|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
|
24-04-2009, 23:27 | #1 |
Reputacja: 1 | Samotna Twierdza (18+) Ponure, pustawe tereny, nie były niczym interesującym nawet dla najbardziej zdesperowanych poszukiwaczy przygód. Na północny wschód od Mulhorandu i północny zachód od niewielkiego Murghom, na samym niemal skraju olbrzymich, niezbadanych pustkowi, bywało niewielu. A jeszcze mniej powracało. Widok opuszczonych i zrujnowanych wiosek czy zamków nikogo nie dziwił, a już na pewno nie zbrojne bandy jeźdźców, które przemierzały te tereny. Echa dawnych wielkich bitew dawno przebrzmiały, a terenami tymi przestało interesować się nawet Thay, nie chcąc brać na siebie pilnowania porządku i na tym fragmencie terenu. Nawet bliskość gór i złóż, które mogły kryć, nie zmieniały tego faktu. Zostali więc tylko najtwardsi, a także pozostałości tych, którzy przecenili swe siły. Jednym z takich miejsc był samotny, postawiona na niewielkiej skale zameczek, otoczony jedynie przez równiny, lasy i niedalekie góry, które malowniczo rozciągały się przez cały horyzont, jeśli tylko patrzyło się na północ. Nie było śladów innych zabudowań, co już samo w sobie było dość dziwne. Wymarłe, pochłonięte przez naturę? Nie wydawało się bowiem możliwe, by samotny fort mógł stać sobie tu samopas, postawiony kapryśnie przez jakiegoś zamożnego człowieka. Nie wyglądał całkiem źle, chociaż mury sypały się, to niewielkie szybki wciąż stały w oknach, a zamknięta brama grodziła drogę chętnym, by zwiedzić ruiny. Mieszkańcy najbliższej zamkowi osady Alhont na pytanie o budowlę wzruszali tylko ramionami, łamanym wspólnym strachliwie dość odpowiadając "że nie mi biadolić o zamczysku, co tu stoi od wieków, ale duchy panie go strzegom, w nocy nie raz widzielim ognie w oknach, głupie nie jesteśmy, my tam nie chodzim, nawet by łowce paść!" Wieść nie rozchodziła się szeroko. Może i było kilku śmiałków, pożartych przez owe wspomniane istoty, ale kto ich tam wie? To był drugi koniec znanego ludziom świata, koniec do którego droga prowadziła przez posępne Thay i pogrążone w niewolnictwie i tyranii Mulhorand z jednej strony, a potężne, niezmierzone i groźne pustkowia z drugiej. Ale niezbadane nie mogło pozostać tajemnicą na wieczność... |
25-04-2009, 14:19 | #2 |
Reputacja: 1 | Wysoki, solidnie zbudowany mężczyzna, z dużą gracją jak na kogoś jego postury, zsiadł z konia i popatrzył na roztaczający się przed nim widok. Rozciągnięty dalej spory kawał pustej przestrzeni, ciągnący się aż do niewielkiego pagórka, na których wzniesiono zabudowania, nie dawał już żadnej osłony. Ze strategicznego punktu widzenia było to wprost fantastyczne posuniecie. Żaden wróg nie miał szans podkraść się do niego niezauważony bez ochrony nocnych ciemności lub zabezpieczeń magicznych. Mężczyzna uśmiechnął się wzrokiem dumnego właściciela. Sporo zapłacił za tę kupę kamieni, ale chyba naprawdę się opłacało. W końcu jego marzenie o posiadaniu własnej twierdzy miało się ziścić. W sakwach leżały bezpiecznie dokumenty potwierdzające jego prawo wartości i coś, co powodowało, że właśnie ta kupa kamieni, a nie inna była tak cenna: Arlah Day-Khar, no przynajmniej jego część. Podobno pozostała znajdowała się w środku. Wystarczyło tylko połączyć ze sobą brakujące części, by magiczne zabezpieczenia znowu stały się aktywne. Wtedy, szansa na utrzymanie zamku w ręku wzrastała niepomiernie, nawet mimo dość wątpliwie bezpiecznego sąsiedztwa. Oczywiście cały czas pozostawało pytanie, ile z tego co opowiadał Razmus było prawdą. Craig znał tego śliskiego jak węgorz maga od lat i nigdy nie ufał mu za bardzo. Nie miał jednak czasu ani ochoty by czekać na inną formę zapłaty. Z drugiej strony myśl o zamku i własnym kawałku ziemi, o który można by dbać i rozwijać, była całkiem kusząca. Jego usta rozciągnęły się w wilczym uśmiechu, ukazując śnieżnobiałe zęby. Z tego co zdążył usłyszeć od mieszkańców niedalekiej wioski, musiał najpierw przekonać o swym prawie własności do twierdzy obecnych jej rezydentów. Cóż... to mogło się okazać tyleż interesujące co ryzykowne. Wszystko co zdobył w życiu wiązało się jednak z ryzykiem. Zdanie: Kto nie ryzykuje ten nie ma, mogłoby chyba zawisnąć jako jego motto nad głównym wejściem. Jeśli zaś mu się nie uda... cóż nie miał rodziny, nikogo kto by z tego powodu ucierpiał. Śmierć spotykała każdego, czy był bogaty czy biedny, czy siedział w domu czy wałęsał się po bezdrożach. Jego może po prostu będzie trochę bardziej dramatyczna. Zachodzące słońce odbiło się szybach okien twierdzy. Dobrze, przynajmniej w wietrzne dni wiatr nie będzie hulał tam z powodu przeciągów. Ogólnie z daleka wyglądała całkiem solidnie, choć nie była zbyt wielka, ale to się zmieni. Miał swoje plany i jeśli Tempus pozwoli niedługo je urzeczywistni. Poklepał uspokajająco po boku swego konia, który już zaczynał bić kopytem w podłoże z niecierpliwości. Kary Magnus był pięknym okazem ogiera bojowego i jego dzika natura zmuszała go do ciągłego działania. Nie znosił bezczynności. Savras rozumiał go doskonale, miał zupełnie takie same odczucia. Dosiadł zwierzęcia i zdecydowanie ruszył naprzód. Jeśli czegoś pragniesz po prostu idź i weź to sobie, to też była jedna z maksym, którymi kierował się z życiu. W zasadzie tę chyba lubił najbardziej! Ostatnio edytowane przez Eleanor : 25-04-2009 o 14:28. |
25-04-2009, 17:32 | #3 |
Reputacja: 1 | Ach, cudownie! Dotarła do wspomnianego przez jej mistrza zameczku, rozkoszując się widokiem zielonych pól i letnim wiatrem, który łagodnie owiewał jej skórę. Zsiadła z pięknego, białego wierzchowca, delikatnie, jak muśnięcie wiatru, lądując na wysokiej trawie. Długa, biała szata, powiewała z każdym podmuchem, ciasno przylegając do jej smukłego ciała. Czarne włosy również poruszały się wraz z wiatrem, a jasnoszare, nietypowe oczy, rejestrowały każdy szczególik stojącego nieopodal zamku. Jakiś dziwny kształt zawirował obok, gdy bagaże powoli były odczepiane od rumaka i konia jucznego, który spokojnie przeżuwał trawę kilkanaście metrów dalej. Niewidzialny sługa kobiety pracował bez żadnego dźwięku. Keira uśmiechnęła się sama do siebie. A więc to miało być teraz jej! Podeszła do wierzchowca, wyciągając z jego juków jakiś pergamin, który zaraz rozwinęła. Jej dźwięczny głos wyrecytował formułę, a z dłoni wypłynęła czysta moc. Popłynęła równiną, aż do pobliskiego lasku. Po chwili, w niesamowitym tempie, tuż obok niej, zaczęły gromadzić się równe bale drewna, układające się sprawnie w małą, drewnianą chatę. Drewno zamieniało się też deski, szybko tworząc schronienie przed deszczem. Pojawiły się nawet drzwi i okna z zamkniętymi okiennicami. Po dosłownie kilku minutach, magiczne zaklęcie z pergaminu stworzyło niewielki dom, który miał wytrzymać następne kilkanaście godzin. Storm uśmiechnęła się do siebie, swoim radosnym uśmiechem tworzącym w jej policzkach niewielkie dołki. Tutaj na tych pustkowiach zaczynała czuć, że żyje. Weszła do chaty, zostawiając wszystkie bagaże swojemu słudze. Kolejny, wytworzony bezpośrednio przez zaklęcie, rozpalał już ogień w kominku. Keira miała nadzieję, że kamieni nie zabrano z zamku. Myśl o tym, że już niedługo będzie władczynią, powodowała miłe ciepło. Miała takie plany, wreszcie życie na swój rachunek i takie, jakie dyktowało jej serce i umysł. Nie lekceważyła jednak bajań ludzi z pobliskiej wioski. Może duchy sobie uroili, ale wątpiła, by również światło widzieli tylko w swoich umysłach. Postanowiła, że pójdzie tam zaraz po świcie. Miała akt własności, upewniła się, że jest prawdziwy. Podobnie jak i magiczny przedmiot, który udało się jej zdobyć. Czując miłe ciepło kominka, zrzuciła na podłogę swoją zwiewną szatę i bieliznę, która już uwierała po całym dniu noszenia. Domieszka krwi powietrznego genasi sprawiała, że najlepiej czuła się nago lub w bardzo lekkich, jedwabnych szatach. Takie jednak publicznie powodowały kłopoty, a tych nie chciała. Teraz jednak założyła długą do ziemi, jedwabną nocną koszulę, mrucząc z przyjemności, gdy zimny materiał dotykał jej skóry. Niewidzialny sługa przygotował już kolację. Nagle wiatr przywiał odgłos końskich kopyt. Zaskoczona podskoczyła do okna, rozchylając nieco okiennicę. Samotny jeździec galopował w jej stronę, a może raczej w stronę zamku. Patrzyła na niego ciekawie, ale nie podjechał do bramy, skręcając w bok. Musiał zauważyć już stworzoną przez nią chatę i pasące się nieopodal konie. Zaklęła cicho. Czemu akurat dziś? Przywołała wiatr i wyszeptała formułę. Powietrze poleciało ku nieznajomemu, szepcząc jej słowa. ~Kim jesteś jeźdźcze i czego szukasz w tych odludnych terenach?~ Ach, jak idiotycznie to brzmiało! Na wszelki wypadek założyła znów swoją suknię, nie dbając o bieliznę i zdjęcie najpierw nocnej koszuli. Przygotowała w myślach kolejne zaklęcie. Może pojedzie w swoją stronę? |
25-04-2009, 23:59 | #4 |
Reputacja: 1 | Jechał zadowolony z siebie pogwizdując z cicha melodię, którą pewnie kiedyś wpadła mu w ucho i teraz nagle wypłynęła z pokładów pamięci. Im bardziej się zbliżał, tym bardziej był zadowolony z tego co roztaczało się przed jego oczami. Jak na opuszczone siedliszcze zachowała się w naprawdę świetnym stanie. Niewiele trzeba będzie zainwestować pieniędzy i pracy, by nadawała się do zamieszkania. Choć zbliżał się wieczór było jeszcze całkiem ciepło. Zsunął kapelusz na tył głowy i otarł pot z czoła. Ciemnobrązowe, półdługie włosy przykleiły mu się do szyi. Zastanowił się przez chwile nad dalszym postępowaniem. Kuszeniem losu byłoby pewnie wchodzenie do zamku w nocy, postanowił jednak podjechać bliżej i obejrzeć sobie całość ze wszystkich stron, potem wybierze się jakieś w miarę bezpieczne miejsce na nocleg. Nie był wymagający koc, w który można się było zawinąć i coś pod głowę wystarczały w zupełności. Na kolację trochę suszonego mięsa odrobina wody, dzięki temu nie trzeba było wiele ze sobą wozić. Tak było wygodniej i prościej. To samo dotyczyło ubrania. Lubił ubierać się prosto, bez ozdób, a na ubrania wybierał tkaniny w ciemnych kolorach, z praktycznych, ale dobrej jakości materiałów. Także teraz miał na sobie proste skórzane spodnie, wysokie ciemne buty i czarną koszulę rozpięta na piersi. Było zbyt ciepło by zakładać coś więcej. Poza tym, od czasu gdy zmienił profesję zaprzestał noszenia ciężkiej zbroi. Jedyne zabezpieczenie w walce stanowiła skórznia, ale teraz trzymał ją w sakwie przy siodle. Z resztą swego skromnego raczej dobytku. Jedyną widoczną rzeczą świadcząca o zamożności mężczyzny, był krótki miecz o wysadzanej drogimi kamieniami rękojeści, wsunięty w zdobną pochwę i zawieszony przy jego lewym boku. Skręcił, z uwagą oglądając stan murów i wolno przejechał obok zamkniętej bramy. Wykonana z Ciemnego drewna, okuta metalem stanowiła ważny element fortyfikacji i także wyglądała dość solidnie. Pokonał kolejny zakręt i stanął jak wryty: Kilkanaście metrów od jego zamku stała sobie samotna drewniana chatka, wyglądająca jak domek z bajki, a z komina unosił się dym. Obok pasły się dwa konie, z których jeden, jak zdołał ocenić wprawnym okiem był jedną z najpiękniejszych klaczy jakie widział w życiu: Była śnieżnobiała, bez jednej ciemniejszej plamki, a jaką miała linię, jakie pęciny! Mężczyzna westchnął: Taki koń wart był prawdziwy majątek! Magnus chyba doszedł do tego samego wniosku, bo zarżał dziarsko i wyraźnie przyśpieszył kroku. Chyba rzeczywiście należało się zainteresować mieszkańcem lub mieszkańcami tego przybytku. Skoro stać go było na takie zwierze, może warto było się zapoznać? Swoją droga ciekawe co robił na tym zapomnianym przez ludzi pustkowiu. Chata wyglądała na dość solidną i co było jeszcze dziwniejsze... nową! Drewno nie zdążyło nawet zmienić koloru, jakby wybudowano ją kilka dni temu. Poza tym kiedy podjechał bliżej wiatr przyniósł ze sobą zapach żywicy, tak charakterystyczny dla świeżo ciętego drewna... i przyniósł jeszcze coś... Magiczną wiadomość! To wszystko zaczynało się robić z każdą chwilą coraz bardziej interesujące... Ostatnio edytowane przez Eleanor : 26-04-2009 o 00:01. |
26-04-2009, 14:27 | #5 |
Reputacja: 1 | Jeździec zatrzymał się, ale tylko na chwilę! No tak, przecież jeśli zawędrował aż tutaj, to nie mógł być jakimś tam mięczakiem. I o zamku pewnie wiedział. Kolejny śmiałek, by tam wejść? Mogło się to nawet obrócić na jej korzyść, rękoczyny nie były tym, co najbardziej lubiła w życiu, a jej repertuar ofensywnych czarów nie był zbyt bogaty. Myślała tylko gorączkowo, stojąc wciąż przy oknie, gdy tymczasem mężczyzna podjeżdżał coraz bliżej, wyraźnie interesując się chatą i końmi. Ależ była głupia, przecież to oczywiste, że musiał się interesować! Chłopi w tej okolicy to całe życie nikogo nie widzieli! Co więc miała robić?! Przyjrzała się mu bliżej. Był nawet przystojny, chociaż ponure ubranie czyniło z niego potencjalnego bandytę. Kto wie, co zacz zapragnął przejeżdżać akurat tędy. Może uciekinier, ścigany przez jakieś tutejsze prawo? Keira nie miała pewności toteż wyszeptała kolejne zaklęcie. Powietrze wokół niej zaczęło wirować. Ogień w kominku przygasł trochę, zaś smugi szarego wiatru utworzyły humanoidalną formę, wielkości człowieka, lecz pozbawioną nóg. Granatowe, burzowe ślepia otworzyły się, patrząc posłusznym wzrokiem na swoją panią. Żywiołak był gotowy, by jej służyć. Storm zaś poczuła się pewniej i wygładziła swoją suknię, niezadowolona nieco z dość niekompletnego ubrania. A może bardziej z faktu, że spod sukni wystawała koszula nocna? Wciąż nie wiedziała co zrobić. Wyjść i go ochrzanić za przebywanie na jej ziemi? Zaprosić do środka i dowiedzieć się czego tu szuka? Nie wyglądał przecież szczególnie groźnie. Zanim burza jej myśli uspokoiła się nieco, mężczyzna podjechał już pod samą chatę i zeskoczył z konia. Jak oparzona odskoczyła od okna, słysząc jego kroki i... pukanie. Czy bandyci pukają? Chyba nie, chociaż tak na prawdę nie miała z nimi nigdy styczności, nie takiej bezpośredniej! Poprawiła jeszcze włosy i skinęła swojemu niewidzialnemu słudze, by otworzył drzwi. Usiadła przy stole, udając, że spożywa kolację, ale gdy tylko jeździec pojawił się w wejściu, jej spojrzenie skierowało się na niego, a ciekawskie i nieco niepewne spojrzenie zdradziło trochę niepokoju, czającego się w jej sercu. Z wrażenia zapomniała schować nawet dokumentów i klucza do zamku, które wciąż leżały na stole. Wstała nagle, ale nie powiedziała nic, nie wiedząc co wykrztusić. Dzień dobry? Toż to idiotyczne w takim miejscu! Chcąc nie chcąc oddała inicjatywę nieznajomemu. |
26-04-2009, 17:09 | #6 |
Reputacja: 1 | Gdy podjechał bliżej nikt nie wyszedł z chatki, choć Craigowi zdawało się, że w okienku dostrzegł jakiś ruch. Pustkowia pustkowiami, ale kultura warta była krzewienia, nawet w tym zapomnianym przez wszystkich świecie. Zeskoczył z konia i przywiązał go do belki, przy chatce. Nie chciał ryzykować, że napalony ogier porani delikatną klaczkę. Magnus popatrzył na niego mądrymi, czarnymi oczami jakby z wyrzutem, że mógł zostać posądzony o tak niecne zamiary. Mężczyzna poklepał go uspokajająco po szyi i szepnął cicho: - Spokojnie stary druhu, na wszystko jest odpowiednia pora. Podszedł do drewnianych drzwi chaty, ponownie dziwiąc się stanowi drewna i zapukał krótko ale zdecydowanie. Usłyszał jakieś szmery, a po chwili drzwi otworzyły się... same? Widok, który roztoczył się przed jego oczami zupełnie odsunął myśli od tego pytania: Za nakrytym obrusem i obficie zastawionym stołem, siedziała jedna z piękniejszych kobiet jakie kiedykolwiek widział. Zwiewna, jakby eteryczna, delikatna i... Craig zatonął w jej szarych oczach i w tym zrozumiał w pełni uczucia Magnusa na widok białej klaczy. W ustach mu zaschło. Przełknął ślinę. By zyskać na czasie zdjął kapelusz i złożył głęboki ukłon: - Witaj pani na moich ziemiach...- W tym momencie podniósł głowę i jego wzrok padł na przedmiot leżący na stole i dokładnie taki sam, jak ten, który miał w swojej sakwie... Chyba? – Co do diabła?! - Podszedł do stołu zupełnie ignorując szczerzącego się z boku żywiołaka i podnosząc Arlah Day-Khar potrząsnął nim przed nosem dziewczyny – Jak to się dostało w twoje ręce? Jeśli to żart, to całkowicie nie na miejscu! Zaskoczona całym obrotem sprawy prawie otworzyła usta ze zdziwienia. Jego ziemiach?! JEGO?! Z wrażenia nawet nie kazała żywiołakowi porachować mu kości! Ale gdy chwycił papiery, dała mu mocno po łapach. -To moje! Nabyłam te ziemie już rok temu, w Watedeep! Savras sapnął ze złości. Jak oparzony wyskoczył na zewnątrz dopadł sakwy. Jak się obawiał wszystko było na miejscu. Ta gnida Razmus! Gdyby miał go teraz obok pokazałby co myśli o takich złotych interesach. Wyszarpnął artefakt i dokumenty z juków i wrócił do chatki. Rzucił obie rzeczy na stół i powiedział ze złością: - Ciekawe ilu jeszcze właścicieli posiada ta opuszczona twierdza! |