Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-04-2009, 18:41   #1
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
[D&D FR] Siedem Życzeń


Niektórzy strzegą zazdrośnie swych tajemnic. Dbają o prywatność i za wszelką cenę starają się ukryć coś, co jest dla nich najważniejsze. Robią to z przeróżnych przyczyn, jednak dla Imrana ibn Musa al Karima była ona warunkiem być albo nie być. Żyć w pełni korzystając ze swej potęgi i nieśmiertelności czy popaść w kamienny sen na kolejne jałowe sto lat. Nic więc dziwnego, że ukrył się w niedostępnej dla przeciętnych istot krainie oraz otoczył kordonem strażników i pułapek.
Zatarł wskazówki pozostawione przez tych przeklętych magów śmiałkom, którzy gotowi byli się pokusić o cenną nagrodę. Był taki pewny, że tym razem zniszczył je ostatecznie! Jak się okazuje nigdy niczego nie można być tak całkowicie pewnym...

***

Wszystko ponownie rozpoczęło się w zimnej i niedostępnej Vaasie, w starej krasnoludzkiej kopalni, która dopiero niedawno ponownie odsłoniła swe korytarze przed górnikami i śmiałkami gotowymi z narażeniem życie wyrwać cudowne skarby z samego serca ziemi.
Drążąc kolejny tunel krasnoludy natrafiły na wąski korytarz odchodzący prostopadle na boki. Szybko okazało się, że droga z prawej strony była dokładnie zawalona, prawdopodobnie w wyniku obsunięcia się znacznej części terenu powyżej. Natomiast przejście w drugim kierunku, poza kilkoma głazami, które przetoczyły się tutaj z głównego zawaliska, było praktycznie całkowicie dostępne. Najpierw prowadziło lekkim spadkiem po pochylni, by następnie gwałtownie obniżyć się ku dołowi stromymi, kamiennymi schodami. Wykute w skale stopnie były tak stare, że ich krawędzie zaokrągliły się zupełnie, zaś kamienne ściany pokrywały dziwne, schematyczne i prawie zatarte przez czas rysunki oraz napisy. Gorim, który jako jedyny w tej grupie, potrafił czytać stwierdził, że nie jest to ani pismo ludzkie, ani krasnoludzkie i że zupełnie niczego mu nie przypomina. Zaciekawieni ruszyli na dół oświetlając sobie drogę latarniami...

Z całej piątki, która wyruszyła wczoraj na poszukiwanie trzech zaginionych górników, znaleźli tylko dwóch. Jeden bełkotał coś o wielkiej sali z pułapkami ziejącymi ogniem i potworach wychodzących ze ścian, a na hasło by iść tam ponownie, wyrwał się trzymającym go ludziom i z krzykiem pobiegł w kierunku wyjścia. Drugi, z ciężką szarpaną raną w brzuchu, konał już praktycznie wypowiadając swe ostatnie słowa:
- Pułapki, potwory... zabijają wszystkich w tym bocznym tunelu... niebezpieczeństwo nikt nie przeżył... nie schodźcie...
Na wszelki wypadek zamknęli więc przejście zasypując je gruzem i zabijając deskami i namalowali znak ostrzegawczy, by nikt więcej się tam nie zbliżał, do czasu wybrania odpowiedniej grupy ludzi gotowych zapuścić się w te tereny.

***


Kopalnia Talagbar położona była na wschodnim stoku masywu górskiego oddzielającego Vaasę od Damarii. Najprostsza droga do niej prowadziła traktem łączącym Darmshall z Palischauk. Szlak ten, biegnący z południa na północ, wzdłuż wspomnianego wcześniej masywu, przez słabo zalesione, jałowe równiny, choć często używany, nie był zbyt bezpieczny. Cała kraina była dzika i nie posiadała naczelnej władzy, która zajmowałaby się czymś tak przyziemnym, jak zapewnienie bezpieczeństwa na drogach. Z drugiej strony za handel i podróże traktami nie płaciło się podatków, więc pieniądze te kupcy przeznaczyć mogli na zwiększenie swego bezpieczeństwa. Dlatego też wędrujące traktem karawany z chęcią brały w swe szeregi śmiałków, gotowych za niewielka opłatą w razie niebezpieczeństwa wzmocnić ich obronność.
Wszystkie karawany zatrzymywały się w niewielkiej osadzie górniczej, powstałej u podnóża góry, w której nie tak znowu dawno temu, odkryto wejście do starej krasnoludzkiej kopalni, bogatej w złoża krwawników, szmaragdów oraz rubinów i posiadającej żyły rud żelaza i miedzi. Jak daleko ciągnęły się jej korytarze wiedzieli tylko górnicy. Choć i oni nie zapuszczali się we wszystkie rejony. Podziemny świat krył zazdrośnie swoje tajemnice i wydzieranie ich było czasami okupione solidnym potem, a czasami nawet krwią.
Sama osada, zbudowana na łagodniejszym stoku sporego wzniesienia górskiego, o miejscami prawie pionowych ścianach i otoczona drewnianą palisadą, sprawiała wrażenie dobrze przygotowanej, do odparcia ewentualnych ataków ze strony dzikich mieszkańców wyższych rejonów gór.
Jak szybko można się było zorientować po przekroczeniu solidnej bramy, osiedle zabudowano głównie ubogimi chatkami dla ludzkich pracowników i ich rodzin oraz barakami dla krasnoludzkich górników. Z tego krajobrazu wyróżniało się kilka wyraźnie bogatszych budynków. W wyżej położonej części osady, wokół centralnego placu, do którego prowadziła główna droga, usytuowały się gospoda ze sporą salą sypialną dla podróżnych i kilkoma małymi pokojami dla bogatszych klientów, faktoria handlowa i budynek będący siedzibą zarządcy kopalni oraz warsztaty rzemieślników pracujących głównie na potrzeby tutejszych mieszkańców. Kogoś, kto przybył tu po raz pierwszy, mogła również zaskoczyć dość znaczna liczba tawern i szynków.

Do tego surowego kraju, późnym latem 1375 roku dotarło wraz z kolejną karawana siedmiu śmiałków. Wskazówka, która ich tutaj skierowała była bardzo enigmatyczna:
„Zacznij swą drogę w sercu Talagbar, jeśli przejdziesz i przeżyjesz znajdziesz to czego szukasz.”
Czy byli więc desperatami szukającymi ostatniej szansy, czy pełnymi entuzjazmu idealistami, czy szaleńcami wierzącymi w bajki, to dziś nie istotne. Ważne było to, że kierowani wiarą, nadzieją lub szaleństwem zdecydowali się postawić swe życie na szali losu i zmierzyć z niebezpieczeństwem.
Jakie były ich losy i jak zakończyła się ta opowieść dowiecie się jeśli starczy wam czasu i cierpliwości by z nami ją przeżyć.

***

Pogoda była jeszcze znośna, choć zimne noce przypominały już o rychłym nadejściu jesieni.
Teraz jednak wyraźnie budził się do życia kolejny ciepły dzień, ofiarowany ludziom w darze przez naturę. Karawana wyruszyła jeszcze przed świtem, choć tak mogło się tylko wydawać, bo w tym miejscu, odgrodzonym od wschodu ścianą gór, poranek zawsze zaczynał się później.
Zostało was tylko kilka osób, które rano zeszły się do sali jadalnej, zwabione kuszącym zapachem smażonej jajecznicy. Znaliście się już z widzenia, może zamieniliście kilka zdawkowych uprzejmych słów, ale jakoś wcześniej nie było okazji do dłuższej rozmowy. Zresztą żadne z was nie przypuszczało, że ktoś jeszcze pozostanie w osadzie. Siedliście przy jednym stole, na którym gospodarz postawił wcześniej pachnący, gorący jeszcze chleb i naczynia. Jak ustaliliście wczoraj z góry, śniadanie było w cenie noclegu. Do stołu podeszła uśmiechnięta córka karczmarza niosąc dzban piwa. Dziewczyna może nie była skończoną pięknością, ale rude, zaplecione w warkocze włosy, delikatny zadarty nosek upstrzony piegami, a przede wszystkim wesoło śmiejące się oczy, dodawały jej wiele uroku. Zatrzymała dłuższe spojrzenie na złocistowłosym elfie i zarumieniła się lekko. Elfy bardzo rzadko trafiały w te bezleśne raczej okolice, a ten należał chyba do przystojniejszych w swoim gatunku. By pokryć zmieszanie rozpoczęła monolog, który okazał się bardzo interesujący:
- Jesteście tymi poszukiwaczami, których wynajęła kopalnia do likwidacji swych problemów? Wieści szybko się rozchodzą! Słyszałam, że w tym odkrytym korytarzu są jakieś potwory i pułapki! Pewnie wiecie, że zginęło w nich wielu ludzi? Co to jednak dla was, dzielnych bohaterów. Smakuje piwo? Mogę przynieść jeszcze... Tylko Edwin przeżył z tych co tam poszli, ale jemu pomieszało się w głowie i nie można z niego wyciągnąć nic konkretnego. Gdy się go o to co widział pyta, ucieka z głośnym krzykiem. Może coś jeszcze podać? Dzieciaki zrobiły sobie z tego świetną zabawę... - Na chwilę urwała i popatrzyła na mężczyznę samotnie pijącego piwo w drugim końcu pomieszczenia i nie czekając na waszą reakcję zawołała na niego:
Olle chodź tutaj, przybyli twoi poszukiwacze...
Lekko łysiejący mężczyzna w średnim wieku, ubrany w dobrej jakości, choć pozbawione ozdobników ubranie, odwrócił się na te słowa w kierunku dziewczyny:
- Co ty gadasz Tanja, przecież dopiero kilka dni temu odeszła karawana z moją wiadomością – Mimo wszystko jednak podniósł się ze swego miejsca i podszedł do zgromadzonej przy stole grupy. Nie był zbyt wysoki, gdyby nie wyraźnie ludzkie cechy można by pomyśleć, że jest krasnoludem. Zlustrował wszystkich uważnym spojrzeniem i siadając na wolnym miejscu dodał – Nieważne jak się dowiedzieliście o naszych kłopotach. Dla mnie wyglądacie na takich co wiedzą, jak sobie w życiu poradzić - Zastanowił się chwilkę - No dobra, nazywam się Olle Karalsan i jestem zastępcą zarządcy kopalni. Co do ceny, zgodnie z tym co było w ogłoszeniu: Dostaniecie równowartość trzystu sztuk złota w klejnotach, za całkowitą likwidacje problemu. To jak? Kiedy wyruszacie?
 
Eleanor jest offline  
Stary 05-04-2009, 23:36   #2
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Była smutna. Smutna i nostalgiczna, jak muzyka, która przenikała przestrzeń. Stała ubrana w długą ciemną suknię kontrastującą z bielą pokrywy śnieżnej. Śnieżnej, bowiem ciemnowłosą, elegancką kobietę widział na zamarzniętym polu obsypanym białym puchem. Nie wiedział jak wygląda? Nigdy nie pokazała mu swojej twarzy. Może to dziwne, ale czasem senne marzenia takie są. Może to któraś z poznanych niedawno kobiet? Wcale by się nie zdziwił. A może jego ukochana siostra, która powróciła do ich rodzinnego Cormyru na polecenie bogini?


A może jeszcze ktoś inny zauważony kiedyś dawno. On mógł zapomnieć, ale podświadomość przechowała obraz i coś przypomniało mu osobę, która dawno zaginęła w pomrokach przeszłości? Cóż, nie przejmował się tym. Tym bardziej, że, jak się okazało, miał całkiem miłe towarzystwo. Po odejściu siostry czuł się przez jakiś czas, jakby stracił coś ważnego. A przecież tak nie było. Melody wypełniała swoją misję i obydwoje wiedzieli, że nie będą na zawsze razem. Nie znaczyło to wszakże, iż w ogóle nie zostanie im dozwolone się jeszcze spotkać. Niby wiedział o tym, ale tak jakoś … nie czuł się z tym najlepiej. Tęsknił za nią i miał nadzieję, że bezpiecznie dotarła do Suzail w Cormyrze.

Szczęśliwie, nagły wyjazd siostry zrekompensowało mu w jakiejś mierze całkiem udane towarzystwo, jakie napotkał w karawanie. Eliot nie był gadułą i nie miał specjalnego talentu do zapoznawania się z ludźmi, ale siła rzeczy, jeżeli się jest tyle dni na wspólnej drodze, znajomości zawiązują się chociażby przypadkiem. Czasem jedno słowo, czasem parę, czasem jakaś wspólna czynność, ot chociażby porąbanie drewna, czy pojenie koni, wystarczy, żeby zawiązała się nic porozumienia. Albo chociażby wspólnota zawodowa? Młodziutka, jak sądził, i klasycznie piękna Erytrea Murciélago, podobnie jak on, uprawiała czarodziejską dziedzinę. Miała cudowne oczy i nie mniej uroczy uśmiech. I miała czarującego nietoperza! Albo raczej miałaby, gdyby owe latające coś ktokolwiek mógł uznać za czarujące. Rzecz jasna, poza właścicielką mająca na ten temat zdecydowaną, jednoznacznie pozytywną opinię. Eliot jeszcze nie zdecydował, jaki będzie jego stosunek do nietoperzy. Ale póki co, odbył z jasnolicą czarodziejka kilka miłych dyskusji zawodowych, poruszając tak interesujące wszystkich magów tematy, jak wykorzystanie nietoperzego guano do wzmacniania czarów odrzucenia, czy jak gotować magiczne mikstury, żeby nie przypalić wody, co Eliotowi ileś razy się zdarzyło. Wprawdzie „ileś razy” oznaczało tak naprawdę „zawsze, gdy robił jakikolwiek magiczny przedmiot”, ale tego, przez wrodzoną skromność, nie dodał. Wreszcie stwierdził, że walczyć z naturą nie będzie i jego powołaniem nie są konstrukty, lecz normalne zaklęcia. Po paru spotkaniach pomyślał, że naprawdę lubi Erytreę i cieszył się, że znalazła się w karawanie.

Nieco inaczej wyglądała sprawa z nieco szczupłą, śliczną półelfką Araią, a której marzyli wszyscy mężczyźni zagadnięci przez Eliota. Wszyscy poza dwoma, ale jeden spośród owej dwójki preferował osobników swojej płci, a drugi miał 92 lata i tuzin dzieci na koncie z trzema kobietami. Pierwszego więc można było zrozumieć, a drugiemu wybaczyć. Oprócz niewątpliwie uroczej, a przede wszystkim mającej w sobie to coś, twarzy, jej wyjątkową zaletą w męskich oczach był rewelacyjny strój, który pewnego dnia po deszczu w sposób dobitny ukazał niezwykle znaczące zalety jej ciała. Cóż, Eliot bynajmniej nie był wyjątkiem. W końcu 21 lat do czegoś zobowiązuje! Ponadto półelfka okazała się miłą osobą, pierwszą, która wykazała zrozumienie dla „piosenkarskiego” talentu Eliota i nawet usiłowała wciągnąć go w tymczasowe kółko muzyczne. Oczywiście, z entuzjazmem przyjął tą propozycję, przynajmniej dopóki nie zaczęły się buntować pobliskie konie, proszące błagalnym wzrokiem o zatkanie im uszu wielkimi wiechciami trawy. Ponadto porozmawiali również o historii, którą, jak się okazało, obydwoje lubili.

Najmniej znał nieco zabiedzoną i wysoką Marthę, której blada twarz przywodziła na myśl córkę młynarza. Za to bujne włosy i sprężysta sylwetka czyniły ją atrakcyjną mimo niezbyt wielkich atrybutów kobiecości. Inna rzecz, ze Elwin nigdy nie przepadał za paniami o specjalnie bujnych kształtach. Martha pełniła funkcję zwiadowcy karawany. Zazwyczaj milczała. Wieczorem jednak, przy ognisku, można z nią było zamienić kilka słów. Ale zarówno ona, jak i pozostałe kobiety, sprawiały wrażenie, jakby chciały mówić o wszystkim, tylko nie o sobie. Ech, wiadomo, każdy ma swoje sprawy i jak ktoś unika każdego niemal tematu związanego ze swoja osobą, to jego sprawa, ale siłą rzeczy, ciężko komuś takiemu się ufa. Można taką osobę polubić, ale zaufać? Tajemnice i tajemnice, czy on był jedynym człowiekiem na Faerunie, który zwyczajnie nie miał tajemnic? Tak chyba wyglądało. Bo inna jeszcze osoba, elf Lurien tak samo grał tajemniczego Gonza, jak dziewczyny.

***

Salę jadalną w talagbarskiej karczmie przepełniał cudowny zapach jajecznicy na boczku. Chyba wszystkim smakowało, tylko Lulek wolał robaczki. „Aina Varma”, czyli „Zawsze Bezpiecznie”, jak brzmiała nazwa tego przybytku jedzenie oferowała dobre. Przy stole wraz z nim siedziały Erytrea, Araia, Martha i kilku poznanych w karawanie mężczyzn. Zamienili kilka słów, aż nadszedł zastępca zarządcy kopalni Olle Karalsan, który zaoferował trochę pieniędzy za rozwiązanie kłopotów kopalni.

- Trzysta? - Zapytał Eliot z najbardziej zafrasowaną miną, na jaka było go stać. - Na głowę?
- Na grupę
– skrzywił się Olle. - Nie jesteśmy tutaj na salonach Sembii, czy Waterdeep, a i sprawa może okazać się banalna. Pójdziecie, zobaczycie, wrócicie. Wędrować także daleko nie trzeba. Raptem godzin dwie czy trzy będzie.
- Ponoć wielu zginęło – przypomniał mu Eliot, który za grzyba, nie miał pojęcia, o co chodzi. Tu miał przebywać ifryt spełniający życzenia. Wprawdzie ifryt się nie ujawnił ale skoro zdarzyła się przygoda, żal by było nie wziąć w niej udziału. Groszy zaś parę także by się zdało, bo sakiewka chłopaka świeciła pustkami.
- Ano tak – przytaknął Olle – ale to górnicy. Ludzie twardzi i dobrzy, których szkoda wielce, bo niejedna baba, czy dzieciak płacze za swoim mężem czy ojcem. Twardzi – powtórzył - ale nie wojacy, czy tak doświadczeni łowcy przygód, jako wy. To co dla nich zabójcze było, dla was mogłoby się okazać drobiazgiem niewartym nie tylko trzystu, ale nawet stu sztuk złota.
- Może, a może nie. Po to nas chcesz wynająć, mości zarządco, żebyśmy się przekonali. Może to być spacerek, ale może i nie być. A górnicy to, jak sami wspomnieliście, twardzi mężczyźni. Nie daliby się byle goblinowi.
- Cóż więc
– skrzywił się Olle miętoląc słowa w ustach. Patrzył na Eliota tak, jak nauczyciel patrzy na wyjątkowo niezdyscyplinowanego ucznia. - Nie możemy przeznaczyć więcej pieniędzy. Kopalnia nie przynosi obecnie takiego dochodu, jak powinna. Skąd więc mamy wziąć więcej. 300 sztuk złota to solidna zapłata. Tym bardziej, że może inni poszukiwacze zjawią się.
- No, nie wiem
– dalej zastanawiał się Eliot mając nadzieję, iż może ktoś inny wyrazi jakąkolwiek opinię, bo negocjować to mógł w swoim imieniu, a nie obcych, w zasadzie, osób. Choć, rzeczywiście, niektórych, a raczej niektóre, nieco poznał i polubił, ale nie miał prawa reprezentować nikogo. - Mamy konie, a jeżeli będzie walka, może ktoś zostać ranny – przedstawiał potencjalne trudności w zamiarze podbicia ceny. Wprawdzie targować się nie umiał specjalnie, ale wielokrotnie widział jak się to robi i próbował negocjujących naśladować kupców.
- No, problemu nie będzie. Póki pracujecie dla nas, konie mają prawo korzystać ze stajni. To oczywiste. Siana, czy owsa dostaną wedle potrzeby. Was zaopatrzymy w jadło i napitek. Ser i chleb, że lepszy być nie może. Ponadto, wypominałeś, panie, o ranach. Mamy wspaniałą zielarkę. Mądra kobieta, która świetne mikstury warzy. Leczą rany niby te najlepsze z wielkich świątyń południa. Dla każdego. Po dwie takie nieco mniejsze i jednej mocniejszej. To jeszcze raz, co wy na to?

~ Co my na to? Co my na to
? ~ Zastanawiał się Eliot. On skorzystałby z propozycji, ale nie miał zamiaru iść sam. Spojrzał pytająco na resztę.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 06-04-2009 o 09:38. Powód: literka o, którą trzeba było zamienić w u
Kelly jest offline  
Stary 06-04-2009, 12:40   #3
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Droga do Talagbar należała do tych spokojniejszych, a co za tym idzie nudnych. Brog większość czasu przedrzemał. Karawana była liczna i dobrze strzeżona. Jednak przy takiej masie ludzi obrona musiała być koordynowana. Mieli i tropicieli i zwiadowców i mnóstwo par oczu lepszych od tych krasnoluda, do wypatrywały zagrożenia.
Brog tedy drzemał przekonany, że w razie ataku z pewnością się o nim dowie i będzie miał okazję się rozruszać, bo żeby ich napaść nie starczyło, by wszak kilkunastu łotrów, ale siły znacznie poważniejsze. Zatem i dla niego by starczyło. Niestety nikt się nie kwapił do ataku i tak upływały w podróży kolejne leniwe dni, aż nawet krasnolud co jakiś czas musiał zeskakiwać z wozu, by się nieco przejść. Nudził się do tego stopnia, że zaczął rozglądać się po współtowarzyszach podróży w poszukiwaniu kogoś do próbnej walki. Z miejsca odrzucił wszystkich prócz wojowników, których fachowym okiem potrafił odróżnić od reszty. Z tej grupy usunął kobiety, gdyż duma nie pozwalała mu z nimi walczyć. Żadna zasługa w wypadku zwycięstwa, a hańba w razie porażki. Odłożył na bok wszystkie elfy, których mało kontaktowy styl walki i ciągłe uniki były mało zabawne, jak na jego gust.
Pozostało mu do wyboru kilku ludzkich osiłków i dwa krasnoludy, z którymi podczas postojów odbywał treningowe potyczki do pierwszej krwi. Dość szybkou zbierała się koło nich spora grupka kibiców i jak to bywa przy takiej okazji zaczęto zawierać zakłady. Brog postanowił wtedy zorganizować zawody pięściarskie. W szranki mógł stanąć każdy kto wpłacił wpisowe 10 sztuk złota. Ten kto by wygrał miał zgarnąć całą pulę. Zgłosiło się ośmiu chętnych. Krasnoludowi nieźle szło, aż nadział się w finale na rosłego łysola, który jak na człowieka miał pary w łapie tyle co niejeden ork.
Walka była ciężka i Brog zarobił kilka sierpowych, po których zaczęło mu się robić ciemno przed oczyma i wtedy los się do niego uśmiechnął. Pojedynek przyszło obejrzeć dziewczyna ponoć nawet całkiem ładna i łysol, jak kompletny idiota zapatrzył się na nią odsłaniając gardę. Przez moment Brog, aż nie mógł uwierzyć w jego głupotę. Nie zastanawiając się jednak długo wyprowadził piękny prawy prosty na żuchwę cymbała i posłał go na deski, a ściślej na klepisko. Tak oto na czysto zarobił 70 sztuk złota i zaciągnął dług wdzięczności u dziewczyny. Jak się później okazała miała na imię Araia. Dowiedział się zaś tego, gdy wręczał jej 20 sztuk złota w zamian za mimowolną pomoc. Dziewczyna nie była zbyt ładna jak na jego gust i Brog zupełnie nie rozumiał dlaczego ludzie i elfy ślinią się na jej widok. W dodatku była chuda, że aż litość brała, ale była całkiem miła i krasnolud też starał się być miły, wiec całkiem sympatycznie im się rozmawiało.
Tak oto w końcu karawana dotarła do celu podróży i Brog mógł praktycznie za nic zgarnąć wynagrodzenie za ochronę. Nad ranem zasiadł z innymi do jajecznicy i nie marnując czasu na gadanie zaczął zapełniać swój brzuch pochłaniając zatrważające ilości jadła. Z całej gromady z jaką tu przybył została ich tylko siódemka. On, Araia, elfi wojownik i ludziska. Jakaś tropicielka, magiczka, magik i szemrany typ. Tyle się o nich dowiedział jak dotąd.
Zapijając śniadanie drugim piwem przysłuchiwał się rozmowie miejscowego z Eliotem, tym magiem. Chłopaki zaczęli się targować, a Olle przy tym łgał jak pies.
- Nie chrzań Karalsan. Wydobycie idzie pełną parą, a kopalnia jest czynna. Ciągle wózki z urobkiem wyjeżdżają na powierzchnię, a krasnoludzcy górnicy są twardzi nie mniej niż ludzcy wojownicy, ale niech Ci będzie. Baldurskim targiem po 60 sztuk złota na łeb i wszystko co znajdziemy dla nas. – stwierdził beknąwszy dostojnie, bo jajecznica na boczku popita piwem wreszcie się przyjęła.
Wyciągnął potężną rękę do Ollego.
- Przybij i idziemy choćby zaraz.
Brog nie pytał reszty o zdanie wychodząc z założenie, że skoro już tu są, to nie po to by żreć i zbijać bąki , ale i by coś zrobić.
Spojrzał w zamyśleniu na kompanów :
- Wrogami się zajmę, ale do pułapek ktoś będzie potrzebny. Złodziej jakiś, albo włamywacz jak wolą by ich nazywać. Falkon ty mi na takiego o lepkich paluchach wyglądasz. Na pułapkach się znasz ? A ty Eliot ? Słyszałem, że magicy też potrafią co nieco wykryć . Erytrea ? Może Ty coś potrafisz przydatnego ? Ja pójdę na szpicy z wykrywaczem. Elfy za mną i nie pałętać mi się pod toporem. Reszta jak tam chcecie, ale z tyłu kto bystry by się przydał. Może Martha ? Co chudzinko ? Kolejność teraz musimy ustalić, bo w korytarzu na zmiany może nie być miejsca.
Krasnolud nikogo nie zamierzał obrażać i w swoim mniemaniu nikt nie powinien czuć się dotknięty. Po prostu był bezpośrednim osobnikiem, który mówił co myśli.
Odłożył kufel nabijając fajkę i uśmiechnął się pod wąsem.
- O ile kopalnia wyłoży te 420 sztuk złota dla nas. W siedmiu równych częściach jeśli łaska.
Wkrótce otoczył go siwy, tytoniowy dym i Brog zaczął nucić całkiem czystym basem.

Nasze serca są jak zmrok
nasze myśli są jak cień
nasze chwile są jak rok
nasze noce są jak dzień …


Sam nie wiedział skąd zna tą piosenkę, ale znał ją od tak dawna, że nie pamiętał od kiedy.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 06-04-2009, 15:24   #4
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Preludium

Kropla wosku spłynęła powoli na drewniany blat pulpitu, przebywając drogę o wiele krótszą niż na samym początku tej późnej godziny. Płochliwy płomień świecy – teraz już ogarka zaledwie – zatańczył, poruszony oddechem. Jego ciepły, żółty poblask oświetlał stare karty manuskryptu, pokryte ciemnym inkaustem pająkowatego pisma, pobrudzony atramentem i pokryty woskiem pulpit, bladą, smutną i skupioną twarz, pochyloną nad lekturą, oraz najbliższe regały, które poza niewielkim kręgiem dodającego otuchy światła nikły w cieniach stropu Wielkiej Biblioteki Gildii Magów i Alchemików. Kobieta – wysoka, smukła, o długich, falowanych, czarnych włosach i oczach barwy nocnego nieba – siedziała na stercie ksiąg, które zdążyła już przejrzeć i mniej lub bardziej dokładnie przeczytać. Bibliotekarz niewątpliwie dostałby ataku serca, gdyby zobaczył, jakim brakiem szacunku wobec starożytnych dzieł wykazuje się młoda czarodziejka. Obok manuskryptu leżał zapisany drobnym, nerwowym pismem pergamin, na którym niewiasta czyniła notatki. Większość z nich, jak podejrzewała, do niczego jej się nie przyda, gdyż stanowiła jedynie plotki, domysły, spekulacje i zniekształcone legendy. Powszechnie jednakże wiadomo, że w legendach znaleźć można ziarno prawdy, jeżeli wie się, czego szukać. Ubrana po męsku w ciemną tunikę, przewiązaną barwną chustą, i skórzane nogawice, adeptka magii znalazła chyba wreszcie to, czego poszukiwała przez siedem długich lat. Zaczerpnęła głęboko tchu, wprawiając niepewny płomień w drganie, i uniosła zmęczone spojrzenie na ukryty w mroku gobelin, który wisiał na wprost pulpitu; jedynie jego skrawek można było dostrzec w świetle dogasającej świecy, lecz Erytrea znała na pamięć scenę, którą przedstawił z kunsztem i fantazją artysta – uwolniony z lampy dżinn spełnia życzenie rozmarzonego śmiałka. Zaśmiała się radośnie, dostrzegając w tym zarówno znak, jak i ironię. Podmuch jej śmiechu ostatecznie położył kres zmaganiom płomienia z przeciągami. Po chwili w ciemności rozległ się szelest zwijanego pergaminu, potem huk przewróconych książek – a były to tomiska opasłe i oprawione w drewno i skórę – i pospieszne kroki, oddalające się od gobelinu i pulpitu w ciemność. Śmiech – który przywodził na myśl głęboki oddech, zaczerpnięty po długim wstrzymywaniu, tchnienie ulgi nad ziemią, ogarniętą suszą, zrzucenie okowów, więżących człowieka przez lata – odbijał się echem od kolejnych półek.

* * *

Erytrea Murciélago obecnie

Kiedyś dziadek opowiadał jej historię rodu, którego córą się urodziła zrządzeniem losu i bogów. Murciélago w staroturmskim znaczyło „nietoperz”. Być może właśnie ten detal, to drobne wspomnienie z opowieści białowłosego, srebrnobrodego starca o ochrypłym głosie, wiecznie gryzącego wysłużoną fajkę koloru kości słoniowej i pachnącego tytoniem i herbatą, sprawiło, iż będąc początkującą czarodziejką w Wielkiej Szkole Magów w Waterdeep i wybierając sobie chowańca, zdecydowała się związać z tym niepozornym, nocnym żyjątkiem, w wielu budzącym odrazę czy pogardę. Blasfemar, jej małe Zaklęcie, towarzyszył magini i w tej podróży, choć nie zyskał sobie zbyt wielkiej sympatii jej kompanów. Karawana podążała przed siebie w swoim tempie, które chwilami bardzo irytowało Erytreę. Zdarzały się momenty, gdy pragnęłaby jak najprędzej odnaleźć ifryta i wypowiedzieć swoje życzenie. Oczywiście, rozsądek podpowiadał, iż po siedmiu latach dzień, a nawet tydzień w tę czy w tamtą stronę nie ma żadnego znaczenia i niewiele zmieni. Ezymander także starał się utemperować jej entuzjazm.

Jadąc konno na Gwieździe - który cieszył się towarzystwem innych koni i podgalopowywał sobie od czasu do czasu, wywołując okrzyki niezadowolenia ze strony członków karawany, gdy zaprzęgnięte do wozów zwierzęta płoszyły się lub rwały za karoszem – spożywając posiłki u ogniska pod gołym niebem albo w karczmach, przysłuchując się rozmową i niekiedy samej biorąc w nich udział – innymi słowy, niezależnie od tego, co robiła ani co ją spotykało, cały czas myślała o bracie, który został sam w ich posiadłości w Turmishu. Zastanawiała się, jak sobie radzi, wiedząc doskonale, iż tak samo dobrze, jak wtedy, gdy jeździła do miasta, pozostawiając go samego ze służbą. Odkąd opuściła skromne, prywatne winnice Murciélago, rytuałem stały się dla niej cowieczorne rozmowy z Ezymandrem. Opowiadała mu w paru słowach, jak minął kolejny dzień, opisywała mijaną drogę, napotykanych ludzi. To on namówił ją, by dołączyła do karawany – zabawne, przecież to ona w tej rodzinie była zawsze głosem rozsądku – dzięki czemu będzie bezpieczniejsza. Usłuchała go, ale raczej dlatego, iż karawana dawała nadzieję na potwierdzenie legend i domysłów, a także tych skrawków informacji, które udało jej się zdobyć.

Tak oto dotarła w pobliże kopalni Tabalgar. Ona i sześć innych podróżnych zatrzymali się w tej samej karczmie, być może siłą rozpędu, bo przecież pokonali razem spory kawałek drogi, może przez przypadek, a może dlatego, że żywe istoty zawsze garną się do tego, co znają, a ludzie, elfy czy krasnoludy zawsze wolą przebywać wśród znajomych, a nie obcych twarzy. Nim wstąpiła do izby, nim zasiadła do posiłku, nim pomyślała o udaniu się na nocny spoczynek, skierowała swe kroki do stajni i sama rozsiodłała i wyczesała swego wierzchowca. Lubiła to, pozwalało jej nie tylko odnowić więź ze zwierzęciem, ale i uspokoić, poukładać myśli. Koń parskał od czasu do czasu, uwolniony od wędzidła i popręgu skubał siano, a kiedy głaskała go po ganaszach, ocierał się przymilnie pyskiem o nią. Z uśmiechem, łagodnym głosem przemawiała do niego. To też był jeden z jej rytuałów, z którego nie zrezygnowała w ani jednym momencie podróży. Przed opuszczeniem stajni wcisnęła
stajennemu monetę, by przypilnował rzędu Gwiazdy. Siodło może nie było nowe, ale zadbane i porządne, bardzo nie chciałaby go stracić.

Teraz zaś był ranek, dzień powitał ich słońcem. Siedzieli za stołem, posilając się. Najlepiej z całej szóstki poznała chyba nieco męczącego, gdy przebywało się z nim dłużej, choć pełnego zapału młodego maga, może dlatego, że od samego początku wybrał ją sobie za jedną z głównych rozmówczyń. Czasami ją bardzo drażnił, jednak była uprzejma i panowała nad sobą. Zresztą, tę samą powściągliwą uprzejmość okazywała wobec innych, wychodząc z założenia, że jeśli będą chcieli jej o czymś powiedzieć, powiedzą to sami i licząc na to, że potraktują ją tak samo.

Wydawało jej się również, że dość dobrze jak na tak krótką podróż poznała charakter krasnoluda. Musiała przyznać, że odpowiadała jej ta bezpośredniość. Jeżeli czegoś nie lubiła, to zawoalowanych, wielkoświatowych pogaduszek, naszpikowanych aluzjami i sugestiami. Gdyby ludzie zawsze wyrażali wprost, co myślą, życie byłoby o wiele prostsze i uboższe w nieporozumienia.

Wysłuchała wszystkich trzech stron dyskusji, po czym zdecydowała sama się odezwać, bo najwyraźniej tego właśnie oczekiwano, by wypowiedzieli się wszyscy.
- Warunki krasnoluda są dobre. I argumenty takoż. Co na to powiesz, panie Karalsan? Nie zaprzeczysz wszak, że ryzyko, którego się podejmiemy, jest mimo wszystko duże. Jeżeli nam się powiedzie, myślę, że w pełni zasłużymy na to wynagrodzenie. A jeśli nie, cóż, pieniądze i tak zostaną w twojej kiesie, czyż nie?

Ta cała misja, z którą chciano ich omyłkowo wysłać, z początku wydała jej się kolejną przeszkodą na drodze do celu, szybko jednak pragmatyczna strona jej natury doszła do głosu. Wzięła ze sobą pieniądze, by opłacić dotarcie do ifryta, lecz przecież będzie też musiała za coś wrócić.

- Nie znam się na pułapkach, potrafiłabym jednak znaleźć ukryte przejścia – odpowiedziała zdawkowo krasnoludowi. - Mój nietoperz widzi w ciemnościach i mógłby ostrzegać nas przed niektórymi przeszkodami – dodała.
 

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 06-04-2009 o 22:08.
Suarrilk jest offline  
Stary 07-04-2009, 07:03   #5
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Nasze serca są jak zmrok
nasze myśli są jak cień...


Araia podniosła spojrzenie z trzymanego w poprzek kolan miecza, na jasnowłosego krasnoluda – na jego gęstą brodę i krzaczaste brwi, skrywające twarz o rysach jakby wykutych z kamienia. Przesunęła wzrokiem po pozostałej piątce, przywołując w myślach ich imiona: młody Elliot obdarzony przez bogów zdolnościami wokalnymi, które zdolne były odstraszać całe armie, Erytrea - poważna i odległa niczym ośnieżone szczyty gór; uśmiechnięta Martha, przywodząca na myśl jedną z cór północnych wichrów, mityczną dziewicę, której przeznaczone jest w nieskończoność gnać przez chłodne stepy, ścigając niedościgniony wiatr; małomówny Falcon, szukający odkupienia. I na samym końcu Lurien... Śniadoskóry i złotowłosy elf, na widok którego uśmiech nieodmiennie znikał z ust Arai.

Nie spodziewała się, że na tym krańcu świata, spotka tu kogoś takiego jak on. Kogoś, kto samym swoim wyglądem nie będzie pozwalał zapomnieć. Nie sądziła, że tu – pośród chłodu i morza niskich traw - spotka złocistego syna elfiej krwi. I czasem, czasem smutek, ból, gorycz czy tęsknotę ogarniającą jej serce na jego widok, wypierało pragnienie, by zetrzeć go z powierzchni ziemi, ukarać za to, że jeszcze oddycha, żyje, czuje promienie słońca, które igrając w jego włosach, wciąż rozświetlają je, tworząc dookoła głowy złocistą aureolę.

Jej towarzysze z przypadku.

* * *

Na karawanę bowiem natknęła się zupełnym przypadkiem. Zmęczona i głodna, ze znów krwawiącą raną na ramieniu, której sama nie mogła sobie dobrze opatrzyć. Szybko dogadała się z jednym z uboższych kupców, który jakiś czas temu stracił wszystkich zbrojnych i za miejsce na wozie, zgodziła się w razie potrzeby służyć mieczem. Szybko znalazła sobie miejsce w grupie, wciągając w rozmowę nie tylko kupca i jego służbę, lecz także krasnoludzkiego rzemieślnika, Garana, podróżującego na sąsiednim wozie, którego udało jej się namówić, by nauczył ją dalszych zwrotek „Pieśni o Gormie Gulthynie” - jednej z najważniejszych i najdłuższych pieśni jego kultury.

Już tego pierwszego, deszczowego dnia, jadąc na przykrytych plandeką belach tkanin, z głową odchyloną do tyłu i zamkniętymi oczami, po raz pierwszy dziękowała w myślach Marthammorowi Duin, którego amulet obracała w palcach. To od tego amuletu – ofiarowanego przez przyjaciela w pożegnalnym prezencie - rozpoczęła się rozmowa o krasnoludzkim panteonie, przyjaźni, podróżach i roli klanu w życiu każdego przedstawiciela tej rasy. Wiedza Arai na tematy związane z krasnoludzką kulturą – niepełna i miejscami nie do końca zgodna z prawdą – raz czy dwa prowadziła do nieporozumień. W końcu półelfka musiała z uśmiechem wytłumaczyć, że to wszystko wina jej przyjaciela, który choć kochał swoich brodatych braci i wszystko, co z nimi związane, był upartym mrukiem, który uważał, że jeśli coś nie zostało zrobione przez niego, to zostało zrobione źle. Natomiast zależało mu na tyle, że nauczył ją swojego języka, języka „prawdziwych mistrzów rzemiosła i najdzielniejszych wojowników”. I rzeczywiście, Araia w krasnoludzkim mówiła płynnie, choć odmienne rozkładanie akcentów czasem utrudniało jej zrozumienie.

Podróż mijała jej przyjemnie – na tyle przyjemnie, na ile było to możliwe. Obecność ponad setki obcych osób wkoło niej, oferowała rozrywkę, możliwość rozmowy, czasem rzucenia się w wir obowiązków, które pomagały zabić niechciane myśli. Pozwalały zapomnieć choć na chwilę o obecności słonecznego elfa, skrywając go za posuwającym się wolno łańcuchem wozów, koni i służby. Szczególnie Garan, szczególnie Klaus, szczególnie Eliot czy Brog, którego walki z przyjemnością oglądała, podpatrując ciosy, oceniając umiejętności, czerpiąc radość z widoku dobrej, uczciwej walki.

To dlatego, gdy po wygranej, finałowej walce przyszedł do niej podzielić się zyskiem – odmówiła. „Źle czułabym się, przyjmując pieniądze w zamian za nic – powiedziała szczerze. - Pieniądze powinno się zarabiać potem albo krwią. Zresztą, najprawdopodobniej wygrałbyś i tak. Twój przeciwnik zupełnie nie patrzył pod nogi, jeden krok więcej i miałbyś go na ziemi. Natomiast chętnie wypiłabym za twoje zwycięstwo – uśmiechnęła się szeroko. - Szczególnie, że Garan ma niewielką beczułkę, którą chciałby się podzielić”. Garan rzeczywiście podzielił się zawartością beczułki z wszystkimi zainteresowanymi. Araia alkohol łykała z wprawą, bez zapitki i mrugnięcia okiem, jednak o wiele wolniej od krasnoludów, którzy zdawali się mieć żołądki z kamienia. Lecz nawet pomimo wolniejszego tempa, jako pierwsza skończyła zwinięta po kociemu w kłębek pod cienkim i postrzępionym kocem. To Sagnus, trzeci z krasnoludów, zbudził ją następnego dnia, klepiąc po plecach i mówiąc: „Słodka z ciebie dziewucha, ale przydałby się nieco więcej mięska tu i tam, byś nam w piciu mogła kroku dotrzymać”. A Araia patrzyła tylko na niego w zdumieniu, nie wiedząc jak zareagować na przymiotnik „słodki” po raz pierwszy użyty w stosunku do jej osoby.

To był dobry czas. Najlepszy od kiedy opuściła dom.

Nowi, interesujący ludzie. Martha, Ertythrea, Falcon, którego cel był zarazem tak bliski i tak daleki od jej własnego. Wspólne rozmowy, czasem wspólny śmiech, czasem milczenie rozrywające rozmowę, wskazujące wyraźną granicę, której obcemu nie wolno przekroczyć. Jedynie sześć dni – zbyt mało, by nawiązać głębsze więzi, zbyt długo, by podróżni nie zapisali się sobie w pamięci.

Araia, do czasu wspólnego śniadania, przekonana była, że jedynie ona zdecydowana jest pozostać w górniczym miasteczku. Dlatego jadąc na wozie, z uporem przeciągała niewielkim nożem po kawałkach drewna, starając się wydobyć zaklęte w nich kształty. Kruk Eliota, figurka kobiety dla Klausa, figurka przedstawiająca Moradima, dla Broga.
Niewiele, ale na więcej nie starczyło jej czasu i talentu.
I wieczorem, po ostatniej wspólnej kolacji podarowała im je, zupełnie zwyczajnie, na pamiątkę – jako znak dobrej woli, jako gest prozaicznej sympatii.

Klaus przyjął płaską i chudą rzeźbę z uniesieniem brwi i pytaniem, czy koniecznie musiała wzorować się na Marthcie. Gdy wręczała figurkę, przedstawiającą krasnoluda z młotem i kowadłem, Brogowi zawahała się wyraźnie i z lekkim zakłopotaniem potarła płatek ucha. „No cóż, to >miał być< Moradim. Naprawdę.” - Popatrzyła na rzeźbę, która miała w bardzo nieodpowiednim miejscu twardy sęk, którego nie udało jej się odpowiednio ściąć, a który sprawiał, że drewniany krasnolud zdawał się być ponadprzeciętnie obdarzony przez los.

Najmniej oporów miała z wręczeniem figurki Eliotowi. Ta jedna udała jej się naprawdę. Może dlatego, że żywy pierwowzór często siadał na burcie wozu, tylko po to, żeby wysunąć głowę do przodu, wytrzeszczyć czarne koraliki oczu i skrzeknąć wyzywająco „Głuuupia!”, „Daj!”, albo inną złotą sentencję wpojoną mu przez młodego maga. I w takiej też pozycji odwzorowała go Araia. Tylko ten jeden prezent wręczyła bez zakłopotania, wynikającego z niedoskonałości, brzydoty dzieła jej rąk.
- Dla ciebie – podała mu niewielki, owinięty w szmatkę przedmiot. - Kiedy jakaś kobieta ukręci głowę tej czarnej pokrace, będziesz miał pamiątkę.
- To – wyciągnął jedną rękę mag, biorąc statuetkę – to… to jest piękne – wydusił wreszcie po chwili. - No dobra, nie tak piękne jak ty i Araia ci nie ukręci głowy – dodał niespodziewanie, mówiąc go kruka, który nagle wzbił się w powietrze patrząc z niemym wyrzutem na dziewczynę. - Jesteś bardzo utalentowana i… dziękuje. To… nikt mi nigdy nie dał czegoś takiego. I ja także mam coś dla ciebie – powiedział niepewnie lekko drżącym głosem. - To nie moja zasługa, czy wysiłek, jeżeli nie liczyć pokąsania przez mrówki, ale… ale był piękny i pomyślałem, że ładny jest na łące, ale jeszcze ładniejszy będzie wpięty w twoich włosach. - Wyciągnął dotychczas schowaną za plecami rękę podając kwiat.
- W moich włosach szybko umrze – delikatnie wyjęła go z jego palców. - Dziękuję ci za niego.- Zmoczyła niewielki kawałek materiału i owinęła łodygę rośliny, umieszczając ją przy skórzanym pasie. - Wiesz, że tak nas nazywają elfy? Jesiennymi kwiatami, które zwiędną nim nadejdzie kolejna wiosna.
- Cóż, nie znałem zbyt wielu elfów. Jesienne kwiaty? Ale piękne i wcale nie jest pewne, kto, kiedy i gdzie odejdzie? Wiesz, służyłem w cormyrskim wojsku, krotko bardzo podczas ostatniej inwazji orków. Tam było kilku elfów, którzy odeszli do Arvandoru. Jak widać okazali się bardziej jesienni niż wielu ludzi. Dlatego, proszę, nie myśl o smutnych rzeczach. Kwiat pasuje do ciebie. Bardzo. Tak myślę... - nagle zgubił rezon.
- Nie myślę – i rzeczywiście, w jej głosie nie było smutku, jedynie cień goryczy. - Cieszę się i raz jeszcze dziękuję. Za twój czas i pamięć. Twoje towarzystwo było mi bardzo miłe i jeśli kiedyś się jeszcze spotkamy, opowiesz mi więcej, dobrze? O wszystkim.
Skinął głową nie unosząc oczu.
- Któż wie, co może drzemać w otchłani czasu - doszedł jej jego cichy głos, w którym czuć było nagły smutek. Odszedł do wozu nie odwracając się.

Gdy rozstali się, długo jeszcze stała z pochyloną głową, gładząc delikatne płatki kwiatu, którego nazwy nawet nie znała. Więc to tak? Zakłopotanie, drżący głos, brak słów, smutek. To wszystko dla niej, po raz pierwszy. Tylko jaką nadać temu nazwę?
Jaką nazwę ma nadać córka nie swojego ojca, jesienny kwiat z elfiej ziemi, którego przyszłość była zbyt krótka, by zwrócili na nią swoją uwagę.
Po raz pierwszy.
Zwykły, kruchy kwiat. Zwykły-niezwykły gest sympatii – do niej. Nie do córki patrona miast, nie do jego miecza, jego strażniczki. Do niej, która nie ma już niczego z tego, co miała jeszcze kilka miesięcy temu.
Dla niej.
I dopiero, gdy nigdzie już nie było widać sylwetki maga, uśmiecha się lekko, uśmiechem równie delikatnym jak płatki jesiennego kwiatu.

A potem, po nocy spędzonej na sianie w stajni i przeliczeniu kilku niewielkich sztuk srebra, które jej zostały, weszła do karczmy i zobaczyła sześć znajomych postaci. Zaskoczenie malujące się na twarzy, szybko zostało zmazane przez lekki uśmiech i proste, szczere: „Cieszę się, że zostaliście”. Podeszła do stołu i usiadła na jednym z wolnych krzeseł dokładnie tak, jak jeszcze przedwczoraj przysiąść się można było do niewielkich grup, siedzących wokół rozpalonych ognisk. Poranne, wpadające ukośnie przez okno słońce rozjaśniało jej oczy i wydobywało złociste refleksy z płatków przypiętego do skórzanego pasa kwiatu.



* * *

Nasze chwile są jak rok
Nasze noce są jak dzień…


Rozmowie przysłuchiwała się w milczeniu, jedząc śniadanie składające się z ciemnego chleba i odrobiny sera. Poważniejsza niż zwykle, z wyrazem twarzy, który doskonale komponował się z kataną położoną w poprzek jej kolan, z ciemnymi plamami pokrywającymi jej zbroję.
Złoto zarabia się potem albo krwią.
Obie te rzeczy, Araia traktowała śmiertelnie poważnie.
Dlatego na pytające spojrzenie Eliota odpowiedziała bez wahania zdecydowanym skinieniem głowy. Potrzebowała pieniędzy, a nawet gdyby nie potrzebowała... nie miała pewności, czy zostawiłaby młodego maga samemu sobie.
Dlatego rozumiała doskonale targi Broga – i krew, i pot powinny mieć odpowiednią cenę.
Dlatego też uważnie przyglądała się Olle, który dopiero po dobrej chwili wzdychania, drapania się po głowie, z wyraźnym bólem przystał na żądanie krasnoluda. A Araia wodząc wzrokiem pomiędzy nim a Brogiem zdała sobie sprawę, że istnieje pomiędzy nimi prawie niezauważalne podobieństwo – coś w sposobie, w jaki obaj marszczyli nos, rozszerzając jednocześnie nozdrza; coś w budowie czaszki, coś w kośćcu dłoni; coś w krępej budowie niewysokiej sylwetki. Była pewna, że w żyłach Ollego płynęła niewielka domieszka krasnoludzkiej krwi.

Skupiła uwagę na mieszańcu.
- Gdzie jest wejście? - spytała krótko.
- No cóż, nie trudno trafić. Jeśli wyjdziecie górną bramą, to jakaś godzina drogi. Nie więcej – Olle podrapał się po głowie. - No, ja wam nawet pismo do sztygara dam, coby was zaprowadził do samego wejścia, nie? I ludzi do odkopania dał.
- A Edwin?
- No, tam zawsze siedzi – włączyła się do rozmowy Tanja, chcąc wyraźnie pochwalić się wiedzą przed milczącym elfem. Machnęła ręką w stronę okna, za którym na środku placu wyraźnie widać było zwalistą sylwetkę siedzącego mężczyzny. - Tylko odkąd wyszedł z korytarza, to mu się pogorszyła znacznie. Nie pracuje już nawet. Dają mu jakieś jedzenie i alkohol z litości, albo po to, żeby przestał śpiewać – dokończyła z cieniem lekkiej lekceważenia w głosie.
- Mimo wszystko, chcę z nim porozmawiać. - Półelfka spojrzała na Eliota: młodego, budzącego zaufanie, wrażliwego. - Pójdziesz ze mną? Jeśli go delikatnie podpytamy, tak by nie zbudzić jego strachów, może nam coś powie. I Brog...

Nasze słowa są jak krew
Nasze życie jest jak miecz...


...dopowiedziała normalnych głosem, patrząc się na krasnoluda. - Tak to szło dalej, prawda? Zająłbyś się sprzętem, kiedy będziemy z nim rozmawiać?
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 07-04-2009, 21:03   #6
 
Joann's Avatar
 
Reputacja: 1 Joann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumnyJoann ma z czego być dumny
Szczupła, wyglądająca na nieco zagłodzoną, nie wzbudziła zainteresowania kupców, którzy zbierali ochroniarzy do ogromnej karawany, wyruszającej wgłąb Vaasy. Jeden z wynajętych już wcześniej mężczyzn pozwolił sobie nawet na żarcik na temat jej wyglądu. Zanim się zorientował, dostał w szczękę dość drobną piąstką Marthy. Nim ruszył się jakiś inny, dłonie tropicielki napięły cięciwę i strzała ze stukotem wbiła się w ścianę tuż obok głowy jednego z kupców. Po takim przedstawieniu musieli ją przyjąć, i choć opłata była raczej niewielka, to dziewczyna była zadowolona. Nawet uśmiechnęła się i posłała całusa temu, którego uderzyła.

Dni w podróży były wszystkie takie same. O świcie pobudka, oporządzanie konia, śniadanie i w drogę, zanim reszta karawany się zbierze. Potem metodyczne krążenie wokół wozów, w którym zmieniał się tylko krajobraz i warunki. Im bardziej grząskie podłoże było, tym bardziej musiała ufać oczom sokoła, nie chcąc narażać siebie i konia. Nikt ich nie atakował, co przyjmowała z radością. Ale wozy wlokły się niemiłosiernie, a ona tak chciałaby już być w tej kopalni! Cieszyły ją tylko wieczory, spędzane ze zbrojnymi, przy żołnierskim śpiewie, wódce i ognisku. Mimo drobnego ciałka kondycję miała świetną, ani razu nie dając się spić na tyle, by ktoś mógł zaciągnąć ją w krzaki. Nie było tu zbyt wielu kobiet, a mężczyźni jak zwykle chcieli jednego. Zwłaszcza ci, którzy służyli jako prości najemnicy. Martha starała się w tym wszystkim trzymać tej drugiej kobiety, wojowniczki z dziwnym mieczem, tylko, że tamta upijała się znacznie szybciej.

Tylko jeden wieczór różnił się nieco od pozostałych. Gdy już oporządziła i rozsiodłała konia i podeszła do wozów, zauważyła, że na jej nadejście wstał osobnik, którego spotkała w karawanie i wyciągnął do niej rękę z opieczonym kawałkiem mięsa na patyku. - I jak tam zwiad? - zapytał obgryzając drugi kawałek żeberka.
- Zwiad jak zwiad. Kilka stworów, które uciekały w popłochu, więc nawet świeżego mięsa nie ma. Straszliwe pustkowie tutaj.
Martha uśmiechnęła się całkiem przyjaźnie i przyjęła mięso.
- Nic dziwnego, ze uciekły. Jakby nie było, karawana jest całkiem spora i zwierzęta trzymają się od niej z daleka. Ale, żeby być szczerym, nie pytałem o nie, tylko o coś typu paskudne zielone, albo jeszcze bardziej paskudne z wielkimi zębiskami. Gobliny, orki, ogry, ponoć zresztą także giganci zamieszkują te okolice całkiem licznie.
- W takim razie dobrze się stało, że jeszcze takowych nie spotkaliśmy. Oni chyba nie atakują, gdy nie mają przewagi liczebnej, a małe plemiona nie zdążyły się zebrać. Tak sobie myślę, oczywiście, bo moja wiedza o tych terenach opiera się na opowieściach innych. A giganci... zdecydowanie wolałabym nie mieć z nimi nic wspólnego.

Roześmiała się, szybkimi kęsami pochłaniając kawałek mięsa. Może i była chuda, ale najwyraźniej jadła jak nie przymierzając - smok. Potem rozpuściła włosy, związane wcześniej w warkocz i jęła je przeczesywać.
- A jak jedzie się na wozach? Chyba bym się zanudziła - mrugnęła okiem do młodzieńca - Wybacz jednak moją słabą pamięć. Ja jestem Martha.
Podała chłopakowi rękę, lekko jakby się rumieniąc, zawstydzona faktem, że nie pamięta jego imienia.
- Milo mi, Eliot jestem, a co do wozów to rzeczywiście masz rację. Dlatego także wolę czasem swojego konika trochę popędzić. To także jemu dobrze robi na zdrowie, choć faktycznie, jeździec ze mnie może nie bardzo tęgi. Przynajmniej w porównaniu z tobą, bo widziałem, jak prowadzisz swojego ogierka. Potężny koń, pewnie wymaga sporo siły przy prowadzeniu i niemałych umiejętności.
- Potężny, może trochę za bardzo, ale chociaż wyrobiłam sobie uda
- klepnęła się w swoje pokazując, że jest pełne i umięśnione, nie tak chude jak reszta jej ciała i śmiejąc się przy tym - Przyzwyczaiłam się do niego. Nazywa się Wicher. Mam go już i ani razu mnie nie zawiódł. A chcesz poznać Metysta? - uśmiechała się, a w jej oczach igrały radosne ogniki, widać było, że rozmowa o zwierzętach sprawia jej przyjemność
- No no, pewnie, że chcę, także mam swojego latającego przyjaciela, chociaż chyba teraz odleciał, bo nieco przestraszył się Metysa.
Nagle przerwał i jakby zwrócił się gdzieś w górę:
- Dobra, dobra, nie przestraszył, tylko ma inne sprawy na głowie. Dobrze, mówię ci, ze dobrze, nie musisz się tak wkurzać.
- Ech, przepraszam. Powiedzmy, że mój kruk Lulek załatwia teraz swoje krucze interesy, może z jakaś śliczną panią krukową. Także bym chętnie go przedstawił, ale może jutro będzie w lepszym humorze. A tymczasem, chętnie poznam twojego jastrzębia. Piękny ptak. widziałem kilka razy, jak siedział ci na ramieniu.
- Nie bój się, mój jastrząb woli polne myszki.

Wciąż radosna chwyciła chłopaka za rękę i pociągnęła za sobą.
- Nie lubi przebywać tak blisko obcych i ognia.
Zatrzymała się kilkanaście metrów od ogniska i gwizdnęła głośno. Założyła na ramię grubą rękawicę i wysunęła ją w chwili, gdy piękny ptak lądował. Przez chwilę wiercił się, po czym czule dziabnął dziewczynę, która się tylko roześmiała.
- Metys, to jest Eliot. Nie zrobi ci krzywdy, jeśli nie zjesz jego kruka. Nie zjesz, prawda?
Roześmiała się i zwróciła do chłopaka.
- Chcesz go pogłaskać?
- Hm, pod warunkiem, że nie zje nie tylko mojego kruka, ale i mnie nie spróbuje. Jest rzeczywiście piękny -
młody czarodziej wyciągnął rękę i delikatnie zanurzył palce w ptasie pióra. - Taki towarzysz chyba bardzo ułatwia ci funkcje zwiadowcy?
- Nie przeczę, jest niezwykle pomocny. O ile oczywiście nie wypatrzy tłustej myszki i nie postanowi sobie zrobić przerwy obiadowej, prawda Metys?
Ptak cierpliwie znosił głaskanie.
- Znalazłam go jeszcze jako małego i wychowałam. Może dlatego się tak do mnie przywiązał.
- Hoho, indywidualista. To tak jak Lulek. Ma swoje zdanie i koniec. Czasem tylko łaskawie pozwala się nakłonić do czegoś, na co nie ma specjalnie ochoty, ale ogólnie robi co chce. Lecz ... lubię go, złośnik bo złośnik, ale lubię go jak się lubi starego druha, który swoje za piórami ma, ale jak naprawdę trzeba, można na niego liczyć. A cóż robisz tu z tą karawaną?
- Nagle zapytał zmieniając temat.
Dziewczyna puściła ptaka, który odleciał w noc.
- Zarabiam na życie. Chodź, wracajmy lepiej do ognia. Noce tu na północy już robią się zimne.
Gdy wrócili wzięła się z powrotem za jedzenie, tak jakby poprzednio nic nie zjadła.
- Wiesz, nic innego chyba robić nie umiem. A słyszałam, że w kopalni, do której zmierza ta karawana, szukają kogoś.
- Zobaczymy, jak dojedziemy na miejsce. Dla czarodzieja to kraina pełna pozostałości po dawnym panowaniu licza-króla. Pełna wiedzy, która można zdobyć, przede wszystkim jednak przygód, które można przeżyć
- dodał siadając znowu przy ognisku. - To co, za powodzenie? - Wzniósł toast kubkiem wody, a drugi podał dziewczynie.
Łyknęła i skrzywiła się, raczej na pokaz, niż z faktycznego niezadowolenia.
- Wolałabym wnieść ten toast czymś mocniejszym. Zwłaszcza, że w nocy nie mam obowiązków.
Mrugnęła do chłopaka po łobuzersku, chyba nawet mało kobieco.
- A gdzie tutaj jakaś wiedza może się chować? Jak jedziemy to tylko góry, bagna, jałowe stepy... Oczywiście mi to odpowiada, lubię czuć wiatr we włosach i pęd wierzchowca. Ale za powodzenie możemy wypić. Chciałbyś zostać takim... liczem? To chyba nieumarły, prawda?
- Chyba oszalałaś
- żachnął się. - Nie wiesz, co mówisz - powiedział łagodniej. - Licze to nieumarli żyjący. Kiedy jakiś bardzo zły oraz potężny kapłan lub czarodziej umierają gwałtownie, to niekiedy mogą stać się liczami. Słyszałem także, ze przy pomocy czarów także można stać się kimś takim. Dla przyzwoitego człowieka to straszna rzecz, straszna - zatrząsł się.
- Brrr... w takim razie czemu szukasz wiedzy z nim związanej? Chyba, że to takie... zboczenie. Wybacz słówko. Tak jak u mnie zwierzęta.
- Wiesz co ... - pokręcił głową, jakby hamując się, żeby nie wybuchnąć, kiedy najpierw wspomniała mu o chęci bycia liczem, a potem zboczeniu. - On był wielkim magiem, miał na usługi wielu innych czarodziei. Dysponował mnogimi wielce potężnymi przedmiotami przepełnionymi zaklęciami. Nie liczę na to, ze go znajdę, zresztą ponoć obecny król Damary prowadząc drużynę awanturników zniszczył go. Ale może coś z tej dawnej wiedzy pozostało. Ponadto to przygoda poszukiwać prastarej mądrości. Przygoda zaś jest wartościowa sama w sobie nawet. Przynajmniej ja tak to czuję. Cóż, tropicielko, dzięki za rozmowę i poznanie mnie z Metysem. Pozdrów go ode mnie - machnął ręka wstając i kierując się w stronę jednego z wozów.

Zasmucił ją fakt, że jej słowa, wynikające przecież tylko z niewiedzy, chłopak potraktował tak poważnie i najwyraźniej się obraził. Nie chciała nikogo urazić, dlatego jeszcze przez dłuższy czas wpatrywała się w ognisko. Może jej przeznaczeniem było być samotną? Ruszyła się dopiero, gdy dotarły do niej na pół już pijackie pieśni wojskowej części karawany, do której dość szybko dołączyła. Uznała, że martwić będzie się potem, a okazało się to niepotrzebne. Eliot następnego dnia już się do niej uśmiechnął. Odwzajemniła uśmiech, wskakując na konia i udając się na swój zwyczajowy zwiad. I tak było aż do czasu dotarcia do kopalni, gdzie myślała, że znów zostanie sama. Tak się nie stało, co przyjęła z radością. Prócz niej zostało jeszcze sześć osób i chociaż nie wszystkie kojarzyła, to cieszyło ją, że nie będzie podróżować samotnie.

Wstała jeszcze przed wszystkimi, by udać się do stajni i zająć się wierzchowcem. Musiała mu poświęcić więcej czasu, gdyż nie mogła go wziąć do kopalni. Podobnie jak Metysta, ale z nim postanowiła pożegnać się tuż przed wyruszeniem. Gdy już wyszczotkowała swojego rumaka, wróciła do wspólnej izby, czując zapach śniadania i czując jak jej brzuch mocno burczy. Nawet nie wtrącała się do rozmowy z pracodawcą, wpychając sobie do brzucha coraz więcej pożywienia. Poprosiła o dwie dokładki, zanim porządnie się najadła. Była chuda, zwłaszcza teraz, gdy nie miała na sobie skórzanych ochraniaczy i koszulki kolczej a tylko proste, podróżne ubranie, dość mocno opinające chudą sylwetkę dziewczyny. Uśmiechała się tylko na spojrzenia zebranych przy stole, rozkładając bezradnie ręce.
-Zawsze dużo jadłam. Tylko przytyć nie mogę. Jakbym miała większe biodra, to mogłabym męża znaleźć, a tak? Chodzenie po kopalniach zostaje.
Roześmiała się sama z siebie, oglądając się sama z niesmakiem.
-Jeśli chodzi o tunele, to czemu nie, grubasku? - zripostowała krasnoludowi, wciąż uśmiechając się promiennie – Chociaż jak sam możesz wrogów naszej dzielnej drużyny zatrzymać, to może lepiej bym stała z tyłu i nad twoją głową strzały posyłała?
Mrugnęła do niego całkiem przyjaźnie. Nie znała zbyt wielu krasnoludów. Ten był bezpośredni, ale czy miał poczucie humoru? Lepiej, by tak, łapy miał raczej ciężkie. Uśmiech na twarzy Marthy przybladł dopiero, gdy wojowniczka postanowiła wybrać się na przepytywanie ocalałego krasnoluda i poprosiła o pomoc młodego maga. Eh, na cóż mogła liczyć taka dziewczyna jak ona? Wychudzona, blada tropicielka. Fuj. Musiała jak najszybciej znaleźć ifryta! Podniosła się również, zwracając do pracodawcy.
-Czy podstawowy ekwipunek możemy wypożyczyć z kopalnianych zapasów? Lin, haków czy lamp powinniście mieć w nadmiarze. A także zapasy żywności, jeśli utkniemy tam na trochę dłużej.
Martha wolała się zabezpieczyć, nie wiadomo co tam będzie się działo. Miała też zamiar iść po sprzęt razem z krasnoludem, nie cierpiała czuć się bezużyteczna.
 
Joann jest offline  
Stary 08-04-2009, 16:09   #7
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Noc była piękna. Tarcza księżyca i błyskające klejnoty gwiazd świeciły czystym, białym światłem nadziei. Wiatr co chwila ruszał do szalonego tańca porywając ze sobą niechętny pył kopalniany, by już za moment przystać ze zmęczenia. Ziemia ledwo zauważalnie drżała od drążących jej poryte ciało pasożytów a dalekie odgłosy ich pożywiania się kalały powietrze metalicznym stukotem i szorstkim pokrzykiwaniem.
Górska bryza zawyła, a strzała z cichym stuknięciem wbiła się w bok słomianej tarczy, daleko od zamalowanego na czerwono środka. Kamienna twarz elfa nie drgnęła a oczy nawet na chwilę nie oderwały się od celu, gdy wolnym ruchem sięgał po kolejną strzałę.
Talagbar. Jak łatwo i jak szybko udało mu się tu dotrzeć. Czuł, ze powinien teraz powiedzieć, że nie spodziewał się tego... ale to nie była prawda. Od kiedy przybył tu raptem 5 lat temu, nauczył się, że łatwość i szybkość idealnie opisują to miejsce na którym przyszło mu teraz żyć. Łatwe i szybkie... poczynając od życia, przez kobiety, na uczuciach kończąc. Jedynie podróże zdawały się wyrywać temu uniwersalnemu, kontynentalnemu prawu.. „Nauczyć się” jakiegoś faktu nie oznacza niestety „przywyknąć” do niego. Dlatego właśnie nie czuł się spokojny i usatysfakcjonowany. Serce Talagbaru było tak blisko, a mimo to czuł że dopiero teraz zacznie się prawdziwa droga. Czuł... ekscytację i energię. Być może i nie minęło wiele czasu od jego emocje burzyły się tak bardzo, ale te wszystkie zdarzenia sprawiły, że 6 ostatnich lat wydawało się szmatem czasu... Prawdopodobnie tak właśnie postrzegają jego upływ ludzie... wzdrygnął się na samą myśl. Marne 6 lat to dla nich często czwarta część życia... Ich dziecko otwiera oczy, mrugnie i wtem pracuje na roli, mrugnie znów, a jego potomstwo dorasta, jeśli ma szczęście, mrugnie raz jeszcze, jego dłonie marszczą się, wzrok słabnie... a kiedy następny raz zamknie oczy, by mrugnąć, często już ich nie otwiera... Współczuł tym biednym istotom i radował się, że zupełnie nie rozumieją jak krótkie i nic nie znaczące jest to ich życie... Dlatego też wkrótce po ich poznaniu zdecydował się zamknąć dla nich serce... gdyby przywiązał się do któregoś z nich, cierpiałby katusze, zmuszony patrzeć jak ukochane istnienie więdnie na jego oczach jak zerwana róża... Choć bogowie obdarzyli inne rasy kontynentalnie szczodrzej długością żywota, nie widywało się ich tak często i trudno było Lurienowi w ciągu kilku lat nauczyć się patrzyć na nich inaczej... oni wszyscy byli w oczach elfa tak podobni, nawet jeśli ich ciała różniły się nieco...
To śmieszne, że tak rozpacza nad marnością żywota ludzkiego, kiedy jego własny może skończyć się... jutro? Za tydzień? Za miesiąc? Perspektywa pozornie przerażająca ale choć ten aspekt nauk Drogiej Matki nie przepadł, nie pękł, jak kryształowy puchar uderzający o marmur. Ktoś o jego przeznaczeniu musiał śmierć zrozumieć, pogodzić się nią i objąć jak przyjaciółkę. Im głębiej zaglądał jej w oczy tym boleśniej cierń strachu wbijał się w jego serce, jednak wiedział, że ten ból to tylko iluzja, alarm, który choć głośny i ważny, zawsze można wyciszyć... bo nigdy zgasić. ... „Cóż mi przeznaczyłeś, o losie? Czy osiągnę mój cel, czy zginę, zapomniany? Bogowie, którzy mnie słyszycie, jeśli mnie słyszycie, prowadźcie ku mojemu prawdziwemu przeznaczeniu. Niech się dopełni
Strzała ze stuknięciem wbiła się w zabarwioną ochrą słomę. Elf opuścił łuk i przetarł powoli oczy. Czuł się już dość zmęczony by ponownie podjąć przerwaną medytację...
Sowa zahuczała na gałęzi. Lurien drgnął i szybko, płynnym ruchem naciągnął cięciwę i wymierzył w ptaka. Obrazy przeszłości odbijały się w jego złotych oczach. Wystarczy zluzować palce, by je zamazać... na zawsze... wystarczy zluzować palce... zluzować... Elf syknął gniewnie a strzała utkwiła w konarze obok zwierzęcia. Elf zaciskając zęby odwrócił się na pięcie a sowa zniknęła, niczym duch, w listowiu.

***

Słońce, patron jego rasy, w końcu wstało by pożegnać odjeżdżającą karawanę. Zostawał sam. Ale czy napewno? Z pewnością nie jedyny Matheo wiedział o ifricie, nie byłoby dziwne, gdyby nie tylko elf podróżował tu w innym celu niż zarobienie kilku sztuk złota... Szukanie owego „serca” góry może być niebezpieczne, a jako że ifrit nie miał spełniać życzenia tylko jednej osoby, nie było dodatkowego niebezpieczeństwa wyprawy grupą... Niebawem będzie musiał podjąć kilka istotnych decyzji... to mu się nie uśmiechało, ale na szczęście, nie było pośpiechu. Narazie, należy poczekać jak się sprawy potoczą. Zbyt wiele głupstw zrobił przez gorącą głowę, a Lurien uczył się na swoich błędach... przynajmniej obecnie.
Dawno po śniadaniu i popijając drobnymi łyczkami cierpkie, ludzkie wino, obserwował coraz to nowych schodzących śmiałków. Każdego z nich widział już wcześniej, a kultura ludzka zobowiązywała go do witania się nawet z tak nieznajomymi osobami, więc pozdrawiał ich drobnym skinięciem głowy.
Po chwili wszyscy jedli śniadanie, niektórzy rozmawiając, inni, jak on, w ciszy, obserwując współbiesiadników. Nie mógł się nadziwić jak łatwo wśród niższych ras nawiązywały się znajomości... Mag Eliot, który zdążył wgryźć mu się w pamięć fascynującym przez swój tragizm zawodzeniem, lawirujący między nie wyglądającą na nadmiernie zainteresowaną czarodziejką, której imienia nie pamiętał a pochłaniającą szokujące ilości jadła zwiadowczynią Marthą o elfim ciele. Głośny, drażniący krasnolud Brog dyskutujący żywiołowo z mieszańcem Araią, która w tej chwili, wyjątkowo nie zabijała go wzrokiem... Mężczyzna, o niepokojącym spojrzeniu, którego ledwo kojarzył... Ciekawe czy oni wszyscy staną się jego towarzyszami i braćmi w podróży... Cóż. Czas pokaże.
Popił kolejny łyczek z kufla... „Kufla! Wino w kuflu!” – Zaskoczył sam siebie taką nie pasującą do sytuacji myślą po czym podniósł głowę, napotykając wzrok dziewki służebnej. Nie raz widział zakłopotanie na twarzach ludzkich kobiet... Dziwiło go, że tak na niego reagują... dobrze, jeśli tylko tak. Ta, przynajmniej ma dość w głowie, by poprzestać na spojrzeniu, wiedząc, ze nie ma elfowi nic do zaoferowania. ... Choć być może w jej przypadku się mylił... historia, którą zaczęła opowiadać szybko rozwinęła się w naprawdę interesującą rozmowę...
Sztyletousty Eliot w słodko – komiczny sposób zaczął negocjacje a Lurien w odpowiedzi pozwolił sobie nawet na delikatny uśmiech, kiedy skinął głową by poinformować maga o swojej aprobacie. Jakie miłe, niewinne dziecko. Oby tylko magiczna potęga młodzieńca była dojrzalsza niż mowa jego ciała... Nim ostatnie słowa Eliota o Smoczej Krtani przebrzmiały, gruby, krasnoludzki głos zahuczał w sali, a elf zmrużył oczy, zirytowany tonem. Jak szybko się okazało, krasnolud czuł się nadzwyczaj dobrze dysponując losem i życiem ludzi, których nie znał. Lurien czuł niechęć do godzenia się na plan tej grubiańsko wyglądającej istoty, ale już jakiś czas temu zdecydował, że żadne upokorzenie nie będzie zbyt wielkie by zrealizować co zamierzył. ... krasnolud... jeszcze kilkanaście lat temu ta... istota, nauczyłaby się, wyrażać w odpowiedni sposób w jego obecności... ale to przeszłość. W teraźniejszości zaś, nie pora na obnoszenie się dumą.
Zignorował śpiew krasnoluda, co ironiczne, o wiele bardziej znośny niż pieśni młodego Eliota Uszobójcy i zerknął na czarodziejkę. I ona zgodziła się na wyprawę, choć nie wyglądała na przejętą... a może ją, podobnie jak jego samego, po prostu irytował ten karzeł? Elfia bękartka urwała w końcu bezsensowne rozmowy o złocie i przeszła do działania. Ród, którego nosiła symbole, dobrze ją wyszkolił. Wydaje się, że doskonale poradzą sobie bez jego pomocy.
- Kiedy będziecie ruszać, znajdziecie mnie w tym przybytku. – powiedział wolno i głośno by upewnić się, że słyszeli, po czym spojrzał na jedzącą druga dokładkę Marthę. Z niedowierzaniem popatrzył na leżące obok niej miski a potem na delikatne ciało kobiety. Z trudem pojmował czemu tak niedoceniała swojej sylwetki. Zdecydowanie przewyższała w tym aspekcie pozostałe obecne tu panie. Ludzie i ich dziwne gusta.
Odwrócił się, spokojnie pociągnął cierpkiego, ludzkiego wina i oddalił się od tego głośnego miejsca, oczekując cierpliwie co przyniesie los.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline  
Stary 09-04-2009, 13:17   #8
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Araia go zdumiała znajomością piosenki. Już miał zapytać skąd ją zna, gdy wtrąciła się Martha. W kilku słowach irytując niepomiernie krasnoluda.
- Ha ! Widzicie smarkulę. Nie jestem gruby, tylko grubokościsty. Po za tym mam tyle lat co pewnie Twój dziadek i jeśli on Cię nie nauczył moresu, to ja to mogę zrobić pasem. – stwierdził grożąc dziewczynie grubym paluchem.
- A strzelać to sobie możesz i ze śliwkowych pestek. – dodał spokojniej – Mnie to za jedno. Chodzi o to by z tyłu ktoś bystry, albo robiący bronią był, bo inaczej, jak nas z zadka zajdą, to magów potną nim zdążymy ich zasłonić. Jak Tobie tak pilno łeb z przodu nastawiać, to na ostatku może iść elf. Lurien ? Tak ? – spytał chcąc się upewnić, czy dobrze zapamiętał imię.
- Nie widzi mi się jako dusza towarzystwa, to i może na końcu lepiej mu będzie, a Ty smarkulo będziesz mogła strzelać nad moją głową.
Pyknął z fajki w zamyśleniu i spojrzał na Marthę spod krzaczastych brwi.
- Może to i nie taki zły pomysł, o ile korytarze będą odpowiednio wysokie. Mam linę, łom i lampę, ale jeszcze będziemy potrzebować z jedną łopatę i kilof w razie jak trafimy na zawał.
Jego twarz pozostała kamienna, ale w oczach błyskały iskierki rozbawienia, gdy mówił patrząc na Marthę.
- Tam na dole bardziej przyda nam się woda, niż żarcie głodomorze. Bez jedzenia wytrzymasz dłużej, niż bez picia.
Spojrzał krytycznie na figurę dziewczyny.
- Chyba.
Dodał wstając.
- Poszukam coś. Idziesz ze mną ? Nie bój się nie dostaniesz pasem … na razie. – stwierdził patrząc na Marthę.
- Zobaczymy się przy wejściu do kopalni. Jeno nie marudźcie za długo. – stwierdził zerkając na magów. Nieco dłużej zatrzymując wzrok na Erytrei, która zdawało się, że ma najlepiej poukładane w głowie ze wszystkich.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 10-04-2009, 22:23   #9
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
[Dialog Erytrea-Araia pisany z obce.]

Śniadanie najwyraźniej dobiegło końca, a przynajmniej tocząca się przy nim rozmowa. Elf wyszedł, obojętny na to, w jaki sposób zorganizowana zostanie wyprawa. Znała paru przedstawicieli jego gatunku, spotykała elfy sporadycznie w Waterdeep, a także w Gildii Magów i Alchemików miasta Alaghôn, stolicy Turmish – tchnącego starymi tajemnicami, pełnego ruin, a jednak odwróconego plecami do historii i nastawionego na handel. To właśnie w pobliżu stolicy, pół dnia drogi od niej, znajdowała się posiadłość Murciélago.
Nigdy nie była osobą uprzedzoną do innych – odmiennych nie tylko pod względem rasy, ale i innych cech, które czynią nas częścią społeczeństwa. Ale zdecydowanie od elfów, które uważała za zbyt wyniosłe, wolała krasnoludy. Ich pragmatyczne podejście do życia było tym, co jej odpowiadało. Dlatego odwzajemniła spojrzenie Broga i posłała mu nawet porozumiewawczy uśmiech, gdy odchodził w towarzystwie Marthy i jej gadaniny.

Siedziała w milczeniu w towarzystwie ciemnowłosego mężczyzny w dziwacznej zbroi. Zwał się Falkon i było to w zasadzie wszystko, co o nim wiedziała. Wszystko, poza drobnymi wskazówkami, które podpowiadały jej, by lepiej pilnować sakiewki. Sposób, w jaki bawił się monetą, to, jak patrzył, obserwował, oceniał rozmówcę – wszystko przypominało jej Ezymandra, gdy był młodszy. Co prawda, Falkon był w tej chwili ich towarzyszem i kompanem, ale jakoś nie sprawiał wrażenia osoby, której można by całkowicie zaufać.

Sama czuła się rozdarta pomiędzy chęcią jak najszybszego załatwienia tej sprawy i ruszenia dalej, do celu tej podróży, a poczuciem, że powinna pomóc pozostałym zorganizować zejście do kopalni. Lubiła jednakże celebrować leniwie poranki, w domu pewnie piłaby teraz mocną, parzoną i aromatyczną kawę, ale do domu było daleko. Dlatego sączyła powoli swoje wino – nie dlatego, by się nim delektować, raczej ze względu na jego marny smak. Było żałośnie nijakie w porównaniu z południowymi winami. Uśmiechnęła się na wspomnienie oszałamiających bukietów zapachów i smaków

Kończyła właśnie trunek, kiedy do izby weszła Araia. Szła miękko, jak jej elfi przodkowie, lecz na jej twarzy gościł wyraz, którego u żadnego elfa nigdy nie widziała. Najwyraźniej była wściekła. Ochłonęła jednak szybko i podeszłą do stołu.-
- Słyszeliście? - zwróciła się do siedzących przy nim osób. – Duże, czarne, włochate i zieją ogniem. To nas czeka w kopalni.
Erytrea uniosła brew.
- Uroczo. To pewna informacja czy wybryk chorej głowy? Ten człowiek, z tego, co zrozumiałam, nie jest chyba w pełni władz umysłowych.
- Jego strach jest autentyczny, więc musimy liczyć się z taką ewentualnością.
- Rozumiem. Dobrze wiedzieć chociaż tyle.
- Czy twoja magia potrafiłaby ochronić nas przed ogniem?

Kobieta obdarzyła ją dłuższym, zamyślonym spojrzeniem.
- Obawiam się, że nie. Nie znam odpowiednich zaklęć – przyznała w końcu.
Półelfka skinęła głową.
- Szkoda. - Skrzywiła się, rozczarowana. – Potrzebujemy więc bardziej konwencjonalnego zabezpieczenia. Zostajecie tutaj czy idziecie do Broga, po sprzęt?
Araia zarzuciła worek ze swoimi rzeczami na plecy, wyraźnie zamierzając opuścić karczmę.
Erytrea rzuciła przelotne spojrzenie na kończącego posiłek mężczyznę, po czym odwróciła twarz do pół-elfki.
- Zamierzałam iść na górę przepakować torbę, a potem do stajni. Jeżeli masz coś do przekazania Brogowi, znajdę go przy okazji.
- Właśnie będę do niego szła. Przyda nam się przynamniej minimalna ochrona przed ogniem, a jest szansa, że górnicy mają takie ubrania.
- Pójdę z tobą. Może na coś się przydam.

Zwróciły się w stronę Falkona.
- Jak na razie mam wszystko, co wydaje mi się potrzebne na "duże, czarne, włochate i ziejące ogniem". Poza wiadrem wody nie pomoże mi za wiele.
Araia skinęła mu głową, po czym uśmiechnęła się do Erytrei. Czarodziejka podniosła się płynnym ruchem od stołu.
- Poszukajmy go -rzekła. Falkon rzucił jeszcze za ich plecami:
- Dokończę jeść i poczekam na was na zewnątrz, jak będziecie gotowe.
- W porządku.

Opuściły zaduch karczmy i wyszły na słońce. Powietrze było chłodne, lecz wyglądało na to, że ogrzeje się w ciągu dnia. Erytrea odetchnęła z przyjemnością.
- Powiedz - Araia spojrzała z ukosa na idącą obok niej czarodziejkę. – Dlaczego nietoperz?
Erytrea uśmiechnęła się miękko. Ostatnio uśmiech coraz chętniej gościł na jej pociągłej, bladej twarzy. Ezymander byłby zdumiony. Nie. Ezymander nie zobaczyłby tego uśmiechu. Ale już niedługo.
- Mój ród, Murciélago, to stara szlachecka rodzina. Niestety, podupadła z biegiem lat, dlatego mój ojciec parał się handlem. Sprzedawał jedwab. Nie wpłynęło to jednak na to, jak zostaliśmy z bratem wychowani. Wpojono nam silne poczucie przynależności do wielkiego niegdyś rodu, a mój dziadek bardzo dużo opowiadał mi o jego historii, kiedy byłam mała. To od niego dowiedziałam się, że Murcielago w staroturmiskim znaczy "nietoperz". Tak... To chyba dlatego właśnie taki chowianiec... Kto by pomyślał, że mogę być tak sentymentalna... - dodała ciszej, z roztargnieniem i jakby do siebie.
- Muszę przyznać, że jestem zaskoczona - uśmiechnęła się lekko pół-elfka. – Spodziewałam się... Nie wiem, jak to nazwać... Powiązania z magią chyba, symbolicznego nawiązania do specjalizacji magicznej. Ale tak jest lepiej.
Erytrea jakby speszyła się na tę odpowiedź, ale nie straciła pewności siebie.
- Cóż, magia jest częścią mego życia i jest dla mnie ważna, ale rodzina chyba jednak ważniejsza.
Milczała chwilę.
- Na pewno ważniejsza.

* * *

Turmish
Przed wyruszeniem do Talagbar


Spieniony wierzchowiec z dzikim tętentem kopyt wpadł na wewnętrzny dziedziniec przed skromną, acz zadbaną posiadłością pod miastem. Dopiero wtedy kobieta – młoda jeszcze, choć z surową zazwyczaj i poważną twarzą, kontrastującą z młodzieńczymi rysami – wstrzymała zwierzę. Kary koń parsknął, potrząsając grzywą. Jego boki parowały od potu, unosząc się w szybkim, wywołanym pędem i wysiłkiem oddechu. Erytrea zeskoczyła z siodła, rzucając wodze stajennemu, i pobiegła w stronę szerokiego krużganku. Po raz pierwszy od siedmiu lat w jej ruchach widoczne było niespotykane jak na nią ożywienie, a w ciemnych oczach - energia i blask. Obcasy zastukały na kamiennej posadzce. Posiadłość wybudował i pozostawił w spadku swym dzieciom handlarz jedwabiem i zubożały szlachcic, stanowiła teraz jedyne dziedzictwo i jedyny majątek, jakim mogli się pochwalić jego potomkowie. Nieduża, lecz rozplanowana z pragmatyzmem i zaprojektowana ze smakiem, zachowała tradycyjny wygląd południowych rezydencji, otoczonych winnicami. Tu wprawdzie winnica była skromna i nader zaniedbana, nie przynosiła żadnych dochodów i służyła wyłącznie swoim właścicielom, niemniej przytulona do południowej ściany trójskrzydłego budynku przydawała uroku białej budowli z czerwonym, płaskim dachem.

Erytrea bez tchu przebiegła przez ukryte we wnętrzu domu chłodne pomieszczenia, wyłożone zakurzoną mozaiką, i wypadła na szeroki taras, wychodzący na rzekę. Wiedziała, że właśnie tam zastanie brata – od siedmiu lat do jego zwyczaju należało spędzanie popołudnia w wyściełanym fotelu, z karafką słodkiego wina na stoliku i szumem wiatru pośród liści. Widok stąd był przepiękny – migocąca niczym srebro i złoto woda tchnęła spokojem – i zapewne dlatego właśnie serce Erytrei ścisnęło się, gdyż jej młodszy brat nie mógł go oglądać. Odetchnęła głęboko i odłożyła swoją torbę, pozostawiając w niej pergamin, którego i tak nie mógłby przeczytać. Nagle jej doskonały, euforyczny wręcz nastrój odpłynął dokądś, niczym zdmuchnięty płomień.
- No przywitajże się wreszcie, Erytreo.
Głos Ezymandra, jasny i ciepły, wyrwał ją z zadumy. Jej brat był wysoki – oboje odziedziczyli to po ojcu – wyższy od niej, równie szczupły i ciemnowłosy, choć strzygł się krótko, a policzki i brodę miał gładko ogolone. Uśmiechał się, stojąc obok swojego fotela, zwrócony już do niej twarzą. Twarzą, w której straszliwą pustką ziały pozbawione oczu otwory. Nigdy ich nie zasłaniał. Nigdy nie uciekał przed tym, co się stało. Był od niej młodszy i po śmierci rodziców to ona sprawowała nad nim pieczę, lecz pod wieloma względami był od niej odważniejszy i bardziej zdecydowany. Erytreę znano z powagi i surowości, a od wydarzeń sprzed siedmiu lat stała się jeszcze bardziej zaciętą i – tak, trzeba to przyznać – smutną kobietą. Ezymander stanowił zupełne jej zaprzeczenie. Nie znała nikogo, kto byłby większym optymistą od niego. Był jednak jej bratem, który w dzieciństwie szukał u niej pocieszenia, gdy śnił mu się koszmar, a w dorosłym życiu zawierzał jej wszelkie swe sekrety, znała go zbyt dobrze, by nie wiedzieć, jaką gorycz nosi w sercu. I choć on pogodził się z losem, ona nie potrafiła.

* * *

Głos pół-elfki wyrwał czarodziejkę z zamyślenia.
- Nie miałam na myśli hierarchii priorytetów. Tam, gdzie się wychowałam, to, co magiczne, należało do dziedziny magii. Także chowaniec. To była kwestia prestiżu. Dumy czarodzieja, nie dumy arystokraty.
Erytrea parsknęła śmiechem.
- Zapewniam cię, że Blasfemar przez żadnego z członków mej rodziny nie byłby potraktowany jako duma rodu. Nawet mój brat, z którym jestem zżyta, się go brzydzi. To nie jest kwestia arystokratycznej dumy. Raczej... hołdu dla człowieka, który był moim autorytetem w dzieciństwie.
- Gdybyś wybierała chowańca tylko ze względu na siebie, też wybrałabyś jego?

Zastanowiła się chwilę.
- Gdyby to było możliwe, pewnie zdecydowałabym się na konia - zaśmiała się. To zaskakujące, że znów potrafiła tak się śmiać z byle powodu. – Niestety, to raczej nierealne. A jeśli chodzi o nietoperze, to bardzo inteligentne stworzenia. Moim zdaniem są piękne.
Araia zaśmiała się cicho.
- Masz dziwne poczucie piękna. - Pokręciła głową. – Wiesz... Ze wszystkich, którzy dzisiaj znaleźli się przy karczemnym stole, ty jesteś najbardziej niespodziewana. Tak spokojna, poważna, pochodząca z arystokratycznej rodziny, którą kochasz. I która pewnie kocha ciebie. Mądra i piękna nawet z nietoperzem na ramieniu. A mimo to jesteś tutaj... – Wojowniczka popatrzyła poważnie na czarodziejkę. Erytrea milczała chwilę, po czym odwzajemniła spojrzenie towarzyszki.
- Tak. Zapewne w tym samym celu, co wszyscy.
- By ganiać po kopalni duże, czarne, włochate, ogniste stwory? – pół-elfka przekornie wykrzywiła usta. – By gonić legendę?
Czarodziejka popatrzyła na pół-elfkę z nagłą powagą i smutkiem w czarnych oczach.
- By odnaleźć nadzieję. By naprawić błąd. By pomóc komuś, kogo kocham.
Umilkła, ale za chwilę odezwała się znowu, innym tonem. Uprzejmym, pozbawionym poprzednich emocji.
- Nie wiem, dlaczego ci się zwierzam. Jesteś niezwykłą osobą. Nie spotkałam jeszcze tak otwartego pół-elfa. Oczywiście, nie mam na myśli nic złego, nie chcę, byś źle to odebrała. Uważam, że to bardzo cenna cecha, umieć zjednać sobie innych.
- Otwartego? - Araia uśmiechnęła się gorzko. – Tam, gdzie się wychowałam, nie było pół-elfów. Tylko ja jako pomost pomiędzy.
- Wybacz. Nie chciałam poruszać przykrego tematu.

- Półelfka wzruszyła ramionami.
- To nie jest przykry temat. To tylko martwa przeszłość, a taka - w odróżnieniu od wciąż wskrzeszanej na nowo - nie może boleć naprawdę.
Zastanowiła się nad jej słowami.
- Mówisz jak mój brat. On też mi to często powtarza.
- Ale ty w to nie wierzysz, prawda?
- Nie potrafię pogodzić się z nią tak, jak on to zrobił.
- A potrafisz mu to wybaczyć?
- spytała bardzo cicho Araia.
- Wybaczyć mu? Nie. To ja zawiniłam wobec niego.
Kobieta skrzywiła się boleśnie. Trwało to mgnienie, lecz Araia zdołała dostrzec ten grymas na jasnej twarzy.
- Nie wracajmy do tego, to coś, o czym myślałam i czym gnębiłam się już zbyt długo. Jeżeli wszystko uda się tak, jak na to liczę, wkrótce rzeczywiście będzie jedynie przeszłością, wspomnieniem, przypominającym zły sen. Niegroźnym.
Wojowniczka skinęła głową i zmieniła temat.
- Wiesz, tak się zastanawiam, czy ktokolwiek powiedział elfowi, że opuściliśmy karczmę – Araia uśmiechnęła się lekko, złośliwie.
- Cóż, nie wyglądał na zainteresowanego naszymi poczynaniami. Ja na pewno nie będę go szukać.
Pół-elfka pochyliła głowę i mruknęła tylko cicho:
- Cieszę się.

Zamilkły, a wkrótce potem dostrzegły krasnoluda, targującego się z jakimś przysadzistym mężczyzną. Odczekały, póki nie skończył rozmowy, po czym podeszły do niego.
- Rozmawiałam z Edwinem – rzekła Araia bez ogródek, pomijając wstępy. – Potrzebne nam będą stroje ochronne. Jeśli górnicy używają materiałów wybuchowych albo maja głębokie tunele, powinni mieć ubrania chroniące przed gorącem. Rozumując logicznie.
Erytrea skinęła głową.
- Powinniśmy zabrać duży zapas wody. Ja mam własną latarnie i zapas oleju, wezmę też swoją linę – powiedziała.
- Może górnicy wiedzą, co może być włochate, czarne i ziejące ogniem? – zasugerowała wojowniczka.
- Można popytać.
Chciała potem jeszcze zajrzeć do Gwiazdy, ale nie odeszła, póki Brog Vinden nie wyraził swojego zdania.
 

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 11-04-2009 o 18:11. Powód: Adnotacja w tytule+błąd w nazwie kopalni.
Suarrilk jest offline  
Stary 11-04-2009, 00:12   #10
 
falkon's Avatar
 
Reputacja: 1 falkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znanyfalkon nie jest za bardzo znany
Przed Talagbar

.. smutek, to jedyne uczucie jakie czuł siedząc i wpatrując się w Marko. Leżał on tak spokojnie, bez tych wszystkich wyrzutów które teraz spoczęły na barkach Falkona.
- że też ku..a teraz, teraz kiedy wszystko zaczęło się tak wspaniale układać – syknął przez zęby.

Patrzał na okno, deszcz padał jakby ktoś przewrócił nad tym przeklętym miastem wiadro wody i zapomniał je podnieść. Spojrzał na zaciśnięty pergamin który trzymał kurczowo w lewej dłoni.
- Co było tyle warte Jesper, że postanowiłeś mnie wydymać – przekonajmy się ! - rozwinął i zaczął przeglądać.

* * *
~ Czy w tym mieście nigdy nie przestaje padać ? ~ - myślał Falkon stojąc pod czymś co można nazwać dachem karczmy i czekając na informacje kiedy karawana w końcu będzie gotowa do drogi. Podszedł do jednego z kupców:
- Długo jeszcze ? szczególnie na wodę uczulony nie jestem, ale zaczynam powoli zamieniać się w rybę, czekam tylko kiedy w końcu wyrosną mi skrzela.
- Nie. Wyruszamy za chwilę – odpowiedział mężczyzna
- A ile w końcu będziemy jechać na miejsce ?
- 12 do 15 dni.


Kiedy karawana w końcu ruszyła, jedynym plusem jaki poczuł to brak irytującego, głuchego uderzania kropli deszczu o kaptur.
Usiadł w rogu jednego z wozów,wyjął z kieszeni tą złotą monetę która kiedyś należała do Marko, zamyślił się przez chwile ~”...oby ten co ja zabrał wykorzystał ją mądrze..”~ huczało mu w głowie.
- Wykorzysta, masz na to moje słowo. - powiedział cicho do siebie. Po czym zaczął obracać ją w palcach.

Droga do Talagbar była dość nużąca, rozmowy z półelfką Araia były jedynymi momentami gdy Falkon myślał o czymś innym poza tym co odszyfrował na pergaminie.

* * *

~Więc jednak można dodatkowo zarobić w tej dziurze zapomnianej przez kogokolwiek ?~ -pomyślał siadając do stołu z resztą istot mających jakiś interes do załatwienia w tej mieścinie.
Kiedy nie do końca ładna ale osobliwie miła młoda panna przyniosła coś do picia, zaczął dyskretnie przyglądać się reszcie towarzyszy. Gdy do stołu podszedł Olle który zacząl mówić, Falkon przestał jeść i nie spuszczając oczu z jego twarzy wydawało się że zastygł w takiej pozycji a jedna rzeczą która była ruchoma w tym momencie to złota moneta między palcami jego lewej ręki.
To co wytrąciło go z tego drobnego letargu to basowe słowa krasnala w których usłyszeć się zdało coś o ilości złota na 'głowę'. Gadał jak najbardziej oczywiście, ale jego władczy ton i ustawianie wszystkich po kontach raczej wpłyną mniej pozytywnie na wypoczęte ego Falkona, ale nie dał po sobie poznać że cokolwiek mu nie odpowiada. A nazwanie go przez krasnala złodziejem – zakodował sobie dokładnie. ~..a lepkie paluchy to ty masz jak się nie umyjesz...~ - pomyślał.
Krasnal postanowił dobić targu, Falkon pochylił w końcu głowę nad niedokończonym posiłkiem.

Towarzystwo zaczęło się rozchodzić Araia zapytała
- Zostajecie tutaj czy idziecie do Broga, po sprzęt?
Zapytała najpewniej dlatego iż przeraził ją fakt że w kopalni czka na nas coś dużego, czarnego, włochatego, ziejącego ogniem. A co miał jej odpowiedzieć, bo chyba nie to że najchętniej kupiłby sobie zwój zamieniający czarne, włochate w białe włochate z nadzieją że zacznie ziajać lodem ?

- Jak na razie mam wszytko co wydaje mi się potrzebne na " duże, czarne, włochate ziejące ogniem" za wiele mi nie pomoże poza wiadrem wody, co by się nie poparzyć – lekko się uśmiechnął się mówiąc te słowa, rzucił jeszcze w stronę wychodzących kobiet Arai i Ertyrei:
- Dokończę jeść i poczekam na was na zewnątrz, jak będziecie gotowe.

Po kilku minutach Falkon wyszedł przed karczmę, sprawdził swój ekwipunek, poprawił wszystkie luźne elementy zbroi które mogły by wadzić mu podczas badania wąskich i krętych korytarzy kopalni.
… czekał na pozostałych aby mieć za sobą całe te przygotowania …
~po co im to wszystko, śmierć wybiera tych nie przygotowanych, a nie tych z małym ekwipunkiem.~
 
__________________
play whit the best, die like a rest :)

Ostatnio edytowane przez falkon : 11-04-2009 o 00:15. Powód: literówki
falkon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172