Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-05-2010, 08:06   #381
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Rozmowa z właścicielem stosów złota i skrzyń pełnych klejnotów przypominała Dalanowi dialog z jakimś przygłupem. Widać bogactwo z mądrością nie miało zbyt wiele wspólnego, bowiem argumenty, jakimi szafował Sigil Al Jabir były dość kiepskie i godne najwyżej podwórkowego filozofa.
Dalan z przyjemnością by zobaczył, jak ten geniusz kupuje sobie na własność cały panteon. Ale pewnym ludziom pewnych rzeczy nie dawało się wytłumaczyć.
Pewnym nieludziom również.

Jakimś cudem 'szczęście' Natalie okazało się słowem-kluczem otwierającym drzwi złotej klatki. W czym szczęście miało być lepsze od miłości, tego Dalan nie wiedział, ale nie zamierzał nadwyrężać cierpliwości ifryta i prosić o szczegółowe wyjaśnienia. Wolał cieszyć się z tego, że mogli się wydostać.
Co prawda wyjść było nieco zbyt dużo, ale Dalan nie zamierzał z tego powodu narzekać. Najważniejsze było to, że zdołali się wydostać z łap Sigila zanim spotkał ich los innych nieszczęśników. którzy nie zdołali uszczęśliwić (albo tez unieszczęśliwić - trudno było to jednoznacznie ocenić) właściciela tego skarbca udzieleniem pasującej mu odpowiedzi.
- Skoro nie jesteś szczęśliwy wśród tych stosów złota, to może ruszysz z nami? - spytał, stawiając nogę na progu
- Byłbym jeszcze mniej szczęśliwy zostawiając je bez opieki - rzekł w odpowiedzi "kupiec".
- No tak... Żegnaj, Sigilu - powiedział Dalan.


- Niech to szlag! - szepnął Dalan, gdy okazało się, że trafili w sam środek konfliktu rozgrywającego się w mieście położonym w wielkiej jaskini.
W każdej miejscowości zdarzały się konflikty, mniejsze czy też większe. Niektóre z nich kończyły się starciami i owocowały ofiarami, które lądowały w lazaretach lub parę stóp pod ziemią.
Ten, którego się stali (biernymi jak na razie) mimowolnymi świadkami był odrobinę różny ze względu na rodzaj oponentów - ludzie przeciwko demonom rodem z sennych koszmarów.
Gdyby Dalan był młodszy i (jak to w młodym wieku bywało) mniej rozsądny a bardziej zapalczywy, od razu wiedziałby, co zrobić.
Jako że z wiekiem przybywało mu prócz lat również doświadczenia, nie zamierzał reagować zbyt spontanicznie.
- Udajemy że nas nie ma i oddalamy się dyskretnie, czy też zaangażujemy się w tę awanturę po jednej ze stron? - szepnął cicho do towarzyszących mu osób.
Odpowiedź nie zdążyła paść gdy okazało się, że nagle znaleźli się w centrum zainteresowania.
I co miał powiedzieć tej przywódczyni, by nagle nie zostać wliczonym w szeregi wrogów? Że przechodzili przypadkiem? Że szukają pewnej księgi? Że są łowcami potworów?
Nie wydało mu się, by propozycja (choć sama w sobie całkiem sensowna z jego punktu widzenia), aby uzbrojona w miecz kobieta przestała się nimi interesować i zajęła się swoimi sprawami, spotkała się z ciepłym przyjęciem.
- Nasza towarzyszka przeziębiła się - powiedział, choć zdecydowanie nie była to odpowiedź na zadane pytanie. - Moglibyście nam pomóc? Przydałby się medyk.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-08-2010, 15:44   #382
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Buka


Miri / Natali


Uwięziona na łańcuchu, przytroczona niczym pies. Otoczona magicznymi runami i glifami, upokarzana, bita, smagana batem, przypalana, cięta, gwałcona. Bez jadła, bez napitku, bez nadziei na odmianę swojego losu. Bez krzty litości u tych, którzy powinni jej mieć w nadmiarze, wegetująca dzień i noc. Magia nie działała, moce nie działały, ONI za to działali bez przerwy.

"Badali" ją.

"Poznawali".

Niekończący się koszmar, którego dopuścili się na jej osobie, niszcząc już kompletnie wszystko, w co i tak ledwie wierzyła. Dzień za dniem, noc za nocą, bez końca... .





Każdemu z nich wyrwała własnoręcznie serce.

Kąpała się w ich krwi, pławiła w krzykach przerażenia. Zupełnie tak jak oni, postąpiła z taką samą brutalnością, odpłacając się na równi za cierpienie, jeśli i nie ze sporą nawiązką.

~


Nie pamiętała, w jaki sposób wydostała się ze skarbca Ifryta. Prawdę powiedziawszy, ostatnimi czasy w ogóle nie pamiętała zbyt wiele z własnego życia. JEJ imię jednak pozostało zakotwiczone w umyśle, i chyba nikt i nic nie było go w stanie stamtąd usunąć. I tylko to utrzymywało ją jeszcze przy reszcie zdrowego rozsądku i chęci pozostania na tym przeklętym padole.

Natali zdawało się, że ktoś do niej mówi. Poruszyła ustami, nie była jednak pewna, czy cokolwiek powiedziała. Do jej własnych uszu bowiem nie dochodziły chwilowo żadne dźwięki, nie wspominając o tym, że również nic nie widziała. Ktoś w końcu nieco ją szarpnął za ramię, co powoli zaczęło ją sprowadzać na właściwą drogę.

Scenę z potworami przegapiła, mozolnie dochodząc do siebie, i prawidłowych funkcji jej zagmatwanego umysłu. Zamiast ciszy i bieli pojawiły się więc w końcu najpierw zarysy, a następnie już coraz bardziej wyraźne kształty otaczających ją postaci. Nie wiedząc gdzie się znajduje, i czując coraz większe swędzenie wielu miejsc ciała poruszyła się niezdarnie, wciąż przez kogoś przytrzymywana, i zaczęła coś szeptać pod nosem.

Efektem tego była piana spływająca jej po brodzie.

- To gdzie para młoda? - W końcu wychrypiała, rozglądając się jeszcze półprzytomnym wzrokiem.

Nie, to jednak nie było wesele. Co prawda ludu było sporo, ci jednak nie mieli roześmianych gęb, a wyjątkowo ponure. Do tego te niezbyt pasujące do radosnego wydarzenia ubiory i pochodnie... .
- Niech im ziemia lekką będzie, niechaj zaznają wiecznego spokoju - Zaczęła dla odmiany odmawiać modłę pogrzebową.

Lubiła pogrzeby.

Miały w sobie coś magicznego. Pomijając towarzyszące im cierpienie bliskich, łzy, płacz i powagę, były niezwykłym wydarzeniem, pełnym powagi, skupienia i wyciszenia wewnętrznego. Były czymś niezwykłym, a ona lubiła niezwykłe rzeczy.

Kaitlin

Nihillara "Efa" Everhndar


Opuszczając poprzednią komnatę dostrzegła rośliny, z początku dodająca otuchy wizja nie skutej skałą, pustej rzeczywistości niestety musiała zawieść. Życie, a raczej flora tego miejsca obumierała. Co mogło być przyczyną tego stanu rzeczy? Czy jest tu bezpiecznie? Nawet obumarła natura była lepszym towarzyszem niż jałowy skalisty step. Nie byli tu jednak sami, a zaciekawiona melodią pozwoliła sobie zwabiona iść w kierunku nieznanego artysty. Krok za krokiem serce biło szybciej, tym bardziej iż dźwięki muzyki w pewien sposób ją uwiodły. W Heartstone nie miała zbytnio czasu tego pokazać jednak sztuka była dla niej czymś więcej niż ładnym zlepkiem dźwięków. Prawdziwy artysta dzielił z nią część swojej duszy, pokazując cząstkę samego siebie. Grajkiem był jednak... draew. Rasa tak powszechna na powierzchni jak zarost na twarzy elfa. Nihillara stanęła jak wryta, ostatni raz widziała innego draew w ojczystym mieście ponad 30 lat temu. W dodatku był to mężczyzna. Jakimś zbiegiem okoliczności on także ją dostrzegł. Gorąca krew uderzyła jej do głowy, a przez skórę od piersi po szyję przeszło promieniujące ciepło. Emocje kotłowały się w niej strach, ciekawość, podniecenie. Pozytywne jak i negatywne uczucia dwojąc i trojąc się jak myśli sprawiły iż na chwile czas się zatrzymał. Naturalnie według zasad które panowały w jej rodzinnym mieście powinna była go zabić bądź zniewolić, a jako uciekiniera dodatkowo ukarać. Podziemne miasta dzieliły się na dwa typy. Jedne rządzone były przez kobiety gdzie niewolnikami byli mężczyźni. Drugie zaś rządzone przez mężczyzn, na tej samej zasadzie pozbawiając praw godności draewki. Oznaczało to konflikt płci, z którego oboje musieli zdawać sobie sprawę. Oznaczało to że za chwile może polać się krew.

Niewiele się zastanawiając wyciągnęła osłoniętą czarną skórzaną rękawiczką dłoń w jego kierunku tworząc nadnaturalne pole ciemności przez które żadne z nich nie mogło się przebić wzrokiem. Umiejętność taką posiadał każdy draew, jako istoty magiczne, posiadające szereg nadnaturalnych zdolności. Nie zastanawiając się co zrobi Dontar skoczyła błyskawicznie w bok wykonując zgrabnie kilka salt do przodu i chowając się za oddalonym parę metrów dalej drzewem. Draew był uzbrojony, lecz ona także. Wyjęła swój magiczny amulet, sztylet - Lotos i przywarła plecami do pnia. Liczyła że nieznajomy straci orientację i nie będzie wiedział gdzie się znajduje. Mimo iż nie chciała go zabijać, ostrożności nigdy za wiele.
Dontar sięgnął po łuk i szybko nałożył strzałę celując w draewa. Ale przeciwnik rzekł we wspólnym.

- Nie ma powodu do walki. Prawda? -Po czym dodał w języku draew.- Nie jesteśmy wrogami, nieprawdaż?

Nihillara zaśmiała się miękko pod nosem zwróciła głowę w stronę obcego, dalej przywierając plecami do drzewa i rzekła.

- Wierzysz w zaufanie? Znasz odpowiedź i wiesz także że nie masz szans. Zastanawia mnie co tu robisz. Nie próbuj mnie zmylić.

Cała ta dyplomacja słowna zepsuła efekt zasłony ciemności, zabierając też sens przemieszczenia się podziemnej elfki. Napotkany draew był zbyt unikatowym odkryciem by tak po prostu pozbawić go życia.

- Nie wierzę w zaufanie. Ale to nie jest dobre miejsce na walkę. Ani na śmierć. Umiem też liczyć. Wiem, że mam niewielkie szanse na wygraną, więc nie pragnę rozlewu krwi. - odparł draew. Po czym przeszedł na wspólny.- Opuście oręż. W ten sposób się ciężko prowadzi rozmowy.

Po czym sam położył sztylet , na murku fontanny i usiadł na jej brzegu.

- Słyszałeś Dontar? Możesz opuścić broń i podejść do naszego grajka. - Krzyknęła Nihillara i wyjrzała zza drzewa. magiczna ciemność jeszcze nie ustąpiła, a ona nie wiedziała co dalej robić podniecona samym faktem iż może porozmawiać wreszcie w swoim ojczystym języku jak i zabić draewa spełniając swój obowiązek wobec Lotharil. Jakie jednak było jej przywiązanie do Lotharil? No właśnie, żadne. A może wykorzystać go do pozbycia się Dontara? Tylko na co ma bardziej ochotę? I co właściwie on tu robi? W końcu wyszła, spoglądając to na ustępujący efekt jej zaklęcia, to przyglądając Dontarowi i wyobrażając sobie jak draew znienacka, wykorzystując okazję zatapia sztylet w jego brzuchu. Było to tylko jej skromnym pragnieniem. Dontar opuścił łuk po czym spojrzał nieufnie na draewa. Ten zaś rzekł.

- Jestem Haerdealis i utknąłem w tym miejscu od... kilku tygodni? -Siedział spoglądając na nieufnego sługę Efy mówiąc.- Nie jest tu tak źle. Można przywyknąć z czasem.

Podeszła bliżej, jednak nie za blisko. Wystarczająco by lepiej przyjrzeć się mężczyźnie siedzącemu na murku fontanny. Nagie piersi, ramiona i zakreślone mięśnie draewa przykuły jej uwagę. Wtulona do pnia drzewa nie mogła oderwać od niego wzroku drapiąc lekko korę pazurkami. Sztylet w dłoni jednak zachowała, ciążąc nieco przypominał o zagrożeniu. W końcu spokojnym głosem przemówiła do Haerdalisa.

- Kilka tygodni bez jedzenia? A może żywisz się zgniłymi korzonkami? Moje imię jest zbyt cenne by zdradzać je obcym.

-Mogę sprawić że jedzenie wyrośnie. Tak jak przed chwilą. Mogę też załatwić w inny sposób. Jestem... - tu przerwał. Zamyślił się szukając odpowiedniego słowa, by wreszcie rzec we wspólnym. - Jestem druidem.

- Powinnam była Cię zabić, ale jesteś pierwszym draew którego widzę od...bardzo dawna. Nawet jeśli jesteś mężczyzną... -Dodała tonem który mógł wskazywać na pogardę, udawaną pogardę gdyż teraz w głowie draewki latały zielone migdały. Uśmiechnęła się delikatnie i rzekła. - Opowiedz nam o tym miejscu.

- Kobiety z powierzchni nie rwą się tak do zabijania, jak wy... -rzekł w odpowiedzi draew. I rozejrzał się mówiąc we wspólnym.- To jest ogród, ale nic w nim nie chce rosnąć. To nie przez brak wody czy światła ani gleba nie jest zatruta, ale...coś z nim nie tak. A rośliny nie chcą mi powiedzieć, co.

- Kobiety z powierzchni mają inny temperament. Ah a ten mężczyzna to Dontar moje utrapienie i niestety muszę go tolerować, na razie.

W tym momencie spojrzała na Dontara, to znów na podziemnego elfa dodając już wspólną mową.

- Szukamy wyjścia stąd, nie interesuje nas ani trochę problem tego ogrodu Za to ten instrument tak.. mnie bynajmniej, długo już na takim grywasz?

Dontar nie wtrącał się w to, że część rozmowy odbywa się poza nim. Co nieco bawiło druida. Rzekł bowiem.- Znałem draewki, które uznałyby go za urozmaicenie, nie utrapienie. A co do temperamentu. Tak to prawda. Kobiety z powierzchni są za to... mniej kłopotliwe. -
Po czym Haerdalis przeszedł na wspólny.- Wyjścia z ogrodu nie znam, bo nie znalazłem. A i w końcu przestałem szukać. Szyb nie stłuczesz w żaden sposób.

Przesunął pieszczotliwe dłonią po instrumencie, dodając.- odkąd znalazłem go w tym miejscu, to grywam na nim. Ale, to trudne... ma on sobie niezwykłą magię.

- Jesteś zbiegłym niewolnikiem? Długo już cieszysz się wolnością? - zapytała ciekawa historii elfa i podeszła kilka kroków.- Co do magii zaś widziałam, gra na nim sprawia że ogród odżywa. Tam na fontannie widać dokładnie taki sam. - Zmierzyła ostrożnie wzrokiem draewa jakby upewniając się że nie spróbuje jej zabić i spojrzała w toń wody wypełniającej fontannę, na swoje odbicie przyglądając się samej sobie.

- Jakie ma to znaczenie kim byłem?- odparł cierpko druid, po czym rzekł w odpowiedzi.- Byłem zbiegłym niewolnikiem. Lata temu. Od tego czasu wiele się zmieniło.

Haerdealis od czasu do czasu zerkał na dreawkę przyglądając się to jej to swemu sztyletowi, to jej sztyletom. Ale gdy skupiła się na oglądaniu swojego odbicia w zastałej wodzie, odetchnął spokojnie. I sam spytał.- A co wy zamierzacie? Gdy już uciekniecie z tej sali?

- Cóż...chcemy znaleźć księgę imion.- rzekł Dontar

- A tak... kolejna pogoń za mrzonką.- wzruszył ramionami draew. Po czym spytał.- A jaki jest wasz cel w życiu?

- A czemu interesuje Cię cel mojego życia? - nie odrywając wzroku od swojego odbicia powiedziała cicho przeczesując włosy dłonią. Porywająco to teraz nie wyglądała co objawiło się tylko lekkim grymasem na twarzy elfki.
Haerdealis spojrzał na nią z nieukrywaną ciekawością w i zaczął mówić.

- Gdy siedzisz, bogowie wiedzą jak długo, sam w takim miejscu masz czas na rozmyślania... dużo czasu. Zastanawiasz się wtedy... nad wieloma sprawami. No i jestem ciekaw. Nie spotkałem żadnej dreawki z Lo’nuth na powierzchni Tais. W każdym razie...żywej.

- I nie pragniesz się zemścić na Lotharil za dawne krzywdy? Myślałeś o tym ilu mężczyzn pozbawiłam godnego życia jako jedna z kapłanek? - uniosła spojrzenie na niego opierając się dłońmi o fontannę i mierząc czujnym wzrokiem.

- A co? Znałem któregoś z nich?- zakpił draew, wzruszył ramionami.- Każdy troszczy się o siebie, prawda? Poza tym, nie jesteś kapłanką.

- Doprawdy?

- Tak...kapłanka nie pozwoliłaby sobie na wypowiedzenie imienia bogini w zwykłej rozmowie. To bluźnierstwo, wiesz o tym.- odparł druid i zaczął badawczo przyglądać się Nihillarze.- Poza tym, gdzie twój święty symbol, gdzie zbroja zdobiona symbolami Dominującej?
A potem uśmiechnął się chytrze. - I]Kapłanka nie chowała by się w ciemności przed niewolnikiem, nieprawdaż?[/i]

- Nie jesteś taki głupi na jakiego wyglądasz. - uśmiechnęła się miękko Nihillara - Mój cel w życiu? Nikt mnie o to nigdy nie pytał. Dopiero od niedawna je poznaje, smakuje. Lubię to, doświadczać życia i uczyć się go. Póki co szukam swojej ścieżki wykorzystując talenty. Spodobała mi się twoja gra. - westchnęła przesuwając palcami dłoni po tafli wody fontanny - Zazwyczaj jestem bardziej zadbana, podróż jednak płata mi figle.

- Gdybym był głupi, byłbym martwy -Haerdealis przytoczył w ich języku stare powiedzenie draewów. Wziął do ręki instrument i delikatnie trącał palcami jego struny wydobywając z niego smutną acz spokojną pieśń. Jednocześnie mówił.- W tym...świecie, nie ma zbyt wielu miejsc sprzyjających podróżnym. Ale ten ogród do takich należy... a jak nie odkryjesz, jak się stąd wydostać, stanie się twym domem.

- Jest jeszcze droga którą my tu trafiliśmy, o ile wrota dalej się tam znajdują. Sprawdzisz to Dontar? A Ty Haerdealis powiedz mi dla kogo pracujesz.

Dontar nie wyglądał na zadowolonego, ani ze spoufalania się Efy z druidem (wydawał się być nieco...zazdrosny, choć to maskował), ani z jej polecenia. Ale posłusznie je wykonał. Zaś draew dodał.- Teraz? Dla nikogo. Przedtem dla maga, a jeszcze wcześniej dla czerwonej damy. Gracze ci tego nie wyjawią, ale... pionki mogą zmieniać pracodawców.

- Wierzysz że dasz radę sam się stąd wydostać czy wystarcza Ci ta stagnacja? - elfka usiadła w końcu obok na brzegu fontanny, w pewnym jednak dystansie speszona faktem iż nie pachnie najświeżej. - Być może uzdrowienie całego ogrodu wystarczy by przejść dalej, zapewne rzeźba na fontannie nie jest bez znaczenia. Ja w każdym razie nie umiem grać na tym instrumencie.

Druid spojrzał na dreawkę i zapytał.- Wydostać? Tylko dokąd? Przed tobą kolejne komnaty, a żadna z nich nie będzie przyjemna. -Uśmiechnął się widząc jej zachowanie. -Jestem druidem, twój naturalny zapach mi nie przeszkadza. Jest nawet miły.

Draew nadal grał, choć nie tak porywająco jak przedtem, ale i nie męczyła ta gra. Rzekł do Efy.- Gry na tym instrumencie mogę cię nauczyć. Ale...
Przerwał grę.- Ale nie od razu. On... wyczerpuje, zwłaszcza gdy korzysta się z jego magii. A ja...korzystałem.

- Czyli już się poddałeś, typowe dla mężczyzn. Ja wierzę w to iż kiedyś się stąd wydostanę, zresztą poznaje ten świat i staram się zrozumieć wszystko łącznie z anomaliami i zaburzoną magią która niszczy naszą prawdziwą krainę. - Rzekła zadziornie starając się wpłynąć nieco na ambicje draewa i ignorując jego słowa odnośnie jej zapachu, gdyż były krępujące. Po chwili dodała jednak- Będę musiała się ciebie pozbyć i skorzystać z fontanny by się wykąpać. Czuję się niekomfortowo.

- Po prostu, ja już znam ten świat i nie ma on zbyt wiele do zaoferowania.- rzekł w odpowiedzi Haerdealis przerywając grę, po czym dodał.- Nie tyle się poddałem, co... nie miałem powodu by walczyć.
Wstał i rzekł biorąc instrument i swój sztylet.- To ja się oddalę, a ty skorzystaj z fontanny. Uprzedzić twego sługę o twej kąpieli?

- Tak, niech tu przyjdzie. O ile już nie idzie. - rzekła siedząc i zdejmując z dłoni rękawiczki. Rozmowa z draewem nie byłą zbytnio przekonywująca. Efa liczyła na to iż pozna wreszcie kogoś zupełnie innego. Jakiś silny charakter, tak jak i jej własny. Haerdealis oddalił się, kilkanaście minut później przybył Dontar rozejrzał się po okolicy, po czym rzekł cicho.- Drzwi do tamtego pokoju znikły. Chyba tu ugrzęźliśmy.

- Długo Cię nie było.

- Sprawdzałem ile prawdy jest w jego słowach.- rzekł mężczyzna. Mruknął ponuro.-... i chyba nie kłamie. Nie napotkałem śladów bytności kogoś oprócz niego.

Draewka dostrzegła niechęć jaką czuć było od Dontara do Haerdealisa co natychmiast sprawiło że na jej ustach pojawił się drobny uśmieszek. Odwróciła się do fontanny i szykując do pozbycia garderoby powiedziała złośliwie, nie odwracając się. - Nawet przystojny jest...

- I pewnie ciebie podgląda. Druidzi potrafią przybierać kształty zwierząt. Pewnie obserwuje nas w postaci jakiegoś króliczka, czekając aż zrzucisz szatki.- Dontar starał się by zabrzmiało to jako drwina, ale kiepsko mu to wyszło.

- Popilnujesz mnie podczas kąpieli, sama nie odważę się rozbierać w tym miejscu. - Rzekła nakazująco, jednocześnie rozpinając kostium, zdejmując buty i kawałek po kawałku pozbywając się całej garderoby która starannie położyła na murku fontanny. Nie przejmowała się obecnością Dontara. Potrzebowała kąpieli by poczuć się znów sobą, Dontar i tak widział już ją nago, a ostatecznie był jej sługą. W tej sytuacji nie mógł na nic liczyć.

- W takim razie będę podglądana. - Powiedziała obojętnie, ukrywając fakt iż wcale oglądana być nie chciała i zaśmiała się pod nosem szybciutko z cichym westchnieniem zanurzając się w chłodnej wodzie. - Obyś Ty zamiast patrzeć się na mnie rozglądał dookoła.- Zamilkła zastanawiając się nad czymś i obmywając delikatnie szyję.- Ciekawe, skoro woda dalej zalega w fontannie oznacza to że jeszcze niedawno musiała tu trafić, inaczej przecież wyparowałaby. - rzekła cicho, kładąc się zgrabnie oparta bokiem o murek przy swoich rzeczach i grzebiąc w plecaku.

- Znam swoje obowiązki.- mruknął Dontar, zerkając jednak od czasu do czasu na naga draewkę. Co ciekawe, czy to przez swą wodzoną podejrzliwość, czy przez słowa jej sługi, Efa rzeczywiście miała wrażenie, że jest podglądana. Że czyjeś ciekawskie oczy, spoglądają na nią jak się rozbiera i kąpie. A ponieważ nie było tu nikogo innego, te oczy musiały należeć do owego druida. Co prawda, Nihillarze, nie udało się nikogo wypatrzyć, a i samo uczucie mogło być ułudą, stworzoną przez jej umysł. Niemniej czuła na sobie czyjś palący wzrok i nie był to tylko wzrok jej sługi.

Speszyła się nieco, nie dostrzegając jednak nikogo postanowiła nie dopowiadać sobie za dużo. Z plecaka wyjęła drobne mydełko, pochodziło jeszcze z przed Heartstone, delikatne, wykonane przez jasne elfy z powierzchni. Znacznie przyjaźniejsze dla jej skóry od taniego mydła jakiego używało się na co dzień w ludzkich domach. Spojrzała na Dontara i widocznie nie zadowolona z faktu iż się jej przygląda skarciła go wzrokiem. Usiadła, namydlając ciemną skórę dokładnie. Chociaż woda była chłodna Nihillara uśmiechnęła się, dbanie o siebie sprawiało jej przyjemność, a uczucie świeżości zagrzewało do dalszych działań. W końcu przeczesując palcami myte włosy zapytała cicho Dontara. - Myślisz że aby stąd się wydostać trzeba przywrócić świetność całemu ogrodowi? A może trzeba zagrać na tym instrumencie razem jak na rzeźbie?

- Myślę, że lepiej wypróbować to co łatwiejsze.- mruknął w odpowiedzi jej sługa, bacznie lustrując okolicę w poszukiwaniu potencjalnego podglądacza.

- Świeża, pachnąca i czyściutka. - stwierdziła zadowolona wstając i wyżymając wodę z włosów. Chociaż musiała wyglądać w tym momencie bardzo seksownie, zroszona spływającymi po ciele kropelkami wody mimo uśmiechu zdawała się nieco roztargniona. Spieszyła się wyraźnie tak z kąpielą jak i praniem które postanowiła zrobić teraz. Kto wie kiedy następnym razem miałaby okazję? Zdawała sobie jednak sprawę z innego problemu a mianowicie faktu iż będzie musiała schnąć razem ze swoim praniem na słońcu. Znienawidzonym przez każdego draew i psującym humor równie łatwo co podróżnika ulewy.

Wyskoczyła z wody ukrywając przed wzrokiem Dontara swoją nagość na ile mogła i zapytała. - Masz coś w co bym się mogła wytrzeć? Przypominam przemoczoną mysz.
Lubieżny wzrok Dontar obmiótł sylwetkę draewki, gdy ten wyjął z plecaka i podał jej pled. jednym z problemów związanych z Dontarem było to, iż mimo że ją irytował, to jego obecność bardzo ułatwiała jej życie.
Mogłaby powiedzieć dziękuję, nie powiedziała jednak nic. W ciszy dokładnie się wycierając od stóp po uszka. By się go pozbyć postanowiła obrać taką właśnie taktykę. Nie obdarzając go ani odrobiną ciepła, wykorzystując i ignorując. Ile by przy niej wytrzymał? Nie wiedziała, a jeśli nawet dałby radę... nie byłby wtedy problemem. Założyła bielutkie niczym śnieg pończochy, majteczki i stanik. Usiadła obok reszty bielizny i jej kostiumu suszących się na słońcu rozczesując szczotką białe włosy. Wzrok Dontara coraz częściej błądził po jej ciele, on także jednak nie odezwał się ani słowem.
Tymczasem nie działo się... nic. W oranżerii panowała błoga cisza i spokój.
Draewka zerkała na niego zamyślona, wspominając to co było i zastanawiając się co będzie dalej. Myśląc nad tym jak to co było tak miłe zamieniło się w uciążliwą drzazgę tkwiącą głęboko w skórze. W oranżerii było ciepło, ubrania szybko wyschły a oni nie zamienili nawet jednego słowa. Ubrała się bez słowa, dokładnie mocując na dłoniach delikatne rękawiczki i solidnie zapinając ciemną pelerynę. Wsunęła ostrza sztyletów w odpowiednie im miejsca w swoim kostiumie. Spojrzała na Dontara nieprzyjemnym wzrokiem, odwróciła się i poczęła szukać magicznego instrumentu razem z jego obecnym właścicielem.

Gdy ruszyła, sama, bowiem Dontar jakoś nie zamierzał jej towarzyszyć, dostrzegła ruch w koronach drzewa. Jakiś ptak zerwał się do lotu i znikł skrywając, się głębi ogrodu. Podążyła w tamtym kierunku i wkrótce dotarł do obozowiska Haerdealisa. Nie było ono duże. Ot, kilka kocy pod drzewem, na posłaniu z miękkiego mchu. Niewielkie ognisko. Plecak z rzeczami porzucony, niedbale. Oraz sam elf, siedzący... a właściwie półleżący na jednym z kocy. Dziwaczny instrument leżał oparty o drzewo, a sam druid rzekł.- Już umyta?

- A nie widać? - Elfka spojrzała tajemniczo, nieco badawczo przeszywając go wzrokiem. - Wydaje mi się że wykorzystałeś nieco swoje zdolności by.. - urwała nagle zmieniając temat. - Chodź pomożesz mi, znaczy nam się stąd wydostać.

- Kobiety rzadko odwiedzają moją samotnię.- zakpił draew uśmiechając się tajemniczo.- byłbym głupcem nie wykorzystując takiej okazji.
Wstał i zmierzył dziewczynę wzrokiem.- Rzeczywiście, jesteś czyściutka, ale przedtem tez byłaś ładna, więc... -Przez chwilę stał milcząc, by wreszcie się odezwać. – A co ja z tego będę miał?

- Oh, jeszcze bezczelnie się przyznałeś! - Zmarszczyła brwi przez chwile nieco skrępowana po czym powiedziała zerkając z ukosa. - Wiesz że za spojrzenie na kobietę w Lu'noth bez jej zgody zostałbyś ukarany?

Fakt iż draew nic sobie nie robił z tego iż przyznał się przed nią że ją podglądał zagotowało nieco jej krew, działając jak płachta na byka. Podeszła bliżej i usiadła obok zerkając na podziemnego elfa.

- Jak to co będziesz miał? Wolność.

- Nie jesteśmy w Lo’nuth.- rzekł draew siadając obok niej i bezczelnie gapiąc się to w jej w twarz, to w dekolt. Po czym rzekł.- Poza tym, ja jestem wolny. Robię tu co chcę i kiedy chcę. Nie zrezygnowałem z prób wydostania się, bo skończyły mi się pomysły lub straciłem nadzieję. Zostałem, bo... – tu wykonał szeroki ruch dłonią, jakby pokazując draewce drzewa.-... bo spodobało mi się tutaj. A ty? Ponoć chcesz badać i poznawać nowe doznania, a już chcesz stąd uciec? Ledwie tu przybyłaś.

- I uważasz że nie ma piękniejszych miejsc wartych zobaczenia? Wolisz zostać tu sam przez kolejne setki lat wydeptując stare ścieżki w liściach? Ten świat może być piękny jednak jest bardzo ograniczony. - elfka uniosła wzrok z lekką nutką irytacji jego wzrokiem na jej dekolcie, chwile później łapiąc druida za ramię i przyciągając - Może to nie jest Lu'noth ale musisz pilnować się... troszkę. Jeśli chodzi o mnie, to nie interesuje mnie poznawanie tego świata, jest on nielogiczny, bardzo ograniczony. Światy zewnętrzne, nasz rodzinny jak i plany z nim powiązane są o wiele bardziej rozbudowane i ekscytujące..

Dłoń druida wylądowała na jej dłoni. Delikatnie wodził opuszkami swych palców po jej palcach, spoglądając jej w prosto w oczy. Uśmiechał się mówiąc.- Boisz się że mnie twój niewolnik zarąbie, bez twojej zgody ?

Nihillara chwile patrzyła w czerwone oczy draewa widząc w nich odbicia swoich także czerwonych oczu. Było w tym coś dla niej magicznego i mimo że go nie znała, wydawał się w pewien sposób bliski, nawet gdyby miał okazać się wrogiem. Przygoda podróży przez ten plan wreszcie miała jakiś sens. Dała jej szanse poznać innego przedstawiciela swojej rasy i choć to mogło brzmieć zabawnie dla niej coś znaczyło, bo powszechne nie było. Puściła druida i położyła się na plecach patrząc w niebo spokojnie. - Czemu akurat o nim wspomniałeś? I czemu zmieniłeś temat?

- Z początku...sądziłem, że ty będziesz chciała mnie zabić. Ale im dłużej trwała ta nasza rozmowa, tam pod fontanną. Tym bardziej rozumiałem, że jego mam się wystrzegać.- rzekł Haerdealis, delikatnie wodząc palcami po jej stroju na brzuchu...samymi opuszkami placów. Ostrożnie i badawczo. rzekł.- Jest o ciebie zazdrosny, wiesz? To trochę zabawne, ale zrozumiałe.

Nachylił się nad nią, tak że mógłby ją pocałować. Spoglądał jej w oczy pytając.- Co wiesz o tym miejscu? Mówisz, że jest ograniczone. I masz rację. Ale jak chcesz się z niego wyrwać nie poznając go?

Nihillara zdjęła delikatnie jego palce ze swojego brzucha i powiedziała spokojnie. - Nie zapominaj że jestem draew i mimo iż najwyraźniej spodobał Ci się mój biust nic nas nie łączy. Poza tym miejscem. Na poznanie jego mam czas, póki co jednak wspominając poprzednią rzeczywistość w której się znalazłam sposób ucieczki nie był zbyt skomplikowany. Może wystarczy że zagramy na tym instrumencie i.. nie wiem ale to przedstawia rzeźba na fontannie. Jeśli chodzi o Dontara zaś to może być i zazdrosny, nie obchodzi mnie to, tak samo jak to czy go zastanę jak wrócę tam z powrotem. Nie idzie nam rozmowa, mamy inne charaktery.

Druid zaśmiał się głośno i wesoło po czym położył obok draewki nadal śmiejąc się. Po czym zamknął oczy dodając.- To prawda, na pewno istnieje prosty sposób by się wydostać z tego miejsca, tylko...co dalej? Trafisz, trafimy do kolejnego pokoju jak ten. Pokoju z którego trzeba będzie znaleźć wyjście. Potem do kolejnego i kolejnego... Myślisz, że uciekasz. Podczas gdy tak naprawdę kręcisz się wokół własnego ogona. To jest prawdziwy problem związany z tym miejscem. Mnie... znudziło się uciekać. Muszę na nowo znaleźć powód, by chcieć.

- Nie nadaje się na osobę która miałaby pomagać Ci szukać celu czy powodu do życia. My draewki nie słyniemy z opiekuńczości. Nie będę nikogo niańczyć jednak współczuję Ci jeśli tylko tyle ile tu masz jest dla Ciebie wystarczające. Ja na przykład chcę zapobiec katastrofie mojego świata jak i rozwijać się, muzycznie. Kocham ją, muzykę. Może kiedyś coś z tego wyjdzie ale.. jeśli zamierzasz tu zostać znajdę sposób by wydostać się z Dontarem. To twoja szansa. Swoją drogą chciałabym zwiedzić krainy i miasta cywilizacji których jeszcze nie poznałam.

-Nie wątpię , że mnie niańczyć nie zamierzasz pani.- rzekł spokojnie druid, spojrzał na draewkę. Usiadł mówiąc.- Ale też co masz mi do zaoferowania? Swoją determinację? Widziałem to już innych osób. Samo zdecydowanie to za mało, by wygrać. Co nauczyły cię miejsca w tym świecie, które odwiedziłaś. Czego się dowiedziałaś?

- A czego ode mnie oczekujesz?

Uśmiechnął się i delikatnie przejechał dłonią po udzie draewki. Spojrzał na nią mówiąc.- Pewnie tego, czego nie byłabyś skłonna mi dać. Jesteśmy draew, ja jestem niewolnikiem dla ciebie, a ty masz swoją dumę.
Po tych słowach wstał, spoglądając na nią.- Oraz niewolnika i sztylety.

Haerdealis szczęśliwie dla siebie szybko wstał cofając dłoń z jej nogi. Chociaż przez chwilę sytuacja zrobiła się gorąca to zachowanie mężczyzny było zupełnie chybione. Z jednej strony zbyt odważne, a z drugiej spłoszony zaraz uciekł. W jej oczach przypominał chłopca ciekawego co może kryć się pod spódniczką.

- Za wiele byś chciał w zbyt łatwy sposób. - Draewka zaśmiała się - Zabawne, oczekujesz seksu w zamian za własny ratunek? Jedyne co mi jest potrzebne to ten instrument. Nie uważasz chyba że prześpię się z Tobą tylko z tego powodu? Co do sztyletów zaś zapewniam Cię że umiem się nimi posługiwać.

- Spytałaś czego oczekuję, to ci powiedziałem. Nie myśl, że sądziłem iż dostanę czego chcę. Nie jestem głupcem.- rzekł Haerdealis, uśmiechając się, wstał dodając.- Instrument to za mało, musisz jeszcze nauczyć się na nim grać. A beze mnie, będzie to wymagało od ciebie cierpliwości. A tej nie masz.
~Ale jednak zapytałeś...~

Podszedł do ogniska, spojrzał w nie jakby się nad czymś zastanawiając. Wreszcie rzekł.- Trzy godziny. W tej chwili nie mam ochotę, ani na naukę ani na ucieczkę. Za trzy godziny się tym zajmę.
Po czym powoli zaczął iść jeszcze głębiej w czeluści ogrodu.

- Ale mam coś innego, upór. Szkoda że już idziesz, ale zostaw mi instrument chcę spróbować na nim zagrać. - powiedziała siadając.
Druid zaś rzekł zatrzymując się na moment.- A do czego innego jestem ci potrzebny? Pomijając fakt, że chcesz z moją pomocą się wydostać stąd?
Wyciągnął dłoń w jej kierunku.- Możesz pójść ze mną.
Elfka przechyliła głowę nieco na bok. - A czy musisz być do czegoś potrzebny? Chciałam Cię lepiej poznać, w końcu nie na co dzień widuje innych... draew. Powiedz gdzie się wybierasz a powiem Ci czy pójdę z Tobą.

- Jeśli chcesz mnie poznać...chodź ze mną.- rzekł w odpowiedzi mężczyzna.- Lubisz chyba wino prawda?

- W tym miejscu nie mogę sobie pozwolić na wino, ale mogę się przejść. - Efa wspomniała jeszcze niedawne jej "podboje" karczmy w Hearstone. I była prawie pewna że jeśli się upije to obudzi się w ramionach tego druida. Lepiej było więc odmówić sobie przyjemności, wstała dołączając do Haerdealisa.

Miejsce do którego zaprowadził ją draew było zakątkiem. Zagajnikiem pełnym dziwnych drzew.



Każde z nich przypominało kobiece ciało, uwięzione w jakiejś pozie. Było ich tu dwanaście. W pobliżu zaś stała beczka, z której czerpakiem dreaw nabrał wina i napił się.- Podoba ci się to miejsce?

Wszedł pomiędzy okrąg tych drzew mówiąc.- Każda z nich, była driadą, a może nadal jest? Nie wiem. Są tu uwięzione, uśpione od lat... Z pomocą mej magii, potrafię z nimi rozmawiać.

Przesunął pieszczotliwie dłonią po jednym z nich, dodając spokojnym tonem, nieco melancholicznym. –Ale one...ich umysły są zamglone, trudno im formułować odpowiedzi.

Nihillara podeszła przyglądając się drzewom, to spoglądała na draewa. W końcu zapytała, mając pierwszy raz do czynienia z driadami - I co Ci mówią?

- To co wszyscy, żyjący przeszłością. O chwale dni, kiedy słońce świeciło jasno, oranżeria tętniła życiem, a one przechadzały się po niej piękne, nieśmiertelne i prawie nagie. – rzekł Haerdaelis pieszczotliwie głaszcząc korę jednej z uśpionych baśniowych cór.- To ich głos upaja, pełen tęsknoty piękna. Chciałaś poznać innych draew? Tu na powierzchni ich nie poznasz. Nie wiem ile z siebie zostawiłem w Lo’nuth z którego uciekłem.

- Ja także, ale mimo to nie uważam abym była jakaś gorsza. Pytałeś je może jak się stąd wydostać? I co to za miejsce? I czemu już nie jest tu tak wspaniale jak kiedyś?

– Mówisz, że chcesz mnie poznać, a jedynie szukasz drogi do celu. Jestem twoim narzędziem, jak ten niewolnik, prawda?- spytał druid dodając. Przymknął oczy zamyślając się i gładząc pień jednego z tych drzew.- Taaak, dawno temu. Ten ogród był ich domem, ale z czasem wszystko zaczęło się psuć. A one zaczęły zasypiać jedna pod drugiej. Nie znają odpowiedzi. A i trudno...- trzymając dłoń na drzewie Haerdaelis spojrzał na draewkę i rzekł.- ...trudno im udzielać odpowiedzi. Ich umysły często dryfują, pomiędzy snem, marzeniami, koszmarami a jawą.

- Nie zapominaj że ja tu nie czuję się "jak w domu" więc jeśli jest okazja dowiedzieć się czegoś co może pomóc w wydostaniu się stąd, wykorzystam ją. Sam jesteś zamknięty i wiele o sobie nie mówisz. - uśmiechnęła się lekko - Próbowałeś dla nich zagrać?

- Tak, jakiś czas temu. Jestem tu sam, więc towarzystwo, ładne towarzystwo byłoby mile widziane. Nie przebudziłem, żadnej z nich... choć niektóre zatańczyły. Drzewa.- rzekł druid spoglądając na Nihillarę.- Ty o sobie też wiele nie powiedziałaś. Nawet imienia. – podszedł blisko draewki wpatrując się w jej oczy.- Ale... co chcesz o mnie wiedzieć?

- Całe moje życie tak wygląda - burknęła pod nosem nieco rozkojarzona jego bliskością - Jak wydostałeś się z Lu'noth i jakie potem wiodłeś życie?

- Ha...to opowieść na kilka godzin.- zaśmiał się druid, przyłożył palec do jej ust, dodając.- Ale, aby ukrócić twą ciekawość. Matki opiekunki postanowiły napaść na twierdzę szarych krasnoludów. Pomysł był głupi. Plan zawiódł. Krasnoludy przeprowadziły akcję odwetową i zrównały Lo’nuth biorąc w niewolę wielu naszych pobratymców i przejmując ich bogactwa. Dumne szlachetne draewki, pewnie skończyły w egzotycznych zamtuzach. Ja... miałem okazję uciec podczas tej całej masakry. Błąkałem się po podziemnych krainach, aż trafiłem na powierzchnię. I tu znaleźli i zajęli się mną druidzi. Nie wiem czemu. Ponoć uznali, że jest we mnie piętno natury. Ale może mieli inne powody? Nie pytałem, tylko gdy uznałem, że umiem już dość...uciekłem.

Przybliżył twarz do twarzy Efy dodając.- Ale odkryłem, że od nauk które mi wpoili, nie potrafię uciec. Zabawne, prawda?

- Jeśli próbujesz mnie pocałować to zaniechaj tego pomysłu. - rzekła Nihillara czując oddech druida na swojej twarzy, był stanowczo za blisko, jak na kogoś kogo znała od.. właściwie dalej nie znała.

Druid uśmiechnął się kwaśno.- Gdybym chciał cię pocałować...zrobiłbym to. Nie. Nie mam zamiaru cię pocałować.

Elfka usiadła oparta o drzewo i dumała na głos. - Wygląda na to że była tu kiedyś jakaś para która grając nadawała temu miejscu sens i piękno. Coś musiało się stać, coś co spowodowało że na instrumencie przestano grać. A może się mylę.

- Możliwe.- odparł Haerdealis nabierając czerpakiem wina i nie wtrącając się dedukcję dreawki.

- Ciebie to w ogóle nie interesuje, czy może jest coś takiego?- szepnęła nieco z pretensją, mierząc go wzrokiem.

- A dlaczego powinno? – spytał draew oparty o beczkę. – Co jest takiego wartego uwagi w następnych komnatach? Kolejne pułapki, zagadki? O śmierć łatwo w tym miejscu. A tu? Mam drzewa, wino, spokój i bezpieczeństwo. Ty oferujesz iluzję wolności, upór i co... jeszcze? Mam wrócić do roli niewolnika, od której uciekłem, podczas zagłady mego miasta?

- W tej chwili jesteś niewolnikiem tego miejsca, ale możesz się oszukiwać że jest inaczej. Jesteś niewolnikiem swojego strachu, to nie godne Draew. - syknęła wstając i otrzepała swój kostium.

- To tak jak ty. Też jesteś niewolnicą tego miejsca.- odparł w odpowiedzi druid.- Co ty wiesz o strachu, ty która nie ujawniasz swego imienia. Widziałaś kiedyś człowieka pożeranego żywcem przez robale. Pewnie uznasz to słabość, że się tym przejmuję. Ale wiesz... jeden fałszywy ruch i zamiast niego, ja tak mógłbym skończyć. Ile komnat już odwiedziłaś? Ja ponad dwadzieścia... i wierz mi. Nie wszystkie były miłe. Z niektórych ledwo wyszedłem żywy. A żadna mnie nie przybliżyła do odkrycia położenia księgi... -przez chwilę się zastanawiał.- no, prawie żadna.

- Prawie? - zapytała draewka przeciągając temat.

- Tak, prawie...- rzekł draew i wykonał szeroki zamach dłonią.- każda komnata jest częścią olbrzymiej układanki. Odkrycie znaczenia tego miejsca pozwala na coś więcej niż losowe przenoszenie się z komnaty do komnaty. Pozwala na świadomą podróż po zamku w wybranym kierunku. Tak przynajmniej twierdził pewien kobold z którym podróżowałem, zanim zginął.

- Póki co odkrycie znaczenia tego miejsca byłoby trudne, wracając jednak do tematu naszej klatki masz rację. Zniewolono moje ciało.. ale nie umysł, mój duch jest silny i wciąż walczy. Mam większe ambicje niż ślęczeć w tym miejscu po swój kres. Swoją drogą nie masz żadnej pewności że nie trafi tu pewnego razu istota która pozbawi Cię tego życia. Możliwe też że za pół wieku będziesz pluł sobie w twarz za to że wolałeś odpuścić i zostać. Aż popadniesz w obłęd i szaleństwo. - elfka na chwilę umilkła po swoim monologu łapiąc oddech po czym dodała gestykulując. - To co mówię i tak wleci jednym uchem a wyleci drugim.

Draew podszedł do Nihillary i położył swe dłonie na jej ramionach, spojrzał jej wprost w oczy i rzekł z pasją.- Więc, daj mi powód! Pokaż mi, że wiesz co robisz, że masz plan jak się stąd wydostać, a nie tylko ambicję. Sam duch tu nie wystarczy... kto wie czy za pół wieku, ty nie popadniesz w szaleństwo utknąwszy wbrew swej woli w znacznie gorszym miejscu.

- To akurat nie jest zbyt trudne... - mówiła nie odrywając od niego spojrzenia- Wystarczy działać zamiast siedzieć, a w końcu znajdziemy klucz do finału. - spojrzała na jego dłoń na swoim ramieniu dając mu do zrozumienia że nieco nieswojo się czuje.

Jesteś dumna i nie wiesz nic o tym miejscu.- zaśmiał się druid i wskazał Efie drogę.- Tamtędy wrócisz do obozu. Mam jeszcze dwie godziny. Instrument został w obozie, poćwicz jeśli masz ochotę.
Po czym sam położył się na ziemi.- Jestem tym zmęczony.

- A co ty o nim wiesz że się tak wymądrzasz?

- Że poza różnymi szaleńcami, zagadkami opartymi na dziwacznej logice, można w nim znaleźć śmierć i ból.- westchnął i zamknął oczy pogrążając się we wspomnieniach.- Że walczysz w innych pokojach, o życie, albo o zdrowie psychiczne. Po którymś razie, zastanawiasz się, czy poradzisz sobie z kolejnym wyzwaniem, czy umrzesz w męczarniach.

- To żadna wiedza. - skwitowała z grymasem Nihillara, pomachała w przesłodzony sposób paluszkami i odwróciła się na pięcie ruszając w stronę obozu gdzie miał leżeć instrument. Znalazła go tam gdzie miał leżeć i udała się pod fontannę. Gdy dotarła Dontar spojrzał na przechodzącą obok dreawkę, ocenił jej spojrzenie i rzekł.- Spotkanie z pobratymcem było aż tak nieudane?

- Udane, cudownie całuje. Nie sądziłam że w tej dziurze spotka mnie coś miłego. - Rzuciła uszczypliwie, podeszła siadając na brzegu fontanny i szykując się do gry na czarodziejskim instrumencie. Dontara zaś traktując z dystansem.

- Tylko całuje?- Dontar starał się ukryć nutkę zazdrości w glosie.

- A co Cię to właściwie interesuje przecież i tak zaniedbujesz swoje obowiązki. - szepnęła skupiając większość swojej uwagi na instrumencie po którym wiodła palcami.

- A które to obowiązki zaniedbuję? - mruknął Dontar przybliżając się do Efy.

- Pilnowania mnie, pozwoliłeś by o tych sprawach zadecydował los. - z instrumentu wydobyło się kilka brzdęków, niesfornych brzdęków gdyż elfka nie umiała grać choć bardzo chciała się nauczyć na razie marnie jej szło, na tyle by zniechęcić potencjalnych słuchaczy.

- Sprawdziłem, czy to miejsce jest bezpieczne, a ten druid... wyglądało, że chciałaś go dla siebie.- rzekł Dontar i usiadł obok.- Zdecyduj się wreszcie, najpierw mnie odpychasz...a teraz narzekasz, że nie siedzę ci na tyłku.

- Nie narzekam, starałam się Cię uświadomić że twoja krucjata dobiegła końca. Przestałeś sprawdzać się jako mój obrońca. Ja zaś dalej Cię odtrącam ponieważ... nie pasuję do Ciebie. - elfka pozwoliła sobie zamknąć oczy i skupić się na dźwiękach wygrywanych jej palcami choć każdej jej pomyłce towarzyszył drobny grymas na twarzy.

- Nie muszę z tobą sypiać, by cię chronić Nihillaro.- rzekł Dontar smutnym tonem.- Wystarczy mi, że jestem obok. Zrozum to. Wystarczy... że jesteś bezpieczna.

Elfka otworzyła oczy zaskoczona jego słowami. On w ogóle nie rozumiał o co jej chodziło - Ty chyba nie wiesz co mówisz. Chodzi mi o to że kiedy ty byłeś tu ja mogłam konać tam. - tu wskazała kierunek z którego przyszła zerkając niechętnie. - Dobrze wiesz że gdybym nie była tu uwięziona... nie było by "nas".

- Nie poznaję cię Nihillaro. Od kiedy wątpisz we własne umiejętności.- uśmiechnął się ciepło Dontar.- Gdybym uważał, że ten druid stanowi dla ciebie zagrożenie. Zabiłbym go.

Elfka porzuciła chęć skomentowania wypowiedzi Dontara tylko spojrzała przez chwilę nie mówiąc nic, w końcu wtrąciła. - Brak Ci czegoś co nazywa się empatią. - po czym usiadła metr dalej i odwróciła się do niego plecami kontynuując grę coraz mniej skupiając się na niej tylko myśląc o ich rozmowie.
W efekcie wydając coraz bardziej bolesne dla ucha dźwięki.

- Nie tylko mi Nihillaro. – rzekł cicho Dontar, spojrzał na las.- Ale nie potrzebuję jej, by cię chronić.

- Więc oszczędź sobie te czułości i skup się na swojej robocie. - Draewka odłożyła instrument na ziemię, wstała dość spięta. - A właściwie to.. odwal się ode mnie. - krzyknęła i pobiegła. Przed siebie, byle dalej od niego. Chciała zostać sama.

W końcu nieco zdyszana zatrzymała się oparta o drzewo. Osunęła się pod jego pniem siadając z kolanami podkulonymi do piersi. Wokół panowała cisza i spokój. Dontar za nią nie gonił. Oblizała nieco spięta wargę i opierając głowę o twardą szorstką korę uniosła spojrzenie na korony drzew. Zastanawiała się, jak pozbyć się swojego obecnego problemu. Jak pozbyć się Dontara...

woltron

Garvalan Corus


–Nie powinniśmy się byli rozdzielać, ani próbować walczyć z Mścicielem.- powiedział ponuro krasnolud. Rozejrzał się, po czym spojrzał się na Garvalana i Sariusa dodając – A zrobiliśmy jedno i być może zrobimy drugie.
- Być może. – odpowiedział Garvalan. – Ale Andre ciągle ma szansę do nas dołączyć – dodał patrząc się na Sariusa blokującego drzwi przez które mogli oglądać nierówną walkę Andre z Mścicielem. Wampir wyraźnie przegrywał, rozpaczliwie broniąc się przed kolejnym atakami zamaskowanej postaci, a te były nieludzko szybkie i precyzyjne. Zarówno Sarius, jak i Garvalan zdali sobie sprawę, że Andre nie ma żadnych szans... chyba, że ktoś mu pomoże.
Pierwszy ku pomocy ruszył Sarius, a Garvalan w tym czasie przytrzymał drzwi. Smoczy Miecz wolał nie sprawdzać czy raz zamknięte nie prowadzą przypadkiem w inne miejsce.
Walka była... ciekawa. „Trzeba przyznać, że wszyscy trzej są doskonałymi wojownikami” pomyślał Smoczy Miecz przyglądając się jak Sarius próbuje zablokować ostrza Maski, tak by wbiły się w drewniane beczki. Pomysł był dobry, ale magiczne ostrza Mściciela przecięły drewno niczym rozgrzany nóż – masło. Coś się jednak zmieniło, choć było to ledwo zauważalne, to Mściciel przestał być tak upiornie szybki. Nadal jednak chciał walczyć i przygotował się do kolejnego ciosu, który ponownie został zablokowany przez Sariusa. Ostrza Mściciela tym razem trafiły w ścianę , wchodząc nie w głęboko, jego towarzysze wykorzystali okazję i wycofali się do drzwi, które Garvalan zamknął, gdy tylko przekroczyli próg. Kątem oka dostrzegł, że Mścicielowi udało się oswobodzić ostrza.
Zostali sami w korytarzu labiryntu. Do wyboru mieli dwie drogi. Garvalan próbował się domyśleć dokąd mają iść, ale nie znalazł żadnych wskazówek. Zniechęcony wyjął nóż i powiedział:
- Ponieważ żaden z nas nie wie dokąd się udać, proponuję byśmy zdali się na ślepy los. Rzucę nożem i pójdziemy w tę stronę w którą wskaże ostrze? Chyba, że macie lepszy pomysł?

abishai

MG


Dom Wspomnień, Labirynt wątpliwości


- Ponieważ żaden z nas nie wie dokąd się udać, proponuję byśmy zdali się na ślepy los. Rzucę nożem i pójdziemy w tę stronę w którą wskaże ostrze? Chyba, że macie lepszy pomysł?- nie było sprzeciwu, nie było zresztą innego pomysłu. Każdy wybór byłby podobnym kaprysem losu. I czwórka mężczyzn, pod wodzą wampira przemierzała kolejne tunele labiryntu pilnując by nie wpaść pułapkę. A labirynt wydawał się ciągnąć w nieskończoność, krok za krokiem przemierzali ciasne tunele. Nie natykali się przy tym ani na ślady życia, ani na pułapki. Monotonia korytarzy wydawała się sama w sobie pułapką. Czy będą tak krążyć przez wieczność, przemierzając wąskie korytarze labiryntu, aż dopadnie ich głód, starość, a może nuda? Na razie to ostatnie najbardziej im groziło, choć widmo głodu i zmęczenia też wisiało w powietrzu. Krok za krokiem. Kolejne rozwidlenie, kolejny wybór. Dwudzieste rozwidlenie, a może trzydzieste... Tym razem szczęśliwe.
Znaleźli drzwi podobne do tych, którymi weszli do labiryntu. A potem przeszli nim do piwnicy jakiegoś budynku. Nie było czasu dociekać co jest po drugiej stronie, wszystko było lepsze od kolejnego rozwidlenia. A więc, weszli budynku z którego ścian powoli sypał się tynk.
Krasnolud szybko rozpoznał co to znaczy. Krzyknął.- Chodu! Ten dom zaraz się rozsypie, grzebiąc nas pod swoimi gruzami.
I cała czwórka pod wodzą Turama pobiegła po schodach w górę, a wydostawszy się na parter wybiegła z budynku, by być świadkiem jak stara kamienica dosłownie zapada się w sobie wzbudzając przy okazji wypełniając powietrze pyłem.
Dom Wspomnień, Miasto Mroku



Gdy pył opadł cała czwórka zorientowała się że znajduje się w olbrzymim mieście, umieszczonym w jeszcze większej jaskini. Byli w mieście pogrążonym w lekkim półmroku. I... na ile się mogli zorientować. W mieście zrujnowanym. Otaczały ich gruzy budynków, zrujnowane kamienice, zniszczone domy. W otworach okiennych hulał wiatr. Miasto, a przynajmniej ta cześć została zniszczona w pożodze wojennej i nie było tu widać żywego ducha.
Turam rozglądał się nerwowo, by po chwili rzec.- Dla uściślenia nigdy tu nie byłem.
Pozostało więc ruszyć, w jakimkolwiek kierunku, decydując się na rzut monety. Na szczęście rzut monety nie był potrzebny. Sarius, a potem reszta, zauważyli ruch się na parterze jednej z ruin.
Tam była istota żywa?


To już była kwestia dyskusyjna, czy ta istota była żywa czy nieumarła. Wyglądała jak stwór z najczarniejszych koszmarów sennych. Te dwa pyski, plątanina organów wewnętrznych, nie istniało na Tais tak odrażające stworzenie...jak dotąd.
Bestia też ich zauważyła i ze zwinnością małpy zaczęła się wspinać po ścianie zrujnowanego budynku, by dotrzeć na wpół zapadnięty dach budowli. Chyba nie miała ochoty na konfrontację z tak liczną grupą.
Dom Wspomnień, Miasto Mroku


- Nasza towarzyszka przeziębiła się - powiedział Dalan, choć zdecydowanie nie była to odpowiedź na zadane pytanie. - Moglibyście nam pomóc? Przydałby się medyk.
- Nie są zbyt chętni do pomocy nam. Coś skrywają w sercach, a ja nie potrafię do tego dosięgnąć- mruknął cicho Raetar. A Seander dyskretnie sięgnął po kuszę dodając.- Atakujemy, robimy zamieszanie, a potem każdy radzi sobie sam ?
-W ostateczności... tak.- odparł starzec.- Na razie nie są jeszcze pewni co do tego, co chcą uczynić.
Niczym jednak doszło do konfrontacji... Natali zaczęła się zachowywać dziwnie, zwracając swymi słowami zachowaniem powszechną uwagę. Pomiędzy ludnością rozległy się szepty i rozmowy.
-Spokój tam!- krzyknęła kobieta i rzekła spokojnym głosem.- Może i ...rzeczywiście, przyda się jej medyk. Karden! Zaprowadź ich do starego. A reszta, rozejść się i wystawić warty!

Do trójki mężczyzn i pogrążonej w majakach kobiety podszedł uzbrojony w toporek półelf o jasnobrązowych włosach i brodzie.


Burknął cicho.- Za mną.
Raetar i krasnolud chwycili pod ręce Natali i ruszyli za półelfem. Podobnie zrobił Dalan. Szli we czwórkę poprzez ciche i niemal opustoszał uliczki miasta. Wydawało się ono być wymarłe. Z jakiegoś powodu olbrzymią metropolię, zamknięta w jeszcze większej jaskini zamieszkiwała jedynie jedna piąta część populację, jaką to miasto mogłoby pomieścić.
To miejsce umierało... a może nigdy nie żyło ?

Tymczasem Natali widziała i słyszała więcej...Dłonie, kamienne męskie dłonie, twarde dłonie.


Wynurzały się z bruku i z kamiennych ścian. Próbowały ją dosięgnąć, pochwycić... i wydawało się, że obecność krasnoluda i starca, z obu stron Natali blokowały ich zapędy. Głosy, męskie, nienawistne głosy szeptały. –Wróć do nas, wróć tam gdzie twoje miejsce. Jeszcze nie zostałaś oczyszczona. Uwolnimy cię od zła. Wiesz, że jesteś brudna od mroku w twym sercu. Musisz zostać oczyszczona. Ponownie dostąpisz łaski światła, nawet jakby miało cię to zabić... .
Wędrując opustoszałymi ulicami miasteczka, czwórka przybyszy dotarła pod wodzą przewodnika do miejsca zamieszkania medyka.


Siedzibą medyka była niewielka klitka pod schodami, ciasne pomieszczenie z wyjściem w kierunku studni, niewielkimi okienkami wpuszczającymi niewiele światła. Pełno tu było ziół mikstur i słoików pełnych rzeczy, których pochodzenia lepiej nie sprawdzać. A „władcą” tego miejsca był stary mnich w szarym habicie.


Karden nie chciał tu wejść, więc zostali sam na sam z mnichem. A on spytał.- Co z nią?
-Zatrucie narkotykiem, może przedawkowanie.- rzekł Raetar, a medyk potarł brodę i podszedł do dziewczyny, sprawdził jej źrenice dodając.- Rzeczywiście... mam coś na to. Ale to tymczasowe remedium i tylko pozwoli jej na moment wrócić do rzeczywistości. To nie uleczy, tylko przerwie wpływ narkotyku i to dość brutalnie.
Natali nie była w stanie zaprotestować, słyszała bowiem nasilający się w jej głowie szept.- Nigdy się od nas nie uwolniłaś, nadal jesteś przykuta łańcuchem jak dzikie zwierzę. Stworzyłaś sobie w głowie świat w którym kryjesz się przed bólem i upokorzeniem, ale on cię nie będzie wiecznie chronił. Bo nie jest realny, bo jest kłamstwem. A my niszczymy kłamstwo.
I Natali stanęła w rozkroku wyjąc jak zwierzę...czuła się bowiem brutalnie gwałcona. Mimo że była w ubraniu, mimo że nie widziała napastnika... mimo, że nie mogło to być możliwe.
Ale czuła się tak, jakby była gwałcona, znów wrócił i ból i upokorzenie. Szarpała się, ale była mocno trzymana przez starca i krasnoluda.
Medyk jednak nie przejmował się je wrzaskami i zachowaniem, brutalnie otworzył jej usta i wlał jakiś płyn zmuszając do połknięcia. Natali targnęły torsje...czaszka eksplodowała bólem, przez chwilę latały jej przed oczami mroczki. I jej ciało zwiotczało. Powoli się osunęła na podłogę...Uczucie gwałtu przeminęło, zmysły przestały być bombardowanymi wizjami.
Pozostało jedynie pulsujące uczucie bólu pod czaszką.
Stary mnich spojrzał na dziewczynę, po czym na trójkę mężczyzn.- Pomogłem jej, na tyle na ile można było. Nie mogę wyleczyć jej nałogu, więc...odejdźcie.
Mało przyjazne przyjęcie.... Raetar spojrzał przez otwarte drzwi na czekającego na zewnątrz Kardena.- Lepiej dla nas, gdybyśmy zgubili ten ogon.
Dom Wspomnień, Ogród melancholii


Skuloną pod drzewem i zamyśloną ... taką napotkał ją Haerdealis. Druid podszedł do niej niedbale trzymając bukłak w dłoni. Bukłak był pełen, a Efie łatwo się było domyśleć, co do jego zawartości. Haerdealis spojrzał na dreawkę i rzekł.- Wyglądasz jakbyś potrzebowała się napić... ale ty tu nie pijesz.
Draewka uniosła twarz, uniosła brew i zapytała. - Co Ty tu robisz? A może to zbieg okoliczności...
Mężczyzna kucnął przed nią mówiąc.- To mój ogród, znam go na wylot. Jeśli chcę coś znaleźć, znajduję to. Chciałaś się uczyć gry i wydostać stąd. Potrafisz poświęcić na to swą naturę i dumę?
- Chcę, nie wiem czemu jednak moja duma ma doznać uszczerbku? - odetchnęła i rozluźniła się, przed chwilą będąc jeszcze dość spięta.
-Och... bo jesteś draewką z Lo’nuth, a musisz się poddać mojej woli. Być potulna i pozwolić sobą kierować. Musisz wytrzymać moją bliskość. Być jak niewolnica. To niełatwe, gdy się nią nigdy nie było.- rzekł w odpowiedzi druid.
Draewka pochyliła głowę patrząc na druida spode łba, nieco rozdrażniona jego słowami. Szepnęła w końcu, nieco przez zęby - Wiem jak to jest, być w niewoli. Nie przesadzaj z tą niewolnicą i potulnością. - westchnęła spoglądając miękko.
Druid splótł ramiona razem i pokręcił głową z dezaprobatą.- I w tym problem... Potulność nie leży w twojej naturze. Cóż... Gra na tym instrumencie to nie tylko trącanie strun, trzeba mu się poddać, pozwolić by cię prowadził. A skoro chcesz zagrać na instrumencie we dwoje tak jak to widać na figurze na fontannie, musisz na to samo pozwolić mnie. Jesteś na to gotowa?
- Chcę... pozbyć się Dontara. Wiesz może jak tego dokonać?- to pytanie zdziwiło druida, spojrzał na nią dodając.- Mam go dla ciebie zabić?
Potarł dłonią czoło.- Nie chcę sprawdzać który z nas jest lepszy. Nie bez konkretnego powodu. A potem, co? Znajdziesz kogoś, by pozbyć się mnie?
- Niekoniecznie zabić, uwięzić, pozbyć, zgubić.. cokolwiek. Już raz był martwy, nie rozumiem jakim cudem ożył. Ty nie śledzisz mnie i nie zmuszasz do życia w sposób jaki się Tobie podoba. Jeśli się go pozbędziesz będę wdzięczna...
Zaskoczenie na twarzy Haerdaelisa było ogromne. Usiadł na pośladkach i wyglądało jakby nie dowierzał jej słowom. Rzekł cicho.- Wdzięczność... nie sądziłem, że usłyszę te słowo od draewki.
Zamknął oczy, uśmiechnął się jakby coś wspominając.- Niech ci będzie... nie wiem nawet jak masz na imię. Cóż.. Wiedz, że jest sposób. Nie zamknę go, ale wiem jak moglibyśmy się wydostać stąd tylko my dwoje. Nie mówiłem ci tego, bo... nie byłem pewny, czy chcę stąd się wydostać. To miejsce stało się mym domem...nie więzieniem.
- Mów dalej - czerwone oczy draewki zabłysły za na twarzy pojawił się drobny uśmiech.
-Miałaś rację...dwie osoby mogą się stąd wydostać grając odpowiednią melodię. –kontynuował druid udając że ignoruje jej uśmiech.- Miałem zamiar nauczyć jej ciebie i Dontara i odesłać was z mej samotni, gdy mi się znudzi wasze towarzystwo. Jeśli jednak ja go zastąpię. Wydostaniemy się stąd my dwoje. A Dontar prawdopodobnie utknie tu, dopóki nie znajdzie kogoś go pary.
- A skąd o tym wiesz? - zapytała zaciekawiona i przejechała dłonią po materiale swojego kostiumu szukając fajki. Zaraz zrezygnowała przypominając sobie iż już jej nie posiada. - Naucz mnie grać. Przy okazji chciałam Ci powiedzieć że ładnie Tobie to szło.
-Od drzew, driad...- przez chwilę przyglądał się dłoni Efy wędrującej po jej ciele i zgubił wątek. Dopiero po chwili rzekł.- ...wreszcie od samego instrumentu. On jest inteligentny i potrafi empatycznie się porozumiewać z wybranymi osobami.
Nerwowo potarł podbródek dodając.- Wiesz... gdy się nie ma co robić, jest dużo czasu na opanowanie gry na nim.
- Jakoś nie mówi mi to nic o całokształcie zasady działania tego miejsca. W każdej komnacie aby przejść dalej trzeba iść z góry utartym torem, nic więcej jednak nie dostrzegam na ten moment. - elfka wstała, po czym przeklęła pod nosem. - Zapomniałam, zostawiłam instrument przy Dontarze, konkretnie przy fontannie.
-Na razie nie będzie potrzebny.- rzekł druid podchodząc do dreawki i sięgając do zapięcia jej płaszcza.- Stań tyłem do mnie i ...zaufaj mi.
- Przecież nie zagramy bez niego- westchnęła nieco rozbawionym głosem - "Zaufaj mi" wiesz że to zabrzmiało jak wyrok.
Palce Haerdaelisa sprawiły, że płaszcz draewki opadł na ziemię, a on sam szepnął.- Wiem... wszystko w swoim czasie. Musisz nauczyć się uległości, musisz być uległa choć na kilka chwil.
Stanął za Efą i przytulił się do niej. Draewka poczuła coś twardego na pośladkach. Zorientowała się jednak, że to chitynowa zbroja druida. Dłonie Haerdaelisa wylądowały na jej brzuchu, delikatnie przylegając do jej ciała. A on sam szeptał cicho do jej ucha.- Spróbuj się odprężyć, uspokój się w sercu.... Pomyśl o swych pragnieniach i skup się tylko na nich. Poradzisz z tym sobie?
- Tak jak ta para, tak? Pragnienia, pragnienia, pragnienia... To nie najlepszy czas i miejsce. - elfka pozostała jednak spięta, niczym osaczone zwierzę. - Ja nie potrafię chyba...
-Tu nie chodzi o seks.- szeptał jej do ucha druid.- Pragnęłaś wolności? Poddaj się temu uczuciu. Nie każę ci się ze mną kochać, ale musisz oswoić się z moja bliskością, jeśli chcesz się stąd wydostać, bo chcesz, prawda?
Po czym tonem wyrażającym zarówno irytację, jak i desperację dodał.- Co mam zrobić byś poczuła się swobodniej?
- No dobrze, spróbujmy. - Krok po kroczku elfka oparła się plecami o niego wtulając ostrożnie. Położyła dłoń na jego dłoni, wsłuchując się w oddech mężczyzny. Wtuliła policzek w jego pierś i burknęła cicho - chodźmy już stąd.
-Ciii...wycisz się.- cichy szept druida łączył się z oddechem owiewającym jej uszko.- Zamknij oczy i ... nie myśl o niczym poza wolnością.
Efa czuła jego nagi tors ocierający się o jej ciało i dłoń jego pod swoją. Ale go nie słyszała, bo milczał.
Zamknęła oczy, za chwile jednak jedno otwierając i ostrożnie badając okolicę, by zaraz je zamknąć nim on zobaczy. Powoli uspokoiła oddech i rozluźniła się.
Przez chwilę tak stali wtuleni w siebie, dreawka słyszała jedynie równomierny oddech pobratymca. Nie ruszał się w ogóle, stojąc sztywno niczym hebanowy posag i tylko ciepło ciała zdradzało że jest żywy, i bicie serca i oddech lekko przyspieszony. Nagle nachylił się i wargami musnął czubek ucha Efy dodając.- Nieźle, teraz będziemy to powtarzać przy każdej grze na instrumencie.
Elfka westchnęła i rzekła markotnie - To gorsze niż te twoje żrące żywcem robactwo. Czuję się taka... bezbronna, zdana na czyjąś łaskę. A może po prostu chciałeś mnie dotknąć? - sięgnęła po swój płaszczyk i spojrzała pytająco na druida.
-Nadal mam ochotę...- odparł szczerze draew nie owijając w bawełnę. -...dotknąć i może nawet więcej. Nie ma tu zbyt wiele kobiet, a tym bardziej pięknych. Ale, to nie czas na takie pragnienia.
Przesunął dłonią po swych wargach, uśmiechnął się i rzekł. – Pomijając jednak pragnienia, to co czułaś teraz będzie silniejsze podczas gry. On...nami zawładnie. Taka jest cena za jego magię.
- Sztuce mogę się oddać bez żadnego oporu - zapięła płaszczyk i mrugnęła do elfa przechodząc. - Spróbujmy więc zagrać razem, czuję że jeśli skupię się na nim, będzie mi o wiele łatwiej.
- To coś więcej niż tylko...sztuka.- rzekł w odpowiedzi druid.- Musisz się oddać mnie i instrumentowi, poddać... pozwolić prowadzić, całkowicie zaufać. Wie, że to dla ciebie bardzo trudne.
Haerdaelis dodał idąc za draewką.- Nie zamierzam ukrywać, że mi się podobasz, że jesteś ładna. Ale nie myśl sobie że z tego powodu dam sobą manipulować i wykorzystywać. Gdy się stąd wydostaniemy, pamiętaj że nie jestem ani twym sługą, ani niewolnikiem.
- Oddać się Tobie? Hihi, zabawne. - uśmiechnęła się słodko. - Czyżbyś się bał że stracisz na moim punkcie głowę?
- To... jest możliwe.- odparł cicho draew, zapominając o czułym słuchu Efy. A głośniej dodał.- To miejsce może nauczyć strachu. A i łatwo stracić w nim głowę... naprawdę.
Zbyt długo był poza domem, skoro zapominał o takich drobiazgach jak czuły słuch.
- Jesteś przystojny, jesteś pierwszym draewem którego widzę od bardzo dawna i chociaż mam ochotę Cię ujarzmić to... nie chcę popełnić drugi raz tego samego błędu. Póki co chcę się stąd wydostać, być może znajdę innych którzy tu utknęli i razem rozgryziemy zagadkę świadomego przemieszczania się po zamku. - powiedziała spoglądając w stronę fontanny.
- I tak jest dobrze, chyba. Jakoś trudno mi zaufać...- druid przerwał wypowiedź, dodając.- Dobrze że to sobie wyjaśniliśmy.
- Zaufanie to zły nawyk.-odparła dreawka.
- Zły czy nie... w tym miejscu, często będziesz na niego skazana.- rzekł draew i opuścił Nihillarę ,by wziąć swoje rzeczy.

Dontar tylko wysłuchał planu draewki na opuszczenie tego miejsca kiwając głową. Nihillara pominęła co prawda fakt, że tylko ona zamierza się stąd wydostać. Wkrótce wrócił i druid rozpoczęła się nauka...
Draewka chcąc nie chcą musiała się wtulić w ciało draewa i wsłuchiwać się w słowa jakie do niej mówił i jak układał jej palce na strunach instrumentu. Musiała się poddać jego woli i rozkazom, co było do pewnego stopnia upokarzające... zwłaszcza, że Haerdaelis nie do końca nad sobą panował i do czasu do czasu muskał jej ciało palcami bez wyraźnego powodu. Ale pewnie miał kilka ukrytych motywów.
Niemniej nauka postępowała szybko i coraz bardziej ich melodia nabierała życia. Druid miał rację... Instrument wymuszał na niej takie, a nie inne ułożenie palców, wymuszał na niej dobór melodii, a ona nie mogła zrobić nic poza podporządkowanie się grze i wtulaniem w ciało pobratymca. A melodia coraz bardziej zaczynała panować nad dwójką draewów, coraz bardziej to oni stawali się instrumentami w tym koncercie.
-Teraz ... daj mi nad sobą władzę, ulegnij mnie i melodii.-szepnął w ich rodzimym języku druid i rozpoczęli grę melodii której się Efa nie spodziewała. Melodii dzikiej i szalonej, nieokiełznanej.
lastinn player



Melodie która spowodowała cyklon w oku którego oni utknęli, natura szalała w tym miejscu coraz bardziej. A oni mogli tylko uderzać w struny wywołując dźwięki których żadna harfa czy gitara wydobyć z siebie nie mogła. Wkrótce zmysły Efy zaczęły odmawiać posłuszeństwa, nic nie widziała, nic nie słyszała poza tą dziką melodią. Za to czuła, tak wyraźnie jak nigdy dotąd. Czuła struny po których przebierała palcami. I czuła ciało druida w które się wtulała coraz mocniej. Dziwne uczucie, mogła wskazać każdą bliznę, każde zadrapanie na jego torsie. Czuła nierówny oddech i szybkie bicie serce. Nie wiedziała tylko czy to jej, czy jego serce. A może ich obojga?
Ręce ją bolały z wysiłku ciało, pokrywało się potem ... a ona nadal grała, będąc listkiem na wietrze.
Wreszcie melodia się urwała, instrument gdzieś znikł, jedynie tulący ją do siebie druid był wyraźny. Wracając do zmysłów Haerdaelis szepnął.-Jaką wartość ma twoja wdzięczność?
Odsunął się od draewki rozglądając dookoła...już nie byli w oranżerii.
Dom Wspomnień, Miasto Mroku


Otaczały ich mury miasta, olbrzymiej metropolii zbudowanej w jaskini. jednak zabudowa była podobna ludzkiej, a i samo miasto wydawało się być opustoszałe. I rozświetlane gdzieniegdzie przez magiczne światełka.


- Niech to diabli.- zaklął draew rozglądając się nerwowo. Po czym nieco rozdrażnionym głosem. –Mam nadzieję, że tobie chociaż to miejsce się podoba. Nie pamiętam bowiem, żeby cokolwiek dobrego spotkało mnie w jakimkolwiek mieście.
W sumie Efę spotkało już coś dobrego...co prawda instrument się nie przeniósł, ale Dontar także nie.
- Jak mam się do ciebie zwracać w ogóle. Masz jakieś imię, przydomek, cokolwiek co możesz mi wyjawić?- rozdrażnienie w tonie głosu druida było wyraźne, choć Nihillara wiedziała, że nie ona jest jego powodem. Jej obecny towarzysz niedoli, rzeczywiście nie cierpiał miast.
Nie czekając na jej odpowiedź, Haerdaelis zaczął się zmieniać... Skulił, zaczął porastać futrem i opadł na cztery... łapy. Po chwili w miejscu druida stał spory szary wilk spoglądając wyczekująco na odpowiedź towarzyszki.

Ajas

Andre Van von Mortis


Nóż wyznaczył ich drogę, Andre zgłosił się by przewodzić grupie, nie miał ochoty teraz rozmawiać. Zawiódł ich, chciał zagwarantować im spokojną ucieczkę, a to jego musieli ratować narażając własne życie. Wampir szedł w milczeniu przez kolejne identyczne korytarze. Pułapek tu nie było ,zdał sobie z tego sprawę po przejściu siódmy raz przez identyczny korytarz. To miejsce nie miało zabić ich mechanizmami czy kryjącymi się w mroku potworami. Miało ich zagłodzić, złamać może zamęczyć na śmierć. Wyjście stąd zależało tylko chyba od niesamowitego szczęścia. Przy dwudziestym identycznym skręcie łowca truposzów spojrzał na towarzyszy, wyglądali na znudzonych ta ciągła monotonią. Skręcił w kolejny korytarz, i zobaczył drzwi. Była to dość miła odmiana po monotonii skalnych korytarzy, chociaż budziły one też podejrzenia. Co mogło się za nimi znajdować? Pułapka, wyzwanie czy może wyjście, cóż przekonać można było się tylko w jeden sposób.

- Lepiej się przygotujcie. Nie wiemy co może się za nimi kryć – powiedział swym zimnym tonem białowłosy i pociągnął za klamkę.

Drzwi odskoczyły ukazując wejście do starej zniszczonej piwniczki. Andre rozejrzał się po wnętrzu, było małe a tynk sypał się ze ścian. Zapewne było zimno, ale on tego poczuć nie mógł. Gdy reszta weszła do środka ich nowy brodaty kompan zorientował się pierwszy co dzieje się z tym miejscem.

- Chodu! Ten dom zaraz się rozsypie, grzebiąc nas pod swoimi gruzami.

Wampirowi drugi raz powtarzać nie trzeba było. Dopadł schodów i wybiegł z innymi na zewnątrz, tuż przed zawaleniem się budowli. Dom zapadł się w sobie wzbijając tumany kurzu i pyłu. Okruchy opadały powoli, a łowca mógł rozejrzeć się po miejscu w którym się znaleźli. Było to miasto, stare zniszczone miasto położone w wielkiej jaskini. Było tu ponuro, a rozpadające się budynki wzmacniały jeszcze bardziej to wrażenie. Miejsce wyglądało jak po bitwie. Puste, ciche opustoszałe i zniszczone. Pył opadł powoli, i gdy Andre chciał już rozejrzeć się po okolicy dokładniej, zobaczył jakiś ruch w jednej z kamieniczek. Monstrum które się tam znajdowało było odrażające. Nigdy w swoim życiu nie widział czegoś takiego. Mimo ,że trudnił się zabójstwem nieumarłych tak pokracznego i odrażającego stworzenia nie widział jeszcze nigdy. Potwór najwidoczniej zauważył i ich, bo zwinnie niczym małpa zaczął wspinać się na dach zniszczonej kamienicy. Uciekał? Znaczy ,że nie był totalnie bezmózgi, co wcale nie wpływało na korzyść grupy. Jeżeli tych stworów było tu więcej, i potrafiły myśleć, lub stosować strategie to mogą mieć sporo kłopotów. Popatrzył po swoich towarzyszach, i już chciał ruszać za stworem gdy ukuła go jakaś myśl.
„ Przez ostatnie godziny błądziliśmy bez celu po labiryncie. Trzeba się uczyć, trzeba wyciągać wnioski. Jeżeli ruszymy za tym stworem znowu będziemy błądzić przez nieznane nam uliczki niewiadomo ile czasu. O nie, nie popełnię tego błędu. Pierw należy wybadać teren. „
Odwrócił się do swych przyjaciół i swym zwykłym zimnym głosem przemówił tak by każdy mógł go usłyszeć:

- Myślę ,że zanim ruszymy powinniśmy poznać ten teren. Przynajmniej ogólnie zorientować się gdzie jesteśmy. I ja chętnie zdobędę dla nas te informacje. W postaci nietoperza mogę przeprowadzić zwiad, i ustalić nasze położenie, i to która droga będzie najkorzystniejsza. Co o tym sądzicie? – nie wiedział czy mu zaufają. Ostatnim razem gdy chciał oddzielić się od grupy omal nie zginął. Ale chciał im to zrekompensować, chciał odwdzięczyć się za ratunek.

- Uważam ,że to dobry pomysł – powiedział do wampira Sarius. – Tylko ,że jeżeli odnajdziesz jakieś potwory nie zaczynaj walki, chciałbym aktualnie uniknąć wszystkich możliwych potyczek. I nie oddalaj się za daleko, jeżeli to straszydło sprowadzi tu swoich pobratymców będziesz nam potrzebny w walce.

Andre przytaknął i czekał na reakcję innych. Smoczy Miecz i krasnolud przytaknęli Sariusowi zgadzając się na akcję zwiadowczą. Wampir uśmiechnął się w duchu. „ Czyli jednak nie straciłem na tyle ich zaufania. ”

- Wrócę w przeciągu godziny. Jeżeli natknę się na kogoś od kogo można by czegoś się dowiedzieć może zając mi to dłużej. Póki co sprawdzę część północną, wy lepiej nie czekajcie na otwartym placu, schowajcie się w jakiejś pobliskiej kamienicy. Tam łatwiej się w razie potrzeby bronić.

Po tych słowach Andre szczelniej otulił się płaszczem i zaczął się przeistaczać. Płaszcz, kapelusz i jego broń wniknęły jak gdyby w jego ciało a on zmniejszył się. Porósł krótką gładką sierścią w szaro-brązowym kolorze. Po chwili sporych rozmiarów nietoperz rozłożył przednimi swe skórzaste skrzydła, i wzbił się w powietrze.


Andre kochał to uczucie, uczucie bycia w powietrzu. Mimo ,że nie czuł na sobie zimnych powiewów wiatru to w pewien sposób stawał się wolny. Mógł lecieć gdzie chciał, mógł spokojnie szybować i rozmyślać. Dawno już tego nie robił, więc początkowo lot był chwiejny, lecz kilka chwil w powietrzu wystarczyło na stabilizację. Rozejrzał się dookoła i zatoczył kilka kółek w powietrzu nad placem. Widział zupełnie inaczej niż zwykle, w postaci nietoperza postrzeganie świata jako takiego było bardzo trudne. Wszystko było szare, a perspektywa i ocena odległości była zupełnie inna. Jednak do zdobycia podstawowych informacji o rodzaju terenu, i rozmieszczeniu jakiś ważnych obiektów, to postać ta była niezastąpiona. Nietoperz zapiszczał i wzbił się wyżej. Jego kompani mogli jeszcze spokojnie obserwować jak Andre zatacza coraz większe koła nad obszarem badając go dokładnie.

Nietoperz ponownie zapiszczał i ruszył na północ, znikając z pola widoku towarzyszy. To co póki co widział dawało mu już ogólne pojęcie o tym miejscu. Całe miasto podzielone było przez mur na dwie duże części. Północną w której się znajdowali i która była w większości obszarów zniszczona i zdemolowana, oraz południową która wyglądała na w miarę zadbaną i zakonserwowaną. Ponadto mury dzieliły miasto na wiele mniejszych dzielnic, i również ogrodzenia części północnej były poniszczone, zaś południowe w dość dobrym stanie. Lecąc wciąż na północ czerwone ślepia nietoperza wypatrzyły kilka plątających się po ruinach bestii. Były podobne do tej która uciekła przed nimi. Poruszały się bez celu, szukały pożywienia czy łupów?
Andre wzbił się wyżej w powietrze i wykonał beczkę, unosząc się na skrzydłach wciąż w kierunku północnym. Niedługo będzie musiał zawrócić jeżeli chciał zmieścić się w godzinie czasu. Jego oczy nie wypatrzyły niczego z czym mógłby porozmawiać by zdobyć informację. Postanowił dolecieć do centralnej części północnego miasta która była już niedaleko i zawrócić. Zamyślił się na chwilę cofając się wspomnieniami kilkanaście lat do tyłu.

`
~***~
- Ojcze! Czemu właściwie polujemy na wampiry? Czemu to zawsze one są naszym celem? – młody Andre siedział w wygodnym fotelu. Miał wtedy jakieś dziewięć lat? Jego ojciec przygotowywał właśnie zestaw kołków i srebrnych bełtów.
- Widzisz synu! – powiedział grubym głosem starszy Mortis- Wampiry to najplugawsze istoty które wędrują po tych krainach. Są przebiegłe jak nikt inny, żyją tylko po to by zabijać, niema w Tais istoty bardziej złej niż wampir! One nie wiedzą co to miłość, nie wiedzą co to uczucia, nie znają słów honor i litość! Odwrócenie się plecami do wampira który nie jest martwy, jest podpisaniem wyroku śmierci na samego siebie! – mężczyzna zatrzasnął ładny pojemnik z kołkami, i zdjął z palca sygnet pokazując go chłopczykowi – Widzisz synu to zdobne „M”? To nasz znak, nasza chluba! Nie ma na tym świecie ludzi którzy znają się na polowaniu na wampiry lepiej od nas! Zajmujemy się tym od pokoleń. To nasza tradycja i obowiązek! Póki któryś Mortis żyję, będzie wałczył o to by wszystkie wampiry na tym świecie zniknęły raz na zawsze!
- Tak tato ale… – chłopak zastanowił się przez chwilę – Czy one też nie były kiedyś ludźmi? Przecież wampirami nie staję się od tak. Każdy z nich był kiedyś normalnym człowiekiem – chłopak przeszył ojca przenikliwym spojrzeniem. Od dziecka jego oczy były wyjątkowo bystre.
- Zapamiętaj sobie raz a dobrze chłopcze! – huknął mężczyzną uderzając w stół – Wampiry to nie są ludzie! Byli nimi, ale nigdy nie staną się nimi ponownie. Żaden wampir nie ma prawa nazywać się człowiekiem ! Nigdy, przenigdy nie możesz traktować ich jak ludzi! To ucieleśnienie prawdziwego zła, i tylko tym są! Esencją głodu, chciwości i okrucieństwa i zapamiętaj to sobie raz na zawsze! To lekcja której słucha każdy Mortis, i każdy o niej pamięta przez całe życie! – mężczyzna poczochrał chłopaka po włosach i wziął skrzynkę pod pachę. – A teraz synu, klient czeka, muszę jechać oswobodzić Tais od jednego pomiotu piekieł.
Andre Wstał i oprowadził ojca do wyjścia, gdy ten przechodził przez próg chłopak z uśmiechem powiedział do niego.
- Jak dorosnę, będę największym łowcą! Lepszym nawet niż dziadek! Zobaczysz, nie zawiodę Cię ojcze! – mężczyzna uśmiechnął się tylko do syna i zamknął za sobą stare dębowe drzwi.
~***~

Nietoperz leciał w półmroku, był już bardzo blisko centralnej części miasta. Andre w myślach przywołał obraz swego sygnetu, który na czas przemiany zniknął wraz z resztą jego rzeczy. Wampir westchnął w duchu i mocniej machnął skrzydłami „ Co ty byś o mnie teraz pomyślał tato… Czy byłbym dla Ciebie człowiekiem? Czy też bezlitosną bestią. Dobrze ,że nie możesz zobaczyć mnie w tym stanie ” Wampirowi zrobiło się bardzo smutno na sercu. Żal jaki go ogarnął był niesamowity, wspomnienia o ojcu zawsze napawały go smutkiem. Skupił się więc i w myślach odmówił kilka pierwszych wersów modlitwy, która zawsze podnosiła go na duchu:
Pilnuj mego wzroku,
I patrz na mnie.
Pilnuj mego słuch.,
I usłysz me wołanie.
Pilnuj mych dłoni,
I uściśnij mnie swymi…

Nie zdążył jednak dokończyć swej prywatnej modlitwy gdyż doleciał nad centralną część północnego miasta, a tam zobaczył coś co było chyba najważniejszym odkryciem tej wyprawy. Smutek i gorycz zniknęły momentalnie, zastąpione chłodną analizą sytuacji. Na placu stała ogromna grupa stworów, było ich ponad pięćdziesiąt, spora ich część wyglądały niczym te zmutowane ghule, jednak kilka było większych i paskudniejszych. Czegoś takiego Łowca truposzy nie widział nigdy w swym życiu. Jeżeli bez wcześniejszego zwiadu ruszyli by w tę stronę czekała by ich niechybna śmierć. Nawet jeżeli byli świetnymi wprawionymi w bojach wojownikami, takiej liczbie przeciwników nie mogli dać rady. Nietoperz szybko zawrócił i mocno machając skórzastymi skrzydłami, rozpoczął podróż powrotną do swych towarzyszy.

Cała wyprawa zwiadowcza zajęła mu około godziny, wypatrzył swych towarzyszy i wylądował koło nich. Zaczął przeistaczać się na powrót w człowieka, płaszcz pojawił się na jego ciele, kapelusz zmaterializował na głowię miecz przy pasie. Na palcu prawej dłoni złoty sygnet z litera M a na szyi naszyjnik z ta samą literą, obie ozdoby wykonane ze szczerego złota. Andre przeciągnął się, zmiana formy nigdy nie była miła. Jednak szybko zabrał się do składania raportu.

- Mam kilka ciekawych informacji. – zaczął swym zwyczajowym zimnym tonem przemawiać do towarzyszy, którzy słuchali go, ciekawi informacji o tym dziwnym miejscu.- Miasto dzieli się na dwie części, przedzielone dużym murem. Północna część w której się znajdujemy jest zniszczona i w okolicy plątają się pojedyncze stwory podobne do tego którego tu widzieliśmy. Południowa za to wygląda na zadbaną i zdatną do użytku, możliwe ,że żyją tam istoty które mogą coś wiedzieć o tym miejscu. Druga opcja jest taka ,że potwory nie wchodzą tam z jakiegoś konkretnego powodu. – wampir przerwał na chwilę by zebrać myśli i kontynuował. Skutki przemiany wciąż dawały się we znaki. Zawsze kilka minut po powrocie do swojej formy myślał jeszcze jak nietoperz. – Jest jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. Na północ stąd w centralnej części tego miasta widziałem ogromną grupę potworów. Może być ich ponad pięćdziesiąt, i niektóre wyglądają na groźniejsze niż te które tu widzieliśmy. Dlatego proponuje żebyście ruszyli na południe, a ja polecę na przedzie wybadać tamte okolice. Z ogólnych oględzin nie widziałem by potwory zapuszczały się w tamta stronę więc to nie powinna być niebezpieczna wędrówka. Będę starał się lecieć w linii prostej, dzięki czemu będziecie mogli chociaż w pewnym stopniu ustalić moją pozycję. – Andre Odskoczył do tyłu i przyjął pozycję taką jak wcześniej przed przemianą.
- Jeżeli natknę się na coś inteligentnego spróbuję zdobyć jak najwięcej informacji. Wy dotrzyjcie do południowego muru. Jeżeli nic nie znajdę dołączę do was po godzinie. Nie będę miał problemów z odnalezieniem was. – Uśmiechnął się do nich przyjacielsko. Chciał być przydatny, nie chciał by widzieli w nim potwora o którym tyle opowiadał mu jego ojciec. Mężczyźni Ci akceptowali go, mimo że był wampirem. Dla tego musiał zdobyć jak najwięcej informacji o tym miejscu. Nie czekając na odpowiedź zaczął się zmieniać, i po chwili znów był dużych rozmiarów nietoperzem.

Wzbił się w powietrze i zapiszczał głośno, robiąc beczkę w powietrzu wskazał towarzyszą w którą stronę mają za nim podążać. Skórzane skrzydła młóciły powietrze gdy leciał wysoko ponad miastem. Starał się lecieć na tyle wysoko by inni mogli go widzieć. Ich brodaty towarzysz na pewno dobrze widział w mroku, więc dostrzeżenie dużego nietoperza nie powinno być dla niego ,aż tak trudne. Miarowy lot uspokoił go, odegnał smutek i gorycz jaka trawiła jego serce po przegranej z Mścicielem, i żal po wspomnieniu słów swego ojca. Leciał ponad czterdzieści minut, wyprzedzając swoich towarzyszy którzy poruszali się na ziemi. Droga w powietrzu była o wiele łatwiejsza i szybsza niż lawirowanie w krętych uliczkach i omijanie zniszczonych budynków. Jeżeli mieli niewiarygodnego pecha natknęli się na jakąś zabłąkana bestię, jednak Andre był pewien ,że nawet jeżeli tak to poradzą sobie z nią bez problemu. Przecież jedna nędzna maszkara, nie zatrzyma wojowników ich pokroju. Miał już zawracać, gdy usłyszał coś. Zapiszczał i spojrzał dół, a to co tam było wielce go zaskoczyło. Jego nietoperze oczy chodź nie tak dokładne jak te w ludzkiej postaci wyłapały sylwetki ludzi elfów i krasnoludów. Byli w grupach, poruszali się. Z góry wyglądali niczym mrówki, biegające przez sieć tuneli którymi były ulice. Andre chciał krzyknąć z radości, z jego ust wydobył się głośny pisk, a on zrobił kilka beczek w powietrzu. „ Więc jednak moje przepuszczenia były słuszne! Ta część miasta jest zamieszkana! Tu na pewno można zdobyć jakieś ciekawe informacje.”
Myśl przemknęła przez głowę a on powoli obniżał swój lot kołując nad domami w pobliżu zgrupowania. Oczywiście nie będzie lądował na środku placu, przemieni się w jakiejś bocznej uliczce i spróbuje zdobyć od kogoś jakieś informację. Schodząc coraz niżej pomyślał o słowach Sariusa „ - Nie oddalaj się za bardzo, i niech ten zwiad nie zajmie Ci wiele czasu. ”
Białowłosy jednak wciąż przymierzał się do lądowania. Przecież zarzekł się ,że jeżeli wypatrzy jakieś inteligentne istoty spróbuje się czegoś od nich dowiedzieć. Tym razem dotrzyma słowa, nie wróci z pustymi rękoma, szybko wyzbiera informację a potem wróci do towarzyszy z garścią konkretnych wiadomości i postanowią co dalej. Gdy lądował w uliczce która wydawała się z góry pusta, pocieszył w myślach sam siebie.
„ Nie zajmie mi to przecież długo. Jeżeli szybko zbiorę informację to obrócę w ciągu godziny. Na pewno z łatwością wypatrzę ich z góry.”
Oczywiście powrót na czas był już nierealny, jednak wampirowi udało się w pewnym stopniu pocieszyć samego siebie.
Dotknął ziemi i rozpoczął przemianę. Sierść znikała, zastąpiona czarnym płaszczem, uszy skurczyły się a białe włosy poczęły wyrastać z głowy. Po chwili pojawił się kapelusz, Rubin i reszta ekwipunku. Krew znajdująca się w mieczu zawirowała zdegustowana. Rubin nie lubił przechodzić z niematerialnego bytu do rzeczywistości, właścicielowi opisywał to uczucie zawsze jako „ nieprzyjemnie zawirowane”.
Andre Van von Mortis stanął na nogi i przetarł twarz. Odczekał chwilę opierając się o ścianę, pozbywając się wrażenia posiadania skrzydeł i sierści. Jednocześnie czekał ,aż kamień w mieczu przestanie się kręcić narzekając na niewygody. Po niedługiej chwili, wampir odgarnął włosy z twarzy, poprawił kapelusz i schował miecz pod płaszcz. Wolał nie pokazywać się w grupie nieznanych mu osobników z odkrytym ostrzem. Obrócił się w stronę, z której słychać było rozmowy i gwar, po czym ruszył pewnym krokiem w tamtą stronę.

Kaitlin

Nihillara "Efa" Everhndar


Lo'nuth Auvrytlar, około 30 lat wcześniej...


lastinn player


Ciepło, tak przyjemnie mrowiące przeszło przez całe jej ciało gdy dłonie leniwie błądziły po popielatym, nagim ciele zanurzonym w uświęconej olejkami wodzie uwięzionej w bogatej, drewnianej wannie. W pomieszczeniu paliło się zaledwie kilka świec, płochliwie oświetlających komnatę wykonaną z kamiennej purpury. Mroczna elfka odpoczywała po ciężkim jak co dzień dniu, a jej nienawistne spojrzenie przebijało się przez kłęby pary wprost na klęczącą obok z ręcznikiem w dłoni służkę. Kobieta opuściła głowę pokornie, unikając spojrzenia które zdradzało najzwyklejszą podłość i pogardę.



- Wyrodna córo Lotharil, za dużo nalałaś tego paskudztwa. Radzę Ci szybciej uczyć się moich gust, na razie zostaniesz pokarana za swoją nieodpowiedzialność dodatkowo przydzieloną pracą – kończąc swe słowa mroczna elfka uśmiechnęła się do siebie kącikiem ust.

- Tak jest, pani.. – wymuszony pokorny głos służki uleciał cicho choć w umyśle kobiety nie przemawiało nic więcej jak nienawiść poskramiana jednak przez swą niemoc.

Podziemnym królestwem rządziły niepodzielnie dwie królowe – ból i nienawiść. Jedna wzmagała drugą i na odwrót sprawiając iż następne drogi oferowały tylko porażkę i agonię lub siłę kreującą marzenia i popychającą na przód. Wśród społeczności gdzie zaufanie było klęską, a niedopatrzenie i drobny błąd kończył się śmiercią większość ludzi nie wytrzymałaby psychicznie. Takie właśnie było skryte w głębiach ziemi królestwo draewów w którym przyszła na świat młoda dziewczyna o kocim spojrzeniu. Nihillara zapewne zostałaby kapłanką i poszerzając swoje wpływy starałaby się sięgnąć po władzę. Nie było jej to jednak dane gdyż była za młoda by zrozumieć co się stało, by przeciwstawić się wojnie o której jeszcze nie miała pojęcia. Jej rodzinę wyrżnięto w pień oszczędzając jedynie najmłodsze z nich. Nie zrobiono tego jednak bynajmniej z litości. Obie elfki zbyt młode by stawić opór pojmano i porwano czyniąc z nich niewolnice. Zapewne każda z nich wolałaby zginąć wtedy w walce, teraz czekało je życie w upodleniu. Traktowane gorzej niż mężczyźni, wzgardzone i bite służyły kapłankom które pozbawiły ich przyszłości. Nihillara zacisnęła dłonie na trzymanym ręczniku. Bardzo chciała by zakończyć życie kapłanki, jednak nie było to takie proste. Zaklęta magią draewka każdą otrzymaną ranę dzieliła z napastniczką i nie jedna niewolnica zdziwiła się gdy ostrze sztyletu okazywało się obusieczne. Odkąd porwano ją z domu minęło osiemdziesiąt lat życia w upodleniu, czołgając się po ziemi i spełniając czyjeś zachcianki. Ból trawił umysł który powinien emanować siłą i dumą. Po tych wszystkich latach życie zdawało się być nieskończonym cierpieniem, wiele z nich marzyło o śmierci.
Wiele z nich się tego życia pozbawiło. Tym razem wszystko miało się jednak wyjaśnić a możliwości były tylko dwie. Nihillara klęcząc przytknęła ręcznik do nosa mocno, pochylona jakby w pokłonie. Wiedziała iż nie może dać się omamić narkotykowi który sączył się w rozgrzanej wodzie wanny, unosząc z kłębami pary. Mimo to wiedziała że nie może w pełni tego uniknąć, najważniejszy był jednak cel i to skupienie na tym celu, który pragnęła osiągnąć od wielu lat. Wiele myśli zdradzałyby teraz rozkojarzone czerwone oczy elfki, tak wiele strachu i obaw iż nie uda się uwolnić z jarzma matki kapłanki. Jak zabić kogoś kto każdy ból i rany oddaje tobie? Plan takiej zbrodni i okazja nie mogły się za szybko powtórzyć, a sam sposób był tak niepewny iż można by rzec szalony. Kilka lat temu służka zobaczyła coś czego zobaczyć nie powinna, ciało kapłanki trawiła niemoc. Skrzętnie to jednak ukrywała gdyż w tej społeczności każda słabość jest powodem by cię zgładzić.
W pomieszczeniu rozległ się cichy lecz przyspieszony oddech, język kapłanki wygiął się oblizując wargę lekko, a dłonie powędrowały z początku dyskretnie po chwili już bez oporów w każdy intymny zakątek jej ciała. Nihillara uniosła chłodne, niewzruszone spojrzenie na swoją panią głaszczącą się po nagim ciele.. odpływającą w narkotycznym podnieceniu. Chociaż nienawiść zdawała się emanować od niej całej, nie mogła teraz tego schrzanić. Narkotyk choć znacznie słabiej zaczął i działać na nią. Zdawała sobie sprawę z przytępiającego zmysły wpływu olejków które sama wlała do ciepłej wody. Pożądanie budziło się we wnętrzu lecz zagłuszane przez cel ten jeden dawało się jeszcze poskromić.
Musiała zaryzykować i zrobiła to, sięgnęła dłonią ku kapłance delikatnie głaszcząc po gładkiej skórze. Elfka była już jakby nieobecna, pozwoliła Nihillarze na krztę czułości. Bynajmniej nie szczerej.
Służka uśmiechnęła się triumfalnie, wodząc dłonią po brzuchu i piersi kapłanki wijącej się w rozkoszy którą sama sobie zapewniała w parnej łaźni. Jej ust dotknęły delikatne dłonie, paluszki wsunęły się do ust po chwili cofnęły, by podać im zawartość małego drewnianego kubeczka o słodkim kuszącym smaku. Delikatnym pocałunkiem w policzek zachęciła wargi kapłanki by ochoczo spijały trujący nektar.. Nihillara spojrzała z pogardą na wijącą się w orgazmach kobietę, wstała i wytarła dłonie w ręcznik przyglądając się agonii nadchodzącej błyskawicznie, gaszącej jedną ze świec życia. Mroczna zabójczyni nie znała się zbytnio na medycynie, nie wiedziała więc dokładnie czy jej plan zadziała, tętniak aorty spowodował jednak zgon a ciało prześladującej ją przez osiemdziesiąt lat mrocznej elfki zaległo nieruchomo. Jej czas się skończył, jednak był to zaledwie początek drogi ku wolności. Żaden narkotyk jednak nie omamił służki jak widok śmierci która nadała jej ustom pełny uśmiech i rozgrzała chłodne serce. Ona także karmiła się nienawiścią.

Dom Wspomnień, Miasto Mroku

lastinn player




Prowadzona magią coraz bardziej pochłonięta była grą która sprawiła jej największą przyjemność od czasu pobytu w Heartstone. Czar zadziałał, a oni pojawili się w nowym miejscu. Usiadła, na kolanach, a muzyka ucichła i w tym momencie elfka dopiero odczuła jak jej brak jakby wybudzając się z transu. Przyłożyła dłoń do piersi dysząc lekko i wciąż przeżywając ich wspólną grę. Coś dla niej wspaniałego, przeżycie jakiego wcześniej nigdy nie doświadczyła. Wszystko co piękne jednak kiedyś się kończy, a do kobiety zaczęły docierać obrazy które z początku umysł starał się ignorować.
Podziemne miasto nie napawało optymizmem, więc zawczasu elfka rozejrzała się dookoła. Druid rzekł wyraźnie roztargniony i przybrał formę wilka.

- Jak mam się do ciebie zwracać w ogóle. Masz jakieś imię, przydomek, cokolwiek co możesz mi wyjawić?

Na twarzy elfki pojawił się szeroki uśmiech, wyciągnęła dłoń i zaczęła głaskać wilczura po łbie odpowiadając na zadane jej pytanie.

- Nazywam się Nihillara Everhndar, a Ty jesteś drugą osobą której to powiedziałam.

Druid w postaci wilka nie mógł mówić, ale... jego ogon zaczął szybko majtać na boki. Zachowanie nietypowe u wilka, lecz znane u psów... świadczące o radości. Draewka mogła się łatwo domyśleć co ono oznacza „Masz piękne imię” albo coś w tym rodzaju. Sądziła że zasłużył na to drobne wyróżnienie.
Haerdaelis z wyraźną przyjemnością pozwalał się głaskać po wilczym łbie jednocześnie intensywnie węsząc.

- No proszę już nabyłam psa, słodziutki jest. - zaśmiała się pod nosem, wstając i drapiąc wilka za uchem. - Nie bój się, o ile to nie są ruiny to żyją tu jakieś cywilizowane istoty. Musimy jednak szybko zejść z widoku.

Zerwała się, podbiegając do ściany i poklepała cicho w biodro, nieco złośliwie, z uśmieszkiem nawołując wilka do nogi. Ten jednak nie posłuchał jej. Zamiast tego zaczął się kręcić w kółko wodząc nosem po ziemi. Następnie ruszył w kierunku pobliskiego domu i zaczął drapać pazury wokół klamki.
Draewka zmarszczyła brwi rozdrażniona faktem iż druid się jej nie słucha.
~Trzeba będzie go przytemperować~

Pomyślała i podbiegła do drzwi szepcząc przez zęby.

- Nie hałasuj tak! I co tam takiego znalazłeś? - nacisnęła na klamkę, lecz ta nie ustąpiła.- Jeśli przez Ciebie będę miała kłopoty odbije się to i na tobie. - syknęła cicho, oblizała wargę rozglądając się i ze swojego kostiumu wyciągając zgrabnie wytrych. Zerknęła na zamek. Nie wyglądał na wymagający, nie dla kogoś takiego jak ona. Jedna z najlepszych włamywaczek w królestwie. Wsunęła wytrych do środka, z drobnym uśmiechem przypominając sobie zasady tego fachu.
Drzwi ustąpiły cicho i wilk wślizgnął się do środka węsząc. Nihillara rozejrzała się po pokoju. Był to typowy drobnomieszczański dom, podobny do tych znanych efie z wielkich miast na powierzchni. Druid chyba kierował się do kuchni.

Draewka pokręciła z irytacją głową. Chciała dodać "i cały ten zachód o kawałek mięsa?". Nie powiedziała jednak nic, przede wszystkim musiała się upewnić czy mieszkanie jest puste, wtedy można było sprawdzić kto w nim mieszka. Upewniła się że sztylet jest pod ręką sunąc niczym duch od pokoju do pokoju.
Wilk warknął tylko, gdy się oddaliła...niezadowolony z tego faktu. Ale nie podążał za nią. Pokój za pokojem draewka przemierzała kamienicę, którą można było uznać za wygodne lokum. Znalazła nawet pozostałości poprzedniej lokatorki. Sądząc z tandetnego portretu, młodej dziewczyny z rasy ludzi. A suknie w szafach dawały niejakie pojęcie co do jej budowy. Była zbliżona wzrostem i sylwetką do Nihillary, a jej suknie mogły na nią pasować. Szkoda, że większość z nich była bardzo pruderyjna i zielona, dziewczyna musiała lubić ten kolor. Nieliczne jednak spełniały wymagania draewki, no i gospodyni miała podobny gust jeśli chodzi o bieliznę. Jedwabne pończoszki, koronkowe majteczki w różnych kolorach, były nawet ciekawym urozmaiceniem jej garderoby. A i o powrót lokatorki nie musiała się martwić. Trzydniowa warstwa kurzu świadczyła o tym, że już nie wróci.
Dom wydawał się pusty, opuszczony. Tego się po trochu obawiała. Nie czekając długo poszła do kuchni odnaleźć wilczura.
Jak się okazało, miała po części rację, po części nie. Haerdaelis zainteresowany był „mięsem”, tyle że ludzkim... a dokładniej, nie mięsem, a skórą. Węszył dookoła skóry zdartej z ciała w całości. Draewce zdarzało się już widzieć obdzieranie ze skóry i efekty tych działań. Ale najlepsi oprawcy mrocznych miast podziemnych krain mogli się uczyć od tego, który to zrobił. Skóra leżąca na podłodze była zdarta w całości i prawie nieuszkodzona pomijając duże niemal chirurgiczne cięcie wzdłuż kręgosłupa. Poza nim jednak, żadnej krwi, żadnych uszkodzeń...nic. Druid węszył dookoła niej, po czym kilka chwil po wejściu draewki zaczął wracać do swej postaci. Będąc już draewem spojrzał na Nihillarę dodając.- Trochę elfich zapachów, trochę ludzkich, trochę innych ras...trochę zapachów których nie znam. Ten...prowadzący tutaj, był najsilniejszy. Coraz mniej mi się to miasto podoba.

- A już myślałam że to wszystko abyś zapchał żołądek. - Zaczęło się robić niebezpiecznie, draewka wyciągnęła sztylet i spojrzała dookoła. - Drzwi były zamknięte, ciała, a raczej tego co zostało nikt nie pochował. To nie są ludzkie standardy zachowań, bynajmniej ja takich nie poznałam. Miej się na baczności chcę coś sprawdzić. - szepnęła i zaczęła przeszukiwać kamienicę w poszukiwaniu dodatkowych śladów i czegoś co mogło przedstawiać jak żyła zamordowana kobieta.

- Nie ma ludzi w okolicy.- odparł draew, wzdrygnął się.- Ani niczego żywego. Powinienem się chyba cieszyć, ale jakoś... nie mogę.

Nie znalazła ciała... co akurat złe nie było, gdyż obrane ze skóry ciało jest mało estetycznym widokiem. Gdzieniegdzie można było dostrzec rysy po szponach, ale nie rozpoznawała stworzenia, które je zostawiło. A i samych rys było niewiele. Za to znalazła księgi z wypisanymi liczbami, sądząc po zapiskach zamordowana prowadziła sklepik z sukniami i materiałami tekstylnymi. Nazwa ulicy jednak niewiele draewce powiedziała, a brak innych poza jej portretami malunków, świadczyła o braku krewnych. I małym przywiązaniu do rodziny.

- Przecież mówiłeś o elfich i ludzkich zapachach. - powiedziała draewka jednocześnie wskazując ślady szponów. - Nasz morderca ma pazurki.

Druid spojrzał na ślady szponów i dodał.- Zapachy są, ale...ulotne, stare. Sprzed kilku dni, większość pochodzi z domów. Nie czułem świeżych zapachów.
Po czym rzekł.- Zresztą znalazłem coś ciekawszego, idź za mną.
I wyszedł do jednego z pokoi, a draewce pozostało podążyć za nim. Gdy weszła Haerdaelis siedział na fotelu, na kolanach zaś trzymał lutnię. I po chwili zaczął na niej brzdąkać.

lastinn player




Muzyka jego nie była tak porywająca, jak w ogrodzie. Tamta wynikała po części z magii instrumentu. Do tego grał na lutni, a nie na znanym sobie instrumencie. Mimo to była nawet ładna. Spojrzał na dziewczynę i rzekł. – Usiądź.

To co zrobił druid zupełnie ją zaskoczyło. Trafili na miejsce zbrodni, do wyrżniętego przez jakieś bestie miasta, a on tak po prostu zaczął sobie grać. Draewka złapała mocno za struny instrumentu dławiąc prędko wszystkie wydawane przez niego dźwięki. - Zwariowałeś?! Chcesz przypieczętować nasz los?

- Nie martw się.- uśmiechnął się druid.- Nie wyczułem silnego zapachu nikogo oprócz nas. Zaufaj mi Nihillaro.

Dziwnie wymawiał jej imię, jakby się nim delektował. Delikatnie pogłaskał dłoń elfki trzymającą struny jego lutni, dodając.- Z nas dwojga, ja mam mniejsze skłonności do ryzyka. Tu jest bezpiecznie, jestem tego pewien.

- Zapomniałeś że niektórzy łowcy nie posiadają zapachów, na przykład ja, jeśli zechcę. To nie jest dobry moment na grę. Powinniśmy szybko zinfiltrować resztę miasta bo czuję że czas gra na naszą niekorzyść. - mimo to jednak usiadła pozwalając mu robić co zechce, wyraźne zniesmaczona obecnością trupa w sąsiednim pokoju.

- Zawsze się spieszysz.- odparł druid brzdąkając na lutni.- Zanim jednak udamy się...dalej. Mam do ciebie pytanie. Co jeśli spotkamy innych podróżników. Mówiłaś, że chciałabyś z nimi połączyć siły, ale...
Spojrzał na nią dodając.- Ale może ci się nie udać. Spójrz na nas. Jest nas dwójka, może ja mógłbym pokonać ciebie, może ty mnie. Nie wiemy i dzięki temu trzymamy się nawzajem w szachu. Ale jak spotkamy liczniejszą grupę. Może zechcą się nas pozbyć... Jesteśmy dla nich konkurencją.

- Sugerujesz że od zabicia mnie odpycha Cię tylko niepewność co do moich umiejętności? Co do innych zaś, wtedy oszukamy ich dając im uwierzyć że nas potrzebują. Poza tym ja przybyłam tu z kilkoma osobami, pracujemy dla tego samego gracza jednak rozdzieliliśmy się. Tu nie tyle chodzi o połączenie sił, zamiast jednak zwiedzać tysiące komnat wolę zapytać się jakie zwiedzili oni. Wykorzystać nasze wspólne doświadczenia by sprawdzić twoją teorię apropo świadomej podróży. - powiedziała spokojnym tonem, zarzucając nogę na nogę i krzyżując ręce siedząc na fotelu naprzeciw.
Druid spojrzał na nią odkładając lutnię i mówiąc.- Jesteśmy draew, czyż zdrada nie leży w naszej naturze. Czyż nie liczy się przede wszystkim dobro własne?
Wstał i podszedł, klęknął przed nią i wodząc dłońmi po jej nogach dodał.- Nie mów mi, że nie planujesz się mnie pozbyć jeśli stanę się zbyt śmiały. Bo nie uwierzę, że jest inaczej.

- Pytanie, co przyjdzie Ci z zabicia mnie? Niczego Ci nie obiecuję i nie nastawiaj się na nic, nic więcej a nie będziesz miał dylematów ani nie będziesz cierpiał. - ujęła rzeczowo draewka, zarzuciła nogi na jego ramię uśmiechając się pod nosem. Lubiła czuć że to ona jest "górą".
Do pieszczot dłoni dołączyły usta wędrujące po skórze nóg. Druid delikatnie smakował ją językiem mówiąc.- Nic mi nie przyjdzie z zabicia ciebie Nihillaro. Kiedyś miałbym ochotę dokonać gwałtu lub wymusić na tobie oddanie swego ciała na pastwę mych żądz. Ale... choć kobietom na powierzchni często brak umiejętności, to pokazały mi, że smak wspólnych igraszek jest najlepszy, gdy chęć jest obopólna.
Pieszczotliwie wodząc ustami po skórze draewki mówił .- Ciekawi mnie... twoja wdzięczność. Chciałbym ją poznać. Czym jest wdzięczność draewki. Poza tym... jest coś w tobie, co mnie pociąga. Co sprawia, że gotów jestem usłuchać twych słów.

- Wystarczy. - rzekła krótko i zdjęła nogi z jego ramienia, wstając i zarzucając kaptur na głowę. Zbierała się prędko do wyjścia, na chwilę zatrzymując, odwróciła twarz, nieco niepewnie i spojrzała na niego nic nie mówiąc. Trwało to tylko chwilę po czym jej spojrzenie uciekło i pobiegła do drzwi wyjściowych czekając tam aż wyjdzie.
Druid miał na twarzy triumfujący uśmieszek, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Wstał i zabrał ze sobą lutnię. Wkrótce do niej dołączył, zupełnie obojętnym tonem pytając.- To gdzie teraz idziemy? Chciałaś zwiedzać to miejsce, więc... prowadź, chyba że wolisz bym ja był przewodnikiem. Co w sumie jest mądrzejszym wyborem.

- Musimy chociaż spróbować poznać co może być szansa na wydostanie się stąd. Lepiej wiedzieć niż nie. Poczekaj chwilkę. - Draewka pośpiesznie czmychnęła jeszcze na chwilę do domku zabierając troszkę garderoby z szafy i pakując do plecaka po czym wyszła. - Prowadź, unikajmy jednak kontaktu.
Ciekawość jednak była i druida stroną, bowiem spytał.- A po co wróciłaś do domu?

- A coś taki ciekawski? Ostatnio ciężko o tak proste rzeczy jak bielizna czy ubrania więc sobie co nieco pożyczyłam. Żeby się nie marnowało.

- A więc jest w tobie, trochę kobiecej delikatności. Dobrze wiedzieć.- zachichotał druid ponownie przybierając formę wilka i z nosem przy ziemi podążając w wybranym przez siebie kierunku.

- Kolejnym pozytywnym elementem twojej zwierzęcej formy jest to że jak już ją przybierasz nic nie mówisz. - Zaśmiała się pod nosem nieco złośliwie, zrównała się krokiem i pochylona ostrożnie podążała za nim.
Nic nie mówił, ale nie potrafił się powstrzymać, przed komentarzem i w odpowiedzi delikatnie polizał draewke szorstkim językiem po kolanie. Po czym ruszył do przodu...wędrowali cicho przez opustoszałe uliczki miasta. Aż druid warknął i opadłszy niżej zaczął się skradać. Przekaz tej postawy był czytelny...ktoś był przed nimi. I rzeczywiście, w cieniu budynku siedział niziołek uzbrojony w kukri i kilka sztyletów do rzucania, o ciele osłoniętym farbowaną na czarno zbroją skórzaną.



- Nic nie rób, poczekamy i zobaczymy gdzie nas zaprowadzi. - szepnęła tuż przy jego pysku, kryjąc się przed wzrokiem niziołka. Przez palec przeszło ją delikatnie świerzbienie, to moc pierścienia zaczęła działać a figura elfki ukryła się przyjmując kolory otoczenia. Pierścień kameleona posiadał potężną moc, tym potężniejszą im lepiej wykorzystaną. A niziołek nieświadomy gości, siedział i ziewał od czasu do czasu. Wreszcie wstał i odwrócony tyłem do dwójki patrzących gości, zsunął gacie i świecąc gołym tyłkiem postanowił się odlać.
Wyglądał na strażnika, czego jednak pilnował? I czemu samotnie? Równie dobrze mogli tu stać cały dzień, a może noc? Elfka postanowiła wykorzystać okazję i nieco przyspieszyć to co było ich celem. Dobyła sztyletu i zgrabnie, cicho podeszła do jego pleców. Nie miała jednak zamiaru go zabijać a jedynie ogłuszyć dlatego zamiast ostrzem uderzyła go głowicą.
Walnięcie poskutkowało, niziołek osunął się nieprzytomny na ziemię. A druid przybył chwilę po jego ogłuszeniu, wracając do normalnej postaci i dodając.- No to nici z przyjaznych kontaktów z tubylcami. Dlaczego wszędzie spieszysz?

Draewka szybko się rozejrzała, obszukując ciało niziołka i dodała cicho do druida. - Czemu nici? Skąd wiadomo że to my? - w tym momencie uśmiechnęła się przebiegle. - Zakładam że niedaleko znajdziemy resztę miejscowych. A teraz musimy się szybko ulotnić, nim odzyska przytomność.

- Teraz wiem, dlaczego w ogóle z tobą uciekłem z mojej samotni. Pomijając ładną pupcię, masz główkę nie od parady.- zaśmiał się druid i dodał. – Tobie może się udać stąd wydostać.

Po czym ruszył za Nihillarą, mrucząc.- I mogę przy tym załapać się na chwile niezłej zabawy.

- Muszę pamiętać że nie możesz ubezpieczać tyłów... - skwitowała ocenę jej pośladków przez druida i ruszyła do przodu przez kolejne alejki, w jednej się jednak chowając i mówiąc. - Nie możemy tak się przemieszczać, to jest zbyt oczywiste. Masz okazje wykazać się kondycją. - elfka wyjęła lnianą linę i kotwiczkę, za chwilę zarzucając ją na dach budynku i sprawdzając czy się mocno trzyma. - Będziemy iść górą, to my musimy kontrolować sytuację.

- Założę się że moje ubezpieczanie tyłów by ci się spodobało.- rzekł druid poufale klepiąc ją po pośladku. Było o tyle dziwne, że Efa nie wyczuła w tym zachowaniu żadnych erotycznych podtekstów. Można powiedzieć, że ich współpraca się docierała. Spojrzał w górę dodając.- Myślę że kondycją to się przed tobą popisze w bardziej intymnej sytuacji. Linę zostawiam tobie, na górę dostanę się po swojemu.

Wykorzystał zmianę kształtu by przybrać postać latającą. Kruka.



I gdy Nihillara się wspinała on wylądował na dachu rozglądając się po okolicy.
Wspinaczka szła jej gładko gdyż była zgrabna, lekka i wyćwiczona także i w tej dziedzinie. Gdy już przyczaiła się na dachu, sprawdziła ostrożnie jego powierzchnie by uniknąć wypadku. Wytężyła wzrok rozglądając się i szukając drogi dalej. - Warto używać wszystkich sztuczek nie wiedząc czy nie będą potrzebne później? - Elfka wstała z przykucu i w miejscach gdzie dachy domów były niedaleko siebie przeskakiwała z jednego na drugi zgrabnie niczym kot. Być może były to jej umiejętności, ale i wspierała je magia butów. Król upadłego królestwa wiele zainwestował w nią i jej umiejętności. Elfka zaś szukała czegoś więcej niż ruin, szukała mieszkańców miasta, tych którzy przeżyli a tacy być musieli, była już tego pewna.
Druid powrócił do formy draewa odpowiadając.- Mam wiele sztuczek w rękawie Nihillaro. Lepiej je używać teraz, gdy jest okazja, niż żałować że się ich nie użyło.

Spojrzał wprost na towarzyszkę podróży podążając za nią. Był zwinny, nie tak bardzo jak ona, ale dość by zgrabnie przeskakiwać z budynku na budynek.
Wkrótce dotarli zresztą, do sporego zgromadzenia koło trzydziestu humanoidów, w większości ludzi, ale było tam też trochę przedstawicieli innych pospolitych na powierzchni ras.
Krótka obserwacja potwierdziła, że zajmowali się oni handlem, oraz rozmowami na schodach w cieniu budynków. Jednak nie dało się dosłyszeć o czym mówią.
Wyciągnęła dłoń za siebie uprzedzając druida i zatrzymując go. Sama położyła się na brzuchu i podczołgała bliżej, ustawiając tak by była jak najmniej widoczna. Czarna rękawiczka na jej dłoni wysunęła się w jego stronę, elfka zakręciła paluszkiem gestem dając do zrozumienia aby postąpił tak samo i położył się obok. Przypominali łowców, nad swoimi niedoszłymi ofiarami. Gdy już draew przysunął się do niej szepnęła cicho, bardzo cicho. - No i kogoś znaleźliśmy.

Zasłonięta płaszczem i kapturem prawie cała wodziła po tłumie czerwonymi ślepiami, troszkę niczym bestia. Kolory jej ubrań jak i ciała zlewały się z otoczeniem. Przysunęła się jeszcze bliżej, wyciągając ucho zza kaptura i zastrzygła nim nadstawiając w stronę tłumu. Chciała podsłuchać choć troszkę z ich rozmów.
Niestety nakładające się na siebie głosy niewiele wnosiły...Do uszu draewki dochodziły strzępki rozmów i nie zaspokajały jej ciekawości. Tematy bowiem były trywialne.
A dotyczyły głównie targów o towary, plotek na temat osób które nie znała, trywialnych plotek dotyczących mało ciekawych spraw. Do tego jakieś tam flirty pomiędzy młodymi. Nic co by przybliżało ją do natury tego miejsca. Może poza narzekaniami na braki w towarach. Bo brakowało wszystkiego.
Z przysłuchiwania draewkę wyrwała dłoń masująca ją delikatnie po pośladku. Druid leżący obok niej z wyraźnie znudzoną miną dodał.- Przysłuchiwanie się niewiele nam dało. Lepiej zróbmy coś innego.

Nihillara zacisnęła zęby, a krew się w niej zagotowała. Zastanawiała się już jak ukarać zuchwałość druida. By nie być za głośno jedynie walnęła go łokciem w bok i cicho syknęła niczym żmijka. - Nie przyzwyczajaj się. - na chwilę zapatrzyła się w jego spojrzenie, by zaraz ominąć temat i skierować go na ten który wydawał się jej w obecnej chwili ważniejszy. - Nie wyglądają na groźnych, masz jakiś pomysł jak wkręcić się w to towarzystwo bez scen?

Mimo wszystko bliskość ich ciał, jego ciągły dotyk i efekt konspiracji rozbudzał nieco zmysły draewki która dopiero niedawno poznała świat wzajemnej bliskości. Druid usiadł na dachu nie gapiąc się już na zgromadzonych na dole ludzi i mówiąc.- Oczywiście, że mam. Ale ile to dla ciebie jest warte?

Sięgnął pomiędzy płyty chitynowej zbroi i wyjął z niej fiolkę wypełnioną bladoniebieskim płynem.- Eliksir „przekształcenia siebie”. Jednorazowa sztuczka na takie właśnie okazje. Zostały mi dwa, więc... niechętnie go poświęcę.

A on znów chciał ją kupić. Bynajmniej takie miała ponownie wrażenie.

- I tak tego czego byś chciał, nie kupisz.- zakpiła, po czym zapytała - Ile czasu to działa?

- Och... nie chcę kupić twego ciała.- rzekł druid spoglądając na Nihillarę.- Czyż ci nie mówiłem? Najprzyjemniej będzie wtedy, gdy oboje będziemy mieli na to... ochotę.
Dłonią przesunął po łydce draewki zmieniając temat.- Wiesz... przypomina mi to zdarzenie na pewnym dachu pewnej świątyni z pewną półelfką, lata temu. Być może kiedyś ci o nim opowiem.
Następnie rzekł dalej masując łydkę leżącej na brzuchu elfki jedną dłonią, a drugą machając fiolką.- Z pół godziny efekt powinien potrwać.
Druid uśmiechnął się.- A cena... chcę byś była miła, w niedraewi sposób. I nie chodzi tu o seks. Nigdy nie chodziło.

Ciągłe wykorzystywanie sytuacji by ją dotknąć, bez wyczucia w najmniej odpowiednim momencie zaczęły już ją poważnie irytować. Pomyślała marszcząc brwi.
~Zaraz mnie szlag trafi...~

- Nie wszystko da się kupić, a jeśli zależy Ci na tym bym z przymusu była inna niż jestem to przykro mi ale tego nie zrobię. I przestań gapić się na mój tyłek. - Ostatnie słowa, powiedziała właśnie tylko po to aby się tam spojrzał na ten ułamek sekundy w którym postanowiła znienacka zabrać mu z dłoni fiolkę z miksturą.
Przewidział, że to zrobi bo cofnął dłoń i dla pewności, oplótł drugą ręką atakującą draewkę w pasie. Nie chciał by spadli z dachu więc odchylił się do tyłu, kładąc na nim plecami i pociągnął dziewczynę za sobą.
Przyciśnięta do niego Nihillara leżała na druidzie, a ten spojrzał na nią tak jakoś smutno, szepcząc.- Uśmiech, chcę zobaczyć twój uśmiech. To chyba niewielka cena za fiolkę?

- Już go widziałeś. - elfka parsknęła, roztargniona i oparła się dłońmi unosząc nieco nad druidem, łapiąc pośpiesznie oddech. - Ale jak będziesz ciągle próbował wykorzystać sytuacje dostaniesz w nos. - cofnęła się, schodząc z niego i zamocowała kotwiczkę z tyłu budynku po przeciwnej stronie do zgromadzonych ludzi, złapała się liny obiema dłońmi i rzekła do niego. - I tak zrobisz to co zechcę, a jeśli nie, to ja idę tam bez twoich fiolek. Decyzja należy do Ciebie. - po czym zsunęła się na linie na dół.

- Stój! – rzekł cicho ale nerwowym głosem druid podchodząc do krańca dachu i rzekł.- Nie idę z tobą. Druga fiolka może się przydać później, a nie potrzeba dwojga do rozmów z ludźmi. Będę siedział na dachu i miał cię na oku, w razie czego wspierając druidzką magią.

Po czym wysunął rękę i upuścił fiolkę, tak że draewka zdołała ja złapać. Następnie dodał.- I czemu się dziwisz memu zachowaniu Nihillaro. Jesteśmy draew, nic dziwnego że próbujemy nawzajem siebie zdominować i podporządkować nawet nie zdając sobie sprawy z tego. Jesteśmy draew...mamy to we krwi.

Uśmiechnęła się szczerze i triumfalnie spoglądając w górę i łapiąc fiolkę w dłonie. Po czym zwinęła usta w dzióbek jakby posyłając nieco na pokaz całus w powietrze, obróciła plecami do ściany i otworzyła fiolkę. Wypiła jej zawartość, planując zamienić się w starszą kobietę ubraną w łachmany. Szarą przedstawicielkę ludzkiego społeczeństwa.
Tak też się stało, Nihillara przybrała nową formę, garbiąc się i pokrywając swe ciało łachmanami. Jej twarz postarzała się mocno, włosy straciły blask i postrzępiły. Nie były już białe, a szarawe raczej. Stała się paskudnym babsztylem, poruszającym się niezdarnie w kierunku zgromadzonych osób. Nikt na nią nie zwracał większej uwagi.

Podeszła, pod postacią babci do jednego z handlarzy niby oglądając towar i zaczęła od marudzenia. - Kiedy do stu diabłów będzie tu wreszcie większy wybór?

-Pewnie nigdy... –zaczął marudzić handlarz.- Od dawna nikt nie próbuje się rozejrzeć głębiej na starym mieście. A pobliskie kamienice już oczyszczono. Nie narzekaj babciu, ty jesteś już jedną nogą w grobie. Więc i tak niewiele potrzebujesz.

- Może stara, ale jeszcze drepce. Pamiętasz Janka, tego pijaczynę? On też zginął. - skrzywiła się, macając towar niedbale go oglądając. Mówiła zaś jakby od niechcenia poruszając temat - Stara już jestem i skleroza mnie trawi, jak na imię było tej osobie co władzę teraz sprawuje?

- Nie znam żadnego Janka.- burknął kramarz i dodał.- Co tak oglądacie? I tak niczego lepszego nie znajdziecie. Jak wam się nie podoba idźcie się poskarżyć kapitan Ardali, skoro do władzy tak się garniecie.

- Synek nie krzycz na starszą od Ciebie, bo Cie los ukarze! A tobie i tak nic lepszego do roboty teraz niż siedzieć tu i patrzeć jak oglądam te rupiecie. Zamiast krzyczeć na staruszkę powiedziałbyś mi czy Ardali to planuje wreszcie coś zrobić z tym barłogiem czy tylko przemawiać umie?

- A o to sami ją o to zapytajcie Ardalę, babciu.- odparł kramarz dodając.- Ja tam się nie wychylam.

Choć starała się naśladować po części wypowiedzi które niegdyś zasłyszała na rynku, szło to jej z dużym trudem. Nie była do tego przyzwyczajona, ani nie znała tej części społeczeństwa za dobrze.

- Mój mąż był taki sam jak Ty, jak jeszcze żył. -odwróciła spojrzenie udając lekkie przejęcie i smutek po czym zapytała markotnie. - Przybywa tu w ogóle ktoś nowy ?

- O czym wy pleciecie babciu?- spytał podejrzliwie kupiec przyglądając się Nihillarze. – Właściwie skąd ty jesteś ? Nigdy cię tu nie widziałem.

- Boś nicpoń co tylko na młodą i piękną skórę patrzy, a babci nawet nie dostrzeże jak się sama nie odezwie. Młode i aroganckie pokolenie. W naszej wspólnej sprawie też się wychylać nie chce. - machnęła ręką.

- Jeszcze mi życie miłe. Tobie pewnikiem nie. Bo go ci niewiele zostało.- odparł handlarzyna.

- I tak przyjdą po Ciebie te szponiaste bestie - rzekła oddalając się powoli od stoiska.

- Bredzisz starucho.- burknął w odpowiedzi mężczyzna i zajął się kolejnym klientem.

Rozmowa szła opornie, podeszła do innego mężczyzny i zagadała. - Przepraszam młodzieńcze, moje oczy niedowidzą, czy zaprowadzisz mnie do Ardeli?

Młodzieniec jednak wzdrygnął się na widok staruszki i dyplomatycznie czmychnął, pozostawiając Nihillarę samą.
Nie licząc lekkiej irytacji, nie zraziła się i podeszła do jednej z kobiet tym razem powtarzając pytanie.
Jednak spotykała się z kolejnymi odmowami, jakoś Ardala nie była popularna.
Postanowiła więc zwiedzić tą zaludnioną część miasta szukając być może jakiś wskazówek. Jako że komunikacja z mieszkańcami nie była prosta Nihillara nie wiedziała czy chce dalej próbować.
Domy tu w większości były puste, ludzie i nieludzie zamieszkiwali głównie partery kamienic. Była tu jakaś nieuchwytna atmosfera desperacji i przygnębienia. Coś, co czyniło tutejszą społeczność umierająca w duszy. Nie zauważyła na straganach żywności, nie zauważyła też półproduktów. Jedynie gotowe lub używane przedmioty...Społeczność „sępów”?
Ciekawa jednej rzeczy zaczepiła stojącą nieopodal osobę mówiąc. - Przepraszam, czy nie odprowadziłbyś mnie do mojego domu w starym mieście?

- Nikt nie mieszka w starym mieście.- rzekł zaczepiony mężczyzna ze zdziwieniem w głosie. Po czym zaczął wrzeszczeć. –Potwór w przebraniu! Potwór!

Przyciągnął tymi wrzaskami wielu z tutejszych przechodniów, a ci odpowiedzieli wrogimi spojrzeniami. Wpadka. Mimo to Nihillara nie miała zamiaru tak łatwo ustąpić.

- Sam jesteś potwór smarkaczu, chciałam tylko zabrać stamtąd kilka pamiątkowych gratów.- słowa draewki nie przekonały jednak tłumu, a ich nienawistne spojrzenia spoglądały na nią. Słowo „potwór” przemierzało tłum niczym morska fala. A draewka zdała sobie sprawę, że zaraz ją zlinczują.
Ale to nie nastąpiło. Bowiem nagle pomiędzy elfką a tłumem pojawiła się ściana cierni, blokując tłuszczy dostęp do Nihillary.
Najwyraźniej społeczność ta była tak zdegenerowana by skazać ją wyłącznie na podstawie "widzi mi się" jednej osoby. Chyba jednak nie żałowała swojego ostatniego "występu", pobiegła jak najszybciej mogła by uciec i schować się przed ewentualnym wzrokiem. Jako babcia była już spalona.
To akurat nie było trudne, bo zapał do ściągania szybko tłuszczy przeszedł. Ukryta w cieniu uliczki Efa miała czas, na przemyślenie sytuacji.
Dalsze zwiedzanie nie miało już sensu, wątpliwe było to aby mogła dowiedzieć się czegoś więcej tak więc postanowiła wrócić do miejsca gdzie spodziewała się zastać druida, oczywiście okrężną drogą.
Gdy przyszła zauważyła że uciął on sobie drzemkę na dachu, leżał tak spokojny i bezbronny. I tak pewny siebie.
Początkowe wrażenie z oranżerii chyba nie do końca do niego pasowało. Bardziej niż tchórzostwo, cechowało go przywiązanie do wygód.
Draewka zdziwiła się tym widokiem, jeśli to nie on pomógł jej tworząc zasłonę z cierni to kto? On za to spał w najlepsze, w końcu szturchnęła go by zbudzić. - Wstawaj leniu! - szepnęła ostro.

- Czy tak się traktuje wybawiciela?- spytał draew budząc się.- ja ci ratuję życie, a ty mi się tak odwdzięczasz?

Spojrzał w górę i dodał przesadnie melodramatycznym nieco tonem.- Gdybym wiedział że taka jest wdzięczność draewek zostałbym w oranżerii, a nie zużywał zaklęcia na ratowanie twego zgrabnego tyłeczka.

Nie ważne ile racji w swoich słowach miał druid, ona musiała wycenić swoje umiejętności znacznie wyżej niż mogło być w praktyce.

- Wybawiciela? *Phi*, dałabym sobie radę sama. - Usiadła oboki i powiedziała. - Atmosfera tutaj jest beznadziejna, ludzie zachowują się jak zaszczuci. Są bardzo nieufni, bojaźliwi. Dowiedziałam się że kimś ważnym jest tu niejaka Ardela, jednak nikt nie chciał mnie do niej zaprowadzić. Dodatkowo w kwestii naszych potworów wydaje się że przybierają ludzką postać, dlatego właśnie chyba wszyscy są wobec siebie nieufni. Sama rozmowa nie wystarcza więc zapewne potwory są na tyle inteligentne by posługiwać się językiem. Być może skóra znaleziona przez nas w domu należała do potwora. Kto wie. Poza tym wszyscy boją się starego miasta, najwyraźniej ma ono jakiś związek z stworami.

- Tak... domyślam się, że byś dała sobie radę sama. Dlatego się nudziłem.- rzekł druid, spojrzał na dreawkę i spytał.- Co to ma wspólnego z nami? Jak sądzisz? W czym to się łączy z naszymi planami? Osobiście nie chciałbym zgrywać pogromcy potworów tylko dla poklasku kilku ludzi.

- Z drugiej strony życie w tym mieście ustało, ludzie zaczęli tylko egzystować. Nie wiadomo ile czasu dane będzie nam tu spędzić a jeśli nic z potworami nie zrobimy trudno będzie tu przeżyć. - elfka skupiła się na przerwaniu mocy zaklęcia pod którego wpływem się znalazła za sprawą eliksiru. Szybko wróciła do swych prawdziwych kształtów. Druid zaś był sceptyczny.- Ludzie czy potwory, dla nas to żadna różnica. I jedni i drudzy raczej na nas chętnie zapolują.

- Tylko że ludzie to szczury, a potwory drapieżniki. Te pierwsze łatwiej przewidzieć i ich unikać. Masz lepszy pomysł? Bym zapomniała chyba nie często pojawia się tu ktoś nowy, bo jak o to zapytałam sprzedawca wyraźnie się zdziwił.

- Stado szczurów potrafi być groźne Nihillaro.- westchnął druid dodając pod nosem.- A miasta to nic dobrego.

Usiadł obok dziewczyny dodając.- Możemy się przyjrzeć potworom, ale nie zamierzam narażać swojego siedzenia w obronie ludzi. Ani w ogóle się narażać.

- Tu nie chodzi o tych ludzi. Tu chodzi o nasze tyłki, i będziesz musiał to zrozumieć, bo to już nie ta sama sielanka co w oranżerii. - przechyliła twarz ciekawsko - Czyżbyś się bał?

-Nie. –rzekł Haerdaelis patrząc przed siebie.- A powinienem. Prawda jest taka, że udziela mi się twój entuzjazm, a to nie bardzo mi się podoba.
Przesunął dłoń po swoich włosach dodając.- Teraz jesteśmy tu...i ty chcesz wydać wojnę potworom, o których nic nie wiesz. Z powodu tego, że one mogą zabić nas, co prawda głównie zabijają tubylców. Ale to nie ma znaczenia.

- Na razie chciałam poznać przeciwnika. Zasada jest taka wygodniej śpi się przy rojowisku komarów niż gnieździe węży.

- Poznawanie brzmi dobrze.- skinął głową pobratymca.- Lubię poznawać.

- Przelecisz się poszukać starego miasta? Myślę że rozpoznasz je z lotu ptaka. - mruknęła pod nosem. - a jeśli tak Ci nie śpieszno się ruszać to pójdę potem tam sama.

- A gdy ja będę sobie fruwał...co ty będziesz robiła?- spytał druid.

- Ja będę czekać, przy okazji się czymś zajmę. Cóż więcej mi pozostaje? - westchnęła - Jedno mi się w tym miejscu bardzo podoba - słońca nie zobaczę tu nigdy.

- Mam nadzieję, na jakąś nagrodę za me trudy.- rzekł ironicznie druid, po czym dodał spokojnie.- Co się oszukuję. Nic z tego nie będzie.

I zmienił się ponownie w kruka. Draewka zaś szepnęła do ptaszyska.

- Czy ty możesz czasem nie marudzić? - Po czym dodała. - Kiedy do Ciebie dotrze że bez przerwy naciskając nic nie zdziałasz, tylko mnie rozdrażnisz?

Kruk machnął parę razy skrzydłami dodając chrapliwym głosem.- Przrzesadzasz z myśśślami, że naaa coś liiiczę. Po prrrrostu nuuudzę się. I nieeee mam nic cieeekawszego do rrrroboty niżżżz testowaaać twąąąą cierpllliwość.

Kolejny mężczyzna który postanowił sobie za cel sprawdzić gdzie jej cierpliwość ma granice? Nie zdążyła nic odpowiedzieć nim on odfrunął zostawiając ją samą na dachu kamienicy. Na czym będzie polegała zagadka tego miejsca? Nie mogła się jednak na tym pytaniu skupić, zastanawiając czemu wszystkich mężczyzn zwracających na nią uwagę łączą te same cechy. Położyła się bliżej krawędzi dachu, opierając na łokciach i przyczajona obserwowała rynek, czekając na powrót druida...

Kerm:
Ruszyli za ponurym człowiekiem o imieniu Karden.
Małomównym przy tym jak mało, bowiem nie raczył udzielić odpowiedzi na żadne pytanie związane z sytuacją panującą w tym wesołym miasteczku. Nawet nazwy miasta nie raczył podać. Spoglądał tylko ponurym wzrokiem na zagadującego go Dalana, jakby żałował, że przywódczyni tej gromady nie kazała go od razu stracić wraz z z podejrzanie wyglądającymi kompanami.
Imienia owej kobiety w zbroi również nie zechciał podać.

- Ogólnie coś mały przyjazny jest tu ludek - Seander podsumował zachowanie Kardena, za co dla odmiany on został obdarzony ponurym spojrzeniem.

Po kilkunastu minutach dotarli do domu medyka.
- To tam - Karden wskazał wejście. - Idźcie.
- A ty? Nie wejdziesz z nami? - spytał Dalan widząc, że ich przewodnik i nadzorca w jednej osobie zamierza się rozgościć przy studni, znajdującej się o kilkanaście metrów od domu medyka.
- Nie mam powodu, to wy macie chorą, prawda? - odburknął Karden

Medyk, wyglądem mnicha przypominający, zaserwował Natali piorunującą dawkę mikstury, po której dziewczyna, wcześniej wyjąca na cały głos jak torturowana, zamilkła nagle i przestała się szarpać. Zdawać by się mogło, że dziewczyna odzyskała świadomość.
Jako że mnich wydawał się nieco bardziej gościnny, niż reszta mieszkańców, zatem Dalan spróbował u tego źródła zasięgnąć nieco informacji. Zaczął nieco nietypowo...
- Podziałało, cudownie wprost. Czy mógłby pan dać nam jeszcze jedną dawkę?
Wielkiego zachwytu na twarzy medyka nie można było zauważyć, ale fiolka z lekarstwem trafiła w ręce Dalana.
- Możemy się jakoś odwdzięczyć? - spytał.
- Nie - odparł medyk, jednak jego wzrok, skierowany na drzwi, mówił co innego. Mieli po prostu się wynieść. Problem jednak polegał na tym, że przed drzwiami czekał Karden, a oni woleliby zwiedzać miasto bez przewodnika, w dodatku takiego małomównego.
- Lepiej dla nas, gdybyśmy zgubili ten ogon - powiedział Raetar.
Powiedzieć było bardzo łatwo, ale trochę trudniej zrobić.
- Jest tu gdzieś drugie wyjście? - spytał Dalan. - Wolelibyśmy przez jakiś czas trzymać ją z dala od tłumu.
Tłum był daleko, a z twarzy mnicha widać było, że nie wierzy w ani jedno słowo Dalana, mimo tego wskazał wejście do piwnicy.
- Piwnice tych domów są połączone ze sobą - oznajmił.
A to znaczyło, że mogli się oddalić w dowolnym kierunku. Mimo wszystko problem w postaci tkwiącego przed wyjściem szpiega pozostawał niezmieniony. Ich nieobecność w domu medyka zostałaby zauważona od razu...
- Zostanę tu, by przyciągnąć uwagę szpicla... a wy możecie uciekać - powiedział Raetar. - Potrzebujecie czasu, a miejscowi wiedzą przecież o piwnicach. Poza tym, jestem ciekaw co do reakcji tutejszych osób.
Szaleństwo mieszkańców widać udzieliło się i Raetarowi...
- A co chcesz zrobić ze szpiegiem? Zagadać na śmierć? - spytał Dalan.
- Chcę go przetrzymać. To będzie takie ćwiczenie na cierpliwość - odparł Raetar. Widząc pytające spojrzenie Dalana zechciał wyjaśnić. - Mam zamiar spacerować sobie, żeby Karden mnie co chwila widział. Pomyśli, że skoro ja jestem, to wy też.
- A co potem? - dociekał Dalan.
- Pozwól, że okryję to mgłą tajemnicy - powiedział Raetar.

Mieli już wychodzić, gdy Dalan ponownie zwrócił się do medyka.
- Możesz nam powiedzieć, jak się zwiesz?
- Moje imię to... klątwa - mruknął mnich.
- A czy możesz nam opowiedzieć, co się w tym mieście dzieje? I czemu jesteś tu, sam, a nie walczysz z potworami?
- Całe miasto jest przeklęte...pokutuje za swe grzechy - odparł z irytacją mnich. - A ja nie jestem czysty. Zrozumiecie co to znaczy, prędzej czy później. Nie powiem nic więcej.
- Ludzie zamieniają się w potwory? Na tym polega przekleństwo? - spytał Dalan.
- Nic nie powiem, odejdźcie - zaczął się wściekać starzec.

Nie mieli tu nic do szukania, chyba żeby chcieli wziąć mnicha na tortury. Albo zmusić Kardena, by pokazał im, jak opuścić miasto...
- No to idziemy do piwnicy - zadecydował Dalan.
Przodem ruszył Seander. Jako krasnolud powinien mieć najwięcej wprawy w poruszaniu się po podziemiach. Czyli piwnicach.
Natali i pilnujący jej Dalan ruszyli za nim.
Dalan zlustrował wzrokiem gabaryty najnowszego 'nabytku' drużyny. Na szczęście nie była to jakaś herod-baba i gdyby trzeba by ją nieść, to jakoś by ją wziął na plecy...

Piwnice okazały się mroczne i ciche. I całkowicie puste, jakby je ktoś ograbił.
- To dokąd idziemy? - spytał Seander.
- Na razie jak najdalej od rynku i zgromadzonego na nim tłumu. Ale myślę, że niedługo moglibyśmy wyjść z tych piwnic... Wolę bardziej otwarte przestrzenie - stwierdził Dalan. - Poza tym te potwory... one chyba też bardziej lubią piwnice, niż ulice miasta...
- Dalej od rynku to będzie tam - Seander pokazał kierunek.
Ruszyli.
Zbyt ciemno nie było. Niektóre piwnice miały okienka, przez które wpadało odrobinę światła.
Po paru krokach Dalan zwrócił się do krasnoluda.
- Tu, mimo wszystko, jest dość ciemno - powiedział. Ze na brak skłonności do przesady, tudzież ze względu na obecność przedstawicielki płci pięknej, nie użył obrazowego określenia na stopień ciemności. - Seanderza... mógłbyś się rozejrzeć i znaleźć coś na kształt pochodni?
Trudno było w tym momencie powiedzieć, czy panujący na zewnątrz zmierzch to zjawisko stałe, czy też przelotne, które wkrótce zamieni się w prawdziwą ciemność. Nawet w jaskini, skoro trochę światła było, mogły występować pory dnia...
Krasnolud, mający dobre oczy (albo dużo szczęścia) po chwili podał Dalanowi parę pochodni.
- Ludzie łażą po piwnicach, to i pochodnie się trafiają - powiedział. - Ktoś sobie przygotował mały zapasik...
Pochodnie dawały więcej światłą, ale mogły zwrócić uwagę różnych stworów na przechodzące osoby. Na razie Dalan postanowił zachować pochodnie na czarną godzinę.
Lub - jeśli kto wolał inne określenie - na godzinę prawdziwej ciemności.

abishai

MG


Dom Wspomnień, Miasto Mroku, dachy

Wreszcie coś się pojawiło...
Grupka uzbrojonych mężczyzn i kobiet na czele których szła ciemnowłosa kobieta, w pełnej zbroi płytowej o niebieskim kolorze z wielkim mieczem w dłoni.


Na jej widok z tłumu rozległy się szepty „Ardala, Ardala”.
I po chwili kobieta zaczęła władczym głosem wydawać polecenia. Jej ludzie rozbiegli się by łapać „łachmanianego potwora”, a ona sama zaczęła przesłuchiwać tutejszych.
Ci podchodzili na drżących nogach i opowiadali Lady Ardali o przebiegu spotkania z draewką i o ścianie cierni która wyrosła przed nimi.
Tymczasem wrócił druid, zatoczył kilka kółek na draewką kracząc.- Zaaa mną ! Zaaaa mną!
No i draewka miała wybór. Albo zostać tu i śledzić Ardalę, albo podążyć za druidem.
Bowiem kruk już się oddalał.
Niemniej, wiedziała jak Ardala wygląda i skąd przybyła. Mogłaby ją wytropić, tym bardziej że władczyni ukrywać się nie będzie. Co innego druid. Jej pobratymiec był egocentryczny i kapryśny niczym mały chłopiec, niezależny i wyraźnie zaznaczający swoje odmienne zdanie.
Nie był ani posłuszny jak Dontar, ani nie dbał o jej wygody jak Dontar... z drugiej strony, czyż nie uciekła od Dontara? Czyż po draewie można się spodziewać troskliwości o kobietę ?

Mogła tu zostać i zignorować druida, mogła podążyć za Ardalą... ale w przeciwieństwie do Dontara draew mógł także ją zignorować i odfrunąć w siną dal, wraz z wiedzą którą zdobył podczas tych godzin, kiedy go przy niej nie było.
- Chwileczkę, ja nie mam skrzydeł... mógłbyś... - draewka mówiła chwilę sama do siebie pod nosem, po czym parsknęła urywając w środku zdania i spoglądając gdzie rozchodzą się poszukujący jej ludzie zaplanowała drogę póki miała dobry widok z góry. Druid się oddalał ruszyła więc za nim.
Kruk na szczęście trzymał się dość blisko. Na tyle blisko, że nadal go widziała.


Dom Wspomnień, Miasto Mroku, opuszczona posiadłość.

I zauważyła jak wlatuje do dość sporej posiadłości otoczonej żelaznym płotem.
Nie weszła jednak za nim, podejrzliwie zajrzała do środka przez okno by sprawdzić gdzie i po co jest ściągana.
Była to posiadłość o wiele większa i bogatsza od kamienicy w której była z druidem. Wygodne meble świadczyły o tym, że budynek należał do arystokracji tego miasta. I był opustoszały, zasłony były brudne...na podłodze leżał kurz.


Ale nadal spod brudu i kurzu, widać było blask dawnej świetności tego miejsca.
Kiedyś ten piękny budynek musiał należeć do jednej z najświetniejszych rodów tego miasta.
Były tu wykładane najwspanialszą dębiną posadzki, dzieła sztuki wykonane dłonią ludzi, krasnoludów, a nawet powierzchniowych elfów.

Jednak obecnie Efa nie miała czasu na podziwianie piękna. Jej myśli zaprzątał druid.O co mu może chodzić? Zadała sobie pytanie po czym podrzuciła sztylet w dłoni i ostrożnie weszła do środka, drzwiami. Nie miała ochoty na zwiedzanie pustych domów, jednak jakoś nie wiedziała czego się po nim spodziewać.
Cisza i spokój... budynek wydawał się opuszczony, tak jak poprzednie. Tylko że do uszu draewki dobiegł chlupot wody dochodzący z piętra.
A gdy wchodziła na górę, do chlupotu dochodziła gwizdana melodia.
Schowała sztylet, opuściła roztargnione spojrzenie i ruszyła w kierunku źródła dźwięku.
Źródłem dźwięku była luksusowa łaźnia. Równie piękna, co reszta posiadłości. Z wielką wanną do której bez problemu mieściły się dwie osoby. I to z jaką wanną...

Jak się okazało, w tej posiadłości wanna była podgrzewana za pomocą kamionkowych rur. Druid rozgrzał już wodę pod nią i dodawał olejki. Dreaw był w zasadzie nagi. Jego rzeczy leżały złożone ładnie z boku. A on sam paradował w przepasce biodrowej zakrywające przód ciała, ale odsłaniającej pośladki mężczyzny. Spojrzał na Nihillarę pytając.- Nie będzie ci przeszkadzało jak się będę relaksował podczas rozmowy? Znalazłem olejki zapachowe.
- Uduszę Cię... ale... innym razem. - westchnęła i usiadła na podłodze po turecku, oparta o ścianę po czym zapytała zdziwiona - Używasz olejków?
Haerdaelis szybkim ruchem zdjął przepaskę i wskoczył do pełnej piany wanny dodając.- Jak jest okazja do odrobiny luksusu, to jej nigdy nie przepuszczam. Ale tak naprawdę chcesz wiedzieć co innego, prawda?
Zrobił to plecami do draewki i szybko to też nie zdołała dojrzeć, by porównać czym „tam” się różni od Dontara.
- Od czego zacząć?- dodał relaksując się w wodzie pełnej pachnącej piany.
Ciężko było jej ukryć że od momentu gdy skończyła mówić cały czas błądziła wzrokiem po jego sylwetce. Dopiero gdy zanurzył się w pianie elfka domknęła usta i jakby się obudziła. - Cóż, chyba Ty wiesz lepiej co masz mi do pokaza..ee.. powiedzenia. Zacznij po kolei.
Haerdaelis, wyłapał to przeoczenie, spojrzał na nią zaskoczony i ...uśmiechnął się.- Jak chcesz to ci pokażę. Jak będziesz w nastroju.
Następnie dodał.- Jeśli chodzi o potwory, to masz ciężki orzech do zgryzienia. Bo jest ich tu pięćdziesiąt, a może i sześćdziesiąt. Do ich wytępienia potrzebujesz małej armii.
Nihillara uśmiechnęła się nieco zarumieniona mówiąc, a uszka charakterystycznie jej opadły. - Wcale nie o to mi chodziło! - chwyciła dłońmi ramiona i zapytała zmieniając temat. - Co możesz mi o tych potworach powiedzieć? Jak wyglądają?
-Nie są za ładne... To wynaturzenia wszelakiego rodzaju.- odparł druid spoglądając na siedzącą draewkę.- Są... dwunożne, czteronożne, małe i duże. Ciężko je opisać, bo są niepodobne do niczego co widziałem w życiu.
- Dla nich pewnie my jesteśmy równie wynaturzeniem co one dla nas. Coś więcej o nich wiesz? Są inteligentne? Jak żyją? Jak się zachowują? Jak daleko są i gdzie? Skąd mogły się wziąć?-elfka zasypała go pytaniami.
- Są inteligentne i mają zachowania społeczne...zamieszkują najbardziej zniszczoną część starego miasta. O ile tym są ruiny na północ stąd.-druid przeciągnął się w kąpieli , wyraźnie czerpiąc przyjemność z niej.- Nie wiem o nich nic więcej. Jak już wspomniałem...nie znam tych istot. Jedno jest pewne... nie są częścią natury. Może eksperyment jakiegoś maga, albo...coś z planami. Albo wytwory szalonego władcy tego zamku? Bo chyba jesteśmy w jego podziemiach.
Draewka opuściła głowę. - Mało mi to mówi, nie wiem co zrobić dalej. Nie będę próbowała porozumieć się z nimi. Pozostaje mi chyba zainteresować się Ardalą...

Haerdaelis chlapnął pianą w kierunku draewki dodając.- A po co dogadywać się z drugą stroną? Co nas oni obchodzą? Poszukajmy wyjścia z tego miejsca. A potwory i ludzi zostawmy ich losowi. To miejsce jest idealne na bazę wypadową, wiesz?
- Ty gadzie! - zmrużyła oczy, wstając i podchodząc do niego po czym usiadła przed wanną, opierając ręce na jej brzegu a na złożonych dłoniach brodę. Wysunęła nieco nos, niuchając zapach wlanych przez niego olejków. Musiała przyznać że ładnie pachniały. Zawiesiła na nim spojrzenie i zapytała delikatnym głosem. - Naprawdę wierzysz że znajdziemy najzwyklejsze wyjście stąd pokroju drzwi czy portalu?
- Wyglądasz, jakbyś chciała się przyłączyć do kąpieli.- mruknął dreaw cicho i dodał głośniej.- Nie, ale też nie ma powodu byśmy angażowali się w tutejsze sprawy, nie będąc pewnymi czy to leży w naszym interesie.
- A może mam ochotę utopić Cię w wannie? - rzekła kładąc mu na głowie dłoń i powoli, złośliwie zanurzając ją w wodzie. Oczywiście żartowała sobie dla tego draew spokojnie mógł się jej oprzeć lub na chwilę dać zanurzyć pod wodą, w każdym razie krzywdy mu robić nie zamierzała.
Oparł się wysiłkom dodając ironicznie.- I wyciągać potem ciężkiego trupa z wanny i zmieniać wodę? Trochę za dużo roboty, jak na jedne zwłoki.
Chwycił dłoń Efy i wodząc palcami po niej dodał.- Ja miałbym ochotę cię wciągnąć do tej wanny wraz całym ubraniem. Ale byłoby przy ty za dużo krzyku i suszenia ubrania. A powinniśmy jeszcze porozmawiać Nihillaro.
- No i masz rację. - na twarzy podziemnej elfki wymalował się uśmiech. Nie zauważyła kiedy palec jej drugiej dłoni tej na brzegu wanny zaczął delikatnie głaskać go po torsie. Oparła głowę policzkiem na dłoni patrząc w jego stronę i ukrywając uśmiech za ramieniem. - Wciąganie do wanny odpada. Mów, słucham Cię.
Draew nie przeszkadzał palcowi Efy w tej pieszczocie, w dodatku widać było, że mu się ta zabawa podobała. Zamiast z tego patrząc na nią spytał.- Chodzi mi o twoich byłych towarzyszy. Jak i czemu ich opuściłaś?
- Oh, to było pierwsze miejsce do którego trafiliśmy. Wielka świątynia w której każdy modlił się do któregoś z bóstw. Niestety akurat ołtarzu mojego tam nie było więc, zaimprowizowałam własny. Niestety nie przeniosło mnie jak reszty, myślałam że utknę tam na zawsze. - zasłonięty rękawiczką palec dłoni draewki uniósł się i cofnął gdy zgięła palce. Cofnęła dłoń i złączyła z drugą. - Nie znam ich za dobrze, a nasza współpraca jest dość luźna.
-Zauważyłem obcych, w tym mieście.- rzekł draew przymykając oczy i kładąc się wygodniej w wannie.- W zasadzie to...przypuszczam, że są tu obcy tak samo jak my. Nie znam ich i nie miałem czasu by przyglądać im się za bardzo. Nie chciałem by mnie zauważyli. Nie znam jednak żadnego z nich.
- Młoda dziewczyna, dość blada o kruczoczarnych włosach. Starzec, jego dłoń często pokrywają łuski. Wygadany krasnolud i taki przystojny brunet? - zapytała zaciekawiona.
-Nie... raczej ktoś inny.-druid zamknął oczy i skupił się na przypominaniu. Był w tej chwili bezbronny, ale wiedział że ze strony draewki nic mu nie grozi... przynajmniej tak długo jak ma coś na czym jej zależy, informacje. Zasada ograniczonego zaufania, tak ważna rzecz w świecie draewów.
Draewka przysunęła się bliżej, nachyliła i opierając dłoń na jego ramieniu znienacka zaczęła delikatnie, jakby smakując całować jego usta.
Zdziwił się...Ale usta druida oddały pocałunek, powoli przesuwając językiem po jej wargach.
Znał się na tym... widać te przechwałki o naziemnych kochankach nie były kłamstwem.
Po chwili, dłoń draewa wplotła się we włosy całującej go Nihillary, przesuwając się w nich pieszczotliwie. Nie otwierał oczu, delektował się tą chwilą intymności między nimi.

Zachichotała, cofając się i z niegrzeczną miną opierając ponownie na brzegu wanny. - Byłam ciekawa, jak całujesz. - mruknęła uśmiechnięta. Zerkała w jego oczy, utrzymując pewien dystans i powiedziała cicho. - I jak? Przypomniałeś sobie?
Haerdaelis spojrzał na draewkę pytając wprost.- No więc? Jak całuję?
Powiedzieć szczerze, czy mu dokopać? Elfka zastanawiała się chwilkę. Oparła brodę na brzegu wanny, obok niego i odpowiedziała cały czas trzymając go na spojrzeniu. - Jakoś tak bez entuzjazmu...
-Jak mnie rozkochasz w sobie, będzie i entuzjazm.- odparł żartobliwie druid, spojrzał w sufit.- Myślałem, że wy draewki nad entuzjazm wyrafinowanie cenicie.
Po czym zmienił temat na inny.- A co do twego pytania. Widziałem nietoperza. W tym mieście jest niewiele zwierząt udomowionych, dzikich nie ma wcale. A on nie zauważył mnie. Znam słabości nietoperzy jak i ich silne strony.
- Nie planuję Cię rozkochać. - odpowiedziała elfka cały czas się uśmiechając. - Mamy więc i innego druida? Ale was się namnożyło. - powiodła wzrokiem po jego sylwetce przelotnie.
-Każdy sposób dominacji jest dobry...Czyż nie tego cię uczono?- rzekł retorycznie draew, pozornie nie zwracając uwagi na jej spojrzenie. Pozornie tylko... ponieważ wyraźnie się prężył pod jej wzrokiem, by pokazać się od najlepszej strony. Wreszcie rzekł.- Nie tylko druidzi potrafią zmieniać się w nietoperze. To może być likantrop, czarodziej na tyle zdolny by opanować zaklęcie polimorfii... lub coś, gorszego.
- A więc trzeba o tym "kimś" dowiedzieć się jak najwięcej. Potężny czarodziej może się nam przydać. - powiedziała odwracając się tyłem do niego i opierając nieco dalej. - Wyłaź już z wanny, nie mamy, aż tyle czasu na odpoczynek. - chwyciła pukiel swoich włosów w dłoń, bawiąc się nim i nawijając powoli na palec.
- Nie...- zamarudził draew niczym mały chłopiec, ułożył się wygodniej w wannie dodając.- Potrzebuję odpoczynku i relaksu. Pohulałem za bardzo z moimi mocami zmiany kształtu. A ty... masz okazję obejrzeć to miejsce. Nie znam się na zabezpieczaniu posiadłości, a dobra kryjówka to najważniejsze czego potrzebujemy.-
Usiadł w wannie dodając.- I jeśli byłabyś tak miła i podała mi lutnię. Lubię sobie pograć przed drzemką.
Mogła zrobić wiele...odejść i przeszukać resztę, budynku, poczekać tu aż Haeardaelis wróci do pełnej formy, udać się na przeszpiegi do miasta samotnie i...wiele innych rzeczy.
Draew był jej sojusznikiem, niestety sojusz to nie to samo co zależność. Nihillara nie mogła mu wydać poleceń jak Dontarowi, wiedząc że ją bezwzględnie posłucha. Musiała się pogodzić z niezależnością Haerdaelisa, nawet jeśli czasami było to nieznośne.


Dom Wspomnień, Miasto Mroku, inna część miasta

Pierwsze co napotkał Andre to spojrzenia. Różnił się od tutejszych i w wyglądzie i w ubiorze i w sposobie ubierania. Łowca wszedł prosto na rodzaj targu pomiędzy dwoma uliczkami miasta. Było nieco dziwnym to, że targowisko urządzono pomiędzy ulicami, a place zwykle do tego przeznaczone wydawały się puste.
Równie dziwnie były spojrzenia i milczenie. Choć to się dało łatwo wytłumaczyć. Tutejsi nie lubili obcych. I jeszcze mniej lubili odpowiadać na pytania. Podczas gdy Andre przechodził pomiędzy kolejnymi stoiskami tłum gęstniał.

A potem zaczęli pojawiać się uzbrojeni strażnicy, mający ze sobą sieci. A wampir zrozumiał, że został osaczony. A jego przeciwnicy, dwunastu humanoidów w zbrojach płytowych, z sieciami i mieczami najwyraźniej uważali że mają przewagę. Czy mu zagrażali? Nie... z drugiej jednak strony nie docenił Mściciela i zakończyło się to sromotną porażką.
Sieci świadczyły o tym, że chcą złapać Andre żywego. Rubin chciał by zapłacili za tą zniewagę krwią.
Tak czy siak szykowała się jatka...

Jednak sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Pojawił się smok...właściwie przeleciał nad uciekającymi przed nim humanoidami. Wielki i straszliwy smok, tyle że ... wydawał się zbudowany ze świetlistej energii i nieco...przeźroczysty?
Bestia wylądowała, zionęła strugą ognia podpalając i zabijając osobników których ścigała. Po czym została zaatakowana przez strażników pierwotnie chcących złapać Andre.
Łowca został zignorowany przez swych prześladowców, a tłum widząc wielką bestię rzucił się do panicznej ucieczki.
Sam smok zionął błyskawicą na atakujących go przeciwników.


I uniósł się w powietrze. Widać zabicie tych których ścigał uznał za wystarczająco satysfakcjonujące. Po czym przeleciał na niskim pułapie z dużą prędkością i przenikając przez budynki! Zupełnie jakby był jakimś widmem, albo duchem. To by nawet tłumaczyło tą jego bezcielesną postać.
Tłum się rozbiegał, na strony. Strażnicy się zbierali do kupy po ataku. Dla Andre była to okazja do wielu działań. Mógł podążyć za smokiem. W postaci nietoperza nie latał tak szybko jak on, a i musiałby omijać budynki, które smok zwyczajnie ignorował.
Ale był w stanie podążać w kierunku, w którym prawdopodobnie podążał smok.
Mógł po prostu się ulotnić z tego miejsca i powrócić do swoich. Mógł podjąć wiele działań. Ale musiał się spieszyć z podjęciem decyzji, zanim tutejsi strażnicy otrząsną się z szoku i przypomną sobie o pierwotnym celu. Może by i wygrał z nimi walkę, ale...czy nie byłby to niepotrzebny rozlew krwi?
Zwłaszcza, że ci mieszkańcy... było w nich coś...dziwnego, choć wampir nie potrafił sprecyzować, co.


Dom Wspomnień, Miasto Mroku, zapomniana świątynia

Piwnice były mroczne, ciemne suche i pozbawione życia...wszelkiego życia. Nie tylko nie było w nich innych ludzi czy potworów ( co akurat było dobrą wieścią). Nie było także pisków szczurów i myszy, nie było pajęczyn. Nie było żadnych śladów życia w tych opuszczonych piwnicach.
Nie było też obecnie czasu się zastanawiać nad tym.
Krasnolud szybko przemierzał kolejne korytarze kierując się doświadczeniem jak i wrodzonymi umiejętnościami. Dalan zaś niósł na plecach Natali, która, choć przestała wrzeszczeć jak opętana, na razie nie reagowała na bodźce. Dziewczyna była zaskakując lekka mimo tej całej jej sukni.

Obecnie zaś przeżywała jednego z najmocniejszych kacy w życiu.
Co prawda koszmarne uczucia jakich doznawała odpłynęły, niemniej teraz jej zmysły atakowała twarda rzeczywistość, wyraźniejsza niż kiedykolwiek. Powoli jednak jej ciało przestawało być tylko workiem mięsa. Dziewczyna zorientowała się też, że czyjeś dłonie zaciskają się jej na pupie, gdyż była niesiona.

Seander spochmurniał odkąd zostawili Raetara. Stał się jakiś milkliwy i w ciszy prowadził dwójkę ludzi za sobą. Doświadczenie i wrodzony krasnoludzki spryt pozwalał mu na orientację pod ziemią. A jego topór bez problemu radził sobie z barierami jakimi były kolejne drzwi piwnic.
Póki co, nie znaleźli w piwnicach, opuszczonych zapewnie, domów nic wartego uwagi.
Były wprost ogołocone....a przez świetliki w niektórych piwniczkach, było widać...ze ulice były równie puste co piwnice.
Wreszcie Seander uznał, że można wyjść na powierzchnię. I wyszli z piwnicy do opustoszałego domu, by wyjść na ulicę i zobaczyć przed sobą opustoszały widok.
Świątynia...zdewastowana i zapomniana świątynia znajdowała się przed nimi.
Budynki dookoła niej były równie puste i zapomniane, ale nikt nie posunął się do wandalizmu.
- Chodźmy zobaczyć, co czcili tutejsi mieszkańcy. To nam dużo może o nich powiedzieć.- rzekł krasnolud raźno kierując się w kierunku przybytku. A Dalanowi pozostało podążyć za nim.

Przed wrotami stał kamień a nim wyryty był zatarty już nieco napis.

Cytat:
O SUPEREGO,
TY, KTÓREGO CZCIMY.
TY, KTÓRY UWZNIOŚLASZ IDEE.
TY, KTÓRY TWORZYSZ NAKAZY I PRAWA.
TY, WSKAZUJĄCY DROGĘ DOSKONAŁOŚCI.
SYNU ID, WSPÓŁTRÓJCO CAŁOŚCI, STRAŻNIKU MORALNOŚCI
ZEŚLIJ BŁOGOSŁAWIEŃSTWO NA SWYCH SYNÓW I CÓRY.
Jedno było pewne... Nie czcili tu żadnego bóstwa z panteonu Tais.
W środku świątynia prezentowała się nie lepiej.


Gruz, pył...zdewastowane mozaiki. Piękny niegdyś przybytek przypominał obraz nędzy i rozpaczy. Było tu tak samo cicho jak w pozostałych miejscach miasta. Były ławy dla wiernych (obecnie połamane), zbezczeszczony jakimś zaschniętym płynem, ołtarz ceremonialny. Nie było jednego, wizerunku bóstwa.
Krasnolud rozejrzał się po świątyni i rzekł.- Nie jest źle. Chyba nikt z miejscowych nie pofatyguje się tu nas szukać. Ja rozejrzę się za zapiskami świątynnymi, a ty przypilnuj Natali. Może być?

Kerm
Dalan Neso


Następne piwnice wyglądały dokładnie tak samo, ja te znajdujące się pod domem medyka - puste i ciemne. Nie czernią jaskiń rozciągających się wśród korzeni wysokich gór, ani nawet czernią bezksiężycowej nocy. Były ciemne jak każda szanująca się piwnica, tyle tylko, że bardziej brudne i mniej używane.
Kolejne drzwi ustąpiły wobec popartych siłą argumentów Seandera, ukazując kolejne pomieszczenie, prawie niczym nie różniące się od tego, w którym obecnie przebywali.
To zaczynało być powoli nudne.
Nastroju bynajmniej nie poprawiał kiepski humor Seandera, ani też obecność Natali. Co prawda obecność ładnej i zgrabnej młodej kobiety powinna poprawić samopoczucie każdemu mężczyźnie, który potrafił docenić urok niewiast, ale w tym przypadku to jakoś nie zadziałało. Zapewne częściową winę ponosiła pozycja, w jakiej znalazła się Natali. Co prawda można to było nawet nazwać 'bliskim kontaktem', ale fakt przebywania na plecach Dalana konwersacji wcale nie służył. Niesienie zgrabnej - jak już wspomniano - dziewczyny było przyjemniejsze od targania worka fasoli tej samej wagi, ale fakt pozostawał faktem.
Z drugiej strony... worek fasoli nie mógł w jakimś momencie zaprotestować i dać człowiekowi w łeb.

Minęli kolejną piwnicę, potem następną. I jeszcze jedną.
W końcu będący ich przewodnikiem po tych podziemnych pomieszczeniach Seander zdecydował się na opuszczenie zacisznych podziemi i wyprowadził grupkę na równie jak piwnice pustą, ale za to odrobinę jaśniejszą ulicę. Akurat wprost na świątynię.
Jak słusznie zauważył Seander opustoszała świątynia powinna zapewnić odrobinę prywatności komuś, kto kryje się przed mieszkańcami miasta. Pod warunkiem, że opuścili ją również kapłani. Jeśli jacykolwiek tutaj byli.
Wypisane na tablicy słowa 'superego' oraz 'id' nie kojarzyły się Dalanowi z żadnym bóstwem. Kiedyś słyszał o ego i superego, ale raczej w odniesieniu do człowieka, czy też jego wnętrza. Nie o wnętrzności oczywiście chodziło, tylko - jeśli dobrze spamiętał filozoficzne wywody - o osobowość, tak zwane 'wewnętrzne ja'. Od słowa 'ego' pochodziły ponoć słowa 'egoizm' czy 'egocentryk'. A może na odwrót... Nie obchodziło go to zbytnio.
Występujące na samym końcu 'id' było mu całkiem obce, ale nie pamiętał już, czy ciąg dalszy wywodów przespał, czy też rozsądnie opuścił towarzystwo filozofa. A może - jak się teraz, nieco zbyt późno, okazało - nierozsądnie.

Gdy Seander wybrał się na zwiedzanie świątyni, Dalan ostrożnie postawił Natali na podłogę, a potem posadził ją na w miarę się jeszcze trzymających resztach jednej z ławek.
Nie chodziło tu o to, że miał dość noszenia dziewczyny. Przynajmniej nie tylko...
Natali, jak się zdawało, zaczynała powoli odzyskiwać świadomość, a szarpanie się z wyrywająca się z jego objęć dziewczyną nie leżało w jego najbliższych planach. I nie należało się spodziewać, że szarpanina taka okaże się przyjemna dla którejkolwiek ze stron.
- Dobrze się czujesz? - spytał cicho, patrząc w oczy dziewczyny.
Nie miał pojęcia, czy, choć oczy te były szeroko otwarte, Natali w ogóle go widzi. A jeśli tak, to czy go poznaje...

Buka


Miri / Natali


Zmysły wciąż nie do końca funkcjonowały jak powinny, i nie miała pojęcia gdzie się znajduje, ani co się z nią dzieje. Oni w tym czasie prowadzili ją podtrzymując z obu stron, Natali zaś - niejako do tego zmuszana - człapała nieudolnie przed siebie.

Głosy, męskie łapy... strach.

Czy to na jawie, czy też i w jej majakach, ktoś ją złapał, i nie miał zamiaru puścić. Szarpała się bezradna, starając uwolnić i odmienić swój parszywy los, oprawcy byli jednak silni, i co gorsza mieli znowu przewagę liczebną. Pogodziła się już z parszywą drogą jaką zafundowało jej życie, tym razem jednak nie miała zamiaru dać się tak łatwo.

Determinację w przeciwstawieniu się kolejnemu koszmarowi przełamały jednak okropne słowa.

Zaczęła wrzeszczeć niczym opętana, po raz kolejny nie mogąc uwierzyć w nadchodzący koszmar. Znów wykorzystywali ją na wszelkie możliwe sposoby, gnojąc niczym zwierzę. Ostatnie bariery zdrowego rozsądku zostały już do końca zniszczone, a jej nie pozostało z kolei nic innego, jak to zakończyć, obojętnie w jaki sposób. Odczuwając wprost nieopisany ból niemal popuściła... no dobrze, popuściła. Jednak tylko odrobinę.

Szmaciana laleczka.

Tyle z niej zostało.


....


Ktoś coś mówił, tyle że całkiem spokojnym, zwyczajowym głosem. Wydawał się martwić jej stanem, przejmować jej osobą. Jak na NICH, było to wprost nie do pomyślenia. Więc chyba jednak ktoś inny... . Wzrok powoli powrócił do normalności, a Natali zaczęła odbierać bodźce związane z jej otoczeniem. Nie była zakuta w łańcuchy, nie była więziona. Co prawda widok piwnicy przyprawił ją o mdłości, tym razem jednak tuż obok niej znajdowały się osoby które nie tak dawno poznała, a nie Inkwizytorzy.

Okropny, tępy ból zdawał się przebijać czaszkę na wylot, nie pozwalając skupić się do końca na rzeczywistości. Do tego wciąż te mokre, nieprzyjemne ubranie, rozczochrane włosy, coraz bardziej denerwujące swędzenie, a teraz jeszcze i nieco pewnego specyficznego smrodu.
Ktoś chciał światła, narzekając na otaczający ich mrok. Natali wymamrotała więc kilka słów, po czym dotknęła ręki Dalana, nawet nie wiedząc że to on. Kawałek żelastwa jaki miał na sobie rozbłysnął nagle intensywnym światłem.

- Co tu robimy? - Szepnęła ledwie słyszalnym głosem, wśród bólu rozsadzanej głowy.

Leonidas

Sarius Quinnvertino


Sarius stał w gotowości przodem skierowany w stronę z której jeszcze przed chwilą wyskoczył. Wiedział, że jeśli jednak Mściciel pojawi się tutaj to być może czeka go najcięższa walka w życiu... i wojak czekał z nieukrywanym uśmiechem. Krew w nim burzyła. Wiedział, że nie powinni walczyć jednak jeśli miało dojść do pojedynku to przywita go jak zawsze – z pokorą i bezmierną wolą zwycięstwa.
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Słowa Turama okazały się prawdziwe lub też ich zamaskowany przeciwnik nie ruszył za nimi. Tak więc i serce wojaka zaczęło bić wolniej zdając się przez to dać znać napiętym mięśniom całego ciała, że na razie mogą się rozluźnić. Sarius opuścił lekko bronie cały czas jednak kątem oka starając się obserwować miejsce z którego wyskoczył. Dopiero teraz dotarło do niego gdzie się znajdują. Labirynt... „Przerażenia” - jak go nazwał ich nowy towarzysz? Wojak zapomniał. Jednak nie było to dla niego istotne. To po prostu kolejne wyzwanie przeciwko któremu zostali rzuceni. Od rozmyślań i obserwacji oderwał go Andre. Wojak, choć w głębi duszy wydawało mu się to zabawne, czuł pewną sympatię do wampira – zaczął już udowadniać, że nie powinien być osądzany tylko za przynależność do krwiożerczej i mrocznej rasy; przynajmniej dla niego.
-Nie musisz dziękować. Wierzę, że zrobiłbyś to samo dla mnie. – przytaknął głową z uznaniem wampirowi jak i na potwierdzenie prawdziwości swoich słów. Nie oczekiwał żadnej odpowiedzi toteż ruszył parę kroków w stronę obu wejść. Wydawało mu się bez różnicy którędy pójdą. Po chwili milczenia o ich drodze zadecydował los w postaci noża wyrzuconego przez krasnoluda. Wojak chwilę patrzył w tunel które wskazało ostrze. Czy ta decyzja okaże się słuszna? Czy właśnie przypieczętowali swój los? Sarius potrząsnął szybko głową, śmiejąc się sam z siebie. To nie czas i miejsce na takie rozmyślania. Andre ruszył przodem w tym czasie, a wojak nie chcąc opóźniać drużyny podbiegł do niego i zaczął iść zaraz za nim. Przechodząc przez tunel mocno ścisnął miecze w rękach. Cokolwiek ich spotka, tanio skóry nie zamierzał sprzedać..

Szybko okazało się, że tym razem los rzucił im potężnego przeciwnika: monotonię, bezsens, poczucie psychicznego już nie zmęczenia, ale już wyczerpania. Oglądanie ciągle tych samych ścian, tych samych rozwidleń – a przynajmniej sprawiających wrażenie tych samych, było dobijające. Sarius pilnował się żeby zachować ostrość myślenia. Siłę czerpał już tylko z jednej myśli – słabością było by dla niego się teraz poddać, poddać się w ogóle. Nie tolerował tego u siebie. Toteż w umyśle postawił, po pewnym czasie, silną barierę która odcięła jego myśli od tych wszystkich negatywnych doznań. Gdy tylko zaczął traktować tę przeprawę jako kolejny trening na sercu wojaka zrobiło się raźniej. Ktokolwiek jest panem tego miejsca, nie złamie jego woli. Jak się, na szczęście, okazało, obawy, że będą błądzić po labiryncie w nieskończoność były chybione. Gdy tylko w ich polu widzenia weszły drzwi wiodące ku czemuś nowemu w serce całej drużyny wbił się na nowo zapał. Ochoczo przeszli przez piwnicę i weszli po schodach by pojawić się we wnętrzu jakiegoś domu. Nie mieli czasu nawet by się rozejrzeć bo krzyki krasnoluda szybko kazały im opuścić dom który chwilę potem runął z lekkością jakby był wykonany z papieru.
Dopiero gdy opadł kurz mogli przyjrzeć się miejscu w jakim się znaleźli. Miasto zbudowane w potężnej grocie. Może nie miasto, a raczej jego ruiny. Wszyscy chwilę spoglądali tak w milczeniu z którego wyrwał ich jakiś ruch. Sarius intuicyjnie dobył broni i dokładnie w chwili gdy spostrzegł potwora był przygotowany by się na niego rzucić. Bestia wyglądała ohydnie – zdecydowanie zaliczała się do najszkaradniejszych bestii jakie widział, jednak zdyscyplinowany umysł wojaka nie dopuszczał w tej chwili do siebie strachu. W tym momencie spoglądał na przeciwnika uważanie starając się wychwycić najbardziej słabe miejsca w jego ciele, w głowie miał już zapamiętane dokładnie najbliższe otoczenie i większość przeszkód które zamierzał wykorzystać na swoją korzyść w potencjalnym starciu. Przeniósł ciężar ciała na prawą nogę gotów wybić się z niej na choćby jedno drgnienie potwora. Stwór jednak nie był bezmyślną bestią i wolał ustąpić pola drużynie. Od razu w sercu wojaka powstały pytania czy ścigać i schwytać, czy wręcz zabić to coś. To raczej próbowałby osiągnąć wcześniej. Teraz jednak uznał, że najlepiej jak się oddalą z tego miejsca. Tak więc pomysł zwiadu przez Andre w postaci nietoperza wydał mu się dość dobry. Przestrzegł go tylko przed braniem w udziale w jakiejś potyczce. Lepiej niech dowiedzą się więcej zanim podniosą na kogoś, czy na coś, miecz.
Tak więc drużyna ruszyła w jednym kierunku nie mając nic lepszego do roboty. Sarius
co jakiś czas wędrował dłonią ku rękojeści swojego nowego miecza i odrobinę po metalu z jakiego zostało wykute ostrze. Ogromnie pragnął mieć chwilę na poznaniu miecza, na zrozumieniu go. Wiedział, że dzierży najdoskonalsze ostrze jakie miał w życiu w rękach, perspektywa wypróbowania go w walce była ogromna jednak postanowił, że nie da się jej skusić, przynajmniej dopóki nie będzie to absolutnie konieczne.

Drużyna podróżowała, bez celu w zasadzie, bardziej po to by nie pozostać w miejscu w którym mógł ich odszukać potwór. Wszyscy w zniecierpliwieniu oczekiwali powrotu wampira ciekawi informacji jakie ten mógł zdobyć. Nikt z nich przez ten czas nie zamienił nawet słowa, raz – dlatego by nie usłyszały ich jakieś niechciane uszy, a dwa, wszyscy byli zmęczeni, nie było na chwilę obecną nic do powiedzenia, zbyt wiele pytań, a odpowiedzi żadnych.
Wampir pojawił się bezgłośnie co wywołało uśmiech na twarzy Sariusa – zdał sobie sprawę, że dość łatwo pewnie będzie zaskoczyć ich stworzeniom które tu żyją, które wychowują się w ciemności i od umiejętności pozostawania w ciszy zależy ich życie.
Z uwagą wysłuchał rewelacji Andre. Jego ocena sytuacji i proponowany kierunek marszu wydawał się bardzo logiczny toteż wojak przystał na plan bez zbędnych pytań.
Ruszyli więcej na południe, ku murom i ku, miał nadzieje, jakimś innym, przynajmniej neutralnym, wobec nich, istotą. Z uwagi na możliwe niespodziewane spotkania wojak zasugerował by trzymali się bardziej linii budynków niż otwartej drogi, a sam trzymał ręce na rękojeściach gotowy na jakikolwiek ruch wyciągnąć miecze. Obserwował też okolicę którą mijali, oceniał pod względem możliwości zabarykadowania się i obrony. Kto wie do czego będą zmuszeni...



woltron

Garvalan Corus

Podróż po labiryncie była monotonna, choć trzeba przyznać, że żaden z czterech mężczyzn na to nie narzekał, ponieważ emocji w przeciągu kilku ostatnich godzin było aż nadto. Chwila oddechu była miłą odmianą, przynajmniej przez pierwsze godziny.
„28 rozwidlenie” pomyślał Smoczy Miecz, gdy kolejny raz stanęli przed wyborem drogi. Tak jak w poprzednie 28 razy tak i tym razem zdali się na ślepy los, rzut monetą. Nikt nie protestował, gdyż żaden z pozostałych mężczyzn nie miał lepszego pomysłu. Tym razem mieli szczęście i znaleźli drzwi podobne do tych z których przyszli. A może były to te same drzwi? Żaden z nich nie był tego pewien, jednak nie zastanawiali się zbyt długo nad tym. Pierwszy przeszedł von Mortis, potem Turam, Smok, a na końcu Sarius.

Wylądowali w piwnicy jakiegoś zniszczonego budynku. W pomieszczeniu panował pół-mrok, ale było wystarczająco jasno by dostrzec, że z ścian odpada tynki.
- Chodu! Ten dom zaraz się rozsypie, grzebiąc nas pod swoimi gruzami!!! – krzyknął Turam, rzucając się do ucieczki. Pozostali ruszyli za nim, ufając, że stary krasnolud wie o czym mówi. Wybiegli na zewnątrz w ostatnim momencie. Stara, trzypiętrowa, kamienica zawaliła się za nimi. Dopiero na zewnątrz cała czwórka zdała sobie sprawę, że znajduje się w podziemnym mieście, a właściwie w ruinach miasta, gdyż stan reszty okolicznych kamienic i domów był równie zły co kamienicy z której wyszli.
- Dla uściślenia nigdy tu nie byłem – powiedział Turam uprzedzając pytanie Garvalana. „A więc znów czeka nas wędrówka w nieznane” pomyślał. Nie powiedział jednak nic, gdyż kątem oka zauważył ruch. Pozostali też go zauważyli, może nawet wcześniej niż Smoczy Miecz.

Początkowo Garvalan pomyślał, że istota kryjąca się w cieniu to człowiek, jakiś mieszkaniec miasta, który przetrwał jego kataklizm. Szybko okazało się, jak bardzo się mylił, ponieważ jedyne co łączyło istotą z ludźmi było to, że była humanoidalna. Bestia w jakiś sposób ich zauważyła, choć nie miała oczu, po czym uciekła z małpią zręcznością na jedną z kamienic.

Smoczy Miecz wyjął miecz, jednak nie zamierzał ruszyć na bestię. Wynikało to z chłodnej kalkulacji – nie wiedział czy w budynku do którego uciekła bestia nie ma ich więcej, nie wiedział też co czai się za rogiem. Pozostali widocznie doszli do podobnego wniosku.

Propozycja Andre spotkała się z powszechną aprobatą i wampir wbił się w powietrze w postaci niewielkiego nietoperza, który po chwili znikł w mroku. Pozostała trójka ruszyła przed siebie nie mając lepszego pomysłu.

Po godzinie wampir wrócił przynosząc wiele ciekawych, choć w sumie niezbyt dobrych, informacji, gdyż trudno było uznać za dobrą informację o tym, że znaleźli się w części miasta opanowanego przez potwory. Postanowili ruszyć do niezniszczonej części miasta, mając nadzieję, że znajdą tam potrzebne informacje, a także jedzenie i picie. Andre ponownie przybrał formę nietoperza i ruszył w kierunku niezniszczonej części miasta, za nim w ciszy podążyła pozostała trójka. Smoczy Miecz podobnie jak Sarius i Turam trzymał dłoń na rękojeści na wszelki wypadek gdyby nie uniknęli grupy potworów o której mówił Andre.

Buka & Kerm
________________________________________

Kerm
Dalan Neso


Natali zareagowała, co w gruncie rzeczy ucieszyło Dalana, chociaż wypowiedziane przez dziewczynę słowa nijak się miały do zadanego jej pytania.
- Pamiętasz cokolwiek? - spytał. - Studnię? Kamiennego lwa? Właściciela złotej komnaty pełnej skarbów?
Przez chwilę wyraźnie myślała, marszcząc drobne brewki, w końcu spojrzała uważniej na mężczyznę.
- To pamiętam, ale na komnacie skarbów się kończy...
- Gdy podałaś właściwą odpowiedź otworzyły się drzwi. Możesz tego nie pamiętać, bo zemdlałaś - relacjonował Dalan. - Seander i Raetar wzięli cię pod pachę i przenieśli przez próg. Trafiliśmy do miasta schowanego w wielkiej grocie. Niemal w środek konfliktu między ludźmi i jakimiś potworami.
- Powiedziałem, że jesteś chora - mówił dalej Dalan - i uwierzyli, bo na taką wyglądałaś. Doszliśmy do medyka, a ten poczęstował cię jakąś piorunującą miksturą, po której przestałaś krzyczeć. Potem zanurkowaliśmy do piwnicy, a Seander zaprowadził nas do tej świątyni. Na razie to wszystko.
- Yhym... - Padła wyjątkowo emocjonująca odpowiedź Natali, po czym rozejrzała się dokładniej po otaczającym ją miejscu - Jednak i tak mi w sumie do końca nie odpowiedziałeś...
- Może zadałaś nieodpowiednie pytanie? O co dokładniej ci chodzi? O to, co było jeszcze wcześniej?
- ...i wpychasz mi się w słowa - Dodała - Co wy konkretniej robicie w tych światach?. Szukacie czegoś lub kogoś?
Dalan nie powiedział, że tak się zdarza, gdy ktoś przerywa wypowiedź i nie od razu kończy.
- Czegoś. A dokładniej sposobu na wydostanie się ze skazanego na zagładę świata. Ponoć potrzebne do tego są imiona naszych przeciwników, ponoć zapisane w jakiejś księdze. Księdze Imion.
Natali cicho jęknęła, po czym złapała się palcami za obie skronie.
- Nie pamiętam wielu rzeczy... nie pamiętam... - Szepnęła, po czym dodała nieco głośniej, spoglądając na Dalana - To co robimy?
- Poczekamy na Seandera - odpowiedział. - Chyba że masz ochotę na zwiedzanie.
- Seander to ten Krasnal tak? - Bardziej stwierdziła, niż spytała. - Możemy się chyba rozejrzeć co?
- Chodźmy zatem - powiedział Dalan. "Jeśli ustoisz na nogach" dodał w myślach.

Talgan, który nie zważając na spadające na drużynę kłopoty drzemał sobie spokojnie w nosidełku, nagle otworzył oczęta i skierował wzrok na Natali.
- A gugu? - spytał i wyciągnął łapkę, by schwycić ją za włosy.
Natali zamrugała parokrotnie oczami. Była chyba do tej pory ślepa, by nie zauważyć niemowlaka, którego miał w nosidełku Dalan. No ale w końcu ostatnio miała amnezję, do tego niezłą jazdę po prochach, i swoje zwyczajowe schizy, taki "drobny" fakt jak obecność dziecka mógł jej więc umknąć... . W kącikach jej ust pojawił się ledwie zauważalny cień uśmiechu.
- Przedstawiam ci mego podopiecznego, Talgana - powiedział Dalan. - Jest zwykle bardzo kochanym dzieckiem, ale pasjami lubi zaczepiać ładne dziewczyny.
- A gugu - powiedział obrażonym tonem Talgan i pokazał Dalanowi język. A potem spojrzał na Natali przybierając wygląd prawdziwego aniołka.
- Czyli to nie twój syn tak? - Spytała, po czym wyciągnęła do małego dłoń, a konkretniej palec - Uroczy jest... mogę go potrzymać?
- Czemu nie - powiedział Dalan, wysupłując Talgana z nosidełka. - Bądź grzeczny, mój drogi i nie przynieś mi wstydu - powiedział.
Talgan łypnął na Dalana okiem, a potem, cały rozpromieniony, niemal rzucił się Natali w ramiona.

Trzymającą Talgana Natali targało naprawdę wiele uczuć, i na chwilę zrzuciła zimną maskę obojętności. Obawiała się, by dziecko nie zaczęło płakać, w końcu wyglądała fatalnie z rozmazanym makijażem, a i z nim w ładzie przypominała... .
- No co tam u ciebie? - Szepnęła spoglądając z bliska w twarzyczkę Talgana, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- A gugu? - powiedział Talgan, wyciągając łapkę i gładząc Natali po policzku. - A gugugu... - dodał zdecydowanym tonem.
Tym razem łzy popłynęły już gęsto po jej policzkach, mimo dosyć dużego uśmiechu na ustach. Zachowywała się naprawdę dziwnie.
- Jesteś kochana... znaczy się kochany - Poprawiła się szybko, uśmiechnęła do Talgana, po czym leciutko stuknęła go palcem po nosku. Następnie spojrzała na Dalana.
- Pewnie mnie masz za głupią wariatkę co? - Spytała nieco markotnym głosem, obcierając załzawione policzki wolną dłonią.
Za wariatkę z pewnością jej nie uważał. Raczej za kogoś, kto miał za sobą ciężkie przeżycia.
- Wariatkę trzymałbym o rzut kamieniem od Talgana. - Dalan uśmiechnął się, szukając po kieszeniach czegoś co nadałoby się na chusteczkę do nosa. I do wyrzucenia, bowiem nie sądził, by z jakiegokolwiek materiału dałoby się zmyć ślady makijażu. W końcu sięgnął do plecaka i wyciągnął jakąś szmatkę. Niedoszłą pieluszkę Talgana. - Przykro mi - powiedział - ale tylko tym dysponuję. - Podał ją Natali.
- Dziękuję - Szepnęła, po czym zaczęła obcierać policzki nietypową chustką - To ruszamy się i rozejrzymy po tych ruinach?. Bo mnie to obojętne, zresztą nie wygląda to na miejsce w którym by znajdowało się coś ciekawego...

Buka


Miri / Natali


Za ołtarzem znajdowało się niewielkie przejście, niegdyś zamykane drzwiami, z których w tej chwili zostały tylko drzazgi.
Za krótkim korytarzem znajdowała się dalsza część budowli.
- Tu chyba był jakiś klasztor - powiedział Dalan.
Pomieszczenie znajdujące się na końcu korytarza wyglądało jak typowy refektarz. Z tym tylko, ze refektarze nie miały zwykle ścian oskrobanych z tynku do gołej cegły.
Kawałek dalej natrafili na niewielkie pomieszczenia, które mogły służyć tylko jednemu celowi.
- Cele jak się patrzy - skomentował Dalan. - Malutkie, przytulne... Marzenie samotnika.
Pokoiki, a raczej klitki, miały wymiary niewiele większe od metra na dwa...

Natali w trakcie zwiedzania ruin wciąż trzymała Talgana na rękach, który przytulił główkę w okolice jej serca, a wnioskując z zamkniętych oczek, drzemał sobie w najlepsze. Klasztor nie zaprezentował im niczego ciekawego, zwiedzanie jego czarnowłosej upływało więc z obojętną miną. Do czasu, gdy zobaczyła małe pokoiki.
- Tu nic nie ma - Powiedziała wyjątkowo chłodnym głosem, wpatrując się do wnętrza jednego z niewielkich pomieszczeń. Następnie bez słowa odwróciła się na pięcie, odchodząc z tamtego miejsca. Wyraźnie coś wprawiło ją w niepokój, na czole zaś pojawiła się kropelka potu.
- Może tam dalej będzie coś ciekawszego - powiedział Dalan, udając, że nic nie zauważył. - Może poszukamy biblioteki? Jeśli mamy szukać księgi, to może tam znajdziemy jakąś wskazówkę.
- Wątpię - Odburknęła, czekała jednak wyraźnie w którą stronę pójdzie... .
- Ja też - uśmiechnął się lekko Dalan. - Ale sprawdzić musimy.

Biblioteka, podobnie jak reszta budowli, wyglądała niezbyt okazale. Prawdę mówiąc niewiele bibliotekę przypominała. Sądząc z tego, co Natali i Dalan zobaczyli, ktoś sobie urządził tu piękne ognisko. A nawet niejedno, co się okazało przy dokładnym przyjrzeniu.
Regały spłonęły wraz ze znajdującymi się na nich księgami, zwojami, czy co tam się znajdowało.
- Hmpf... - Dziwnie westchnęła, po czym lekko trąciła czubkiem buta jakąś kupkę popiołu leżącą akurat tuż przed nią. Nie spodziewała się wielkich znalezisk, i jej pesymizm okazał się trafny, nie pozostało więc chyba nic innego jak wrócić do początkowego miejsca i czekać na pozostałych?.
- Jeszcze gdzieś, czy wracamy? - Spytała.
- Nie rozumiem ludzi, którzy palą książki... - Dalan pokręcił głową. - Ktoś tu chyba ma źle w głowie... Fanatycy, czy coś w tym stylu. Solidnie się tu napracowali.

Kolejna sala była wielka.
W olbrzymich oknach, straszących pustką, niegdyś tkwiły witraże, których resztki obficie zalegały podłogę, chrzęszcząc pod butami wchodzących.
Na podłodze wymalowane były wielkie okręgi. Osiem, obok siebie, ustawione w kółko.

Natali przez chwilę rozglądała się po wielgachnej sali, po czym jej wzrok zatrzymał się na podłogowych kręgach.
- To sala medytacyjna. Medytuje się w kręgach - Krótko wyjaśniła.
- Znasz się na tym? Jesteś magiem? - spytał Dalan.
- Nie, nie jestem - Pokręciła przecząco głową - Duchowni również medytują, niekoniecznie tylko Mnisi. Pewnie szukano tu spokoju, wyciszenia i bliskości ze swym patronem.
- Szkoda tylko, że nie wiemy, kto był tym patronem - stwierdził Dalan. - Na tablicy przed świątynią pisało o superego... Ale to jakieś dziwne. Chyba, że nie do końca zrozumiałem napis.
- Zrozumiałeś - Odparła, minimalnie kołysząc Talgana - Ja również nigdy o niczym takim nie słyszałam, czymkolwiek miałoby być.
- To chyba jesteśmy w kropce... - powiedział. - Nie wyobrażam sobie wezwania jakiegoś superego czy id. Albo ida... Ona czy on...

- Jeśli nie masz ochoty na medytacje, to może wrócimy do świątyni - powiedział po chwili Dalan. - Może Seander coś odkrył ciekawego.
- Chodźmy więc - Wzruszyła ledwie dostrzegalnie jednym ramieniem.

Ajas

Andre Van von Mortis


Andre wszedł pewnym krokiem na skrzyżowanie paru uliczek. Stragany z różnorakimi towarami były rozstawione wzdłuż uliczek, a ludzie rozmawiali ze sobą o różnych sprawach. Wampir spotykał się częściej z umiejscawianiem rynków na placach, jednak nie mógł okazywać zdziwienia, pewność i zdecydowanie były teraz jego kluczem do sukcesu. Dostojnym krokiem podszedł do najbliższego kramu. W postawie i chodzie Mortisa z łatwością można było wyczytać ,iż błękitna krew płynie w jego żyłach. Kroki były sprężyste, postawa wyprostowana a pierś wypięta do przodu. No i to zimne spojrzenie, spojrzenie którego tak nienawidzili przedstawiciele niższych klas. Andre zawsze starał się opanować oczy, jednak wychowanie, przyzwyczajenia i warunki w jakim go wychowano zazwyczaj brały górę. Wampir jednak nie poddawał się i za każdym razem toczył zacięta walkę sam ze sobą, próbując patrzeć na ludzi z życzliwością. Tym razem (jak zazwyczaj zresztą) miły szlachcic przegrał pojedynek z zimnym stereotypem, i władczy wzrok omiatał uliczki. Prawą ręką Mortis przejechał po włosach wyciągając niesforne kosmyki spod kołnierza jego płaszcza. Zaletą bycia nieumarłym było to, iż ciało nie wydzielało potu, dzięki temu nawet po długiej podróży wampir wyglądał dość świeżo, a jego włosom brak częstego mycia nie szkodził ,aż tak bardzo. Kolejnym plusem było nie roztaczanie wokół siebie nieprzyjemnej woni, właściwie wampir niczym nie pachniał. Jednak w podroży ciężko dbać o higienę, zwłaszcza gdy co krok trzeba walczyć o życie. Lewa ręka poprawiła kapelusz, i odruchowo przejechała po jego rondzie. Nakrycie głowy, było najbardziej zadbaną częścią stroju bladolicego łowcy. Oczywiście rondo było w niektórych miejscach powyginane, a cały kapelusz pokryty był warstwą brudu i pyłu, który osiadł na nim w czasie wędrówki przez ten zamek, ale po za tymi szczegółami był w bardzo dobrym stanie. Nie było na nim łat, czy dziur, Andre dbał osobiście by nakrycie głowy było bezpieczne. Czasem szanował je bardziej niż swoje własne życie. Czarny płaszcz wampira już w takim dobrym stanie nie był, tu i ówdzie widać było małe uszczerbki na czarnym materiale. Na piersi zaś widniały cztery podłużne dziury po atakach mściciela, odsłaniając skórznie która przysłaniała ciało wampira. Ona również była uszkodzona po ataku zamaskowanego, ale wprawny rzemieślnik powinien naprawić ją w mgnieniu oka. Na plecach białowłosego znajdował się stary, znoszony duży plecak podróżny. Wampir dostał go jeszcze od ojca, na pierwszą swoją wyprawę łowiecką, od tamtego czasu zabierał go na każdą podróż. Aktualnie nie był on mocno zapełniony, znajdowały się w nim jedynie trzy pary zapasowych ubrań i płaszczy, trochę złota oraz 3 sporych rozmiarów flakony z ludzka krwią. Buteleczki nosił przy sobie na wypadek nagłego ataku przeklętego głodu, jednak miał nadzieje ,że w najbliższym czasie nie będzie zmuszony ich używać. Spodnie wampira były czarne jak reszta stroju, wykonane z gładkiego, zapewne drogiego materiału, dopasowane do koszuli znajdującej się po płaszczem. Wysokie buty stukały małym obcasem o bruk, był to ostatni krzyk mody w rodzie Mortisów.

Mimo niezwykłej bladości, młodzieniec mógł uchodzić za przystojnego. Z twarzy nie można było dać mu więcej niż dwadzieścia trzy lata, oczy mimo swego chłodu były bystre, brwi zaś delikatne. Jego policzki były gładkie, gdyż wampiryczna klątwa sprawiła ,że zarost przestał się pojawiać. Nos był zwyczajny, po prostu pasował do pociągłej twarzy, tak samo jak wąskie usta. Andre był niezwykle szczupły, przez swoją bladość mógł przypominać zjawę.

Takiego osobnika zobaczyli bywalcy targowiska, i nie byli zbyt zachwycenie jego obecnością. Wyróżniał się, był inny niż oni, wyglądał na nietutejszego, a to chyba najgorsze przestępstwo jakie można popełnić w małych skupiskach ludzi - wyglądać odmiennie. Mortis jednak postanowił podjąć próbę wydobycia od nich jakiś przydatnych informacji. Nie był może najlepszym dyplomatą, ale nie należał tez do tych którzy wszystko załatwiają po najmniejszej linii oporu. Przyglądając się towarom znajdującym się na straganie, zagadnął sprzedawcę.

- Ma, pan spory wybór! Pewnie klientów co nie miara, przewija się przez pana kram?
- Kupujesz czy gadasz? – burknął sprzedawca. Do życzliwych najwidoczniej nie należał.
- Och, tak tylko staram się umilić sobie czas. – mówił dalej, niezrażony początkowymi niepowodzeniami wampir. Uniósł do góry jedną z błyskotek leżącą na ladzie i patrząc na nią z przymrużonym okiem, spróbował po raz kolejny, o cos zapytać. – A działo się tu ostatnio coś się ciekawego? Mało ostatnio przebywałem w okolicy i … – Andre przerwał widząc spojrzenie sprzedawcy. Było to spojrzenie dziwne, nieufne, nieprzychylne i wampir wiedział już ,że zdobywania informacji nici. Oddalił się powoli, do kolejnego straganu, ale i tu przywitały go te nieprzychylne spojrzenia. Tłum gęstniał wokół niego, i Mortis czuł ,że za moment może być bardzo nieprzyjemnie. Uzbrojeni strażnicy tylko potwierdzili jego domysły. Mieli ze sobą sieci, gdy tylko wampir je zobaczył westchnął w duchu „O nie, on się wścieknie…” , ledwie zdążył to pomyśleć i usłyszał ciche chlupotanie od strony swojej broni. Mimo że ostrze ukryte było ukryte pod płaszczem białowłosy dokładnie wiedział co miecz chciał mu teraz przekazać.

-„ Nas żywcem?! Nas!!? Partnerze, to się nie godzi! Daj mi ich! Już ja ich nauczę szacunku! Pokażę im co znaczy z nami zadrzeć!”- zapewne coś w tym guście próbowała przekazać mu wirująca w rękojeści krew. Wampir jednak klepnął przez płaszcz głowicę miecza, i syknął cicho.
- Spokój ale już. Na razie nie potrzeba nam walki.
Odpowiedziało mu oburzone i obrażone chlupotanie, które jednak pomału cichło posłusznie.

Zbrojni jednak chyba, koniecznie chcieli walczyć, gdyż nic nie wskazywało na to ,że za nim rzucą się na niego to porozmawiają czy spróbują wszystko wyjaśnić. Było ich już dwunastu, a tłum rozsunął się lekko robiąc im miejsce do złapania, nowego przybysza. Andre westchnął i już chciał sięgać po miecz gdy sytuacja zmieniła się w jednej chwili.

Smok który wyglądał jak widmo wyleciał nad uliczki, jacyś ludzie uciekali przed nim krzycząc w panice. Zbrojni odwrócili się błyskawicznie, i w tym momencie smok zionął strumieniem energii, podpalając gonionych humanoidów. Wampir nie wiedział co to za bestia, ale nie miał również zamiaru się z nią siłować. Szybko schował się za ścianę pobliskiego budynku, by uniknąć kolejne wiązki energii i obserwował zmagania zbrojnych z jaszczurem. Gdy ten rozłożył skrzydła Andre od razu zrozumiał co się szykuje. W tym miejscu i tak już niczego więcej się nie dowie, a ten jaszczur, może doprowadzić go do czegoś ciekawego. A przecież miał zdobyć informację. Nie mógł pozwolić by to przedziwne stworzenie odleciało zostawiając go daleko za sobą.
Po raz kolejny tego dnia zmienił się w nietoperza, i wzbił się w powietrze dokładnie w momencie gdy widmowy smok wystartował.

Jaszczur był szybki, i przenikał przez budowle, co nie ułatwiało Mortisowi pościgu. Szybko zaczął tracić stwora z oczu, ale zapamiętał w którą stronę gad się poruszał i tam właśnie leciał. Po jakimś czasie, monotonnego lotu coś zakłóciło spokój wampira. Pierw nie mógł zidentyfikować tego dziwnego wrażenia. Trzepotał skrzydłami w powietrzu, wdychając głęboko powietrze. Po chwili wiszenia w powietrzu nie miał już wątpliwości, wciągnął powietrze jeszcze raz w nozdrza i zapikował w dół. Bezwątpienia czuł krew, i to świeża krew, tego zapachu nie można było pomylić. Wampir wylądował na jednej z wielu pustych uliczek, i przybrał swą ludzką postać. Przez chwilę przyzwyczajał się do braku skrzydeł, i słuchał narzekającego chlupotania Rubinu. Andre wciągnął powietrze do nosa, i ruszyła zapachem. Po kilku krokach dotarł do niewielkiej kałuży czerwonej cieczy na ziemi. Przykucnął przy niej, i przejechał po niej dwoma palcami. Wsadził je do ust i oblizał dokładnie smakując krew, by rozpoznać jej pochodzenie.

Nie było wątpliwości krew była ludzka, i to świeża, czuć było ją w powietrzu, podążanie tropem zapachu i krwawych śladów nie powinno sprawić mu żadnego kłopotu.
„Tylko skąd tu wzięła się ta krew?” - pomyślał w duchu wampir i od razu przez myśl przebiegł mu obraz rannego Sarisa i Smoczego Miecza . „ Opanuj się! Oni na pewno nie dali by się poranić w takim miejscu jak to. Po za tym idą na południe, to na pewno nie ich krew!” – skarcił się w myślach i wydobył miecz spod płaszcza. Rubin mógł być teraz potrzebny, bo nie patrząc na to czyja to krew, ktoś lub coś musiało sprawić, że wylała się ona z właściciela. A mało kto oddawał ją po dobroci. Mortis chwycił miecz do ręki, i położył ostrze na pobliskiej kałuży, by Rubin mógł się pożywić.
- Zadowolony? – krew zachlupotała radośni i lubieżnie zakręciła się w głowicy miecza. – Ale teraz cicho – szepnął do miecza Andre i zaczął cicho i ostrożnie podążać szlakiem krwi. Kierował się zapachem i co jakiś czas natykał się na ślady krwi. Poruszał się bezszelestnie, niczym cień, lub opar mgły, w nieznane mu uliczki.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-08-2010 o 22:31.
woltron jest offline  
Stary 28-08-2010, 15:47   #383
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Kaitlin

Nihillara "Efa" Everhndar

Dom Wspomnień, Miasto Mroku



- Nie...- zamarudził draew, na co aż zagotowała się w niej krew. Zamiast zająć się czymś konkretnym wolał leniuchować. Odwróciła głowę z roztargnionym wyrazem twarzy, patrząc chwilę na niego ale nic nie mówiąc. Miała ochotę go udusić, może nie na prawdę jednak jego przyzwyczajenie do wygód było trudne do zaakceptowania dla młodej draewki. Ustąpiła. Wstała, wzięła ręcznik i upuściła mu go prosto na twarz niczym szmatę po czym spokojnym krokiem wyszła, kręcąc głową. Udała się znaleźć, dyskretnie Ardalę lub nietoperza gdyż chciała ruszyć coś do przodu.
Z tych dwojga łatwiej było napatoczyć się na Ardalę, bowiem wiedziała gdzie przywódczyni jest. O nietoperzu usłyszała tylko tyle, że jest w mieście. I nic poza tym... A druid wyraźnie ociągał się z wyruszeniem na łowy.
Pierwsze trzy uliczki można było przejść po bruku, gdyż były opustoszałe, jak większość miasta. Ale potem... powoli zaczynały się tereny pilnowane i zamieszkane przez tubylców. Ona jednak była zabójczynią, umiała poruszać się przez tereny strzeżone pozostając niezauważoną. Z każdą aleją było coraz trudniej, coraz mniej cieni, coraz bardziej poruszała się polegając na mocy pierścienia.
Przyczajona w mroku nie zwracała uwagi znudzonego strażnika. Ani dwóch rozmawiających ze sobą półorków o fizjonomii miejskich opryszków.
Wyminęła ich i ruszyła powoli dalej, systematycznie, w kierunku gdzie przypuszczała spotkać Ardelę. Skradanie było coraz bardziej wymagające. Nie z braku cieni, a z braku miejsca. Tłok był coraz większy i większy. Wydawało się, że ta społeczność żyje koncentrując się wokół konkretnych miejsc.
A w tym przypadku, miejscem tym okazał się solidny budynek koszar miejskich.
Drzwi były zamknięte, a dwóch strażników z halabardami ich pilnowało. Dookoła zaś kręciło się sporo gapiów. Mury koszar były grube i spękane, ale okna zakratowane, a na dachu czaili się mężczyźni z kuszami. Taka mała twierdza.

I oto przed nią pojawiło się wyzwanie, sprawiając że po plecach przeszedł przyjemny dreszczyk. Nie było sposobu by dostać się do środka "tak po prostu". W jej głowie narodził się dość ryzykowny plan. Nihillara schowała się po drugiej stronie domu który stał naprzeciw koszar, przywarła do ściany i wyciągnęła smukłą dłoń, a dookoła jej palców zatańczyły czarne obłoczki. Po chwili energia pomknęła w stronę uliczki tworząc magiczną ciemność ogarniającą ją i spory obszar. Zagryzła lekko wargę poddenerwowana po czym.. wydarła się, krzycząc niczym przerażona kobieta. Zaczęło się, od teraz nie było już odwrotu. Jej krzyk zadziałał tak jak tego oczekiwała. Odczekała dłuższą chwilę...i usłyszała kroki. Kilkanaście kroków. Ośmiu ciężkozbrojnych mężczyzn w ciężkich zbrojach płytowych i uzbrojonych w półtoraręczne miecze zbliżało się do obszaru ciemności. Przy pasach mieli butle z ogniem alchemicznym. Nie zaatakowali jednak. Stanęli na granicy mroku w gotowości bojowej. Jeden wrzasnął tylko.- Teraz już jesteś jedną z nich. Ruszaj do swoich i nie wracaj tu więcej, bo zginiesz. Nie ma już dla ciebie miejsca pomiędzy czystymi.

Elfka wyraźnie się zdziwiła, czemu z góry jej krzyk został uznany za wrogi, nie zaś za krzyk którejś z tubylczych kobiet? Wyszeptała szybko pod nosem inkantację, rzucając zaklęcie niewidzialności. Był to dość nie lubiany przez nią moment. Ona sama widziała swoją dłoń normalnie, musiała mimo tego co mówią jej zmysły wierzyć w to iż czar zadziałał i stała się niewidzialna. Prędko, lecz po cichutku czmychnęła w stronę drzwi koszar omijając niczego nie spodziewających się mężczyzn. Żaden z nich jej nie dostrzegł, plan polegający się do odwrócenia uwagi poskutkował. Liczyła na to że warta, co wydawało się w tym wypadku naturalnym odruchem zejdzie z miejsca straży. Nie zeszła. Elfka oblizała nerwowo wargę, serce biło coraz szybciej. Jednak nie wszystko szło jej po myśli. Spojrzała na drzwi. Jak się okazało zamek nie był problemem, bo jak się okazało, zamka nie było. Problemem była zasuwa pod drugiej stronie i fakt, że wrota były ciężkie.
Na szczęście dla Efy dzielni opancerzeni chłopcy, którzy niby mieli pójść jej na ratunek...wracali. Jeden z wartowników krzyknął. - Otwierać wrota!
I te powoli się otworzyły.
Było to dość ryzykowne, wejść w paszcze lwa. Ona jednak lubiła ryzyko, adrenalinę, nie mogła pozwolić aby jej egzystencja tu przypominała stagnację. Wykorzystała więc okazję i wślizgnęła się do środka. Co znajduje się wewnątrz? Jakieś cenne informacje? Dokumenty? Ile ryzykuje? Ile pozostało jej możliwości ucieczki? Tysiące pytań, odpowiedź była za drzwiami.

Dom Wspomnień, Miasto Mroku, koszary Ardeli
lastinn player



Na razie odpowiedzi na pytania nie były przyjemne. Odór krwi unoszący się w powietrzu, jakieś dziwne odgłosy, ponure mury i wrota zamykane szczelnie. Wraz z ich zamknięciem poczuła się jak owca zamknięta ze sforą wilków. Nihillara miała czuły słuch, odgłosy przypominały wyładowania energii podobne do tych które oświetlały ich podziemne miasto i zdawały się być przytłumione najwyraźniej dochodząc z innego pomieszczenia. Nadstawiła swoje szpiczaste ucho i aż ją zatkało. Odgłosy dochodzące z podziemi koszar. Wrzaski cierpiących, torturowanych osób. Nie wiedziała czemu, kim byli, ani jak długo tam są. Po plecach przeszły ją drobne ciarki strachu, odruchowo spojrzała na drzwi którymi weszła. Były zamknięte.

~Kochana, wdepnęłaś w niezłe gówno~
Pomyślała przełykając ślinę.

Strażnicy zaś odpięli miecze i położyli je na stojakach na broń. Alchemiczne mikstury odłożyli na półkę obok bramy. Powoli zaczęli zdejmować z siebie zbroje. Byli potężnie zbudowani i umięśnieni. Przywodzili na myśl ogrów bardziej niż ludzi, w każdym calu. I byli nadzy...jaki człowiek wkłada na nagie ciało zbroję płytową?!
Pomysł wejścia do środka coraz mniej jej się podobał, choć niewątpliwie informacje które już uzyskała były wyjątkowo cenne. Zmysły wyostrzyły się jej w obliczu niewątpliwego zagrożenia, była przecież intruzem. Perspektywa dołączenia do cierpiących pod ziemią nie była zachęcająca. Nie, takiej śmierci nikt sobie nie życzył. Zdała sobie sprawę że magia z każdą chwilą słabła.
Poza bramą była tu para schodów prowadząca na górę oraz kilka drzwi, dwoje po lewej stronie, dwoje po prawej stronie i dwoje na przeciw wrót. Przy żadnym z nich nie było zamków, ale te z naprzeciw wrót były zabezpieczone magicznymi znakami. Ogroludzie, jak ich nazwała draewka, kierowali się do pierwszych drzwi po lewej. Były to koszary a więc można było założyć że będą tam trzymane zasoby ludzkie, lub... inne, no i większość ludzkich budowli cechowała pewna symetria. Tak więc drzwi po lewej zapewne kryły to samo co drzwi po prawej.
W przedpokoju znajdowało się kilku znudzonych robotą strażników, w kolczugach i z mieczami przy pasach. Ta prostokątna komnata, pełniła pewnie rolę zbrojowni gdyż na stojakach pełno tu było żołnierskiego oręża. Wszystko solidne, najpewniej mistrzowskiej roboty, choć na nic więcej liczyć raczej nie było można.
Ostrożnie, utrzymując dystans ruszyła za mężczyznami. Chciała tylko zajrzeć do pomieszczenia by zobaczyć co się w nim kryje. Zabezpieczone magią wrota wolała pozostawić same sobie. Ogroludzie otworzyli drzwi i zaczęli wchodzić jeden po drugim do dużej komnaty w której było kilka leż bo łóżka to to być nie mogły. Wąskie świetliki zamurowanych okien wpuszczały tu niewiele światła, a żołnierze którzy weszli, siadali na posłaniach niewiele mówiąc. Przypominali nieco golemy. Draewka bała się golemów, nieumarłych i wszelkich istot nie posiadających układu krwionośnego, a bynajmniej go nie wykorzystujących.

~A więc w tej komnacie czekają na polecenia... ~Pomyślała, szybko zostawiając ich samym sobie i zawracając by udać się schodami na górę.
I omal nie wpadła na schodzącego strażnika który szedł z jakimiś papierami. Na szczęście udało się jej zwinnie uskoczyć. Ten zaś udał się do mężczyzny, wartującego w zbrojowni i zaczął cicho z nim rozmawiać.
Serce podskoczyło jej do gardła, a w klatce piersiowej zaczęło robić gorąco. Zamiast jednak iść na górę postanowiła podejść troszkę w stronę szepczących osób i podsłuchać rozmowę. Zakładała że będzie krótka, w przeciwnym razie nie czekałaby do jej końca, nie miała przecież tyle czasu.
Rozmowa obu mężczyzn nie dostarczyła zbyt wielu informacji poza narzekaniem na to, że ów strażnik nie dopilnował dostawy mięsa jak i losowania. I lepiej żeby coś takiego się nie powtórzyło, bo trafi do loszku. Wartownik niemal posikał się ze strachu na słowo „loszek”.

Czas się kończył, ostatnim celem draewki były schody. Zerknęła jeszcze na runy pokrywające zabezpieczone magią drzwi, starając się je zapamiętać. Być może jakiś mag je rozpozna. Zasady panujące w tym miejscu były tak inne od królestwa w którym niegdyś mieszkała. Tam wszelkie machlojki były dokonywane dyskretnie, nie obnoszono się z nimi jak i tuszowano niechciane sprawy. Tutaj tyrania była rzeczą powszechną. Nihillara weszła po schodach na górę.

Prowadziły one na korytarz pełen strażników i kancelistów. Wydawało się że tu właśnie podejmowano najważniejsze decyzje i dokonywano oceny sytuacji. Jeśli Ardala rządziła tym miastem, to na pewno z koszar.
Była przygotowana na taką ewentualność, jej czas się kończył. Stres jaki sprawiało zaklęcie niewidzialności, zastanawianie się ile czasu jeszcze będzie działał mógłby sprawić że elfka osiwieje, gdyby nie fakt że jej włosy już były białe. Wróciła do korytarza, na schody tam z dala od wszystkich powtórzyła zaklęcie niewidzialności, aby zyskać kolejne minuty dyskrecji bez której niewątpliwie nie miałaby tu najmniejszych szans. Umiejętność ta dała jej jednak dużą przewagę.

~Czemu zawsze pcham się w największy syf..~ zamarudziła w myślach, po czym wróciła na górę poszukać informacji które warto byłoby zabrać ze sobą nim wyjdzie. Samej władczyni nie było na miejscu, nie mogła wyjść z pustymi rękoma. Idąc korytarzem i mijając kolejnych strażników dotarła do drzwi. Nie miały zamku, ale problemem był szereg znaków wykutych na framudze, szereg świecących znaków.
Niewątpliwie te drzwi chroniła jakaś magia. Czar ten nie przeszkodził jednemu ze strażników wejść do środka, ale... ów strażnik nie był tu intruzem jak draewka.
Przechodząc korytarzem mijała pokoje, pełne głownie osób zajmujących się pracami skrybów. Robili spisy, dokonywali zestawień i porównań. Nie było tu żadnych wartych uwagi skarbów. Żołnierze mijający Efę nosili co prawda mistrzowsko wykuty oręż, ale bez śladów magii.
Zaglądając prze ramię piszącym skrybom, Nihillara zauważała jedynie ciągi nazwisk i liczb. Coś jak spis inwentarza, ale kilka rzutów oka, to było za mało by się zorientować.
Elfka skrzywiła się, spodziewała się bowiem znaleźć wewnątrz coś więcej skoro tak ciężko było się tu dostać. Zawróciła, schodząc po schodach w kierunku drzwi z zasuwą i zastanawiając się co to za chore miejsce.
Dotarła tam bez problemu...stojąc ukryta w ciemnościach, słysząc wrzaski bólu i agonii docierające do niej, czuła zalew wspomnień...nieprzyjemnych wspomnień związanych z okresem jej hańby i wpajania posłuszeństwa. Okres ciemnicy, bata, bólu i krwi...jej własnej krwi.
Elfka zerknęła na zasuwę. Była ogromna, nawet jeśli udałoby się jej ja unieść to na pewno dostrzegliby to strażnicy.
~Myśl!~ zmrużyła oczy zastanawiając się w jaki sposób mogłaby się stąd wydostać, po czym spojrzała w stronę pomieszczenia ze strażą. Weszła do środka niezauważona, a jej wzrok zatrzymał się na flakonach mikstur alchemicznych. Odpoczywający ogroludzie nie zauważyli ich zniknięcia, Efa zaś nabrała ich w dłonie ile tylko mogła, a każdy z nich stał się niewidzialny w momencie gdy stała się ich właścicielką. Zbrojownia która była pierwszym pomieszczeniem mijanym w momencie wejścia posiadała także sporo drewnianego umeblowania. Czy pożar pomoże jej w ucieczce? Innego wyjścia nie miała. Jeden za drugim, stawiała flakoniki z ogniem alchemicznym w pobliżu niczego nie spodziewającego się wartownika którego sobie upatrzyła gdyż nieszczęśnik stał akurat pomiędzy dwiema, dość zaniedbanymi szafami. Ostatni flakonik został w jej dłoni. Zabójczyni ustawiła się przy ścianie nieopodal drzwi. Wiedziała że w momencie rzutu zaklęcie niewidzialności zniknie, a ona zostanie odsłonięta. Wyczekała momentu gdy wartownik odwróci wzrok od miejsca gdzie stała i rzuciła prędko flakon prosto w resztę. Zdążyła tylko przyklęknąć na jedno kolano, chowając się za obficie obwieszonym w broń stojakiem i zasłaniając twarz ręką. Potężnemu hukowi towarzyszył żółty błysk światła, tak jaskrawego iż gdyby nie zasłoniła się straciłaby orientację. Poczuła podmuch ciepła i usłyszała głośny krzyk palącego się żywcem strażnika. Uniosła twarz, a to co zobaczyła przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Gigantyczne płomienie oplatały przeciwległą część pomieszczenia, kilku ludzi krzyczało gasząc palące się części garderoby. Ogień plątał się przez ścianę aż po sufit. Ona zaś zamarła nieruchomo przytulona do ściany, zaciskając mocno dłoń i głaszcząc pierścień nerwowo wyczekiwała okazji do ucieczki. Nikt jej nie zauważył, w obliczu zamieszania jakie się utworzyło, kłębów dymu, ognia i rannych. Nie łatwo było dostrzec postać przybierającą kolory otoczenia.

- Co do... - jeden ze strażników nie dokończył po czym wydarł się głośno - Ugasić mi to, ale już!

Ogroludzie nerwowo krzątający się po pomieszczeniu, nieco za blisko elfki ruszyli pośpiesznie otworzyć wrota. Pojawiła się szansa. Elfka powoli zbliżała się w stronę drzwi. Do środka wchodziło i wychodziło pełno ludzi. Wyjście dalej było problemem, nie mogła przecież pozwolić się schwytać. Od drzwi dzieliła ją odległość dwóch metrów. Wyszeptała formułę kolejnego zaklęcia i pobiegła. Jak mogła najszybciej na swoje szczęście nie zderzając się z nikim w przejściu. Ledwo minęła framugę i skoczyła w bok zgrabnymi fiflakami opuszczając plac. Zaklęcie sprawiło iż jej skoki nabierały nadludzkiej siły. W końcu dotarła do alei na pozór gubiąc pościg. Nie wiedziała czy ją zauważono, najważniejsze że nie schwytano. Zgięła nogi i skoczyła w górę łapiąc się krawędzi dachu domu i nań wdrapując. Kilka dachów dalej obejrzała się za siebie. Dym po pożarze wciąż było widać w świetle okrywającym odległą część miasta. Udało się jej uciec, uśmiechnęła się zadowolona z siebie. Zeskoczyła i ruszyła z powrotem do ich kryjówki.

Dom Wspomnień, Miasto Mroku, aleje
lastinn player




Przemierzając drogę powrotną natknęła się na ciekawy ślad...krew. Bruk miejskiej uliczki znaczył ślad krwi.
Świeża krew przykuła uwagę elfki która na chwilę przyklęknęła na jedno kolano. Rozejrzała się ostrożnie, po czym zaczęła szukać kolejnych jej śladów, być może prowadzących do ofiary. Kto i dlaczego tu zginął? A może jeszcze żyje? Odpowiedź na to pytanie mogła nie być trywialna w tej okolicy.

Krwi jednak było za mało na zgon...a i tworzyła ślad, jakby trop prowadzący nieco bardziej na południe od trasy Nihillary. Poza tym, krew była świeża...sprzed kilku minut.
~Ciekawość to pierwszy stopień do piekła~
Pomyślała dobywając sztyletu. Odkąd dotarła do miasta dowiedziała się o nim całkiem sporo, jednak czuła że ciągle jest przed nią ukrytych wiele spraw.

Dreawka skradała się powoli wedle tropu krwi, wkrótce do jej uszu doszły powolne kroki, i zza zakrętu zobaczyła ranną osobę. Osobę jej znaną. To Raetar...starzec opierając się jedną ręką o ścianę kamienic, drugą przyciskał do boku starając się tak zatamować upływ krwi.
To mogło zaimponować elfce... mało kto potrafił znaleźć sobie tyle upór i siły woli by przejść taki kawałek, będąc tak poważnie rannym.

Draewka podbiegła zwinnie i położyła dłoń na ramieniu starca.

- No proszę, kogo me oczy widzą... Kto Cię tak urządził i czy dalej tu jest? - Elfka zatrzymała dłonią czarownika, przy okazji rozglądając się za niewidzialnym sprawcą.

- Najgorszy z możliwych wrogów. Moja własna duma i arogancja.- odparł Raetar uśmiechając się mimo bólu. Po czym dodał.- A jednak ci się udało dotrzeć za nami. Lew zdradził inny sposób wydostania się komnaty?

- Usiądź. - elfka prawie zmusiła starca siłą do posłuszeństwa, opierając go o ścianę i wygrzebała z plecaka lekko wygięty dębowy badyl. Raetar zapewne zorientował się że jest to różdżka, jej moc pozwalała leczyć rany i choć draewka czarodziejką nie była, potrafiła jej użyć.

- Wydostałam się w zupełnie inny sposób, najwyraźniej aby się wydostać nie trzeba iść jedną wytyczoną ścieżką. Pomogę Ci, a Ty opowiadaj co tu się stało. - Elfka usiadła obok starca, a czarna rękawiczka zgrabnie zakręciła badylem w powietrzu dotykając ciała Raetara.

- Tutejsi mają umysły dość odporne na wpływ i penetrację. - rzekł Raetar poddając się zabiegom różdżki dreawki. Efa musiała aż cztery raz z niej korzystać, zanim w pełni zaleczyła obrażenia starca. Który mówił.- Dostaliśmy się tutaj prosto w zamieszanie pomiędzy potworami i ludźmi. Ale to nie ma znaczenia. Natomiast ma znaczenie to, że ci ludzie byli nam wrodzy. Niemniej z jakiegoś powodu... nie dążyli do konfrontacji. W owej chwili przynajmniej. Natali, ta topielica zaczęła świrować pod wpływem narkotyku, którzy zażywa. I wzbudziła ich zainteresowanie. Później... poszliśmy do medyka, a potem rozdzieliśmy się. Ja robiłem za wabia, towarzysze uciekli.

Raetar był wykończony...magia różdżki zaleczyła rany, ale zmęczenia nie usunęła.

- Chyba mój widok Cię nie przestraszył? - elfka uśmiechnęła się, wstała i podała dłoń Raetarowi pomagając mu się podnieść. - W takim razie nie pozostaje chyba Ci nic lepszego niż udać się ze mną do mojej kryjówki. Tam porozmawiamy o szczegółach, tutaj jest zbyt niebezpiecznie.

~Ten stary mag może się przydać..~

Starzec szedł z trudem odruchowo niemal opierając się na towarzyszącej mu draewce. Oddech miał nierówny. Coś było z nim nie tak. Coś czego zwykła różdżka nie jest w stanie wyleczyć. Na szczęście nie był ciężki, mimo, że... tak blisko niego Efa czuła ciałem, że cherlakiem nie był. Czuła także jego zapach, męski pot zmieszany z zapachem krwi i czegoś jeszcze...czegoś czego nie była w stanie zidentyfikować.

Nie przejmowała się tym iż opiera się na niej, za to reszta symptomów była dość niepokojąca. Powiedziała prosto z mostu. - Raetar, co tu się dokładnie stało? Mam pewną teorię wedle której mieszkańcy za sprawą "czegoś" zamieniają się w bestie. Czy jest możliwe że ten problem dotyczy ciebie? - Elfka zmrużyła nerwowo brwi.

-Nie...- uśmiechnął się Raetar, po czym dodał tajemniczo.- Czasami mam przygotowanego szczególnie potężnego asa w rękawie. Niestety, za potęgę zawsze trzeba płacić. I to słono. Mój obecny stan to... cena jaką ja płacę.

I na tym zakończył rozmowę, bo zbliżali się do posiadłości, przeszli przez furtkę i przez drzwi...znaleźli się w bogato zdobionym holu posiadłości.

- Pytanie czy warto tyle poświęcać. - rzekła draewka prowadząc czarownika do sypialni. - Tutaj się chwilowo zatrzymaliśmy. Ah, właśnie bo jest nas dwoje. Ja i Haerdaelis, on pomógł mi wydostać się z poprzedniego miejsca. Właściwie to przypadkiem trafiłam na Ciebie uciekając z koszar Ardeli, przywódczyni tutejszej społeczności. Przeprowadziłam tam małą infiltrację lecz jej wyniki są dość.. niepokojące.

- Nie wiesz co zyskuję w zamian.- odparł starzec, nie pytając jednak co odkryła, bo jego uwagę przykuły kroki dochodzące od schodów. Druid właśnie schodził w jednym ręku trzymając sporą księgę. Musiał niedawno skończyć się relaksować w wannie, bo włosy jeszcze całkiem mu nie wyschły. A jego cały strój stanowił biały ręcznik, którym owinął się w pasie, a który podkreślał hebanowy odcień jego skóry.

- Domyślam się, że to on?- spytał Raetar.

A sam draew spojrzał to na starca, to elfkę, westchnął, cisnął księgę na schody. Po czym ruszył w kierunku obojga zapewne po to by odciążyć Efę.
- Kąpiel minęła ci dobrze? W międzyczasie jak ty leniuchowałeś, sporo się dowiedziałam. -rzekła wspólną mową zaraz dodając. - Oto Raetar, czarownik z którym dane było mi podróżować wcześniej, a To jest Haerdaelis. Raetar był ranny, musi odpocząć.

- Kąpiel była bardzo przyjemna, choć brak towarzystwa podczas niej był minusem.- odparł druid i podparł Raetara pomagając go wprowadzić na piętro posiadłości. Na schodach zaś rzekł.- Warto było wyruszyć samotnie? A co do odkryć, ja też mam kilka.

Po tych słowach jednak urwał rozmowę i gdy dotarli do pokoju ułożył starca i wyprosił z pokoju draewkę mówiąc cicho.- Przyjrzę się mu ..druidzi wyszkolili mnie w leczeniu.
Zamknął drzwi i przez kilka chwil Efa stała na korytarzu. Potem zaś druid wyszedł z pokoju śpiącego Raetara i rzekł.- Nic mu nie jest poza wyczerpaniem. Długi sen dobrze mu zrobi.
Nihillara przysunęła się blisko, starając mimo wszystko nie stykać z draewem i wyszeptała mu na ucho w języku mrocznych. - Dowiedz się, co to za zapach pomijając naturalny jak i krwi. - Zastygła tak chwilę, w końcu się cofając. - Poczekam na Ciebie w salonie. - Odwróciła się i powoli ruszyła na dół po schodach.

Zapach Haerdaelisa był miły...olejki których użył, nie przytłumiły jego męskiej woni. Zauważył też, jej zachowanie, bowiem rzekł żartobliwym tonem gdy się oddalała w mowie dreaw.- Jeśli chcesz, możesz dotknąć.

Ona jednak nie odpowiedziała mu, oczekując działania z jego strony.
Liczyła na obeznanie druida w zapachach i pozyskanie jakiejś ciekawej informacji. Czekając na niego położyła się bokiem na bogatej, miękkiej kanapie w salonie z księgą którą rzucił w dłoni.


Druid wrócił po chwili, nadal paradując w ręczniku okrywającym jego nagość. Spojrzał na przeglądającą księgę draewkę. Rzekł.- Interesująca?

Księga nie była tak interesująca, w większości zawierała nudną kronikę rodziny. Kto z kim się ożenił, komu ile się urodziło dzieci. Nie wiedziała, czemu Haerdaelis ją wziął i czemu go tak zainteresowała.

- Bardzo, lepszej lektury nigdy nie czytałam. - rzekła ironicznie draewka zamykając ją i spoglądając na draewa z ukosa. - Chodź i powiedz czego się dowiedziałeś.

Druid kucnął obok leżącej na kanapie elfki i ...śmiałym ruchem dłoni zaczął delikatnie masować jej udo mówiąc.- Ciekawa historia z tymi kronikami, wydają się być nudne i po prawdzie są... Ale, jak się w nie wczytać, mogą odkryć wiele niespodzianek, wiesz?

- Siadaj na kanapie, obok. - Powiedziała przysuwając się bliżej oparcia, a delikatnym ruchem dłoni unosząc jego dłoń ze swojego uda. - No więc co odkryłeś?

Usiadł bardzo blisko niej, niemal napierając na nią i zaczął mówić.- Jest kilka niespodzianek na końcu, wspomnienia jakiejś rewolty. Obalenie starych bogów. I od tego czasu...odwrócenia się od bóstw, miasto zaczęło się ponoć podupadać, wyludniać się, cierpieć na różnorakie nieszczęścia i plagi. W końcówce kroniki więcej zanotowano zgonów niźli narodzin. – po twych słowach nachylił się i rzekł, patrząc jej z bliska w oczy.- A co ty odkryłaś, moja przywódczyni?

- To brzmi jakbyśmy zostali wplątani w jakieś boskie intrygi... - gdy nazwał ją przywódczynią uśmiechnęła się dumnie, mimo iż oboje zdawali sobie sprawę z tego jak sytuacja wygląda. Odpowiedziała spojrzeniem, mówiąc powoli. - Odnalazłam chyba siedzibę Ardeli. Są to pilnie strzeżone koszary. Nie było łatwo się tam dostać, a jeszcze trudniej wydostać. Wewnątrz jest sporo oręża. Straż jest jakaś... nieludzka. Zakładają na gołe, wybitnie umięśnione ciała ciężkie zbroje. Takie które normalnie wymagają kilku warstw bardziej przystępnych dla skóry aby jej nie obetrzeć. Zachowują się jakby byli golemami. Na parterze nie ma nic specjalnego, poza strażą, zbrojownią i drzwiami zapieczętowanymi magicznymi runami. Z piwnic dobiegają odgłosy torturowanych ludzi. Rzekłabym że bardzo boleśnie torturowanych. Słudzy Ardali trzymani są w szachu strachem, boją się jej przeciwstawić. Natomiast na górze znajdują się kolejne zapieczętowane magia drzwi jak i szeregi komnat gdzie prowadzone są zapiski dotyczące na pierwszy rzut oka ekonomi tego "mini imperium" Ardali. Ciekawe, nieprawdaż?

-Ciekawe...- mruknął draew, a jego spojrzenie wędrowało po szyi i dekolcie Efy. A i elfce nie umknęła reakcja druida, której ręcznik ukryć nie był w stanie. Druid oblizał wargi pytając.- Jaki więc wniosek wysnułaś, na podstawie tego co znalazłaś?

- Mieszkańcy nazywają mnie nieczystą, twierdząc że jestem jednym z potworów. Że byłam nim pod ludzką postacią. Tak samo określił mnie strażnik, przeganiając. Wygląda na to że potwory były mieszkańcami tego miasta, nie zatraciły rozumu. Nie wiem jeszcze kogo i po co torturuje Ardala. Wydaje mi się jednak że trzeba... eh spróbować poznać lepiej bestie. Być może nawet spróbować się z nimi porozumieć. Czemu są "nieczyści" ? Co czyni ich gorszych od reszty ludności? Nie ufam Ardali i jej rządom. Muszę dowiedzieć się od Raetara co oznaczały tamte runy na drzwiach. Ponad to jest tu reszta osób z którymi podróżowałam, trzeba będzie ich odnaleźć. Przydałoby się poznać w jaki sposób ludzie zamieniają się w potwory jak i to czemu mieszkańcy boją się swoich dawnych krewnych. - Odetchnęła uśmiechając się rozbawiona. - Rozgadałam się.

- Ładnie ci z tym uśmiechem.- szepnął cicho druid i przybliżył twarz do jej twarzy. Po czym pocałował.


Najpierw delikatnie muskając wargami, po czym pieszczotliwie, acz żarliwe całował wodząc po nich czubkiem języka. Tym razem jego pocałunek wydawał się bardziej spragniony i namiętny. Po chwili druid oderwał usta od jej warg, a jego oczy wydawały się błyszczeć.- Tak całuję, gdy nie jestem zaskoczony kobiecymi wargami na swoich.

- Rozpraszasz mnie od celu naszej misji... - szepnęła pod nosem, odkładając księgę na podłogę i zerkając na niego nieco czerwona. - Używaj częściej tych olejków, ładnie pachniesz.

Na kanapie zaczęło się robić coraz bardziej ciasno mimo iż nie zmieniła się ilość przebywających tam osób...

- Zrobię tak.- odparł cicho druid, uśmiechając się.- Przecież lubię luksusy i przyjemność. A propo przyjemności...chcę trochę jej sprawić tobie. Misja nie ucieknie...Starzec odpoczywa, więc przez ten czas i my możemy trochę... odpocząć.

Dłoń draewa wędrowała po boku i po udzie draewki , a jego usta po szyi i uszku Nihillary. Zamrugała rzęsami nieco rozkojarzona unosząc brodę i dając się mu całować. Mężczyzna wyczuł jak szybko zaczęło bić jej serce i przyspieszył oddech. Ale skórzane rękawiczki przylgające do jego pleców delikatnie głaszczące świadczyły o tym że najwyraźniej się jej to podoba. Elfka przełknęła ślinę i powiedziała cicho. - Co sądzisz o moich wnioskach?

Język draewa przesunął się po dekolcie elfki, gdy ten mruknął.- Są takie śliczne.
I dopiero po chwili rzekł, wracając ustami do szyi Nihillary.- Odważne masz zamysły. Ja bym nie ufał ni jednym, ni drugim. Nawet jeśli zawrzemy sojusz z potworami, to nadal brakuje nam najważniejszego. Sposobu na wydostanie się z tego miejsca.
Palce druida wędrowały ciele elfki muskając palcami jej skórę . Dotarł do zapięcia płaszcza i szybko uwolnił Efę od tego materiału. Spojrzał wprost na nią i rzekł.- Runy oznaczają zazwyczaj pułapki i zabezpieczenia Nihillaro. Albo stale działające zaklęcia.
Pocałował ją namiętnie pieszcząc wargi i jej zwinny języczek. A Efa czuła pod palcami sprężyste mięśnie drgające pod ciemną, niemal aksamitną w dotyku skórą pleców. Pazurki jej dłoni zaciskały się na jego barkach delikatnie gdyż przez rękawice, drapiąc go. Gdy już zaczął ją całować nie wypuściła go, delikatnie przygryzła jego wargę ciągnąc za nią by za chwilę igrać z nim języczkiem. Zamknęła oczy cicho wzdychając. - Mmmm... Jeśli chodzi o runy tyle sama wymyśliłam, dla tego trzymałam się od nich z daleka.

- Znajdziemy inną drogę. Tylko muszę pomyśleć nad odpowiednimi czarami.- mruknął cicho druid, pieszczotliwe wijąc językiem po jej szyi i spiczastych uszku. Jedna dłoń draewa zaczęła sobie śmiało poczynać ugniatając pierś draewki przez ubranie, druga masowała dziewczęce udo coraz bliżej obszaru bielizny Nihillary.
Oddech druida był coraz szybszy, zapach coraz intensywniejszy, a dotyk ust i języka coraz bardziej rozpalający.
~Znów się zapominam~

Elfka drgnęła, oblizała wargę spoglądając w bok, jakby unikała spojrzenia na niego.- Haedraelis, wystarczy. Rozzuchwaliłeś się.- Niespokojny oddech nabierał na sile, lecz dłonie zamiast go dalej głaskać zaczęły delikatnie, lecz stanowczo odpychać.
Odsunął się nieco spoglądając na draewkę i uśmiechając się nieco łobuzersko.- Być może... ale czy to źle.
Wargi druida sięgnęła do czubka uszka Nihillary całując go pieszczotliwie.- Nie masz ochoty, na odrobinę relaksu?

Oczywiście że miała ochotę, ona także jak każda kobieta potrzebowała mężczyzny, raz na jakiś czas. Jednak wspomnienia utarczki z Dontarem, zepsuły cały nastrój.

- Nie. - skłamała, starając się uspokoić emocje. Nie zachowywała się naturalnie, była nieco spięta. - Dałam się ponieść chwili. - powiedziała siadając, a w końcu zerkając na niego przelotnie i mówiąc. - Ubierz się.

Druid wstał i stanął przed nią...niczym „towar” na targu niewolników. Prężąc się przed nią rzekł.- Nie ciekawi cię co jest... pod? Ja widziałem cię nagą. Nie korci cię zrewanżować się tym samym?

Walka z samą sobą była zbyt męcząca. W końcu wstała biorąc w dłoń swój płaszczyk i mijając druida pośpiesznie. Odwróciła twarz mówiąc - Muszę iś.. - i nie skończyła mówić, uderzając całym ciałem o drzwi z pośpiechu. Zaczerwieniła się zawstydzona, otworzyła drzwi i wyszła trzaskając nimi głośno. Zaraz za nimi zatrzymała się na chwilę łapiąc za głowę i dotykając obolałego miejsca. - Wspaniale..

Usłyszała za sobą otwierane drzwi i krzyk druida.- Stój! Poczekaj!
Szedł w jej kierunku, a w jego spojrzeniu mieszała się ciekawość i determinacja.- Nie uciekaj. Chyba się mnie nie boisz?

- Ja? - zapytała zdziwiona - Czemu miałabym się Ciebie bać? -dodała roztargnionym głosem, masując delikatnie bok głowy. Wiedząc że się jej przygląda odciągnęła dłonie do talii i zagryzając lekko wargę obróciła w jego stronę na pięcie. Nie brzmiała jednak ani trochę przekonywająco. Mimo to mówiła prawdę, nie bała się go, a samej siebie.

- A bo ja wiem.- druid przyglądał się jej badawczo, spojrzał na głowę. Przyłożył tam dłoń masując pieszczotliwie wypowiedział coś cicho w nieznanym jej języku. Od dłoni druida promieniowało przyjemne ciepło uśmierzające ból. Lecz nie to było problemem. On stał bardzo blisko... Tak blisko, że bez problemu mogła dotknąć jego ciała i skrywającego go ręcznika.
Haerdaelis uśmiechnął się i rzekł.- Wiesz...sam nie wiem. Nie zachowujesz się jak draewka z Lo’nuth tylko jak dziewica z powierzchni. A może ty jesteś dziewicą? Nie korzystałaś nigdy z mężczyzny, by się zaspokoić? Czemu cię przeraża to, co skrywam pod ręcznikiem?

- Nic mnie nie przeraża! - powiedziała zerkając w jego oczy dość rozkojarzonym spojrzeniem, po chwili zerknęła w bok i dodała. - Muszę zapalić...

- Udowodnij.- rzekł cicho druid i wziął jej dłoń, w swoją przesunął sobie po torsie, po mięśniach brzucha, wreszcie dotarł nią do brzegu ręcznika i tam puścił. Nachylił się i szepnął jej do ucha.- Bo jakoś ci nie wierzę. Nie zachowujesz się, tak jak zwykle.
Do tych słów dołączył przesunięcie językiem po uszku, wzdłuż całej jego długości. Elfka poczuła się zagubiona, nie wiedziała co ze sobą jak i z nim zrobić. Poczuła że jedynie gdy zostanie sama i przemyśli to co było wyciągnie jakieś wnioski. Tym czasem druid pozwolił sobie na za dużo.

- Nie, nic nie muszę udowadniać. - zacisnęła dłoń na brzegu jego ręcznika i szarpnęła ściągając go z niego i rzucając za siebie gdy go mijała. Nie odwróciła się. Zrezygnowana wróciła do swego pokoju i usiadła w miękkim fotelu z pochmurną miną, zamyślona. Miała ochotę zapalić fajkę. Myśli elfki zaś krążyły wokół Dontara i niedawno poznanego draewa.

abishai

MG


Dom Wspomnień, Miasto Mroku, zapomniana świątynia


Krasnolud już na nich czekał. Siedział sobie spokojnie na sporym odłamku zniszczonej kolumny. A gdy nadchodzili, mruknął.- A myślałem, że będę musiał was szukać.
Podrapał się za uchem, dodając.- Nie będę więc wam opowiadał co widzieliście. Ani co znalazłem, bo nie znalazłem nic.
Zrobił dramatyczną pauzę, by po chwili rzec.- Powiem czego nie znalazłem.- Ani krwi, ani ciał, ani świętych przedmiotów w wychodku. Tam bowiem kapłani zwykli ukrywać skarby świątyni w przypadku zagrożeń. Bowiem niewielu jest fanatyków chętnych do nurkowania w nieczystościach.
Potarł brodę dodając.- Oczywiście w grę wchodzi jeszcze tajna skrytka, ale... Nie ma zaschniętej krwi. Ciała napastnicy mogli zabrać, ale skoro nie posprzątali po sobie, to tym bardziej nie ścieraliby krwi. Ergo, nikt tu nie zginął. Albo kapłani uciekli, albo przeszli na stronę wandali. Albo sami nimi kierowali. Jakiś przewrót religijny?
Przerwał swój wywód, spojrzał na pokrytą gruzem podłogę i dodał.- Cokolwiek się stało. Tutaj nie znajdziemy odpowiedzi. A i mieszkańcy miasta nie są zbyt rozmowni. W dodatku, nie ma z nami Raetara.
Wzruszył ramionami mówiąc.- Świątynia wydaje się być dobrym miejscem na kryjówkę, ale prędzej czy później przyjdzie nam wyruszyć na zwiad. Najlepiej byłoby, gdyby każde z nas poszło osobno. Ale to też najniebezpieczniejszy wybór, więc... chyba ruszamy razem.
Następnie zasępił się i rzekł.- Pozostaje pytanie... Co chcemy osiągnąć. Odnaleźć Raetara to pewne. Co, poza tym?
Wstał i rzekł.- Macie jakieś pomysły? Może sugestie jakieś? Albo odkryliście to, co ja przegapiłem?
Po czym spojrzał na Natali.- A z tobą kwiatuszku, wszystko w porządku?
Dom Wspomnień, Miasto Mroku, ruiny


Andre nie wracał. Mogło to znaczyć wiele. Może znalazł coś ciekawego, może nie miał powodu by wracać, może czekał na nich za rogiem. Może został złapany, albo zabity.
Jak twierdził Turam, zamek to niebezpieczne miejsce. Na razie jednak było opustoszałe.
W swej drodze na południe nie napotkali już więcej potworów. Czyżby czmychnęły ? A może czaiły się gdzieś dalej obserwując trójkę podróżników swymi nieludzkimi zmysłami?
Tak czy siak, trójka podróżników przemierzała morze ruin nie niepokojona.
Aż do czasu...
Natknęli się bowiem na czwórkę zmasakrowanych humanoidów i dogorywającą cienistą smoczycę.


Stwór spojrzał na całą, trójkę skupiając na końcu swą uwagę na Garvalanie.- Pewnie cię cieszy mój upadek, przeklęty? Popatrz co się ze mnie zostało. Napawaj się mą klęską, żałosny głupcze. Ja stąd odchodzę, ale ty utknąłeś w tej pułapce. To odpowiednia kara za twe zbrodnie. I niewielkie pocieszenie dla mnie.
Turam zaś szepnął.- Czy mi się zdaje, czy ona ma do ciebie, jakieś... pretensje?
Smoczyca i zapewne jej poplecznicy, stoczyli dramatyczny bój z inną grupą. Ślady użycia magii były widoczne wokół, ślady użycia oręża, ale także kłów i pazurów... na ciałach pokonanych. A ta zwycięzcy skorzystali z okazji, by obrabować umierających, ze wszystkiego co miało jakąkolwiek wartość.
Rany zadane smoczycy, były zbyt rozległe, zbyt poważne by zwykła magia mogła je zaleczyć. Umierała i niewiele można było zrobić, by temu zapobiec.

Dom Wspomnień, Miasto Mroku, zaułki

Początkowo wszystko szło dobrze. Ślad krwi był świetnie widoczny i pozwalał Andre na tropienie bez większego wysiłku. Domy wokół niego stawały się większe i ładniejsze, co znaczyło, że krwawy ślad prowadził Andre do dzielnicy dla bogatszych mieszkańców i być może szlachty... Do dzielnicy opustoszałej. Było tu cicho i spokojnie. Jak w grobie.
Łowca jednak nie zwracał uwagi podążając za świeżym tropem, jak po sznurku. Czuł pewną ekscytację. Aż do momentu, gdy za kolejnym zakrętem, ślad... urwał się.
-Nieee.- z ust Andre wyrwał się niekontrolowany jęk zawodu. Czuł się jak dziecko, któremu zabrano cukierka sprzed nosa. Ale faktem było, że ślad krwi urywał się nagle i... nie było po nim śladu. Zaślepiony przez moment furią wampir ruszył na oślep w nadziei, że znów znajdzie ślad świeżej krwi. Mylił się. Przemierzył kolejne przecznice, bez widocznego rezultatu. A gdy ochłonął nieco i zaczął myśleć racjonalnie, zrozumiał że nie ma wielkiego wyboru. Pozostało przeszukiwać okolicę. Najlepiej w obecnej formie ? A może jednak w jakiejś innej? A może dać sobie spokój i wrócić do swoich?

Dom Wspomnień, Miasto Mroku, opuszczona posiadłość.

Z rozmyślań Efy, dotąd nie wychodził żaden wniosek. A i draewka postanowiła przerwać natrętny natłok myśli. Spojrzała na swój ekwipunek. Dawno go nie sprawdzała. A ostatnio napakowała do plecaczka wiele rzeczy. Nihillara otworzyła go i przeglądała zawartość swojego plecaczka. Sporo z tego stanowiła bielizna. I to nie byle jaka. Jedwabna, koronkowa i zmysłowa. Piękna i delikatna, a czasem zadziorna. Efa nie miała jeszcze okazji jej założyć. Były też i sukienki, podkreślające jej figurę, zwiewne śliczne... Stroje niepraktyczne dla zabójczyni, a mimo to Nihillara je zatrzymała.
Jej oczy spoczęły na siateczkowym kostiumie. A myśli natrętnie błądziły wokół jednego wątku. Jaką minę by zrobił druid gdyby pokazała mu się w czymś takim ? I co by zrobił potem?
Bądź co bądź, wspomnienia pocałunków, dotyku dłoni, ust wędrujących po szyi i dekolcie, nadal były silne. I nadal przyspieszały bicie serca.
Wyciągnęła siateczkowy kostium i przyglądała mu się. Dotąd jeszcze nigdy nie zakładała. Ale widziała siebie w nim oczyma wyobraźni... I jego dłonie i usta wędrujące po jej ciele, wielbiące ją.
Rozmyślania przerwały ciche kroki, nie zdołała schować wyciągniętych strojów, zanim zjawił się druid. Spojrzenie draewa przesunęło się po rozrzuconych sukienkach i bieliźnie, gdy rzekł.- Ładne. Masz dobry gust Nihillaro. Chciałbym cię kiedyś w nich zobaczyć.

Nieco zaskoczyła ją wizyta druida. Uniosła na niego spojrzenie po którym nie sposób było poznać emocji. Nic nie mówiąc zaczęła pakować ubrania. W końcu jednak się odezwała i przestała jakby ignorować jego obecność. - Czemu przyszedłeś?
- Z wielu powodów.- mruknął w odpowiedzi Haerdaelis, opierając się w framugę drzwi bokiem. Miał już na sobie ubranie. Tyle, że jak zwykle, od pasa w górę. Uśmiechnął się zadziornie.- Pomijając przyjemność gapienia się na ciebie, mam jeszcze inne pobudki. Ten czarodziej... jesteś pewna, że jest czarodziejem? Nie ma księgi magii i... Nie wiem. Coś mi tu nie pasuje.
- Cóż, nie znam się na tym aż tak dobrze. Zaklęć czasem używał. Często jego dłoń porastają łuski, nie wnikam w te zboczenia czarnoksiężników. - odpowiedziała wstając z drobnym uśmieszkiem. - Czemu się go tak obawiasz?
-Kocham moje obecne życie. I nie zamierzam go stracić. Nie stałbym przed tobą, gdybym nie był ostrożny.-podszedł bliżej draewki i pieszczotliwie ujął kosmyk jej białych włosów między palce. Uśmiechnął się.- Choć...czasami lubię zaryzykować, jeśli nagroda jest warta ryzyka.

Elfka powiodła wzrokiem za jego dłonią, znów to robił. Igrał z nią. Wprawdzie nie przeszkadzało jej to, a nawet póki nie przesadzał było całkiem miłe. - Kochasz? Jeszcze niedawno mówiłeś że nie ma sensu opuszczać ogrodu. Twojego świata już nie ma, a teraz jesteś w miejscu w którym codziennie trzeba walczyć o życie. Coś się zmieniło?
- Powiedzmy, że...ogród nie ma tak zgrabnego tyłeczka, jak ty.- rzekł żartobliwie druid. Zbliżył twarz dodając cicho.- Sam nie wiem... Wiesz, nigdy żadna draewka nie prosiła mnie o pomoc. Od niewolnika się żąda. Więc to było coś... ekscytującego.
Cmoknął czubek nosa dodając żartobliwie.- Jaki ogród mógłby się równać z tobą? Drzewa nie mają tak milutkiej skóry.
Odsunął się szybko od draewki nie dając jej czasu na reakcję i dodając. -Ale... o tym porozmawiamy wkrótce, na osobności. O tym i o innych sprawach. O magu, o tym co jeszcze odkryłem w tym domu. I o wszystkim co zechcesz. Miło by było, gdybyś wtedy ubrała tą piękną bieliznę i sukienki. Taki strój powinien być noszony i podziwiany.
- A więc wystarczyła jedna kobieta, aby cały sens twojej egzystencji upadł? - uśmiechnęła się triumfalnie. - Niewolnictwo zostawiliśmy chyba daleko za sobą, nieprawdaż?
-Ogród nie był sensem mojej egzystencji Nihillaro. Po prostu w tym parszywym wymiarze nie znalazłem milszego miejsca.- odparł druid wodząc wzrokiem po draewce. -Robię co chcę i kiedy chcę. Biorę to na co mam ochotę... prawie. Oto sens mojego życia.
Podszedł do elfki, bardzo blisko... chwycił ją nagle w pasie i przycisnął do siebie.- Niestety... bycie druidem, oznaczało wyrzeczenie się pewnych nawyków i zasmakowaniu w rozkoszach, które trudno zdobyć. Podziemny elf wziąłby cię siłą... ja nie mogę.
Spojrzał jej prosto w oczy.- Dlaczego tak cię interesuję Nihillaro ? Dlaczego pytasz o moje motywy? Dlaczego lubisz smak mych ust, a boisz się wykonać krok dalej? Dlaczego uważam to, za przyjemne? Pokonywać kolejne bariery, które stawiasz mi na drodze?
- *Ahh* - westchnęła gdy przyciągnął ją do siebie, uniosła twarz patrząc w jego oczy nieco rozkojarzona bliskością ich ciał, czując go na sobie i obejmującą ją dłoń. - Uważasz że innemu udałoby się zrobić coś więcej? Interesujesz mnie, to prawda, może dla tego że dawno nie dane mi było widzieć żadnego draewa. - elfka urwała na chwilę - Nigdy nie powiedziałam że lubię smak twoich ust...
Nachylił się i pocałował ją, długo pieszcząc językiem jej wargi. Przycisnął ją do siebie mocniej, by elfka poczuła drżenie jego ciała. Przedłużał ten pocałunek, aż w końcu zakończył go spoglądając w jej oczy.- No to lubisz, czy nie? Smak moich ust?

- Sama nie wiem. Muszę się upewnić że się nie pomyliłam. - powiedziała bardzo delikatnie muskając jego wargi ustami i delikatnie głaszcząc dłonią przez szyję po policzek. Uśmiechając się kącikiem ust, nieco zaintrygowana dotykiem jego brzucha, czując nacisk jego ciała na swoich piersiach i silnym ramieniem trzymającym ją przy sobie. Mimo wszystko nie dawała wyraźnych sygnałów iż druid ma drogę wolną. Szepnęła mu na ucho. - Nie wszystko trzeba robić mocno, szybko i odważnie. Czasem delikatność pozwala bardziej poczuć słodycz jedzonego posiłku, gdy się nim delektujemy.
Druid nachylił się i mruknął cicho.- Też prawda, niemniej chcę byśmy trochę posmakowali tej słodyczy, odrobinkę.
Zaczął całować, mocno i namiętnie usta draewki. Dłonie Haerdaelisa ześlizgnęły się na pośladki dziewczyny i zaczęły zataczać kółeczka. Podziemny elf delektował się ustami Nihillary pieszcząc je równie gorąco, co jej pupę. I przyciskając do siebie. W końcu jednak przerwał pieszczoty dodając.- A najgorsze jest to, że... nie mamy więcej czasu na sprawdzenie, jak daleko pozwolisz mi zajść. I odkryć na co mamy ochotę.
- Może to i lepiej, bo nie jestem pewna na ile chcę Ci pozwolić. - mówiła delikatnie muskając ustami jego szyję i wodząc dłońmi po plecach. Wtuliła się mocno cały czas do niego szepcząc. - Gdzie się nam tak śpieszy?
-Cóż...ktoś pojawił się w okolicy. Nikt z twoich znajomych. Obcy... może wrogo nastawiony. Jeszcze nie wie, że tu jesteśmy.- mruknął druid i spytał zmieniając temat.- Ubierzesz się dla mnie w tą fikuśną bieliznę, którą nosisz w plecaczku? Ciekaw jestem jak na tobie leży.
Delikatnie masując pośladki dreawki za pomocą dłoni, dodał.- Oczywiście później, nie teraz. Zawsze uważałem, że takie stroje są po to by wzbudzać pożądanie w oczach... wiesz o co mi chodzi?

- Kto wie? Jak przestaniesz się w końcu obijać i mi pomożesz, być może sobie zasłużysz... - mruknęła odsuwając się od niego. - Co to za obcy? I co zamierzasz z nim zrobić? I czy jest przystojniejszy? - dodała po chwili złośliwie.
-Kuszący pomysł, naprawdę.- odparł draew dziewczynie, a jego spojrzenie zdawało się rozbierać Efę. Czy to jej przeszkadzało? Najwyraźniej nie, po tym na ile już mu pozwoliła, spojrzenie było najmniejszym z jego wybryków.
Po czym wrócił do rzeczywistości, wzruszając ramionami. -Czy przystojny? Nie wiem. Mężczyźni nigdy mnie nie interesowali. Co zamierzam? Ja bym pozwolił mu połazić, aż się znudzi. Ale ty chcesz nawiązywać kontakty. Jedno jest pewne. Nie zdradziłbym, że zajęliśmy tą posiadłość na naszą bazę. Zasada ograniczonego zaufania to podstawa tutaj. Nie każdy obcy może się okazać, sojusznikiem.
- A Ty ciągle boisz się że cię ugryzę... - zaśmiała się i zajęła pakowaniem plecaka i poprawianiem jego zapięć.
-Nie bardzo... Postaram przekonać cię do tego wkrótce.- odparł draew, podając dłoń dziewczynie.- Znam ukryte przejście w tej posiadłości. I chcę z tobą porozmawiać później, tylko ja i ty. O magu i o innych sprawach.
Draewka spojrzała to na jego dłoń, to w jego oczy, spakowała się i powiedziała wstając. - Nie jestem ani dzieckiem, ani twoja więc te ludzkie gesty możesz sobie darować. - uśmiechnęła się i zatrzymała obok gotowa do wymarszu.
- Dobra... tylko potem...- rzekł druid z pewnym zrezygnowaniem. Potarł czoło dodając.- Czasami zapominam jakiej jesteś rasy. I traktuję cię jak... te z powierzchni. Wiesz, relacje na równych zasadach z draewką, to dla mnie nowość.

Ruszyli na tył domu, tam druid przesunął jeden z świeczników, zamocowanych na ścianie, odsłaniając tajne przejście. Uśmiechnął się łobuzersko dodając.- Nigdy byś nie wpadła na to, w jakim celu pan tego domu kazał je wybudować.
Nie czas jednak było na takie rozmowy. Przeszli szybko wąskim tunelem, prowadzącym wprost w ukryte, pod ścianą uschniętego bluszczu przejście, w wąskim zaułku ulicę dalej.
Potem za przewodem Haerdaelisa draewka udała się bliżej. I zauważyli go, był młody i nienaturalnie blady. I było w nim coś... obcego.


Coś nieludzkiego... I zarówno druid, jak i Efa o tym wiedzieli.

Kerm
Dalan Neso


Zwiedzanie świątyni dało efekty równe mniej więcej zeru.
Podobne sukcesy odniósł Seander. Jedyne, co wiedzieli to to, że opuszczenie świątyni odbyło się w sposób bezkrwawy.
Czy bóg odwrócił się od swych wyznawców, czy też to oni odwrócili się od niego - efekt był taki sam. Świątynia opustoszała i została zdewastowana, prawdopodobnie przez byłych wyznawców. Żaden złodziej czy szabrownik nie zadałby sobie tyle trudu. Co innego rozwalić ścianę i zabrać zamurowany skarb, co innego w pocie czoła zrywać freski skuwając tynk.
Trzeba mieć do kogoś niezłe pretensje, by się tak wysilić.

- Skoro w świątyni nie znajdziemy odpowiedzi na nasze pytania, to nie ma sensu tu siedzieć do końca świata - powiedział Dalan. - Z drugiej strony włóczenie się bez celu po mieście pełnym mało sympatycznych ludzi i jeszcze mniej sympatycznych potworów niezbyt mi się uśmiecha.
- Oczywiście - mówił dalej - musimy odszukać Raetara, ale to nie zmieni naszej sytuacji. Chyba że zdołał się czegoś dowiedzieć jakimś dziwnym trafem czy sprytnym sposobem.

Jakim? Tego Dalan nie wiedział, ale Raetar swoje lata miał i z pewnością nie dożył tego wieku dzięki głupocie. Z pewnością znał i umiał stosować metody, o których Dalan nawet by nie pomyślał. Z drugiej strony - ponoć od wojowników nie wymaga się myślenia...
Przedstawiciel wspomnianej profesji uśmiechnął się krzywo do własnych myśli.

- Jak na razie widzę trzy możliwości - kontynuował wypowiedź. - Po znalezieniu Raetara możemy ruszyć przed siebie, poza miasto, by spróbować znaleźć wyjście z tej jaskini.
- Możemy też spróbować uzyskać jakąś odpowiedź od któregoś z mieszkańców miasta. Wątpię jednak, czy któryś zechce się z nami podzielić ową wiedzą z własnej i nieprzymuszonej woli.
- Ostatnią możliwością jest skorzystanie z pomocy jakiegoś bóstwa. Skoro jest jedna świątynia, to może będą i inne... Superego, o którym wspomina kamień, mógłby wskazać drogę do doskonałości. Nie o taką nam jednak chodzi... Może zechce nam pomóc ów Id, a może owa Id, które to bóstwo jest jednym z rodziców Superega. No i pozostaje pytanie, kto jest trzecim elementem owej trójki bogów. A nuż okaże się, że cała trójka jest potrzebna, byśmy zdołali się stąd wydostać.

- Jak tylko Natali poczuje się na tyle dobrze, by móc uciekać przed żądną krwi tłuszczą, to możemy ruszać. Chyba, że nasza towarzyszka ma inne plany.
Natali? - spojrzał pytająco na 'topielicę'.


Keitlin i Ajas:


- Podejdź i zagadaj do niego, tylko z rozwagą. - burknęła, wychodząc i obchodząc dyskretnie Mortisa. Wyglądał dość nietypowo, był jednak zadbany co było dla niego plusem i skłaniało ją do rozmowy. Zatrzymała się po przeciwnej stronie, czekając na popis druida. A może znów powie "nie" ?
-Zagadaj? A o czym z nim mam gadać?- odparł poirytowany tą sytuacją druid. Bądź co bądź, to nie on, a draewka właśnie, była zwolenniczką nawiązywania kontaktów z innymi.
Zaklął jeszcze coś pod nosem w nieznanym draewce języku, po czym powoli ruszył w kierunku obcego.

Andre był wściekły, zgubił trop! Przed paroma chwilami dał ogarnąć się dzikiej furii, miotając się po przypadkowych alejkach szukając śladów krwi, jednak bezskutecznie. Aktualnie stał na jednej z małych uliczek, uspokajając się. Zapewne gdyby musiał oddychać, to łapał by teraz ciężko powietrze w płuca. Przymknął na chwile oczy i w myślach odówił dwa pierwsze wersy modlitwy, która natychmiast dodała mu otuchy i ukoiła nerwy. Otworzył czerwone niczym rubiny ślepia i rozejrzał się po alejce. Nie było w niej nic niezwykłego tak jak we wszystkich tutaj. Powrót do Sariusa i Smoczego Miecza z pustymi rękoma nie wchodził w grę. Skoro nie wrócił na umówiony czas, to musiał coś tu znaleźć, informacje czy wskazówki co do wyjścia z tego miasta! Postać nietoperza nie byłaby przydatna w ciasnych uliczkach po których bacznie trzeba się rozglądać by odnaleźć jakiś trop, a ponadto był wtedy stawał się łatwiejszy do zauważenia. Mortis przestąpił z nogi na nogę, nie pozostawało mu nic innego jak skrupulatne przeszukanie całej dzielnicy, zaczynając od szukania śladów w tej alejce.
- A ty co o tym sądzisz? - mruknął do Rubinu. Krew w ostrzu zawirowała zamyślona, po czym kilka razy obróciła się w lewo. Znaczyło to mniej więcej tyle, że aktualnie przeszukiwanie okolicy było jedynym sensownym wyjściem. Wampir powolnym krokiem zaczął przechadzać się po alejce, szukając czegoś co mogło być tropem do dalszych poszukiwań.

Druid wyszedł ostrożnie, po drodze wyjmując coś spod jednej z płytek pancerza. I zaczął mało przyjaznym stwierdzeniem. -Nie rób niczego nierozważnego. Jesteś obserwowany, przez moich sojuszników.
Ciemnoskóry elf, był do pasa nagi. Jednak dolną część stroju stanowił pancerze wykonany z nachodzących na siebie, chitynowych łusek czy też pancerzyków.

~Ehh co za wejście.. ~ Zamarudziła w myślach podziemna elfka i ściągnęła kaptur podchodząc spokojnie do Andre, w ręce trzymała jeden ze swoich sztyletów do rzucania. Bawiąc się nim w dłoni. Subtelny głos elfki rozległ się z tyłu. - Czego tu tak szukasz? W okolicy najłatwiej odnaleźć swoją śmierć. Ktoś taki jak Ty tutaj nie pasuje.
Mimo iż podeszła i oparła się w pewnym dystansie od Andre o ścianę to wyraźnie widać było że najwyraźniej nie zamierza pozwolić mu tak po prostu odejść.

Wampir pierw omiótł wzorkiem druida potem szybko odwrócił się by zobaczyć do kogo należy kobiecy głos. Był osaczony przez dwójkę drowów. Jego ręka powędrowała szybko do rękojeści miecza ale nie złapał jej, chciał pokazać tym gestem ,że jest gotów do walki ale nie ma zamiaru podejmować jej pierwszy. Obiecał wszak Sariusowi ,że będzie unikał potyczek za wszelką cenę. Spojrzał na kobietę swymi czerwonymi ślepiami, przymrużając je lekko. Ciemne elfy były rzadkością na powierzchni, w swoim życiu Andre spotkał tylko jednego. Uśmiechnął się kącikiem ust. Sytuacja miała swoje plusy, mimo ,że nie znał tej dwójki to wreszcie miał od kogo wydobyć informację. A ponadto nie zaatakowali oni go z zaskoczenia, mimo ze mieli ku temu sposobność, co znaczyło ,że różnią się od tych na placu, którzy pierw chcieli go pojmać a dopiero potem pewnie zadawać pytania. Patrząc na Efe odpowiedział zimnym głosem, o doskonałej dykcji. Po tym głosie od razu można było wywnioskować ze białowłosy był osobą wykształconą.

- Czego tu szukam? Szukam kogoś... nie wiem kogo. Wiem jedynie że ta osoba jest ranna i raczej potrzebuje pomocy. Mówisz ,że tu nie pasuje? Dla czego tak uważasz elfko, wszak to twoja rasa nie pasuje do powierzchni i ludzkich miast. - Łowca wolał nie mówić za dużo. Póki co chciał jedynie odpowiadać na niektóre pytania i zobaczyć czy ta dwójka będzie mogła dostarczyć mu jakiś informacji. Ze spokojem wymalowanym na bladej twarzy czekał na kolejnych ruch tej pary.

- Szukasz kogoś, ale nie wiesz kogo, bo chcesz udzielić mu pomocy. - powtórzyła jego słowa draewka. - Czyżbyś prowadził organizacje charytatywną? - zakpiła - Wszak jesteśmy pod ziemią, choć miasto rzeczywiście zbudowała ludzka ręka.
Nihillara zerknęła z ukosa lekko uśmiechnięta, obracając ostrze sztyletu w dłoni aby zająć czymś rękę, a przy okazji powiedziała zastanawiając się kim jest ów nieznajomy o takim spojrzeniu. - Sądząc po twoim stroju i akcencie nie pasujesz tu. A i te oczy... choć podobne tak do moich. Człowiekiem też nie jesteś. Być może możemy sobie nawzajem pomóc, być może mam to czego szukasz. Pytanie czy powinnam Ci to dać. Dla kogo pracujesz słodziutki?

- Może i prowadzę taka organizację, a może rannych łatwiej wypytać o informacje, kto wie? - odpowiedział wymijająco wciąż tym samym zimnym głosem bez uczuć. - Wy też tu nie pasujecie. Zadajecie pytania, i oczekujecie odpowiedzi. Osoby które spotkałem tu wcześniej, raczej stroniły od rozmów i wolały chwytać za miecz niż za słowa. Pracuję? - w tym momencie Andre zaśmiał się cicho zasłaniając usta dłonią po szlachecku. - Wybacz... ekhym cóż pracuję sam dla siebie, ja jestem kowalem swojego losu, i tylko moje decyzję mnie tu zaprowadziły. A czy tobie ktoś wydaje rozkazy panienko? - Wampir zmrużył oczy. Nie lubił gdy ktoś podważał jego człowieczeństwo ale wolał póki co przemilczeć tę wypowiedź mrocznej. Odkaszlnął cicho dla zasady i kontynuował. - Co do pomocy... Na pewno możemy jakoś sobie pomóc, ale osaczając mnie z bronią w ręku nie skłonicie mnie do chętnej współpracy. - stwierdził i z politowaniem spojrzał na sztylet w ręce dreawki. Jego lewa dłoń odruchowo przejechała po rondzie kapelusza wygładzając je.

- Cóż na naszym miejscu wyszedłbyś podając dłoń?- elfka nie przejęła się wzorkiem Andre, lubiła swoje małe zabawki na pewno nie mniej niż on Rubin. - Skoro dla nikogo nie pracujesz to nie masz pojęcia o tym jak się stąd wydostać. Nieprawdaż? Gdyby zależało mi na twojej śmierci nie rozmawiałabym z Tobą. Czemu jednak miałoby mi zależeć na walce z kimś z kim być może nie trzeba walczyć? - Rozejrzała się dookoła przelotnie po czym spojrzała spowrotem na mężczyznę, podchodząc. - Czyż to miejsce nie motywuje do zachowania większej ostrożności? Masz więc może jakieś propozycje? - uśmiechnęła się w nieco mroczny sposób.

-Zostańmy może przy faktach. Wiemy czego tu szukasz. Pytanie tylko, dla której ze stron.- rzekł do Andre dotąd milczący druid. Uśmiechnął się do Efy, nieco ironicznie dodając.- Naiwnością jest sądzić, że tutaj można działać nie popierając któregoś z Graczy.

Andre spojrzał na zbliżającą się mroczną i zrobił coś zupełnie niespodziewanego, całkowicie cofnął rękę od rękojeści miecza. Uśmiechnął i i przetarł prawą dłonią gładki podbrudek.
- Zapewne masz rację mówiąc ,że przywitałbym was podobnie. Masz rację mówiąc też ,że nie wiem jak się stąd wydostać. A co do twego pytania druidzie, nie wiem o czym mówisz. Szukam tu sposobu na opuszczenie tego miejsca to wszystko. Nie wiem o jakich graczach mówisz, może mi to wytłumaczysz? - po tych słowach wampir jak gdyby coś sobie przypomniał i otwartą dłonią puknął się w czoło, oraz zaśmiał zimno.- No proszę, i na mnie to miejsce źle wpływa, rozmawiam z wami ,a zapomniałem się przedstawić! Wybaczcie mi to zaniedbanie, jednak każdemu zdarza się zapomnieć o takich szczegółach. - powiedziawszy to zrobił krok w stronę Efy i ukłonił się zamaszystym ruchem zdejmując kapelusz.- Andre Van von Mortis, mimo niezbyt ciepłego przyjęcia rad jestem ze spotkałem tu kogoś chętnego do rozmowy. - kapelusz ponownie wylądował na jego głowie a Andre rozluźnił się lekko. Ci dwoje najwidoczniej jak i on chcieli unikać walki, co sprzyjało akcji zwiadowczej. - Co do moich propozycji to pierwsza jest taka byśmy zeszli z widoku. Bestie z tego miasta mogą czaić się gdzieś w mroku. - tu na chwilę przerwał i spojrzał na dreawkę pytająco.- Bo wiecie o potworach prawda?

Ona zaś zatrzymała się przyglądając Andre i wysłuchując spokojnie, nie bała się go. Gdy się skłonił na jej twarzy pojawił się drobny uśmiech. - Nihillara. - przedstawiła się krzyżując ze sobą dłonie, przechylając na bok głowę i dodając. - Wyglądasz na inteligentnego mężczyznę, poradzę Ci więc na wszelki wypadek by nie próbować mierzyć się ze mną refleksem. - wywinęła lekko oczami - Miło poznać kogoś nowego.

- Wiemy...także i to, że nie ma ich w tej okolicy. Za to jest dużo dróg ucieczki. Wystarczająco dużo, by jednak tu zostać.-odparł dreaw spoglądając bacznie na Nihillarę. Uśmiechnął się kwaśno i wzruszył ramionami, dodając coś cicho i w ich mrocznym języku.- Nie przesadzajmy z tym przyjaźnieniem się. Nie ma żadnego powodu, by sprowadzać go do naszej kryjówki. Na to zawsze znajdzie się czas.
Następnie spytał.- Szukasz sposobu wydostania się z tego miejsca, Andre. A wiesz, kto cię tu sprowadził? Nie mów mi, że nie słyszałeś o Księdze Imion, bo w to nie uwierzę.

- Nie naskakuj tak na niego, zobacz jaki on jest kulturalny, to niegrzeczne. - rzekła do druida w mowie mrocznych. - nie zamierzam pokazywać mu naszego lokum, jednak ma rację rozmową tu nic nie osiągniemy.
- Jestem byłym niewolnikiem. Nie muszę być kulturalny. Nie wypada mi.-odparł jej w mowie draew, spojrzał na Andre.- Nic na to nie poradzę, jest w nim coś, co mnie... przeraża. Coś sprzecznego z naturą.

Wampir odwrócił się błyskawicznie w stronę druida. - Jedynie domyślam się kto to zrobił... A co do księgi, wiesz coś o niej? Czym jest, gdzie jest? - na krótką chwilę głos przestał być zimnie wyrachowany. Księga ciekawiła wampira, gdyż prawdopodobnie była kluczem który prowadził do opuszczenia tego szalonego miejsca. Przeszywał ciemnoskórego swym wzorkiem niecierpliwie wyczekując odpowiedzi.

- I wyszło szydło z worka. Jak to powierzchniowcy mawiają.- rzekł ironiczne draew splatając ramiona. Wzruszył ramionami dodając.- Myślisz, że gdybym ją miał, to siedziałbym w tym parszywym miejscu? Nie wiem, gdzie ona jest.

Andre zmrużył oczy, arogancka postawa draewa lekko go irytowała. Wracając do swego zimnego zachowania, wciąż bacznie go obserwując zadał ważne dla siebie pytanie. - A osoba która sprowadza tu te wszystkie osoby? Kim jest?

-Kocicą, szkieletorem, zamaskowanym magiem, krwawą damą... Czterema wrednym skurczybykami o niewyobrażalnej potędze.- zaczął wyliczać na palcach draew. Spojrzał na Andre i dodał.- Masz dużo pytań. Ale czy masz jakieś odpowiedzi na wymianę?

- Zależy jakie pytanie zadasz. Kilka ciekawych informacji posiadam.- skwitował szybko pytanie mrocznego. Był to dość mocny blef gdyż mało wiedział o tym miejscu, ale dobrze wykorzystane nawet szczątkowe informację mogą stanowić odpowiedzi na wiele pytań.

- Ona spyta, ty odpowiesz. Potem ty pytasz, my odpowiadamy.- druid zaprezentował zasady wymiany, nie dbając zbytnio o zgodę o łowcy. Wiedział, że szlachcic nie ma wielkiego wyboru.

- A ja sugeruję przejść się gdzieś, usiąść i porozmawiać w spokoju - spojrzała na obu mężczyzn badawczo, pewnym aczkolwiek miękkim spojrzeniem. - Z Kim tu przybyłeś? Bo samotnie się tu nie podróżuje.

- Popieram pomysł przejścia się. - stwierdził wampir znowu odwracając się do Efy. Pytanie które zadała brzmiało sensownie wiec postanowił odpowiedzieć zgodnie z prawdą. - Podróżuję wraz z dwoma wojownikami, wcześniej był z nami jeszcze pewien złodziejaszek ale niestety zniknął w jednej z komnat. Ponadto spotkaliśmy tu pewnego krasnoluda który zgodził się z nami podróżować. - odpowiedział i podszedł do dreawki.- A zatem gdzie proponujesz się przejść?

- Liczne towarzystwo.- odparł draew i wskazał jedną z uliczek.- Za rogiem jest opuszczona karczma, dla klas wyższych. Ale na zapasy nie ma co liczyć. Jedynie na wygodne siedziska.


Brak zapasów mi nie przeszkadza. Jadłem niedawno, a siedziska zawsze mile widziane. - stwierdził Andre ponownie poprawiając kapelusz.

- Zapraszam więc. - mruknęła pod nosem i założyła kaptur na głowę po czym poszła przodem. - Nie spodziewam się wydobyć z Ciebie za wielu informacji, wydaje mi się że jesteś tu nowy i niewiele wiesz. Być może posiadasz jednak jakieś inne atrybuty, które się nam przydadzą. - powiedziała odwracając głowę w stronę Andre.

- Jakie atrybuty masz na myśli Nihillaro? - Tu przerwał na chwilę i ponownie odkaszlnął odruchowo.- Wybacz bezpośredniość zwrotu, mam nadzieje,że mogę mówić do Ciebie po imieniu? - spytał lekko speszony swym złym zachowaniem. - A ciebie jak zwą elfie?- po chwili namysłu wampir dodał jeszcze.- A wy? Przybyliście tu sami, czy może z większą grupą?


- Haerdaelis... druid.- odparł draew i dodał.- Przybyliśmy sami.
Bylo to zgodne z prawdą, wszak mag przypałętal się później.

- Możesz naturalnie. Natomiast każdy z nas dotarł tu i przetrwał te kilka komnat dzięki temu że coś potrafi, i coś więcej niż tylko się obijać. - elfka odruchowo spojrzała na Haerdaelasa. Minęła drzwi wejściowe do karczmy i zasiadła elegancko przy stoliku, oczekując obu mężczyzn. - Usiądź Andre. Mamy dużo czasu na rozmowę, chyba że Ci się gdzieś śpieszy. - uśmiechnęła się przelotnie.

Wampir delikatnie odsunął jedno krzesło i zasiadł na nim. Siedział jak przystało na szlachcica, wyprostowany z wypięta piersią do przodu. Zdjął z głowy kapelusz i położył go sobie na kolanach, białe włosy spłynęły mu na twarz ale szybko odgarnął niesforne kosmyki. Gdy włosy już nie przesłaniały mu widoku, spojrzał na Efe i odpowiedział na jej pytanie.
- Aktualnie nigdzie mi już nieśpieszno. Postanowiłem zdobyć o tym miejscu jak najwięcej informacji więc mój czas jest nieograniczony, myślę że moim towarzysze to zrozumieją.- ostatnią część zdania dodał jak gdyby bardziej sam dla siebie, by podnieść się na duchu.- co do mych zdolności, jestem łowcą, zanim trafiłem do tego zamku polowałem na nieumarłych, głównie na wampiry. Jest to tradycja mego rodu, i zawsze uważało się nas za najlepszych i godnych zaufania pogromców tych przeklętych bestii. - powiedział to z nieukrywaną dumą, i odruchowo potarł palcem naszyjnik który wisiał na jego szyi.- A ty, czym się zajmujesz panienko?

Druid usiadł na przeciw Andre i wydawał się spięty. Jak czarna pantera gotująca się do skoku. Milczał pozostawiając rozmowę głównie towarzyszce.

- Ja także polowałam, można tylko powiedzieć że nie byłam aż tak wybredna. Mam szereg umiejętności w różnych dziedzinach. - zarzuciła nogę na nogę i sięgnęła po fajkę przy pasie, niestety dłoń natknęła się tylko na powietrze. Elfka zmarszczyła brwi przypominając sobie iż jej fajkę zabrał Dontar. - Przejdźmy do konkretów. Przybyłam tu z tym draewem, jednak współpracuję z większą grupą którą muszę odnaleźć w mieście. Każdy z nas nie trafił tu z własnej woli, jesteśmy marionetkami w boskich intrygach, a bynajmniej ktoś ma dobrą zabawę naszym kosztem. Wszystkim nam zależy na opuszczeniu tego ułudnego świata. Każdy z nas może wybrać dla kogo pracuje. Chociaż tego gdzie znajduje się księga nie wiemy, wiem co jest jeszcze potrzebne i w czyich rękach jest. W każdym razie nie zdradzę tego na razie, w końcu nie znamy się za dobrze. To takie zabezpieczenie na wypadek gdyby interesowało Cię wyciągnięcie informacji i wykorzystanie ich tylko na swoją korzyść. Jeśli połączylibyśmy siły byłoby nam łatwiej, a i każdy osiągnąłby to czego chce. - odparła przyglądając się temu jak Mortis poprawia włosy.

- O ile on i my nie mamy innych pracodawców, bo wtedy jesteśmy śmiertelnymi wrogami. Taki mały szczegół. O którym powinnaś pamiętać Nihillaro.--wtrącił cicho Haerdaelis, siedząc obok z założonymi rękami. Przyglądał się badawczo Mortisowi, analizując każdy szczegół jego postaci.

- Jak mówiłeś wcześniej pionki mogą zmieniać strony. - odpowiedziała druidowi.
-O ile zechcą. O ile mogą. A z tym bywa różnie.-rzekł w odpowiedzi Haerdaelis.

Andre ponownie przetarł dłonią pod brudek słuchając słów draewki. Jej słowa miały sens, a wersja intrydze jakiś potężnych istot pasowała do tego miejsca idealnie. Mortis wyciągnął prosty wniosek- była ona szczera. Cieszyło go to, i uśmiechnął się do niej ciepło. Lekkim ruchem ręki umiejscowił ostatni kosmyk włosów za uchem i zaczął mówić.
- Ja wiem jedynie że potrzeba księgi by się stąd wydostać. Wraz z towarzyszami spotkaliśmy też starca który mówił nam o tym zamku, jednak jego język był zagadkowy. Jedyne co wywnioskowałem to to ,iż każdy posiada swój własny zamek, tak jak gdyby tworzył się on na bieżąco na podstawie myśli i odczuć osób które w nim przebywają. Co do twoich wątpliwości i ostrożności w zdradzaniu informacji w pełni je rozumiem, sam też nie mogę powiedzieć wszystkiego, ale myślę ,że i ty to rozumiesz. - ponownie odkaszlnął. Nie robił tego bo musiał, kaszlał by zgrywać pozory osoby żywej, i dla tego że jaki człowiek często odkaszliwał. A czuł się człowiekiem w każdym calu, nie był bestią, nie chciał być. Spojrzał swymi rubinowymi oczyma, w oczy elfki i kontynuował. - Co do współpracy, mi osobiście ona nie przeszkadza, a nawet popieram ten pomysł. Lepiej żeby z tego chorego miejsca wyszło więcej osób. Po co walczyć o księgę jeżeli można zdobyć ją wspólnymi siłami?- powiedziawszy swoje zdanie czekał na dalszą reakcję mrocznej. Jak na przedstawicielkę tej podziemnej rasy, wydawała się całkiem miła.

- Kim jesteś? - elfka nieco zmrużyła oczy utrzymując ich kontakt wzrokowy nieświadomie wodząc opiętym czarną, skórzaną rękawicą palcem po blacie stołu. - Jesteś bardzo podobny do moich pobratymców, nim jednak nie jesteś.

-Jestem... - tu na chwilę zawiesił głos, a jego oczy posmutniały wyraźnie. Trwał chwile w milczeniu patrząc smutno w oczy kobiety po czym zaczął kontynuować przerwaną wypowiedź.- ... jestem kim jestem, ale najbliżej mi do człowieka Nihillaro,a przynajmniej staram się być człowiekiem. - w jego zimnym głosie wyczuwalna była drobna doza smutku, niedużo i ukryta, ale jednak tam była.

-Jest jakiegoś rodzaju nieumarłym. Żywym trupem.- druid odparł w języku podziemnej rasy.- Czasami zapomina oddychać.
Spojrzał na Efę dodając cicho.- Opuszczasz gardę moja droga. I za często spoglądasz w jego oczka, a za mało na miecz. Przyznaję, że jest milutki i matkom opiekunkom mógłby się spodobać. Ale to nie powód by przestać być czujną.

Elfka spojrzała na Haedraelisa z ukosa z nutką pretensji. - Jesteś zazdrosny?
- A chcesz żebym był?- odpowiedział druid uśmiechając się lekko, następnie dodał całkiem poważnie.- A powinienem? Zresztą, zazdrość nie wchodzi tu w grę. Tylko bezpieczeństwo. Nie jesteśmy w podziemnych krainach. Ale wiele zasad stamtąd, doskonale się tu sprawdza. A jeśli on służy innemu Graczowi niż ty... to jest twoim wrogiem.
- Nie flirtuję z nim, tylko prowadzę interesy. - mówiła spokojnie. - Cały czas się go czepiasz, a równie dobrze to ja mogłabym być dla Ciebie zagrożeniem. Niektórzy nie zamierzają grać w tą grę na takich zasadach i właśnie to chcę osiągnąć.
-A nie jesteś zagrożeniem? Przecież oboje jesteśmy draew...- machnął ręką dodając ze zniecierpliwieniem.- Pogadamy o tym później. Także o zasadach i ich łamaniu. Jak na razie nic na tym nie zyskałaś. Można się buntować przeciw władcy, wojsku. Ale bunt przeciw sztormowi? Przeciw lawinie?

Mortis przysłuchiwał się rozmowie w nieznany mu języku i odkaszlnał cicho by przypomnieć o swojej obecności.- Wybaczcie, ale nie rozumiem języka waszej rasy. Czy moglibyście przejść na wspólny? Dziwnie się czuje gdy nie wiem o czym debatujecie, a i trochę to niegrzeczne w towarzystwie. - powiedział swym zimnym tonem. Wampir bardzo cenił sobie kulturę, ale wymagał jej też od innych.

Elfka spojrzała na Haedraelisa ze złością, emanującą od niej wyraźnie mimo iż starała się jej nadto nie poddawać. Przechyliła nieco głowę i zagroziła. - Więc może chcesz się przekonać kto wyjdzie z tego żywy? - zacisnęła usta i rzekła. - Zejdź mi z oczu.

-Wybacz.-westchnął druid smutnym tonem głosu, spojrzał na nią dodając.- Ale prawda, nawet nieprzyjemna. Zawsze pozostaje prawdą.
Wstał i rzekł melancholicznym niemal tonem głosu.- To wy negocjujcie, a ja się rozejrzę za potworami. A nuż się jakieś czają.
Po tych słowach wyszedł.

Andre odprowadził wzrokiem druida i skinął mu na pożegnanie głową. Gdy ten wyszedł z karczmy zwrócił się do draewki.
- Coś się stało? Jakaś kłótnia? Mimo że nie rozumiem o czym mówiliście łatwo dostrzec można było ,iż lekko się uniosłaś. - powiedział ponownie przeszywając ją spojrzeniem.

Zamyśliła się chwilkę, nieco posmutniała. Uniosła w końcu spojrzenie na Andre. Nie było w nim widać już złości, raczej rozczarowanie. - Powiedzmy że to nasze sprawy osobiste... Co ty na To abyśmy poszli do twoich towarzyszy?

Wampir uśmiechnął się do niej ciepło. Draewka wyglądała na zmartwioną, a on nienawidził gdy kobieta była smutna, zwłaszcza gdy powodem smutku był jakiś mężczyzna. Andre zaś wnioskował ,że to druid w jakiś sposób ją rozgniewał, co wydawało się logiczne patrząc na jego szybkie opuszczenie przybytku. Wciąż z ciepłym uśmiechem, zaczął odpowiadać na jej pytanie. Chciał by jego głos był trochę mniej zimny i wyniosły ale jednak nie było to łatwe, i po chwili ton głosu wrócił do swojej zimnej normy.

- Ja nie mam nic przeciwko, tylko że jest mały problem... Widzisz nie do końca wiem gdzie oni teraz się znajdują. Poszedłem na zwiad, ale pewne okoliczności sprawiły że zboczyłem z trasy i aktualnie nie za bardzo wiem gdzie jestem. - " A przy tobie w nietoperza się nie zmienię."- dodał w myślach, i ponownie odkaszlnął.

- No więc jesteśmy w podobnej sytuacji gdyż ja.. też zgubiłam swoich towarzyszy, nie licząc jednego, którego ślady krwi zapewne widziałeś niedaleko. - Nihillara zapatrzyła się w jego oczy, zastnawiając w myślach. Jak to jest być martwym acz wiecznie żywym? Jakie można mieć myśli, pragnienia czy cele w życiu? Domyśliła się już że jest on wampirem choć bynajmniej pierwszym którego spotkała. Przeszło ją uczucie niepewności, drobnego lęku, stłumiła je jednak w sobie. Postanowiła przybrać równie chłodny głos co Andre i powiedziała. - Aby wydostać się z tego miejsca potrzeba księgi, ale to tylko jeden z elementów aby odzyskać wolność. Ja wiem kto ma inny element. Jesteśmy określani mianem pionków, walczących dla graczy czyli istot o dużej mocy. Każde z nas może wybrać dla którego z graczy pracuje. I chociaż najpewniej każde z nas ma głęboko w.. poważaniu ich interesy to nie znane są sposoby by samotnie wywalczyć swoją wolność. - elfka parsknęła - nawet nie ma pewności czy pomagając im ją odzyskamy, równie dobrze mogą nas oszukać i wykorzystać.

Słuchał uważnie wypowiedzi mrocznej, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Lubił te chwile, lubił momenty gdy ludzie patrzyli w jego oczy bez strachu, nie często się to zdarzało. Pogłaskał palcami rondo kapelusza i zakaszlał jak przed większością swoich wypowiedzi, elegancko przysłaniając usta dłonią.- Ale trzeba próbować, prawda? Jeżeli jest chociaż promień nadzieje na wydostanie się stąd, to należy za nim podążać. Poddanie się, nie ma najmniejszego sensu. Przynajmniej ja tak uważam. - wampir, przejechał dłonią po włosach. Życie nauczyło go by walczyć, by nigdy się nie poddawać. Zwłaszcza kiedy ma się marzenia ,które chce się spełnić. A Andre miał marzenia, i plany, na których zrealizowanie szuka sposobu już od dawna. Białowłosy nie miał zamiaru porzucać tego wszystkiego, tylko z powodu intryg jakiś potężnych osobników. Ponowne odkaszlnięcie zasugerowała że wampir zamierza powiedzieć coś jeszcze. - A jeżeli o naszych towarzyszy chodzi, to uważam ,że jeżeli mamy współpracować Nihillaro musimy ustalić jakiś plan działania. Rozbiegnięcie się teraz po tym dziwacznym mieście w ich poszukiwaniu to najgorsze co możemy teraz uczynić. Nie wiadomo czy byśmy się potem odnaleźli. - przetarł pod brudek swą trupio bladą dłonią, i poruszył jeszcze pewien trywialny problem.- Rad bym był gdyby w naszych planach znalazła się chwila na poszukanie ubrania. - powiedziawszy to wskazał zniszczony przez Mścieicla ubiór. Przez dziury w zbroi i kaftanie, widoczna była blada skóra szlachcica. Do najgrubszych to on nie należał, kości można było liczyć palcami.- Mam co prawda jeszcze parę zestawów zapasowych ubrań, ale jakoś nie zachęca mnie myśl wystawiania ich na pastwę tutejszych stworów.. - Dbanie o ubiór mogło wydać się w tej sytuacji śmieszne, ale nawet wampir musi mieć w czym się pokazać.

- Mówią że nadzieja matką głupich... - powiedziała zdejmując nogę z nogi i wstając. Spojrzała kątem oka na uszkodzone odzienie wampira. - Akurat doskonale Cię rozumiem, ubrania, bielizna są ostatnio na wagę złota. To zapewne pierwsze i ostatnie miasto na które trafiliśmy. - Przysunęła się do krawędzi stołu, opierając na jego powierzchni smukłe, uwięzione w czarnej rękawiczce palce. - Chodźmy więc razem, znajdźmy dla Ciebie jakieś szaty, trzeba zbudzić Raetara i wyruszyć w poszukiwaniu reszty. Ah i bym zapomniała powiedzieć, nie próbuj nawiązywać kontaktu z tymi ludźmi którzy tu mieszkają. Możesz źle skończyć.

Powoli wstał od stołu zakładając kapelusz na głowę. Chwile zajęło mu układanie pod nim włosów a w czasie tego drobnego zabiegu kosmetycznego rzekł do draewki.- Z tą informacją niestety trochę za późno. Próbowałem z nimi rozmawiać, i to jeden z czynników dla którego tu trafiłem. Chociaż przyznaje ,że wielki widmowy smok też się w pewnym stopniu do tego przyczynił. - wampir zaśmiał się po szlachecku, przysłaniając szybko usta dłonią. Ciężko było stwierdzić czy śmiech był szczery, czy wymuszony, chociaż brzmiał dość naturalnie. Andre wyprostował się i poprawił Rubin przy pasie. Krew zawirowała delikatnie przekazując właścicielowi krótką informacje. " Po co Ci ubrania? Jesteś tu by walczyć i się stąd wydostać a nie bawić się w rewie mody!" Wampir skarcił broń wzrokiem. Miecz raczej problemów z ubiorem nie miewał, więc mógłby chociaż spróbować zrozumieć ,że ubierać się trzeba. Ale Rubin raczej nie należał do tych którzy przejmują się przyziemnymi sprawami. Wampir podszedł do Elfki. Szlachecka natura zadziałała automatycznie, ramię samo odchyliło się do niej, by mogła się na nim wesprzeć. - Pozwoli pani? - powiedział wykonując lekki ruch ręką. - A więc gdzie tu można znaleźć jakieś ubrania? - zapytał patrząc na nią spod kapelusza.

- Ssmoki? - zaniepokoiła się elfka. - O czym Ty mówisz? - Spojrzała na niego nieco zdziwiona i dodała spoglądając kątem oka na bok. - Kiedyś tak chodziłam, czasem. Ale to nie miejsce na takie przechadzki więc odmówię. To dzielnica szlachecka, tyle że nikt żywy się już nie ostał. Na pewno znajdziemy coś eleganckiego.

Cofnął ramię, nie wyglądał na urażonego. Uczono go by wspomagać kobiety silnym ramieniem, ale każda z nich miała wybór czy podjąć to wsparcie. - Znasz te dzielnice chyba lepiej ode mnie. Więc jeżeli chcesz możesz prowadzić. - powiedział i skłoniwszy się wskazał jej ręką drzwi, przepuszczając ją jako pierwszą. Druga ręką przytrzymał kapelusz żeby ten nie zsunął mu się z głowy. - Co do smoków, widziałem tylko tego widmowego gada. Był dość dziwny... - powiedział wampir przywołując w pamięci postać smoka.

Zawahała się chwilkę po czym wyszła przodem z karczmy. Andre zauważył pewną niepewność w jej ruchach, musiał domyślić się iż choć troszkę się go obawiała. W końcu on żywił się krwią, taką jak ta która płynęła w jej żyłach. Elfka przeprowadziła go troszkę w głąb zabudowań, dostrzegając bogaty dom stanęła przy drzwiach i nie zważając na jego reakcję zaczęła kręcić wytrychem. Bogate, lecz puste i zasnute starymi pajęczynami mieszkanie otworzyło się przed nimi. Nihillara rozgościła się jak na swoich włościach. Zanim Andre się zorientował zobaczył tylko jej kawałek znikającej za jednymi z drzwi. Gdy podszedł zobaczył jak elfka w skupieniu przebiera w zdobionej szafie i otrzepuje ubrania dłonią. Nachyliła się i wyciągnęła coś odkładając na bok. W końcu odwróciła się delikatnie w zamyśleniu nawijając kosmyk włosów na palec. - Znalazłam coś takiego, co o nich myślisz? - i podeszła do Andre, przesuwając go lekko w stronę lustra i przystawiając przed jego pierś kolejne szaty, zerkając to na niego to na jego reakcje. Ale w lustrze dostrzegła tylko siebie, trzymającą szaty... Nieco zmarkotniała i spojrzała na niego wręczając mu ubrania. - Cóż sam je oceń...




Andre szedł za mroczną cicho stawiając kroki. Zauważył jej wahanie, przyzwyczaił się do tego ze ludzie się go boją. Zastanawiał się czy ona wie kim jest łowca. W milczeniu zagłębiony w swych myślach doszedł z nią do bogatego domu. Nim zdążył powiedzieć cokolwiek draewka dłubała przy zamku. Odkaszlnął tylko pokazując tym swoją niechęć do jakichkolwiek włamań, i odwrócił wzrok. Dopiero dźwięk otwieranych drzwi, skłonił go do spojrzenia na elfkę, która już znikała wewnątrz domostwa. Powoli wszedł do pomieszczenie i rozejrzał się, wzorkiem szukając jego nowej towarzyszki. Dźwięki z pobliskiego pokoju sugerowały ,że tam się właśnie udała. Wybrała kilka ubrań z szafy i wręczyła mu je, odwracając go w stronę wielkiego lustra. Wampir spojrzał tylko w pustkę na nim, i odskoczył jak rażony gromem na bok. Lustra były przedmiotem który mógł zdradzić jego pochodzenie, jednak wzrok Efy przekazywał jedną wiadomość: " Ja i tak wiem kim jesteś.". Andre westchnął i podszedł do draewki pozwalając przystawiać sobie ubrania przed tors. Gdy kazała mu wybrać wskazał ostatnie dwa stroje. Pierwszym był czarny dobrze wykonany frak i pasujące do niego czarne spodnie. Drugim stroje była aksamitna kamizelka o ciemnogranatowej barwie. Wraz z kamizelką w komplecie występowała koszula w tym samym odcieniu ze złotymi zdobieniami w kilku miejscach. Wampir wziął stroje w dłoń, i uśmiechnął się smutno do elfki pierwszy raz odsłaniając piękne białe zęby. - Zapewne już domyślasz się kim jestem Nihillaro... Mam nadzieje ,że rozumiesz czemu nie zdradziłem tego od razu. Wiele osób boi się takich jak ja... - mówił to smutnym tonem, od momentu zobaczenia pustki w lustrze cały z pochmurniał. Spojrzał na wejście do drugiego pokoju i wolnym krokiem zaczął tam iść. - Pozwolisz że się przebiorę? - rzucił przez ramię i otworzył drzwi, stanąwszy w progu dodał jeszcze cicho smutnym tonem. - Nie musisz się mnie bać. Nie jestem potworem. - odwrócił od niej wzrok i wszedł do pokoju by się przebrać.

Elfka przyjrzała się mu gdy oglądał ubrania i rzekła. - Masz dobry gust. - obrzuciła go skupionym oziębłym spojrzeniem, a może po prostu bezuczuciowym po czym dodała. - I wiele osób boi się takich jak ja... Tyle że z nas dwoje ja swoich przodków nie znam, i to ja ubierałam bogate suknie i chodziłam na bale niczym arystokratka mimo że na co dzień wykonywałam brudną robotę. To ja tu jestem potworem Andre, bo być może Ty nie lubisz tego co w tobie drzemie, ale ja swoją pracę lubiłam. I lubię dalej. - spięła włosy w koński ogon i uniosła z ziemi na niego wzrok, tylko na chwilę by zaraz zerknąć w bok.

Wampir westchnął cicho i mruknął , bardziej sam do siebie niż do elfki.- Ale czy twój potwór zabrał ci największy skarb? - nie wiedział czy elfka słyszała te słowa. Przekroczył próg i przymknął za sobą drzwi, ażeby słyszeć elfkę, ale ukryć się przed jej wzrokiem na czas przebierania. Zdjął z siebie swój podziurawiony płaszcz, kapelusz odłożył na mały stolik znajdujący się w pomieszczeniu. Następnie zdjął swoją skórznie i rozpiął guziki koszuli. Wszystko położył na stole i zabrał się do odpinania pasa z Rubinem. Krew zabulgotała wyrażając swoją dezaprobatę gdy odkładał miecz koło ubrań. Pozbył się spodni, zostając jedynie w bieliźnie. Andre miał anorektyczną budowę, wyglądał jak gdyby najsłabszy podmuch wiatru mógł złamać go w pół. Żebra i kości można było liczyć palcami, a mięśnie również były słabo widoczne na bladym ciele. Zaczął przywdziewać czarny frak wraz ze spodniami. Długość była odpowiednia jednak wcześniejszy posiadacz stroju był zapewne grubszy od kościstego wampira. Jednak kilka operacji z igłą i nitką zapewne sprawi że strój będzie można dopasować do predyspozycji wampira. Pasek w spodniach zapiął na ostatnią dziurkę, dzięki czemu nie zsuwały się z niego. Kamizelkę i podziurawiony płaszcz włożył do plecaka zwinięty. Przypiął do pasa Rubin i założył na głowę kapelusz. Wyszedł z pokoju poprawiając pierścień i naszyjnik.
- I jak wygląda? - zapytał rozkładając ręce by w pełni zademonstrować za duży frak.

Nihillara podeszła, poprawiając na nim ostrożnie ubranie, przesunęła po nim wzrokiem i rzekła miękkim głosem. - Elegancko, schludnie, dobrze. - Drgnęła nieco, bo choć rozmawiała z nim, jego ciało niczym skała, nie ruszało się w rytmie oddechów. Było martwe. Nie mogła do tego przywyknąć. Zabrała od niego ręce i powiedziała. - W takim razie udajmy się teraz po Raetara, a potem odszukajmy resztę.

Przytaknął jej. Widział ,że w pewnym sensie boi się jego inności, lecz spotkał się z tym już tyle razy ,że zdażył przywyknąć. Przynajmniej nie wbiła mu jeszcze miecz lub noża w pierś. Poprawiając kapelusz rzekł. - A gdzie jest owy Raetar? I kim właściwie on jest? No i pozostaje kwestia czyich towarzysz będziemy szukać najpierw, co proponujesz Nihillaro? - powiedziawszy to uprzejmie przepuścił ją do wyjścia z budynku.

- Wszystko jedno czyich, wszak ani ja ani Ty nie wiemy gdzie się oni znajdują. Raetar zaś to czarownik z którym tu przybyłam. Zabierzemy go ze sobą aby się nie zgubił.
- Prowadź więc. - po tych słowach wampir czekał na to w która stronę elfka go poprowadzi.

Elfka szybko zaprowadziła Andre w kierunku ich kryjówki, zupełnie zapominając o druidzie, którego nigdzie nie było. Znikł jak kamfora. A może bacznie ich obserwował? Efa miała wrażenie, że w tym akurat Haerdaelis jest niedościgniony. Pokonanie odległości dzielącej ich od mieszkania w którym się znajdowali, do posiadłości. Gdy zaś dochodziła do drzwi, zauważyła słaby czerwony blask. No tak... był jeszcze jeden powód dla którego druid wyprowadził ją tajnym przejściem. Na główne drzwi założył bowiem ognistą pułapkę. O czym zapomniał wspomnieć

Andre spojrzał na drzwi, rozpoznał że działa tu jakaś magia. Spojrzał na elfkę podejrzliwym spojrzeniem. Odkaszlnął i rzucił sugestię.
- Zawsze zostaje tylne wejście o ile istnieje, lub okna o ile potrafisz się do nich dostać... - powiedział bacznie obserwując draewke.

Elfka zmrużyła zaś oczy z lekką irytacją. - odsuń się nieco. - I gdy wampir się odsunął po prostu nacisnęła na klamkę, nie takie pułapki już widziała i chociaż zwykłego człowieka może i mogłaby takowa zabić to jej niewiele z nich mogło zaszkodzić. Poza tym zakładała że czar nie aktywuje się gdy ona spróbuje otworzyć drzwi. Myliła się. Ledwo dotknęła klamki i odruchowo odskoczyła, niczym ostrzeżona szóstym zmysłem. Andre musiała zaskoczyć zwinność i refleks podziemnej elfki gdyż tuż po wybuchu ta tylko otrzepała ramię upewniając się że jej ubranie nie doznało uszczerbku po czym weszła do środka, nietknięta. W dłoni trzymała sztylet, powoli go obracając i pewnym krokiem idąc w kierunku pokoju Raetara.

Andre otrzepał się z pyłu który osiadł na fraku po wybuchu. Był pod wrażeniem refleksu elfi, sam zapewne nie uniknąłby wybuchu tak zgrabnie. Wkroczył do posiadłości i zobaczywszy że draewka wyciąga sztylet, sam rękę skierował ku rękojeści Rubinu. Krew w mieczu od razu zawirowała radośnie. Wampir dogonił elfkę i zrównał z nią swój krok.
- Czy ta pułapka ma oznaczać że są tu nie proszeni goście? zapytał bacznie rozglądając się na wszystkie strony.

- Tak, my. - odrzekła krótko elfka prowadząc go do pokoju.

Starzec odpoczywał, na szczęście już nie śpiąc. Spojrzał na wchodzące osoby...zarówno Nihillarę jak i Andre. Uśmiechnął się tylko nieznacznie, ale nic nie powiedział.
Elfka spojrzała na Raetara, westchnęła i powiedziała szybko. - Raetar, nastąpiło parę komplikacji musimy się stąd szybko wynosić i odszukać resztę.
Wampir spojrzał na maga i skłonił się zdejmując kapelusz. - Jestem Andre. - przedstawił się krótko, wciąż będąc czujnym, i rozglądając się po pokoju, z ręką gotową by dobyć Rubinu w każdej chwili.
-Czemu mnie to nie dziwi?- spytał starzec retorycznie, po czym dodał.- Jakich to komplikacji?-

- Czy ty musisz zadawać tyle pytań? Powiedzmy że nasza współpraca z druidem została zakończona. - powiedziała podając dłoń starcowi i sugerując spojrzeniem pośpiech.
- Szybko obracasz sojuszników we wrogów. To zły nawyk.- rzekł starzec, wstając i powoli zbierając swoje rzeczy. Raetar nagle przerwał zbieranie rzeczy.- Nadal jednak nie wiem, kim jest on. Czemu zrobiłaś druid swym wrogiem. I...-
Na chwilę zamilkł przymykając oczy, by po chwili je otworzyć i powiedzieć.- I nie widzę powodu do pośpiechu. Nikt nam bowiem nie zagraża.

Wampir słuchał w milczeniu, wolał nie ingerować w sprawy osobiste elfki, i czarnoksiężnika. Rubin najwyraźniej popierał to zdanie gdyż kręcił się wesoło.

- Zrobiłam go swoim wrogiem? Co ty pieprzysz? Wstawaj, musimy odszukać resztę. - zmrużyła powieki elfka.

-To sugeruje twe zachowanie i gorączkowy pośpiech.- rzekł Raetar spoglądając na dziewczynę potem na Andre.- I nowy... sojusznik?

Białowłosy spojrzał na starca. Po czym zimnym głosem odpowiedział. - Chyba można to tak ująć, powiedzmy że chcemy sobie nawzajem pomóc. - wampir zmrużył oczy, i pogłaskał rękojeść miecza.
-Dziękuję za pomoc, ale... nie skorzystam na razie. Szczególnie, że nie wiem, o jaką pomoc chodzi, a nie każdy rodzaj pomocy mnie interesuje.-odparł starzec lekko się skłaniając. Potarł brodę, zamyślił się.- W sumie.. komu w drogę temu czas.

- Jak na kogoś komu uratowałam tyłek nie masz ni trochę wdzięczności. - zamilkła na chwilę na niego patrząc. - Ale... jak chcesz. Andre, wychodzimy. - obróciła się i wyszła pozostawiając starca samemu sobie. Gdy była już na świeżym powietrzu poszukała wzrokiem wampira. Była wyraźnie roztargniona, stukała palcami o ścianę domu.

Wampir przytaknął głową i ruszyła za nią po schodach. Wyszedł z domu i spojrzał na nią. Zauważywszy, iż jest roztargniona postarał się uśmiechnąć do niej najcieplej jak umiał. Nie miał co powiedzieć, nie znał stosunków elfki z magiem i druidem, więc lepiej było się teraz nie wtrącać. Ze względów własnego bezpieczeństwa jak i kultury.


Starzec pojawił się po kilku minutach dodając.- Wdzięczność to jedna sprawa. Drugą sprawą jest to, że coś przede mną ukrywasz. A przynajmniej sprawiasz takie wrażenie. A ja nie chodzę na ślepo... nawet z wdzięczności.
Raetar dotknął jej ramienia dłonią i rzekł.- Będzie okazja, to odwdzięczę ci się za pomoc. Tymczasem, powodzenia w twoich planach ci życzę. Ale nie wiedząc dokładnie, jakież one są. Nie zaangażuję się w nie.
Uśmiechnął się lekko i ruszył w kierunku najbliższej uliczki wołając do pozostałej dwójki.- Poszukam naszych towarzyszy. Nie wiem gdzie dokładnie Seander ich wyprowadził, ale jakoś ich znajdę.

- Właśnie na tym polega, aby odszukać resztę. - powiedziała mamrocząc pod nosem do Raetara.
- Bez obrazy, ale... bardziej mi jesteście zawadą niż pomocą. Łażąc w kupie i tak rzucamy się w oczy.- odparł Raetar zatrzymując się. Westchnął dodając.- Poza tym... ja jeszcze zamierzam chwilkę odpocząć. By nabrać sił. A obecność wampira, utrudnia sen... wiesz ta sprawa z kłami i piciem krwi. Trudniej zasnąć.
Spojrzał na draewkę.- Lepiej każde niech szuka ich na własną rękę. To duże miasto, wiesz? Chodząc za mną, wcale mi nie pomagacie.

Dotąd milczący wampir, posmutniał wyraźnie. Czyli czarnoksiężnik był kolejna osobą która uważała wampiry jedynie za żądnych krwi zabójców. Łowca wiedział już jak czuły się ofiary jego rodu. Zaszczute, samotne nienawidzone. Andre stał koło draewki patrząc w ziemię i nie odzywając się, nie miał ochoty na rozmowę z magiem. Czekał ,aż ten załatwi swoje sprawy z jego nową towarzyszką.


Raetar odszedł, a Nihillarze jego wytłumaczenia wcale się nie podobały. Mogła jednak się przekonać na kogo warto postawić, a kogo nie. Całe życie uczona że ma być silna, bez względu na sytuacje. Spojrzała na smutnego wampira, na jej twarzy pojawił się drobny grymas. Gdy już sylwetka maga zniknęła jej z oczu powiedziała. - No to zostaliśmy sami. Zabawne że Ciebie nie może zdzierżyć a ze mną chodził pod rękę. - parsknęła. - mężczyźni.

Andre uśmiechnął się niemrawo, i rzucił lekko żartobliwie na rozluźnienie atmosfery.- Od kiedy mnie spotkałaś opuściło Cie już dwóch towarzyszy, chyba nie przynoszę Ci szczęścia co? - uśmiechnął się na siłę, i zaśmiał lodowato. Ten śmiech na pewno był wymuszony.

- Nie do końca jest tak jak myślisz, nasze układy były bardzo luźne. Raetar postanowił iść sam z obawy przed tobą zaś co do Druida, to ja podjęłam decyzję by go zostawić. W końcu sam powiedział że jestem jego wrogiem, przystałam więc na to. Jak na druida to cholerny z niego materialista. - urwała temat po czym dodała. - Poszukajmy moich lub twoich towarzyszy.

- Cóż zauważyłem ,że przeszkadzała mu moja obecność, i to czym jestem. - mruknął wampir mając na myśli czarnoksiężnika.- Wolisz iść uliczkami, czy wybierasz dachy? - zapytał i znowu zaśmiał się zimno, swym zwyczajem przysłaniając usta dłonią.- Proponuje byśmy szli pierw na zachód a potem na południe, uważam ,że gdzieś tam są moi towarzysze. Co ty na to? - spojrzał na nią swymi rubinowymi smutnymi oczyma.

- Kim jesteś.. - poprawiła go. - Nie zapominaj o tym. Niech i tak będzie, ruszajmy. - uśmiechnęła się nieco rozbawiona i razem z wampirem udała się w drogę.

Gdy już przeszli troszkę w milczeniu, zagadała w końcu by je przerwać. - Gdy już opuścisz to miejsce.. czym się zajmiesz?

Spojrzał na nią i odrzekł lodowatym tonem. Jednak pod tym lodem krył się coś jeszcze, smutek, może nadzieja?- Postaram się wrócić do dawnej postaci. Znowu być w pełni żyjącym człowiekiem. Próbuje znaleźć na to sposób od dawna, póki o bez skutecznie. - powiedział i spojrzał na swoją trupio bladą dłoń.- A ty Nihillaro, co zamierzasz?

- Zabawne że szukasz sposobu by stać się śmiertelnym, gdy głód i starość ci nie grożą. - zawahała się chwilę i pogłaskała po policzku. - Ja.. chciałabym zwiedzać kraje jako... wokalistka.

- Uwierz mi ,że ta forma wcale nie jest wspaniała... - mruknął cicho wciąż patrzą na swoją dłoń. - Nic nie czuje, pożywienie smakuje jak popiół, mam świadomość ,że gdy Ci na których mi zależy będą umierać ja nawet na krok się do tego stanu nie zbliżę. By żyć muszę pozbawiać życia innych, ludzie boją się mnie pragną mojej śmierci. Wciąż uważasz ,że to dziwne iż chce powrócić do bycia śmiertelnikiem? Myślisz ,że to wspaniałe być nieśmiertelnym takim kosztem? - powiedział i spojrzał w jej oczy.- Ta forma to największa kara jaka mnie w życiu spotkała... - dokończył smutno wciąż patrząc elfce w oczy."[/i]A po za tym, muszę ją odnaleźć[/i]" dodał w myślach. Białowłosy musiał wyglądać teraz naprawdę tragicznie. W za dużym fraku, ze smutnym spojrzeniem i o smutnym głosie, nikt patrząc na niego nie pomyślałby teraz, że kiedyś był szczęśliwy.

Nihillara spojrzała na niego mrużąc oczy z nieco gorzką miną. - Andre, nie rozklejaj się. Jestem ostatnią osobą która może obdarzyć Cię współczuciem. Więc weź się w garść.
- Nie przejmuj się tym, ja już dawno przywykłem do takiego nastroju. Nie oczekuje współczucia, ani zrozumienia.- powiedział wampir uśmiechając się na siłę.- Są rzeczy po których nie da się tak po po prostu wziąć w garść. Ale nie mówmy już o tym, lepiej zajmijmy się poszukiwaniami naszych kompanów. - dodał by zmienić temat i ruszył obok elfki ciasnymi uliczkami.


Buka


Miri / Natali


- A z tobą kwiatuszku, wszystko w porządku?

Natali zamrugała oczami. Zaczęła dziwnie wpatrywać się w trzymanego w ramionach małego Talgara, po czym jej zimny wzrok przeniósł się na Senadera. Zachowywała się już od dłuższej chwili niczym jakaś zwyczajna, głupawa kwoka, robiąca maślane oczka nad dzieckiem. A to w końcu nie było jej dziecko, to nie była ONA, nie jej. Ten chłopczyk był pod opieką Dalana, kimkolwiek był jego ojciec i matka, i nic jej tak naprawdę do tego nie było. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu, jak już wiele razy, niczym pamiętną stal, przebijającą jej ciało.

- Nie jestem żadnym twoim pierdolonym kwiatuszkiem - Szepnęła nieprzyjemnym, ociekającym wrogością tonem do Krasnala, i szybko oddała dziecko Dalanowi. Następnie odwróciła się do wszystkich plecami, po czym zaczęła ścierać rozmazany makijaż ze swojej twarzy. To, że przy okazji ścierała i świeże, spływające łzy, pozostało na całe szczęście poza ich wzrokiem.

Wyciągnęła ze swojej torby małe lusterko i kilka malowideł, i zaczęła doprowadzać się do porządku. Na końcu z kolei nieco przeczesała szczotką włosy, choć minimalnie poprawiając swój wygląd "topielicy". Ubranie nadal pozostawało mokre i nieprzyjemne, do tego jeszcze te cholerne swędzenie ciała. Wyglądała już jednak odrobinę lepiej, choć swoim wyglądem i tak mogła straszyć okoliczną dzieciarnię... .

Oni nie mieli pojęcia.

Nie mieli najmniejszego.

Widzieli co chcieli, szufladkując wszystko według powierzchowności.

- Zobaczymy kto będzie przed kim uciekał - Rzuciła wyjątkowo poważnym tonem do Dalana, i w jej głosie było coś mocno niepokojącego, coś, co zdawało się potwierdzać wszelkie myśli na temat jej osóbki, stanu umysłu, i faktu, że może i nie tak całkiem jest tylko jakąś zwyczajową, zagubioną między światami Kapłanką... .

- Tu nic nie ma. Potrzebujemy informacji. Te zdobędziemy tylko w mieście - Odezwała się, spoglądając gdzieś w ścianę - Możemy iść razem, możemy iść osobno. Trzeba kogoś wypytać o parę spraw, no chyba że macie pietra przed poczwarami czy tubylcami z widłami.

abishai

MG

Dom Wspomnień, Miasto Mroku, zapomniana świątynia


Krasnolud zignorował chamską odzywkę Natali. Jako dżentelmen udał, że jej nie usłyszał.
Co do słów Dalana, skomentował je krótko.- Pomysły dobre, ino ciężko z realizacją. Najlepiej chyba zacząć od... rozejrzenia się poza murami tego miasta. Choć na wiele bym nie liczył.
Natomiast wtrącenie Natali, krasnolud podsumował krótko.- Radziłbym, byś jednak to ty uciekała pani. Ci ludzie mogą być nie tym, czym są z pozoru. Wiele rzeczy tutaj nie jest tym, czym się wydaje.
Na kolejne słowa kapłanki Seander rzekł do Neso.- Ty idziesz z nią. Po pierwsze ja wydajniej pracuję sam, po drugie... Jej bym samej nie puszczał. I nie szarżujcie. Coś było w spojrzeniach tych ludzi, co powodowało ciarki na moim grzbiecie. Wy pójdziecie w jedną, ja w drugą stronę. Spotkamy się za... trzy godziny? Spróbujmy znaleźć Raetara i ... bądźcie ostrożni.
Dom Wspomnień, Miasto Mroku, rumowisko świątyni


Póki co... wędrówka okazała się spokojna. Ulice wyludnione, domy opustoszałe. Martwe miasto. Kroki odbijały się echem od ścian budynków. Co wywoływało nieprzyjemne skojarzenia. I wyobraźnia kształtowała wrogów czających się za rogiem każdej rogatki.
Niemniej wrogowie się nie pojawili, za to...


Do uszu obojga dotarły śpiewu, chrapliwe głosy... ni to żeńskie ni to męskie. Głosy stare i zszargane częstym picie tanich trunków. Nieliczne głosy na szczęście... dwa lub trzy.
Dalan i Natali powoli zaczęli się zbliżać do miejsca skąd dochodziły te głosy. Były to ruiny świątyni. Ruiny w znacznie gorszym stanie, niż te które były przejściową kryjówką trójki podróżników.
A w tych ruinach trzy stare, paskudne kobiety w łachmanach urządziły sobie siedzibę w rozwalonej świątyni. Czyjej... tego Dalan nie wiedział. Nie ostał się nawet głaz z napisem, jak w przypadku poprzedniej.


Stare bladolice, szpetne babsztyle... Ciężko było ocenić, czy były żywe czy nieumarłe.
Ciężko było ocenić czy rzeczywiście są ludźmi.
Dom Wspomnień, Miasto Mroku, cmentarz


Znaleźć towarzyszy, łatwiej powiedzieć niż zrobić. O ile przemieszczając się za pomocą skrzydeł, można było sprawdzić duży obszar i szybko się przemieszczać. O tyle na nogach trwało to o wiele dłużej. Bardzo długo i bezowocnie. Jak dotąd przemierzając uliczki, Andre i Nihillara nie napotkali żadnej żywej duszy. Co akurat nie było złe, zważywszy że mogli napotkać albo mieszkańców, albo potwory. Jedno zagrożenie, gorsze od drugiego.
Za to napotkali...cmentarz.
Olbrzymia nekropolia w tej części miasta nie powinna dziwić. Trzeba gdzieś składać zmarłych. Były tu tysiące grobów, tysiące nagrobków. Tysiące pustych grobów.


Większość z nich była rozkopana niedawno. Wiele z nich było puste. Nie był to jednak akt wandalizmu. Nagrobki bowiem nie zostały naruszone. Nie walały się dookoła szczątki trumien, ani resztki sprofanowanych zwłok. Ktoś metodycznie wyjmował kolejne trumny z grobów i zabierał je w nieznanym celu. I robił to od pewnego czasu.

Dom Wspomnień, Miasto Mroku, ruiny

Na drodze Garvalana, Turama i Sariusa stanęła wieża...

Technicznie rzecz ujmując, wieża stała tu cały czas, a grupka się na nią natknęła. Był to jednak budynek wyjątkowy pod wieloma względami. Po pierwsze, wieża stała nietknięta pośród morza ruin.
Potężna kamienna budowla wspinała się ku niebiosom, drwiąc sobie z upadku okolicznych budowli.
Po drugie... była zamknięta. Potężne drewniane drzwi były obite żelazem i zawarte.
Zamknięty ocalały budynek w morzu ruin. To było... podejrzane.
Czym była ta wieża? Kryjówką, pułapką, miejscem odpoczynku, sposobem na wydostanie się z tego miejsca?
Turam przyglądał się wieży, po czym podszedł i przesunął dłonią po jej ścianie, jakby chłonąc z niej informacje. Następnie rzekł do towarzyszy.- To może być... albo spichlerz, albo zbrojownia tego miasta. W każdym razie, na pewno budynek użyteczności publicznej pod opieką straży miejskiej.

Kerm
Dalan Neso


"Zamienił stryjek..."
Jak się okazało, Natali miała do otoczenia podobny stosunek, jak nieobecna Efa. Albo jeszcze gorszy. A przez moment mogło się zdawać, że jest całkiem do rzeczy i można z nią normalnie porozmawiać.
"Jak to pozory mylą" pomyślał Dalan. "Czy życie na szlaku zamienia miłe dziewczyny we wredne babska?"
Chyba jednak tak nie było, bowiem już parę razy w swym życiu napotkał przemierzające Tais kobiety nie przypominające swym zachowaniem jeża. Widocznie ostatnimi czasy bogowie wyjątkowo mu nie sprzyjali.

Wbrew temu, co mówiła (a może i myślała) Natali Dalan nie zamierzał lekceważyć tutejszych mieszkańców. Ani tych w ludzkiej postaci, ani potworów, które w mieście uwiły sobie gniazdko. Lub też - jeśli przypuszczenia były słuszne - pozostali tu po zamianie w potwora.
Wszystkie potwory należało traktować z odpowiednim respektem, zaś żądny krwi tłum - z jeszcze większym. W zasadzie trudno było określić, co dla zwykłego człowieka było bardziej niebezpieczne, a on nie uważał się za super bohatera, który w pojedynkę da radę dwóm smokom równocześnie.
Takie rzeczy to tylko w bajkach...
- Zatem spotkamy się za jakieś trzy godziny - zgodził się z Seandrem. - I postaramy się być ostrożni.
Miał na myśli siebie i Talgana. Za postępowanie Natali nie mógł ręczyć. Raczej spodziewał się, że 'topielica' jest w stanie wyciąć jakiś niezły numer, który może się źle skończyć między innymi dla nich.
Nikt nie lubi, jak przychodzi ktoś obcy i pyskuje, zaś Natali nie wyglądała na osobę skora do dyplomatycznych odzywek i zachowań.

Ulice miasta były ciche i spokojne. Na tyle ciche, że aż nieprzyjemne było kroczenie tymi ulicami. Całkiem jakby wędrowali przez wymarłe miasto.
"Czyżby liczba ludności tak się skurczyła?" zadumana myśl przemknęła przez głowę Dalana. "Jakaś klątwa czy co?"
Jeśli mieli kogoś przepytać, to chyba powinni znaleźć się bliżej centrum. Istniała jednak dość uzasadniona szansa, że im liżej centrum, tym większa grupa ludzi może towarzyszyć owemu komuś. Ludzie w grupie, jak wszystkim było wiadomo, stawali się znacznie odważniejsi i bardziej skłonni do pochopnych czynów.
Nadziewanie kretynów na ostrze rapiera nie należało do ulubionych czynności Dalana. Zbyt wielka ilość kretynów lub ich nadmierny zapał mogłyby raczej zaszkodzić próbie nawiązania kontaktu...
Najlepsze, mimo wszystko, byłyby dwie osoby... i to takie, które by nie uciekły z wrzaskiem.

Głosy, które nagle dobiegły do ich uszu zdecydowanie nie należały do wielkiego tłumu. Chyba, że ów tłum milczał, zaś wypowiadali się tylko nieliczni jego przedstawiciele...
Nie oglądając się na Natali Dalan ruszył w stronę głosów. Nie miał zamiaru naradzać się z 'topielicą', bo usłyszenie kilku niemiłych słów podważających jego odwagę nie leżało w sferze jego zainteresowań.

Tubylcy wystąpili w umiarkowanej liczbie równej trzy. Siedzieli w miejscu wyglądającym jak ruiny świątyni i reprezentowali płeć zwaną, w tym wypadku niezgodnie z prawdą, piękną. Ich głosy świadczyły o zamiłowaniu do kategorii napojów zwanych wyskokowymi, chociaż, prawdę mówiąc, tubylki wyglądały na takie, co okres wyskoków pozostawiły daleko za sobą.
Dalan zbliżył się, a potem, zatrzymując się w bezpiecznej dla obu stron odległości, powiedział:
- Witam!
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-08-2010 o 22:42.
woltron jest offline  
Stary 28-08-2010, 15:51   #384
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Leonidas

Sarius Quinnvertino


-To może być... albo spichlerz, albo zbrojownia tego miasta. W każdym razie, na pewno budynek użyteczności publicznej pod opieką straży miejskiej.
- To może być też pułapka mości krasnoludzie - stwierdził Garvalan, po czym podszedł do drzwi obitych żelazem i drewnem. Przytknął ucho do zimnej, drewnianej powierzchni. - Żadnego odgłosu: kroków, rozmów... nic. - Dodał po dłuższej chwili. - W środku albo nikogo nie ma, albo udają, że ich nie ma. Turamie schowaj się tak by nikt z góry nie mógł cię wypatrzeć i nasłuchaj... Także ty Sariusie schowaj się. A ja zapukam - powiedział cicho, tak by słyszeli go jego towarzyszy. Gdy już zrobili to o co prosił zastukał, niezbyt mocno, w drzwi.

Krasnolud posłusznie ukrył się wśród ruin z załadowaną kuszą. Bądź co bądź, Smoczy Miecz miał rację...to mogła być pułapka. Zaraz obok niego przykląkł Sarius trzymający miecze w pogotowiu.
A gdy Garvalan zapukał, odpowiedzią było ciche, acz dudniące echo z drugiej strony. I nic więcej. Nie było słychać rozmów, ani kroków. Budowla była pusta?
- Brak reakcji. Sądząc po grubości kurzu na deskach raczej nikt dawno stąd nie wychodził. Jakieś pomysły jak wejść do środka? Turamie, Sariusie?
Sarius objął spojrzeniem wieżę zastanawiając się czy wspięcie po niej dało by im coś, jednak okna wydawały się być zbyt małe i zabezpieczone równie mocno co drzwi także perspektywa dostania się do wnętrza przez nie, nie wchodziła w grę.
Wreszcie człowiek odezwał się do krasnoluda:
-Skąd pomysł o straży miejskiej? Widzisz ślady kogoś?
Turam odezwał się do ich obu:
- To proste...tego typu budynki to budowle wojskowe. Wąskie i małe okna, grube mury. Mają przetrzymać krótkotrwałe oblężenie. - zaczął odpowiadać krasnolud.- A ponieważ ta budowla nie jest włączona w ciąg murów miejskich, to musi służyć formacji militarnej, nie będącej wojskiem. Jest więc to spichlerz, lub zbrojownia, służąca jako posterunek straży miejskiej. A wiem to stąd, że sam bym tak właśnie zbudował spichlerz na użytek miasta. Łatwy do obrony w przypadku zamieszek, trudny do włamania- Turam dodał po chwili z wyraźną dumą - Kiedyś byłem... w sumie nadal jestem świetnym architektem.
Wyczerpująca odpowiedź przekonała wojownika. Sarius zaczął się zastanawiać, w końcu się odezwał:
-Przyznam, że nie wiem jak się dostać do środka... Przypuszczam, że próba podpalenia drzwi się nie powiedzie albo będzie trwała zbyt długo. Siłowe rozwiązania też odpadają. To budowla obronna, jeśli faktycznie jest pusta to musi być sposób żeby ją zabezpieczyć i opuścić. Może jakieś tajemne wejście? Jeśli istnieje takowe to raczej mam małą szansę by je dostrzec... Może Ty Turamie obejdź wieże. Pójdziemy za Tobą żeby się nie rozdzielać. Być może istnieje jakiś tunel który wychodzi gdzieś nieopodal chociaż wątpię, zbyt ryzykowne.
- Przyznaję że czasami są budowane tajne przejścia w takich budowlach, ale...-krasnolud przez chwilę się zamyślił.-Nie zawsze... i jeśli bywają to krótkie, i również zabezpieczone. zwykle jednak takie tunele prowadzą do pobliskich stajni.
Rozejrzał się po ruinach i wskazał palcem na jedną z nich.- To wygląda jak karczma. Jak jej resztki. Można by sprawdzić jej stajnię.
- Nie mamy nic lepszego do roboty, a może przy okazji znajdziemy coś do picia i jedzenia. - stwierdził Garvalan. - Ruszajmy.
Przeszukiwanie ruin małej stajni zbudowanej przy karczmie (obecnie również w ruinie),dało efekty. Po usunięciu odrobiny gruzu, trójka wędrowców natrafiła na wąskie wejście do tunelu... tyle, że zakratowane. A zamek kraty został zaspawany za pomocą magicznego ognia.
- Ciekawe czy mi się uda... - powiedział Garvalan do samego siebie, minął swoich towarzyszy i podszedł do kraty z prawej strony, chwytając dwa pręty i zapierając się nogami. Dopiero teraz, gdy napiął wszystkie mięśnie, można było podziwiać niesamowitą muskulaturę człowieka. Kraty zaskrzypiały, a z ścianek tunelu posypał się tynk, przeszkoda jednak nie ustąpiła. - Szlag... nie dam rady... - powiedział po chwili Garvalan, ciężko przy tym dysząc. Zmęczenie i brak snu zaczynały dawać mu się w znaki. - Skoro tak nie, to spróbujmy czegoś innego. Schowajcie się za mną - powiedział do towarzyszy, po czym chwycił za swój miecz i machnął nim w powietrzu. Turam był zaskoczony, ale Sarius zauważył, że był to ten sam ruch co wtedy gdy Garvalan strącił Zimę w powietrzu. - Do diabła... Nie pozostaje nam nic innego jak spróbować dźwigni we trzech. Poszukam jakiegoś metalowego, wytrzymałego pręta, a ty Turamie, skoro znasz się na architekturze, a i pewnie w kopalni spędziłeś trochę czasu, znajdź najlepsze miejsce gdzie go przyłożymy. - powiedział spokojnie Garvalan, po czym znikł na chwilę. Wrócił po pięciu minutach z potężnym, metalowym prętem, długim blisko na metr.

Trzy pary rąk chwyciły za żelazny drąg. Prowizoryczna dźwignia ze zgrzytem starała się wyrwać kraty. Posypało się więcej tynku, dźwignia zaczęła wyginać. Ale w końcu ze została wyrwana odsłaniając wejście do wąskiego małego tunelu, którego należało przebyć na czworaka. Garvalan wyjął z plecaka pochodnię i zapalił ją, bo choć w pół-mroku widział doskonale, to w całkowitych ciemnościach był ślepy. - Pójdę pierwszy. Jeżeli będzie tam bezpiecznie, to zablokujemy przejście i odpoczniemy. Nie wiem jak wy, ale ja jestem potwornie zmęczony i potrzebuję odpocząć. - dodał, po czym schylił się przyglądając się tunelowi. Garvalan nie przepadał za wąskimi, zamkniętymi przestrzeniami, jednak trudno mu się było dziwić skoro mierzył dobrze ponad dwa metry. Tym razem jednak nie miał wyboru i ruszył powoli do przodu na klęczkach, starając się nie zadławić dymem z pochodni, a jednocześnie dostrzec co kryje się przed nim.

Nim Smok na dobre wszedł do tunelu Sarius odezwał się do towarzyszy tak by ich potężny towarzysz również usłyszał.
-Idź przodem Turamie, w razie gdyby coś nas zaszło w tunelu od tyłu chyba bardziej się przydam. Nie czas jeszcze dla nas na odpoczynek, musimy spotkać się z Andre, i tak jesteśmy spóźnieni... Wiem Smoku powinniśmy znaleźć bezpieczne miejsce, być może ta wieża się nada. Ale nie chciałbym, żeby nasz druh nas szukał. Jeśli ta wieża okaże się bezpieczna to albo ruszymy na spotkanie z Andre zabezpieczając to miejsce albo ja stanę na straży i będę go wypatrywać z okiennic - choć myślę, że mogę go łatwo przeoczyć... jeśli chodzi o sen i odpoczynek to ja potrzebuję go mniej od was dzięki magii. Dobrze, ruszajmy. Ale śpieszmy się. Nie powinniśmy zostawiać Andre samego. -Sarius przepuścił krasnoluda po czym przytoczył jakiś większy gruz by zasłonić za sobą wejście - Zawsze to jakiś kamuflaż -pomyślał zastawiając jakimiś drewnianymi kawałkami wejście i ruszając za swoimi towarzyszami.
Korytarz był długi ciemny, ciasny i klaustrofobiczny... nawet Turam musiał w nim iść na czworaka. Powoli krok za krokiem zbliżali się do celu, światełko w tunelu...Ciemność ustępowała słabemu półmrokowi. Drogę Smoczemu Mieczowi zagrodziła kolejna krata, tym razem jednak nie przyspawana. Może to i dobrze, bo w tej pozycji jakiej się znajdował, ciężko byłoby ją Garvalanowi wyważyć.
Krata ustąpiła ze zgrzytem i Garvalan znalazł się w starym składziku, niewielkim pokoju wypełnionym drewnianymi zamkniętymi skrzynkami i okutymi drewnianymi drzwiami.... znów zamkniętymi.
- Kolejne zamknięte drzwi - stwierdził ponuro Garvalan, po czym pomógł Turamowi i Sariusowi przy wychodzeniu z tunelu. Dopiero gdy Sarius wyprostował się Smoczy Miecz odniósł się do wypowiedzianych przed chwilą słów.
- Nie zrozum mnie źle Sariusie, ale zarówno ja jak i Turam - spojrzał na wyraźnie zmęczonego krasnoluda - potrzebujemy chwili odpoczynku. Oczywiście masz rację, że powinniśmy poszukać Andre, który swoją drogą powinien dawno wrócić, ale zmęczeni ryzykujemy, że któryś z nas zasłabnie, a wtedy nie wyjdzie to na dobre żadnemu z nas. Poza tym w chwili obecnej jedyne co możemy zrobić to czekać i wypatrywać go... o ile uda nam się otworzyć te drzwi. Najpierw jednak przeszukajmy skrzynie, być może znajdziemy tam coś co pomoże nam otworzyć te drzwi... lub napełnić nasze żołądki!
-Możesz też iść sam, szukać Andre. A my poczekamy tu. To miejsce jest dobre, na punkt zborny. O ile zdoła się wyważyć drzwi.-odparł Turam przeszukując skrzynki. A w skrzyniach były, liny, pochodnie, narzędzia, puste bukłaki... i żadnej żywności.

Sarius wyszedł ciasnego przejścia i upewniwszy się najpierw, że są bezpieczni otrzepał ubranie oraz elementy napierśnika z pyłu i ziemi. W miedzy czasie kątem oka zobaczył, że kolejne drzwi są szczelnie zamknięte, a solidność ich wykonania zapewne uniemożliwi wyważenie ich. Wysłuchał najpierw Smoka, a następnie Turama. W końcu odezwał się:

-Obawiam się, że masz rację Smoku... Faktycznie tutaj jesteście w miarę bezpieczni, odpocznijcie, ja jednak wychodzę z powrotem i ruszę główną drogą dalej ku południu i murom, o których mówił Andre. Nie będę za bardzo się oddalał, a w przypadku napotkania jakiś potworów lub też walki wrócę czy też raczej ucieknę tutaj. Jeśli nie powrócę tu za osiem godzin znaczy, że stało się coś złego. Ale bądźcie dobrej myśli, kiedy chcę mogę być naprawdę szybki. - to ostatnie dodał uśmiechając się. Rzucił swoją podróżną torbę w bok by tu czekała na niego. Sarius nie czekając na aprobatę podszedł do otworu, z którego przybyli, zaraz przed wejściem do tunelu odezwał się:

-Gdy będę wracał cały i bezpieczny to rzucę wam hasło zanim wejdę... - zastanowił się chwilę i zatrzymał na moment przed wejściem do otworu, po czym twarz rozjaśniła mu się, wyraźnie rozbawionym głosem kontynuował:

-Najlepsze dziewki widać po stronie zachodniej bramy... odzewem który powie mi, że u was też jest w porządku będzie: Pod warunkiem, że żadna w zamian nie będzie chcieć żadnej księgi. - Gestem ręki pożegnał towarzyszy i ruszył ku wyjściu.

Ponownie znajdując się w zrujnowanym mieście najpierw rozejrzał się czy w okolicy nie dojrzy niczego podejrzanego. Chwilę tak wypatrywał jednak nie stało się nic niezwykłego. Wyczyścił więc umysł, na moment dosłownie zamknął oczy by przywołać energię potrzebną mu do wejścia w stan w którym zamierzał się poruszać. Sprawdził czy miecze ma mocno przypięte, po czym podszedł do drogi która miała kierować ich w stronę murów i ruszył. Zaczął truchtać co chwila robiąc potężne skoki po dziewięć i więcej metrów w dal. Poruszał się mniej więcej do przodu, co chwila jednak zmieniał strony w jakie się kierował by zmylić ewentualnego przeciwnika jaki mógł stanąć mu na drodze- przeskakiwał na obie strony pseudo drogi którą wybrał. Co jakiś czas wskakiwał na zrujnowane kawałki budowli, pokonując parometrowe wysokości z dziecinną łatwością i przeskakiwał na sąsiednie budynki z gracją dzikiej pantery w pogoni z swoją zdobyczą. Co pewien czas przystawał zatrzymując się, nieruchomiejąc całkowicie i nasłuchując czy może usłyszy coś poza hałasem który sam spowodował po czym znów wściekle ruszał do przodu. Co rzucało się w oczy poruszał się w ten nietypowy sposób zachowując doskonałą równowagę, w ani jednym momencie nie dało się zauważyć by zgubił lub źle wyliczył swój środek ciężkości.

Sarius chciał tylko jednego, znaleźć Andre i ponownie scalić drużynę - to był aktualnie jego jedyny priorytet. Rozglądał się więc w czasie swojego biegu, mając nadzieje, że to wampir będzie jedynym który go wypatrzy.


Buka


Miri / Natali


Seander marudził, i to jak dla Natali, naprawdę wyjątkowo. Ujmując krótko, pierdzielił trzy po trzy o miejscu w którym się znaleźli, oraz o tym co mogą tu spotkać. Jakby ona nie była już w o wiele gorszym bagnie... . Odgórnie brodacz przydzielił ją Dalanowi, i we dwójkę wyruszyli na dalsze zwiedzanie owego dziwnego świata. I nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie drobny, nieco niepokojący uśmieszek Kapłanki, przez nikogo jednak nie zauważony.

Miasto wydawało się opuszczone.

Puste ulice, puste domostwa, nigdzie żywej duszy, za to wszędobylska cisza, potęgująca wszelkie uczucia osamotnienia. A przecież wcześniej spotkali mały tłumek, tubylcy zebrali się na uroczystość, i nie było to zbyt istotne czy wesele, czy pogrzeb, teraz jednak kompletne pustki. Po pewnym czasie natrafili na nietypowy przejaw czyjeś obecności. Pojawił się bliżej nieokreślony śpiew... .

W ruinach niemal kompletnie zniszczonej świątyni jakiegoś bóstwa urzędowały trzy staruchy, swoim wyglądem wyjątkowo niezdrowo przypominające typowe, wspominane z trwogą w opowieściach wieśniaków wiedźmy.
- Uważaj - Powiedziała do Dalana, gdy we dwójkę się do nich zbliżali, ten jednak jakby nic się z nimi przywitał. Stała więc obok niego, od czasu do czasu nerwowo się drapiąc to tu, to tam.

Kaitlin

Nihillara "Efa" Everhndar


Andre rozejrzał się po cmentarzu, setki pustych grobów nie były częstym widokiem. Jednak był na cmentarzu a to wymuszało pewną zasadę które nauczył się już dawno. Spojrzał na swoją towarzyszkę i mruknął swym lodowatym głosem.

- Dasz mi chwilkę? - nie czekając na odpowiedź przyklęknął na jedno kolano przy najbliższym grobie, i... zaczął się cicho modlić pod nosem. Nie była to modlitwa to żadnego bóstwa, była to modlitwa do duszy jako takiej.

- Oh cudownie, zapowiada się romantyczny wieczór na cmentarzu... - powiedziała przeciągając dłonią przez włosy zawiedziona. - Gdzie oni się zgubili? Co ty do cholery robisz? - nieco wydarła się na niego z nerwów, zaraz jednak się opanowała i zaczęła szukać czegoś godnego uwagi, w tym ewentualnych kosztowności które można by skraść.

Andre spojrzał na nią przymrużając rubinowe ślepia.- Modle się o to by te dusze nigdy nie zbłądziły w ciemności. - wycedził przez zaciśnięte zęby, najwidoczniej uwagę elfki uznał za wielce niestosowną. - Mówiłem Ci ,że jestem łowcą nieumarłych, ale nasza praca nie ogranicza się tylko do machania mieczem i wycinania w pień ożywieńców. Mamy dbać o to by było ich jak najmniej. - wskazał ręka cmentarz. - Za tych co tu wcześniej spoczywali zapewne dawno nikt się nie modlił, zaś kilka prostych słów może przynieść zabłąkanym dusza wiele ukojenia. - tłumaczył jej wampir niczym uczniakowi. Sam w młodości słyszał te słowa wiele razy od ojca.
Cmentarz był stary...więc dziwiło, że ktoś rozkopywał zarówno stare groby jak i świeże.
Czego szukano w starych grobach? Skarbów? W zwykłych grobach nie chowa się znamienności wraz z kosztownościami. Draewka szybko się domyśliła, że chodzi o ciała, zarówno te świeże jak i zapomniane. Po co jednak komuś ciała?
Przeglądając kolejne puste groby natrafiła na coś...




Pierścień, może pierścionek zaręczynowy, albo coś innego... Ten pierścień, był jakiś dziwny...niezwykły.

Drobny pierścień, wyglądał nawet interesująco. Draewka schowała błyskotkę do kieszonki za bluzeczkę nim wampir zdążyłby posądzić ją o grabież. W końcu ktoś kiedyś mądrze powiedział "mniej wiesz - lepiej śpisz". Uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła szukać czyichś śladów od miejsca gdzie znalazła pierścień.
I ślady w glebie były, stare i niewyraźne i kończyły się u wejścia do cmentarza... niemniej, dało się jeszcze odczytać kształt obuwia. Żołnierskie ślady, ciężkie ślady. Od razu elfce kojarzyły się z... koszarami miejskimi i potwornymi olbrzymami zakutymi w zbroje.

Białowłosy skończył modlitwę i wstał otrzepując kolana z ziemi i kurzu. Widzą że elfka szuka czegoś na ziemi, zbliżył się do niej pytając.

- Czego szukasz, zobaczyłaś coś niepokojącego? - ręką automatycznie powędrowała w stronę rękojeści Rubinu, krew w mieczu zabulgotała. Ostrze stęskniło się już za dobrą walkę, i smakiem swieżej krwi wprost z ciała przeciwnika, dla tego też każde potencjalne zagrożenie Rubin przyjmował z lubieżnym chlupotem.

Nihillara przykucnęła muskając dłonią ziemię. - Szukałam śladów, na przykład takich jak ten... - tu wskazała dłonią zarys stopy i rozejrzała się zamyślona. - Wygląda na to że żołnierze Ardali maczali w tym palce. Tylko co to może oznaczać, a może nie jest tak źle jak sobie to wyobrażamy. Może trzeba było nałożyć na ciała kwarantanne. Pozbyć się ich aby nie stanowiły zagrożenia? - dłoń elfki powędrowała od biodra na rękojeść lekkiego buzdyganu który ostrożnie dobyła, na wszelki wypadek gdyby napotkali coś na terenie cmentarza. Powoli i ostrożnie poszła dalej.
Niestety na cmentarzu poza ciszą i rozkopanymi grobami nie było nic więcej. Żadnych innych śladów... jedynie te już znalezione. I wnioski jakie z nich można było wysnuć. A także z obecnych efektów poszukiwań. Znaleźć kilka osób, w sporym mieście przemierzając pieszo uliczki? Szukanie igły w stogu siana. Może czas zmienić taktykę?

- Nic tu już nie znajdziemy.. szczerze mówiąc odczuwam lekkie zmęczenie, musimy ustalić jakieś miejsce zbiórki, gdzie będziemy mogli się spotykać. Tymczasem muszę iść w pewne miejsce sama, poszukajmy więc dobrego punktu orientacyjnego. - mroczna elfka wstała, rozglądając się z zadartym w górę nosem. Jakie miejsce uczynić ich miejscem spotkań?
Właśnie... jakie. Dookoła cmentarza, znajdowały się kamienice. Niewyróżniające się budynki, identyczne w sumie. Cmentarze budowano w biedniejszych dzielnicach, to i pobliskie kamienice należały kiedyś do biedoty. Wąskie drzwi, małe okienka, odrapane ściany. Zwykłe kamienice czynszowe.

- Musimy wybrać się dalej, do innej dzielnicy. Tutaj nie ma czego szukać. - zachęciła go dłonią by poszedł za nią.

Dotąd milczący wampir otrząsnął się z rozmyślania. Stał nad pustą mogiła która przypominała mu pewien grób niedaleko jego ukochanej altany. Grób bardzo bliski jego sercu. Jednak słowa draewki wytrącił go z tych rozmyślań i powolnym krokiem podszedł do niej.
- Sama? Gdzie to chcesz udawać się sama? Nie zwykłem puszczać kobiet samotnie na wyprawy po niebezpiecznym terenie. - stwierdził wampir przeczesując białe włosy dłonią. - Czy nie uważasz ,że kolejne rozdzielanie się będzie bardzo ryzykowne? Uważam że pierw powinniśmy dać naszym towarzyszom jakiś znak o miejscu naszego pobytu. - powiedziawszy to uśmiechnął się tajemniczo patrzący w oczy mrocznej.

- To miłe że się o mnie troszczysz... ale... i tak nie zapowiada się aby dane było nam ich znaleźć. Gdy ustalimy punkt spotkań będziemy mogli się odnaleźć. - uchwyciła jego spojrzenie i pomyślała ~Gdyby on wiedział co chcę zrobić przekląłby mnie i...~ westchnęła cicho odwracając wzrok przed siebie.

- Cóż myślę że szczegóły będziemy ustalać, gdy znajdziemy jakiś punkt zborny... - zmienił temat wampir mimo ,że wiedział już co będzie robić gdy draewka zniknie. - [i] Jakieś propozycję? Mam wzlecieć w górę i wypatrzeć stąd jakiś charakterystyczny budynek?[/I- zapytał wampir poprawiając ułożenie kapelusza na głowie. W myślach już przygotowywał się na wrażenia po kolejnej zmianie w nietoperza dzisiejszego dnia.

- Niezły pomysł. - zaaprobowała Nihillara i skinęła.

Andre westchnął i mruknął tylko. - Ostrzegam że przemiana do estetycznych nie należy.- powiedziawszy to po raz ostatni poprawił kapelusz i począł się zmieniać. Płaszcz i nakrycie głowy wnikało w niego, a na ich miejsce pojawiała się sierść. Wampir zaczął się kurczyć, i wyginać przyjmując nową postać, kilka razy kości chrupnęły głośno, przyjmując nowy kształt. Skórzaste skrzydła wyrosły mu z pleców, i po chwili na ziemi znajdował się sporych rozmiarów nietoperz. Zaskrzeczał w stronę draewki i rozłożywszy skrzydła wbił się do góry. Wampir przecinał powietrze lecąc pionowo coraz wyżej i wyżej, by objąć wzrokiem jak największy obszar. Szukał budynku który się wyróżniał, który był inny niż cała reszta.

Z początku nie było to łatwe, małe drobne kamieniczki czynszowe. Przylepione od siebie, jedna obok drugiej niczym komory w plastrze miodu. Biedna dzielnica bowiem była bowiem zwartą zabudową wykorzystującą każde wolne miejsce. I nie było tu żadnego budynku wyróżniającego się tak, jak w dzielnicy z której wywędrowali. Niemniej... zmysły nietoperza wykryły nieco większy budynek przy opuszczonym placu targowym. Budynek...zapewne sądu. Umiejscowiony przy placu służył zapewne, wymierzaniu kar nieuczciwym kupcom i przechowywał wzorce miar. Przed budynkiem znajdowały się cztery pary dyb. Zapewne najczęściej takie wyroki tu ferowano...dyby i chłostę. Co potwierdzało, teorię o budynku sądu.

Andre wylądował przed draewką i wrócił do swojej postaci. Towarzyszyło temu parę chrupotów kości, i nieprzyjemny jęk prostującego się wampira. Bladolicy wyciągnął w jej stronę rękę w geście "Daj mi chwilkę" i złapał się za twarz. Przetarł kilka razy lico i potrząsnął głową. Pomacał uszy ręką by sprawdzić czy są normalne. Wyprostował się po dłuższej chwili i słabym głosem powiedział. - Tam jest sąd... duży budynek. - wskazał kierunek ręką.- Mam sierść na twarzy? - zapytał uśmiechając się krzywo.

- Zależy co masz na myśli - uśmiechnęła się Nihillara. - Wy - ludzie często porastacie czymś, co dla nas elfów jest czymś zupełnie obcym. Z nietoperza jednak nic nie zostało, no może poza ząbkami. - dodała śmiejąc się, po czym przeszła trzy kroki w stronę którą wskazał wampir. - Zaprowadź mnie tam więc Andre.

Ajas

Andre Van von Mortis


Wampir przez chwilę jeszcze otrząsał się cały niby zrzucając z siebie sierść. Kilka razy też próbował wysłać przed siebie ultradźwięki. Musiało to wyglądać dość zabawnie, blady poważnie ubrany człowiek otwierający szeroko usta, i po chwili zamykający je bez żadnego efektu. Lekko tym zawstydzony poprawił kapelusz i odchrząknął. - Ekhym, tak dobrze, chodź za mną.
- zaczął dostojnym krokiem zmierzać ku bramie cmentarnej by stamtąd udać się do gmachu sądu. - Mogę o coś spytać? Powiedz mi, jeżeli oczywiście nie jest zbytna dociekliwość, jak się tu znalazłaś?. - powiedziawszy wyrównał z nią swój krok.

- Myślę że to temat na dłuższą rozmowę, będzie i na to okazja. - odpowiedziała tajemniczo draewka.

Andre przytaknął ale omiótł również draewka podejrzliwym spojrzeniem. Po przejściu paru kroków spróbował innego tematu, by lepiej poznać swą nową towarzyszkę. - Powiadasz iż chcesz dołączyć do wędrownej trupy muzycznej. Grasz na jakimś instrumencie? - powiedział z lekkim zainteresowaniem w głosie.

Nihillara zarumieniła się zupełnie zaskoczona pytaniem. - Nie.. nie miałam za bardzo okazji, choć chciałabym. Myślałam bardziej o śpiewie. - mruknęła pod nosem cała czerwona.

Wampir uśmiechnął się i spojrzał przed siebie rozmarzonym wzrokiem. - Kocham śpiew... Szczególnie jedną pieśń... - po chwili lekko potrząsnął głową i odkaszlnął, ale zapewne gdyby mógł również lekko by się zaczerwienił na policzkach. - Znaczy mi śpiew kiepsko idzie. - dokończył mgliście.

Uśmiech zszedł jej jednak prędko z twarzy, zmarkotniała i dodała. - Tyle że ja do tej roli tak pasuję jak Ty do słońca... - spojrzała w ziemię i odetchnęła nerwowo.

Wampir zaś się zaśmiał, tym razem nie zakrył nawet dłonią ust, odsłaniając tym samym ostre kły. - Czyli pasujesz tak jak każdy inny! - ponownie wybuchnął śmiechem, był to chyba pierwszy serdeczny śmiech jaki drowka usłyszała z ust wampira. Głośny, miły dla ucha i o dziwo ciepły, taki śmiech miał mało który szlachcic. - Czemu twierdzisz ,że ja nie nadaję się do słońca Nihillaro? Przecież każdy może próbować, mogę wyjść na słońce i spróbować przetrwać, to czy mi się uda zależy tylko ode mnie. Nikt z góry nie jest skazany na porażkę czy zniszczenie. - powiedziawszy to uśmiechnął się i poprawił kapelusz mocniej naciągając go na głowę. Cała mowa o śpiewie sprawiła ,że przez chwilę czuł na głowie słodki ciężar medaliku.


- Zabawne.. - podziemna elfka uśmiechnęła się pod nosem jakby kpiąco, sama do siebie. - Jesteś chyba pierwszą osobą która nie narzeka na moje towarzystwo, jednocześnie się do mnie nie przystawiając. - ~Czy to oznacza że mam trupi humor?~ pomyślała elfka speszona. - Co apropo wampirów jest zabobonem a co prawdą? Na przykład czosnek. Zjadłbyś kawałek?

- Bleh, raczej nie, chyba ,że wcisnęłabyś mi go w gardło siłą. Ale nie wiem jaki byłby tego skutek. Wampiry nie tyle co giną od czosnku ale odstrasza on nas. Tak samo jak lustra czy święte symbole. Większość zabobonów to prawda, jeżeli mowa o ordynarnych wampirach. Ale ja... Ja nie jestem do końca zwykłym wampirem. - powiedziawszy to uśmiechnął się z lekką dozą tajemniczości. - Ma to swoja zalety jak i wady, ale o tym może kiedyś Ci opowiem... . - zamilkł na chwilę i przejechał palcem po rondzie kapelusza. - Co do "przystawiania się"- Wampir zaakcentował to słowo.- Cóż myślę ,że moja żona zabiłaby mnie gdyby dowiedziała się ,że próbuję znaleźć sobie kogoś innego. - powiedziawszy to uśmiechnął się szeroko do draewk, aż błysnęły kły. - A po za tym zbyt ją kocham by zrobić jej coś takiego. Nie ma osoby którą kocham bardziej od niej... - W uśmiechu wampira była coś dziwnego. Za ta maską promiennego uśmiechu kryło się coś innego, jednak ciężko było odczytać co. Jedyną zauważalną zmianą było to, że gdy Andre zaczął mówić o swej żonie w jego oczach zagościł smutek. I to smutek niezwykle potężny.

- Żony, mężowie... zabawny sposób na życie powierzchniowców. - skwitowała z lekko zamyśloną miną. - Wytłumacz mi co znaczy kochać i po co to komu? - powiedziała całkiem naturalnie, zerkając ciekawsko.

Spojrzał na nią zdziwiony, ale po chwili przypomniał sobie z kim rozmawia. Draewka, złodziej kto wie co więcej, faktycznie mogła nie wiedzieć czym jest miłość. Wampir westchnął cicho i wykonał kilka ruchów dłońmi w powietrzu pokazując wszystko w około. - Miłość to coś... coś czego sami ludzie nie rozumieją dokładnie. - zaczął powoli tłumaczyć pokazując rękoma że ciężko mu to ująć w słowa. - Co znaczy kochać? Kochać to poświęcić całego siebie dla drugiej osoby, nie cofnąć się przed niczym by dana osoba była szczęśliwa. Umieć poświęcić własne życie, a nawet cały świat tylko po to by uratować osobę która kochamy. Kochać to podejmować wyzwania... - głos mu lekko zadrżał gdy oczyma wyobraźni dostrzegł szczupłą sylwetkę Anastazji. Jednak odkaszlnął, i uspokoił głos kontynuując swoją wypowiedź. - Po co komu miłość? Ciężko na to odpowiedzieć tak jak na wszystko związane z tym uczuciem. Widzisz gdy kogoś się kocha to stajemy się silniejsi. Jesteśmy wstanie dokonać niemożliwego by być z daną osobą, by ją uszczęśliwić lub ochronić. Miłość staje się nam tarczą i celem naszego życia. Kochamy po to by nie być samotnym. Samotność nie jest przyjemną rzeczą, pierw wydaje się kusząca i przyjemna, ale z biegiem czasu coraz bardziej pogrążamy się w smutku i dążymy do tego by przestać być samotnym. Miłość to lekarstwo... - wampir nie wytrzymał. Usiadł na pobliski murku i zakrył oczy dłonią, drugą ręką pokazał jej ,że potrzebuje chwili dla siebie. Nie płakał, udało mu się powstrzymać łzy ale czuł wewnątrz siebie wielką pustkę, dziurę której nie jest wstanie załatać nikt i nic. Po chwili mruknął tylko, tak że Efa ledwo mogła to usłyszeć. - Wybacz mi, ja dawno nie widziałem żony... I zapewne jeszcze długo nie zobaczę... -powiedział patrząc w ziemię.- Tak i właśnie po to jeszcze się kocha... Po to by nawet gdy jest tragicznie i źle nie poddawać się, bo wiemy że druga osoba na nas liczy. - mówiąc to spojrzał na swoją białą dłoń i zacisnął ją wbijając paznokcie ,aż do krwi. Czerwona ciesz pociekła mu po ręce kilkoma kroplami opadając na ziemię, potem rana zasklepiła się. Wstał ciężko poprawiając kapelusz i spojrzał do góry, jedna łza popłynęła my po policzku, nie próbował tego ukryć. Nie wstydził się tego. - Mam nadzieje ,że mój wywód chociaż trochę przybliżył ci pojęcie miłości. Kiedyś gdy będzie więcej czasu postaram się opowiedzieć Ci więcej. A teraz dalej do sądu, to już niedaleko... - podszedł do niej poprawiając kapelusz i równym krokiem zaczął dalej iść koło draewki w stronę wielkiego budynku. W myślach zaś miał jeden obraz, jego z Anastazją w ich ogrodzie.




- *Hmmm* Rzeczywiście, w Auvrytlar nasi niewolnicy poświęcali się całkowicie abyśmy były szczęśliwe, choć dalsza część już nie specjalnie się sprawdza. - spojrzała nagle na Andre wyrywając się z zamyślenia, a dostrzegając jego minę powiedziała zdziwiona. - Powiedziałam coś nie tak? Mówiłeś o korzyściach płynących z miłości, ja natomiast widzę że jest to słabość która miota tobą jak słomą na wietrze.

- To nie miłość mną tak miota. Raczej rozłąka. Widzisz gdyby nie moja żona nie było by mnie już na tym świecie. Tylko dzięki niej mogę dalej tu być. I dlatego ją kocham i jestem jej wdzięczny na wieczność. - powiedział uśmiechając się. - Trudno jest zrozumieć naturę miłości, jeżeli nigdy się jej nie zaznało. - dodał by jakąś wybrnąć z tego tematu.

- Zapewne na moje szczęście. - odpowiedziała draewka spoglądając już na gmach sądu. - No dobrze, to będzie nasze miejsce spotkań. Tymczasem ja wybiorę się na spacer, sama. Jeśli odszukasz kogoś, znajdziemy się tutaj.

- Czyli według Ciebie powinienem obszukać teren? Cóż muszę przyznać że dalej oponuje przed rozdzielaniem się... - skwitował swym zimnym głosem wampir siadając na schodach prowadzących do budynku. - Znając to miejsce możliwe ,że powrotne dotarcie tu może nie być łatwe. - dodał by poprzeć swój wniosek o nierozdzielaniu się. - A jeżeli już się na to uprzesz to powiedz mi za ile godzin w tym miejscu?

- Za około godzinę z powrotem - mruknęła tajemniczo uśmiechnięta i czekała aż się oddali.

-Niech Ci będzie...- mruknął niezadowolony wampir.- To ja obszukam teren. - mówiąc to odwrócił się na pięcie i skręcił w najbliższy zaułek, przeszedł kilka kroków i skręcił znowu, tak by mieć pewność , że draewka go już nie widzi. Wampir nie zamierzał jednak puścić mrocznej samopas, bądź co bądź nie ufał jej na tyle. Mogła go tu zostawić lub ściągnąć na niego swych towarzyszy, a nawet sam sąd mógł być chytrze zaplanowaną pułapką. Andre położył dłonie na ziemi i zaczął się zmieniać. Tym razem jednak nie był to nietoperz....


abishai

MG


Dom Wspomnień, Miasto Mroku, rumowisko świątyni


Staruchy uśmiechnęły się, teoretycznie przyjaźnie. Ślina kapiąca z ich ust pełnych zębisk jak sztylety psuła jednak przyjazne wrażenie.
-Świeże mięsko...- odezwała się jedna z nich, a druga oddała wchodząc pierwszej w słowo.- ...dawno nie miałyśmy świeżego mięska.
Następnie odezwała się trzecia.- Przyszli po odpowiedzi...- i znów wtrąciła pierwsza.-... i zapłacić muszą...- rzekła druga.-...ręką, nogą, piersią za pytanie.- i znów pałeczkę przejęła trzecia.-...oddzielimy gładko, oddzielimy szybko, oddzielimy bezboleśnie.
Pierwsza spojrzała na cała trójkę dodając.- Ale oni boją się nas...- druga dodała.- ...boją się tego miejsca i...- znowu wtrąciła się trzecia. - ...skąpi są
Ich zachowanie było dziwne, ale to akurat nie miało znaczenia bo odezwała się pierwsza.- Za darmo chcieliby odpowiedzi...- znowu druga zaczęła gadać.-... które krwią okupione być muszą. Lecz...- wtrąciła trzecia.- ...tylko odpowiedzi, nie sugestie czy wskazówki.
I trzy wiedźmy spojrzały to na Dalana to na Natali czekając na ich słowa.

Dom Wspomnień, Miasto Mroku, obrzeża enklawy ludzi


Nihillara odprowadziła wampira wzrokiem, a gdy odszedł spojrzała przed siebie. Na chwile zapatrzyła się jakby o czymś myśląc, po czym energicznym ruchem zarzuciła kaptur na głowę. Usiadła oparta plecami o ścianę sądu i poprawiała zapięcia swojego stroju. Poprawiała wiązania butów, szelki na sztylety, plecak. Wstała i zawiązała na twarzy chustę tak by zasłonić ją aż do oczu.

Nachyliła się oparta bokiem o ścianę skupiając swoją uwagę na czymś trzymanym ukradkiem w dłoni, systematycznym ruchem dłoni jakby głaszcząc ów przedmiot. Schowała go i pognała w mrok alejek przemierzając zabudowania i udając się ku dzielnicy szlacheckiej. Przemykając od cienia do cienia. Przywarła do ściany a jej kolory nabrały odcieni tła. W mroku jaskini była prawie niewidzialna. Podskoczyła łapiąc się brzegu ściany i podciągając wdrapała na dach. Jej prawdziwym celem były obrzeża zamieszkane przez tubylców, postanowiła jednak dostać się tam nieco naokoło. Skoczyła z dachu na kolejny. Ponad miastem, swobodna i wolna. W tej roli czuła się znacznie lepiej o ile była sama.
Zbliżając się do zamieszkałych terenów postanowiła być bardziej ostrożna. Zwolniła, pochylona podchodząc bliżej. Szukała pojedynczej osoby na obrzeżach części mieszkalnej.
I natrafiła na takiego.



Młody mężczyzna...wojownik uzbrojony w miecz. Czujny i skupiony. Zapewne dumny z powierzonej mu roli.
Pilnujący obrzeża społeczności wartownik.
Zgrabnie zsunęła się z dachu lądując na nogach za rogiem budynku. Oblizała delikatnie wargę, przykucnęła i wzięła w dłoń jeden z wielu kamieni. Przytulona plecami do ściany podeszła do krawędzi. Wymierzyła w myślach odległość i rzuciła kamień tak by odwrócić uwagę strażnika w przeciwnym kierunku niż ona. Sama zaś od razu ruszyła w jego kierunku jak najszybciej i jak najciszej by zajść mężczyznę od tyłu. W dłoni trzymała już Lotos, by szybkim, pewnym ruchem przystawić go do gardła mężczyźnie tuląc się do jego pleców.
Plan zabójczyni zadziałał perfekcyjnie. Szybko dopadła swą ofiarę, gdy z wyciągniętym mieczem ruszyła ostrożnie w kierunku odgłosu kamienia.
W jednej ręce nadal trzymał miecz nie wykonując nim jednak gwałtownych ruchów. Drugą ostrożnie zaczął dotykać uda Efy, przesuwając po nim palcami. Dopiero po chwili wydukał.- Ko-bieta?
- Ciiiii... - szepnęła mu na ucho, będąc bardzo blisko niego a jednak uważając by nie dostać "z łokcia". Ostrze sztyletu było mokre i wydzielało specyficzny zapach. Było pokryte trucizną, a co najgorsze bardzo mocno przylegało do jego szyi. Każdy gwałtowny ruch mógł skończyć się tragicznie. - Bądź dobrym chłopcem, wykonuj polecenia a nie stanie Ci się krzywda. - tu urwała na chwilę pozwalając by poczuł ciepło jej oddechu na uchu. - albo posmakuj konsekwencji.
Cokolwiek mężczyzna teraz myślał, każdy dreszcz na jego ciele był wyczuwalny przez nią. - Idziemy stąd... po cichutku. - powiedziała i szarpnęła mężczyznę ciągnąc powoli tyłem i oddalając się od zamieszkałej strefy miasta.
-Zabij mnie od razu. Nic ci nie powiem. Nie ugnę się.-szeptał chłopak podążając za nią. Nadal trzymał miecz, choć obecnie brakło mu odwagi, by go użyć. Powoli oddalali się od zamieszkałej strefy, co bynajmniej nie pocieszało chłopaka trzymanego przez Nihillarę.
Nie wiedział jak się zachować, nie wiedział co robić w tej sytuacji. Więc nadal trzymał wyciągnięty miecz i nadal dotykał palcami uda draewki, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch.
- Ten miecz nie będzie Ci już potrzebny. - Delikatnie wyrwała miecz z dłoni wartownika, nawet nie za bardzo używając siły co zmuszając go presją ostrza by sam go upuścił. Wciągnęła go do jednego z opustoszałych domów. Byli dość daleko od miejsca porwania. Przeciągnęła mężczyznę przez mieszkanie i syknęła. - Kładź się, na twarzy!
Posłuchał jej położył się przed nią, przerażony sytuacją w jakiej się znalazł.
Draewka wyjęła jedną dłonią linę i zaczęła go wiązać, mocno poprawiając węzły pętające jego ręce i nogi. Nie cackała się z nim i nie interesowało jej czy może zawiązała nieco za mocno. Na koniec zakneblowała mu usta szmatą. Usiadła na jego pupie niczym na swoim trofeum i złapała oddech. Odpoczywając i nic nie mówiąc. Wbrew pozorom cały ten zamach kosztował ją wiele wysiłku.
On drżał, a ta cała sytuacja ze złapaniem jeńca, miała jakiś przyjemny dreszczyk. I rozładowywała frustrację związaną z poprzednimi wydarzeniami... i mężczyznami. Czuła strach tego chłopaka, promieniujący na jej ciało, przez jego twarde i sprężyste pośladki.
Ta sytuacja przypominała, nieco zabawy draewek ze szlacheckich domów. Zabawy raz lubieżne, raz okrutne i krwawe...zależnie od kaprysu kapłanek.
Spojrzała na swoją ofiarę. Młody, przystojny, ale za mądry się nie wydawał. Zdjęła mu z ust knebel i powiedziała opierając się dłonią na jego plecach. - Mam dużo pytań a ty na wszystkie mi odpowiesz. A mamy dla siebie bardzo dużo czasu...
-Zakończ to... nic ci nie powiem.- burknął chłopak, choć w jego głosie nie było dość twardości i przekonania, by elfka uwierzyła że mówił szczerze.
- I tak mi wszystko powiesz, pytanie tylko czy będziesz musiał zaznać bólu i cierpieć zanim to do Ciebie dotrze... - mruknęła śmiejąc się rozbawiona jego uporem. - Pracujesz dla Ardali?
- Boisz się pokazać twarz?- odparł pytaniem na pytanie.- Boisz się, że cię rozpoznam?
Draewka wstała i udała się pośpiesznie przemierzając mieszkanie, znalazła wiadro starej zatęchłej nieco wody. Wróciła do mężczyzny i obróciła go na plecy za ramie. Usiadła na nim i mocno chwytając za brodę zaczęła lać do jego ust potoki wody podtapiając go. - Czy pracujesz dla Ardali?
Zaczął krztusić się... przez dłuższą chwilę leżał wykrztuszając z siebie wodę i obelgę.- Kapłańska obłudnica.
Po czym spojrzał na Efę, przesuwając spojrzenie, najpierw po jej twarzy skrytej w cieniu kaptura i zakrytą chustą aż do oczu, po czym po ciele, by wydukać z pewnym zaskoczeniem w głosie, ale i podziwem.- Jesteś śliczna.
Spojrzenie chłopaka zatrzymywało się głównie na piersiach i udach Efy, więc draewka domyślała się po czym ocenia jej urodę.
Spojrzał w sufit dodając.- Nie pracuję dla Ardali. Ona tu rządzi. Dobrze o tym wiesz.
- Skąd wzięły się te potwory? Czemu upadli bogowie? - zadała kolejne pytanie uważnie wpatrując się w jego oczy.
-To długa opowieść... a mi tak niewygodnie.- mruknął chłopak, próbując się wygodniej ułożyć. Spojrzał na draewkę dodając.- A ty...lubisz tak siedzieć na mężczyznach ?
- Mam gdzieś czy jest Ci wygodnie czy nie. Mów albo przejdziemy w naszej zabawie dalej, do etapu z którego nie ma już powrotu. - powiedziała chłodno, zerkając na niego ciekawa.
-I tak mnie zabijesz, prawda?- odparł starając się maskować strach. A także to że bezczelnie gapił się jej w dekolt. W sumie na co innego miał patrzeć?
- Zapewne... ale nie musisz cierpieć. Skąd się więc wzięły te potwory, jak Ardala doszła do władzy i czemu ludzie przestali czcić starych bogów?
-To przynajmniej umrę z honorem.- westchnął mężczyzna, zamknął oczy i gotował się na...cokolwiek szykowała na niego Efa.
Elfka wstała z niego i wyszła na chwilkę do kuchni, na tyle krótko by nie dać mu czasu na cokolwiek. Wróciła z czymś w dłoni którą miała za plecami, oparła się o ścianę spoglądając w ciszy na niego. Nie pytała jednak już czy zmienił zdanie. Dostatecznie wiele szans mu dała.
Usiadła na nim ponownie, zakneblowała, ręką dociskając mu głowę do ziemi i otwierając oko. Druga dłoń zaś uniosła nad nie lekko przechylając. Nie była już delikatna. Z dłoni zaczęły sypać się drobną stróżką ziarenka soli upadając prosto na jego oko i żrąc je niczym kwas. Sól wysuszała oko sprawiając przy okazji prze ogromy ból. Usypała jednak zaledwie kilka ziarenek i przestała. On jednak musiał już zdawać sobie sprawę z tego co się stanie jeśli nasypie jej więcej...
Zdjęła knebel i powiedziała. - Jeśli nasypie jej więcej stracisz wzrok. Czekam na odpowiedź.
Odpowiedzią były bluzgi. -Przeklęta wiedźmo, wredna dziwko, suko... moje oko! Oby cię dopadła Ardala. Obyś trafiła do lochu!- zakończone jednak słowami.- Daj mi usiąść, to coś powiem...
- Do usług kochanie. - odpowiedziała na jego wyzwiska słodkim głosikiem, zmieniła ton na poważniejszy i powiedziała podnosząc go i z wysiłkiem sadzając na kanapie. - Mów, bo dalszym etapem po pozbawieniu Cię wzroku jest wyrywanie paznokci, a po co masz cierpieć.. w imię czego?
- Nie chcę umierać.- wyjęczał chłopak, dodając cicho i czerwieniąc się jak burak.- zwłaszcza jako prawiczek.
- Trzeba było zamiast za wartą oglądać się za kobietami. To nie mój problem. - zaśmiała się pod nosem elfka. - Nie graj na czas bo moja cierpliwość ma swoje granice, zacznij odpowiadać na pytania. - Powiedziała siadając wygodnie na fotelu naprzeciw i stawiając buty na drobnym, niskim stoliku.
- Nie widziałaś tutejszych niezamężnych kobiet.- burknął chłopak i zaczął opowiadać. Opowieść zaś była lekko pokręcona. Na początku było jedno bóstwo Id, z którego zrodziło się Ego i Superego. Ta cala trójka była jednocześnie jednym bóstwem o nieznanym imieniu. Z początku rządzili razem potem coś się zaczęło psuć... bóstwa zaczęły się kłócić i odwróciły się od swego ludu. Potem zaś kapłani odwrócili się od bóstw porzucając świątynię. A potem było już coraz gorzej. Świat się zmienił i ludzie się zmieniali przekształcając w straszliwe abominacje. Paladyni rządzący dotąd miastem zmienili się w tyranów i zaczęli walczyć między sobą. Zatriumfowała Ardala, jedyna która zyskała pomoc z zewnątrz, z poza miasta. Pomoc tajemniczego maga, który... zamieszkał w lochach koszar miejskich i dostarczał najpotrzebniejsze produkty w tym żywność. Nie za darmo...czasem żądał ciał potworów, czasem klejnotów, czasem niewolników. Jego żądania spełniano, gdyż bez niego wszyscy pomarli by z głodu.

Dom Wspomnień, Miasto Mroku, Ulice

Wampir pod postacią wilka bez problemu radził sobie z tropieniem draewki. Przynajmniej przez kilkanaście pierwszych ulic. Potem zaś trop urwał się... przy ścianie. Przez chwilę Andre krążył dookoła ściany próbując na nowo podchwycić trop. Bez skutku.
Nihillara pewnie wspięła się na dachy, a przy jej zwinności, oddaliła się na tyle, żeby jej nie odnalazł. Próba śledzenia zakończyła się fiaskiem.
Zanim się jednak odmienił zauważył jak coś wynurza się z cienia uliczek. Była dwumetrowa czteronożna bestia... rodem z koszmarów.


Stwór miał ciało wychudłego kundla o parchatej skudłaconej sierści, natomiast głowa... trudno tu było mówić o głowie, raczej o skupisku gąsienic z dużymi żuwaczkami wyrastającymi im z karku.
Potem pojawiły się kolejne dwa, trzy, cztery. Było ich cztery. Osaczały Andre zachodząc z każdej uliczki, ale... nie atakowały. Obserwowały jedynie wampira w postaci wilka.

Dom Wspomnień, Miasto Mroku, wieża

Odpoczynek w składziku z narzędziami, przysłużył się i Smoczemu Mieczowi i krasnoludowi.
Sen zregenerował nieco siły. Gorzej było z jedzeniem. Niemniej po krótkim wypoczynku, zaczęła wkradać się nuda. Gdyż ani Sarius, ani Andre nie wracali. I nic się nie działo.
Siedzieli więc z składziku, przed zamkniętymi drzwiami.
Ale krasnolud miał na to radę. Wyjął narzędzia ze skrzyń i zajął się zamkiem. Było trochę kucia, trochę walenia młotem. Ale koniec końców, Turam wyłamał zamek blokujący im dostęp do reszty wieży. A ta była pusta.
Jedynym wyróżnikiem ogołoconych ze wszystkiego pomieszczeń były kręcone schody, prowadzące na górę. Garvalan ruszył pierwszy. Turam uzbrojony w naładowaną kusze za nim.
Kolejne piętra były takie same jak parter...Puste. Aż wreszcie na samym szczycie wieży...
Drewniany stolik, na stoliku jeden przedmiot.


Mała pozytywka obita zdobionym rzeźbieniami... Zabawka gnomów. I nic poza tym nie było. Smoczy Miecz przyjrzał się jej dokładnie. Pozytywka była nakręcana na kluczyk.
Tylko kluczyka nie było. Ale Garvalan pamiętał o jednym kluczyku, który nie był przeznaczony do żadnych drzwi. Kluczyku, który zdobył w boju. Wyjął go i zaczął nakręcać pozytywkę.


Wraz z melodią...cienie zaczęły krążyć po ścianach tańczyć i wirować. Wśród tych cieni, był jeden wyróżniający się cień. Ani rosłego męża, ani krasnoluda...cień dziecka.
I śmiech... dziecinny chichot, który usłyszeli obaj. Cień dziecka oderwał się od ściany i śmiejąc się pognał w dół mijając zaskoczonych mężczyzn. A kluczyk utknął w pozytywce nie dając jej jednak nakręcić po raz drugi.

Dom Wspomnień, Miasto Mroku, świątynia wśród ruin

Popisy zwinności Sariusa, na niewiele się przydały. Nie było zagrożeń... ani widzów, którzy mogli by je obejrzeć. Nie widać też było Andre. Jak na zrujnowaną dzielnicę, w której wampir wypatrzył siedlisko potworów było tu bardzo bezpiecznie... i cicho.
I nudno...I głębiej się Sarius zapuszczał, tym ciekawiej się robiło. Ciągle tylko gruz i ruiny. To miasto musiało być sporą metropolią... Opuszczoną metropolia w dodatku. Poza potworem i relacjami Andre, Sarius nie napotkał żadnego śladu życia. Nawet drobnego.
Wszędzie tylko gruz i... cicho. Jakby całe miasto było jednym wielkim cmentarzyskiem.
Aż wreszcie natknął na widok nieco odmienny.
Ruiny co prawda...


Ale ruiny świątyni i to sporej. Mężczyzna zauważył, że były to ruiny pozbawione znaków religijnych.

Przed wrotami stał kamień, a nim wyryto napis.

Cytat:
O EGO,
TY, KTÓRY ŁĄCZYSZ.
TY, KTÓRY WŁADASZ.
TY, KTÓRY JESTEŚ ROZSĄDKIEM.
TY, KTÓRY WYZNACZASZ OSTATECZNY CEL.
SYNU ID, WSPÓŁTRÓJCO CAŁOŚCI, STRAŻNIKU RÓWNOWAGI POMIĘDZY IDEĄ A ŻĄDZĄ
ZEŚLIJ BŁOGOSŁAWIEŃSTWO NA SWYCH SYNÓW I CÓRY.
... który w sumie nie polepszył sytuacji. Co się stało z tą świątynią, było jasne. Dlaczego się to stało, na to pytanie Sarius nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Ruiny świątyni jednak robiły duże wrażeni. Musiał być to kiedyś olbrzymi i wspaniały budynek... z tych rozmyślań, wyrwał [mężczyznę ruch przy otworze okiennym świątyni. Było to mignięcie, ale wystarczyło, by Sarius domyślił się, ze ktoś się w tej świątyni ukrywa.

Buka i Kerm
________________________________________

Kerm
Dalan Neso


- Zapłatą za odpowiedź ma być własny kawałek, czy też wszystko jedno czyj? - spytał Dalan. Oczywiście był pewien, jaka padnie odpowiedź. Jakże by inaczej... Ale jakieś słowa tytułem wstępu do rozmowy były potrzebne.

- A masz jakichś...- zaczęła pierwsza, by po chwili wtrąciła się druga.-...ochotników, którzy się poświęcą?

-Bowiem...-powiedziała trzecia.-...jedyne świeże mięso jest warte odpowiedzi.

- Konieczny jest dobrowolny ochotnik - spytał Dalan - czy też może być taki nieco przymusowy? Bo o tych pierwszych może być dość trudno.

-Zdobądź ochotnika...- rzekła pierwsza wiedźma, a druga dodała.-... to zobaczysz.

Dalan skinął głową.

- Jak tylko jakiegoś namówię - powiedział. - Stale można was tu spotkać, szanowne panie?

Trzy wiedźmy skinęły jednocześnie głowami. Miały jeden mózg, czy co?

- Idziemy kogoś poszukać - Dalan zwrócił się do Natali - czy też wolisz jeszcze z nimi porozmawiać?

Miał nadzieję, że, podobnie jak podczas rozmowy z Władcą Złotej Komnaty, Natali będzie miała szczęście. Lub dobry pomysł.

Przysłuchująca się do tej pory spokojnie wszystkiemu Natali zmierzyła dziwnym spojrzeniem Dalana. Nie zwracając większej uwagi na staruchy odezwała się naprawdę dziwnym tonem do mężczyzny:

- Chcesz kogoś porwać i zabić, czy też okaleczyć, by uzyskać potrzebne informacje?? - Przez chwilę jej oczy były dosyć mocno rozwarte - Co z ciebie za człowiek, jak możesz o czymś takim nawet tylko myśleć?. Myślałam, że jesteś odrobinę inny, widzę jednak, że idziesz typową ścieżką "po trupach do celu". Powiedz szczerze, co mnie, co nas obchodzą chore zachcianki tych wiedźm?. Jeśli nie one, to znajdzie się inny sposób na rozwiązanie problemu.

- Nigdy nie wiadomo, co się w życiu trafi - powiedział Dalan. - Może trafimy na kogoś, kto ma dosyć życia. Ale chociaż bez mrugnięcia okiem zabiję każdego, kto mi zagrozi, to nie zaciągnę tu nikogo na siłę, by zrobić z niego kalekę. Starczy? - spytał.

- Więc może mnie olśnisz co do swojego planu? - Natali nie dawała łatwo za wygraną. Czego jednak było się spodziewać... .

- A jak wygląda sprawa z owymi sugestiami czy też wskazówkami? - Dalan zwrócił się do wiedźm, czy jak trzeba było nazwać owe panie. - Ile trzeba za nie płacić?

- Wskazówki są... - rzekła wiedźma pierwsza, a dodała druga - ...darmo. Jednak nie możemy,...- dodała trzecia - ...powiedzieć wprost, a jedynie... - i tu dla odmiany odrzekły chórem - ...naprowadzić wasz tok rozumowania na właściwą drogę.

- A co jeśli mam was gdzieś? - Powiedziała niespodziewanie Natali do staruch - Co jeśli nie mam ochoty na jakieś pierdoły, i powiem wam, że jeśli nam nie pomożecie, to spotkacie się wyjątkowo szybko ze swoim patronem?.

Jak przejmować inicjatywę, to na całego... .

- Oddzielamy kończyny od ciała po dobroci...- rzekła jedna wiedźma, a druga dodała - ...ale zagrożone, oddzielimy i bez pytania... - wtrąciła trzecia spoglądając z uśmiechem Natali. -... Chcesz sprawdzić czy nam dorównasz potęgą ostatnia w tym miejscu kapłanko?
Ale pierwsza dodała.- Nie jest ostatnia, są inni jej podobni. Choć nie tacy sami.

I jak tu nie wierzyć tym co mówią, że kobiety zawsze będą nas zaskakiwać. Przed chwilą Natali była oburzona samym pomysłem, że można by kogoś dostarczyć trzem anty-Gracjom w charakterze zapłaty, a za moment rzucała niezawoalowane groźby związane z wymuszaniem zeznań. Czy też raczej informacji.

- Czy zanim zaczniecie kontynuować wymianę uprzejmości zechcecie może udzielić mi, panie drogie, garści sugestii i wskazówek na tematy związane z przemianą tutejszych mieszkańców w potwory, waszym bóstwem, możliwościami opuszczenia tego uroczego miejsca tudzież znalezienia czegoś, co zwane jest Księgą Imion? - spytał.

-Chcesz odpowiedzi, nie sugestii...- rzekła pierwsza, a druga chichocząc dodała.- ...sugeruję inną formę wypowiedzi i stawiania pytań...- a trzecia dodała.-... i mniej chciwości chłopcze. Nie wiesz to jedna ze słabości duszy?

- Jestem widocznie zbyt tępy, by odróżnić prośbę o wskazówkę od prośby o odpowiedź na pytanie - odparł niewzruszony zarzutem chciwości Dalan. - Wdzięczny zatem będę za wyjaśnienie tych subtelności.

-Zapłacisz nogą?- zachichotała pierwsza z wiedźm, a po niej pozostała dwójka. Wreszcie druga wiedźma dodała.- Nie jesteśmy tu by służyć ci pomocą. Nie jesteśmy tu dla was.

- Słyszał? - Odezwała się w końcu ponownie do Dalana Natali - One nie są tu dla nas, więc możemy chyba sobie iść?.

Dalan skinął głową.

- Jeśli nie masz w zanadrzu jakiegoś ciekawego argumentu, to możemy iść - powiedział. - Ale nie mów do mnie per 'on'.

- Czepiasz się szczegółów - Odburknęła.

Może i się czepiał, ale nie lubił, gdy zwracano się do niego jak do głupkowatego sługi albo do psa.

- Do zobaczenia szanownym paniom - powiedział Dalan.

Ruszyli dalej, kierując się w stronę centrum. W przybliżeniu w stronę centrum.

Leonidas

Sarius Quinnvertino


Bieg stawał się niezwykle monotonny i gdyby nie świadomość tego, że za każdym głazem, opuszczonym domem czy uliczką może czaić się jakieś śmiertelne zagrożenie być może wojownik nie miałby teraz zmysłów napiętych do granic możliwości. Pomimo tej atmosfery grozy, zdawało się, że to miejsce jest całkowicie opuszczone. Dookoła panowała idealna cisza, a jedyny ruch jaki zaobserwował to kamyki które przypadkiem trącił.
- Upiorne miejsce – pomyślał w duchu sam do siebie w którymś momencie. Poruszanie się tutaj przywodziło mu na myśl przechadzkę po cmentarzu w samym środku nocy. Miał jednak wyraźny cel przed sobą i nie był osobą, która pozwalałaby by cechy takie jak strach i lęk mogły wpłynąć na jego zachowanie. Śmiało, więc parł do przodu mimo niemiłych skojarzeń.
Człowiek już z daleka dostrzegł ruiny czegoś, co wyróżniało się ponad poziom reszty budynków. Wraz z tym jak zbliżał się do tej budowli rosła ona coraz bardziej. Wreszcie znalazł się u jej stóp. Zeskoczył z dachu pobliskiej budowli i wylądował na czymś, co zapewne było kiedyś dziedzińcem prowadzącym wiernych do wnętrza świątyni – bo to, że były to ruiny będące wcześniej miejscem jakiegoś kultu było dla Sariusa oczywiste.
Chwilę postał w miejscu by upewnić się, czy czegoś nie wypatrzy, bądź coś nie wypatrzy jego, ale nic takiego nie nastąpiło, albo cokolwiek lub ktokolwiek go obserwował postanowił na razie się nie ujawniać. Wojownik podszedł pod coś co zapewne kiedyś było bramą wejściową. To co dało się zauważyć, to fakt, że nigdzie nie można było dostrzec żadnych świętych symboli czy pomników mających przedstawiać patrona świątyni. W zasadzie człowiek pierwszy raz spotkał się z czymś takim. Jeszcze dziwniejsza okazała się inskrypcja na kamieniu mówiąca o istocie zwanej Ego. Czyżby to było bóstwo? Człowiekowi nie było dane się zastanowić gdyż kątem oka, w jednym z otworów będących kiedyś oknem, zauważył ruch. Starając się nie dać po sobie poznać, że dostrzegł coś, Sarius owinął się płaszczem po zaczął iść powoli w stronę wejścia po czym wykonał błyskawiczny i daleki skok w stronę zaciemnionego rogu ruin skąd mógłby mieć choć mały pogląd do wnętrza budowli. Skrzyżował ręce w pasie i chwycił za miecze gotów je w każdym momencie dobyć. Ponieważ wiedział, że jeśli to stworzenie lub cokolwiek innego, co żyje w tych jaskiniach to z pewnością porusza się ciszej od niego, nie chciał wiec nawet próbować się skradać. Założył, że jeśli tylko wypatrzy jakiś ruch czy osobę to ruszy za nią. I czekał. Trwał w niemal idealnym bezruchu, uważając jednak by coś nie zaszło go od tyłu czy z góry. Czas niemiłosiernie się dłużył, a absolutny bezruch nie ułatwiał zadania. Mimo to ciało wojownika dalej nie dawało po sobie poznać zmęczenia.
Nic się jednak nie wydarzyło. Nikt się nie pojawił, ani też nic nie dało o sobie znać Sariusowi. Człowiek po ponad pół godziny czekania uznał, że albo to coś uciekło albo stosuje tą samą sztuczkę co on. Uznał więc, że czas wykonać jakiś ruch. Dobył więc swój stary miecz, drugi na razie zachowując w pochwie na wypadek gdyby coś mu wytrąciło jego broń, po czym wszedł do środka rozglądając się uważnie dookoła i w górę. Budowla od wewnątrz sprawiała jeszcze większe wrażenie. Mimo to była pusta, nie było w niej nic prócz gruzów kolumn i części sklepienia które poddały się naporowi czasu i spadły na ziemię.
Po chwili poruszania się po okolicy wojownik zobaczył coś co przyciągnęło uwagę nawet jego, niewyszkolone w szukaniu śladów, oko – pod jednym z filarów mianowicie znajdował się osmalony krąg pełen popiołu, Kamienie były wręcz czarne od nadpalenia – wyglądało na to, że ktoś tu bardzo długo palił ognisko. Rozejrzał się więc ponownie badawczo po okolicy. Nic nie dostrzegł. Zastanawiał się czy się nie odezwać, porzucił jednak ten zamiar. Zamiast tego spojrzał w górę, na dach. Od razu w głowie błysnęła mu myśl. Schował broń i ruszył w stronę klatki na schody. Nie tracąc czasu na okrążanie jej od razu wskoczył na drugi jej poziom wskakując przez jakieś okno – doskoczył na tyle wysoko, że musiał się delikatnie podciągnąć. Schody okazały się być w dobrym stanie, więc szybko znalazł się na szczycie. Aby stanąć na najwyższym punkcie świątyni musiał jedynie przeskoczyć przez niską, zniszczoną ściankę i wdrapać się po sklepieniu na małą wieżyczkę co nie stanowiło już najmniejszego problemu dla niego. Upewniwszy się, że nic za nim nie poszło rozejrzał się po okolicy. Znajdował się na zdecydowanie najwyższym punkcie miasta, a przynajmniej w zasięgu wzroku, więc miał doskonały podgląd na okolicę. Było dokładnie tak jak się obawiał – dookoła śmiertelna cisza i bezruch. W oddali, jakieś dwa może trzy kilometry, widział mur o którym mówił Andre, za daleko jak na jego zwiad. Stał tak chwilę wpatrując się w pustkę. Postanowił, że najlepiej będzie jak wróci do towarzyszy, odpocznie chwilę i ruszą razem ku murom. Odetchnął jeszcze raz i ruszył w dół.
Gdy zszedł z dachu i wyszedł na dziedziniec przed świątynią przystanął jeszcze na moment. Nic jednak nie zauważył. Zaczął więc wracać – podobnie jak wcześniej wskakiwał na domy i co chwila zmieniał kierunek w jakim się poruszał. Truchtał troszkę wolniej by nie marnować sił.
Wreszcie zjawił się pod wieżą. Ciągle jednak był niespokojny jeśli chodziło o to co zwróciło jego uwagę przy świątyni – był niemal pewien, że coś tam się przed nim schowało albo uciekło – osobiście miał nadzieje, że to drugie. Jednak nie mógł wykluczyć, że było to coś co potrafi się doskonale ukrywać. Tak więc wieżę minął tak jakby to był zwykły budynek i poruszał się dalej w mniej więcej tym samym kierunku jeszcze dobrych kilka minut. Nagle zawrócił w stronę wieży i przyśpieszył lekko. Częściej przeskakiwał na drugą stronę swojej wymyślonej drogi ku wieży by mieć większe szanse na odkrycie, co ewentualnie go śledzi lub też ukrywa się przed nim. Dotarł jednak pod budynek i nie spotkał niczego. Nie tracąc czasu szybko wybrał miejsce nieopodal budynku gdzie było zamaskowane wejście do miejsca gdzie ukryli się jego towarzysze, a dawało jakieś tam ukrycie i pozwalało na obserwacje okolicy. Wybór padł na odkrytą przybudówkę, w części zasłoniętej dachem, z paroma dziurami w ścianach co pozwalało na ukrycie się i rozglądanie się po okolicy. Bardzo cicho przygotował sobie miejsce do przysiądnięcia. Sarius chciał, żeby wyglądało na to, że planuje sobie odpocząć. Wreszcie, z niemałą ulgą, usiadł spokojnie i ponownie zaczął czekać. Tym razem dłużej. Lekko przymknął oczy lecz nie spał, tak naprawdę był cały czas przygotowany by ruszyć jeśli cokolwiek pojawi się koło niego czy też nad nim.
Człowiek wiele lat spędził na ćwiczeniach mających na celu rozwinięcie zdolności dyscypliny i koncentracji. W tym bezruchu mimowolnie przyszły mu do głowy dawno zapomniane myśli – gdy jego nauczyciel i mentor, Nosomo, zadawał mu ćwiczenia by stojąc na palach wytrwał tak czasem i cały dzień. Jakże wówczas go nienawidził za te zadania… Człowiek szybko odgonił jednak jakiekolwiek myśli – najmniejszy błąd, czy niekoncentracja w tym miejscu może go kosztować życie. Tak więc skupił się nad obserwacją i nasłuchiwaniem otoczenia.
Trwało to może z półtorej godziny jednak, jego czekanie nic nie dało. Tak więc, uznając, że wydaje się być w miarę bezpieczny, wyszedł z kryjówki. Chwilę przyglądał się okolicy i wieży. Udając, że się zastanawia podszedł najpierw do jednej budowli obok, miejsca, gdzie jest wejście i poszwędał się tam trochę niby czegoś szukając, po czym ruszył do właściwego budynku pragnąc dołączyć do towarzyszy. Cicho obszedł pokoje wewnątrz, stanął przed ukrytym wejściem i rozejrzał się jeszcze dookoła nasłuchując. Wreszcie postanowił, że czas odsunąć kamienie i wejść do środka.

Ajas

Andre Van von Mortis


Andre sunął nosem po ziemi bez problemu wyczuwając zapach elfki. Był on bardzo wyraźny na tle miasta, wyznaczał wręcz kolorową ścieżkę pośród szarości innych woni tego miejsca. Wampir w tej postaci przypominał czarnego niezwykle dużego i wychudzonego wilka. Żebra i łopatki odstawały, jak gdyby zwierze nie jadło od wieków. Mim oto sierść była gładka i lśniąca, delikatnie falowała gdy łowca susami przemierzał miejskie ulicę. Jednak ślad urwał się naglę. Stało się to czego wampir się obawiał, wnioskował ,że draewka zaczęła iść dachami lub użyła jakiś magicznych sztuczek by oderwać się od podłoża. To całkowicie uniemożliwiało śledzenie kobiety. Andre warknął cicho pod nosem i chciał wycofywać się do gmachu sądu gdy katem oka zobaczył jakiś ruch w pobliskim zaułku. Po chwili wyłonił się z niego dziwaczny stwór, nie to pies nie to robak, kilka chwil dłużej i było ich więcej. Czarny wilk cofnął się by ustawić się plecami do najbliższej ściany i spojrzał swymi czerwonymi ślepiami na te dziwne i makabryczne stworzenia.



Stwory mimo ze nie miał oczu, zdawały się przyglądać przemienionemu wampirowi. Ten warknął tylko cicho i wykonał kilka kroków w stronę wolnej uliczki by sprawdzić reakcję stworzeń. Nie zrobiły jednak nic, wciąż bacznie wodząc za nim swymi ohydnymi łbami.

„ Coś tu jest nie tak, czemu nie atakują? I czym one są... ” - ta myśl przeleciała przez jego głowę gdy wycofywał się powoli. Jednocześnie słyszał w myślach wesoły głos Rubinu.

- Zajmij się nimi mój drogi! Nie czuj w swym sercu trwogi! Odgryź im nogi, pokaż swojej duszy rogi! – miecz zawsze mówił melodycznie zazwyczaj rymował. Andre nienawidził tego sposobu rozmawiania z bronią. Wolał gdy ta kręciła się dając mu tylko znaki, to rymowanie potrafiło grać na nerwach.

- Cicho bądź, póki co trzeba unikać walki, nie wiemy czy te stwory są silne. – skarcił w myślach swego towarzysza wampir który był już prawie w uliczce prowadzącej do wolności.

- Krew wrze już w nas! Wiesz ,że nadszedł odpowiedni czas! – zaśpiewał mu w głowie miecz, ale wampir warknął na niego ostrzegająco a ten chyba zrozumiał aluzję gdyż zamilkł. Przynajmniej na razie.

Andre stanął już w uliczce prowadzącej do sądu, odwrócił się niepewnie i rozpoczął bieg w tamta stronę. Jednak stworzenia podążały za nim, gdy on przyspieszał robiły to i one. Przystanął więc odwrócił do nich pyskiem i warknął przyjmując pozycję blisko ziemi. Tak by być gotowym do skoku w każdym momencie. Warczał patrząc na stworzenia, które jednak nie zachowywały się agresywnie, ot patrzyły na niego. Wampir nie rozumiał ich zachowania toteż postanowił postawić wszystko na jedna kartę. W myślach zwrócił się do Rubinu by przedstawić mu zbliżającą się perspektywę, działań które zapewne przypadną mu do gustu.

- Zobaczę jak zareagują na zmianę, jeżeli zaatakują są twoi. Wtedy na czas walki ty dowodzisz. – odpowiedź w jego głowie pojawiła się błyskawicznie.

- Obnażmy nasze ostre kły! Zamaskujmy w wilczej krwi! – tą krótką odpowiedź Andre zrozumiał jako przyjęcie propozycji.

Zaczął się przeistaczać, sierść poczęła znikać a pysk ze straszliwym chrupotem zmniejszył się. Łapy przemieniały się w nogi i ręce, a po chwili pojawił się frak i kapelusza. Miecz wisiał już przy pasie wampira które w ludzkiej formie klęczał na bruku podpierając się rękoma. Wstał jednak szybko gotów do obrony przed atakiem stworów. Te jednak nie zachowywały się agresywnie. Popatrzyły jeszcze chwilę na niego po czym odwróciły się i znikły w zaułkach pozostawiając zaszokowanego wampira samego. Białolicy stał przez chwilę nieruchomo nasłuchując, jednak nic nie wskazywało na to by wilko podobne stwory miały wrócić. Łowca poprawił kapelusz i odwróciwszy się na pięcie ruszył w stronę gmachu sądu, rozmyślając nad tym dziwnym spotkaniem, i obserwując oburzone bulgotanie rubinu w rękojeści miecza.

Do wielkiego budynku dotarł przed powrotem Efy postanowił więc przeszukać budowlę. Cicho wkroczył do środka i ukrywając się w cieniach zwiedzał kolejne pomieszczenia. Jednak nic ciekawego w nich nie znalazł. Kilka krzeseł parę wyroków za drobne kradzieże jakieś dokumenty miejskie. Nic wartego uwagi. Pozostawało mu już tylko czekać na jego towarzyszkę. Chwycił jedno z wygodniejszych krzeseł i wyniósł je przed sąd. Umieścił mebel na szczycie schodów i zasiadając na nim wygodnie wypatrywał jego nowej towarzyszki. W myślach również zastanawiał się ile czasu już spóźnił się na spotkanie z Sariusem i Smoczym Mieczem . Musi odnaleźć ich jak najszybciej i opowiedzieć o zdobytych informacjach. Andre miał nadzieje ,że nic im się nie stało


Woltron


Smoczy Miecz pognał za cieniem, wymijając skamieniałego z przerażenia Turama. Skamieniałego w przenośni, na szczęście.
Ciągle gonił cień chichoczącego dziecka, który był przed nim tuż, tuż, ale zawsze o parę kroków przed nim mimo jego wysiłków. Zupełnie jakby się z nim bawiło. I może rzeczywiście tak było. Dotarli na parter wieży gdzie cień przestał być cieniem, a stał się dzieckiem.



Tyle, że mimo cielesnej powłoki, trudno było uwierzyć, że jest...żywa. Dziewczynka uśmiechnęła się i podchodząc do Garvalana dotknęla go zimną niczym lód dłonią, mówiąc wesoło. - Teraz ty uciekasz, a ja cię gonię.

Rycerz wyglądał na mocno zaskoczonego tym co go spotkało. Co gorsze dla siebie nie bardzo rozumiał o co chodzi duchowi dziewczynki, ponieważ sam nigdy nie był dzieckiem. Z tego powodu postanowił zaryzykować, zdając sobie sprawę tego jakimi mocami może dysponować dziewczynka, i zapytać się o co dokładnie chodzi: - Obawiam się, że nie znam się na ludzkich grach? Możesz mi wytłumaczyć zasady?
- To proste, ty uciekasz. Ja cię gonię.- rzekła dziewczynka i spojrzała z ukosa na Smoczy Miecz.- Fajniej by było gdyby ten krasnolud włączył się do zabawy, prawda? O wiele ciekawiej jest gdy można wybierać kogo chce się złapać. Ale on chyba nie jest za szybki.
Owszem. - odpowiedział nieco konspiracyjnie Garvalan. - Choć obawiam się, że ani ja, ani on nie mam z tobą szans - dodał mrugając przy tym okiem. - Gotowa?
- Tak!- rzekła wesoło dziewczynka, odsuwając się, by dać fory Garvalanowi.

Rycerz nie przeklął, choć nie był zbyt szczęśliwy z obrotu spraw, ale nie miał wyboru. Zaczął więc uciekać, starając się sprawić choć trochę problemów dziewczynce i mając nadzieję, że nie zrobi mu zbyt dużej krzywdy. Dziewczynka byłaby szybka, gdyby nie to że ograniczała jej "cielesna" forma. O tyle cielesna o ile pamiętała o fakcie istnienia podłogi, bo czasem jej stopy zanurzały się w niej. Po kilku rundkach dopadła jednak wojownika i dotknęła go.- Teraz ty mnie gonisz.
Dobrze, ale potem opowiesz mi o tym miejscu? Dobrze? - zapytał sie Garvalan, a potem zaczął gonić dziewczynkę.
- O tym miejscu?- zdziwiła się dziewczynka i spytała.- A co takiego w nim ciekawego.
- To że nic na jego temat nie wiem! A ty pewnie znasz każdy jego zakamarek.- odpowiedział rycerz.
-Nie krzycz. Boję się.- i oczy dziewczynki zaczęły łzawić. Smoczy miecz zabił już wiele potworów, ale po raz pierwszy doprowadził któregoś do płaczu.
- Nie bój się. Na ile potrafię postaram się ci pomóc. Jestem Garvalan, choć niektórzy zwą mnie Smoczym Mieczem.
-A ja jestem Coscienza.- odparła dziewczynka, chwyciła lodowatą dłonią , palce Garvalana i zaczęła go ciągnąć do składziku. Garvalan nie zaprotestował, a choć jego rękę przyszywał chłód, to rycerz uznał, że warto pójść z duchem.
Dotarli do składzika gdzie dziewczyna wskazała na ścianę, a dokładniej na jeden z kamieni, szepcząc.- Pod nim taki jeden krasnolud coś ukrył.
- Spróbujmy więc to wyciągnąć... o ile nie jest niebezpieczne? - odpowiedział Garvalan.

Rycerz podszedł do wskazanego przez Cosienzę kamienia i przyjrzał mu się uważnie, ale nic nie zauważył. „Ktokolwiek, cokolwiek tam ukrył znał się na rzeczy” pomyślał rycerz, po czym rozejrzał się po składziku i znalazł kilka dłut. Wziął jedno do ręki, po czym uderzył nim o kamień, który rozpadł się na kawałki, okazując się atrapą w środku której ukryto rubiny i dziwną kulą ze stopu srebra z drobnymi czerwonymi klejnotami i symbolem młota na tle kowadła.



- A to co? - powiedział głośno Garvalan. - Myślę, że nasz krótkonogi przyjaciel może nam powiedzieć co to takiego? Pokażemu mu? - zapytał się dziewczynki.

Dziewczyna pokiwała główką na zgodę, wzięła sferę i pognała na górę. Wróciła po dwunastu minutach bez kuli i z niewyraźną miną, bąkając pod nosem.- On...zemdlał jak mnie zobaczył. Taka brzydka jestem?
- Nie, oczywiście, że nie. - odpowiedział Garvalan. Częściowo było to prawdą, ponieważ Smoczy Rycerz nigdy nie pojął kanonu ludzkiego piękna. Po chwili zaś dodał: - Choć obawiam się że krasnoludy pojmują piękno innaczej niż ludzie czy... ja Consienzo.
- No ale...- dziewczynka nie była do końca przekonana.- Ale... żaden jeszcze na mój widok nie zemdlał.
- Być może Consienzo... ale nie przejmuj się tym zbytnio. No chyba, że zależy ci na sympatii krasnoludów.
-Sama nie wiem.- mruknął duch dziewczynki, wyraźnie się nad tym zastanawiając. Consienza spoglądała na swą nogę, której to stopą kopała lekko nieistniejące kamienie. Wyraźnie odpowiedź Smoczego Miecza nieco ją przerosła. I nie mogła się zdecydować.
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Spróbujmy się dowiedzieć co to za kula. Myślę, że Turam może wiedzieć coś na ten temat. Mogę ci też opowiedzieć jakąś historię, choć lojalnie uprzedzam, że nie jestem w tym zbyt dobry.
- A ty znasz jakąś ciekawą historię?- pewnie gdyby żyła, oczy by jej rozbłysły. Uczepiła się dłońmi płaszcza Smoczego Miecza, czekając na opowieść.
- Trochę, choć obawiam się, że rzadko występują w nich piękne damy i dzielni rycerze. Za to o smokach mogę opowiadać dosyć długo. Ostatnio nawet jednego spotkałem... a właściwie jedną, bo była smoczyca.
-Spotkałeś smoka?!- wrzasnęła niemal radośnie, dodając.- A ja ...mamusia mówiła... myślałam że to bajki.
- Nie, Smoki istnieją i są bardzo różne, zupełnie jak ludzie. Niektóre są pięknymi istotami, zarówno jeżeli chodzi o wygląd, jak i duszę, a inne okrutnymi potworami, których należy się obawiać. Smoczyca którą spotkałem należała do gatunku cienistych smoków, które nie są zbyt przyjaźnie nastawione do ludzi... Łuski tych smoków są ciemne niczym noc, a gdy lecą w biały dzień sprawiają wrażenie jakby leciał ogromny cień. Obawiam się, że to jednak zbyt smutna historia... może opowiem ci o Wojnie Smoków? Jeżeli chcesz?
-Opowiedz, opowiedz.- entuzjazm dziewczynki był o wiele żywszy, niż jej ciało.
Dawno, dawno temu zanim urodziłem się ja czy ty pomiędzy smokami doszło do wojny, gdyż pewien młody, ambitny i głupi złoty smok postanowił rzucić wyzwanie swemu ojcu, królowi Smoków, a także rasie ludzkiej którą uznał za zagrożenie dla swego gatunku. W swej pysze postanowił zebrać armię smoków podobnych sobie, które nienawidziły ludzi i uważały, że należy podjąć działanie przeciwko dwunożnym istotom, które coraz częściej zapuszczały się na tereny Smoków, zajmując coraz to nowsze tereny. Musisz wiedzieć, że smoki podobnie jak my mają silne poczucie własności, a swoich skarbów potrafią bronić nawet w obliczu silniejszego przeciwnika... Młody złoty smok rzucił więc wyzwanie swojemu ojcu, a ten z bólem serca je przyjął. Walczyli trzy dni i trzy noce, a niebo nad Smoczym Bastionem zmieniło kolor, gdyż obaj walczący użyli całej swej mocy. W końcu trzeciej nocy syn króla Smoków zyskał przewagę nad swym ojcem i gdy zdawało się, że zada ostateczny cios kątem oka zauważył, że jego ukochana została rana. Trzeba ci bowiem wiedzieć Consienzo, że niektóre smoki potrafią kochać niczym ludzie. Ta chwila nieuwagi kosztowała butnownika przegraną. Smoczy Król wykorzystał okazję i rozdarł lewe skrzydło swego syna powodując jego upadek. Nie zabił go jednak, a spętał i postawił przed sądem starszych. Wyrok który zapadał był zaiste okrutny - młody smok został zmieniony w to czego tak nienawidził... w człowieka. Pozbawiony magii i swej siły, wygnany przyjął ludzkie imię i zaczął przemierzać królestwa.Kara ta była tym straszniejsza, iż nie utracił on daru długowieczności swej rasy. Tak właśnie się zakończyła się Wojna Smoków - powiedział smutno Garvalan, a następnie, znacznie bardziej radośnie, dodał - A także nasza. Witaj Turamie mam nadzieję, że tym razem nie zasłabniesz i będziesz się zachowywał jak przystało na porządnego krasnoluda. A także powiesz nam co to za strefa.
- Tyle ci mogę powiedzieć, jaki znak nosi. Króla krasnoludzkiego panteonu...ojca kuźni, samego Pierwszego Kowala.- burknął Turam, podrzucając przedmiot.- Ale to nie jest przedmiot religijny. Raczej jakiś przedmiot magiczny.
- Kto to jest pierwszy kowal?- spytała dziewczynka. A krasnolud wyjaśnił.-Stwórca mej rasy, on to z ognia kuźni wykuł pierwszych Azerów, z których to potem stworzył krasnoludzką rasę, gdy okazało się że Azerowie źle się czują poza ognistymi światami.
- Pytanie tylko do czego służy ów magiczny przedmiot i dlaczego ukryto go tak starannie. - Westchnął Garvalan. - Consienzo - Turam, Turam - Consienzo, pani tej wieży - przedstawił nawzajem Turama - duchowi i ducha – Turamowi

Nie wiedząc co robić krasnolud machnął dłonią w geście powitania, sztywno i nienaturalnie.
- Jest jeszcze ten woreczek z rubinami. Może on coś ci powie Turamie, zapewne masz lepsze oko do takich rzeczy niż ja.
Krasnolud przyjrzał się klejnotom i stwierdził.- Na moje oko, to zwykłe rubiny bez żadnych skaz. Ale...- tu wzruszył ramionami dodając.- jubilerem nie jestem.
- I są bardzo ładne.-dodała dziewczynka przyglądając się klejnotom.
- A możesz nam powiedzieć kim był ten który tam je ukrył? - zapytał się Garvalan.
- Był duży jak na krasnoluda, stary i śmiesznie pachniał.-dziewczynka zaczęła się namyślać, podrapała się po brodzie w zamyśleniu.- Nazywał się But... chyba. Coś w tym rodzaju. Jakoś mi się jego imię kojarzy z butem.
- Tak chyba daleko nie zajdziemy.- skomentował krasnolud.
- Możliwe... A czym się zajmował ów But i gdzie go możemy spotkać?
-Nie wiem... pracował tu, a potem się nie zjawił.- rzekła dziewczynka w zamyśleniu marszcząc brwi.
- Możesz nam pokazać gdzie pracował ów krasnolud - zapytał się Garvalan.
Dziewczynka wzruszyła ramionami dodając.- Tutaj.
- Rozumiem. A co tutaj wytwarzano?
-Nie rozumiem?- odparła dziewczynka.
"Ja też nie" pomyślal Garvalan. - Czy mogłabyś nam opowiedzieć o swoim domu? Bo rozumiem, że mieszkasz tutaj? – powiedział zdając sobie, że pytanie może być bardzo ryzykowane dla niego i Turama. „Potężne duchy posiadają wielką moc...” dodał w myślach.
- Taaaak.- odparła dziewczynka z nudów wydłużając sztucznie wypowiedź.
-Eeee...mieszkałam tam na górze. Miałam ładny pokój, dużo lalek. Mama...- dziewczynka nagle zmieniła wyraz twarzy. Najpierw się przestraszyła, potem zaczęła płakać.- Gdzie jest moja mama? Ja chcę do mamy.-
- Obawiam się, że to będzie trudne Consienzo - odpowiedział spokojnie i najdeliktaniej jak potrafił Garvalan. - Ale jeżeli nam opowiesz wszystko co wiesz, to może będziemy ci w stanie pomóc
To jednak nie uspokoiło dziewczynki, która rozbeczała się jeszcze bardziej wołając"Ja chcę do maaaamy!". A krasnolud do tej pory milczący dodał.- No to klops. Co teraz?-

- Nie wiem. Nie potrafię jej pomóc, choć chciałbym... Obawiam się, że rozwiązaniem zagadki jest zrozumienie co tu zaszło, ale bez jej pomocy nie dojdziemy do tego. Ciekawe co się wydarzyło i jaką rolę odegrał pan "But". - odpowiedział Garvalan, po czym pochylił się do Consienzy. - Mogę ci jakoś pomóc Consienzo?
I dziewczynka przytuliła się do Smoczego Miecza, co byłoby urocze. Gdyby nie przeraźliwe zimno emanujące z jej ciała. Coraz słabiej łkając dziewczynka powoli się uspokajała. A gdy już przestała płakać, dodała.- Zabawmy się w chowanego. Wy szukacie.
Po czym odskoczyła od Garvalana i przeniknęła przez podłogę, zapewne w poszukiwaniu dobrej kryjówki.
- Ja się tym zajmę – powiedział spokojnie Garvalan do Turama. – Przeszukaj może wyższe poziomy... może przegapiliśmy coś ważnego – dodał schodząc na dół.

abishai

MG


Dom Wspomnień, Miasto Mroku, lochy koszarów


Starcze dłonie przesuwały placami po niciach powoli zszywając zmasakrowane ciało, podczas gdy Ardala ponuro referowała na temat znaleziska, i o tym ja je znaleziono.
- Zawieszony na własnych trzewiach i okaleczony.- rzekła na koniec gniewnym tonem głosu kobieta.- Mamy jakiegoś wariata na wolność. Dotąd plaga korumpowała tylko na ciało. A teraz przerzuciła na umysł.
- Wszystko zaczęło się od tych przybyszy, moja droga.- dodał w odpowiedzi pracujący mag.- Czy wprowadzono dodatkowe zabezpieczenia?
- Tak. Zgodnie z twymi wskazówkami. Mam rozesłać patrole, by poszukały i znalazły obcych?- spytała kobieta. A stary mag dodał.- To nie będzie konieczne, moja pani. Brutalne morderstwo, zostawia piętno na duszy ofiary i więź z katem.
- To dlatego kazałeś przynieść tu te zwłoki? Kolejna z twych...kreacji.- wzdrygnęła się kobieta spoglądając na trupa. A starzec się uśmiechnął.- W mojej rodzinie, krainie duch zemsty mógł nasycić zmarłe zwłoki tworząc nieumarłego, który wszędzie wytropi swego mordercę i nic go nie powstrzyma przed dopadnięciem go. Ja zaś stworzę takie stworzenie, tyle, że odpowiednio potężniejsze. To będzie idealny pies gończy. Żadna magia nie zmyli jego nosa. I żadna tarcza nie powstrzyma jego kłów. Zabije swego mordercę i wszystko co stanie mu na drodze.
Uśmiech jego zmienił się w śmiech, coraz głośniejszy i coraz bardziej obłąkany.
Ardala cofnęła się lekko przerażona. Żadne z jego dzieł, nie przerażało jej jak on sam.

Dom Wspomnień, Miasto Mroku, budynek sąd miejskiego

Czas mijał...draewka się spóźniała. Początkowo było przeglądanie dokumentów, potem siedzenie i patrzenie się jak...trawa rośnie. Gdyby w tym miejscu rosła jakaś trawa.
Faktem było, że Nihillara się spóźniała. A on nie wiedział, gdzie jej szukać. Czas mijał w ciszy. A sercem łowcy targały wątpliwości. Co czynić dalej. Czekać na draewkę, czy może ruszyć na poszukiwanie towarzyszy. W tym mieście łatwo się zgubić.
Lecz ciszę coś przerwało. Głos.- Andree
To był kobiecy głos, bardziej miękki i cieplejszy od głosu Nihillary. Bardziej piękny...Jej głos.
Andre sięgnął dłonią po kapelusz, by poczuć dotyk medalika. Jakim cudem? Jak to możliwe, że jego ukochana tu była?
Teraz to było nieważne. Andre zerwał się i pognał do środka budynku wiedziony syrenim zewem jej głosu.- Andreee...
Tęsknota za nią wzięła górę nad rozsądkiem. Nie miało znaczenie czy to ułuda, czy pułapka. Musiał odnaleźć źródło tego głosu.
I odnalazł ją... stała tam. Taka jaką zapamiętał i nie podobna zarazem. Blada cera, ślady krwi, czarne czeluście zamiast oczu. Kapiąca z niej woda, czyniła ją podobną do topielic.


-Byłam i czekałam na ciebie ukochany. Ale śmiertelnicy nie żyją wiecznie. A ty mnie opuściłeś. Nie było ciebie, gdy mnie napadnięto, nie było ciebie gdy mnie zgwałcono. Nie było ciebie, gdy spoczęłam martwa na dnie jeziora... Czemu cię nie było? Czemu mnie nie obroniłeś ukochany.- po czym cofnęła się do ściany i przeniknęła przez nią...niczym duch.

Dom Wspomnień, Miasto Mroku, ulice


Rozmowa zakończyła się fiaskiem. Ani się niczego nie dowiedzieli, ani nie dogadali między sobą. Z całej grupy, Dalan został sam na sam z nowo poznaną kobietą.
I wcale nie czuł się z tego powodu wyróżniony. Nie pozostało im nic więcej jak podążać w stronę centrum i nie dać się złapać. Pytanie jednak było, czego tak szukać? Poza Raetarem oczywiście.
Draewka przemykając cicho miała mniej dylematów. Gnała spóźniona na spotkanie kierując się do znanego jej budynku sądu. I to właśnie Nihillara pierwsza zauważyła parkę ( a właściwie trójeczkę jeśli liczyć śpiącego w tej chwili niemowlaka, którego Neso targał ze sobą). Co za szczęśliwe spotkanie... Czy aby na pewno, szczęśliwe ?

Dom Wspomnień, Miasto Mroku, wieża


Krasnolud pognał na górę, a Smoczy Miecz zaczął szukać dziewczynki. Niby było to proste w pozbawionej mebli wieży. Ale duch potrafił się schować tak, że Garvalan nie potrafił jej znaleźć. Była ona kłopotliwą osobą, ale wojownik zdawał sobie sprawę, że nawet dla ducha w składziku pełnym skrzyń musiała się ukryć. I tam właśnie zastał wojownika Sarius.

Przeczekawszy odpowiednią chwilę i upewniwszy, że nie ma żadnego zagrożenia Sarius dotarł, do tajnego tunelu i pokonawszy całą jego długość dotarł na miejsce.
A tam zastał Smoczego Miecza przestawiającego pudła... i zauważył otwarte drzwi prowadzące do środka wieży. I brak krasnoluda.

Ajas

Andre Van von Mortis


Andre kiwał się na tylnych nogach wygodnego krzesła które wyniósł z gmachu sądu. Ustawił je na szczycie schodów i wypatrywał elfki lub innych istot żywych. Jednak minuty zaczęły się dłużyć, i wampira dopadała zwyczajna nuda. Nasunął kapelusz na oczy i spojrzał nań od środka, wiedział co ukrywa się w magicznej skrytce w drugim dnie jego nakrycia głowy. Tylko gdy o tym pomyślał od razu poczuł ciężar swego medaliku na głowię i uśmiechnął się.
„ Kiedy znowu się zobaczymy Anastazjo? Tęsknie za twym śpiewem... ” westchnął w duszy wampir. I wtedy prawie jak na życzenie usłyszał głos. Delikatny i melodyjny brzmiał w jego uszach. Rozszerzył źrenice i poderwał się z krzesła sprawiając ,że głośno upadło na schody. A wołanie wciąż trwało.

- To nie możliwe.... – powiedział sam do siebie zduszonym głosem, i zaczął biec do środka budynku sądu skąd wciąż kobiecy głos wołał jego imię. Zdjął z głowy kapelusz i wymruczał słowo rozkazu wydobywając ze środka mały medalik na złotym łańcuszku. Spojrzał na niego, i ścisnął mocno w swej bladej dłoni. Nie było wątpliwości to był jej głos. Wampir wciąż biegnąc ponownie umieścił swój największy skarb w magicznym schronieniu jakie dawał mu kapelusz i ruszył jak najszybciej umiał do pokoju skąd słyszał swą małżonkę. Wpadł do środka niemal wyrywając drzwi z zawiasów. I zobaczył ją. Niewysoka, o niezwykle bladej cerze i jasnych włosach. Jednak coś było nie tak, zamiast swych pięknych oczu miała dwie czarne czeluście ciemniejsze niż najczarniejsza noc. Płynęła po niej woda, a ciało pokryte było krwią. Wampir zaczął się trząść, powoli postawił pierwszy krok, potem drugi i zbliżał się do niej wyciągając ręce do przodu.

- Najdroższa.. to.. tyy... prawdaa? – głos mu drżał, i jąkał się. Mimo ze kobieta wyglądała dziwnie to musiała być ona, tylko co było nie tak z tymi oczyma? Co jej się stało.
Kobieta milczała chwilę a gdy Andre był w połowie drogi przemówiła swym pięknym melodyjnym głosem.

-Byłam i czekałam na ciebie ukochany. Ale śmiertelnicy nie żyją wiecznie. A ty mnie opuściłeś. Nie było ciebie, gdy mnie napadnięto, nie było ciebie gdy mnie zgwałcono. Nie było ciebie, gdy spoczęłam martwa na dnie jeziora... Czemu cię nie było? Czemu mnie nie obroniłeś ukochany.

Łowca stanął niczym sparaliżowany najpotężniejsza magią. Nie mógł się ruszyć, nie mógł wydobyć z siebie głosu. Patrzył na nią jak gdyby jego żona żartowała. Od tak by tylko go zdenerwować za to ,że nie było go tak długo. To na pewno musiało tak być, chciała go tylko rozłościć jako rodzaj małej zemsty. Na pewno...

I wtedy Anastazja zaczęła wnikać w ścianę niczym widmo. Andre zareagował natychmiastowo. Wystrzelił niczym pocisk w jej stronę wyciągając ręce i próbując chwycić dłoń swej ukochanej. Krzyczał przy tym głośno imię swej wybranki:

- Anastazjo!! Nie odchodź!!! Zostań tu!! ANASTAZJOOO!!!!

Do ściany dopadł w momencie gdy jego ukochana całkowicie się w niej zagłębiła. On zacisnął tylko pięści i z całą swoją nieumarłą i nieokiełznaną siłą zaczął uderzać o ścianę budynku.

- Nie, nie NIEE!! Oddajcie mi ją!!!! ODDAJ MI JĄ!!!! – jego ręce z nadludzka siłą uderzały w ścianę pomieszczenia. Skóra co rusz się rozcinała i zarastała błyskawicznie. Ciosy były tak silne ,że w pewnych miejscach pozostawały małe odkształcenia, kilka desek pękło przy kolejnych ciosach. Jednak Andre nie przebił ściany, nie było to możliwe. PO chwili zsunął się na kolana uderzając jeszcze lekko w ścianę. Płakał, łzy płynęły strumieniem z jego czerwonych oczu. Łkał opierając twarz w miejscu w którym przed chwilą znikła Anastazja. Czuł się jakby jego serce pękło na tysiąc małych kawałków. Jak gdyby coś wyssało z niego wszystko co tylko się da.


To nie mogła być prawda, jego ukochana nie mogła zginąć. Ale przecież tu stała, powiedziała mu to osobiście. Miała do niego żal, to przez jego słabość się to stało. Gdyby tylko tam był, nic takiego by się nie stało. Na pewno, gdyby tylko tam był...

„- Zawiodłeś ją...” – cichy głosik pojawił się w jego głowie. Nie był to Rubin, było to coś o wiele gorszego. To był głos sumienia szlachcica. Głos który mówił sama prawdę.
„ Gdybyś tylko tam był, gdybyś nie uciekł by szukać lekarstwa teraz wraz z nią siedział byś w waszej altanie. Ona śpiewała by Ci twoją pieśń. Twoją ukochaną piosenkę. Pamiętasz ją? Pamiętasz jej głos gdy śpiewała ci ją gdy trawiony trucizną leżałeś w łóżku? Nikt już Cię teraz nie uratuje tak jak ona wtedy. Zawiodłeś... ”

Wampir chwycił się za głowę i ścisnął kurczowo za włosy, łzy wciąż ciekły z jego oczu. Czuł co się zbliża nie chciał tego. Nie teraz, nie gdy zaraz miała zjawić się tu jego towarzyszka. Drżącym głosem zaczął szeptać pod nosem słowa modlitwy. Modlitwy którą ułożył sam, by chronić się w najgorszych godzinach swego życia.
Ty którą szanuję,
Ty która kocham,
Ty której nie zapomnę,
Ty która jesteś przy mnie...


Zaczął mruczeć białowłosy gdy głos w jego głowie ponownie przemówił.
„ Już jej nie ma, zawiodłeś... Miałeś ją chronić, a zawiodłeś.”
Mimo łez wampir składał swoją modlitwę dalej, coraz mocniej zaciskając blade palce na swych włosach.
Niech nasza miłość będzie mi tarczą,


„ Nie byłeś jej tarcza nie uchroniłeś jej...”
Niech nasza miłość będzie mi mieczem,


„ Twój miecz nie zdołał jej ocalić Andre ”
Niech nasza miłość będzie mi kompanem,


„ Teraz już nie masz kompana... ”
Patrz na mnie w tej czarnej godzinie Anastazjo,

„ Już nikt na Ciebie nie spojrzy, jesteś słaby nie podołałeś..."
Nie pozwól mi zbłądzić, nie pozwól mi przegrać.


„ Przegrałeś. Nie udało Ci się ochronić tego co było dla Ciebie najważniejsze. Myślisz że nie czekała do ostatniej sekundy swego życia na cud? Na to ,że się pojawisz? Na to że ochronisz ją tak jak kiedyś? Myślisz że gdy umierała nie miała Ci za złe tego że nie przybyłeś...?”

Nic więcej głos nie musiał mówić, to wystarczyło. Skulony wampir wyprostował się nagle kierując twarz ku niebu i ryknął. Nie był to krzyk człowieka czy elfa. Był to ryk najokrutniejszej z bestii. Nieokiełznanej, wściekłej i żadnej krwi. Łowca obnażył swe białe kły które zdawały się urosnąć odrobinę. Oczy zaszły mu krwią, teraz całe były czerwone niczym rubiny, nie było białka, tylko czerwień. W jego duszy, klątwa otworzyła swe oczy.


Andre zerwał się na nogi, łzy płynęły po jego policzkach a on ryknął wściekle po raz kolejny. Wrzask ten złamał by najodważniejsze serce. Był to ryk czystego bólu i rozpaczy. Ryk symbolizujący największe zło na tym świecie. Łowca stracił kontrolę, nad sobą. Szczęściem było to iż nie znał sprawcy tych zbrodni inaczej szukał by go dniami i nocami. Tak stan ten miał szansę zniknąć gdy Andre otrząśnie się z szoku, miał szansę przejąć kontrole nad swym ciałem na nowo.. Ale kiedy to nastąpi było teraz wielką niewiadomą. Wampir chwycił najbliżej stojące krzesło i z dzikim rykiem rzucił nim o ścianę. Mebel roztrzaskał się na małe kawałeczki i rozsypał po pomieszczeniu. W kolejnym ryku dało się już wyłowić słowa.

- ODDAJCIE MI JĄ!!!!!!!!!!!!!!!

Andre Chwycił biurko stojące w rogu sali i z niezwykła siłą wyrzucił je przez okno. Rubin nie mógł nic zrobić, szał by zbyt silny, a po za tym jego pan nie złapał go w rękę. Krew w rękojeści wirowała jak szalona, próbując uspokoić swego właściciela jednak nie dawało to efektów.


Wampir chwycił kolejne krzesło i swymi przeklętymi zębami urwał od niego nogę. Resztę roztrzaskał kilkoma silnymi uderzeniami o ścianę. Zaczął biegać po całym gmachu sądu, niszcząc wszystko na swej drodze. Wyrzucał meble przez okna, rzucał nimi o ściany, niektóre rozrywał własnoręcznie. Jednak w budynku już po chwili brakowało elementów do niszczenia. Rycząc wściekle i wyrywając drzwi wampir zaczął kierować się do wyjścia z gmachu sądowego, poszukując kolejnych przedmiotów by dać upust swej wściekłości.
Lub co gorsza żywych ofiar...

Kerm
Dalan Neso


Powrót do gmachu sądu upłynął elfce w wesołej atmosferze podsyconej wspomnieniami z czasów gdy mieszkała pod ziemią. Wspominała jednak tylko te dobre rzeczy, zapominając i uciekając od bólu. Nucona pieśń jednak się urwała gdy zobaczyła Dalana, Talgara i Natali. Elfka zatrzymała się stając jak wryta.

~Dalan i ta topielica. Serce...~

Pomyślała i uśmiechnęła się do siebie, podchodząc do trójeczki i zdejmując zasłaniającą twarz chustę.

- No proszę, jaki ten świat mały. Udało wam się tu trafić, a może.. mieliście na tyle pecha? Witam Dalanie i... - Nihillara przypomniała sobie że właściwie nie pamięta jak na imię ma "kobieta ze studni" na co podrapała się speszona po głowie, jednak zamaskowała to uśmiechem - i naszą wielbicielkę kąpieli wyczynowej.

Zatrzymała się zaraz obok nich, wodząc wzrokiem za oczami Dalana i zastanawiając się jak nieszczęśliwy będzie na jej widok. Po chwili zerknęła na Natali, sprawdzając czy dalej chodzi cała mokra i dodała.

- Dobrze was spotkać.

- Miłe spotkanie - powiedział Dalan. Z tonu wypowiedzi nie można było ocenić, czy przepełniony jest radością, czy tez wprost przeciwnie. - A czy to szczęście czy pech, trudno na razie powiedzieć. Zbyt przyjemnie tu nie jest, ale jeszcze nikt nie próbował nas zaszlachtować. To jakiś plus...

-Natali - Odezwała się czarnowłosa do Draewki, dobrze zdając sobie sprawę z zaistniałej sytuacji - I ciebie równie witam - Dodała.

Podziemna elfka wyglądała na zmęczoną i zmarnowaną. Mimo to nie wspominała o tym aby nie marudzić. Usiadła za to na schodkach i powiedziała zdejmując kaptur.

- Spotkałam Raetara, było z nim marnie. Nie musicie się jednak martwić, zadbałam o jego zdrowie. Poznałam też innego mężczyznę podobnie jak my uwięzionego w tym miejscu. Jakiś świeżak, dopiero co tu trafił i nie zna zasad. Przekonałam go by do nas dołączył, właściwie to umówiłam się z nim tutaj przed budynkiem sądu. - Nihillara westchnęła markotnie - Dotarcie tu nie należało do najprzyjemniejszych. Dowiedziałam się wiele na temat tego miejsca. A gdzie reszta?

- My wiemy nieco mniej - odparł Dalan. - Wiemy, że tutejsi bogowie wypięli się na całe miasto. A może na odwrót. Na jedno wychodzi. Za to znaleźliśmy potencjalne źródło wiedzy. Tyle tylko, że opłaty są słone.
- Ale powiedz najpierw, co z Raetarem. Seander gdzieś tam się błąka, by go odszukać. No i powiedz, co wiesz ciekawego o tym miejscu.

Nihillara spojrzała to na Dalana, to na Natali. Wzdrygnęła się nieco najwyraźniej niechętna na prowadzenie monologu. Spojrzała w ziemię i szturchnęła butem kamień po czym uniosła wzrok i zaczęła.

- Spotkałam Raetara przypadkiem. Zataczał się krwawiąc w boku, nie chciał powiedzieć jasno co mu się stało. Użyłam magii by go uleczyć i miał odpoczywać. Potem jednak musiałam się ewakuować z mojej kryjówki i postanowił iść sam. Nie wiem gdzie jest.

Zarzuciła nogę na nogę i zaparła się rękami za sobą spoglądając dwójce w oczy, a we wzroku tym widać było jakąś nieopisaną nutkę goryczy, smutku.

- Ludzie żyjący tu znali ten świat od dawna takim jakim jest czyli zamknięte podziemne miasto bez wyjścia. Najwyraźniej nie interesowało ich czemu tak jest i nie pytajcie mnie skąd mieli wcześniej to wszystko. Jedzenie, drewno. Nie mam pojęcia. Faktem jest iż tam - elfka wskazała palcem kierunek - w tym martwym mieście znajduje się skupisko ludzkie. Zaś tam - tu wskazała stronę starego miasta. - żyją potwory, a raczej kreatury powstałe z mieszkańców tego miasta. Stwory są różne, mają paskudny wygląd i są inteligentne. Miasto przeszło rewolucję, obalono starych bogów, od tego momentu zaczęło podupadać, wyludniać się i cierpieć na różne nieszczęścia i plagi. Na początku było jedno bóstwo Id, z którego zrodziło się Ego i Superego.

- Czekać tylko aż pojawi się alter ego... - dodała z niesmakiem. - Ta cala trójka była jednocześnie jednym bóstwem o nieznanym imieniu. Z początku rządzili razem potem coś się zaczęło psuć... bóstwa zaczęły się kłócić i odwróciły się od swego ludu. Potem zaś kapłani odwrócili się od bóstw porzucając świątynię. A potem było już coraz gorzej. Świat się zmienił i ludzie się zmieniali przekształcając w straszliwe abominacje. Paladyni rządzący dotąd miastem zmienili się w tyranów i zaczęli walczyć między sobą. Zatriumfowała Ardala, jedyna która zyskała pomoc z zewnątrz, z poza miasta. Pomoc tajemniczego maga, który... zamieszkał w lochach koszar miejskich i dostarczał najpotrzebniejsze produkty w tym żywność. Nie za darmo...czasem żądał ciał potworów, czasem klejnotów, czasem niewolników. Jego żądania spełniano, gdyż bez niego wszyscy pomarli by z głodu. Byłam na cmentarzu, groby są rozkopane, a ciała stamtąd zabrane sądząc po śladach przez ciężkozbrojnych, takich jacy służą Ardali.

- Odnalazłam jej siedzibę, są to pilnie strzeżone koszary w zamieszkałym centrum. Co więcej.. weszłam tam i zinfiltrowałam je. Nie było łatwo się tam ani dostać, ani wydostać. Wewnątrz jest sporo broni. Straż zaś jest jakaś taka... nieludzka. Ci zbrojni chodzą nakładając na nagie, wybitnie umięśnione ciała pełne zbroje płytowe. Zupełnie jakby byli z kamienia. Na parterze nie ma nic specjalnego, poza strażą, zbrojownią i drzwiami zapieczętowanymi magicznymi runami. Z piwnic budynku dobiegają odgłosy torturowanych ludzi. Cierpiących okrutne męki. Piwnice te nazywane są "loszkiem". Słudzy Ardali pracują trzymani w szachu strachem, boją się przeciwstawić jej woli. Boją się przede wszystkim loszku. Znajduje się tam także piętro, z zapieczętowanymi magią drzwiami i szeregiem komnat gdzie prowadzone są zapiski dotyczące ekonomii "mini imperium" Ardali. Ponad to... słyszałam że są tu eee..- Elfkę prawie zatkało - smoki. Ciekawe nieprawdaż? Mogłam coś pominąć ale.. ja jestem zmęczona. Mam nadzieję że to co powiedziałam się jakoś przyda.

Nastała cisza, a Nihillara przyglądała się ich reakcji delikatnie głaszcząc się po szyi kosmykiem swoich włosów, bawiąc się nim w nieco nerwowym zamyśleniu.

- Jeśli potrzebujecie kąpieli - tu spojrzała na Natali - Jeśli potrzebujesz kąpieli Dalan - uśmiechnęła się rozbawiona - to wiem gdzie możesz jej zaznać.

- Kąpiel... - Dalan obrzucił Efę pełnym zadumy spojrzeniem. - Ciekawy pomysł. Z przyjemnością odwiedziłbym miejsce, gdzie jest wanna i woda. Ale może za chwilkę o tym porozmawiamy. Teraz mamy chyba inne sprawy. Nieco mniej przyjemne.
- To co powiedziałaś - kontynuował - jest niezbyt wesołe. Nie lubię takich układów. Albo potwory, albo ludzie śmiertelnie się bojący władczyni miasta... Nie ma z kim porozmawiać i o sojusznikach też nie ma co marzyć... Jednym słowem - kiepsko. Na dodatek nie ma żadnej normalnej drogi ucieczki z tego miejsca. Możemy liczyć albo na bogów, którzy zdaje się zapomnieli o tym miejscu, albo na magię. Niestety nie wydaje mi się, by ten mag, co pomógł Ardali, skłonny by był do udzielenia nam pomocy. Argumentów, by go przekonać, raczej nie mamy. Kupić nie mamy go za co. Nawet nie wiem, czy zdołalibyśmy do niego dotrzeć.
- Wyciąć w pień straż Ardali i zrobić małą rewolucję... - mówił dalej - to chyba też leży poza naszymi możliwościami. Z pewnością prędzej trafilibyśmy do owego loszku. A te smoki, to już całkiem zbędny dodatek. Nie dowiedziałaś się przypadkiem, od jak dawna tu grasują?

Kapłanka milczała, przyjmując w czasie tej całej rozmowy bierną postawę. Nie miała wiele do dodania. Co należało powiedzieć, zostało już właśnie powiedziane, po co więc miała strzępić sobie wtórnie język, czy powtarzać jak niedorozwinięta słowa reszty. Stała więc, przypatrując się (z pozoru) dosyć obojętnym wzrokiem pozostałej dwójce. Tak naprawdę jednak uważnie oboje obserwowała, starając się zapamiętać jak najwięcej z ich mowy ciała, gestów, i drobnych, niby nic nie znaczących ruchów.
- Nie lubię być traktowana jak powietrze - wypaliła nagle do Nihillary - I wbrew pozorom nie pogardzę ciepłą kąpielą. Co zaś dotyczy dalszego postępowania, proponowałabym z tym zaczekać na resztę towarzystwa, o ile w ogóle się jeszcze zjawią... .

- Wybacz, myślałam że masz już dość kontaktu z wodą. - zaśmiała się pod nosem, rozbawiona elfka. Spojrzała na Dalana i nie tracąc uśmiechu z twarzy odpowiedziała. - O smokach nie wiem nic i chyba tym lepiej bo nie palę się do spotkania żadnego.

- A skąd wiesz, że są? - spytał Dalan. - Kto o nich opowiadał?

- Nasz nowy towarzysz, niebawem go poznasz.

Przesunęła po boku dłonią. Fajki nie było co nie powinno jej dziwić, w praktyce jednak ciągle o tym zapominała i łapała się na swojej irytacji i przyzwyczajeniach.

- A wy? Gdzie zmierzaliście? - spytała.

- Gdzieś tam... - Dalan machnął ręką wskazując bliżej nieokreślony kierunek. - Przede wszystkim chcieliśmy znaleźć Raetara. No i zasięgnąć języka. Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy kogoś bardziej rozmownego, bowiem ci, których dotychczas spotykaliśmy, nie pałali chęcią dzielenia się informacjami.
- Trafiliśmy do tego pięknego miasta i wpakowaliśmy się wprost na tłum ludzi i garstkę potworów. Kobieta stojąca na czele ludzi, może nawet to była Ardala, nie wiem, nie raczyła się przedstawić, dała nam przewodnika i wysłała do medyka. Raetar się uparł, że to on musi odwrócić uwagę towarzyszącego nam człowieka. Uciekliśmy przed szpiclem do podziemi, z których wyszliśmy kawałek drogi stąd - mówił dalej. - Znaleźliśmy zdewastowaną świątynię, poświęconą bliżej nam nie znanemu bóstwu o imieniu Superego. Ponieważ gołe mury nic nam nie chciały powiedzieć, to ruszyliśmy na poszukiwania. Seander, kolejny uparciuch, stwierdził że woli chodzić sam, więc poszliśmy we dwójkę.
- Umówiliśmy się, że za trzy godziny się spotkamy ponownie w tamtej świątyni, zatem czasu jeszcze trochę mamy - dodał.
- Znaleźliśmy potem drugą świątynie, w jeszcze gorszym stanie, niż pierwsza. Za to tam ktoś był. Trzy wiedźmy. Zaproponowały nam mały handel wymienny... - skrzywił się z niesmakiem. - Odpowiedź na zadane pytanie w zamian za rękę czy nogę. Jak dla nas była to zbyt wysoka stawka...
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-08-2010 o 22:56.
woltron jest offline  
Stary 28-08-2010, 15:53   #385
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Kaitlin

Nihillara "Efa" Everhndar


Elfka zaśmiała się i rzekła - To tak jak mnie, choć ja upodobniłam się do jednej z mieszkanek ciężko było się czegokolwiek dowiedzieć i o mało nie posadzili mnie na stosie.

- A ty - zmienił temat Dalan- gdzie i z kim masz się spotkać? I kiedy, przede wszystkim. Bo skoro znalazł się Raetar, to niezbyt mi odpowiada poszukiwanie z kolei Seandera. Wolałbym się zjawić na spotkanie bez opóźnień.

- Na imię mu Andre. Powinien już tu być, jak mówiłam wcześniej pod gmachem sądu. Moim zamiarem było zebranie nas w grupę, to całe rozdzielanie się wcale nam nie pomaga. - urwała i spojrzała na Natali - Wreszcie jakaś kobieta, w tym męskim gronie można zwariować. Bez urazy Dalanie - uśmiechnęła się tajemniczo.

Na słowa Draewki, dotyczące męskiego grona, i na usta Natali zabłąkał się mały, ulotny uśmiech, trwający ledwie drobną chwilkę, wywołując miły dla oka widok. Zniknął jednak wyjątkowo szybko co się pojawił, i "topielica" stała tam jak poprzednio, blada i z dosyć obojętną miną, rozczochrana i w pomiętym ubraniu... . Podrapała się nerwowo po ręce, po czym odeszła dwa kroki od reszty.

- Widzieliście tu gdzieś jakieś przytułki dla chorych albo biednych?. A może jakieś sierocińce?. Widzieliście tu dzieci? - Spytała ich nagle, a coś dziwnie błysnęło w jej oczach.

Dzieci? Sierocińce? Dalan słuchał, nie wierząc własnym uszom.
Co to niby miało mieć wspólnego w ich sytuacją? Natali chciała dowiadywać się czegoś od dzieci? Ukraść jakieś? Zabrać ze sobą?

Sierocińce, przytułki dla chorych i biednych czyli coś czego w podziemnym królestwie w ogóle nie było, a pojęcia te były obce. Zapewne gdyby nie kilkadziesiąt lat spędzonych w mieście z powierzchni nie wiedziałaby zupełnie co te słowa mogą znaczyć. Elfka uniosła brew patrząc się ze zdziwieniem. - Ee...Nieee.. - urwała na chwilę - a na co nam to?

- Noooo... - Natali nieco się zapowietrzyła - No nie jest to dziwne?. W niemal każdym cywilizowanym miejscu zawsze jest coś takiego, a jeśli tutaj nie ma, to... sama nie wiem. Może to źle świadczyć o tym miejscu?. A widzieliście w ogóle jakieś dzieci, żebraków i tym podobne?. Ich brak nie jest mocno podejrzany?. Może potwory wszystkich zjadają albo co... .

- Moja droga. - powiedziała spokojnym tonem draewka. - Przecież... Ah no tak, ty nie podróżowałaś z nami wcześniej. No więc muszę Cię uświadomić że całe to miejsce nie jest realne. Znajdujemy się zapewne na półplanie stworzonym na potrzeby zabaw bogów. Miasto w grocie bez wyjścia, kolejna przestrzeń bez wyjścia. To mnie już bynajmniej zaczyna nudzić ale jesteśmy tu uwięzieni aż nie wynajdziemy sposobu aby się wydostać. Nie byłaś w Heartstone, było to miasto całkiem przyjazne w stosunku do nas, jednak mieszkańcy postrzegali nas tak jak chcieli nas widzieć. Czyli jako ludzi nie elfy, krasnoludy czy inne... tam też nie dało się po prostu odejść idąc naprzeciw. - elfka urwała wstając nieco leniwie i podchodząc do Natali. - Jednym słowem jesteśmy w dupie, a mi ten palant zabrał fajkę i nie mam jak zapalić. A Ty? Powiesz wreszcie jakim cudem wyłowiłam Cię ze studni? Bo choć to znalezisko jest ciekawe to mało o nim wiem.

- Jeszcze nigdy nie zyskałam miana "znaleziska", potraktuję to więc jako komplement - Natali zrobiła dziwną minkę - A przeniosło mnie tu z innego świata, byłam w karczmie pełnej szaleńców, wydawało mi się, że z niej wychodzę przez główne drzwi, a wpadłam właśnie do studni, skąd mnie wyciągnęliście. Nie pamiętam jak się znalazłam w karczmie... - Odpowiedziała, po czym potrząsnęła głową - Nie pamiętam wielu rzeczy, nie pamiętam...

Dalan z trudem powstrzymał się od wygłoszenia komentarza.
Najwyraźniej szaleństwo, o którym mówiła Natali, było zaraźliwe. Może jednak nie była to karczma, ale dom wariatów, a oni mieli do czynienia z jedną z pensjonariuszek?
Miał tylko nadzieję, że należała ona do tych mniej groźnych dla otoczenia...

- I trafiłaś nie lepiej, bo tutaj o szaleństwo nie trudno. - odpowiedziała Nihillara posyłając uśmiech. - Nie ma i żadnej pewności że to się skończy na tym planie. A może nigdy się nie skończy. Chodźmy już pod ten gmach sądu bo całe to zwiedzanie strzeżonych miejskich koszar nieco mnie zmęczyło i... chciałabym niebawem odpocząć. Ty, Natali też będziesz musiała o siebie zadbać. - elfka oceniła ją wzrokiem, podróż dała się jej nieco we znaki. Zamilkła. Oddała się wspomnieniom. - Teatrzyk kukiełkowy.. - wypaliła nagle - oglądałaś kiedyś teatrzyk kukiełkowy?

Na ostatnie słowa Elfki przez twarz Natali przebiegł dziwny cień, po czym kobieta zbladła. Zamiast jakiejkolwiek odpowiedzi, zaczęła drżącymi rękami grzebać w swoim ubiorze, po czym z jakiejś mało wytłumaczalnej logicznie skrytki w sukni wyciągnęła... podniszczoną, szmacianą laleczkę. Opuściła wzrok ku ziemi, a po jej policzkach popłynęły zły.

- Będzie dobrze... - Szepnęła łamliwym głosem, tuląc zabawkę do piersi - Wszystko... wszystko będzie dobrze.

Ugięły się pod nią nogi, po czym opadła na kolana, i pochyliła głowę. Rozczochrane włosy przesłoniły jej twarz, a ona wciąż coś tam mamrotała pod nosem, ściskając mocno szmacianą laleczkę. Wszystko to było dosyć mocno przygnębiające, i niepokojące zarazem, wśród cichutkich lamentów i płaczu pojawił się bowiem nagle dziwaczny chichot.

Nihillara zorientowała się co się dzieje dopiero po chwili, spoglądając na kobietę dziwnie. Najwyraźniej nie tylko jej ciążyło w pamięci parę faktów. Zapewne też pocieszyłaby ją gdyby nie fakt że draewy nie mają tego w zwyczaju. Nie znała jej, nie zamierzała się więc specjalnie angażować. - Wstawaj. Idziemy do tego sądu. - rzekła i nie czekając na jej reakcję złapała ją za ramię i podniosła z ziemi, nie cackając się zbytnio. Nie było teraz czasu na rozklejanie się, choć było coś co sprawiało że w pewnym sensie być może ją rozumiała, a może tylko tak się jej wydawało?

Dobrze, że była tutaj elfka, bo Dalan nie bardzo by wiedział, co należy w takiej sytuacji zrobić - powiedzieć ze współczuciem kilka słów, czy też wylać na łeb Natali kolejne wiadro wody, przy wytrącić ją z tego dziwnego stanu.

- Idziemy do tego sądu - poparł Efę. - Weźmiemy tego twojego znajomego... Jak mówiłaś? Jak mu na imię? - wtrącił. - Potem wrócimy do naszej świątyni.

- Andre. - powtórzyła się elfka spoglądając na Dalana, po czym zapytała. -Dalej masz serce?

- Stale na swoim miejscu - odparł Dalan z ciut kpiącym uśmiechem i pięścią stuknął się w miejsce, gdzie biło prawdziwe serce.

- Lubisz to robić, prawda? - elfka zmrużyła oczy zerkając na Dalana.

Zagadnięty zrobił niewinną minę, udając że nie wie, o co chodzi elfce.

Nihillara prychnęła pod nosem, odwracając spojrzenie. Wojownik najwyraźniej zaś lubił ją w delikatny sposób irytować co jak na razie szło mu wyjątkowo łatwo. Ona jednak była przekonana że kiedyś mu się "odgryzie".

Natali dreptała obok nich w milczeniu, pogrążona we własnym świecie. Włosy nadal przesłaniały opuszczoną w dół twarz, a ręce kurczowo przyciskały do piersi szmacianą laleczkę. Od czasu do czasu burczała coś niezrozumiale pod nosem, chyba jednak odrobinę się uspokoiła. W każdym bądź razie już nie chliptała i nie zawodziła.

Huk i hałas dochodzący od gmachu sądu sprawił że draewka przyspieszyła kroku. Na placu przed głównym wejściem leżało pełno zniszczonych mebli a szyby na piętrze były rozbite. Skąd też dochodziły kolejne dźwięki i ryk. Dalan wyciągnął rapier. Efa szarpnęła za drzwi sięgając po sztylet i ruszyła prędko na górę. Zatrzymała się jak wryta widząc jak Andre rzuca krzesłem o ścianę. Zaraz za nią doszła cała reszta grupki.

- Zapalczywy coś ten twój Andre - skomentował Dalan. Sądząc z tego, co widział, Andre pasował jak ulał do Natali. Ani jedno, ani drugie nie zachowywało się normalnie.

- Ee... Nie przejmujcie się. On walczył z duchem niesłusznie skazanego hrabiego, ale już skończył.- wymyśliła marną bajeczkę elfka. Marna czy nie mogła nieco rozładować atmosferę.

- Hrabiego nie ma, Andre - odezwała się w stronę wampira przy okazji dyskretnie pukając się palcem w czoło sugerując mu by najwyraźniej poszedł po rozum do głowy. Zatrzymała na wampierzu nieco karcące spojrzenie, chowając sztylet i czekając na jego reakcję.

Dalan nie zamierzał iść w ślady Efy i chować broni. Nie uważał, że można się czuć bezpiecznie w obecności kogoś, kto w napadzie złości demoluje pomieszczenie.
Nie mówiąc już o tym, że hałas spowodowany działalnością Andre obudził Talgana.

Wzrok elfki przeszedł po Andre, po zdemolowanym pokoju sądowym, przez wyciągnięte ostrze rapieru Dalana i zatrzymał się na małym Talganie który na szczęście nie zaczął jeszcze płakać. Nihillara westchnęła słabo i szepnęła pod nosem - Co za burdel...

Rozpoznała naturę mężczyzny niemal natychmiast. Mimo jego gwałtownych ruchów i demolowania pomieszczenia była w stanie dojrzeć znajomą czerwień w jego oczach. Do tego blada skóra, spora krzepa... .

Natali upuściła laleczkę na podłogę.

Wampir.

Wampir!!.

Wampir podniósł wzrok na nowo przybyłych. Pamiętał wszystko jak przez mgłę, nie umiał rozpoznać twarzy elfki. Jedynie jedna rzecz chodziła mu po głowie, ktoś zabił jego żonę. Duch tu przybył to musiał być znak ,że osoby są tutaj. A tylko ta trójka znajdowała się w budynku. Oczy wampira spotkały wzrok elfki, która od razu mogła zdać sobie sprawę ,że coś jest nie tak. Wcześniejsze zimne i wyrachowane spojrzenie szlachcica zastąpił dziki wzrok zwierzęcia. Andre uśmiechnął się szaleńczo w całej okazałości prezentując swoje kły. Teraz jego wzrok przeniósł się na Dalana lecz ten nikogo mu nie przypominał toteż szybko spojrzał na ostatnią kobietę. I to był błąd. Blada skóra i drobna postura Natali poruszyła jego zmysły do głębi. Była ona bardzo podobna do Anastazji, jedyne co je na pierwszy rzut oka różniło to kolor włosów. Jednak w tym stanie wampir nie zwracał uwagi na takie drobnostki. Draewka była najbliżej a on był wściekły. Ponownie ryknął głośnym przeraźliwym głosem w przestrzeń.

- ODDAJCIE MI JĄ!!

Z całych sił odbił się nogami od ziemi i skoczył w stronę mrocznej elfki z wyciągniętymi pazurami, i otwartą paszczą. Logicznym było ,że przywitać to on się nie chciał.

Efa zupełnie nie rozumiała o co chodzi wampirowi, zachowywał się jak zwierzę w dodatku właśnie skoczył w jej stronę szczerząc kły. Niewiele się zastanawiając i czując adrenalinę we krwi zacisnęła pięść i uderzyła go z całej siły prosto w twarz.

- Wampir!
W ustach Dalana brzmiało to bardziej jak przekleństwo, niż stwierdzenie faktu. W dodatku cała sytuacja nie wyglądała na przyjacielskie spotkanie... Dalan ruszył do przodu, by znaleźć się u boku elfki, wyciągając po drodze drugi rapier.

Pięść mrocznej uderzyła w bladą twarz wampira. Bólu to może i nie spowodowało ale odtrącić odtrąciło. Andre opadł kilka centymetrów przed elfką na kolanach. Drowka jednak nie mogła się spodziewać że nieumarły wyprowadzi tak szybką kontrę. Jego ręka wystrzeliła jak błyskawica gdy ten dźwigał się z ziemi, i chwycił elfkę za gardło. Uścisk był niezwykle mocny, nie można było przepuszczać że w tak wątłym ciele kryje się tyle siły. Palce zacisnęły się na krtani Efy utrudniając oddech. I było coś jeszcze, w momencie gdy blada dłoń zacisnęła się na jej gardle Efa poczuła jak coś z niej odpływa. Jak opuszczają ją siły. Nie było to normalne...

Dalan nie wahał się ani chwili.
Elfka nie należała do jego ulubienic, ale bez względu na wszystko nie mógł zostawić jej samej. Z drugiej strony... ciekawie dobierała sobie znajomych....
Rapier zatoczył niewielkie półkole, po czym wbił się w ciało szaleńca. Po ostrzu spłynęły czerwone płomyki i przeskoczyły na ciało trafionego.
Drugie ostrze niemal w tym samym momencie poszło w ślady swego poprzednika.

Nihillara chwyciła się bezsilnie dłoni wampira, z trudem starając się złapać oddech. Jęknęła cicho a w jej oczach wymalował się delikatny błysk strachu. Nogi przestały pewnie trzymać się ziemi sprawiając że gdyby wampir puścił ją zapewne upadłaby na nią twardo. Strach zmobilizował ją jednak, a dłoń dotychczas kurczowo zaciskająca się na chłodnej ręce wampira zsunęła po boku sięgając po Lotos - jej zakrzywiony sztylet wiszący wiernie przy biodrze. Zacisnęła zęby i szybkim ruchem zatopiła jego ostrze w brzuchu Andre dodatkowo go przekręcając by zadać dotkliwszą ranę. Mimo to elfka bała się o swoje życie. Przymrużyła powieki praktycznie wisząc w jego uścisku. Powoli robiło się jej słabo. Jej dłoń z jego ręki powędrowała na twarz mężczyzny, wbijając się w nią pazurami w desperackim akcie, lecz zabrakło jej już sił by zrobić coś więcej. Sztylet upadł jej na ziemię z głuchym odgłosem zaś ona rozchyliła lekko usta patrząc przez słabo drżące powieki przed siebie. Zaraz potem jej ciało zwiotczało, a sama straciła przytomność wisząc w jego dłoniach jak najzwyklejszy trup.

Ajas

Andre Van von Mortis


Na dosyć miękkich nogach Kapłanka zatoczyła mały łuk wokół walczących, spoglądając przymrużonymi oczami na wampira, na dziabiącego go rapierami Dalana, na przegrywającą z nieumarłym Nihillarę, wiotczejącą w jego zabójczym uścisku. Dla Natali było tego wszystkiego stanowczo za dużo. Wyszeptała kilka słów, kierując prawą dłoń w stronę bladolicego. Wystrzelił z niej po chwili jasny, niemal oślepiający promień, trafiający z głośnym sykiem Andre prosto w tors.

"Piekące światło" było wyjątkowo zabójcze dla krwiopijcy.

Jego tors wśród ryku przez moment zdawał się topić niczym pod wpływem kwasu, po chwili zaś zapłonął już jasnym, niesamowitym płomieniem na całym ciele, co zakończyła ledwie sekundę później implozja. Wampir obrócił się w popiół zaścielający podłogę.

Draewka upadła na podłogę. Dalan spojrzał najpierw na efekty magii Natali, a następnie na to, co zostało z wampira. Gdzieś pod czaszką krążyła mu myśl, że trzeba by te resztki wsypać do wody... Najlepiej bieżącej.
W tym z kolei czasie popiół przemienił się jednak w białą, małą mgiełkę, która wniknęła w miecz pokonanego już mężczyzny, a dokładniej w klejnot na rękojeści.

Natali stała bez ruchu, z twarzą przesłoniętą włosami, skupiona, i z błyskającymi spod kudłów oczami... .

Ruszyła do Draewki, uklękła przy niej, po czym podniosła delikatnie jej głowę. Okazało się, że ta jeszcze żyła, ułożyła więc jej głowę na swoich kolanach, a do skroni nieprzytomnej przytknęła palce obu swych dłoni, po czym wyszeptała zaklęcie lecznicze.

Andre zupełnie nie przejął się rapierami tnącymi jego ciało, z sadystycznym uśmiechem patrzył jak elfka mdleje w jego dłoni. Zacisnął ją jeszcze trochę mocniej chcąc zmiażdżyć tchawicę, chcąc zabić... Jednak w momencie gdy jego palce zaczęły się zaciskać na gładkiej szyi kobiety promień jasnego światła dotknął jego piersi. Nieumarły ryknął głośno gdy jego ciał zaczęło się palić świętym płomieniem. Takie bólu nie czuł od dawna, nawet dziki szał nie przytłumił tego uczucia. I wtedy sekundę przed tym nim jego ciało obróciło się w proch, wampir odzyskał rozum. Zobaczył jeszcze ,że trzyma elfkę, że jakiś mężczyzna tnie go ostrzami swego miecza. Spojrzał tylko na Efę pytająco, i doszczętnie spłonął. On, jego rzeczy wszystko co miał na sobie zmieniło się w kupkę popiołu. Rubin zaś opadł z głuchym stukiem na ziemię. Wampiry jednak nie umierały tak łatwo, nie bez powodu mówiono że są najbliżej sekretu nieśmiertelności ze wszystkich nieumarłych. Andre odzyskał świadomość dzięki czemu przybrał postać mgły i mleczny dym wpłynął do kamienia umieszczonego w rękojeści miecza. Mgiełka, przeniosła się na inny plan, znajdowała się teraz w świecie w którym mieszkał też Rubin. Mglisty Andre spojrzał na humanoida uformowanego z czarnego dymu który siedział na ciemności o kształcie trumny. Jego twarz przysłaniała maska, tym razem nie miała wyrazu. Rubin podniósł głowę i obnażył cieniste kły które jako jedyne wystawały spod maski.

-Wiedziałem że tu trafisz mój drogi, diabeł doprawił Ci rogi! Wskakuj mój przyjacielu, potem pomyślimy o utraconym weselu! - powiedziawszy to złożony z ciemności humanoid wstał z trumny i uchylił jej wieko.

- Miejmy nadzieje ,że przyjdzie nam wrócić. - mruknął Andre do swego kompana gdy wchodził do trumny.

Rubin nic nie odpowiedział zamykając wieko trumny nad wampirem. Teraz wszystko zależało od tego co postanowią zrobić inni. Ale przecież to miejsce było dobrze ukryte, nie ma chyba wielkiego powodu do obaw. On nie mógł teraz zginąć, póki nie dowie się czy jego ukochana naprawdę została zamordowana nie mógł się poddać.
Zamykając oczy w swej trumnie utkanej z czystej ciemności wampir myślami powędrował ku dawnym i przyjemnym czasom.
Rubin ponownie usiadł na wieku leża Andre podpierając twarz pięścią. Bądź co bądź jego właściciel rzadko tu wpadał, i istota nie była przyzwyczajona do posiadania gości. W przyszłości będzie musiał się nad tym zastanowić, wszak miał czas. Przynajmniej miał nadzieje ,że ma czas...

Zastygłe w bezruchu usta otworzyły się lekko, a zaraz po nich oczy draewki. Powoli obraz nabierał ostrości i kolorów stając się coraz bardziej realistyczny. Leżała na ziemi, nad sobą zaś miała Natali, od której dłoni dotykających jej skroni biło przyjemne ciepło. Elfka nic nie mówiła, leżała tak patrząc po jej twarzy i oczach odzyskując powoli przytomność po szoku jakiego doznała. Jej wzrok dalej był jednak nieco odległy. Co się stało z wampirem? Czemu ktoś jej pomaga? Co właściwie się tam stało? Pytania mnożyły się w jej głowie lecz nie ujrzały światła dziennego. Usta elfki otworzyły się nierówno łapiąc oddech, wtedy też cała zadrżała. Uciekła spojrzeniem w bok, zawstydzona. Czym? Nie było to jasne. Być może chwilą swojej słabości? Być może faktem że tak broniła honoru Andre który to wszystko zniweczył? Każdy drobny ruch ciała wywoływał ból, dlatego elfka nie próbowała wstać.

- Cholerny nieumarły... - powiedział Dalan, przyglądając się mieczowi. - Jeśli dobrze widziałem, to to jakaś mgiełka schowała się w tym paskudnie wyglądającym klejnociku. Nie macie czasem młotka? - spytał z niezbyt miłym uśmiechem.

- Jeśli to Ci pomoże - dziewczyna wymamrotała słabo i z wysiłkiem odpięła od pasa buzdygan, ale już siły by go mu podać nie miała. Spojrzała tylko na Dalana ciężko oddychając i dochodząc do siebie. - nie mam nic innego.

- Na początek może być - powiedział Dalan. - Jeśli to nie pomoże, to zawsze mamy naszego krasnoluda.
Pomachał w powietrzu buzdyganem, przymierzając się do ciosu, a potem uderzył w klejnot z całej siły.
Niestety bez widocznego efektu.

Nihillara znów spojrzała na Natali, zapewne chciałaby powiedzieć im "dziękuję" nie potrafiła jednak. Nie przywykła do dziękowania komukolwiek. Zatrzymała na niej na chwile wzrok nic nie mówiąc by w końcu z grymasem bólu na twarzy spróbować się podnieść. Wstała i udając że już jest wszystko w porządku oparła się o ścianę, ukrywając twarz za kapturem. W głowie kręciło się jej jeszcze, wlepiła wzrok w podłogę opierając dłonie na udach.

- Nic mi nie jest.

Rubin wciąż rozmyślał nad zmianą wystroju panującego w krysztale gdy cała przestrzeń zadrżała lekko. Zdziwiony wstał z trumny i podszedł do skupiska ciemności. Wyglądało ono jak każde inne, on jednak przetarł po nim swą czarną dłonią i ciemność rozwiała się. Teraz w tamtym miejscu widać było jak buzdygan uderza o ściany jego domu. Ten prychnął tylko i przetarł dłonią ponownie zasłaniając obszar czernią. Oczywiście ci z zewnątrz nie byli wstanie tu zajrzeć, tylko on i Andre widział tą przestrzeń, co nie przeszkadzało w obserwowaniu świata zewnętrznego.

- Będzie trzęsło się straszliwie, gdyż chcą pobić nas dotkliwie. - powiedział ze śmiechem w głosie osobnik klepiąc wieko trumny.

Przyzwyczajony był już do o wiele silniejszych uderzeń. Póki co nie obawiał się niczego, więc wrócił do rozmyślań na temat wyglądu tego miejsca.


________________________________________

Ostatni fragment wspólnego odgrywania
________________________________________


Buka


Miri / Natali


Dalan z lekkim skrzywieniem ust oddał buzdygan Efie.
- Przykro mi. Za słabe. Ale nic straconego. Przy następnej okazji z pewnością się uda. Weźmiemy większy młotek...

Natali przyglądała się próbom zniszczenia miecza pokonanego wampira bez większego entuzjazmu. Podniosła swoją upuszczoną wcześniej na podłogę laleczkę, i otrzepała z ewentualnego brudu, po czym schowała gdzieś w swojej czarnej kiecce.
- Miecz trzeba by chyba potraktować magią, może wtedy by to coś dało... . A wiedziałaś że był wampirem? - Spytała Draewkę, po czym dodała - Wysączył z ciebie energię?. Jeśli tak, to będę się tym mogła zająć dopiero jutro.

- Wiedziałam- odparła smętnym tonem - ale to był pierwszy jakiego spotkałam, wcześniej się zachowywał zupełnie inaczej. Wampir nie wampir ja lepsza nie jestem. - białowłosa uniosła wzrok na Natali - Wysączył energię? Nie wiem o co Ci chodzi, ale... źle się czuję...

- Wysączył z ciebie energię, cząstkę ciebie, życia - Wyjaśniła spokojnie Natali, po czym dodała nieco ostrzej - Skoro wiedziałaś, że był wampirem, nie mogłaś łaskawie nas o tym drobnym fakcie poinformować??.

- Wampir, no i co z tego? Jest wiele potężniejszych istot, widziałaś kiedyś Ilithida? Ja tak i widok takiego osobnika nie był powodem do strachu. Nie można nikogo oceniać po samej rasie, żadnej inteligentnej istoty. Bo w takim wypadku... zauważcie że pomogliście właśnie draewce - mrocznej elfce o reputacji nie lepszej niż stado wampirów. Miałam wam powiedzieć w swoim czasie... - elfka usiadła oparta pod ścianą, uniosła wzrok i kaszlnęła - Nie znam się na wampirach.. nie trawię nieumarłych.

Na głupotę nie ma rady. Podobno.
Ale powiadają też, że głupcy umierają młodo.
Dalan pokręcił głową nad bezmyślnością Efy.
- Mam nadzieję, że da się jakoś zniszczyć ten miecz - powiedział. - Co prawda magiczna to broń, ale wciskać komuś coś z wampirem w środku to by było świństwo...

- Gdybyś była taka sama jak inne Draewki, to byśmy nie współpracowali, proste. Nie znam cię długo, ale nie wydajesz się aż taką podłą osobą, no ale mogę się mylić - Zmrużyła oczy - Więc to że jesteś Draewką nic w sumie jeszcze nie oznacza. Wampir zaś to zawsze wampir, i o nim z kolei mogłaś wspomnieć i tyle... a tych Ili-cośtam nie znam, nie mogę więc nic o nich powiedzieć - Natali wzruszyła ramionami, po czym zwróciła się do Dalana, wytykając go palcem - A ty też masz nieźle narąbane w głowie, pchając się w każdą możliwą sytuację z dzieckiem przy boku!. Co jeśli by wampir, albo jakiekolwiek inne paskudztwo w trakcie walki zamiast trzasnąć ciebie trafiło w małego, zastanawiałeś się nad tym??.

- Na drugi raz stanę z boku i będę cierpliwie czekać - odparł niezrażony tym słownym atakiem Dalan - aż wszyscy się pozabijają bez mojego współudziału.
- Widzisz tu jakieś miejsce - zatoczył ręką łuk - gdzie mógłbym go zostawić na parę chwil? Wolę go mieć przy sobie. Poza tym on już zdążył się przyzwyczaić do przygód. Chociaż potrafię zrozumieć, że to nie będzie dla ciebie wystarczającym argumentem.

- Pieprzysz i tyle - Odparła Natali - Dobrze wiesz o co mi chodzi, ale oczywiście musisz zaprezentować swoje wywody. Myślałam, że jesteś innym człowiekiem, myliłam się jednak. Na pierwszym miejscu stawiasz tylko siebie i swój cel, zupełnie jak u wiedźm co?.

- A zatem stanięcie w obronie Efy nazywasz egoizmem i przedkładaniem swoich celów nad wszystko inne? - spytał spokojnie Dalan. - Gratuluję spostrzegawczości i podejścia do zagadnienia. Zdaje się, że nigdy nie znajdziemy wspólnego języka.

Dotychczas siedząca pod ścianą i milcząca elfka uniosła spojrzenie na kłócącą się dwójkę i wtrąciła wyjątkowo delikatnym jak na nią, choć nieco zarwanym głosem.

- Nihillara... tak brzmi moje prawdziwe imię. Efa to imię nadane mi przez ludzi, rodzaj jadowitego węża, takie... przezwisko. Nie lubię go bo przypomina mi o... - urwała i wlepiła wzrok w but Dalana - kilku rzeczach o których nie trzeba teraz rozmawiać.

Zastanawiała się ile to draewek poznała Natali że ma pewność że ona jest tą "lepszą".

- Wszystko co powiem, obracasz przeciw mnie niczym jakaś żmija, gadająca rozszczepionym językiem - Natali spojrzała gniewnie na Dalana - Nie ważne jak, co, i gdzie, wywiniesz się z każdej sytuacji prawda?.

- Z chwilą, gdy przestaniesz przypisywać mi nieistniejące motywy działania zacznę się zastanawiać nad przyznaniem ci racji, Natali - stwierdził Dalan, na którym obrazowe porównania nie zrobiły wielkiego wrażenia. - Ale ile razy mnie zaatakujesz, tyle razy będę się bronić. Chyba że jakimś cudem będziesz mieć rację.

Draewka wstała najwyraźniej nie zauważana, do czego zresztą już przywykła i podeszła w stronę drzwi po czym przerwała dyskusję obydwoje obojętnym tonem, mając dość ich przekomarzania się. - Mieliśmy gdzieś iść po odwiedzinach w gmachu sądu? Chodźmy tam i znajdźmy jakiś kąt gdzie będę mogła się zdrzemnąć...

Szybko odwróciła twarz, opierając się bokiem o ścianę przy drzwiach i ukrywając zaszklone oczy. Elfka rzadko się tak czuła, a i pozwolić sobie by ktoś widział ją płaczącą sobie nie mogła więc szybko przetarła oczy niby udając zmęczenie.

- Masz rację, Nihillaro. Chodźmy. - Dalan podniósł miecz wampira i ruszył w stronę drzwi, gotów w każdej chwili zareagować na ewentualny powrót właściciela miecza.
- Przepraszam, Natali - powiedział.

Kapłanka spojrzała zdziwiona, wypowiedzianymi przez Dalana słowami. Co jak co, przeprosin się jednak nie spodziewała... .
- Dobra, chodźmy - Burknęła.

abishai

MG


Dom Wspomnień, Miasto Mroku, zapomniana świątynia Superego.



Droga do świątyni była bezpieczna. Wampir tkwił w orężu i chyba nie zamierzał z niego wychodzić. W zasadzie więc sytuacja była unormowana. Draewka dość szybko dochodziła do siebie, choć pewne szkody na jej ciele poczynione przez wampirach, odpoczynek nie był w stanie usunąć.
Świątynia była cicha i monumentalna. Była ich schronieniem, sanktuarium. Była też i martwa.
Po drodze do niej mieli czas na rozmowy, ale o czym tu rozmawiać, jeśli wszystko zostało powiedziane.
O czym tu rozmyślać. Może o tym, że kapłanka zwróciła uwagę na fakt, który dotąd umykał im. W tym mieście rzeczywiście żadne z nich nie widziało dzieci. Owszem było dość dużo młodzieńców i dziewczyn. Ale żadnych berbeci, czy nastolatków.

W świątyni Seander już czekał już na członków drużyny. Widok Efy zaskoczył krasnoluda, ale pozytywnie.- Dobrze cię widzieć całą i zdrową księżniczko.
Informacje o wampirze wysłuchał w milczeniu, by po chwili dodać.- Kiepsko ci wychodzi werbowanie sojuszników, moja droga. jeśli już zawierasz sojusz z istotą, która twój gatunek traktuje jak przekąskę, to... zawsze trzeba pilnować, by nie stał ci za plecami. Drapieżnik zawsze pozostanie drapieżnikiem.- zamyślił się dodając.- Nie bardzo wiem, co można z tym zrobić.
Wysłuchał to co mieli mu do powiedzenia, po czym sam odparł.- Ja też zdobyłem nieco informacji. Wiem już dlaczego, nie zaatakowali nas podczas pierwszego spotkania. Wygląda na to, że to z winy Natali.- przerwał na moment, by kolejne słowa zabrzmiały dramatyczniej.- Rozpoznali w niej kapłankę. Jak się okazuje jest jedyną kapłanką w tym miejscu. A z kapłankami w ogóle, wiąże się tu proroctwo. Które w całości pamiętają tylko najstarsi. A i tak niekoniecznie dokładnie. Jak ono brzmiało?
Krasnolud zaczął wędrować tam i z powrotem głaszcząc się po krótkiej brodzie.- Gdy powróci ta, która jest służką bóstw, rozpocznie się początek końca. Gdy kapłanka odnajdzie klucznikę i nada jej materialną formę, a ta obudzi wszystkie trzy świątynie i brama pamięci zostanie otwarta.
Następnie wzruszył ramionami dodając.- Oczywiście... Nikt nie wie, gdzie jest ta brama pamięci i czym w ogóle jest. Raczej nie jest to twór architektoniczny.
Usiadł w roztrzaskanej ławie.- Poza tym dowiedziałem się niewiele więcej niż wy. Raetar żyje, ale skoro widziano smoka., to pewne jest zmęczony. O mag nie wiem nic, poza tym, że jest. I że się go boją. I szczerze powiedziawszy, jakoś nie spieszy mi się, by go poznać. Budynek straży miejskiej wygląda na mocno chroniony. A ja nie widzę powodów by się w niego zagłębiać. A i słyszałem o sporych wilkach w ze skupiskiem larw w miejsce głowy.
Pojawiają się i znikają, więc... myślę, że to kogoś szpiedzy. Pewnie konkurencji.

Mieli czas na rozmowy i na odpoczynek. Godzinę czasu. Zgodnie z zaleceniem krasnoluda, zawsze ktoś czuwał. Bo choć miejscowi nie zbliżali się do świątyni, to... inni nie będą tak zabobonni.
I...rzeczywiście. Po godzinie, podczas warty Dalana coś się pojawiło.
Wielkość obrazka została zmieniona. Kliknij ten pasek aby zobaczyć pełny rozmiar. Oryginał ma rozmiar 800x1000.


Z pozoru wydawał się człowiekiem, ale tylko z pozoru. Blada skóra, szponiaste nogi, dziwna demoniczna łapa, dwa różki....to coś nie pochodziło z tego miejsca.
Za to wiedziało dokąd zmierza. Stwór kierował się prosto na świątynię, nawet nie próbując się kryć. Szedł powoli, wpatrzony w drzwi mamrocząc coś od nosem i głupkowato się uśmiechając.

Leonidas

Sarius Quinnvertino


Sarius stanął przed wejściem. Nie uśmiechało mu się ponownie wchodzić do tunelu ale jednak powinna to była być dobra kryjówka. W czasie przechodzenia przez podziemne przejście analizował ich przyszłe ruchy. Teraz powinien był sobie odpocząć. Oczywiście najpierw zda relacje towarzyszom. W czasie gdy on będzie odpoczywał oni powinni trzymać wartę na zewnątrz - albo przynajmniej obserwować okolicę. Potem należałoby ruszyć w stronę murów. Chyba za wiele innych opcji nie mieli. Na takich rozmyślaniach minął mu czas przeciskania się przez tunel. Gdy dochodził do jego końca zwolnił aby być odrobinę ciszej - ostrożności nigdy za wiele. Cała okolica wyglądała na spokojną i nie sądził, żeby podczas jego nieobecności mogło do czegoś dojść, ale w końcu nie powinien być lekkomyślny. Bardzo powoli wyszedł z tunelu. Od razu zauważył Smoczego Miecza ten jednak zdawał się być zajęty czym innym i dopiero po chwili dostrzegł towarzysza.
Sarius stał tak chwilę lekko zdziwiony bo Garvalan zdawał się szukać czegoś sporego bowiem nie dość dokładnie przeszukiwał pudła. Po chwili odezwał się:
-Widzę, że otworzyliście wrota. Gdzie jest... - przerwał na chwilę przypominając sobie swoją prośbę - W ogóle to najlepsze dziewki widać po stronie zachodniej bramy - rzekł i popatrzył lekko zawadiacko na wojownika.

- Otworzyliśmy. Cieszę się, że podobają ci się dziewki, ale od dziewek chętniej bym napił się dobrego wina. Ale zanim ruszymy w tamtą stronę muszę znaleźć Consienzę, niezwykłą - słowo to Smoczy Miecz wyraźnie podkreślił, podobnie jak kolejne. - dziewczynkę. Tylko nie przestrasz się, gdy na ciebie wyskoczy z kryjówki - Turam jest na górze, ma parę ciekawych rzeczy i zapewne chętnie ci wszystko wytłumaczy - dodał szybko wracając do przerwanych poszukiwań, które nagle przerwał. - Rozumiem, że nie spotkałeś Andre?

Sarius wyraźnie odetchnąwszy z ulgą, że wszystko tutaj układa się dobrze ale też zaciekawiony informacją o jakiejś dziewczynce odezwał się:
-Dziewczynka tutaj? Pilnowała wieży dla kogoś? - wojownik zaczął iść w stronę otwartej bramy i stanął w niej, chciał jeszcze chwilę porozmawiać ze Smokiem zanim pójdzie do krasnoluda. Odpowiadając na jego pytanie ciągnął.
-Całe miasto wygląda na idealnie opustoszałe, po drodze w stronę murów trafiłem na jakąś opuszczoną świątynie, była w całkowitej ruinie. Co ciekawe, nie miała ona żadnych znaków religijnych. Przed wejściem była tylko inskrypcja wielbiąca jakieś "ego", które to ma być synem "id", jest chyba jeszcze jakaś trzecia część tych mocy, bóstw czy cokolwiek to jest, ale nie zrozumiałem dokładnie kto. W każdym razie poza tym napisem nie ma nic co mogło by świadczyć komu została poświęcona świątynia. W środku były ślady ogniska, ktoś musiał tam dość długo przebywać bo kamienie były aż czarne z nadpalenia. Przed wejściem do świątyni wydawało mi się, że widziałem jakiś ruch, jednak cokolwiek to było, schowało się zbyt dobrze, albo uciekło zbyt szybko. W każdym razie byłem bardzo ostrożny wracając tutaj, aczkolwiek nie mogę wykluczyć, że mnie śledziło także opuszczając to miejsce musimy być ostrożni. Porozmawiam teraz z Turamem, a potem będę chciał chwilę odpocząć jeśli pozwolicie, nie potrzebuję wiele czasu, dwie godziny mi całkowicie wystarczą, nie sądzę, że jest to czas który mógłby zaważyć na naszej misji, a mi chwila wytchnienia dobrze zrobi. Oczywiście, jeśli myślisz, że to niepotrzebne zostawać chwilę to mów. Inaczej to proponowałbym, żeby któryś z was parzył czy cokolwiek się zbliża do wieży. Teraz, o ile nie masz pytań to pogadam z Turamem i znajdę sobie potem mały kąt dla siebie.
- Nie, nie mam więcej pytań, choć martwi mnie, że Andre nie wrócił. Zabić, a nawet zatrzymać wampira nie jest łatwo... Co do dziewczynki, to nie wątpię, że będziesz miał okazję ją poznać. Odpocznij, ja i Turam będziemy obserwować okolicę.
Sarius wysłuchał Smoka, milcząco przytaknął mu głową po czym odwrócił się i wszedł do wnętrza wieży.
Krasnolud zajęty oglądaniem ścian twierdzy i badaniem jej cegła po cegle nie zauważył wejścia Sariusa. Dłonią wędrował po ścianie, a za jego dłonią podążało, spojrzenie. Od czasu do czasu pomrukiwał znacząco.
-Witaj Turamie - odezwał się człowiek chcąc przerwać, pogrążonemu w rozmyślaniach, krasnoludowi. Spotkałem na dole Smoka, powiedział mi o jakiejś mieszkańce wieży. Cieszę się, że jest tu jeszcze ktoś żywy i humanoidalny. Moja zwiad niczego w sumie nie wniósł - prawdopodobnie jest tu jakaś istota potrafiąca posługiwać się ogniem, bo trafiłem na ślady obozowiska, jest też dziwna świątynia bez bóstwa, mam nadzieje, że gdy dojdziemy do murów to znajdziemy kogoś w miarę przyjacielskiego jeszcze. - mówiąc to podszedł do ściany naprzeciwko krasnoluda by móc sobie wygonie usiąść, ściągnął plecak, położył go na ziemi i usiadł na jego rogu po czym kontynuował zamykając oczy - Potrzebuje chwili odpoczynku, za dwie godziny będę gotowy do dalszej drogi... Czy dowiedziałeś się czegoś ważnego? - mówiąc to miał już lekko przemęczony głos, chciał szybko zasnąć i się zregenerować by jak najszybciej wyruszyć w stronę bram. Moc pierścienia sprawiała, że nie potrzebował pokarmu jednak martwił się o swoich towarzyszy.
- Niczego...to miejsce nie kryje żadnych ukrytych przejść czy schowków, poza tym który znaleźliśmy. Szczerze powiedziawszy, to miejsce nie jest szczególnie niezwykłe.- krasnolud wzdrygnął się nagle.- Pomijając owego ducha.
Sarius odruchowo otworzył gwałtownie oczy i mimowolnie sięgnął do pasa po broń, nie wyciągając jej jednak, popatrzył uważnie na krasnoluda:
-Jakiego znowu ducha? - spytał całkowicie poważnym tonem bowiem Turam zdecydowanie nie zdawał się żartować.
-Garvalan ci nie powiedział?Z pewnością musiał ci wspomnieć.- zdziwił się krasnolud spoglądając badawczo na Sariusa spod krzaczastych brwi.
-Yyy... mówił mi jedynie o dziewczynce... Consienzji, chyba tak ma na imię, która jest tutaj. Gdyby mówił o duchu to raczej bym to zapamiętał. - odpowiedział wyraźnie zdziwiony wojownik, a sądząc po wyrazie twarzy był też bardzo zaintrygowany.
- Doprawdy?- Krasnolud potarł siwą brodę w zamyśleniu, przez chwilę chodził tam i z powrotem coś rozważając. Wreszcie wzruszył ramionami i rzekł.- Consienzca to właśnie ten duch. Zresztą i tak się dowiesz o tym, jak się pojawi.
-Ale... ale ona chyba nie jest niebezpieczna?... - spytał niepewnie człowiek -Mogę tu bezpiecznie odpocząć chwilę? Może w takim razie, póki stąd nie wyjdziemy, to trzymajmy się wspólnie? - Sarius był zmieszany. Nie wiedział jak zareagować. Zachowanie jego towarzyszy nie wskazywało na to, by ów duch zachowywał się agresywnie, jednak wolał zachować ostrożność w tym przeklętym chyba przez czas i bogów miejscu.
-Nie jest groźna. Dotąd nie była.- odparł krasnolud, podrapał się za uchem.-Cóż...nie wiem gdzie jest Garvalan, pewnie na dole. Więc trzymamy się razem...teoretycznie. A odpocząć, jasne że możesz.
Sarius w milczeniu popatrzył na krasnala. Wiedział, że jeśli nie spróbuje odpocząć to będzie to będzie to na dłuższą metę bardziej niebezpieczne niż noc w nawiedzonej wieży.
-Dobrze więc, odpocznę chwilę, jak mówiłem, dwie godziny mi wystarczą, potem wyruszamy. Tu jest trochę pusto, nie ma się gdzie położyć, może zejdziemy na dół, tam jest więcej miejsca. - mówiąc to człowiek wstał, przełożył plecak przez ramię, podszedł do drzwi i przystanął w nich czekając na towarzysza. Chciał teraz tylko położyć się na chwilę.


Kerm
Dalan Neso


Całą drogę milcząca i trzymająca się nieco z boku elfka spojrzała na krasnoluda ciesząc się mimo wszystko jego widokiem. Zatrzymała na nim niewyraźnie spojrzenie i nagle... uśmiechnęła się, krótko, delikatnie, ale wyraźnie szczerze gdy ją ciepło powitał.

- Jeszcze cała. - powiedziała w mrocznej mowie przysiadając się do krasnoluda. Każdy jej ruch był nieco ociężały i niemrawy, a sama elfka zmrużyła sennie oczy. - ale jak długo...?
- Jak to mówił mój tatko.-stwierdził Seander.- każdy jest kowalem swego losu.
- Kowalem... - Dalan spojrzał z namysłem na krasnoluda. - Nie mógłbyś tak stuknąć porządnie w ten miecz i go zniszczyć?
-Taki przedmiot jest zawsze wykonany z pietyzmem. Stuknąć porządnie.-zaśmiał się Seander, podając swój topór Dalanowi.- Spróbuj ty, jak takiś mądry.
- Jeśli ten wampir tam jest... spróbujcie to zniszczyć - wymamrotała mroczna elfka i ponownie ukryła twarz za kapturem, opierając się o ramię Seandera głową.
- Zdaje się - Dalan przymierzył się do topora - że jesteś nieco silniejszy ode mnie. Ale mogę spróbować, skoro ty nie chcesz. Przynajmniej teoretycznie powinno to być łatwe... Kładzie się miecz na dwóch kamieniach i wali w środek... Albo chociaż pozbyć się tego czerwonego klejnotu. Nihillara ma rację. Trzeba tę broń zniszczyć, zanim wampir wylezie i znowu nas zaatakuje.
-Teoretycznie... wiele rzeczy jest łatwych. Ale zważ na to.- mruknął krasnolud.- Zbyt wiele wysiłku wkłada się w tworzenie magicznego oręża, by potem można go było od tak zniszczyć.

Natali, jak to Natali, przez cały czas milczała, teraz jedynie przez chwilę dziwnie kręcąc na pewne słowa głową... .

- Teoretycznie przynajmniej - odparł Dalan - [i]wszystko co zostało stworzone, można jakoś zniszczyć. Ale jak widzę uważasz, że nie powinniśmy nawet próbować. Z drugiej strony... Jeśli się nie uda, to możemy z tego zrobić mały prezent... magowi, który rządzi tym jaskiniowym światem. Albo polubi wampira i zatrzyma przy sobie, albo go zniszczy. W jednym i drugim przypadku będziemy mieli miecz i jego przeklętego właściciela z głowy.
- Jeśli tak ci zależy.- burknął krasnolud, wyrwał topór z dłoni Dalana i położył na kamieniach. Po czym walnął obuchem z całej siły w środek wampirzego miecza. Bez widocznego skutku. Wsunął topór za pas dodając.- Zadowolony?
Przez twarz Nihillary przeszedł grymas niezadowolenia gdy krasnolud wstał pozbawiając ją przy okazji oparcia. Zasłoniła uszy chcąc uniknąć ogłuszającego huku towarzyszącego uderzaniu w miecz Andre. Mrugnęła kilka razy i położyła się na podłodze świątyni, zwijając w kłębek z zamiarem urządzenia sobie drzemki.
- W takim razie trzeba będzie się go pozbyć... - mruknęła niezadowolona pod nosem nie patrząc nawet na miecz.
- Niezbyt - odparł Dalan. - Nie udało się, więc z czego mam się cieszyć? Przy okazji spróbujemy innej metody.
Krasnolud tylko wzruszył ramionami dodając.- To co teraz planujecie?
- Nie mam sił, jestem wykończona... odpocznijmy - burknęła pół śpiąca na kamiennej płycie świątyni elfka.
- Znaleźć jakąś porządnie wyposażoną kuźnię i porządnie zbudowanego kowala - odparł nieco zgryźliwie Dalan. - Albo smoka. Smoczy ogień podobno czyni cuda.
- Ale najpierw trochę odpoczniemy, a potem znajdziemy Raetara - dodał.
- Nie wiem czy mamy czas na odpoczynek, ale cóż.- westchnął Seander.

Nie zwracając uwagi na słowa Krasnala, Kapłanka usiadła pod jedną ze ścian zrujnowanej świątyni, po czym podciągając kolana pod brodę zamknęła oczy. Wyglądało to, jakby miała zamiar pozwolić sobie na drzemkę, w rzeczywistości było jednak całkiem inaczej. Jej umysł pracował pełną parą, analizując istotne fakty i informacje. Wszystko to było z kolei jej potrzebne do zrealizowania swojego dosyć kontrowersyjnego planu.

Wygodne ani komfortowe to miejsce na drzemkę nie było, dla tego elfka co chwila wierciła się, to zmieniając pozycję, to inaczej kładąc głowę na rękach. Przy okazji burknęła swoje.
- Teraz będziemy szukać Raetara? Mówiłam mu aby się nie rozdzielał to byśmy byli wszyscy razem... jak wam tak śpieszno to możemy iść ale tylko pod warunkiem że ktoś mnie będzie nieść. - uśmiechnęła się nieco rozbawiona.
-Kusząca propozycja, mogę cię ponieść, ale będę musiał cię trzymać dłońmi za pupę.-rzekł żartobliwie krasnolud. Po czym spytał już poważniejszym głosem.- A czemu w ogóle Raetar się od ciebie oddzielił?-
- Nie ma sprawy. - Dalan w nieco kpiący sposób uniósł lewą brew. - Zbyt dużo chyba nie ważysz, jak sądzę... Tylko zanim zaśniesz powiedz, gdzie go zostawiłaś, żebyśmy nie musieli się błąkać po całym mieście.
Ich reakcja nieco ją zaskoczyła, gdyż była święcie przekonana że będzie mogła się zdrzemnąć, a to całe noszenie to zostało powiedziane tak pół serio. Podniosła się z ziemi i usiadła patrząc na nich. Spojrzała na krasnoluda i zmarszczyła brwi.
- Jak ty mnie będziesz niósł to będę uderzać głową o krawężnik... - zaśmiała się cicho i mówiła dalej. - Rzeczywiście, nie ważę wiele, ale.. - Nihillara wywinęła nieco oczami nie kończąc myśli. - Raetar wolał iść sam i ostatni raz widziałam go w dzielnicy szlacheckiej, tam odpoczywał... - spojrzała na obu mężczyzn stukając palcami dłoni o podłogę i czekając na to co oni powiedzą urywając chwile ciszy nagle pokornym głosem mówiąc. - Ja naprawdę nie mam już siły nigdzie łazić...
-Jeszcze żadna elfka nie narzekała na moją opiekę. A wierz mi, parę ich było.-odparł Seander z wyraźnym uśmieszkiem. Po czym spojrzał prosto w oczy Nihillary dodając wesoło.-Ostatnio też nie narzekałaś księżniczko.
- Co masz na myśli?
-Sama wiesz najlepiej.- rzekł żartobliwie mrugając okiem.Po czym rzekł głośniej.- Chwila odpoczynku i ruszamy dalej.
Natali spojrzała przez przymrużone oczy najpierw na Seandera, a następnie na Nihillarę. Na jej ustach zagościł cień uśmiechu, znikający jednak równie szybko co się pojawiający. Kapłanka wciągnęła powietrze nosem. Jej ubranie, jak i ona sama, zdążyło już nieco wyschnąć, co wcale jednak nie oznaczało poprawy komfortu.

Dalan usiadł na kawałku zniszczonej ławki i przysłuchiwał się wymianie zdań między elfką a krasnoludem, równocześnie spoglądając w stronę wyjścia. Wolałby, by nikt nie zaskoczył ich podczas beztroskiego odpoczynku.
- Chyba jednak nie wiem - odpowiedziała zaciekawionym głosem, wstając i zerkając na krasnoluda ciekawsko. Poszła na bok, pod ścianę gdzie usiadła podkulając kolana i opierając na nich twarz. Dłonią sięgnęła kaptura ściagając go w dół by zasłonił ją od światła jak najlepiej i zamknęła oczy próbując zasnąć.
-W takim razie ci przypomnę, ale na osobności. Pewne sprawy powinny pozostać pomiędzy gentelmanem, a damą. A nie być rozgłaszane.- rzekł wesołym tonem Seander, dodając.- Ty Dalan weź pierwszą wartę, ja drugą...a potem się zobaczy.
Po czym usiadł wygodnie na ławce i wyjąwszy niedużą książeczkę, zacząl coś w niej spisywać pogwizdując cicho.
- Ile tego odpoczynku sobie robimy? Dwie godziny czy osiem? - spytał Dalan, na razie nie ruszając się z miejsca, jako że widział każdego, kto zechciałby tu wejść. - Bo nie wiem, kiedy cię zawołać.
-Za dwie godziny zawołaj.- rzekł krasnolud ucinając sprawę.
- Za dużo fantazjujesz - mruknęła pod nosem elfka. Rozbawiona, choć zaskoczona jego słowami troszkę się zarumieniła co jednak ukrył cień kaptura. Co miał na myśli Seander? Zastanawiała się czy na pewno chce wiedzieć.
- Z fantazji rodzi się pomysł, z pomysłu działanie, z działania przyjemność.- rzekł krasnolud bazgrząc w notatniku.-[i]Powinnaś kiedyś spróbować, nietypowych przyjemności. Może ci się to spodobać.[/l]
Nihillara odczepiła od plecaka zwinięte posłanie i rozłożyła na podłodze, kładąc się na nim w ubraniu, najwyraźniej siedzenie nie nadawało się zbytnio na odpoczynek.
- Nie pytaj mnie, zbudzicie mnie gdy uznacie za słuszne. - powiedziała cicho zerkając z posłania na Dalana, przyglądała mu się chwilę o czymś myśląc po czym opuściła wzrok i zamknęła powieki oddając swoje życie w ręce losu, w końcu... była teraz zdana na nich. Nieprzygotowana.
- Śpij spokojnie - powiedział Dalan. - Miłych snów.
Ale razem z jego słowami wkradła się pewna niepewność. Leżąc i rozmyślając o tym co spotkało ją tego dnia, uciekała myślami od tych prostych słów. Nie przywykła do jakiejkolwiek formy troski o siebie. Było to miłe uczucie. Skupiła się starając się przypomnieć sobie jak to było w zamku króla by w końcu szepnąć niepewnie, nie spoglądając na mężczyznę.
- Dziękuję..
I usnęła, byle jak, skulona, na posłaniu pod ścianą świątyni.

Dalan posiedział jeszcze przez chwilkę, a potem wstał i przeszedł się kilka kroków. Co prawda nie sądził, by ktokolwiek zechciał ich odwiedzić, ale przykład Nihillary mógłby się okazać zaraźliwy, a to by się mogło źle dla nich wszystkich skończyć.
- Błędny rycerz nie sypia? - Szepnęła nagle do Dalana Natali, nie otwierając z pozoru oczu.
- Jeszcze jakiś smok porwie mi sprzed nosa dwie... księżniczki - odparł równie cicho. - I co ja wtedy, biedny, zrobię?
- Ha-ha - Odparła wyjątkowo bezuczuciowym tonem - Prawie się uśmiałam... powiedz lepiej co z Talganem.
- Smacznie śpi - odparł Dalan. - I mam nadzieję, że się nie obudzi w najbliższym czasie. W tym wieku musi sypiać więcej, niż ja.
- Skąd go w ogóle masz? - Spytała, zagarniając kosmyk włosów za ucho - W sumie nigdy o tym nie powiedziałeś.
- Nie uwierzysz - odparł Dalan. - Siedział całkiem sam, przy ognisku, zawinięty w zbyt dużą koszulę. Dokoła nie było nikogo. Nie mogłem go zostawić. Zresztą sam chciał, żebym go zabrał.
- Prawie uwierzyłam - Odparła z sarkazmem - I co masz zamiar dalej z nim zrobić, wychowasz jak swojego, czy może oddasz pierwszej lepszej, do tego się nadającej?.
- Prawdę mówiąc nie wiem. - Sarkazm Natali niewiele go obszedł. - Nie jestem pewien, czy nadaję się na samotnego ojca, ale nie oddam go, jak to obrazowo określiłaś, pierwszej lepszej. Jak mu się u kogoś spodoba bardziej, niż u mnie, to z pewnością się dowiem. Na razie jakoś się dogadujemy... A czemu pytasz? Czyżbyś chciała mu stworzyć prawdziwy dom?
- Uważaj więc na niego, i dbaj - Powiedziała wyjątkowo poważnym tonem - Jesteś odpowiedzialny za jego życie, jesteś... - Urwała. Zdała sobie bowiem nagle sprawę, że zaczyna za dużo gadać.
Dalan z zaciekawieniem spojrzał na Natali. Już po raz drugi, czy nawet trzeci wykazała duże, może nawet zbyt duże zainteresowanie dziećmi.
- Jak rozumiem, nie powinienem wypytywać - stwierdził. - Czy też jednak zechcesz mi coś powiedzieć?
- Nie, nie chcę, to wszystko - Powiedziała, chowając głowę jeszcze bardziej w kolana - Pilnuj więc towarzystwa... .
Naprawdę nie musiała mu tego mówić. To wiedział i bez niej. Ale nie odpowiedział. Pokręcił tylko głową i wrócił do pilnowania.

Buka


Miri / Natali


Stwór który nagle pojawił się w świątyni człowieka przypominał tylko na pierwszy rzut oka.

- Hola, przyjacielu! - Dalan sięgnął po broń, co raczej kłóciło się ze słowami powitania. - Bądź łaskaw się zatrzymać.
Powiedział to na tyle głośno, by reszta kompanii zorientowała się, że mają nieproszonego gościa.
Oczy Natali spojrzały znad jej kolan na nietypową wizytę. Wpatrywała się w to dziwne coś bez żadnego ruchu, siedząc nadal jak wcześniej pod ścianą. Nie miała pojęcia co też mógł chcieć ten osobnik, chyba im jednak bezpośrednio nie zagrażał, w końcu tylko przechodził?.
"Przyjaciel" zdawał się nie widzieć Dalana idąc powoli przed siebie i mamrocząc coś o obdzieraniu ze skóry i przypalaniu gorącym olejem, w pomieszaniu z chichotami pod nosem. Na pierwsze słowa Dalana nie zareagował. Kolejne jednak sprawiły, że spojrzał z pogardą na Neso, niczym na natrętną muchę. Nie zatrzymał się jednak, ale idąc dalej spytał.- Czy ty jesteś... przeszkodą?

Potwór, bo inaczej nie można było nazwać tego czegoś, kierował się wyraźnie w ich stronę. I wyglądał na takiego, do którego rozsądne słowa nie dotrą.
- Dla ciebie bez wątpienia - odparł Dalan. - Albo zatrzymasz się sam i powiesz, czego sobie życzysz, albo cię zatrzymamy siłą, a wtedy nie będziesz mieć już szans, by rzec cokolwiek.

Krasnolud przyszykował swoją ciężką kuszę, a stwór spojrzał na Dalana przez chwilę nieobecnym wzrokiem. Po czym nienaturalnie przyspieszył ruchy i po chwili znalazł się blisko Neso, by uderzyć pazurzastą łapą w jego ciało. Dalan zdążył się jedynie zasłonić ramieniem, które rozorały szpony, powodując ból i tryśnięcie krwi. Seander przygotował się do wystrzelenia bełtu, ale... Neso zasłaniał mu widok.

Piekący ból w ramieniu nie zniechęcił Dalana do wymiany orężnych argumentów. Wprost przeciwnie. W dodatku o ile potwór był w sposób naturalny uzbrojony po zęby, o tyle Dalan dysponował dwoma rapierami, które stawiał wyżej niż jakiekolwiek kły i pazury. Ich jakość sprawdziła się niedawno w walce z wampirem, czemu tym razem miałoby być inaczej?

Nie czekając na ewentualną pomoc Dalan zaatakował.
Ciosy trafiły, a potwór je poczuł...z ran jednak nie popłynęła, żadna jucha...tylko rodzaj półprzeźroczystego śluzu. Na twarzy bestii pojawił się grymas irytacji, lecz nie bólu.

Oko elfki lekko drgnęło, a śniący umysł nagle musiał się wybudzić gdy do jej zmysłów docierało coraz więcej bodźców. Głośne słowa. Tupot. Odgłosy walki.
Nihillara zerwała się z posłania i wybiegła nieco w stronę walczących. Tam zatrzymała się dokonując szybkiej oceny sytuacji, a widząc potwora syknęła.
- Co tu się kurwa dzieje?
W tym momencie walka nabrała obrotów i zadawanie pytań nie miało żadnego sensu, trzeba było działać. Ciemnoskóra odpięła od pasa sztylet i ruszyła ostrożnie w stronę potwora tak by zajść go z flanki i zmusić do walki na dwa fronty.

Towarzystwo podjęło już decyzję. Dalan starł się wręcz z dziwolągiem, Seander chwycił za kuszę, a Draewka po soczystej wiązance już biegła ze sztyletem, by wspomóc pierwszego z mężczyzn. Nie było więc już zbyt dużego wyboru... Natali wstała, po czym zaczęła mamrotać pod nosem jakieś słowa, a po chwili z jej lewej dłoni wystrzelił dziwny, mroczny pocisk mknący w przeciwnika.

Rubin zaś obserwował wszystko dokładnie zmieniając wystrój swego leża. Popukał kilka razy w trumnę by wampir w końcu z niej wyszedł po czym spojrzał na swoje dzieło. Kilka stołów parę naście foteli, kominek w którym buchał czarny niczym noc ogień. Uradowana postać wróciła do oglądania nierównej walki z niekrytym zadowoleniem gdy na ciele niedoszłych pogromców wampirów pojawiały się kolejne rany.

Pojawienie się w pobliżu Nihillary, zmieniło zupełnie zachowanie stwora. Spojrzał wprost na nią i rzekł głośno.- Miło że nie uciekniesz wiedźmo.
Po czym skupił ataki właśnie na niej, Nihillarze udało się odskoczyć, ale ledwo.
Dalan poczuł się dotknięty faktem, że przeciwnik go całkowicie zlekceważył. Oczywiście Nihillara była ładniejsza od niego, ale to jeszcze nie był powód, by stwór obracał się do niego tyłem. W rewanżu zadał cios w plecy przeciwnika. Bez jakiegokolwiek efektu.
Sama draewka zaś trafiła sztyletem w tors, ale jakoś nie wyglądało, by rozentuzjazmowany jej przybliżeniem przeciwnik przejął się tym.
Pocisk mrocznej ciemności uderzył w stwora, niewątpliwie go raniąc, jednak nie wywołał żadnych innych efektów. Seander zaklął widząc taki obrót sytuacji. Pojawienie się draewki dodatkowo komplikowało sprawę ataków dystansowych. Trzymając kuszę w pogotowiu lewą ręką, wymamrotał czar pomagając sobie w gestach prawą.
I po chwili w stwora uderzyło kilka magicznych pocisków, które jakoś nie zdusiły jego entuzjazmu do walki.

Stwór skupił się na niej, ale nie była sama w takim wypadku zaczęła walczyć defensywnie bardziej skupiając się na unikaniu ciosów niż na ich zadawaniu. Nagły wysiłek sprawił że poczuła jak robi się jej gorąco, a kostium zdawał się robić za ciasny i niewygodny.
- Zginiesz marnie poczwaro, czego tu szukasz?
- Ciebie. I twojej agonii w męczarniach.- syknął potwór i zaśmiał się niemal ekstatycznie.
Dyskusja między elfką a potworem byłaby może interesująca, gdyby tak ktoś siedział z boku i tylko się przyglądał. Efekty tej rozmówki mogły być jednak niezbyt dla Nihillary miłe i należało, choć kulturalne to nie było, do rozmowy się wtrącić.
Dalan zaatakował, używając obu trzymanych rapierów.
- W męczarniach? Więc czemu się tak śpieszysz? - odpowiedziała elfka by skupić uwagę potwora na sobie, licząc na wsparcie rapierów Dalana i grając na czas.

Natali przewróciła oczami na wymianę zdań pomiędzy Nihillarą a ich wspólnym przeciwnikiem. W sumie nie było to rzadkością, by obrażać wroga w trakcie walki, tu jednak było coś... coś dziwnego, trudnego do wytłumaczenia, doprowadzającego do mieszanych uczuć. Nie czas jednak i miejsce do dumania nad tą sprawą. Kapłanka odbiegła parę kroków w bok po czym z jej dłoni wystrzelił jasny snop światła, dokładnie ten sam, który powalił wampira.
Ta tu jednak maszkara, po trafieniu, i zawyciu z bólu, nadal się pewnie trzymała na nogach.

Ubrana w czerń bladolica kobietka zmarszczyła brewki, po czym skorzystała ze swych magicznych butów, i również jej ruchy uległy znacznemu przyspieszeniu. Po chwili wystrzeliła więc kolejne "Piekące światło", które również dosięgnęło maszkary. Poparzony dziwoląg był tym razem już naprawdę zdrowo wpieniony... .

Ajas

Andre Van von Mortis


Seander starał się zajść stwora, by dołączyć się do boju wręcz. Zaś bestia nie mówiła już nic, bo jego spojrzenie zetknęło się z wzrokiem draewki i Efę sparaliżowało. Ciało odmówiło jej posłuszeństwa, stała się niczym lalka i po chwili dwa uderzenia rozorały jej ciało tworząc wyjątkowo bolesne rany, tułów elfki zabarwił szkarłat krwi. I byłoby gorzej, gdyby nie ofensywna magia kapłanki, po której uderzeniach stwór zawył by po chwili zniknąć.
Jednak nikt nie miał wątpliwości, że to chwilowa przerwa, a odzyskawszy władzę nad ciałem Nihillara mogła się rozejrzeć i co najważniejsze, sięgnąć po arsenał środków leczniczych.

Andre w tym czasie podnosił wieko swej cienistej trumny a jego oczom ukazał się Rubin ustawiający fotel utkany z czystej ciemności koło stołu z podobnego materiału. Na wymowne spojrzenie wampira jego kompan zaśmiał się tylko i odpowiedział.
- W myślach mych pomysł się narodził by upiększyć ten wspaniały obszar. Widzisz mój drogi, gdy spałeś zmieniły się ich drogi! - to mówiąc wskazał ścianę z której oglądać można było walkę drużyny z potworem. - Szansa to nielicha dla nas by nogi brać za pas. Szybko maskę ubierz i w moc ucieczki uwierz!
- Przecież oni mogą zginąć! Nie widzisz tego, potrzebują pomocy. -krzyknął oburzony wampir który chciał odkupić swoje przewinienia.
- Głupi oj głupi Andre, czy nie wiesz że?- tu Rubin zrobił przerwę szukając odpowiednich słów. - Oni nie chcą Cie! Zniszczyć pragną twoją duszę, mój dom już przechodził katusze! Grzmoty trzaski i łoskoty, oni już oddali swoje ciosy.
Wampir spojrzał na uosobienie swego przekleństwa i powiedział tylko krótko.
- Czekamy, a ty szykuj lepiej maski, bo czy walczyć czy uciekać nam przyjdzie będą one potrzebne.
Rubin nie kryjąc radości ruszył w stronę jednej ze ścian gdzie wisiał szereg mas i podniósł z niej jedną uśmiechniętą która założył sobie na ciemną twarz, drugą szykował już dla Andre który to patrzył na przebieg walki.

Po komnacie świątyni rozległ się wyraźny jęk bólu, a elfka niedbale cofając się z wymalowanym cierpieniem na twarzy oparła się plecami o ścianę. Nogi trzęsły się jej. Nihillara zacisnęła z bólu mocno zęby i ledwo utrzymując się na nogach wsunęła dłoń pod materiał ubrania. Niestety poczuła wilgoć własnej krwi i pieczenie ran. Najwyraźniej ostatnio cały świat się na nią uwziął. Chciała zakląć ale z ust wyrwał się jej tylko niewyraźny jęk co tym bardziej ją przeraziło. Wyciągnęła dłoń ze sztyletem przed siebie, szykując się na atak i badawczo tnąc nim powietrze.
Po ostatnich ekscesach to było wyraźnie dla niej za dużo.

Cholerny dziwoląg, wciąż mający sporo werwy po potraktowaniu niszczycielską magią jego cielska, odgryzł się na Draewce. Pokiereszował jej ciało swoimi pazurami, doprowadzając do zalania się torsu Nihillary krwią, po czym... zniknął. Natali przygryzła wargę. Rozpoznała te krótkie, specyficzne falowanie tuż przed zniknięciem, przeciwnik nie umknął w siną dal za pomocą magii, lecz stał się niewidzialny.
Pojawił się więc spory problem. Kapłanka miała co prawda pewne zaklęcie, mogące doprowadzić do jego ponownego pojawienia się, musiała jednak znaleźć się wyjątkowo blisko, a co za tym szło, sama poczułaby tnące jej skórę szpony. Z drugiej zaś strony, Efa odskoczyła w tył, Dalan został więc sam... a specyfika zaklęcia zniweluje i działanie magicznego oręża. Było więc dosyć beznadziejnie.

Musiała się poświęcić. A bo to pierwszy raz... .

Wyszeptała kilka słów, po czym ruszyła pędem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał potworek. Oby nadal tam był.

Nie było.

Krasnolud zacisnął dłonie na kuszy i rozglądał się dookoła mrucząc.- Uważajcie, na pewno szykuje coś wrednego. Nie wyglądał na takiego co sobie odpuszcza. Wie ktoś, co to właściwie było?
Kwiatuszku nocny, ty powinnaś wiedzieć.Wyraźnie go ciągnęło do ciebie.
- Polubił ją. Nic dziwnego - skomentował słowa krasnoluda Roger. - Zgrabna i powabna - dodał.
- Nie.. mam.. pojęcia. - wydukała elfka nie komentując dobrego nastroju reszty. - On dalej gdzieś tu może być, nie chowajcie broni. Nic mi nie jest, to tylko draśnięcie.
Dalan już miał sięgnąć do plecaka, w którym trzymał miksturę leczącą. Skoro Nihilara twierdziła, że nic jej nie jest, to lepiej było trzymać tego typu środki na czarną godzinę.
- To coś z pewnością tutaj jest - stwierdził. - Wyglądało na istotę, którą łatwo zniechęcić. Ale w końcu się będzie musiał ujawnić - dodał.
Andre zacisnął swe niematerialne dłonie na oparciu fotela stworzonego z litej ciemności. Nie mógł wyjść teraz, musiał czekać na pojawienie się potwora. A czas grał na niekorzyść towarzyszy Efy. W duchu przeklinał się za to co jego umysł zrobił z nim wcześniej. Gdyby nie ten wściekły szał mógłby teraz im pomóc bez czekania na odpowiednia okazję a tak musiał się kryć. Rubin stanął koło niego trzymając uśmiechniętą maskę w dłoniach. Wampir wiedział ze wychodząc z ukrycia będzie ona mu potrzebna. Miał już plan co do dalszych działań. Plan obejmował pomoc i próbę przeżycia. Ale odkupienie swych win zawsze jest najważniejsze.
-A pewnie wtedy zaatakuje Nihillarę.- mruknął Seander.- więc, lepiej bądźmy blisko niej.
Po tych słowach krasnolud zbliżył się do draewki i stanął w pobliżu niej, bacznie się rozglądając.
- A może on już uciekł.. może zaatakuje innym razem? - powiedziała Efa wspierając się nieco na krasnoludzie.
Natali powiodła wzrokiem po towarzystwie, po czym wzruszyła ramionami.
- Może jest szerokie i głębokie... - Powiedziała, po czym nadal krążyła w miejscu, gdzie parę chwil wcześniej toczył się jeszcze bój z dziwacznym stworem.

Stwór ryknął, i pojawił się wysoko na gzymsie wewnętrznym katedry. I ujawnił się nie bez powodu. Jego ciało bowiem rozpasło się na kipiącą mieszaninę macek, oczu kłów i organów wewnętrznych. A sam ten widok zszokował całą grupę. Zaś mieszanina utworzyła nową groteskową formę bestii.
Wielkość obrazka została zmieniona. Kliknij ten pasek aby zobaczyć pełny rozmiar. Oryginał ma rozmiar 747x508.


W dodatku o wiele groźniejszą. Bo ta zionęła zielonym szlamem prosto na draewkę i Seandera. Obojgu udało się odskoczyć, ale kępki zielonego szlamu pokryły spory fragment podłogi, utrudniając poruszanie.

-Co to jest, na bogów?- krzyknął zaskoczony krasnolud strzelając do bestii z kuszy. Ta jednak zwinnie uskoczyła przez bełtem.

Efa nie nadawała się teraz do walki, jedyne co przychodziło jej na myśl to ucieczka. Opierająca się o ścianę, dłoń zostawiła za sobą krwawe ślady. Słabym krokiem odeszła troszkę chowając się za niedaleki filar. Tam wtulona policzkiem w zimny kamień czekała na rozwój wydarzeń, zasłonięta przed atakiem potwora.

Andre przez klejnot nie widział dokładnie wszystkiego. Widział jednak jak zielona maź spada na ziemię, a to oznaczało ,że potwór ma w zanadrzu jeszcze parę sztuczek. Wampir wstał z fotela i biorąc od Rubinu maskę przygotował się do opuszczenia miecza. Spojrzał jeszcze na towarzysza który już przywidział swe zakrycie twarzy i powiedział lodowato.
- Kiedy tylko będzie w polu naszego widzenia atakujemy. Jedno cięcie i od razu szukasz kryjówki. Zobaczymy jak zareagują na nasze pojawienie, jeżeli uznają nas za wrogów uciekamy oknem, jeżeli za sojuszników pomagamy w walce. Jeżeli jedni tak a drudzy tak to postanowimy w ukryciu co dalej. Jeżeli zaczniesz działać po swojemu obiecuję ,że przez najbliższy rok nie posmakujesz krwi, jasne?
Rubin spojrzał tylko na wampira stając obok niego przy wyjściu z tej sfery czekając aż stwór znajdzie się na ziemi, lub stanie się coś co da im sposobność do wykorzystania zamieszania.

Natali spojrzała z zadziorną miną na paskudztwo znajdujące się na gzymsie. Coś, z czym walczyli, pojawiło się ponownie, jeszcze bardziej ohydne niż wcześniej... . Spojrzała jedynie pobieżnie na resztę towarzystwa, widząc uciekającą Draewkę. Reszta znajdowała się za jej plecami, oby oni nie stchórzyli... . Rzuciła na siebie najpierw czar ochronny, a następnie ofensywny na maszkarę. Zmaterializował się czarny, duży pazur, pędzący prosto na plujące kwasem ohydztwo.

Stwór był za daleko, by zaatakować go rapierem. Rzucać wszak nie wypadało. Pozostawało zatem użyć czegoś innego... Oczywiście nie wchodziło tutaj w grę rzucanie kamieniami.
Dalan błyskawicznie sięgnął po łuk i strzelił dwa razy do potwora.
Osobiście miał nadzieję, że potwór zostanie tam, gdzie jest. Pojedynek na dystans stwarzał pewną szansę, że nikt z nich nie dostanie się w zasięg prześlicznych macek potwora.

Pazur rozorał kolumnę, ale samego potwora nie dosięgnął, podobnie jak strzały z łuku Dalana.
Dopiero pocisk z kuszy krasnoluda coś zdziałał. Znaczy trafił. I tyle...bowiem bestia nie zwróciła na pocisk tkwiący w jej ciele większej uwagi. Podobnie jak na resztę drużyny.Za to ryknęła do draewki.- Już uciekasz? Przede mną nie uciekniesz!
Nagle kawałek rozwalonej już kolumny podniósł się z ziemi i z impetem uderzył w kryjówkę Nihillary. Elfka zdołała odskoczyć, ale kawałki rozbitych kolumny rozleciały się na boki i kilka boleśnie uderzyło draewkę.

Mroczna elfka skupiła się wykonując drobny gest dłonią i patrząc prosto na bestię.
- Pocałuj mnie w dupę.
(rzucam na niego Płomienną otoczkę koloru niebieskiego)

-Teraz mój przyjacielu, do boju nam czas. Miejmy nadzieje, że zrozumieją nas!- krzyknął Rubin a w jego ręku uformował się miecz stworzony z czystej ciemności.
- Tak wiem domyśliłem się, to coś jest na górze i rzuca kamieniami. Pamiętaj po ścianie, potem po suficie potem do niego tnij i chowaj się na szczycie najbliższej kolumny. Zrozumiano?
- Tak o tak mój drogi, przywdziej maskę i niech zejdą się nasze drogi!- to powiedziawszy Rubin zaśmiał się szaleńczo i maska obróciła się w stronę białowłosego.
- Nienawidzę tego... - mruknął bladolicy i wkładając maskę na twarz skoczył w stronę wyjścia. Gdy maska dotknęła skóry wampira Rubin który został z tyłu przyciągany niczym magicznym magnesem poszybował za nim.

Klejnot w ostrzu rozbłysnął nikłym czerwonym blaskiem gdy wysączyła się z niego mgła formująca kształt wampira. Ten jednak zmaterializował się tylko na chwilę. Gdy jego już rzeczywisty but dotknął ziemi, a włosy opadły na ramiona spod kapelusza z klejnotu wylała się ciemność, ciemność prawdziwa taka która nigdy nie widziała światła słonecznego i zalała całego młodzieńca. Otoczyła go formując nowy kształt. Kapelusz, ubranie, twarz Andre wszystko zniknęło. Dziwne zjawisko formowało się od dołu, tam gdzie przed chwilą były wysokie skórzane buty wampira teraz były buty tego samego kształtu lecz utkane z cienistych nici. Cieniutkie sznurki splatały się i falowały bezszelestnie, w nikłych przerwach między nimi była tylko ciemność. Spodnie, koszula i zniszczona zbroja również zostały zalane przez nienaturalną ciemność. Nicie splatały się tworząc coś na kształt szaty, ciasno opiętej na ciele wampira. Niczym kaftana czy kokon który objął jego ciało, dłonie również zostały objęte przez mrok. Powstały na nich rękawiczki wykonane z tych samych nitek. Tam gdzie wcześniej zaś była twarz młodziana, teraz była tylko teatralna uśmiechnięta szaleńczo maska. Z otworu na usta, owej maski wystawały tylko kły, dwa długie i ostre szpikulce. One jak i maska zresztą też uformowane była z czarnych nici wijących się delikatnie, jednak ruchy te nie powodowały żadnych dźwięków. W oczodołach maski gdzieś na dnie tliło się słabe światło, światło o kolorze klejnotu znajdującego się w głowicy miecza. O mieczu zaś mówiąc zauważyć trzeba, iż to do niego podłączone były owe nici. Z klejnotu wiszącego na sznurku ostrza wypływały ich tysiące tworząc ten dziwaczny strój. Cała przemiana nietrwała nawet sekundy. Istota błyskawicznym ruchem zerwała ostrze ze sznurka, i cały miecz ogarnęła ciemność. Idealny nieskazitelny mrok, ostrze wyglądało jak gdyby wykuto jest z jednej wielkiej bryły tej pradawnej ciemności. Jedynym dowodem na to, iż miecz również składa się z tysięcy nici było to, że z rękojeści wciąż wystawały te cienkie linie łączące się aktualnie tylko z ręką tego stworzenia.
A owa istota ruszyła po najbliższej kolumnie pionowo do góry, aż znalazła się na poziomie równym bestii. Biegła jednak jeszcze kawałek dalej, aż stopy dotknęły sufitu. I przecząc wszystkim prawom fizyki przybysz zaczął biec po nim jak gdyby nic, do tego nie robił tego w linii prostej, a poruszał się zygzakiem by zszokowani towarzysze Nihilary w razie ataku mieli problemy z ugodzeniem go. I właśnie w czasie tego szaleńczego biegu zamaskowany wypowiedział swoje pierwsze słowa od pojawienia się w świątyni .
- Nie bójcie się moi mili! Stwora potwornego żeście tu sprowadzili! Jednak pomoc przybyła do was, krwi mu upuścić nadszedł czas! - głos był dziwny. Z jednej strony wesoły i melodyczny, jednak ci którzy mieli wcześniej możność rozmawiać z Andre przy dokładniejszym wsłuchaniu mogliby wychwycić również jego głos. Jak gdyby ukryty pod tym pierwszym melodyjnym tonem. Zamaskowany zaśmiał się szaleńczo chwytając pewniej miecz i pędząc w stronę maszkary siedzącej na gzymsie.
" Jeden cios i za kolumnę pamiętaj..." - te myśli kołatały się w głowie uwolnionego Rubinu. Miał nadzieje o nich nie zapomnieć, albo przynajmniej nie zapomnieć za szybko.

Kaitlin

Nihillara "Efa" Everhndar


Powiadają, że przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi. Zdarza się. Mawiają również, że naszymi przyjaciółmi są wrogowie naszych wrogów. To można włożyć między bajki. Najwyżej zawiązują się tymczasowe sojusze, a później zwycięzcy rzucają się sobie do gardła. I najlepszą metodą byłoby pokonanie pierwszego napastnika, a potem... w taki czy inny sposób pozbyć się kolejnego obcego.

Niebieskawy ogień faerie, choć ładnie wyglądał nie zaszkodził, w żaden sposób stworowi. Był bowiem prostą sztuczką, ale na słowa elfki zareagował żywiołowo.- Mam zamiar zrobić więcej, wyrwę ci nogi z dupy!

Trudno powiedzieć czy przemiana Andre zrobiła kimkolwiek wrażenie. Łącznie z potworem.
Atak miecza wampira dosięgnął celu wbijając się w ciało bestii, choć... Żadna rana nie uczyniła tak duże szkody, jak powinna. A miecz nie odżywił się krwią...Bo stwór nie miał w sobie ani kropelki krwi.
Krasnolud wystrzelił kolejnego, bełta tym razem chybiając. A Andre nie zdołał się oddalić na tyle, by nie dosięgnął go ryk bestii... Ryk gniewu, nie bólu. Ryk zawierający w sobie moc.
Andre był blisko więc oberwał, kakofonia dźwięków przeszła przez jego ciało, raniąc go.
Zaś sam stwór oderwał się od ściany i ruszył, unosząc się w powietrzu jak beholder, w kierunku draewki, zapewne by nie dopuścić do jej ucieczki.
Elfka zamilkła.
Potwór, latający dla odmiany, stale był poza zasięgiem broni ręcznej. A z tego wynikał tylko jeden wniosek... Jedyne co pozostawało do zrobienia ponownie spróbować do niego strzelić. Może się zdenerwuje i zechce zejść na dół...
Dalan odżałował kolejne dwa pociski i strzelił.

Zamaskowany aż chwycił się za głowę gdy wibrację przeszły przez jego ciało, lecz Rubin nie zapomniał co kazał mu uczynić Andre. Biegiem pognał w stronę najbliższej kolumny by ukryć się za nią, tak by potwór i grupka nie mogli go dosięgnąć atakami zasięgowymi. Następnie niczym pająk zaczął kierować się jak najwyżej mógł. Im wyżej tym trudniej komuś z dołu trafić, a Rubin nie był tak szlachetny jak jego nosiciel. Dla niego liczyło się tylko przetrwanie, a nie płacenie za swoje przewinienia. Miał nadzieje, że wampirza zdolność do szybkiego leczenia sprawnie uleczy rany zadane przez niszczący dźwięk.

Natali wyjątkowo długo mamrotała coś po nosem, i w końcu pojawiły się jakieś efekty jej modłów. Wśród słabego "puf" towarzyszącego małej chmurce pojawił się nagle blisko niej osobnik przypominający nieco wyglądem anioła... którym w rzeczywistości był. Miał na sobie jedynie spodnie, zamiast rąk z kolei duże, pierzaste skrzydła, wyrastające prosto z imponującego umięśnionego torsu, a jego stopy były wyposażone w groźnie wyglądające szpony.

- Proszę atakuj tego stwora! - Krzyknęła do Avorala Natali, wskazując palcem, lewitujące teraz dla odmiany, paskudztwo z którym walczyli.


Avoral ocenił sytuację rozłożył skrzydła, i ruszył w kierunku stwora przemieszczającego do uciekającej Efy. W tym samym kierunku poleciały strzały Dalana i bełt krasnoluda.

Pocisk Neso dosięgnął bestii, ale tylko jeden. Kusza krasnoluda chybiła paskudnie, podobnie jak druga strzała Dalana. Zresztą, po wystrzeleniu z kuszy Seander ruszył w kierunku Nihillary, by dotrzeć do niej, zanim zrobi to bestia.

Potwór odczekał, aż avoral znajdzie się blisko i zionął w niego stożkiem zielonego szlamu.

I to celnie...Przyzwany niebianin ryknął z bólu. Ale nie powstrzymało to stworzeni przed wbiciem szponów nóg w ciało bestii. I nawiązania krótkiej, acz zaciekłej batalii w powietrzu.


Wisząc pod sufitem obserwował walkę. Rubin najchętniej uciekłby stąd zostawiając tych ludzi na pastwę potwora, ale pozostawała kwestia Andre... Znając młodego Mortisa ten nie będzie chciał opuścić kogoś w potrzebie od tak, tak więc chcąc, nie chcąc czarny wampir krzyknął głośno swym melodyjnym głosem.
- Hej wy tam na dole, którzy prowadzicie boje. Pytanie wam krótkie zadamy, czy wzajemnie sobie pomóc mamy? Potwora pokonać ja pomóc mogę, lecz bezpiecznie chcę tam postawić nogę! Ustalmy układ szlachetny, wytłumaczyć ten pokrętny... - tu na chwile zawiesił głos szukając kolejnych słów.- ...świat byśmy chcieli. - podjął dalej mowę - Oczywiście gdy szlam uleci z bestii gardzieli. Warunki więc moje są takie, jakich teraz wysłuchacie. Ostrze moje potwora ciąć będzie, ale po walce nas wysłuchacie. I odejść pozwolicie, jeżeli nam nie uwierzycie. W innym wypadku sami ratujcie swoje życie! W szlachetność waszą wierzymy, że warunków tej umowy nie pogwałcimy! Więc odpowiadajcie panowie i panie, jakież jest wasze w tej sprawie zdanie!- Zamaskowany uważał że zrobił co należy, jeżeli nie usłyszy odpowiedzi lub usłyszy że zdania są podzielone, lub co gorsza cała drużyna będzie wahać się przy podejmowaniu decyzji, najzwyczajniej ucieknie. Jeżeli zaś zgodzą się oni na umowę pomoże im w walce a potem głos odda Andre. Ta decyzja satysfakcjonowała młodego Mortisa jak i Czarnego wampira. A nosiciel i pasożyt rzadko się ze sobą zgadzali.

- Mama mi powtarzała, żeby nie rozmawiać z nieznajomymi - powiedział Dalan, strzelając po raz kolejny do potwora. - Jak chcesz, to nam pomóż, a potem spadaj.
Albo zrób to od razu - dodał w myślach. W zasadzie było mu obojętne, co zrobi to nie wiadomo co, które nagle pojawiło się nie wiadomo skąd i zaczęło udawać sprzymierzeńca.

Elfka zaś schowała się za Dalana i wyjęła różdżkę leczenia. Dłoń drżała jej nieco ze strachu podczas gdy pośpiesznie wymachiwała nią próbując zaleczyć rany.

Stwór jakkolwiek ścierał się w powietrzu z atakującym avoralem, nadal był głównie zainteresowany ubiciem draewki. Krasnolud zaś planował ochronić główny cel ataków szalonej bestii, więc podążył za Dalanem i razem utworzyli żywą barierę. Seander nie wtrącał się w negocjacje, z uwagi że o wampirze wiedział z drugiej ręki, pozostawiając decyzję w rękach tych którzy z nim wcześniej się spotkali. Pocisk z kuszy krasnoluda i strzały Dalana wbiły się w bestię.
Lecz jej odpowiedź na ten atak była ....bolesna. Z ciała bestii wystrzeliła błyskawica, energia przeszyła zarówno krasnoluda, jak i stojącego blisko niego Dalana, oraz jego podopiecznego.
Dziecko wybuchło płaczem, powodując, że Natali z niemal obłędem w oczach ruszyła na Dalana, by odebrać mu niemowlę i uleczyć je. Naturalna odporność na magię draewki ochroniła ją przed skutkiem czaru i Efie udalo się wyleczyć część obrażeń.
A na Andre nikt nie zwracał większej uwagi. Podczas boju na śmierć i życie, nie ma czasu na pogaduszki z widownią.

Draewka zaś kątem oka tylko zmierzyła stronę skąd wydobył się głos i dobyła kuszy z której postanowiła ostrzelać stwora.
Dalan, stojąc tuż przy jej boku, kontynuował ostrzeliwanie potwora.
Natali wprost rzuciła się do Dalana, słysząc płacz Talgana. Tłumaczyła, wyjaśniała, a mężczyzna nie słuchał, i doszło do tego, przed czym tak ostrzegała. Nienawidziła mieć racji... . Niemal z szybkością błyskawicy zabrała płaczącego małego, po czym pognała gdzieś w kąt, tuląc dziecko do piersi, i szepcząc uspokajająco. Następnie szybko rzuciła drżącymi dłońmi czar leczniczy, sama mając już łzy w oczach.
Rubin zaś wisiał pod sufitem, a odpowiedzi nie usłyszał. Zrobił dlatego to co uważał za słuszne, niczym pająk skierował się ku najbliższemu oknu i bez słowa opuścił świątynie, chciał nacieszyć się wolnością.

Potwór i avoral kotowali się walcząc w zwarciu, a w kierunku bestii poleciał grad pocisków. Bełt z ciężkiej kuszy krasnoluda, pociski z kuszy draewki i strzały Neso, dosięgły skóry bestii. Ta wydała z siebie ryk wściekłości.- Jeszcze tu wrócę!
I uwolniwszy się od szponów przyzwanego stworzenia, znikła otwierając niewielki portal i zanurzając się w nim.
Zwycięstwo to to nie było...ale przeciwnik wydawał się być odparty. Przynajmniej na razie.
Przy okazji jednak, znikł też i wampir...który uciekł nie czekając na koniec boju.

- Fajnych masz przyjaciół Nihillaro - powiedział Dalan. Szkoda, że tak wcześnie sobie poszedł - dodał.
Rozejrzał się w poszukiwaniu Talgana. Mały, cały szczęśliwy, przykleił się do biustu Natali i nie wyglądało na to, by miał zamiar opuścić to miłe miejsce.
Farciarz, pomyślał Dalan, w najmniejszym nawet stopniu nie dziwiąc się postępowaniu malucha. Kto by nie chciał znaleźć się w takim miejscu...

- Przyjaciół? - Wydyszała mroczna elfka, siadając ciężko na podłodze. - Pierwszy raz widzę to cholerstwo na oczy.
Wyjęła różdżkę i zaczęła leczyć swe rany z dość poważną miną.

Gdy zarówno niemowlę, jak i Natali już się uspokoili, Kapłanka nadal tuląc dziecko do piersi usiadła parę metrów z dala od pola bitwy, zupełnie ignorując obecność pozostałych. Zdawała się tylko i wyłącznie być pochłonięta Talganem, jedynie raz spoglądając nienawistnym wzrokiem na jego dotychczasowego opiekuna...

Spojrzenie to wyłapała Nihillara, rozglądając się w zaistniałej sytuacji i dochodząc do siebie. Dalan i Natali znów ocalili jej tyłek, choć może byłaby w stanie uciec na pewno nie pokonać potwora. Nie miała pojęcia czym on był ani po co przyszedł. Czemu ostatnio każdy chciał jej krwi, mimo że była względnie grzeczna. Na jej twarzy wymalował się drobny uśmieszek który jednak zaraz szybko zniknął. Panika Natali ratującej małego Talgana była jej zupełnie obca, dzieciak nic jej nie obchodził ani nie czuła żadnych znanych ludziom z powierzchni instynktów macierzyńskich. W podziemnym królestwie nikt nie rozczulał się nad problemem młodych, a Ci musieli zdani sami na siebie odnaleźć w sobie tyle siły i sprytu by nie zginąć i wyjść na swoje. Talgan był dla niej... zbędnym ciężarem. Nie kryła obojętnego wzroku jakim przyglądała się tej scenie. Czuła się dość słabo, kolejna walka, stres i rany, a także kolejne pytania.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-08-2010 o 17:14.
woltron jest offline  
Stary 28-08-2010, 16:30   #386
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Odgłosy zaciętej walki dochodziły z opuszczonej świątyni. Ardala przysłuchiwała się temu z pewną obojętnością. Nie miało znaczenia, czy „piesek gończy” maga zabije swój cel czy nie.
Nie miało to żadnego znaczenia... Rozejrzała się dookoła upewniając że jej żołnierze otoczyli świątynię.


Dwumetrowe stalowe kolosy, uzbrojone w kule na łańcuchu, bezpośrednio połączone z ich ciałem. Kobieta wzdrygnęła się wspomnienie ich procesu kreacji. Naoglądała się wielu potworów w swym życiu, ale nic ją nie przerażało tak bardzo jak twórca tych istot...nawet jeśli wyglądał normalnie.
Najpierw ulotnił się z jeden z wrogów... Zaskoczony zebranym tu oddziałem, przemienił się w mgłę i uciekł.
Nie ścigała go...ktoś inny go dopadnie. Skrzydlate bestie maga, przygotowane na ewentualne natknięcie się na niematerialnego smoka.


Powinny sobie poradzić z takim drobiazgiem, jakim jeden człowiek.
Tymczasem ich „pies gończy” pojawił się nagle obok nich. To był sygnał dla Ardali. Kobieta syknęła cicho.- Zburzyć mi to.
I jej wojownicy zaczęli wymachiwać kulami, uderzając nimi o mury raz po raz.
Kamienne ściany, szybko pękały pod wpływem ich ciosów. I cała świątynia runęła im na głowy.
Przeżyli...poranieni, ale nie martwi.
Ardalę to zaskoczyło, ale nie zmiękczyło jej serca. Pstryknięciem palca nakazała. Przeciwnicy stawili zaciekły opór. Kapłanka, maluch i krasnolud zaatakowali magią. Dalan i dreawka za pomocą swego oręża i zwinności.
Walczyli dzielnie, rapier Dalana przynosił śmierć, draewka okaleczała przeciwników swymi sztyletami, by potem ich zabić.
Lecz ani magia kapłanki, a potem dziecka-maga, ani magia i topór krasnoluda, ani zwinność Dalana i Efy niewiele dały. Poranieni kawałkami gruzu i kolczastymi kulami wrogów, walczyli desperacko i bohatersko....ale ich los był przypieczętowany.
Otaczający ich krąg się zacieśniał i...jedno po drugim padało pod ciosami przeciwników. By już się nie podnieść.
Stawili zaciekły opór...ale w ostatecznym rachunku, bezskuteczny.

Wampir pod postacią mgły, uciekał jedynie chwilę. Szpony atakujących bestii, rozcinały mgłę raniąc go. Powrócił więc do zwykłej postaci, by walczyć z zaciekłością godną członka rodu von Mortis. Miecz rozcinał ciała skrzydlatych bestii, lecz posoka nie dodawała sił wampirowy. Wprost przeciwnie, kwasowa krew wżerała się w ostrze powodując ból samego miecza. Im więcej skrzydlatych stworzeń zabił , tym jego sytuacja stawała się gorsza. Uciec nie mógł, sił do walki miał co raz mniej...Wniknął więc do miecza, lecz to nie rozwiązało problemu. Bowiem krew zranionych i martwych bestii, powoli trawiła magiczny oręż...to tylko kwestia czasu.
Powoli umierając, Andre żałował, że nie zdołał ostrzec towarzyszy.


Nie wiedział, że już nie miał kogo ostrzec. Jego towarzysze od godziny byli martwi.

Mściciel ich dopadł.


Jak ich znalazł, pozostanie tajemnicą, kim był, również. Wdarł się głównym wejściem i za pierwszego przeciwnika miał Smoczego Miecza. Garvalan był jednak potężnym wojownikiem, może nie tak szybkim, ale silniejszym. I na początku dawało mu przewagę...Pierwsze dwa ciosy Smoczego Miecza rozcięły przeciwnika na pół...dosłownie.
Jednakże ciało Mściciela rozsypało się na setki jeśli nie tysiące małych robali, by ponownie zebrać się do kupy.


Mściciel „ożył” i ponownie zaatakował zaskoczonego tym wydarzeniem, Smoczego Miecza.
I tym razem był silniejszy i szybszy niż podczas poprzedniego pojedynku. Ponownie jednak udało się Garvalanowi zwyciężyć. Po raz kolejny Mściciel rozpadł się na robactwo, a Smoczy Miecz użył mocy swej broni by smoczym rykiem rozproszyć robactwo i zniszczyć Mściciela.
Bez powodzenia. Mściciel znów się poskładał do kupy i zaatakował szybko i brutalnie. I tym razem Garvalan nie dał mu rady. Trudno powiedzieć czy zbrakło sił, umiejętności ...czy nadziei na wygraną...
Odpoczywającego Sariusa dopiero odgłos smoczego ryku oręża towarzysza broni, obudził. Zbiegł akurat by zobaczyć jak Mściciel ponownie toczy bój z Garvalanem. Jak unika szerokiego zamachu Smoczego Miecza, jak jego dwa krótkie miecze wbijając się w szczeliny zbroi Garvalana.
Smoczy Miecz zginął jak wojownik.

A Sarius nie miał gdzie uciec. I nie chciał uciec. Więc starł się z Mścicielem...Był to inny bój, bowiem i Sarius i Mściciel mieli podobny styl walki. Różnica była taka, że Sarius był lepszy. Błyskawiczna wymiana ciosów, efektowne skoki i bloki. Sarius raz po raz pokonywał Mściciela, a ten padał na ziemię rozsypując się na robactwo. By po chwili podnieść się coraz silniejszy, coraz lepiej dopasowany do stylu Sariusa.
Coraz groźniejszy.
A Sariusowi kończyły się tricki i siły. Mściciel uodparniał się bowiem na ciosy, które go „zabijały”. Nie dawał się nabrać drugi raz na tą samą fintę ani na raz użyty trick szermierczy. W końcu zmęczenie i rosnący potencjał Mściciela sprawiły, że to Sarius popełnił błąd...ostatni w swym życiu.
Poczuł zimna stal przeszywającą jego serce, a potem zimne odrętwienie powoli opanowujące jego ciało.

Ostatni był Turam...spanikowany przerażony krasnolud czekał, na najwyższym piętrze Mściciela. A gdy ten przyszedł, uwolnił całą moc berła...Potężnego magicznego artefaktu.
Szkoda, że nie potrafił jej do końca kontrolować. Zielonkawe błyskawice wydobywające się z berła, rozszalały się po pokoju. Budynek zatrząsł w posadach, by się zawalić, zabijając Turama i grzebiąc całą trójkę... A z pomiędzy gruzów strażnicy, wychodziły na powierzchnię karaluchy.


Robactwo wyjątkowo trudne do wytępienia.

Tymczasem pogwizdując cicho mag, pracował nad kolejnym tworem. Wkrótce Ardala miała mu przynieść to czego potrzebował. Serce prawdziwej kapłanki.
Jego plan był coraz bliżej realizacji. Nic dziwnego, że był w dobrym humorze.

THE END
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172