Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2009, 23:49   #1
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
[DnD FR 3.5] W Cieniu Menzoberranzan


W Cieniu Menzoberranzan





Amaril z trudem przedzierał się przez kłęby ciemnego, gryzącego dymu spowijającego tego dnia sklepienie olbrzymiej jaskini, mieszczącej drowie miasto Menzoberranzan. Tak szybko jak tyko było to możliwe mijał olbrzymie zdobione stalaktyty, wokół których wiły się wąskie, podobne bardziej do gzymsów, ścieżki. Zaledwie kilka godzin temu, nieopodal tego miejsca rozegrała się krwawa i okrutna bitwa, zakończona totalnym unicestwieniem jednego z pomniejszych domów. Tak wysoko położony w hierarchii miasta jak Faen Tlabbar nie zwracał uwagi na tak poślednie rodziny szlacheckie jak ten, który od niespełna dwudziestu lat zajmował niegdyś opuszczony pałac, który właśnie wyłonił się z ciemności.

Malujący się przed nim obraz był doprawdy przerażający. Amarila zastanowiła skala zniszczeń, które przyszło mu oglądać. Nie znał jeszcze najnowszych wieści, wiec mógł tylko zgadywać który z pomniejszych domów Menzoberranzan zdecydował się na ten atak. Zdecydowanie jednak, nie przeprowadził go w pojedynkę, bez jakiegoś silniejszego sprzymierzeńca. Stalaktyt mieszczący jeszcze nie tak dawno przybyłą - patrząc w standardach drowiej rachuby czasu – rodzinę szlachetnie urodzonych emigrantów, ledwie trzymał się stropu. Znając obłudę społeczności w której przyszło mu żyć, Amaril uśmiechnął się krzywo, przewidując że w grupie magów z Akademii, którym przyjdzie w udziale zabezpieczać go przed zawaleniem, zapewne znajdą się czarownicy którzy doprowadzili go do tego stanu tej nocy...

Drow przez chwilę zatrzymał się, by przyglądnąć jeszcze przez moment powoli wyłaniającej się z oparów panoramie miasta. Jakież było jego zdziwienie, kiedy przez czarną jak smoła mgłę przebiły się pierwsze ognie faerie, rozświetlające sąsiadujący z zrujnowanym kikutem pałacyk. W oddali, w maleńkich okienkach co i rusz przemykała jakaś sylwetka, należąca zapewne do krzątającej się w pośpiechu służby.

Skrytobójca, nie bał się że zostanie zauważony, ufając zarówno swoim umiejętnościom, jak i umiejętności swoich ziomków do nie spoglądania zbyt ostentacyjnie na tak niewygodne w danej chwili sąsiedztwo. W spokoju mógł ocenić sytuację. Za sprawą użycia jakiejś magii, spowijają wszystko wokół mgła spływała na znajdujące się daleko w dole miasto tylko w jednym punkcie, tworząc coś na kształt wolno kręcącego się wiru. Sięgał on aż do ostrego szpicu, wieńczącego jedną z największych w dzielnicy Eastmyr karczm. Na ostrą jak włócznia iglicę wieńczącą mieszczący ten przybytek pokaźny stalagmit, o rozłożystej podstawie, zwisały nabite zwłoki maga, będące przyczyną tak osobliwej fluktuacji powietrza w jaskini. Główny mag nie istniejącego już domu, którego nazwę do końca tego cyklu zapomną wszyscy mieszkańcy, musiał być potężniejszy niż się wydawało, patrząc na jego pochodzenie i wiek…

Kilka chwil później skrytobójca był już u celu swojej wędrówki. Ostrożnie schodził po grożącym zawaleniem krużganku ledwo trzymającego się granitowego sklepienia budynku.
Amaril dobrze wiedział że nie opuściłby miasta normalną drogą, gdyż jego siostra wysłała już za nim jego własnych kompanów z Akademii. Któż lepiej znałby sztuczki skrytobójcy, niż inne członek jego morderczego fachu? Młodemu Faen Tlabbar nie pozostało nic innego jak zwrócić się o pomoc w ucieczce do Bregan D’Aerthe.
Łącznik miał czekać W Wyrwanej Piersi Fae, największej karczmie Eastmyr, spelunie do której uczęszczają tylko mężczyźni, nie należący do tego, delikatnie mówiąc, do elity Meznoberranzan, oraz przyjezdni nie-drowy, którym pozwolono przebywać na terenie miasta. Amaril już miał powoli, unoszony mocami lewitacji, spłynąć wzdłuż czarnego, kręcącego się z wolna słupa dymu i niezauważony wkraść się do karczmy mieszając z tłumem. Nagle jego uwagę przykuł cichy, pojawiający się na granicy słyszalności, rytmiczny dźwięk dochodzący gdzieś z wnętrza opustoszałego pałacyku…


***

Verrn spoglądał wprost w wodniste oczy swojego więźnia. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Nie miał co prawda żadnych kajdan do przetrzymywania magów, jednak rękojeść jego sztyletu wystarczyła żeby wybić mu większość zębów, a jego ostrze by przeciąć ścięgna, tak by nie mógł już więcej rzucać dłońmi nawet najprostszych czarów. Skatowany mag leżał na posadzce sali z krwawiącymi dłońmi związanymi na plecach. Verrna niepokoił jednak wciąż jego uśmiech i niewidzące spojrzenie. Mężczyzna zdawał się czegoś nasłuchiwać…


***

Taka chwila zdarza się tylko raz w życiu. Młody kapłan Selvantarma wiedział to i wprost emanował dumą, jeszcze wyżej podnosząc trzymaną w ręce odciętą głowę kapłanki Lloth.
Jego głos był jednak spokojny, gdyż wiedział że choćby cień niezdrowego uniesienia może zamienić tą słodką chwilę w początek jego długiej i bardzo bolesnej kaźni.

-… a miano tego domu na zawsze nich zostanie wymazane z świętych ksiąg i pamięci bogobojnych wyznawców naszej mrocznej matki! Nie będzie litości dla heretyków!

Z egzaltacją w oczach kapłan spoglądał z góry na zgromadzony na placu tłum, stojąc na grzbiecie swojego wierzchowca, olbrzymiego pająka. Ku niemu zwróconych były setki drowich oczu. Przemykający wszędzie dookoła niewolnicy woleli nie spoglądać w jego kierunku, gdyż nie byli pewni czy za patrzenie wprost w twarz martwej kapłanki nie obejmuje taka sama kara jak wobec żywej – śmierć. Drowy, czy to szlachta czy pospólstwo, znali jednak swoje prawa i z nienawiścią patrzyli na przywódcę oddziału obwieszczającego po całym mieście zatrważające nowiny. Za olbrzymim, zdradzającym cechy powinowactwa z Piekielnymi Otchłaniami stworem, stało trzech magów, zapewne reprezentacja wiodących rodzin, w otoczeniu grupy około dwudziestu zbrojnych. Nikogo z obserwujących nie obchodził jednak los wybitego tej nocy do ostatniego jego członka klanu. Co wyżej postawieni mieszczanie reagowali raczej obawą o rody z którymi byli związani. Sytuacja w mieście z dnia na dzień stawała się coraz bardziej napięta.
Coś wisiało w powietrzu i nie był to wyczuwalny w unoszących się w powietrzu oparach swąd spalonego mięsa. To nie był zwykły konflikt między pomniejszymi domami, o powadze sytuacji świadczyła choćby absencja dosyć sporej liczby drowów, która zazwyczaj o tej porze załatwiała tu sprawy dla swoich domów. Szlachty obecnej nie było w ogóle, gdyż zapewne wszyscy właśnie dyskutowali zaistniała sytuację w zaciszu swych domowych kaplic. Wszystkich tych, którzy przybyli, łączyła jednak nienawiść wobec herolda, sługusa Selvantarma.. Przynależność do tego wyznania, jedynego tolerowanego w mieście kultu poza Lloth, oznaczała że ktoś przebył na kolanach długą drogę liżąc buty kapłankom Pajęczej Bogini, tylko po to, by móc uzyskać odrobinę swobody i dominującą wobec innych mężczyzn pozycję.

Po kilku chwilach pochód ruszył. Kleryk wciąż dzierżył swoje makabryczne berło, delektując się uściskiem swojej silnej prawicy na czaszce martwej kapłanki. W ślad za nim ruszył zbrojny oddział, uzbrojonych po zęby strażników w barwach domu Baenre. Wraz z nim, kroczyło dwóch pozostałych magów. Trzeci zniknął. Jego „koledzy” udawali że nie zauważali tego faktu. Właśnie zostało spłaconych wiele przysług wyświadczonych w trakcie studiów w Sorcerre…

Barra Mizzrym był już wtedy daleko, przeniesiony za pomocą swoich mocy wprost w ciemność wieńczącą jedną z bocznych uliczek Eastmyru. Pech chciał że w tym samym miejscu hobgobliński wykidajło właśnie dorabiał sobie na boku kupcząc wątłym, schorowanym ciałem swojej rodzonej siostry, także niewolnicy. Młody mag domu Mizzrym wyszedł z cienia, tak, że niemalże wdepnął w dwójkę gobelinów, w najlepsze używających sobie równocześnie na przedstawicielce pokrewnej im rasy, nie przeszkadzając sobie faktem że dorastali jej zaledwie do pasa. Pieniądz to pieniądz. Barra także to wiedział, znał doskonale wartość magicznych przedmiotów którymi obkupił usługi Bregan D’Aerthe. Nie chciał by poszły na marne, tak więc nie zwracając uwagi na kotłowaninę i odgłosy dochodzące z za jego placów ruszył dalej w kierunku karczmy gdzie miał czekać na kontakt z kompani najemników. Mijając przerażonego wykidajłę westchnął. Nie miał czasu na ukaranie tych nędznych istot za pojawienie się na jego drodze. Niestety dla nich mag jego pokroju nie musiał jednak marnować nawet chwili, by zaledwie gestem uśmiercić całą czwórkę wyzwalając od niechcenia serię magicznych pocisków…


***



Zilvtana, najmłodsza córka domu Torkreth w zadumie spoglądała przez zdobione okno, przesłonięte utkaną z pajęczej sieni firaną. Przyglądała się ruinom, które jeszcze wczoraj były pięknie odnowionym pałacem ich sąsiadów. Oba rody przybyły do Menzoberranzan niecałe dziesięć lat temu, kiedy ich kolonia została niemalże doszczętnie zniszczona w wyniku trzęsienia ziemi i późniejszej inwazji Płaszczowców. Teraz jej ród pozostał sam w tym obcym mieście. Oczywiście, ich martwi już teraz sąsiedzi byli ich wrogami. Byli jednak ICH wrogami, oba klany łączył nawet charakterystyczny akcent i odmienna nieco gestykulacja w języku migowym ich rasy. Łączyły ich również wspólne tajemnice. Zilvtana zastanawiała się teraz czy aby na pewno nikt z ich nie przeżył. Nie chciała nawet myśleć co by się stało, gdyby ktoś w Menzoberranzan usłyszał o okolicznościach w jakich młodej drowce przyszło się narodzić…

-Matka wzywa do kaplicy. – jej ulubiona służka, mogła sobie pozwolić na pewną poufałość, to znaczy nie użyć w tym zdaniu przynajmniej dwóch „Pani”…-Jest, poruszona…

Kapłanka pogłaskała po odwłoku swojego pupilka, olbrzymią podobna do pająka istotę zwisającą z sufitu koło jej ramienia. Wyszła z swoich apartamentów bez słowa. Serce podeszło jej pod gardło, kiedy schodziła po kamiennych schodach do Sali tronowej, mieszczącej równocześnie rodzinną kaplicę. Pomieszczenie było pokryte plątaniną pajęczyn, zresztą jak cały pałac. Oficjalnie, ród twierdził że to oznaka Łaski Lloth, starając się równocześnie w tym samym momencie nie przypominać że z największym powodzeniem w mieście zajmował się hodowlą świętych pająków… Kamienny tron unosił się kilka cal nad posadzką, utrzymywany przez wspomagane magią szarawe linki i sieci. Spoczywająca na nim stara, wychudzona drowka zerwała się na równe nogi na widok swojej potomkini.

-Dziecko, nie będę strzępić języka. –nie pozwoliła nawet odezwać się Zilvtanie i rozpoczęła tyradę. Podchodząc do niej odrzuciła gęste rude włosy, zachowujące swoją imponującą objętość i kolor nawet pomimo kilku stuleci jakie miała na karku jej właścicielka. Wszystkie kobiety w tym rodzie odziedziczyły je po niej, w tym i stojąca teraz przed nią wnuczka.. –Za chwile udaję się na audiencję do Pierwszej Matki Opiekunki. Wiesz co to oznacza?

-Ktoś przeżył?- Ziltvanie słowa ledwo przedzierały się przez suche jak pieprz gardło.

-Tak. Pamiętasz tego najemnika z posterunku który mijaliśmy podczas naszej odysei do tego przeklętego miasta? Opłacało się znów go nająć. Złapał uciekiniera i przyprowadził go do nas. Niech spłynie na niego litość Lloth, niech ulży mu po śmierci podczas zapłaty za jego grzeszne życie –uratował nas, gdyż Rizen, powinnaś go pamiętać moja droga z czasów spędzonych w naszym prawdziwym, utraconym domu, był przekonany o tym że to my ich napadliśmy! Domyślasz się jakie byłyby konsekwencje takiej pomyłki. -jej babka uśmiechnęła się szyderczo. Nim młoda drowka zdążyła cokolwiek z siebie wydusić zdziwiona, zasuszona staruszka kontynuowała. –Udasz się teraz moja droga sali przywołań gdzie trzymamy tego maga. Wraz z Verrnem, bo tam ma na imię nasz wybawca wytłumaczycie mu pomyłkę. Potem przyniesiesz mi jego głowę do pałacu Baenre na srebrnej tacy. Nie waż się czegoś nie dopilnować… -ton głosu jej babki mówił wszystko. Dopilnować trzeba było też by jedyny świadek całego zdarzenia, również zamilkł na zawsze. Niech Lloth będzie za jego zasługi litościwa w swym piekle…


***
Verrn doskoczył i przykucnął nad spazmatycznie wijącym się po kamiennych płytach magiem. Z obawy przed użyciem przez niego jakichś zdolności przyłożył mu do szyi swój sztylet. Mężczyzna przestał na chwile wyrzucać z siebie z siebie mieszankę krwi z plwocinami.

-Zamknij się, mówię po raz ostatni! –wysyczał do powoli krzepnącej rany w miejscu szpiczastego ucha, odciętego podczas wczorajszych walk. Skąd ten kompletnie obcy chodzący już w zasadzie trup mógł wiedzieć o nim aż tyle?

-Pan Czeluści, pan jaskiń i pierwotnego szlamu wie o wszystkim co dzieje się w jego domenie. Niedługo znów uciekniesz wprost w sploty jego wnętrzności, by uciec przed tymi glizdami, sługami Lloth. –drowi zwiadowca z odrazą obserwował jak jego więzień zaczyna się coraz bardziej nienaturalnie pocić. –Bądź dalej lojalny. Bądź lojalny tak jak teraz gdy sprzedajesz mnie jej. Bądź lojalny swoim podszeptom, gdyż przez nie w mroku przemawia Pan…

Do uszu drowa dobiegły rytmiczne uderzenia obcasów na schody tunelu prowadzącym do tego chyba jedynego w tym budynku, nie pokrytego pajęczynami pomieszczenia…
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 09-04-2009 o 12:55.
Ratkin jest offline  
Stary 07-04-2009, 00:14   #2
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Ciemnoszare oczy lustrowały powoli pustkę nocy. Wielka jaskinia Menzoberranzan wypełniona była mrokiem. Jak przypuszczał, właśnie teraz Arcymag Gromph Baenre, jego kuzyn i jeden z dwóch najpotężniejszych czarodziejów miasta stał przy kolumnie Narbondel, która służyła mieszkańcom za zegar i rozpoczynał inkantację zaklęcia. A może nie? Obecne czasy nie sprzyjały stabilizacji i Gromph niekiedy miewał inne sprawy na głowie, niż standardowa procedura codziennego rzucania czarów na największą kolumnę miasta. Dawne, spokojniejsze czasy, kiedy na tronie matki opiekunki pierwszego domu siedziała Yvonnel, dawno minęły. Jej następczyni i najstarsza córka Triel nie była głupią, ani pozbawioną wyobraźni kobietą, ale żeby sprawnie kierować takim kłębowiskiem sprzecznych interesów, jak Menzoberranzan, potrzebny był geniusz o niezwykłym sprycie i wielkim doświadczeniu. Triel jednak geniuszem nie była i to, co jej matka potrafiła sprawić mocą swojego autorytetu i cichymi machinacjami, ona nieraz załatwiała brutalną siłą. Za czasów Yvonnel nie do pomyślenia były tak otwarte wojny w rodzinie. Zarówno Gromph, jak i Quenthel rozgrywali swoje racje i tylko to, że obydwoje mieli często przeciwstawne zdania pozwalało Triel utrzymywać jaką taką równowagę w domu Baenre.

***

Sos'Umptu, jak zwykle spędzała czas w kaplicy. Jego matka, najspokojniejsza z córek Yvonnel jak zwykle spędzała czas w kaplicy rodu, gdzie usiłowała zgłębić zamiary Pajęczej Bogini. Nie przeszkadzał jej zdając sobie sprawę, że przerywanie medytacji oznaczało poważne kłopoty. Sos’Umptu może była najcichszą spośród sióstr rządzących Baenre, ale to nie znaczy, że była mnie okrutna od nich. Czekał więc, aż matka zauważy jego obecność i zdecyduje się poświecić mu parę chwil. Przecież sama go tu wezwała. Normalnie Elvolin spędzał czas w wieży swojego nauczyciela Jaylnfeina zwanego "Pajęczym Magiem", a od niedawna w swoim gabinecie w Sorcere.

Talent do rzucania magii zdradzał od młodości, dlatego naturalną drogą dla szlachcica stała się magia i szkoła Sorcere, której przewodził Gromph. Jednak kiedy już udawał się do szkoły na 30oletnią naukę wziął go pod swoje skrzydła Jaylnfein, który przejął edukację dobrze rokującego czarodzieja. Gromh był wtedy zbyt zajęty, żeby się sprzeciwiać, a ówcześnie rządząca domem Yvonnel, zaakceptowała prośbę Jaylnfeina, by oddać mu Elvolina na ucznia. Prawdopodobnie spodziewała się, że kiedyś jej wnuk pozyska wiedzę swego nauczyciela, jedynego, który dorównywał potęgą Gromphowi. Jaylnfein miał opinię niezrównoważonego, ale jego szaleństwu ponoć dorównywało tylko fanatycznie oddanie Lloth. Dlatego matka opiekunka zdecydowała, że Elvolin może być nauczany poza Sorcere, choć wprawiło to w wściekłość Grompha, który osobiście pragnął kształtować wszystkich magów swojej rodziny. Jednakże decyzji Yvonnel podważać nie miał, choć pragnął rewanżu. Dopiero, kiedy dowiedział się o związku swojego siostrzeńca z Nil i kiedy dowiedział się, że ona jest Do'Urden … ale to przyszło wiele lat później.

Oskarżenie o przeciwstawienie się słowu Lolth by nie przeszło. Nikt nie uwierzyłby, że uczeń Jaylnfeina nie spełniałby nawet najsurowszych reguł kultu, ale udział w spisku przeciw władzy Triel to była zupełnie inna sprawa. Pajęcza Bogini uwielbiała kłótnie wśród swojego ludu. Wygrywać mieli najlepsi, najsprytniejsi, najbardziej bezwzględni. Że Sos'Umptu planowała sprzeciwić się siostrze, także nikt by nie uwierzył, ale Quenthel? To zupełnie inna sprawa. Quenthel, która pozyskałaby poparcie Elvolina ... mogło to oznaczać, że przełożona Arach Tinilith, zwanej także Akademią, buduje swoją frakcję, w opozycji do siostry. I te podejrzenia, ze przyjaciółka siostrzeńca może pochodzić ze zniszczonego domu Do'Urden. Czyżby to miał być spisek przeciwko Triel? Gromph wiele zrobił, żeby ja o tym przekonać. Najważniejsza kapłanka Lolth wspierana przez ucznia fanatyka Jaylnfeina i zaklinaczkę upadłego domu - to miało sens. Tyle przynajmniej czarodziej wiedział do tej pory, od nauczyciela, matki i z innych źródeł, które informowały, że opiekunka Triel jest mu coraz bardziej niechętna. Teraz jednak od lat Nihillara zniknęła, a Jaylnfein ukrył ją … dobrze, zbyt dobrze. Elvolin rozumiał go i był mu wdzięczny, ale dni bez niej dłużyły się i rozciągały w lata. Kiedyś myślał, że dla elfów czas nie ma wielkiego znaczenia, ale kiedy jego ukochana zniknęła odkrył, jak bardzo się mylił.

***


- Al'doer – witaj - zwróciła się do niego po chwili Sos'Umptu, kiedy wreszcie skończyła medytację.
- Al'doer, wysoka kapłanko – jak zawsze zwracał się tytułem do matki.
- Jak w Sorcere? – Zapytała wypranym z emocji, ale mimo to jakimś cudem melodyjnym głosem. Poprawiała sobie długie, białe, rozpuszczone włosy, a jej ręka odruchowo delikatnie pieściła trzonek stalowego bata, którego kolczaste linki niosły groźbę każdemu, kto odważy się ją zdenerwować.
- Niepokój, jak zwykle ostatnimi czasy – odparł wystudiowanym tonem, pełnym elegancji, zimna i czającej się wewnątrz groźby. Długo zajęło mu wypracowanie takiego stylu mówienia. - Studenci się burzą, frakcje pomiędzy sobą walczą wspierane nawet przez niektórych nauczycieli. Tacy jak ja, którzy nie wtrącają się w wewnętrzne rozgrywki, stanowią mniejszość.
- Triel nie wierzy, że się nie mieszasz. Ponadto twój dawny związek z ta kobietą. Dobrze, że kiedyś rozstaliście się, ale to dalej ciąży na tobie. Uważaj, jeżeli prawdą jest, że ona pochodzi ze zniszczonego domu, sama oddam cię w ręce Triel. Tak samo, jeżeli kiedykolwiek dojrzę cię w jej towarzystwie. Pojmujesz, czarodzieju
– wygięła usta, co zapewne miało wyglądać kusząco, ale w porównaniu z jawną groźbą jawiło się, jako zwiastun chorej radości wypływającej ze spaczonej nienawiścią osobowości.
- Zdaję sobie sprawę z sytuacji, ale matka opiekunka nie ma racji podejrzewając mnie o cokolwiek zdrożnego. Mam nadzieję, że przekona się z czasem, iż miała o mnie błędne zdanie – wyjaśnił zdając sobie sprawę, że inteligentna kobieta doskonale zrozumie podtekst tkwiący w jego wypowiedzi. Nie zawiódł się, choć, oczywiście, udała, że bierze jego słowa, jak brzmią.
- Możliwe – pokręciła głową piękna, smukła drowka splatając pukiel swych włosów z końcówką bata – ale wątpliwe. Siostra Quenthel stanowi dla niej zbyt duże zagrożenie. Liczy na to, że uderzając w ciebie nie tylko poskromi zapędy przełożonej Arach Tinilith, ale jednocześnie zastraszy innych. Na zabicie kapłanki nie zdecydowałaby się, zwłaszcza w czasach takiej niepewności, ale ty jesteś mężczyzną i, jak przekonał ją Gromph, ponoć bardziej oddanym Jaylnfeinowi niż Baenre.
- Cóż więc
? – Zapytał po chwili Elvolin, jakby nagle zrozumiawszy, że decyzja praktycznie została już podjęta. Matka opiekunka, ciotka Triel wzięła go na celownik. Otwarcie nie zaatakuje wprawdzie, ale drowy miały tak wiele innych metod ... Uprzedzić jej cios oraz uratować Nil, bo ze ona jest również zagrożona, był całkowicie pewien. To było konieczne i zmuszało go do opuszczenia Menzoberranzan. Żaden dom nie dawał bowiem gwarancji ochrony przeciwko gniewowi opiekunki Baenre. Wręcz przeciwnie, byliby szczęśliwi móc zrealizować jej pragnienie pozbycia się czarodzieja, zdobywając tym samym trochę punktów u najpotężniejszej osoby w podziemnym mieście.

Chaotyczne pozornie myśli, jak zwykle, przykrywały jego prawdziwe decyzje. Doskonale sobie zdawał sprawę od jakiegoś czasu z takiej możliwości, przygotowując właściwe środki zaradcze. Wprawdzie nie mógł zmienić decyzji Triel, ale przynajmniej potrafił sprawić, żeby skutki gniewu opiekunki Baenre nie dosięgły bezpośrednio jego. Wiedział o tym i wiedziała także matka, że on wie. Ale przyzwyczajenie druga naturą … drowa. Zwłaszcza tam, gdzie kobiety miały niezwykle denerwującą umiejętność czytania w myślach. Musi przemyśleć sprawę w spokoju, w swoim chronionym wieloma czarami gabinecie w Sorcere. Jeżeli uda się, Triel będzie mogła najwyżej wściekać się w swojej komnacie robiąc dobrą minę do zlej gry.

- To twoja, nie moja sprawa – wyjaśniła chłodno Sos'Umptu.
- Wiem, wysoka kapłanko. Przedsięwezmę odpowiednie środki.
- Tak też myślę. Często udajesz znacznie głupszego, niż jesteś. Ale kapłankę Lolth, zwłaszcza taką, która wydała cię przypadkiem na świat, niełatwo zwieść. Bez względu na to, czy rzeczywiście współpracujesz z siostrą Quenthel, zabicie ciebie zbytnio wzmocniłoby Grompha. Brat wprawdzie jest ważny dla Baenre, jako czarodziej, ale zbytnio się wynosi i nie pojmuje, że prawdziwa siła drowów leży w zrozumieniu planów naszej Królowej. Jest przecież, pomimo całej swojej potęgi, tylko mężczyzną
– dodała lekceważąco. - Wprawdzie także ty jesteś, ale uważam, że ocalenie ciebie jest zgodne z interesem Baenre. Postaraj się usunąć na jakiś czas z widoku.
- Dziękuję za ostrzeżenie, wysoka kapłanko. Możesz być pewna, że nie pozostanę na nie głuchym.
- To czy zostaniesz głuchym, czy nie, to już twoja decyzja. Nie planuję zajmować się tą sprawą więcej. Możesz odejść, czarodzieju. Będę dzisiaj zajęta i nie mam ochoty, żebyś dalej przeszkadzał mi swoją obecnością
– przeciągnęła się lubieżnie dając do zrozumienia, ze oprócz służbie Lolth nie ma też nic przeciwko spędzaniu czasu w ramionach kochanków. Właśnie takie, pełne pożądania spotkanie stworzyło następne życie. Stworzyło jego. Sos'Umptu nawet nie pamiętała, kto był jego ojcem, ot, jakiś mężczyzna o zmysłowym ciele i wytrzymałości w łóżku, zdolnej zaspokoić jej chuć. Wyraz twarzy ciemnoskórej kobiety dawał dobitnie do zrozumienia, ze tej nocy nie zadowoli się byle czym. Elvolin miał nadzieję, że wybranemu mężczyźnie uda się spełnić oczekiwania matki. Ów kolczasty bat, którym z takim zapamiętaniem się bawiła, dawał dobitnie do zrozumienia, co się stanie w innym przypadku.

Westchnął. Czekała go jeszcze rozmowa z nauczycielem. Musi mu powiedzieć, gdzie ukrył Nihillarę! Nawet, jeżeli wcześniej schronienie jej miało sens, to przecież Baenre byli tuż tuż od uzyskania pewności, że Nil jest Do'Urden. A może już mieli pewność? Może Sos'Umptu bawiła się nim? Może ucieczka leżała w jej planach? W drowim mieście wszystko miało drugie, czy dwieście drugie dno. Co jest bezpieczne, a co nie? To stanowiło najważniejszy element układanki. Wyważyć ryzyko i uratować ich obydwoje. Nie wyobrażał sobie bowiem, ze odejdzie teraz od dziewczyny, której wdzięczny obraz przechowywał na dnie swego serca.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 07-04-2009 o 00:52.
Kelly jest offline  
Stary 07-04-2009, 01:07   #3
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
*Nihillara, Ukryty Pałac*


Nadszedł ten moment – usta starego drowa szybko i zwięźle układały słowa – Możesz opuścić ukryty pałac, Twoje szkolenie zostało ukończone. - Pajęczy Mag jakby zastanawiając się czy podjął odpowiednią decyzję wycedził spokojnie mierząc ją swoim głębokim spojrzeniem – czasu jest niewiele, idź. On wprowadzi Cię w szczegóły. Ja zaś mam jeszcze coś do zrobienia... - dodał już prawie sam do siebie.

- Tak jest - zadowolona uniosła brwi i czmychnęła do pokoju ubrać się odpowiednio na wyjście. Lubiła nosić się kusząco i elegancko, teraz jednak sytuacja była szczególna. Nie widzieli się od dawna, ręce same drżały mrocznej z podniecenia. Zaraz jednak zaczęły się obawy, czy mu się spodoba? Czy jest dalej „Jej” wyłącznym skarbem? Jak wygląda? Czemu cholera jasna mag mówił iż nie ma czasu?!
Każdy z tych szeptów jednak skutecznie zagłuszała tęsknota, marzyła by to usłyszeć od dawna i wreszcie nadążyła się okazja. Nil nie była jak większość mrocznych kobiet, denerwował ja system społeczny i polityka miasta. Nie miała ochoty uczestniczyć w wyścigu szczurów o władzę, czemu miała iść z góry utartym torem? Nie tylko to różniło ją od sióstr. Choć Nihillara Do'Urne potrafiła być zimna i nieczuła zjadała ją słabość do pewnego czarodzieja, w dodatku z innego domu, domu który walczył z jej własnym. Co gorsza zakochała się. Tak, wiązało ją uczucie które go nie sposób było zrozumieć w cieniach podmroku. Nigdy nie uważała mężczyzn za gorszych, lecz co sądziła a co robiła to dwie różne rzeczy. Może było coś w tej rodzinie...

***

Minęło już troszkę czasu odkąd mag kazał jej wyjść, powinna była jednak punktualność to nie była jej mocna strona. Zawsze chciała coś poprawiać, ulepszać, zmieniać w rezultacie wychodząc za późno. Otworzyła kufer, który aż zalśnił magią... jak i oczy Nil. Zawartość należała do niej, choć nie było dane jej wcześniej ich obejrzeć. Piękne i bogate ubrania, kamienie, jakieś bzdety wszystko to rodzinne pamiątki ocalone z rozgrabionego, zniszczonego domu mrocznej elfki.


Piękne białe kozaczki, uzupełnione szlachetnym, kusym strojem w tym samym kolorze i wstawkami z głębokiej, kontrastującej purpury. Naciągnęła na dłonie eleganckie cieniutkie rękawiczki, które sprawiły iż skóra zaczęła delikatnie, przyjemnie mrowić.


- Nie zapomniałaś o kimś? - słyszała kilka wyrwanych z bajki słów, Shivia – jej pociecha, mała pseudosmoczyca zwykła służyć radą przypomniała Nil że ktoś jej oczekuje. Spojrzała na siebie w lustrze pałacu, uśmiechnęła krótka inkantacja i była gotowa by go spotkać.

***

*Wieża Elvolina*

Gęste od zapachu kadzidła powietrze w pokoju maga zdawało się lekko dusić, a walające się po stołach i kątach książki wskazywały drogę do wielkiego umysłu.
Czarodziej siedział znużony pracą, przebierając piórem w dłoni oświetlanej przez słabo mrygającą turkusową świecę. Wyraźnie mu nie szło, ale co mogło zaprzątać głowę przystojnemu młodzieńcowi z bogatej rodziny? Zdawałoby się że nic gdyby nie zadręczony umysł który wmawiał mu że czuje słodką woń jej perfum. Odwrócił się łaknąc kłamstwa, lecz nic nie zobaczył. Zawiedziony wzrok który starał się przywyknąć do rozłąki wrócił na papier uszlachetniony wiedzą. Pióro wyślizgnęło mu się z ręki opadając na blat. Elvolin był zmęczony, nastroju też nie miał najlepszego. Zgubiony wzrok usypiał na ramieniu gdy usłyszał dziwne skrobanie, coś czego nie spodziewał się ani troszkę.
Tęsknił, jak zwykle w takich chwilach, szczególnie mocno przeżywał jej brak. Wzrok, słuch płatały mu figle jak i również węch... i ta charakterystyczna woń perfum. Uwielbiał ich aromat połączony z zapachem ciała Nil. Ale dlaczego miałaby … bał się rozczarowania. Tyle razy wstawał, otwierał drzwi i wyglądał, ale jak zwykle nikogo za nimi nie było. A on znowu wstawał i sprawdzał. Obawiał się także pułapki osobistych wrogów, których, jak każdy drowi czarownik, miał bardzo wielu. Teraz też przyszła myśl o niej, a wraz z nią zapach i ciche skrobanie. Czy to ona? Logicznie, ciężko było uwierzyć, żeby zjawiła się tak nagle, ale tylko w stosunku do Nil nie posługiwał się czysta logiką, lecz nadzieją. Wstał i gwałtownie podbiegł do drzwi otwierając je na oścież. Ujrzał tyle co na co dzień, czyli nic. Trzasnął drzwiami. Nie to chciał przecież zobaczyć. Poczuł się jak głupiec i nieco zirytowany wrócił się.. wtem zamarł. Dostrzegł jego pióro, unoszące się w powietrzu, po chwili opadające przy księdze niemrawo. Myśli maga chłodno i przezornie badały sytuacje.
Czar wykrycia magii nadałby się znakomicie, gdyby nie fakt, ze znaczna część rzeczy w pokoju lśniła magią. Nie tedy droga. Wykonał gest pośpiesznie inkantując jakiś czar, gdy po pokoju rozległ się jakiś drobny hałas, znikający tak samo szybko jak się pojawił. Wytężył wzrok, lecz nic nie zobaczył. Może to omamy...? Ale drowy z omamami ginęły szybko, a on miał zbyt wiele do stracenia. Przy piórze nie było nikogo. Ktoś się zabawiał, ale Elvolin nie lubił takich dowcipów. Nie wtedy, gdy był w podłym nastroju, a teraz był w podłym. Oczywiście, o ile to rzeczywiście dowcip, a nie subtelny atak wrogów.
Czarodziej inkantował już kolejne zaklęcie, gdy warga mu zamarła w bezruchu zaś moc uciekła czmychając na wszystkie strony, ukazując kruchość magii.
Na stronicy jego księgi, jego piórem namalowano serce, jego własne w tym momencie uderzyło mocno, przebudzając go z krótkiego szoku.
W pomieszczeniu zagrała melodia, ale nie jakaś zwyczajna to była ich melodia...muzyka która rozbrzmiewała gdy się poznali. Być może dla niego nie miało to zbyt wielkiego znaczenia, ale dla niej owszem. Mały kryształek obracając się na podłodze grał dla niego i dla niej. Elvolin dostrzegł kozaczek wystający zza biurka, tam właśnie siedziała ona cicho nucąc melodie piosenki.

Ty ... ty ... ty - Elvolin rzadko zapominał języka w gębie, ale właśnie teraz mu się to przydarzyło patrząc na dziewczynę, której nie widział od pięciu lat i do której tęskniło jego serce.
- Ty - wydusił wreszcie jeszcze raz i nie mogąc powiedzieć nic sensowniejszego przyklęknął przy niej i wziął w ramiona.
Mroczna roześmiała się miękko i nie przeciągając dłużej pocałowała go namiętnie, chwila się dla nich zatrzymała. Nihillara urwała pocałunek i spojrzała na niego ciepłym, pełnym tęsknoty wzrokiem, ale szczęśliwym. - Wróciłam - mruknęła rozkosznie się uśmiechając i oplotła ręce wokół jego karku, patrząc prosto w oczy.
Wróciła! dochodziło do niego powoli. Chłodny umysł drowa w tym jednym przypadku odmawiał normalnej współpracy. Wróciła! Wróciła. Naprawdę wróciła. To jej lśniące płomienną czerwienią oczy, w których iskierki tak lubił obserwować, jej delikatne dłonie obejmujące go i miękkość rozkosznych ust, które spoczęły na moment na jego wargach. To była ona. Chwila wątpliwości, czy ktoś nie chce uderzyć w niego wykorzystując fałszywy wizerunek ukochanej odpłynęła w uczuciu niesamowitej radości, która na chwile przytłumiła wszystko. Nie pomny na nic chwycił ja nagle na ręce i tuląc zatańczył wokół pokoju.
- Ukończyłam szkolenie, tęskniłeś? Miałeś jakieś inne? - nerwowo rozejrzała się po pokoju szukając oznak kobiety - Kocham Cię...! - wtuliła policzek do jego pierś.
- Przykro mi, ale chyba zapadła mi w serce tylko taka jedna, która wprawdzie zniknęła, ale teraz przyszła. A ponadto, także nie próżnowałem - uśmiechnął się. Kiedy jej nie było, brak ukochanej próbował ukoić pracą. Niespecjalnie pomagało, ale przynajmniej robił coś pożytecznego. - Mam całkiem przyzwoity zestaw nowych czarów i ... ch, do umberhulka z czarami, strasznie, strasznie tęskniłem - jego dłoń powoli przesuwała się po jej srebrnych włosach w delikatnej pieszczocie, podczas gdy druga mocno obejmowała w talii, jakby nie chcąc dopuści, bo kolejny raz odeszła.
- Pajęczy Mag powiedział że jestem głupiutka i naiwna, ehh.. nie zdałam wszystkich testów wzorowo. Grunt że jestem cała i zdrowa... - urwała na chwilę - ach tak więc nudziłeś się cały ten czas ogierze? - uśmiechnęła się kącikiem ust. - bardzo mi Ciebie brakowało..

- Dobrze, ze wróciłaś - rzekł prostu tonem pełnym pewności, a zarazem pasji, jakiego nigdy nie używał w kontaktach na zewnątrz. - Dobrze ... - na więcej słów nie starczyło czasu. Ich wargi zetknęły się kolejny raz. Tym razem znacznie wolniej, jakby przypominając sobie swój smak i delektując się sobą i swoim wzajemnym ciepłem. Delikatnie muskając, by po chwili połączyć się cała mocą, jakby chciały nadrobić stracony czas.
Jej ostre pazurki przenikając ubranie wbijały się w jego piersi. Chciała być jak najbliżej niego, a ogarniające ciało gorąco, oddech który przyspieszał z każdą chwilą i lekko drżące dłonie nadawały jeszcze pikanterii.

Jak to dobrze, ze miał na sobie tylko lekka tunikę, którą zakładał zwykle w Sorcere. Tu, gdzie był chroniony przez szereg czarów i magicznych alarmów.
Jednak pozwoliły one dać mu się zaskoczyć. – pomyślał Elvolin.
Czuł ją! Jej ostre paznokcie, które znaczyły ślad na jego ciele. Jeszcze chwile temu chciał z nią najpierw rozmawiać tuląc do serca. To nakazywał rozsadek. ale ten ustąpił natychmiast, gdy przytuliła się do niego. Całował. Czuł jak ich języki splatają się jak badają się we wzajemnej pieszczocie. A potem powoli, powoli jego usta zaczęły wędrówkę, delikatnie muskając twarz, oczy, policzki, aż zatrzymały się na smukłej szyi.

Jej uszka opadły, a twarz rozbłysła pełnym uśmiechem, kochała jego pocałunki i mogłaby być tak całowana cały czas. Jego zęby już niemal wpijały się w cudowny kark jego słodkiej kochanki ... a tymczasem zamiast ugryźć ją, znacząc malinę na jej atłasowej skórze, sam poczuł solidne uszczypnięcie w pośladki. Zabolało nawet, a na pewno wybiło z rytmu narastającego podniecenia. Warczenie zazdrosnej Shivi zabrzmiało rozkosznie. Skrzywił się, a potem wybuchnął śmiechem, któremu zawtórowała dziewczyna:
- Ech, ty zazdrośnico - zwrócił się do pseudosmoczycy. - Jak nie przestaniesz, to nie będę drapać cię po gardle, tak jak lubisz - i lekko zadrapał w rytm jej pomruków, żeby dobrze zastanowiła się, co może stracić. Widocznie wzięła sobie to do serca i zwolniła uścisk, wyswobadzając czarodzieja.

Nihillara przejechała palcem po jego ustach wodząc za nim jakimś rozmarzonym wzrokiem.
- Cieszę się że nic Ci nie jest, jak Ci mijał czas? Mówiłeś że nauczyłeś się nowych zaklęć mój czarodzieju, jakaż to magia? - wodząc końcem paluszka po jego wardze - Opowiedz mi co nieco, tak długo Cię nie miałam blisko.. chcę wiedzieć wszystko! - Zamruczała do niego słodko.

Och, jakże często grali w ta grę! Czasem ona jego, a czasem on ją pobudzał niemal do szaleństwa, by potem nagle zupełnie zmienić temat. By potem znowu wrócić do pieszczot, które sprowadzały kolejna fale podniecenia. Tym razem ona chciała dominować, ale obiecał sobie, ze tak łatwo się nie da. Usiadł na szerokim fotelu przyciągając ją do siebie. Już po chwili siedziała bokiem na jego kolanach opierając mu głowę na ramieniu:
- mów, proszę - tak bardzo, tak bardzo tęskniłam za tobą, za tym, żeby Cię móc dotykać, słyszeć, całować - Zaczęła leciutko wargami pieścić jego uszko. - Opowiadaj, proszę.
- Zostałem nauczycielem w Sorcere - szepnął czując powracające prądy podniecenia. - Skupiłem się na magii wywołań. Wiesz, żeby móc nas bronić, jeżeli zajdzie taka potrzeba i - wciągnął głęboko powietrze po mocniejszym przygryzieniu ucha - będziemy musieli stąd niedługo uciec. Zdaje się, ze powoli domyślili się twojej tożsamości. Mamy jeszcze czas, ale ... - kolejne ugryzienie i intensywne pieszczoty językiem zamknęły mu usta. Nie zastanawiając się dłużej objął ją i przytulił do siebie.

- Więc wpadliśmy w kłopoty? - kątem oka dostrzegła Shivie kładącą się na dywanie leniwie i prężącą pazurki. Delikatnie ssała jego uszko, kochała to robić. Podniecała ją myśl jak gra na jego emocjach, całowała je i lizała delikatnie. Po chwili bez ogródek zapytała - Idziemy do sypialni? - zmrużyła kocio oczy i zagryzła wargę uśmiechając się do niego, cała rozpalona.

Chciał odpowiedzieć, krzyknąć właściwie: Tak! Ale było zbyt późno, zbyt daleko, bo te kilka metrów do drzwi, gdzie stało wielkie puchowe łoże z hebanowego drzewa, wydawało się tysiącami mil. Dlatego zdołał wyszeptać tylko: za daleko, i jego dłoń oplatająca plecy dziewczyny powoli zaczęła posuwać się w górę i do przodu, tam, gdzie rubinowa brosza spinała stanik jej kusego stroju.
Delikatny materiał zsunął się z niej odkrywając nagie, jędrne i pełne piersi. Mroczna delikatnie wierciła się siedząc na nim, unosząc dłonie, jakby tańcząc co wprawiło go w niewyobrażalne podniecenie. Ujął jej twarde piersi w dłonie smakując i rozkoszując się nimi jak małe dziecko nową zabawką. Uniosła głowę, a gdy jego dłonie wodziły pożądliwie po jej pośladkach i lędźwiach docisnęła go do swojego dekoltu. Wszystko działo się tak szybko, ogarniało ich tak silne pożądanie, to czar namiętności. Wyprężyła się, fotel zachwiał i runeli razem na ziemię. Chwila strachu na którą nie było czasu spotęgowała pożądanie. Ona leżała na nim, a on płonął czując nacisk nagiego kobiecego ciała na sobie. Ich spojrzenia się spotkały...

- Pragnę Cię... - Dwa słowa z trudem uszły z ust mrocznej.

Brakowało mu rąk, brakowało ust, brakowało oczu. Chciał ją obejmować wszędzie, pieścić, wycałować każdy najintymniejszy zakamarek cudownego ciała, które oplatało się wokół niego. Chciał z nią ... chciał z nią wszystko, wszystko na raz. Tak bardzo tęsknił i tak bardzo cię cieszył, ze wróciła.
- Kocham Cię - wydusił z siebie gdy obrócili się podnieceni do granic ostateczności, a on pojawił się na górze.
- Mzilst ssin'urn (najpiękniejsza) - wyszeptały jego wargi powoli zataczające kręgi wokół pępka dziewczyny.
- Ph' dos? - coś wokół jego ucha pytało, czy jest obecny, ale nie obchodziło go nic, oprócz niej.
- Ph' dos? - Coś wrzasnęło głośniej, że aż podniósł głowę, a Nil spojrzała przez moment niepewna, niechętnie odchodząc z krainy rozkoszy. Jęknęła znowu, gdy jego język powoli zjechał jeszcze niżej przemierzając każdy zakątek jej podbrzusza. Ruszyła biodrami, jakby chcąc przyspieszyć moment, kiedy wargi kochanka wpiją się ...
- Ph' dos? - Pytałem przecież! - Nagłe światło zwaliłoby ich z nóg, gdyby nie to, ze już leżeli. - Nie po to ją wysłałem, żebyście ad razu rzucili się na siebie, nie zastanawiając się nawet, jak i kiedy uciekacie. Triel jest już niemal pewna, że Nihillara jest Do'Urden. Nie daruje jej. a przy okazji tobie - mówił kpiąco zaskoczonym kochankom. Drowy wprawdzie nie odczuwały wstydy z seksu i perwersji, ale ... poczuł się głupio. Odruchowo zasłonił naga dziewczynę swoim ciałem zaś mroczna zaczęła się ubierać, z nieco zirytowaną miną studząc swoje emocje, zapewne zastanawiając się kiedy ostatnio Pajęczy Mag miał kogoś bliżej siebie.
Nie dotykała go przez pięć lat, pięć lat bez namiętności i czułości. Ciężko było wstrzymać na wodzy tak silne uczucie.
- Pajęczy Magu, czy to tak pilne by zabierać nam te kilka chwil przyjemności czy po prostu robisz to z perfidnego uwielbienia do drażnienia się ze mną? - Na jej twarzy pojawił się złośliwy grymas. Ubrana już usiadła na kancie biurka, zarzucając nogę na nogę i posyłając dyskretny całus do Elvolina.

.
 

Ostatnio edytowane przez Kata : 09-04-2009 o 14:24.
Kata jest offline  
Stary 07-04-2009, 14:12   #4
 
Helldog's Avatar
 
Reputacja: 1 Helldog nie jest za bardzo znany
*Verrn*

Fatum nigdy nie było łaskawe dla Verrna. Urodził się w parszywym miejscu, miał parszywe dzieciństwo, parszywych znajomych, parszywych nauczycieli, a teraz jeszcze powraca do niego jego parszywa przeszłość. Pajęcza Królowa napewno ma ubaw z pastwienia się nad wiernymi, tego zwiadowca mógł być pewny.
Pomimo wielu przeciwności losu, młody drow do tej pory jakoś sobie radził. Pomijając niedawną utratę ukochanej córeczki, wiodło mu się nieźle, jak na bezdomnego. Zwiadowca nigdy nie interesował się polityką, ani tymbardziej przynależnością do szlacheckiego domu, o wiele bardziej milsze były mu samotne wyprawy po jaskiniach niebezpiecznego Podmroku, w którym zresztą tropiciel czuł się znacznie bezpieczniej i pewniej niż za murami miasta. Niestety, wredny pech towarzyszący Verrnowi chyba od narodzin, znów dał o sobie znać, odbierając mu możliwość wykonywania doskonalonej od wielu lat profesji, jaką było zwiadowstwo.
Odkąd zaczęły się polowania na niewiernych, bramy miasta były zamknięte dla każdego bez wystarczająco wysokiej pozycji, władzy, wpływów lub ilości gotówki. Verrn od początku życia odczuwał deficyt każdej z tych rzeczy, a pieniędzy, które jakoś mógł przez te lata ubierać, to już szczególnie. Jednakże nie mógł mieć o to wobec siebie żalu, wkońcu kto mógł się spodziewać takiego rozwoju wypadków, oprócz Verrna oczywiście? Tylko jeden fakt, wynikający z tego całego zamieszania, dawał młodemu mężczyźnie otuchę i siły do stawiania czoła zagrożeniom metropolii. Dzięki temu mógł być bliżej swego niedawno narodzonego dzieciątka, co było dla niego największą radością w życiu.
Zwiadowca pracował dla domu Torkreth, wychowywał córkę i zdobywał jakiś tam prestiż w szeregach miastowych najemników. Jednym słowem - powodziło mu się całkiem dobrze. Jednak wszystko zmieniło się gdy porwano jego córkę.
Dawna szefowa i kochanka z czasów gdy był jeszcze łowcą niewolników, okazała się najprawdopodobniej być demonem, w dodatku ślepo zakochanym w tak pospolitym osobniku jakim jest Verrn. Zabiwszy matkę i uprowadziwszy córkę, pozostawiła zwiadowcy ultimatum. Jeśli nie zjawi się w Skullporcie przed upływem roku, dziewczynka zginie.

Czas nieubłaganie płynął, a tropiciel nadal tkwił w Menoberranzan. Oczywiście przez ostatnie kilka dni nie próżnował, starając się (ponownie) o załatwienie wyjścia z miasta. Z pewnością jednak potrzebne do tegą będą pieniądze, dlatego też nie zrezygnował jeszcze z pracy u Torkreth'ów.
Kolejne pechowe zrządzenie losu sprawiło, iż pomimo mającego się wkrótce odbyć spotkania w sprawie ucieczki z miasta, musi teraz czekać na przybycie kogoś z przełożonych, aby przesłuchali więźnia, którego pojmał. Jeśli przepuści okazję na ucieczkę, nigdy sobie tego nie daruje.

Na gadanie maga odpisze w następnym poście, bo niestety tego pisałem na ostatnią chwilę przed wyjściem do pracy.
 

Ostatnio edytowane przez Helldog : 11-04-2009 o 15:36.
Helldog jest offline  
Stary 07-04-2009, 20:14   #5
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny


Niezbyt sporych rozmiarów pokój spowity był niemal całkowitą ciemnością. Jedynie cztery magiczne świece paliły się kruchym fioletowym płomieniem, tak blisko siebie, że nie byłoby różnicy gdyby była to jedna większa czy cztery małe świece. Znajdowały się ona na środku komnaty, bijąc swoim nikłym światłem. Sprawiało to, że pokój zamiast wydawać się jaśniejszy, jeszcze mocniej akcentował mrok w nim panujący. Wysokie cienie tańczyły na ścianach, poruszając się w rytm nieznanej melodii, której wykonawcą, kompozytorem, dyrygentem były migoczące płomienie. Przy ścianach, na półkach, na podłodze leżało wiele ksiąg, które szczupły młody elf pakował pośpiesznie do magicznej torby. Wydawał się przy tym być czymś zdenerwowany, jego ruchy były nerwowe i brakowało im typowej elfom wszelkiego rodzaju gracji.

Cień maga zdawał się być jeszcze bardziej podenerwowany, wyprzedzał maga o parę ledwo zauważalnych sekund, nie mniej jednak ta właśnie było. Zwykle to ktoś prowadzi cień, pokazuje mu ruch, za którym cień podąża, tu jednak zdawało się być na odwrót. Niemniej jednak, cień nie prowadził i nie kontrolował Barra, po prostu był mniej cierpliwy niż sam mag, a dzięki coraz głębszej więzi z ciemnością i cieniami uzyskał pewne nowe przywileje, które do tej pory były dla niego niedostępne. Cień nie był jednak osobną istotą, był jak najbardziej nadal częścią drowa, tyle że byli mocniej związani. Rzadko można było zaobserwować różnice między Barra i cieniem, teraz jednak emocje Barra były tak intensywne, że cień stał się również ich ofiarą, wyrażając niepokój i pośpiech maga.

W rogu komnaty leżało ciało innego drowa, sługi, który pracował w Sorcere. Pochodził ze stojącego na samym dole hierarchii domu, nie stać było ich więc na zapewnienie mu warunków do studiów magii, stał się więc służącym, co choć po części zapełniało jego ambicję. Miał oczywiście większe plany, ale teraz już ich raczej nie spełni. Ciało drowa było coraz ciaśniej owijane cieniami, które zdawały się rozpuszczać go, zatapiając w sadzawce z cieni, niczym w kwasie. To od owego sługi Barra dowiedział się co knują inni studenci, wraz z paroma mistrzami.

– Oskarżyć mnie o herezje?! – szeptał do siebie nerwowym głosem mag – Absurd! Czyż Lolth nie jest boginią ciemności i nie dała nam daru władania nad nią? – powtarzał sobie, choć wiedział, że nieco racji. Barra co prawda nigdy nie wyznawał innego bóstwa poza Shar, właściwie to mało był religijny, choć stwarzał pozory jak każdy, ale podczas swoich badań musiał, po prostu musiał zapoznać się z zakazanymi księgami dotyczących Shar, była ona poniekąd twórczynią ciemności, jak mógł ją ominąć? – Cholerne księgi… gdyby tylko nie one… - gdyby nie one nie byłoby dowodów, mógł je schować, zniszczyć, spalić, ale czy to by teraz wystarczyło? Nowa władczyni Menzoberranzan była bezlistona i tylko szukała powodów do zniszczenia kolejnych domów, w tym, gdyby znalazł się pretekst, domu Mizzrym.

Mag nie miał wyjścia musiał skontaktować się z Bregan D’Aerthe. Co prawda ich usługi nie były tanie, ale jaki miał wybór? Sam nie zdołałby uciec z miasta. Zostając mógł narazić swój dom, a przez to nie mieć potem gdzie wrócić, Phaerun też by ucierpiał co prawda, ale anihilacja całego domu wraz z Barra nie była jednak adekwatną ceną. Zresztą był teraz mistrzem Sorcere, nie łatwo by było kapłankom wplątać go w to. Rozmyślając, na tyle na ile miał czas, spakował swoje rzeczy i opuścił swoją komnatę jak najszybciej mógł, starając się jednocześnie zachowywać normalnie kierując się do wyjścia. W swojej komnacie, na stoliku, gdzie znajdowały się świece zostawił pojedynczą księgę, otwartą mniej więcej na środku.

Czarnym atramentem zapisane były na kartach księgi jakieś słowa. Były one tylko wabikiem i nie znaczyły zbyt wiele, ale były również prezentem dla jego wrogów. Kiedy tylko ktoś inteligentny przeczyta choć jedno słowo, sylabę, literę, zaklęcie zostanie uaktywnione zmieniając cały pokój w nieco makabryczny sposób. Drzwi zostaną dosłownie zalane ciemnością, która zacznie gromadzić się niczym maź w pokoju wypływająca z każdej szczeliny, kąta, podłogi, w owej mazi macki i wstęgi ciemności będą oplątywać i dusić każdego kto jest w komnacie. Będzie to oczywiście iluzja, ale jak wiadomo, jeśli umysł uwierz to ciało również może się nabrać. Każdy mag ma jakieś pułapki u siebie w komnacie, nikt nie będzie Barry przecież o to winił. Idąc korytarzami Sorcere i ulicami Menzoberranzan, jedynie to poprawiało mu na tyle humor, że jego policzki czasem zdawały się przybierać grymas podobny do uśmiechu.

***

Spotkanie z Brenga okazało się owocne, lecz niestety kosztowne. Magiczne przedmioty, które musiał zakupić dla nich na Bazarze nie były tanie, do tego bał się, że ktoś z jego wrogów pojawi się i będzie go próbował pojmać. Miał jednak nadzieję, że pułapka na dość długi czas ich zatrzyma… po wizycie u najemników udał się do swojego domu, zabierając parę swoich przedmiotów, jak najbardziej niepostrzeżenie jak mógł, potem natychmiast udał się na miejsce spotkania, do Eastmyru. Nie miał zamiaru tracić czasu i narażać się wędrując ulicami Menzoberranzan, zamiast tego użył zaklęcia, które pozwoliło szybko mu tam dotrzeć. Ciemność to niezwykle tajemnicza substancja, jedni nazywają ją negacją światła, dla Barra była jednak czymś innym, czymś więcej. Dla niego światło było tylko składową ciemności, mało istotnym elementem, którego najważniejszą częścią był mrok. Mrok miał znacznie więcej zastosowań, był bardziej plastyczny i uniwersalny przez to. Wszedł, więc w mrok, który tak podziwiał i wyłonił się z mroki, niejako odrodzonym, oczyszczonym komunią z nim. Gniew jednak szybko powrócił gdy żałosne niższe istoty stanęły mu na drodze. Nie miał jednak czasu na ukaranie ich, zbytnio się spieszył.

Te żałosne stworzenia były jednak natrętne i chciały zatarasować mu drogę. Z pewną odrazą, od niemal niechcenia rzucił proste zaklęcie, jakże jednak zabójcze dla tych żałosnych robaków. Skwitował ich trupy wzgardą, starając się ominąć ich ciała. Ruszył dalej, miał nadzieję, że ten mały pokaz pozwoli mu dojść do umówionego miejsca bez kolejnych przeszkód, spieszył się, a nie ma nic gorszego dla niższych ras niż spieszący się drow, któremu stają na drodze.

Kiedy był już blisko rozejrzał się dookoła, szukając wzrokiem czegoś podejrzanego i najemników. Zwolnił, z biegnącego drowa zmienił się w spokojnego, dumnego maga idącego powolnym, pewnym krokiem. Dotarłszy do umówionego miejsca stanął, rozejrzał się i czekał aż ktoś z najemników zareaguje, będąc jednocześnie gotowy do obrony jeśli okaże się, że ktoś go uprzedził i ich przekupił – dość częsta praktyka wśród drowów. Wiedział, że nie musi się pierwszy odzywać, Brenga D’Arthe byli zawodowcami, wiedzieli na pewno jak wygląda i wiedzieli też co to dobre wychowanie… przynajmniej taką nadzieję miał Barra.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 07-04-2009 o 20:24.
Qumi jest offline  
Stary 08-04-2009, 22:00   #6
 
Chester90's Avatar
 
Reputacja: 1 Chester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumny


I pomyśleć, że jeszcze zaledwie wczoraj Amaril był szlachetnie urodzonym drowem pochodzącym z czwartego domu Menzoberranzan. Jakże dziwnie układają się koleje losu. Drow rozmyślał nad swoją dosyć parszywą w obecnej chwili sytuacją zmierzając pewnie w kierunku karczmy noszącej wdzięczną nazwę Wyrwanej Piersi Fae. Karczma owa jeszcze wczoraj wzbudziła, by w Amarilu wyłącznie uczucie pogardy, ale dziś stanowiła dla niego możliwość ucieczki z miasta, w którym nie mógł dłużej czuć się bezpiecznie. W tej bowiem tawernie skrytobójca miał się bowiem spotkać ze swoim łącznikiem z Brenga D’Aerthe, z pomocą których planował wydostać się z miasta szybko i bez niepotrzebnego rozgłosu. A miasto niestety musiał opuścić bowiem nie było już w nim miejsca, którym mógł się czuć w nim bezpiecznie. Wiedział bowiem, że jego siostra nigdy nie daruje mu próby zamachu na jej życie, a jego własna matka na pewno nie będzie zadowolona z faktu, że byle mężczyzna ośmielił się podnieść rękę na kapłankę Lolth.

Idąc wąskimi ścieżkami i mijając napotykane na drodze stalagmity drow zwrócił uwagę na zniszczony pałacyk, z którego unosiły się jeszcze gryzące kłęby dymu pokrywające w tej chwili znaczną część najbliższej okolicy. Pałacyk przypominający obecnie raczej zniszczony kikut stalagmitu zapewne został zniszczony w ramach przepychanek na niższym szczeblu hierarchii miasta mającej na celu podniesienie pozycji zwycięskiego domu. Zabawnym wydał się skrytobójcy fakt, że te pośledniejsze domy nigdy nie zbliżą się do pozycji zajmowanej obecnie przez Dom Faen Tlabbar i nie zaznają nawet ułamka chwały jaką posiadał jego dom. Tak rozmyślając Amaril dotarł niemal do celu swojej wędrówki i ostrożnie schodził po grożącym zawaleniem krużganku ledwo trzymającego się granitowego sklepienia budynku. Już miał opuścić się w dół korzystając z wrodzonych mocy lewitacji cechującej każdego szlachetnie urodzonego mrocznego elfa, kiedy usłyszał rytmiczny dźwięk dochodzący z pałacyku. Drow zamarł w miejscu zastanawiając się nad źródłem tego dźwięku. Czyżby Jyslin zdążyła już kogoś na niego nasłać i skrytobójca znajdował się w niebezpieczeństwie? A może to tylko kamienie obsuwające się w wnętrzu ruiny czy też niemrawo poruszający się, a nie do końca jeszcze martwy były mieszkaniec domu? Amaril zastanawiał się jeszcze przez chwilę i zmienił kierunek marszu postanawiając sprawdzić pochodzenie owego dźwięku. Bądź co bądź zawsze lepiej to wiedzieć co ma się za plecami. Drow ostrożnie wszedł do zrujnowanego budynku i kierując się swoim wyczulonym słuchem szedł korytarzami starając się umiejscowić dokładne źródło dźwięku.
 
__________________
Mogę kameleona barwami prześcignąć,
kształty stosownie zmieniać jak Proteusz,
Machiavela, łotra, uczyć w szkole.
Chester90 jest offline  
Stary 09-04-2009, 00:51   #7
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Zilvtana wpatrywała się beznamiętnym wzrokiem w dym unoszący się ze zgliszczy pałacu ich sąsiadów. Teraz tylko jej dom, pobłogosławiony przez Lolth dom Torkreth znał tajemnicę jej dziedzictwa. Jej błogosławieństwa, jak mówiło się w zaciszu domowym. Jej przekleństwa, jak boleśnie się o tym przekonała.
Adrul zwisała z pajęczyny tuż nad jej ramieniem. Delikatnym kołysaniem się święty pająk wprawiał w ruch powietrze, które muskało skórę zgrabnej szyi drowki. Zilvtana co jakiś czas głaskał po odwłoku swoją pupilkę, która w nachalny sposób domagała się pieszczot, gdy tylko kapłanka przestawała ją dotykać. Święty pająk był jej nieodłącznym towarzyszem. Strażnikiem. Powiernikiem największych tajemnic. Adrul spała w komnacie. Towarzyszyła swej pani, a właściwie pozwalała sobie towarzyszyć w wprawach po jaskiniach. Adrul też była błogosławieństwem dla Zilvtana. Tylko głupiec nie doceniałby darów bogini. Tylko głupiec odrzucałby je.
Być może i ten wczorajszy atak był darem od Królowej Pająków. Być może.
Z zamyślenia wyrwał ją głos jej służki, która poinformował ją iż jej matka pragnie się z nią widzieć.
Zilvana z pewnym niepokojem szła do kaplicy. A może to fakt iż Adrul nie podążyła za nią??

W kaplicy, na kamiennym tronie siedział jej matka. Ta która wydała ją na świat. Ta która będąc brzemienną… zresztą nieważne. Qualnkacha poderwała się na nogi gdy tylko jej dziecię weszło do komnaty i nie czekając na przywitanie rozpoczęła swój wywód. Który to, niestety, potwierdził złe przeczucia Zilvana.
Ktoś przeżył!! Ktoś przeżył i mógł wyjawić najgłębszą z jej tajemnic. Być może i dom Torkreth wyszedłby jakoś z tej, hmmm…, niekorzystne najłagodniej mówiąc sytuacji, ale ona sama z pewnością nie. Ktoś przeżył, a jej matka poleciła jej dopilnowanie by jednak podążył za całym swoim rodem. Tylko niegodziwcy porzucają swoją rodzinę podczas niebezpiecznych przepraw. A z pewnością droga, którą teraz podążali była niebezpieczna.

Audiencja skończona. Zilvana otrzymała wyraźne instrukcje. I jak zwykle pouczono, by wykonała swoje zadanie solidnie.

W drodze do sali przywołań pojawiła się Adrul. Miała dziwny zwyczaj pokonywania swojej drogi chodząc dookoła korytarza, którym podążała. Raz była obok swojej pani, raz nad nią.
Zilvana nawet nie oglądała się na świętego pająka. Jej myśli krążyły wokół maga, który mógł ściągnąć na jej śliczną główkę tyle nieszczęścia. Pewnie można było sprawę załatwić szybciej. Przecież ten cały Verrna mógł zakończyć sprawę. Czyżby Qualnkacha miała jakieś wyższe uczucia?? W końcu nie pozwoliła zabić szlachetnie urodzonego jakiemuś tam najemnikowi. Miał zginąć z ręki kogoś jego pozycji.
Zilvana uśmiechnęła się sama do siebie.
Przynajmniej taki szacunek należy się wrogowi, SWOJEMU wrogowi.

Pierwsza w drzwiach do sali przywołań ukazała się Adrul, a właściwie jej włochate odnóża. Zaraz za nimi oczom dwóch mężczyzn ukazał się arachnoid w całej swej okazałości.



Święty pająk przystanął na chwilę czyszcząc swoje szczękoczułki i ukazując ostre jak brzytwa zęby.
Tuż po chwili koło stwora stanęła drowka o karmazynowych włosach, które kaskadami spływały na jej pełne piersi.



Suknia w kolorze włosów, a może to włosy były w kolorze sukni?? Karmazynowa suknia, nie do końca zakrywająca ciało kobiety, doskonale podkreślała wszelkie detale jej pięknego ciała. A gracja z jaką wyminęła czyszczącego się pająka przykuwały męski wzrok w równym stopniu co uroda Zilvana. Kołysząc wdzięcznie biodrami zbliżyła się do mężczyzn. Arachnoid dalej zajęty był toaletą. Młoda przedstawicielka domu Torkreth tylko kątem oka spojrzał na tropiciela. Cała jej uwaga skupiła się na magu.
- Trzeba było podążyć za swoimi, magu. – Odezwała się beznamiętnie do szlachetnie urodzonego, ale obecnie znajdującego się jakże w nie szlachetnym położeniu drowa.
Po chwili jakby od niechcenia przeniosła swój wzrok na drugie mężczyznę. Prześlizgnęła się wzrokiem po jego twarzy, po jego ciele, by ponownie przenieść spojrzenie na ostatniego przedstawiciela rodu swoich sąsiadów. I przyglądając się ranie po uchu zwróciła się do tropiciela.
- Tobie to dom Torkreth zawdzięcza złapanie tego… - Było to raczej stwierdzanie niż pytanie. Uniosła prawą dłoń do góry i dodała. – Mówić możesz swobodnie. - Jednak nadal przyglądała się magowi. Święty pająk przerwał na chwilę wyczesywanie swojego odwłoka i jego cztery wielkie ślepia utkwiły w Verranie.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 09-04-2009 o 13:45.
Efcia jest offline  
Stary 09-04-2009, 12:00   #8
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Nihillara i Elvolin

Para kochanków bezzwłocznie udała się do gabinetu Pajęczego Maga. Jeden z najpotężniejszych czarnoksiężników Menzoberranzan dawał schronienie dla Nihillary od wielu lat, uczył ją, pomimo powszechnie znanej pogardy uczonych wobec zaklinaczy. Było jasne że pewnego dnia przyjdzie tym dwojgu zapłacić srogą cenę za tą przysługę. Ten moment zdawał się być bardzo bliski…

Z twarzy maga, delikatnie mówiąc, ciężko było wyczytać jakiekolwiek emocje. Elvolin całe tygodnie poświęcił próbując jakoś połączyć jego nastroje i wypowiadane słowa z spazmatycznymi drganiami pajęczych odnóży wystających spod obfitego kaptura zawsze przysłaniającego jego zdeformowane potężną magią oblicze. Teraz, stojąc wraz z ukochaną tuz przed swoim mentorem, zdawało mu się że stoi przed zupełnie obcą istotą. Coś w modulowanym przez magiczny przedmiot głosie zdradzało jego zdenerwowanie. Jak poważna musiała być sytuacja w mieście, jeśli budziła obawy nawet w tak potężnej istocie?

-Evolinie, uczniu.-mag nigdy nie tytułował w ten sposób młodego Baenre. Plecy „ucznia” oblał zimny pot. –Nadeszły ciężkie czasy. Zmiany które czeka to miasto nie dosięgną wnętrza tej wieży, jednak nie pomieści ona więcej wyrzutków, niż ten jeden który ją wzniósł i utrzymuje każdego dnia pomimo naporów nieprzychylnych sił. Wielu naszych pobratymców parających się Sztuką nie rozumie prostego faktu, że do własnego rozwoju w pewnym momencie niezbędny jest uczeń. Powierzchniowi wyznawcy żałosnej Mystry wierzą że magia chce się rozwijać i trzeba ziarno jej zrozumienia zaszczepić w innym, by mogło dalej rozwijać się, nie trwając w pasożytniczej stagnacji w umyśle mistrza. Na takie rozumowanie nie pozwala nam niestety nasza natura, stąd też mimo doskonałego systemu kształcenia tak mało magów zdolnych jest rozwinąć się do poziomu arcymagii. Nasz lud szkoli sobie przyszłych wrogów a nie uczniów…

-Dla tego oddalam cię… Nim w nadchodzącej zawierusze nasza rasa zatraci się w swoim dziedzictwie jakim jest doprowadzona do rangi sztuki zdrada. Zabierzesz też ze sobą swoją ukochaną. –para nie mogła się powstrzymać i ze zdumieniem spojrzała ku sobie.- Nie myślcie, że targają mną jakieś uczucia godne co najwyżej ograniczonych wyznawców Elistraee! –Nihillara jak zwykle z trudem, wręcz ostentacyjnie, powstrzymała się przed odpowiedzeniem swojemu wieloletniemu „właścicielowi”.

-Tak jak mnie potrzebny był uczeń dla swojego własnego rozwoju, tak i wam potrzebna będzie wyprawa w nieznane, by móc pójść dalej na ścieżce własnego rozwoju. –Elvolin z rosnącą obawą zauważył czas przeszły w pierwszym wygłaszanym przez Pajęczego Maga.

-Za kilka godzin twoja matka rozpocznie morderczą grę. Potrzebowała do niej zdrajcy , oczywiście męskiego z wyższych sfer naszej społeczności. –Elvolin doskonale rozumiał kogo miał na myśli jego dotychczasowy mentor. –Wie też o przeszłości Nihlary. Macie najwyżej dwa, może trzy dni na opuszczenie Menzoberranzan. Wiem że planowaliście… odejście. Opłaciłem dla was pomoc najemników tego pajaca, twojego krewniaka Elvolinie. Nie obawiajcie się zdrady, wątpię by nawet dom Baenre był w stanie zapłacić więcej za jego lojalność. W najjaśniejszym momencie cyklu Narbondel macie stawić się w Pod Wyrwaną Piersią Fae. Tam, w Zaciszu nieopodal tylnego wyjścia dla obsługi spotkacie się z łącznikiem.
Nie będziecie jedynymi chcącymi tak uciec. Najemnicy mogą oczekiwać od was jakiegoś testu lub zadania, gdyż nie mogą otwarcie po prostu kogoś przemycić do Pomroku. Jak zwykle będziecie mogli podziwiać obłudę naszej rasy w pełnej jej krasie...

***

Po opuszczeniu jego apartamentów przez dwójkę kochanków, Pajęczy Mag osiadł na swoim tronie i popadł w zadumę. Jego szczękoczułki łapczywie oplotły ustnik fajki wodnej którą przyciągnął do swych ust za pomocą magii, nie trudząc się użyciem do tej czynności rąk. Nie fatygował się też oczywiście do rozpalenia pod nią chwilę wcześniej. Po chwili, rozluźniony już nieco, pogrążył się w rozmyślaniach.
Jego magiczny eksperyment wszedł w fazę ryzykownych testów. Niestety, tym razem jego laboratorium nie będzie odpowiednim miejscem do ich kontynuowania...

Jak to miło ze strony nowej, zapalczywej Pierwszej Opiekunki że nieświadomie pomogła w skierowaniu jego spraw na właściwe tory...
Ciekawe też, ile naprawdę wie ta zdradliwa Do'Urden o swojej dawnej krewniaczce...
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 09-04-2009 o 12:18.
Ratkin jest offline  
Stary 11-04-2009, 11:57   #9
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
*Nihillara i Elvolin*


Gdy wracali do wieży, napięcie które jeszcze niedawno czuł Elvolin zastąpiła rosnąca wściekłość na Pajęczego Maga. Czy musiał nadejść akurat w tej chwili? Wciąż go to trapiło.
Był przekonany iż Jaylnfein doskonale wiedział co robią, że widział jak rzucają się na siebie wytęsknieni, spragnieni swojej miłości i szukający wszelkich sposobów na okazanie jej. Czy złośliwie im przerwał? Możliwe, ale raczej potraktował to jako coś zabawnego, lub, co prawdopodobniejsze, kompletnie obojętne. Elvolin nie słyszał nigdy, żeby jego nauczyciel związał się z kimkolwiek. Doskonale sobie zdawał sprawę, że wiele największych domów Menzoberranzan wysłałoby swoje córki do loża Jaylnfeina z zamiarem uczynienia go swoim sojusznikiem, ale Pajęczy Mag nigdy nie chciał się związać żadnym domem. Był niezależną siłą, z którą liczyły się nawet matki opiekunki. Zresztą, miał łaskę Lolth, jako jeden z jej najwierniejszych sług. Kompletnie oddany swojej bogini i kompletnie szalony. Przynajmniej taka chodziła opinia. Jakże złudna, tyle przynajmniej wiedział Elvolin.

Poprawił przewrócony przed chwilą fotel i zaczął się ubierać spoglądając na Nil. Jakże była piękna z hebanowym ciałem, cudownie wyciągniętym na kanapie pod ścianą, wiśniowymi oczyma, które cały czas posyłały mu skry i lekko wilgotnymi ustami, czekającymi tylko, by oddać się namiętnym pocałunkom. Takiej prośby ust mrocznej nie mógł zignorować i choć obydwoje zdawali sobie sprawę, że na coś więcej nie mają czasu, dzielili przynajmniej troszkę czułości sprawiając że rosnące podniecenie nie mało rozpraszało elfie zmysły dwojga. Przy okazji Elvolin wyjaśniał ukochanej dziewczynie szczegółowo niebezpieczną sytuację:

-Nie wiem w co pogrywa mój nauczyciel – mówił strapiony, a niepokój w jego głosie jasno dawał do zrozumienia, jak strasznie cieszy się z jej bliskości, a jednocześnie boi o jej bezpieczeństwo. - Wczoraj wezwała mnie do siebie Sos’Umptu i doradzała zachowanie ostrożności. Wiesz jak to jest w domu Baenre. Po odejściu Ivonnel, która poległa przy walce o Mitrylową Halę, Triel objęła rządy. Ona sama nigdy nie dorówna swej matce w subtelności i wpływie, dlatego próbuje załatwiać wiele rzeczy przy pomocy brutalnej siły. Ma dwójkę najważniejszych doradców, Arcymaga Grompha i Quenthel, która zastąpiła Triel stając na czele Arach Tinilith. Raz jedno uzyskuje większy wpływ, raz drugie. Normalnie, rzecz jasna, Gromph nie byłby specjalnie poważany, jako mężczyzna, ale ... ale jest Arcymagiem i Triel doskonale wie, jak ważna jest jego siła dla Baenre. Mówią nawet, że zabił swoją żonę, a córkę Liliel nie oddał zwyczajowo rodzinie matki, tylko przyłączył do Baenre. Nikt wtedy nie pisnął słówka przeciwko niemu. Co prawda, nie wiem, co z tą kuzynką się dzieje, gdyż po prostu kiedyś znikneła, a sama wiesz, że w takich sytuacjach się nie pyta o szczegóły. – Nil niezbyt ciekawa polityki pomrukiwała tylko, przeszkadzając całusami w przemowie Elvolina - Ponoć to właśnie intryga Grompha, który zasugerował Triel, że jestem sprzymierzeńcem Quenthel. Oczywista bzdura, ale Sos’Umptu zaznaczyła, że Triel wzięła ją na poważnie. Gromph chyba znalazł przekonujące argumenty. Według mnie, to wielka głupota Triel, bo póki Quenthel i Gromph szachowali się wzajemnie, ona mogła być spokojna o swoją pozycję. Jeżeli jednak wpływy Quenthel osłabną, to może się okazać, że po raz pierwszy od zawsze prawdziwym władcą wielkiego domu Menzoberranzan jest mężczyzna. Popatrz, jak to się łączy. Quenthel działająca w porozumieniu z magiem, który żył z kobietą Do’Urden. Pełna kompromitacja Quenthel. Zwłaszcza, jak się okaże, że wiedziała o naszym związku i twoim nazwisku. Tyle przekazała mi Sos’Umptu, bezpośrednio lub sugestiami. Dlatego musimy uciekać, nie wiem gdzie. Może na powierzchnię, gdzie żyją wyznawcy Elistrae? Może gdziekolwiek? Ale musimy, bo ja – objął ją i przytulił jak mógł najmocniej – nie pozwolę, żeby znowu nas rozdzielono lub żeby ci się stała jakakolwiek krzywda.

Okręcając włosy wokół palca przyglądała mu się, wyciągnęła nieco gdy skończył i mruknęła pod nosem.

- Kochanie chyba zwariowałeś, powierzchnia? Przecież... - urwała na chwilę - Nie wiem co gorsze. Tu przynajmniej wiem na czym stoję. Nie martw się o mnie, umiem sobie radzić. - szepnęła chłodno i splotła nóżki. Po chwili dodała znienacka - nie ufam temu magowi... a jeśli to pułapka albo jakaś jego gra?

- Ja też nie ufam, ale jaki mamy wybór? Nie wiem co robić, ale tutaj zostać nie możemy. A gdzie się udać? inne miasto? toż nas tam będą nienawidzić i nie bez powodu. Jakie inne możliwości? Samemu ukrywać się w Podmroku? Małe szanse. Zostają jeszcze najemnicy Bregan Daerthe, ale zostać najemnikiem to, no nie wiem, czy byś miała ochotę. Nie wiem, co robić, nie wiem, ale musimy coś wymyślić. – Jego głos rozbrzmiewał bardzo pewnie, zdając się dodawać otuchy.
Na chwilę oboje ucichli, ujawniając ciche drapanie się leżącej Shivi po boku.
Elvolin ujrzał w oczach Nil złośliwy błysk i uśmieszek, znał to bardzo dobrze. Uśmiechała się tak zawsze gdy obmyśliła sobie w główce coś co miało na celu go podrażnić, zaraz jednak uśmieszek uciekł. To drugi znak - szybko zrezygnowała ze swojego zamiaru, zapewne dochodząc do wniosku że go to może nie bawić. Nigdy nie lubił gdy bawiła się grając na jego emocjach lecz nie dało się tego wyplenić z jej figlarnego charakteru - Kiedy mamy się tam wybrać? – przerywając niezgrabną ciszę przewróciła się na plecy i wtopiła spojrzenie w sufit już całkiem beznamiętnie.

- Cóż, jak wyjdziemy za kwadrans, to spokojnie dojdziemy, ale wiesz, jest pewna rzecz, która chciałem z Tobą omówić. Nikt nie wie, że jesteś, że wróciłaś ze mną. Możliwe że jestem śledzony, skoro opiekunka Triel chce mnie wykorzystać, dlatego może udałoby nam się ukryć nasze osoby za pomocą zaklęcia iluzji. Niestety nie znam tej szkoły, ale może ty? A może jakieś inne propozycje. Jak myślisz? - Położył się obok niej na boku obejmując i przytulając. Rozbłysły jego oczy, jak gdyby przyszedł mu do głowy jakiś pomysł, zaczął całować jej uszko - To dla dopingu myślowego - wyjaśnił. Kątem oka zauważył jak usta jego ukochanej delikatnie drgnęły w skromnym uśmieszku.
- Iluzja.. jeśli jednak ktoś dostrzeże że jakiś czar skrywa nasze oblicza wpadniemy w jeszcze większe tarapaty. To co ukryte zwraca uwagę. Mogłabym zamienić Cię w małego brzydkiego pajączka, nikt by nie podejrzewał żeś czymś więcej... - sięgnęła dłonią by pogłaskać go po brodzie, spoglądając z zadziornym uśmieszkiem - lecz dobrze wiesz że nie lubię tych szkarad.
Przerwała na chwilę ukazując kieł w figlarnym uśmiechu.

- Zamiast się ukrywać, najlepiej po prostu zniknąć... musisz jednak być blisko mnie - akcentując ostatnie dwa słowa odwróciła głowę i spojrzała w jego oczka z bliska, tak bliska że zdawał się czuć muśnięcia jej warg gdy mówiła – Podołasz?

- Nie widzę przeciwwskazań, Kochanie - patrzył prosto w jej piękne oczy. - Nie obawiam się o to, że ktoś mógłby zobaczyć, iż się maskujemy.
Wielu tak robi, choć może masz rację, ze w tych warunkach ewentualni szpiedzy opiekunki Baenre mogliby nas podejrzewać.
Ale proszę, nie mów mi o pająkach. Wiesz co o nich myślę
- skrzywił się. - Najważniejsze, żeby Ciebie nie rozpoznano. To podstawa.

Musnęła noskiem jego nos, zerkając czule gdy nagle coś w niej pękło i rozpłakała się jednocześnie mocno go przytulając.

-Nawet nie wiesz jak tęskniłam, co to było.. każdy dzień był taki pusty, walka z uczuciami i szukanie sił by wierzyć że żyjesz... - wyszeptała łamiącym się głosem drowka, mocno zaciskając powieki.

- Nihillaro - chwycił ją w ramiona jakby chciał nie tylko utulić, lecz pełen emocji, jakby planował nigdy nie wypuścić. - Och, och, och, wybacz, wybacz jeśli możesz! jesteś dla mnie najwspanialszym klejnotem, najcudowniejszym czarem, najpiękniejszym widokiem. Kładłem się z myślą o Tobie, wstawałem przypominając sobie każdy twój ruch, słowa, gest, przeżywając na nowo chwile, które spędziliśmy razem. Ile to razy prosiłem, błagałem nauczyciela, a on odpowiadał, ze moje głupie chęci doprowadza tylko do twej zguby. Nie chciałem, nie chciałem Cię skrzywdzić swoja niecierpliwością, choć moje serce waliło na każde szurniecie podłogi, gdy myślałem, że to mogłabyś byś ty. Kocham cię i tak bardzo, bardzo się cieszę, ze tu jesteś, najdroższa moja.

Pocałowała go przeciągle i czule w policzek, wyślizgnęła i wstała pośpiesznie doprowadzając do porządku przed lustrem.
- Nie będziemy się ujawniać szybciej niż to konieczne, moje zaklęcie będzie trwać nie całe pół godziny przez ten czas wszyscy.. - Nil przerwała na chwilę i zawołała Shivie cichym gwizdem - ..będziemy niewidoczni. Miejmy to już za sobą bo nie mogę czuć się komfortowo w takich warunkach... Też Ciebie Kocham... - zastygła spoglądając w lustro i myśląc nad słowami które powiedziała, delikatnie poprawiając szatę. – Jasny Aniele... moje perfumy... – syknęła złowrogo.

- Ja też, chciałbym już być po prostu z Tobą i mieć pewność, że nikt nie będzie się wtrącał do tego, co robimy. Przyznam, że kiedy myślę o tym, co wyprawia moja rodzina, to budzą się we mnie mordercze instynkty - w jego głosie pojawiła się stal, choć uśmiech nie schodził z ust. - Musimy znaleźć miejsce dla siebie i nic mnie nie obchodzi, czy opiekunce Baenre się to podoba, czy nie. Musimy jednak uważać - obserwował jak się przystrajała. Cudowne było widzieć ją znowu przy takiej zwyczajnej, kobiecej czynności.

- Myślisz że zapach perfum w zamkniętym pomieszczeniu mnie zdradzi? - powiedziała wyraźnie zaniepokojona nie odrywając wzroku od odbicia w lustrze.

- Nie sądzę. Niezwykle mało prawdopodobne, ze ktoś zareaguje podczas drogi. Idziemy do gospody, tam się ujawnimy, bo jak inaczej rozmawiać? Potem znów dobrze by było gdybyś rzuciła to zaklęcie. Przynajmniej, jeżeli ten człowiek Jarlaxle'a pozwoliłby nam wrócić. A gospoda? Tam jest sto tysięcy zapachów.

- No tak, liczyłam jednak na to że najpierw poznamy osoby z którymi mamy się spotkać, a następnie ujawnimy jeśli będzie trzeba. Gotowy Kochanie? - Stała elegancko, dumnie opierając dłonie na biodrach, obdarzając go ciepłym spojrzeniem. Shivia wskoczyła jej na ramię i owinęła się wokół szyi po której zaczęła zaczepnie ją lizać swoim gadzim językiem.

Podszedł do niej blisko, nawet bliżej niż trzeba od tyłu i objął. Po prostu objął, choć widać było, ze ma ochotę uczynić coś więcej. Obydwoje jednak zdawali sobie sprawę, że magia to sztuka, która nie znosi błędów i nie wybacza pomyłek. Dlatego stał cierpliwie czekając, aż jego ukochana uprzędzie odpowiednie zaklęcie. Niewidzialność! On nie znał czarów szkoły Iluzji. Jako mag bojowy dysponował olbrzymim arsenałem środków ofensywnych, ale to, co robiła Nihillara przekraczało jego umiejętności. Uzupełniali się doskonale gdyż mroczna nie potrafiła przywołać wielu mocy z jego bitewnych dziedzin.

Elvolin teraz sobie przypomniał czemu czasem irytowało go to smoczydło, dokładnie w momencie gdy tuląc elfkę pokryty łuskami ogon połaskotał go po nosie. Chciał kichnąć, potem westchnąć nad swoim losem jednak musiał go zaakceptować. Nihillara zawsze wypowiadała zaklęcia surowym, chłodnym, wręcz lodowatym głosem kończąc tak jakby chciała wpleść w słowa część siebie której wobec niego nie prezentowała. Brzmiało to jakoś okrutnie.

Mag nie zauważył żadnych zmian, nic co mogło zdradzić że zaklęcie już działa - Proszę bardzo, nie ma Cię. Pamiętaj tylko by nie oddziaływać na innych, jeśli kogoś skrzywdzisz czar przestanie działać. - szturchnęła go biodrem zaczepnie i uśmiechnęła się.

- Cóż nam zgotowałeś paskudny mistrzu... ? - szepnęła prawie do siebie i wychodząc chwyciła Elvolina za dłoń.

Uścisnął jej rękę dusząc w sobie na jakiś czas ochotę, na coś odważniejszego. Nie mógł rozpraszać ani dziewczyny, ani siebie. Powoli otworzył drzwi i wyszli na bogato zdobiony płaskorzeźbami korytarz, a potem schodami w dół mijając dwóch rozmawiających nieświadomie uczniów. Wreszcie wyszli na szeroki dziedziniec szkoły magów. Tylko trzy cytadele wznosiły się na Płaskowyżu Tier Brieche. Arach-Tinilith - budowla w kształcie pająka, szkoła kapłanek, której przewodziła Quenthel , o konszachty z która go posądzano. Melee-Magthere wyglądająca niczym piramida szkoła wojowników i właśnie Sorcere, skąd wychodzili kierując się do gospody Pod Wyrwaną Piersią Fae .

***

Zadarła nos oglądając miasto którego dawno nie widziała i ścisnęła jego dłoń władczo, choć silna nie była. Nihillara pewnie prowadziła go na miejsce, teraz przypominała jedna z kapłanek, z nutką dzikości przemykając przez uliczki jak kocica na łowach. Elvolin będący tuż obok też nie miał sobie nic do zarzucenia. W tym tempie nie musieli długo iść, zatrzymali się przed oberżą. W półmroku który tu panował Nil wyglądała dość drapieżnie. Przyciągnęła go do siebie i pocałowała długo i namiętnie by po chwili szepnąć na uszko bardzo cicho - To na wszelki wypadek...


Niespodziewany pocałunek oszołomił bardziej niż najlepszy trunek z podziemnych grzybów. Gdyby mógł ... gdyby mógł ... uprowadzić ją na koniec świata i odgrodzić się od innych, żeby mogli nacieszyć się sobą. Nawet, jeżeli na dłuższa metę nie miałoby to sensu, to kiedy czuł jej usta i serce bijące mocno przy jego piersi ...

- Zobaczmy, gdzie ten wysłannik jest. – szepnął mag, mrugnęli do siebie zachęcająco i ruszyli razem ku przeznaczeniu.


.
 

Ostatnio edytowane przez Kata : 11-04-2009 o 12:01.
Kata jest offline  
Stary 11-04-2009, 20:38   #10
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Gospoda do której wszedł Barra nie należała do najbardziej ekskluzywnych w Menzoberranzan, właściwie to była to z jego punktu raczej podrzędna speluna. Wszystkie śmieci zbierały się tu, było tu sporo osobników z niższych ras, jak i drowów o niskim pochodzeniu. Co więcej dzisiaj wydawało się tu być nadzwyczaj gwarno. Tłumy pijanych żołnierzy jakiegoś domu właśnie świętowała zniszczenie kolejnego domu oskarżonego o herezję. Mag specjalnie w myślach odnosił się do tego faktu jako „oskarżonego domu”, gdyż obecnie wyglądało na to, że w Menzoberranzan wcale nie musi dominować wiara w Lolth, sądząc po coraz większej liczbie domów, które odchodzą w niepamięć.

/Żałosne/ – w myślach skomentował zachowanie żołnierzy, który zaczęli dobierać się do jakiejś niedrowki w jednym rogu gospody, a w drugim wszczynali jakąś burdę o rozlane piwo. Całe ta atmosfera i towarzystwo wzbudzało w magu odrazę, mdliło go niemal. Swoje odczucia musiał jednak przenieść na drugi plan, cel dla którego się tu pojawił był ważniejszy. Przez chwilę stał, uważając, że kontakt powinien sam do niego podejść, byłoby to wygodniejsze i bardziej praktyczne, szczególnie, że ktoś mógł zająć przestrzeń gdzie miał on przebywać.

Westchnął, gdy po 15 minutach czekania nikt nie podszedł do niego, oprócz paru zapijaczonych półgłówków nazywających siebie żołnierzami, którym zdawało się iż „wygląda znajomo”, chcących się napić cuchnącej cieczy zwaną piwem, czy może bardziej adekwatnie „sikaczem”, niektórzy proponowali nawet kontakty na poziomie dość… intymnym. Zirytowany, drowi mag ruszył w stronę, gdzie miał znajdować się kontakt.

Zastanawiał się nad użyciem prostego czaru na czytanie powierzchownych myśli celu… był to jednak pomysł niezbyt dobry biorąc pod uwagę naturalną odporność mrocznych elfów na magię i fakt, że ma do czynienia z zawodowcami, mogliby to uznać za nietakt z jego strony. O ile prywatnie mało obchodziła go ich opinia, to jeśli w grę wchodzą interesy to musiał być ostrożny.

Podszedł więc do owego miejsca przy tylnim wejściu, zwanym zaciszem i rozejrzał się za kimś, kto mógłby być owym kontaktem, nie jakimś zapijaczonym żołnierzem, ale profesjonalistą w swoim fachu.

- Nie bywam w takich miejscach zbyt często, ale dość tłoczno tu dzisiaj niestety, a szkoda, miałem zamiar znaleźć dzisiaj kompana do inteligentnej rozmowy, nigdy nie byłem poza Menzoberranzan, więc myślałem, że tu gdzie przybywa tak wielu podróżników dowiem się czegoś więcej, czegoś ciekawego być może?- tym nieco dwuznacznym, choć dość sugestywnym, zdaniem miał zamiar się upewnić, że ten z kim rozmawia jest tym z kim miał się spotkać.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 11-04-2009 o 20:41.
Qumi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172