Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-04-2009, 22:23   #11
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
[Dialog Erytrea-Araia pisany z obce.]

Śniadanie najwyraźniej dobiegło końca, a przynajmniej tocząca się przy nim rozmowa. Elf wyszedł, obojętny na to, w jaki sposób zorganizowana zostanie wyprawa. Znała paru przedstawicieli jego gatunku, spotykała elfy sporadycznie w Waterdeep, a także w Gildii Magów i Alchemików miasta Alaghôn, stolicy Turmish – tchnącego starymi tajemnicami, pełnego ruin, a jednak odwróconego plecami do historii i nastawionego na handel. To właśnie w pobliżu stolicy, pół dnia drogi od niej, znajdowała się posiadłość Murciélago.
Nigdy nie była osobą uprzedzoną do innych – odmiennych nie tylko pod względem rasy, ale i innych cech, które czynią nas częścią społeczeństwa. Ale zdecydowanie od elfów, które uważała za zbyt wyniosłe, wolała krasnoludy. Ich pragmatyczne podejście do życia było tym, co jej odpowiadało. Dlatego odwzajemniła spojrzenie Broga i posłała mu nawet porozumiewawczy uśmiech, gdy odchodził w towarzystwie Marthy i jej gadaniny.

Siedziała w milczeniu w towarzystwie ciemnowłosego mężczyzny w dziwacznej zbroi. Zwał się Falkon i było to w zasadzie wszystko, co o nim wiedziała. Wszystko, poza drobnymi wskazówkami, które podpowiadały jej, by lepiej pilnować sakiewki. Sposób, w jaki bawił się monetą, to, jak patrzył, obserwował, oceniał rozmówcę – wszystko przypominało jej Ezymandra, gdy był młodszy. Co prawda, Falkon był w tej chwili ich towarzyszem i kompanem, ale jakoś nie sprawiał wrażenia osoby, której można by całkowicie zaufać.

Sama czuła się rozdarta pomiędzy chęcią jak najszybszego załatwienia tej sprawy i ruszenia dalej, do celu tej podróży, a poczuciem, że powinna pomóc pozostałym zorganizować zejście do kopalni. Lubiła jednakże celebrować leniwie poranki, w domu pewnie piłaby teraz mocną, parzoną i aromatyczną kawę, ale do domu było daleko. Dlatego sączyła powoli swoje wino – nie dlatego, by się nim delektować, raczej ze względu na jego marny smak. Było żałośnie nijakie w porównaniu z południowymi winami. Uśmiechnęła się na wspomnienie oszałamiających bukietów zapachów i smaków

Kończyła właśnie trunek, kiedy do izby weszła Araia. Szła miękko, jak jej elfi przodkowie, lecz na jej twarzy gościł wyraz, którego u żadnego elfa nigdy nie widziała. Najwyraźniej była wściekła. Ochłonęła jednak szybko i podeszłą do stołu.-
- Słyszeliście? - zwróciła się do siedzących przy nim osób. – Duże, czarne, włochate i zieją ogniem. To nas czeka w kopalni.
Erytrea uniosła brew.
- Uroczo. To pewna informacja czy wybryk chorej głowy? Ten człowiek, z tego, co zrozumiałam, nie jest chyba w pełni władz umysłowych.
- Jego strach jest autentyczny, więc musimy liczyć się z taką ewentualnością.
- Rozumiem. Dobrze wiedzieć chociaż tyle.
- Czy twoja magia potrafiłaby ochronić nas przed ogniem?

Kobieta obdarzyła ją dłuższym, zamyślonym spojrzeniem.
- Obawiam się, że nie. Nie znam odpowiednich zaklęć – przyznała w końcu.
Półelfka skinęła głową.
- Szkoda. - Skrzywiła się, rozczarowana. – Potrzebujemy więc bardziej konwencjonalnego zabezpieczenia. Zostajecie tutaj czy idziecie do Broga, po sprzęt?
Araia zarzuciła worek ze swoimi rzeczami na plecy, wyraźnie zamierzając opuścić karczmę.
Erytrea rzuciła przelotne spojrzenie na kończącego posiłek mężczyznę, po czym odwróciła twarz do pół-elfki.
- Zamierzałam iść na górę przepakować torbę, a potem do stajni. Jeżeli masz coś do przekazania Brogowi, znajdę go przy okazji.
- Właśnie będę do niego szła. Przyda nam się przynamniej minimalna ochrona przed ogniem, a jest szansa, że górnicy mają takie ubrania.
- Pójdę z tobą. Może na coś się przydam.

Zwróciły się w stronę Falkona.
- Jak na razie mam wszystko, co wydaje mi się potrzebne na "duże, czarne, włochate i ziejące ogniem". Poza wiadrem wody nie pomoże mi za wiele.
Araia skinęła mu głową, po czym uśmiechnęła się do Erytrei. Czarodziejka podniosła się płynnym ruchem od stołu.
- Poszukajmy go -rzekła. Falkon rzucił jeszcze za ich plecami:
- Dokończę jeść i poczekam na was na zewnątrz, jak będziecie gotowe.
- W porządku.

Opuściły zaduch karczmy i wyszły na słońce. Powietrze było chłodne, lecz wyglądało na to, że ogrzeje się w ciągu dnia. Erytrea odetchnęła z przyjemnością.
- Powiedz - Araia spojrzała z ukosa na idącą obok niej czarodziejkę. – Dlaczego nietoperz?
Erytrea uśmiechnęła się miękko. Ostatnio uśmiech coraz chętniej gościł na jej pociągłej, bladej twarzy. Ezymander byłby zdumiony. Nie. Ezymander nie zobaczyłby tego uśmiechu. Ale już niedługo.
- Mój ród, Murciélago, to stara szlachecka rodzina. Niestety, podupadła z biegiem lat, dlatego mój ojciec parał się handlem. Sprzedawał jedwab. Nie wpłynęło to jednak na to, jak zostaliśmy z bratem wychowani. Wpojono nam silne poczucie przynależności do wielkiego niegdyś rodu, a mój dziadek bardzo dużo opowiadał mi o jego historii, kiedy byłam mała. To od niego dowiedziałam się, że Murcielago w staroturmiskim znaczy "nietoperz". Tak... To chyba dlatego właśnie taki chowianiec... Kto by pomyślał, że mogę być tak sentymentalna... - dodała ciszej, z roztargnieniem i jakby do siebie.
- Muszę przyznać, że jestem zaskoczona - uśmiechnęła się lekko pół-elfka. – Spodziewałam się... Nie wiem, jak to nazwać... Powiązania z magią chyba, symbolicznego nawiązania do specjalizacji magicznej. Ale tak jest lepiej.
Erytrea jakby speszyła się na tę odpowiedź, ale nie straciła pewności siebie.
- Cóż, magia jest częścią mego życia i jest dla mnie ważna, ale rodzina chyba jednak ważniejsza.
Milczała chwilę.
- Na pewno ważniejsza.

* * *

Turmish
Przed wyruszeniem do Talagbar


Spieniony wierzchowiec z dzikim tętentem kopyt wpadł na wewnętrzny dziedziniec przed skromną, acz zadbaną posiadłością pod miastem. Dopiero wtedy kobieta – młoda jeszcze, choć z surową zazwyczaj i poważną twarzą, kontrastującą z młodzieńczymi rysami – wstrzymała zwierzę. Kary koń parsknął, potrząsając grzywą. Jego boki parowały od potu, unosząc się w szybkim, wywołanym pędem i wysiłkiem oddechu. Erytrea zeskoczyła z siodła, rzucając wodze stajennemu, i pobiegła w stronę szerokiego krużganku. Po raz pierwszy od siedmiu lat w jej ruchach widoczne było niespotykane jak na nią ożywienie, a w ciemnych oczach - energia i blask. Obcasy zastukały na kamiennej posadzce. Posiadłość wybudował i pozostawił w spadku swym dzieciom handlarz jedwabiem i zubożały szlachcic, stanowiła teraz jedyne dziedzictwo i jedyny majątek, jakim mogli się pochwalić jego potomkowie. Nieduża, lecz rozplanowana z pragmatyzmem i zaprojektowana ze smakiem, zachowała tradycyjny wygląd południowych rezydencji, otoczonych winnicami. Tu wprawdzie winnica była skromna i nader zaniedbana, nie przynosiła żadnych dochodów i służyła wyłącznie swoim właścicielom, niemniej przytulona do południowej ściany trójskrzydłego budynku przydawała uroku białej budowli z czerwonym, płaskim dachem.

Erytrea bez tchu przebiegła przez ukryte we wnętrzu domu chłodne pomieszczenia, wyłożone zakurzoną mozaiką, i wypadła na szeroki taras, wychodzący na rzekę. Wiedziała, że właśnie tam zastanie brata – od siedmiu lat do jego zwyczaju należało spędzanie popołudnia w wyściełanym fotelu, z karafką słodkiego wina na stoliku i szumem wiatru pośród liści. Widok stąd był przepiękny – migocąca niczym srebro i złoto woda tchnęła spokojem – i zapewne dlatego właśnie serce Erytrei ścisnęło się, gdyż jej młodszy brat nie mógł go oglądać. Odetchnęła głęboko i odłożyła swoją torbę, pozostawiając w niej pergamin, którego i tak nie mógłby przeczytać. Nagle jej doskonały, euforyczny wręcz nastrój odpłynął dokądś, niczym zdmuchnięty płomień.
- No przywitajże się wreszcie, Erytreo.
Głos Ezymandra, jasny i ciepły, wyrwał ją z zadumy. Jej brat był wysoki – oboje odziedziczyli to po ojcu – wyższy od niej, równie szczupły i ciemnowłosy, choć strzygł się krótko, a policzki i brodę miał gładko ogolone. Uśmiechał się, stojąc obok swojego fotela, zwrócony już do niej twarzą. Twarzą, w której straszliwą pustką ziały pozbawione oczu otwory. Nigdy ich nie zasłaniał. Nigdy nie uciekał przed tym, co się stało. Był od niej młodszy i po śmierci rodziców to ona sprawowała nad nim pieczę, lecz pod wieloma względami był od niej odważniejszy i bardziej zdecydowany. Erytreę znano z powagi i surowości, a od wydarzeń sprzed siedmiu lat stała się jeszcze bardziej zaciętą i – tak, trzeba to przyznać – smutną kobietą. Ezymander stanowił zupełne jej zaprzeczenie. Nie znała nikogo, kto byłby większym optymistą od niego. Był jednak jej bratem, który w dzieciństwie szukał u niej pocieszenia, gdy śnił mu się koszmar, a w dorosłym życiu zawierzał jej wszelkie swe sekrety, znała go zbyt dobrze, by nie wiedzieć, jaką gorycz nosi w sercu. I choć on pogodził się z losem, ona nie potrafiła.

* * *

Głos pół-elfki wyrwał czarodziejkę z zamyślenia.
- Nie miałam na myśli hierarchii priorytetów. Tam, gdzie się wychowałam, to, co magiczne, należało do dziedziny magii. Także chowaniec. To była kwestia prestiżu. Dumy czarodzieja, nie dumy arystokraty.
Erytrea parsknęła śmiechem.
- Zapewniam cię, że Blasfemar przez żadnego z członków mej rodziny nie byłby potraktowany jako duma rodu. Nawet mój brat, z którym jestem zżyta, się go brzydzi. To nie jest kwestia arystokratycznej dumy. Raczej... hołdu dla człowieka, który był moim autorytetem w dzieciństwie.
- Gdybyś wybierała chowańca tylko ze względu na siebie, też wybrałabyś jego?

Zastanowiła się chwilę.
- Gdyby to było możliwe, pewnie zdecydowałabym się na konia - zaśmiała się. To zaskakujące, że znów potrafiła tak się śmiać z byle powodu. – Niestety, to raczej nierealne. A jeśli chodzi o nietoperze, to bardzo inteligentne stworzenia. Moim zdaniem są piękne.
Araia zaśmiała się cicho.
- Masz dziwne poczucie piękna. - Pokręciła głową. – Wiesz... Ze wszystkich, którzy dzisiaj znaleźli się przy karczemnym stole, ty jesteś najbardziej niespodziewana. Tak spokojna, poważna, pochodząca z arystokratycznej rodziny, którą kochasz. I która pewnie kocha ciebie. Mądra i piękna nawet z nietoperzem na ramieniu. A mimo to jesteś tutaj... – Wojowniczka popatrzyła poważnie na czarodziejkę. Erytrea milczała chwilę, po czym odwzajemniła spojrzenie towarzyszki.
- Tak. Zapewne w tym samym celu, co wszyscy.
- By ganiać po kopalni duże, czarne, włochate, ogniste stwory? – pół-elfka przekornie wykrzywiła usta. – By gonić legendę?
Czarodziejka popatrzyła na pół-elfkę z nagłą powagą i smutkiem w czarnych oczach.
- By odnaleźć nadzieję. By naprawić błąd. By pomóc komuś, kogo kocham.
Umilkła, ale za chwilę odezwała się znowu, innym tonem. Uprzejmym, pozbawionym poprzednich emocji.
- Nie wiem, dlaczego ci się zwierzam. Jesteś niezwykłą osobą. Nie spotkałam jeszcze tak otwartego pół-elfa. Oczywiście, nie mam na myśli nic złego, nie chcę, byś źle to odebrała. Uważam, że to bardzo cenna cecha, umieć zjednać sobie innych.
- Otwartego? - Araia uśmiechnęła się gorzko. – Tam, gdzie się wychowałam, nie było pół-elfów. Tylko ja jako pomost pomiędzy.
- Wybacz. Nie chciałam poruszać przykrego tematu.

- Półelfka wzruszyła ramionami.
- To nie jest przykry temat. To tylko martwa przeszłość, a taka - w odróżnieniu od wciąż wskrzeszanej na nowo - nie może boleć naprawdę.
Zastanowiła się nad jej słowami.
- Mówisz jak mój brat. On też mi to często powtarza.
- Ale ty w to nie wierzysz, prawda?
- Nie potrafię pogodzić się z nią tak, jak on to zrobił.
- A potrafisz mu to wybaczyć?
- spytała bardzo cicho Araia.
- Wybaczyć mu? Nie. To ja zawiniłam wobec niego.
Kobieta skrzywiła się boleśnie. Trwało to mgnienie, lecz Araia zdołała dostrzec ten grymas na jasnej twarzy.
- Nie wracajmy do tego, to coś, o czym myślałam i czym gnębiłam się już zbyt długo. Jeżeli wszystko uda się tak, jak na to liczę, wkrótce rzeczywiście będzie jedynie przeszłością, wspomnieniem, przypominającym zły sen. Niegroźnym.
Wojowniczka skinęła głową i zmieniła temat.
- Wiesz, tak się zastanawiam, czy ktokolwiek powiedział elfowi, że opuściliśmy karczmę – Araia uśmiechnęła się lekko, złośliwie.
- Cóż, nie wyglądał na zainteresowanego naszymi poczynaniami. Ja na pewno nie będę go szukać.
Pół-elfka pochyliła głowę i mruknęła tylko cicho:
- Cieszę się.

Zamilkły, a wkrótce potem dostrzegły krasnoluda, targującego się z jakimś przysadzistym mężczyzną. Odczekały, póki nie skończył rozmowy, po czym podeszły do niego.
- Rozmawiałam z Edwinem – rzekła Araia bez ogródek, pomijając wstępy. – Potrzebne nam będą stroje ochronne. Jeśli górnicy używają materiałów wybuchowych albo maja głębokie tunele, powinni mieć ubrania chroniące przed gorącem. Rozumując logicznie.
Erytrea skinęła głową.
- Powinniśmy zabrać duży zapas wody. Ja mam własną latarnie i zapas oleju, wezmę też swoją linę – powiedziała.
- Może górnicy wiedzą, co może być włochate, czarne i ziejące ogniem? – zasugerowała wojowniczka.
- Można popytać.
Chciała potem jeszcze zajrzeć do Gwiazdy, ale nie odeszła, póki Brog Vinden nie wyraził swojego zdania.
 

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 11-04-2009 o 18:11. Powód: Adnotacja w tytule+błąd w nazwie kopalni.
Suarrilk jest offline  
Stary 11-04-2009, 00:12   #12
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
Przed Talagbar

.. smutek, to jedyne uczucie jakie czuł siedząc i wpatrując się w Marko. Leżał on tak spokojnie, bez tych wszystkich wyrzutów które teraz spoczęły na barkach Falkona.
- że też ku..a teraz, teraz kiedy wszystko zaczęło się tak wspaniale układać – syknął przez zęby.

Patrzał na okno, deszcz padał jakby ktoś przewrócił nad tym przeklętym miastem wiadro wody i zapomniał je podnieść. Spojrzał na zaciśnięty pergamin który trzymał kurczowo w lewej dłoni.
- Co było tyle warte Jesper, że postanowiłeś mnie wydymać – przekonajmy się ! - rozwinął i zaczął przeglądać.

* * *
~ Czy w tym mieście nigdy nie przestaje padać ? ~ - myślał Falkon stojąc pod czymś co można nazwać dachem karczmy i czekając na informacje kiedy karawana w końcu będzie gotowa do drogi. Podszedł do jednego z kupców:
- Długo jeszcze ? szczególnie na wodę uczulony nie jestem, ale zaczynam powoli zamieniać się w rybę, czekam tylko kiedy w końcu wyrosną mi skrzela.
- Nie. Wyruszamy za chwilę – odpowiedział mężczyzna
- A ile w końcu będziemy jechać na miejsce ?
- 12 do 15 dni.


Kiedy karawana w końcu ruszyła, jedynym plusem jaki poczuł to brak irytującego, głuchego uderzania kropli deszczu o kaptur.
Usiadł w rogu jednego z wozów,wyjął z kieszeni tą złotą monetę która kiedyś należała do Marko, zamyślił się przez chwile ~”...oby ten co ja zabrał wykorzystał ją mądrze..”~ huczało mu w głowie.
- Wykorzysta, masz na to moje słowo. - powiedział cicho do siebie. Po czym zaczął obracać ją w palcach.

Droga do Talagbar była dość nużąca, rozmowy z półelfką Araia były jedynymi momentami gdy Falkon myślał o czymś innym poza tym co odszyfrował na pergaminie.

* * *

~Więc jednak można dodatkowo zarobić w tej dziurze zapomnianej przez kogokolwiek ?~ -pomyślał siadając do stołu z resztą istot mających jakiś interes do załatwienia w tej mieścinie.
Kiedy nie do końca ładna ale osobliwie miła młoda panna przyniosła coś do picia, zaczął dyskretnie przyglądać się reszcie towarzyszy. Gdy do stołu podszedł Olle który zacząl mówić, Falkon przestał jeść i nie spuszczając oczu z jego twarzy wydawało się że zastygł w takiej pozycji a jedna rzeczą która była ruchoma w tym momencie to złota moneta między palcami jego lewej ręki.
To co wytrąciło go z tego drobnego letargu to basowe słowa krasnala w których usłyszeć się zdało coś o ilości złota na 'głowę'. Gadał jak najbardziej oczywiście, ale jego władczy ton i ustawianie wszystkich po kontach raczej wpłyną mniej pozytywnie na wypoczęte ego Falkona, ale nie dał po sobie poznać że cokolwiek mu nie odpowiada. A nazwanie go przez krasnala złodziejem – zakodował sobie dokładnie. ~..a lepkie paluchy to ty masz jak się nie umyjesz...~ - pomyślał.
Krasnal postanowił dobić targu, Falkon pochylił w końcu głowę nad niedokończonym posiłkiem.

Towarzystwo zaczęło się rozchodzić Araia zapytała
- Zostajecie tutaj czy idziecie do Broga, po sprzęt?
Zapytała najpewniej dlatego iż przeraził ją fakt że w kopalni czka na nas coś dużego, czarnego, włochatego, ziejącego ogniem. A co miał jej odpowiedzieć, bo chyba nie to że najchętniej kupiłby sobie zwój zamieniający czarne, włochate w białe włochate z nadzieją że zacznie ziajać lodem ?

- Jak na razie mam wszytko co wydaje mi się potrzebne na " duże, czarne, włochate ziejące ogniem" za wiele mi nie pomoże poza wiadrem wody, co by się nie poparzyć – lekko się uśmiechnął się mówiąc te słowa, rzucił jeszcze w stronę wychodzących kobiet Arai i Ertyrei:
- Dokończę jeść i poczekam na was na zewnątrz, jak będziecie gotowe.

Po kilku minutach Falkon wyszedł przed karczmę, sprawdził swój ekwipunek, poprawił wszystkie luźne elementy zbroi które mogły by wadzić mu podczas badania wąskich i krętych korytarzy kopalni.
… czekał na pozostałych aby mieć za sobą całe te przygotowania …
~po co im to wszystko, śmierć wybiera tych nie przygotowanych, a nie tych z małym ekwipunkiem.~
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)

Ostatnio edytowane przez falkon : 11-04-2009 o 00:15. Powód: literówki
falkon jest offline  
Stary 11-04-2009, 21:49   #13
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
W końcu wszyscy zainteresowani wykonaniem zadania, zleconego przez władze kopalni, pozałatwiali swoje sprawy i przygotowali ekwipunek, ze szczególną troskliwością przygotowując się na spotkanie z czymś dużym, włochatym i ziejącym ogniem. Choć zachodzili w głowę, zupełnie nie byli sobie w stanie wyobrazić z czym właściwie przyjdzie im się zmierzyć. Pierwszy raz słyszeli o takim stworzeniu. Może był to jakiś niepowtarzalny okaz fauny, żyjący tylko na tym terenie? A może po prostu opis Edwina był wymysłem jednocześnie przerażonego i upośledzonego umysłu? O tym mogli się przekonać w tylko jeden sposób: Zobaczyć wszystko na własne oczy.

Zastępca zarządcy kopalni wręczył im przed wyruszeniem dokumenty zezwalające na wejście do kopalni i pismo do sztygara.

Idąc w kierunku górnej bramy osady nasi bohaterowie mijali jej najuboższą dzielnicę. Może kopalnia Talagbar była największym w okolicy źródłem dochodu, ale nie pozostawały one z całą pewnością w rękach tych, którzy własnym potem i ciężką codzienną pracą, w trudnych warunkach wydzierali ziemi jej skarby. Domy ludzkich górników były w zasadzie małymi lepiankami, a krasnoludźcy mieszkali w wieloosobowych drewnianych barakach. Pewnie z powodu bardzo ograniczonej przestrzeni wewnątrz chatek, główna część życia tutaj skupiała się bezpośrednio na ulicy. Dzieci biegały wesoło baraszkując w kałużach, pozostałych po ostatnich opadach, a kobiety siedząc przed wejściem do chat oddawały się swym codziennym zajęciom.
Wszyscy jednak przerywali swe zajęcia by z uwagą obserwować malowniczą grupę kroczącą pewnym krokiem środkiem ulicy. W takich małych społecznościach wieści rozchodziły się szybko, a ludzie znali się dobrze. Widok grupki obcych, wśród których z całą pewnością wyróżniał się kolorowo ubrany młody mag i złotowłosy śniadoskóry elf, mających zlikwidować niebezpieczeństwo czające się w głębi kopalni, wywołał więc spore zaciekawienie.

Jedno w dzieci, mała, umorusana, może sześcioletnia dziewczynka, podbiegła do idącego raźnym krokiem Eliota i wskazując na niego brudnym paluszkiem stwierdziła zdziwiona:
- Jakie dziwne włosy, czerwone jak krew z tego zająca, co go tatko upolował wczoraj! - Potem zawstydzona pewnie swym zachowaniem wobec strojnego pana, uciekła w popłochu, chowając się za fartuchem stojącej przy wielkiej balii z praniem, młodej kobiety. Ta pogładziła małą po jasnych włoskach i uśmiechnęła się z czułością i rozbawieniem, kiedy woda z jej rąk pozostawiła brudne ślady na twarzyczce dziewuszki.
Inna kobieta, przez chwilę jakby się wahała, potem jednak podjęła decyzję, bo zrównawszy się z grupą zagadnęła:
- Wybieracie się do kopalni? Chcecie sprawdzić to zawalone przejście? Oby wam się udało pokonać to, co się tam czai. To coś zabiło mojego Mgnusa, a chłop był jak dąb! Każdego w osadzie na rękę powalił i zawsze był pierwszy do pomocy przy wypadkach czy zawałach... - Popatrzyła na was błagalnie – Jakbyście trafili na jego ciało... miał przy sobie pierścień... pamiątkę rodzinną, byłabym bardzo wdzięczna... gdybyście... Ja... - To zdanie zburzyło całkowicie jej opanowanie, bo łzy pociekły po jej twarzy. Zwiesiła głowę, zasłoniła twarz dłońmi i odbiegła zupełnie najwyraźniej załamana.
- Ich zaślubiny były pół roku temu, jak się dowiedziała o tym co się stało, straciła dziecko, które nosiła... - Wyjaśniła ze smutkiem kobieta przy balii, widząc zaskoczenie na twarzy poszukiwaczy.

Nie wiadomo jakie myśli przewijały się przez głowy naszych bohaterów, gdy podjęli dalej swą wędrówkę. Wkrótce minęli bramę osady, i tak jak opisał Olle ruszyli drogą prowadzącą pod górę. Była ona szeroka i wydeptana przez setki stóp pokonujących ją codziennie tam i z powrotem, więc jej pokonanie nie stanowiło wielkiego wyzwania, nawet dla osób nie nawykłych do pieszych, górskich wspinaczek. Po około godzinie dotarli do płaskiej, kilkumetrowej półki skalnej, na zakończeniu której znajdowało się wejście do kopalni Talagbar. Oznajmiał to duży napis nad wejściem, który dodatkowo ostrzegał o tym, że nikt bez upoważnienia nie ma prawa wchodzić do kopalni. Przed wejściem kilku strażników zabijało czas pomiędzy kontrolą górników wchodzących i wychodzących z kopalni, grą w kości. Widząc obcych intruzów poderwali się jednak szybko i pochwycili swą broń, kierując ją w ich stronę. Jeden, wyglądający wyraźnie na dowódcę zawołał:
- Stać! Ani kroku dalej, kim jesteście i po co tu przyszliście?
 
Eleanor jest offline  
Stary 13-04-2009, 11:57   #14
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dukt przez osadę, imitujący główną ulicę miasta składał się głównie z kałuż, kolein i wyraźnych dziur po kołach ciężkich wozów z urobkiem, które grzęzły w podmokłym gruncie. Teraz na szczęście było ładnie, ale normalnie w górach pogoda szybko potrafiła się zmienić, szczególnie jesienią i wiosną. Niemniej, kiedy słońce świeciło, osada ożywała nagle i pochowani w swoich budach ludzie i krasnoludy wychodzili na zewnątrz rozprostować kości. Mali chłopcy biegali bawiąc się w berka lub okładając kijami na podobieństwo prawdziwych wojowników, którymi pragnęli się stać, kiedy dorosną, a dziewczynki tuliły do piersi gałgankowe lalki patrząc, jak ich matki piorą na tarach brudne ubrania, gotują w miedzianych garach posiłki, cerują rozerwaną odzież. Jak zwykle, prawie wszystkie czynności domowe, łącznie z wychowaniem dzieci, pozostawały w gestii kobiet.


Biedotę z możnymi tego świata łączyła jednak całkiem ludzka cecha: ciekawość. Dla jednych grupa była atrakcją porównywalną z przyjazdem wozu wagantów, o ile kiedykolwiek taki odwiedził Talagbar, dla innych nadzieją, że może coś zrobią z tą kopalnią. Pewnie nie jeden górnik z dusza na ramieniu zapuszczał się teraz w ciemne korytarze po urobek, a niejedna kobieta ze strachem spoglądała na idącego do pracy męża myśląc, czy go jeszcze zobaczy. Kilku przecież już zginęło, a jeden oszalał i nigdy pewnie nie wróci już do normalnego życia. Ze współczuciem patrzyły na kobietę prosząca drużynę o pomoc, a nawet nie tyle pomoc, co litość, o oddanie jej jedynej pamiątki po zabitym przez tajemnicze bestie mężu. Takich próśb się nie ignoruje:
- Jeżeli cokolwiek znajdziemy, możesz wierzyć, że nie zapomnimy o tobie.

Patrzył na nią ze smutkiem i współczuciem. Utrata męża i dziecka była najgorszą rzeczą, jaka mogla spotkać kobietę w tym surowym, twardo walczącym o byt codzienny społeczeństwie. Szczęśliwie dla niej, młode lata i pożądana pewnie tutaj figura, z wielkimi piersiami i szerokimi biodrami, dawały dużą szansę, że za jakiś czas znajdzie sobie innego. Ale póki co, żyła w smutku, który dopiero czas mógł rozproszyć.

Natomiast uśmiech jedynie spowodowało dziecko komentujące kolor jego włosów. Lubił je barwić. Ale skoro to było takie dziwne … nagle pomyślał, że może jest tak postrzegany przez innych członków drużyny, jako małoletni fircyk, co to nie potrafi wyróżnić się umiejętnościami, dlatego próbuje wyglądem? Miał nadzieję, że tak nie jest, że, zwłaszcza, nie myśli o nim tak … Ale jak się tego dowiedzieć? Wstydził się po prostu zapytać. Zresztą, nie znali się przecież jeszcze na tyle i … eee, pokręcił głową:
~ Chyba daruję sobie to farbowanie, jeżeli naprawdę wygląda tak dziwacznie ~ zdecydował.

***

Droga za osadą była stosunkowo łatwa, choć pięła się ciągle pod górę. Jednak wyrobione przez wiele lat stałego użytkowania stopnie stanowiły pewne oparcie dla nóg. Drużyna! Patrzył na wszystkich, zastanawiając się, co potrafią i jak mogą sobie pomóc wzajemnie. Uśmiechnął się do Marthy, która, wbrew własnej opinii, wcale nie musiała się wstydzić swojej niebanalnej urody i kobiecego wdzięku. Wręcz przeciwnie! Podobnie zresztą, jak pozostałe dziewczyny, jednak zdające sobie sprawę ze swoich niewieścich walorów. Zresztą miał, może bezsensowne wrażenie … nie, to musiało być wrażenie! Wyniosłego elfa trochę się obawiał, podobnie jak krasnoluda, który po gburowatym zachowaniu w osadzie teraz milczał i z wyższością, niczym wszystkowiedzący mędrzec, obserwował innych. Tylko Falkon sprawiał wrażenie normalnego gościa, takiego do wypitki i do wybitki. „Ten o lepkich palcach”, jak ocenił krasnolud. Jeżeli trafił, to czarodziej nie mógł nie podziwiać jego bystrego oka. On nie miał zielonego pojęcia kim jest Falkon. Jednak, jeżeli rzeczywiście znał się na pułapkach i tym podobnych, byłby kimś szalenie pożytecznym. On, niestety, nie był w stanie pomóc swoją magia w tym zakresie, dlatego już na uwagę krasnoluda w karczmie pokręcił jedynie głową.

Wszyscy w drużynie wydawali się władać normalna bronią. To było jasne. Dlatego można się było spodziewać, co będą robić. Zagadką jednak pozostawała Erytrea, druga, obok niego, czarodziejka. Magia to bardzo szerokie możliwości. Oczywiście, jeżeli zna się odpowiednie czary, pasujące do bieżących okoliczności. On zajmował się głównie magią bojową, ale ona? Postanowił zapytać w tej sprawie:

- Nie mieliśmy jeszcze okazji dłużej porozmawiać, a przecież reprezentujemy tą sama profesję. Lepiej znać swoje wzajemne możliwości, jeśli mamy polegać na sobie. Specjalizuję się w przywołaniach, choć, nie powiem, żebym był zbyt dobry. A pani? – Zapytał urodziwą czarodziejkę.
Erytrea spojrzała na młodzieńca, jakby coś rozważając. Od rana ktoś wciąż zadawał jej pytania, lecz wiedziała, że muszą się bliżej poznać, jeżeli mają razem przetrwać zejście do kopalni.
- Moja specjalizacja opiera się na oczarowaniach.
Pokiwał ze zrozumieniem głową. Uroki stanowiły trudna sztukę magiczną i w jego umyśle kojarzyły się z urokiem osobistym. Erytrea pasowała do magii uroków łącząc w sobie jedno i drugie. Aczkolwiek po tym jednym krótkim zdaniu znać było niechęć do kontynuowania rozmowy. Niemniej jednak zapytał o istotną rzecz:
- Przepraszam, że się narzucam. Naprawdę. Jeszcze tylko: jak z magia bojową i ochronną, bo ja raczej dysponuję silnymi czarami ofensywnymi, ale nie za bardzo czym więcej.
- Nie, nic nie szkodzi. Rozumiem, dlaczego pytasz. Mam kilka czarów, które mogłyby zaszkodzić atakującym, lecz czy będą wystarczająco silne, to się dopiero okaże.
- Ja też nie wiem, bo nie wiem, co to może być kudłate i ziać ogniem. A pani przychodzą do głowy jakieś stwory?
- Co najwyżej piekielne ogary, ale co do ich kudłatości zapewne można by polemizować
- zażartowała. - Nie znam się za dobrze na bestiariuszach, ale to jedyne, co przychodzi mi do głowy - dodała już poważniej.
- Hm, kiedy wspomniała pani ogary, przypomniałem sobie, że istnieją jeszcze straszliwe konie zwane nocnymi koszmarami. Zieją ogniem i mają włochate grzywy. Ale co by robiły w chodnikach kopalni?
- Kelpie? To chyba wodne stworzenia?
- Nie, nie kelpie. To istoty podobne do ogarów, lecz konie. Nie pamiętam dobrze tej lekcji, bo wyszedłem wcześniej na rand ... znaczy, po prostu wyszedłem
.
Uśmiechnęła się.
- Jak już wspomniałam, nie znam się na bestiach. Bardziej na eliksirach.
- Hm, ja za to mam co do niech dwie lewe ręce, a od kiedy mojego nauczyciela spryszczyło na lekcji tworzenia eliksirów po mojej nieudanej probie stworzenia mikstury na porost włosów, powiedziano mi, żebym się skupił na innej dziedzinie magii.
- Gdyby wszyscy potrafili wszystko, świat byłby pełen samowystarczalnych odludków.
- Rozumiem, dlatego też posłuchałem nauczycieli i wziąłem to, co wychodzi mi znacznie lepiej.
- I bardzo dobrze, chyba że chciałbyś, żeby czarne, kudłate i ziejące ogniem dodatkowo było jeszcze pryszczate
.
Kobieta najwyraźniej miała tego dnia dobry humor.
- A może to jakaś istota z obcego planu? - Dodał kombinując na wszystkie strony. - A, no tak - załapał żart. - Co za dużo to niezdrowo, ale wie pani, po prostu chciałbym wiedzieć zawczasu, co to takiego. Moglibyśmy się odpowiednio przygotować.
- Przygotowaliśmy się na tyle, na ile byliśmy w stanie, lecz to prawda, także czułabym się lepiej, wiedząc, czego się spodziewać. Prawda jednak jest taka, że w życiu rzadko się to udaje. Musielibyśmy chyba być wróżbitami, a i to nie dawałoby gwarancji, ponieważ wróżby często są wieloznaczne. Obawiam się jednak, że tego typu dywagacje na niewiele nam się zdadzą.
- Niestety, wróżem nie jestem i kiepsko znam ten rodzaj magii
- pokręcił głową. - No trudno, radzi pani, by zdać się na los. Chyba tak rzeczywiście musimy zrobić, ale nie lubię tego. No cóż, poszperam w pamięci, może przypomni mi się jeszcze coś. Może to gnolle albo niedźwiedziożuki? - rozważał na głos. - Mieszkają w jaskiniach i są owłosione oraz chyba na tyle zdolne, żeby zrobić jakiś granat ogniowy, który mógł być wzięty za zianie ogniem. Owłosione też są minotaury i także inteligentne, ale skąd tak duża istota znalazłaby się w kopalni? Czy górnicy może wcześniej dokopali się do jakiegoś innego korytarza lub jaskini, z której mogło wyleźć to coś? Trzeba będzie spytać górników przy bramie. Może słyszeli o czymkolwiek dziwnym. Cóż, dziękuję, chyba ta, jak pani mówiła, trzeba będzie się zorientować na miejscu – podsumował całe rozważanie wiedząc identycznie tyle, co wcześniej, czyli nic.
- Racja, można popytać - przyznała.

***

Jak głosił koślawy napis na krzywej desce, bez upoważnienia nie wolno było wchodzić na teren kopalni, jeśli ta dziurę w skale można było w ogóle tak nazwać. No, chociaż możliwe, że wnętrze kryło znacznie więcej, niż wskazywał na to skromny otwór. Grupa krasnoludzkich i ludzkich twardzieli stojących na skalnej półce niezbyt przejmowała się chyba swoją pracą ochroniarzy. Przynajmniej z pozoru, bo kiedy drużyna wreszcie dostała się w pobliże wlotu do kopalnianego chodnika, zerwali się kierując bron w stronę przybyszy.


Ich przywódca, który jeszcze przed chwilą przykładał do oka jakiś kamień, jakby zastanawiając się, czy jest cokolwiek wart, teraz pytał ostrym głosem:
- Stać! Ani kroku dalej, kim jesteście i po co tu przyszliście? Wyjaśnijcie to natychmiast i nie próbujcie podnosić broni! Jestem Brulgot Żelazne Kowadło, dowódca ochrony i nie ma mowy, żeby ktokolwiek włóczył się na terenie kopalni bez stosownego pozwolenia.

Ostre restrykcje i rozkazujący głos krasnoluda był całkiem zrozumiały dla Eliota. Znacznie bardziej niż to, co wyprawiał Brog w karczmie ustawiając innych członków drużyny do pionu. Widać sytuacja z zabitymi górnikami podminowała wszystkich związanych z kopalnią. Krasnoludy należące do ochrony wydawały się nie mniej zdenerwowane od pozostałych pracowników i ostrożnie sprawdzały nieznajomych. Trudno było im się dziwić.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 14-04-2009 o 08:53. Powód: literówka
Kelly jest offline  
Stary 14-04-2009, 09:25   #15
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
To co Ereytrea i Araia mogły wziąć za targowanie się wcale takim nie było. Brog wykłócał się, ale nie targował. Powtarzał tylko w kółko, ale za to coraz bardziej poirytowany, że idzie wraz z kompanią oczyścić kopalnie i że nie zapłaci ani jednego złamanego, parszywego miedziaka za sprzęt. Kopalnia ma mu dać wszystko co chce, bo jak nie to może już teraz ściągnąć gacie, by pocałowali go w jego włochatą dupę na dowidzenia.
Brog nie miał w zwyczaju targować się, gdy mógł żądać, a że dodatkowo był uparty jak muł rozmowa z nim dla każdego kupca, była prawdziwą gehenną.
Na szczęście zjawiła się magiczka z półelfką i krasnolud nieco się uspokoił, bo po wyczerpaniu argumentów słownych chciał się brać do bitki. Praktycznie rozumując, że czego nie może dokonać słowem, to dokona tego pięść.
Rozmówca jednak nagle ustąpił nie wiadomo czemu, czy w obawie przed pobiciem, czy też na widok dwóch powabnych dziewczyn. Na chwilę zniknął wraz z krasnoludem w magazynie. Po jakimś czasie wyszli. Mężczyzna z wyraźną ulgą na twarzy, a Brog obładowany sprzętem.
- Liczykrupy, zawszeni dusigrosze. – mruczał pod nosem krasnolud – Jeszcze chcieli od nas gotowiznę za sprzęt gnojki.
Obrzucił jeszcze mężczyznę nieprzychylnym wzrokiem na pożegnanie i wysłuchał w skupieniu słów Erytrei i Arai.
Spuścił głowę nabijając fajkę, tak że trudno było wyczytać z jego twarzy cokolwiek. Dopiero gdy wypuścił kłąb dymu odparł spoglądając na magiczkę.
- To że czarne nie jest bez znaczenia. Trudniej będzie go wypatrzeć w cieniu, że ma kudły to i lepiej. Łatwiej złapać , ale że zieje ogniem, to trochę utrudnia. Płomienie w korytarzu, to nic zabawnego. Ja sobie poradzę. Moja tarcza … - poklepał ją czule – chroni przed ogniem, ale co z Wami ? W najgorszym wypadku będziecie musieli się polać wodą. Bo sprzętu na ogień, to oni tu nie mają żadnego. Ogień w takich kopalniach to rzadkość, co innego gdyby wydobywali węgiel. Gówno polanie wodą daje prawdę powiedziawszy przy bezpośrednim zionięciu, ale pomoże przy lżejszym trafieniu. No nic … - Brog klepnął się w udo.
- Najważniejsze będzie szybko bydle wypatrzeć. Wtedy zaatakuje je by zmniejszyć odległość i zabezpieczyć Was przed ogniem. Zwiąże drania walką, a Wy z dystansu będziecie razić, czym tam dacie radę.
Krasnolud poważniej spojrzał w oczy półelfki.
- Araia nawet nie próbuj zbliżać się do bydlaka z tą swoją katanką. Poparzy Cię od razu, chyba że uda Ci się zajść go od tyłu. Pamiętaj, ze najgorszy rodzaj śmierci, to głupia śmierć.
Podsumował zabierając się z całym majdanem w stronę kopalni. Wyglądał na wyraźnie stropionego, przynajmniej dopóki nie weszli między nędzne górnicze chatynki. Wtedy niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wypiął dumnie pierś i zaczął dziarsko pogwizdywać pod nosem uśmiechając się przy tym do mijanych ludzi.
Miejscowi potrzebowali bohaterów, więc nie miał nic przeciwko małej maskaradzie. Jeszcze gdy był gladiatorem uwielbienie tłumu mile łechtało jego próżność.
Zatrzymanie przez strażników skwitował tylko spokojnym.
- Martha ! Pokaż mu papierek.
Nie zajmując się więcej urzędniczymi kwestiami zaczął ostatni raz przed zejściem do kopalni sprawdzać ekwipunek i … wydawać polecenie.
- Jak zobaczycie czarne i włochate, to spieprzać w tył zanim zacznie ziać ogniem. Ja się nim zajmę, a potem pomóżcie, co tam który może. I od teraz żadnych dowcipasów. Słyszysz Martha ? I przestańcie międlić ozorem po próżnicy. Cicho musimy być. Im później pozna, że się zbliżamy tym lepiej dla nas.
Brog zauważył już, że mag i trzy dziewczyny za bardzo lubią gadać. Taka ludzka wylewność była dla niego cokolwiek niezrozumiała.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 14-04-2009 o 09:30. Powód: Literówki.
Tom Atos jest offline  
Stary 15-04-2009, 15:54   #16
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
Stał na poboczu drogi, bardziej uklepanego piachu imitującego coś co powinno być drogą. Czekając na resztę ekipy „sprzątającej” kopalnie, sprawdzał dokładnie sprzęt.
Mówił cicho:
lina – jest,
hak – jest,

kusza – jest oo nawet działa ~uśmiechnął się w duszy~,
gogle – są. Sprawdził dokładnie mocowanie gumki trzymającej szkła.

Kończąc sprawdzać rapier spostrzegł małego chłopca patrzącego się na niego jak mysz na ser z rozdziawionymi ustami.
- co jest mały? Zatkało kakało ? Podskocz do góry, podkurcz nogi i uderz energicznie pośladkami o ziemie – pomaga.
Chłopiec widocznie nie do końca zrozumiał słowa wypowiedziane w jego kierunku, najwidoczniej postanowił się nad nimi nie zastanawiać i szybko odpowiedział.
- a ty iść z tymi resztom do kopalni ?
- tak, a przynieść ci jakiś święty kamyk czy coś ?
- kamyk nie, ale coś fajnego można bym chciał. Mówią ze tam jest diamenty co złoto kosztują.
- jak jakiś spotkam na pewno ci przyniosę, kupisz sobie za to ubranie i buty jakieś bo wyglądasz jak „7 nieszczęść”, ale może coś mi za ten kamień powiesz ?
- a co..
- podrapał się po głowie odpowiadając
- nie widziałeś tu przypadkiem jakiś dziwni ubranych większych od ciebie istot, chcących dostać się do kopalni? Może coś zauważyłeś tymi swoimi małymi ślepkami ?
Mały zamyślił się i po chwili wybełkotał:
- ja tam nic nie widziałem, takich jak ty tu rzadko są – same górniki tu najczęściej się kręcą.

Może i by powiedział coś więcej ale chyba matka go zawołała z dość mocno skrzekliwym głosem, mały zerwał się jak kaczki na bagnach i poleciał w kierunku imitacji domu.

Powoli zaczęli schodzić się członkowie drużyny. Za otrzymany od Eryterii płaszcz podziękował , ale zostawił go w pokoju. Połączenie wełny z woda nie należy do najlżejszych – a ON musiał być jak najmniej obciążony – cholera wie jak wysoko będzie musiał tam skakać i się wspinać.

Po dojściu do kopalni od razu zauważył że strażnicy to typowe tłuki tylko do topora i raczej mózg zajmuje minimalną cześć ich czachy – dlatego rozmowa z nimi nie miała najmniejszego sensu.
Po pokazaniu dokumentów „tłuczki” zawołały sztygara.

Po kilku chwilach mogli zobaczyć nie młodego już krasnoluda wychodzącego z kopalni, z siwą brodą idącego wolno ale pewnie. Na pewno nie jedno już w życiu widział i nie jedno wykopał.
Falkon stanął z przodu drużyny zaraz koło Broga, nie znał wszystkich przyzwyczajeń krasnoludów ale pomyślał że lepiej będzie kiedy krasnal przywita krasnala. Po wymianie kilku słów w krasnoludzkim, Falkon zapytał:
- Zanim reszta grupy zaleje Pana pytaniami ja mam takie 3 szybkie, czy jest inne wyjście z kopalni? Jak daleko w głąb jest „bezpiecznie”? Jakie duże są korytarze, tak mniej więcej?
Sztygar zmierzył Falkona dokładnie po czym basowym głosem we wspólnym odpowiedział
- Drugiego wyjścia nie ma, Jeśli chodzi o miejsce gdzie zaczęły się problemy jest w oddalonej części kopalni, gdzie górnicy drążyli nowy tunel, bo odkryli tam bogate złoża krwawnika. Na wszelki wypadek, po wydarzeniach zasypaliśmy przejście w tamten rejon. A co do wielkości korytarzy zaraz sami zobaczycie jak to wygląda. Zaprowadzę was do samego zasypanego tunelu i dam dwóch ludzi do odkopania go. Po drodze będziemy mogli porozmawiać..
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)

Ostatnio edytowane przez falkon : 15-04-2009 o 16:07. Powód: literówki
falkon jest offline  
Stary 15-04-2009, 23:28   #17
 
Joann's Avatar
 
Reputacja: 1 Joann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumny
Nie miała już nic do zrobienia w tej wiosce, toteż szybko dołączyła do krasnoluda, czekającego na wymarsz. Grzecznie podziękowała za grubą, mokrą wełnę - jej skóra była poręczniejsza, a w razie czego to ani wełna, ani skóra nie wytrzymają dłuższego kontaktu z ogniem. Plan miała taki, by po prostu zastrzelić wroga, zanim ten otworzy swoją paszczę, czy czym tam miał zamiar na nich ziać. Najlepiej między oczy, grot prosto w móżdżek, zawsze łatwiej go znaleźć niż serce, jej doświadczenie mówiło jej jasno, że znalezienie serca u niektórych potworów jest czasem niewykonalnym zadaniem.

Spacer przez osadę przywoływał raczej ponure wspomnienia i myśli, zwłaszcza ta scena z kobietą. Ciekawe jak to jest, żyć tutaj, nie wiedząc, czy mężczyzna, z którym się związało, pod koniec dnia wróci do domu. Chciała przytulić tą kobietę, uśmiechnąć się do niej i powiedzieć coś pokrzepiającego, ale nie zdążyła się nawet ruszyć, gdy tamta uciekła. Westchnęła więc tylko, nie zatrzymując się na dłużej.
Droga pod górę była dla niej raczej monotonna i nawet śliskie i wychodzone podłoże nie stanowiło dla tropicielki wyzwania. Myślała o tym co ich czeka i tym, czemu tam wogóle szła. Czy na prawdę mógł być tam Ifryt, a górników zabiły służące mu stworzenia? Ona by uciekła, gdyby odkryto jej kryjówkę, ale był to tylko taki trop. Miała szczerą nadzieję, że będzie tam coś więcej niż potwory.
Zamyślona dopiero w ostatniej chwili dostrzegła, jak idący przed nią Eliot poślignął się na jakimś szczególnie wyślizganym kamieniu i z krótkim okrzykiem prawie z całym impetem przewrócił się na plecy. Śliskie podłoże i żwir sprawiły, że zaczął osuwać się w dół zbocza. Martha doskoczyła do niego bez namysłu, łapiąc mocno za kołnierz, a potem za ramiona i wyciągając w górę. Gdy jeszcze leżał, pogłaskała go dość czule po policzku, uśmiechając się promiennie.
-Uważaj, ślisko.
Mrugnęła i pomogła mu wstać.

Wreszcie dotarli do wejścia do kopalń. Na widok krasnoludów i ich słów, dziewczyna wyjęła papiery, które wręczono jej jeszcze w osadzie górniczej. Jeden ze strażników kontemplował je przez jakiś czas, jakiś inny odpowiadał na pytania Falkona. Martha miała w sumie tylko jedno pytanie.
-Co się tak na prawdę wydarzyło? Wiecie coś o tym?
Sztygar kiwnął głową.
-Natrafiliśmy na stary jakowyś tunel, a jak natrafimy to zawsze próbujemy zwiedzić. Górnicy co tam poszli nie wrócili, trzech ich było. Wysłaliśmy drugą ekipę, pięciu tym razem. Ale z tych tylko ten dziwak Edwin wyszedł cało. Wyniósł jednego z naszych, ale uratować go już nie szło. Zabezpieczyliśmy tylko wejście i czekamy tu na takich jak wy, co zobaczą co tam się zalęgło.
Martha skinęła mu powoli głową, oglądając sobie wejście do kopalni. Zwykłą dziurę w skale zabezpieczono obmurowaniem i tabliczką z zakazem wejścia. Odetchnęła głębiej, była gotowa. Bez uśmiechu już, a z powagą, zwróciła się do Broga, który najwyraźniej nie mógł przestać udowadniać, że tylko on się tu zna na wojaczce i całej reszcie.
-Poradzę sobie, nie musisz mnie strofować, Brogu. Może i nie mam wielu lat, ale wiem jak się zachować w takich sytuacjach.
Przyjrzała się zbroi krasnoluda i jego ciężkim kościom.
-Zapewne znacznie lepiej, od ciebie. Zwłaszcza z tym cichym podejściem.
Obróciła się na pięcie i wkroczyła do kopalni.
 
Joann jest offline  
Stary 16-04-2009, 10:14   #18
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Zdążyła jeszcze wrócić do stajni, by pożegnać się z Gwiazdą.
- Dogonię was – rzekła do Arai, dowiedziawszy się uprzednio, w którą stronę skierować kroki, by dotrzeć do kopalni. Nie zamarudziła jednakowoż długo w boksie, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie nikt nie będzie na nią czekał. A jeśli nawet, to bardzo nie chciała, by miano do niej pretensje, że zawieruszyła się gdzieś i opóźnia akcję poszukiwawczą. Od rana gnębiło ją poczucie, że powinna czymś się zająć. Nienawidziła bezczynności, a najbardziej lubiła, gdy wszystko było zaplanowane i dopięte na ostatni guzik. Niespodzianki nie były mile widziane przez Erytreę. Ani nagłe zmiany planów, ani przeszkody w ich realizacji.

Mimo wszystko nie mogła nie odwiedzić swojego konia. Imię Gwiazdy wzięło się od białej odmiany na jego czole. Kary wałach był ostatnim prezentem od ojca, koniem ułożonym i świetnie ujeżdżonym, o płynnym chodzie, a do tego zwierzęciem z charakterem. Nie zawiódł czarodziejki w żadnej sytuacji. Zresztą, przywiązała się do niego i musiała przyznać przed samą sobą, że kochała to stworzenie. Nigdy nie była osobą, która potrafiłaby zrozumieć okrucieństwo wobec zwierząt.



Kiedy tylko weszła do stajni, od razu usłyszała jego rżenie. Uśmiechnęła się do stajennego.
- Dobry człowieku, zaopiekujcie się moim koniem. Dbajcie o niego. Lubi marchewkę.
Wręczyła mężczyźnie dwie monety, przypominając także o siodle, czapraku, ogłowiu i podogoniu, które zostawiała wraz z wierzchowcem. Potem podeszła do Gwiazdy, sięgając po szczotkę i zgrzebło.
- Piękne słońce dzisiaj, a my schodzimy pod ziemię. Przykro mi, ale nie mogę cię zabrać, przyjacielu. Ale zobacz, jak tu będziesz miał dobrze. Pogadasz sobie z innymi końmi, dostaniesz obrok, a ja przecież niedługo wrócę. Będziesz grzeczny, prawda?
Koń lubił, gdy mówiła do niego swoim spokojnym głosem. Miała nadzieję, że się nie myli. I że wróci tu po swoje zwierzę.

* * *

Dogoniła ich, gdy szli przez wioskę. Przepakowała swój bagaż, zostawiając parę rzeczy w karczmie. Zdążyła tylko zobaczyć odbiegającą z płaczem kobietę, nie słyszała, o czym z nimi rozmawiała. Wszędzie widziała posępne, zmęczone twarze. Smutek wżarł się w tych ludzi, a może rezygnacja... To było ich życie, ich rzeczywistość. Śmierć czekała pod ziemią, była nieunikniona – jeżeli nie zejdą do kopalni, umrą z głodu, a jeśli zejdą i zginą – z głodu umrą ich rodziny. Życie bywało okrutne. Erytrea odzyskała chociaż nadzieję. Niektóre z tych kobiet już jej nie miały...

* * *

W innym czasie, poza Talagbar

- No przywitajże się wreszcie, Erytreo.
Głos brata wyrwał ją z zamyślenia.
- Ezymandrze – powitała go z ciepłym uśmiechem, wpadając w jego ramiona. – Jak się czujesz? Nie siedziałeś dziś za długo na słońcu? Jadłeś dziś porządny posiłek?
Ezymander zaśmiał się szczerze i wypuścił ją z powitalnego uścisku.
- Każda kobieta jest jak matka – stwierdził. – Gdyby wam na to pozwolić, zamęczyłybyście nas swoją troską. Nadopiekuńczą troską.
- Każdy mężczyzna jest jak nieznośny chłopiec, któremu trzeba o wszystkim przypominać, inaczej zgubi własną głowę i umrze z głodu
– odparowała. A potem złapała go za rękę i odprowadziła na fotel, zajmując miejsce na krześle obok. Entuzjazm znów rozświetlał jej twarz. Mężczyzna wyczuł jej nastrój.
- Przybywasz do domu w pośpiechu, wnioskuję więc, że masz jakieś wieści lub coś się stało – rzekł cicho. Był ślepy, to prawda, lecz w ciągu siedmiu lat nauczył się z tym żyć. Wszystkie jego pozostałe zmysły wyczuliły się na tyle, by przekazywać mu informacje, których nie mógł już zdobyć wzrokiem. A także coś ponadto.
- Posłuchaj mnie, Ezymandrze, odkryłam coś, co pozwoli nam odwrócić to... nieszczęście, które cię spotkało, pozwoli zażegnać jego skutki!...
Na twarzy mężczyzny odbiło się rozdrażnienie.
- Dlaczego znów do tego wracasz? – spytał z wyrzutem. – Dlaczego nie zostawisz tej sprawy w spokoju? Ja się z tym pogodziłem, dlaczego ty nie możesz? – W jego głosie pobrzmiewała nuta gniewu. Erytrea nie dała za wygraną.
- Jesteś moim bratem – odparła po prostu. Trwali przez chwilę w milczeniu.
- To nie twoja wina – powiedział wreszcie Ezymander. Cicho, bardzo cicho, ledwie dosłyszała jego słowa. Wstrzymała oddech.– Mogę winić tylko siebie i własny brak rozwagi. Oraz tych, którzy mnie zdradzili i wystawili. To nie ma nic wspólnego z tobą. Nie musisz obarczać się troską o to, co się wydarzyło, Erytreo, przecież wiesz. To było siedem lat temu. Po co te wszystkie długie miesiące szukania wiatru w polu, zadręczania się wyrzutami sumienia i martwienia o moją przyszłość? Jeżeli będziemy się tym ciągle zamartwiać, skończymy jako para zgorzkniałych odludków, pomstujących na życie i siebie. Między nami układało się, jak się układało. Ale teraz jest już dobrze. Nie wracajmy do przeszłości. Życie toczy się dalej. Nie narzekam na to, jak wygląda. Ty też przestań się miotać, siostro. Nawet twoja magia nie przywróci mi oczu.
- Mylisz się, Ezymandrze – w głosie kobiety słychać było tryumf i zniecierpliwienie, mężczyzna nie był pewien, czy jego siostra w ogóle go wysłuchała. Westchnął z rezygnacją, nalewając sobie do kielicha wino. W zamyśleniu uniósł naczynie do ust. Erytrea czekała.
- Dobrze. Co tym razem masz mi do opowiedzenia? – spytał znużonym głosem. Czarodziejka ścisnęła jego rękę, a z jej ust popłynęła opowieść.
- Dawno, dawno temu pewien potężny i bardzo bogaty władca ognistego świata, będący jednocześnie bardzo potężnym czarnoksiężnikiem, zapragnął żyć wiecznie...

* * *

Sztygar przedstawił się dopiero, gdy przestali zasypywać go gradem pytań. Pogrążeni w zadumie nad tym, co usłyszeli, szli właśnie jednym z korytarzy kopalni. Zostały wykute w twardej skale, w zasadzie prawie nie podpierały ich stępli. Łączyły się w sieci z licznymi jaskiniami mającymi niekiedy nawet do trzydziestu metrów wysokości.



Erytrea dostrzegła nacieki skalne, a stalaktyty, stalagmity i stalagnaty były częstym elementem podziemnego krajobrazu, który przemierzali. W blasku pochodni, rozmieszczonych dość gęsto, widok wywierał ogromne wrażenie. ~Przepięknie tu~, pomyślała czarodziejka, a po twarzach swoich towarzyszy poznała, że myślą i czują to samo.



- Zwą mnie Hogh Mocnoręki – odezwał się sztygar, gdy z rozdziawionymi ustami i w niemal nabożnym milczeniu szli przed siebie w głąb kopalni. – Moim obowiązkiem jest dozór techniczny i administracyjny pracy górników. Rozumiecie chyba, że to poniekąd na mnie spoczywa odpowiedzialność za tych, którzy tu schodzą – rzekł. Zachowywał się przyjaźnie i widać było, że zadowolony jest z tego, iż znalazł się ktoś gotów rozwiązać jego problemy. Dotarli właśnie do jednej z jaskiń i aż przystanęli, oczarowani jej wyglądem. Erytrea zadarła głowę, wspominając wszystko, co widziała w stolicy Turmish, w Wieżach Magii w Waterdeep i w innych miejscach. Ta grota godna była niejednego pałacu, urządzonego z przepychem i hojną ręką. Barwne światła igrały na stalaktytach i stalagmitach, przypominających ruiny kolumnady i na tych mniejszych, zwisających z załomów niczym sople lodu. Hogh Mocnoręki łypnął na nią i uśmiechnął się z miną ojca dumnego ze swych dzieci.
- Różne kolory świadczą o występowaniu różnych minerałów – powiedział tonem swobodnej konwersacji. – W zależności od ich składu, można znaleźć tu szmaragdy, rubiny, krwarnik, a także liczne rudy metali.
- Przepięknie to wygląda – odparła cicho.



Raptem z jednego z korytarzy wyleciała para niewielkich nietoperzy. Blasfemar, który zdawał się dotąd drzemać na jej ramieniu, wystawił łebek spomiędzy błoniastych skrzydeł i pisnął coś w osobliwym języku nietoperzy. Dwa dzikie osobniki odpowiedziały na jego wezwanie, a wtedy chowaniec zerwał się do lotu z charakterystycznym skórzastym trzepotem skrzydeł.
- Blasfemar! – krzyknęła karcąco, najwyraźniej jednak obecność samicy była w tej chwili ważniejsza niż jego pani czy zadanie, które mogłaby mieć dla niego.
- Daj mu się zabawić, żyje się tylko raz – mrugnął do niej Eliot. Westchnęła tylko, nie zatrzymując się nawet.

Szli i szli. Nie wiedziała, jak długo, może pół godziny, może więcej, a może mniej. W tym miejscu czas się zatrzymał, nie było podstaw, by go odmierzać. Czuła się, jakby magiczny portal przeniósł ją do innego świata. Zupełnie jakby znaleźli się poza czasem... Niczym owady, zatopione w bursztynie. W końcu jednak dotarli do zasypanego tunelu.
 
Suarrilk jest offline  
Stary 17-04-2009, 12:58   #19
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Lurien siedział na prymitywnie rzeźbionym taboreciku, spod przymrużonych oczu obserwując drogę do kopalni. Oddychał głęboko, napawając się być może ostatnimi haustami świeżego powietrza i nieśmiałymi promykami słońca jakich miał okazję doświadczać. Trwając tak w medytacji pozwalał powiewom chłodnego powietrza wymywać z niego buzujące uczucia i natrętne wspomnienia, pozostawiając jedynie spokój. Czuł na sobie dziesiątki spojrzeń, słyszał słowa szeptane, ze strachem, na jego temat, jednak nie zakłócały one jego koncentracji bardziej niż kury dziobiące malutkie ziarna traw pod jego stopami. Ci ludzie, podobnie jak ich problemy, mieli znaczenie drugorzędne wobec wydarzeń, które, być może, niebawem mieć będą miejsce.
Spod przymknietych powiek widział małą grupkę młodych dziewcząt szczebioczących po drugiej stronie ulicy o rzeczach, które go bawiły. Obserwował katem oka z umiarkowanym zainteresowaniem jak jedna z młódek wzięła w końcu głęboki oddech i ruszyła szybkim krokiem w jego stronę
- P-panie elfie? – stanęła przed nim jak wryta, pochyliła z pokorą głowę i wyciągnęła w obu rękach piekne, soczyste jabłko – S-słyszałyśmy, że idziesz, panie, do kopalni. Ch-chciałyśmy podziękować... tam jest niebezpiecznie, a wiemy, ze dla ciebie, panie, nasze pieniądze nie wiele z-znaczą... ee... po tym zdarzeniu boimy się o ojców... i braci... ee... oni mówią, że p-przejście zakopane, ale... ee... boimy się... i tak... yyy...
Bez ruchu obserwował jak dziewczę coraz bardziej plącze się w słowach, czerwienieje, oczy biegają wokół, poszukując pomocy, ciało napina się do ucieczki. Powoli wynurzając się z koncentracji, odwrócił w jej kierunku głowę, uśmiechnął się niemrawo i wziął jabłko z jej rąk.
- Dziękuję.
Dziewczę zerknęło na niego przelotnie, ciało rozluźniło się jakby ciężar spadł z jej barków i rumieniąc się oraz maskując uśmiech, pokłoniła się głęboko, po czym biegiem wróciła do grona towarzyszek.
Luren popatrzył na jabłko. Błyszczące, dojrzałe, niemal idealnie okragłe. Niewątpliwie wymagało wiele czasu, by je wybrać, nie wspominając, ze dla biedaków, taki owoc nie był codzienną przyjemnością. Uśmiechnął się szerzej, rozczulony. Nie wnikał w powody dla których zdecydowały się dać mu ten podarunek, ale... poczuł się... potrzebny. Może tylko grupce nic nie znaczących jętek fruwajacych bez celu nad jeziorem, ale... potrzebny. Choć nie był głodny ugryzł kęs... czuł, że to było właściwe w stosunku do jego darczyni. W połowie przeżuwania zauważył towarzyszy broni, wyłaniających się w milczeniu zza rogu. Szybko schował ugryzione jabłko do torby, zebrał ekwipunek, posłał w kierunku dziewcząt spojrzenie i uśmiech, po czym płynnie zajął swoje miejsce na końcu drużyny

***

Podziemia go mierziły. Schodził do nich pierwszy raz po 6 latach i ku jego przerażeniu, nadal dawne wydarzenia stawały mu przed oczami. Grzechy znów go doganiają, lecz teraz ma okazje stawić im czoła i pokonać... tym razem -musi- być inaczej.
„Obyś zgnił!”. Echo słów przeszywało jego serce, gdy przekraczał granice mroku. To życzenie już niebawem może się spełnić. Cokolwiek nie przyniesie przyszłość, sprawiedliwości stanie się zadość.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline  
Stary 17-04-2009, 23:26   #20
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Nie spotkałam jeszcze tak otwartego półelfa.” Araia obracała w myślach słowa czarodziejki. Czy była taka naprawdę, czy jedynie w oczach Erytrei? Otwartego... Czy naprawdę tak wiele mówiła o sobie niewiele mówiąc, czy raczej kobieta myliła otwartość z umiejętnością słuchania? Wojowniczka wiedziała, że potrafi sprawić, by ludzie wkoło niej czuli się dobrze. Ważni, godni szacunku, interesujący. Bliscy. Istotni. Wiedziała, że to potrafi, przynajmniej czasami.
Wiedziała, bo już kiedyś – tak bardzo niedawno temu – dzięki temu właśnie, ci ludzie poszli za nią, żeby razem walczyć i razem patrzyć na ogień wypalający domy i ogrody do gołej ziemi.

„...tak otwartego półelfa.”
Tylko na ile półczłowiek może otworzyć się na człowieka?

Pewnie nie gorzej niż krasnolud doszła do wniosku, gdy zobaczyła dyskutującego z kupcem Broga. Choć może i słowo „dyskutować” nie do końca oddawało prawdę – prawdę powoli zaciskających się pięści, żyły lekko pulsującej na skroni wojownika, lekko podniesionego głosu. Gdy kupiec zniknął w magazynie, Araia podeszła do krasnoluda.

- Rozmawiałam z Edwinem – poinformowała go, pomijając wszelkie wstępy. - Potrzebne nam będzie jakaś ochrona przed ogniem. To, co tam żyje pluje płomieniami. - Zmarszczyła brwi i z lekkim zastanowieniem popatrzyła na kupca wychodzącego z pełnym naręczem rzeczy. - Czy górnicy mają jakieś ubrania chroniące przed gorącem? Jeśli używają materiałów wybuchowych lub tunele są bardzo głębokie, powinni, prawda? - wyjaśniła pytanie, widząc zdziwione spojrzenie mężczyzny.
- Nie-eee... - pokręcił głową. - Raczej nie.
- A ma pan na składzie coś, co mogłoby pełnić taką rolę – spytała, odruchowo używając grzecznościowej formy.
- No, najprędzej to długie wełniane płaszcze. Tylko trzebaby je wodą mocno nasączyć.
- Ile?
- Dwie sztuki srebra.
- Ma pan tego kilka sztuk?
- Mam, mam.
- Ja płaszcz kupię. Może to i prowizoryczne zabezpieczenie będzie, ale lepsze niż żadne. Niestety – skrzywiła niechętnie usta – nie mam pieniędzy żeby kupić dla reszty.

Powiedziała to neutralnie, stwierdzając fakt. Nie prosząc, nie wymagając decyzji, nie naciskając.
Erytrea po momencie wahania skinęła głową.

- Mogę kupić płaszcze dla siebie i reszty. Powinniśmy także zabrać duży zapas wody. Ja mam własną latarnie i zapas oleju, wezmę też swoją linę. Zawsze mogą się przydać.

Araia uśmiechnęła się do niej lekko. Gdy kupiec przyniósł płaszcze do wyboru, Brog wypuścił pierwszy kłąb dymu z fajki i zaczął mówić. Półelfka przysłuchiwała się mu uważnie, co chwila zerkając na niego znad składanych płaszczy, ale nie przerywając monologu ani nie poganiając. Dopiero gdy krasnolud patrząc jej w oczy, prawie ojcowskim tonem powiedział: „Araia nawet nie próbuj zbliżać się do bydlaka z tą swoją katanką. Poparzy cię od razu, chyba że uda ci się zajść go od tyłu. Pamiętaj, ze najgorszy rodzaj śmierci, to głupia śmierć”, wojowniczka lekko zacisnęła usta, ale odpowiedziała mu opanowanym, równym tonem:

- Nie traktuj mnie protekcjonalnie. Nie lekceważ wybranej przeze mnie broni. Nie obrażaj mnie, Brogu. Szanuję cię i lubię, wiesz o tym doskonale. Nie niszcz więc tego szacunku i tej sympatii. Bo najgorsza strata przyjaciela, to głupia strata przyjaciela. - Półelfka nie ironizowała jak wcześniej Martha, choć tak samo było jej nie w smak zachowanie krasnoluda. Araia mówiła spokojnie, patrząc na Broga oczami zdawałoby się znacznie starszymi niż jej gładka twarz. - Od wielu lat walczę, przez wiele lat dowodziłam. Także krasnoludami. Ale nas nie łączą takie relacje zależności – nie jestem twoim dowódcą ale i ty nie jesteś moim. Postaraj się o tym pamiętać.

Wojowniczka odwróciła się i wzięła poskładane płaszcze, żeby Erytrea sama nie musiała ich dźwigać. Spojrzała przez ramię na krasnoluda, pytająco unosząc brwi.
Ruszyli w stronę kopalni.

* * *

Araia podeszła do maga, zanim jeszcze na dobre weszli pomiędzy górnicze zabudowania. Przez chwilę szła obok niego w milczeniu, równając do niego swoje tempo marszu.

- Nie sądziłam, że tu zostaniesz - mruknęła w końcu cicho.
- A gdzie niby miałbym iść? - odparł zdziwiony. - Przyznaję, że nie marzyłem o szwendaniu się po kopalniach, ale cóż robić? Przynajmniej tak to sobie tłumaczę uznając to za bramę do wielkiej przygody. A tak na poważnie - dodał po chwili przerwy - mam pewnie mniej w sakiewce niżeli ci z tego miasta, co uważają się za żebraków. Tak wyszło, po prostu. Musze wiec zrobić cokolwiek, a wolę to niż fedrowanie w kopalni, jako przodkowy. Skoro zaś towarzystwo też się zebrało, to mam nadzieje, że się uda i zarobić cokolwiek i pomoc tym biedakom.
- Mogłeś pojechać dalej z karawaną. Tam gdzie przecinają się szlaki handlowe więcej interesującej pracy znalazłoby się dla maga niż polowanie na podziemne pająki.
- Nie miałem za co. Ponadto tam może zdołałbym się nająć przy jakiej kupieckiej gildii, ale ... nie chciałbym tak. Zawsze marzyłem o przygodach i wyprawach. Wiesz, miałem znajomych, którzy zostali właśnie takimi przybocznymi magami kupców oraz szlachty. Albo pognuśnieli, albo narzekali, że ich chlebodawcy żądają od nich idiotyzmów typu skryte połamanie koła od wozu konkurencji, czy usunięcie pryszcza na nosie brzydkiej córki. Nie chcę tak skończyć. A tu jest jakaś szansa ... skoro już się dostałem i są inni śmiałkowie, którzy chcieliby spróbować, to czemu nie?
Przechyliła lekko głowę i popatrzyła na niego z namysłem.
- Twoje słowa brzmią tak, jakbyś się usprawiedliwiał, jakbyś przywykł do krytyki ze strony otoczenia, wiesz? Nie bardzo. Tylko trochę i może jedynie dla moich uszu. Ja cię nie oceniam, nie neguję twojej decyzji. W końcu idę z tobą tą samą błotnistą drogą. Po prostu... dziwię się trochę.
- No tak, jeżeli strzeliłem głupotę, to przynajmniej nie sam. Ale naprawdę nie uważam tego za głupotę. To jest możliwość, wiem, że gdybym nie spróbował, pewnie później zawsze mym sobie wymawiał to siedząc na stołku u jakiegoś kupca i wcinając bułę z kaszanką. A ty? Dlaczego zostałaś? Pewnie także łatwiej by ci było przy kupieckiej karawanie, nie mówiąc już, że bezpieczniej.
- Nie szukam bezpieczeństwa
- wzruszyła ramionami. - Nie mam pieniędzy i nie mam żadnego celu. Tu czy kilkadziesiąt mil dalej. Co za różnica? Żadna. Oprócz tej, że tu mogę zarobić mieczem już teraz, a ryzyko? - machnęła ręką w nieokreślonym geście. - Za każdym razem jest ryzyko. I jeśli się nie powiedzie, co za różnica? Teraz czy kilka dni później. Więc podobnie i niepodobnie do ciebie.
- Ugryź się w nos z takim optymistycznym myśleniem - prychnął. - I to nie tylko dlatego, że jesteś młodą i ładną dziewczyną oraz osobą mającą głowę na karku, co przecież widziałem, kiedy wypytywaliśmy Edwina, ale dlatego, że gadasz głupoty. Nie wiem, jak cię pognębił los, ale widziałem w Cormyrze podczas ostatniej wojny uciekinierów, którzy potracili rodziny i dobytek i pochlastani byli jeszcze, a mieli więcej wiary w siebie, niż ty. Eee, ta obojętność do ciebie nie pasuje.
- Jakiej wiary w siebie?
- rzuciła mu kose spojrzenie. - Co to ma do rzeczy? Wiem, co potrafię i wiem jak to wykorzystać. Gdybym nie myślała, że wyjdę z kopalnii, to bym tam nie szła. Ale potrafię się liczyć z ryzykiem. Nie wiem jak często walczyłeś i jak walczyłeś, nie znam twojej magii. Ale ja, żeby komuś lub czemuś wepchnąć miecz w brzuch, muszę do niego podejść, a wtedy równie dobrze ten ktoś lub coś równie dobrze może być ode mnie szybsze. Rozumiesz? Więc to nie jest obojętność... to bardziej... - zirytowana potarła płatek ucha. - To po prostu sposób, żeby nie bać się konsekwencji dobycia miecza, mając jednocześnie ich świadomość. - Wbiła spojrzenie w jego twarz, starając się wyczytać z niej, czy rzeczywiście zrozumiał o co jej chodzi.
- He - zauważył niezwykle błyskotliwie i opuścił wzrok. - Przepraszam – bąknął – po prostu to co mówiłaś zabrzmiało tak strasznie fatalistycznie. Nie jak pewność siebie kogoś, kto zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale mając doświadczenie, uważa ryzyko za do przyjęcia. Raczej osoby, która podchodzi do swego losu bardzo obojętnie. Wiem, że to co robisz, wymaga bezpośredniego starcia. Cóż, mogę cię tylko pocieszyć tym, że jeżeli po tamtej stronie ktoś włada magią, to skupi się na pewno na mnie i na Erytrei. A wtedy będziesz miała czas do niego doskoczyć.
- To nie jest dobre pocieszenie - uśmiechnęła się lekko. - Wiem, że dziwna z nas wszystkich zbieranina i że nigdy nie walczyliśmy razem. - Zawahała się nieznacznie. - Nie będę dawała ci niepotrzebnych rad, byłeś w wojsku, więc wiesz jak jest. Tylko nie ryzykuj niepotrzebnie, dobrze? - poprosiła już zupełnie poważnie.
- No, nie będę się pakował z gołymi rękami na trolla. Jeszcze nie upadłem na głowę – żachnął się. - Znaczy upadłem, ale tylko raz. Jednak nie na tyle, żeby wpychać się tam, gdzie robota wojowników. Uważać będę, dzięki, wszyscy zresztą musimy. Wszyscy – powtórzył – ty także. Nie mam doświadczenia w kopalniach, ale wiem co to ognista kula ciśnięta w niewielkim pomieszczeniu – wzdrygnął się. - Wszystkim to jeszcze potem powiem, ale już uprzedzam, że jakbym wrzeszczał coś o rzuceniu się na ziemię, to naprawdę zrób to i nakryj się tą górniczą płachtą. Nawet gdybyś miała tuzin goblinów na karku. Miecz może w takiej sytuacji zabić, ale nie musi, natomiast ogień … zresztą, zobaczymy, może to nie będzie nic specjalnie groźnego – zrobił zafrasowana minę.
Araia nie powiedziała już nic. Skinęła tylko głową na znak, że podziela nadzieje i obawy jednocześnie. Była niezadowolona, niepotrzebna była ta rozmowa. Niepotrzebna, bo... „...tak otwartego półelfa...” Komu ona próbuje coś udowodnić? Sobie? Eliotowi? Niepotrzebnie. Głupio. Za wcześnie.
Dalej szli już w milczeniu.

* * *

Idąc pośród chłopskich zabudowań, Araia z ciekawością przyglądała się okolicy – ubogim zabawkom dzieci, ludziom i ich reakcjom na widok czerwonowłosego Eliota i słonecznego elfa. Ona sama w ciemnobrązowej, ćwiekowanej zbroi pozbawionej tym razem wierzchniej tuniki, z płaszczem przytroczonym jeszcze do przerzuconego przez plecy worka, zdawała się jeszcze bardziej drobna i wiotka. Być może prawdą było to, że każdy wybiera broń, która najbardziej pasuje do jego charakteru, a może, że każdy z czasem upodabnia się do wybranej broni. O ile Brog miał w sobie coś z bezpośredniości topora, o ile Martha miała w sobie coś z szybkostrzelnego łuku i szybkolotnej strzały, o tyle w Arai było coś, co doskonale pasowało do prostego, smukłego miecza, który nosiła.

Za którąś z chat dostrzegła kobietę, która wcześniej splunęła jej pod nogi, a teraz przyglądała się im z dziwnym wyrazem twarzy. Kiedy wdowa po Mgnusie zaczęła prosić drużynę o pomoc, nieświadomie przesuwając proszącym spojrzeniem przede wszystkim po ludzkiej części drużyny, Araia wpatrywała się w siostrę Edwina. Wiedziała, że ta widzi współczucie i smutek na twarzy Eliota, że słyszy jego ciche słowa. Wpatrywała się więc w nią, czekając aż ta uświadomi sobie, że mogła się mylić, że myliła się, chcąc ujrzeć zmieniający się wyraz jej twarzy.
Wiedziała także, że w niej samej nie widać ani smutku, ani współczucia.
Jedynie napięcie i chłodną koncentrację.

* * *

Wejście do kopalni przywitała z niechęcią.
Wychowana w przestronnych domostwach elfów, mieszkająca pośród lasów nie czuła się swojsko w ciemnych korytarzach, mając ponad głową niewyobrażalną masę ziemi i skały. Uważna, skupiona i milcząca. Jednocześnie chcąc i nie chcąc być w tym miejscu i tym czasie.

Idąc za sztygarem i dwójką górników, których zwołał do odkopywania zawalonego korytarza, nie odczuwała takiego zachwytu jak Erytrea. Dla niej piękno skał, piękno kamiennych grot, było zbyt niepokojące, zbyt kojarzące się z cichym grobowcem, w którym słychać jedynie pomnożony echem odgłos leniwie spadających kropli. Mogła jednak zrozumieć miłość, jaka emanowała z głosu sztygara, gdy mówił o tym miejscu. Nawet jeśli przepyszne stalaktyty i stalagmity, wyprężone kolumny, przypominające grube nici z sieci ogromnego pająka, kojarzyły jej się z krwią. Przez głowę wojowniczki przelatywały echa różnych legend i baśni zasłyszanych w ciągu całego życia – o tym, że te wszystkie kamienne wytwory są tak naprawdę powoli, nieustannie krzepnącą krwią dobywającą się z krwawiącego serca górskich olbrzymów; że to powoli rosnące zęby skał, które kiedyś zamkną się na wszystkich, którzy ważyli się wkroczyć w usta gór. W obliczu gór, nawet życie długowiecznych elfów jawiło się jako krótki błysk spadającej gwiazdy.
Opowieści było wiele – wszystkie jednak były w jakiś sposób smutne i pozbawione radości.

Już gdy dotarli do zwaliska i górnicy zaczęli odkopywać przejście, sztygar spokojnie i cierpliwie odpowiadał na wszelkie pytania, czasem jeszcze sam z siebie dorzucając jakąś informację, która mogła, w jego mniemaniu, zainteresować drużynę. Araia kucnęła, opierając się plecami o ścianę i przyglądając się to kopiącym górnikom, to Eliotowi, który wyjmował z torby przy pasie niewielkie fiolki. Każdemu podał trzy, wyjaśniając, że to obiecane przez Ollego eliksiry leczące. Półelfka skinęła głową i przymocowała je do szerokiego pasa.
Podniosła głowę, by sprawdzić jak bardzo przesunęło się słońce, by ocenić mijający czas i zaklęła w duchu, na ten odruch. Mieli jeszcze trochę czasu.

- Zawsze tu tak ciepło? - spytała się sztygara.
Zdawało się, że skała pod jej plecami emanuje delikatnym ciepłem. A może to był tylko podmuch powietrza?
- Zawsze – przytaknął jednak Hogh. - To się nigdy nie zmienia, zawsze jest tu ciepło jak w słoneczny, wiosenny dzień. A właśnie - sztygar wskazał na trzy lampy górnicze. - Weźcie te miast pochodni. I bezpieczniejsze są, i stabilniejszy mają płomień. Przydadzą się wam.
- Jak długo będą się palić?

- Długo jeszcze. Na pewno dłużej niż pochodnia. Jedna taka na cały dzień pracy starcza. Wam też powinna.

Skinęła głową i wyprostowała się, poprawiając worek przewieszony przez ramię.
Korytarz stał przed nimi otworem.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172