lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   Przetrwać Apokalipsę II - Wyścig z czasem (18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/6705-przetrwac-apokalipse-ii-wyscig-z-czasem-18-a.html)

abishai 13-01-2009 12:37

Przetrwać Apokalipsę II - Wyścig z czasem (18+)
 
Co było wcześniej?

Phalenpopis, sala tronowa

Olbrzymia sala tronowa, której sufit, ginął w oparach zielonkawej mgiełki, szkarłatny prosty tron, wydający się zasysać czerwień z podłogi i kolumn. Niby prosty, a jednak wydawał się być centrum tej sali. Szkarłatny tron był...pusty.

Mimo to w sali tronowej zebrała się grupka magów, żołnierzy i kapłanów. W kryzysowych sytuacjach zwykli gromadzić się tutaj aby wysłuchać rozkazów swego pana i władcy, przedstawić mu swe wątpliwości. Gdy panował spokój , często snuli intrygi mające go zniszczyć, a im dać władzę. Jednak teraz, nie w głowie im były knowania. Oczekiwali od swego surowego władcy pomocy i przewodnictwa. Ale go tu nie było, Arsivius od kilku tygodni nie opuszczał swych prywatnych komnat i z nikim się nie kontaktował.
W tej chwili kłótnie obracają się wokół samowolnej wyprawy generała Galthusa. I tego co podczas niej odkrył...Głosy nabierają na sile, argumenty używane kłótni stają się coraz ostrzejsze i coraz bardziej odbiegające od tematu.
Nagle drzwi do sali otworzyły się z hukiem, pojawił się ognisty blask. I przez zebraną grupkę przeszedł szmer głosów. Arsivius, Arsivius. Rzeczywiście w drzwiach komnaty stał sam król czarodziej Arsivius. Wychudzony, łysy mężczyzna z krótką bródką, w szatach przypominającym fakturą metal, a jednak giętkich jak jedwab. W dłoni jego płonął ogień, a dookoła głowy Arsiviusa latał jego chowaniec.

- Widzę, że zapomnieliście, kto tu rządzi...co to za harmider.- rzekł poirytowanym głosem król czarodziej.
-Panie, generał Galthus złamał twój zakaz.- rzekła kapłanka Diamorga.
Król czarodziej ruszył w kierunku tronu, a Galthus otarł pot z czoła. Arsivius zazwyczaj zabijał tych którzy mu się sprzeciwiali, w najlepszym przypadku. Niemniej zamyślony król czarodziej zasiadł na tronie. I wreszcie spytał.- Co się zdarzyło?
- Ktoś wdarł się do zamku mój panie.- rzekł Galthus.
- Wdarł? Niemożliwe, ale jakim cudem?- arcymag był zdziwiony.
- Przez wychodek.- rzekł generał.
-A zabezpieczenia?- spytał Król czarodziej.
-Ominęli je, mój panie.- rzekł generał.- Ktoś im pomagał.
-I co ukradli?- pyta Arsivius.
-Nic.- odparł generał Galthus.
-Nic?- zdziwił się Arsivius.- To niezwykłe.
-Też tak uznałem i dlatego ich tropiłem. I nie ja jeden. Także Władca Szczurów się nimi interesuje.- rzekł Galthus.
- Władca Szcz?...Silberkinnowie! –krzyknął zdumiony Arsivius.
- Rzeczywiście. Zatrzymali się w domu Turama Silberkinna, ale zanim ich dopadłem...uciekli do Dzielnicy Świątynnej.-rzekł generał z triumfującym uśmiechem.- Ów krasnolud udał się wraz nimi.
- A więc zginęli.- wtrąciła kapłanka Pochlebcy.
- Nie.. Aywarg maczał w tym palce, oni mają plan.-odparł Arsivius.- Generale, złap ich żywcem.
- A co z wojskiem otaczającym miasto?- spytał Galthus.
- Czyim wojskiem?- zdziwił się Arsivius.
-Zgraja wygłodniałych potworów, oblega miasto...nie mają żadnego pana.- wyjaśnił generał.
- Chyba wiesz co się robi, ze szkodnikami Galthusie. – król czarodziej machnął dłonią na znak by wykonał rozkaz.
-Zgodnie z twym życzeniem, panie.- Galthus uśmiechnął się tylko, skłonił głęboko.
-A teraz sprowadźcie mi Aywarga Silberkinna, mam z nim do pomówienia...I katów też.- rzekł władczo król czarodziej. I po chwili sala opustoszała zostawiając Arsiviusa samego.

Ukryta dolinka na południe od Phalenpopsis

Długi ciemny tunel doprowadził Turama i pozostałych tutaj. Światło słoneczne, byłoby wystarczającym powodem do radości...Ale nikt się nie uśmiechał. Straszliwą cenę zapłacili za prawo przejścia przez dzielnicę świątynną. Rasgan i Yokura stracili swe miecze, druidka kostur, i omal wilczycę. Na szczęście uderzenie pioruna nie okazało się śmiertelne.
Ale co gorsze Dzielnica Świątynna zabrała im Aydenna...I była to największa ze wszystkich strat. Milkliwy elf, wiecznie skrywający swe oblicze, był przecież faktycznym przywódcą grupy. Gdyby nie jego inicjatywa...gdy nie jego plany i pomysły, a w końcu...Gdyby nie jego poświęcenie, żadne z nich nie opuściłoby żywe miasta. Nic dziwnego, że nastroje były niewesołe. Zwłaszcza Turam był markotny. Usiadł niedaleko atrapy głazu, która pełniła rolę wejściowych do tunelu którym wyszli. Dolinka była cicha, jej środkiem płynął płytki strumyk pełen ożywczej chłodnej wody. A jego brzegi porastała płowiejąca trawa. Także w samym strumieniu próżno było szukać ryb. Mimo to żadnych innych śladów skażenia magią nie dało się znaleźć. Dobre miejsce na krotki odpoczynek...Ale nad czwórka ocalałych niczym miecz Damoklesa wisiała kwestia: Co dalej?

Hyalieon , Południowe lasy

- Graiholm? - półelfka przez chwilę rozmyślała.- Tak, to dobry pomysł. Wątpię by elfy tam dotarły, może jeszcze zdążymy ich ostrzec.-Gdy nimfa zajmowała się opatrywaniem ran, za pomocą środków znalezionych przy trupach elfów. Półelfka opowiadała. -Jestem Calvea z klasztoru Mindstream nad Morzem Klejnotkowym. Najemniczka z zawodu...Ostatnio pracowałam jako ochroniarz w kopalniach na południe stąd. Łatwa praca i duże zarobki...Odpieraliśmy jedynie okazjonalne łupieżcze rajdy podziemnych krasnoludów i draewów, czasem wędrownego potwora. Ale to...Te elfy nie przybyły złapać paru niewolników. To była zwykła inwazja! Wdarli się przez podziemne krainy wielka liczbą, atakowali bez litości i nie dbając o straty wśród swoich...Nie trwało długo, nim rozbili nasze w wojska w drobny puch...Tawrok zarządził odwrót w stylu: „ ratuj się kto może”. Ale nic innego nie mogliśmy zrobić? Jesteśmy najemnikami, nie regularnym wojskiem...Jednak wstyd mi że opuściłam cywili w potrzebie.
Tu przerwała na moment i dodała.- Wybacz, mówię tylko o sobie...Kim jesteś i co tu robisz? Nie pachniesz, ani jak człowiek, ani jak elf...Trochę jak las. Ale daleko ci do zapachu satyra.

Yokura 13-01-2009 14:08

Dolinka była bardzo spokojna, w pewnym sensie aura tam panująca dała orkowi uspokojenie, promienie słoneczne ogrzewały jego zielonkawą skórę, a w uszach szumiał przyjemnie strumyczek. Nie można jednak było zapomnieć o niedawnej przeszłości, o stracie przewodnika drużyny, o tym który wszystko kontrolował i prowadził mądrze.

Yokura podszedł do strumyka, a następnie przemył się chłodną wodą. Na plecach orka pojawiły się ciarki, wada ta była bardo zimna, ale i krystalicznie czysta, dawała orzeźwienie którego teraz Yokura potrzebował.

Ork chciał trzeźwo ocenić sytuacje, zwrócił się w stronę reszty drużyny, patrząc na Luinëhilien, Turama i Rasgana dostrzegał ogromny smutek i pewną bezsilność. Drużyna straciła swoje oręża w walce z konstruktem, każdy członek drużyny odniósł rany. Najrozsądniejszym rozwiązaniem dla orka było poszukanie jakiegoś bezpiecznego schronienia. Jednak pozostawało ważne pytanie, kto ma teraz nimi kierować i podejmować te najważniejsze decyzje.

- Aydenn był dla nas niezastąpiony, ale teraz gdy go zabrakło musimy sobie jakoś poradzić. - ork powiedział suchy fakt, z którego na pewno każdy zdawał sobie sprawę - Nie możemy tu zostać za długo, musimy poszukać innego bezpieczniejszego schronienia, a także zdobyć jakąś broń - Yokura nie próbował nawet brzmieć jak Aydenn, ale coś trzeba był zrobić bo odpoczywając coraz dłużnej tutaj narażali się na niebezpieczeństwo.

- Mości Turamie, czy możesz nas zaprowadzić do jakiegoś bezpiecznego schronienia, jakąś w miarę bezpieczną drogą? - Zapytał Yokura szczerze mając nadzieje na usłyszenie pozytywnej odpowiedzi.

Markus 18-01-2009 14:02



Hyalieon
“Południowe Lasy”


Tym razem Aeterveris miała racje i wśród zapasów martwych elfów znalazła trochę środków, które mogłyby przydać się do opatrywania ran. Co prawda znaleziska nie dorównywały dobrze zaopatrzonej torbie medyka, ale zawsze były lepsze niż nic. Szczególnie, gdy lecznicza moc nimfy nie chciała działać jak należy. Przeklęta dzika magia!

Po krótkiej chwili dziewczyna złożyła znalezione rzeczy nieopodal rannej półelfki, a zaraz po tym ściągnęła plecak, by zapakować do niego jedzenie, które znalazła w jukach należących do poległych. Nie wszystko, co należało do elfów wydawało się jadalne, więc na wszelki wypadek Aeterveris zabrała tylko te rzeczy, co do których nie miała wątpliwości. W tych czasach o pożywienie wcale nie było tak łatwo, więc żal byłoby cokolwiek zmarnować. A trupy elfów raczej nie powinny mieć jej tego za złe.

Po tych szybkich przygotowaniach, nimfa podwinęła resztki materiału, który dawniej był rękawami jej podróżnego ubrania i zabrała się do pracy. Jej umiejętności pozostawiały wiele do życzenia, ale tamować krwawienie i oczyszczać ranę w końcu się nauczyła. Tyle razy widziała, jak robią to kapłani i medycy, a zarazem sama nie raz pomagała rannym, że powoli zaczynała się przyzwyczajać do widoku rozciętego, krwawiącego ciała, czy wystających na światło dzienne kości. I choć założenie porządnego opatrunku wciąż było dla Aeterveris trudniejsze od rzucenia prostego, leczniczego zaklęcia, to jednak często było mniej niebezpieczne dla rannego.

W czasie, gdy nimfa próbowała nie dopuścić, by półelfka wykrwawiła się na śmierć, ranna zaczęła opowiadać o ostatnich wydarzeniach. Aeterveris słuchała jej słów z uwagą, ani razu nie przerywając i w miarę możliwości próbując skoncentrować się na swojej pracy, co okazało się wcale nie tak łatwe, jak początkowo zakładała. Pomimo skupienia, gdy Calvea doszła w swej opowieści do momentu inwazji elfów, Aeterveris zbyt mocno otarła ranę na ramieniu wojowniczki, przywołując tym samym grymas bólu na jej twarz.

- Czy ty na pewno wiesz co robisz? - spytała półelfka, na moment przerywając swój wywód.
- Oczywiście, że tak. – skłamała Aeterveris, w duchu ciesząc się, że Calvea nie widzi jej twarzy. – A teraz przestań się wiercić i mów dalej. Chciałabym też wiedzieć kim jest ten Tawrok. Przywódcą górników, czy waszym... znaczy się najemników?

Podczas, gdy Calvea odpowiadała na pytanie nimfy i kończyła swoją opowieść, Aeterveris zastanawiała się co dalej. Graiholm mógł być na razie bezpiecznym miejscem, ale co jeżeli dotrą tam elfy? Nimfa nie chciałaby zostać uwięziona w nieznanym sobie mieście, z praktycznie nieznanymi sobie osobami. Z drugiej jednak strony, teraz nie miała już innego wyboru, jak podążać dalej w obranym wcześniej kierunku i liczyć na uśmiech losu.

- Wybacz, mówię tylko o sobie... Kim jesteś i co tu robisz? Nie pachniesz, ani jak człowiek, ani jak elf... Trochę jak las. Ale daleko ci do zapachu satyra.

Aeterveris uśmiechnęła się w odpowiedzi na słowa półelfki, choć doskonale wiedziała, że wojowniczka tego nie dostrzeże. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, jak wiele powinna powiedzieć na swój temat, ponad to, co powiedziała już wcześniej. W końcu postanowiła nie mówić więcej, niż jest to całkowicie konieczne.

- Jestem Aeterveris, a mój dziwny zapach wynika zapewne z tego, że jestem też nimfą. Jednak nie mamy teraz czasu na dłuższe opowieści, lepiej będzie jeżeli ruszymy jak najszybciej. Jesteś w stanie iść?

Calvea skinęła głową, jednak najwyraźniej przeceniła swoje siły i choć sama podniosła się z ziemi, to miała dość spore problemy z ustaniem na nogach. Aeterveris podparła więc ranną półelfkę i obie kobiety razem ruszyły w kierunku traktu.

***

Droga powrotna na trakt była znacznie dłuższa, dłuższa nawet od tego, co oczekiwała nimfa. Tym bardziej Aeterveris ucieszyła się, gdy w końcu pomiędzy drzewami dostrzegła zarys sylwetki Gaalhila i stojącego nieopodal wierzchowca elfów. Gdy tylko nimfa zbliżyła się do mężczyzny, natychmiast zabrała głos, nie dając towarzyszowi czasu na zadanie jakiegokolwiek pytania.

- To Calvea, była najemnikiem w pobliskich kopalniach, do czasu, gdy zostali zaatakowani przez elfy. – tłumaczyła pośpiesznie Aeterveris, odpowiadając na niewypowiedziane pytanie – A to jest Gaalhil, mój towarzysz, o którym ci wspominałam. – zwróciła się do półelfki – Skoro mamy już te śmieszne formalności za sobą, to powiedz mi Gaalhil, czy masz coś co mogłoby pomóc przyśpieszyć gojenie się ran? Calvea nie jest w najlepszym stanie, a my musimy jak najszybciej dostać się do Graiholm.

Półelfka już otwierała usta, by zaprotestować i powiedzieć, że wcale nie jest z nią tak źle, jednak Aeterveris nie dała dojść kobiecie do słowa.

- Jeżeli Gaalhil nie znajdzie wśród swoich rzeczy nic, co mogłoby ci pomóc, to jeszcze raz spróbuje uleczyć twoje rany. Później jednak będziemy musieli ruszać. Pod drodze opowiesz nam coś więcej o tych kopalniach i ataku elfów, dobrze Calvea?

Aeterveris nie chciała mówić towarzyszom, co jest prawdziwą przyczyną jej pośpiechu, w końcu nie musieli na razie tego wiedzieć. Nimfa liczyła, że dotrą do miasta przed elfami, ostrzegą mieszkańców, a następnie chciała jak najszybciej wyruszyć dalej. W razie czego, nawet samotnie. Dzięki temu łatwiej powinna uniknąć ewentualnych niebezpieczeństw i mogłaby poruszać się szybciej, niż do tej pory. Jeżeli Calvea miała rację i elfy zdecydowały się na inwazje, to Aeterveris niewiele mogła na to poradzić, poza ostrzeżeniem innych, gorzej chronionych osad, które mogłyby stać się celem dla najeźdźców.

Odyseja 24-01-2009 17:25

Luinehilien odwróciła twarz od palących promieni słońca. Na moment oślepiło ją. Cały czas szła z tyłu, ostatnia, więc i teraz znalazła się na powierzchni na samym końcu. Dopiero po chwili, gdy wzrok przyzwyczaił się do światła, rozejrzała się dokoła.

Widok drzew, strumienia, słońca i trawy powinien ją ucieszyć. To był jej świat. Nie zatłoczone miasto. Przyglądała się jednak temu wszystkiemu z przygnębieniem. Po tym wszystkim, co wydarzyło się w świątyni… tu było zbyt spokojnie i pięknie. Tak, jakby natura kpiła sobie z grupki wędrowców, którzy cudem i tylko dzięki poświęceniu innych wydostali się z upadającego miasta. Szybko jednak odrzuciła od siebie te myśli.

Szok, w jakim nadal była i osłabienie spowodowane wdychaniem oparów z tajemniczej kadzielnicy powstrzymywały łzy. Linehil ostrożnie położyła Nuhillę na trawie. Już gdy druidka ją niosła, upewniła się, że wilczyca żyje. Usiadła obok niej i dopiero teraz zorientowała się, jak bardzo boli ją przypalona ręka. Inni jednak bardziej potrzebowali pomocy od niej.

Spojrzała po przygnębionych twarzach towarzyszy. Wszyscy byli słabi i ranni.

Prawda jest taka, że Luinehilien również wyglądała fatalnie. Poszarpane włosy, blada twarz, spuchnięte powieki… Przynajmniej rana nie krwawiła.

Do tego wszystkiego dochodziły wyrzuty sumienia. Niepotrzebnie przyzwała błyskawice. Znowu nic nie poszło tak, jak powinno. Potwór, z którym walczyli zapewne nawet tego nie zauważył. Natomiast ucierpieli wszyscy inni.

- Aydenn był dla nas niezastąpiony, ale teraz gdy go zabrakło musimy sobie jakoś poradzić. Nie możemy tu zostać za długo, musimy poszukać innego bezpieczniejszego schronienia, a także zdobyć jakąś broń. Mości Turamie, czy możesz nas zaprowadzić do jakiegoś bezpiecznego schronienia, jakąś w miarę bezpieczną drogą?

- W… W tym stanie daleko nie zajdziemy… - odezwała się cicho druidka, nie mogąc opanować drżenia głosu. – To miejsce musi być niedaleko…

Zamilkła i podeszła do Nuhilli. Nie mogła jej nieść. Była zbyt słaba. Wyciągnęła odpowiednie zioła i spróbowała ocucić towarzyszkę.

***

Gdy szli, druidka przyspieszyła kroku i dogoniła Rasgana. Wyciągnęła sejmitar i podała mu.

- Wydaje mi się, że w twoich rękach będzie z niego większy pożytek…

Sama może i potrafiła walczyć bronią białą, ale na pewno o wiele gorzej niż wojownik. Poza tym ona miała możliwość przemiany w zwierzę.

- Jeszcze jedno… Przepraszam, za te pioruny w Dzielnicy Świątynnej… Nie wiedziałam, co robić…Nie spodziewałam się, że to się tak skończy… - głos kobiety był cichy i słaby, ale dosłyszalny.

Wolałaby, żeby magia obróciła się przeciwko niej, a nie osób znajdujących się w pobliżu…

rasgan 25-01-2009 12:18

Elf przyklęknął nad brzegiem strumienia. Popatrzył na swe rozmazane odbicie. To co zobaczył wcale nie było podbudowujące. Było wręcz przeciwnie – kolejny raz stracił towarzyszy. Kolejny raz czuł, że jego przeznaczeniem, przeznaczeniem w które nie wierzył, jest zostać legendą kroczącej śmierci. Jego celem było zdobyć potęgę i obalić bogów, tymczasem jednak sam był zabawką w ich rękach. Jakże ich nienawidził. Wszystkich jednakowo.

Uderzył dłonią w wodę. Odbicie pokryło się kręgami fal rozchodzącymi się nierównomiernie po powierzchni strumienia. Elf nachylił się by zaspokoić pragnienie. Pieczołowicie obmył twarz, jakby chciał zmyć z siebie wspomnienia. Odrzucił w niepamięć wydarzenia sprzed kilkunastu chwil. Wyrzucił gdzieś w mroki swej pamięci wspomnienie Aydenna i Mi Raaza. Pożegnał się z nimi najlepiej jak potrafił – po prostu uczcił ich pamięć zapominając o nich, by nie kalać ich swą nieczystą duszą.

Z zadumy wyrwała go druidka.
- Wydaje mi się, że w twoich rękach będzie z niego większy pożytek...
- Mam podobne wrażenie -
elf zabrał oręż i zamachnął się nim kilka razy. Chciał po prostu sprawdzić czego może się spodziewać po broni, a nie chwalić się swoimi umiejętnościami. – Nie wydaje mi się jednak, bym był w stanie kogokolwiek ochronić, skoro sam ze sobą sobie nie radzę. - Na twarzy elfa zagościł smutek. Właśnie dotarło do niego, że stracił swoje miecze. Miłość i nienawiść były dla niego wszystkim. Prezent ten był mu bliższy niż cokolwiek co posiadał. - Jeden, choć gorszy od dwóch, jest lepszy od żadnego prawda? – zapytał półelfkę patrząc nieobecnym wzrokiem na sejmitar.

Nastała niezręczna chwila milczenia.

- Poczekajcie chwilę na mnie. Postaram się dowiedzieć gdzie jesteśmy i w którą stronę można by było się udać. Może znajdę jakieś schronienie. Jeśli nie wrócę przez godzinę ruszajcie na południe.
Yokura weź na razie miecz. W tym co chcę zrobić będzie mi tylko przeszkadzał
– elf rzucił orkowi sejmitar i odszedł o kilkanaśnie kroków od grupy. Popatrzył w niebo w poszukiwaniu jakichkolwiek drapieżników. Gdy ich nie zauważył rozpoczął transformację w kruka.

* * *

Lot był wolnością. Rasgan uwielbiał latać. Bardziej jednak lubiał biec przez las pod postacią wilka, a marzył by zakosztować tego jako pantera. By to zrobić jednak musiał w jakiś sposób posiąść moc przemiany w dzikiego kota. Na razie mógł tylko to, na co pozwalały mu amulety. Wzbił się więc w powietrze i zataczał coraz szersze kręgi w poszukiwaniu jakichś wskazówek w którą stronę powinni się udać. Elf miał nadzieję, że uda mu się znaleźć jakieś miejsce, w którym mogliby zatrzymać się na noc, odpocząć do rana, zjeść coś i opatrzyć rany oraz co najważniejsze – zastanowić się co dalej.

On sam sobie poradzi. Nie odniósł poważnych obrażeń, a nawet gdyby to i tak by się zagoiły w błyskawicznym tempie. Gorzej było z wilczycą i jej właścicielką. Turam właśnie opuścił dom, a Yokura stracił swojego idola. W drużynie źle się działo. Zostali zdziesiątkowani, morale zostało osłabione i nie mieli przywódcy. Ktoś musi objąć jego miejsce, ale szlachcic nie sądził by się na niego nadawał.

* * *

Elf miękko wylądował w pobliżu drużyny. Szybko zmienił swą postać i zdał relację z tego co widział.

abishai 28-01-2009 14:32

Hyalieon , Południowe lasy

- Oczywiście, że tak. –odparła nimfa. – A teraz przestań się wiercić i mów dalej. Chciałabym też wiedzieć kim jest ten Tawrok. Przywódcą górników, czy waszym... znaczy się najemników?
Calvea...wydawała się wsłuchiwać w ton głosu nimfy. I nie bardzo jej się ów ton głosu podobał. Ale ostatecznie odpowiedziała na pytanie.
-Tawrok to najbardziej irytujący, arogancki belsamethianin jaki chodzi po Tais, były dowódca partyzantki. I dlatego uważa, że wie wszystko najlepiej.- rzekła z pewną ironią kobieta w głosie.- I dowodził ochroną kopalni...Bardzo dobrze zresztą. Ale tym razem sytuacja go przerosła.
Calvea przymknęła oczy i kolejne słowa wyrzucała z siebie z pewną trudnością. – Tawrok jest też moim najlepszym przyjacielem, jest prawie jak starszy brat...Rozdzieliliśmy się podczas bitwy...A właściwie, ja musiałam mu odwodnić mu, że sobie potrafię sama poradzić...Nie mów mu jak skończyłam, dobrze? Tawrok chciał się wycofać do Graiholm... Jest z niego twarda sztuka, więc na pewno mu się udało i dlatego też mnie musi się udać.
Po tych słowach przerwała i spytała.
- Wybacz, mówię tylko o sobie... Kim jesteś i co tu robisz? Nie pachniesz, ani jak człowiek, ani jak elf... Trochę jak las. Ale daleko ci do zapachu satyra.
- Jestem Aeterveris, a mój dziwny zapach wynika zapewne z tego, że jestem też nimfą. Jednak nie mamy teraz czasu na dłuższe opowieści, lepiej będzie jeżeli ruszymy jak najszybciej. Jesteś w stanie iść?- odpowiedź bardki spowodowała minę nieufności na twarzy najmeniczki, ale nic nie odparła.
Calvea skinęła głową, jednak najwyraźniej przeceniła swoje siły i choć sama podniosła się z ziemi, to miała dość spore problemy z ustaniem na nogach. Aeterveris podparła więc ranną półelfkę i obie kobiety razem ruszyły w kierunku traktu.
Obie ruszyły powoli przez las...Nimfie nietrudno było się domyślić, że obecna była upokarzająca dla dumnej wojowniczki. Calvea miała wargi zaciśnięte w gniewie... Na twarzy wypieki. Jednak nie skarżyła się...Uparcie "wpatrywała" w drogę naprzód. Powoli krok za krokiem ruszały z powrotem do Gaalhila. Aeterveris niepokoiło powolne tempo...Jeśli w pobliżu jest więcej wrogich elfów. Nie zdążą im uciec.
W końcu dotarły na miejsce...Gaalhil na ten widok chciał krzyknąć coś, ale nimfa go uprzedziła. I wyłożyła całą sytuację.
-Niestety nie mam....ale mamy transport dla rannej.- rzecze w odpowiedzi Gaalhil klepiąc raptora bitewnego. Wspólnie nimfa i szlachcic wpakowali ranną tajemniczkę, na zwierzę. Calvea przytula się do niego ciałem, a Gaalhil wędruje obok ciągnąc cugle bestii
Cała grupa ruszyła drogą, tym razem szybciej...Popędzani przez wiszące nad nimi zagrożenie.

Południowe Lasy, Graiholm



Duże i potężne mury miasta robiły wrażanie nie do zdobycia. Niemniej cisza jaka z nich dobiegała była złowieszcza. Wielkie mury nie stanowiły bowiem obrony...gdyż nie było obrońców na nich. Zwodzony most był opuszczony i nikt na nim nie zatrzymywał podróżnych.
Kroki dwójki wędrowców i raptora odbijały sie echem po drewnianych deskach mostu.
Miasto wyglądało jakby nagle jego mieszkańcy znikli...Warsztaty były otwarte, mieszkania porzucone...nawet stały tu, niedojedzone stygnące posiłki.
Miasto wydawało się być opustoszałe, wymarłe...ale gdzie ciała? Nie było, ani żywych ani martwych stworzeń...Żadnego odoru śmierci. Jakby wszyscy nagle znikli!
Ale nie byli tu sami...Czułe ucho nimfy dosłyszało jakieś kroki, rozmowy w bocznych uliczkach. byli obserwowani...Przez kogo? Tego Aeterveris nie wiedziała.
Miasto samo w sobie było dość spore...budynki w większości wybudowane według ludzkich gustów, choć ślad elfich wpływów w architekturze był widoczny.

Ukryta dolinka na południe od Phalenpopsis

Krasnolud siedział przybity sytuacją...Nie spodziewał się śmierci Aydenna. Bez niego czuł się pozbawiony woli życia. Nie wiedział co ma robić. Dotąd właśnie ów elf o wszystkim decydował i planował.
- Aydenn był dla nas niezastąpiony, ale teraz gdy go zabrakło musimy sobie jakoś poradzić.Nie możemy tu zostać za długo, musimy poszukać innego bezpieczniejszego schronienia, a także zdobyć jakąś broń. - słowa orka napawały smutkiem Turama, tym bardziej że miał rację.
- Mości Turamie, czy możesz nas zaprowadzić do jakiegoś bezpiecznego schronienia, jakąś w miarę bezpieczną drogą? – Słowa półorka przywróciły Turama do rzeczywistości. Potarł dłonią czoło...rzekł smutnie.- Bezpieczne? Nie wiem...czy gdziekolwiek jest.
- W… W tym stanie daleko nie zajdziemy… - odezwała się cicho druidka, nie mogąc opanować drżenia głosu. – To miejsce musi być niedaleko…
- Pół dnia drogi stąd, jest wioska...a przynajmniej była.- mówi Turam wstając.- i tam powinniśmy wyruszyć.
Krasnolud patrzył jak druidka cuciła zwierzęcą towarzyszkę, z dobrym skutkiem...Wilczyca powoli wstała i nieco chwiejnie zaczęła chodzić.
Wyruszyli wzdłuż strumienia, który miał ich doprowadzić do wioski...ale po krótkiej wędrówce, nastąpiła przerwa. Rasgan, Yokura i Luinehilien zaczęli debatować nad tym, kto ma używać sejmitara druidki. Krasnolud skorzystał z przerwy i nabrał wody do manierki nie zwracając uwagi na działania reszty grupy.
Rasgan zmienił się nagle w kruka i poderwał do lotu. Obszar przypominał czas jesieni, żółknące trawy, niebieskie niebo, żadnych chmur...W dole jedynie trójka towarzyszy... i wilczyca druidki. Żadnych innych zwierząt, ani innych isto...Nagle Rasgan spojrzał w jednym kierunku ruchu w wysokiej żółknącej trawie...Coś się tam przemieszczało...Coś wielkości goblina.
Ale to nie był goblin, raczej...dziecko?! Wychudzona postać. Odziana w zniszczone ubranie sięgające do kolan, miała naciągnięty na głowę lniany worek z wyciętym otworem na jedno oko. W miejscu drugiego miała przyszyty błękitny guzik sporych rozmiarów. Oprócz tego worek zdobiły jeszcze dwa czerwone jak krew kółka mające przypominać rumieńce oraz niedbale narysowany trójkątny nos. Całość nakrycia wieńczyły lniane sznurki ufarbowane na ciemnobrązowy kolor.

Yokura 29-01-2009 19:00

- Poczekajcie chwilę na mnie. Postaram się dowiedzieć gdzie jesteśmy i w którą stronę można by było się udać. Może znajdę jakieś schronienie. Jeśli nie wrócę przez godzinę ruszajcie na południe.
Yokura weź na razie miecz. W tym co chcę zrobić będzie mi tylko przeszkadzał.


Yokura chwycił sejmitar, w jego rękach bardziej wyglądał jak duża wykałaczka niż miecz. Uważnie przyglądał się co robi Rasgan, ten odszedł na kilka kroków od drużyny spoglądając w niebo, następnie zatrzymał się i przemienił w coś. Czarny duży ptak uniósł się w powietrze, jak przypuszczał Yokura był to kruk. Ork patrząc w niebo cały czas śledził lot czarnego ptaka.

Wreszcie Rasgan wylądował i następnie przyjął swoją prawdziwą postać. Dość zaniepokojonym tonem zaczął opowiadać o dziwnej postaci jaką dostrzegł z powietrza:
Wychudzona postać. Odziana w zniszczone ubranie sięgające do kolan, miała naciągnięty na głowę lniany worek z wyciętym otworem na jedno oko. W miejscu drugiego miała przyszyty błękitny guzik sporych rozmiarów. Oprócz tego worek zdobiły jeszcze dwa czerwone jak krew kółka mające przypominać rumieńce oraz niedbale narysowany trójkątny nos. Całość nakrycia wieńczyły lniane sznurki ufarbowane na ciemnobrązowy kolor.

Orka najbardziej zaniepokoiło że postać podąża w kierunku drużyny.
- Co tu się u licha dzieje - warknął Ork - Mości Turamie czy wiesz coś o tej dziwnej postaci? Czy kiedykolwiek słyszałeś o takim kimś lub czymś? Przypuszczam że na co dzień nie widuje się takich postaci w tych stronach.
- Rasganie weź swój miecz - rzekł Yokura przekazując ostrze w ręce Rasgana - Tobie bardziej może się przydać.

Półork odwrócił się w kierunku wysokich traw z których jak sądził Rasgan wyłoni się postać.

g_o_l_d 30-01-2009 01:19

Drobne paluszki sprawnie wyrywały małe płaty mięsa spomiędzy mysich żeber i pośpiesznie wkładały je do ust. Timi oblizując ostatnie kosteczki czuł, jak niezaspokojony od kilku dni głód, wciąż się w nim wzmaga. Nadgnity gryzoń, którego przed chwilą łapczywie pochłonął, smakował jeszcze gorzej niż śmierdział. Mimo to chłopiec podniósł się niezdarnie na równe nogi i zaczął przeczesywać niewielką polanę z nadzieją na dodatkową porcję. Otaczające go źdźbła trawy leniwie falowały na wietrze, niemal całkowicie przesłaniając malca morzem wysuszonych liści w kolorze letniego słońca.

W chwili, gdy Timi już miał penetrować kolejną norę polnej myszy do jego uszu dotarł dźwięk, którego od dawna nie słyszał. Zamarłszy w bezruchu pomału obrócił się w stronę skąd dobiegał obiecujący odgłos szelestu ptasich skrzydeł. Po jego umorusanym od krwi i brudu podbródku spłynęła ciągnąc się ślina, gdy ponad koronami drzew dostrzegł kruka, unoszącego się leniwie na podmuchu ciepłego południowego wiatru. Wyłupiaste oko w kolorze nieba spoglądało bacznie na ptaka, który zataczał coraz to większe koła ponad koronami drzew. Głuchą ciszę nagle przerwało głośne burknięcie pustego brzucha. Malec złapał się za kiszki, usilnie dopominające się konkretnej strawy. Wnet jego zimne niczym lód spojrzenie skierowało się w stronę kruka.

Młodzian wyczuł, że został spostrzeżony przez zwierzę, które nagle zmieniło tor lotu, kierując się ku ziemi. Nie zwlekając chwili dłużej chłopiec zerwał się do biegu. Gwałtowny podmuch wiatru połamał wysuszone źdźbła trawy i poderwał z ziemi pożółkłe liście i ziarna piasku. Spomiędzy tumanów kurzu wydobył się dumny orzeł, o lśniącym złotem i brązem piórach. Silne skrzydła w mgnieniu oka poderwały zwierzę ponad korony drzew. Nie szczędząc sił, majestatyczny ptak, mknął w stronę niczego niespodziewającej się ofiary. W chwili, gdy nabrał wysokości, skulił skrzydła ku ciału, obróciwszy się na plecy runął w dół ciasnym korkociągiem. Jego perłowo czarne szpony przecinały powietrze niczym stal najcieńszy jedwab. Ofiara spostrzegłszy drapieżnika pośpiesznie skryła się pod koronami drzew. Orzeł z trudem wyrównał lot, mknąc nad obozem niczym złota strzała. Do uszów wszystkich zebranych dobiegł charakterystyczny krzyk ptaka, który odbił się echem jeszcze mile dalej. Zaskoczona grupka uciekinierów wzniosła twarze ku niebu, gdzie spokojnym lotem kołował nad nimi zaintrygowanym znaleziskiem ptak. Nie minęła dłuższa chwila, a ciekawskie zwierzę osiadło spokojnie na jednej z gałęzi, starego buka górującego nad strumieniem. Ptak przekrzywiając, niczym zaskoczony, głowę, spoglądał na prowizoryczny obóz czarną jak noc źrenicą otuloną złocistą tęczówką. Kruk miał wiele szczęścia, w porę umykając przed napastnikiem. Gdyby nie czujność czarnego ptaka, niechybnie stałby się kolejnym posiłkiem majestatycznego stworzenia, od którego bił ledwie wyczuwalny mistyczny blask.

Odyseja 05-02-2009 18:17

Luinehilien usiadła na brzegu strumienia i zanurzyła dłonie w zimnej, orzeźwiającej wodzie… i syknęła cicho z bólu. Lewa, zraniona ręka okrutnie dała o sobie znać. Druidka jedną ręką nabrała wody w garść i napiła się.

Metamorfoza Rasgana zainteresowała druidkę. Na pewno nie był druidem. Raczej nie magia. W takim razie przemianę mógł umożliwić jakiś artefakt.

Nie było jednak na tyle czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Wyciągnęła zabraną z domu Turama apteczkę aby wszystkim opatrzyć rany. Na końcu sobie. O ile oczywiście zdąży.

Ciszę, jaka panowała w lesie przerwał krzyk ptaka. Nie, nie kruka. Polującego drapieżnika. Zapewne orła.

- Rasgan... - Luinehilien skierowała przerażone spojrzenie w niebo. Ptak mógł wybrać na swą ofiarę mysz, lub innego gryzonia, ale również kruka… Nawet, gdyby wzbiła się w powietrze, nie zdążyłaby... Na szczęście po chwili Rasgan wylądował na ziemi, a orzeł usiadł na pobliskiej gałęzi. Kobieta cicho odetchnęła z ulgą. To mogło się naprawdę źle skończyć…

- W porządku? – zapytała elfa, ale widziała, że nic mu nie jest. W zmienionej postaci bardzo trzeba było uważać na drapieżniki. Sama się o tym nieraz przekonała na własnej skórze. Rasgan również zapewne dobrze o tym wiedział. Inaczej najprawdopodobniej padłby ofiarą patrzącego na nich z zaciekawieniem orła.

rasgan 08-02-2009 12:26

-W porządku? – zapytała druidka.
- Wszystko gra. Dzięki mała – odpowiedział jej elf jednocześnie obdarzając są szerokim uśmiechem i puszczając do niej oczko.
Rasgan odebrał od orka miecz, schował go i stanął nad brzegiem strumyka.
- Poczekajmy. Zobaczymy co się stanie. Tak czy inaczej jesteśmy w niebezpieczeństwie. Albo to dziecko czegoś się wystraszyło i ucieka w naszą stronę, albo ono jest dla nas zagrożeniem. Niestety nie jesteśmy w stanie tego określić. – elf zastanowił się jeszcze chwilę i rzekł ponownie – Wyjdę mu naprzeciwko.

Szlachcic nachylił się nad strumieniem, obmył twarz i ruszył w kierunku, z którego przypuszczalnie miało nadbiec dziecko. Miał zamiar spotkać się z dzieciakiem i spróbować dowiedzieć się czegoś więcej o nim i zagrożeniu jakie ze sobą sprowadzał nim zaprowadzi go do reszty drużyny.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:38.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172