla. Próbowała ją zatrzymać…

Łzy wąską strużką spływały z oczu Luinehilien

***
Luinehilien jak przez mgłę pamiętała co się stało, gdy się ocknęła. Dopiero teraz dochodziła do siebie, powoli udało jej się zatamować potok łez. Drżącym głosem starała się też uspokoić wilczycę. W tym stanie nie było to proste. Zresztą powoli docierało do niej, co by się stało, gdyby nie ocknęła się w porę. Zapewne skończyłaby tak, jak tropiciel.

Dostała nauczkę. Jej wola nie była tak silna, jak druidka myślała. Potrafiła też teraz ignorować krążące wokół szepty.
***

Obróć klęskę na zwycięstwo, by drogę ukrytą zobaczyć.

Cóż to może oznaczać… To na pewno zagadka. Obeszła posąg dookoła, oglądając go uważnie.

- Turamie… Wiesz co oznaczają te słowa? Czy będziemy musieli się domyślać? Jedyne, co przychodzi mi na myśl, to wynoszenie nowych doświadczeń z klęski. Wtedy stają się one w pewnym sensie zwycięstwem... Ale wątpię, żeby chodziło właśnie o to... – Pomimo, że uspokoiła się już, choć czułe ucho mogłoby usłyszeć w jej głosie drżenie. Czemu Linehil miała wrażenie, że głosy jakie dziś usłyszała będą ją prześladować do śmierci? Chociaż wszystko wygląda na to, że nie potrwa to długo…
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.

Ostatnio edytowane przez Odyseja : 11-12-2008 o 18:48.
Odyseja jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172