Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-11-2007, 22:11   #1
 
Layla's Avatar
 
Reputacja: 1 Layla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputację
[D&D] Kryształy Życia

ROZDZIAŁ I: OGNISTY PODMUCH



Dwunasty dzień Marpenoth (październik) 3517

Noc nadciągała nad Grzmiące Wierchy na wielkich kruczych skrzydłach. Cień kładł się nisko pod rosnącymi po bokach szlaku stalowymi sosnami i dębami. Ciemność gwałtownie pożerała rozciągające się przed wami doliny i kotliny, a także ponure rozlewiska, z których parowały obłoki mgły, odkrywając stoki oraz wapienne wzgórza.

Podróżowaliście razem zaledwie od kilku dni, poznawszy się w jednej z karczm w Immersea (mieście rozsławionym przez świetne piwo jakie w nim warzono, o czym sami zdążyliście się przekonać) na ziemiach Cormyru. Dłuższą drogę wybraliście by ominąć Tilverton – tu i ówdzie słyszeliście o przypadkach osób, które weszły do opuszczonego i splugawionego niegdyś przez mroczne siły miasta by już nie wrócić. Woleliście nie sprawdzać ile w tym racji, zresztą, nie to było waszym celem. Wszyscy byliście na koniach, pędziliście z ponurą determinacją przed siebie, z uczuciem głuchym na głód i przemęczenie, choć oba, jak zjawy, były stale z wami. Gnaliście całkowicie pochłonięci jednym - zabójczą potrzebą odpoczynku. Niespokojnie spojrzeliście na krwawą tarczę wschodzącą nad jesiennymi wzgórzami. Księżyc tej nocy nie dawał światła.

Chwilę potem ścieżka urwała się i dostrzegliście migoczące w oddali światła. Nawet w zupełnej ciemności niektórzy z was dostrzegli, że zajazd, bo na taki wyglądał ów budynek, był w połowie ruiną. Szary kamień i drewniana konstrukcja, przycupnięta na skraju głębokiej doliny, wyrastały ponad urwisko nad rzeką Cotras. Dzięki wątłemu światłu z rzędów okien, zorientowaliście się, że zajazd ma trzy piętra. Z odbiegających od niego skrzydeł zostały tylko strawione przez pożar mury. Mgła z rzeki wisiała nad tymi oczernionymi ścianami, poniżej wapiennego urwiska, gdzie Cotras pędziła w ciemności swój niewidzialny prąd ku zachodniemu brzegowi.

Ostrożnie prowadziliście wyczerpane konie krętą, schodzącą ze wzgórza w dół ścieżką. Chwilę potem wyłoniliście się z sosnowego wzniesienia i dotarliście do drogi przy rzece. Mimo iż szersza niż ta, którą podążaliście wcześniej, była zaniedbana. Młode drzewka przebijały się przez zbitą kopytami powierzchnię, a stare splatały gałęzie ponad waszymi głowami.

W ciemności zbliżyliście się do zajazdu. Obok niego stało tylko parę przybudówek, ale czuliście zapach i hałas koni oraz całego inwentarza. Kilka okien łypało słabym światłem w kierunku drogi. Dwie kopcące latarnie wisiały przy wejściu od frontu, lecz grube drewniane drzwi sprawiały wrażenie zaryglowanych. Dębowy szyld kołysał się lekko nad lampami, choć wiatr, tu w dolinie, był spokojniejszy. Napis zwęglił nieco ogień, a tablica nosiła ślady cięć ostrzem. Krucze Gniazdo, tak się nazywał zajazd. Na szyldzie, ponad nazwą, umieszczono pomalowanego na czarno kruka. Ktoś włożył kawałek czerwonego szkiełka w oko ptaka, które odbijało teraz blask latarni. Kruk zdawał się obserwować wasze nadejście.

W pierwszym poście opiszcie swoich bohaterów i ew. działania.
 
__________________
Every next level of your life will demand a different version of you.

Ostatnio edytowane przez Layla : 11-12-2007 o 13:59.
Layla jest offline  
Stary 26-11-2007, 23:36   #2
 
Marcellus's Avatar
 
Reputacja: 1 Marcellus to imię znane każdemuMarcellus to imię znane każdemuMarcellus to imię znane każdemuMarcellus to imię znane każdemuMarcellus to imię znane każdemuMarcellus to imię znane każdemuMarcellus to imię znane każdemuMarcellus to imię znane każdemuMarcellus to imię znane każdemuMarcellus to imię znane każdemuMarcellus to imię znane każdemu
Gdzies posrodku pochodu jechal Cyril Raven. Cyril byl magiem, a przynajmniej tak sie przedstawial. Byl chudy i dosc slabej kondycji fizycznej. Ubieral sie w sie w czarne szaty z kapturem z pod ktorego wystawaly kosmyki czarnych wlosow i blyszczaly morsko blekitne oczy. Do siodla mial przymocowany dlugi kostur okuty zelazem.
Malo wiecie o przeszlosci Cyrila, wczasie wspolnej podrozy wspomnial tylko o tym ze magii nauczyl sie w akademii szkolacej przyszlych Wojennych Czarodzieji Cormyru.


Jadac zakaszlal cicho po czym przeklnal :
-Na zlamana laske Azutha, kiedy wkoncu dojedziemy do tego zajazdu?.-pytanie bylo bardziej skierowane do Bogow niz jego towarzyszy podrozy.
W tej chwili w mlodym magu plonelo tylko jedno pragnienie, znalesc sie w cieplej sali glownej karczmy i pozywic sie jakims jadlem.

Gdy wkoncu druzyna zblizyla sie do zajazdu mag nie byl juz tak pewien tego czy chce tu spedzic noc. Karczma wygladala niemal na opuszczona.

-Pewnie jak juz docieramy do oberzy to jest to jakas podrzedna knajpa w ktorej pewnie nie maja nic poza rozcienczonym piwem. Dzieki wam bogowie za laske ktora okazujecie mi kazdego dnia- rzekl Cyril na widok zajazdu.
Nastepnie odwrocil sie do towarzyszy i powiedzial.

-Chyba jednak nie mamy wielkiego wyboru, to albo dalsza droga, a Azuth mi swiadkiem ze moje siedzenie nie wytrzyma duzo dluzszej jazdy dzisiejszej nocy.
Poczym z siadl z konia, wzial swoj kostur i rozejrzal sie za obsluga ktora zajela by sie jego wierzchowcem.
 

Ostatnio edytowane przez Marcellus : 26-11-2007 o 23:45.
Marcellus jest offline  
Stary 27-11-2007, 08:38   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wysoki, szczupły blondyn obrócił się w stronę Cirila.
- Z pewnością dotrzemy tam zanim całkiem zapadną ciemności i połamiemy sobie karki na tych nierównościach zwanych nie wiadomo czemu drogą - powiedział.
Jazda w środku nocy nie była dla Nicholasa niczym szczególnym, podobnie jak głód i zmęczenie. Mimo tego podzielał zdanie maga - oberża mogłaby już się pojawić... Jeśli oczywiście informacje o jej istnieniu nie były nieprawdziwe...
Poklepał po karku zmęczonego długą jazdą wierzchowca i nagle zwolnił, widząc rozciągającą się przed nimi panoramę.
- Do knajpy w Immersea się nie umywa - powiedział dostrzegając nie najlepszy stan budowli. - Może w środku będzie lepiej - dodał ze słyszalnym brakiem wiary.
"Chociaż i tak lepsze to, niż nocleg w tych mgłach" - pomyślał.
Ostatni fragment drogi jak zwykle najbardziej się dłużył. Droga - choć wydawało się to niemożliwe - jeszcze gorsza od poprzedniej, nie napawała zbytnim optymizmem.
- Czy tędy już nikt nie jeździ? - zadał retoryczne pytanie.
Zwolnił jeszcze bardziej, bo stan nawierzchni nie zachęcał do szybkiej jazdy.

Zatrzymał wierzchowca niedaleko wejścia. Gdy jego wzrok padł na szyld nad wejściem uśmiechnął się lekko.
- Coś dla ciebie - powiedział do Cirila, wskazując widocznego na szyldzie ptaka. - Prawie jak powrót do domu.
- Chociaż to gniazdo nie wygląda na zbyt gościnne - dodał.
Mimo zmęczenia zsiadł z konia w sposób wskazującą na wieloletnią wprawę. Pieszczotliwie pogłaskał koński łeb i poczęstował wierzchowca ostatnim z posiadanych jabłek. Opuścił lejce wiedząc, że szkolony rumak nie ruszy się z miejsca.
Poprawił kolczugę i sprawdził, czy wiszący na plecach miecz jest łatwo dostępny. Jego szare oczy zlustrowały otoczenie.
Pokręcił głową, a na jego opalonej twarzy pojawił się cień niezadowolenia.
- Nie wygląda na to, by tu chętnie przyjmowano gości - powiedział widząc, że nikt nie wyszedł, by ich powitać.
Nieświadomie potarł ręką lewy policzek, miejsce, w którym widniała niewielka blizna. W świetle latarni złotem błysnął pierścień na serdecznym palcu, oraz, zielenią i błękitem, zapięstek.
- Hej! Jest tu kto? - podniósł głos.
Nie czekając na ewentualną odpowiedź ruszył w stronę drzwi, by je otworzyć. Lub, gdyby okazały się zamknięte, zapukać w grube deski rękojeścią długiego noża.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-11-2007, 12:08   #4
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dorian Twinklestar

Kilka różnokolorowych plam na szarozielonym tle ubogiego roślinnego poszycia oraz skał nie odcinało się wyraźnie. Była górska noc, ciemna, zimna, przesiąknięta mglistymi oparami. Praktycznie, tylko bystre oczy orła, czy sokoła mogłyby je dojrzeć z dalszej odległości. Natomiast człowiek stojący nawet kilkadziesiąt zaledwie metrów od traktu mógłby je wziąć za ponure cienie, które igrają sobie wśród mgły z ludzką wyobraźnią. Jednak zbliżając się można było poznać, że owe plamy to tak naprawdę ludzie, a może nawet nie tylko ludzie, przedzierający się konno przez mroczny płaszcz nocy. Ubrani byli różnorako, przeważnie dość praktycznie w stonowane barwy. Ale rzecz jasna nie wszyscy.

Wśród tych, którzy ubrani byli ciepło, ale bardzo barwnie wyróżniała się jadąca obok siebie para: mężczyzna i kobieta, niezwykle podobni do siebie, tak, ze nawet ktoś nieznający ich na pierwszy rzut oka poznałby, ze ma przed sobą rodzeństwo. Obydwoje można by oceniać na mniej więcej dwudziestkę. Mężczyzna był brany w jasną koszulę, ciemne spodnie oraz długi czerwony płaszcz ze złoto-czarnymi zdobieniami. Zresztą w ogóle wydawało się, że czerwony to jego ulubiony kolor, gdyż również włosy miał ufarbowane na barwę krwistego amarantu. Należał do kategorii mężczyzn, o której mówi się „niebrzydkie chłopaki” i pewnie, gdyby spędzał czas w większym mieście, nie miałby większego problemu ze znalezieniem sobie kogoś do nocnych swawoli w miłym łożu. Mężczyzna nie był specjalnie wysoki, ani dobrze zbudowany, chociaż jego ruchy przy prowadzeniu konia wskazywały na dobre opanowanie jeździeckiego kunsztu i dużą zręczność. Jadąca obok kobieta była nieco drobniejsza, ale na pewno nie można by było zaliczyć ją do osób bardzo niskich. Ta ładna, zgrabna szatynka dała się już wszystkim w drużynie poznać jako osoba o dobrym, choć nieco kpiarskim usposobieniu, a bez wątpienia wszyscy w nowoutworzonej drużynie cieszyli się, ze będą mieli choć jednego wykwalifikowanego kapłana i lekarza. Melody Twinklestar była bowiem akolitką Mystry i przeszkolonym konowałem. Póki co, nie musiała jeszcze nikomu udzielać pomocy, ale pewność, że jest ktoś, kto ma pojęcie o leczeniu dodawała pewności wielu członkom drużyny. Teraz jechała obok brata, a jej ciemnobrązowe włosy wydostawały się spod fikuśnej czapeczki ozdobionej piórem i leciały luzem na zielony płaszcz ozdobiony symbolami Mystry: srebrnym, unoszącym się do góry językiem energii i wianuszkiem ośmiu gwiazd.

Rodzeństwo Twinkelstar jechało pod koniec stawki.
- "Hm" – rozmyślał Dorian krzywym wzrokiem patrząc na ciemne, nocne niebo. – "Pogoda podła, ale w sumie i tak wolę chyba to, niż armię".
- Lepsze niż wojsko
– przerwała mu rozmyślanie dziewczyna jadąca obok niego. Rodzeństwo jak zwykle rozumiało się niemal bez słów.
- Ale w sumie chcieliśmy poznać świat, prawda? – Uśmiechnął się kwaśno brat.
- Tak, ale takie noce wolę spędzać w miłym cieple gospody, niż włócząc się po górach, gdzie Talos i Cyric grają w kości, których stawką jest życie. Przegrasz, i może cię trafić strzała wypuszczona zza skały, spaść obluzowany głaz, albo ujrzeć czerwone oczy wilkołaka.
- Tak, noc nieciekawa i cieszę się, ze jedziemy w większej kupie
.

Rodzeństwo nie miało jeszcze okazji bliżej zapoznać się z towarzyszami drogi. Ot, w karczmie dowiedzieli się, ze wszyscy pragną wejść na drogę poszukiwaczy przygód, a ponieważ sami właśnie stracili miejsce w armii na wskutek rozwiązania jednego z oddziałów, przyłączyli się także do innych. Bynajmniej nie ukrywali swego dość nikłego doświadczenia oraz faktu, ze po odejściu z wojska nie mieli specjalnych planów, co robić dalej. Przyznawali także, ze od dawna pociągało ich życie poszukiwaczy przygód, dlatego też, kiedy zaczęła się niemal samoistnie tworzyć nowa grupa, stwierdzili, ze chcą wziąć w tym udział. Ot, jakiś bard zaczął śpiewać piosenkę o wyprawie słynnej grupy zwanej Dziewiątką na licza nieopodal Waterdeep. Głos miał dobry, a w jego ustach magiczne słowa piosenki sprawiały, ze chyba wszyscy chcieli nagle stać się takimi podróżnikami: dzielnymi, podziwianymi, zasobnymi w sławę, moc i góry złota. Ktoś powiedział:
- Słuchajcie, chciałbym stać się jak oni, albo Rycerze Myth Drannor.
- Rzeczywiście
– dodał młody kobiecy głos.
- A ty chciałabyś być drugą Lareal Silverhand i znaleźć swojego Khelbena – dorzucił ktoś kpiąco wymieniając najbardziej znanego członka Dziewiątki – arcymaginię Lareal, która obecnie przebywała w Waterdeep u boku swego ukochanego Khelbena, jednego z największych czarodziei całego Faerunu.
- A jeżeli nawet tak, to co ci do tego zapyziały tchórzu o pryszczatej gębie – odcięła się kobieta.
- Chrzanić to – rozległ się jakiś głos grubego mężczyzny, który wskoczył na stół. – Ugh – czknął, a głos łamał mu się z przepicia, - Co ja chciałem powiedzieć. Aha, ogłaszam stworzenie nowej grupy poszukiwaczy przygód. Kto ze mną i kto nie jest tchórzem?
- Ja
– krzyknął mężczyzna, który wspominał o Myth Drannor.
- Ja – dorzucił kobiecy głos znany z tekstu o „pryszczatej gębie.”
- Ja, ja – zgłaszały się kolejne osoby, w tym obydwoje Twinklestar.

Gdyby wszyscy chcieli wyruszyć teraz, zapewne byłaby to nie Dziewiątka, ale co najmniej Dwudziestka. Tyle, że rano, kiedy większość wytrzeźwiała, za jajo Lewiatana, jakoś chłopaki nie mogli sobie przypomnieć wczorajszych deklaracji i późniejszej popijawy na pohybel goblinom i wszelkim złym mocom. Chyłkiem wymykali się do domów leczyć kaca, aż została niewielka grupka, która rozglądała się po sobie nieco niepewnie.
- Paladyni nie łamią danego słowa – odezwał się wreszcie jeden. – Jestem gotów.
- My także
- oświadczyła w imieniu rodzeństwa Melody. Także reszta potwierdziła swoje chęci wyruszenia na wyprawę.
Dlatego właśnie teraz jechali nocą przez górzysty teren marząc o gospodzie.

- A niech rzesz – mruknął pod nosem Dorian. - Knajpa, jak różdżkę kocham knajpa. Wprawdzie wygląda raczej na mordownię, ale jak jest ciepło i światło to mam w nosie wygląd.
Chyba wszyscy mieli podobne zdanie, bo wymieniając cicho uwagi podjechali pod ruderę, która wtedy wydała im się cudowna gospodą, akurat w sam raz dla takich poszukiwaczy jak oni. Kiedyś niewątpliwe była porządną gospodą, właściciel musiał w nią włożyć kupę pieniędzy licząc na zyski, skoro miała aż trzy piętra, co, biorąc pod uwagę, że koszt terenu był tutaj zerowy, a piętra są droższe niż szersze postawienie budynku, świadczyło o sporym bogactwie i fantazji. Jednak te objawy świetności były przeszłością oraz, może, przyszłością, natomiast teraźniejszość wyraźnie informowała o poważnym upadku. Całkiem możliwe zresztą, ze był to skutek jakiego napadu goblinów.

- Całkiem niezła ta knajpa – odezwała się wesoło Melody schodząc z konia, gdy wreszcie podjechali.
- Żartujesz – skrzywił się ktoś z tyłu.
- Ach, nie dlatego, że to wygląda jak wrak statku skrzyżowany z kiepskiej klasy stodołą, ale wiesz, dziś mamy z bratem ważny dzień. Nasze wspólne urodziny.
- Wspólne?
- Dokładnie tak? Jesteśmy bliźniakami i szczerze mówiąc miałam nadzieję, ze uda nam się tego dnia wypić za pomyślność naszą oraz całej wyprawy szklaneczkę dobrego wina.
- Jeżeli tu uświadczy dobre wino
– mruknął ów – ale szczęścia wiele kapłanko i tobie i twojemu bratu – dorzucił uprzejmie.
- Ba, jeżeli nam tu otworzą – prychnął Dorian. – Nikt nie trzyma w nocy niezawartej bramy, a nasza grupka wcale nie wygląda. Dzięki za życzenia - dodał. Wygląda na to, że Nicolasowi, który właśnie krzyknął „Hej! Jest tu kto” odpowiedziało jedynie echo. Wojownik ruszył do drzwi, szarpnął, a gdy okazały się zawarte, walnął w nie parę razy rękojeścią swojego noża, ponownie wzywając do otwarcia.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 27-11-2007 o 12:41.
Kelly jest offline  
Stary 27-11-2007, 16:55   #5
 
Yourek's Avatar
 
Reputacja: 1 Yourek ma wspaniałą reputacjęYourek ma wspaniałą reputacjęYourek ma wspaniałą reputacjęYourek ma wspaniałą reputacjęYourek ma wspaniałą reputacjęYourek ma wspaniałą reputacjęYourek ma wspaniałą reputacjęYourek ma wspaniałą reputacjęYourek ma wspaniałą reputacjęYourek ma wspaniałą reputacjęYourek ma wspaniałą reputację
Przez mrok nocy przebijała się pieśń. Spokojna i kojąca muzyka docierała do uszu każdego jeźdźca. Gdy na horyzoncie można już było dostrzec migoczące światła zabudowanego obszaru, pieśń ucichła. Zrobiło się nienaturalnie głucho. Dostrzegalna była teraz pustka, jaką muzyka zapełniała podczas tych kilku dni podróży.
Bard odsunął instrument od ust, po czym schował swój małej wielkości poprzeczny flet za pas, tam gdzie było jego miejsce. Potarł dłonie o siebie i chuchnął, próbując je ogrzać. Nie lubił takich nocy. Szybko wyjął rękawice i włożył je. Mimo, że nie były przeznaczone do zapewnienia ocieplenia dłoniom, to na tę pogodę wystarczały. Półdrow zmierzwił swoje krótkie, białe włosy i podrapał szyję, która podobnie jak reszta ciała miała popielaty kolory. Ciemnogranatowy płaszcz zakrywał większą część ubioru, ale widoczna była czarna kamizelka i obecny pod nią lekki, nie krępujący ruchów, skórzany pancerz. Ledwo widoczny był również przypięty do pasa rapier - jedyna broń Solhayma.
Niezmiernie był uradowany, że udało mu sie wyprawić w taką wyprawę. Od dawna w podróży nie towarzyszył mu nikt. Cieszył go fakt, że towarzysze za nic mieli jego pochodzenie.

Gdy wreszcie dotarli do zajazdu, bard przyglądał się zniszczonej budowli. "Szkoda takiego ładnego budynku" - pomyślał - "Mam nadzieję, ze chociaż w środku prezentuje się nienagannie."

- Całkiem niezła ta knajpa. – odezwała się wesoło Melody schodząc z konia, gdy wreszcie podjechali.
- Żartujesz – skrzywił się ktoś z tyłu.
- Ach, nie dlatego, że to wygląda jak wrak statku skrzyżowany z kiepskiej klasy stodołą, ale wiesz, dziś mamy z bratem ważny dzień. Nasze wspólne urodziny.
- Wspólne?
- Dokładnie tak! Jesteśmy bliźniakami i szczerze mówiąc miałam nadzieję, ze uda nam się tego dnia wypić za pomyślność naszą oraz całej wyprawy szklaneczkę dobrego wina.
- Jeżeli tu uświadczy dobre wino – mruknął ów – ale szczęścia wiele kapłanko i tobie i twojemu bratu – dorzucił uprzejmie.
- Ba, jeżeli nam tu otworzą – prychnął Dorian. – Nikt nie trzyma w nocy niezawartej bramy, a nasza grupka wcale nie wygląda. Dzięki za życzenia - dodał.

Solhaym natychmiast zsiadł z konia. Szybkim krokiem zbliżył sie do rozmawiającej trójki i krzyknął: I wy mówicie to dopiero teraz?! - spojrzał z wyrzutem na rodzeństwo - Nie można zwlekać z wieczerzą! Jeszcze dziś wypijemy za wasze zdrowie!
Powiedział to donośnym i wesołym głosem. Zapomniał już o zimnie i tylko czekał, aż znajdą sie przy suto zastawionym stole. Miał nawet w głowie pierwsze słowa pieśni pochwalnej na cześć solenizantów, ale wnet rozległ się głos: Hej! jest tu kto? Popatrzył chwile na Nicholasa i uzmysłowił sobie, że nikogo oprócz nich nie ma. "I to ma być zajazd?" - pomyślał rozgoryczony. Powrócił do swojego konia i łapiac go za uzdę, podprowadził bliżej reszty.

Swoją droga ciekawe, co wyrządziło tu takie szkody...
 
__________________
W takich sytuacjach, gdy warstwa nakłada się na warstwę, gdy wszystko jest fasadą, wplecioną w sieci oszustwa, prawdą jest to, co z nią uczynisz. - Artemis Entreri
Yourek jest offline  
Stary 27-11-2007, 21:19   #6
 
shadowdancer's Avatar
 
Reputacja: 1 shadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumny
Białowłosy rycerz o złotych oczach jechał na samym końcu pochodu. Do siodła przytroczona była tarcza o fantasmagorycznym kształcie, z drugiej strony zwisał błyszczący młot, a z pleców zwieszał mu się pomarańczowy płaszcz z symbolem niebieskiego smoka ze wschodzącym słońcem na piersi - to herb rodowy Riftów. Okrywał on pięknie zdobioną, świeżo wypolerowaną zbroję. Jeźdźcem był Meric, najmłodszy z rodu. Pogrążony w rozmyślaniach, nie widział i nie słyszał co się dzieje dokoła. Jednym uchem uchwycił coś o wraku statki i stodole, a następnie o wspólnych urodzinach. Muzyka grana przez barda uspokajała go i pozwalała na głęboką medytację.
Z zamyślenia wyrwał go gromki okrzyk Nicholasa:
-Hej! Jest tu kto?
Podniósł oczy i ujrzał pociętą drewnianą tabliczkę stojącą przed czymś, co najprawdopodobniej kiedyś było karczmą. Aktualnie wewnątrz nic nie wykazywało żadnych oznak życia. Dopiero po chwili dostrzegł wątłe światełko z okien karczmy.
-Mam dziwne wrażenie, że najlepszym wyjściem byłby nocleg gdzie indziej, z tym, że prawdopodobnie nie ma tu nigdzie innej karczmy. Posilmy się, prześpijmy i jak najszybciej opuśćmy to miejsce. - zasugerował.
"Zastanawiam się, co tu się stało. Teraz to już nie jest zajazd - to jest ruina. Nikt nie zapuściłby własnego zajazdu aż tak. Chyba." - pomyślał. "Szkoda, że bard przestał grać. Mam nadzieję, że w środku będzie jakaś powabna elfka o czystym, przyjemnym głosiku, by umilić nam posiłek."
Zsiadł z konia, podprowadził go ku reszcie drużyny i mruknął:
-Na prawy pośladek Lathandera, coż za podła noclegownia dla szlachetnego rycerza...
 

Ostatnio edytowane przez shadowdancer : 01-12-2007 o 18:21.
shadowdancer jest offline  
Stary 28-11-2007, 08:50   #7
 
Mai-ah's Avatar
 
Reputacja: 1 Mai-ah to imię znane każdemuMai-ah to imię znane każdemuMai-ah to imię znane każdemuMai-ah to imię znane każdemuMai-ah to imię znane każdemuMai-ah to imię znane każdemuMai-ah to imię znane każdemuMai-ah to imię znane każdemuMai-ah to imię znane każdemuMai-ah to imię znane każdemuMai-ah to imię znane każdemu
Do karczmy w Immersea Mai-ah dotarła późno. Jej długie czarne włosy upięte w finezyjnie warkocze były w nieładzie a podróżne ubranie, w odcieniach zieleni, upaprane błotem. Rozdarcie na lewym rękawie i świeży siniak w okolicy podbródka sugerowały udział w jakiejś szamotaninie.
Zobaczywszy wolny stolik w rogu sali usiadła z cichym westchnieniem. Wyciągnęła sakiewkę, zmarszczyła brwi widząc jej zawartość, ponownie westchnęła, po czym zamówiła grzane wino.

„No to tyle jeśli chodzi o ekstrawagancję” – pomyślała.
Sprawdziwszy, że znajdujące się w karczmie osoby całą swoją uwagę koncentrują na zamówionych trunkach, ewentualnie swoich towarzyszach, pozwoliła sobie na chwilę wytchnienia.

Popijając wino małymi łyczkami, pogrążyła się w ponurych rozmyślaniach.
„ No tak. Opryszków było dwóch. Moje 150 cm wzrostu i 44 kilo żywej wagi nie stanowiło dla nich wyzwania. Łatwy łup. Zresztą czego się mogłam spodziewać po ludziach? Nie żebym nimi gardziła... Ja im po prostu nie ufam. Zabrali prawie wszystko. Dobrze , że chociaż tą sakiewkę solidnie schowałam. W ogóle cud, że zajechałam aż tutaj. No ale jak tak dalej pójdzie, daleko sama nie zajadę...”

Rozmyślania półelfki przerwał wzmagający się w karczmie hałas. Wzrok szarych oczu Mai-ah przykuł pijany mężczyzna wskakujący na stół.
-Co ja chciałem powiedzieć. Aha, ogłaszam stworzenie nowej grupy poszukiwaczy przygód. Kto ze mną i kto nie jest tchórzem?
W odpowiedzi na zawołanie pijusa z całej sali zaczeły padac mniej lub bardziej trzeźwe okrzyki – Ja

Mai-ah skrzywiła się z niesmakiem. „Bohaterowie się znaleźli. Do czasu aż resztki alkoholu wyparują im z krwi-”- pomyślała.

Rano ze zdumieniem spostrzegła, ze nie wszystkim przeszła ochota na przygody. Obserwowała chwilę tworzącą się grupę. Usłyszawszy, że zamierzają się kierować w tą samą stronę co ona, rzuciła w ich stronę
-Jadę z wami
Poprawiła kołczan, sprawdziła czy łuk dobrze się trzyma i wyszła przed gospodę siodłać konia.

Od kilku dni podróżowali razem. Mai-ah trzymała się z tyłu. I to nie tylko dlatego, ze bolała ją każda cześć ciała – nie przywykła do długich podróży. Zwyczajnie nie miała ochoty wdawać się w rozmowy. Zbliżając się do zajazdu wyprostowała się w siodle tak, aby pozostali nie spostrzegli jak bardzo jest wyczerpana.
 
Mai-ah jest offline  
Stary 28-11-2007, 18:22   #8
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
Z całego pędzącego orszaku jedna osoba wyróżniała się szczególnie. A był to krasnolud zwany Vulfgarem. Podczas gdy wszyscy z gracją jechali na koniach on cierpiał katusze dosiadając swojego kuca. Nie dość że krasnolud siedząc na nim głową sięgał zaledwie kłębu rumaków to w dodatku niewygodne siodło gniotło go w pewnym miejscu. Wiercąc się i przeklinając pod nosem marzył tylko o tym aby zsiąść z tego potwora i wypocząć i gospodzie. Był to barczysty krasnolud mierzący około 130 centymetrów. Wiatr rozwiewał jego rudą brodę zaplecioną w trzy warkocze, każdy zakończony maleńką metalową twarzą krasnoluda. Dwie po bokach przedstawiały miny smutną i wesołą, a trzecia wisząca na krótszym warkoczu, znajdującym się trochę z tyłu między dwoma pozostałymi przedstawiała krasnoluda złego. Vulfagar odziany był w kolczugę, hełm i skórzane buty a na to narzucony miał biały płaszcz z kapturem. U jego boku spoczywał jednoręczny młot bojowy, a przez plecy miał przewieszoną metalową tarczę z kolcami. Reszta ekwipunku spoczywała w tobołkach po obu stronach kuca.

W pewnym momencie karzeł nie mógł już wytrzymać i swym grzmiącym głosem powiedział:

Na Moradina, mości Państwo zwolnijcie trochę. Ten przeklęty kuc nie umie biegać i z każdym jego krokiem siodło mnie obdziera.

Zaraz potem w oddali zauważył światła. Jego przyzwyczajone do mroku oczy ujrzały tam gospodę. Stan jej był kiepski, lecz dla wykończonego krasnoluda wydawała się ona pałacem.

"Cóż spało się w gorszych miejscach. Mam tylko nadzieję, że mają tutaj dobre piwo" - myślał ściskając lejce i popędzając swego wierzchowca. W myślach widząc siebie w wygodnym fotelu, pijącego złoty trunek i przypatrującego się ogniowi w kominku zapomniał o tym co przed chwilą powiedział. Nie myślał już o niewygodnym siodle czy głupim kucyku bo już wkrótce jego katusze miały dobiec końca.

Jednak dotarcie do karczmy wcale nie było takie proste. Kiepska droga zmusiła wędrowców do pieszego prowadzenia swoich rumaków. Zdrętwiałe nogi początkowo odmawiały posłuszeństwa, przez co krasnolud został z tyłu. Gdy w końcu doszedł do reszty ujrzał Nicolasa walącego w drzwi. Domyślając się od razu co jest grane rzekł smutnym głosem, w którym słychać było, że właśnie prysł sen o piwie w fotelu:

Chyba sobie nie poucztujemy. Weźcie no mości Państwo zajrzyjcie przez okna czy jest tam kto w środku. Zrobiłbym to chętnie sam, lecz obawiam się że z moim wzrostem nie za wiele mógłbym zdziałać.

Po tych słowach zaczął się rozglądać mając nadzieję że dojrzy jakiegoś tubylca...
 

Ostatnio edytowane przez Radioaktywny : 28-11-2007 o 18:33.
Radioaktywny jest offline  
Stary 28-11-2007, 20:31   #9
 
Layla's Avatar
 
Reputacja: 1 Layla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputację
Obok gospody znaleźliście małą stajnię, w której pozostawiliście swe konie. Chłopiec stajenny gdy otrzymał od Cyrila srebrnika obiecał że zaopiekuje się dobrze waszymi wierzchowcami.

Natomiast drzwi karczmy były zamknięte, choć pora nie była jeszcze bardzo późna. Słysząc dochodzący ze środka gwar, Nicholas najpierw zawołał, a gdy odpowiedziała mu jedynie cisza, uderzył rękojeścią swego noża w drzwi. Miał właśnie zastukać po raz trzeci, kiedy te otworzyły się nagle. Światła, głosy, a także zapach ciepła uleciały w ciemność zapadającej nocy.
Spoza uchylonych drzwi wyjrzała pociągła twarz bez zarostu.

- Kto to...Czego tu chcecie? Jeśli pokoi, to przykro mi, ale nie ma już wolnych. Musicie szukać gdzie indziej. - zamierzał zamknąć drzwi. Powstrzymała go dłoń Merica, który stał akurat obok Nicholasa.

Chudy jak szkielet mężczyzna nie cofnął się jednak. Zaciskał ze złości wąską szczękę świdrując paladyna zimnym spojrzeniem.

- Co się tam dzieje? - zapytał jakiś głos dochodzący ze środka. - Przesłyszałem się czy też nie chcesz wpuścić strudzonych wędrowców?. Jakimże jesteś gospodarzem?

Właściciel gospody drgnął słysząc te słowa, a potem zaczął mówić służalczym tonem.
- Proszę o wybaczenie, panie. Miałem na myśli tylko to, że moje pomieszczenie jest zbyt skromne dla tych podróżników.

- Wpuść ich do środka, człowieku! Przekonałem się teraz jak nisko upadliście, wy, mieszkańcy gór, w swym braku poszanowania dla ludzi ze świata. Nie słyszysz, wpuść że ich!


Gospodarz ustąpił, a wy znaleźliście się w środku. Wewnątrz karczma wyglądała dużo lepiej niż z zewnątrz. Ściany miała przykryte ręcznie rzeźbionymi deskami w typowo elfickie motywy, a bujna zielona roślinność i kosze z kwiatami zdobiły rogi sali głównej i sufit. Girlandy liści i kolorowego kwiecia okrywały przestrzeń ponad głowami, dając poczucie bezpiecznego schronienia wśród poszycia leśnego. Delikatna woń przyrody unosiła się i mieszała z zapachem potraw oraz zapalonych różanych świec.

Na każdym stole spoczywał śnieżnobiały obrus zdobiony na brzegach złotą koronką. Mniej więcej na środku każdego stołu znajdowały się dwa świeczniki. Ich delikatne zdobienia zostały oddane z największą precyzją i pozłocone.

Krzesła miały obicie z białego jedwabiu, haftowane zieloną i złotą nicią w powtarzający się motyw kruka. Zasłony w oknach zostały wykonane w ten sam sposób i podpięte po obu stronach grubym sznurem. Przepych tego miejsca zaskakiwał, lecz był on zadziwiająco delikatny w swej prostocie i skromny zarazem. Ktokolwiek urządzał to miejsce, musiał mieć dużo pieniędzy i ciekawe poczucie gustu i dobrego smaku.

W przestronnej sali gospody znajdowało się jedynie kilka osób, w większości ludzi. Przy jednym z dużych stołów siedział samotnie wysoki, szczupły, choć dobrze zbudowany mężczyzna w sile wieku, o długich, czarnych włosach i starannie przystrzyżonej brodzie tego samego koloru, której kontrast dawał siwy pasek przecinający pionowo podbródek mężczyzny. Jego ciemnogranatowa, bogato zdobiona szata i oparty o ścianę finezyjnie wykonany kostur który błyszczał wszystkimi kolorami tęczy wskazywały, iż nie był on zwykłym podróżnym. Popatrzył chwilę na waszą barwną kompanię, po czym starannie wypielęgnowaną, pokrytą niebieskimi żyłkami dłonią skinął na was.



- Przyłączcie się do mnie i napijcie grzanego wina, wędrowcy... - zapraszał. Słysząc jego głos, zdaliście sobie sprawę iż to on wstawił się za wami u gospodarza tej gospody. - Znajdzie się miejsce dla wszystkich a i korzystając z sytuacji porozmawiać bym chciał...

Uśmiechnął się serdecznie, niemal po ojcowsku zapraszając was do siebie.
 
__________________
Every next level of your life will demand a different version of you.

Ostatnio edytowane przez Layla : 29-11-2007 o 13:38.
Layla jest offline  
Stary 28-11-2007, 21:53   #10
 
shadowdancer's Avatar
 
Reputacja: 1 shadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumnyshadowdancer ma z czego być dumny
"Hmmmm... Chyba się myliłem. Ale nauczka z tego taka, że nie należy osądzać niczego na pierwszy rzut oka. Szczególnie podobają mi się te elfickie ornamenty na ścianach. Na pewno nie robił tego byle kto" - pomyślał paladyn. Mimo, że człowiek siedzący przy dużym stole nie wyglądał najciekawiej, jednak po chwili, gdy się uśmiechnął, całkiem zjednał sobie bohatera.
Podszedł więc on do stołu jako pierwszy i rzekł:
-Dzięki Ci, panie, za zaproszenie. Chętnie skorzystamy. Mam nadzieję jednak, że gospodarz przyniesie trochę wina. Mówiąc "trochę", mam na myśli sporą baryłkę. Nasi towarzysze mają dziś wspólne urodziny i trzeba to uczcić! - z tymi słowy spojrzał znacząco na gospodarza.
Ponownie odwrócił się do czarodzieja. Spojrzał na niego tak, jakby chciał przebić go wzrokiem. Po chwili jego spojrzenie zmiękło, miły uśmiech zagościł na jego twarzy, a on sam zajął miejsce naprzeciw maga przy stole i rzucił w kierunku towarzyszy:
-Chodzcie, panowie i panie, posilmy się, skoro tak znakomita osoba zaprasza nas do swojego stołu!
 

Ostatnio edytowane przez shadowdancer : 28-11-2007 o 22:15.
shadowdancer jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172