Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-01-2009, 18:08   #1
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Największy przyjaciel pewnej damy... (+18)

Cread rozsiadł się wygodnie w swym fotelu. Lubił obserwować przed duże okno w swym pokoju, jak małe dzieci się bawią. Dziatki biegały radośnie po polanie, ciesząc się z ostatnich ciepłych dni tego roku. Pomimo słońca, ogrzewającego ziemię swym ciepłym blaskiem, liście drzew dawno już uschły, barwiąc swat subtelnymi odcieniami brązu, czerwieni i żółci. Za kilka dni pewnie spadną, pozostawiając po sobie jedynie przyjemne wspomnienie. Potem przyjdą zimne wiatry, burze i śnieg.

Ale póki tak się nie stanie, dzieci mogą się bawić.

- Dziadku…

Nieśmiały szept rozległ się za plecami skryby. Od razu rozpoznał ten zawsze cichy głosik i jego właściciela, wychylającego swą główkę zza drzwi. Samwell, jego najmłodszy wnuk, był zawsze samotny. Kiedy nie miał co robić, przychodził do swego dziadka. Cread nigdy nie potrafił mu odmówić. Nawet nie spytał, czemu nie pójdzie na dwór. W jego wieku był taki sam.

- Witaj, Sam. Chcesz pewnie usłyszeć jedną z moich historii?

- Yhy…- maluch kiwnął głowa, powoli wchodząc do pomieszczenia i rozglądając się.

Biblioteka dziadzia zawsze budziła w nim ciekawość. Szerokie, wielkie okno, wpuszczające przez cały rok światło słoneczne, przyjaźnie trzaskający kominek w rogu i ciepłe, wielkie futro niedźwiedzie zapraszały do siebie spragnionego historii chłopaka. Kochał leżeć na tym ciepłym futrze, wygrzewać się przy kominku i odpływać w krainę marzeń, gdzie dzielni herosi pokonywali smoki i ratowali niewinne dziewice.

Jednak nie to było w tym pomieszczeniu najciekawsze. Zawsze, gdy Samwell wchodził do pomieszczenie, musiał spojrzeć na książki. Były ich tu setki, jeśli nie tysiące. Wielkie półki, sięgające aż do sufitu kryły w sobie tysiące tajemnic. Były tu księgi o gotowaniu, o tajnikach magii, historyczne. Można była znaleźć mapy, wspomnienia podróżników, relacje odkrywców, a w tajnej szufladzie dziadka były nawet listy z jego młodości, które można było przeczytać, gdy zapadał w drzemkę. Sam zawsze lubił pomyśleć, że w tym pomieszczeniu są wszystkie książki świata. Wystarczyło je przeczytać, by zdobyć wiedzę absolutną, poznać tajemnice wszechrzeczy.

Tak, Sam kochał książki i potrafił okazać im należny szacunek.

- Choć no tu, smyku- zachęcił go dziadzio. Mały przerwał z ociąganiem podziwianie księgozbioru i ruszył na swoje wyklepane miejsce na niedźwiedzim futrze. Dziadek już na niego czekał, w swym miękkim fotelu, z książką w ręce. Chłopak się rozpromienił, pozycja wyglądała na grubą i wyczerpującą. Na coś, co można czytać przez wiele upiornych nocy, romantycznych zachodów słońca lub też wschodów, które napawały nową nadzieją. Wyglądała na powieść, która zaskoczy czytelnika, wywoła w nim wzruszenie, radość, zadumę.

Wyglądała na najnowsze dzieło dziadka.


- Łał, dziadku, sam to napisałeś?- malec nie ukrywał zachwytu.

- Tak, wnuczku. Poświęciłem wiele lat mojego życia na zebranie wszystkich fragmentów tej opowieści, i wreszcie jest gotowa.

- Proszę, przeczytaj mi ją. Proszę, proszę, proooooszęęęęę- zaskomlał Sam, nie mogąc doczekać się początku opowieści.

Starzec westchnął w duchu. Kolejna opowieść, którą będzie musiał ocenzurować swemu spragnionemu opowieści wnuczkowi. Aż strach pomyśleć, co by się stało z tym dzieckiem, gdyby wdrapało się na górne kondygnacje półek i wygrzebało z zakamarków co ciekawsze pozycje. Na szczęście, chłopak wolał namiętny głos dziadka od czytania na własną odpowiedzialność.

Cread nie dziwił mu się, był najlepszym bajarzem w tej części Faerunu.

- Dobrze, przeczytam ci. Posłuchaj więc o dzielnej Arveene Starag i jej przygodach…


Rozdział pierwszy
Arveene przybywa!


Podążaj za mną

Arveene znajdowała się w jakiejś komnacie. Chłodny powiew pieścił jej plecy i rozwiał włosy. Nie czuła zaduchu pomimo tego, że pomieszczenie było stare. Pajęczyny, kamienne ściany, jakieś freski, hieroglify. Pewnie kolejne podziemia.

Podążaj za mną

Zew miał postać cichego, naglącego szeptu. Bardka obejrzała się w stronę, z której dochodziło nawoływanie. Ciemny, długi tunel. Mroczny, niezbadany. Jakie tajemnice w sobie skrywał?

Podążaj za mną

Kobieta patrzyła jakby z boku na to, jak wykonuje jeden krok. Potem drugi. Trzeci. Maszerowała równym krokiem przez tunel, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Jej kroki odbijały się echem od pradawnych ścian, i ginęły w ciemnej pustce.

Podążaj za mną

Serce Arveene wypełniło się niepokojem. Musiała się spieszyć. Wiedziała, że jeśli nie zacznie biec, przybędzie zbyt późno. Nie wiedziała, co ma dogonić, dla kogo ma się pośpieszyć. Ale jeśli czegoś nie zrobi, przybędzie zbyt późno. A wtedy…

Podążaj za mną

Bardka zaczęła biec. Czuła, jak jej ciało rozpala się wewnętrznym ogniem, a w nogi wstępują nowe siły. Mimo tego wcale nie zbliżała się do końca tunelu. Każde kolejny metr był taki sam- ciemny i upiorny. Mimo to, Arveene doskonale wiedziała, gdzie ma biec.

Podążaj za mną

W końcu, na końcu tunelu pojawiło się światło. Tak jasne, ze aż oślepiające. Tak czyste, że słońce wydawało się przy nim brudne. Tak oczekiwane…

Arveene wyciągnęła do niego dłoń. Była tak blisko.

~*~

Zbudziła się, oblana zimnym potem. W łóżku obok niej drzemał w najlepsze jakiś gruby, stary dziad. Klient. Jak wielu przed nim. Nauczyła się jego imienia i z najwyższą rozkoszą wykrzyczała je podczas orgazmu… tak przynajmniej sądził. Nie ważne było imię, twarz, różne zabawy mające podniecić. Ważne było to, jak ciężka była jego sakiewka.

Teraz jednak było coś ważniejszego do zrobienia niż rozmyślanie nad tym, ile zapłacił za usługę.

Arveene podeszła do okna i otworzyła je. Chłodny wiatr przyjemnie ją popieścił, zupełnie jak w śnie. Zamknęła na chwilę oczy, rozkoszując się uczuciem. Tak przyjemnie chłodziło jej rozpalone ciało. Mogłaby tak stać godzinami, z przymkniętymi powiekami, rozwianymi włosami i rozpaloną piersią. Mogłaby zapomnieć o wszystkim- śnie, rodzinie, nocy z klientem, całym świecie. Mogłaby, gdyby nie…

- Choć tu, mój kotku. Przytul się do swego pieska.

Zaspany, półprzytomny staruch najwyraźniej pragnął, by ktoś ogrzał mu łóżko. Arveene rzuciła ostatnie, tęskne spojrzenie w stronę okna. Nad zaspanym Newerwinter pojawiła się właśnie łuna zwiastująca niechybnie świt. Kobieta wiedziała, ze gdzieś tam, gdzie nie sięga jej wzrok, czeka odpowiedź na wszystkie jej pytania.

A tymczasem musiała ogrzać pupę swemu towarzyszowi…

~*~

Wizje stawały się coraz bardziej niepokojące. Arveene męczyła się z nimi od paru miesięcy. Z początku były jedynie zwykłymi snami, w których pojawiał się motyw tajemniczego tunelu. Potem, stawały się bardziej realistyczne, tajemnicze i męczące. Doszło w końcu do tego, że ta sama wizja gnębiła ją noc w noc, a nawet, gdy w dzień zamykała na chwilę oczy, by odpocząć, od razu widziała ciemny tunel.

I jeszcze je ciało. Po każdym śnie było rozpalone, jakby niewidzialne dłonie kochanka muskały je i rozgrzewały do czerwoności. O ile jednak w przypadku mężczyzny ogień szybko się wypalał, o tyle w tym przypadku rozkosz zawsze pozostawała niezaspokojona, a ogień rósł, pożerając duszę i umysł bardki, paląc ją nie tylko w żądzy cielesnej, ale także w tęsknocie.

Widocznie Sune zachciało się żartów.

Arveene wiedziała, że musi coś zrobić. Inaczej wewnętrzny ogień spali ją pewnego ranka. Ten kochanek nie miał zamiaru bawić się w grę wstępną. Był ostry, dziki i napalony. Jego jedynym celem było wprowadzenie swych perwersyjnych marzeń w życie. Natychmiast.

~*~

Z zaszczytem ogłaszamy, że w mieścinie Noblemine odbędzie się Festiwal Tańca i Śpiewu. Artyści, tancerze, bardowie, mistrzowie słowa i pióra oraz trubadurzy z całego Wybrzeza Mieczy przybędą na to niewątpliwe wydarzenie kulturalne. Każdy, kto tylko zechce, może wziąć udział w wydarzeniu i udowodnić wszystkim innym, że ma talent. Dla najlepszych czekają nagrody, na wszystkich zaś dobra zabawa.

Serdecznie zapraszamy
Organizatorzy Festynu


Pod spodem liściku widniała lista wszystkich organizatorów, sponsorów, przyjacieli festiwalu i ich honorowych gości. Był tam nawet jakiś doktor.

Arveene wpatrywała się w list. Takie zaproszenie nie były niezwykłe, otrzymało je pół miasta. Ciekawsze było to, że bardka otrzymała drugi liścik. Ładna, biała koperta z różowymi motywami winorośli i pieczęcią odlaną z czerwonego wosku.

Po otworzeniu, oczom kobiety ukazała się ładna papeteria (również z motywem różowej winorośli), a do jej nozdrzy dotarł delikatny zapach róż. Widocznie ktoś chciał jej zaimponować.

Szanowna Panienko.
Niedawno w moich wykopaliskach nieopodal miasta Noblemine odkryłem niezwykle ciekawy przedmiot. Nie wiedząc, co z nim zrobić, postanowiłem zwrócić się do Panienki. Zapewne posiada Panienka wiedze, która mogłaby pomóc w identyfikacji owej rzeczy. Czułbym się bardziej niż zaszczycony, gdyby raczyła Panienka przybyć do Noblemine i wspomóc mnie w mych badaniach. Jak Panienka zapewnie wie, odbędzie się tam festyn. Zapewne doceni Jaśnie Panienka to widowisko i przyjmie je jako rekompensatę za trudy podróży. Jestem w stanie zaoferować Panience ciepłą strawę, wygodne łóżko, przyjemną kąpiel i opowieść skromnego, starego człowieka dotycząca tych terenów.
Przesyłam Panience serdeczne pozdrowienia.

Szczerze oddany
Doktor Robson


Robson? Arveene spojrzała na bardziej oficjalną notkę. Tak, Robson był jednym z współorganizatorów festynu. Wyglądało na to, że bardzo zależy mu na spotkaniu. Nie oferował wprawdzie pieniędzy, ale dla takiej energicznej, ładnej dziewczyny jak Starag zawsze znajdzie się praca. Zwłaszcza w tłumie innych bardów.

~*~

Droga upłynęła Arveene szybko. Minęła jakieś lasy, rzeki, parę wzgórz i pagórków. Sama niewiele pamiętała z tej podróży. Wiedziała tylko, że jej tajemniczy kochanek był zadowolony. Bardzo zadowolony. Czuła to w rozkoszy, jaką dawał jej każdej nocy. Teraz nie była już paląca, ognista i dzika. Czuć w niej było troskę, miłość i jakieś dziwne namaszczenie. Dziewczyna mogłaby przysiąc, że czuje delikatny dotyk swego towarzysza, gdy budziła się, znów nie sięgając światła. Ale, mimo to, tunel był krótszy. Im bliżej Noblemine była, tym bardziej się skracał i tym większą rozkosz czuła bardka w czasie swych wizji.

W końcu przybyła do celu swej podróży…

Noblemine było nowym miastem, liczącym sobie kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. Położone wzdłuż Potoku Jednorożca, graniczyło z gwiezdnymi Górami. Gdy Arveene szła jego ulicami, zauważyła, jak z początku równa droga zaczyna się piąć w górę. Niektóre z domów były wbudowane w ściany wzgórz, inne zaś bardziej przypominały jamy w ziemi. Wokół miasta było wiele najróżniejszych drzew liściastych- dęby, buki i kasztany stanowiły serce Wysokiego Lasu, i dlatego było ich tu tak dużo.

W końcu jamy w ziemi i proste domy zamieniły się w porządne budynku zbudowane zarówno z kamienia, jak i drewna, jako, iż mieszkańcy Noblemine mieli dostęp do obu tych surowców. W tej części miasta cały czas było słychać odgłosy kuźni. Najwyraźniej miasto słynęło z metalurgii.

W tej części miasta znajdowała się też pierwsza karczma, jaką znalazła Arveene. „Pod zręcznym rzemieślnikiem” było małą, przytulną i stanowczo przepełnioną karczmą. Tak samo jak ulice miasta. Najwyraźniej Festiwal ściągnął wiele osób z różnych części Wybrzeża Mieczy. Co dziwne, bardka nie pamiętała, by na szlaku był tłok. Prawdę mówiąc, nic nie zapamiętała z podróży szlakiem.

Usiadła przy jednym ze stolików i zamówiła piwo. Początkowe czekanie wydłużyło się, a Arveene miała coraz bardziej dosyć. Spojrzała jeszcze raz na liścik od doktora Robsona.

Oczywiście, doktorek zapomniał podać, gdzie będzie na nią czekał i jak ma do niego trafić. Geniusz…

Kobieta dopiero teraz ujrzała małą scenę ustawioną w kącie komnaty. Paru bardów prowadziło tam zażartą potyczkę na utwory, a publiczność skandowała ich imiona, lub wyła, gdy nie potrafili jej zadowolić. Paru było nawet ładnych.

Czy jednak miała czas na występy, lub flirty? Może powinna poszukać doktorka i rozejrzeć się za nim po mieście? Z drugiej strony- czy znajdzie jakąś inną rozrywkę w tym górniczym miasteczku?
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 05-01-2009 o 16:23.
Kaworu jest offline  
Stary 07-01-2009, 11:54   #2
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Sny.

Są one czymś niezwykłym, tajemniczym i ulotnym. Nikt nie potrafi do końca wytłumaczyć ich pochodzenia i znaczenia. Czy są to jakieś przepowiednie, wewnętrzne pragnienia, a może kara, zesłana w postaci złego snu, koszmaru?. Spytaj kogo zechcesz, każdy odpowie inaczej, będzie nad tym dumał i wyciągnie swoje wnioski, spytaj mędrca, wróżkę, babunię, każdy powie ci inaczej, niemal wszyscy są jednak zgodni, że jest w nich coś niezwykłego, magicznego... .

Wpatrywała się w nocne niebo, w gwiazdy ponad dachami pobliskich budynków, a przyjemny wiaterek chłodził jej rozpalone, nagie ciało. Oddychała niespokojnie, starając się wewnętrznie wyciszyć, i uspokoić bijące szybkim tempem serce. Zamknęła powoli oczy, była daleko, była wśród gwiazd, ponad sobą, ponad własnym życiem i związanymi z nim sprawami. Czuła się niezwykle lekko, zdawało jej się że lata. Tak jak Smoki, jak Magowie, tak jak w snach. Z tego stanu wyrwał ją obrzydliwy, przyprawiający o dreszcze głos. Obiecała sobie, że już nigdy, że sama będzie decydować, że się zmieni i znajdzie jakiś lepszy sposób na życie w trudnych chwilach, wszystko było jednak wyjątkowo proste i ograniczało się do tak banalnej rzeczy, jaką był zysk materialny.

Obleśny mężczyzna był bogaty, miał coś czego potrzebowała.

Miał złoto i emanujący magią amulet.

Zamknęła okno, po czym wróciła do łoża, tuląc się do dziada z ukrywanym w ciemnościach obrzydzeniem. Przeklinając w myślach własne postępowanie i chytrość poczekała spokojnie aż zasnął. Gdy już chrapał sięgnęła powoli dłonią pod poduchę i wyciągnęła spod niej sztylet kierując go w stronę gardła śpiącego. Mogłaby go teraz zabić, poderżnąć mu gardło i patrzeć jak rzuca się niczym ryba wyciągnięta z wody, jak przeraźliwie harczy zszokowany i zalewający się krwią. Nie była jednak morderczynią, nie potrafiła zarżnąć go z zimną krwią, skierowała więc ostrze do swojego właściwego celu, przecinając rzemyk z zawieszonym na nim medalionie.

- Ty świnio.

Jej brat. Tilian, by ją pewnie za to wszystko wielokrotnie spoliczkował.

~

Sny, czy też raczej wizje, dotyczące jakiegoś tunelu, trwały już od wielu miesięcy. Zaczynały się stawać coraz bardziej realne i coraz częstsze. Doszło w końcu do sytuacji, gdy nawiedzały ją co noc, dziwnie wewnętrznie kusząc i rozpalając, a następnie zdarzało się, że już w dzień, gdy ledwie na moment zamykała oczy wizje nieznanego cisnęły się w jej jaźnie. Powoli zaczynało odbijać się to na jej umyśle, stała się nieco nerwowa i opryskliwa. Chciała by to się wreszcie skończyło, żeby obrazy w jej głowie zniknęły, wewnętrzny niepokój i narastające napięcie zniknęło, zostało... zaspokojone.

Któregoś dnia otrzymała dwa listy. Pierwszy zapraszał na Festiwal Tańca i Śpiewu w Noblemine wszelkich grajków, tancerzy, Bardów i podobnych im osób z całego Wybrzeża Mieczy. Zapowiadało się więc ciekawie, i była pewna, że przybędą tłumy nie tylko wszem i wobec zaproszonych, a tam gdzie lud, tam możliwość zarobku. Drugi list, skropiony nawet pachnidłami, pochodził od niejakiego doktora Robsona, będącego jednym ze sponsorów festiwalu. Zapraszał on Arveenę w celu uzyskania pomocy na temat pewnego znalezionego przedmiotu, oferując "wikt i opierunek", a wśród wielu myśli pojawiających się w głowie młodej kobiety związanych z treścią owego listu, po raz kolejny zagórowało pytanie, ile można przy tym zarobić.

Dwa razy czytać jednak nie musiała, wyruszyła w drogę.

W miarę jak podróżowała do Noblemine ogarnął ją niezwykły wewnętrzny spokój, zupełnie jakby wizje i ich pochodzenie były zadowolone z jej postępowania. Noce również uległy zmianie, dziwne napięcie wywoływane snami stopniowo znikało, pozwalając jej nieco odsapnąć fizycznie i umysłowo. Tunel się zawężał, sprawiając jej, wiercącej się po zmroku w łożach, zadowolenie.

~

Po przybyciu do Noblemine Arveene rozglądała się po nim z zaciekawieniem. Początek miasta bardzo przypominał swą budową Silverymoon, choć nigdy tam nie była, słyszała jednak z opowieści o norkach w ziemi, domkach na drzewach i zwykłych budynkach, wymieszanych ze sobą, sąsiadujących, czy nawet wybudowanych jedno na drugim. Tu jednak w miarę dociernia głębiej w centrum pojawiły się zwykłe zabudowania zwykłego miasta, jakich niezliczona ilość występowała w całym Faerunie. Czy jednak aby na pewno było to zwyczajne miasto?. To miało dopiero się okazać... .

Przedzierając się przez tłumy przybyłe w związku z festiwalem w poszukiwaniu jakiejś karczmy i noclegu, dotarło nagle do niej, że tak naprawdę niewiele pamięta z podróży. Wspomnienia zdawała zakrywać się jakaś mgła, czego Arveene nie potrafiła sobie wytłumaczyć, podobnie jak faktu, że nie spotkała licznych podróżnych na gościńcu. Ale czy na pewno?. Wszystko to po raz kolejny ją mocno zadziwiło, rozmyślania przerwało jednak ujrzenie szyldu "Pod zręcznym rzemieślnikiem", budynku będącego chyba karczmą, co po chwili potwierdziły dochodzące z wewnątrz śpiewy, i wychodzący, zalany jegomość.

Zamówiła piwo, by po chwili się zdziwić. Przecież ona mało kiedy piła piwo, woląc wino?. Co, kto, jak, dlaczego?. Mimo tej pomyłki postanowiła się jednak napić złocistego napoju, rozglądając się po karczmie, i dopiero teraz zastanawiając, jak niby ma odnaleźć w tak tłocznym obecnie mieście zapraszającego ją Robsona, który nie wysilił się w liście na jakieś bardziej szczegółowe wytyczne. Siedząc przy dużym stole z obcymi mężczyznami w przepełnionym przybytku, i ignorując ich zdziwione i podejrzliwe spojrzenia, zauważyła niewielką scenę i grupkę "prześpiewujących" się Bardów wśród licznych wiwatów zebranych.

- Tak - Odezwała się zupełnie bez sensu, jakby nie kontrolowała samej siebie, co... wcale jej jakoś nie zdziwiło.

Wsłuchując się w utwory Bardów ponad wrzaskami, licznymi rozmowami i trzaskaniem kufli, dotknęła nagle dłonią wiszącej na jej prawym biodrze lutni. Muzyka była w końcu jej życiem, a słuchanie czyjeś kusiło, ostatnio niewiele grała, oni zaś grali i śpiewali, w pewien sposób prowokując. Przejechała palcami po strunach wiszącego instrumentu, a dźwięki doprowadziły do drobnego uśmiechu na jej ustach. Wzięła porządny łyk piwa, wyczekując z niecierpliwością aż umilkną śpiewy konkurujących ze sobą mężczyzn.

Poderwała się z miejsca.

Chwyciła za lutnię i zagrała. Zagrała i zaśpiewała, doprowadzając do milczenia siedzących tuż przy niej. Zakończyła ich rozmowy, pijackie bełkoty i gderanie, a fala zdumienia rozeszła się po stołach, uciszając wszystkich na potrzebną jej chwilę. Zagrała dla siebie, by poprawić sobie nastrój, z drobnym wzięciem pod uwagę przeważającej męskiej publiczności, zagrała wesoło i nieco sprośnie, niemal od razu wskakując na ławę, na której przed chwilą siedziała, a następnie na stół. Poznała tą piosenkę w dzielnicy portowej, przebywając przez krótki czas w Waterdeep.

Tam posłuchajcie Wy...
...Wypłynęły panny trzy.
Fale rosły, bo był duj,
Okręt zwał się "Wielki"!
Okręt zwał się "Wielki"!

Jedna panna sterowała,
Druga w garach coś mieszała,
Trzecia dziurę zatykała,
Bo je woda zalewała.

Ta przy sterze kurs myliła,
Druga gary popaliła,
Trzecia z dziurą walczy w zęzie
Trzeba je ratować będzie!

Tam posłuchajcie Wy...
...Wypłynęły panny trzy.
Fale rosły, bo był duj,
Okręt zwał się "Wielki"!
Okręt zwał się "Wielki"!

Płyńcie chłopy na ratunek,
Trza kobity brać na sznurek,
Nie patrzcie na nie krzywo,
Postawią w porcie piwo.

A po piwie, drogie panie,
Rozpoczniemy naprawianie.
Chociaż taki dzień ponury,
Trzeba w zęzie zatkać dziury.

Tam posłuchajcie Wy...
...Wypłynęły panny trzy.
Fale rosły, bo był duj,
Okręt zwał się "Wielki"!
Okręt zwał się "Wielki"!

Kiedy rano odpływały,
Swych wybawców pożegnały.
Jeden do drugiego mruga
Zdała by się nocka druga!

My żeglarze - zatykacze,
Każdy robi to inaczej.
Chociaż z tego żyć się nie da,
Pomożemy, gdy potrzeba!

Gdy skończyła, wciąż stojąc na stole, ponad wszystkimi przebywającymi w karczmie, nie spodziewała się takiej reakcji. Karczma po prostu zaczęła szaleć, rozgrzmiały nie kończące się wiwaty, gwizdy i ogromne brawa, Arveene zdobyła błyskawicznie niemal ich wręcz uwielbienie. Młodej kobietce z przyspieszonym oddechem i zaczerwienionymi policzkami pojawił się na ustach wielki, szczery uśmiech. Całkiem jak dawniej, gdy jeszcze nie znała trudów parszywego życia.

Szkoda że nie widział jej teraz Tilian.

Znowu poczuła że żyje.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 09-01-2009, 12:56   #3
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Arveene siedziała w karczmie i piła sobie piwo. Rozmyślała nad wieloma sprawami. Nad tym, czemu nie pamiętała drogi do Noblemine, nad tym, czemu sączy w siebie tego sikacza. Także nad tym, jakby można było rozbawić bywalców karczmy. Ta ostatnia myśl w krótkim czasie zwyciężyła nad pozostałymi, zmuszając dziewczynę do pokazania swojego talentu.

Czemu to zrobiła? Nudziło jej się? Chciała być w centrum uwagi? Może wziąć te kilka groszy za występ? Albo rozgrzać się przed Festiwalem? To wie tylko ona.

… możliwe jednak, że miało to związek z paroma grajkami na scenie, którzy właśnie dawali pokaz swoich „umiejętności”. Był tam dumny elf ze skrzypcami, grający zachwycające i pełne wdzięku melodie. Gdyby był w filharmonii, pewnie zyskałby sobie wielkie uznanie publiczności. Niestety, jakimś cudem znalazł się w największym zbiorowisku pijaków w tej części Faerunu. Jedynie jedna karczmarka patrzyła na niego z zachwytem i tajemniczym uśmieszkiem. Gdy artysta patrzył jednak mimochodem w jej stronę, ta odwracała wzrok, zawstydzona.

Po elfie, którego występ został uhonorowany grzecznościowymi oklaskami, na scenę wszedł niski i krępy krasnolud. Był typowym przedstawicielem swojej rasy- ciężki, szerszy niż wysoki, umięśniony i owłosiony. Stanowił całkowite przeciwieństwo swojego poprzednika. Jedyne, z czym wyszedł na scenę, to w połowie pełny kufel piwa. Sądząc po jego rumianej twarzy, wystającej spod czarnej brody i gęstych brwi, wypił już wiele takich kuflów. Trochę się chwiejąc na nogach, zaśpiewał grubym basem krasnoludzką pieść zatytułowaną „Z dziada pradziada, piękna jest krągła baba!” Z takim głosem mógłby zaśpiewać dla szlachty, o ile wybrałby sobie bardziej stosowna tematykę. Albo inny obiekt westchnień…

„…Burza włosów, silne ręce
Krasnoludki są przepiękne
Wszystkie dobrze zbudowane
Twarde ciała ich jak kamień
Błyszczą w oczach ich klejnoty
Nasze stają się sztywniochy
Bo choć ciała maja harde
Ja do serca drogę znajdę
Popodniecam, porozbieram
I za pracę się zabieram!
HEJ!...”


I tak to leciało. Co ciekawe, krasnolud zebrał całkiem spore owacje. Roztargnienie, które męczyło ostatnio Arveene,m stawało się coraz bardziej dokuczliwe. Dopiero teraz zauważyła, że w mieście było bardzo dużo krasnoludów, a także gnomów. Co prawda, najróżniejsze rasy zebrały się w Noblemine z okazji festiwalu, ale tych dwóch nie można nazwać zbyt muzykalnymi.

Najgorsze było to, ze grajków było jeszcze kilku, ale kobieta zamiast słuchać występów, patrzyła pustym wzrokiem przed siebie. Nie wiedziała, o czym tak rozmyślała, ale czuła w sercu wielką tęsknotę. Znowu pragnęła być z rodziną, z Tilanem. Jeszcze raz poczuć się jak małe dziecko, oblać braciszka wodą, pobawić się z nim w berka. Nie myśleć o pieniądzach, swoim „zawodzie”, o całym tym syfie, jakim czasami stawały się kolejne dni.

Nie, nie za tym tak usilnie tęskniła Arveene. Było coś, za czym tęskniła bardziej. Coś, co ją wzywało do siebie niespełnionym pożądaniem, melancholią i obietnicą ukojenia wszystkich zmartwień. Coś, co mogło odmienić jej całe życia. Byt zdolny uczynić ją szczęśliwą, jeśli tylko bardka odpowie na jego namiętne wołania.

Obecnie scena stała pusta. Mimo to, kobieta nie miała ochoty na jakieś oficjalne wejście na scenę. Chciała pograć ot tak, po prostu. Jak za dobrych czasów, na ławie w karczmie, za zachwycone spojrzenia mężczyzn i gorącą strawę. Za uznanie towarzyszy i cień zazdrości w oczach innych bardów. Za kilka miedziaków i parę luźnych propozycji.

Po początkowym rozgrzaniu palców oraz strun lutni, bardka żwawo wskoczyła na ławę i zaczęła śpiewać. Pewien niezwykle szczęśliwy krasnolud miał okazję spojrzenia na jej atrakcyjne ciało z bardzo interesującej perspektywy, a paru okolicznych pijaków pochwyciło zrazu melodyjkę, rytmicznie klaszcząc. Ale Arveene to nie wystarczyło. Gdy tylko cała karczma skupiła na niej uwagę, na chwilę zapominając o zakładach, butlach z piwem oraz okolicznych pięknościach, przedsiębiorcza kobieta wskoczyła na stół, całkowicie górując nad resztą towarzystwa. W miarę jak śpiewała, jej samej też udzielała się atmosfera. Całe pomieszczenie wpatrywało się w nią z zachwytem, klaskało do rytmu bądź też szczerzyło, słysząc problem trzech panien z zatykaniem swoich dziur. Rozochocona, Starag zaczęła machać głową, uwalniając swe gęste, czarne włosy z niewolnictwa starej fryzury i zakręciła pupcią. A trzeba przyznać, miała czym kręcić…

Gdy tylko skończyła, zalała ją fala wrzasków, gwizdów, owacji i toastów. Zaraz też przyniesiono więcej piwa, miodów, dziczyzny, znalazło się też paru wstawionych gości, którzy chóralnymi głosami powtarzali co ciekawsze wersy śpiewki. Kelnerki uganiały się jak opętane, starając się obsłużyć gości, a przy stole Arveene stał krąg ludzi, krasnoludów i gnomów, którzy chcieli jej wysłuchać. Każde słowo z jej ust było spijane niczym nektar, a jej twierdzenia były chwalone za wielką mądrość, trafność i dowcip. Zaraz też obok kobiety wyrósł stos placków z jabłkami, dziczyzny, suszonych owoców, wina, ciastek, ryb, wszystkiego, czego tylko mogła sobie zażyczyć. Bywalcy „Pod zręcznym rzemieślnikiem” mieli razem wprost nieograniczoną liczbę pieniędzy.

- Opowiedz nam o sobie- poprosił młodzian, zapatrzony w bardkę jak w obrazek.
- Właśnie! Opowiadaj no w końcu, skąd pochodzisz, gdzie nauczyłaś się tak grać i no, w ogóle!- zażądał energicznie jeden z krasnoludów.
- I jakie jest Twe miano, piękna pani- rzekł pewien gnom, który stał na ławie po to, by patrzeć w twarz Arveene swymi oczami. Uśmiechnął się zachęcająco, najwyraźniej próbując oczarować kobietę swym ciałem. Sądząc po tonie głosu, miał się za wielkiego amanda, który mógł mieć każdą. W ręce trzymał kwiatka, który wyglądał tak, jakby właśnie został wyrwany sprzed karczmy.

Był nawet ładny. Lekki zarost na twarzy, brązowe oczy, śnieżnobiały uśmiech i umięśnione ciałko. Był tylko jeden problem- miał jakiś metr wzrostu.

Widząc to, Arveene zadrgały kąciki ust.

~*~

Gdy Arveene wyszła z karczmy, była już noc. Sama nie wiedziała, jak mogła się tyle zasiedzieć w jednej karczmie. A to bis, a to opowieść o sobie, a to posiłek, były jeszcze butelki wina. Dużo butelek. Zbyt dużo. Zazwyczaj tyle nie piła, ale tłum fanów nie mógł dać jej spokoju. Zadziwiające, jak czasem krasnoludy nie rozumieją słów „Nie mogę pić tyle, mam słabą głowę”.

W każdym razie, bardka nie chciała zostać w karczmie już dłużej. Była zmęczona tłokiem, nadmierną uwagą skierowaną w jej stronę i powszechnym hałasem. Musiała odpocząć.

Świat zewnętrzny przywitał ja zimnym oddechem, tak przyjemnie kojącym wszelkie trudy dnia. Na niebie widać już było gwiazdy, a miasta spało spokojnym snem. Jedynie odgłosy dochodzące z karczmy psuły harmonię tego miejsca.

Z szumiąca głową, Arveene ruszyła przed siebie…

~*~

Znalazła się w podziemiach. Tym razem nie była w komnacie. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się i rozgałęziały kamienne tunele. Żółte ściany i pył były wszechobecne. Nigdzie nie było ani jednej pochodni, a mimo to stare ściany z hieroglifami były doskonale widoczne. Tylko z dala od Arveene rozciągała się przepastna, nieskończona czerń i cisza.

Kobieta nie czuła się zagubiona. Doskonale wiedziała, gdzie ma iść. Przed siebie, tak długo, aż nie znajdzie tej jednej, jedynej komnaty, która oferowała wyjście. Skarb. Niezmierzoną potęgę.

Musiała krążyć tak długo, aż nie znajdzie swego przeznaczenia.

~*~

W końcu, znalazła! Po wielu, naprawdę wielu zakrętach, korytarzach, ślepych uliczkach i tym podobnych wyzwaniach, Arveene w końcu znalazła komnatę, której szukała. Nawet nie patrzyła na nią, rzut oka wystarczył, by wiedziała, gdzie jest. Przed jej oczyma rozpościerał się długi, naprawdę ciemny tunel. Gdy tylko w niego wbiegła, światło, które jej towarzyszyło, opuściło ją. Była sama, jak zawsze w tym tunelu. Mimo to odważnie wbiegła do niego.

Biegła i biegła, a tunel wcale się nie kończył. Kiedy zwątpiła w to, czy dobiegnie do końca, natrafiła na ścianę.

CO!- wydarła się w myślach, bogowie tylko wiedza, do kogo i na co.

To nie mogło się tak skończyć! Musiała znaleźć światło, swoje przeznaczenie. Musiała dobiec do końca tunelu, wybiec z niego. Nie mogła trafić na ścianę! Nie mogła, po prostu nie mogła! To.. to błąd, pomyłka. Musi tylko wybiec z tego tunelu i się wrócić, a przeszkoda zniknie. MUSI zniknąć!

Wściekła, zawiedziona i zdesperowana, zaczęła z całych sił walić w ścianę, która ośmieliła jej się stanąć na drodze.

Nagle, wszystko się rozmyło. Oszołomiona Arveene odkryła, że nie znajduje się w podziemiach, tylko w jakiejś obskurnej uliczce na obrzeżach Noblemine. Stała w ślepym zaułku i waliła w ścianę, doprowadzając do paniki parę wyrośniętych szczurów.

Bardka chwyciła się za głowę i opadła na kolana. Nie wiedziała, co się dzieje. Miała kłopoty z koncentracją, nocne koszmary, teraz jeszcze halucynacje, a wszystko to zdawało się pogarszać z dnia na dzień. W dodatku, gwałtowny koniec wizji przyprawił ją o mdłości. Świat zawirował, a ona klęczała na zimnej ziemi, próbując utrzymać wszystkie wypite dzisiaj trunki i zjedzone potrawy w wnętrzu swego ciała.

Bogowie, czy ja wariuję?

- Oho, wielka artystka- dobiegł zza jej pleców głos. Sadząc po artykulacji, należał do mocno wstawionej osoby. Gdy się odwróciła na klęczkach, ujrzała górującego nad nią krasnoluda. Był wysoki jak na swoją rasę, miał jakiś metr sześćdziesiąt wysokości i wydatne, umięśnione ręce. Jego czarna, skłębiona broda, gęste brwi oraz ostro zakończony nos pewnie podniecał niejedną krasnoludkę, jednocześnie sprawiając, że kobiety innych ras uciekały na sam jego widok. Śmierdział potem, tanim piwem oraz starymi, niezmienionymi od tygodnia ubraniami. Obrazu dopełniały żółte, zepsute zęby.


- My żeglarze-zatykacze, każdy robi to inaczej- bąknął pod nosem pijacką przyśpiewkę, zbliżając się niebezpiecznie blisko do Arveene. Ta chciała wstać, jakoś się obronić, zaprotestować, nie miała jednak zwyczajnie sił. Miała niezłą imprezę zarówno w szumiącej głowie, jak i protestującym żołądku. Agresor chwycił mocno jej rękę, uniemożliwiając nią jakiekolwiek próby obrony. Dla bezpieczeństwa, wygiął boleśnie nadgarstek. Kobieta zasyczała z bólu.

- Chociaż żyć się z tego nie da, pomożemy, kiedy trzeba- kontynuował, wolą ręką rozpinając sobie rozporek zbyt ciasnych spodni. Gdy skończył, ręka skierowała się do kształtnych piersi kobiety.

Widząc przerażenie malujące się na twarzy bardki, krasnolud wykrzywił swą brudną twarz w diabelskiej parodii uśmiechu.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 10-01-2009 o 23:20.
Kaworu jest offline  
Stary 14-01-2009, 13:35   #4
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Arveene po wspaniałym występnie znalazła się w centrum zainteresowania sporej liczby mężczyzn wszelkiej rasy, cisnących przy zajmowanym przez nią stoliku, przekrzykując się w prawieniu jej komplementów, domagając się rozmowy, opowiastek z jej życia, i stawiając masę wszelakich potraw oraz napitków. Czuła się w tej sytuacji niczym przysłowiowa ryba w wodzie, uwielbiała wywoływać zachwyt, znajdować się w centrum uwagi, być wychwalaną, ubóstwianą, i mieć łechtane swe ego. Pytali o wiele, ona zaś wprawna w tego typu sprawach, opowiadała nieco o swoim życiu, przeplatając prawdę z masą niegroźnego fałszu, wiedząc już dobrze ze sporego doświadczenia co słuchacze lubią najbardziej.

Słodkie dziewczę wychowane w małej wsi o zmyślonej nazwie (no to na wschód od Waterdeep, taka wyboista droga prowadzi, pewnie tamtędy nie raz przejeżdżaliście nie zwracając uwagi na kilka domostw), niezbyt zamożni rodzice, miłe dzieciństwo, pierwsze nauki gry na lutni, wyruszenie w świat by pomóc kochanej rodzinie, skromne przygody, potem coraz lepiej, drużyna uganiająca się za młodym smokiem; - i na odwrót; a to tu to tam, wieża Licza, no pewnie o tym słyszeliście, i tym podobne opowiastki... . Co bardziej natrętnego, lub raczej powiedziawszy liczącego w nadziei na potkanie, czarowała słowami szeptanymi do uszka "spotkamy się za godzinę po rozejściu", piła, jadła, śmiała się, flirtowała i opowiadała.

O tak, uwielbiała takie chwile, czuła się wtedy cudownie.

Wszystko co piękne jednak się kiedyś kończyło, podobnie było i z tym wieczorkiem pełnym wrażeń. Mocno już wstawiona opuściła karczmę chcąc się jedynie przewietrzyć, a następnie wynająć w karczmie jakąś izbę i spać, spać do południa następnego dnia, jej nogi miały jednak inne plany, prowadziły ją po śpiącym już mieście, po pustych ulicach, wśród gwiazd na niebie.

- Kiedyś teszszż będę gwiazdą, hep!.


~


Była blisko, już tak bardzo blisko swojego celu, jak nigdy. Czuła dziwne uczucie spełnienia, pędziła ciemnym korytarzem ile sił. Jeszcze chwila i tam będzie, w końcu wypełni się co powinno, pozna wołający ją byt, jej uczucie tęsknoty, zwątpienia i miłości(?) zostanie za chwilę zaspokojone, tam w komnacie, tuż przed nią, czeka cierpliwie, będą razem, już teraz, mroczny tunel nie chciał się jakoś skończyć, jednak wiedziała, że jest blisko.

Ściana.

Głupia, prosta, wredna ściana. Przeszkoda banalna, jednak nie do pokonania. A za nią czekał jej cel, jej światło, zaspokojenie... dlaczego??. Była tak blisko, tak blisko, nie udało się, nie mogło się udać, do jasnej cholery głupia ściana?. Ona musi ustąpić, przepuścić ją, Arveene tego chce, tego pragnie!. Zaczęła klnąć, wrzeszczeć, tłuc pięściami w przeszkodę... .

Bardka stała w jakimś miastowym zaułku, w mieścinie Noblemine. Była noc, a pijana kobieta boleśnie trzaskała w najzwyklejszą ścianę, tuż obok paru beczek, małej sterty śmieci, i piszczących szczurów. Bolały ją dłonie, głowa, maltretowany wcześniej jadłem i napitkiem żołądek. Zrobiło jej się trochę słabo i zebrało niebezpiecznie blisko wymiotów, niemal "spłynęła" po ścianie, gdy ugięły się pod nią nogi. Opadła na kolana, prosto w jakąś niewielką kałużę, a wszystko wirowało.

- Czemu, no czemu... głupia jestem... - Przemknęła jej jedna z wielu myśli w odurzonej alkoholem głowie.

Wtedy też usłyszała czyiś głos. Okazało się, że zaczepił ją jakiś wredny, brudny, i również wstawiony Krasnal, którego obrzydliwe zamiary były już po chwili w pełni jasne. Arveene chciała wstać, strzelić go w pysk, lub zrobić cokolwiek innego, nie miała jednak siły by się podnieść, a śmierdząca świnia zbliżyła się do niej, i chwyciła wciąż klęczącą młodą kobietkę za prawy nadgarstek, boleśnie wykrzywiając jej rękę w bok. Drugą ręką Krasnal zaczął grzebać w spodniach, nieco je rozpinając, a ona z coraz bardziej narastającym obrzydzeniem i strachem wiedziała już co się święci. Po chwili te same łapsko zachłannie macało już jej biust, a parszywy brodacz rżał jej z zachwytu w twarz, ukazując swoje żółte zęby.

Była coraz bliżej wymiocin, nie bardzo wiedząc co zrobić. Klęczała przed nim, a on wykrzywiał jej rękę, drugą obmacywał, a twarz Arveene i rozpięty rozporek były stanowczo zbyt blisko siebie.

- Ty... ty... ty... - Mamrotała. Lewą, wolną ręką, nie chwyci za miecz, za różdżkę, za sztylet, nie da rady. Nie rzuci zaklęcia, będąc zbyt wstawioną, nie wyskoczy w górę chcąc trzasnąć go głową w podbródek, zbyt mało sił, i już teraz zbyt boląca głowa. Powoli zaczynała ogarniać ją panika, połączona jednak z narastającą furią.

Wrzasnęła. Wrzasnęła, tak jak tylko kobiety potrafią, przyprawiając postronne osoby o ciarki na plecach, o zdumienie, często również nieźle strasząc owym wrzaskiem. Jednocześnie zacisnęła pięść lewej dłoni, zbierając w sobie co jeszcze potrafiła, po czym w całym tym jej pijackim stanie wyprowadziła cios od dołu, prosto między nogi zasranego gwałciciela.

Żywcem się nie da!
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 24-01-2009, 19:58   #5
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Arveene była w potrzasku. Uwięziona w ślepym zaułku, trzymana przez obleśnego krasnoluda, z bolącą głową. Gdyby tyle nie wypiła, gdyby nie te jej wizje, gdyby nie późna pora, gdyby nie ścieżka, którą w życiu obrała, gdyby nie to, że rozstała się z swym bratem…

Było wiele czynników, które sprawiły, że znalazła się w takiej a nie innej sytuacji. W momencie, w którym prącie zbliżyło się do kobiety, ta zrobiła jedyny rozsądny ruch, jaki przyszedł jej na myśl. Wrzasnęła.

Krasnolud doznał bolesnego kontrastu. Przed chwilą bardka wyglądała tak, jakby miała zacząć szlochać, tymczasem ona darła się wniebogłosy. Niedoszły gwałciciel puścił ją i zatkał uszy obiema dłońmi w rozpaczliwej próbie odgrodzenia się od wysokiego c, które wypełniło otoczenie. Na nic to, wysoki, długi pisk rozszarpywał mu bębenki.

- Ty suko!- ryknął, unosząc w górę swe pieści. Splótł je ze sobą, wziął zamach i…

TRZASK!

Przerażona Arveene otworzyła szeroko usta, zapominając języka w gębie. W jednej chwili anonimowy napastnik chciał ją uderzyć, a w następnej kulił się u jej stóp, chwytając za głowę. Obok niego, w świetle księżyca, złowieszczo błyszczały odłamki szkła i gęsta, purpurowa posoka.

- Wstawaj. Nic Ci nie jest?

Zaniepokojony, a jednocześnie delikatny głos miał swe źródło blisko ucha bardki. Obok niej uklęknął młody mężczyzna, który troskliwie jej się przyglądał.


Chłop był ładny. Wyglądał na najwyżej trzydzieści lat i miał w sobie to coś. Co takiego? Przede wszystkim ponętne, młode, tygrysie ciałko, które aż prosiło się o to, by je bliżej zbadać. Chaotyczna fryzura, złożona z (zapewne własnoręcznie) obcinanych włosów i zarost dawały mu niegrzeczny wygląd. Arveene wcale by się nie zdziwiła, gdyby uratował ja tylko po to, żeby związać, wziąć na ręce i uprowadzić w jakieś ciemne, ciche miejsce. I, na bogów, pozwoliłaby mu!

Poza tym, miał w swoich brązowych oczach coś niezwykłego. Kobieta nie wiedziała co, jednak jego spojrzenie przyciągało jej wzrok…

- Wstawaj- powtórzył jej wybawca, po czym nieco brutalnie chwycił ją za ramię i pociągnął do góry. Oszołomiona Arveene została wkrótce zdziwionym, protestującym i wlokącym się z tyłu bagażem, który blondyn musiał za sobą wlec, uciekając od klnącego na czym świat stoi krasnoluda.

- Cisza! To nie ja cię gwałcę!- oburzył się mężczyzna, w końcu stając przy jakimś murze i opierając się o niego. Następnie sięgnął do pasa i chwycił duży, skórzany bukłak, z którego pociągnął spory łyk płynu.

- Krasnoludki porter, chcesz?- spytał, oferując Arveene znany, mocny napitek, pijany niemal wyłącznie przez twardych, silnych wojowników. Powiadano, że był równie mocny, co krasnoludzka czaszka.

- Kurde, aleś się wrobiła. Nikt Ci nie mówił, żeby samej nie chodzić w nocy? Skąd ty się urwałaś, dziewucho?!- naskoczył na barkę, wyraźnie zdenerwowany. Wprawne oko kobiety zauważyło pod płaszczem gniewu i oskarżycielskich spojrzeń troskę oraz niepokój. Kimkolwiek był jej wybawca, maskował swe uczucia jak każdy chłop. Mężczyźni…

Padnięta Arveene oparła się o drugi mur, tak, że mogła odpocząć, nie tracąc mężczyzny z oczu. Nie wiedzieć czemu, jedno spojrzenie na jego sylwetkę uspokajało ją bardziej niż świadomość, że gwałciciel został w zaułku, z głową potraktowaną szklaną butelką.

Stali tak przez dłuższą chwilę, ciężko dysząc i patrząc na siebie. Rozmowa jakoś się nie kleiła, obydwoje byli zmęczeni, padnięci i zdenerwowani. W pewnym momencie zaczął wiać przyjemny, chłodny wiaterek, ochładzając rozgrzane ciało kobiety. Arveene odwróciła głowę w jego stronę, pozwalając, by artystycznie rozwiał jej włosy i zajął się jej ciałem. Wiatr ostatnio był jedyną osobą, która mogła ją schłodzić i chyba jedynym kochankiem, na który czekała ze zniecierpliwieniem.

- Arveene?- blondyn po raz pierwszy okazał uczucie inne niż irytacja lub wściekłość. Jego zdziwiona twarz mówiła kobiecie wszystko. Roztrzepany doktorek wysłał swego sługę, by przyprowadził mu zagubioną bardkę. Tylko skąd sługa dowiedział się, jak wygląda? I do tego zorientował się dopiero w chwili, w której obserwował ją z profilu.

Jeśli doktor ma jakaś galerię jej rycin, to lepiej dla niego, żeby nigdy się nie spotkali.

- Chodź, ojciec Cię szuka…

Starag przysłowiowo spadła z krzesła. Zamrugała szybko wytrzeszczonymi oczami, a jej szczęka uderzyła o kształtne piersi. Właśnie przeżyła największe zaskoczenie dzisiejszego wieczoru. Miała przynajmniej sto różnych wyobrażeń doktora, od małego, chciwego gnoma, po siwego, zapominalskiego staruszka, ale w żadnej z tych wizji nie był ojcem, a zwłaszcza ojcem takiego ciacha, które pochłaniała wzrokiem od samego początku znajomości.

- Karan- przedstawił się zwięźle, wyciągając rękę w geście przywitania – Chodź, ojciec się niecierpliwi. Po drodze opowiem Ci o mieście.

Arveene jakoś nie miała ochoty na romansowanie z przystojnym Karanem. Pozwoliła mu chwycić się za rękę i znów poprowadzić ulicami Noblemine. Wkrótce wyszli z pobocznych uliczek i skierowali się główną ulicą, wytyczoną przez geograficzną, północno-wschodnią linię.

- Noblemine jest stosunkowo nowym miastem. Powstało zaledwie półtora wieku temu, gdy w pobliskich górach odkryto bogate złoża cennych rud metali. Mamy praktycznie wszystko- srebro, złoto, platynę, klejnoty. Krasnoludy wydobywają to dla nas, a my obrabiamy i sprzedajemy kupcom. Ten układ sprawdza się świetnie. W ciągu stu pięćdziesięciu lat przemieniliśmy się z małej osady w prężny ośrodek handlowo-rzemieślniczy. Mamy najlepszych jubilerów, złotników i kowali w tej części Faerunu.

- Teraz jesteśmy w dzielnicy nazwanej przez gnomy Pracusiem. Tu znajdują się wszelkie kuźnie, magazyny, sklepy z narzędziami, warsztaty, ogółem wszystko, czego potrzeba, by obrobić rudę, przetopić, stworzyć świecidełko i zostać, by ostygnęło. Tu też mieszkają i mają swoje rozrywki rzemieślnicy. Nawet tu przyjemnie… jeśli lubisz pracować przy ogniu od dnia do wieczora tylko po to, by ktoś inni zbił fortunę na twojej pracy.

Rzeczywiście, dzielnica nie wyglądała na specjalnie bogatą. Nie była też biedna, zwykła dzielnica średniej klasy, w której całe rodziny żyły z swojego zawodu. Piętrowe kamienice z miejscami pracy na dole, mnóstwo uliczek, od czasu do czasu jakieś urozmaicenie w postaci ogrody, jednak jeśli chodzi o ozdoby, mieszkańcy Noblemine zdecydowanie preferowali różnego rodzaju ozdoby oferowane przez miejscowy przemysł. Trzeba jednak przyznać, ze jak na ludzi, którzy codziennie obrabiali złoto w kuźniach, mogliby mieszkać trochę lepiej. Nawet bardziej niż trochę.

Ścieżka wznosiła się cały czas w górę, i, jak nie omieszkał poinformować Karan, było to coś więcej niż zwykła formacja terenu.

- Głowy rodów kupieckich mieszkają w Złotych Ustach. Nie, to nie to, o czym myślisz- odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem- Siedzą tam sobie na samym szczycie miasta i obserwują kopalnie oraz patrzą na wszystkich z góry. Trzymają całe miasto w garści. Nie daj się zwieść pozorom- może burmistrz, rada miejska i inni maja władzę polityczną, ale to rody kupieckie władają miastem. Wystarczy jedno ich skinienie, by odciąć miasto od surowców. Wszyscy w ratuszu podcierają im dupy- stwierdził bez większych ogródek.

- A te dziury w ziemi, które widziałam przy wejściu do miasta?- spytała Arveene. W głębi duszy obawiała się, ze jej marzenia o drugim Silverymoon pękną jak bańka mydlana. Miała rację.

- Zakopani?

- Tak. Czy tam się coś… buduje?- kobieta rozpaczliwie chciała chwytać się strzępków swych marzeń.

- Niewątpliwie. Dzielnica brudu, buntu i rozpaczy. Noblemine może wydawać się bogatym miastem, krainą srebrem i złotem płynącą, ale nie oszukujmy się. Lenie nie zmienią się tu w paniczów za pomocą czarodziejskiej różdżki. Jeśli nie masz rąk do pracy, to potem kończysz zakopana w klepiance. Proste- Karan przedstawił swoje poglądy, jak zwykle będąc bezpośrednim.

Nagle, droga przestała się wznosić i Arveene znalazła się na skraju wielkiego, idealnie równego placu wyłożonego kocimi łbami układającymi się w nawet ładny wzór przedstawiający… rzemieślnik w każdym razie postarał się, by jego dzieło było symetryczne, cokolwiek miało przedstawiać.

- Plac główny. Jeśli szukasz targu, najemników, okazji do pośpiewania tudzież wysłuchania burmistrza, to nie mogłaś trafić lepiej. Tylko uważaj na złodziei, z okazji festiwalu strasznie się ich tu namnożyło.

Karan następnie skierował się w lewo, zamiast pójść prosto przez plac i znów zacząć się wspinać pod górę. Arveene ruszyła za nim. Po dziesięciu minutach opuścili Noblemine, wychodząc niejako z boku miasta.

Mężczyzna poprowadził bardkę wąską, leśną ścieżką. Rozłożyste korony drzew tworzyły tunel, odgradzając ludzi od świata zewnętrznego. Nie było tu niczego. Ani gwiazd, ani innych ludzi, domów, odgłosów kuźni. Niczego. Tylko szelest drzew, ścieżka pod nogami i od czasu do czasu jakieś zwierzę w krzakach.

Arveene już od dawna nie czuła się tak świetnie. Przez cały wieczór uciekała, pędziła gdzieś. Bała się o swoje życie. Teraz mogła odpocząć. Nawet Karan zwolnił, jakby rozkoszując się tym błogim spokojem, choć kobieta dałaby sobie głowę uciąć, że nigdy by jej się do tego nie przyznał. Szli więc spokojnie, szanując ciszę tego miejsca i jego pierwotne, dzikie prawa. Zapach drzew, ich liści, kory, a także świadomość, że obok niej w razie czego jest umięśniony mężczyzna sprawiły, że Starag poczuła się wyjątkowo letko. Jakby opuściły ja wszystkie grzechy…

W końcu, gdy minęło sporo, naprawdę sporo czasu, Arveene i Karan wyszli z lasu. Ich oczom ukazało się zbocze pionowej, kamiennej ściany, na oko wapiennej. Nowa ścieżka prowadziła wzdłuż niej, co chwile się wznosząc. Wkrótce szli, widząc pod sobą las. Z jednej strony mieli przepaść, z drugiej ścianę. Mimo tego, że droga była doszyć szeroka, Arveene wolała nie patrzeć w dół.

W pewnym momencie ścieżka poszerzyła się, a skalna półka, która do tej pory przypominała linię, zamieniła się w swoistą wyspę. Tunel, podparty solidnymi, drewnianymi belkami, prowadził w głąb ściany. Po drugiej stronie widać było światło.

- Nie wiem, czy mój roztrzepany ojciec wspomniał, ale jest archeologiem. Niedawno krasnoludy postanowiły poszukać złóż rudy w tych terenach. Kiedyś były tu kamieniołomy, ale odkrycie rud na północy sprawiło, że nikt tu nic nie robi. W sumie ciekawe, co te mały knypki chciały wykopać. Na pewno nie to, co odkryły- stwierdził, po czym zaprowadził się w głąb tunelu bez udzielania jakichkolwiek wyjaśnień.

Gdy Arveene wyszła z tunelu, oślepiło ją pomarańczowe światło pochodni. Kiedy się do niego przyzwyczaiła, jej oczom ukazało się…


…wejście do mulchorandziej świątyni?!

To odkrycie zwaliło kobietę z nóg. Tu, na mroźnej północy, w Noblemine, zwykłym, górniczym miasteczku, znalazła wejście do świątyni starożytnych bóstw panteonu mulchorandzkiego! To było kompletnie bez sensu! Gdzie wyznawcy, gdzie budowniczy tego kompleksu, gdzie to logika?! I jak tu weszli, skoro krasnoludy dokopały się dopiero niedawno?! Czy to jakiś chory żart ekscentrycznego doktorka?

Arveene spojrzała na Karana.

- Nie pytaj, nie znam odpowiedzi. Wiem tyle, co ty

Jego twarz pozostawała niewzruszona. Jeśli udawał, to robił to cholernie dobrze.

Zbita z tropu kobieta ruszyła powoli przed siebie. Znajdowała się teraz w sercu okręgu stworzonego pośród litej skały. Zewsząd otaczały ja wysokie, naturalne ściany. W jedną z takich ścian wbudowano wejście do świątyni. Stanowiło ono dwa posągi, przedstawiające siedzące postaci nieokreślonej płci, a także dwie spore, kamienne kulomby, podtrzymujące strop. Wewnątrz panowała ciemność.

- Idziesz?- spytał Karan, chwytając jedną z pochodni, którymi upstrzone było „oko”, jak kobieta zaczęła nazywać dziwną „dziurę w skałach”, do której dokopały się krasnoludy.

~*~

Arveene znów usłyszała zew. Jej cichy towarzysz, kimkolwiek był, szalał ze szczęścia. Odnalazła go, w końcu odnalazła! Kobieta czuła w piersi jakąś nową, obcą siłę. Podniecenie osiągnęło zenit, gdy przestąpiła próg świątyni. Wszystko było rozmazane. Ściany, Karan, jej własne ciało. Liczył się tylko tunel. Tunel, który prowadził do jej przeznaczenia. Mimowolnie wyciągnęła rękę i wyrwała z dłoni blondyna pochodnię. Ruszyła naprzód, praktycznie nie słysząc stukotu swych stóp. Nim się zorientowała, biegła.

~*~

-Arveene?- ciepły oddech popieścił jej kark. Zamrugała oczami i rozejrzała się. Znajdowała się w jakiejś komnacie. Wszędzie walały się skrzynie, pył i plany, a pochodnie ustawione w rogu rzucały pomarańczowe światło na pomieszczenie. Żółte, chropowate ściany były ozdobione hieroglifami, a za plecami kobiety stał Karan, kładąc jej dłoń na ramieniu. Bardka po raz pierwszy zauważyła na jego twarzy emocję inną niż gniew, flustrację lub udawaną obojętność.

Chłopak patrzył na nią jak na wariatkę.

- Panienka Arveene?- podniecony, zachwycony, zawstydzony i niedowierzający głos nakazał kobiecie spojrzeć przed siebie. Z drugiego końca komnaty, z kolejnego tunelu, wyszedł jakiś mały, blondwłosy człowiek. Był niższy nawet od bardki, miał jasnobrązowe, wręcz złociste oczy i do tego okulary, zazwyczaj noszone przez świrnięte gnomy. Niebieski sweter i jakieś przyrządy miernicze w dłoni dopełniały całości. Persona wydawała się lekko… zniewieściała?


- Panienka Arveene!!!- krzyknął radośnie człowiek, upuszczając swoje przyrządy i biegnąc do bardki.

- Co za zaszczyt, co za zaszczyt. Naprawdę, naprawdę. Tak mi miło. Bogowie, bogowie, tak się cieszę. Naprawdę. Dotarła panienka cała? Przepraszam, powinienem napisać więcej w tym liście, ale tak się cieszyłem z przyjazdu panienki. Miała panienka nieprzyjemności? Jak minęła panience podróż? Panienko? Panienko?- człowiek pomachał Arveene ręką przed oczyma.

W tym samym czasie bardka zdążyła zamrugać szaleńczo oczami, rozejrzeć się po pomieszczeniu w poszukiwaniu pomocy, zastanowić się czym jest to małe, gdaczące coś i pomyśleć o ucieczce. Jedna rzecz wymagała jednak wyjaśnienia…

- Kim jesteś?

- Ja?- człowiek wyraźnie stracił dawną chęć do rozmowy- Ja… ten, yyy… nazywam się… Znaczy… niezmiernie miło mi poznać… ja… uuum… bogowie, ten…- zaczął się jąkać, rumienić, a przede wszystkim patrzeć to na Arveene, to na Karana, to na swoje stopy.

- Doktor Aleksander Robson, mój ojciec- Karan postanowił zakończyć tą komedię.

- Um, um!- zgodził się Robson, energicznie potrząsając dłonią Arveene- Znam wszystkie utwory panienki, jestem panienki największym fanem. Bogowie, mogę prosić o autograf. Jej, gdzieś tu był jakiś papier i pióro- zaczął mówić coś pod nosem, rozpaczliwie przeszukując komnatę.

- Ehhh…- westchnięcie Karana mogło znaczyć naprawdę wiele, od wstudy, poprzez ironię do chęci popełnienia morderstwa- Jako, że ojciec jest chwilowo niedysponowany, ja opowiem, w czym rzecz. Ojciec znalazł pewien klejnot o dość niezwykłym kształcie i spekulowanym pochodzeniu. Pomyślał, że ktoś, to zna wiele ballad, mógłby coś o nim powiedzieć. Miejscowi mędrcy nic nie wiedzą.

Chwila! Arveene została wezwana do jakiejś opuszczonej, dziwnej świątyni przez zakręconego doktorka-fana w sprawie jakiegoś klejnotu?! Co ona wie o klejnotach?! Powinni wezwać czarodzieja, kapłana, nawet jakiegoś kupca! Ale co ONA wie o klejnotach i mulchorandzkich bogach?! Co?!

Nic.

W Arveene zagotowało się naprawdę wiele uczuć…


_________________________
Nie ma tam żadnej piramidy, tylko wejście do świątyni jak na obrazku
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 25-01-2009 o 22:53.
Kaworu jest offline  
Stary 28-01-2009, 13:20   #6
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Było źle, było naprawdę źle. Co prawda wrzask Arveene odrzucił w tył wrednego brodacza, i ten już jej nie trzymał, zatykając sobie uszy obiema dłońmi, jednak cios który klęcząca Bardka wyprowadziła w jego obleśne krocze minął się z celem. Problem robił się więc coraz większy, i zamiast wijącego z bólu napastnika już po chwili w jej stronę pędziły dwie złożone razem pięści. Jak nic trzaśnie ją w twarz, ogłuszy, a potem... .

Nagle coś trzasnęło i Krasnolud padł tuż obok niej z rozbitą głową!. Kompletnie zdezorientowana, zalana, i w sporym stresie wywołanym całą sytuacją przyglądała się swojemu wybawcy. Jakiś mężczyzna o jasnych włosach pochylił się przy niej, spoglądając na Arveenę z miłym uśmiechem na ustach. Poza zdawkowym "wstawaj" chwilowo milczał, ciągnąc ją już po chwili za sobą uliczkami miasteczka, z dala od klnącego brodacza z rozbitą głową. W głowie młodej kobietki przyćmionej zbyt dużą ilością wypitego alkoholu kotłowało się wiele myśli. Sama nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć, co o NIM myśleć, mężczyzna był nawet nawet, i przez chwilę pozwoliłaby mu na wszystko, przez zalany procentami umysł przebijały się jednak i inne, bardziej racjonalne spostrzeżenia. Wybawca nie był jednak do końca w jej typie, niech no spróbuje coś kombinować!.

W końcu się zatrzymali, jasnowłosy zbeształ ją by wreszcie przestała się szarpać i klnąć, po czym zaproponował piwo. Ciężko dysząca po pijackim biegu Arveene potrząsnęła tylko przecząco głową, zastanawiając się, jak po drodze nie zaplątały jej się nogi. Mężczyzna napił się czegoś z bukłaku, a jej się znowu dźwignęło, na samą tylko myśl o napojach wyskokowych. Stali tak więc w milczeniu przez dłuższą chwilę łapiąc oddech, gdy po raz kolejny w ciągu tego dnia Bardka została czymś zaskoczona.

- "Arveene?" - Spytał w pewnym momencie, przyglądając się jej twarzy od boku, po czym dodał coś, co już całkiem ją rozbroiło - "Chodź, ojciec cię szuka..."

No tak. Komitet powitalny-wybawiciel, pod postacią syna doktorka. Syna??. Nie myślała, że Robson mógł mieć syna, bynajmniej już nie tak dorosłego, a zresztą... chwilami miała doktorka za jakiegoś Gnoma, wszystko to było mocno zakręcone, całkiem jak w jej głowie, i przelewającej się w jej ciele zawartości żołądka.

Czuła się fatalnie.

Mężczyzna przedstawił się jako Karan, dał jej jeszcze chwilkę odpoczynku, po czym ruszyli do Robsona. Karan opowiadał jej szczegółowo o mieście opisując dzielnicę za dzielnicą, przedstawiając jego ekonomię czy coś tam, przybliżając życie mieszkańców i tym podobne, a ona wlokąc za nim nogami jedynie od czasu do czasu przytakiwała głową. Zadała tylko jedno pytanie, przerywając na chwilę morze jego słów, i dowiedziała się, że miasto tylko na pierwszy rzut oka przypominało Neverwinter, a ziemianki i podobne rzeczy widziane wcześniej, istniały bardziej z biedy i... lenistwa(?), niż ze względu na harmonię, dziedzictwo rasowe i styl życia.

Minęli plac główny, skręcili w lewo, i w końcu opuścili miasteczko, a Karan ciągle gadał i gadał, a Arveene przytakiwała głową i przytakiwała, walcząc ze zmęczeniem i pijaństwem. Budynki i denerwujący smród kuźni szybko zastąpiły drzewa, zapach lasu, i szelest liści pod butami. Poczuła się nieco lepiej, mimo że ciągle wstawiona, tu jej się podobało w tej chwili zdecydowanie bardziej niż w mieście. Cywilizacja cywilizacją, z możliwością zarobku, czy też raczej obrobienia kogoś majętnego, nienaruszony stan natury zawsze jednak ją potrafił oczarować. Może naprawdę miała w sobie coś z Elfów, choć odrobinkę?. Rozmarzona przez dłuższą chwilę nawet nie zauważyła, kiedy skończył się lasek i nieco wolniejszy w nim spacerek, a zaczęło wchodzenie na jakieś wzgórze.

- Kurde, czy my dojdziemy w końcu do Thay czy jak?? - Cisnęło jej się na usta, powstrzymała jednak te zaczepki, gryząc się w język.

Z bolącymi już stopami liczyła z każdym kolejnym krokiem na koniec wędrówki, gdy nagle naprawdę dotarli na miejsce. Tylko na jakie!. Zaskoczona tym co widzi, jęknęła niekontrolowanym "hem?". Przed nimi znajdowały się oto bowiem ruiny mulhorandzkiej świątyni!. Skąd wiedziała, że te ruiny przedstawiały przybytek z "drugiego krańca Torilu"?. Wielokrotnie już w swoim życiu odwiedzała napotykane na swej drodze biblioteki, by poczytać stare księgi, poznać ciekawe opowieści, czy też dawne pieśni, widziała więc kilka rycin tych, jak one się zwą... hieroglifów, których kilka było widocznych na konstrukcji, do tego jeszcze te dwie rzeźby, ni to ludzi a zwierząt. Arveene w bibliotece pomyślicie, nie może być. A jednak, zdarzało się kiedyś, teraz już jednak znacznie mniej... .

Nabrała powietrza w płuca, by zarzucić Karana pytaniami, ten jednak ubiegł ją odpowiedzią.

- "Nie pytaj, nie znam odpowiedzi. Wiem tyle, co ty".


~

Syn Robsona poprowadził ją do środka, wtedy też po raz kolejny doznała dobrze już znanych jej uczuć. Ogarnął ją dziwny stan, rozpaliła się wewnętrznie silnym ogniem, czuła euforię, podniecenie, osiągnięcie celu. Kolejna wizja, majaki na jawie?. Tunel jednak był prawdziwy, to był TEN tunel, to tu!. Nieco pociemniało jej w oczach, i nieświadomie mocniej ścisnęła dłoń Karana, za którą trzymała go przez calutką, calutką drogę od Noblemine... .

~

Ktoś zawołał ją po imieniu, i chwilkę potrwało, nim dotarło do niej, że to był to prowadzący ją mężczyzna. Po raz kolejny miała "zaciemnienie", jak zdążyła sobie już nazwać swoje stany, gdy nie wiedziała co się z nią przez dłuższy moment działo. Znajdowali się w jakiejś komnacie, z całą pewnością wewnątrz ruin świątyni. Musiała mieć naprawdę dziwną minę, sądząc po wyrazie twarzy jasnowłosego, widziała w niej jednak jakieś zadowolenie?.

- Panienka Arveene? - Usłyszała gdzieś z boku - Panienka Arveene!!!.

Nadbiegał do niej jakiś mały mężczyzna, niższy nawet niż ona, dosyć dziwnie ubrany, z Gnomim wynalazkiem na nosie, co zwało się chyba "okulary". Sprawiał wrażenie istnego furiata, do tego jeszcze mocno roztargnionego, i nieco jakby... zniewieściałego?. Tym razem została zalana oceanem słów, bardzo jej przypominającym jakąś gdaczącą kurę, czy też uliczną przekupkę. W sumie na jedno wychodziło. Po chwili okazało się, że ów jegomość to właśnie Doktor Aleksander Robson, co zostało przyjęte przez Bardkę z niemrawym uśmiechem, i przewracającym się "na lewą stronę" żołądkiem. Doktor chwycił jej dłoń, po czym energicznie potrząsał i potrząsał, prawiąc jej w trakcie powitania komplementy, wypytując o tuzin rzeczy, i prosząc nawet o autograf!.

Wysiliła się więc na szczery uśmiech, mając niezły ubaw z całej tej sceny, z doktorka, z Karana, i z samej siebie. Trafiła na jakiegoś wariata... . Syn Robsona wyjaśnił jednak w końcu konkretniej o co chodzi, a wtedy pijanej Arveene uniosły się wysoko brewki. Klejnot??. A co ona jakiś jubiler do cholery?!. Głęboko odetchnęła, starając się uspokoić.

- Witam witam, ja również się cieszę. Chętnie obejrzę klejnot (żeby cię pogięło karakanie jeden), nie wiem jednak czy będę umiała jakoś pomóc, nie jestem w końcu Maginią czy Kapłanką (po cholerę ja tu przylazłam), wyczerpana po podróży również jestem, i trochę... wypiłam - Odezwała się miłym głosikiem do Robsona, choć parę słów wycedziła przez zęby - Mogę więc chwilkę obejrzeć pańską pracę i klejnot, myślę że i na krótką rozmowę znajdę jeszcze nieco sił (a jak nie znajdzie się wygodne łoże...), zatem proszę doktorze, prowadź!.

A nogi miała już "miękkie" coraz bardziej... .
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 04-02-2009, 21:16   #7
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Arveene stała we wnętrzu pradawnej świątyni, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje. Była w ruinach przybytku, który powinien być po drugiej stronie świata, witana energicznie przez parodię doktora. W dodatku owa parodia traktowała ją jak żywą skarbnicę wiedzy z zakresu archeologii, religioznawstwa i artefaktów.

Wpakowałam się w kolejne bagno- pomyślała bardka. Z jednej strony nie miała pojęcia, jak mogłaby pomóc, z drugiej nie chciała zawieść pokładanych w niej oczekiwań. Co jak co, ale przyznanie się przed dziecinnym Robsonem, wykształconym człowiekiem i swoim największym fanem w jednej sobie, że czegoś nie wie, niezbyt jej pasowało. Czemu? Może nie chciała zniszczyć jego wyobrażeń o własnej osobie? Może byłoby jej wstyd, że taki mały, głupi człowiek chcąc nie chcąc zrobił z niej idiotkę? A może po prostu chciała spróbować rozgryźć zagadkę tego miejsca z czystej ciekawości? Tego nawet ja nie wiem. Wiem jednak, że podjęła decyzję i postanowiła obejrzeć znalezisko, jakiekolwiek były tego powody.

W czasie, gdy Arveene rozmyślała nad sytuacją, w jakiej się znalazła, doktor Robson wpatrywał się w nią z zachwytem, chciwie spijając każde słowo z jej ust. Wpatrzył się w nią, urzeczony, jak w obrazek. Jego zachwyt był bezgraniczny. Zaprzestał poszukiwań kartki, na której Arveene mogłaby dać mu autograf i złożył dłonie jak do modlitwy, energicznie kiwając głową po każdym słowie bardki. Gdyby wiedział, co chciała dodać do swojej wypowiedzi jego idolka…

- Oh, nie, nie, panienka tu zostanie, ja pobiegnę po znalezisko!- stwierdził doktorek, gdy tylko usłyszał sugestię, jakoby kobieta miała gdzieś się wybierać- Tak, ja pobiegnę, a panienka raczy… yyy… Karan, zajmij się panienką- stwierdził, gdy nie znalazł w komnacie żadnego miejsca, w którym bardka mogłaby usiąść i odpocząć. Następnie pobiegł truchtem, znikając w tunelu, z którego wcześniej wyszedł.

Tymczasem w komnacie zapanowała dziwna atmosfera. Ostatnie polecenie doktorka było nietypowe, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy. Blondyn spojrzał na Arveene, pytająco unosząc brew. Wkrótce na jego twarzy pojawił się drobny uśmieszek, który doskonale wyjaśniał jego intencje.

- Więc… jak mam się Tobą zająć?- spytał, wlepiając wzrok w krągłości kobiety. Sama zainteresowana zaczęła sobie wyobrażać, jak umięśnione ciało Karana musi wyglądać bez tych wszystkich niepotrzebnych ubrań. W niedługim czasie zrobiło jej się gorąco pod wpływem niegrzecznych myśli. Po całym dniu ziemia nagrzała się, więc w kompleksie było ciepło. I duszno, uświadomiła sobie Arveene. Naszła ją wielka ochota, by choćby minimalnie odsłonić tors i odetchnąć wreszcie pełną piersią.

- Uhhh, ohhh

Kobieta odwróciła się w stronę tunelu, w którym zniknął doktor Robson. Archeolog ciężko sapał, starając się przenieść stanowczo zbyt ciężką skrzynię. Była długości jego ramienia, a jej szerokość stanowiła idealną miarę chudych bioder mężczyzny. Uniesienie takiego ciężaru z pewnością przekraczało jego możliwości, więc podnosił go, robił kilka kroków, po czym upuszczał i odpoczywał.

- Może Ci pomóc, ojcze?- spytał Karan bez szczególnego entuzjazmu. Coś w jego głosie kazało Arveene sądzić, że była to czysto teoretyczna propozycja, i kobieta nie zdziwiłaby się, gdyby stały za tym naprawdę różne względy. Jak choćby…

- Pracowałem na wykopaliskach, gdy ty byłeś jeszcze w pieluchach. Dam sobie radę z tą niewielką paczuszką. Dla prawdziwego mężczyzny to żaden problem.

… chęć zaimponowania bardce.

Karan posłał Arveene znaczące spojrzenie, ale pozwolił swemu ojcu dotargać skrzynię do komnaty. Przez następną minutę doktor syczał i rozmasowywał swój kark, próbując go doprowadzić do stanu używalności.

- Tak więc- zaczął doktor, gdy skończył zajmować się swoim ciałem- Niecały miesiąc temu znaleźliśmy ten dziwny klejnot. Ani magowie, ani kapłani nie byli w stanie nic o nim powiedzieć. Nic, absolutnie nic. Wszelkie czary, modlitwy i rytuały zawiodły. Zupełnie, jakby sam świat nic nie wiedział o przedmiocie. Wykryli jednak dziwną, nie do końca zrozumiałą aurę. To wszystko. Cały tydzień badano klejnot za pomocą magii, ale nic nie ujawniono. To samo ze świątynią. Jakby była z innego świata. Albo jakby nas świat się tego wyrzekł…- stwierdził zagadkowo doktor. Sam nie wiedział, z czym ma do czynienia, ale jego słowa sprawiły, że Arveene wiedziała jeszcze mniej, niż wcześniej. Co jak co, ale Alexander Robson umiał tłumaczyć.

- Ojcze…- przypomniał Karan. Jego ojciec zamrugał oczami, po czym wyraźnie zrozumiał, o co chodzi jego potomkowi, gdyż bez dalszych, zbędnych wyjaśnień zajął się otwieraniem drewnianej skrzyni, którą przywlókł do pomieszczenia. W środku znajdowało się mnóstwo pierza, naprawdę mnóstwo. Pod nim jednak kryło się coś… Arveene nie wiedziała, jak to określić. Rzecz, którą skrywała skrzynia sprawiła, że zabiło jej mocniej serce. Oczy rozszerzyły się, na delikatnej skórze pojawiły się kropelki potu, a umysł kobiety skoncentrował się na klejnocie.

Przedmiot nie był klejnotem. Nie jako całość. Znalezisko było krzyżem wielkości ramienia Arveene, którego najdłuższe ramię, skierowane ku dołowi stanowiło stalowe ostrze. Wokół niego były oplecione dwa węże, jeden z śnieżnobiałym, gołębim skrzydłem, drugi z błoniastym i strasznym. Zamiast górnego ramienia zaś oczy bardki ujrzały piękny, błyszczący, krwistoczerwony klejnot…




- Ten przedmiot jest niezwykły- zachwycił się doktor Robson- Klejnot sam w sobie jest arcydziełem sztuki. Ostrze jest ostrze do tej pory, choć przecież musiało stać w tej świątyni wieki! W całym arcydziele nie ma ani jednej rysy! Jest doskonale zachowane! A te misterne węże? Po prostu cudne. Zwróciła panienka uwagę na ich ogony? Tak piękne splecione, a takie cieńkie!

- Ykhym…- odkaszlał Karan, chcąc zwrócić uwagę swego ojca na fakt, że jeśli ktoś tu jest od podziwiania piękna, to Arveene. Natomiast nie wiedziała ona nic o archeologii.

- Ach, tak- przyznał doktor, mrugając oczami. Pozwolił sobie zakaszlać, przez co niejako stanowił karykaturę swego syna, po czym przeszedł do rzeczy.

- Przedmiot przypomina nieco Ankh, jeden z świętych symboli Religi mulchorandzkiej. Są jednak poważne różnice. Kolosalne. Ostrze skierowane ku dołowi sugeruje rytualne zastosowanie, ale trudno mi powiedzieć, które z bóstw tamtejszego panteonu mogłoby składać krwawe ofiary. Seth? W każdym razie, sprawa jest podejrzana. Węże także sugerują związek z Sethem, ale znacznie odbiegają od jego krokodyli. W dodatku maja też skrzydła typowe dla naszej kultury. Pozostaje też sprawa klejnotu. Ankh nie zawiera w sobie żadnych klejnotów, ten symbol natomiast ma bardzo ładnie wyeksponowany… szafir? Najciekawsze jest to, że cała ta rzecz jest jak nowa. Po tylu latach jak nowa! Możliwe, że wykonano ja z adamantytu, choć nie wykluczam także…

Doktorek paplał sobie w najlepsze, omawiając różne szczegóły i szczególiki związane z przedmiotem. Arveene naprawdę starała się go słuchać, w pewnym momencie jednak stało się to niemożliwe. Przez całą jego paplaninę patrzyła prosto w złociste oczy doktora, ale w pewnym momencie postanowiła spojrzeć na znalezisko.

Coś w krwistoczerwonym krysztale zamigotało, wabiąc spojrzenie kobiety. Klejnot był piękny, po prostu piękny. Taki czerwony, taki głęboki. Załamywał szczątkowe ilości światła i migotał w rytm chybocących płomieni świec. Był taki doskonały…

Nim Arveene zdała sobie sprawę, podeszła bliżej. Ankh był naprawdę wspaniały. Przesunęła swoimi szczupłymi palcami po ostrzu, kierując je wprost do klejnoty. Gdy opuszki jej palców natrafiły na niego, postanowiła przyłożyć całą dłoń. Zrobiło jej się przyjemnie chłodno.

Nagle, jej dłoń została przyjemnie ogrzana przez kryształ. Ciepło powoli, bardzo powoli rozniosło się po całym jej ciele. Arveene poczuła się tak, jakby ciepła woda wspinała się po niej, doprowadzając ją do błogiego stanu. Gdy zjawisko dotarło do jej podbrzusza, wygięła się w łuk, cichutko pojękując. Czuła się tak, jakby tysiąc ciepłym męskich ust składały pocałunki na jej ciele.

Rozkosz cały czas narastała, niebezpiecznie zbliżając się do momentu szczytowania. Niezwykłe ciepło nie tylko rozlało się po całym jej ciele, ale także przeniknęło je, obejmując mięśnie, wnętrzności i kości. Arveene czuła się cudnie. Nie, nie cudnie! Doskonale! Bosko! Idealnie!

Gdzieś z boku rozległ się głośni i nieprzyjemny dźwięk, rozdzieranej tkaniny. Odgłos prucia był tak głośny, jakby sama rzeczywistość pękła w swych posadach. Bardka z jednej strony odczuwała niezwykła rozkosz, a z drugiej jej uszy krzyczały z bólu. Chciała za nie chwycić, ale dłoń dosłownie przykleiła się do ankh. W dodatku nieprzyjemny kontrast sprawił, że miała ochotę zwymiotować.

Następnie, powietrze wypełnił hałas. Podłoga zatrzęsła się, a pod nogami Arveene znalazł się kawałek połamanej deski. Kobieta odskoczyła w tył, gwałtownie kończąc kontakt z przedmiotem. W głowie jej zahuczało i przez chwilę kolacja podeszła jej do gardła. Z trudem powstrzymała się przed jej zwróceniem. Z zaskoczeniem stwierdziła, że pod ścianą leży stos przewróconych skrzyń, spod których nieznany jej człowiek jęczał. Czyżby szpieg? Kolejny fan? Jakiś wróg doktorka? Na domiar złego bolała ją dłoń.

A z klejnotu powoli spływały krople jej własnej krwi…
 
Kaworu jest offline  
Stary 11-02-2009, 11:06   #8
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Skołowana, i nieco oburzona całą sytuacją, Arveene przyglądała się rozgrywającymi przed jej oczami scenom sama nie wiedząc co do końca o tym wszystkim myśleć. Doktorek był kiepskim żartem normalnego człowieka, nie wspominając o samym jego tytule czy raczej profesji, do tego te ruiny świątyni która nie miała prawa istnieć w tej części świata, i jeszcze nieco, no tak odrobinkę, działający jej na nerwy z bliżej nieokreślonych powodów Karan. Nie wspominając oczywiście o poważnym stanie upojenia alkoholowego i rewolucji żołądkowej... . Robson marudził i marudził, w końcu jednak postanowił pokazać jej owe tajemnicze znalezisko, pobiegł więc gdzieś, zostawiając ją samą ze swoim synem.

Bardka nie wiedziała dlaczego tak dziwnie na nią działał jej wybawiciel z ulicznej opresji. Z jednej strony nie był w jej typie, nic do niego nie miała i nie powinna mieć, denerwował ją jednak samym swoim przebywaniem, wyglądem... istnieniem?. Nieczęsto zdarzają się podobne uczucia względem drugiej osoby, która nigdy nam w żaden sposób nie zaszkodziła czy się naraziła, czasem jednak tak było. Z drugiej zaś strony, gdy za każdym razem na niego spoglądała, działo się z nią coś dziwnego, jakieś wewnętrzne rozpalenie, zupełnie jakby jej ciało miało całkiem inne nastawienie do Karana niż jej umysł. Nie bardzo wiedziała o co w tym wszystkim chodzi i szczerze powiedziawszy w obecnym, wstawionym stanie, nie chciało jej się nad tym wielce dumać.

W ruinach było gorąco.

Robson na odchodne nieświadomie powiedział wyjątkowo głupie zdanie, a jego syn już perfidnie i odpowiednio do sytuacji pociągnął ten wątek dalej. Tak, niech tylko spróbuje się nią zająć, już ona mu pokarze!. Chociaż... był młody, nawet przystojny, dosyć umięśniony... cholera nie!. Starag głęboko westchnęła, czując się dosyć kiepsko przez wlane w siebie procenty, wydarzenia całego dnia, gorąco, zaczynający uwierać gorset i sukienkę. Sięgnęła po manierkę i napiła się wody, a następnie wylała nieco na dłoń i obmyła sobie szybkim ruchem prowizorycznie twarz. Po chwili zastanowienia odeszła kilka kroków od Karana, i odwrócona do niego plecami ponownie wylała nieco wody na dłoń i schłodziła nią swój dekolt. Choć przez drobną chwilkę poczuła ulgę, marzyła jednak by w końcu wydostać się po ciężkim dniu z odzienia, a później chłodna kąpiel i wskoczyć do miękkiego łoża, spać, spać i spać. Niekoniecznie kąpiel i sen w tej kolejności.

- Ciekawe co masz na myśli - Odezwała się do syna doktorka, wciąż odwrócona do niego plecami - I ciekawe czy takie oferty słyszy każdy gość twojego ojca.

Odpowiedzi i rozmowy jednak nie było, pojawił się bowiem Robson, taszcząc ze sobą jakąś skrzynkę. Była wyraźnie ciężka i nieporęczna, pokraczny mężczyzna chciał jednak najwyraźniej się przed nią popisać, a jego synalek nie miał nic przeciw, oraz brak chęci by pomóc. Naprawdę "ciekawa" rodzina nie ma co. Na ten widok Arveene zaczęła się zastanawiać czy istniała pani Robson, a jeśli nie, co się z nią stało?. Uciekła z tego wariatkowa w siną dal, wstąpiła do klasztoru??. Ostatnia myśl ją rozbawiła... .

Po paru kolejnych, pokrętnych zdaniach wymienionych między ojcem i synem, młoda kobietka w końcu ujrzała owe tajemnicze znalezisko. Owy klejnot nie był do końca samym klejnotem, wyglądało "toto" raczej na rubin osadzony w rękojeści jakiegoś złowrogo wyglądającego sztyletu, jak nic chyba ofiarnego. Przeszedł ją przez chwilę dreszcz. Nienawidziła bóstw chełpiących się takimi plugawymi ceremoniami i szczerze ogarniał ją smutek na myśl o nieszczęśnikach zarzynanych przez zdeprawowanych Kapłanów. Sam sztylet był otoczony dekoracyjnie dwoma małymi smokami, i z całą pewnością każdy mógł stwierdzić, że była to niezwykle misterna i precyzyjna robota, a przedmiot musiał powstać w rękach prawdziwego mistrza. Robson marudził coś o Ankh, Mulhollandzie i Seth'cie, zachwycając się nieustannie swoim znaleziskiem. Arveene jednak miała dosyć nieprzyjemne przeczucia względem przedmiotu, sama nie wiedząc dlaczego.

- Rubin - Wtrąciła się w paplaninę Robsona tylko raz. Sama jubilerem nie była, jednak klejnot w przedmiocie określony przez niego jako szafir powinien być raczej niebieski, Bardka wzięła więc za pewniaka, że skoro był czerwony... .

Niemal usypiana monotonną paplaniną Aleksandra i wpatrująca się w jego oczy, zdziwiła się, gdy nagle jej dłoń znalazła się na rękojeści tajemniczego sztyletu, a Bardka stała tuż przy doktorze. Przejechała palcami wzdłuż przedmiotu, zatrzymując je na rubinie. Zdawał się ją jakoś pociągać, przywoływać i fascynować, coś w środku zamigotało, choć był to raczej efekt gry oświetlenia. Poczuła niezwykle przyjemny chłód, przyłożyła więc całą dłoń. Po chwili został on jednak zastąpiony ciepłem bijącym z wnętrza czerwonego klejnotu, przechodzącym na jej dłoń, rękę, a następnie całe ciało. Ogarnęło ją dziwne mrowienie, oraz pojawiło się uczucie narastającego podniecenia, a fala gorąca rozlała się po każdym centymetrze jej skóry, każdym nerwie i mięśniu, porywając ją w niesamowitej ekstazie.

Nieświadoma otoczenia pozwoliła porwać się wspaniałemu uczuciu, wydając z siebie cichutki jęk. Czuła się cudownie, czuła się po prostu bosko, wspinając na wyżyny nieopisanej rozkoszy i zapominając o przebywających tuż obok dwóch mężczyznach. Przygryzła wargę, zadrżały jej uda... .

Coś było nie tak. Tuż po najwspanialszej chwili w życiu nastąpiła niesamowita i brutalna zmiana, rozległ się dziwny i nieprzyjemny dźwięk przypominający rozdzieranie jakiegoś materiału, boleśnie atakujący jej uszy, a świat znów zawirował przed jej oczami. Zebrało jej się na wymioty, na płacz, i miała ochotę krzyczeć z wściekłości. Coś gdzieś gruchnęło, pod jej nogi spadła jakaś deska, a Arveene odskoczyła w tył, przestając dotykać Ankh. Wciąż z rumieńcami na policzkach i dosyć szybkim oddechem rozejrzała się po pomieszczeniu, omiatając wzrokiem Aleksandra i Karana, i mimo że trwało to mniej niż mrugnięcie okiem, dobrze widziała ich kompletnie zaskoczone miny.

Wśród paru skrzyń, a właściwie pod nimi, leżał jakiś nieznajomy osobnik, niezdarnie poruszając się pod przygniatającymi go stosem. Bardka zacisnęła zęby z bólu i wściekłości, po czym chwyciła za swój rapier przy pasie. Z bólu?. Spojrzała na dłoń którą wcześniej trzymała na Ankh. Była skaleczona, zupełnie jak po ukłuciu, i cholera wie o co w tym chodziło. Duża kropelka krwi na wewnętrznej stronie dłoni jeszcze bardziej zagmatwała całą tą niezwykłą sprawę.

- Ej ty! - Warknęła opryskliwie do przygniecionego nieznajomego, stukając go parokrotnie rapierem po nodze - Coś za jeden i co tu robisz?. Wstawaj, tylko powoli!.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 18-02-2009, 18:53   #9
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Arveene powoli zaczynała mieć dosyć wydarzeń dzisiejszego wieczora. Wypite promile nieprzyjemnie huczały w głowie, przelewały się pomiędzy wnętrznościami i naciskały na czaszkę. Na bogów, ostatni raz tyle wypiła…

Jakby się zastanowić, problemy piętrzyły się jeden na drugim. Kobieta oddałaby wszystkie swoje pieniądze i niewątpliwy talent za choć chwilę ciszy i spokoju. Tak, ciepła kąpiel, jakiś chłodny napój, kolacja i długi, zdrowy sen w ciepłym łóżku. Lepiej, żeby doktorek przygotował dla niej łóżko w swojej „rezydencji”. Choć bardka znała archeologa od zaledwie paru chwil, miała dziwne przeczucie, że jego dom mógł być taki sam jak właściciel- mały, chaotyczny i kompletnie nieprzygotowany na gościnę, jaką zaszczyciła go kobieta. Mężczyźni…

Potrząsnęła głową. Miała większe problemy niż gdybanie, czy i gdzie mieszka Robson. Teraz musiała się zająć niespodziewanym intruzem, który spadł jej z nieba i przerwał jej zmysłowy kontakt z Ankh.

Arveene sama nie wiedziała, co miała o tym sądzić. Z jednej strony była wdzięczna przybyszowi za to, że się zjawił. Odczuwanie orgazmu w towarzystwie dwóch chłopów, z których jeden był na nią napalony, a drugi zapewne zginie nieuświadomiony „w tych sprawach” nie należało do czynności, którym lubiła się oddawać. Z drugiej strony jednak, było jej przyjemnie jak nigdy. Wcześniej żaden kochanek nie dał jej takiej rozkoszy, a kobiecie coś mówiło, że to dopiero początek możliwości przedmiotu.

Bardka spojrzała kątem oka na znalezisko. Wyglądało niepozornie, zupełnie tak, jak za pierwszym razem, gdy je zobaczyła. Piękne, wielkie i okazałe, prawdziwe mistrzostwo sztuk plastycznych, ale dalej pozostawało tylko kawałkiem metalu. Jedynie w klejnocie wciąż drgała iskierka załamanego światła.

Kobieta nie mogła wprost uwierzyć, że takie coś doprowadziło ją do jęków. Niezależnie od mocy, pochodzenia i właściwości Ankh, nie powinien tak na nią podziałać. Powinna sobie wreszcie znaleźć jakiegoś silnego mężczyznę, który zdejmie z jej barków ten cały ciężar, który na nich spoczywał. Dawno nie zajęły się nią szerokie, delikatne dłonie. Miała już serdecznie dosyć wszelkich staruchów i ich zachcianek.

Arveene znów potrząsnęła głową.

- Ej, ty! Coś za jeden i co tu robisz? Wstawaj, tylko powoli!- burknęła ostrzegawczo, podchodząc do nieznajomego i kłując go rapierem. Wtedy zdarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał.

- Nie po buzi, nie po buzi!

Spod stosu desek, skrzyń i ziemi, która się w nich znajdowała, wyskoczył młody chłopak. Jeden rzut oka wystarczył, by Arveene się na nim poznała. Słabowity, bojaźliwy okularnik, którego przeraża nawet własne odbicie w lustrze. Cały się trząsł, najwyraźniej nie czując się komfortowo z ostrzem rapiera blisko jego ciała.

Zasadniczo, był nawet ładny. Wręcz uroczy. Uczesane, krótkie czarne włosy, okulary na nosie i jeszcze dziecięcy wyraz twarzy. Mógł mieć jakieś szesnaście, może osiemnaście lat. Wyglądu dopełniał schludny, biały ubiór, obecnie pobrudzony ziemią i wygnieciony.

Bardka skupiła wzrok na twarzy chłopaka. Tak, uroczy było właściwym określeniem. Podobnie, jak Robson, nosił okulary. Co ciekawsze, za nimi skrywały się piękne, pastelowe oczy. Jedno złote jak miód, drugie błękitne jak niebo.

Arveene nie mogła się oprzeć wrażeniu, że w przybyszu jest więcej z dziecka niż z dorosłego.


- Co tu robisz?- spytał oschle Karan, jako pierwszy otrząsając się z szoku, jakim było krótkie „przywitanie się” niezapowiedzianego gościa.

Chłopiec jednak nie miał zamiaru nic powiedzieć, dopóki był w niego wycelowany rapier Arveene. Starag zrobiło się żal biedaka.

- Nie skrzywdzę Cię. Powiedz, jak tu się znalazłeś?- czuły ton jej głosu zaskoczył nawet ją. Uśmiechnęła się do dziecka, chowając broń w pochwie.

Pomogło. Chłopak przestał się trząść. Jednak nie wyjaśnił, jak znalazł się w świątyni. Zamiast tego spuścił wzrok, okazując nagłe zainteresowanie strzaskanymi kawałkami drewna obok jego stóp. Jego kciuki zaczęły zaś kręcić naprawdę ładnego młynka.

- Hmm?- Arveene dalej się uśmiechała, dodając okularnikowi odwagi. W końcu przemówił.

- Bo ja… bo ten… ja tak niechcący, zupełnie przypadkiem… jakby to… yyym… usłyszałem…

- Masz długie uszy?- spytał wprost Karan.

Słysząc bezpośrednie oskarżenie, chłopak zarumienił się, a młynki, które kręcił, zamieniły się w szalone i nieskoordynowane ruchy kciuków, które bardziej go stresowały niż uspokajały. Nie, on nie był słaby. On był nieśmiały. Tak, jak istotę ryby określa badanie głebin marskich, a ptaka szybowanie po przestworzach, tak jego najlepiej określała nieśmiałość.

- Ja naprawdę nie chciałem. Po prostu usłyszałem o jakimś klejnocie i o wykopaliskach. Ja kocham klejnoty, naprawdę. To moja specjalizacja. Naprawdę nie chciałem się skradać. Ale…- tu znów przystanął. Przez dłuższą chwilę męczył się sam z sobą, po czym dokończył szeptem- naprawdę mnie kusiło…

Osobiście, Arveene wyjaśnienia młodzika wydały się naciągane. Nie przypominała sobie, by go kiedykolwiek zobaczyła, a wejście do świątyni tak, by zostać niezauważonym, graniczyło z cudem. Przecież musiałby się chować w tych skrzyniach na długo przed wejściem do kompleksu bardki z Karanem, a nawet przed pojawieniem się w nim doktora Robsona!

Wróć. Robson zapewne przegapił nawet Czas Kłopotów. Niezauważenie jednego małego chłopca było w jego przypadku normą.

- Jestem Innocent, miło mi! Mogę zobaczyć klejnot?!- wypalił szybko, niemal krzycząc, w rozpaczliwej próbie zwrócenia uwagi na cokolwiek, byle nie na siebie. Nim ktokolwiek się zorientował, młodzieniec wdał się w ożywioną dyskusję z doktorkiem, na temat klejnotów, symboliki obecnej w przedmiocie i możliwych przyczyn doskonałego zachowania znaleziska.

Zasadniczo, nie powiedzieli nic, czego bardka sama nie wiedziała. Powtórzyli to, co doktor już powiedział, a dodatkowo dodali do tego parę ich własnych, nie mających poparcia w dowodach tez. Jak ta, że węże mogą być strażnikami ostrza, cokolwiek miało to znaczyć. Że klejnot może symbolizować serce świata, a krzyż to jego cztery strony. Albo wpływ jakiegoś pacyfistycznego kultu na powstanie przedmiotu, jako, że nie można było użyć ostrza, które było blokowane przez ogony wężów.

Dwójka okularników szybko znalazła wspólny język. Wkrótce rozgadali się na dobre, zapominając o Arveene, Karanie, świątyni i całym Faerunie. Liczyli się tylko oni i ich mniej lub bardziej naukowe gdybania. Obydwoje trafili najwyraźniej do jakiegoś intelektualnego raju, w którym zamieszkiwali podobni nim- wrażliwi intelektualiści, których nie rozumiał nikt inny poza nimi samymi.

Oczywiście, Karan nie mógł się powstrzymać od podtekstów.

- Innocent, znawca klejnotów…- szepnął tak, że tylko bardka mogła to usłyszeć.

~*~

Droga do domu Robsona przebiegała względnie spokojnie. Doktorek znalazł sobie zajęcie w postaci ożywionej dyskusji z Innocentem, a Karan trzymał się z dala od Arveene, przez co ta miała pierwszą chwilę spokoju od naprawdę długiego czasu. W pewnym momencie grupka skręciła w odgałęzienie ścieżki, która ciągnęła się na trasie ruiny-Noblemine. Wkrótce przed oczami bardki pojawiła się willa, w której doktor miał zamiar ugościć zarówno ją, jak i Innocenta.

Budynek był naprawdę ładny. Miał rozmiary małej karczmy i cały był obłożony drewnem. Jak nie omieszkał poinformować doktor Aleksander, Arveene otrzyma pokój „na samej górze, żeby panienka miała piękne widoki”.


Wszyscy weszli do środka.

Główna sala była przedpokojem przechodzącym bezpośrednio do jadalni. Po zdjęciu butów i otrzymaniu kapci od doktora Robsona, bardka udała się do właściwej części pomieszczenia. Duży stół z jasnego drewna i smukłe krzesła były główną ozdobą tej komnaty. Choć na oknach znajdowały się firanki, lakierowana podłoga wyglądała naprawdę pięknie, a ścianę zdobiło coś, co mogło być strzaskaną pradawną tablicą z inskrypcją w nieznanym Arveene języku, to właśnie stół nadawał pomieszczeniu duszę. Dusza, która mówiła „podano do stołu”

~*~

- Podano do stołu!

Aleksander uganiał się energicznie wokół gości, kładąc na stole ziemniaki, rybę, sałatkę, pulpeciki, gęsty sos i ciasto. Wszystko wyglądało wprost pięknie, a pachniało jeszcze lepiej. Nawet, jeśli doktorek nie radził sobie w życiu, to kuchnia była jego królestwem.

Następny kwadrans upłynął towarzystwu na słodkim obżarstwie i prawieniu zasłużonych komplementów panu domu. Nawet Karan wydawał się zadowolony. Choć nie powiedział ani jednego dobrego słowa na temat potraw, te znikały z jego talerza wyjątkowo szybko. Innocent zaś brał sobie wyjątkowo małe porcje, czemu położył kres gospodarz, nakładając mu wyjątkowo dużą porcję i mówiąc w żartach, iż obrazi się, jeśli dania nie znikną w brzuchu okularnika. „Panienka Arveene” uniknęła nakładania sobie potraw, zawczasu zapychając sobie talerz. Doktor patrzył na nią rozmarzonym wzrokiem przez cały posiłek.

Jednak nawet słodkie lenistwo ma swój koniec. Wraz z zniknięciem ostatniego okruszka, pan domu zapragnął dowiedzieć się czegoś o swych gościach. Zwłaszcza o pewnej pięknej kobiecie…

- Więc, panienko Arveene, może opowie nam panienka cos o sobie?- tym razem jego wzrok wyrażał żywe zainteresowanie, tylko po to, by za chwilę zmienić się w niemy podziw.

- Może panienka coś nam zaśpiewa?- spytał z nadzieją w głowie, robiąc do kobiety tak zwane „maślane oczka”. Zaraz też z pomocą przybył mu Innocent. Bardka siedziała wiec w jadalni, obserwowana uważnie przez dwie pary niemo błagających ją oczu.

Ehhh…

~*~

Arveene oparła się o drzwi swojego pokoju, dysząc ciężko. Przez całą resztę kolacji była gnębiona przez dwójkę nie do końca dojrzałych mężczyzn, który widocznie poza pasją badania starych przedmiotów, mieli inną, równie wielką. Pasję słuchania o Arveene.

Przynajmniej doktor A. dał jej dobry pokój. Miała tu wszystko- skrzynię pod oknem po wschodniej stronie pomieszczenia, które zapewne w dzień wpuszczało mnóstwo słonecznego światła. Także skrzynię, lustro, szafę, w której było kilka ładnych ubrań, z których mogła korzystać do woli. I łóżko. Prawdziwe, dwuosobowe, duże, miękkie łóżko z świeżą pościelą. Kobieta miała ochotę rzucić się na nie w ubraniu i zasnąć, nie przejmując się kąpielą, ciuchami i innymi drobiazgami.

Zanim jednak zrealizowała swój pomysł, rozległo się stukanie do drzwi.

- Proszę- odpowiedziała słodkim głosem. Miała już powoli dosyć doktora, ale był miły i przygotował jej piękny pokój, dlatego jej głos nie oddał frustracji, która zaczęła w niej powoli narastać.

Ale to nie doktorek zapukał do jej drzwi.

Oczom kobiety ukazał się nie kto inny, jak Karan we własnej osobie. Miał na sobie tylko spodnie od pidżamy, prezentując kobiecie swoją umięśnioną klatę. W prawej dłoni trzymał mały słoiczek z jakaś białą maścią. Arveene zorientowała się, co to może oznaczać. Spojrzała na swoją dłoń, ta samą, którą skaleczyła o ostry czubek klejnotu. Choć nie czuła bólu, ranka wyglądała okropnie. Pewnie, jeśli jej szybko nie nasmaruje jakimiś ziołami, wda się zakażenie.

Rozmyślania kobiety na temat własnego zdrowie przerwał blondyn. Zrobił to tak, jak tylko on potrafił.

- Ojciec mnie przysyła, bym zatkał Ci dziurkę… w dłoni- dodał szybko z wilczym uśmiechem.
 
Kaworu jest offline  
Stary 23-02-2009, 11:26   #10
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- Co to za kolejny jełop? - W głowie Arveene pojawiła się nietypowa myśl. W normalnych okolicznościach nie była by tak wrednie i oschle nastawiona do nowo poznanej osóbki, okoliczności nie były jednak normalne, podobnie jak stan młodej kobietki. Marzyła już tylko o łożu, wykończona pokrętnymi wydarzeniami dnia, do których dochodził jeszcze naprawdę niezwykły przedmiocik, wywołujący w niej wstydliwy stan cielesnego spełnienia tuż na oczach dwóch (a może i nawet trzech?) mężczyzn. O ile oczywiście młodego okularnika wygrzebującego się spod zalegającej na nim rupieciarni można było nazwać w pełni mężczyzną, podobnie zresztą jak zniewieściałego Robsona.

Dziękowała bogom, że nikt nie odezwał się na ten temat choćby słowem, inaczej wpadłaby naprawdę w furię, nie biorąc za siebie odpowiedzialności w machaniu rapierem... . W pewnej chwili odczuła dziwną potrzebę znalezienia sobie godnego jej "samca", by móc wesprzeć się na jego ramieniu w trudnych momentach. Chyba zaczynała się kurcze starzeć, od czasu do czasu pojawiające się bowiem takie myśli wprawiły ją w lekkie zdumienie, niedługo pewnie zacznie i myśleć o dzieciach cholerka jasna, podczas gdy lądowanie w ramionach licznych, różnorodnych kochanków nie było przecież aż takie złe. W końcu jednak wypadałoby coś zrobić ze swoim życiem, ach gdyby chociaż tu był Tillian... .

"Dzieciak" zaczął się pokrętnie tłumaczyć co do swoich zamiarów, i powodu tych nietypowych "odwiedzin", Arveene nie wierzyła jemu jednak ani przez chwilę. Coś stanowczo było nie tak, choć jeszcze nie wiedziała co dokładniej. Osobnik, o dosyć nietypowym imieniu Innocent, wyraźnie wywołał podobne odczucia u Karana, który również zdawał się nie być zbyt zadowolonym z powodu pojawienia się niezapowiedzianego gościa i jego tłumaczenia. Aleksander Robson z kolei zachowywał się wprost przeciwnie, znajdując od razu wspólny język, i rozpoczynając z młodzieńcem wielkie dyskusje na temat Ankh. Z ich paplaniny nie wynikło jednak nic nowego, pozostawiając naturę i pochodzenie niezwykłego przedmiotu w strefie gdybania.

Bardka głośno wzdychnęła, nie reagując przy okazji na szept Karana, choć zgryźliwa uwaga była jak najbardziej na miejscu.

Ruszyli do domu rodziny Robson... .

~

Lekko zdziwiona Arveene musiała przed samą sobą przyznać, że domostwo Aleksandra nie było tym, czego się spodziewała. Zamiast małej, ciasnej chatki, czy równie czegoś banalnego, ujrzała ładną, okazałą posiadłość. W środku okazało się równie miło dla oka co na zewnątrz, pomieszczenia były urządzone skromnie, choć w miłym, ciepłym stylu, odwzorowując oczywiście również licznymi dekoracjami życiową pasję doktora, nadal wszystko pozostawało jednak w wyjątkowo dobrym guście, nie zagracając wnętrz zbyt dużą ilością znalezisk. W takiej posiadłości mogłaby zamieszkać, no jedynie z drobnymi poprawkami wedle własnego gustu.

Po otrzymaniu kapci kobietka na malutką chwilę niezauważalnie przez nikogo uniosła jedną z brwi. Po całym dniu w podróży, nie ściągając ani na chwilę swoich kozaczków... zasiadając do stołu miała wielką nadzieję, że nikt nie czuł od niej nic "podejrzanego". Kąpiel, tak, kąpiel. Ale może jednak najpierw wygodne łoże?. Rano się wykąpie, tak... .

Kolacja była wyjątkowo obfita, a stół niemal uginał się od jadła. Aleksander zaskoczył ją czymś ponownie, choć tym razem bardziej pozytywnie.

Wszystko wyglądało, pachniało, i smakowało doskonale. Mimo, że Arveene miała znaczne problemy żołądkowe, "podzióbała" nieco w smakołykach, nie chcąc robić gospodarzowi przykrości, równocześnie zastanawiając się czy doktor ma małżonkę, a jeśli tak, to gdzie też ona się podziewa. W trakcie posiłku niemal już jej się zamykały oczy, dzielnie jednak walczyła ze zmęczeniem oraz upojeniem alkoholowym. Musiała jednak stawić czoła jeszcze jednemu wyzwaniu tego, zdającego się nie chcąc skończyć nigdy dnia. Zarówno oto bowiem doktorek jak i Innocent zaczęli się domagać od niej opowieści o jej (nie)skromnej osóbce, oraz jakiejś piosenki.

Było coraz gorzej. Wycisnęła jednak z siebie ostatnie siły, opowiadając dokładnie te same bzdety co klienteli odwiedzonej wcześniej karczmy, i śpiewając wesołą piosenkę o pewnym Elfie-niezdarze, co to własnego łuku w lesie znaleźć nie umiał. W takim towarzystwie lepiej nie było prezentować jakiś innych "dzieł", jak choćby granej wcześniej piosenki o trzech pannach, jeszcze okularnicy by się oburzyli, z kolei nachalnie narzucający się jej Karan miałby względem niej jeszcze bardziej kosmate myśli niż obecnie, na co nie miała z nim absolutnie żadnej ochoty.

To był naprawdę męczący dzień.

~

Izba była wyjątkowo przytulna, a duże łoże wywołało na twarzy Arveene widoczną ulgę. Teraz tylko w nie paść, i spać do następnego dnia choćby do południa. Niedbale machając nogami posłała kapcie w najdalsze kąty pomieszczenia, i już zabierała się, by zrzucić z siebie choć trochę przyodzienia, gdy rozległo się stukanie do drzwi. Ledwie rzuciła na podłogę torbę i odpięła pas z rapierem, a już ktoś znowu miał zamiar ją gnębić. Czy oni nie rozumieją jak to jest być wykończonym??.

- Ki diabeł - Pomyślała, po czym wysiliła się na słodki szczebiot, zapraszając do środka.

Do jej izby przypałętał się Karan w samych spodniach, który już jedynie swoją obecnością wywołał w niej burzliwy nastrój, tym co jednak powiedział, aż ją na moment zamienił w słup soli. Zamrugała oczami wpatrując się w natręta, z narastającą wściekłością... .

- Moja dziurka ma się dobrze! - W końcu warknęła, capnęła z jego dłoni maść, po czym wypchnęła go na korytarz - Dziękuję!!.

Zamknęła drzwi na klucz.

Przez dłuższą chwilę zgrzytała zębami, wpatrując się w swoją zranioną dłoń. Jej agresywna mina znikała jednak w szybkim tempie z jej twarzyczki, po czym Arveene po chwili cicho zachichotała, kręcą głową.

- Co za świntuch... .

Położyła maść na skrzyni przy łożu, po czym zaczęła "tańcować" przez dłuższy moment po izbie, ściągając sukienkę przez głowę. Następnie leciutka koszulka kolcza, odpowiednio wykrojona do sukni, a na końcu gorset, którego rozsupłanie na plecach było nie lada wyczynem. Ciekawe kto go jej jutro zawiąże, no przecież nie pójdzie z tym do Karana?!. Wszystko oczywiście lądowało w nieładzie na podłodze, a na końcu sama Arveene w łożu, z gracją ściętego drzewa. Sięgnęła już leżąc po maść, posmarowała zranione miejsce na dłoni, po czym nakryła się kołdrą aż na głowę.

Oby kac nie był zbyt mocny, i oby pozwolili się jej wyspać do woli, może wtedy będzie miała do nich wszystkich bardziej pozytywne podejście... .
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172